Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-11-2009, 23:08   #131
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Postaci użyczyli Jakoob i Oktawius

Niespokojny, porwany sen towarzyszył Albertowi całą noc. Ból, gorączka, senne mary i niewygoda nie pozwalały mu zasnąć na dłużej. Twarze z przeszłości, niespełnione obietnice, pochopnie złożone przyrzeczenia… i porażki minionych tygodni.

Sen ciężki niczym praca w kopalni. Nocny odpoczynek wyciskający więcej potów niż gorączka trawiąca jego organizm… mimo wszystko jednak przynoszący zadziwiający powrót sił.

Na chwilę wrócił do świadomości gdy przyszli Aleam i Valdred z parą podróżnych szarlatanów. Ale nic więcej z siebie nie wykrzesał jak krótkie „dziękuję”. Chwilę po ich odejściu opadł na posłanie by walczyć z kolejnymi smokami w swojej głowie.

Rano obudziła go Astria chcąca zmienić opatrunek. Usiadł i poddał się jej dotykowi. Zgrabna dłoń dziewczyny delikatnie muskała jego skórę… Co się z tobą dzieje! Napomniał się w głowie. Nic tylko głupoty ci chodzą po tym zakutym czerepie.

Rana goiła się jak na przysłowiowym psie. Zadziewające jak bogowie są dla niego łaskawi… jakiekolwiek by mieli imiona. Gdy skończyła zabiegi dała mu jeszcze fiolkę z miksturą przyniesioną przez Guatro. - Wypij to. Powinno Ci pomóc.

- Na pewno. Dziękuję. – Wziął małą flaszeczkę i przez chwilę obracał ją w dłoni obserwując znajdujący się w środku płyn. Zastanawiał się jak pomoże to w gojeniu rany. Raczej nie zaszkodzi.

Kolejna smutna myśl toczyła powili młodego blondyna, który kiedyś chciał mienić się rycerzem. Kolejna próba.

Po śniadaniu, czymś bardziej znajomym jego żołądkowi niż skorupiaki. Niewiele bo niewiele ale smak chleba ze smalcem i kwaśnego mleka podziałał na niego bardzo pozytywnie. Przez chwilę póki jego pusty od wielu dni brzuch nie dopominał się o więcej. Z grubsza wiedział co zamierza rodzeństwo. Zostało dowiedzieć się co sądzi reszta.

- A ty, co zamierzasz dalej zrobić?
Zwrócił się do ulicznika.

- Nie wiem. - Odparł zgodnie z prawdą. - To zależy. Od Was i od tego, co przyniesie czas. - Masz już jakieś plany?

- Ja będę ruszał do Pleven, być może trafię i do Piskorza. Rodzeństwo, wskazał głową Astrię i Val’a - chyba nie ma ochoty wchodzić nikomu pod oczy. Tak czy siak chcę zaczekać na resztę i dopiero wtedy iść dalej. Chociaż nie wiem czy nie byłoby rozsądnie zmienić jaskinię, jakby ta dwójka nas wydała.

- Zmiana jaskini to konieczność, nie możemy ryzykować. Tamta dwójka była, co najmniej podejrzana. Co do mnie - nie mam zamiaru podróżować samotnie. Złe czasy, nieznane ziemie.

- No tak… zastanawiał się chyba nad odpowiednim słowem, - jeżeli my im nie wydaliśmy się podejrzani to oni muszą mieć sporo na sumieniu. - Trzeba by poszukać nowego miejsca i jednocześnie obserwować okolicę czy Vestine i reszta nie wraca.

- Chętnie bym skorzystał z twojego doświadczenia w mieście. Nie chodzi mi o umiejętności oczywiście, bo wiesz, że tego nie popieram… ale znasz się dużo lepiej na sprawach Gildii i więcej udałoby mi się dowiedzieć z tobą, tak sądzę.

- Nad rankiem znalazłem odpowiednie miejsce - jaskinia, podobna do tej. Niedaleko stąd, nieco bliżej traktu.
- Sam nie wiem, Pleven z jednej strony wydaje się najbardziej niebezpiecznie, ale z drugiej jedynym sensownym rozwiązaniem. Poczekałbym na resztę, może przywiozą jakieś cenne informacje.

- Dla mnie może być. Zobaczymy, co na to reszta.

- Kurt, co ty na taki pomysł? Zagadał siedzącego przy wejściu gladiatora.

Wiedział, że i takie pytanie zostanie zadane jemu. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Spoglądał raz to na młot, raz na Astraitę. Pokręcił głową
- Nie wiem.... Chciałbym zakończyć sprawę z tym o - wskazał głową na młot - ale... Val.. nie wydaje się dobrym opiekunem siostry...

Albert nie krył zdziwienia. To co właśnie usłyszał od Kurta dalekie było od tego do czego go przyzwyczaił Nie czuł się na siłach, aby mieszać się w prywatne sprawy rodzeństwa. A tym bardziej stawać między gladiatorem a bratem w prawie do opieki nad Astrią. – Ja bym utopił go w morzu. A co do opieki to nie mnie oceniać. Chyba…

- Ja... ja nie chcę. On coś ma w sobie. Chcę się dowiedzieć jak bardzo to zagraża mi ... i jej. Wam. Póki jestem z wami. Potem? Może wrócę na arenę. Może zajmę się najemnictwem. Kurwa. Nie wiem. Może Tobie pomogę - uśmiechnął się do niego, jednak ze smutnej miny, nie dało się wiele wykrzesać.

- Po co się dowiadywać jak bardzo zagraża skoro wiesz, że zagraża? Zapytał zdając sobie jednocześnie sprawę z faktu, że zastawia pułapkę sam na siebie.

- Bo jeżeli to tylko mi będzie mogło przeszkodzić, sam się z tym uporam. Nie jestem słaby, może nie bystry, ale głowę mam na miejscu. Przekonamy się. Dowiem się, co i jak. A Ty, po co chcesz szukać Piskorza?

- Nie mogę tego tak zostawić. To miejsce jest złe. To, co robi Bachmann jest złe. Ktoś to musi przerwać. A Piskorz, jest jednym ze sposobów. Świątynia jest drugim… pewno jest jeszcze kilka innych ale jakoś to trzeba przerwać.

- Przerwać co?

- Bachmann wiedział o spaczeniu, pewno wiedział o świątyni. A mimo to nic z tym nie robił.


- Czym jest kurwa spaczeń?

- Lepiej wyjaśniłby to jakiś mag, spróbował swoich sił Albert – sam tego do końca nie rozumiem. To coś, co może dać ci olbrzymią moc jednocześnie wysysając z ciebie coś ważnego. To moc, która daje ci iluzję siły zjadając cię od środka… odbierając ci kawałek po kawałku samego siebie. To diabelstwo powoduje mutacje… Nie wiem, jak to powiedzieć… Po prostu nie wiem! Powiedział nieco zirytowany młodzian. - Ale tego było w kopalni pełno.

- Mówisz, że młot ma coś wspólnego z tym? Trochę zdezorientowany Kurt, spojrzał się na swoją "nową" broń

- Był częścią tego miejsca. Nie dodał miejsca, w którym Valdred chciał atakować siostrę płaczącą perłowymi łzami. Miejsca, w którym Aleam prawie wyzionął ducha po otworzeniu jakiejś pudełka. Miejsca, które sprowadzało na wszystkich jakieś omamy. – Chyba może. Ale to twój młot.

- Przenosimy się?
Zmienił temat. - Idziesz do miasta jak tamci wrócą?

- Ale ja nie miałem jeszcze żadnych omamów ani nic... Zobaczymy Albercie, zobaczymy. Podejmę decyzję jak tamci wrócą.


- Jeśli bogowie są ci łaskawi to będziesz mieć rację. Powiedział, wstając i poklepując go po ramieniu. Powiedział to z dużym smutkiem w głosie.

- Jak dla mnie... taaa. Trzeba spieprzać stąd jak najszybciej
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 05-11-2009 o 00:06.
baltazar jest offline  
Stary 04-11-2009, 16:24   #132
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ktoś szarpał Bobby za fraki raz za razem powtarzając jej imię.
- Bobby! Bobby wstawaj, szybko! Mamy kłopoty!

Głos dobiegał gdzieś z bardzo daleka. Okoliczności natomiast wydawały się w zasadzie normalne. Kac, miękka prycza, czyjeś ręce zaciskające się na jej ramionach...
- Spieprzaj Chrystian. Teraz nie mam ochoty – wycharczała przez zęby.
A później zaczęła się zastanawiać czemu u diabła nie kolibie? Morze dziś aż takie spokojne? I wtedy dostała liścia w pysk.

Otworzyła jedno oko, niespecjalnie szeroko bo wstawać przecież w środku nocy nie miała zamiaru. Tym bardziej, że dopiero co się chyba położyła, tudzież ktoś ją zawlókł do izby. Bo ostatnie co pamiętała to widok zbliżającego się z dużą prędkością karczemnego kontuaru. Otworzyła więc i drugie oko. I ujrzała pochylającą się nad sobą Ves.
- Okrążyli spelunę. Strażnicy. Zbieraj się, nie mamy czasu.

Wczoraj zasnęła najwyraźniej w pełnym opakowaniu. Nawet buty miała na nogach i broń przy pasie. Trochę była co prawda obolała, bo rękojeść miecza musiała się dłuższy czas wpijać w biodro.
Angelique usiadła wreszcie na łóżku łapiąc się za pulsujący bólem czerep.
- Kurwa mać, Ves... Zawołaj tych strażników, niech mnie szybko dobiją...

Ves nie była w humorze do dowcipkowania. Szarpnęła piratkę za rękaw i sama już skakała przez okno. Sądząc po odgłosach, Callisto był już na dole.

- Sto sześćdziesiąt pieprzonych złotych koron – Angelique spojrzała tęsknie na kupę zakupionych wczoraj sprzętów. Za pas zatknęła naprędce jeszcze dwa sztylety i czmychnęła przez okno w ślad za czarodziejką.

Bieg wąskimi uliczkami doków był dla niej mordęgą. Mało nóg nie pogubiła, prawie zaliczyła zderzenie czołowe z całkiem zresztą nieruchomym wozem, a potem poślizgnęła się na błotnistej kałuży, sunąc jak po lodzie, i cudem tylko jakimś złapała na koniec równowagę.
Uciekałaby pewnie żwawiej gdyby nie ta cholerna suchość w ustach. Gdy się wreszcie zatrzymali, gubiąc za sobą pościg, Bobby wypatrzyła w oddali jakiś zajazd. Zanurkowała tam głową wprost do poidła dla koni i żłopała zachłannie. Od tego lepiej się nieco poczuła.

W opuszczonym magazynie zorganizowali szybką naradę. Vestine chciała wracać do jaskini. Callisto niespecjalnie, ale zapewnił, że postąpi wedle woli większości. Bobby prawie wcale nie słuchała tylko krążyła wokoło plując i złorzecząc. Pośród jej niezrozumiałego bełkotu dało się rozróżnić powtarzane z pasją zdanie: „kurewskie sto sześćdziesiąt koron”.
- No dobra, wrócimy do nich. Kupimy raz jeszcze żarcie i ubrania. - zagadnęła wreszcie. - Na nową broń mnie już nie stać. Tyle ile mamy przy sobie, tyle musi wystarczyć. Ja idę zgarnąć medyka. Opłaciłam go wczoraj z góry to i łachudrze nie odpuszczę. Zaczaję się pod jego ulubionym burdelem i zgarnę jak będzie się stamtąd wytaczał. Wy w tym czasie załatwcie jedzenie i ubranie. Tyle powinno wam wystarczyć – odliczoną kwotę podała Callisto. - Najpewniej dalej nas szukają więc nie rzucajmy się w oczy. Kaptur na łeb, wzrok w ziemię i wybierajmy tłoczne uliczki.

- I złe wieści mam – dodała jeszcze z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. - Zabili mojego kapitana i połowę załogi. Czarnym Albatrosem stąd nie uciekniemy. Obiecałam, że zgarnę was na nasz pokład, ale skoro nie ma już „naszego pokładu” to ma się rozumieć z obietnicy się nie wywiążę.

Wszystko cały czas układało się pod górkę.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 04-11-2009 o 17:40.
liliel jest offline  
Stary 04-11-2009, 19:15   #133
 
Jakoob's Avatar
 
Reputacja: 1 Jakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwu
Obudził się, kiedy wszyscy jeszcze spali. Dopalający się żar ogniska oświetlał ściany jaskini bladą poświatą. Słyszał ciężki oddech Alberta i chrapanie Kurta. Ktoś miał stać na warcie. Ktoś zapomniał albo zasnął. Aleam wymknął się niepostrzeżenie, nie chcąc budzić towarzyszy. Na dworze było jeszcze ciemno. Leniwe słońce niepewnie wychylało się znad linii horyzontu. Poranna bryza głaskała po twarzy rześkim powietrzem. Ubrania, które wzięli od tajemniczych przybyszy nie były pierwszej jakości, ale skutecznie chroniły przed zimnem i wiatrem. Długa, bawełniana koszula z długimi rękawami, przykryta ciemnoczerwonym kaftanem sięgającym nad kolana, przyjemnie okalała ciało młodzieńca przy każdym ruchu.

Nie czuł się najlepiej. Był zmęczony, spał przerywanym snem. Najgorsze było to, że czuł dziwne swędzenie w pewnej części ciała, które uporczywie dawało o sobie znać. Wilgoć, czy ki diabeł. Oby to nie było nic poważnego. Felczer, nie dość, że drogi, nie jest osobą godną pełnego zaufania. W szczególności, gdy operuje przy odbycie.

Szedł przed siebie, szukając czegoś do jedzenia i alternatywnego schronienia. Obecne było spalone. Tamta dwójka... Podeszli do nas dziwnie przyjaźnie. Nie okazali ani krztyny strachu. Ba! Wydawało się, że ucieszyli się ze spotkania kogoś na tych bezdrożach. Obleczeni złotem, kobieta i starszy facet, którego w walce wręcz pokonałby przeciętny młokos. Czy rzeczywiście? Albo byli świetnymi aktorami, albo posiadali atut, którego zdradzać nie zamierzali. I to najbardziej niepokoiło Aleama. Dwa psy nie stanowiły wielkiej przeszkody - w każdej chwili można było wrócić po Kurta i po cichu rozwiązać całą sprawę. Nie znał rasy, która oparła by się szybkiemu sztychowi w plecy. Ale to by było za proste. Gdyby to był ktoś inny, pewnikiem leżałby teraz brzuchem do góry, pokryty szkarłatną płachtą. Jednak nie leżał. Nieistotna była prawda. Zmierzali w kierunku Pleven, zresztą sami o tym powiedzieli. Dlatego nie można ryzykować, w szczególności, gdy na szali spoczywa własne życie.

Ciężko było coś znaleźć na wyjałowionej ziemi. Gdzieniegdzie rosły pojedyncze krzaczki poziomek i malin, w większości obleczone przez owady. Zapasy dostarczone przez Dzióbków wystarczą na kilka dni. Zresztą chyba nikt nie zamierza spędzić tutaj całego życia. W końcu przyjdzie czas na podjęcie decyzji.

Dziewiętnastolatek przyglądał się bacznie wszystkim interesującym jamom i jaskiniom. Było ich tutaj całkiem sporo, choć w większości nie zapewniały odpowiedniego schronienia. Sytuację komplikował fakt, iż wypadało obserwować okolicę w poszukiwaniu Szuraka i spółki. Jak to mówią, nie ma rzeczy niemożliwych! W niewielkim zagłębieniu, nieco bliżej morza, otwierało się wejście do dość obszernej, względnie płaskiej groty. Z jednej ze ścian cienkim strumyczkiem spływała czysta, lodowato zimna słodka woda, wpływając do niewielka zagłębienia w podłożu. Miejsce było opustoszałe - żadnych krabów, pająków, ani innych mniej lub bardziej przerażających stworzeń. Zapamiętał miejsce i spokojnym tempem wrócił do obozowiska, drapiąc się pomiędzy pośladkami.

Byli na nogach. Nawet Tobiasz, który ostatnio zamilkł i chował się w cieniu. Rozpoczęła się krótka dyskusja z Albertem, po chwili dołączył Kurt. Wymianie zdań przysłuchiwało się także rodzeństwo zajęte sobą. Jednomyślnie przyjęli decyzję o zmianie miejsca obozowania. Każde z nich trapił w tej chwili tylko jeden problem - bezpieczeństwo. Po ubogim śniadaniu, zapakowali wszystko do toreb i worków. Albert pomógł Tobiaszowi, który wciąż cierpiał z powodu kontuzji kostki. Odświeżeni, bez kajdan, w nowych ubraniach, wyglądali o niebo lepiej niż poprzedniego dnia. Ruszyli w kierunku nowego obozowiska.

Aleam usiadł na skraju klifu, z którego oprócz rozległego morza widać było również drogę, z którego powinna nadejść reszta grupy. Skrzyżował nogi, zamknął oczy i oddał się w ręce naturze. Poczuł siateczkę wilgoci na twarzy. Poczuł jak delikatny wiatr kołysze nieostrzyżonymi włosami, jak zachęca do oddychania pełną piersią. Wolność...
 
__________________
gg: 8688125

A po godzinach, coś do poczytania: [nie wolno linków w podpisie, phi]
Jakoob jest offline  
Stary 04-11-2009, 19:57   #134
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
guest starring: liliel & Kelly

Spała niespokojnie. Dziwna energia, której przypływ czuła w drodze do Pleven sprawiła chyba, że wbrew własnym oczekiwaniom ciemnowłosa była o wiele mniej pijana, niż sądziła, że będzie. Spanie w środku nie jest najwygodniejsze. Nie tylko ze względu na kuksańce, które zbiera się z obu stron, ale i zawrotną temperaturę, jaką potrafią wygenerować ciała śpiących ludzi. Przebudziła się w cuchnącej strawionym alkoholem duchocie ze zdziwieniem konstatując brak obuwia i poluzowaną koszulę. Jeszcze bardziej zdziwił ją Callisto, który obejmując ją w pasie, spał wtulając nos w jej rozgrzany snem kark.
Wygrzebała się z barłogu, który współdzieliła z Bobby i Estalijczykiem. Dopełzła do dzbanka z wodą i prosto z niego pociągnęła kilka haustów letniej wody. Pomogło. W ciemnościach rozejrzała się wokół. Na środku pokoju leżała hałda usypana z wypełnionych ciuchami worków i broni przytarganych przez piratkę. Czarodziejka ściągnęła z grzbietu przepoconą męską koszulę, w zamian wybierając z jednego z worków tą, która w dotyku wydawała jej się być zrobioną z bawełnianej satyny. Mimo kąpieli, którą zorganizowała sobie naprędce czuła się brudna.
Ubrania w workach pachniały nieco przyjemniej. Przez chwilę stała na środku w samej koszuli, zastanawiając się usilnie co dalej. Odwodniony mózg pracował wolniej niż zwykle. Zawroty głowy zmusiły ją do klapnięcia na podłogę. Po wyciągnięciu kilku sztuk, okazało się, że worek zawiera jeszcze parę skórzanych spodni. Nieco przyciasnych na tyłku, lecz jednak niewątpliwie damskich. I buty. Coś drobnego pacnęło na podłogę tuż obok niej. Rękawiczki. Przydadzą się, żeby ukryć opatrunki. A później blizny – pomyślała ze smutkiem. Bobby zadbała o wszystko.
Kilka chwil później zasnęła jak kamień, tuląc do piersi wysokie do kolan buty i skórzany półgorsecik. Szczęśliwa jak dziecko, któremu udało się wynieść coś ze sklepu z łakociami.


Zbudziła się ponownie kilka godzin później. Gwałtownie. Mężczyzny nie było w pokoju. Zerwała się na równe nogi podenerwowana, sama nie wiedząc czemu. Wciągnęła resztę skompletowanej przez Bobby garderoby. Zdezorientowanie, które odczuwała już w nocy wcale nie minęło. Cienie tańczyły łagodnie popychane podskokami płomienia. Coś nie pasowało do reszty, ale nie wiedziała jeszcze co.
Wyjrzała przez okno dokładnie w chwili, gdy dwóch strażników chowało się za węgłem karczmy. W głowie rozdzwonił jej się alarm. W pierwszym odruchu chciała skakać z okna i uciekać jak najdalej. Chrapnięcie śpiącej jeszcze dziewczyny przypomniało jej, że nie jest sama. Callisto zniknął. Skoczyła do łóżka, gwałtownie budząc Bobby. Byłaby to przypłaciła siniakiem w okolicy oka, ale pijanej chyba jeszcze piratce brakło szybkości, albo to ona się wyrabiała.
- Bobby! Bobby wstawaj, szybko! Mamy kłopoty!
W tej samej chwili drzwi uchyliły się cichutko i do środka wślizgnął się przez nie ciemnowłosy mężczyzna.
- Drogie panie, mamy kłopoty!
Mieli kłopoty.
Skupieni wokół karczmy strażnicy byli dostatecznym na to dowodem. Ze sterty broni wyciągnęła sztylet. Błyskawicznie obciążyła nim szeroki pas. Z mieczem zawieszonym u skórzanego pasa na jednym ramieniu i pełną ubrań torbą na drugim, gotowa była do drogi.

*

Z biegu na łeb, na szyję nie zapamiętała wiele.
Rzeczywistość dookoła nie nadążała za nimi – mijane budynki migały tylko przed oczyma i po krótkiej chwili odchodziły w zapomnienie. Gnali. Chyba tylko dzięki instynktowi na wpół ciągle jeszcze pijanej Bobby nie biegali w kółko, ciągle wypadając z tych samych zaułków.
Kilkakrotnie przychodziło jej na myśl, żeby cisnąć w diabły ciężkawą torbę, której sznurek wrzynał się w ramię, jednak myśl o czekających na nich w grocie ludziach sprawała, że tylko mocniej zaciskała zęby i przyspieszała kroku.

W biegu dotarło do niej, co jest nie tak. Słońce potwierdziło jej obawę. To był... jakiś koszmar. Wstyd. Dla kogoś jak ona był to po prostu ogromny wstyd.

*

- Co?! Jak to nie ma? Bobby? - mina Vestine zaświadczała, że czarodziejka nie do końca wierzy piratce. W końcu udało im się znaleźć umiarkowanie bezpieczne schronienie w jakimś magazynie.
- Jakto? Jakto? Normalnie kurwa. Powiesili ich cichcem. Statek przejęli. Tyle się wywiedziałam - Bobby wyglądała na rozdrażnioną i wyraźnie tematu ciągnąć nie chciała.
- Kurwa mać.
Przez chwilę milczała, obcasem wiercąc dziurę w błocie. Po chwili wypaliła
- Kim jest Chrystian?
- Chrystian? Jaki Chrystian?
- Bobby zaczęła się nagle jąkać i zrobiła głupią minę. - A skąd ci on do głowy przylazł?
- Sama mnie tak nazwałaś.
- Ja? Aaa... rano mi się może wymsknęło. Jak mnie szarpałaś za chabety w łóżku. Chrystian to pirat. Na tej samej łajbie pływaliśmy.
- I już?
- Co już?
- To wszystko, co masz do powiedzenia na jego temat?
- A co to kurwa przesłuchanie?
- piratka wybuchnęła nagłym szczerym śmiechem. - Ehh... To nie tajemnica w sumie. Chrystian to mój mąż. Tyle, że... my niespecjalnie blisko jesteśmy. To znaczy czasem nawet. hmmm... bardzo blisko siebie lądowaliśmy, ale tak generalnie to my się nawet nie lubimy. Dlatego pewnie po pijaku głównie jego imię pada z moich ust. A ty?
- Ja?
- brwi Vestine podskoczyły w geście bezbrzeżnie naiwnego zaskoczenia.
- No ty. Zamężna też? Za stara już jesteś na pannę na wydaniu - piratka wyszczerzyła się rozbawiona.
- Już nie - wyraźny chłód powiał od dwóch, krótkich słów, które padły z ust czarodziejki. - Od dłuższego czasu.
- Wdowa? Jak tak dalej będą chłopców z Albatrosa wyżynać to szybko do ciebie dołączę, skarbie.
- Oby nie za prędko. Nie zdążyłam jeszcze wyhaftować dla Ciebie plakietki klubowej, Kochanie
- sparowała uśmiechając się półgębkiem.
- My tu gadu gadu a mnie medyk z burdelu zwieje. Śmigam. A wy zakupy zróbcie. Tylko nie wydaj tego na trzewiki skarbie bo ci palce połamię - puściła im oko, narzuciła kaptur głęboko na głowę i opuściła magazyn.

Zostali sami. Za grosz nie znając Pleven.
Plus był taki, że w nowe, całkiem jak się okazało w słońcu nieskromne odzienie Ve odmieniło ją na tyle, że trudno było wypatrzyć w niej kopalnianą niewolnicę. Wyglądała raczej na jedną z młodziutkich żon kupców, którzy zjeżdżali się tu ze wszech stron.

- Ves, mogłabyś chwilkę ... no wiesz, nie patrzeć. Prze ... przebrałbym się w te ciuchy przyniesione przez Angie. Bowiem teraz wyglądam przy tobie niczym żebrak przy szlachciance. Zwłaszcza tak brudny i ubłocony - poprosił nieco skrępowany, bowiem w pustym magazynie nie było ustronnego miejsca.
Spojrzała na niego z czystym rozbawieniem.
- Czy ty naprawdę sądzisz, że widok twojego tyłka, jakkolwiek śliczny by nie był, może mnie zaskoczyć lub zgorszyć? - uniosła ręce w geście poddania. - Jeśli bardzo chcesz...
- Dobra ... dobra ...
- mruknął nieco dziecinnie niezadowolony. - No po prostu ...eee,no jakoś nie miałem specjalnej okazji paradować nago przed ładnymi kobietami - wreszcie wybrnął. - Przed jakimikolwiek kobietami - uzupełnił po chwili. Czarodziejka obróciła się do niego tyłem, przewracając jednocześnie oczyma.
- Dzięki - zaczął zrzucać obdarte ciuchy. - Jak cudownie pozbyć się tego tałatajstwa. Chociaż marzy mi się jeszcze ciepła balia wody. A tobie?
- A mnie marzy się wydostanie z tego gówna
- powiedziała wyglądając przez uchylone drzwi na uliczkę, na której pojawili się pierwsi kramarze. - Już?
- Nie, nie. Czekaj jeszcze
- powiedział szybko. - Moment! Już możesz. Jak wyglądam? - zapytał.
- Dużo lepiej - uśmiechnęła się. - Chodź, sprawdźmy, co nam się udało zabrać ze sobą.
- No to,woreczku, odkryj się
- uśmiechnął się. - Notabene, czy mogę ci zadać osobiste pytanie?
- Skoro musisz...
- znów uśmiechnęła się półgębkiem, wywalając na ziemię zawartość pierwszego worka.
- Nie, nie muszę, ale ... Vestine to ładne imię, ale czy jego właścicielka nosi jakieś nazwisko? Oczywiście jeżeli zechcesz zrewanżuję się czymś o sobie także.
- Steelstar.
- Znaczące
- przyznał. - La Torre jestem. Obiecałem ci rewanż. Hm, chcesz o czymś posłuchać? - zapytał przeglądając wraz z dziewczyną skórzany worek.
- Mów.
- Wspominałem pewnie, że byłem w Zakonie Sokoła. To stowarzyszenie Rycerzy Myrmidii, pewnie słyszałaś zresztą. Główna siedziba zakonu mieści się w stołecznej Margitcie. To moja matka wymyśliła, że mogłaby to być dla mnie dobra ścieżka kariery. Dlatego poświęcała sporo uwagi edukacji, wychowaniu, kształtowaniu wiesz, takich czynników, które mogłyby się przydać. Ostro mnie
- przyznał - pilnowała, wynajmowała nauczycieli, potem posyłała do szkół przy okolicznych świątyniach, potem zaś wysłała do Margitty w celu odbycia nowicjatu w klasztorze Myrmidii zwanym Święta Włócznia. Każdy pragnący zostać członkiem Zakonu Rycerzy Sokoła musi odbyć nowicjat, bez względu na pochodzenie czy majątek. Zazwyczaj trwa on kilka – kilkanaście miesięcy, kiedy to nowicjusz służył na zasadzie: wynieś, przynieś, pozamiataj, co wyrabiało w nim umiejętność podporządkowania się rozkazom przełożonych. Po czym odbywa się szkolenie w piechocie, uczy się walki oraz taktyki, by móc zostać giermkiem. Nawet jednak, jeżeli jest się przeszkolonym, niezbędne było wykonanie jakiejś misji dla któregoś ze starszych braci oraz powodzenie podczas corocznej Godziny Wyboru. Zazwyczaj misje wiązały się z wytropieniem jakiegoś bandyty, no wiesz, kogoś groźnego, bądź kłusownika ,albo aktywnym uczestnictwie w obronie przed piratami itp. Mi akurat przypadła ochrona kupca, co było dość częstym, jeśli nie najczęstszym, zadaniem dawanym nowicjuszom Myrmidii. Miałem wziąć udział, jako przyboczny zacnego rycerza zakonnego Bernardo Sabrino, którego giermek akurat złamał nogę. Wedle uwag lekarzy, nie warto było narażać odzyskującego powoli sprawność organizmu na jakąś ewentualną kontuzję. Stąd gremium zakonne podjęło decyzję, iż jeden z kandydatów na giermka wyruszy towarzysząc Bernardo, po czym, jeżeli się sprawdzi, otrzyma możliwość promocji. Mimo to nie czułem się zakonnikiem, lecz wojskowym. Moim marzeniem było zostanie kiedyś dowódcą własnego oddziału, oficerem, który swoja siłą wywalczy pozycję, czy to na estalijskiej ziemi, czy gdziekolwiek indziej. Wolałbym także zaciągnąć się do jakiejś kompanii wojskowej czy najemników, ale nie uczyniłem tego ze względu na matkę. Wiesz doskonale, matki maja swoje pragnienie. Wspominałem ci, jakim typkiem był mój ojciec. Matka wiedziała. Kiedy zawiódł ją na całej linii, chciała, żebym ja został jej dumą. Czy mogłem ją zawieść? Nie mogłem i nie chciałem, ale naturalna jest rzeczą, że koncentrowałem się na tym, co lubiłem i o ile sprawy wojskowe szły mi bardzo dobre, to teologiczne, fatalnie. Książki militarne, mapy, plany, czytałem z radością, ale działa liturgiczne sprawiały, że zaczynałem drzemać. Nie mówiąc już o tym, że zakonnik odprawia rozmaite obrzędy, które wymagają chociażby śpiewu. Początkowo także tego wymagano ode mnie, przynajmniej do chwili, kiedy poproszono mnie żebym Pieśń Sokoła na cześć Myrmidii odśpiewał. Kiedy spróbowałem, nauczyciel przytkał uszy błagając, żebym przestał, gdyż fałszuję gorzej niż pijak karczemny. Inna rzecz, ze podśpiewywać sobie lubiłem, ale po kilku bójkach z wściekłymi kolegami nauczyłem się to czynić wyłącznie na osobności. Toteż, gdy wymagano od kandydatów do Zakonu wykonywania pieśni w chórze, mnie wyłączano pod byle pretekstem, lub kazano jedynie symulować śpiewanie. Naprawdę - dodał widząc jej minę. - No,wystarczy. jeżeli kiedykolwiek zechcesz, opowiem ci resztę. To właściwie nudna historia, ale trochę chyba miałem ochotę się wygadać.

Potok słów, który wylał się na nią z ust Callisto sprawił, że całkiem oniemiała. Uśmiechnęła się jedynie do niego mając nadzieję, że nie będzie oczekiwał, iż zrewanżuje mu się opowiadając własną historię. Długie tygodnie rozpaczy i upokorzenia nie były czymś, czym chciałaby się dzielić z kimkolwiek.
Widząc jej reakcję oraz wymuszony, jak mu się zdawało uśmiech, zrozumiał, ze popełnił byka. Przynajmniej poświadczały to jego następne słowa:
- Przepraszam, widzę, że ci się narzucam. Trochę kiepsko się czułem tam, jako ktoś bez niczego, ot górnik skajdaniony, bez rodziny, historii. Może dlatego chciałem się wygadać, znowu przypomnieć sobie nazwisko, pochodzenie. Że naprawdę jest się normalną osobą, nie tylko numerem, członkiem brygady przodkowej. Ale dobrze już. Jeszcze raz przepraszam cię.
- Spokojnie, Callisto. Rozumiem.


Dokładnie przejrzeli worki. Kilka koszul, jakieś spodnie. Pomyślała o sukience dla Astriaty i o tym, że dziewczyna ładnie wyglądałaby w zielonym. Trzy miecze i trzy sztylety, które udało im się zabrać. Na broń mieli faktycznie za mało. Sprawdziła ubrania. Zawsze miała do tego oko, zdawało jej się, że rozmiarami powinny pasować. Pozostawało im dokupić tylko kilka sztuk odzienia i jedzenie. To nie powinno być trudne.

Tym bardziej, że doki obudziły się wreszcie i wąskie uliczki wypełnił tłumek. Ostrożnie i niepostrzeżenie wymknęli się z magazynu. W nowych ubraniach bez problemu wkomponowali się w nurt cudaków przeciskających się zatłoczonymi uliczkami. Ve, choć nie lubiła nadmiaru ludzi, tym razem doceniała ich obecność. W takiej ciżbie ciężko byłoby komukolwiek zauważyć to, co ona sama zarejestrowała ze zgrozą.
Idąc wolno od straganu do straganu skompletowali niezbędny ekwipunek. Ubrania i jedzenie. Jakże żałowała, że nie jest złodziejką. W tym takim zamieszaniu wprawny kieszonkowiec z pewnością zarobiłby i na drugą porcję broni.

Czas gnał na złamanie karku. Spojrzała w niebo.
Jeszcze tylko kilka godzin, a będziesz daleko stąd.
Jakoś to będzie, Vestine. Obiecuję.
 
hija jest offline  
Stary 04-11-2009, 22:37   #135
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Nocna wizyta zbudziła Astrię... po raz kolejny zresztą. Mimo, że odpoczynek był im wszystkim tak potrzebny nie dane było im przespać ciągiem tej nocy. Jednak ucieszyła się widząc znów brata, który nie dość, że wrócił, to sprowadził jeszcze pomoc! Była z niego taka dumna! Co prawda obcy śmierdzieli na kilometr pracownią alchemiczną, ale żebrak nie wybrzydza nad darczyńcą, tylko bierze co dają. Toteż sprawnie rozdzieliła podarki, grzecznie ukłoniła się nowoprzybyłym po czym odciągnęła brata na bok. Stojąc w świetle ogniska, twarz przy twarzy zaiste byli bardzo do siebie podobni.

- Słuchaj, weź to - szepnęła sięgając dłonią do kieszeni. - Kup nam... i im - wskazała na pozostałych - jakieś ubrania, bukłak albo dwa, jedzenie na drogę, tak na trzy-cztery dni; koce, nóż albo dwa i torbę na to wszystko. I ze dwie mikstury leczące na zapas. I mydło, koniecznie mydło. Chyba tyle... A resztę odbierz w gotówce. Nie możemy ryzykować, że tamci nie wrócą, musimy przygotować się do podróży - to powiedziawszy wcisnęła Valdredowi do ręki znalezioną w podziemiach perłę. W przeciwieństwie do Alberta nie chciała wlec za sobą chaosu ani rozwiązywać spaczonych zagadek. Chciała zapomnieć o pleveńskiej kopalni i zacząć nowe, spokojne życie.


***


Poranek przywitał ich słońcem i zapachem soli. Astria nie mogła powiedzieć, że wypoczęła tej nocy. Od wydarzeń dnia poprzedniego bolał ją każdy mięsień i teraz z trudem podnosiła się z kamiennego posłania. Jednak była wolna i ta myśl dodawała jej sił. Przeciągnęła się aż trzasnęły kości, po czym - wzorem wszystkich kobiet świata - zakrzątnęła się wokół śniadania. Świeży - a przynajmniej nie stęchły i spleśniały chleb - smakował cudownie. Wydawało jej się, żę wieki minęły odkąd jadła taki rarytas - choć przecież nie była to prawda, minęło zaledwie kilkanaście dni...
Kończyła już jedzenie, gdy pozostali dopiero zaczynali się budzić. Otrzepawszy spódnicę z okruchów dziewczyna wstała i... zawahała się. Chciała iść się wykąpać - na prawdę wykąpać, nie tylko zmyc pierwszą warstwę. Ale nie chciała ogłaszać tego całemu światu. Z drugiej strony jeśli bez słowa zniknie na dłużej tamci na pewno pójdą jej szukać... a żadna wymówka która równocześnie zatrzymałaby towarzyszy w jaskini nie przychodziła jej do głowy. Zaczerwieniła się mocno i odchrząknęła.
- Idę się kąpać - zapiszczała niepewnie tonem, który miał prawdopodobnie sugerować "Niech nikt nie waży się za mną iść", lecz znamionował jedynie olbrzymie zawstydzenie. Odwróciła się na pięcie, chwyciła świeże ubranie i wybiegła z groty. Valdred obrzucił siedzących w grocie mężczyzn ostrzegawczym spojrzeniem, po czym podążył za siostrą.

Widok brata idącego za nią krok w krok wcale nie poprawił jej samopoczucia. Ostatecznie nie byli już dziećmi... Na szczęście Val miał na tyle taktu, że zatrzymał się wpół drogi, a dziewczyna schowała się za wielkimi głazami, które stworzyły niewielką zatoczkę. Po nocy woda i tak była lodowata, jednak Astria z ulgą obmywała w niej zmęczone, brudne ciało. Mydło pachniało bosko i pieniło się całkiem przyzwoicie - wkrótce więc wyglądała jak niewielki blond-bałwanek kołysany na morskich falach. Raz po raz zanurzała się w wodzie, spłukując ciało i włosy, po czym znów je namydlając. Wiedziała, że marnuje cenne mydło, nie mogła się jednak nacieszyć tą odrobiną luksusu, którego nie dane jej było zaznać od tak dawna. W końcu spłukała ostatni raz włosy, dokładnie wyprała szmaty, które miała wcześniej na sobie (nie wiadomo kiedy się jeszcze mogą przydać) i włożyła świeże ubrania. Uśmiechnięta i zadowolona wróciła do brata i oboje skierowali się ku jaskini, przed którą czekała reszta.
- Zmieniamy lokum. Lepiej, żeby nikt nie wiedział gdzie jesteśmy. - oświadczył Kurt. - Idziecie z nami?
- Idziemy -
odparła Astria i śmignęła do środka po rzeczy rodzeństwa.
 
Sayane jest offline  
Stary 04-11-2009, 23:19   #136
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Prowadził konia za uzdę wprost ku kalekiemu wozowi podróżnych i zastanawiał się czy dobrze robi. Nagle wszystko poszło zbyt prosto. Jakoś tak zbyt łatwo przyjęli marną zapłatę w postaci naprawy wozu za pomoc dwójce nieznanych, kłamiących mężczyzn, którzy w dodatku mogli mieć - ba nawet twierdzili że mają towarzystwo - tyleć że ranne.
Valdred złapał się na myśli, zę wszystko było by łatwiejsze gdyby stawiali opór. Dostali by po łbie, z psów zrobiło by się gulasz... potrząsną głową - cóż za brednie. Powinien być wdzięczny losowi, że im się udało. Cała drużyna potrzebowała teraz wsparcia, a opatrunkom Alberta i Tobiasa przydało by się jakieś leczące ziele...

Gdy tak rozmyślał dotarli do wozu. Psy wpatrywały się w nich zajadle, a spojrzenia jakie wymieniali ich właściciele i uśmiechy wprowadzały w myśli najemnika jeszcze większy chaos. Jeśli jednak będzie mu tu dane zginąć, niechaj przynajmniej drogo sprzeda swoją skórę. Zacisnął pięść wręczając uzdę Andrei - i na Urlyka niech Astria wie, że robił to dla niej - by ją wyprowadzić z tego więzienia i tej okolicy.
Nie wiedział co będzie dalej, prócz samej myśli że muszą uciekać, byle jak najdalej. Wierzył, że skoro ją odnalazł reszta będzie i wyswobodził reszta będzie łatwiejsza - o ile nie dadzą się złapać.

Razem unieśli wóz i razem wymienili koło, a zaraz potem - nic, właściwie nic się nie stało. Żadnego ukradkowego ciosu, noża pod żebrami, spuszczonych psów z łańcucha. Wyglądało na to, że dziwna para wywiąże się z umowy. Jednak nie do końca po myśli najemnika - już miał pytać po co się rozdzielać, czemu niby nie zebrać rzeczy i iść razem, ale widział dobrze co wkładali do worka Guatro - liczył też że Aleam w razie co da sobie radę ze staruchem i ucieknie z prowiantem. Przemilczał więc sprawę podziału i kiwnął głową do ulicznika. Następnie spojrzał prosto w tępe ślepia jednego z psów.
Po chwili Andrea zawołała go na pomoc, wszedł powoli do wozu, napinając mięśnie, czekając na cios, lecz ten nie nastąpił - chodziło tylko o słój...
Poczuł jej dotyk na swojej skórze i powoli obrócił się przodem do niej
- Nie pytałeś czemu ci pomagam - potrząsnął głową, zdał sobie sprawę, że gdy pokazała mu blizny tak naprawdę poczuł, że obdarzyła go zaufaniem, a wszystkie te paranoiczne myśli o ciosach i walce z nią, były tylko jego mechanizmem obronnym. Jak dotąd on sam nie ufał nikomu - nikomu prócz siostry i braci najemnych, z którymi ochraniali się wzajemnie. I nie rozumiał co to znaczy zaufać komuś zupełnie obcemu.
-Teraz też nie pytaj - nie pytał, musnął jej ramie, zatonął w fali loków i utonął w ciepłym oddechu...

***
Gdy dotarli razem do jaskini z ulgą i uśmiechem na twarzy powitał siostrę
- Sprowadziliśmy pomoc- stwierdził jakby wcześniej nie było to oczywiste. Jednak w dziwny sposób czuł się dumny i chciał powiedzieć to głośno.
Szybki rzut oka i Valdred już wiedział, że Aleam z pomocą Don Mangusto zdjęli resztki kajdan,gdy więc Andreia zaproponowała handel Valdred zabrał Astrię na bok i przez chwilę wymieniali zdania. Potem dziewczyna wcisnęła najemnikowi coś w dłoń i razem wrócili do reszty drużyny, sam Gotrij zaś podszedł do Andrei i uśmiechnąwszy się powiedział
-Bardzo Ci dziękuję, za okazaną pomoc i cieszę się z naszego spotkania. Chcielibyśmy oczywiście skorzystać z okazji i kupić od Was parę rzeczy - na pewno jakieś dodatkowe ubrania, lekarstwa i mikstury. Nie przeczę, że pieniądze jako takie też by się nam przydały w tej sytuacji. W zamian mamy do zaoferowania to - wyciągnął dłoń na której spoczywała perła - łza żółtookiej demonicy z kopalni
Wzięła kamyk i obejrzała go uważnie.
[i]- Ta dziewczyna to twoja siostra?[i] – zapytała jeszcze, zupełnie nie na temat – Ładny kamień. Wybacz bezpośrednie pytanie. – uśmiechnęła się łagodząc w ten sposób swoje słowa - Nie ukradliście go?
- tak, to moja bliźniacza siostra.- spojrzał oblicze siostry, które teraz, po przemyciu zdawało się prawie jego lustrzanym odbiciem. Uśmiechnął się mimowolnie i wrócił do rozmowy - Kamień mówiąc zupełnie szczerze znaleźliśmy po drodze i jest to w tym momencie jedyna nasza waluta przetargowa -
Przez chwile wyglądała jakby się z jakiegoś powodu wahała. Pogłaskała chłopaka po policzku.
- Na statku? Znaleźliście go? Czy tu na wybrzeżu? Mam nadzieję, że nie gniewasz się, że wypytuję. To dlatego , że nie wiem co to za kamień. Przypomina perłę, ale chyba nią nie jest.
Najemnik zrozumiał, że z całej tej radości i ulgi jaką poczuł dzięki pomocy tej dwójki i widokowi siostry - wyszedł z roli i w pełni ufny zaczął mówić po prostu prawdę. Sklął się w duchu. Całe szczęście że nie powiedział nic o kopalni. Starając się wrócić do narzuconej formy i nie wyglądać jak idiota powiedział spokojnym głosem - już na wybrzeżu, zwiedziliśmy trochę okoliczne jaskinie szukając choćby krzemienia i suchego drwa na opał- wskazał na tlące się w jaskinie ognisko
- i przy okazji znaleźliśmy to - zdaje się właśnie perłą, więc myśleliśmy, że woda musiała to wyrzucić kiedyś na brzeg z resztkami skorupiaków-
- Dam wam za to 50 guldenów. Dołożę trzy mikstury lecznicze, trochę jedzenia, niedużo, bo musimy zostawić i sobie, twoja siostra może sobie wybrać coś z moich ubrań. Za wyjątkiem paru jedwabi do których jestem bardziej przywiązana – roześmiała się – zioła i maści na rany też się znajdą, podobnie jak męskie ciuchy, choć na pewno będą za małe na Twoich wielkich towarzyszy. Mamy też dodatkowy miecz, krótki marynarski kordelas , wart ze 12 koron. Myślę , że to uczciwa propozycja.
Potem lekko przyciągnęła Valdreda do siebie. Oparła się o niego. Stanęła na palcach, a chłopak poczuł na uchu jej ciepły oddech. I zapach swój i jej, jeszcze pomieszane po tych chwilach w wozie.
- Znajdź nas na targu. –wyszeptała – Jeśli ten kamyk okaże się wart dużo więcej, porozmawiamy o zadośćuczynieniu.
Zrobiło mu się gorąco. w głowie zakręciło od zapachu jej włosów, szyi. Szepnął delikatnie muskając palcami jej talię
- dobrze, tam się spotkamy...- wciągnął głęboko powietrze przymykając, jakby chciał wyryć w pamięci jej ciepłą obecność. Jednocześnie zastanawiając się co właściwie do cholery bredzi. Wcale nie uśmiechała mu się wizyta w Pleven. Westchnął cicho i szepnął -jestem Ci bardzo wdzięczny, a mogę mieć jeszcze jedną małą prośbę, czy mogła byś dorzucić jeszcze, o ile nie sprawi Ci to kłopotu troszkę mydła do tych zapasów ? - bał się że go ofuknie. Sam nie wiedział czemu...
Nie ofuknęła.
- Mydło, grzebień i słoiczek kremu. Dziewczynom przydają się takie rzeczy. Chodźcie ze mną po to oboje.
Skinął głową
~jak baran na rzeź~ drwił gdzieś w głębi mały wąż gniewu - zazdrośnik. Jednak Valdred go nie słyszał, krew dudniła w skroni. Spojrzał na siostrę robiąc niechętnie krok na bok.
- Astrio chodź ze mną do wozu Andrei - weźmiemy ubrania, prowiant i pieniądze- siostra, lekko speszona podeszła do brata, Valdred skinął głową z uśmiechem i powiedział -to chodźmy...
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 09-11-2009, 23:11   #137
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Dziewczyna była z niej kłamliwa. Jak większość poważnych wad i ta miała swe źródło w wyobraźni. Wystarczyło, że wyszła z magazynu, gdy podstępna fantazja z rozmachem godnym lepszej sprawy nakreśliła jej kłopoty, w które się pakuje pomagając przygodnym znajomym. Jakby miała nie dość własnych. Angelique Bellamy aka „Bobby” w błyskawicznym tempie przemierzywszy bezkresy własnej imaginacji, machnęła ręką na złoto zostawione w rękach Vestine i Callisto. Może to jeszcze nie koniec… Może kiedyś wyrównają rachunki… Póki co postanowiła przez jakiś czas kopalnianych przyjaciół unikać.


Elektryzująca zmysłowością, woniąca alkoholem, skacowana Vestine i jej dzielny, niedowidzący towarzysz z Estalii wtopili się w lokalny zgiełk. Na tyle na ile było to możliwe. Nurt miasta bezbłędnie zaprowadził ich na targ. Targ był piękny. Późnowiosenne słońce od samego rana wesoło świeciło na bezchmurnym błękitnym niebie. Grube przekupki grzały stare ciała w wielu warstwach halek, bluzek i spódnic, młode handlarki z rozchylonymi dekoltami, zmysłowo kołysząc biodrami, zdzierały gardła przy nawoływaniu klientów. Śmierdzący rybami mężczyźni o sękatych, twardych dłoniach obok wyperfumowanych, delikatnych balwierzy krzykliwie zachwalających swe umiejętności. Starowinki i matrony, elegantki i lubieżnice, dzieci trzymające się matczynych fartuchów i ulicznicy, chłopi, rzemieślnicy i zamożnie odziani zbrojni mężczyźni. Setki ludzi między stoiskami, straganami, wozami pokrytymi towarem, płachtami rozpostartymi bezpośrednio na bruku, dużymi kramami i prowizorycznymi budami. Pieniądz brzęczał, błyszczał, kusił, zmieniał właścicieli. Handel -sama istota Pleven.

Tłum dawał poczucie bezpieczeństwa, mamił złudzeniem anonimowości. Szlachetne rysy i jasna skóra Callisto nie wyróżniały się przecież tak bardzo. Ubrania zakupione przez Bobby zakrywały pamiątki pobytu w kopalni, blizny od mieczy i ognia, ślady ciężkich obręczy. Wysokiej jakości, miękkie materiały przypominały obojgu przeszłość bez infamii. Ani Ve ani Callisto nie wytrwali w kapturach na głowie. Nie znali tego miasta. Ale czuli się w nim dobrze. Wolni, w sakiewkach dzwoniło dziesięć złotych pirackich monet. Wiatr od morza łagodził upał. Vestine wychyliła duszkiem dzbanek soku jabłkowego. Gęste, słodkie krople kapały na nową bluzkę. Młody halfling wziął za sok połowę ceny.
A Vestine błogosławiła świecące prawie prostopadle słońce.
Callisto skutecznie zwalczył ochotę drapania skóry między obojczykami. I to on nieświadomie nadawał kierunek ich wędrówce.

Nieludzi na targu było sporo. Halflingi i krasnoludy handlowały wszędzie, nie tylko bronią i żywnością. Wśród kupujących nie brakowało elfów. Występ rudowłosej elfiej bardki, śpiewającej pieśni w niezrozumiałym języku wzbudzał prawdziwy aplauz. Pieśń budziła w sercach zapomniane pragnienia. Westchnęli jednocześnie, obydwoje spuścili przy tym głowy, nieuchwytne uczucia, którymi żadne nie chciało się podzielić. Zrobili zakupy.

A potem Vestine wypatrzyła elfa. Twarz z kopalni. Zastygła przez moment z przerażenia niezdolna do ruchu. Był daleko, przeciskał się miedzy straganami jakby gdzieś się śpieszył. Porządnie ubrany, zamożny przedstawiciel swej rasy. Miała ochotę splunąć. Odzyskała zdolność ruchu i odwróciła się w drugą stronę, ciągnąc za sobą Callisto.
- Szuka nas – powiedziała to głośno, pewna, że tak właśnie jest. Bachmann wysłał za nimi pogoń do miasta. A potem skręciła za estalijczykiem. Callisto znowu prowadził. Przepełniała go pewność, że na wszystko przyjdzie czas, zdradziecki elf poniesie jeszcze sprawiedliwą karę.

Świątynia Vereny wyrosła przed nimi nagle.

***

Mały chłopiec o rozwichrzonej czuprynie posklejanych brudem włosów stanął nagle w miejscu. Jeszcze przed chwilą biegł do starej Jasmine po parę bajgli, a teraz działo się coś, czego nie rozumiał. Przetarł oczy raz i drugi, po czym zupełnie naturalnie wyprostował się i obejrzał w stronę rynku. Bezbłędnie odnalazł wzrokiem przechodzącą pozornie bez celu parę. Nowy aspekt losowy. Niestety nie od uniknięcia. Czy miał znaczenie? Zapewne takie samo jak to pytanie. Żadne. Czas pokarze. A jednak ruszył za nimi. Czuć ich było pierwotnym pierwiastkiem nawet w tej kruchej cielesnej formie. I to tym konkretnym. Tym jedynym, który tak głupio wymknął się im z rąk. Przynajmniej oboje wytypowani przez nich ludzie zawiedli tak samo. Zabawny dowód na sprawiedliwość przeznaczenia. Choć ona pewnie będzie się łudzić, że Toren na coś się jeszcze może przydać... Ruszył za nimi. Nie kluczyli. Mężczyzna prowadził. Nic nadzwyczajnego. Można byłoby spróbować zajrzeć w jego serce. Nie zaszkodziłoby... Chłopak zatrzymał się gdy para skręciła nagle w uliczkę prowadzącą do kamiennego gmachu Vereny. Uśmiechnął się do siebie... Może jednak nie byli tacy zupełnie bez znaczenia.

- Mimi! - głosik małego dziecka dobiegał z okna powyżej. Paroletnia dziewczynka wyciągała garstkę z paroma ziarenkami pszenicy w stronę małego kolorowego ptaszka siedzącego na gzymsie – Masz Mimi. Chodź... chodź... masz ptaszku...
Zostawiła trochę ziaren na gzymsie niedaleko i cofnęła się z nadal wysuniętą garstką. Przyczajony na dachu bury kocur rozszerzył swoje źrenice.
Ptaszek spoglądał to na niebo to na pozostawione ziarenka. Mały umysł szybko podpowiedział sposób działania po odsunięciu się dziewczynki. Podfrunął. Kot sprężył grzbiet i skoczył na gzyms. Oba stworzenia spadły na ziemię. Parę miauknięć, trochę wznieconego kurzu w powietrze, krzyk dziewczynki i po chwili pręgowany drapieżnik furcząc pod nosem podniósł się i zaczął oddalać się ze zdobyczą w szczękach. Małe jaskrawożółte piórka zdawały się kłuć go trochę w nos. Dziewczynka z rzewnym płaczem zniknęła w oknie. Chłopiec przez chwilę jeszcze patrzył w jej stronę słuchając, a potem cichy biegiem ruszył za kotem. Wystarczyło parę susów i jeden pełen szczerych chęci ruch. Nienaturalnie silne kopnięcie rzuciło kotem o piaskowcową ścianę innego budynku. Zwierzę osunęło się martwe na ziemię.
Dziewczynka przestała płakać.

***

Matylda z Sylvanii nie miała charyzmy poprzednika. Sama to przyznawała i tęskniła za czasami, kiedy była po prostu sekretarzem Mauricio. Czasami, gdy imponujący wiedzą mężczyźni byli na miejscu. Kapłanka nie czuła się dość zdolna. Ta świadomość, na co dzień tłumiona, bo nie można okazywać słabości wobec podwładnych, nie dawała jej spokoju. Tu trzeba umysłu przenikliwszego niż jej własny. Zaginięcie opata, morderstwo, którego dopuścił się na dwójce najświatlejszych ze swoich podwładnych. Gdyby Hans albo Cyryl żyli, nie ona sprawowałaby tymczasowe rządy.

Z drugiej strony to właśnie Matylda miała prawdziwą wiarę. Niewiedza niewoli, a wiedza wyzwala. Świat kieruje się określonym porządkiem. Porządek stoi ponad moralnością. Już dawno przestała modlić się do Vereny. Po Mauricio była drugą w Jego Zakonie. Czekała na nadejście Pana.
Łatwo uległa obsesji. Sama rozpoczęła śledztwo.

Z imieniem Vereny Najmądrzejszej na ustach, wbrew sugestiom króla Toma, członkowie Zakonu rozeszli się po Pleven i jego okolicach. Matylda w poszukiwaniu sprawiedliwości, prawie wyludniła dom zakonny. Dyskretni, odziani w białe szaty Verenici zbierali wieści. Interesowały ich wszelkie niecodzienne wydarzenia. Byli w utrzymujących się ze strażniczych pensji karczmach wokół Redrock Heights i w dolinie Derventy.

Świątynia Verenitów wśród pysznej arabskiej architektury rezydencjonalnej dzielnicy Pleven wyróżniała się prostotą. Cztery budynki, ten świątynny nieróżniący się w bryle od innych, z czerwonej cegły, tworzące duży dziedziniec, na którym większość roku odbywały się nabożeństwa.
Callisto bez wahania przekroczył świątynne odrzwia. Matylda wyszła mu naprzeciw. Nagły impuls od Pana uświadomił jej, że spotkała jego sługę. Najwyższa kapłanka Zakonu Vereny klęknęła przed przybyszem.

***

Skomplikowanie świata unaocznia się nam w różny sposób. Czasem problemami, z którymi nie możemy sobie dać rady. Czasem atakuje nas przebiegły chaos, a czasem najzwyczajniejsze aspekty codzienności. Bywa, że występuje przeciw nam własne dojrzewanie, w którym nieopatrznie wybieramy sobie wzorce, kiedy indziej nadmiar talentu obcujący nas spośród bliskich, bo nie od dziś wiadomo, że wyjątkowe ułomności i zdolności zdolne są zepsuć każde życie.

Dla Valdreda wątpliwości przybrały dziś postać Andrei.
Transakcję przeprowadzono bez przeszkód. Andrea pomogła Astrii wybrać ubrania, kremy, grzebień i mydło. Niewiele mówiła, pozbywała się swojej własności bez problemu. Może odrobinę za spokojna, zbyt pogodzona z tym, co widzi. Z ludźmi ukrywającymi się w nadmorskiej jaskini, z widokiem siłaczy pozbawionych broni, z głodnym, dzikim spojrzeniem siedemnastolatki, której mowa wskazywała na dobre wykształcenie, a obycie na slumsy.

Pożegnała się z Valdredem. Oba konie zaprzężone do jesionowego dyszla rżały niecierpliwie. Don Mangusto trzymał lejce. Noc była ciepła. Valdred widział jak bardzo chcą już jechać. To on przytrzymał dziewczynę przy sobie. Nie wymienili obietnic. W świecie prostych wyborów starczyłby za nie długi, głęboki pocałunek. W świecie prostych wyborów to nie ona by go zainicjowała. I nie roześmiałaby się potem, głośno, gardłowo, przysłaniając romantyzm płaszczem lubieżności.

***

Nim słońce zaczęło górować gdzieś daleko nad morzem, ulicznik znalazł nowe schronienie. Bardziej oddalone od brzegu, a przez to wolne również od wszelkich stworzeń zamieszkujących nabrzeże. Po usunięciu z wejścia dwóch precyzyjnie utkanych z drobniutkich nici pajęczyn, wydawało się opustoszałe i nadawało się idealnie na tymczasową kryjówkę. Aleam zupełnie przez przypadek ujrzał umykającego po kamieniach przed nim w kępy traw malutkiego pajączka. Wyglądał jak wierna miniaturka zwiniętego na schodach w podziemnej świątyni, truchła. Po chwili zniknął pod jednym z krzaków w poszukiwaniu nowego łowiska.

Przeniesienie się przez kamieniste pola zajęło szóstce uciekinierów bardzo niewiele czasu, którego i tak mieli teraz nadto, czekając na towarzyszy, straże miejskie, lub ludzi Bachmana. Okolica jednak wydawała się dość przyjazna. Zresztą tak jak i sama jaskinia, która dawała przyjemny, bo znacznie suchszy od poprzedniej chłód, niezwykle cenny w prażącym okolicę słońcu.

To niesamowite jak niektóre zupełnie niepozorne miejsca ciągną ku sobie sploty wydarzeń historycznych. Niektórzy, odważniejsi uczeni z Altdorfu i Nuln dopuszczają fakt ich istnienia, a nawet zajmują się badaniami na ich temat. Bo czyż nie ma w tym krztyny jakiejś mistycznej tajemnicy, że jakaś zapomniana przez wszystkich wieś przyniesie na świat bohatera, a następnie po kilku, lub kilkuset latach, może stać się polem jakieś przełomowej bitwy, lub przeobrazić się w tętniące życiem miasto zmieniające rzeczywistość wszystkiego wokoło? Być może nie. Być może to czysty przypadek. Ale ludzie nigdy nie lubili przypadków. Umniejszały dającą pewność i siłę wiarę. A zawsze przecież dobrze w coś wierzyć. Piękna dziewczyna, która paręset lat wcześniej podnosiła się słabo na miotanej gigantycznymi falami kamienistej plaży, też wierzyła. W księżycową ciemną noc, pośród wyrzuconych wraz z nią szczątków roztrzaskanego statku, brnęła jak najdalej od targanego sztormem morza, by znaleźć schronienie dla siebie i życia, które nieświadomie w sobie nosiła. Elfia dziewczyna z upadającego tileańskiego królestwa. I to właśnie w tej jaskini znalazła schronienie. W tej samej, która spośród wielu najbardziej teraz przekonała Aleama do swojej użyteczności. Co za tym stało? Przypadek? Boska wola? Drzemiące w podwalinach klifów pokłady spaczenia? Nikt nie mógł nawet spróbować odpowiedzieć na to pytanie. Bo i nikt nie zdawał sobie z tego sprawy.

Duża część dnia dla większości nie różniła się niczym od poprzedniego. Tylko Tobiasz i Albert mogli dopiero po raz pierwszy ze względnym swobodą ruchów pochodzić po okolicy. Bezczynność jednak szybko zmorzyła Alberta niepotrzebnym snem, a Tobiasz z braku lepszych pomysłów wyszedł na zewnątrz w ślad za Aleamem i poszedł popróbować szczęścia w łowieniu ryb bez wędki i żadnych sieci. Talabheimczyk natomiast spędził trochę czasu na zbieraniu malutkich, choć bardzo słodkich owoców, które rodziła tutejsza ziemia. Potem z niewielką garstką łupu usiadł na szczycie najwyższego klifu i po chwili obserwacji wybrzeża i oddalonej o stajanie drogi, przymknął oczy pozwalając, by grzejące słońce wraz z intensywniej wiejącym tu wiatrem smagały mu przyjemnie twarz. Gdyby nie to uczucie u spodu pleców, mógłby nawet na chwilę zapomnieć o towarzyszach, których stracił w wędrówce do tego kraju.

W samej jaskini panowała cisza. Rodzeństwo mimo nagłego i niespodziewanego połączenia nie wiele ze sobą rozmawiało. Zupełnie jakby coś chciało ich podzielić. A przecież byli bliźniętami. Nic nie mogło ich poróżnić. No chyba, że sami siebie. Dziś Astria też to poczuła. Gdy brała kąpiel w niewielkiej zatoczce nieopodal. Nieprzyjemny brak bliskości Valdreda. Był zupełnie niedaleko, bo czekał w jaskini, a jednak źle jej było z tym, że nie ma go tuż obok. Do tego to wrażenie, które pozostawiła sprzedaż perły. Jakby robiła coś złego, jakby sprzedała coś, co ktoś jej zostawił na przechowanie... Szybko okryła się nowymi, pachnącymi czystością ubraniami Andrei, spłoszona tymi myślami. Jak dobrze było znów poczuć świeżość swojej skóry... A Valdred tylko, co jakiś czas obserwowany przez Kurta, co chwila wyglądał, czy siostra nie wraca. Jej powrót powitał z fizyczną ulgą. W słońcu włosy dziewczyny były prawie biały, a oczy lśniły bursztynowym blaskiem. Astriacie również nawet daleki widok brata jakby dodawał skrzydeł, od razu czuła się mniej zmęczona słońcem i wspinaniem pod górkę do jaskini.

***

Było późne popołudnie, gdy wszyscy usłyszeli krzyk Tobiasza. Albert pierwszy wypadł z jaskini, by zobaczyć co z chłopakiem, któremu przecież raz już życie ratował. Spostrzegł zbrojnych niemal w tej samej co chwili co oni jego. Ubrani inaczej niż straż kopalniana Bachmana, w lekkie zbroje kolcze, misiury i tarcze z beżowym emblematem abaku i pary uściśniętych dłoni poniżej. Szesnastu. Uzbrojeni w długie miecze ruszyli w jego kierunku po wykrzyczanym przez jednego z nich rozkazie. Byli zbyt blisko, by była mowa o ewakuowaniu towarzyszy. Rycerz jednak nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek z nich miał powrócić do kopalni nim on nie padnie z siekierą w prawicy. Z zaciętym i pełnym determinacji wyrazem twarzy stanął w wejściu gotów do walki. Obok szybko pojawił się Kurt z młotem i po drugiej stronie Valdred. Na oddalonym o jakieś czterdzieści metrów brzegu, dwóch, odzianych w skórzane kaftany, trzymało wyrywającego się bezskutecznie chłopaka. Zbrojni sprawnie ich otoczyli kordonem błyszczącym od wymierzonej w ich stronę stali i zatrzymali się w oczekiwaniu na dalsze rozkazy.
Wyższy i nieco lepiej uzbrojony od reszty mężczyzna wystąpił nieco naprzód i zdjął swoją misiurę odsłaniając ogorzałą skórę twarzy i krótkie kruczoczarne włosach. Przez jego czoło przechodziła gruba głęboka bruzda. Na oko miał jakieś trzydzieści lat.
- Jestem Hans Denning z Pleveńskiej... - nagle zamilkł wpatrując się w gladiatora. Zmrużył parę razy oczy w jasnym słońcu jakby próbując w pamięci odgrzebać jakieś stare obrazy - ... Gwardii Kupieckiej. Złóżcie swoją broń na ziemi i cofnijcie się do jaskini. W przeciwnym razie zaatakujemy.
Więcej na gladiatora nie spojrzał. Dopiero teraz Kurt go poznał.

Nikt nie zdążył jednak odpowiedzieć na to proste żądanie gdyż z boku dobiegło rżenie koni. Trójka jeźdźców zajechała z góry od strony drogi i zręcznie wyhamowała obok kordonu. Dwie postaci w pełnych zbrojach płytowych na potężnych imperialnych perszeronach i kobieta w stroju jeździeckim pośrodku nich na pięknym bułanym dzianecie estalijskim.
Zręcznie zeskoczyła z wierzchowca, a jeden z rycerzy zaraz za nią, by następnie wziąć od niej uzdę zwierzęcia.
- Pani... - powiedział niepewnie żołnierz, który przedstawił się imieniem Hans – Proszę o wybaczenie, ale to nierozsądne...
- Bzdura, Denning – żachnęła się kobieta. Wyglądała na arystokratkę. Jasna wypielęgnowana twarz o owalnym kształcie kontrastowała wyraźnie z rudymi włosami, splecionymi na głowie, tak by nie utrudniały jazdy. Lekko wydęte usta i zimne spojrzenie mogły świadczyć o niepożądanym poświeceniu, jakiego wymagało od niej pojawienie się tutaj. W międzyczasie przyprowadzono Tobiasza i popchnięto go do zdezorientowanych obrońców. Niemal natychmiast schował się za plecami Alberta.
- To wszyscy? Brakuje trzech mężczyzn i kobiety. Każ ludziom przeszukać teren.
- Pani...
- Denning, jeśli będę miała ochotę na bezowocną dyskusję to porozmawiam z jakimś dzieckiem.
- Tak jest.

Skinął głową na paru żołnierzy, którzy natychmiast rozpierzchli się po terenie.
- A my tymczasem sobie poczekamy. Opuśćcie broń. Nie musicie jej składać jeśli dzięki temu macie być bardziej komunikatywni niż woły, ale nie liczcie na jakąkolwiek jej skuteczność.

Rycerze po chwili byli już obok niej wraz z Hansem. Reszta żołnierzy albo przeszukiwała teren, albo cofnęła się o parę kroków na dany im rozkaz. Dwaj mężczyźni w skórzanych kaftanach uważnie wpatrywali się w niebo.

***

Krzyk Tobiasza obudził również Aleama wygrzewającego się na szczycie klifu pod jednym z kamieni. Chłopak zerwał się wystraszony i rozejrzał wokoło. Dopiero wtedy zobaczył masę żołnierzy wokół jaskini, w której się schronili jego towarzysze. Nie mógł już nic zrobić. Przegapił sprawę. Skryty za kamieniem obserwował okrążenie Alberta, Valdreda i Kurta, a także pojawienie się konnych. Serce zakołatało jeszcze szybciej gdy żołnierze zaczęli przeczesywać pobliski teren. Dwóch kierowało się w jego kierunku...

***

- Dobrze zatem. Zacznijmy od tego, że wiem kim jesteście więc możecie zapomnieć o próbach wykrętów – zaczęła niezbyt zachęcająco krocząc to w jedną to w drugą stronę. Dwaj rycerze nawet nie drgnęli, choć popołudniowe słońce było dziś wyjątkowo uciążliwe - Wiem także, że interesuje się wami spora część ważnych osób z Pleven i nie tylko. I bynajmniej nie dlatego, że jesteście jakoś specjalnie ciekawi. Uciekliście z kopalni Pleven. A przy okazji otarliście się, a następnie zabraliście coś co mnie bardzo interesuje. Bardziej niż wasz powrót do kopalni, a nawet wasze życie, które jest teraz w moich rękach poniekąd. Przedmiot ten nie ma dla was żadnej wartości. Wiem, że go w tej chwili nie macie. Jednak nie ma go też tam gdzie być powinien. Chcę żebyście mi opowiedzieli każde z osobna co zaszło w podziemnej świątyni, gdzie jest reszta waszych towarzyszy, oraz gdzie jest zabrany stamtąd przedmiot. Wtedy może zdejmę z waszych głów nagrody nałożone przez prefekta.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 10-11-2009, 02:28   #138
 
Oktawius's Avatar
 
Reputacja: 1 Oktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłość
Nuda która otaczała Kurta z każdej strony dawała się porządnie we znaki. Z Albertem nie rozmawiał specjalnie, Astriata go nawet nie zauważała. Został tylko on sam i młot. Próbował ćwiczyć parę razy, ale dalej noga dokuczała mu trochę. Postanowił skupić się na początku na wyzdrowieniu, następnie weźmie się za trening. A długo już nie ćwiczył.

Aleam znalazł inną jaskinię do której wszyscy się przenieśli. W sumie bardzo podobna do ostatniej. Rozgościli się niby na dobre, niby wszystko było spokojne i wyciszone. Niby Kurt nie spodziewał się niczego, a tu ... psikus.
Krzyk Tobiasza zerwał wszystkich na równe nogi, ale tylko Alberta sprowokował do szybkiego biegu. Chwila minęła zanim Gladiator zebrał młot z ziemi i ruszył przed wejście gdzie już stał gotowy do walki Blondyn. Kurt zajął miejsce po jego prawicy. Widząc napastników których było naprawdę dużo do głowy przyszła tylko jedna myśl.
"Cosik mi się już dzień kończy. Byle by pociągnąć ze sobą ilu się da."
Uśmiechnął się do siebie, podrzucając młot w dłoniach, gotowy aby go użyć i rozłupać jak najwięcej głów. Jedynie mruknął do Astriaty... nie jednak nic nie powiedział. Miała swojego opiekuna, jego rola w tym momencie się już kończy. Też go to w jakiś sposób denerwowało, ale nie okazywał zbyt wielu emocji. W sumie jego twarz równie dobrze może pokazywać zmęczenie, złość, radość i ból, wcale nie zmieniając rysów. Magia, nieprawdaż?

"Jak dorwę tych skurwiałych handlarzy to im z dupy zrobię taki kurwa rynsztok, że przez całe życie... nie, ich życie się skończy gdy mnie spotkają." Kurt wiedział że dokładnie tak to będzie wyglądało. Zdradzą ich, dostaną kasę, a potem spierdolą nie wiadomo gdzie. Pomoc? Sranie w banie, każdy czegoś chce, albo robi dla zysku.
"Jebane konusy" Złość Kurta nabierała tępa. Chciał w tym momencie rzucić się w pościg za tamtą dwójką i wyrównać rachunki. Chciał widzieć jak proszą o przebaczenie i skomlą przed nim. Gniew... Nikt nigdy przecież nie powiedział że Kurt ma gołębie serce.

Zostali otoczeni przez "najeźdźców", którzy mieli o niebo lepsze wyposażenie niż sam Kurt. Biorąc pod uwagę że Gladiator ma tylko młot i skrawek spodni, to byle chłop byłby lepiej uzbrojony. Ale nic to! To nie w stylu Kurta aby zamartwiać się swoim wyposażeniem i narzekać na jego braki. Równie dobrze mógłby walczyć nagi, przeciwko rycerzowi w półpłytówce! I tak by mu dupę złoił. I teraz też się wcale od swojej filozofi nie oddalał. Widział oczyma wyobraźni jak kolejni padają pod jego ciosami, a krew bryzga na około.
Aż się wzdrygnął na samą myśl. "Ahh dawne czasy. Szkoda tylko że kompania nie ta".
Wspomnienia, ich należy się jednak czasami pozbywać, albo zakopywać głęboko. Za dużo pochłaniają uwagi i to przed walką. Kurt się otrząsnął i spojrzał się na tego, niby głównego, typka, co przemówił. Przez chwilę Gladiator nie zwracał na jego słowa uwagi, ale po chwili gdy ich oczy się zbiegły.
"Hans? Hans?! Hans...." Trzy razy powtórzył jego imię w myślach, za każdym razem inaczej. Gdy już kojarzył, gdy rozpoznał i gdy Hans odwrócił wzrok od niego.
Coś tak jakby... pękło w Kurcie. Fala złości zalała jego całego. Nogi drżały mu z nerwów, dłonie chwyciły tak mocno młot, że pewnie nie dla jednego połamał by koście w uścisku. W oczach pojawiła się furia, którą na pewno Hans dobrze znał, oj na pewno.
Chwilka, tylko moment, już już już prawie!!!!.......... ale wszystko nagle odeszło. Już miał wybuchnąć, rzucić się na nich wszystkich, pozabijać, zmielić, rozłupać, czy co tam kurwa zrobić, ale nie...
"Kurwa mać... Astria..."
Jeżeli rzuci się na nich wszystkich, zabiją go, to pewne. Potem rzucą się na reszte i podzielą oni los Kurta. Ręce mu opadły.
-Jeb się plebsie - Powiedział i po prostu wrócił do jaskini. Bez walki, bez furii, bez złości. Jedynie z kurewsko wielkim żalem.
 
__________________
Wolę chodzić do studia niż na nie po prostu,
palić piątkę do południa niż mieć ją na kolokwium.

511409

Ostatnio edytowane przez Oktawius : 10-11-2009 o 02:39.
Oktawius jest offline  
Stary 10-11-2009, 09:13   #139
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Oczywiście. Jasne. Wiedziała, że tak będzie. Po prostu wiedziała. To było zbyt piękne, po prostu zbyt piękne. Powiew wolności... słońce... morze, które pierwszy raz widziała na oczy... delikatne kłucie piasku na wreszcie czystej skórze... kwiaty wplecione we włosy... widok brata... ludzie, którzy tymczasowo zaakceptowali ją taką, jaka jest... Wszystko to było zbyt piękne...

I się skończyło. Skończyło się, zanim zdążyła się nimi nacieszyć. Tak po prostu. Słońce minęło zenit i przyjechali żołnierze, którzy zabiorą ich na śmierć. Astrii nie obchodziło kto ich wydał - czy Bobby z Szurakiem, czy nieznoszący czarownic Callisto, czy też może szczodra Andrea. A może to kara za sprzedaż tego dziwnego kamienia, żółtej skazy chaosu? Co to miało za znaczenie? Efekt był taki sam: stali otoczeni przez pleveńskich strażników, bez szans na obronę - co najwyżej na desperacką śmierć w walce. I tak lepsze to niż pal. Miecz przynajmniej tak strasznie nie boli. Chyba...

Zginą... ona zginie... Val zginie... Kurt zginie... i młody... i rycerz... Aleama nie ma, ale pewnikiem go znajdą... Tyle się namęczyli, tak długo uciekali i wszystko na nic... Astriata nie wierzyła w ani jedno słowo wypowiedziane przez szlachciankę. Jako jedyni (przynajmniej z tego, co wiedziała) uciekli z kopalni - ich śmierć musi być przykładem, inaczej zachęcą innych. Dlatego zostaną straceni. Co z tego, że może ich wypuszczą, jeśli powiedzą prawdę? Nie wypuszczą ich. Szlachta nigdy nie dotrzymuje słowa, jeśli tylko leży to w jej interesie. Gotrijówna wiedziała coś o tym - w końcu sama była szlachcianką.

Astria zaczęła się śmiać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej, aż jej śmiech zaczął odbijać się echem od nadmorskich skał. Śmiała się i śmiała odrzuciwszy głowę do tyłu, a po policzkach spływały jej łzy. Ucieczka z kopalni! Dobre sobie! Wolność! Dobre sobie! Wspólne życie z bratem! Jasne! I co jeszcze? Może mały domek z ogródkiem? Mąż i gromadka dzieci? Kot ocierający się o jej nogi, gdy sypie kurom ziarno? Wieczorne ciepło kominka gdy będzie robić na drutach czy cerować bratu koszulę? Mrzonki, czcze mrzonki. Zginie tak, jak życzyli sobie jej rodzice, a Valdred wraz z nią. Astriata śmiała się histerycznie, wstrząsana spazmami płaczu, dopóki brat nie zakrył jej ust swą szeroką dłonią i nie przycisnął jej głowę do torsu. Towarzysze przez chwilę słyszeli jeszcze stłumiony szloch, który przeszedł w czkawkę, aż w końcu umilkł zupełnie. Dziewczyna obwisła w ramionach brata, bezwolna i obojętna na to, co się wokół działo.
 
Sayane jest offline  
Stary 10-11-2009, 22:14   #140
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Szli wolni. Przynajmniej takie mieli wrażenie, że wśród setek czy tysięcy przechodniów są jednymi z wielu. Kompletnie nierozróżnialnymi spośród wielorasowego tłumu rodowitych Pleveńczyków i odwiedzających metropolię gości. Odwiedzali sklepy, przechadzali się, napawali słońcem, którego tak długo byli pozbawieni. Obydwoje tego pragnęli, spleceni dziwnym warkoczem niesamowitych przypadków. Uwięzienie, kopalnia, ucieczka. Wreszcie miasto, znienawidzone, lecz również pociągające niczym młoda kobieta, którą kroczyła obok sycąc oczy widokiem dziesiątek barw. Kopalnia czernią oraz szarością jedynie kwitła, czasem jakimś brunatnym kolorem. Wszystko zlewało się tworząc jednostajną, straszna dla oka monotonię. Nienawidził tego, zresztą, jak chyba wszyscy. Tymczasem na powierzchni miasto wabiło kolorami, zapachami, pieszczota dotyku, którymi uciekinierzy sycili się na równi z pozyskana wolnością. Wśród tych wszystkich ludzi, elfów, niziołków, krasnoludów, tylko oni, oraz piratka Bobby, mieli wspólną tajemnicę. Wiedzieli coś o sobie, o czym zielonego pojęcia nie miał nikt inny. Łączyło ich to dziwnie intymnym związkiem, który spajał bardziej niż wspólna praca, czy dzielenie łóżka. Tym bardziej, że Angie nie było. Samowolnej, kompletnie pozbawionej poczucia wspólnoty, która jednocześnie oddała im swoje ostatnie grosze. Dziwna kobieta, dziwna … kłębek sprzeczności, któremu nie można było: ani wierzyć, ani nie wierzyć.
- Jak myślisz? Wróci do nas? - zapytał Ves otwierając dyskusję. - Ryzykujemy powrót do magazynu, bo przecież tam chyba szukałaby nas?
Czarodziejka wierzyła piratce, Callisto także był pewny jej uczciwych, ogólnie, zamiarów.

Jakaś grupa igrców stała na niewielkim podeście. Młoda, ciemnowłosa bardka śpiewała głębokim głosem opiewając uroki pięknej właścicielki czarodziejskiego ogrodu. Bohaterka piosenki lubiła swoje kwiaty ...
- Może Ves także? - Zastanowił się.

Korzystając z okazji, ze dziewczyna zajęła się kupowaniem soku od kramarza – niziołka, on zakręcił się przy kwiatku. Tak, to było … właściwie, hm, marnowanie pieniędzy, ale … nie mógł się powstrzymać. Ten kwiat miał być nie tylko obrazem jego sympatii do czarodziejki, ale także złamaniem pewnej granicy. Kupując go oraz ofiarując jej rzecz po prostu piękną, lecz niepraktyczną, łamał spajające ich okowy. Kopalnia uczyła surowej, prymitywnej wersji oszczędności, która wielu po pewnym czasie prowadziła do zezwierzęcenia. Tam stworzono ludzki rezerwat, gdzie takie zachowanie stanowiło prawidłowość oraz zapewniało przetrwanie. Ten kwiat tymczasem, ofiarowany kobiecie przez mężczyznę cieszącego się jej urodą, czarem, uśmiechem miał być dla obydwojga symbolem powrotu dawnych chwil.

Tego właśnie szukał. Kobieta ubrana w biała bluzkę i niebieska spódnice bardziej przypominała Callisto z urody Cygankę niżeli Plevenkę. Czarne oczy i włosy splecione w warkocz oraz pewien nieokreślony sposób mówienia narzucał takie skojarzenie. Stała pod ścianą sukiennic, w reku trzymała jeden kosz, pozostałe zaś stały tuz obok pilnowane przez jakąś dziewczynkę, pewnie córkę.


Ale gadała niczym najęta czystym akcentem stolicy:
- Kwiatek, jaśnie panie. Rozumie się, rozumie się. Piękny, oczywiście. To dla żony? Właśnie, Juanita potrafi odkryć tajemnice swoich klientów. Dlatego ciągle utrzymuje się na rynku, nie to co ci – wskazała na jakąś konkurencję, która zachwalała swój towar w identyczny sposób. – Oczywiście, coś się znajdzie, żeby mógł pan okazać miłość damie swojego serca. Tak. Aaa, oczywiście, Juanita potrafi takie cuda. Kwiat dobry na wszystko. Onegdaj jednego z moich klientów żona przepatrzyła z jaką szynkarką, co nieopodal ich mieszkała. Skopała biednego chłopa, który se chciał tylko ulżyć, a samemu trudno mu było, bo się wstydał. To wolał z kobitą, skoro własna mu nie dawała, bo ciągle to niby głowa boli. Toż zadek mu miała nadstawiać, nie głowę, przynajmniej tak mówił ten biedaczyna. Chłop był chucherko, ona postawna, to skopała go i dała wałkiem po grzbiecie krzycząc, żeby się nie pokazywał, ale przyszedł do mnie, kupił kwiaty i wiecie co? Wybaczyła, bo kwiat to droga do serca dziewczęcia.

Tak trajkocząc wybierała okazy najładniejsze. Po chwili jednak odrzucała i znów wybierała wkładając te, które wydały jej się najlepsze.
- I co pan na to? – Spojrzała pytająco.
- A jakbym się zdecydował na coś z tego? - Callisto wskazał na jeszcze jedną grupę kwiatów.
- Hm, zobaczmy – kwiaciarka znowu zaczęła łączyć w szklanym słoju kompozycje dokonując wreszcie prezentacji.
Był rzeczywiście piękny, godzien Ves.
- Róż to niezwykły kolor dla kwiatów, choć fatałaszek różowych, to by żem nie nosiła, ale kwiaty … kwiaty to co innego. Zestawienie amarantu – gorącości uczucia z bielą szlachetnej uczciwości. Róż, dostojny panie, jest właśnie najlepszy dla delikatnej miłości, która budzi się niczym natura po deszczu. Nie odstrasza prawdziwie niewinnych kobiet, jak drapieżny, purpurowy szkarłat, nie jest także tak nieokreślona, jak czysta biel, kolor nadający się na wszelkie okazje. Tak, znakomity wybór, jak dla pana ...


Kwiat rzeczywiście był niezwykle piękny. Callisto wybrał go już na swój prezent dla czarodziejki. Widząc, że dziewczyna jeszcze delektuje się sokiem, nie przeszkadzał pytlującej handlarce. Nie prostował, gdy nazwała Ves jego żoną, tym bardziej … właśnie … dziewczyna widziała elfa. Splunął niemal przez ramię. Szukali ich, ale jeśli … doskonały pomysł. Przecież szukali zbiegłych więźniów, nie dobrze urodzonego małżeństwa, które zabija nudy spacerując po ulicach miasta. Postanowił przedstawić, jej ten pomysł, jednakże … zastanowiwszy się zrezygnował. Któż wie, czy dawny, spokojny okres w jej życiu nie stanowił dla niej najważniejszego miejsca ucieczki? Takiego, którego pamięci nie można naruszać nawet małym, przydatnym kłamstewkiem.

- Piękny kwiat dla pięknej dziewczyny – powiedział poważnie. Pewnie wolałaby, żeby ofiarował go jej Albert, ale cóż, biedak został ranny w jaskini. Przyzwoity właściwie gość. Zrobiło mu się głupio, że zapomniał o reszcie, ale … co mogli zrobić? Bez lekarza nie było szans, a lekarza miała ściągnąć Angie. Trzeba jej było zaufać, że nie zdradzi, że będzie pamiętać, że wróci prowadząc konowała. Teraz zaś, jakby przemożna siła kierowała jego drogami. Nie znał Pleven, tymczasem szedł. Nie wiedział gdzie idzie, tymczasem kierował krokami obydwojga. Niby panował nad swoim postępowaniem, tymczasem ta sprawa wymykała mu się spod kontroli. Ale nawet ta dziwna siła nie potrafiła go odwieść od zabrania się za zdradzieckiego elfa! Vestine także wyglądała na całkowicie zdeterminowaną. Obmyślili plan. nie byli takimi sparszywiałymi kundlami, jak elf. Nie uciekł z nimi,był więźniem, teraz zaś chodził na wolności, czyli musiał się dogadać jakoś, obiecując coś władzom kopalni.


Najpierw myślał, że kobieta zasłabła. Potem, że zwariowała, a potem dostrzegł, że nosi emblematy wysokiej kapłanki Vereny. Na takie pozycje nie wybiera się fikuśnych psychicznie. Musiała go zatem wziąć za kogoś innego. Jakaś wyjątkowo poważana persona tego miasta, albo zakonu pewnie wyglądała identycznie. Chciał szybko wyjaśnić nieporozumienie, szybko jednak przypomniała mu się maksyma: Strzeż się swoich pierwszych odruchów, zwykle są szlachetne, lecz niekoniecznie mądre. Toteż przygryzł wargi, urywając nagle rozpoczęte zdanie. Uznał, że najlepiej będzie nadrabiać bezczelnością, udając takiego, co to wszystko wie, ale z oczywistych powodów, nie ma ochoty dzielić się swoją wiedzą. Kiwanie głową oraz poważne, czy srogie miny czasem zastępują najmądrzejsze dywagacje. Chciał po prostu, żeby kapłanka jak najwięcej mówiła. Jak wygląda sytuacja? Jak to się zaczęło? Co sądzą inni? Wiele takich pytań na tyle ogólnych, że nie można niczego negatywnego przypisać je zadającemu. Chłopak miał nadzieję, że słuchając odpowiedzi dowiedzą się czegokolwiek przydatnego.
- Wstań. Wstań – pochylił się podnosząc klęczącą kobietę. - Nie tutaj – rzucił szybkim słowem, niby dzieląc się jakąś zakazaną informacją. - Są problemy. Oczywiście, sama rozumiesz - zaznaczył. - Chodźmy w miejsce, gdzie będziemy mogli swobodnie porozmawiać. Notabene – wskazał na Vestine ona pełni funkcję mojego … zresztą, nieważne. Jest ze mną.
 
Kelly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172