Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-08-2010, 11:08   #191
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Wstała. Poprawiła pióro, by leżało dokładnie w poprzek karty pergaminu. Podeszła do okna.
Już zmierzchało. Na zachodzie widniał jeszcze nad linią lasu jasny, złotawy poblask; na wschodzie rozpościerała się już absolutna głębia mroku. Gdzieś pomiędzy nimi majaczył księżyc.

Czego jej brakowało? Wyobraźni? Wiedzy? A może po prostu - życiowej mądrości, doświadczenia, którego pozostali artyści mieli dostatek?
...Już jakiś czas temu odbiegli od tematów i nastrojów, w których czuła się swobodnie, z którymi wiązała niegdyś swe ballady. Jednak radziła sobie, i to chyba dość zgrabnie. Aż do teraz.
Wróciła do stołu i przejrzała zapisane karty - efekt pracy ostatnich dni. Było ich żałośnie mało.
Do niczego.
Niewłaściwy klimat.
Nawet nawet, ale w świetle nowych fragmentów, znalezionych dziś w skryptorium - nieaktualne.
O, a to co...?

Nie pamiętała, żeby to rysowała. Ale, z drugiej strony, wyrzuciła już była niemało bazgrołów w ciągu ostatnich dni. Nabrała ostatnio paskudnego zwyczaju nieliczenia się z pergaminem. Gdzie te czasy, gdy każdą balladę tworzyła na woskowej tabliczce, zapisując dopiero ukończone wiersze...?
Właściwie, całkiem ładny wzór...
Odłożyła kartę na bok. Resztę złożyła na stosik, wyrównała pieczołowicie, złożyła razem na pół i z rozmachem cisnęła pakiet w płomienie.

Patrzyła, jak zwija się i brązowieje, lizany płomieniami; jak znika.
Czuła się pusta. Chciała płakać z bezsilności, ale nie mogła; jakby wszystko, co w niej było, wyschło, i talent, i słowa, i łzy przyszykowane na zły czas. Wyschły na piasek.
A niedawno jeszcze była tak niezachwianie pewna, że poradzi sobie ze wszystkim. Skoro wygrała walkę o swą duszę...
Widać to nie takie proste.
Może popełniono błąd? Może kto inny powinien zajmować tę komnatę, ktoś o większym doświadczeniu, większym talencie...

Zacisnęła usta. Przysunęła sobie pergamin, burząc perfekcyjnie symetryczny układ, i spróbowała jeszcze raz.


Zbudziło go... Właściwie nie wiedział dokładnie co... Rozejrzał się po komnacie. Skąpana w ciemności, ale znajoma. Jego. Zielona komnata. Zdziwienie szybko wyparte przez wspomnienie. Nie, nie wspomnienie. Przeczucie? Jakiś rodzaj dziwnego majaka? Krzyk? Nawet jeśli, to z bardzo daleka. Nie zza ściany, nawet piwnicy czy lochu. Z innego świata. Ból... Zgroza... Strach... Tak, to one go zbudziły. Ale czyje były? Przerażające wrażenie końca... tym potworniejsze, że zwielokrotnione w setki....
Otrząsnął się z tego. Spróbował wstać. Ból, tym razem prawdziwy dopadł go i mało nie pozbawił wzroku. Tępa podkowa brutalnie pochwyciła skronie i ciemię w żelazny ucisk i gniotła udręczony mózg z determinacją sadysty. W tej samej chwili powróciły wspomnienia. Jego własne ręce, przelatujące jak dzikie gołębie karty pergaminów, skrzypienie pióra i butelki... Morze wina. Toasty, hausty, łyki, bulgot powietrza w naczyniu po ostatni dźwięk... Torsje...
Usiadł jak umiał najdelikatniej. Dłonie. Jego dłonie przypominały szpony jakiejś bestii. Naturalnie chude i kościste całe pokryte były atramentowymi plamami i pozacinane. I dygotały w ciągłej febrze. Rozejrzał się, tylko okiem. Bał się poruszyć głową. Były tu. Całe mnóstwo. Patrzyły na niego pustymi ślepkami. Wyciągały szyjki. Z blatu sekretarza, z kominka, podłogi, nawet spod łóżka. Zewsząd. Gapiły się z niemym wyrzutem, bo już nie potrzebne.
Ucisk narastał, choć nie wyobrażał sobie, że może być większy. Spanikował. Wbrew rozsądkowi rzucił się na kolana i macał na ślepo w poszukiwaniu tej jedynej. najcenniejszej. Zawył, kiedy ból wypromieniował na ciało. Jęczał i miotał się po podłodze. Brzęk szkła, łomot przewracanego mebla, krzyk! Znalazł ją, po omacku natrafił na tą, której szukał. Nie uciekała jak tamte, nie turlała się z odgłosem pustej skargi. Wpił się zębami w korek, kochał ten dźwięk, wiedział co kryje się za nim. Zakrztusił się. Rozkaszlał. Potem wszystko wróciło do normy. Leżał na wznak na grubych kudłach dywanu. Znikła suchość, ból stępiał. Błogość, ukojenie. Euforia! Teraz wreszcie mógł zebrać myśli.
Wspomnienia... Pisanina i świat. Tamten świat... Świat przed zagładą. Ale czy jeszcze przed? Powróciło znów to wrażenie. Krzyk ginących...w płomieniach? Czy to napisał? Nie był tego pewien. Nie pamiętał. Nie chciał tego sprawdzać. nie chciał przerywać trwania, w jakim się znajdował, ale tajemnica nie dawała spokoju. Rozgrzebał palenisko. kilka suchych szczap rzuciło nieco światła na komnatę. Było kilka zapisanych nierównym, niechlujnym pismem kart. Przeleciał szybko po liniach tekstu. Wracały wspomnienia. Mur. Walka. Ofiary. Tak, ale te sceny przynosiły inne skojarzenia. Ci umierali w walce. Tamci... przywołał na moment tamto wrażenie. W śmierci tamtych była beznadzieja ratunku. Jakaś skarga na los. Wyrzut rzucony prosto w twarz śmierci. Musiał się dowiedzieć. Musiał wiedzieć czy napisał coś takiego. A może ktoś z pozostałych?
Na trzęsących się nogach, podpierając kosturem, z lichtarzem i rękopisem pod pachą udał się do skryptorium. Strażnik po drodze, nieobecny jak śnięta ryba. Posadzki, ściany, tapiserie. Zamek widm. W Sali Spotkań służąca zgarniająca do kosza ze stołu wyprężone w równym szeregu butelki. Zabrał jej kosz i to, co zdążyła zebrać. Nie wiedział ile trwał jego twórczo-deliryczny trans. Nie wiedział, czego może się spodziewać po lekturze. Wolał nie musieć opuszczać skryptorium, nim nie dowie się kim byli. Jak to się stało. Czół, że przeczytanie o czymś takim nie będzie łatwe, a kilka litrów alkoholu w zasięgu ręki zapewniało to minimum odwagi.
Kolejny strażnik. Rozparte pod ścianą podobrazie z podobizną Kaisera, kaganek, mebel stołu, fotel, skrypt...
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 30-08-2010 o 12:26.
Bogdan jest offline  
Stary 30-08-2010, 15:24   #192
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Oj, się narobiło. Się narobiło...

Od dnia, w którym Arwid odbył rozmowę z z Sigmundem z Duisburga minęło ledwie parę dni. W powolnym zamkowym życiu często parę wschodów i zachodów słońca mijało spokojnie i sennie, a wiaterek historii przerzucał leniwie karty kolejnych dni. Ale ostatnio zawiał jakby nieco mocniej...

Trzech mężczyzn siedziało w skryptorium, mężczyzn zajętych pracą - ale jednocześnie pogrążonych w gorączkowych rozmyślaniach. A było o czym myśleć, podobnież jak było co robić.

Cóż takiego robili?

Najprościej chyba byłoby użyć słowa - rekonstrukcja. Na całym stole, a także w wielu miejscach na podłodze porozkładane były pergaminy ze stronami Opowieści. Stronami, które przecież niedawno jeszcze spoczywały złożone w całość. W tym całym galimatiasie przebywający tu trzej artyści albo ślęczeli nad rozłożonymi przez siebie pergaminami przekładając je z miejsca na miejsce, albo niczym czaple brodzili pomału w gąszczu porozkładanych wszędzie stronic wypatrując, podnosząc i odkładając z powrotem, a czasem tylko zabierając łup do stołu. Arwid Daree pracował w zamyśleniu, czasem tylko pofukując do siebie. Jaczemir po raz kolejny przeglądał to, co na powrót udało się już do tej pory poskładać jako Opowieść, czasem obłapiając rękoma głowę. Konstantin do Hoening, najmłodszy, chodził najwięcej, w tę i z powrotem, gniewny - w nim najdłużej chyba buzowały emocje, jeszcze nie wygaszone od czasu gdy dowiedzieli się, co się stało...

Pytań było dużo więcej niż odpowiedzi. Jedno było pewne. Ktoś odważył się podnieść rękę na rękopis Opowieści. To Konstantin parę dni temu przyniósł wieść, że w skryptorium odnalazł niesamowity bałagan, a cenne karty Opowieści porozrzucane są wszędzie, w tym wiele z nich jest podartych. Hoening, z tego co wtedy mówił, chciał zachować ten fakt na razie dla wtajemniczonych, więc nie przekazał szokującej wieści ani komendantowi, ani nowemu gościowi twierdzy. Poszli tam razem, we trzech, bo Liselotte od dawna już nikt nie widywał, a tego dnia jej pokój również pozostawał pusty.. Wejście do skryptorium wyglądało na nie tknięte, ale samo miejsce wyglądało jakby przeszedł przez nie huragan. Meble były poprzewracane, gdzieniegdzie walały się puste butelki. Na widok tego, w jakim stanie był zbiór pergaminów z tworzoną historią, włos jeżył się na głowie. Po wstępnych oględzinach zszokowanych artystów można było stwierdzić, że duża część Opowieści pozostała jednak w skryptorium. Czy całość była do odtworzenia? Czy wielu fragmentów brakowało? Na te pytania nie dało się odpowiedzieć od razu.

Zresztą, wtedy, atmosfera i tak zrobiła się gorąca. W pierwszej chwili posypały się podejrzenia. Puste butelki oczywiście wskazywały głównie na jedną osobę, w dodatku Jaczemir na widok ogromu zniszczeń jakby zapadł się w swoich myślach, zastygł z rękoma na głowie i nie odpowiadał na żadne zaczepki. Padały słowa o pijakach, podejrzanych praktykach, sabotażystach - stare animozje wypływały w takiej chwili jak kluski w zupie.
Ochłonęli nieco, kiedy w równaniu zaczęło pojawiać się coraz więcej zmiennych. Dlaczego skryptorium pilnował nowy wartownik? Co działo się z Liselotte, gdzie przebywała całymi dniami - przecież i ona miała tu nieograniczony wstęp?

Ktoś rzucił uwagę, że zdewastowanie rękopisu może na końcu uderzyć i tak bezpośrednio w nich wszystkich. Zbyt wiele było w tej sprawie niedopowiedzeń, zbyt wiele mogło kosztować każde fałszywe słowo, każdy nieprzemyślany ruch. Zwłaszcza, że jak krążyła zamkowa wieść, Sigmund z Duisburga już interesował się od rana "dziwnym zamieszaniem" - fakt, od kiedy przyjechał chyba w ogóle nie spotykali się w grupie.

Uzgodnili, że na razie sprawa musi pozostać "między nami artystami." Oficjalnie pracują nad tekstem. Przynajmniej w teorii sprawa miała wyjść poza ich trzech dopiero gdy tak razem uzgodnią, dla każdego z osobna bezpieczeństwa. A może najrozsądniej było po prostu poskładać wszystko to kupy i po prostu pisać dalej? Miano o tym zadecydować później, póki co najważniejsza była Opowieść.

Nie dlatego, że czekał na nią Vautrin. Dlatego, że była ich dzieckiem.

Zaczęli więc mozolną pracę, jednocześnie, bez rozgłosu i bardzo uważnie by nie ściągnąć na siebie uwagi węszącego tu i ówdzie kapłana podpytywali o wieści służby.

O czym więc myśleli parę dni później, gdy zaczęło być widać koniec mrówczej roboty? Co zaprzątało ich głowy, pochylone nad pergaminami? Nie pozwalało odetchnąć, zapomnieć o bolących od ślęczenia przy stole w skryptorium kręgosłupach i piekących od czytania oczach?

Tematów do przemyśleń było teraz jeszcze więcej.

Po pierwsze - pytanie o wartownika jeszcze zaraz po zdarzeniu wydawało się mieć logiczną odpowiedź - ot, zawalił sprawę, dostał za swoje i kapitan odesłał go do mniej odpowiedzialnych zadań, jako niegodnego zaufania. Tak powiedział im Schwarzenberger. Ale dziś, przed chwilą dosłownie, jeden z artystów przyniósł dwu pracującym nową wieść. Inga wyniuchała, że jednak był przywrócony do służby na warcie przed skryptorium po tym, jak po batach i kilku dniach w ciemnicy kapitan wypuścił go na zamek.
Wartownik stał jednak na warcie, tylko jedną zmianę, a na drugi dzień Konstantin przybył z wieścią o zamieszaniu w skryptorium. Teraz, głosiła wieść dosłownie sprzed paru chwil, wartownika w zamku już nie było. Od tamtej pory. Co się z nim stało?! Plotka służby głosiła, że opętany złością i nienawiścią do Schwarzenbergera po otrzymanych batach uciekł z zamku. Wersję tę mogłaby potwierdzać kolejna rewelacja - mianowicie to, że kapitan z dwoma ludźmi wyjechał jego śladem. Faktycznie, zdali sobie sprawę, pochłonięci pracą nie zwrócili uwagi, że Wernera żaden z nich dawno już nie widział.

Po drugie - popatrując wśród kurzu skryptorium na siebie artyści zastanawiali się, jak długo może przetrwać ta krucha uczyniona w obliczu potrzeby unia między nimi. Robota już prawie była skończona, został dzień, może dwa i Opowieść znów będzie w całości. Pozostała paląca kwestia - co dalej?! Do tej pory pracowali głównie w milczeniu, z nieufnością popatrując głównie na Jaczemira, który poprzez ekscesy alkoholowe pozostawał do dziś głównym podejrzanym. W obliczu nowości o wartowniku nie było to już takie pewne. Zbliżał się nieuchronnie moment poważnej rozmowy i zadecydowania, co dalej robić. Czy tajemnica wypadku w skryptorium powinna pozostać w obliczu nowych faktów tajemnicą dla straży, dla kapłana?!
Jeśli chodzi o Sigmunda, to ostatnie wieści głosiły, że kombinuje coś z nieużywanym do tej pory pomieszczeniem na końcu ciemnego korytarza, w którym zamieszkał. Podobno uzyskał zgodę komendanta na jego ponowne urządzenie. O co chodziło? Czy miało to związek z tą sprawą? Przynajmniej zajęty tą robotą w ostatnich dniach nie rozpytywał służby tak często jak do tej pory. No i przynajmniej Schwarzenberger jakiś czas temu musiał wreszcie zdjąć z bramy tego śmierdzącego trupa.

Po trzecie - czy Opowieść była taka jak wcześniej? Czy na pewno układana chronologia się zgadzała? Wiadomym się stało, iż pewnych fragmentów, szczęściem niewielu, najwidoczniej brakuje. Czy je uzupełniać? I czy każdy z nich dałby głowę, że któryś z nich w samotności nie dopisał lub nie zmienił czegoś w trakcie rekonstrukcji? Pytanie brzmiało więc bardziej - czy to wciąż ta sama Opowieść?
Co się z stało z fragmentami, których nie ma? Czy skończyły w ogniu czyjegoś kominka - a może ktoś je wykradł i przetrzymuje?

A jeśli, podpowiadał rozchybotany taką możliwością umysł - jeśli skończyły w ogniu, a wszystko, co tworzą staje się prawdą...Co z tymi wszystkimi ludźmi, którzy żyli na tych kartach?


Gdy oni patrzyli na siebie, zadając sobie te i jeszcze inne pytania, w innej części zamku, oświetlona czerwonawym blaskiem kobieca postać wpatrywała się również zamyślona w płomienie.


Ach, jeszcze jedno. Tego dnia, gdy ktoś poważył się powziąć zamach na pieczołowicie gromadzone w skarbnicy karty Opowieści, ze skryptorium zginął również pozbawiony ram obraz z podobizną Kaisera.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 31-08-2010, 19:49   #193
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Praca była na ukończeniu. Miał dość. Światy wirowały mu przed oczami. Kurz dławił gardło a żołądek głód. Opadł ciężko na wysokie oparcie fotela.
Będzie padać - przeleciało przez głowę Jaczemira. Mnóstwo myśli przelatywało ostatnimi czasy przez jego głowę. Pruły skołatany umysł niczym komety, z podobnym skutkiem burząc spokój świadomości. Na początku zagłębił się i bez reszty poświęcił rekonstrukcji. Nie pamiętał już w jakich okolicznościach dowiedział się o nieszczęściu jakie spadło na artystów i ich dzieło. Bo słowo "nieszczęście" to było odpowiednie określenie. Może najmniej dosadne i oddające skalę, ale na pewno właściwe. Nie pamiętał jak długi czas spędził wraz z Daree i Hoenigiem w mozolnej, mrówczej pracy. Nie pamiętał już nawet które fragmenty zostały zrekonstruowane, a jakie jeszcze nie. To, co leżało na stole skryptorium, ułożone w zgrabny stos w niczym nie przypominało mu już skryptu, jaki jeszcze kilka dni temu zastał w skryptorium. Teraz, w większości zniszczone, naddarte i pozaginane stronice pergaminu przypominały mu pozbawiony obwoluty jakiś starożytny manuskrypt, nie zaś dzieło współczesnych, w dodatku nadal nie ukończone.
Oczy piekły, kark i krzyże rwał tępy ból. Jednak najwięcej dokuczał Katzejammer. Nie pił już od kilku dni. Nie całkowicie, ale w porównaniu z ostatnim czasem była to jakby całkowita abstynencja. Pochłonięty pracą odstawił picie. Chciał mieć trzeźwy osąd. Nie w kwestii rękopisu, kolejności ustępów i chronologii zdarzeń. Ale w kwestii obaw, jakie przez cały czas i z coraz to większą siłą nawiedzały skołatany umysł. A było się czego obawiać. Opowieść stała się otóż groźna. Groźną, niebezpieczną wręcz stała się dla tajemniczego Kogoś, kto posunął się do wandalizmu. Wpierw myślał o Tamtej. Dodejrzewał, miał nadzieję, że próba zniszczenia historii była kolejnym atakiem Damy Kier wymierzonym w niego. Nieobecność Liselotty zdawała się potwierdzać obawy. Jednak czy byłaby na tyle słaba, by poddać się zaraz po tym jak oparła się wpływom fantomu? Nie sądził. Może więc strażnik? Nie podejrzewający zagrożenia tępy wojak, w dodatku po pobycie w lochu podatny na złe podszepty był z pewnością łatwym celem. Czemu więc nie zniszczył rękopisu do szczętu? Czyżby brakło czasu? Nie... Determinacji? Nie...z pewnością...
Pozostała więc inna możliwość. Ta, której Jaczemir wolał ze strachu nie brać pod uwagę. Czarownik! Atak na Opowieść powiódł się. Był skuteczny i celny. Jeśli więc historia ucierpiała jedynie nieznacznie, to znaczy, że taki był zamiar zamachowca... Nie potrzebował jej niszczyć. Wystarczyło, że ją trochę przeinaczył... Zimny dreszcz przebiegł po ścierpłych plecach, kiedy dotarło, że właśnie z kreatorów stali się czeladnikami rozpisującymi sceny tła dla mistrza, którego ukrytej intrygi nie znają i nie rozumieją. Ślepi niby kocięta, bo nie znający dokładnych szczegółów zmian...
Świat zawirował przed oczami niczym te drobiny kurzu. A oni kręcili się między nimi, tak samo nieznaczący i bezwolni. Pchani wirem zdarzeń w szalonym tańcu... każde osobno... ku prawdzie? ku otchłani?
Bał się.
Bał się tego, że może mieć rację. Że może okazać się prawdą to, co podejrzewał od samego początku, kiedy zauważył brak portretu Kaisera. Bał się tego drakkara o krwiścieczerwonym żaglu. Drżał na samą myśl o upadłych, tych samych, których przyjście zapisane już było na kartach Opowieści. I to jego własną ręką...
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 06-09-2010 o 11:04.
Bogdan jest offline  
Stary 01-09-2010, 08:52   #194
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Skończyli ... wreszcie skończyli, uczucie olbrzymiej ulgi gościło w sercu Arwida. Zmęczone oczy piekły jak nigdy dotąd, co chwila po policzku mistrza płynęły łzy. Kurz wirujący w powietrzu coraz bardziej kręcił w nosie. Daree siedział na krześle w skryptorium, wsparty na stole ze wzrokiem tkwiącym w dopiero co ułożonych karty dzieła.


Tylko co dalej? Co jeśli ktoś lub coś znowu podniesie rękę na ich dzieło, ich Opowieść. Ale czy aby na pewno ich? Nie, już nie ich. Ich była do momentu powstania postaci, potem gdy tchnęli w nie życie i wykreowali na bohaterów, oni autorzy utracili władzę nad Opowieścią. Ci dzielni mężowie i niewiasty żyli gdzieś tam w Imperium w dalekiej prowincji Ostland, odpierali atak chaosu w Wolfenburgu, mężnie walczyli na murach, pomagali w obronie, leczyli rannych. Byli częścią historii. Historii, która tworzy się od nowa. Historii stającej się najważniejszym skarbem Imperium.

A oni? Autorzy … zaprzęgnięci w tryby pisarskiego warsztatu stali się niczym małe istoty zamknięte w gigantycznej klepsydrze czasu. Żyli opowieścią, ciągnącą się jak wolno przesypująca się przez lej klepsydry stróżka ziarenek piasku. Co będzie gdy piasek się przesypie? To proste … upłynie czas, powstanie Opowieść. A oni? Czy będą się jeszcze wtedy liczyć? … Ale czy to będzie wtedy jeszcze istotne? Ważne jest teraz, istotne jest to, że ktoś podniósł plugawą rękę. Nie na pokryte inkaustem karty pergaminu, nawet nie na skradzioną podobiznę Kaisera. Ktoś podniósł rękę na Imperium! Wróg po raz kolejny wyszedł z ukrycia. Ale tym razem pokazał swoją słabość. Niewątpliwie zajrzał do kart, przeczytał je, zobaczył co zamknięci w zamku artyści są wstanie uczynić. Jak połączone wspólną wizją Opowieści umysły potrafiły działać. Wróg zrozumiał, że jego wszystkie dotychczasowe mordercze zabiegi okazały się za słabe. Śmierć Jaspera, eliminacja Aravii, owładnięcie Liselotte, zamach na Jaczemira zawiodły. Gdy dotarło to do jego umysłu ogarnęła go niepochowana wściekłość, która szybkie ujście znalazła w zniszczeniu dzieła. Pokazał przez to, że jest słaby, że brak mu pomysłu.
Ale co to oznaczało dla nich? Czy powinni czuć ulgę? Z pewnością nie. Należało oczekiwać, że teraz wróg z furią uderzy ze zdwojoną siłą. Wszelkimi siłami będzie starał się ich złamać.
A oni będą musieli strzec Opowieści … nie, nie Opowieści. Będą musieli strzec Imperium.

Różne myśli krążyły w głowie starego Daree. Jedna z nich dotyczyła zabezpieczenia dzieła. Czy dalej powinno leżeć w skryptorium, czy może lepiej podzielić je na części i przekazać każdemu artyście aby strzegł. Ale czy siła tkwiąca w Opowieści będzie tak samo mocna jeśli zostanie rozdzielona? A co jeśli któregoś z nich opęta ten co Liselotte. Może powinni pełnić swoiste warty w skryptorium, przynajmniej do powrotu Vautrina. Ta postać dotychczas w oczach Arwida będąca czarnym charakterem, ba mordercą to przynajmniej w kwestii Opowieści jest godna zaufania. Bezgranicznie jej poświęcona, bez wahania potrafiąca zatopić ostrze w tym, który odważy się podnieść rękę na Opowieść … na Imperium. Sam siebie w myślach poprawił Stary Mistrz. A czy on, Arwid Daree byłby wstanie zabić w imię ich dzieła? Po tym co tu się stało czy zatopiłby ostrze w trzewiach tego kto podniósł plugawą rękę?
Zaskoczony swymi myślami, Arwid uniósł głowę. Nie przypuszczał bowiem, że jest zdolny nawet poddać pod osąd taką ewentualność. Zabić dla opowiadania. Nigdy czegoś takiego by nie uczynił. Ale to nie było zwykłe opowiadanie, tutaj stawka była znacznie wyższa.

Jeszcze portret Kaisera… nie, nie Cesarza, to była tylko przykrywka. Ważny był ten ukryty pod spodem. A teraz już nigdy nie dowiedzą się jak wygląda jego twarz. Będą musieli od nowa szukać śladów, tropów. Ale przynajmniej nie będą już obserwowani.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 06-09-2010, 14:49   #195
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Drzwi zaskrzypiały. Szelest sukni... Weszła Liselotte. Zupełnie spokojna, nawet z cieniem uśmiechu na wargach, miała na sobie jedną z sukien od Vautrina, na ramionach ciepły szal. Włosy, nietrefione, wiły się swobodnie na ramionach jak przed zetknięciem z Panią Zamku.

Ach, gdyby był taki aparat co zrobi w mig
Wspaniały obraz tego ciała spowitego w te strojne szaty
Taki pstryk, co w jedną chwilę zrobi z tego coś pięknego...
Ach, gdyby był taki aparat co pstryk zrobi
Kupił bym, ale to chyba kosztowało by miliony...

Przez głowę Jaczemira przebiegł strumień niekontrolowanych myśli. Wyglądała jak zawsze. Pięknie. Zdawała się nie zauważać tego, co działo się w pomieszczeniu. Spojrzała na starców - i aż się cofnęła, uderzona tym wszystkim, co wisiało w powietrzu, zmęczeniem, niepokojem, wzburzeniem przełamującym się w gorycz. Ich twarze... Wzrok utkwiony w manuskrypcie.

- Witaj nam, Pani - słowa Kislevity były ciepłe, jednak nie towarzyszył im żaden miły gest. Choćby lekkie uniesienie z krzesła. Siedział zgarbiony, zapadły w sobie. - Rad jestem, żeś w zdrowiu. A przyznać muszę, że obawy różne mię nachodziły, kiedyś to przez kilka dni ostatnich znaku życia, Pani, nie dawała.
Pytanie w jej oczach.
- Złego wiele się stało. - wyjaśnił Jaczemir przenosząc wzrok z dziewczyny na zastawiony papierami stół - Nie, nikomu z mieszkańców zamku. Gorzej, bo Opowieści...

Pobladła. Nawet nie siadając, a stojąc przy stole, przejrzała błyskawicznie rękopisy. Jeszcze raz, wolniej.
- Arinya-él. Gwiazdo zaranna - jęknęła w eltharin, opadając na krzesło. - Brakuje. Jednego, małego fragmentu. Przynosiłam go, przepisywałam tutaj... Pamiętam!

Weszła w trans gładko. Jezioro mocy czekało tylko, by zaczerpnęła. Tak samo jak onegdaj, za potrzebą i wolą przyszła wiedza.

Zaszywany właśnie pacjent nagle przestał jęczeć. Lejąca z niego rzeka krwi osłabła do cieniusieńkiej strużki. Niziołek puścił igłę. Pokręcił głową i sięgnął do szyi rannego, pewien, że ma na stole trupa. Otworzył już usta, by poprosić o zabranie denata...
Denat oddychał. Spokojnie i powoli. Serce biło.
- Zabrałam jego ból. I zatamowałam krwotok - rzekła Marietta. W jej głosie brzmiał spokój, absolutny spokój transu. - Szyj dalej, proszę.
Pochyliła się do ucha rannego, coś mu szeptała kilka chwil o Sigmarze, o łasce, o nadziei. Potem poszła dalej.
Lazaret cichł z wolna. Razem z ciszą napływało coś jeszcze mniej uchwytnego - coś, co niemal zabijało ostry zapach ziół, krwi i strachu.
Nabożny niemal szacunek... I nadzieja.


- Nie tak to szło, oczywiście, ale taki był sens. Tego fragmentu tu nie ma. Powinien być, o, tutaj - pokazała koniec ustępu. - ...Zapomniała o szkatułce, o której otworzenie chciała prosić niziołka. Zapomniała o zażenowaniu na widok Jaspera spitego w drzazgi i trociny. Zapomniała nawet o Kamieniu. Pomiędzy gwarem, krzykami bólu, wciąż uczestnicząc w krzątaninie lazaretu, jasnowłosa zapadała się w głąb siebie, w trans, szukając wiedzy, szukając sposobu... Dalej nie ma nic, Opowieść przeskakuje do Williama. Jest tak, jakby jej moc nie przydała się na nic. Nie znalazła sposobu. Jest bezsilna...

Bezsilna... - pomyślała przez chwilę Liselotte - Ale kto? Marietta, czy ja? Przecież jeśli chodzi o mnie, wystarczy że coś napiszę. A to się stanie... Moc Marietty to moc moich słów.
- Byłaby bezsilna - poprawiła się - gdyby zdołano ten epizod wymazać. Mamy tutaj kałamarz i pióro?...

Były. Czarnawa ciecz wypełniała do połowy gustowny kałamarz. Uniosła pióro. Co ciekawe, końcówka nosiła ślady całkiem niedawnego używania. No tak - ostatnich partii tekstu nie widziała przy ostatniej wizycie; musiały powstać teraz, po uporządkowaniu skryptorium... Czysta karta zaczęła pokrywać się równiutką kaligrafią.

Jaczemir przyglądał się z satysfakcją, jak równe ściegi pisma pokrywają stronę papieru. Był zadowolony. Pierwszy raz od wielu dni poczuł że nie wszystko stracone. Cieszył się w dwójnasób. Po pierwsze, bo Liselotta jak podejrzewał okazała się na tyle silna, by oprzeć wpływom. Po wtóre, bo jego opinia na temat dziewczyny się sprawdziła. Nikły uśmiech zagościł na obliczu starca. Byłby się może w głos roześmiał i klasnął po udach, ale był zbyt zmęczony. Dziewczynie wydało się, że nie widziała go takim jeszcze nigdy. Wydawał się stary. Zmęczony i pozbawiony życia jak tylko może być stary człowiek.
Wydał z siebie jedynie ciche słowa - To nie jedyny ustęp, jaki zniknął z kart Opowieści - powiedział.
- To prawda - odezwał się Arwid. - Mimo naszej pracy, nie ma pewności czy wszystkie karty są na swoim miejscu i czy czegoś nie brakuje. Ułożyliśmy wszystko od nowa, tak żeby było chronologicznie i pasowało do całości. Nie została żadna luźna karta, ale nie mamy tez pewności czy są wszystkie.
- Ale i tak - uśmiechnęła się - możecie być z siebie dumni. Taka praca! W jeno dwa dni!


- Dumni... - powtórzył za nią głucho Jaczemir. - Nie czas na pochwały droga Pani. Zawiedliśmy. Pławiąc się gnuśnie w wygodach zapomnieliśmy o niebezpieczeństwie. A byliśmy wszak ostrzeżeni. - chwilę milczał. Ta cisza była trudna do zniesienia. Liselotte spuściła głowę. - Nie jestem w stanie wyobrazić sobie nawet, jakie konsekwencje może przynieść ten atak naszemu dziełu...aż strach pomyśleć...samaś Pani przyznała, że brak kilku linijek tekstu mógł pozbawić Mariettę mocy.
Jaczemir zdawał się być zgoła innym człowiekiem. Zalęknionym, bezradnym jak wtedy, gdy po raz pierwszy pojawił się na zamkowym dziedzińcu. Cichym, zachrypłym głosem opowiedział jej dokładnie, co się stało. Jak doszło do odkrycia aktu wandalizmu, kogo i co podejrzewano. Opowiedział o strażniku, kapitanie, który wyruszył go ująć i jak dotąd nie powrócił. Mówił o swoich obawach, z brutalną szczerością nawet o tych wobec Damy Kier. O próbie rekonstrukcji tekstu. O obawach co do jej skuteczności nie musiał mówić. Obaj z Arwidem Daree mieli je wymalowane na twarzach.

Zdołali ją przejąć swym niepokojem. Zamyślona, potarła skroń.
- Ale przecież... Jeśli by brakowało czegoś, jakiejś ważnej idei - zauważylibyśmy to. Jeśli nie wszyscy, to przynajmniej ten, kto ów ustęp stworzył. Tak, jak przed chwilą. Słowa musiałyby zniknąć i ze skryptorium, i z naszych głów...
- Na wielkie szczęście w głowach nam jeszcze co nieco pozostało. Jednak jeśli liczyli na przeoczenie ze strony któregoś z nas, to przyznać muszę, mieli duże szanse. - wychrypiał Jaczemir.
- Tak uważasz...?
Grzebał przez chwilę w stosie pergaminów mamrocząc coś pod nosem. Wreszcie znalazł to, czego szukał. Podał jej bez słowa poplamioną stronicę z zagiętymi rogami. Zajrzała w tekst.

...Elf przyglądał się beznamiętnie potworowi, jak darł korą i masakrował konary. Białe dredy długouchego kałamażymi mackami zlewały się na kark i plecy. Nie wytrzymał - Czekać! Czekać! - uciął krótko.

- Milcz! - kosmaty łeb Maxa obrócił się błyskawicznie znad powalonego drzewa. W ślepiach zapłonął zimny ogień. - Mieliśmy się stawić i czekać! - warknął prowokacyjnie obnarzając żółte kły. Oczy elfa też płonęły, ale one płonęły zawsze.
- Wcale nie kazała czekać - z mroku dobiegły ich słowa Tomasza - Powiedziała: Odnajdziesz pozostałych. Potem ruszysz, by odebrać im... - rozkaszlał się na nowo.
- Tak, wiemy - w śpiewnym języku elfa pobrzmiewały mroczne nuty - odebrać im...

- Ich wiarę - warknął kosmaty Max, oblizując chciwym językiem pysk. Lubił przerywać elfowi.
- Nadzieję - po raz pierwszy od dłuższego czasu odezwała się Elvira van Hoff.
- I miłość. Tyle tylko powiedział - dokończył Karkana Obedijah Moss.

Szum deszczu był przez długi czas jedynym dźwiękiem na polanie. Nawet zmokły koń zaprzestał pochrapywania. Z mroku wyłoniła się niska sylwetka krępego mężczyzny. Krople wody rozbijały się o jego łysinę. Rozkaszlał się. Strugi śliny ściekały mu dlugo z ust. Otarł rękawem zarośnięte grubą, czarną szczeciną wargi - A zatem wysłała wiadomość - skwitował - Wiecie co robić.
Ruszyli w górę kotliny. Tam, gdzie czerniła się bryła zamku. Na polanie pozostał koń. Samotny, zmokły, ze spuszczonym łbem wpatrywał się z rezygnacją we własne, po pęciny unurzane w błocie nogi. Było mu wszystko jedno.

Tam, wysoko nad linią koron drzew, które ruszając się na wietrze były niczym powierzchnia opływającego samotną wyspę zamczyska morza, siedział z pochyloną głową on. Po plecach, do których kleiła się spocona koszula przebiegł dreszcz, dreszcz biegnący od dołu aż do podstawy czaszki jak piorun.
Uniósł głowę...


Uniosła głowę i ona. Oczy jeszcze przez chwilę patrzyły w ciemność między drzewami, nim całkiem wróciła do skryptorium.
- Czyje to...?
- Czyje? - powtórzył pytanie zrezygnowanym tonem - Jaka to różnica? ...Karta jest moja... - dodał po chwili.
- Zdaje się, że to Konstantin proponował wprowadzenie wątku Wrogów... Mroczny elf, barbarzyńca, splamiona szlachcianka, potwór. A świadek ich rozmowy? Ten wysoko na drzewie...?
- Nie wiem... - takim nie widziała go jeszcze nigdy. Nawet wtedy, gdy trzęsący ze strachu w jej komnacie myślał tylko o ucieczce. Siedział ponuro ze spuszczoną głową. - A jeśli oni mają moc wpływania na ten świat, tak ja my na tamten? - powiedział cicho, jakby nie chciał by ktoś posłyszał te słowa - Obraz zniknął.
- Jeśli... - szepnęła, próbując wyobrazić sobie konsekwencje. - Ruszyli w górę kotliny. Tam, gdzie czerniła się bryła się bryła zamku... - Walcząc przeciw Jasperowi, Williamowi, Marietcie, pomyślała, zdziałaliby tylko tyle, ile my byśmy im pozwolili. Bardzo niewiele. Słabym ogniwem jesteśmy... my...
- To nie jest niemożliwe - szepnęła i przeraziła ją ta myśl.
- Przyznaj Pani, sama widziałaś drakkar. - lepiej, żeby tego nie powiedział. Ale powiedział.
- Tak... Nie wiedziałam, co znaczy. Krwawy drakkar na krwawej fali...
- Przewoźnik... - dodał cicho.
Wbiła wzrok w stół, myśląc, wspominając, rozważając - niespokojnie, gorączkowo niemal.
- Nie wiem. Nie rozumiem... Przewoźnik będzie krążyć swoją łodzią. Statek przybije do portu, lecz nie teraz... z innej strony... Nie, nie rozumiem. Może powinnam, ale...
- ...Przybywa, gdy jest potrzebny. Mallen pelu e' n'alaquel en' sen. Przewoźnik będzie krążyć swoją łodzią... Ar' thar. - wyrecytował z pamięci Jaczemir - Tak powiedział Fer'redar o przewoźniku. To była jego strzała dla nas. Ale niósł jeszcze jedną... Dla ciebie Pani.
Uśmiechnęła się, uspokoiła, choć nadal nie podniosła głowy.
- Tak.
- Pamiętasz. Żebyś go stworzyła, kiedy odejdzie. Bo oni odchodzą.
- ...Chyba już wiem, kto słuchał Wrogów, przyczajony w koronach najwyższych drzew... - zanuciła.
Kocha go - pomyślał Jaczemir - tą najgorętszą z miłości. Nieśmiertelną. Dobrze. Tego nie zdołali nam odebrać.
Jeszcze... - podpowiadał zły chochlik wątpliwości. Nie! - odegnał natrętną myśl.

- I przyszło mi do głowy jeszcze jedno. Jaczemirze. Arwidzie. A co, jeśli nie brakuje już niczego w Opowieści? Jeśli nie to było głównym celem sabotażu?
Zaskoczeni spojrzeli po sobie.
- Mów Pani!
- Jeśli szło tylko o to, by nas przerazić? Rzucić wyzwanie? Odebrać - wiarę?
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
Stary 07-09-2010, 14:47   #196
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Zamach na Opowieść, bo jak inaczej można było nazwać to okrucieństwo wytrząsnął poetą. Konstantin długi czas chodził niczym beczka prochu w kącie płonącej zbrojowni. Czekając na wybuch nęcił zamieszanie. Nic się nie stało, każdy schodził mu z drogi, aż temperatura opadła razem z nastrojem nulneńskiego artysty. Ochłodzenie przyszło z rozpoczęciem rekonstrukcji. Konstantin niczym w malignie krzątał się po skryptorium. Mruczał do siebie zbierając fragmenty, krzątał się po skryptorium analizując fragmenty nieumyślnie tym samym omijając innych zajętych pracą artystów. Co raz wprowadzał poprawki, co rusz grzebiąc w pomocniczych notatkach. Przekładając to tu i ówdzie swoje części dokładał swoje trzy szylingi do całego rozgardiaszu. Mówił mało, tylko to co musiał i ile musiał. Nie jadał, nie sypiał...tworzył. Opowieść zaczęła mieć się ku końcowi. Sił brakowało, oczy piekły i do głowy zaczęły napływać myśli...

Wpierw naszła fal co dalej, ale to nie ona bolała najbardziej. Tą, która czaiła się na końcu, ta, której bał się najbardziej ... dlaczego. Odpowiedz była, w tych komnatach, jeszcze kilka dni temu, zdewastowana opierała się o tą ścianę. Konstantin spojrzał w kierunku, gdzie jeszcze niedawno spoczywał Kaiser. Autor nie miał wątpliwości, że dewastacja była kolejnym z elementów gry przeciwko artystom uczyniona pewnie przez Scharzenbergera, nauczką wymierzoną w Daree i innych, którzy pozwolili na profanacje portretu Imperatora. Przekazem, że Goście tego zamczyska nie są nietykalni, że są jedynie robactwem, które można rozgnieść na twardych kamieniach tego przeklętego zamczyska... Konstantin miał dość. Złość na powrót zaczęła krążyć mu w żyłach, buzować we krwi. Spojrzał na Starego Arwida gotowy, by wyrzucić mu Jego lekkomyślność, ale obraz zmęczenia na twarzy starego nulneńczyka zadziałał na mlodego poetę kojąco. Gniew odszedł. Konstantin spojrzał na drugiego starca, nie wyglądał lepiej Daree a nawet gorzej bo brak goryłki dawał znać o sobie. Jaczemir trząsł się jak osika - przykry to był widok.

Hoening był zrezygnowany, nie miał do nich żalu, nie miał sił, czuł się stary tak jak Ci dwaj przed nim. Cofnął się mimowolnie wpadając na zimny mur, osunął sie na zad podwinął kolana i schował w nich głowę, westchnął głęboko. Odsunął złe myśli, powrócił do opowieści. Oderwał się od świata powracając do Wolfenburga, kolejne chwile życia Williama stanęły mu przed oczyma. Nie rozpraszał się, pewnie musiał wyglądać jak w obłędzie kiedy sięgał po kałamarz i zwitek pergaminu. Pisał kolejny fragment, nie za długi, nie za krótki, jedną stronnicę, jeden fragment, który niedługo dokończy. Skończył, ocknął się z transu, na środku skryptorium dociskając do zimnych kamieni posadzki jeszcze mokry zwitek pergaminu. Spojrzał na delikatnie zdziwionych współtowarzyszy po czym otworzył strony dopiero na powrót nakreślonej opowieści. Dołożył kolejny fragment. Długą chwilę wpatrywał się na otwartą księgę następnie zamknął ją z hukiem.

- Dobra robota. - skwitował nadal wpatrując się w okutą oprawę. Następnie Konstantin odwrócił się na pięcie i opuścił skryptorium.
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline  
Stary 16-09-2010, 15:58   #197
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Spał długo. Wylegując się samotnie w atłasach zamkowego łoża nie myślał o niczym istotnym. Miał dość tego zamku, otaczających go ludzi i węszonymch wokół spisków i spiskowców. Starcy działali mu na nerwy, on im również. Ale powieść szła dalej i zaczęła nabierać rumieńców. Zaczęło się układać wszystko pokolei a tu kolejny krach - tym razem odzew za obraz. Pewnie przy następnym "napadzie szału" dojdzie do samosadu winowajcy a winą obarczy się żłe mury tego cholernego zamczyska.
Tak, gdyby nie Opowieść...
Konstantin zwlekł się z pościeli, było już grubo po południu kiedy zasiadł do porzuconych poprzedniego dnia pergaminów.
Rozłożył wszystko na kamiennej podłodze by poządnie posegregować notatki według przysługującej im kolejności. Nie śpieszył się był dokładny. Kolejna mozolna praca, kolejny raz, tym razem samotnie, brnął przez swoje fragmenty opowieści. Ale teraz miał wszystko powielone i w kolejności, brakowało ostatniego fragmentu i tego, na którego właśnie pora przyszła. Czas stworzyć alternatywną historię. Pisarz otworzył skrytą za innymi księgami księgę. Przyjrzał się naszkicowanej postaci. Czas by zaistniała w opowieści.
Kolejne godziny z pod drzwi artysty słychać było jeno skrobanie pióra o kawałki pergaminu. Powstał oryginał, a następnie kopia. Konstantin chwycił jeszcze jedną kartę, tym razem skierowaną do tych, co wątpią. Zakończył. Podpisał. Kopię skrył w swej prywatnej skrzyni, do której tylko on miał dostęp. Tam bedzie bezpiezna. Resztę zapisków wziął z sobą. Odkluczył drzwi wezwał służki. Kazał posprzątaj i wieczerzę szykować a sam postępał do skryptorium.
W wierzy nie było tłoku, jeden ze starców chrapał ciężko złożony na bocznym stole przy dogaśniętej świecy.
Poeta niepokoił Starca, szczerze mówiąc mial go gdzieś. Otworzył księgę i wpiął kolejny fragment opatrzony bogato powielonymi szkicami. Na księdze złożył księgę, a na księdze sporządzoną na końcu notkę.

Dla waszej wiadomości, inspirację do ostatniego fragmentu po części zaczerpnąłem z księgi, która leży przed wami. Odnalazłem tą perełkę w naszej wszechbogatej bibliotece.
Jackob deWriest " Bohaterowie plugawego boga"
Gdyby komuś umknęło kim była osoba tą księgę pisząca to pozwolę sobie napomknąć. Otóż Jego świętobliwość Jackob deWriest był Wielkim Inkwizytorem i Kronikarzem Zakonu "Mścicieli Płomienia". Zyjącym przeszło pięćdziesiąt wiosen temu. Księga, wydana bodaj że w czterech egzemplarzach na potrzeby Inkwizycji wydaną została. Nikt nie potrafił potwierdzić Jej istnienia. Nigdy nie ujrzała światła dziennego...do teraz.

K. H.

Następnie młody artysta opuścił Skryptorium. Kolejne dni spędzając w zaciszu swojej komnaty lub, gdy pogoda pozwalała, w odludziu ogrodowej altany. Zachowywał spokój, wręcz odbiegający od wcześniejszego sposobu życia, analizował księgi i pisał, pisał i pisał. Czasami nocą, kiedy zastać mógł puste Skryptorium dołączał kolejne fragmenty opowieści.
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline  
Stary 30-09-2010, 15:53   #198
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
To, co mówiła było logiczne. Wszystko, co mogła by powiedzieć byłoby logiczne. Jeśli Upadli byli tymi, kim podejrzewał mogli zrobić wszystko, zaatakować w jakikolwiek sposób. Istoty takie jak oni wymykały się wszelkim próbom systematyki i przewidywania. Nieprzyjaciel, jak podejrzewał Jaczemir został zrodzony w wirze chaosu, był jego esencją, a więc był, bo musiał być nieobliczalny.
- Masz rację Pani, tak myślę - sprecyzował Jaczemir - Jeno nie do końca wierzę, czy aby o to tylko szło, by rzucić wyzwanie. Wyzwanie rzuca się przeciwnikowi, równemu sobie. A my kimże jesteśmy? Starcy i kobiety. - powiedział z goryczą - Jaką mocą równać się możemy w zmaganiach z demonem?
- Nie zapominajmy, że na zamku pojawił się kapłan Vereny. Oczywistym jest, że nie możemy go wprowadzać we wszystkie tajemnice, przynajmniej bez zgody Vautrina. Inaczej złamalibyśmy dane przyrzeczenie. Ale o rzeczach dziejących się na zamku a nie dotyczących przynajmniej bezpośrednio Opowieści możemy mu powiedzieć - po raz pierwszy od dawna, głosem wyrażającym zmęczenie odezwał się Mistrz Daree.
Jaczemir kiwnął na te słowa głową w geście, który mógł oznaczać tak samo zgodę jak i dezaprobatę. Rozkaszlał się, a wirujący wokół kurz ponownie roztańczył się po komnacie. Wreszcie zdławionym głosem przemówił.
- Mnie się zdaje, że Voutrin, jeśli to on kapłana do zamku przywiódł, byle kogo nie trudził. A zatem pewnikiem on już wtajemniczony. Tak mnie się zdaje... Jednakowoż pewności mieć nie mogę. Jest zatem jeden sposób, by się o tem przekonać. Trza go spytać, ile wie. I tyle.
- Wie dużo ... jużem go pytał. Ale czy został wprowadzony w tajniki Opowieści ... tego nie wiem - kręcąc głową odpowiedział Arwid.
- Mistrzu - mina Jaczemira świadczyła o jeśli nie rozbawieniu, to niedowierzaniu - Kapłan Vereny? Sądzisz, że są tajniki, co się skryją przed kimś takim? - nawet nie czekał na wyjaśnienie - Nie sądzę. Ale gdyby jakimś cudem nie wiedział, to tając część prawdy pomażesz mu jeno oczy Arwidzie. My tu mamy WROGA. Nie jakiegoś tam rozeźlonego wodnika, czy wygłodniałą strzygę. WROGA moi drodzy, którego lekceważyć jest śmiertelnym grzechem!
Jaczemir dopiero teraz zdał sobie sprawę, że stoi wyprostowany, a wszyscy zebrani ze zdziwieniem spoglądają na jego uniesiony w geście przestrogi palec.
- Mylisz wiedzę z z informacją Jaczemirze. Chcesz to sam mu powiedz ... - lekko podniesionym głosem powiedział Arwid. - Wiedzcie moi drodzy - kontynuował już łagodniej - że ja raz złożonej przysięgi nie złamię a i wam radzę jej dochować albo poczekać aż Vautrin was z niej zwolni. Nie zamierzam informować wielebnego o Opowieści - wolno, cedząc każde słowo zakończył Daree. W spojrzeniu Jaczemira, jakie tamten mu posłał zobaczył coś wilczego. Czekał na atak. Jaczemir opanował się jednak, choć widać było, że bardzo chce coś powiedzieć. Jedynym, co usłyszeli było zemlone przekleństwo rzucone po kislevsku przez zęby... i stukot Jaczemirowego kostura, gdy ten opuszczał salę.

Do szewskiej pasji doprowadzała go ignorancja tego zarozumiałego dziada. Pomału tracił cały szacunek, jakim darzył Daree od kiedy poznał go po pojawieniu się na zamku. Postanowił ustąpić tym razem. Dość w ostatnich dniach było konfliktów. Zamek ich zmieniał, paczył - pomyślał z przerażeniem. Aż rzucało się w oczy, że młody von Hoenig ledwo ich znosi, w żalem wspominał niesmaczne przesłuchanie Liselotty w wykonaniu Mistrza Daree, on sam pokłócił się ostatnio chyba ze wszystkimi. Skakali sobie do gardeł w zasadzie nie mając nawet o co... Mając, ale reakcje były zbyt ostre. Nawet służba i zamkowa załoga, której Jaczemir nie przyglądał się zbyt uważnie, po zastanowieniu, także sprawiała wrażenie odmienionej. Dobrze pamiętał lęk w oczach służki pieśniarki - bo upadła jej taca, nie zapomniał obwiązanego szarpiami łba żołnierza.
Głośno wystukując kosturem rytm kroków na galerii kolejny raz pluł sobie w brodę, że posłuchał Daree i zgodził się na stworzenie upiora. Żeby móc cofnąć tamten czas... Teraz było już za późno. Jeszcze w trakcie prac nad rekonstrukcją korciło go, by wrzucić w płomienie wszystkie karty z postacią Jasperowego Upiora. Jednak nic by to nie dało, dziś już nic... Jeśli Upadli znaleźli sposób na przekonanie przewoźnika, upiór dawno był w zamku. Czekał...
Nerwowo rozejrzał się po korytarzu i przyśpieszył kroku. A jakże, powie wszystko temu kapłanowi... Wpierw jednak musiał czegoś się o nim dowiedzieć. I przestrzec kapitana Schwarzenbergera. Ten tępy, w gorącej wodzie kąpany żołdak miał swoje przywary, jednak jakoś przypadli sobie do gustu. Jaczemir pomimo wielu uszczypliwości tamtego szczerze polubił wojaka. Zawsze dobrze rozumiał się z żołnierzami. Musiał go ostrzec. Kroki swe skierował więc do miejsca, gdzie mieściły się kwatery Schwarzenbergera. Na dziedzińcu nawet nie zwalniając kroku z hardą miną okrzyknął pilnującego wejścia wartownika.
- Prowadzić do komendanta!
- Ale...- zdziwiona mina strażnika nie mogła być udawana - ...komendant przecie jeszcze nie wrócił. Niedługo ma być.
Job.... Starzec z rozwianymi włosami i spojrzeniem wariata odwrócił się na pięcie i nawet nie mówiąc słowa wyjaśnienia polazł w swoją stronę. Strażnik zdziwiony nie tyle komendą artysty, co formą w jakiej ją wygłosił spoglądał jeszcze za odchodzącym, nim ten nie zniknął w czeluści bramy wiodącej na mniejszy dziedziniec.
Jaczemir tymczasem skierował się do zamkowego ogródka. Łeb bolał go niemiłosiernie, do tego był niezwykle wzburzony. W ogródku miał nadzieję znaleźć szałwię i liście kapusty. I nać pietruszki. Nic tak nie czyści zepsutej krwi jak świeżo sparzona nać. Do tego stwierdził, że ma już dosyć abstynencji. W bezpośrednim sąsiedztwie zamkowej kuchni była piwniczka. A w piwniczce składzik. Mógł nakazać Indze przynieść sobie te kilka butelek wina, ale i tak był blisko, a do tego musiał coś zrobić z rozdygotanymi dłońmi. Tak. Porzucił myśl o poszukiwaniu ziół, szybkim krokiem minął ogródek i skierował się wprost do furty wiodącej do kuchni.
 
Bogdan jest offline  
Stary 01-10-2010, 19:49   #199
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Po uszeregowaniu dzieła i dysputach z artystami zmęczony Darre powrócił ze skryptorium do własnej komnaty. Przed zatrzaśnięciem drzwi polecił strażnikom nikogo nie wpuszczać. Nalał kielich wina ze świeżo odszpuntowanej butelki, po czym rozsiadł się wygodnie w fotelu. Dopiero teraz zauważył, że ogień wygasł a on zapomniał zabrać kielich ze stołu. Odwlekał moment przywołania Lutfryda, w końcu sam wstał z fotela i pogrzebaczem zaczął wyciągać jarzące węgle z popiołu. Potem pogrzebał w stosie polan w poszukiwaniu smolnych szczypek. Rozłożone w palenisku szybko zajęły się płomieniem a po komnacie zaczął rozchodził się żywiczny zapach. W miarę jak ogień rozniecał się Arwid dokładał kolejne kawałki drewna. Siedząc już w fotelu patrzył jak ogień pochłania białą korę brzozy.

Skojarzenie do niszczonej Opowieści przyszło bardzo szybko. Nawet jakby ktoś wzniecił pożar w skryptorium nikt nawet nie mógłby wejść, żeby go ugasić. A oni teraz znowu pozostawili dzieło bez żadnej straży. Nie miał siły siedzieć kolejną noc w skryptorium a prosić, któregoś z artystów nie śmiał. Zresztą Konstantina pewnie trudno byłoby w zamku odszukać, panience Liselotte nie godziło się proponować ślęczenia w zakurzonej skarbnicy a za Jaczemirem nie miał zamiaru chodzić … byłoby to poniżej jego godności, prosić o pomoc tego, który powierzoną tajemnicę miał za nic. Cholerny niewdzięcznik … po tym wszystkim co dla niego zrobili, oni i Vautrin. Zresztą czego spodziewać się po kilsevskim dziadzie … nawet jeśli herbem się pieczętuje. Przecież to dziki naród i nie przypadkiem Cesarz nikogo z tamtych stron do snucia Opowieści nie zaprosił, wiarę w artystów z Imperium mając. Trzeba go było przegnać hen albo pozwolić aby przed bramą ducha wyzionął. Arwid pamiętał swoją wyprawę do Kislevu, kiedy to zniesienie ceł negocjował. Pamiętał wartość porozumienia mierzonego w szkatułkach złota przekazanych do kabz takich samych jak Jaczemir pijanic. A na papierze była tylko pomoc w przypadku inwazji chaosu, ale jaka pomoc? Doradcza, militarna … o to nawet nikt nie pytał. Sprzedawczyki … A co jeśli Jaczemir już od kogoś gotowiznę wziął … przecież tak gładko się wylizał zdawałoby się ze śmiertelnej rany … potem tak nieoczekiwanie z przybłędy w roli szlachcica się odnalazł … i tajemne wejścia do zamku zna. Może to nie przypadkiem zamek chce się go pozbyć zagrożenie w nim wietrząc. Praca na dwie strony całkiem pasuje do kislevskich pijanic co świat własną kabzą mierzą. A teraz jak Jaczemir w piórka obrósł, chce wszystkie zasady jakich mieli się trzymać jednym głupim gestem pogrzebać. Pijanica jedna … czy warto go było jak psa przygarniać? Oj nie będziesz miał we mnie sojusznika jeśli choć słowem o Opowieści piśniesz i wszystkie zasady złamiesz.

Arwid wstał z fotela po zapomniany kielich. Wypił jednym duszkiem, poczym do skrzyni podszedł szukając ciepłego odzienia. Krzątającej się po karidorach służbie polecił kolacje do sali obrad podać a sam też udał się w tamtym kierunku z zamiarem dzieła pilnować.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 07-10-2010, 13:45   #200
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Zimno.

Zimno nadciągało szybko. Z każdym dniem. Z każdą godziną.

W tych borach, które leżały przecież wcale nie tak daleko od gór pogoda zawsze bywała zmienna. Inga ostrzegała co prawda, że zima lubi przychodzić tu znienacka i wartko, ale Jaczemir i inni nie spodziewali się jednak tak gwałtownych zmian. Tym bardziej, że służba gadała co tak nagłego załamania pogody nie było od kiedy sięgają pamięcią.
Po prostu jednego dnia było jeszcze jesiennie, a już trzy godziny po południu temperatura zaczęła spadać tak gwałtownie, że jeden z artystów zdążył się przeziębić zanim wrócił do komnaty, wyszedłwszy tylko w południe na wyższy dziedziniec bez ciepłego okrycia. Wieczorem już tylko przy ogniu dało się siedzieć bez czegoś grubszego na plecach. Coraz dotkliwsze podmuchy zimna przeszywały co rusz kości, od grubych murów zdawało się ciągnąć lodem. Nocą było jeszcze gorzej.

A był to dopiero początek.

Chłód przybierał na sile przez kolejny dzień, studząc nieco gniew skłóconych ze sobą artystów, ale nie dając też okazji do kolejnych rozmów na świeżym powietrzu. Zamek żył ostatnimi plotkami - otóż stało się wiadomym, iż kapłan w asyście obsługi przystąpił do remontu starego pomieszczenia w upadłym skrzydle zamku, pragnąc przywrócić tej komnacie dawne przeznaczenie i świetność. Kaplica niebawem miała znów stanąć otworem dla wiernych. Była, jak mówiono, właściwie gotowa.
Kapitan wciąż nie wracał.Twórcy Opowieści czuwali na zmianę w skryptorium, gdzie było teraz jak w studni pełnej lodowatej wody albo pisali dalsze dzieje bohaterów przy kominkach w swoich komnatach. Niektórzy nie pisali, oddani innym ciekawym zajęciom lub po prostu rozmyślaniom. Konstantina widywano włóczącego się po przymarzniętym ogrodzie, jakby nie obchodził go wcale narastający mróz. Daree rozpamiętywał ostatnie burzliwe rozstanie z Jaczemirem, zastanawiając się co też zamierza kislevczyk, który odszedł przecież w takim wzburzeniu. Liselotte znów bardziej przypominała nieuchwytnego ducha, niż dziewczynę którą poznali na powitalnym obiedzie...

Kiedy to było...?

Byli skłóceni. Podzieleni. Izolowali się coraz bardziej, a choć pracowali nadal - gołym okiem było widać w skryptorium, że materiału nie przybywa już tak szybko jak dawniej...Czy ktoś osiągał właśnie swój skryty, perfidny cel? Czy też przyczyną byli oni sami?


Śnieg.





Tego dnia zaczął padać. Bez ostrzeżenia. Przyszedł jak złodziej, nocą. Gdy rano zziębnięci popatrzyli w okna, zobaczyli tam padające równo i gęsto płatki. Nie było wiatru, śnieg padał prościutko i nieprzerwanie na wszystko co napotkał w okolicy. W mrozie i ciszy pokrywał powoli swoją idealną bielą blanki, krużganki i wieże. Zasłaniał równą, rosnącą warstwą dziedzińce i okapy. Zbierał się na parapetach okien. Na czapach ludzi. Na gontach. Na hełmach wartowników. Na tysiącach otaczających fortecę drzew. Na wszystkim, co nie chowało się przed nim wewnątrz starego zamczyska.

Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. .Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg. Śnieg. Śnieg.Śnieg. Śnieg.

Tego dnia chłód ścisnął, jakby znaleźli się w jednej chwili w sercu zimy. Ludzie gromadzili się przy ogniu, roztłukiwali pozamarzaną w wiadrach wodę, przemykali na trzaskającym mrozie walcząc ze ślizgawicą i soplami tworzącymi się pod nosami i na brwiach. Szeptano, że to nie jest zwykły mróz.

Ci, co tak mówili mieli rację.


Padało cały dzień. Ale wiatr zerwał się dopiero z wieczora. Gdy szare cienie zaczęły brać we władanie zamczysko, rozhulał się na dobre. Z każdym ziarenkiem piasku w klepsydrze robił się coraz bardziej zuchwały i potężny. Ludzie obserwowali z okien straszliwą, niepowstrzymaną nawałnicę. Świszczący wicher jakby znów postawił sobie za punkt honoru zerwanie gontów, porwanie chorągwi i przewrócenie wszystkiego co się da. Do tego śnieg wcale nie odpuszczał, przez co wszystko dookoła zamieniło się w rozpasaną orgię śnieżnej burzy, obłędny taniec nieprzeliczonych płatków śniegu! Co gorsza, zjawisko nasilało isię z każdą chwilą. A kiedy wydawało się, że nie może być już gorzej, wtedy właśnie się zaczęło...


* * *


Obserwujący wejście przez otwór w murze wartownik nie widział nic oprócz zawiei śnieżnej, dlatego nie było nic dziwnego w tym, że dostrzegł postać dosłownie w ostatnim momencie. Właściwie tylko kształt, ciemnawe widmo oblepione śniegiem, przedzierające się przez zadymę ku bramie. Pewnie Ulrich usłyszał by krzyk, gdyby nie zagłuszało go piekło szalejące przed zamkiem. Wytrzeszczając oczy sam nie był pewien, czy ten wielki stwór, który właśnie dopadł zamkniętej bramy i najwyraźniej walił w nią łapami - naprawdę istnieje, czy tylko umysł płata mu w nawałnicy figle. Okrzyki innych strażników, potwierdzających istnienie hałasu, jednak upewniły go, że wzrok go nie myli...

- Co to jest...?!!!- trzeba było zdzierać gardło, by przekrzykiwać nawałnicę - Wali do bramy!!!
- Strzelaj! Nie wiadomo, co to! Strzelaj!
Skostniałe palce zakrzywiły się na spustach kusz. W zadymie trudno było utrzymać w polu widzenia cel. A nawałnica jakby to wiedziała, osiągała apogeum!

- Nieeee!!!! - ryknął ktoś na strażnicy - Nie strzelaaaać! Na bogów, toż to pan kapitan!!!
- Pan kapitan!
- Otwierać bramę!!!

Huk zawodzącego wichru, szalejącej zawiei sprawiał, że nawet nie było słychać podnoszącej się kraty. Dalej niewyraźne postacie ludzkie walczyły, by ustać na nogach, by zdołać rozchylić kolejne odrzwia. Ryczały do siebie, próbując się zdopingować. Nikt nie widział dalej niż na metr, za murami strażnicy próby porozumienia się głosem były bezskuteczne. Ulrich z dwoma kompanami dopadł tego, co prawie wczołgało się przez otwór, pociągnęli rozpaczliwie za ubranie...Oblepiona śniegiem, oblodzona twarz wycieńczonego Wernera była dziwnie wykrzywiona, chyba coś do nich krzyczał, ale widać było iż goni ostatkiem sił. Wciągnęli go do środka, niczym kukłę zerwaną z lin. Wściekłość nawałnicy zdawała się potęgować, jeden ze strażników wywrócił się w śnieg. Doskoczyli do kapitana, na wpół zamarzniętego - a ten oglądał się w kierunku bramy wybałuszając mało przytomne oczy. Usta coś bełkotały...Ulrich nachylił się ku sinym ustom dowódcy...
- Zamykać...- charczał Schwarzenberger, nie mając siły dobyć mocniejszego głosu - Zamykać bramę, na miłość Sigma...

Potężny podmuch przeleciał przez otwory w opuszczającej się właśnie bronie i wtargnął z impetem do zamku, rozbijając z łoskotem odrzwia, kładąc ludzi pokotem na ziemi i zamieniając dziedziniec w arenę walki rozszalałego, wirującego cyklonu śnieżnej zawiei ze wszystkim co napotykała na swojej drodze...


* * *


- Taaaaaaam!!! - poniosło się po zamkowych korytarzach i komnatach - Na dziedzińcu! Najświętszy Sigmarze! Trupy!!!
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 07-10-2010 o 13:50.
arm1tage jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172