Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-11-2018, 10:02   #31
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Nie otrzymawszy czego chciała od prawników, Tamara musiała sama poszukać przydatnych brudów. W Rapture nie było to jednak takie łatwe. W Nowym Jorku albo w Berlinie znalezienie zapisków w gazetach na temat tego, czy innego dorobkiewicza było przeważnie tylko kwestią czasu. Pod wodą była to kwestia pieniędzy. Papier nie był może luksusem, ale to nie znaczy że ktokolwiek ze smykałka do interesów mógł sobie nim szastać. Stare wydania gazet były przerabiane na makulaturę, a dostęp do archiwów uderzał w kieszeń. Wydawcy wychodzili z założenia, że jeśli komuś zależało na jakichś dawnych informacjach, to znaczyło że były one cenne. Historia zatoczyła zatem koło i Le Paige udała się do Rapture Tribune - wydawcy u którego pracował Stanley Pool.
W dobrze dopasowanej garsonce koloru piasku pustyni z okolic Damaszku, spódnicy trzy czwarte z modnym rozcięciem do kolan tegoż koloru, zielonym kapeluszu wzorowanym na czapce Robin Hooda ze wspaniałym Errolem Flynnem, takiż butach i rękawiczkach wkroczyła do biura gazety.
- Czy zastałam pana Stanleya Poola? - Spytała zdejmując rękawiczkę z prawej dłoni.
Młody chłopak, ledwie mężczyzna, który zajmował się obsługą czytelników spojrzał na zegarek na łańcuszku.
- Tak, proszę pani. O tej porze powinien jeszcze być w biurze. Kogo mam zaanonsować? - zapytał, jakby Tamara miała dostąpić zaszczytu rozmowy z królem, a nie ze zwykłym gryzipiórkiem.
- Proszę wskazać mi jego biuro. - Le Paige zupełnie nie przejęła się pytaniem.
- Ekhm - odkaszlnął zakłopotany młodzik. - Nie możemy tak po prostu wpuszczać czytelników do biura - powiedział przepraszającym tonem. - Decyzja należy do dziennikarzy.
- Chciałam zrobić Stanowi niespodziankę. - Ze smutkiem w oczach spojrzała na młodego człowieka. - Chyba to rozumiesz, prawda?
- Och? - mruknął pytająco, ale zaraz potem dodał. - Och - bo wydało mu się, że jednak zrozumiał. - Nie powinienem mówić, ale… drugi korytarz na prawo. Pierwsze drzwi - wyjawił.
Nie kłamał. Na wskazanych drzwiach wisiała nawet tabliczka: “S. Pool”. Chyba zbędna, skoro niechętnie przyjmowano gości, a sam zainteresowany chyba wiedział, gdzie pracuje.
Tamara zastukała cicho w drzwi i natychmiast nacisnęła klamkę nie czekając na zaproszenie.
- Kogo niesie? - warknął mężczyzna podnosząc wzrok znad papierów. Bez odświętnego ubrania, w pogiętej koszuli wyglądał jak specjalny zjazd nieszczęść. Zogniskował wzrok na nieoczekiwanym gościu, a zmarszczki na jego czole podrygiwały w rytm mózgu, który próbował przypomnieć sobie skąd zna twarz Tamary.
- Ładne witasz gości Stanley.
- To ten mój niewyparzony język - odparł ostrożnie, bez krztyny skruchy w głosie. - Dzień dobry, kogo niesie? - poprawił się.
- Tamara Le Paige - Przedstawiła się całkiem uprzejmie. - Spotkaliśmy się w “Fortunie Faraona”. - Pani kustosz nie miała ochoty na zabawę z zgadywanki, wspomniała więc celowo o miejscu ich spotkania mając nadzieję na to, że nazwa kacyna odświeży pamięć pracownika gazety.
- Ach taaak- wydał z siebie odgłos pomiędzy westchnieniem i syknięciem. - Mam nadzieję, że dobrze się pani przysłużyły moje pieniądze? - w jego tonie nie było złości, raczej rezygnacja. Jakby nie pierwszy raz spotykał się z kimś, z kim przegrał w karty.
- Pieniądze?- Tamara nie kryła rozbawienia. - Dobre sobie.
Dziennikarz nie odpowiedział, milcząco czekając na rozwój wypadków.
- Wiesz co przegrałeś. - Stwierdziła. - A wiesz ile to jest warte? - Zapytała przekornie.
- Trochę kosztowności, mniej niż gotówka która była w skrytce - wzruszył ramionami.
- I trochę nowoczesnej techniki.
Na brzydkiej twarzy rozbłysnęło zrozumienie.
- Kurwa mać - zaklął zupełnie nie po dżentelmeńsku. - Myślałem, że zgubiłem tego accu-voxa. - Opadł głębiej na swój fotel i wskazał niedbale wolne krzesło. - Czego pani chce?
- Dostępu do archiwum.
- Załatwione - odparł bez wahania, sięgając po kartkę i długopis. - Tamara Le Paige, zgadza się? - płynnie przeszedł do wypisywania jakiegoś kwitu, jakby uznał że sprawa jest załatwiona.
- Tak po prostu?
- Tak po prostu - zgodził się. - Po co mam przedłużać szantaż? Chce pani wstęp do archiwów? Nic trudnego. - Złożył swój podpis i przesunął kwit w kierunku kobiety.
- Ciekawe podejście. - Przyjęła kawałek papieru. A upewniwszy się, że zawiera to co chciała opuściła biuro Poola, który powiódł za nią nieokreślonym spojrzeniem. Innym niż te Brodericka czy Rubena, ale również nieszczególnie przyjaznym.

Podpis Stanleya zrobił jednak swoje i pani kustosz bez zbędnym pytań została wpuszczona do działu archiwów. Wertowanie kolejnych stron Rapture Tribune działało usypiająco i jedynie syntetyczna kawa pozwoliła kobiecie nie usnąć. Na cierpliwych czekała jednak nagroda w postaci kilku wzmianek o Patricku i Mirandzie Jefferson. Pojawili się w mieście w 1948 roku razem ze znacznie bardziej rozpoznawalnym Frankiem Fontainem. Od samego początku pracowali w Fontaine Fisheries, firmie która swoją działalność rozpoczęła jeszcze na powierzchni, w Stanach Zjednoczonych. Na niewyraźnym zdjęciu stali w drugim rzędzie za innymi współpracownikami Fontaine’a - Peachem Willkinsem i Reginaldem Smithem. Ona była ciemnowłosa, na czarno-białym zdjęciu równie dobrze mogła być brunetką jak i szatynką. On był blondynem. Oboje mieli za sobą przynajmniej trzy dekady życia i nie wyglądali na gwiazdy filmowe.
Kolejna wzmianka pochodziła z grudnia 1949 roku. Fontaine Fisheries było już wtedy jedną z dwóch największych firm zajmujących się połowem i przetwórstwem ryb, a Patrick został zarządcą doku po tym jak jego poprzednik, niejaki Hans Grulich, udał się na długi urlop zdrowotny.
Już trzy miesiące później gazeta chwaliła strategię kija i marchewki, jaką zastosował Jefferson korzystając ze swego stanowiska. Zwolnił “najbardziej leniwą i niewdzięczną część załogi”, jak to ujął dziennikarz, a pozostałym pracownikom dał podwyżki. W efekcie zdusił “zarzewie komunistycznych związków robotniczych” i zapewnił nieprzerwaną dostawę żywności.
O Mirandzie le Paige nie znalazła niczego. Może satysfakcjonowało ją życie w cieniu męża, a może jakieś towarzyskie plotki pojawiły się w innych periodykach? To były pytania na później.
Chociaż to później powinno w miarę szybko nastąpić, jeśli chciała szybko zakończyć tę komplikującą się coraz bardziej sprawę.
W domu Tamara przejrzała jeszcze kilka dokumentów z muzeum. Ten tydzień zapowiadał się niezwykle ciekawie. Otwarcie nowej wystawy. W końcu udało się wygospodarować trochę wolnej przestrzeni i można było wystawić coś współczesnego.
W jednym z artykułów recenzent wykrzykiwał o potrzebie otwarcia się sztuki na ludzi. Wyjścia do zwykłego, zapracowanego człowieka.
Znużonym wzrokiem wodziła po przydługim i nudnawym tekstem. W końcu dobrnęłam do końca. Uśmiechnęła się tylko pod nosem i wślizgnęła pod kołdrę.
W biurze wszyscy, oczywiście ci którzy na sztuce znali się, dyskutowali o artykule. Jej szef, pan Luure, także był pod mocnym wrażeniem.
- I dlatego powinniśmy zorganizować wystawę w plenerze. - Rzuciła Le Paige. - Wyjdźmy do ludzi. - Szmer przebiegł po sali odpraw, co jednak nie zniechęciło pani kustosz. - Zorganizujmy wystawę w dokach.- Chwila ciszy. - Robotnicy wychodzący z pracy będą mogli oglądać prace artystów.- Ciągnęła dalej sondując reakcje zebranych.
- Genialne w swojej prostocie- Zgodził się pan Luure.
- Wszystkim się zajmę - Zaoferowała się Tamara.

Chwilę później siedziała już przy telefonie usiłując umówić z Patrickiem Jeffersonem na spotkanie. W pierwszej kolejności udało jej się dodzwonić do jego sekretarza, który dopiero po nieustępliwych namowach zgodził się poprosić do telefonu szefa. Jefferson wysłuchał cierpliwie pomysłu wystawy, po czym zapytał wprost, jak rasowy kapitalista.
- A co ja będę z tego miał, pani Le Paige? Mój czas, jak i mój dok to cenny zasób.
- Dok chcemy od pańskiej firmy wynająć. Wspomnimy również o panu w biuletynie informacyjnym.
- Pieniądze... O pieniądzach zawsze warto porozmawiać - zaśmiał się do słuchawki. - Niech będzie. O 19:00 u Walczącego McDonagha, zarezerwuję nam stolik - zaproponował. Tamara nie spędzała wiele czasu w porcie, nie licząc obserwacji domu Jeffersonów, nie miała przez to pojęcia gdzie znajduje się lokal, który zaproponował Patrick. Brzmiał jednak bardzo rybacko.
- Dobrze. - Zgodziła się po krótkiej chwili. - Proszę mi podać adres.
Ani trochę nie zaskoczyło ją to, że miejsce spotkania znajdowało się w Skarbcu Neptuna.

Okazało się jednak, że Tawerna Walczącego McDonagha to lokal na całkiem wysokim poziomie. Żadna speluna nie mogłaby sobie pozwolić na wydanie forsy potrzebnej do wystrojenia takiego wejścia. Cały front udekorowany był jak morskie nabrzeże - falochrony z drewnianych bali, schody z desek, a wszystko oświetlone chińskimi latarniami. Ogromny szyld przedstawiający boksera z głową koguta musiał kosztować niezłą sumkę sam w sobie.


Wnętrze też było nie byle jakie. Wzorowane na angielskich pubach robiło bardzo przytulne wrażenie, jednocześnie będąc na tyle przestronne, że klienci nie musieli się tłoczyć. Jedna ze ścian była w połowie przeszklona, pozwalając oglądać podwodny krajobraz miasta.
Tamara pojawiła się przed Tawerną punktualnie. Czarna, długa sukienka i do tego jasny płaszcz. Na pozór ta kreacja nie różniła się od tych noszonych przez mieszkanki Skarbca Neptuna .Elegancja i prostota.
Rozejrzała się za kierownikiem sali lub kelnerem, który mógłby wskazać jej stolik przy okazji lustrując gości tego lokalu. Byli to raczej prości ludzie, żadna tam elita miasta. Ale ubrani porządnie i nawet wyglądający na w miarę trzeźwych. Choć może po prostu godzina była wczesna?
Kelnera nie dało się znaleźć za nic, ale jak to w pubie ktoś stał za barem. Był to wysoki, barczysty mężczyzna. Matka natura stwierdziła, że jedyne włosy jakie będzie miał na głowie to broda, ale chociaż ta była obfita. Zagadnięty o Patricka zdawkowo wskazał odległy stolik pod oknem. Jefferson we własnej osobie wciąż nie obezwładniał urokiem, ale chociaż umiał się ubrać. Albo żona umiała go ubierać. Podniósł wzrok znad szklanki czegoś przezroczystego, co mogło być zwykła wodą albo ordynarną wódką i przywitał się.
- Pani Le Paige jak się domyślam - mówił płynnie, więc wódka stawała się mniej prawdopodobna.
- Tak, Tamara Le Paige. - Przedstawiła się wyciągając dłoń na przywitanie. - Miło mi pana poznać.
- Proszę mi wierzyć, cała przyjemność po mojej stronie - miał pewny, mocny uścisk człowieka, który nawykł do fizycznej pracy. Jednocześnie był jednak na tyle obyty, by nie miażdżyć kobiecie dłoni. - Żeby choć trochę się za to odwdzięczyć, ja stawiam drinki.
- Co pan zatem poleca? - Zapytała siadając.
- Wszystko, co irlandzkie. Piwo lub whiskey - nie były to drinki w klasycznym rozumieniu.
-Piwo zatem.- Zdecydowała.
- I to nie byle jakie. Prawdziwe, angielskie ale - uśmiechnął się, choć ta wesołość nie docierała do jego oczu. Podszedł do baru, złożył zamówienie i szybko wrócił do stołu.
- Czego ma dotyczyć ta potencjalna wystawa? - zapytał.
- Sztuka nowoczesna. Mamy kilku młodych obiecujących artystów. Widział pan prace Moorea, albo Korkina?
- Zupełnie nic mi te nazwiska nie mówią - rozłożył ręce.
- Będzie się pan zatem mógł przekonać. Jeśli wybierzemy tę lokalizację. Co może nam pan zaproponować?
- To ja mam jakąś konkurencję? - zapytał raczej rozbawiony niż zdziwiony.
- Na tym etapie negocjacji nie udzielamy takich informacji.
- Odwrócę pytanie: ile płacicie za najęcie przestrzeni? Może wcale nie chcę stawać w konkursie?
- Panie Jefferson, pańskie stawki nie są zbyt wygórowane. Dlatego dodamy do tego pięć procent. Oraz standardowe pięć procent z zysków.
- Z zysków? Mam nadzieję, że nie z biletów. Nie mogę pozwolić bileterom spowalniać ruch w doku.
- Czyżby sugerował pan, że powinniśmy pozwolić ludziom za darmo oglądać tę wystawę? - Ona była bardzo zdziwiona. - Pan? Wzór przedsiębiorcy chwalony przez gazety?
- Straty jakie bym poniósł, a wynikające z protestów moich pracowników utopiłyby wszelkie zyski z udostępnienia powierzchni - stwierdził wzruszając ramionami. - Chyba, że ma pani inny pomysł na pobieranie opłat.
- Wszystko zależy od terenu, który pan zaproponuje.
Zamilkł na chwilę, wyraźnie studiując coś w swojej głowie. Pauza była na tyle długa, że barman zdążył przynieść zamówione piwa.
- Dziękuję - wytrącił się z zamyślenia, odbierając swój kufel. - Mógłbym, potencjalnie, zwolnić jeden ze swoich magazynów i zrobić w nim miejsce na… eksponaty - szukał przez chwilkę ostatniego słowa.
- Bylibyśmy zainteresowani taką mniej więcej powierzchnią.- Tamara sięgnęła po swoje notatki zadowolona z tego, że Jefferson zaczął w końcu traktować ją jak potencjalnego klienta.
- Okolica nie będzie razić czułych nosów artystycznej śmietanki miasta?
- Pecunia non olet.
- A sztuka? - zapytał pociągając łyk. - Czy to może część artystycznej wizji?
- Sztuka nie ma zmysłu powonienia, panie Jefferson. - Le Paige wyciągnęła papierośnicę. - Tyle w temacie darmowego wykładu o sztuce. - Zapaliła zaciągając się głęboko. - Jest pan zainteresowany współpracą?
- Jedno pytanie. Ta nowoczesna sztuka, o której pani mówi. To jakieś dzieła pana Cohena? - spytał, możliwe że przypadkowo zasłaniając się przy tym kuflem.
- Tego nie mogę jeszcze zdradzić.
- Czyli mam udostępnić przestrzeń w ciemno? Daję magazyn i nie zadaję pytań? - odstawił kufel i splótł ze sobą dłonie, wpatrując się w rozmówczynię.
- Wynająć panie Jefferson. Wynająć.- Poprawiła go.
- I uważa pani, że dodanie do tego równania pieniędzy wszystko zmienia? -odwrócił się do szyby. - Jeśli dobrze się przyjrzeć, to wśród wodorostów widać małe rybki. Pływają w ławicach i pożerają wszystko, co im się trafi, nie wybrzydzając. Ale duże ryby, drapieżniki, one mają wybór. Mogą czekać, wypatrzeć najlepszą ofiarę. Rozumie pani moją przenośnię? Jestem za dużą rybą, by ot tak rzucić się na plankton.
- Drapieżniki wybierają zwykle na swoje ofiary sztuki chore i słabe. Od czasu do czasu trafi im się jakaś dorodna sztuka. Ale to za mało. Za mało by przeżyć. - Ona również odwróciła się do szyby wypuszczając w jej stronę kłęby dymu.- Dzieła pana Cohena są wspaniałe. To powie panu każdy. A wie pan dlaczego są takie wspaniałe?
- Bo wcale nie są? - zapytał kwaśno i bez trudu można było rozpoznać, że Sander raczej go irytuje niż zachwyca.
- Ciekawa opinia. - Zaśmiała się wypuszczając kolejne kłęby dymu. - Ale nie. Jego dzieła są wspaniała, ponieważ ludzie ich pragną. A na ludzkich pragnieniach można nieźle zarobić.
- Głód jest pewniejszy od łaknienia duchowych uniesień. Ryba sprzeda się zawsze - powiedział z przekonaniem, patrząc Tamarze w oczy. - Ale i nie warto trzymać wszystkich jaj w jednym koszyku. Niech zatem będzie. Mój magazyn, mogę dostarczyć jego plan, w zamian za uzgodnioną opłatę plus udział w zyskach. Macie jakiegoś prawnika, który będzie współtworzył umowę, prawda?
- Udam, że nie usłyszałam pańskiego ostatniego zdania.- Wyciągnęła rękę żeby uściskiem przypieczętować uzgodnienia.
- Zatem udawajmy, że powiedziałem że mój prawnik się z państwem skontaktuje - ścisnął Tamarze dłoń. - Dobrze pani wybrała, wie pani? Ten port. Przyciąga ludzi.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 28-12-2018, 17:43   #32
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Tamara wyszła ze spotkania zadowolona z osiągnięcia swojego celu. Miała pretekst, by spędzać dużo czasu w dokach. Okazja by poznać osobiście Jeffersona, mężczyznę sprawującego opiekę nad córeczką Katii była cenna sama w sobie. Patrick sprawiał wrażenie przemądrzałego. Typowy niebieski kołnierzyk, któremu wydawało się, że jest ważniejszy niż był w rzeczywistości.
Jednego nie można jednak było mu odmówić - słowności. Prawnik zatrudniony przez Fontaine Fisheries skontaktował się z muzeum następnego dnia. Le Paige do tego czasu zdążyła uciąć sobie pogawędkę z działem prawnym swojego pracodawcy, naciskając na dwie rzeczy - wprowadzenie klauzuli pozwalającej muzeum na sprawdzenie środków ochrony obiektu, oraz na wynajęcie powierzchni magazynu jak najbliżej domu Jeffersonów. Ponieważ to drugie mogło brzmieć trochę dziwnie, kobieta logicznie wyjaśniła, że bliżej mieszkania zarządcy na pewno jest bezpiecznie. Formalności nie zajęły dużo czasu, bo przecież zmarnowany czas to zmarnowany pieniądz. W niespełna dwie doby po pogawędce w Walczącym McDonaghu kontrakt stał się faktem.
Mając dane dotyczące ochrony doków Tamara mogła zacząć planować W swojej przepastnej szafie znalazł ubranie pasujące do robotnicy z doków. Swoją nieskazitelna twarz popsuła nieco makijarzem, tak by nie rzucać się w oczy w dzielnicy portowej. Miejsca takie jak Skarbiec Neptuna nie były obce pani Le Paige. Ciasne, zatłoczone i pełne snujących się, smętnych ludzi żyjących z dnia na dzień, a jednak na swój sposób szczęśliwych.
Swoją obserwację rozpoczęła od weryfikacji danych dostarczonych przez dyrektora doków. Wtapiając się w tłum ludzi podążających z lub do pracy przyglądała się ochronie.
Magazyn wynajęty na wystawę znajdował się na Górnym Nabrzeżu, parę pięter nad Dolnym Nabrzeżem, gdzie znajdował się sam port rybacki. Służył za swoisty węzeł komunikacyjny i bardzo szybko można było się z niego dostać czy to do biura portu, czy to restauracji czy do fabryk przetwórstwa. To bardzo ułatwiało wtapianie się w tłum, bo tłumu było tam mnóstwo.
W Rapture nie uznawało się interwencjonizmu władzy. Armia i policja nie miała prawa bytu. W efekcie wszystkie siły bezpieczeństwa w mieście przypominały te z czasów Dzikiego Zachodu w Stanach Zjednoczonych - Agencję Pinkertona. Prywatne przedsiębiorstwa parające się ochroną mienia i osób, jedne uzbrojone po zęby, inne ograniczające się do wybijania zębów. Największą agencją było Ryan Security, swoją renomę zawdzięczając oczywiście nazwisku Andrew Ryana. Patrick Jefferson wynajął jednak kogo innego - Fontaine Private Eyes & Arms. Można się było tego spodziewać, skoro zakłady rybne również należały do Fontaine'a. I choć jego agenci cieszyli się mniejszym uznaniem, to uzupełniało ich co innego - technologia. Na ścianie magazynu zainstalowano najnowszą kamerę strażniczą, efekt pracy naukowców z Fontaine Futuristics.


1

Jeden z pinków (historyczne podobieństwa nie umykały mieszkańcom Rapture i miały swoje odzwierciedlenie w żargonie) stał przed wejściem, leniwie przypatrując się przechodzącym ludziom. Sprawiał wrażenie znudzonego i ospałego, co równie dobrze mogło być fasadą jak i prawdą. Kolejny chodził równym tempem wzdłuż magazynu, od jednego krańca do drugiego. Nie dało się go okrążyć, ponieważ czwarta ściana wychodziła już na ocean. Tamara wiedziała też z dokumentów, że w środku stacjonuje jeszcze trzeci pink, operujący czymś, co nazwano "aparaturą obezwładniającą". Gdyby nawet to wszystko okazało się niewystarczające, w okolicy pracowali jeszcze inni agenci Fontaine Private Eyes & Arms, pilnujący innych pomieszczeń, którzy byli gotowi pomóc w ujęciu ewentualnych złodziei. Co do jednego, rosłego mężczyzny w średnim wieku, Le Paige miała niemal pewność że również pracuje dla agencji, chociaż nie był ubrany w charakterystyczne kamizelki FPE&A. Zdradzało go jednak to, że jadł śniadanie już czterdzieści minut i siedział w restauracyjce przy oknie z widokiem na dom Jeffersonów.
Przez kolejnych kilka dni Tamara Le Paige obserwowala dom Jeffersonow, doki i ludzi kręcących się w pobliżu. Nadstawiała ucha by dowiedzieć się czegoś wiecej o tym co się w dzielnicy portowej dzieje.
Stykała się ze zwykłymi, ludzkimi problemami. Ktoś zachorował i nie mogąc wyrabiać norm, stracił pracę. Ktoś inny utyskiwał na kolegę, który rzekomo zupełnie bez powodu dostał od Jeffersona awans. Popularne było też narzekanie na brak dostaw świeżego alkoholu z powierzchni. Tęsknota za niemieckim piwem, szkocką whiskey, albo francuskim winem jednoczyłą ponad podziałami narodowościowymi. Zainteresowanie wystawą było za to mizerne. Ludzie pracy raczej zastanawiali się jak zdobyć strawę dla ciała, nie dla duszy.
W przeciwieństwie do poprzedniej rodziny, Jeffersonowie nie wydawali się zaniedbywać dziecka. W godzinach, gdy ruch na korytarzach zamierał, pani Jefferson z jakąś inną, starszą kobietą (możliwe, że najętą opiekunką) wyjeżdżała z wózeczkiem z domu. Nie było to jedynie rytualne, jeździły bowiem metrem do specjalnego, dziecięcego solarium, mającego zastąpić prawdziwe promienie słońca.
Wyglądało zatem na to, że faktycznie byli całkiem zamożni. Przynajmniej tak można było wnioskować z ilości zatrudnianej służby. O ochroniarzach już wiedziała od Brodericka. Do tego dochodziły dwie sprzątaczki, pracujące na zmianę. Jedna była około pięćdziesięcioletnią, białą kobietą. Druga, przynajmniej o dwadzieścia lat młodsza, była murzynką. Pojawiały się przed apartamentem punktualnie o jedenastej i kończyły pracę około czternastej. U żadnej z nich Patrick nie był jedynym pracodawcą, bo przez resztę dnia obchodził jeszcze inne domy. Praca trudna i niewdzięczna, ale przynajmniej uczciwa i pozwalająca włożyć coś do garnka.
Skoro o garnkach mowa, to Tamara zaobserwowała, że Jeffersonowie albo stołują się poza swoim apartamentem, albo za pomocą posłańców sprowadzają je sobie pod drzwi. Widać pani Miranda nie była dobrą kucharką. Temat domykała domniemana opiekunka którą pani Le Paige wzięła sobie na cel. Kilka dni obserwacji, wywiadów. Wszystko z zachowaniem ostrożności. Skoro ten skończony dureń, Broderick, zaalarmował Patrica Jeffersona, to nie można było wykluczyć, że i niania była obserwowana.
Tamara zdobyła się na gest i zabrała dzieci swojej drogiej przyjaciółki do solarium, tylko po to żeby natknąć się przypadkiem na swój obiekt. Był ku temu jeszcze jeden powód, Sile. Wyjście z dziećmi było doskonałym pretekstem do spotkania.
Ciemnoskóra kobieta, ubrana na spotkaniu w gustownie kontrastujący, biały komplecik, zachowywała wobec pomysłu przyjaciółki rozbawiony sceptycyzm.
- Interesujesz się moimi dziećmi tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebujesz - podsumowała.
- Bo bez twoich dzieci, trudno byłoby spotkać się. - Tamara przyznała z udawaną skruchą.
- Tak trudno byłoby po prostu spytać, czy nie poszłabym z tobą na kawę, albo do teatru? - na szczęście Sile szybko znudziła się udawaniem obrażonej. - Solarium mogłoby się nam przydać - zgodziła się. - Domyślam się jednak, że masz na oku konkretną datę i godzinę?
-Oj, przepraszam.- Le Paige powiedziała pojednawczo ze skruszoną miną.
- Z przeprosinami powinna iść pokuta, Tamaro. W postaci kawy. Dobrej. A o to niełatwo - postawiła swoje warunki.
Le Paige zgodziła się bez mrugnięcia okiem. Dalszy pobyt upłynął na rozmowach o wszystkim i niczym. A Tamara od czasu do czasu dyskretnie przyglądała się pani Jefferson i jej dziecku. To była jedna z niewielu okazji by sprawdzić czy to może być córka Katji Popow. Niemowlę miało zdrowo zarumienioną cerę i całkiem już bujną grzywkę włosów. W kolorze blond. Dokładnie takim, jak u Katii i jej byłego kochanka - Schwartza. Pani Miranda nie szczędziła środków na swoje adoptowane dziecko, ale wydawało się, że nadmiar obowiązków deleguje na nianię. To właśnie starsza kobieta opiekowała się dzieckiem, gdy Miranda zażywała słonecznych kąpieli.
To właśnie na taki moment czekała pani kustosz. Niania została sama z dzieckiem. Tamara uśmiechnęła się do niej znad gazety. Tak zwyczajnie. Tak jak robią to kobiety w swoim towarzystwie.
- Śliczne dziecko.- Skomplementowała dziewczynkę. Tak jak to miała okazję wielokrotnie obserwować u Sile. Kobiety z dziećmi, nawet te które się nie znają rozpływają się nad dzieci innych i to pomaga w nawiązaniu rozmowy.
- Prawda? Mała aktoreczka - niania połaskotała niemowlę, wywołując u niego radosny chichot.
- Z pewnością po mamie odziedziczyła talent.- Tamara zgrabnie i z premedytacją, ale życzliwie skomplementowała kobietę udając, że nie wie o jej roli.
- Och, no nie wiem… - odchrząknęła nagle nerwowo. - To znaczy, pani Jefferson ma raczej talenty zarządcze.
Pani kustosz uśmiechnęła się przepraszająco.
- Oh, byłam pewna, że pani jest z córką.
- Nie, nie - zaprzeczyła. - To pewnie przez moje włosy - przeczesała proste, jasne kosmyki. - Jestem opiekunką, ale bardzo lubię tego szkraba - powiedziała ciepło.
- One wszystkie są takie słodkie. - Tamara rozczuliła się nad dzieckiem. - Zapewne jest pani z nią od dnia narodzin?
- Nie - znowu zaprzeczyła, bardzo szybko. - Pani Jefferson wynajęła mnie niedawno.
- Jefferson? - Le Paige udała, że usiłuje przyporządkować nazwisko i twarz do osoby.
- I tak już za dużo powiedziałam - przestraszyła się. - Nie powinnam opowiadać o pracodawcy.
- Przecież to i tak nie wyda się. - Powiedziała uspokajająco Tamara. - A taka słodka dziecina musi pani dostarczać samej radości.
- Wie pani jak to jest. Kupa radości, czasem z przewagę pierwszego, czasem drugiego - uśmiechnęła się.
Pani kustosz pokiwała ze zrozumieniem głową.
- To więcej niż praca.
- To prawda. To… misja? Chyba brzmi zbyt mądrze - w czasie rozmowy rzadko spoglądała na Tamarę, uciekając wzrokiem ku dziecku. - I trzeba to kochać.
- Już myślałam, że powie pani, że brzmi to jak reklama. - Le Paige również spoglądała na dziecko z zachwytem w oczach.
- W reklamie chyba bym się nie sprawdziła - odparła skromnie. Niemowlę miało niebieskie oczy, jak Katia… albo niania.
- Już pani jeden slogan wymyśliła - w głosie Tamary dało się wychwycić uznanie. - Bardzo chwytliwy. Gdyby zechciała Pani kiedyś zmienić pracę…- Puściła jej oko.
- Och, nie, nie - pokręciła głową. - Pani Jefferson płaci mi, bym zajmowała się tylko jej dzieckiem - wyjaśniła szybko.
- Z jednej pracy nie da się wyżyć. - Le Paige zauważyła rzeczowo.
- Z jednej nie - zgodziła się, ale nie wyglądała na zmartwioną. - Ale mój mąż też pracuje, a ostatnio dostał awans.
- Tylko pogratulować. - Wyraziła się z uznaniem Tamara.
- Oj, gratulowałam mu, proszę pani. Gratulowałam - zaśmiała się. - Ale milionerem to on nie jest, więc i ja robię co mogę.
- Z taką kobietą u boku… jest Pani z pewnością wielkim wsparciem dla męża.
- Ach, wie pani jak to jest. Oczywiście, że jestem wielkim wsparciem, ale czy on to docenia? - machnęła ręką.
- A co powiedział gdy dostała Pani tę pracę?- przyjazny uśmiech nie schodził z twarzy Pani kustosz.
Niania na chwilę zapomniała języka, wyraźnie zastanawiając się co odpowiedzieć.
- Trochę z początku protestował, ale szybko dał się przekonać - odparła w końcu krótko.
- Protestował?- Tamara nie kryła zdziwienia.
- A, co tam będę męża obgadywała - ponownie machnęła ręką.
- Urażona, męska ambicja - zawyrokowała Le Paige.
- Na pewno - skinęła głową.
Rozmowę przerwało pojawienie się pani Jefferson, lekko opalonej i lśniącej jeszcze od kremów. Spojrzała z ukosa na Tamarę i podeszła do opiekunki.
- Ja się teraz zajmę małą - oznajmiła, biorąc niemowlę na ręce. I szybko wywołując u niego łkanie.
Tamara udała, że czyta coś ciekawego i nie widzi tej jakże żenującej sceny. Jednak zza kartek gazety uważnie obserwowała panią Jefferson. Ta, wyraźnie zdenerwowana, oznajmiła szybko, że dziecko jest głodne i trzeba je zabrać i nakarmić. Opiekunka pośpiesznie przygotowała się do wyjścia, bezgłośnie żegnając się z panią Le Paige.
Wprawdzie opiekunka wyszła zanim odpowiednie pytania padły, ale nić porozumienia została związana. Teraz wystarczyło tylko doprowadzić do przypadkowego spotkania.
Tamara odłożyła nudne czasopismo i wróciła do przyjaciółki i jej dzieci. Resztę tego wieczoru mogła im poświęcić.


______________________________
1 - grafika z gry Bioshock
 
Zapatashura jest offline  
Stary 13-03-2019, 19:58   #33
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Następne kilka dni Tamara dzieliła między pracę a pracę.
Niania mogła być idealnym źródłem informacji trzeba było się do niej zbliżyć. Mając przerwę od obowiązków w muzeum i przy wystawie, Le Paige przyglądała się domostwu Jeffersonów popołudniami. Nie musiała czekać aż tak długo, by nadarzyła się dobra okazja do spotkania niani. Po pracy kobieta udała się na piętro handlowe, by kupić trochę karłowatych, miejscowych warzyw z Arcadii. Była sama, bez męża czy jakiegoś towarzysza, ale z drugiej strony była też wśród znajomych handlarzy, więc czuła się pewnie.
- Dzień dobry. - Zagaiła Tamara udając zdziwienia.
Kobieta zdziwienie udawać nie musiała. Przyglądała się La Paige kilka sekund, nim rozpoznała rozmówczynię.
- Ach, to pani. Dzień dobry.
- Zakupy do domu czy pracy?
- Do domu - odparła. Ale żeby nie zabrzmiało to zbyt zdawkowo dodała - na obiad.
- Cały czas obowiązki - pani kustosz uśmiechnęła się wyrażając podziw dla pracowitości kobiety i zrozumienia dla jej obowiązkowości.
- Bez pracy nie ma kołaczy - odparła popularnym w Rapture powiedzonkiem. Faktycznie oddawało ducha miasta.
- To prawda. - Przytaknęła Le Paige przyglądając się wystawionemu na sprzedaż towarowi. - Tu każdy może zostać milionerem.
- Wie pani, z tym milionerem to nie wiem. Ale można godnie żyć.
Wystawione warzywa były po prostu brzydkie w porównaniu z tymi, które Tamara pamiętała z powierzchni - poskręcane i małe. Przejściowe problemy, jak niestrudzenie zapewniali lokalni naukowcy.
- Hmmm… i co tu wybrać?- Le Paige zaczęła się się cicho zastanawiać, powiedziała to na tyle głośno by jej rozmówczyni ją usłyszała.
- Wie pani, ja kupuję pomidory. Trochę kwaśne, ale ja nawet takie lubię. I mąż też - podpowiedziała uczynnie.
- Mówi Pani? Spróbuję - pani kustosz przyjrzała się krytycznie pomidorom. - A pani to w jakiejś agencji niań pracuję? Przepraszam że tak pytam, ale szukam opiekunki.
Kobieta wyraźnie zmieszała się tym pytaniem. Odpowiedziała dopiero po chwili.
- Nie. Mąż pracuje u pana Jeffersona i tak się po znajomości złożyło.
- Załatwił pani pracę i nie jest zadowolony? - zainteresowała się Tamara.
- No… nie. Nie do końca tak. On mi nie załatwił tej pracy - zaczęła tłumaczyć. - Ale tak przez to, że pracuje u pana Jeffersona, to ja miałam okazję tę pracę dostać. I skorzystałam.
- To miło ze strony pana Jeffersona, że i pani dał pracę. Musi być porządnym człowiekiem.
- Och, jest, jest - zapewniła gorliwie, jak na dobrego pracownika przystało.
- Teraz ciężko o takiego. - Rzuciła Le Paige.
- Tak pani myśli? Gdzie pani pracuje? - kobieta spróbowała odwrócić rozmowę.
- Właśnie nie miałam szczęścia do pracodawcy- pani kustosz pożaliła się nieznajomej.
- A co się stało? - spytała uprzejmie.
- Drobne nieporozumienia i pożegnaliśmy się, wcale uprzejmie.- Tamara odpowiedziała jej cicho.
- Och… mam nadzieję, że już znalazła pani nowe zajęcie. - “Bez pracy nie ma kołaczy” miało w końcu też bardziej przyziemną wersję. “Kto nie pracuje ten nie je”.
- Może i mnie trafi się taki dobry pracodawca jak Pani. - Le Paige uśmiechnęła się jak ktoś naprawdę zakłopotany.
- Och, oby - kobieta pokiwała głową, nie wiedząc za bardzo co innego odpowiedzieć.
Tamara postanowiła pomóc niani, która jak się okazało miała na imię Samantha, w dalszych zakupach aby mieć pretekst do przedłużania rozmowy. Jak nietrudno się było domyślić, o swoich chlebodawca wypowiadała się bardzo pozytywnie. Pan Patrick był dżentelmenem i odnosił się do niej z szacunkiem a pani Miranda była bardzo kochającą, choć niedoświadczoną matką. Może adopcja nie wzbudza takich samych instynktów jak rodzenie, zasugerowała. Niemniej pani Jefferson szybko się uczyła.
Małżonkowie rzekomo starali się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu, choć oboje byli bardzo zapracowani. Tacy indywidualiści, którzy znaleźli w sobie wzajemnie oparcie. Piękny archetyp Rapture. Wszystko to brzmiało strasznie sztucznie, przez co Le Paige była przekonana, że albo niania kłamie, albo jej pracodawcy odgrywali przed nią role. Ale raczej to pierwsze, bowiem Samantha twierdziła, że pracuje osiem godzin dziennie, a Tamara wiedziała, że pojawia się jeszcze w domu Jeffersonów wieczorem. Jedno, co rozmowa potwierdziła z przypuszczeń pani kustosz, to to że Patrick wynajął tylko jedną opiekunkę dla "swojej" córki.

Lojalny pracownik to skarb dla pracodawcy i utrapienie dla ludzi takich jak Tamara Le Paige.
Z niani nic konkretnego nie dało się wyciągnąć. Trzeba było więc szukać dalej, wciągając w to coraz szerszy krąg ludzi. Nawet tych, na pierwszy rzut oka, że sprawą niezwiązanych. Jak na przykład sąsiedzi i znajomi. Żeby nie zaalarmować Jeffersonów, Tamara zaczęła od Samanthy. Wiedziała już gdzie mieszka, pozostało zatem tylko wyczekać stosowną chwilę do rozpoczęcia rozmowy z jakimś sąsiadem bądź sąsiadką. Tyle, że właśnie czasu zaczynało pani kustosz brakować. Wystawa ruszyła bowiem z pompą i pełną parą, przez co dużą część umownego dnia, musiała spędzać doglądając eksponatów... nawet, jeżeli zainteresowanie miejscowej ludności było, delikatnie rzecz ujmując, umiarkowane.
Jednak dla chcącego nic trudnego i Le Paige dopięła swego, dowiadując się czegoś ciekawego. Mianowicie, pani Samantha podobno straciła dziecko. Konkretnie - niemowlę. Nie było żadnej klepsydry ani pogrzebu, ale o takich rzeczach się po prostu wie, przynajmniej w opinii sąsiadki, która podzieliła się tą informacją z panią detektyw. Samantha spędzała bowiem z dzieckiem mnóstwo czasu, a ostatnio przestała. Ostatnio, czyli z grubsza wtedy, gdy zatrudniła się u Jeffersonów.

Pani kustosz zmierzała na stację podwodnego metra zamyślona. Zebrane puzzle nie pasowały do siebie, czegoś brakowało. Jakiegoś spoiwa, albo brakującego elementu. Z potoku myśli wyrwał ją dopiero zauważony kątem oka cień, który oderwał się od głębokiej framugi jednego z mieszkań. Słyszała za sobą miarowe kroki, nie robiły się ani cichsze ani głośniejsze. W przeszklonej witrynie jednego ze sklepów Tamara dostrzegła odbicie niewyraźnej sylwetki w kapeluszu.
Le Pagie, przeszła kilka kroków ku następnej ścianie szyb w sklepie. Zatrzymała się przy niej. Ręką oparła o ścianę, tak by zachować równowagę. Pochyliła się by zdjąć pary but, tak jakby coś z niego musiała wyciągnąć. A przy tym ruchu dyskretnie obejrzała się za siebie. Mężczyzna, który ją śledził był ubrany zbyt elegancko jak na portowego zbira. Kto zakładałby krawat, by kogoś okraść? W dodatku już się nie krył, szedł prosto ku Tamarze, luźno wymachując rękami.
Tamara nieśpiesznie wysypała nieistniejący podmiot, który miałby jej utrudniać chodzenie. Postawiła but na ziemi. Lekko i z gracją wsunęła stopę w niego. Wyprostowała się. Przeglądając się w szybie poprawiła włosy i kapelusz. Strzepnęła niewidzialny pyłek z ramienia. Wszystko to robiła niespiesznie, ale znowu nie za wolno. Jej każdy ruch obliczony był na to by zmusić mężczyznę do zbliżenia się. Zrobił to, czy raczej - prawie zrobił. Obrócił się do drzwi sklepu i pociągnął za klamkę.
- Za pół godziny w kawiarni na głównej stacji Ekspresu Atlantyckiego - rzucił, prawie zagłuszony przez zawieszony na framudze dzwoneczek. - Znajdę panią - i ot tak, wszedł do środka.
Tamara, nawet nie spoglądając za nieznajomym, spokojnie ruszyła w stronę stacji kolejki.
Wybrała nieco okrężną drogą, w razie gdyby ktoś, już dużo mniej elegancko ubrany, ją jeszcze śledził. Ale tak, by zmieścić się w tym pół godziny i by mieć czas w kawiarni na obserwację.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 06-11-2019, 17:23   #34
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Wybrawszy stolik z dobrym widokiem na lokal, ale dający sporo prywatności, siedząc plecami do ściany, zamówiła kawę i czekała.
Nieznajomy nie dał długo na siebie czekać. Wszedł do środka tuż po tym, jak pani kustosz wzięła pierwszy łyk. Wciąż w tym samym kapeluszu - świadectwie mody, bez praktycznego zastosowania w mieście, w którym nigdy nie padało. Przysiadł się do Tamary bez pytania, sięgając po leżące menu.
- Pani Le Paige - uchylił ronda. Był szatynem, gładko ogolonym, w wieku około trzydziestu lat. I nadużywał wody kolońskiej.
Tamara odpowiedziała mu uprzejmym skinieniem głowy. Trzymając oburącz filiżankę blisko ust przez chwilę uważnie studiowała twarz mężczyzny. Upiła w tym czasie jeszcze mały łyk kawy i odstawiła filiżankę na spodek.
- Nietypowy sposób na zaproszenie kobiety na filiżankę kawy. - Powiedziała z lekkim rozbawieniem.
- Kawę zamówiła pani sobie sama - zaprotestował, skupiając się na kolejnych pozycjach na liście dań. - Ja tylko zaprosiłem panią do kawiarni. Wie pani kim jestem?
- Niekulturalnie byłoby siedzieć tu niczego nie zamawiając. - Pani kustosz upiła kolejny łyk. - Wyproszono by mnie stąd z pewnością. I nie, nie wiem kim pan jest.
- Jeśli kelnerzy chcą zarobić, to przyjdą do mnie - mężczyzna odłożył wreszcie kartę i spojrzał Tamarze prosto w oczy. - Ja chyba też nie wiem, kim pani jest. Kustosz muzealny, opiekun nowej wystawy w Skarbcu Neptuna, ale jest w tym coś jeszcze, prawda?
- Zajmuję się również wyceną i oceną autentyczności dzieł sztuki. - Odwzajemniła spojrzenie.
- A co wycenia pani dla Jeffersonów?
Rozmowę chwilowo przerwało pojawienie się kelnera. Nieznajomy zamówił kawę po irlandzku, choć była raptem dwunasta i zapłacił z góry.
- Nie ujawniam poufnych infromacji osobom postronnym.- Odpowiedziała profesjonalnie chłodnym tonem gdy kelner już odszedł.
- Nawet, gdyby postronne osoby poinformowały wspomnianych Jeffersonów, że są pod obserwacją? - szatyn utrzymywał inicjatywę.
- To jest już szantaż. - Odpadła rozbawionym na pozór głosem. - A ja takim nie ulegam.
- A czemu pani ulega?
Tamara przekrzywiła lekko głowę. Na jej twarzy wypłynął delikatny uśmiech.
- To jest jeszcze pilniej strzeżona informacja. - Odpowiedziała mu ściszonym głosem.
- Więc zostaną przy szantażu - stwierdził, spoglądając na kelnera, który przynosił jego zamówienie.
- Jakie to urocze. - Odpowiedziała skupiając swój wzrok tylko na rozmówcy.
- Nie mam czasu na zaprzyjaźnianie się, a chcę wiedzieć czego u niego pani szuka - stwierdził po prostu, odbierając kawę. Spojrzał na nią, jakby spodziewał się, że zobaczy włos albo muchę i odłożył na stolik.
- Ponieważ? - Le Paige nadal wpatrywała się w rozmówcę.
- Ponieważ - nieznajomy uniósł wzrok i odwzajemnił spojrzenie pani detektyw - może szukam tego samego.
Pociągnął łyk z filiżanki i wtedy coś zaskoczyło w pamięci Tamary. Rosły mężczyzna, w średnim wieku, powolnie jedzący śniadanie. Widziała go kilka dni wcześniej, gdy przyglądał się mieszkaniu Jeffersonów. Tylko wtedy nie miał kapelusza, ani krawata.
- Jeżeli szukamy tego samego, to nie pójdzie pan do Jeffersona. Szantaż zatem odpada. - Pani kustosz również się napiła.
- Ale jeśli się niczego nie dowiem, to jest mi pani niepotrzebna, a potencjalnie robi za konkurencję, której zawsze dobrze się jest pozbyć. Więc szantaż pozostaje na stole - obstawał przy swoim.
- Lub narobi zamieszania, które niepotrzebnie ściągnie uwagę innych. - Uniosła lekko prawą brew ku górze. - Więc może jednak współpraca?
Zmrużył w zamyśleniu oczy i dał sobie jeszcze chwilę, pociągając łyk napoju.
- Współpraca nie brzmi źle. Z jakiego powodu ich pani śledzi?
- W trosce o dobro moje klienta. A pan, panie…? - Zawiesiła głos.
- A pan oczekuje, że nie będziemy mówić ogólnikami, bo się nie dogadamy - cóż, nie zaliczał się do przesadnie sympatycznych.
- Owszem, nie dogadamy się. Ponieważ komuś na tym nie zależy. I chyba będzie trzeba wrócić do przydługich śniadań w Skarbcu Neptuna. Tylko ciekawe kiedy firma ochroniarska, którą wynajmuje obiekt, interesujący nas oboje zorientuje się w tym?
- Pożyjemy, zobaczymy. Ale to ja zadałem sobie trud pani odnalezienia i sprawdzenia, więc jestem w lepszej pozycji negocjacyjnej. Po prostu wiem, z kim rozmawiam i w razie czego wiem, komu mogę napsuć krwi. Pani nie ma tego komfortu, więc negocjacje z pozycji siły do niczego nie doprowadzą.
- A skoro pan zadał sobie ten trud, to musi pan czegoś ode mnie chcieć. I to bardzo.
- Dokładnie - zgodził się. - Chcę wiedzieć, dlaczego pani węszy przy Jeffersonach.
- Ponieważ do moich obowiązków należy dbanie o dzieła sztuki, które mój pracodawca wystawia w dokach dzierżawionych od Jeffersona. - Tamara podniosła się z miejsca.
- Jak tam pani chce - nieznajomy nie ruszył się z miejsca. - Jefferson na pewno zrozumie, dlaczego śledzi pani nianię jego dziecka.
- Zdziwiłby się pan. - Le Paige spokojnie ruszyła do wyjścia. Nikt nie próbował jej zatrzymać.

Tamara trochę klucząc po mieście, wróciła do domu, zastanawiając się kim był grubiański nieznajomy. Postura, postawa i podejmowane działania pozwalały przypuszczać, że to były wojskowy lub policjant. A tacy znajdowali pracę jako ochroniarze i detektywi. Fontaine Private Eyes odpadała jako agencja go wynajmująca, bo mieliby w tym jawny konflikt interesów i źle odbiłoby się to na ich reputacji. Z dużych graczy pozostawało Ryan Security - czy możliwym było, że główny konkurent Fontaine'a chciał mieć oko na jego firmy? Nie dało się tego wykluczyć. Pozostawali jeszcze prywatni detektywi, choć tych nie było wielu. Kobieta postanowiła rozpocząć wywiad prosto - od wygodnego fotela i gazety z listą ogłoszeń. Wśród nich były tylko dwa nazwiska, których Tamara nie znała: niejaki Rock Flanagan i Henry Heaton. Flanagan było nazwiskiem irlandzkim lub szkockim, a nieznajomy nie brzmiał jak Brytyjczyk, no ale samo nazwisko mogło być zwodnicze.
Tamara zadzwoniła najpierw do Ryan Security i poprosiła o przygotowanie oferty ochrony wystawy, którą zorganizowała. Zaznaczyła przy tym, że chce osobiście przejrzeć dossier ludzi wytypowanych do tej pracy.
A później umówiłam się z panem Flanaganem. Ze swoim mocno rosyjskim akcentem podała się za żonę, która chce wyśledzić niewiernego męża. Ot taka mała klasyka gatunku, ale jakże chwytliwa.
Duże firmy, a taką niewątpliwie było Ryan Security, potrzebują zawsze czasu na rozruch. Miła telefonistka wypytała tylko o kilka podstawowych informacji i obiecała oddzwonić, gdy już przygotowane będą należne papiery.
Co innego prywatni detektywi - robota była jak zając i jeśli się jej nie złapało, to miała tendencję do uciekania. Rock zgodził się wysłuchać problemu od ręki, proponując spotkanie w kafejce przy stacji metra w Forcie Swawoli.


1

Flanagan pojawił się na miejscu wcześnie. Na oko dobiegał czterdziestki, ale modna fryzura i kwadratowa szczęka jak u gwiazdy filmowej sprawiały, że sprawiał wrażenie młodszego. I z całą pewnością nie był gburem, z którym Tamara rozmawiała w kawiarni na stacji głównej.
Przed prywatnym detektywem stanęła nie grzesząca urodą kobieta. W grubych okularach. I do tego wyglądająca na niezbyt zamożną. Uśmiechnęła się do niego słabo, a raczej wykrzywiła ucharakteryzowaną twarz w takim grymasie.
- Dziękuję, że zechciał się pan ze mną spotkać . - Powiedziało wcielenie rozpaczy jakim teraz była Tamara. - I wysłuchać. Podejrzewam, że mąż mnie zdradza.
- Bardzo mi przykro to słyszeć - zapewnił od razu mężczyzna, mówiąc z wyraźnym akcentem z południowych Stanów. - Niestety takie rzeczy się zdarzają, choć nie ma sensu przesądzać faktów. To tylko wywołuje niepotrzebne nerwy. Proszę usiąść - odsunął potencjalnej klientce krzesło.
Kobieta z wdziecznością przyjęłą tę odbrobinę serdeczności, w duchu podśmiewając się z naiwości jaką sama odstawiała.
- Wraca późno z pracy. Tłumacząc, że ma nowych klientów i musi o nich dbać. Tylko czy klienci pachną damskimi perfumami?- Zaniosła się spazem. - A pieniędzy do domu nie przynosi więcej. - LePaige wyciągnęła z kieszeni źle skrojonego i niemodnego płaszcza chusteczkę i wydmuchała w nią nos.
- Przyznaję, że brzmi to podejrzanie - Flanagan usiadł naprzeciwko niej. - Czy chce się pani czegoś napić?
- Nie dziękuję. - Szybko zaprzeczyła ściskając nerwowo torebkę. - Mąż wylicza mi każdy grosz. - Pożaliła się. - Proszę mi powiedzieć od czego pan może zacząć?
- Od rutynowych pytań. Gdzie pani mąż pracuje? Czy wie pani dokąd chadza w wolnych chwilach. No i czy ma pani jakieś jego zdjęcie - przy ostatnim pytaniu poklepał leżącą na krześle obok torbę.
- W sprzedaży. Gdzie dokładnie to nie wiem, bo zmienił pracę. - Pociągnęła nosem. - Wolne chwile, których ma niewiele, spędza z kolegami z pracy, w jakimś klubie dla mężczyzn. Nie, zdjęcia nie mam.
- Rozumiem, pani Stepanov - Rock pokiwał głową. - A gdzie pracował wcześniej?
Kobieta zamyśliła się, po czym wymieniła z nazwy jakąś firmę.
- Zatem w pierwszej kolejności zacznę tam. Popytam, bardzo możliwe, że któryś z pracowników wie do jakiej konkurencji przeszedł. I tak, po nitce do kłębka, znajdę pani męża - strywializował temat do absolutnego minimum.
-I co później. - Zapytała.
- Tu już różnie. Może chwali się w nowym miejscu swoimi podbojami, może będę go musiał śledzić i na czymś przyłapać. A może sprzedaje perfumy? - wymieniał. - Wolę nie uprzedzać faktów.
- A jeżeli okaże się, że mnie zdradza? - Tamara załamała ręce nad swoim wyimaginowanym nieszczęściem.
- Zrobię zdjęcia, żeby miała pani dowody, a wtedy wystarczy męża pozwać i puścić w skarpetach - odparł uspokajająco. - Kontrakt małżeński to poważna sprawa, a przecież nawet błahy kontrakt to rzecz święta.
Tamara udała, że resztkami sił powstrzymuje się przed wybuchem płaczu.
- Co ja biedna wtedy pocznę?- Wzrok utknął w blacie stołu. - Sama. Zdradzona…
- Wiem, że to może wyglądać jak koniec świata - mężczyzna sięgnął przez stolik i poklepał Tamarę po ramieniu. - I wiem, że trudno będzie pani uwierzyć w moje słowa, ale wielu moich klientów i klientek odżywa po rozwodzie. Wolni od zamartwiania się, z pieniędzmi po sprawie rozwodowej, mogą w końcu odetchnąć i posmakować życia.
- Tak pan myśli? - Zapytała niepewnie. - Dziękuję. Bardzo dziękuję. - Otarła łzy. - Za czas który mi Pan poświęcił.
- Ależ to nic takiego - zapewnił po dżentelmeńsku Flanagan. - Czy mam rozumieć, że jest pani zainteresowana moją pomocą? - spytał formalnie, choć nienachalnie.
- Tak, jestem. - Odpowiedziała nieśmiało. - I to bardzo.
- Pozostaje zatem kwestia mojego honorarium - Rock podał swoją cenę. Tamara musiała przed sobą przyznać, że nie była wygórowana.
- To… - Le Paige udała zatroskaną. - Ja… muszę to przemyśleć.
- A nie uważa pani, że dość się już zamartwia tą sprawą? Trochę gotówki za spokój umysłu to dobry interes - detektyw wyczuł, że biznes może mu się wyślizgnąć z rąk.
- Trochę gotówki… - powtórzyła za nim w zamyśleniu. - Naprawdę muszę to przemyśleć. - Powiedziała wstając. - Odezwę się do Pana.
Rock wyraźnie chciał jeszcze coś powiedzieć, ale ugryzł się w język. Nachalność i tak by nie pomogła.
Le Paige zostawiła detektywa samego. To i tak nie był ten, którego szukała. Liczyłą, ze spotkanie z następnym przyniesie coś więcej. Scenariusz miał być podobny.
Niestety Henry Heaton również okazał się być pudłem. Młody, niespełna trzydziestoletni mężczyzna z Bostonu. Znacznie bardziej bezpośredni w podejściu, choć nie aż tak gburowaty jak nieznajomy z restauracji. Tym samym lista prywatnych detektywów się wyczerpała. Pozostawało Ryan Security... albo jakiś prywatny kontraktor, który nie ogłaszał się w żadnych gazetach. Tylko czego ktoś taki szukałby w przedsiębiorstwie rybnym?

_____________________________
1 - grafika z gry Bioshock
 
Zapatashura jest offline  
Stary 06-01-2020, 20:24   #35
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Tamara musiała jednak i ten trop wypróbować. Z Rayan Security było o tyle łatwiej, że oni sami powinni dostarczyć informacje o pracownikach potencjalnemu zleceniodawcy. Wysłała więc na oficjalnym firmowym papierze zapytanie o przygotowanie oferty na ochronę wystawy. I choć zajęło to chwilę, okazało się być strzałem w dziesiątkę. Wśród krótkich dossier ochroniarzy pojawił się niejaki Dylan Rees - z pochodzenia Walijczyk, weteran II Wojny Światowej. Wiek się zgadzał, wygląd też, choć inny ubiór i brak kapelusza trochę go zmieniał. Ale to był on. Tamara była pewna.
Pozostało zatem sfinalizować umowę i skorzystać z usług Ryan Security w postać pana Reesa, którego asystent miał zaprosić na odprawę z szefem. Tu jednak pojawiły się komplikacje. Po prośbie o wysłanie Dylana na spotkanie, firma odpowiedziała listownie, w grzecznym i przepraszającym tonie, że niestety ten akurat pracownik otrzymał już w międzyczasie nowe zlecenie.
Oficjalne kanały oficjalnymi, ale tego samego dnia Rees pojawił się w muzeum. Nie miał co prawda zamiaru spotykać się z szefostwem, ale na eksponaty spoglądał… no, może nie z zainteresowaniem, ale i bez wyrzutu.
Tamara przez chwilę przyglądała się mężczyźnie z daleka. A gdy wypatrzyła moment, że został sam podeszła do niego.
- Przyciąga uwagę, prawda? Człowiek patrzy i patrzy, a i tak nie dostrzega wszystkiego. Czasem musi podejść bliżej i wtedy wykazują mu się pewne detale, ale traci z oczu inne. Czasem trzeba się jednak cofnąć. Wtedy inne elementy stają się wyraziste.
- To skoro jesteśmy na tej samej stronie i wiemy kto jest kim - mężczyzna zupełnie zignorował stonowany wstęp Le Paige. - Namyśliła się pani i chce powiedzieć, czego szuka wokół Jeffersona?
- Dzieła sztuki. - Odpowiedziała mu Le Paige. - A pan?
- Czegoś innego - westchnął. - Zakrojonego na szerszą skalę przez zleceniodawcę lub zleceniodawców, którym nie potrzebne są komplikacje.
- To dlaczego pan to niepotrzebnie komplikuje? - Pani kustosz cały czas przyglądała się eksponatowi przed nimi.
- To pani zawraca dupę mojemu pracodawcy, więc kto tu komplikuje sprawę? - odparł wulgarnie. - Wystarczy, że powie pani czego szuka i albo się rozejdziemy w pokoju, albo będziemy sobie dalej przeszkadzać. Tylko, że za mną stoją większe pieniądze.
- Ale nie profesjonalizm panie Rees. - Tamara w końcu zaszczyciła rozmówcę spojrzeniem. - Starczy tego wbijania sobie szpil. Napije się pan może kawy? Albo Herbaty? I wtedy porozmawiamy?
- A cokolwiek pani powie? - zapytał wprost, choć jakby mniej agresywnym tonem.
Tamara ruchem ręki zaprosiła mężczyznę by ruszył za nią. I nie oglądając się skierowała kroki w stronę swojego biura. Dylan posłusznie udał się za nią, od czasu do czasu zatrzymując się tylko na chwilę przy co egzotyczniejszych okazach muzealnych. Nie po to, żeby je podziwiać, raczej wyrazić grymasem swe niezadowolenie z ich wyglądu.
Pani kustosz uprzejmie zignorowała przejawy ignorancji Reesa. Uprzejmie jednak dostosowała się do tempa narzeczonego przez mężczyznę. Równie uprzejmie otworzyła przed nim drzwi swojego gabinetu i wpuściła gościa pierwszego.
- Czego się pan napije, panie Rees? - Zapytała
zamykając za sobą drzwi.
- Tego, co uchodzi tutaj za kawę - odpowiedział i nie zaproszony usiadł na krześle.
Le Paige znów uprzejmie zignorowała niestosowne zachowanie, czy też brak manier swojego gościa stawiając przed nim filiżankę z parująca, czarną cieczą. Drugą postawiła przed sobą zajęła miejsce za biurkiem.
- Proponuje pan współpracę, jeśli dobrze zrozumiałam. Na jakich zasadach?
- Na żadnych, dopóki nie dowiem się za czym pani węszy - przynajmniej konsekwencji nie można mu było odmówić.
- Dobrze. - Powiedziała Tamara odstawiając filiżankę z której przed chwilą piła. - Istota zainteresowania mojego klienta stanowi dla niego wartość na tyle cenną, że nie wiem czy opłaca się łączyć siły.
- No i tutaj właśnie leży kłopot w tych pani sugestiach rozmowy. Nie ma pani nic do powiedzenia. Więc czemu ja mam zdradzać cokolwiek więcej, skoro w zamian niczego nie otrzymam?
- Ponieważ ja jestem bliżej Jeffersona niż pan.
- A kto powiedział, że on mnie szczególnie interesuje?
- Jest pan niezwykle uparty. - Powiedziała z lekką ironią. - I niezwykle konsekwentny w swym działaniu. - Le Paige pozwoliła sobie na krótką przerwę, by napić się kawy. - Niezwykle konsekwentnie przekonuje mnie pan, że nie interesuje Pana człowiek, który kontroluje newralgiczny punkt tego miasta. Człowiek, który może ułatwiać znikanie innych ludzi. Jeśli nie pomaga pan znaleźć ludzi, którzy zniknęli, to nie szukamy tego samego i prosiłabym żeby pan opuścił mój gabinet, bo nie możemy sobie nawzajem pomóc.
- Uparta jak muł - westchnął mężczyzna. - Nie, nie szukam nikogo, kto by zaginął. - Upił łyk kawy i wykrzywił się straszliwie, odkładając filiżankę na biurko. - Zaginiona osoba… nie podejrzewałem o to Jeffersona. No, ale jak mam sobie iść, to idę - klepnął dłońmi o uda i podniósł się.
- Co było do przewidzenia. - Tamara z kamienną twarzą patrzyła na mężczyznę, który po prostu odwrócił się na pięcie i opuścił bez słowa gabinet.

Tamara LePaige wróciła do swoich zajęć, tych oficjalnych zajęć. Miała do odwalenia kawał papierkowej roboty związanej z wystawą w dokach zarządzanych przez Jeffersna. Po uporaniu się z nią zamknęła za sobą biuro i uważnie, acz dyskretnie, rozglądając się w celu sprawdzenia czy nikt jej nie śledzi udała się do domu. W połowie drogi zmieniła jednak zdanie i przesiadła się na linie, która zawiozła ją do “Ogrodu Ewy”.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 22-01-2020, 19:33   #36
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Tego dnia w lokalu było dość luźno. Atmosfera również różniła się od zwyczajowej. Zgromadzeni dżentelmeni co prawda wpatrywali się w scenę, ale kobieta która siedziała tam na wysokim stołku nie emanowała seksapilem. Blondynka, przy akompaniamencie zespołu po prostu śpiewała.


Piosenki nie były oryginalne, ani nawet nowe. Ale może właśnie to sprawiało, że mężczyźni tak chętnie jej słuchali. Przeboje sprzed paru lat: trzech, czterech, pięciu. Z dni, gdy pożegnali powierzchnię i udali się w nieznane w pogoni za lepszym światem.
Barman nie miał dużo pracy. Nastrój sprzyjał raczej powolnemu sączeniu whiskey niż piciu kufla piwa za drugim.

Tamara, ze swoim ulubionym koktajle w dłoni, zajęła miejsce przy barze. Przysłuchując się piosence mimowolnie, acz jak zwykle dyskretnie, rozglądała się po sali.
Chwila spokoju. Chwila wytchnienia.
Chociaż nie na długo. Jej myśli dość szybko powędrowały w stronę Jeffersonów i adoptowanego przez nich dziecka.
Puzzle tej układanki wcale do siebie nie pasowały. Na dodatek złego, pojawiła się jeszcze niania. Niby urocza kobieta, która potrafiła i chciała zająć się mała. Coś jednak niepokojącego było w tej kobiecie. W Jeffersonach również. Problem niani był nieco innego kalibru. Czy to był zwykły zbieg okoliczności, że kobieta która dopiero co straciła dziecko zatrudniła się jako opiekunka?
Problematyczny był również Dylan Rees. Co pracownik konkurencyjnej firmy robił tak blisko Jeffersona?
Wszystkie te myśli kłębiły się z tyłu głowy i nie dawały spokoju.
- Czy ma pani ochotę na papierosa? - to jedna z kelnerek z sympatycznym uśmiechem zatrzymała się przy pani Le Paige.
- Chętnie - odparła Tamara również uśmiechając się.
Dziewczyna (bo to była dziewczyna, mogła mieć najwyżej siedemnaście lat) otworzyła niewielką paczkę i wręczyła ją klientce. Gdy Tamara wsadziła już papieros do swojej lufki, kelnerka go zapaliła. Odmówiła jednak przyjęcia zapłaty.
- Na koszt firmy. Dla stałej klientki - wyjaśniła, a wzrok przez chwilę uciekł jej w kierunku barmana.
Pani kustosz spojrzała w tamtą stronę. Uśmiechnęła się i ponownie spojrzała na kelnerkę.
- Ale napiwek musisz przyjąć.
- Dziękuję - kelnerka skłoniła głowę. Ruchu tego dnia nie wymagał od niej biegania od stolika do stolika, więc odeszła po prostu na bok obserwując salę.
Barman nie miał najwyraźniej nic przeciwko takiej chwili wytchnienia. Czyścił szkło, albo układał butelki etykietami w kierunku sali. I tak niby pracując, podchodził coraz bliżej Tamary.
Pani kustosz czekała paląc papierosa. Spokojnie czekała aż barman podejdzie wydmuchując dym.
Niby to przyglądała się występowi między jednym a drugi zaciągnięciem się, w rzeczywistości jednak obserwowała jak nienagannie ubrany mężczyzna podchodzi bliżej.
- Spokojny wieczór - odezwała się Tamara gdy mężczyzna był już przy niej. - W dobrym towarzystwie - ponownie zaciągnąła się, a wydmychujac dym wyniosła lekko mi górze głowę.
- Klasyczna rozrywka ma to do siebie, że przyciąga widownię z klasą - barman odpowiedział bon motem. - Z jednej strony, to bardzo dobrze. Z drugiej - zawiesił dla efektu głos - mniej piją, więc i mniej zarabiam.
- Widownia z klasą daje większe napiwki - Tamara dokończył swój koktajl i delikatnym ruchem głowy poprosiła o następny. - Ponieważ jest widownią z kasą.
- Ma pani godną podziwu umiejętność odnajdywania pozytywów - mężczyzna bez zwłoki zabrał się do pracy. Tyle tylko, że szło mu tak szybko i sprawnie, że w ogóle nie wyglądało to jak praca. Mieszanie drinków wynosił prawie do kategorii sztuki. Może i użytkowej, ale sztuki.
Tamara przestała udawać, że interesuje ją występ. Z niekłamanym podziwem przyglądała się pracy barmana.
- Takich komplementów nie prawi pan każdemu klientowi - odezwała się miękkim głosem - więc jest on tym bardziej cenny.
- Czy zaobserwowanie faktu to komplement?
- I równie szczery - odpowiedziała.
- Dziękuję za tę obserwację - odpowiedział z lekkim uśmiechem, stawiając przed kobietą drinka. - Na koszt firmy.
Tamara, nieznacznym acz uprzejmym i pełnym wdzięku kiwnięciem głowy, podziękowała za prezent.
Upiła łyk i odezwała się.
- Papierosy, drink. Czym sobie zasłużyłam na takie względy?
- Jest pani wyjątkowym klientem. A takich należy czasem trochę rozpieścić. Żeby wiedzieli, że nam na nich zależy.
- A już myślałam, - westchnęła teatralnie - że to coś bardziej osobistego.
- Myślę, że pani osobistych względów nie zaskarbiłbym sobie zwykłym drinkiem i papierosem - odpowiedział mężczyzna.
- Nie dla zwykłego drinka i papierosa tu przychodzę - dodała lekko ściszonym głosem.
- Jestem przekonany, że właściciel bardzo by się ucieszył, że taka znawczyni sztuki znajduje u nas coś lepszego niż zawartość barku - uśmiechnął się. - Chyba, że przychodzi pani dla kogoś, zamiast czegoś. Wtedy to “ktoś” bardzo by się ucieszył.
- Ucieszyłby się i co? - Tamara odpowiedziała uśmiechem lekko tajemniczym i uwodzicielskim.
- Zapytałby, czy podzieliłaby się pani swoim doświadczeniem w dziedzinie sztuki. Może przez porównanie z innymi jej dziełami - odparł tym swoim stoickim tonem, który mógł kryć najróżniejsze myśli.
- Nie mogę powiedzieć nie słysząc tak postawione pytanie - odparła.
- Zatem, kiedy? - mężczyzna zapytał wprost.
- Może… - pani kustosz przyłożyła palce do ust i delikatnie stukając opuszkami o swej miękkie i czerwone wargi zamyśliła się uważnie obserwując mężczyznę na przeciwko siebie.
- Powiadają, że nie ma lepszej chwili niż obecna - zasugerował barman. - Nie mamy dziś wielu gości, na pewno któraś z kelnerek da radę mnie zastąpić.
- Proszę zatem zapytać - Tamara zatrzymała ruch swojej dłoni gdy tylko wskazujący palec spotykał się z jej ustami. Powoli opuściła dłoń, a zahaczone usta rozchylily się lekko na krótką chwilę.
- Nie wybrałaby się pani ze mną do muzeum? - mężczyzna przetarł czystą ścierką kontuar. Jednym ruchem, niczym w jakimś rytuale lub odruchu, nie dlatego, że dostrzegł jakiś bród.
- Z przyjemnością - odpowiedziała LePaige odstawiając pustą szklankę.
Mężczyzna nie zwlekał. Oszczędnym ruchem dłoni przywołał do baru jedną z kelnerek.
- Muszę dziś wyjść wcześniej - powiedział krótko, ale Tamara z uśmiechu młodej dziewczyny od razu wywnioskowała, że ta domyśliła się przyczyny tego nagłego opuszczenia stanowiska.
- Żaden kłopot. Wszystkim się zajmiemy - wyprostowała się i niemal zasalutowała, nim obeszła kontuar.
Wyglądało na to, że barman naprawdę nie ma się czym przejmować. Klientela była nieliczna, wykidajło na miejscu, a kelnerki były profesjonalistkami. Wkrótce LePaige opuszczała lokal z towarzyszem u boku.
- Do którego muzeum pozwoli się pani zawieźć? - zapytał.
- Obejrzyjmy coś z klasyki - Tamara zastanowiła się chwilę do którego z muzeów mogliby pójść. I szybko też zdecydowała zaprowadzić mężczyznę tam gdzie mogliby podziwiać dzieła z kraju jego urodzenia. - Mam nadzieję, że lubi pan klasykę? - Zadała to pytanie uważnie obserwując reakcję.
- Owszem. Chociaż wyznam, że liczyłem na muzeum, w którym mógłbym często się na panią natknąć - powiedział otwarcie.
- Więc chce mnie pan w pracy zobaczyć? Żebym to ja pana obsługiwała? - Zapytała rozbawiona.
- To byłoby chyba uczciwe? Nie jestem uciążliwym klientem - zapewnił.
- Dobrze - Tamara powiedziała z niekłamanym entuzjazmem. - Chodźmy zatem. Klasyków mamy również.

W drodze do muzeum rozmawiali głównie o sztuce i preferencjach barmana w tej kwestii. To dało Tamarze pogląd na to, na którą z wystaw zabrać bezimiennego towarzysza.

- Ma Pan szczęście - LePaige uśmiechnęła się lekko zalotnie do swojego towarzysza. -Dzisiaj nie lada gratka. Po tej wystawie sam kustosz oprowadza.
- A czy kustosz ma taką plakietkę z imieniem? Bo jeśli tak, to wygram nasz nieogłoszony konkurs - mężczyzna będąc z dala od swego miejsca pracy pozwalał sobie nawet na uśmiech. Był raczej z gatunku tych chłodnych, brytyjskich, żadne amerykańskie szczerzenie zębów, ale nie dało się tego grymasu przeoczyć.
- Raczej nazwiskiem - odpowiedziała kobieta prowadząc swojego gościa prawie pustymi korytarzami, po których przechadzali się głównie umundurowani strażnicy. Zrywali się oni szybko na nogi i udawali, że sumiennie wykonują swoje obowiązki.
Tamara odwracała tylko głowę udając, że nic nie widzi. Z korytarza skręciła na schody, które, jak okazało się, nie prowadziły do sal wystawowych. Barman taktownie tego nie komentował.
- Nazwisko również dałoby mi przewagę - podjął zamiast tego.
- Nie ustaliliśmy co zwycięzca dostanie w nagrodę - odpowiedziała kobieta.
Przeszli jeszcze kilka kroków i stanęli przed drzwiami, na których wielkimi literami wypisane było jej imię i nazwisko oraz stanowisko,które piastowała.
Tamara wyjęła z torebki klucz i otworzyła nimi drzwi. Nie puściła gościa jednak przodem. Z miną niewiniątka i iskrą w oku odwróciła się przodem do swojego towarzysza.
- Proszę tu chwilę poczekać.
- Pani tutaj rządzi, pani Le Paige - odpowiedział posłusznie, niczym uczeń. Tylko w oczach coś mu łobuzersko błyszczało.
- Może kiedyś i tę część mojej pracy pan zwiedzi - powiedziała z nutą nadziei w głosie. Nie zamykając drzwi weszła do środka. Bezimienny pozostał na zewnątrz. W dodatku, wierny opinii dżentelmena, którą cieszył się w Ogrodzie Ewy, chyba nawet nie podglądał.
Tamara wzięła z biurka plakietkę z nazwiskiem, przypięła ją sobie do bluzki i z uśmiechem wróciła do mężczyzny.
- Teraz możemy obejrzeć wystawę.
- Jestem nie tylko gotowy, ale również podekscytowany. - Swoją ekscytację podkreślił tym samym, flegmatycznym tonem, co zawsze. - A co do nagrody za wygraną… Niech mówi mi pani Conway.
- Tamara - podała mu dłoń by zasadom dobrego wychowania stało się zadość. Barman przyjął ją, lecz zamiast typowego w Rapture mocnego uścisku, pochylił się i delikatnie ucałował jej wierzch.
- Skoro dziś mamy się skupić na klasyce - mrugnął okiem.
Le Paige z zadowoleniem przyjęła taką formę powitania. Przypomniał się jej też ktoś inny, kto z nią się tak witał. André. I choć wspomnienie nieżyjącego męża było miłe, to jednak Tamara miała nadzieję, że Conway nie okaże się aż tak podobny do pana Le Paige.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 22-01-2020, 19:40   #37
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Tamara poprowadziła swojego gościa schodami w dół, a następnie szerokim korytarzem do jednej z sal, gdzie wystawiane były dzieła uznane tak tu pod powierzchnią oceanu jak i na jego powierzchni za klasykę. Barman, w końcu nie bezimienny, wyglądał na szczerze zainteresowanego wystawą. Przystawał przy eksponatach, dając sobie czas by się im dobrze przyjrzeć.
- Czy to oryginały? Repliki? Pół na pół, czy też zwyczajnie nie powinienem zadawać takich pytań? - zapytał mimo wszystko, spoglądając na obraz Van Gogha.


Tamara przybliżyła usta do ucha swojego towarzysza, tak że mógł poczuć jej oddech na gołej skórze i szepnela
- Lepiej nie wiedzieć. To rozbudza zmysły.
- No tak. Niewiedza jest przecież błogosławieństwem - pozwolił sobie nawet na krótki wybuch śmiechu. - Nawet w mieście nauki.
- W świecie sztuki jest nieco inaczej.
- Pogłębisz dla mnie tę myśl Tamaro?
- Sztukę najbardziej kochają ignoranci i kochają udawać że nimi nie są. Zwłaszcza w kwestii sztuki - wyjaśniła pani kustosz przyglądającsię uważnie obrazowi. Przechylila przy tym lekko głowę eksponując, świadomie lub nie, szyję.
- Chyba się zgubiłem - odparł na takie słowa barman. - I nie jestem przekonany, czy powinienem brnąć w ten temat.
Możliwe, że kobieta poczuła przebiegające po niej szybkie spojrzenie. Ale możliwe też, że miała jedynie takie wrażenie.
- Bo to brzmi, jakby sztuka zrozumiana, traciła swoją magię. A na to nie jestem gotowy.
- Sęk w tym, że tacy ludzie udają tylko, że ją rozumieją i tym sposobem zabijają tę magię - Tamara odwróciła się przodem do swojego towarzysza. - Nie zastanawiaj się zatem czy to oryginał czy replika. Podziwiaj jego piękno.
- Tak też będę robił - uległ, ale jakoś stracił zainteresowanie obrazami. Spoglądał na Tamarę, która przeszła do kolejnego obrazu


I zaczęła z pasją opowiadać swojemu towarzyszowi o dziele, jego historii i przesłaniu. A ten słuchał. Z zainteresowaniem, pilnie. Nawet dopytywał o szczegóły, które go szczególnie zaintrygowały. Nie był w tym sztuczny, nie powodowała nim chęć przypodobania się kobiecie. Jedynie ciekawość. A gdy już Tamara skończyła swój mały wykład, zadał osobiste pytanie.
- A który z tych obrazów najbardziej się pani dzisiaj podoba?
- Ten - odpowiedziała bez wahania Tamara prowadząc swojego gościa kilka obrazów dalej.


- “Gwiaździsta noc” - Tamara z wielką pasją opowiadała o samym obrazie. O jego walorach i kunszcie twórcy. Barman wysłuchał wszystkiego z uwagą, nie przerywając. Dopiero, gdy kobieta umilkła pozwolił sobie na kolejne pytanie.
- Wierzysz, że sztuka, którą lubimy zdradza prawdę o nas samych?
- Pewną prawdę - Le Paige przeniosła powoli wzrok na Conwaya. - Z pewnością mówi dużo o naszych pragnieniach. O naszych tęsknotach.
- Gwiazdy zatem. To całkiem dobra tęsknota - przyznał, kiwając powoli głową.
- Niestety nie spełniona - w tym stwierdzenie dało się wyczuć tę tęsknotę.
- Dość romantycznie - zauważył. - Nawet, jeśli trochę smutno.
- Jestem w pracy, zapomniałeś? - Dodała z przesadnym oburzeniem Tamara.
- A romantyzm to nie sztuka? - Conway uniósł w zdziwieniu brew.
- W malarstwie akurat jest on niejednolity i ciężko go na pierwszy rzut oka odróżnić od klasycyzmu czy realizmu.
- I stąd taka gwałtowna reakcja? - mężczyzna pozwolił sobie na uśmiech.
- Ponieważ jestem w pracy? - Zapytała przekornie choć wesoło pani kustosz.
- Nie wiedziałem, że w tym muzeum nie można mówić o… - udał, że musi się powstrzymawać. - Tej epoce na “r”.
- I paru innych rzeczy jeszcze nie można w tym muzeum robić - Tamara udawała, że straszy swojego gościa.
- To tak bardzo restrykcyjne, że aż zastanawiam się, czy nie pójść gdzie indziej.
- Gdzie na przykład chciałbyś udać się po opuszczeniu tego przybytku rozkoszy kultularnej?- Pytanie zadane było figlarnym tonem.
- Pomyślmy. Wiem jak się nazywasz i ty już wiesz jak ja - wyprostował jeden palec. - Wiesz, gdzie pracuję, ja już też wiem, gdzie ty - wyprostował drugi. - Wiesz, gdzie mieszkam, ale ja nie wiem gdzie ty - zakończył ze śmiałością, której do tej pory Tamara w nim nie obserwowała.
Kobieta uniosła brew, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.
- Czy zamienisz zatem te mury - wskazała ręką dookoła - na coś znacznie skromniejszego? Gdzie przy lampce wina i w bardziej kameralnej atmosferze będziemy mogli dalej o sztuce podyskutować?
- Byłoby to dla mnie zaszczytem - przyznał. - Nie wspominając o tym, że znaleźlibyśmy się wtedy na równym gruncie.
- Zatem… - Tamara wskazała drogę ku wyjściu - Zapraszam.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172