|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
22-05-2020, 06:28 | #11 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 4 - 2021.08.02; pn; ok 10:00 Czas: 2021.08.02; pn; ok 10:00 Miejsce: Oregon; Portland; Ross Island; obóz Warunki: jasno, cicho, chłodno, pogodnie, łag.wiatr Głód: -0,3 niedosyt (następny mod o -0,1 o 14:00) Chyba wczoraj nie wypiła zbyt dużo. Bo gdy wstała to język przysechł jej do podniebienia. Ale to dało się wyleczyć kubkiem kompotu jaki znalazła na szafce przy łóżku. No skronie trochę jej pulsowały ale to już trzeba było rozchodzić. Poza tym nie pamiętała kiedy ostatnio się tak wyspała. Na zewnątrz był już kolejny dzień. Ranek. Raczej późny niż wczesny. Ale pogodny. Wtedy też zorientowała się, że nie zna tego miejsca. Jakieś piętrowe łóżko. Obudziła się na tym dolnym piętrze. Obok inne łóżka. Ale puste. No tak. Ten barak. I to ten “dziewczyński”. Poznała ten stół co wczoraj zaczęły biesiadę z Lisą. Ale to jak kończą to już pamiętała dość mętnie. Za to pamiętała prysznic. Gorący prysznic! Tylko dla siebie! I to z mydłem, szamponem, żelem pod prysznic… Gdy nie trzeba było się przymknąć oczu bo coś zaraz człowiekowi rozpruje nagie plecy. Albo je zobaczy. Nie. Można było zmyć z siebie pot i brud. Opłukać się czystą, ciepłą wodą. Czuć jak woda i mydliny spływają wzdłuż ciała. I wyjść spod prysznica czystym i pachnącym. Ubrać się w suche i czyste rzeczy. Kiedyś po prostu brało się prysznic i się człowiek nawet nad tym nie zastanawiał. Po prostu brał prysznic. Co najwyżej była filozofia o której porze i jaki żel czy szampon użyć. I tyle. Ale wystarczyło parę miesięcy zapaści tego wygodnego świata oczywistych oczywistości i nagle ten do niedawna nie warty wzmianki detal dnia codziennego urastał do rangi święta. Coś co warto było notować w kalendarzyku. Bo zazwyczaj musiała wystarczyć miska z wodą czy jakaś kąpiel na zimno jeśli się akurat było blisko jakiegoś strumienia, kanału, rzeki czy jeziora. I nagle, po paru tygodniach cud na tym świecie. Gorący prysznic! I znów można było się czuć jak cywilizowany człowiek. A do tego dziewczyny zapewniały, że tak jest codziennie. Można codziennie brać gorący prysznic! W tych czasach to na pewno byłby atut każdego miejsca. Czyli spędziła noc z dziewczynami. W ich baraku. Chociaż było tu z pół tuzina piętrowych łóżek więc nawet dla ich czwórki to było miejsca z zapasem. Poznała nawet to gdzie pewnie spędziła noc Tammy bo widziała jej plecak i ubrania. Ale chwilowo w baraku była sama. Resztę towarzystwa spotkała na zewnątrz. Świat zewnętrzny okazał się co prawda słoneczny i pogodny no ale dość chłodny. Chociaż sama bluza była w sam raz by uniknąć uczucia nieprzyjemnego chłodu. No i te budowa czy co to do niedawno było to raczej był średnio atrakcyjny widok. Pewnie nie załapałby się na żadne foldery reklamowe z miasta. Najpierw napatoczyli się jej w oczy Jesper i Tracy. Siedzieli w głębi tego magazynu przy radioodbiorniku. On siedział a ona stała. Oboje byli do niej trochę tyłem i profilem. Wyglądało na to, że techniczka o krótkich, ciemnych włosach coś mu tłumaczy i pokazuje jak i co działa. Potem natrafiła na Aarona i Tammy. Wracali od strony zatoki, tam gdzie zostawili wczoraj łódkę. I Tammy niosła jakieś rybki. Nie wyglądały zbyt okazale. Ale za to jeszcze ociekały wodą i trochę się ruszały. - To on jest Kanadyjczykiem i nie umie ryb łowić? - Tammy wydawała się strasznie rozbawiona tą okolicznością. Właściwie nie było pewne czy mówiła to bardziej do Aarona, Sylvii czy dwójki przy radio. Ale ta dwójka chyba ją usłyszała bo odwrócili się do niej. - Zajmowałem się poważnymi rzeczami a nie głupotami. - odparł wyniośle chemik by dać znać, że jest ponad takie wodne zabawy. - Nie wiem dlaczego nie strzeliłaś z kuszy. - Aaron mruknął trochę zawiedziony. I sądząc po odpowiedzi byłej gwardzistki chyba nie mówił tego po raz pierwszy. - Kusza to nie zabawka. Jakby mi bełt utknął w mule to kto by mi dał nowy? Ty? - zapytana prychnęła dla odmiany z irytacją i rozbawieniem. Kierowca nadal nie ukrywał swojego rozczarowania ale nie znajdując odpowiedniej riposty przypomniał sobie o rudej. - O! A ty spałaś z dziewczynami! I jeszcze brałaś u nich prysznic! - rzucił w nią oskarżycielsko nie ukrywając, że wcale nie aprobuje takiego zachowania. Ale znów przerwała mu Tammy. Tym razem śmiejąc się wesoło. - A pewnie! One mają gorący prysznic! - wyjaśniła wesoło jakby ten argument spławiał wszystkie inne. Ale towarzystwo ostatecznie zlazło się na śniadanie. Po trochu, po kawałku ale sześć osób to było akurat by z lekki luzem obsiąść stary stół. Ten sam gdzie wczoraj pierwszy raz Sylvia spotkała obie wyspiary. Z nich dwóch wydawało się, że to Tracy jest ta miękka i łagodna a blondynka ta silna i zdecydowana. Dziewczyna w berecie za to z naturalnym wdziękiem robiła za panią domu. Radziła sobie i w kuchni i przy stole. Jakoś dla każdego miała uśmiech, dobre słowo i pogodę ducha. Gdy Tracy zarządzała kuchnią Lisa chociaż starała się jej nie przeszkadzać. I siedziała na ławie z bosymi stopami w skupieniu robiąc sobie pedicure. - Ojej czemu nie powiedziałaś? Przecież bym ci zrobiła. - rzekła do niej Tracy gdy wyszła na zewnątrz z pierwszą porcją talerzy kładąc je na porysowanym ale stabilnym stole. - Masz chyba co do roboty nie? - blondynka nawet nie podniosła na nią głowy dalej pracowicie pracując pędzelkiem i nanosząc kolorowy lakier na kolejny paznokieć. - Ale bym ci zrobiła no ile to trwa? - rzekła z trochę mniejszym wyrzutem brunetka ale wróciła do kuchni. - No ona faktycznie jest w tym niezła. Ja to jak kura pazurem. Zwykle ona mi to robi. - Lisa podniosła głowę na drzwi jakie zamknęły się za brunetką ale już dokończyła sama nakładanie tego lakieru. - A mnie by mogła zrobić? Rany nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam pomalowane pazury. - zapytała gwardzistka z krótkim warkoczem dosiadając się do stołu. - Na pewno nie odmówi. Lubi to robić. Mówi, że to ją uspokaja i odpręża. - Lisa odparła bez wahania zakręcając buteleczkę z lakierem jakiego do tej pory używała. - Dużo tego macie? - Tammy zapytała obserwując małą buteleczkę jaką blondynka postawiła na stole. - Sporo. Chociaż już znacznie mniej. Jak się gdzieś trafi to bierzemy. Małe jest to wejdzie nawet do kieszeni. Na początku trafił nam się zestaw kosmetyczny to była cała bateria. Jak chcecie to wam potem pokażemy. - gospodyni uśmiechnęła się do swoich nowych sąsiadek. Znów miała ten specyficzny, mocny, koci makijaż przy oczach. Ale rozmowa o lakierach została przerwana pojawieniem się pozostałej trójki. - Żarcie przyszło! - zawołał Aaron radośnie donosząc część rzeczy. Za nim wyszedł Jesper i Tracy. I jeszcze parę chwil i można było zasiąść do śniadania. Niby pierwszy raz jedli wspólnie wczoraj. Coś pośredniego między obiadem i kolacją. Ale wczoraj to tak różnie wyszły te rozmowy i integrację. Ale dzisiaj już wszyscy byli w komplecie i już mocno głodni. Wreszcie można było zjeść a przy okazji pogadać. --- Tracy i Lisa poznały się prawie przypadkiem. Parę miesięcy temu gdy w mieście już był stan wyjątkowy ale mimo wszystko bardziej przypominało to jakąś klęskę żywiołową niż to co jest teraz. Jeszcze wszystko bardziej działało niż nie. I chociaż restrykcje były dość uciążliwe i trwały już prawie rok to wszyscy myśleli, że w końcu ten kryzys minie. No i na przykład działał jeszcze internet i telefony. - No i przyjechała mi sprawdzić ten internet. Prawie pod sam koniec dnia. I jeszcze padało i godzina policyjna się zbliżała. No to mówię do niej, że może zostanie. - Lisa wesoło opowiadała jak to się poznały z właścicielką błękitnego beretu. - Tak było! Nawet nie wiedziałam do kogo jadę! A mi zeszło u innych i przejazd przez miasto to był koszmar. Wszędzie kontrole i badania, sprawdzanie przepustek. No to jak już do niej przyjechałam to już dość późno było. I jeszcze zaczęło padać. No to się strasznie ucieszyłam jak mnie zapytała czy chcę zostać. A w dodatku to był piątek wieczór i do poniedziałku miałam wolne. - Tracy dopowiedziała swoją cegiełkę jak to było w świecie gdy 20-ki to jeszcze były pojedyncze przypadki i ogniska na skalę całego kraju czy wręcz kontynentu. Gdy mało kto brał do głowy, że to może dotyczyć go osobiście. Ale było coraz gorzej. System coraz częściej się zacinał i nawalał. Robiło się coraz niebezpieczniej. W końcu postanowiły zwiać z miasta. Ale to jak im poszło przypominało to co trójka ze wschodu przeżyła przedwczoraj. Kraksa, chaotyczna ucieczka przez zarażonymi, strach i rzeka. Tylko one natrafiły na jakiś pomost i łódkę. Ale też prawie dosłownie dotarły na wyspę w ostatniej koszuli. Większość rzeczy znalazły już tutaj. Okazało się, że jest woda i prąd. Właściwie to nawet całkiem znośnie. I tak już tutaj mieszkały sobie z półtora miesiąca. Jakoś od połowy czerwca. Wyprawiały się za rzekę tylko po jedzenie. Wcześniej były jeszcze psy no ale… Gdy Tammy znów posmutniała z powodu losu czworonogów a Lisa miała niewyraźną minę to zagadnęła kuszniczkę o jej dzieje. Ta też nie odzywała się przez dłuższą chwilę. W końcu sięgając po ketchup zaczęła jednak mówić. - Byłam żoną, matką i miałam pracę którą lubiłam. Byłam stewardesą. Teraz nic mi z tego nie zostało. - mruknęła cicho i dość obojętnie. Albo udało jej się przybrać taką maskę. Przez chwilę wszyscy po prostu jedli a gwardzistka podjęła wątek gdy odłożyła ketchup. - Wydostaliśmy się z miasta. Byliśmy stąd. Ale moi rodzice mieli farmę za miastem. Woda, jedzenie, schronienie. Ja miałam na co polować. Gdy wracałam z polowania horda spustoszyła farmę. Nie miałam do czego wracać. Ani do kogo. - powiedziała nieco nerwowo atakując widelcem swoją porcję. Dalsza opowieść też nie była zbyt wesoła. Próbowała przeżyć na pustkowiu. Znała się na tym. Ale zdała sobie sprawę, że za którymś razem jej się nie uda. Będzie zbyt wolna, zbyt nieostrożna albo zbyt pechowa. Zrozumiała, że musi wydostać się stąd. A, że od czasu do czasu słyszała śmigłowce i samoloty, słuchała radia to postanowiła wrócić do miasta, na lotnisko. Udało jej się. Ale nic jej to nie dało. Spędziła tam dwa miesiące z czego połowę czasu we frustrującej izolatce co przypominało karcer. Gdy zrozumiała, że nie ma szans wydostać się samolotem znów postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i wydostać się sama. I tak po paru dniach spotkała taką jedną co stała na dachu samochodu i darła się do niej. Przy końcówce uśmiechnęła się ciepło do tej co wczoraj stała na dachu i się do niej darła. - To może posłuchamy radia? Powiedzą jaka będzie pogoda i w ogóle. - zaproponowała Tracy patrząc po zebranych twarzach reszty śniadaniowiczów. - To ja przyniosę. - gwardzistka poderwała się od stołu i już znikała w drzwiach. Po chwili wróciła z baraku kładąc na stole niewielkie pudełeczko. - Dzień dobry, mówi Derek London z Lotniska Portland! Lotnisko Portland wciąż trwa! Witam tych wszystkich którzy dopiero wstali. Dzień dobry Portland! Jeśli mnie słyszycie to znaczy, że znów nam się udało przeżyć kolejną noc! - spiker mówił radosnym i energicznym głosem. Jakoś tak, że człowiekowi same usta się mogły uśmiechnąć gdy słyszał i wiedział, że faktycznie przetrwał kolejną noc w mieście. - Dziś mamy piękny choć trochę chłodny poniedziałek 2-go sierpnia. Pogoda zapowiada się pięknie. Chłopcy z meteo w południe zapowiadają przelotne opady. Więc jeśli macie niedobory kranówy to proponuję wystawić w południe co się da by nałapać tej płynnej many z nieba. - mówił radośnie i nie tracąc rezonu. Tak, że nawet te przelotne opady mogły przynieść jakąś korzyść. Jak ktoś nie mieszkał przy rzece albo nie miał wody w kranie to pewnie faktycznie mógł mieć problem ze zdobyciem świeżej wody. Gdy omówił tą pogodę a poza tymi przelotnym opadami dzień zapowiadał się pogodny chociaż wieczór mógł okazać się chłodny. A potem przeszedł do wiadomości lokalnych. - Informujemy, że drugi dzień nie mamy kontaktu z Farmingdon. Nie wiemy co się stało. Gdyby ktoś udawał się w tą okolicę to niech weźmie to pod uwagę. A gdyby zdobył jakieś informację niech będzie łaskaw się z nami podzielić. - spiker przeczytał wiadomość o jakimś miejscu które dla ludzi spoza miasta nic nie znaczyło a nazwa brzmiała jak każda inna. Nie kojarzyła się z niczym znajomym. Ale nie czytał tego zbyt radośnie. Chociaż jeszcze tak jakby możliwa była jakaś usterka. - To za miastem. - szybko rzuciła Tracy zanim głośniczek z radia znów nie przemówił głosem spikera. - Za to udało nam się nawiązać kontakt z naszym uniwerkiem. Nasi jajogłowi i studenci mają przejściowe trudności z łącznością ale udało im się zorganizować łódkę i dopłynąć do nas. Tak, tak, przypominam wam, że rzeka i głęboka woda stanowi świetną barierę przez zarażonymi bo kiepscy z nich pływacy. A co do uniwerku to gdybyście natrafili na wzmacniacz anteny to nie wahajcie się z nim udać na uniwerek na pewno się ucieszą. - spiker jak miał do przekazania radośniejszą wiadomość to i wrócił mu bardziej pogodny ton. Wiadomości jeszcze chwilę trwały a w końcu z głośnika popłynęła muzyka. - U nas jest taki wzmacniacz. - odezwała się Tracy gdy tylko wiadomości ucichły. - U nas w pracy! Mojej starej. To znaczy był jak tam byłam ostatnio. - doprecyzowała od razu gdy chyba zorientowała się, że trochę opacznie może zostać zrozumiana. - O rany, jakbym miała ten sprzęt co u nas w pracy był to byśmy mogli rozmawiać z całym Zachodnim Wybrzeżem. No albo chociaż z resztą doliny. - westchnęła smutno kiwając swoją ciemnowłosą głową. - Musimy mieć rowery. - Tammy przejęła pałeczkę rozmowy ale, że zaliczyła od chyba wszystkich mało rozumne spojrzenie to zaczęła wyjaśniać o co jej chodzi. - Rowery są ciche i szybkie. Jak się rozpędzisz to nawet 20-ki można zostawić w tyle. I prawie w każdym domu jest jakiś. Ja miałam ale musiałam go zostawić. Dlatego byłam z buta jak się spotkaliśmy. - gwardzistka wyjaśniła o co jej chodziło z tymi rowerami i mówiła jakby miała w tym jakąś praktykę. - Żadnych rowerów! Rowery są pedalskie! Tylko fura! - Aaron z miejsca się zacietrzewił jak za każdym razem gdy królewska pozycja czterech kółek, zwłaszcza jego własnych, była atakowana i uznał, że jest zagrożona.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
04-06-2020, 03:25 | #12 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=98Xju_5mepA&list=LLVi22WLaDps0-Gb28ivVbOg&index=10[/MEDIA]
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... Ostatnio edytowane przez Driada : 04-06-2020 o 03:28. |
04-06-2020, 22:24 | #13 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 5 - 2021.08.02; pn; ok 15:40 Czas: 2021.08.02; pn; ok 15:40 Miejsce: Oregon; Portland; South Waterfront; parking spagetti Warunki: jasno, cicho, umiarkowanie, pogodnie, łag.wiatr Głód: -0,4 niedosyt (następny mod o -0,1 o 18:00) - Cholera a na filmach to zawsze pyka za jednym machnięciem nie? - sapnęła cicho zamaskowana kobieta ubrana jakby obrabowała sklep dla surwiwalistów. Bejzbolówka z daszkiem, gogle ochronne, maska na twarz, kaptur na głowę i luźne ubranie nie pozwalało dostrzec zbyt wielu detali właścicielki. Nawet z bliska gdy mocowała się z nożycami do drutu i stalową linką jaka mimo upływu paru miesięcy a może więcej dalej mocowała rower do stojaka. Wreszcie jakiś znalazły. Właściwie nawet całkiem blisko rzeki. Szacunki czy zgadywanki zakapturzonej blondynki jaka została w łodzi okazały się dość trafne. Przynajmniej w sprawie rowerów. Roweru. Jednego. Na parkingu stało kilkanaście samochodów. Cała plejada kolorowej, światowej motoryzacji. Teraz tak samo ciche, bezpańskie i nieruchome jak ich bracia na autostradzie jakich widzieli choćby wczoraj. Rower jaki znalazły wydawał się w przyzwoitym stanie. Zakurzony i z lekkim flakiem na kołach. Ale wystarczyło je podpompować, rower wyczyścić, może przesmarować i naoliwić i powinien chodzić jak ta lala. No ale był przykuty do stojaka przez ostatniego właściciela. Stalową linką zamykaną na szyfrowy zamek. Zamknięcie trzymało całkiem mocno więc trzeba było użyć nożyc do drutu. Ale jednak linka grubości nieco mniejszej niż mały palec chociaż poddawała się kolejnym atakom to jednak stawiała zdecydowanie większy opór niż ogrodzenie z siatki jakie wczoraj cięła Sylvia po drugiej stronie rzeki. Teraz bowiem dobili do przeciwnej, zachodniej strony rzeki. - Wiem, gdzie można by spróbować. Tam jest duży parking. Dookoła sklepy, teatr i spaghetti. No chyba ktoś musiał tam zostawić jakiś rower nie? - powiedziała blondynka gdy Aaron odpływał od ich mocno improwizowanej przystani. W końcu nie było tu ani molo, ani pomostu, ani nawet palika do wiązania łodzi. A, że to była jedyna łódź jaką mieli to wyciągali ją prawie do połowy na piaszczysty brzeg. A potem spychali na wodę gdy zamierzali gdzieś płynąć. Tak dziewczyny robiły do tej pory i nowi goście jakoś przejęli od nich tą praktykę. - Bardzo was proszę uważajcie na siebie. Jakby co to zostawcie te głupie rowery i wróćcie. Najwyżej kiedy indziej się po nie popłynie. - Tracy też była na nabrzeżu gdy Sylvia przyszła tam z Aaronem. Wszystkie trzy już czekały. Dziewczyna z wytatuowanymi obojczykami i błękitnym berecie jak zwykle przeżywała rozstanie i wyprawę poza wyspę. Uściskała mocnym przytulasem każdego z ich czwórki jakby mieli się rozstać na nie wiadomo jak długo. Potem gdy kierowca zsunął łódź na wodę i wszyscy się do niej władowali sylwetka w błękitnym berecie machała im na pożegnanie dłuższą chwilę. Niebo się przejaśniło i znów panowała słoneczna pogoda pasująca błękitem do beretu Tracy. Wiał łagodny wiatr który wzbudzał dość małe falki. A na brzegu był w stanie poruszać tylko drobnymi gałązkami szumiąc cicho między nimi. Można było więc powiedzieć, że pogoda im sprzyjała. Więc Lisa przejęła rolę przewodnika a Aaron ręczny napęd ich łodzi. Z początku jak i wczoraj musieli wypłynąć na szerokie wody zatoki a potem na wschodnią odnogę rzeki. I z początku popłynęli z prądem na północny koniec tak jak wczoraj gdy oglądali wschodni brzeg próbując zgadnąć gdzie został ich kombiak. Ale teraz blondyna kazała im opłynąć północny cypel zalesionej wyspy. I popłynąć pod prąd. Za rufą zostawili ten most do jakiego wczoraj Silvia i Tammy prawie doszły. Zachodni brzeg okazał się niższy niż wschodni. I mniej zalesiony. A z rzeki widać było jakieś wielopiętrowce wznoszące się gdzieś niedaleko brzegu rzeki. Właśnie mniej więcej tam kazała im się skierować Lisa. - Widzicie te wieżowce? - zapytała wskazując na te punktowce wysokie na kilkanaście poziomów. Może i więcej. Więc jasne, że widzieli te wieżowce. - Musicie je mieć po prawej. Wysadzimy was na brzegu. Wystarczy przejść przez ulicę i zaraz będzie parking. Może tam znajdziecie jakiś rower. - tłumaczyła wymalowana w kocie oczy blondynka. Mówiła już cichym głosem jakby wróg był tuż - tuż. Ale kto wie, może i był. Aaron zwolnił tempo gdy wszyscy wpatrywali się w brzeg próbując wypatrzyć ewentualne niebezpieczeństwo. Teraz jak Tammy zmagała się z nożycami i stalową linką aż za dobrze widziały te wieżowce. Mogły mieć i ze dwadzieścia pięter. Wznosiły się jak nieme, nieruchome olbrzymy. Na jednym widać było osmolenia od pożaru gdzieś w połowie wysokości. Pożar musiał objąć kilka mieszkań i stanowił czarną plamę na tej powierzchni która nawet dzisiaj ładnie odbijała pogodne niebo niczym wielka szklarnia. - Byłam tu kiedyś. 1000 i 1 makaronów. Świetne te kluchy robili. - sapnęła kuszniczka mocując się z tym stalowym mocowaniem. Wskazała na niski, finezyjny budynek z nietypową niebieską dachówką. Sądząc po napisach to musiała być jakaś restauracja. Co nie było zbyt pomocne na pusty żołądek. Od śniadania minęło kilka godzin. I w żołądku już nieźle ssało. Chociaż na razie niema groźba świata zewnętrznego dość skutecznie pozwalała go zagłuszyć. Ale widząc te gościnne zaproszenia na szybach i szyldach trudniej było zignorować do ssanie. Może dlatego kuszniczka o tym wspomniała. A może przez ten smród. Trupi zaduch rozkładających się ciał. Unosił się niesiony łagodnym, ciepłym wiatrem. Gdy we dwie kawałek szły skrajem ulicy dalej, za krzyżówkami widać było coś jakby barykadę. I sporo nieruchomo leżących ciał. Setkę może półtorej setki kroków dalej. Nie bardzo było wiadomo z której strony barykady podeszły. Przed czy za barykadą zrobioną z szaf, worków z piaskiem, ziemi i zastawionych w poprzek samochodów. I cholera wie czego jeszcze. Gdzieś tam od strony rzeki powinien leżeć Aaron ze swoim karabinem. Ale czy coś widział leżac na ziemi tego dwie rowerowe szabrowniczki nie wiedziały. Wyskoczył z karabinem zaraz za nimi zaskakując chyba tak samo całą trójkę swoich towarzyszek. Bo wyglądało jakby wbrew wszystkiemu jednak chciał iść razem z nimi. - A ty gdzie? - syknęła na niego zaskoczona blondynka. Zamaskowana kuszniczka też odwróciła się bo już zdążyły z Sil wyjść z łodzi i rozglądały się na kilkumetrowym nasypie jaki był tuż przy brzegu. Widać było ten sam łamany budynek kryty niebieską dachówką co teraz obok niego buszowały. Tylko wtedy widziały do z przeciwnej strony. - Z łódki nic nie widać. I wszystko się buja. Tutaj na was poczekam. - wyjaśnił im latynoski miłośnik czterech kółek i tatuaży. Rozłożył swój karabin na nasypie obok nich. No ale gdy chwilę obserwowali całą okolicę i nie dostrzegli żadnego ruchu to one we dwie poszły a on został na tym nasypie. Pewnie był nie dalej niż pół setki kroków ale przez te krzaki, drzewka i balustrady nie było go widać. I od momentu gdy Sil na szybko spełniła swoją wczorajszą obietnicę tuż przed rejsem wydawał się cały w skowronkach. - No wreszcie! - cicho sapnęła z ulgą była gwardzistka gdy rozległ się charakterystyczny trzask i nożyce wreszcie przegryzły się przez stalową linkę. Dawały więc radę. Ale nie tak, że na raz - dwa. Trochę to trwało. A w tej nerwowej sytuacji wydawało się to strasznie długo. Tammy wyprowadziła rower ze stojaka i rozejrzała się po parkingu. Do tej pory gdy ona była skoncentrowana na przecinaniu linki to na Sil spadło pilnowanie okolicy. - No to jeden mamy. - ucieszyła się zamaskowana brunetka klepiąc siodełko. Do łodzi było dość blisko a na razie okolica nie przejawiała żadnej aktywności czy reakcji na ich szaber. Ale i drugiego roweru na razie coś nie było widać.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
15-06-2020, 22:05 | #14 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rqR1cjuPXUg[/MEDIA]
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
22-06-2020, 22:23 | #15 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 6 - 2021.08.02; pn; ok 17:15 Czas: 2021.08.02; pn; ok 17:15 Miejsce: Oregon; Portland; South Waterfront; parking spagetti Warunki: jasno, cicho, umiarkowanie, pogodnie, łag.wiatr Głód: -0,4 niedosyt (następny mod o -0,1 o 18:00) Silvia, Aaron, Tammy, Lisa Trudno było nie mieć skojarzeń z wakacjami. Pozornie wszystko się zgadzało. Ładna, słoneczna, wakacyjna pogoda. Lekki wietrzyk który sprawiał, że było w sam raz, ani za zimno ani za gorąco. Łódka na wodzie zapełniona czwórką, młodych roześmianych ludzi flirtujących ze sobą i gadających na luźne tematy. Rower leżący na dnie łodzi jakby tylko czekał na wykorzystanie gdzieś na okolicznych ścieżkach rowerowych. No wakacje. I flirty. Nawet trochę nie bardzo było wiadomo kto właściwie zaczął. Chyba Aaron z tą plażą i bikini. - A wiecie laski, że jak mamy taką ładną pogodę to można by pójść na plażę? Wziąć piwo, poopalać się, popływać. Połazić w bikini. Albo topless. Albo i bez niczego. - kierowcy trochę się chyba nudziło. W końcu nie był stworzony do dość biernego czekana i wgapiania się w niezbyt ciekawą okolicę. Pewnie dlatego gadanie mu się włączyło. Zwłaszcza jak w całej czwórce był jedynym mężczyzną, do tego młodym i w pełni sił a siedział z trzema kobietami. Też młodymi i w pełni sił. Więc widocznie skojarzenia miał dość prostolinijne i jednoznaczne. - W bikini? - Tammy zapytała unosząc brew do góry i z lekko ironicznym uśmieszkiem. Chociaż nie spojrzała na chłopaka z Detroit tylko dalej uparcie przyglądała się okolicy. Głównie zachodniemu brzegowi rzeki. Zapytała jakby nie była pewna czy dobrze zrozumiała ich ręczny silnik napędowy łodzi. - No. W bikini. Myślę, że dobrze byście wyglądały w bikini. Czy bez. - Aaron zrewanżował jej się bez skrępowania oglądając jej profil z sąsiedniej ławeczki. Jako wioślarz zajmował centralną ławeczkę a Tammy siedziała na dziobie, właśnie trochę profilem do reszty bo tak było jej wygodniej obserwować brzeg. Ale przez te munduropodobne ubrania, kaptury nie bardzo widać było detali jej sylwetki nie wspominając o bikini. Pechowo dla Aarona Silvia i Lisa też miały na sobie luźne bluzy więc z detalami wyglądało to podobnie. - Wszyscy mieliby to bikini? - kuszniczka dalej ciągnęła kierowcę za język nie przerywając obserwacji. Na pierwszy plan wysuwały się pomosty które chyba raczej pływały niż stały w wodzie. Do nich było zacumowanych kilka łodzi i żaglówek. Wszystko to lekko bujało się na spokojnych falach i przedstawiało dość sielankowy widok kojarzący się właśnie z wakacjami nad wodą. - No tak. Albo bez. - Aaron gorliwie pokiwał głową na znak, że Tammy zrozumiała go jak najbardziej właściwie. - Ty też? - kuszniczka zapytała niewinnym tonem po chwli wreszcie spoglądając na wioślarza. Lisa parsknęła śmiechem. Obie z Sylvią siedziały na ostatniej, rufowej ławeczce bo na dziobie miejsce było raczej dla jednej osoby a na środkową Aaron zarekwirował dla siebie by móc swobodnie operować obydwoma wiosłami gdyby zaszła taka potrzeba. - O! Byś był w bikini? Chciałabym to zobaczyć! - blondynka zachichotała rozbawiona taką wizją i żarcikiem jaki gwardzistka im zaserwowała. Aaronowi jednak nie bardzo on przypadł do gustu. Najpierw tą na dziobie a potem tą na rufie obdarzył rozczarowanym spojrzeniem by dać znać za jak głupi pomysł to uważa. - Lisa a macie jakieś bikini dla Aarona? - Tammy bawiła się przednie i jakby nic kontynuowała ten wątek udając, że nie dostrzega albo nie rozumie krytycznego spojrzenia wioślarza. - No z bikini to nie wiem. Ale trochę staników mamy. - blondynka z werwą przejęła pałeczkę od koleżanki na dziobie niejako biorąc w kleszcze ich nowego kolegę. - Nie będę chodził w żadnych, babskich fatałaszkach. - wydziarany zaznaczył dobitnie albo dlatego, że naprawdę sądził, że to właśnie planują albo tak na wszelki wypadek by dać znać, że wszystko z nim w porządku i nie jest pod żaden lewus czy inny pedał. - No to zostaje na waleta. - mruknęła nadal uśmiechnięta Tammy wracając do obserwacji zachodniego brzegu. Na pomostach było spokojnie. Do niedawna to byłoby aż dziwne, że w taki letni i pogodny dzień nikt się tutaj nie kręci by skorzystać z uroków wody, pogody i natury. Ale obecnie taki bezruch mógł być wzięty za pozytywny omen. - Na waleta? Ale wszyscy? No to może jeszcze z Tracy? No tak by jej smutno nie było samej. - wytatuowany wioślarz z miejsca był gotów zapomnieć o tym, że miał się właśnie obrazić na te laski co nie rozumieją tak prostej rzeczy jak impreza na plaży i jeszcze do tego jakieś głupie pomysły mają. A w zamian znów zrobił się miły, radosny i uśmiechnięty. - To twoja impreza to ty ją zaproś. - Lisa też wróciła do obserwacji brzegu. To ona zaproponowała by tutaj przypłynąć. Raz, że właśnie były te pomosty i łodzie. Jak ich się zrobiło więcej to druga łódź mogła okazać się pomocna. No i była szansa, że gdzieś w okolicy będzie jakiś rower. - Dobra zapytam. Ale jesteśmy umówieni na tą imprezę nie? Tam na wyspie jest chyba jakaś fajna plaża co by można się zabawić co? - kierowca machnął ręką jakby to była formlaność i chyba na poważnie zabrał się za obmyślanie tej imprezy bo zapytał siedzącej na rufie blondynki. - Coś się znajdzie. Myślicie, że tam na górze to rower? - Lisa na razie dała sobie spokój ze snuciem tych imprezowych planów. I wróciła do tego po co tu przybyli. Od paru minut, może z kwadrans bujali się na łagodnych falach. Aaron jak za bardzo ich zniosło to kawałek wiosłował by wrócić na właściwe miejsce. No bo od jakiegoś czasu dostrzegli coś obiecującego na balkonie pierwszego piętra. Niestety barierka nie była całkiem przezroczysta więc nie było widać zbyt dokładnie. No ale to mógł być rower. Jak był na balkonie to była szansa, że nie jest przykuty ani nic takiego. No ale najpierw trzeba by się tam wspiąć a potem jakoś dostarczyć go na dół. Dobre było to, że chyba powinno dać się wspiąć jakby stanąć na barierce parterowego balkonu a potem się jakoś podciągnąć do góry i wejść na piętro. Chociaż to już pewnie wymagało trochę siły i sprawności fizczynej. No i nie było wiadomo co jest na balkonie albo w mieszkaniach. Panował tam taki sam bezruch jak dookoła. Sam budynek miał ze trzy poziomy. Wyglądał całkiem ładnie i nowocześnie. I był położony tuż przy rzece, ledwo kilkadziesiąt kroków. Podobnie jak parking gdzie z Silvia z Tammy zdobyły pierwszy rower. No ale budynek otaczał żywopłot. Niezbyt wysoki, tak gdzieś do pasa, może piersi dorosłego. Jakby jednak ktoś czy coś leżał za nim to tego z rzeki nie było widać. Chociaż próbowali podpływać z różnych stron. A jednak kawałek czegoś co leżało za tymi krzakmi wyglądało jak kawałek ludzkiej nogi. Cholera wie, czy to jakiś śmieć tak się ułożył i człowiek odruchowo widział w tym fragment innego człowieka czy naprawdę jest to kawałek jakiegoś człowieka czy nawet cały. Na razie wybrzeże zdawało się nie reagować na łódź i jej obsadę. Jeśli jednak mieli zamiar spróbować szczęścia na brzegu to zbliżał się ten moment by spróbować albo się wycofać. Co się dało obejrzeć z rzeki na tym fragmencie wybrzeża to już raczej pewnie obejrzeli. Do tej luźnej, turystycznej atmosfery znów zaczynało wracać napięcie. Podobnie jak niedawno powoli je opuszczało. --- - Co jest?! - Aaron widząc, że obie z Tammy biegną co sił w nogach wstał i trochę uniósł karabin w stronę dwóch biegnących sylwetek jakby miał zamiar strzelać do czegoś co je goni. Ale nic takiego nie widział. Widział za to jak obie biegną z tymi torbami i plecakami a wcześniej jak w pśpiechu wyskakiwały przez niewielkie okienko jedna za drugą. - Nie strzelaj! - w biegu kuszniczka zdążyła tylko tyle krzyknąć. Może myślała, że Aaron strzeli do nich a może bała się, że w ogóle strzeli. - Widzę go! - odkrzyknął jej kierowca celując już wyraźnie w stronę nadbiegających. Albo tam w coś za nimi. Ale jak się biegło w jego stronę to widziało się tą wycelowaną lufę karabinu. - Nie strzelaj! - powtórzyła zamaskowana ciężko dysząc w biegu. Zresztą już obie praktycznie dobiegały do celującego. Ten zrezygnował ze strzału, zarzucił karabin na ramię i sięgnął po torbę Tammy. Zaraz potem prawie wyrwał drugą jaką trzymała Silvia. Dzięki temu momentalnie zrobiło się lżej biec a i już obie zbiegały po krótkim nasypie w stronę czekającej łodzi. - Co jest?! - zapytała zdenerwowanym tonem blondynka czekająca w łodzi. Trzymała wiosła w obu dłoniach gotowa natychmiast odpłynąć. Jako jedyna nie widziała nic poza kawałkiem nasypu i krzakami nie miała pojęcia więc jak wygląda sytuacja powyżej i dalej. - Spływamy! - krzyknęła w odpowiedzi Tammy wskakując przez burtę do środka. Zaraz za nią pozostała dwójka a Aaron jeszcze nogą odepchnął się od brzegu pomagając w ten sposób odbić. Lisa naparła na wiosła i łódź ruszyła ale kierowca szybko przejął swoją kierownicza rolę. - Dawaj to! - krzyknął do blondynki właściwie spychając ją ze środkowej ławki. Ta straciła równowagę i upadła na plecy przewracając się obok leżącego tam roweru. - Uważaj! - krzyknęła do niego w odruchu złości i obawy. Ale w rękach mięśniaka łódź rzeczywiście nabrała sprintowego tempa i odległość od zagrożonego brzegu zaczęła rosnąć w oczach. - Już wystarczy… Aaron… Aaron już wystarczy! Już jesteśmy bezpieczni! Aaron zatrzymaj się! - chyba nie tylko wioślarza poniosło. Dopiero jak przepłynęli z kilkaset metrów i do gorączkowych umysłów dotarło, że tutaj, na środku rzeki 20-ki ich nie dopadną to sytuacja zaczęła się normować. Chociaż trzeba było złapać za wytatuowane ramię i nim potrząsnąć by dotarło to do Latynosa. No i faktycznie. Na brzegu i w łodzi zapanował spokój. --- - Chcesz tam wracać? - Tammy zapytała gdy rudzielec wyraził chęć powrotu po resztę toreb jakie musiały zostawić w tej fabryce makaronu. Kuszniczka podeszła do tego pomysłu z dużą rezerwą. - Pewnie, możemy tam wrócić. Ale może jutro? - podsunęła swój pomysł. Potem powiedziała dlaczego. Jej zdaniem jak ten makaron i reszta nadają się do jedzenia to dzień czy dwa różnicy nie powinien właśnie im robić większej różnicy. Czy będą leżeć na półkach po tej czy po drugiej stronie rzeki. Natomiast 20-ka jaką tam zostawiły nadal może tam być. Pójdzie sobie. Pójdzie spać. Albo będzie się tam pętać. Im więcej czasu minie tym większa szansa, że się uspokoi albo gdzieś poleci. A póki tam była to trochę jakby pilnowała im tego makaronu. Podsumowując kuszczniczce nie bardzo przypadł do gustu pomysł by wracać tam jeszcze dzisiaj. Dlatego chętnie zgodziła się na propozycję blondyny. - To może spróbujemy w dokach? To tam, kawałek dalej. Stamtąd z Tracy wzięłyśmy tą łódź. Może będą inne albo te rowery. - Lisa zaproponowała wskazując na kierunek zgodny z nurtem rzeki. Nawet coś tam było widać ale z tej odległości nie bardzo było widać co. No to nie chcąc już teraz wracać na wyspę Aaron wziął się za wiosła i z kwadrans później byli już na miejscu. Czyli tutaj. --- - To od czego zaczynamy? Pomost czy balkon? - gwardzistka mówiła jakby była skora spróbować szczęścia w penetracji nieznanego brzegu. Oba punkty dawały inne możliwości. Pomosty unoszące się na wodzie były bliżej. Nie było widać ruchu. Ale nie było widać też co jest wewnątrz łodzi. O ile do otwartych, zwykłych łodzi można było podpłynąć i zajrzeć przez burtę albo z pomostu to w żaglówkach z kabinami nie bardzo dało się to zrobić. Trzeba by pewnie wejść na pokład i zajrzeć do środka. W każdej mógł być trup albo żywy trup. Ale mogło też być coś przydatnego. Mogły być też wiosła bo od zewnątrz nie było tego widać. Ale jakby były to pewnie leżały na dnie łodzi czy coś w ten deseń. No i był ten balkon na piętrze. Nie wiadomo było co jest za żywopłotem ani w budynku. Wspinaczka po balkonach nie wydawała się testem na komandosa. Ale też nie musiała być taką, czystą formalnością. Co jeśli nagle z mieszkania wyleci jakaś 20-ka? Albo na ziemi jak będą jeszcze na górze? Z drugiej strony w samych mieszkaniach też mogło zostać coś przydatnego.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
31-10-2020, 01:26 | #16 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
31-10-2020, 16:29 | #17 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 07 - 2021.08.02; pn; ok 19:00 Czas: 2021.08.02; pn; ok 20:00 Miejsce: Oregon; Portland; Ross Island; obóz Warunki: jasno, cicho, chłodno, zachmurzenie, sła.wiatr Głód: -0,5 lekki głód (następny mod o -0,1 o 22:00) Silvia, Aaron, Jesper, Tammy, Lisa, Tracy - Ojej, zobaczcie jakie dziwne chmury. - Tracy ze zdziwieniem wskazała gdzieś w przestrzeń. Pozostali odruchowo spojrzeli w tamtą stronę. No i nad tymi drzewami i hałdami piachu jakie dominowały na wyspie rzeczywiście chmury na niebie przybrały niecodzienny, falisty kształt. Faktycznie wbrew wszystkim i wszystkiemu wybrali się dzisiaj na tamten brzeg. Ten na jakim były 20-ki. I wrócili z niego w komplecie. A nawet z fantami! Był więc powód do radości a nawet jakby małego świętowania. Tracy nie miała najmniejszych oporów by przywitać powracających jak bohaterów i dzielnych łowców. Co prawda tylko Lisa dostała na przywitanie przytulasa i całusa no ale i tak aż się ciepło i przyjemnie mogło człowiekowi zrobić jak ktoś tak na niego czekał i witał po powrocie. No gorzej było z Jesperem. Ten zachował większą powściągliwość. Nie krzyczał. Nie przeklinał. Nie robił wyrzutów. Ale biła od niego chłód rezerwy na tyle, że nawet Aaron się stropił i nie bardzo chyba wiedział jak do niego zagadać. W końcu obaj załatwili to po męsku, jak na prawdziwych mężczyzn przystało. Czyli żaden nie powiedział do siebie nic. Ale potem chyba wszyscy ulegli magii noszenia i oglądania łupów z łodzi do ich bazy w roboczej i mieszkalnej części obozu. Zwłaszcza paczki makaronu które dziewczyny z takim trudem zdobyły wydawały się wszystkich cieszyć. Można go było trzymać i zagotować gdy była potrzeba. I to ile tych paczek! Było z czego gotować. No i właśnie po tych przenosinach zaczęło się gotowanie. W kuchni głównie zarządzała Tracy jakby chciała wynagrodzić myśliwym to, że im nie towarzyszyła i się odwdzięczyć przygotowaniem ciepłego posiłku. Chociaż chyba każdy przewinął się przez kuchnię dokładając swoją mniejszą czy większą cegiełkę a wytatuowana brunetka dla każdego miała ciepły uśmiech i łagodne słowo. Nawet Jesper w końcu jakby zaczął się mniej boczyć. Albo po prostu zgłodniał. Wszyscy zgłodnieli. A apetyczne zapachy przez nozdrza dodatkowo podrażniały puste żołądki. No ale jeszcze trochę. Więc powoli obsiadali stół, ten sam drewniany, mocno zużyty stół co rano przy śniadaniu. Na zewnątrz zrobiło się co prawda nieco chłodniej ale jak się siedziało w bluzie i długich spodniach to było w sam raz. I najpierw czekając aż się ta obiadokolacja zrobi a potem wreszcie nosząc ją na stół i nakładając na talerz można było sobie pogadać. - To byliście na przystani? Tej co wzięłyśmy z Lisą naszą łódkę? - Tracy gdy się dosiadła do stołu mogła wreszcie sobie pogadać o tym jak to było na tej dziennej wyprawie po zapasy. Wcześniej słyszała to i tamto ale dopiero teraz mogła nasycić ciekawość. - A wy? Nie pozabijaliście się? Macie już romans? - w pewnym momencie pozwoliła sobie nieco zażartować. Tym swoim spokojnym tonem przez co w pierwszej chwili mogło się wydawać, że pyta na poważnie. Sądząc po zaskoczonym spojrzeniu Aarona, Jespera i Tracy chyba zaskoczyło ich to kompletnie. Lisa też zbystrzała. Spojrzała szybko na Tracy a potem na Jespera dokładnie tak samo jak Aaron. Tylko on zastosował dokładnie odwrotną kolejność. - Nie no coś ty! - wydziarana techniczka w swoim charakterystycznym, błękitnym berecie zarumieniła się ale i roześmiała gdy poznała się na żarcie. Pomysł, że ona i Kanadyjczyk mieliby coś ze sobą tentegować jak zostali sami na wyspie niby nie był niemożliwy. Ale rzeczywiście wydawał się bardzo zaskakujący. Zwłaszcza, że ciepła brunetka wydawała się dobrana jak dla kontrastu do stonowanego, wręcz chłodnego Kanadyjczyka. Jesper był też jednym z tych co najspokojniej pryzjęli żarcik Tammy. Po prostu uniósł brew i lekko przechylił głowę posyłając jej takie spojrzenie by dało się poznać, że nie musi dodawać nic na głos o tym jaki to nonsensnowy pomysł. - Ale Jesper mi pomógł przy praniu. Porozwieszać wszystko i w ogóle. Był bardzo kochany. - Tracy po przyjacielsku położyła dłoń na ramieniu Jespera i dość niecodziennie było tak słuchać jak ktoś tak miło i ciepło mówi o tym ponuraku. Zwłaszcza jak ktoś go znał nie od wczoraj. Jak Aaron. - Rozwieszałeś pranie? - Latynos nie mógł pohamować zdziwienia gdy przełknął na szybko porcję makaronu i spojrzał ze zdziwieniem na medyka i spryciarza w ich organizacji. Jakoś chyba mu nie pasował do obrazka faceta rozwieszającego pranie. Raczej prędzej podejrzewał, że musi być w tym jakieś ukryte dno. - Oczywiście. Każdy prawdziwy mężczyzna umie rozwieszać pranie. Kobiety lecą na mężczyzn którzy radzą sobie z robieniem prania. Będziesz starszy to zrozumiesz. - Jesper odpowiedział tak poważnie jakby zdradzał młodzikowi jakąś tajną prawdę objawioną dostępną z wiekiem i doświadczeniem. A dziewczyny przy stole tylko dodatkowo zmieszały tego młodszego bo się roześmiały jak jeden mąż i zaczeły coś paplać wesoło. W końcu więc kierowca spojrzał na ostatnie dostępne źródło do weryfikacji tej kwestii czyli na siedzącą obok Sil. - Pranie? Nie no kurwa bez jaj… - mruknął Aaron chyba już bardziej woląc by ta wersja z romansem okazała się prawdziwa niż te głupoty z robieniem prania przez mężczyzn. I przy kolacji trochę dzięki Tracy co się dopytywała jak było a trochę planując jutrzejszy dzień niejako wróciły różne detale z dzisiejszej wyprawy. Po odbiciu od chyba już przez kogoś szabrowanego jachtu Lisa zdecydowała, że bez sensu wracać tą samą drogą. I lepiej już opłynąć wyspę od południa. Więc niejako mieli okazję zwiedzić tą część rzeki co jeszcze nie mieli okazji. Opłynęli jakąś małą wysepkę na środku nurtu co wydawała się jakąś piaszczystą łachą ledwo przykrytą krzakiem czy dwoma. A gdy odbijali od głównego nurtu by wpłynąć pod prąd zachodniej odnogi mijali dość charakterystyczny rząd budynków. Były różne. Ale łączyło je to, że zbudowano je na platformach na wodzie. Więc w pewnym sensie były to domy zbudowane na pomostach tuż nad wodą. Cały szereg. Potem Aaron musiał się nieco bardziej wysilić jak wiosłował pod prąd ale dawał radę bez problemu. Wreszcie trafili na to już trochę znajome przewężenie do zatoki jaka zajmowała wnętrze wyspy. I tam już opłynęli tą zatopioną machinerię wpływajac do wewnętrznej zatoki. I cumując i tą oryginalną łódź i tą co odwiązali z pomostu. Na dobre czy na złe mieli teraz dwie łodzie do dyspozycji. A gdy zaczęli hałasować, brać te torby, rowery, śpiwory, paczki jakie udało im się zdobyć na tamtym brzegu przybiegła zwabiona hałasami Tracy witając ich z otwartymi ramionami i ciepłym uśmiechem. No i bardziej stateczny i opanowany Jesper co też pewnie przyszedł sprawdzić co się dzieje i w jakim są stanie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |