Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-10-2012, 19:06   #1
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
[oWoD] Pocałunek Kanaloa

John Kaewe

Klub Hualani o tej porze dnia, lub raczej nocy, pełen był ludzi. Było kilu serwerów, którzy jeszcze kilka godzin temu dawali popis swych umiejętności na falach, a teraz sączyli drinki otoczeni przez wianuszek kobiet. Byli odziani w skóry, brodaci Harleyowcy, którzy - jak John zdążył się dowiedzieć poprzedniego wieczoru - przylecieli z kontynenty, by na swych cackach przemierzyć szosy Hawajów. Urlopowa przygoda, czy coś w ten deseń. Było również kilku muzyków, którzy w kącie sali swoje spontaniczne pobrzękiwania usiłowali przekuć w wspólną melodię. Słowem, towarzystwo było barwne, zresztą jak zawsze w tym miejscu.


Dym papierosowy unosił się w powietrzu sprawiając, iż odległe zakamarki sali były ledwo widoczne, jak przez mgłę. Dopite przed chwilą piwo dało o sobie znać, toteż John przeprosił na chwilę swych towarzyszy, by udać się do przybytku ulgi. Gdy lawirował między stolikami, jego wzrok po raz kolejny przykuła jedna z dziewczyn, której walory kilka minut wcześniej były tematem ożywionej dyskusji, jaką toczył z kolegami.

Minął jej stolik i podążył dalej nie zbaczając z kursu. Jeszcze przez chwilę czuł na sobie spojrzenie jej oczu niczym dwa bezdenne jeziora, po czym zniknął za zakrętem niewielkiego korytarzyka.

Kilka chwil później, gotowy na kolejnych kilka piw, opuścił męską toaletę. Mijając drzwi prowadzące na zaplecze mimowolnie pochwycił strzępki rozmowy. Przystanął, nie do końca świadomie, wcale nie mając w planach podsłuchiwania.

- Muszę dziś wcześniej wyjść - zabrzmiał roztrzęsiony kobiecy głos, w którym słuchać było echo łez. Znał tę kobietę, to była ładna, ciemnowłosa kelnerka tutejszego pubu, której imienia w chwili obecnej nie mógł sobie przypomnieć, choć gotów był przysiąc, że je poznał.
- Coś się stało? - odparł inny głos, tym razem męski, pełen troski. Tą osobą również znał, był to Trevor, właściciel pubu.
- Nie, nic się nie stało. Po prostu muszę iść - ucięła kobieta i choć próbowała być przekonywująca, doskonale słychać było, że coś się jednak stało. - Odpracuję to, ale teraz muszę.
- Leilani, dobrze wiesz, że nie o to chodzi. Powiedz mi, co się stało. Może będę potrafił ci pomóc. - w głosie Trevora słychać było troskę
- Mój syn jest w szpitalu - mruknęła kelnerka płaczliwie.

John, zaalarmowany odgłosami kroków ruszył dalej nie chcąc zostać przyłapanym na podsłuchiwaniu. Zdążył odejść zaledwie na kilka kroków, gdy usłyszał za sobą skrzypienie otwieranych drzwi. Po chwili zrównała się z nim ta ładniutka kelnerka, Leilani. Mijając go otarła łzę z policzka, by zaraz potem odejść szybkim krokiem i zniknąć za zakrętem.

Aidan Ives

Klub Mystique od jakiegoś czasu cieszył się mianem najmodniejszego klubu w całym Honolulu. Może to za sprawą bliskości sławnej plaży Waikiki, może przez wzgląd na paletę serwowanych drinków, a może dzięki kuso odzianym barmankom i DJ, który bez wątpienia był na bieżąco z najnowszymi trendami w muzyce rozrywkowej.


Jaki by nie był powód tego sukcesu, fakt pozostawał faktem, Mystique cieszyło się uznaniem zarówno miejscowych jak i przyjezdnych klubowiczów. Pewnie właśnie dlatego wejściówki były horrendalnie drogie, co wcale nie przeszkadzało, by lokal pękał w szwach. Podobnie, pewnie właśnie dlatego Nathan wybrał to miejsce, by zebrać materiały do swego reportażu na temat bogatych bywalców klubów.

Aidan siedział sącząc piwo, z daleka obserwując Nathana, który właśnie zagadywał kolejne dziewczę, by wysłuchać jej opinii na temat klubu. Młodemu dziennikarzowi nie sposób było odmówić uroku osobistego, toteż nie mogło dziwić, że dziewczyny tak chętnie z nim rozmawiały. W końcu, dla nich, był to kolejny przystojniak, z którym mogły poflirtować. To, jak było naprawdę, pewnie nawet nie przeszło im przez myśl.

Ives, gdyby tylko się postarał, pewnie też znalazłby jakieś damskie towarzystwo, bo i jemu niczego raczej nie brakowało. Problem jednak polegał na tym, że jakoś niespecjalnie mu na owym towarzystwie zależało, z wielu względów.

Opróżnił kufel, uśmiechnął się do Nathana, który rzucił mu ukradkowe spojrzenie, po czym wstał od stolika i podążył do baru po kolejną porcję złocistego trunku. Mijająca zatłoczony parkiet kątem oka dostrzegł pewne zamieszanie niedaleko wejścia do toalet. Zbici w grupki ludzie żywo o czymś rozmawiali zerkając w kierunku toalet.

Aidan był przekonany, że chodzi o to, o co zwykle w takich sytuacjach: ktoś przeholował z alkoholem i - jak to kiedyś poetycko określił jeden z jego znajomych - modlił się do białego Buddy. Jakież było jego zdziwienia, gdy po kilku chwilach, jeszcze zanim zdążył dopchać się do baru i zamówić kolejne piwo, muzyka nagle ucichła, a DJ, przy akompaniamencie gwizdów niezadowolonych gości, grobowym tonem poprosił o zachowanie spokoju i pozostanie na swych miejscach.

Jeszcze zanim obsługa lokalu zaczęła cokolwiek wyjaśniać, pocztą pantoflową rozniosły się wieści iż w męskiej toalecie znaleziono grupkę nieprzytomnych dzieciaków. Nie do końca wiadomo było, czy jedynie straciły przytomność, czy już zmarły, ani co właściwie doprowadziło ich do takiego stanu. Oczywiście, jeszcze zanim zjawiła się policja, goście już mieli kilka swoich teorii, w których dominowały narkotyki, pigułki gwałtu, alkohol i porachunki mafijne. Niezależnie jednak od tego, jak było naprawdę, jedno było pewne, męska toaleta stała się twierdzą nie do zdobycia, a do damskiej jak zwykle była długaśna kolejka.

Kilkadziesiąt minut później w lokalu zjawiła się policja. Funkcjonariusze rozpełźli się po całym lokalu w poszukiwaniu śladów zbrodni, toalety zostały ogrodzone policyjną taśmą, zaczęły się również przesłuchania, które - sądząc po ilości obecnych w klubie gości - nie miały się zakończyć zbyt szybko.

Ryozo Sakamoto

Tego wieczoru “Japoński miecz” jak zwykle pełen był ludzi. Gwar rozmów toczonych po japońsku mieszał się z tymi po angielsku gdzieniegdzie okraszonymi hawajskimi wstawkami pokroju “aloha”. Całość tworzyła trudną do ogarnięcia kakofonię sylab i zdań.


Ryozo siedział przy barze, popijając kolejną szklankę Umeshu z tonikiem rozmawiał z Yoshim. Właściwie bardziej odpowiadał na pytania starego Japończyka, niż toczył z nim pogawędkę, jako że tego wieczoru nastroju do dyskusji nie miał. Może winę za to ponosiła napięta atmosfera, jaka towarzyszyła jego dzisiejszemu spotkaniu z Kasumi, może coraz głośniejsze plotki o zmianach kadrowych w hawajskim oddziale Toyoty i zbliżająca się podobno wielkimi krokami, a mimo to wciąż bliżej nieokreślona kontrola, jaka miała nawiedzić ten oddział z polecenia władz w Tokio. Najprawdopodobniej jednak wpływ na parszywe samopoczucie mężczyzny miały oba te czynniki.

Policyjne syreny rozległy się już jakiś czas temu, jednak ich źródło było na tyle daleko, że z początku nie wzbudziło to większej sensacji. Sytuacja zmieniła się, gdy kilka radiowozów na sygnale przemknęło ulicą tuż przez japońską knajpą. Od razu też stało się jasne, że grupka Azjatów siedząca przy oknie jest w Honolulu jedynie przejazdem. Gdy tylko radiowozu zaczęły się zbliżać, wyciągnęli aparaty, by z błyskiem flesza uwiecznić moment przejazdu zdobywając tym samym niezapomnianą pamiątkę z wakacji.

Sakamoto uśmiechnął się pod nosem na ten widok, po czym dopił jednego drinka i zamówił kolejnego. Po chwili wszystko wróciło do normy.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 09-10-2012 o 13:30.
echidna jest offline  
Stary 01-10-2012, 23:42   #2
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Aoatea Mathews

Aoatea opuściła salę rozpraw. Nie mogła zaliczyć tego do swoich zwycięstw, ale i porażką to to nie było. Sędzia odroczył rozprawę na prośbę pozwanego. Ale pani mecenas dobrze wiedziała, że to tylko gra na zwłokę. Cokolwiek bowiem nie wymyśliliby prawnicy pozwanego, to i tak ona wygra ten proces. Chociaż przyjemnie byłoby zakończyć to już dziś, nie miała jednak obiekcji gdy sędzia Ross ogłaszał odroczenie.
Pani Mathews pożegnała się ze swoim klientem. To była jej ostatnia rozprawa tego dnia. Ale lepiej się upewnić. Usiadła na ławce przy ścianie. Z przepastnej aktówki wyciągnęła terminarz. Nie dane było jej jednak zajrzeć do niego. Drzwi do sąsiedniej sali rozpraw otworzyły się z hukiem. Wyszła z nich wzburzona kobieta.
- To ma być wasza pomoc? - Wykrzyczała do sali. Być może Aoatea zajęłaby się swoimi sprawami gdyby nie nazwisko które usłyszała.
- Pani Keoua. - Męski głos zwrócił się do wzburzonej kobiety. - Bardzo proszę.
Pani mecenas podniosła głowę by zobaczyć cóż tam się takiego dzieje.
Z sali wyszedł mecenas Reitsberg, znali się z widzenia i to on usiłował uspokoić klientkę.
- Pani Keoua, naprawdę tak będzie lepiej dla pani, pani syna...
- Dla mojego syna? - Przerwała mu wściekła Mele Keoua.
Aoatea znała ją. Kiedyś występowała w jej imieniu broniąc jej przed pewną firmę, która chciała wyrzucić wdowę z trójką dzieci z zajmowanego mieszkania. Mele Keoua była biedną wdową, która kiedyś potrzebowała pomocy Aoatei Mathws, a teraz krzyczała na, prawdopodobnie, swojego adwokata i wymyślała mu od najgorszych.
- Pani Keoua to naprawdę najlepsze wyjście. - Ten głos należał do Kalae Paopao.
- Obiecała pani man pomóc. - Z wyrzutem zwróciła się do pani prokurator rozsierdzona kobieta. - A tym czasem posłaliście moje syna do wiezienia.
- To klinika odwykowa, nie więzienie. - Wtrącił się mecenas Reisberg.
- Pan miał być jego adwokatem, bronić go. A tym czasem bez zająknięcia zgodził się pan na zamkniecie go.
- Dla jego dobra. - Starszy mężczyzna spokojnie tłumaczył klientce.
- Dla jego dobra?? Dla jego dobra?? - Ale nawet spokojny głos mężczyzny nie uspokajał pani Keoua. - Możecie sobie wsadzić to wasze “dla jego dobra”. - Rozżalona kobieta rzuciła jeszcze kilkoma wyzwiskami w prawników i odeszła.
Mecenas Reitsberg i prokurator Paopao stali jeszcze chwilę patrząc za zbiegającą po schodach złorzeczącą im kobietą. Później podali sobie ręce i każde ruszyło w swoją stronę.
Kalae Paopao dostrzegła przyglądającej się całej scence Aoatei. Trochę zawstydzona młoda Garou spuściła wzrok w swój notes.
- Widziałam cię. - Melodyjny głos Paopao zabrzmiał teraz nad młodszą kuzynką. - Nie ukryjesz się.
Aoatea podniosła głowę i uśmiechnęła się lekko.
- Ludzie tak reagują tutaj. - Usiadła koło niej Kalae.
- Masz na myśli panią Keoua??
- Znasz ją?? - Pani prokurator była lekko zaskoczona.
- Tak. - Przytaknęła młodsza kobieta. - Broniłam jej kiedyś. Co się właściwie stało?? Jeżeli można zapytać??
Kalae westchnęła głęboko.
- Posłaliśmy jej starszego syna na odwyk. To lepsze niż więzienie. Ale ona i tak uznała, że to zamach na jej rodzinę. Nie dociera do niej, że wyhodowała sobie w domu młodocianego bandytę. Wierzy bardziej synowi, niż faktom.
Mecenas Mathews starała sobie przypomnieć ile lat może mieć straszy z synów pani Keoua.
- On ma z piętnaście lat.
- Czternaście. A już ma na koncie kradzieże. A teraz aresztowano go za posiadanie. W zasadzie to policja została wezwana do awanturującego się młodego człowieka. Okazało się, że jest pod wpływem i do tego miał przy sobie kilka działek. Niestety, nie chciał nam wyjawić skąd ma to świństwo. Pocałunek Kanaloa. - Paopao sama odpowiedziała na pytanie które nie padło. - Coraz więcej tego jest na ulicach.
Aoatea pokręciła głową z dezaprobatą.
- Tak, wiem. - Pani prokurator miała dokładnie takie same odczucia. - Ale jak na razie nie możemy namierzyć źródła. Muszę już iść. - Kalae podniosła się z ławki. - Do zobaczenia.

Aoatea Mathews wiedziała, że jej kuzynka ma rację. Że Honolulu, w zasadzie całe Oahu, a być może i całe Hawaje, są zalewane nowym, silnie uzależniającym narkotykiem. Władze udają, że coś z tym robią a i tak to świństwo trafia na ulice i zbiera swoje żniwo.

Samuel Kahua

Duchy mają chyba bardzo przewrotny charakter, a przynajmniej te, z którymi Samuel miał do czynienia. Bo jak inaczej wyjaśnić jego ostanie sny.
A śnił od kilku dni jedno i to samo. Śnił o betonowej pustyni pokrywającej niczym parch ciało Gai. Wszystko było szare. Nie było zieleni traw ni drzew. Nie było błękitu nieba czy bieli szczytów. A po środku martwego miasta słychać było cichuteńkie zawodzenie szczenięcia. On je słyszał, ale nie był w stanie go lokalizować. Mury odbijały echem ów dźwięk. Próbował węszyć, ale czuł tylko smród rozkładu. Co noc to samo. Co noc penetrował kolejne zakamarki betelowej pustyni, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność. A zawodzenie stawało się coraz słabsze i słabsze.
Kahau zdał sobie sprawę, że owe sny ma od kiedy aresztował kilku gówniarzy za zakłócanie porządku. Był pewien, że byli naćpani, ale nim zdążył kogokolwiek przekonać o swoich podejrzeniach ktoś wpłacił za wyrostków kaucję i tyle ich widział.

A może to nie duchy mają przewrotny charakter, tylko ktoś go tam na górze nie lubi bardzo? I utrudnia mu życie, jak tylko może? Bo przecież jak wytłumaczyć fakt, że to on został wysłany do zgłoszenia o nieprzytomnych nastolatkach w Mystique, coś tam wprawdzie przebąkiwano o trupach, ale czy aby an pewno?
Pędząc na sygnale w parną hawajską noc Samuel Kahua mógł trochę porozmyślać o przewrotnej naturze pewnych istot.
Stojący przy wjeździe na parking posterunkowy kiwnął mu na przywitanie.
- Co macie? - Samuel spytał tak dla formalności.
- Dwa trupy i czwórka nieprzytomnych, odwieziona już od szpitala.
I poprowadził Hawajczyka do środka. Od razu uderzyła młodego Garou mieszanka zapachów, dym papierosowy, pot, perfumy i kilak innych zapachów. Mieszanka potrafiąca zwalić z nóg dla kogoś o tak czułym węchu. Ale na szczęście postawny funkcjonariusz zdążył się przyzwyczaić do smrodu miasta.
Poprowadzono go do toalety.
Dwa ciała były już przekryte i kręcił się przy nich patolog. Samuel go znał. Doktor Blackwell, policyjny patolog z dużym doświadczeniem.
Samuel poszedł do niego. Mężczyźni przywitali się.
- Ci dwaj przedawkowali, najprawdopodobniej Pocałunek Kanaloa, ale to jeszcze musi potwierdzić labolatorium.
Hawajczyk nie miał jednak wątpliwości, że Blackwell się nie myli.
- To znaleźliśmy przy nich. - Policjant, który go tu przyprowadził, pokazał mu woreczek z błękitnym proszkiem. - Całkiem sporo tego mieli przy sobie.
- A co z pozostałymi? - Kahua począł się dopytywać.
- Zabrali ich do szpitala. - Odparł mundurowy.
- Sądząc z ilości pustych torebek, raczej się nie obudzą już. - Doktor wypowiedział raczej oczywistą prawdę. - A jeżeli nawet, to będą warzywkami do końca życia.
- Tu są ich rzeczy. - Posterunkowy wskazał na kilak plecaków leżących pod ścianom. - A tu ich dokumenty.
Samule podszedł do nich, założył wyciagnięte z tylnej kieszeni rękawiczki. Wziął pierwszy z brzegu portfel. Typowo młodzieżowy, z materiału w kolorze khaki, ze stalowym łańcuchem. Przejrzał zawartość, wyciągnął prawo jazdy. Zdjęcie jakby znajome, ale nie był pewien.
Podobnie postąpił z pozostałymi. Rozpoznał co najmniej dwóch wyrostków. Ale będzie musiał to jeszcze sprawdzić.

Skończywszy przeglądanie dokumentów i zawartości plecaków Samuel Kahua zajrzał do sali, w której goście klubu byli już przesłuchiwani przez służby mundurowe. Roboty na perę godzin, pomyślał kwaśno.
- Zabrać ich. - Zarządził.
Nim zabrano ciała, raz jeszcze przyjrzał się im uważnie, teraz był pewien. Jednego z tych chłopaków zgarnął kilka dni temu.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 02-10-2012 o 19:19.
Efcia jest offline  
Stary 12-10-2012, 21:17   #3
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dwunasta na zegarze. Na biurku piętrzą się papiery, podobną zawartość pokazuje ekran komputera. Raporty, statystki sprzedaży, oceny wpływu nowych reklam na klientelę.
Sprawozdanie z całego tygodnia. Było tego dużo i pewnie znów nie zdąży tego przejrzeć do końca dnia pracy.
Ryozo nienawidził piątków z tego powodu. A Riku-sama znów siedziała cicho, niewidoczna także dla niego. Nie chciała mu przeszkadzać w pracy.
Ryozo przesunął palcami po oprawce okularów przeglądając kolejne raporty i notując swe uwagi do nich w komputerze. Sytuacja w firmie była napięta, co zresztą było też widać po pracownikach. Plotki na temat kłopotów w firmie matce, przekładały się na brzmiące złowieszcze słowa zmiany kadrowe, co zazwyczaj oznaczało zwolnienia.
Toyota mogła ciąć koszty, zwalniając część pracowników i zamykając część salonów na wyspach. A Ryozo mogła przypaść niewdzięczna rola sędziego i kata.
Lub dołączyć do grona bezrobotnych... W to jednak Japończyk wątpił.
Znalazł się wszak na Hawajach nieprzypadkowo. Kolejne uderzenia w klawiaturę, potem ruch myszki i sprawdzanie poczty elektronicznej.
Nie znalazł w niej tego czego szukał, nie było żadnej przesyłki od Mikiego.
Fundacja się jeszcze nie odezwała. Co znaczyło, że nadal siedzi na Hawajach. Bo w końcu to fundacja go umieściła tutaj.
Mieli dość wpływów w firmie, by zatrzymać go na tym stołku bez względu na wyniki.
Chyba, że zmienili zdanie.
Ale brak kontaktu od Mikiego świadczył o czymś innym.
Godziny powoli mijały i w końcu Ryozo przyszło się zbierać do domu. Z robotą znów nie zdążył, więc część weekendu będzie musiał na nią poświęcić.
Ale nie resztę dnia...

Wpierw dom by się przebrać i zjeść coś na szybko, potem “Samurajski Miecz” i pilne spotkanie...

Ryozo siedział w barze.
Nie liczył ile już dziś tego wypił. Wpatrywał się znużonym spojrzeniem w kieliszek wypełniony


alkoholem i nie tylko. Czekał, zastanawiał się. Nie wiedział co mają oznaczać ruchawki w centrali i jak wpłyną na jego życie. Nie wiedział jak to życie ukształtuje się mu teraz.
Czuł jak istotne wątki jego istnienia wymykają mu się z dłoni. I jeszcze nie zdecydował czy zacisnąć dłoń i nie pozwolić im umknąć, czy też patrzeć jak znikają.
Kasumi zrobiła wrażenie na wszystkich bywalcach tego baru, swoim wyglądem. To trochę zdziwiło Ryozo. Owszem, nie można jej było odmówić urody.
Śliczna twarz, zgrabna figura i wszelkie atuty jakimi matka natura może obdarzyć kobietę... były ani za duże, ani za małe.


Kasumi wyróżniała się strojem i fryzurą. Choć sukienka nie miała odważnego dekoltu to była dość krótka tuż za kolano i obcisła, podkreślając tym jej zgrabną figurę.
Figlarnie ułożone włosy dodawały jej uroku i wprawiały w zdziwienie. Takie okazjonalne spotkania były wszak rutyną dla nich obojga. I jak dotąd Kasumi nigdy się na nie, niespecjalnie stroiła.
Wszak nie musiała. Była piękną kobietą i Ryozo był dumny że klejnotem jego małżeństwa.

Początek rozmowy zaczął się normalnie. Przywitanie, kilka komplementów dla jej urody.
Zaczęła się toczyć spokojna niezobowiązująca rozmowa o wszystkim i o niczym.
A jednak instynktownie Ryozo czuł, że coś się kryje za tym jej nowym wizerunkiem.
Kasumi siedziała na przeciwko niego i wpatrywała się w niego tymi swoimi ciemnymi oczami. Ona dużo na pewno nie wypiła. Od dłuższego czasu sączyła ciągle tego jednego drinka, chyba bardziej by mu dotrzymać jakiegoś towarzystwa niż by pić. Co jakiś czas nuciła sobie melodie, które leciały w barze. I przy niektórych uśmiechała się sama do siebie. Ryozo wiedział, dlaczego się uśmiecha. Kojarzył je, z ich wspólnej historii, a Kasumi była niepoprawną romantyczką. Czasami pan Sakamoto miał wrażenie, że żona uśmiecha się do niego. Że go kokietuje?
Ryozo uśmiechnął do swej żony, wspominając wspólne romantyczne chwile? Ile ich było?
Niewiele... Oboje dobrze wiedzieli, że nie mieli za sobą gorącego romansu. Ale przecież dobrze im się żyło razem. Mimo wszystko... Kiedyś tak myślał i w głębi serca nadal tak uważał.
- Wydajesz się być dzisiaj szczególnie radosna, Kasumi-chan. Coś miłego dziś ci przydarzyło?- spytał bo miał wrażenie, że ona tylko czeka by móc podzielić się z nim jakąś szczególnie radosną wieścią.
- Ryozo-kun. - Zaczęła, ale jednocześnie spuściła oczy uśmiechając się przy tym lekko. - Dostałam propozycję... pracy... tu w Honolulu... - Wzięła głęboki oddech.
-To... niespodziewane... i...- Ryozo zamilkł przytłoczony i zaskoczony jej słowami. Propozycja nowej pracy? A co ze starą pracą? Spojrzał na Kasumi szukając słów, którymi mógłby jej odpowiedź. Spoglądał na nią i widział radość na jej twarzy. Więc sam uśmiechnął się i rzekł.- To chyba dobra wiadomość, tak ? Jakie to stanowisko ? Jaki zakres obowiązków?
- Będę wspólnikiem w biurze projektowym. - Była cała rozpromieniona. - Już złożyłam wypowiedzenie w Tokio. - Nieśmiało położyła swoją dłoń na jego. - Będę mogła... to dla mnie szansa... dla nas. - Dodała już ciszej.
- Dla nas?- uśmiechnął się kładąc swą dłoń na jej dłoni. Dwa słowa, a tak wiele mogą zmienić. Gdzieś za sobą słyszał cichy dziewczęcy szept Riku-sama, swego awatara.-Idź na całość.
Ryozo spojrzał w oczy swej żony i rzekł z uśmiechem.- No to opowiedz o tej firmie w której będziesz pracowała? Widziałaś już jej siedzibę i swoje nowe biurko?
Pani Sakamoto chyba na to czekała. Pociągnęła odrobinę swojego kolorowego drinka przez rurkę.
- Biurka nie widziałam, musimy je dopiero kupić. - Zaśmiała się z własnego żartu. - Widziałam biuro. W dobrej dzielnicy. To biznes mojej przyjaciółki. Ona potrzebuje wspólnika, a ja będę miała okazję robić to co zawsze chciałam. No risk, no fun!! - Rzuciła wyświechtanym frazesem. - Czas iść do przodu i rozwijać się.
- Znajdziesz przy tej pracy czas na malowanie pejzaży ? Bycie wspólnikiem i zarządzanie to kupa roboty... papierkowej roboty.- rzekł Ryozo wspominając swoją rolę w firmie i cały ten sprawo-zdaniowy cyrk.
- Czyżbyś chciał mnie od tego odwieść, anta?? - Ten błysk w jej oku.
-Nie. Nie...- zaczął gorączkowo zaprzeczać Ryozo.- Naprawdę cieszę się twoim szczęściem Kasumi-chan. Tylko...- westchnął z lekkim uśmiechem.- Dyrektorskie fotel nie jest wcale taki wygodny, jak się z pozoru zdaje.
- Ja nie chcę siedzieć na tym dyrektorskim fotelu. Wiesz dobrze, że w Toyocie mogłabym jeszcze awansować. Ja chcę się w życiu realizować. - Ostanie słowo wypowiedziała bardzo powoli i jakby ze smutkiem.
-Rozumiem to... jeśli uważasz, że w ten sposób się zrealizujesz.- uśmiechnął się ciepło Ryozo.- Wiesz, że zawsze cię wesprę Kasumi-chan. Może powinniśmy jakoś uczcić twoją nową drogę życia. Kolacja, albo... Na co miałabyś ochotę?
Westchnęła głęboko, a po chwili dodała, kolacja to dobry pomysł. Może coś nietypowego?? - Zaczęła się zastanawiać.- Może spróbowalibyśmy jakiejś egzotycznej kuchni??
-Nie jestem dobrze zorientowany.- mruknął do siebie Ryozo, po czy rzekł głośniej do barmana.- Yoshi znasz w okolicy jakąś dobrą knajpkę?
- A moja nie jest dobra? - Zapytał jakby z wyrzutem starszy Japończyk.
-Knajpka z kuchnią egzotyczną, meksykańską może. Ale taka z tych lepszych i droższych.- rzekł w odpowiedzi Ryozo.
- Los Banditos. - Uśmiechnął się pan Kobu. - Polecam, naprawdę.
-Co powiesz na odwiedzenie tych bandytów Kasumi-chan?- rzekł z uśmiechem Ryozo.
- Dam się porwać. - Zachichotała cicho.
Może tego im brakowało. Całej tej otoczki związanej ze sprawami toczącymi się przed ślubem. W Japonii nie mieli na to czasu, tam życie toczy się szybko. A praca. Praca staje się życiem.

Knajpka Los Banditos okazała się nie tak droga i nie tak ekskluzywna jak przypuszczał Ryozo.
Była jednak przytulna i miała swój niepowtarzalny klimat.


I o tej porze dnia nie była zbytnio zatłoczona. Ryozo wybrał stolik dla nich obojga i obyczajem zachodnim podsunął jej krzesło gdy siadała. A gdy już usiedli, zapytał z ciekawością w głosie.- Z kim właściwie chcesz otworzyć tą firmę Kasumi-chan?
- Z Aukele Kaewe. Poznałam ją tu w Honolulu, to młoda i ambitna dziewczyna. - Kasumi uśmiechnęła ucieszyła się, że mąż tak się o nią troszczy.
Kaewe... Kaewe... Ryozo nie kojarzył tego imienia. Wydawało mu się, że ten interes jest bardzo ryzykowny. Ale też wiedział, że Kasumi go nie posłucha jeśli jej zabroni. Zresztą gdy w coś się angażowała całym sercem, to nigdy nie słuchała czyichś rad.
- Ryozo-kun, nie musisz się martwić.
-Kto powiedział, że się martwię.- odparł szybko Ryozo przyłapany na rozmyślaniach.
- Widzę to w twoich oczach. - Odparła. Ona naprawdę go kokietowała.
-Ja... wcale się...- speszył się Ryozo wytrącony z równowagi. Kasumi potrafiła przejrzeć jego maski. Zawsze.- Nie możesz mnie winić, że się martwię. W końcu jesteś...- nie dopowiedział. Nie potrafił dopowiedzieć. Nie potrafił określić, nie potrafił uzewnętrznić swych uczuć. A może tylko się bał to uczynić?
-Więcej odwagi Ryozo-kun.”-szeptał cichy kobiecy głosik kibicując mu.
- Jesteśmy?? - Podchwyciła jego żona.
-Jesteśmy małżeństwem. -mruknął bardzo cicho Ryozo. W zasadzie zachowanie żony przywoływało pewne wspomnienia, przyjemne wspomnienia. Zresztą nie było nigdy między nimi cichych dni. Po prostu praca w Tokio nie dawała im zbyt wielu chwil, poza kolacją, śniadaniem... Tylko wtedy dłużej się widzieli.

Przyszedł kelner z kartą dań i przez chwilę państwo Sakamoto milczeli wędrując spojrzeniem po kolejnych daniach. W zasadzie kuchnia meksykańska była dla nich nowością. Na Hawajach jedli albo przygotowane przez siebie posiłki, albo kuchnię wietnamsko-chińską, albo..amerykańsko-włoskie potrawy typu hot-dog, hamburger i pizza.
Ostatecznie oboje zamówili coś co uznali, że może być smaczne.
A przy posiłku pan Sakamoto podjął ponownie rozmowę.
- A jak tam twoje hobby ? Znalazłaś nowe plenery? -spytał mimochodem Ryozo pomiędzy posiłkami.
- O’ahu jest pełne przepięknych miejsc. - Odparła. - Takich dzikich. Tylko usiąść i malować. Ale na to trzeba mieć czas. - Westchnęła.
- Teraz będziesz pewnie miała więcej okazji do jazdy. Bo będziecie chyba tu oferować usługi?- spytał ostrożnie o interesy... przyszłe interesy jego żony.
- I to jest właśnie piękne w tym wszystkim. Będę pracowała tutaj. Będę miała więcej czasu. - Rzekła radośnie.
-Namalowałaś coś ostatnio? Pamiętam jak byłaś dumna ze swego ostatniego obra...- zamilkł przypominając sobie zaproszenie w sprawach biznesowych jednego z ważnych szych Toyoty na kolację. I jego kpiny z jej dzieła, które oboje musieli w milczeniu znosić. Było to dla niej szczególnie bolesne. Ale cóż mogli poradzić, że ów Japończyk bardziej cenił tradycyjną sztukę japońską od tej wzorowanej na europejskich wzorach.
Pani Sakamoto lekko poblakła, ona też najwyraźniej sobie to przypomniała. Szybko wzięła do ręki kieliszek z winem, które zamówili i upiła trochę.
- Zaczęłam... - Odchrząknęła lekko starając się ukryć drżenie głosu. Wzięła jeszcze jeden łyk. - Zaczęłam, znalazłam takie piękny kawałek plaży. Powinieneś to zobaczyć. Lazur wody. Biały piasek. Przepiękny widok. - Rozmarzyła się.
-Nie wątpię. Zawsze lubiłaś takie miejsca.-rzekł Ryozo wspominając dawne czasy.
- To mi się podoba w Ameryce. Oni mają tak dużo czasu wolnego i potrafią go miło spędzać. - Wino chyba podziałało na Japonkę. Policzki jej się zarumieniły.
-Nie wiem czy Hawaje są Ameryką. Moi pracownicy mają na ten temat różne zdania. - Ryozo wspomniał rozmowy z pracy.- Ale na pewno jest to urokliwe miejsce choć... Okinawa też jest ładna.
- Anta, tu jest jak w raju. Musisz tylko wyjść z biura i rozejrzeć się po okolicy. Tej dalszej niż miasto.
-Ostatnio... raczej praca mnie dociśnie do ziemi.- odparł w odpowiedzi Ryozo.
Kasumi Sakamoto westchnęła tylko ciężko, ale nie ciągnęła dalej tematu.
- A u ciebie w pracy wszystko dobrze. - Spytała po krótkiej chwili milczenia.
-Iye. Nie jest zbyt różowo. Chodzą plotki o reorganizacji w oddziale hawajskim. - odparł Ryozo wpatrując się w kieliszek pełen tequili.Nie żeby specjalnie lubił pracować w swym zawodzie, ale... przywykł już do swego garnituru i dziwnie czułby się bez niego.
- Nie masz się co martwić. - Żona starała się go pocieszyć. - Jesteś świetny w tym co robisz. Ty to wiesz, oni to wiedzą inaczej nie wysłaliby cię tutaj. - Mówiła to z takim przekonaniem i pewnością.
-Oni...- Ryozo uśmiechnął się kwaśno przypominając sobie drugi problem ich związku. Tajemnice jakie miał przez Kasumi. Sekrety których nie mógł jej zdradzić. Uśmiechnął się mówiąc.- Nie martwię się tym, że mnie zwolnią. Po prostu ta cała sytuacja niepewności jest... irytująca. Nie wiadomo co centrala planuje.
Po czym zmienił temat na bardziej przyjemniejszy. Zaczęli wspominać wspólne chwile, które spędzili razem. I na tych wspomnieniach zeszła im cała butelka trunku.

Z restauracji ruszyli taksówką. Siedzieli razem, wtuleni w siebie nawzajem i milczeli. Nie chcieli zniszczyć tej chwili niepotrzebnym słowem. Dojechali do jej domu. Ryozo odprowadził ją do drzwi i wtedy Kasumi pocałowała go w policzek. Nie spodziewał się tego. Objął ją instynktownie ramieniem, przyciągnął do siebie... Spoglądał w jej oczy tak ją trzymając, ale zabrakło mu odwagi by ją pocałować. Zresztą nie pierwszy raz. Ich małżeństwo nie było budowane na gwałtownym uczuciu, ich pożycie małżeńskie było bardziej pełne czułości i delikatności niż porywów namiętności.
Nie potrafił zmienić swej natury w ciągu jednego dnia. Nawet tequila tu nie pomagała.
-Śpij... dobrze. Kasumi-chan.- wyszeptał tylko.
Chwile się wahała, ale tylko chwilę. Później na jej twarzy zagościł uśmiech.
- Ty też Ryozo-kun. - Odsunęła się od niego.
Po czym pożegnali się zgodnie z japońskim obyczajem, każde z nich z własnymi rozterkami w sercu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-10-2012, 21:13   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
John udał, że nie widzi łez przechodzącej obok niego dziewczyny i powoli ruszył w stronę swego stolika. Nie słyszał, by Leilani miała syna, ale, prawdę mówiąc, nigdy się nie interesował personelem "Hualani", przynajmniej nie na tyle, by zajmować się ich życiem osobistym. Poza tym... nie był lekarzem, nic nie potrafiłby pomóc.

- Aukai - John zatrzymał się na moment przy barze. - Koktail ananasowy, dobrze?


- Wstrząśnięty, nie mieszany, jak zawsze? - uśmiechnął się barman. - Zaraz będzie.
- I usiądź z nami na chwilkę - zaproponował John. - Znasz tę wyspę co najmniej tak samo dobrze, jak ja.
Aukai pokręcił głową.
- Nie teraz - powiedział. - Leilani gdzieś pobiegła, więc będę mieć więcej pracy. Ale zobaczę, co da się zrobić.


Dyskusja przy stoliku trwała.
Oahu nie była zbyt wielka, ale dało się tu pojeździć. Było tu parę dróg, na których można było poszaleć, parę ciekawych miejsc do odwiedzenia, parę plaż, na których można było swobodnie popływać. W ruch poszły mapy, tudzież wspomnienia osobiste.

- Taniec hula? Taki bardziej autentyczny, a nie dla turystów? - upewnił się John. - Z tym może być trudno. Przynajmniej na Oahu. Za dużo cywilizacji. - Uśmiechnął się. - Ale w Laie jest takie jedno miejsce... “Aloha Club”. Warto odwiedzić.
- Odwiedzimy - zapewnił go Roger, dwumetrowy blondyn, urodą przypominający Wikinga. - Jest tam gdzieś w pobliżu jakaś plaża, żeby się można poopalać bez zbędnego tłoku? - spytał.
- Znajdzie się - zapewnił go John. - Ci jednak, co pragną ciszy i spokoju, biorą jacht i jadą na Ni’ihau czy Lehua, lub szukają czegoś jeszcze mniejszego i bardziej bezludnego.
- Ci, co pragną ciszy i spokoju, nie jeżdżą harleyami - roześmiała się Lea, drobna brunetka, jedna z szóstki przybyłych na Oahu harleyowców.
- Nawet my lubimy niekiedy zrzucić skórę i popluskać się w falach oceanu - równie żartobliwym tonem dorzuciła Madison, blondynka, podobnej postury co jej przedmówczyni.
- Ale powiedzcie mi jeszcze, co to jest za historia z tym całym Pocałunkiem? - Roger zmienił nagle temat. Wyciągnął z kieszeni gazetę i położył na stole. - Kupiłem raptem trzy gazety, żeby się przekonać, co się tu dzieje ciekawego, a w każdej o tym trąbią.
- Nie chwal się tak głośno tym, że umiesz czytać - powiedziała na pozór poważnym tonem Lea. - Psujesz nam opinię. Co z tym jest? - zwróciła się do “tubylców”. - Serio to coś poważnego?
Przez moment panowało milczenie.
- To takie tutejsze świństwo. Narkotyk powodujący totalny odlot, wprost w zaświaty - wyjaśniła Alice, podobnie jak John i Aukai należąca do hawajskiego oddziału klubu Harley Owners Group. - Kanaloa, nie wiem, czy wiecie, to tutejszy dawny bóg zaświatów i magii - mówiła dalej. - Obecnie uznawany jest za boga zła i śmierci. Tak więc lepiej nie dajcie się namówić na nic mocniejszego, niż trawka - zasugerował.
- Wyrośliśmy już z tego - oświadczył Roger.
- Właśnie - przytaknęli niemal równocześnie Tony i Sam.
- Więc co z tą plażą? - Lea wróciła do poprzedniego tematu.
- W połowie między Kahuku a Laie trzeba zjechać z Kamehameha Highway nad morze - zaczął wyjaśniać John.

Dwie godziny (i trzy koktaile anansowe, tudzież porcję lau lau) później w drzwiach “Hualani” stanęła zgrabna brunetka o typowej dla Haitańczyków urodzie.


Sposób, w jaki przywitała się z Johnem, wywołał aplauz i żartobliwe docinki ze strony licznie zgromadzonych w knajpce gości, jednak ani Kiana, ani John nie przejęli się tym zbytnio. Tego typu “komentarze” w wykonaniu klientów knajpki były na porządku dziennym.
Kiana wymieniła kilka pozdrowień ze znajomymi, a potem podeszła do stołu harleyowców.
- Panie, panowie - oznajmiła, po wymianie powitań - porywam Johna.
Wymieniony rozłożył na pozór bezradnie ręce.
- Cóż, siła wyższa - powiedział z uśmiechem świadczącym o tym, że nie ma nic przeciwko porywaniu. - Alice i Aukai z pewnością mnie zastąpią.
Razem wyszli z knajpki i skierowali się na parking, gdzie wśród innych motorów czekał Harley-Davidson Johna.

- Zjesz coś? - spytała Kiana wychodząc spod prysznica.
Strój dziewczyny, składający się jedynie z kwiecistego pareo, zachęcał do nieco innej konsumpcji, ale John tylko się uśmiechnął, ograniczając się do spojrzeń.
- I nie oblizuj się tak - dodała.
- Ja?? - John był uosobieniem niewinności.
- Co powiesz na poke? - spytała sprawdziwszy zawartość lodówki.
- Z przyjemnością ci pomogę - odparł.

Kolacja we dwoje. Dobry początek wieczoru. A może, biorąc pod uwagę porę dnia, trzeba by powiedzieć - nocy.

Delikatne pikanie, wydobywające się z głośnika Mac’a, wyrwało Johna ze snu.
- Która godzina? - Głos Kiany był zdecydowanie senny. - Czy to czasem nie sobota? - Dziewczyna ziewnęła.
- Dzień dobry. Jakiś mail - odparł John tłumiąc ziewnięcie. - Od jakiegoś dobrego znajomego zapewne. Inaczej Moani by go nie przepuściła.
- Czy ty jej zbytnio nie przeciążasz? - uśmiechnęła się Kiana. - Tyle ma obowiązków, a ty jeszcze jej każesz sprawdzać pocztę. Dzień dobry, Moani! - podniosła nieco głos.
- Dzień dobry, Moani - powtórzył po niej John.
- Dzień dobry, Kiano. - Łagodny kontralt jakby spłynął z sufitu. Aż trudno było uwierzyć, że to symulacja komputerowa. - Jest siódma pięć. Dzień dobry, John.
- Moani, wyświetl mail na monitorze - polecił John.
Stojący na biurku monitor nagle się rozjaśnił.

- Za godzinę muszę być w pracy - powiedział John, po zapoznaniu się z treścią wiadomości. - Starczy czasu na prysznic i jakąś grzankę. W instytucie stracę jakieś dwie godziny. Zaczekasz na mnie? - spytał wstając.
Kiana pokręciła głową.
- Od czasu do czasu muszę pomieszkać u siebie. - Uśmiechnęła się. - Ktoś musi podlać kwiatki. Prysznic i grzanki - powiadasz? - Wysunęła się spod koca.

Poranny prysznic zazwyczaj pomysłem jest dobrym, tyle tylko, że ten nieco się... przeciągnął. Na grzanki już nie starczyło czasu. Przynajmniej John nie zdążył nic zjeść.
- Podrzucić ci kilka kanapek do pracy? - spytała Kiana.
- Nie, dam sobie radę - odparł John.
- No to do zobaczenia w klubie. Tylko się nie spóźnij. Za bardzo.
- Ja??
Wychodząc słyszał jeszcze, jak Kiana prosi Moani o podniesienie żaluzji.

Ranek był piękny i zapowiadał równie ładny dzień. Co, nie da się ukryć, było dla Hawajów dość typowym zjawiskiem, szczególnie o tej porze roku. Wierny stalowy rumak Johna jak zwykle nie zawiódł i John nie miał zbyt wielkich problemów w zjawieniu się na czas w budynku instytutu.
- Hej, Peter - powitał swego współpracownika. - I jak tam nasze podstawy do stworzenia Skynetu?
- Idziemy stale do przodu - odparł Peter. - Mamy już nawet małe Terminatorki. - Wskazał na stojącego na biurku robocika. Ten, mający wbudowane receptory ruchu, natychmiast zareagował na gest.
- Gdzie jest Sara Connor? - spytał, unosząc dłoń uzbrojoną w laserowy pistolet i wycelował go w Johna. - Mów lub giń!
- Operacja anulowana, T-800 - powiedział Peter i czerwone oczka robocika przygasły. - Chciałem ci pokazać pierwsze efekt działania naszego Malarza - mówił dalej Peter. - I wiesz... mam wrażenie, że jesteśmy na dobrej drodze.
“Malarz”, wbrew nazwie, nie służył do malowania portretów, martwych natur, pejzaży czy ścian. Program miał, w swym założeniu, na podstawie serii zdjęć “wydobyć” na światło dzienne charakter modela.
- A na kim go testowałeś? - spytał zaciekawiony John.
- A czyich fotografii jest zawsze najwięcej? W różnych pozach i sytuacjach?
- Ani chybi jakiś polityk, artysta lub modelka - odparł John. - Ale najlepiej, gdyby to był ktoś, kto nas nie zna i nie będzie mieć szansy, by nas dopaść, gdy się okaże, że obraz pokaże nie taki typ charakteru, jaki oficjalnie owa osobistość prezentuje.
- Hmmm... Może i masz rację... - odparł Peter z namysłem. - Niektórzy mają wysokie mniemanie o sobie i są absolutnie pozbawieni poczucia humoru.
- Tak jak ja - uśmiechnął się John i dumnie zadarł nosa.
- Wiem, wiem - odparł szybko Peter. - Nawet bym nie śmiał zaproponować twojej szanownej osoby.

Mniej więcej dwie godziny później obraz był gotowy.
Czy ‘oryginał’ byłby zachwycony, widząc chciwość w oczach i niechęć do świata w zaciśniętych ustach? Na szczęście był daleko, a ani Peter, ani John nie zamierzali wysyłać mu prezentu z okazji zbliżających się sześćdziesiątych urodzin.

- Pełen sukces. - John z uznaniem pokiwał głową. - Ozłocą nas, czy zawiśniemy szybko i wysoko?
- Jeśli znam życie, to to drugie - odparł Peter. - Ale najwyżej wywalą nas na zbity pysk. - Uśmiechnął się. - Trzeba będzie mimo wszystko się tym pochwalić.
- Z wieńcem na skroni będzie ci do twarzy - stwierdził John. - A jak idzie nauka brydża? - spytał.
Peter skrzywił się.
- Guzik z pętelką - odparł. - Pół nocy nad tym siedziałem, ale zmiany, które chcieliśmy wprowadzić, niewiele dały.
- Wynika z tego, że Moravec ma aż za dużo racji. - John nie wyglądał na zachwyconego. - No nic. Zamykamy sklepik. Ja mam spotkanie, a ty... - spojrzał na swego nieco sfatygowanego współpracownika. - Idź spać. Odwieźć cię?
- Zadzwonię po Lisę - odparł Peter. - Do zobaczenia w poniedziałek.
- Znikaj. Ja tu wszystko powyłączam - powiedział John. - Do poniedziałku.


“Hui Nalu Canoe Club” był instytucją otwartą tylko dla członków. Ewentualnie dla osób przez tych członków wprowadzonych. To, że Kiana była członkinią klubu, stanowiło całkiem przyjemny, acz niekonieczny dodatek do ich znajomości. Dzięki temu, w takim dniu jak sobota czy niedziela, można było znaleźć kawałek w miarę wolnej plaży czy wody bez wyjeżdżania poza miasto.

- Pan Kaewe. - Portier uprzejmie skinął głową. - Pani Uilani czeka w Sali Błękitnej.
- Dziękuję. - John skinął głową i ruszył na poszukiwania Kiany.

- Skorzystamy z fali? - spytała Kiana. - Są świetne warunki.
- Maniaczka - uśmiechnął się John. - Trenujesz do kolejnych zawodów? Jedno mistrzostwo ci nie starcza?
- I jedno drugie miejsce, pamiętaj o tym - dodała Kiana, dumnie unosząc głowę. - Nie, nie. Tym razem dla samej przyjemności surfowania.
- W gruncie rzeczy wiedziałem, że nie przychodzimy tu dla ładnego piasku czy samej przyjemności spotkania się - odparł John. - Niech ci będzie. Dla ciebie wszystko.
- Och, wzruszyłam się... Jeszcze trochę i zemdleję z wrażenia. - Kiana przewróciła oczami.
- Z przyjemnością cię ocucę, kochanie ty moje - zapewnił ją John.
- Taaa... I z pewnością będziesz mieć paru rywali do metody usta-usta - westchnęła symulując rozmarzenie. - A nuż któryś cię ubiegnie? - Ząbki Kiany błysnęły olśniewającą bielą w czarującym uśmiechu. - Wdzięczność ocalonej kobiety nie zna granic... - Mrugnęła kokieteryjnie po czym nagle wybuchnęła tłumionym śmiechem. - Nie, jednak zrezygnuję z takiej formy wyrażania emocji.


Woda była wspaniała. Fale również. I chociaż John nie mógłby rywalizować z Kianą pod względem umiejętności, to udało mu się nie ulec zbyt często morskim falom. Raptem jedna wywrotka, to tyle co nic.

- Miałaś rację. - John oparł się o stojącą na piasku deskę. Przeniósł wzrok z fal na Kianę. - Z przyjemnością sobie odświeżyłem niektóre umiejętności. - Z wdzięcznością skinął głową. W ramach wyrażania wdzięczności zapraszam cię na obiad. Wolisz jakieś danie klubowe tutaj, specjał dnia w “Hualani” czy coś upieczonego przy domowym ognisku?



W końcu zdecydowali się na piknik, a na miejsce wybrali sobie Opae'ula Reservoir.
Oczywiście można by rzec, że nie trzeba szukać zbiorników wodnych, gdy pod ręką jest cały ocean, ale przyjemnie było niekiedy posłuchać szumu drzew i śpiewu ptaków zamiast szumu fal i nawoływania mew.
John delikatnym pstryknięciem strącił mrówkę, spacerującą po leżącej na trawie dłoni Kiany. Dziewczyna zdawała się drzemać, nie zwracając uwagi na to, że słońce dawno minęło zenit powoli acz systematycznie zaczynało się chylić ku zachodowi.
- Hej, śpiąca królewno... - John cmoknął Kianę w czubek kształtnego nosa. - Pobudka.
- Nie śpię - mruknęła dziewczyna. - Rozmyślam.
- ??? - Milczenie Johna było dość wymowne.
Kiana otworzyła jedno oko i spojrzała na swego milczącego w tej chwili rozmówcę.
- Nie wolno myśleć? - spytała. - Nie jestem blondynką z kiepskich dowcipów. - Wykrzywiła usta w krzywym uśmiechu.
- Lubię brunetki - oświadczył John. - A szczególnie jedną. I na szczęście nie należy do tych, których czoła nigdy nie skaziła żadna myśli.
Kiara pokazała mu język.
- Co robisz w przyszłą niedzielę? - spytała.
- Na Wielką Pele! Nad tym sie zastanawiałaś?
- No co? Nie wolno snuć dalekosiężnych planów?
- Bez względu na to, co knujesz - zapewnił ją John - możesz na mnie liczyć. A teraz chodź. Zapraszam cię na kolację.
- Domową? - spytała Kiana. - Jak wczoraj?
Ujęła podaną sobie dłoń, potem wstała.
- O nie. - John pokręcił głową. - Do najlepszej niemal restauracji na wyspie.
- Niemal?
- Ponoć nie przepadasz za sushi. - Uśmiechnął się. - Co powiesz na tradycyjne hawajskie potrawy serwowane w “Orchids”?
- To jedziemy, jedziemy! - Nie czekając, aż John zwinie resztki ich piknikowego obozowiska Kiana ruszyła w stronę stojącego na uboczu jeepa.


Jedzenie w “Orchids” było wspaniałe, podobnie jak i widoki, roztaczające się z okien.
Jako że jednak wszystko się kończy, a szczególnie sprawy sprawiające przyjemności, tak też i ten wieczór musiał się prędzej czy później skończyć.
- Przejdziemy się kawałek? - spytała Kiana. - Mały spacerek, by stracić trochę z tych przepysznych kalorii?


Krocząc powoli przez pełne życia (mimo nocnej pory) miasto dotarli w końcu na Huali Street, gdzie Kiana mieszkała wraz ze swoją współlokatorką.
- A zatem do jutra, skarbie - powiedział John, gdy wreszcie skończyli się żegnać.
- Do jutra. Pa.
Kiana obróciła się i ruszyła w stronę wejścia do budynku. John poczekał, aż w oknie zapłonie światło, a dziewczyna pomacha mu na pożegnanie. Przesłał je całusa, co Kiana skwitowała uśmiechem, a potem ruszył w stronę domu.


Drzwi otworzyły się, ledwo położył dłoń na czytniku linii papilarnych. Światło w korytarzu zapaliło się automatycznie.
- Dobry wieczór, Moani - powiedział, zamykając drzwi.
- Dobry wieczór, John - odpowiedział damski, ciepły głos.
- Jacyś goście, maile? - spytał, przebierając się w domowe rzeczy.
- Nikt nie przyszedł. W poczcie sam spam. - Moani była zedydowanie lakoniczna.
- Włącz mi proszę KGMB - powiedział.
Usiadł w wygodnym fotelu, gotów zapoznać się ze wszystkimi nieszczęściami, jakie spadły na miasto i wyspę w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.

Było już po północy, gdy wyłączył telewizor i ruszył pod prysznic.

- Dobranoc, Moani - powiedział, kładąc się spać. - Obudź mnie o szóstej.
- Dobranoc, John - padła odpowiedź. - Nie zapomnę.
- Zgaś, proszę, światło.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-10-2012, 13:13   #5
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Wyszła z budynku sądu federalnego im. Księcia Jonaha Kuhio zamyślona, przez sekundę oślepiło ją słońce jakby ktoś pacnął ją delikatnie w czoło mówiąc „Hej obudź się i popatrz dookoła.”. Przystanęła na chwilę oddychając głęboko, zdecydowanie wolała Honolulu od Nowego Yorku. Nie chodziło nawet o klimat, zadrżała na wspomnienie zim na uniwersytecie i w samym mieście, tylko o zagęszczenie. W Nowym Yorku ulice niemal cały dzień toną w cieniu wielkich budynków, tu zaś ciężko było wypatrzyć coś większego niż trzy piętra. ~ I chwała za to duchom przodków. ~ pomyślała skręcając w prawo na parking. Czuła jak opada z niej zbroja „twardej i wrednej pani prawnik”, wielu znajomych nie poznawało jej na Sali rozpraw, dosłownie. Pewna koleżanka z roku stwierdziła, że „kiedy Otti wchodzi do sądu zmienia się jak Dr Jekyll.” I coś w tym było, była świadoma jak zmienia się jej wyraz twarzy, postawa, nawet głos, zdawała sobie także sprawę, że zmieniał się także jej charakter kiedy zabierała się za swoje „Prawnicze voodoo”. Ale jej to nie przeszkadzało Chris uwielbiał oba jej wcielenia. Złapała się na rozmyślaniu jak bardzo podobałaby mu się tutejsza pogoda. ~ Pewnie jęczałby, że mu za gorąco. ~ parsknęła mentalnym śmiechem do swych myśli otwierając drzwi samochodu. Brakowało jej go, bogowie jakże jej go brakowało, brakowało jej jego herbaty różanej którą przynosił gdy kuli razem do egzaminów. Jego uśmiechu gdy leżeli na kanapie w ich małym mieszkaniu, tych chwil kiedy patrzyła jak śpi. Jadąc czuła łzy na policzkach, na szczęście nie spowodowała wypadku, po pół godzinnej jeździe skręciła w stronę domu, otarła łzy nim wyszła z samochodu, gdy otwarła drzwi poczuła zapach czegoś smakowitego dolatujący z kuchni. Kaitlin pewnie znowu eksperymentowała z lokalnymi potrawami, Aoatea ciągle zdumiewała się jak jej teściowa była w stanie tak szybko i niemalże bez trudu dostosować się do nowego otoczenia.
- Mama! - usłyszała gdzieś z ogrodu, po czym do domu wpadł jej synek skacząc w jej ramiona i zaplatając nogi jak mały miś koala.
- No jestem. - powiedziała z uśmiechem tulącemu się do niech chłopczykowi i sama też go przytuliła.
- Opowiadaj jak ci minął dzień?

Idąc z malcem na ręku do kuchni słuchała jego opowiadań o dniu spędzonym w wśród małych skautów. Synek opowiadał jej poważnym głosem o wielkiej wyprawie do lasu gdzie widzieli rodzinę walabii i jak można rozpoznać czy dana roślina to czasem nie trujący bluszcz. Pomysł by małego dzikusa wysłać do skautów był autorstwa Kaitlin która aż klasnęła z radości gdy dowiedziała się że w okolicy jest obóz. Aoatea miała wiele wątpliwości ale jak na razie wyglądało to nieźle, tym bardziej, że w grupie Tamatiego było jeszcze kilku chłopców z rodzin Garou albo ich krewniaków. Zresztą sam instruktor także był krewniakiem, stąd właśnie tak wiele wycieczek do lasu. Jej synek wpasował się idealnie w grupę, niezły wyczyn jak na blondyna z niebieskimi oczkami w grupie brunetów o ciemnej karnacji. Wprawdzie jako jedyny nie umiał pływać, i dopiero zaczynał się tego uczyć ale był prawdziwym asem we wspinaniu się na cokolwiek i w lot chwytał różne umiejętności potrzebne małym skautom. Po kilku bójkach dorobił się także paru przyjaciół „najlepsiejszych” jak sam ich określał. Co dziwne oni też uważali go za najlepszego kumpla i odwiedzali się nawzajem regularnie, kompletnie nie pamiętając już całego zdarzenia ale cóż, faceci, nawet tacy mali byli po prostu dziwni w ten sposób.

W kuchni czekał ją kolejny rozczulający widok, Airini z włosami związanymi hustką i w fartuszku z podobizną Hello kitty pracowicie pomagała swojej babci w tworzeniu obiadu. ~ W życiu bym nie uwierzyła że coś takiego może się zdarzyć w prawdziwym świecie, wyglądają jak z reklamy proszku do pieczenia albo innych kulinariów. ~ uśmiechnęła się do swych myśli. ~ Może wypadałoby małej także znaleźć jakieś zajęcie spoza zestawu „mała gosposia”? ~ zastanowiła się ~ W końcu może kiedyś zechcieć wyjść z kuchni. Ale z drugiej strony po co zmuszać na siłę? Będzie chciała to się jej załatwi college albo i uniwerek. A nie będzie chciała to zostawi fundusz na kuchnię marzeń albo dla swoich dzieci. Cichą myszką i tak nie będzie, nie po mnie i Chrisie, Kaitlin też nie nazwałabym potulną. ~
- Jak wam mija dzień? - spytała wchodząc i na razie porzucając myśli o kształtowaniu przyszłości swych pociech.
- Mama! -krzyknęła Airini biegnąc do swej mamy aby zająć miejsce na jej wolnym ramieniu.
- Hej słoneczko, widzę, że dzielnie coś tu z babcią tworzycie? - spytała. Mała puściła ją na chwilę by kiwnąć blond główką i powiedzieć.
- Babcia robi pieczeń a ja ciasteczka! - z dumą odpowiedziała mała kucharka. Wprawdzie masa na tupperwareowej stolnicy przypominała raczej jasnożółty glut niż ciasteczka no ale ktoś musiał zagnieść ciasto a jak lepiej odwrócić uwagę małej pięciolatki od gorącego piecyka niż dając jej odpowiedzialne zadanie? Przez następne pół godziny siedziała sobie na stołeczku popijając herbatę rozmawiając na luźne tematy z Kaitlin i obserwując jak Airini i Tamati kłócącą się czy ciasteczka powinny być z cynamonem czy kruche z cukrem, osobiście miała nadzieję na owsiane z rodzynkami ale kolor masy się nie zgadzał. Oczywiście po chwili oboje domagali się by to ona zadecydowała, święcie wierząc, że decyzja będzie po ich myśli. Aoatea stwierdziła, że przecież nie ma chyba problemu ze zrobieniem jednej połowy tak a drugiej tak. Kaitlin natomiast stwierdziła że ponieważ robią babeczki cała rozprawa jest unieważniona i wszyscy mają natychmiast wracać na swoje miejsca bo nie dostaną ani obiadu ani deseru.
~ No i od razu widać kto jest Alfą w naszym stadku. ~ pomyślała wesoło pani prawnik zdolna rozdzierać auta na strzępy, grzecznie popijając herbatkę z uśmiechem i miną totalnego niewiniątka. Nota bene identyczne miny miało jej potomstwo kontynuujące wspólne zagniatanie ciasta w totalnej zgodzie i harmonii, dokładnie tak jak przez ostatnie pół godziny i nikt nie udowodniłby że było inaczej, ooo nie proszę pani. ~ Niesamowite, już umieją zastosować zasadę domniemanej niewinności. Pewnie nawet mają w razie czego gotowe zeznania i linię obrony opartą na Wielkich-Mokrych-Oczkach. Oj będę miała wesołą starość z tą dwójką łotrzątek jeśli nic mnie wcześniej nie zagryzie. ~
- A tobie córeczko jak poszło dziś w sądzie? - spytała Kaitlin kończąc puree z ziemniaków.
- Sędzia odroczył rozprawę, ale mam ich na widelcu, a tak apropos widelca… - w tym momencie dźwięczne „Ping!” dochodzące z piekarnika obwieściło koniec oczekiwania. Dzieciaki w momencie umyły ręce i, nim jeszcze obie kobiety zdążyły ułożyć potrawy na stole, oboje czekali już ze sztućcami w rękach i wilczym głodem w oczach. Wyglądali jak dwie małe piranie które widziała w jednej z kreskówek w telewizji. Nie mogła nie parsknąć śmiechem, a gdy wyjaśniła Kaitlin powód ta również się roześmiała, dzieciaki zaś zignorowały dziwaczne zachowanie dorosłych i zajęły się obiadem, bo jak wiadomo obiad to poważna sprawa. No nie?

Obiad był świetny, nie chodziło nawet o smak potraw, jakimś cudem będąc razem tworzyli jakby osobny świat. Siedząc przy stole śmiejąc się z leśnych przygód Tamatiego i słuchając jak Airini rozbijała jajka czy opowiadając drobne zdarzenia jakie miały miejsce w kancelarii czuła, że byli rodziną i nie potrafiła się smucić. Christopher gdyby żył, siedziałby teraz z nimi, nie ważne gdzie by mieszkali, chciałaby aby tu był, ale smutek po prostu nie miał do niej dostępu w tym kręgu kochających serc.
Gdy siedziała z Kaitlin na werandzie, przebrana w luźne domowe ciuchy, popijając mrożoną herbatę i patrząc na rezerwat Round top czuła się odprężona jak po dobrym masażu.

- Zdajesz sobie sprawę jak jestem ci wdzięczna za opiekę nad maluchami, sama nie poradziłabym sobie z ich wychowaniem i kancelarią. - powiedziała to swojej teściowej.
- Bzdura, moja droga. - stwierdziła starsza kobieta. - Jak wy to teraz mówicie? „Jesteś lepsza w te klocki niż myślisz?” Choć zgodzę się, że w kuchni jesteś totalną amatorką, nawet mój ś.p. Harlod gotował lepiej niż ty skarbie. Ale uwierz mi kiedy mówię, że gdybyś nie zabrała mnie ze sobą pewnie bym nie wytrzymała w tym pustym domu. I druga sprawa, kochana poza zajmowaniem się domem ja tak naprawdę niewiele więcej potrafię, nawet nie próbuję sobie wyobrazić jak ty radzisz sobie z całym tym domem wariatów który nazywasz kancelarią. Właściwie to ja powinnam być wdzięczna tobie, że zabrałaś mnie z Nowego Yorku, kocham to miasto ale w moim wieku zima jest łatwiejsza do zniesienia na Hawajach. No i tylu tutaj przystojnych półnagich mężczyzn…
- Mamo, no wiesz… - zaczęła Aoatea
- A spróbuj tylko powiedzieć „w twoim wieku” to pójdziesz spać bez kolacji młoda damo. - ucięła ze śmiechem jej teściowa, grożąc palcem.
- Miałam na myśli tylko to, że wszystkie sąsiadki umrą z zazdrości jak im poderwiesz najlepszych facetów. - gładko dokończyła młoda Garou.
- Nieźle się wybroniłaś. - parsknęła starsza z kobiet.
- Taki zawód.- stwierdziła młodsza wzruszając z uśmiechem ramionami ramionami.
- Prawda, a propos zawodu jak wygląda jutrzejszy dzień?
- Jak zwykły dzień w biurze, jeśli nic się nie posypie to wrócę jak zwykle.

Wieczorem gdy dzieciaki już spały, umyte i najedzone pojechała do klubu „Shape” by dać się sponiewierać i samej sponiewierać kilku innych uczestników kursu Krav magi. Co by nie mówić, spodobało jej się, wysiłek fizyczny świetnie odwracał uwagę od smutnych myśli i pozwalał odsapnąć mózgowi ostro wykorzystywanemu w czasie pracy. Dawało jej to także pewne poczucie spełnienia, świadomość własnej siły i wartości, no i regularny łomot, jak mówił jej brat, zapobiegał obrastaniu w zbędne kilogramy. Co przy jej głównie siedzącym trybie pracy i mistrzostwu Kaitlin w gotowaniu niechybnie by ją czekało.
Gdy wróciła do domu wyciągnęła swojego glocka z skrzynki na broń, do której klucz miała tylko ona i Kaitlin, i zajęła się jego czyszczeniem i oliwieniem, następnego wieczoru miała wizytę na strzelnicy. Robiła to w salonie gdyż Kaitlin zabroniła wnoszenia smaru do swego świętego przybytku. Strzelanie było kolejnym pomysłem jej nadopiekuńczego brata z zespołem „mucho macho man” choć i ten rodzaj „rozrywki”, o dziwo, przypadł jej do gustu mimo konieczności długiego prysznica nim przestała czuć zapach prochu. Było coś niesamowitego w strzelaniu z ostrej amunicji, jakby śmierć przysiadła na ręku i czekała aż się ją pośle gdzieś w przestrzeń. Nie żeby chciała kogoś zabić lub zranić, po prostu mieszanka szacunku, strachu i mocy gdy posługiwała się pistoletem naprawdę odurzała lepiej niż porządny drink. Z tą myślą złożyła z powrotem pistolet upewniając się po raz setny że jest rozładowany, sprawdziła czy oba magazynki są na miejscu i czy liczba naboi zgadza się z zapamiętaną, po czym włożyła go do skrzynki i zamknęła. Bardzo się bała trzymać w domu broń, ale dzieciaki i tak nie miały czasu myszkować gdy były z Kaitlin. Tym niemniej nim schowała skrzynkę upewniła się dwa razy, że dobrze ją zamknęła. Poszła spać tęskniąc za niebieskookim blondynem który na studiach zawrócił jej w głowie i który obdarzył ją całym szczęściem jakiego mogłaby pragnąć. ~Gdybyś tylko był tutaj…~ pomyślała odpływając w sen.
 
Rudzielec jest offline  
Stary 15-10-2012, 14:20   #6
 
Pietro's Avatar
 
Reputacja: 1 Pietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodze
Powiedzieć, że należał do osób twardo stąpających po ziemi mogło wydać się sporym niedopowiedzeniem z uwagi na to kim w istocie był. Na co dzień obcował z rzeczami, które normalni ludzie mają za wytwór zbyt wybujałej wyobraźni. Nawet jednak on starał się zachować dystans, kiedy przychodziło do wszelkiego rodzaju wizji. Wielu starałoby się odnaleźć tu jakiś związek między dziwnymi snami, które dręczyły go od kilku dni i tym, że ścieżki jego oraz tych chłopców znów się przecięły. Jego umysł ogarnęło zwątpienie, ale to z jakiegoś powodu malało. W Honolulu działo się coś niedobrego i co gorsza mogło być to tylko zapowiedzią prawdziwej katastrofy. Może zaniepokoiło to same duchy, które postanowiły mu dopomóc, a jeśli tak to kim był by ową pomoc odrzucać?

Na razie wolał jednak skupić się na tym co było mu znane - dokładnej policyjnej pracy. Chciał potwierdzić swoje przypuszczenia zanim wysnuje jakiekolwiek wnioski. Musiał dojść do prawdy, tego był pewien, a skoro nie było miejsca na najmniejszy błąd, musi zacząć od solidnych podstaw.


Wędrował między miejscem zbrodni, a salą gdzie nadal przesłuchiwano pozostałych klientów lokalu. Jak w każdy piątkowy wieczór tego typu miejsca pękają w szwach, w normalnych warunkach mogło okazać się to pomocne, ale w tym konkretnym nie liczył na wiele. Może ktoś zobaczył jak wchodzili do toalety, może ktoś nawet z nimi pogadał, może przy odrobinie szczęścia dzięki zeznaniom uda im się dorwać jakiegoś dilera. Szkoda tylko, że przy tej ilości towaru, który zalał wyspy, nie był to nawet wierzchołek góry lodowej. Miał ochotę splunąć. Mystique cieszyło się opinią miejsca zabaw dla tutejszej elity. Widać nawet dodatkowe zera na koncie bankowym nie uchronią człowieka przed śmiercią w śmierdzącym szczynami kiblu.

Minęła ponad godzina nim na miejscu pojawił się Makaio. Partner od razu odszukał Samuela, który stojąc na uboczu obserwował twarze odpytywanych przez zebranych funkcjonariuszy ludzi. Uścisnęli sobie dłoń, po czym młody śledczy sięgnął po swój notes. Przez chwilę studiował notatki, by wreszcie się odezwać.

- Mam coś co powinno cię zaskoczyć ...
- Już ich aresztowaliśmy - Kahua wtrącił w pół zdania.

Twarz jego rozmówcy przykrył wyraz szczerego zdziwienia. Ten szybko jednak zniknął. Jako detektyw nie mógł pozwolić sobie na tak ostentacyjne okazywanie emocji, a przynajmniej tego uczył go Samuel. Jak do tej pory nigdy nie udało mu się tak naprawdę zaskoczyć bardziej doświadczonego kolegi. Nic więc dziwnego, że minę pod tytułem "oczywiście, że o tym wiedziałeś" miał wypracowaną do perfekcji.

- Zgadza się, dokładnie trzech - Akamu Kamano, Robert Koch i Jerry Smith, ostatni niestety nie przeżył, dwóch pozostałych znajduje się w śpiączce. Skontaktowałem się już z lekarzami, w razie zmiany ich stanu natychmiast zostaniemy poinformowani.
- Dobra robota.

Kiedy skończył mówić poczuł jak tysiące myśli bombardują jego umysł. Szczególnie zaś jedna - ta dotycząca serii snów dręczących go przez kilka ostatnich nocy. Czy naprawdę miał wędrować przez pełne zepsucia miasto, kierując się tylko i wyłączenie ledwie słyszalnym skowytem? Zdecydowanie trafna metafora na opisanie całego śledztwa mającego za zadanie wyeliminować nowy niebezpieczny narkotyk, który skaził jego własny dom śmiercią i zepsuciem. W sercu Garou zwątpienie nie było częstym gościem, a nawet jeśli, tak jak w tej krótkiej chwili, szybko zostało wypierane przez zdecydowanie i niebywałą determinację.

- Przejrzysz jeszcze raz dokładnie dokumenty z poprzedniego zatrzymania. Potem przeprowadź pełen wywiad środowiskowy dotyczący wszystkich znalezionych w tej toalecie i wszystkich osób z miejsca poprzedniego zatrzymania. Chce wiedzieć z kim się zadają, gdzie przebywają, co lubią robić.
- Jasna sprawa, potrzebujesz czegoś jeszcze?

W odpowiedzi Samuel pokiwał tylko przecząco głową. Jego myśli powędrowały do miejsca, które było poza zasięgiem kogokolwiek. Mógł zastanawiać się nad tym setki razy, ale i tak nie kończyło się to niczym poza przypuszczeniami. Skąd wziął się ten nowy narkotyk, kto jest w stanie produkować go na taką skalę i nie pozostawiać po sobie żadnego śladu? Nawet pomimo niezbyt długiej znajomości Makaio doskonale zdawał sobie sprawę co oznacza to nieobecne spojrzenie partnera. Dlatego po prostu ruszył wykonać polecenie. Minął jakiś kwadrans nim Samuel wrócił do świata żywych. Pierwszą czynnością było chwycenie za telefon. Kilka stopniowo coraz bardziej irytujących sygnałów i w końcu w jego uchu rozbrzmiał melodyjny kobiecy głos.

- Tak, słucham?
- Z tej strony Samuel. Będzie mi potrzebny raport i wszystkie dodatkowe dokumenty związane z niedawnym zatrzymaniem, nazwiska Kamano, Koch, Smith. Lada chwila ktoś powinien się po nie zgłosić.

W słuchawce wyraźnie dało się usłyszeć przeciągłe westchnięcie. Ostatecznie kto lubił tego typu rozmowy telefoniczne? Samuel nie miał jednak w zwyczaju owijać w bawełnę, toteż wolał od razu przejść do wydawania poleceń.

- Jak rozumiem to ciebie wezwano do tego całego zamieszania w Mystique, masa ludzi wciąż o tym gada.
- Dziękuję Katherine, mam u ciebie dług - wypalił dość nieoczekiwanie, po czym wdusił czerwoną słuchawkę.

Oczami wyobraźni wyraźnie widział jej minę. Nie był to przyjemny widok. Znacznie jednak lepszy od tego, który ujrzał kiedy znajoma woń zmusiła go do obrócenia głowy. Ten zapach rozpoznałby wszędzie i w normalnych warunkach wolałby trzymać się od jego źródła na sporą odległość. Na to niestety było już za późno.


- Poważnie? W tym mieście nie ma już innych śledczych?
- Też miło mi cię widzieć Tani. Muszę przyznać, że jestem zaskoczony. Od kiedy zajmujecie się dilerką w byle klubie?

Minęło sporo czasu od ich ostatniego spotkania i Samuel kilkukrotnie złapał się nawet na rozmyślaniu jak będzie wyglądało kolejne. Zabawne jak wszystkie całkowicie różniły się od siebie. Elementem wspólnym był tylko sposób w jaki się kończyły i w tej krótkiej chwili był niemal pewien, że tym razem nie będzie inaczej.

- Bardzo zabawne, mogłabym spytać o to samo - umilkła i przez kilka uderzeń serca przyglądała się stojącemu obok mężczyźnie. - Ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawę jak wielkie gówno spadło nam na głowę prawda? Przedawkowanie w miejscu takim jak to oznacza wielkie kłopoty. Zupełnie jakby już nie obrywało nam się po dupie za każdym razem kiedy chociażby słyszy się o tym nowym śmieciu.
- Pocałunku Kanaloa.
- Cokolwiek. Jesteś pewien, że nikt z twoich nie wie nic na ten temat?

To pytanie musiało paść i jak za każdym razem Samuel wolał uciąć rozmowę zanim straci nad nią kontrolę. Posłał więc Tani jedno spojrzenie, to szczególnie które było w stanie rozwiązywać języki nawet najtwardszym bandytom. Więcej nie musiał robić. W zasadzie było tak jakby jej słowa były tylko niezbyt przyjemnym wspomnieniem.

- Domyślam się, że przejmujesz sprawę? - Wtrącił chcąc przerwać chwilę niezręcznej ciszy.
- O dziwo nie, jadąc tu dostałam telefon od komisarza. Brawo, właśnie zostałeś włączony do śledztwa. Ten cały narkotyk, pocałunek, czy inna gówniana nazwa, którą wszyscy wycierają sobie mordę, wymknął się spod kontroli. Skoro sprawą zaczynają interesować się media, do akcji musi wkroczyć superglina - posłała mu jeden ze swoich zadziornych uśmiechów.
- Odnośnie dziennikarzy - szepnął zauważając rozkładające się już na zewnątrz ekipy chcące sfilmować całe zajście.
- Do boju wielkoludzie - Tani nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę przesłuchiwanych klubowiczów.

Samuel wyszedł natomiast na spotkanie szukającym sensacji reporterom. Nie był zachwycony ale mogło być gorzej. W chwili obecnej i tak nie miał żadnych informacji, którymi mógłby podzielić się z mediami. Zasłanianie się dobrem śledztwa, tudzież nadal prowadzonymi badaniami opanował do perfekcji. W połączeniu z tak charakterystycznymi dla niego lakonicznymi wypowiedziami, sprawiało to też że nie stracił nawet pełnego kwadransa. Niedługo po nim zdał sobie sprawę, że nie miał czego szukać na miejscu. Przesłuchania jeszcze trochę potrwają, ale skoro nie został do tej pory zaczepiony, bezpiecznie mógł założyć że nie pojawił się nikt kto odstawałby od profilu standardowego klubowicza. Ostatni raz ogarnął wzrokiem wszystkie postacie krzątające się po Mystique stanowiącym miejsce zbrodni i cicho westchnął. Nienawidził tego typu spraw. To nie było morderstwo, a nawet jeśli trudno oskarżyć brak wyobraźni i zwyczajną ludzką głupotę. Laboratorium prawdopodobnie jutro z samego rana zaszczyci go telefonem informując o rzeczach, których był doskonale świadom i bez konieczności marnowania czasu techników.

Wsiadł do samochodu z zamiarem odjechania do domu. Wolał dobrze się wyspać przed weekendem, który tak szczelnie wypełni mu praca. Przekręcił kluczyk wywołując natychmiastową reakcję silnika. Niemal w tym samym momencie po raz kolejny jego myśli samoistnie powędrowały ku dziwnym snom nawiedzającym go od kilku ostatnich nocy. Siedział tak w bezruchu próbując raz jeszcze znaleźć powód i prawdziwe znaczenie tego osobliwego zjawiska. Pozostawiony w tym stanie osobliwej bezradności zdobył się tylko na wzruszenie ramionami i ruszył …

… do szpitala gdzie zawieziono nieprzytomnych chłopców. Nie wiedział na co liczy, nagłe przebudzenie? Może na spotkanie z ich rodzicami i przyjaciółmi, którzy w jakiś sposób dowiedzieli się o tragedii. Wszystko było lepsze niż powrót do domu, ostatecznie przecież i tak nie zmrużyłby oka.
 

Ostatnio edytowane przez Pietro : 21-10-2012 o 17:23. Powód: Problemy z grafikami.
Pietro jest offline  
Stary 04-11-2012, 00:50   #7
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
John Kaewe

Wtorek minął bez większych sensacji: wykłady, konsultacje, posiedzenie rady zakładowej, na której kolejne zespoły relacjonowały postępy swych badań. John też prezentował projekt swojego zespołu. Nie robił tego z własnej woli, lecz na polecenie przełożonego. W sumie nie powiedział nic odkrywczego. Każdy projekt wymaga czasu i nie ma co oczekiwać spektakularnych sukcesów z dnia na dzień.

Po nudnym dniu w pracy wieczór z Kianą był miłą odmianą. Tym milszą, że tej nocy nie było z nimi przyzwoitki w postaci Aukele. Eteryta w sumie ucieszył się że młoda projektantka nie chciała się czuć jak piąte koło u wozu i już następnego dnia zmyła się z jego mieszkania. Nie żeby nie był gotów gościć ją o wiele dłużej. Ot, miał swoje niecne plany, które kuzynka śpiąca tuż za cienką ścianą znacznie komplikowała.

***

Poranny wykład z sieci neuronowych zapowiadał się jak wszystkie inne poranne wykłady. Jak zwykle nie wszystkie ławki były zajęte, co świadczyło o tym, że wielu studentów miało ciekawsze zajęcia niż, o ironio, studiowanie. W sumie John nie mógł im się dziwić. Sam kiedyś studiował i pamiętał pogląd iż studia byłyby rajem, gdyby nie ta cholerna nauka.

Jak zwykle przednie rzędy notowały pilnie, podczas gdy tylnie drzemały w najlepsze. Od czasu do czasu zdarzało się nawet jakieś pytanie, co nieco pocieszało wykładowcę, bowiem świadczyło iż na tej sali ktoś jeszcze poza nim rozumie temat. Nic nie wskazywało na to, że wykład ten młody Eteryta zapamięta na długo.


Doktor Kaewe był gdzieś w połowie omawiania Sieci Kohonena, gdy na sali miało miejsce niecodziene poruszenie. Wszystko za sprawą studenta, który jak gdyby nigdy nic wstał z siedzenia, zaczął się przepychać ze środka rzędu na zewnątrz, a gdy już tam dotarł, postąpił dwa kroki ku wyjściu, po czym runął jak długi na schody. Nie było to runięcie z gatunku tych będących owocem nieuwagi, czy potknięcia. Chłopak zwyczajnie zemdlał.

Jakieś obecne na sali dziewczę o słabych nerwach pisnęła z przerażeniem, podniósł się hałas, studenci zaczęli wzywać pomocy. Ktoś podbiegł do nieprzytomnego, ktoś zdzwonił po pogotowie, jakiś cymbał zaczął nieprzytomnemu pstrykać zdjęcia swoim smartphone’m, z pewnością po to, by zachować je dla potomnych na facebook’u.

Mag dopadł poszkodowanego w chwili, gdy jeden z bardziej trzeźwo myślących przyszłych informatyków ułożył go w pozycji bocznej ustalonej przytrzymując jednocześnie, bowiem nieprzytomny chłopak miał drgawki i zaczął toczyć pianę z ust. John kucnął, by pomóc studentowi w ratowaniu chłopaka, mając jednocześnie nadzieję, że pogotowie przyjedzie szybko. Co do tego, że nie jest to zwykłe zasłabnięcie, chyba nikt nie miał wątpliwości.

Ratownicy przyjechali po jakimś kwadransie, zgarnęli wciąż nieprzytomnego studenta na wózek, po czym - przy akompaniamencie studenckich ochów i achów - opuścili salę wykładową. Na odchodne jeden z ratowników poprosił Eterytę na stronę i polecił mu sporządzenie listy obecnych na wykładzie, bo jak to ujął “taki papier może się przydać”. Zapytany, co ma na myśli, odparł jedynie, że nie wolno mu zdradzać szczegółów dotyczących stanu pacjenta, ale ten przypadek wygląda na reakcję alergiczną na jakąś substancję. Przeciągłe spojrzenie, jakim przy tym obdarzył wykładowcę, upewniło Kaewe, że chodzi o substancję o wątpliwej legalności.

Odprowadziwszy ratownika do drzwi, mag wrócił do studentów. Nie było sensu kontynuować zajęć, nikt - łącznie z nim samym - i tak nie byłby w stanie skupić się na sieciach neuronowych. Polecił sporządzenie listy, a gdy ową listę otrzymał, puścił studentów do domu. Jakoś trudno mu się było dopatrzeć radości na którejkolwiek z twarzy, choć do końca wykładu, według planu, została jeszcze godzina.

***

Zgłosiwszy sprawę dyrekcji Zakładu, Syn Eteru podążył do swojego gabinetu. Przez całą drogę rozmyślał o owym zdarzeniu. Wszystko wskazywało na to, że student przedawkował narkotyki. Sądząc po doniesieniach mediów z ostatnich tygodni, mógł to być ten nowy i niebezpieczny - “Pocałunek Kanaloa”. John wzdrygnął się na samą myśl o tym.

Kolejne godziny w pracy wlokły się niemiłosiernie. Koło południa zjawił się Michael Jacobs niosąc pod pachą kawałek czegoś, co na pierwszy rzut niewprawnego oka mogło wyglądać jak element statku kosmicznego. W rzeczywistości było hologramem, który zepsuł się kilka dni wcześniej. Eteryta nie uważał się za speca od takich cacek naładowanych elektroniką, ale jednak na naprawach trochę się znał. Obiecał przyjrzeć się urządzonku w wolnej chwili, czyli - szczerze powiedziawszy - raczej nie prędko.

Jacobs wyszedł niebawem, Johnowi jednak nie dane było wrócić do pracy, ledwo usiadł przy biurku, rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna westchnął ciężko, po czym poprosił gościa do środka.


Do pomieszczenia wszedł wysoki, barczysty mężczyzna o typowo polinezyjskich rysach. Przedstawił się jako detektyw Kahua. Naukowiec od razu domyślił się iż chodzi o poranny incydent z sali wykładowej. Policjant przeszedł od razu do sedna potwierdzając domysły maga. Zanim jednak ten zdążył zdać relację ze zdarzenia, leżący na biurku hologram zaszumiał.

John spojrzał na niego ze zdziwieniem, z relacji Michaela wynikało bowiem, że urządzenie wysiadło całkowicie i nie przejawia najmniejszych oznak życia, a tu proszę.

- Pomóż mi. - z głośników dał się słyszeć cichutki głosik. Policjant wyglądał na nieco zdziwionego, najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, czym jest leżące na biurku cacko.

Hologram ponownie zaskrzypiał, po czym pojawił się nad nim obraz. Z początku pofalowany i przerywany, co dobitnie świadczyło o tym, że styki są kiepskie, później jednak wszystko ustablizowało się. Księżyc świecił nad zatoką Maunalua. Księżyc w pełni. Nie sposób było pomylić zatoki z niczym innym, a to za sprawą krateru Diamond Head.

Na piaszczystą plażę skąpaną w blasku księżyca przyszedł wilk. Usiadł na piasku. Morskie fale rozbijały się tuż u łap drapieżnika, ale nie dotykały go. Wielkie błyszczące ślepia przyglądały się przez dłuższy czas skąpanemu w księżycowej poświacie granatowemu oceanowi. Wilk zaczął węszyć. Sierść na jego grzbiecie zjeżyła się. Rząd ostrych jak brzytwa kłów ukazał się, gdy drapieżnik zmarszczył nos warcząc. Oblizał nos językiem, a później zawył do księżyca. Odpowiedziała mu tylko cisza. Drapieżnik raz jeszcze wydał z siebie zawołanie. Tuż obok na plażę wyszła olbrzymia kałamarnica. Zbliżyła się do wyjącego wilka, oplotła go mackami. Przyciągnęła bliżej. A wilk wył dalej.

- Pomóż mi. Proszę. - Ponownie dało się słyszeć.
Wielki morski potwór ciągnął wilka w stronę swojego otworu gębowego. Obraz nagle zamigotał i zniknął.

Aidan Ives

Kate wyszła od niego późnym wieczorem. Dopiero wtedy dokończył zmywanie, które porzucił, gdy przyszła . Zmywał ostatni garnek, bodajże po zupie krabowej, którą jedli w sobotę, gdy usłyszał szczęk klucza w zamku, a po chwili w korytarzu pojawił się jego chłopak.

Nathan wrócił dużo później niż zazwyczaj. Rzucił kluczami na stolik, torbę głośno odstawił na podłogę, po czym sam zwalił się na kanapę i na powitanie zdobył się jedynie na “Przyniesiesz mi piwo, kochanie?”

Gdy Aidan podszedł do niego z butelką złocistego trunku, chłopak dzierżył już w dłoni pilota i skakał po kanałach.


- Nic nie ma w tym telewizorze - mruknął zaraz po tym, jak jednym haustem opróżnił jedną trzecią butelki i beknął głośno - Idę spać - dodał równie smętnie, nim Ives zdążył mu cokolwiek odpowiedzieć.

Jones zerwał się z kanapy, wyłączył grające pudło, cmoknął maga czule w policzek, po czym powłócząc nogami udał się do sypialni. I tak oto wszelkie plany na wspólne spędzenie wieczoru umarły śmiercią tragiczną.

Choć Aidan nie siedział długo, gdy wszedł do sypialni, jego chłopak już spał w najlepsze. Mistyk westchnął ciężko, po czym rozebrał się i wskoczył pod kołdrę. Nathan jakby wyczuł jego obecność, bowiem odwrócił się do niego, objął go ramieniem i zionąc piwem począł mu chrapać do ucha.

***

Zamieszanie zaczęło się już rano, bowiem w nocy zmarł kolejny pacjent, dopiero koło południa sytuacja nieco się uspokoiła. Wtedy też Aidan zdecydował, że spróbuje zdobyć dokumenty, o które prosiła go siostra.

Archiwum kliniki odwykowej mieściło się w podziemiach. Schodząc tam Akashic układał sobie w głowie słowa, którymi przekona archwistkę - Mary Somogyi, by wydała mu potrzebne dokumenty. Gdy przekraczał próg archiwum, odetchnął głęboko, chcą się nieco uspokoić. Nie dane mu było jednak porozmawiać z kobietą sprawującą pieczę nad tym miejscem, bowiem nigdzie nie było jej widać. Zaraz jednak jego uszu dobiegły odgłosy kłótni, jaka toczyła się w sąsiednim pomieszczeniu - tym, w którym trzymane były pudła z dokumentami.

- Ale jak to nie mogę zobaczyć tych cholernych papierów?! To był mój pacjent! - to dr Billey, wyraźnie wytrącona z równowagi, mówiła podniesionym głosem.
- Przecież tłumaczę pani, że nie mogę od tak wydać nikomu dokumentów. To zarządzenie dyrekcji! - również głos pani Somogyi dobitnie świadczył o tym, że za chwilę wybuchnie.
- To jakiś absurd i patologia! Kto to widział, żeby lekarz nie mógł zobaczyć akt pacjenta?!
- Nie wiem, ale to nie mój problem. Bez zgody pana Gnidikina nie wydam dokumentów i już.
- Ja tu jeszcze wrócę! - Judy Billey prychnęła gniewnie, po czym rozległ się stukot jej obcasów o podłogę.

Aidan czmychnął na korytarz. Teraz i tak rozgniewana archiwistka nie poszłaby mu na rękę, a nie chciał dać się przyłapać na podsłuchiwaniu. Nie załatwiwszy nic, wrócił na swoje stanowisko pracy.

Kolejne godziny w pracy minęły bez większych sensacji. Dopiero później, tuż przed wyjściem do domu, mag był świadkiem pewnej niecodziennej sceny.

Szedł właśnie do szatni pracowniczej, by - jak zwykle - przebrać szpitalny uniform w codzienne ciuchy. Od zakrętu korytarza dzielił go jeszcze spory dystans, a jednak usłyszał toczącą się za nim ostrą wymianę zdań. To dr Billey kłóciła się z Simonem Gnidikinem, szło o jakieś dokumenty. Z pewnością o te same, o które wcześniej lekarka wykłócała się w archiwum. Kłótliwa z niej była kobieta.

- Zamiast wtykać nos w nie swoje sprawy, lepiej niech się pani zajmie swoją pracą i nie dopuści do kolejnych zgonów - warknął wreszcie dyrektor najwyraźniej mając dość namolnej pediatry. - To polecenie służbowe i radzę się do niego zastosować.

Rozmowa dobiegła końca, stukot kobiecych obcasów na kafelkach świadczył o tym, że lekarka oddaliła się. Aidan odczekał jeszcze chwilę, po czym - jak gdyby nigdy nic - ruszył dalej. Na zakręcie minął się z Gnidikinem. Mężczyzna zmierzył go bacznym spojrzeniem, a na grzeczne “Dzień dobry” jedynie coś odburknął. Kolejny dzień w pracy wreszcie dobiegł końca.

***

Kolejny dzień, kolejny natłok obowiązków. Po skończonej pracy, Aidan, zupełnie wypompowany, udał się do szkoły wschodnich sztuk walki prowadzonej przez jego mentora. Chodził tam zawsze, gdy potrzebował się wyciszyć, pomyśleć, pomedytować. To był właśnie jeden z takich dni.

Przebrany w wygodniejszy, treningowy strój, zasiadł na macie ćwiczebnej w pozycji lotosu i zamknął oczy. Minęło zaledwie kilka chwil wypełnionych spokojnymi, głębokimi oddechami, gdy poczuł, że jego jaźń wznosi się na wyższe poziomy.

- Plecy bardziej wyprostowane - zabrzmiał mu tuż obok ucha spokojny cichy szept.

Nie musiał otwierać oczu, by zobaczyć. To jego duchowy przewodnik - Mistrz Shaolin siedział tuż obok niego w podobnej pozycji, z rękoma złożonymi jak do modlitwy.


Młody Akashic nie odpowiedział nic, przecież nie musiał. Jedynie, zgodnie z poleceniem, ściągnął do siebie łopatki.

- Życie to nieustająca podróż, pokonywanie własnych słabości - Słowa awatara zabrzmiały poważnie. Brak wstępu nie zdziwił młodego maga. - Kto stoi w miejscu, ten w rzeczywistości się cofa. Nie możesz pozwolić, by z tobą stało się to samo. Musisz znaleźć cel, na tyle ważny, by warto było do niego dążyć.
- Ale czy znajdywanie celu dla samej świadomości jego posiadania nie jest ślepą uliczką? - to była jedynie myśl przemykająca przez jego umysł, a jednak rozbrzmiała głośno i wyraźnie, tak jakby wypowiedziały ją usta. Nim przebrzmiała ostatnia nuta, sam już nie był pewien, czy nie poruszał wargami.
- Słuszna uwaga - Mistrz kiwnął głową z uznaniem. - Cała trudność polega na tym, by umieć wyszukiwać cele warte osiągnięcia.
- Więc co ma być moim celem? Skąd mam wiedzieć, że cel jest dość dobry? - wiedział, że pytania te mogą wydać się błahe, nie godne odpowiedzi, a jednak musiał je zadać.
- Pomoc potrzebującemu zawsze jest dobrym celem.
- A kto ma być tym potrzebującym? - wypalił Aidan, choć doskonale wiedział, że nie uzyska prostej odpowiedzi. - Skąd mam wiedzieć, że nie chodzi o staruszkę przechodzącą przez ulicę?
- Gdy nadejdzie czas, będziesz wiedział - ostatnie słowa zabrzmiały jakby z daleka.

Gdy ucichła ostatnia sylaba, Mistrza już nie było. Ives został sam z głową pełną wątpliwości. Nie wiedział właściwie niczego. Kiedy i gdzie powinien szukać potrzebującego i na czym owa pomoc ma polegać? Jednego jednak mógł być niemal pewien: prędzej, czy później wyruszy na to Poszukiwanie. Nawet jeśli nie z własnej woli, to w wyniku splotu wielu przypadków, będących w rzeczywistości przypadkami jedynie z pozoru.

Ryozo Sakamoto

Jego żona twierdziła, że jest tylko lekko poobijana, ale Ryozo nie dał sobie wyperswadować pomysłu, że się nią zaopiekuje. Kobieta śmiała się, że traktowana jest jak kaleka, a przecież nic jej się nie stało. Ale mag widział w jej oczach, w postawie, że jednak nie tak zupełnie nic, że blady uśmiech pojawiający się na jej twarzy to tylko dobra mina do złej gry.Nie mniej jednak nie protestowa, gdy zabierał ją do swego domu. Może chciała, by się nią zajął, by się o nią troszczył, jak dawniej.

Nie pytał o dokładny przebieg zdarzeń wychodząc z założenia, że na takie pytania pora zawsze się znajdzie, a tego wieczora wrażeń było aż nad to. W przeświadczeniu tym upewnił się, gdy chwilę po przyjeździe do domu, Kasumi oznajmiła, że najchętniej położyłaby się już spać. Miała za sobą dzień pełen niecodziennych wrażeń, to mogło zmęczyć nawet największego twardziela.

Pokój gościnny był już wyszykowany. Ryozo zjawił się z kubkiem gorącej herbaty z miodem, o który prosiła go żona oraz, by życzyć jej dobrej nocy. Kobieta leżała już przykryta kołdrą aż po pachy. Przebranej w piżamę, z rozpuszczonymi włosami, nie sposób było jej odmówić uroku. Mag uśmiechnął się do swoich myśli, po czym podszedł do nocnego stolika, by postawić kubek w zasięgu.

Gdy przystanął nad łóżkiem, chwyciła go za rękę, lecz widząc zdziwienie w jego oczach, cofnęła dłoń, jakby wystraszona.

- Coś się stało, Kasumi-chan? - zapytał patrząc jej prosto w oczy.
- Ja... - zawahała się - Usiądź obok mnie na chwilę - dodała już pewniej, jednocześnie robiąc mu miejsce obok siebie.

Posłusznie usiadł tuż obok, po czym poprawił jej kołdrę. Właściwie nie zrobił tego z obawy, że może być jej zimno, raczej z nagłej potrzeby okazania jej odrobiny czułości. Gdy to robił, ponownie chwyciła jego dłoń, równie niepewnie, jak poprzednio.


- Czy mógłbyś zostać tu ze mną, dopóki nie zasnę? - zapytała tak cicho, że nieomal nie dosłyszał. - Przy tobie będę się czuła bezpiecznie.

Patrzyła przy tym prosto w jego oczy, a on czuł, że rozpływa się pod tym spojrzeniem. Kiwnął jedynie głową, bojąc się, że drżeniem głosu się zdradzi.

Kasumi przysunęła się do niego. Choć oddzielała ich kołdra, Ryozo czuł na udzie żar bijący od jej biodra. A może tylko mu się zdawało. Kobieta zamknęła oczy. Leżała tak spokojnie, że gdyby nie płytki oddech poruszający co jakiś czas jej klatkę piersiową, można by pomyśleć, że jest tylko martwą rzeźbą.

Pani Sakamoto zasnęła niebawem, a jednak jej mąż jeszcze długo nie opuszczał pokoju gościnnego. Patrzył, jak spokojnie oddycha i jak delikatnie uśmiecha się przez sen, a widok ten był tak miły, że nie mógł oderwać od niej oczu. Wyszedł dopiero, gdy zmęczenie wzięło nad nim górę.

***

Cały następny dzień spędzili razem. Ryozo wziął w pracy kilka dni wolnego, toteż chyba po raz pierwszy od sprowadzenia się na Hawaje, miał czas w spokoju posiedzieć w domu. Choć nie planował wyłączyć telefonu, to jednak ten jak na złość, a może na szczęście, rozładował się, a że w pośpiechu pan Sakamoto nie zabrał z pracy ładowarki, toteż telefon pozostał wyłączony przez cały dzień. Do tej pory nie zdarzyło się to nigdy, nawet w weekendy.

Kolejnego ranka, po okrągłej dobie odcięcia od cywilizacji, Akashic wreszcie zdecydował się sprawdzić służbową pocztę. O dziwo, pomimo jego nieobecności, firma nie splajtowała. Co więcej, wyglądało na to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.


W jego skrzynce było kilka maili od współpracowników. Większość jednak nie zawierała niczego ważnego poza komunikatami, że wszystko idzie zgodnie z planem oraz życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Najwyraźniej Talula rozpuściła w biurze plotkę, że Ryozo jest ciężko chory. Dobra z niej była dziewczyna.

Właściwie wśród nowych maili był tylko jeden naprawdę istotny. Nadawcą był jeden z wyżej postawionych dyrektorów tokijskiej filii Toyoty - Hidetoshi Kosugi. Ryozo właściwie niewiele miał z nim do czynienia za czasów pracy w Japonii. Pamiętał jednak, że był to ważny człowiek, ktoś z kogo zdaniem liczył się zmarły pan Hokori.

Mail Kosugi’ego zawierał wiele pochwał dla pracy pana Sakamoto, zarówno tej wykonywanej w Tokio, jak i tej na Hawajach. Podłechtanie ego maga z całą pewnością nie było jednak głównym celem przyświecającym nadawcy. W dalszej części bowiem list zawierał prośbę o pomoc.

Otóż syn pana Kosugi’ego - Kanata Kosugi, trafił do kliniki odwykowej prowadzonej przez fundację państwa Wiedernikowów. Tokijski dyrektor nie wdawał się w szczegóły dotyczące okoliczności, jakie zawiodły jego syna w to miejsce. Nie mniej jednak prosił on o pomoc w wydostaniu syna z kliniki. Oczywiście nikt nie mógł tego zrobić lepiej, niż jeden z najbardziej zaufanych pracowników firmy - Ryozo znaczy się.

Prośba wynikała oczywiście z faktu, iż Hidetoshi Kosugi, przytłoczony obowiązkami służbowymi, nie mógł przylecieć na Hawaje. A jako, że nie mógł się z magiem skontaktować telefonicznie, wysłał wszystkie potrzebne dokumenty na jego prywatnego maila. Liczył na pomoc i obiecywał dozgonną wdzięczność. Pytanie tylko brzmiało, czy pan Sakamoto chciał mieć kogoś takiego za swojego dłużnika.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 09-11-2012 o 10:57.
echidna jest offline  
Stary 07-11-2012, 17:36   #8
 
Pietro's Avatar
 
Reputacja: 1 Pietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodze
Te sny, wizje, czy czymkolwiek w istocie były coraz mocniej odbijały się na jego nerwach. Nie wystarczyło, że z nocy na noc pojawiały się w nich dodatkowe szczegóły, teraz przyszła pora na inne istoty. Naprawdę ogarniał go obłęd? Kiedy obudził się poprzednio, granica między snem a jawą zatarła się niemal całkowicie. Był wręcz pewien, że w łóżku zamiast jako człowiek leży pod postacią wilka. Wyostrzony węch wychwycił zapachy potraw gotowanych w mieszkaniach sąsiadów, futro dawało tak przyjemne ciepło, zęby przypominały szable kiedy przejechał po nich jęzorem.

Dopiero wtedy coś jakby rzuciło go w objęcia rzeczywistości. Dźwięk budzika, toaleta, śniadanie, droga do pracy. Wszystkie punkty porannej rutyny odhaczone z wręcz chirurgiczną precyzją. On jeden stanowił element nie podobny do znajomego obrazka. Jego myśli nadal wędrowały ku miejscom odległym i mrocznym. Tak wiele pytań, tak niewiele odpowiedzi.

Kogo miał odnaleźć? Tego chłopca Akamu? Nawet gdyby jakimś niewyjaśnionym sposobem duchy miały zesłać na niego wiedzę pozwalającą mu rozwiązać tą zagadkę, efektem byłoby tylko więcej pytań. Dlaczego on, dlaczego teraz? W myślach znowu mignął mu obraz kliniki odwykowej, dokładnie ten sam który jeszcze niedawno widział w bocznym lusterku auta. Nawet myśl o nim wystarczyła by wywołać ciarki na jego plecach.

Niewiele brakowało, a zawyłby zupełnie jakby nad głową zawisł mu właśnie księżyc w całym swym majestacie. Jego dłonie zacisnęły się na kierownicy z taką siłą, że niemal jednocześnie wszystkie kości wydały z siebie charakterystyczny trzask.

Wtedy nadeszła ta niebywale kojąca chwila. Zdenerwowanie zaczęło odpływać, zupełnie jakby zmyte zwykłą wodą. Serce stopniowo zwalniało, do momentu w którym jego uderzenia przypominały miarowe, donośne uderzenia bębnów. Wszystkie myśli zaczęły blaknąć. Z czasem pozostały tylko proste barwy, ledwie zauważalne szczegóły. Umysł zupełnie jakby posiadając własną świadomość, samoistnie pokazał mu to co w tej chwili było najważniejsze, to co jeszcze miało jakiekolwiek znaczenie.


Dopiero po przerwie wypełnionej niczym prócz ciszy rozległo się jedno pytanie - a jeśli starał się zbyt mocno? Ostatnimi czasy miał wrażenie, że na każdym kroku z czymś walczył, osoby, sprawy, uczucia ... wizje. W zadziwiająco prosty sposób tracił zmysły na własne życzenie. Dawno już mógł wziąć te sny za to czym naprawdę były, przestać ignorować znaki. Udawać zwykłego człowieka, jednego z setek otaczających go na co dzień. Przecież on nawet nie był jednym z nich! Być może nawet Tani przestałaby zachowywać się w taki sposób gdyby sam nie atakował jej przy każdym choćby niewinnym pytaniu dotyczącym rodziny.

Miał czym zająć myśli w trakcie drogi na posterunek, z pewnością dlatego ta umknęła niepostrzeżenie. Otoczony grupą pracujących w pocie czoła funkcjonariuszy i wszechobecną pracą nie miał już czasu na dłuższe rozmyślania. Wpierw w jego dłonie wpadły dokumenty przekazane przez Van Vlecka. Od samego początku wiedział z jakim człowiekiem miał do czynienia. Przeglądając jednak zdjęcia praktycznie nagiej matki, której zapłakana twarz nadal gościła w jego myślach, najchętniej rozerwałby go na strzępy. Szkoda tylko, że ta sama kobieta ledwie kilka dni temu podczas ich ostatniego spotkania nie miała większych skrupułów przed zatajeniem tak wielu faktów z jej życia. Nie mógł powiedzieć, by był zaskoczony zważywszy na to czego dowiedział się z lustrowanych dokumentów. Widać ich spotkanie na posterunku będzie jednak nieuniknione.

Wezwanie na uniwersytet z pewnością nie pomogło. Niemal każdego dnia Pocałunek Kanaloa wyrywał życie z czyjegoś ciała. Z jakiegoś jednak powodu ludzie nadal sięgali po niego niemal bez żadnych oporów. Jak mieli z tym walczyć? Nie istnieją na tej planecie istoty tak lubujące się w niszczeniu swej własnej rasy. Obrona ich przed nimi samymi naprawdę stało się obowiązkiem Garou? Jakby tego było mało musiał wpaść na Tani, co gorsza w towarzystwie osób związanych z rodziną. To nie mógł być dobry znak. Samuel od razu skojarzył zamieszanie na posterunku sprzed kilku dni. Chodziło o wymuszenie w Japońskim Mieczu. Wystarczyło przypomnieć sobie kilka wspomnianych przez funkcjonariuszy nazwisk, by szybko połączyć wszystkie fakty. Naprawdę wolałbym, żeby choć ta jedna rzecz nie wymknęła się spod kontroli.

Docierając na uniwersytet obaj wiedzieli już czym mają się zająć. Kahua nie czekając dłużej postanowił dowiedzieć się możliwie jak najwięcej od opiekuna grupy. Nigdy nie przypuszczałby jednak co będzie czekało na niego w biurze profesora Kaewe.

Ledwie zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, a dziwne urządzenie leżące na biurku wykładowcy zaczęło wydawać z siebie dziwaczne dźwięki. Niemal instynktownie skrzywił się kiedy do jego uszu dotarła kakofonia trzasków i szumów. Dopiero kiedy pośród drażniących dźwięków zaczął wyłapywać słowa układające się w rozpaczliwe błaganie jego twarz wygładziła się. Zupełnie jakby w przeciągu sekund całkowicie skamieniała.

Czy istniał choćby cień szansy, że to co właśnie zobaczył i usłyszał mogło być przypadkiem? Nogi postanowiły cofnąć się o krok jakby wiedząc zbyt dobrze, by tracić czas na pytanie go o zdanie.

- Co do ... ?! - Zająknął się jak zahipnotyzowany spoglądając w przestrzeń gdzie jeszcze przed momentem widniał tajemniczy obraz. - Co to było?
 
Pietro jest offline  
Stary 09-11-2012, 20:35   #9
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ciszę przerywaną spokojnymi oddechami przerwało pikanie budzika.
- Już? - mruknął John. - Dzień dobry, skarbie.
Ucałował Kianę i niezbyt chętnie wysunął się z obejmujących go ramion.
- Pora wstawać? - W głosie dziewczyny trudno było doszukać się zachwytu. - A gdzie śniadanko do łóżka?
- Rozpuszczona dziewuszka - zażartował John. - Starczy grzanka i kawa? - spytał.

Śniadanie jednak zjedli wspólnie - razem z Aukele, która zdecydowała, że nie zamierza wylegiwać się do samego południa.
- Hej, mówią o “Japońskim Mieczu” - powiedziała nagle Kiana, która zamiast bawić gościa rozmową zapoznawała się z lokalnymi wiadomościami. - Moani, zrób głośniej, proszę.


- Za chwilę pokażemy państwu - mówiła Mia Kaewe, prezenterka programu Hawaii News - film nakręcony telefonem komórkowym przez jednego z naocznych świadków tego zajścia.

- Jakieś stary rupieć, a nie telefon komórkowy - mruknęła Kiana, gdy relacja się skończyła. - Niezbyt dobrze widać.
- Lepsze to, niż nic - powiedziała Aukele. - Te urocze buziuchny można bez problemów rozpoznać.
- Tak jak mówiłaś - brzydkie, łyse, tępe pyski z połamanymi nosami - stwierdziła Kiana. - Ciekawe, czy na YouTube pojawią się inne filmiki.
- A wiecie - powiedziała nagle Kiana - coś sobie przypomniałem, jak na to patrzyłam. Ten typek, który zabrał mi medalik, miał na ręce jakiś tatuaż. Mnóstwo liter w każdym razie i taka jakaś dziwna reszta. Zapamiętałam C O E M C K U X P Y. Z pewnością nie w takiej kolejności, ale C na pewno występowało dwa razy.
- Szkoda, że na tym filmiku tego nie widać. Ale z pewnością inni też coś zauważyli i powiedzą policji - stwierdziła Kiana.
John chwilowo nie zabierał głosu w dyskusji. Zastanawiał się, czy oryginał jest bardziej wyraźny, i czy da się na podstawie tego filmiku stworzyć portrety sprawców.


- Jeszcze raz wam dziękuję. - Aukele uściskała najpierw Kianę, potem Johna. - I przepraszam za kłopoty.
- Nie żartuj - powiedział John. - Jakie tam kłopoty?
Mówił całkiem szczerze. Jedynym ograniczeniem była konieczność ograniczenia pewnej swobody rankiem.
- Żaden kłopot - potwierdziła Kiana. - Ze spokojem mogłaś u nas gościć dłużej.
- Kochani jesteście. - Aukele pomachała im jeszcze wsiadając do taksówki i pojechała.

Pół godziny później oni również szykowali się do wyjścia.
- Zawieź mnie tylko do domu - poprosiła Kiana - i nie czekaj na mnie. Nie muszę być tak szybko w pracy.

- Dzień dobry, pani Cramer - powiedział John.
- Dzień dobry - dorzuciła Kiana, nakładając kask.
- Dobry, dobry - odpowiedziała nieco zgryźliwie sąsiadka. Z tonu wyraźnie wynikało, że ranek byłby lepszy, gdyby nie obecność osób jeżdżących na hałaśliwych maszynach.

Po odwiezieniu Kiany John dotarł do pracy na tyle szybko, że mógł jeszcze ze spokojem przejrzeć materiały potrzebne na dzisiejsze spotkanie.
Nigdy nie lubił tych nasiadówek. Dużo gadania, prawdę mówiąc o niczym, bo sukcesów było jak na lekarstwo. Ale trzeba się było podzielić - jeśli nie osiągnięciami, to zastosowanymi metodami, powodami braku sukcesów, planami na przyszłość. I wysłuchać, co mają do powiedzenia inni.

Na szczęście tego dnia John nie miał żadnych wykładów i mógł ze spokojem zająć się swoją pracą.


SMS z propozycją spotkanie stanowił pewne zaskoczenie. Chociaż znali się z Ryozo Sakamoto od dość dawna, to jednak na gruncie prywatnym się nie spotykali.
“OK. 14.45” wystukał i wysłał.


Rozmowa była krótka. Zostało dosyć czasu, by przed odebraniem Kiany z pracy, John zdążył zamienić kilka słów z Colinem Andersonem.
Wieści otrzymane od Colina były dobre i równocześnie złe. W “Mieczu” były co prawda zainstalowane kamery, monitorujące wnętrze lokalu, ale jakimś dziwnym trafem nie były włączone. Co, jak się okazało, było standardową procedurą, nastawioną na “ochronę prywatności gości lokalu”. Za to udało się zdobyć kilka ładnych odcisków palców, bowiem o takim czymś jak rękawiczki ci, co napadli na “Miecz” zapewne nie słyszeli.
- W naszej bazie ich nie ma - oznajmił Colin. - A z kontynentu, zanim sprawdzą, minie trochę czasu. W każdym razie ci goście po raz pierwszy wystąpili na naszym terenie. A wiesz... portrety pamięciowe, przesłuchanie świadków, to ładnie potrwa. Setka osób, a co zeznanie to inna wersja. A ten filmik
- A o tatuażach wiecie? - spytał John.
- Wiemy, ale dość mgliście - odparł zagadnięty. - Garstka liter i coś tam jeszcze..
- Aukele też niewiele pamięta - potwierdził John.
- Mam nadzieję - powiedział nagle Colin - że nie masz zamiaru szukać sprawiedliwości na własną rękę.
- Ależ skąd - zapewnił go John. - Nie widzę siebie w roli Batmana, Spidermana czy Iron Mana. Nie będę się włamywać do bazy FBI i tak dalej. Wymierzanie sprawiedliwości pozostawiam w rękach odpowiednich organów. Poza tym liczę na to, że staniesz na wysokości zadania.
Colin zamruczał coś niewyraźnie.
- To nie była ironia - stwierdził John.
- Wiem, wiem - odparł Colin. - Ale nie masz pojęcia, ilu ludzi ma do nas pretensje o najrozmaitsze sprawy. Jak będę coś wiedzieć, to dam znać.


***

Wtorkowy wykład John rozpoczął nieco nietypowo - od zademonstrowania sztucznej ręki sterowanej głosem.
Tym razem zdecydowana większość studenckiej braci porzuciła myśli o odsypianiu nocnych rozrywek i z zainteresowaniem wysłuchali rozważań na temat zastosowań maszyny Boltzmana do tworzenia programów OCR i w programach służących do rozpoznawania mowy.
Najciekawszy jednak wykład nie mógł konkurować z występem Garry’ego Coopera.

John włączył kamery, które zwykle służyły do kontrolowania uczciwości studentów podczas różnego rodzaju sprawdzianów umiejętności, choć był to gest nieco spóźniony, a potem pospieszył sprawdzić, co się dzieje z Garrym.
Niewiele mógł pomóc komuś, kto leżał na podłodze, wstrząsany drgawkami i tocząc pianę. Na epilepsję to nie wyglądało, przez tą pianę właśnie. Przynajmniej John o czymś takim nie słyszał. Sanitariusz zresztą potwierdził te podejrzenia. I udzielił rady, z której John bez wahania skorzystał.
- Proszę państwa - powiedział, gdy nosze opuściły salę wykładową, a zbici w grupki studenci obu płci omawiali zaistniałą sytuację. - Na dzisiaj koniec zajęć. Proszę przed wyjściem podpisać się na liście leżącej na stole.
Lista była, bowiem John chciał wiedzieć, kto powinien chodzić na jego zajęcia. A że obecności raczej nie sprawdzał, to już była całkiem inna sprawa. Pamięć miał dobrą i wiedział, kto na zajęcia chodzi, a kto nie. Poza tym zdanie egzaminu zależało nie od tego, ile razy kto się pojawił na zajęciach, a od tego, ile kto miał w głowie i jak potrafił to wykorzystać.
Gdy ostatni student zniknął za drzwiami Jonh wyłączył kamerę, zabrał dysk z zapisem, listę obecności i rzeczy Garry’ego, by zanieść je do sekretariatu, gdzie nie tylko mógł sporządzić raport z zajścia, ale i skopiować wszystko, tak na wszelki wypadek.

Godzinę później siedział w swoim gabinecie, zastanawiając się nad słusznością ponurych przewidywań rektora, Brada Wilsona, który przewidywał może nie koniec świata, ale nalot policji, która będzie wścibiać długie nosy we wszystkie kąty i zakłócać pracę.

Gość, który odwiedził Johna, nie był jednak przedstawicielem tego zawodu. Michael Jacobs miał z policją tyle wspólnego, co każdy porządny obywatel, czyli niemal nic. I nie sprowadzała go chęć porozmawiania o porannym wypadku, tylko sprawa “ukochanego dziecka” Michaela - rzutnika hologramów. Jego był pomysł, nie on jednak zajmował się wykonaniem modelu, bowiem o ile teoretykiem Michael był wspaniałym, o tyle z praktyką miał niewiele wspólnego. Za to nieodparcie wierzył w umiejętności Johna, od czasu, gdy ten uruchomił bez większych problemów zepsuty samochód Michaela.
- Muszę to mieć na poniedziałek - powiedział ponuro Michael, stawiając na biurku Johna przedmiot przypominający nieco dolny fragment rakiety kosmicznej - ten z licznymi dyszami, tyle że odwrócony do góry nogami.
Cudowne dziecko Michaela wyświetlało dużo lepsze hologramy, niż wyświetlał R2D2 i niemal dorównywał jakością holoprojektorom z “Pamięci absolutnej”.
Z pewnością marzeniem Johna nie było babranie się w elektronicznych bebechach, ale w końcu... co mu szkodziło spróbować.

Widać był to dzień na gości, bowiem ledwo za Michaelem zamknęły się drzwi próg przekroczył przedstawiciel policji, detektyw Kahua.
Widać Kahua miał na rzutnik dobroczynny wpływ, bowiem ledwo detektyw usiadł, urządzenie zaczęło działać, wbrew temu, co wcześniej mówił Michael. A na dodatek przemówiło, co - jeśli John się dobrze orientował - nie leżało w założeniach związanych z jego funkcjonowaniem.

- A już chciałem spytać, jak pan to zrobił - John odpowiedział na pytanie policjanta.

Oczy detektywa momentalnie skupiły się na sylwetce rozmówcy. Jego mina nie zmieniła się ani odrobinę nadal przypominającą wyciętą z litej skały maskę. Tylko oczy zdradzały jak wiele skrywał za tą fasadą.

- Ten przedmiot zareagował na moją obecność, to nie mógł być … - urwał jakby nagle coś sobie uświadamiając. - Czym jest to urządzenie?

- To taka mała maszynka do wyświetlania hologramów - wyjaśnił John. Nie sądził, by to słowo musiał wyjaśniać swemu rozmówcy. - Dokładniej - zminimalizowany rzutnik obrazów trójwymiarowych. Doskonalsza wersja tego, co można oglądać w kinach. O... jeśli oglądał pan może serial “Kości”. Tam mają coś takiego. Jest tylko jeden problem... Nasze urządzenie było zepsute.

- Zepsute - powtórzył po wykładowcy, ale jego głos był nieobecny, zupełnie jakby jego uwaga skupiła się wokół czegoś innego. - To co widzieliśmy i słyszeliśmy, rozumiem, że to wasze dzieło?

John pokręcił głową.
- Naszym dziełem, a dokładniej naszej naszej uczelni, jest to urządzenie. Natomiast z obrazem, który widzieliśmy, nic nie mam wspólnego. Gdyby działało... - John wyciągnął z rzutnika mały dysk. - Tu pisze “Wazy z epoki Ming”. Nie zajmujemy się programami rozrywkowymi ani przyrodniczymi. FIlmy przygodowe czy fantasy w 3D to też nie nasza specjalność, a to wyglądało zdecydowanie na to ostatnie.

- Jakim cudem zepsute urządzenie wyświetla obrazy - “te obrazy” dopowiedział w myślach - z dysku, na którym pana zdaniem powinno znaleźć się coś zupełnie innego? - Zacisnął zęby z taką siłą, że rozległ się donośny zgrzyt. - Nie trzeba być technikiem by dojść do wniosku, że to bardziej niż niemożliwe.

- Gdybym nie zobaczył na własne oczy, to bym nie uwierzył - powiedział John. Nieco niezgodnie z prawdą, bowiem widywał już dziwniejsze rzeczy, i to bynajmniej nie w pijanym widzie. - Proszę samemu sprawdzić. - Podsunął detektywowi urządzenie. - Proszę spróbować włączyć.

Być może obsługa holorzutnika mogła się wydać laikowi skomplikowana, ale tylko skończony analfabeta nie wiedziałby, w jaki sposób urządzenie się włącza.

Odebrał przedmiot i obejrzał dokładnie, dopiero kiedy skończył oględziny postanawiając go uruchomić. Jak łatwo się domyślić nie przyniosło to żadnego rezultatu. Odłożył je i wykorzystując obie dłonie przygładził włosy jednocześnie upewniając się, że misternie związany kok nadal pozostaje na swoim miejscu. O dziwo tych kilka prostych gestów zdołało nieco go uspokoić.

- Jeśli wolno spytać, kto jeszcze ma dostęp do tego hologramu i pańskiego gabinetu?

- Wolno, oczywiście. Ta maszynka pojawiła się tutaj, na moim biurku, ze dwie minuty przed pana przyjściem. Może nawet minęliście się na korytarzu z Michaelem Jacobsem. To on przyniósł ten aparacik i on może więcej powiedzieć na jego temat. Nawet za dużo powiedzieć, bo to jego pasja. On to, można by rzec, wymyślił. Nie powiem jednak, kto zrealizował projekt Michaela.
- Wszystko powstało dla potrzeb wydziału archeologii - dodał John. - Oczywiście może mieć przeróżne zastosowania.
- Jeśli chce pan z nim porozmawiać, to można go znaleźć w budynku C, pokój 1024.

- Rozumiem - Samuel uśmiechnął się delikatnie i wziął większy wdech. - Tymczasem zdaje się, że mocno zboczyliśmy z tematu. Ostatecznie spotkaliśmy się z dużo poważniejszych powodów niż dziwne zachowanie urządzeń elektronicznych, te i tak mają w zwyczaju żyć własnym życiem - skrzywił się jakby nie żywił zbyt ciepłych uczuć ich względem, po czym przeszedł do sedna. - Co mógłby powiedzieć mi pan o tym chłopcu, który zasłabł na zajęciach?

- Zesłabł, to dużo powiedziane. - John skrzywił się. - Z tego, co wiem, a raczej się domyślam, nie chodziło o zatrucie pokarmowe czy też skutki nadmiernego wysiłku umysłowego. Powiedziałbym, że zażył jakieś świństwo, ale nie jestem specjalistą. Ratownicy to samo sugerowali. Tak delikatnie...
Zamilkł na sekundę.
- Teraz tak... Oto - wyciągnął kartkę z szuflady - lista obecnych na zajęciach. Mam drugą, taką samą.
- Taśma z zajęć nic zapewne nie da, bo kamery zostały włączone po fakcie - dodał.
- Garry Cooper siedział, jeśli dobrze pamiętam, obok Alexa Palmera. - John podkreślił na liście nazwisko. - On powinien wiedzieć więcej. Za nimi siedziały Emily Hope i Bella Roberts. Rzuciły mi się obie w oczy. - Nie wyjaśnił, czemu. - Ktoś robił zdjęcia. Albo i film nakręcał. To był chyba Anderson, ale nie przysięgnę. Miałem co innego na głowie.
- Jeśli zaś chodzi o samego Garry’ego, to zawsze był spokojnym studentem. Chodził na wszystkie zajęcia, prowadził notatki. Pytania zadawał. Dziś tak samo. Dopóki nie wstał.
- Na temat jego życia osobistego nic nie potrafię powiedzieć - zakończył swoją wypowiedź.

- Chciałbym częściej trafiać na takich świadków - uśmiech na twarzy Samuela utrzymał się jeszcze przez kilka sekund. - Oby przesłuchanie tych studentów również przebiegło równie gładko.

Detektyw sięgnął po portfel, z którego następnie wyciągnął wizytówkę.

- Wolałbym żeby nie doszło do powtórki incydentu z zajęć. Dlatego proszę mieć otwarte oczy. Będąc w towarzystwie tych dzieciaków na co dzień ma pan możliwość zauważyć znacznie więcej niż my. Przede wszystkim jednak znacznie szybciej. Będę więc wdzięczny za jakąkolwiek pomoc.

- Oczywiście - przytaknął John, chowając wizytówkę. Detektyw Kahua chyba nie miał pojęcia, jak mały w gruncie rzeczy jest kontakt wykładowcy z większością studentów, prócz tych najbardziej aktywnych oraz tych, z którymi ma się ćwiczenia. - Jeśli cokolwiek będę wiedzieć...
- Jeszcze jedno... Rzeczy Garry’ego są w dziekanacie - dodał.

- Nasi funkcjonariusze już się tym zajęli, niemniej jednak dziękuję za informację - w geście pożegnania skinął jeszcze wykładowcy głową. - Jeszcze raz dziękuję za pański wkład i do widzenia.

- Do zobaczenia - odparł John.

Gdy Kahua wyszedł, John przez moment siedział bez ruchu i wpatrywał się w rzutnik. To była jakaś manifestacja. tylko czego?
Może Evan Whitaker mógłby coś na ten temat powiedzieć. Szkoda, ze był daleko, ale od czego były telefony.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-11-2012, 19:58   #10
 
Pietro's Avatar
 
Reputacja: 1 Pietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodze
Błękit nieba dawno już ustąpił czerwieni, gdzieniegdzie poprzecinanej smugami żółci, kiedy parkował swój samochód przy jednym z domów znajdujących się na Diamondhead Road. Umysł niemal momentalnie zalała fala wspomnień dotyczących dziwnego hologramu, na który natknął się w gabinecie doktora Kaewe. Wyłączył silnik i wysiadł. Wieczorne powietrze było na szczęście wszystkim czego potrzebował, by odpędzić wciąż dręczące go myśli. Ledwie chwilę później stał już przed drzwiami. Zapukał kilkukrotnie licząc, że udało mu się trafić na Noheę. Niestety odpowiedziała mu tylko cisza. Wciągnął potężny haust powietrza, jakby chcąc wyłapać zapach starca, a kiedy nawet to nie przyniosło żadnych rezultatów, postanowił pogodzić się z nieprzyjemną prawdą. Już miał odejść gdy drzwi otworzyły się.

- Samuel? - Stary wilkołak zmrużył nieco oczy, by lepiej przyjrzeć się swojemu gościowi. - Wejdź proszę - odsunął się, by zrobić miejsce. - Co cię do mnie sprowadza?

Zaprowadził swojego gościa do salonu. Ruchem ręki wskazał na jeden z foteli. Sam zaś zamknął drzwi prowadzące do ogrodu.


W domu panował idealny porządek. Nie uświadczyłoby się nawet najdrobniejszego pyłku kurzu. Zupełnie jakby przed chwilą wyszła sprzątaczka. Filodoks zajął wskazane miejsce. Już chyba tylko z zawodowego przyzwyczajenia zaczął wodzić wzrokiem po mieszkaniu. Zabawne jak różne było to miejsce od znanych z legend szamańskich chat, jakie kojarzyły mu się z postacią teurga, przynajmniej kiedy jeszcze był młodszy. Nawet teraz spodziewał się jednak wiszących tu i ówdzie fetyszy, dziwnych symboli oraz innych okultystycznych akcentów.

- To skomplikowane - zaczął w chyba najbardziej idiotyczny sposób, na szczęście szybko zdołał się opamiętać. Potarł dłonią kark i porzucił całe to pozbawione sensu owijanie w bawełnę. - Myślę, że znalazłem syna Sony’ego. Nie, nie myślę, jestem tego pewien. Nazywa się Akamu i aktualnie znajduje się w klinice odwykowej. Przedawkował ledwie kilka dni temu … a to tylko początek moich problemów.
- Sony? - Zająknął się teurg. - Sony Hokorii?
- Tak - pokiwał lekko głową. - To jeszcze dzieciak, ale wszystko się zgadza. Jego matka to Leilani Kamano, jak się dziś okazało kelnerka z sześciocyfrowym kontem bankowym. Ojciec nieobecny od kilku dobrych lat. Osobiście nie wierzę w aż tak duże przypadki.
- Mówiłeś komuś o tym? - Spytał Kahalewai przyglądając się uważnie rozmówcy.
- Gdybym to zrobił, Iakona już dawno rozerwałby go na strzępy. Nie, oczywiście że nie powiedziałem nikomu. Nie naciskałem nawet matki, żeby nie wzbudzić podejrzeń.
- To dobrze. Liczy się tylko Sony Hokorii. Jego trzeba znaleźć. Myślisz, że ta kobieta mogłaby nas do niego doprowadzić?
- To konto o którym wspomniałem. Sony jest jego współwłaścicielem, a to w tych czasach trop równie dobry jak każdy inny, jeśli nie lepszy. Szczególnie, że co miesiąc ktoś dokonuje nowych wpłat - podniósł wzrok i przyjrzał się doświadczonemu Garou jakby chcąc odczytać cokolwiek z jego twarzy. - Jeśli chcemy zrobić z tego jakikolwiek użytek, musimy jednak działać ostrożnie. Nie bez powodu nadal pozostaje nieuchwytny.
- Nieuchwytny? - Starszy mężczyzna uśmiechnął się ironicznie. - Większość łowców wróciła... w plastikowych workach. Hokuao wysłał wielu. To była może i jego obsesja, by pomścić syna. Sony Hokorii jest bardzo niebezpieczny. Posłuchaj, masz racje, że Iakona mógłby zrobić wiele głupich rzeczy, gdyby teraz dowiedział się o tym. Ale trzeba będzie mu powiedzieć. - Oparł brodę o złożone ręce i westchnął głęboko. - Będziesz śledził tę kobietę, aż doprowadzi cię do mordercy Akamu. Jeżeli będzie trzeba, to ją przyciśniesz.
- Niestety to nie takie proste - Samuel poderwał się z fotela, zdecydowanie nie prowadził właśnie rozmowy, przy której łatwo było mu usiedzieć na miejscu. - Dojdę prawdy, tego możesz być pewien. Przyszedłem do ciebie, żebyś chociaż spróbował utrzymać Iakonę na dystans. Ta kobieta i jej syn są częścią dochodzenia, które właśnie prowadzę. Media już teraz nie dają mi spokoju, a rodzina i bez rzucania się na samotną matkę z dzieckiem przed obiektywami kamer, nie może narzekać na zbyt dobrą opinię. Już nawet nie będę wspominał jak niewiele trzeba, by ostrzegła Hokoriiego.

Stary tylko pokiwał głową. W zasadzie cóż więcej mógł dodać. On wiedział, chyba nawet lepiej niż Kahua, jak się sprawy mają.

- Iakoną możesz się na razie nie martwić. Ma teraz dość na głowie. I`ahu Makena leży nieprzytomny w szpitalu. Ktoś go pobił w “Japońskim Mieczu”.

Sprawa wymuszenia, nazwisko Makena, widok Aoatei na posterunku i twarz Tani. Szybko połączył fakty, ale wolał nie wchodzić w szczegóły. W myślach zanotował tylko by jutro sprawdzić w jakim punkcie stoi śledztwo. Jeśli miał możliwość pomóc rodzinie, nawet fakt że świat aktualnie zdawał się walić mu na głowę, jakoś tracił na znaczeniu. Samuel skierował swe kroki w kierunku okna. Doskonale widoczna o tej porze tarcza księżyca skutecznie łagodziła jego nerwy, właśnie tego teraz potrzebował.

- Jest jeszcze jedna rzecz. Mogę przyrzec, że od kiedy tylko spotkałem tego chłopaka, każdej nocy śnię ten sam sen. To ciągnie się już zbyt długo i jest zbyt rzeczywiste, bym miał nadal wierzyć, że to nie jakiś znak - obrócił głowę i spojrzał na Noheę. - Po części również dlatego postanowiłem cię dzisiaj odwiedzić.
- Sny powiadasz? - Teurg pogładził się po ogolonym policzku. - Opowiedz mi o nich - ponownie zaprosił swojego gościa, by ten usiadł w fotelu. - Cóż ze mnie za gospodarz - uśmiechnął się przepraszająco. - Nawet nie zaproponowałem ci nic do picia. Czego się napijesz?
- Woda w zupełności wystarczy - odezwał się po dłuższym namyśle. W gruncie rzeczy nie był zbyt spragniony, ale w złym guście byłoby odmawiać. - Odnośnie tego snu. Jak mówiłem, wszystko zaczęło się, kiedy zupełnie przypadkiem zostałem wezwany do byle rozboju. Wtedy pierwszy raz trafiłem na tego chłopaka. Od tego dnia podczas każdej nocy zmuszony jestem wędrować przez opustoszałe miasto w poszukiwaniu źródła szczenięcego skowytu. Jestem jednym jedynym wilkiem uwięzionym w betonowej pustyni - Samuel wrócił na swój fotel i wziął kilka wdechów. - A raczej byłem. Zeszłej nocy pojawił się ktoś inny. Tylko na pozór podobny do nas. Nim zawył, nie mogłem go usłyszeć, nawet wyłapać jego woni. Po prostu zmaterializował się na chwilę przed tym jak usłyszałem sygnał budzika.

Ledwie skończył, a kątem oka dostrzegł dłonie, które splotły się przed nim nie wiedzieć kiedy. Końcówki palców były białe jak śnieg, co tworzyło bardzo wyraźny kontrast w zestawieniu z ciemną karnacją. Ilekroć wspominał te wizje, jego umysł zalewała tak oszałamiająca ilość impulsów, że mógł tylko marzyć o kontrolowaniu choćby ich połowy. Teraz, kiedy wreszcie mówił o tym głośno, sytuacja tylko się pogarszała.

- Raz już niemal znalazłem szczenię w zachodniej części miasta, ale kiedy byłem o krok, to raz jeszcze rozpłynęło się w powietrzu - pozwolił sobie na kolejną dłuższą przerwę. - Dziś wydarzyła się jeszcze jedna dziwna rzecz. Będąc na uniwersytecie trafiłem na jakieś zepsute urządzenie, w którym ukazał mi się wilk walczący z jakimś morskim potworem. Zdążyłem rozpoznać tylko zatokę Maunalua i dosłyszeć nawoływanie o pomoc.


Stary wilkołak postawił przed swoim gościem szklankę z wodą, sam przyniósł sobie herbatę. Usiadł na przeciwko i uważnie wysłuchał tego, co miał do powiedzenia jego młodszy krewniak.

- Czyli zakładasz, że spotkanie z tym chłopcem, synem Sonny'ego Hokorii, spowodowało, że zacząłeś miewać te sny?
- W tej sytuacji nie zakładam niczego. Może poza faktem, że zbyt duża ilość zbiegów okoliczności wskazuje na jakiś wzór w całym tym szaleństwie - sięgnął po szklankę i wziął kilka łyków, od tego gadania jego gardło zaczynało robić się drażniąco suche. - Potrzebna mi tylko osoba zdolna rzucić na wszystko choć trochę światła.
- Nie będzie to chyba nic odkrywczego, jeżeli powiem że duchy chcą ci coś przekazać, prawda? - Nohea odstawił swoją filiżankę. - Zastanów się co? Szukasz szczenięcia. Twoje? - Zapytał zupełnie niespodziewanie stary.
- Byłem już niemal pewien, że ta sytuacja nie może stać się jeszcze dziwniejsza - w jego myślach przewinęły się twarze chyba wszystkich kobiet, które w trakcie swojego życia przyszło mu poznać nieco bliżej. - Nie wiem, może. Szanse na posiadanie dziecka o jakim nie miałbym żadnego pojęcia, mam niewiększe niż 90% osób w moim wieku.

W spojrzeniu starszego mężczyzny dało się zauważyć dezaprobatę.

- Za dużo szczeniąt rodzi się po za stadem. Za dużo ich nigdy nie dowiaduje się o swoim dziedzictwie. Tracimy ich bezpowrotnie, a przecież mogliby nas wspomóc.
- Dlatego chcę żebyś pomógł mi znaleźć to jedno, które jakimś cudem zdołało wedrzeć się do moich snów, o ile jakieś w ogóle istnieje. Ojcem będę ja, Iakona czy przeklęty Sony Hokorii, to problem do rozwiązania na później - jego dłonie zagłębiły się w bujne włosy. - Duchy potrafię zrozumieć, przynajmniej częściowo, ale sny?
- W brew pozorom duchy i sny mają wiele wspólnego - odparł cicho stary mężczyzna. - Co to za potwór morski, o którym wcześniej wspomniałeś? - Zmienił nagle temat.
- Przytrafiło mi się to dzisiaj, podczas załatwiania spraw na uniwersytecie. Kiedy tylko wszedłem do pokoju jednego z profesorów, jakiś dziwny hologram uruchomił się ukazując obraz zatoki. W pewnym momencie na plaży pojawił się wilk, a chwilę po nim gigantyczna kałamarnica. Natychmiast doszło do walki, a obraz zniknął. Dwukrotnie usłyszałem też jak ktoś prosi mnie o pomoc. Rzecz jasna spytałem wykładowce co to za przedmiot. Odpowiedział mi tylko, że jest zepsuty, a nawet gdyby wciąż działał, nie wyświetlałby niczego oprócz chińskich waz - zamilkł i raz jeszcze skierował wzrok ku migoczącej na zewnątrz tarczy księżyca. - Jak już wspomniałem wszystko działo się nad zatoką Maunalua.
- Gigantyczna kałamarnica? - Zapytał bardziej sam siebie. - Wiesz, że Kanaloa tak się manifestuje?

Zaciśnięte zęby, zmrużone oczy, spłycony oddech. Samo wspomnienie tej nazwy wystarczyło by rozbudzić drzemiącą w nim bestię.

- Znam legendy Nohea - wycedził. - Nie można przejść przez posterunek nie słysząc tych wszystkich historii. Ludzie naprawdę uwielbiają dorabiać ideologię do każdej katastrofy. To z czym miałem jak na razie do czynienia było jednak wytworem nauki. Jeśli to jakaś metafora, trudno odmówić jej trafności. Nie sądzisz jednak chyba by mogła być czymś więcej?
- Chciałeś podpowiedzi - zaczął Teurg. - Ja znam legendy naszego ludu. Ale może to chodzi o drugą część twojego dziedzictwa? Wtedy ci nie pomogę. Znasz legendy z ziem swojej matki?
- Co takiego? - Samuel przyglądał się rozmówcy jakby na moment opuściły go zdrowe zmysły. - Jedyne co opowiadała mi o Rosji to historie o biedzie i prześladowaniach. Komunizm i jakiekolwiek wierzenia nie do końca idą w parze, więc znawcy legend nie byli częstym widokiem - wziął niewielki łyk wody i kwaśno uśmiechnął. - Widać mam sporo do nadrobienia.
- Znajdź zatem kogoś kto mógłby znać te legendy - poradził Nohea. - A co do twoich snów. Czy ten obcy wilk coś chciał od ciebie?
- Nie mogę być pewien, widziałem go tylko przez chwilę. Wydawało mi się jednak, że chciał bym mu towarzyszył.
- Coś jeszcze było? Coś szczególnego?
- Błądziłem po opuszczonym mieście, zdając sobie sprawę z tego, że księżyc przykrywają jakieś gęste chmury zacząłem wyć, wtedy odpowiedział mi nieznajomy. To wszystko co pamiętam.
- Wiesz co to za miasto?
- To samo w którym znajdujemy się w tym momencie, Honolulu.

Stary zamyślił się.

- Kto wie, dokąd wiedzie urwany trop, zagubiony ślad... ani ty tego nie wiesz, ani ja, ani najpotężniejsi z naszych przodków. Musisz wyśnić swój sen do końca.

Detektyw dopił swoją wodę i raz jeszcze przyjrzał teurgowi. Pozwolił sobie nawet na lekki uśmiech. W gruncie rzeczy nie dowiedział się niczego nowego, ale już zwykła rozmowa pozwoliła mu poukładać sobie wszystko w głowie.

- Chyba tylko to mi pozostało - zrobił krótką przerwę i raz jeszcze wyjrzał na zewnątrz. - Tymczasem zrobiło się późno, zbyt późno na zamęczanie cię moimi pytaniami.
- Wiesz, że można sobie pomóc śnić?
- Pierwsze słyszę - twarz Samuela przykrył wyraz szczerego zdziwienia.
- Ho'omoe wai kahi ke kao'o. Moe Uhane. Hawajska tradycja śnienia. Pytanie czy chcesz sobie pomóc? - Starszy mężczyzna wziął jakąś kartkę i coś na niej napisał. Podał ją swojemu rozmówcy.



"Panaeolus cyanescens, Argyreia nervosa"

- Poczytaj o tym. Zdecyduj.

Studiowanie ledwie kilku słów wypisanych na kawałku papieru zajęło mu kilka dobrych chwil. Spodziewał się z czym miał do czynienia, ale sprawa była zbyt poważna. W tym momencie był Garou ponad detektywem.

- Dziękuję Olohe - powoli złożył kartkę i wsunął do kieszeni. - Wiedziałem, że postępuję właściwie przychodząc do ciebie.
- Mogę na ciebie liczyć w sprawie Hokorii i jego, hmmm..., rodziny?

Odpowiedział mu oszczędnym skinieniem.

- Oczywiście. W miarę możliwości będę informował cię na bieżąco.
- Uważaj na siebie. I pozdrów matkę. Jak ona się czuje? - Kahalewai zmienił temat na bardziej neutralny.
- Jak się czuje? - Już samo wspomnienie matki wystarczyło by wywołać uśmiech na jego twarzy. - Bez zmian, nadal w dużo lepszym zdrowiu niż jej młodszy o ponad dwie dekady syn i nie martw się, na pewno przekaże pozdrowienia.

Nim ostatecznie się pożegnali, padło jeszcze kilka pytań, życzeń pozostania w dobrym zdrowiu i innych mniej istotnych zdań. Samuel miał o czym rozmyślać w drodze powrotnej do domu. Szczególnie zaś o kartce papieru nadal tkwiącej w jego kieszeni. Prawdopodobnie dlatego pierwszą rzeczą jaką zrobił po powrocie do domu było uruchomienie komputera. Poszukiwania nie zajęły długo. Grzybki i zioła o działaniu halucynogennym, oczywiście figurujące na liście prawnie zakazanych substancji. Nie mógł powiedzieć, że nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Nawet złe przeczucie nie zdołało odciągnąć go jednak od skorzystania z oferty teurga, teraz kiedy zyskał pewność nie uległo to zmianie. Miał tylko nadzieję, że podczas losowania funkcjonariuszy poddawanych testom antynarkotykowym, nie padnie na niego. Pozostawała też kwestia zdobycia obu składników. Detektyw, którego twarz miała w zwyczaju gościć w mediach przy kilku okazjach, nie jest bynajmniej idealnym klientem dla jakiegokolwiek dilera.

Wyłączył komputer i przeciągnął się. Nie miał zamiaru pozwolić zmartwieniom dnia jutrzejszego dopaść go już dziś. Pomimo późnej godziny nie czuł się jednak zbyt zmęczony. Z braku lepszej perspektywy postanowił więc trochę poćwiczyć. Solidny wysiłek fizyczny i zimny prysznic, którym miał w zwyczaju kończyć trening doskonale oczyszczały jego umysł. Niespełna dwie godziny później trafił do swojego łóżka, nie martwiąc się problemami oraz kolejnym prawdopodobnie wyczekującym go spotkaniem z opustoszałym miastem, niknącym w jego zakamarkach skomleniem i być może tajemniczym wilkiem. Pierwszy raz od bardzo dawna w chwili kiedy przyłożył głowę do poduszki po prostu odpłynął.
 
Pietro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172