|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
11-09-2017, 17:06 | #1 |
Krucza Reputacja: 1 | [V:DA] Kronika Denemearca - Północna furia [18+] Where you recognise evil Speak up against it And give no truces To your enemies ~ Havamal af Ódin
Ostatnio edytowane przez corax : 11-09-2017 o 20:34. |
12-09-2017, 19:14 | #2 |
Reputacja: 1 | Thing w Jelling, pierwsza noc po Ostarze, wczesny wieczór Niewysoki, chudy młodzik w rozchełstanej koszuli siedział wraz ze swym krępym towarzyszem na ziemi, przy biesiadnych ławach daleko od ognia i zgiełku. Spóźnili się. Co miało się wydarzyć na thingu już się wydarzyło, i dla nich zostało jedynie słuchanie historii o czynach innych. Dwójka pijanych mężczyzn, wciąż upojonych wczorajszą przemową Freyvinda przed chwilą nieskładnie opowiedziała im zarys zdarzeń. Taką samą jak wszyscy wcześniejsi u których zasięgali języka. Tyle że były to wieści z perspektywy śmiertelników, gubiące tak wiele detali cennych dla synów i córek Canarla. I innych istot które tu były. W nich także istot o tyle ciekawszych, o ile zwykle były mniej skłonne do rozmowy, a bardziej do zabijania. Zaprawdę, wielkie rzeczy musiały się tutaj dziać. Było to czuć w powietrzu, w ludzkich głosach i spojrzeniach. A jeżeli taki rozejm był możliwy - choć pewnie krótkotrwały - to tym większą zbrodnią byłoby zmarnować taką okazję. Wypatrywał więc tych którzy się zmieniają kuflami miodu w ręce. Trudności większej nie miał z właściwym ich namierzeniem bo czuć ich było z dala… czymś innym, co w wibracje wprawiało jego wyczulone zmysły. Ludzie obozowisko obchodzili łukiem a para, co zdawała się główny prym wieść jakby na odwrót wzrok zwracała jakby wymuszając szacunek i posłuszeństwo. Niedługo też musiał czekać by usłyszeć gderanie swego towarzysza: - Jakieś durny to sam idź się pchać w ichnie towarzystwo. - marudny i jakby znudzony głos przedarł się przez zafascynowanie aftegangera - Ja idę poszukać lepszego towarzystwa co mi kłakiem w gardle nie stanie i nie zanudzi opowieściami o dokonaniach swych dziadków - zirytowane sapniecie podsumowało podejście korpulentnego jegomostka. Mając łatwiejszą część za sobą, Dökkálfar mógł przejść do części trudniejszej. Przypomnienia sobie z głębin pamięci znaków i słów które miały mu zapewnić choć odrobinę przyjaźniejsze spojrzenie wilkołaków. Przez myśl przebiegły mu zwykłe banały by nie wyzywać Alfy ni podważać jego autorytetu, nie ukazywać agresji. Przerzucał je niczym pergaminy i gliniane tabliczki, niezadowolony z efektów. Wraz z kolejnym krokiem w kierunku obozowiska roześmianych zmiennokształtnych poczuł jednak chłodny powiew, co zwykłego człeka zmylić mógł. U ciekawskiego młodzieńca jednak wywoływał powstanie drobnych włosków na karku… Ci, co zmieniają kształt nigdy nie chodzą sami… Uczucie chłodu tak dziwne dla niego samego narastało gdy zbliżał się ku rosłemu, górującemu mężowi stojącemu blisko ognia. Rozmowy, głośne dotąd, stopniowo milkły gdy drogę zastąpił mu blondyn z warkoczami dyndającymi po obu stronach twarzy. Stanął jako pierwszy z oczyma zmrużonymi podejrzliwością, spięty choć dłonie wyciągnął otwarte na boki powstrzymując pozostałych, co podnosić się poczęli. - Zabłądziłeś? - spytał wprost, bez pięknych okólników, głowę pochylając przekrzywioną. - Nie - dostosował mowę do rozmówcy - Przyszedłem do was, do waszego szamana - wskazał brodą na mężczyznę koło ognia. Powoli zaczął odpinać pas z mieczem i wręczył go blondynowi na przechowanie. Niejakie zdziwienie odbiło się w oczach blondyna, jednak szybko zastąpiła je poprzednia podejrzliwość. Nie podjął wyciągniętego w jego kierunku miecza za to zrobił krok w przód, nadal powstrzymując pozostałych gestem rozwartej dłoni. - Do naszego szamana? - Tego tam - wskazał jeszcze raz na rosłego mężczyznę - Zwiecie go inaczej, prawda? Ale jest szamanem. - Ze stojącego już całego obozu rozległy się pierwsze pokrzykiwania i kolejnych dwóch mężczyzn ruszyło ku Dokkalfarowi: - Szacunku okaż - pierwszy z nich nie patyczkował się specjalnie sięgając ku gardłu aftergangera. Duży się zdawał i przytłaczający. - Bo nie gadasz o swoich pchłach. - wypluł słowa - a mówisz o jarlu Aros. - buta dźwięczała w jego głosie. - A więc Jarlu Erlingu, Grzmocie Burzy, czy przyjmiesz mnie jako gościa? - choć martwe serce podchodziło mu do gardła, zignorował wilkołaka przed sobą i głośno zwrócił się do wodza Przez chwilę panowała cisza przerywana jedynie sapaniami stojącego obok zmiennokształtnego, którego dłoń zaciskała się z siłą mogącą przerwać mu gardło. Brzęk, wrzask, pijane pokrzykiwania zupełnie pozbawione znaczenia, stały się jedynie tłem. A Dokkalfar czuł, że noszony przez niego mrok chce się zerwać, wypłynąć, gdy drażniący chłód otulał jego nieumarłe ciało. Co dziwne, w tej chwili wilkołaczy uchwyt zelżał, a ulfedinn odsunał się z pogardą i obrzydzeniem na twarzy. - Czego chcesz? - dobiegł go głos przywódcy, rezonujący mocą bas. - Niczego. Doceń to, bo to rzadkie. I przestań - głos był młodzieńczy, słaby. Dokkalfar toczył teraz walki na wielu frontach. Nie dać się zabić. Poznać te istoty. Absolutnie, w żadnym wypadku nie pozwolić wyrwać się temu co nosił w sobie. Wiedział, że coś mówią. Widział kątem oka jak robi się ich coraz więcej. Mrok zaczął walczyć i przepełniać go jak wino kielich! Powietrze przesyciła elektryczność. Stojący wokół zmiennokształtni zaczęli rosnąć choć Dokkalfar nie był już pewien czy to oni rośli czy to on malał… gdy spadał spiralnie w ciemność. Dla postronnych zaś w obozie Erlinga i Solveig począł się tumult. Narastało warczenie z początku jakie można było kręcącym się psom przypisac co o kości się gryzły i resztki rzucane na oślep przez ucztujących. Ludzie albo zrzucali hałas na swoje pijaństwo lub zaczynali cofać się i szybko oddalać. Pachniało agresją i żądzą krwi. To była chwila próby młodego wampira; wciąż mógł bezpiecznie uciec, okrywając się hańbą. Mógł uderzyć, zyskując sobie wielu wrogów. I, co najtrudniejsze...mógł próbować zapanować nad tym co chciało uciec. Był wprawiony w zmuszaniu tej ciemności do robienia tego co on chce, ale ta sytuacja wymagała czegoś więcej niż wprawy. Żelaznego panowania nad tą siłą. Ciemność, chłód były tak bardzo znajome, tak bardzo łudząco przyjemnie, niemal jak muśnięcia ciepłego wiatru na policzkach, jak smak krwi w ustach. Młody Dokkalfar jednak wiedział i wyczuwał, pod zwodniczym pięknem i przyjemnością czaiło się dużo więcej. Tysiące lat cierpienia pochłonięte przez ciemność i zamienione w apatię. To był jednostronny mur: przyjmował wszystko, ale więził w środku cały ten gniew, strach i cierpienie. Dotykając tego z zewnątrz można było ulec temu złudzeniu. Ktoś kto widział to od środka, nie miał już szczęścia popełnić tego błędu. Duchy próbowały zerwać więzy nałożone na ten pierwotny mrok i afterganger skoncentrował się jedynie na odporze tej napaści. Siła woli i dyscyplina - dwa składniki ciągle i wciąż ćwiczone przez jego mentora i w mniejszym stopniu wbijane młodzikowi do łba aż do całkowitego wyczerpania. Uzbroił się w tamte chwile, sięgnął po nie jak po pancerz, gdy mrok go pochłaniał, korzystał z okazji by wyrwać go z jego miejsca na granicy światła i cienia. Czuł, że tonie, że jeżeli będzie musiał panować nad tym i walczyć jednocześnie to jeszcze jedno szarpnięcie a nie zdoła pokonać tego wyzwania. Nie wiedział, że drżał cały - a nawet jeśli, to nie było ważne. Nie widział pociemniałych źrenic. Nie dostrzegał nic wokół siebie. - Przestań słać duchy, bo nie dam rady tego utrzymać tam gdzie tego miejsce. A akurat ty wiesz co to. I obaj będziemy mieli niechcianego wroga, ku uciesze wrogów - wywarczał, otwierając szeroko czarne oczy i rozkładając nisko ręce - Wyznacz inne miejsce i czas na rozmowę, jeśli to ci nie pasuje - - Zabieraj się stąd, miklimunnr! - któryś z nich rzucił obelgą w kierunku aftergangera. Trzech czy czterech - Dokkalfarowi zlewali się przed oczyma - zastąpiło mu drogę samymi sobą zasłaniając dostęp do Alfy. Mrok nadal przelewał się, a afterganger dostrzegł wydłużające się z wolna szarości i cienie spod jego stóp. Pływały miękkimi falami, co nasuwały na myśl odpływ i przypływ morza albo delikatne pieszczoty. W końcu odpływ cofnął się głęboko pod nogi wampira niczym niziutki postument - nie znikł i trzymał duchy na dystans, ale nie zagrażał bezpośrednio wilkołakom, nie próbował ich pochłonąć. Dökkálfar cofnął się dwa kroki i obrócił bokiem do Alfy, z ostatnim pytaniem przed dejściem. Stał spokojny, trzymajacy niszczycielską moc na uwięzi, jasna skóra na tle pulsującej czerni. - Cóż mi na to rzekniesz, Grzmocie Burzy? Wysłuchasz kogoś poza vitskertri? - Idź do Welanda i nie wracaj bez wyraźnego uzgodnienia. Zza pleców Erlinga wyjrzała kobieta w średnim wieku o oliwkowej skórze i zaniepokojonym spojrzeniu. Jej ciemne włosy zaczynały być gdzieniegdzie przetykane siwizną. Najwyraźniej była cały czas w obozie lecz pozostawała niedostrzeżona. Alfa przesunął ją szorstko za siebie, nawet nie patrząc w jej stronę. Nim się schowała, Dokkalfar ujrzał raz jeszcze jej troskliwy wzrok. - Zgoda - na tą krótką chwilę spojrzał w oczy kobiecie, wchłonął ciemność która zasłaniała jego oczy. Po czym skłonił się jak należy gospodarzowi i odszedł w głąb ludzkiego obozu.
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 12-09-2017 o 21:47. |
12-09-2017, 19:39 | #3 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 12-09-2017 o 19:47. |
12-09-2017, 20:18 | #4 |
Reputacja: 1 |
__________________ Our obstacles are severe, but they are known to us. Ostatnio edytowane przez Amon : 13-09-2017 o 12:55. |
13-09-2017, 15:00 | #5 |
Reputacja: 1 | Elin i Dökkálfar - Völva Elin, jarl Jens poradził mi cię odnaleźć - Wyższy z dwójki mężczyzn którzy podeszli do Elin na targowisku, ten w skromnej, niebarwionej koszuli, przedstawił się jako pierwszy. Był to Dökkálfar, potomek Ljósálfar, Białej Kapłanki z Steigen. Głos miał młodzieńczy - choć w ruchach tej młodości już nie było. Zbrojny zaś, przedstawiony jako Alf, który trzymał się z tyłu był we wszystkim poza wiekiem jego przeciwieństwem - broń nosił bogatą i wcale się z tym nie ukrywał - Że sprawnych żeglarzy władających mową franków wam trzeba do wyprawy Wieszczke zastali za jednym z kramow rozmawiająca z kobietami i pochylajaca się nad jakąś robótką. Na dźwięk swego miana powstała i przyjrzała się uważnie obu mężczyznom. Gdyby nie wieści i plotki jakie do nich docierały mogliby pomyśleć że stoi przed nimi młoda dziewczyna o krótkich włosach i smutnym spojrzeniu. - Prawda to. - Rzekła w końcu i wyszła do nich. - Nie zdążyliście na thing. - Stwierdziła nagle patrząc uważnie na Dökkálfara. - Na daleką północ wieści docierają zbyt późno - potwierdził - A wielkie rzeczy uradziliście Skinęła lekko głową by za nią podążyli i ruszyła oddalając się od straganów. - Zatem chcielibyście dołączyć i towarzystwo Ulfednar nie będzie Wam przeszkadzać? - Zapytała ostrożnie zwracając się ku aftergangerowi. Wolała już na początku rozmowy poruszyć temat, który mógłby przekreślić zainteresowanie mężczyzny. - Tak długo jak nie muszę się obawiać ich pazurów, nie przeszkadza. Z tym też przychodzę: jakże to się stało że ruszymy razem? - - Trzynaście lat temu przepowiedziałam, że jeno zjednoczeni zdołamy sługi Białego pokonać. Najwyraźniej nadszedł właściwy moment.- Uśmiechnęła się delikatnie. - Często u Franków bywaliście? - Ani razu, jak do tej pory - odpowiedział lekko, jakby to nic nie znaczyło - Przepowiednie kwitną długo, ale kto zdecydował że czas zerwać owoc? - - To czemuście za tłumacza się podali? - Stanęła patrząc pytająco na niego. - Bo nim jestem - - Nie będąc u Franków? - Zamyśliła się na moment. - I sądzisz, że dasz sobie radę? - Pytała kierując się ku wschodniej części Jelling, gdzie powinien znajdować się Freyvind. - Niechaj mi martwy język ścierpnie na wieki jeżeli nie zdołam przetłumaczyć słów zwykłego kupca - obruszył się - Dokąd idziemy? - - Wybaczcie, nie chciałam urazić… Po prostu nie jeno zwykła walka armiami nas czeka. - Westchnęła cicho. - Do Freyvinda Lenartssona. - Odpowiedziała spokojnie. - Sądzę, że na spokojnie lepiej nam w trójkę będzie wszystko omówić. - Jego imię też padło, kiedy opowiadano o thingu - - To on zbiera wielką armię i to on poruszył tłumy, by do niej dołączyły. - Uśmiechnęła się spokojnie. - Ja mu w tym pomagam. - Wielką armię...zbyt wielką jak na zwykły rajd - Skinęła lekko głową. - Mamy nadzieję na dobre pokonać Franków… i tych nieumarłych, którzy nimi z ukrycia dowodzą.* - I tej części już nie opowiadają między ogniskami - parsknął zadowolony - czyli nie tylko zwykłe łupienie, a wejście głębiej na ląd - Tak jak mówiłam… Nie było Was na thingu… - Zerknęła na mężczyznę towarzyszącego einhejahr. - tym pierwszym. - Elin uśmiechnęła się delikatnie do Dökkálfara. - I zgadza się… Chcemy się do Franków stolicy dostać. - Złupić Paryż? - wybuchnał śmiechem - Należycie ambitny plan, nie powiem - - Tak… Paryż. - Potwierdziła.- Ambitny? Powiedziałabym, że momentami szalony. - Uśmiechnęła się lekko. - Gdyż planujemy dostać się do siedziby króla… - Wyglądało jakby chciała powiedziećcoś jeszcze ale dotarli już do wielkiego ogniska, przy którym mężowie przeróżni siedzieli a wśród nich i skald. - Frey… - Elin ugryzła się w język przypominając sobie, że Lenartsson odrzucił przecież swe imię. - Welandzie. Przyprowadziłam tłumacza. |
14-09-2017, 14:38 | #6 |
Reputacja: 1 |
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 14-09-2017 o 15:15. |
15-09-2017, 16:47 | #7 |
Reputacja: 1 |
|
19-09-2017, 10:15 | #8 |
Krucza Reputacja: 1 |
|
19-09-2017, 10:31 | #9 |
Krucza Reputacja: 1 |
|
19-09-2017, 19:30 | #10 |
Krucza Reputacja: 1 |
* rumaki Leikny = wilki (kenning) Ostatnio edytowane przez corax : 19-09-2017 o 19:38. |
| |