Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-03-2010, 17:10   #71
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Patrol nie był dla Roberta najprzyjemniejszą rozrywką. Zmuszony opuścić wygodny fotel przy komputerze wraz z Corvax udali się na zwiad po prawym skrzydle kompleksu. Patrol przebiegał spokojnie, jednak Robert, który wpatrywał się w mroczne cienie, oczami wyobraźni widział jak coś się w nich porusza. Cienie zdawały się być nie tylko mroczne, ale i bardzo kuszące... zapraszały go do siebie, ale i odstraszały. W chwilach wyjątkowego napięcia Clearwater przełykał ślinę i tylko mocniej ściskał swój karabin.

Po zdaniu raportu Taylorowi, Robert usiadł do komputera i kontynuował przerwaną pracę nad łamaniem zabezpieczeń i odzyskiwaniem danych. Karabin położył na biurku. Kątem oka zauważył tylko jak Max wstaje i odchodzi za Corvax do innego pomieszczenia. Okropne dźwięki szalejącej na zewnątrz burzy nie były pocieszające. Okropne jęki i zawodzenia wiatru rozchodziły się po całym kompleksie powodując, że po plecach Australijczyka przechodziły nieprzyjemne dreszcze.

Po dłuższej chwili względnego spokoju, padło zasilanie. Komputery na moment przerwały pracę, co spowodowało u Roberta gniewne uderzenie pięścią w biurko i stworzenie imponującej litanii przekleństw.
W oczach Clearwatera wszystko działo się tak szybko... Niedawno wylądowali, zaginął Tupiku, dostali się do laboratorium, awaria generatora... A teraz jeszcze świadomość, iż pozostaje w jak się wydawało, opuszczonym kompleksie pełnym przerażających stworów, które na całe szczęście tkwiły zamknięte w swoich słojach.
- No to do roboty... - powiedział uśmiechając się niepewnie do Logana.

Robert kontynuował pracę w miejscu, w którym przerwał. Odzyskiwanie danych było wyjątkowo mozolnym procesem... W pewnym momencie przerwał pracę i rozprostował się, opierając plecy na oparciu krzesła. Ziewnął cicho i pokręcił głową. Miał już wracać do pracy, kiedy usłyszał jakiś dźwięk.
"Zupełnie jakby... nie, to niemożliwe".
Położył ręce na klawiaturze, wystukał parę klawiszy, po czym przerwał i nasłuchiwał. Znów usłyszał ten sam dźwięk. Momentalnie wstał, pchając do tyłu obrotowe krzesło. Chwycił swój karabin i ruszył do Logana.
- Coś jest nie tak. Słyszałem strzały... Przecież wszyscy... - przerwała mu kolejna seria strzałów. Max i Corvax! Nie wyruszyli z pozostałymi! - prawie podskoczył, kiedy przypomniał sobie co widział wcześniej.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 03-03-2010, 19:12   #72
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
- Palant. - mruknął pod nosem. Nawet nie chciało mu się wysilać by coś bardziej kreatywnego wymyślić. Gdy już siedzieli spokojnie w wozie, nęciło go by samemu wyciągnąć odtwarzacz muzyczny i odlecieć w błogą krainę muzyki. Ale czy nie wyszedł by na hipokrytę? Dlatego tylko kręcił zapalniczką miedzy palcami. Nawet zapalić nie za bardzo było jak. Może i większość paliła, ale przebywanie w zadymionym pomieszczeniu nie należało do najprzyjemniejszych.
- Niby co? Na pewno nie będzie straszniejsze, niż widok Cherry'ego pod prysznicem. - Polak nie dawał spokoju. Nie dość, że jakieś dziwadło straszyło po planecie to jeszcze ten irytujący "towarzysz".
- I tak już więcej nie schylisz się po mydło. - dodał pod nosem tak by Wilanowski go usłyszał.
Sierżant Max zdobył wydruk mordy tego stwora. Gdy miało się jego wizerunek nie wyglądał już na smoka, jednak nadal był przerażający.
Cherry przełknął ślinę. Nie podobał mu się pomysł ponownego spotkania z tym czymś. jednak był żołnierzem. Był wojownikiem! A na chuj krajowi taki wojownik co jakieś zwierzęcia się boi?!
- Chodźmy skopać kilka tyłków by ratować pewne czerwone dupsko - powiedział już prawie spokojnym głosem.

Trafili do kompleksów pełnych dziwnych inkubatorów. No może źle się wyraziłem. Inkubatorów pełnych dziwnych stworzeń. Małe, okropne przypominające ni to pająka ni skorpiona. Japończyk stanął na przeciw jednemu z nich. Przyglądał mu się ze skwarzoną miną. Czy miały jakiś związek z tym czymś co porwało Tupicu? A jeśli tak, to czemu te tutaj są w słojach, a tamte wesoło hasają po tunelach i napadają uczciwych żołnierzy? Azjata uniósł lewą rękę w której trzymał swe mp5. Wycelował dokładnie w sam środek stworzenia. Powoli palec zaciskał mu się na spuście. Pociągnął.
TRACK
Przypomniał sobie, że nadal nie zmienił magazynków w pistoletach. Oparł się o ścianę i przypatrując się potworkowi, jął teatralnie i powoli zmieniać amunicję. Gdy skończył schował do kabur a miast tego wyciągnął kolejnego papierosa. Odpalając mruknął to pływającego "kompana".
- Na pohybel skurwysynu. - i odszedł do reszty oddziału. Niedługo po tym penetrowali już szyb prowadzący prawdopodobnie do legowiska tych stworzeń. Bestje musiały zostawić Zacka na przekąskę czy coś w tym rodzaju. Już on sie postara, by im obiad uciekł spod nosa.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 05-03-2010, 00:34   #73
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Cherry po powrocie do APC zaskakująco szybko odzyskał rezon, mimo nędznych dowcipów Wilanowskiego. J.D. przeciwnie. Zrobił się markotny i osowiały, jakby uciekła z niego cała chęć do życia, albo raczej nadzieja na przeżycie. Żarty Polaka irytowały go niesłychanie. Nie był tam, gdzie Cherry i Tupiku, więc co mógł wiedzieć o zagrożeniu? Nic. W sumie J.D. też nic nie mógł wiedzieć i być może za bardzo panikował. Przecież zabicie dwóch żołnierzy nie powinno być trudne. Tymczasem Cherry'emu nic się nie stało. Może przeciwnik nie był aż taki straszny, jak uwierzyli. Tak czy siak trzeba było mieć nadzieję, że snajperowi odechce się dowcipkować zanim wyruszą po Tupiku, bo nie dość, że taką beztroską sam prosi się o szybką śmierć, to jeszcze innych naraża.
Taylor zreferował sytuację i zaproponował im dwa możliwe rozwiązania. Jeremy'ego bardzo to zaskoczyło. Nie dość, że sierżant pyta zwykłych szeregowych o zdanie, to jeszcze taka propozycja? Murzynowi wciąż brzmiało w uszach zapewnienie, że wyruszają po Tupiku razem. Jakoś tak samo przez się rozumiało się, że natychmiast, póki nie nadeszła pora obiadowa tego czegoś.
W końcu w jego ręce trafił wydruk podawany dookoła APC. Spojrzał na niego i się skrzywił. Spojrzał z jednego boku, z drugiego, nawet odwrócił do góry nogami, ale z żadnej perspektywy nie przypominało to człowieka. Uznał więc, że lepiej się przyjrzeć temu tak jak mu ktoś podał (tak żeby się dobrze literki czytało). Stworzenie nie wyglądało wybitnie przerażająco, co może zawdzięczali temu, że fotografia była nieruchoma, ale też nie przypominało niczego, z czym do tej pory się zmierzyli. Ale przynajmniej wyglądało na zwierzę. A skoro tak, to przewaga technologiczna była po ich stronie. I raczej przewaga sprytu, być może także własnego terytorium, choć jeżeli to coś tu się wykluło lub urodziło, to znało bazę lepiej niż ktokolwiek z nich, nawet korzystając z planów.
- Jeśli się wycofamy teraz, to zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią będziemy musieli się rozstrzelać nawzajem? - zapytał sierżanta - Ja twierdzę, że Tupiku nie zostało dużo czasu, musimy iść teraz - powiedział jeszcze smutno, opuszczając głowę, jakby przeczuwając że właśnie podpisał na siebie wyrok śmierci. Cóż, wiedział, że ryzyko jest duże. Ale wiedział to już wstępując do armii i nie zamierzał uciekać z podwiniętym ogonem tylko dlatego, że spotkał stworzenie bardziej szczerzące zęby niż on umiał.
W końcu transportery dojechały na miejsce, gdziekolwiek to miejsce się znajdowało. J.D. wysiadł z karabinem w gotowości. Znów wróciła mu ochota do życia. Pewnie to kwestia wzrostu poziomu adrenaliny, w momencie opuszczania bezpiecznego wnętrza APC. Rozejrzał się chwilę po nowym miejscu i niezbyt przypadło mu do gustu. Bałagan taki sam jak w reszcie kompleksu, a do tego te dziwne cosie pływające w formalinie. Nie wyglądały na spokrewnione z tym, co widzieli na zdjęciu, ani nie wyglądały groźnie. Ale zdecydowanie było to kolejne stworzenie, którego J.D. do tej pory nie widział i nie czuł potrzeby zmieniać tego stanu rzeczy. Dlatego nawet nie zbliżył się do tych słoików, tylko znalazł sobie możliwie przytulne miejsce na chwilę względnego odpoczynku. W tej sytuacji pół godziny wolnego czasu było kompletnie zbędne. Lepiej by ruszać od razu i mieć to z głowy, ale pewnie sierżant miał jakiś powód. Korzystając z okazji przekąsił kawałek suchego prowiantu (kto wie, może to ostatni posiłek) i odlał się gdzieś na uboczu (nic tak nie wnerwia w czasie strzelaniny jak pełny pęcherz). Gdy Taylor wydał rozkazy, J.D. wziął swoje manatki i załadował się do APC, tego samego, którym tu przyjechał. Nie był przesądny, ani nic z tych rzeczy, ale nie lubił zbyt dużo zmian w czasie akcji. Usiadł przy samym wejściu, bo przecież miał ruszać pierwszy. Równie zaszczytne co niebezpieczne zadanie. Cóż, do tego go wyszkolono. "Raz maty rodila", mruknął sobie pod nosem stare ukraińskie porzekadło, choć tak po prawdzie nie miał bladego pojęcia co to znaczy. Jeszcze raz sprawdził broń. Nie mogła go zawieść, nie w takiej sytuacji.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 10-03-2010, 20:28   #74
 
Tasselhof's Avatar
 
Reputacja: 1 Tasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputację
Corvax szybkim ruchem wpasowała się w kąt przy zatrzaśniętym wyjściu.
-Max, osłaniaj mnie, mamy niewiele czasu
Wilanowski wyciągnął i odbezpieczył berettę. Doskoczył do dziewczyny i zakrył ją własnym ciałem. Obserwował czujnie pomieszczenie. Po prawej przy szafkach z jakimiś danymi dało się słyszeć jakiś szmer i po chwili brzęk szklanego naczynia. Raine odczepiła wiszącą przy pasię maskę przeciwgazową. Solidna budowa wojskowych modeli z wzmocnionej pleksi i gumy powinna być wystarczającą barierą dla owych, według dokumentów, facehuggerów.
-Cholera, czemu ja nie mam takiej?! - powiedział wystraszony Max. Spojrzał w prawą stronę i wycelował broń w jedną z szafek. Nie chciał by coś go zaskoczyło.
-To co z randką? Jeśli stąd wyjdziemy oczywiście. - Szepnął nie spuszczając oczu z miejsca szmerów.
W miejscu szmeru turlało się tylko jakieś puste szklane naczynko. Nagle Raine dostrzegła pędzącego w jej kierunku po blacie stwora. W chwilę był zaraz przy niej.
-Max, jeśli już musisz tyle mówić, to może skorzystaj z komunikatora i wezwij resztę. Sami długo nie uciągniemy...
Gdy zauważyła potworna larwę strzeliła do niej bez wahania. Każda chwila zwłoki mogła oznaczać początek końca. Pocisk pomknął w kierunku larwy i rozszarpał jej prawy bok, ta upadła na ziemię i zaczęła szamotać się w agonii na ziemi pod ich stopami .
-No dobra. - Nacisnął na przycisk komunikatora. - Sierżancie. Słyszy mnie pan? Jesteśmy uwięzieni w pomieszczeniu pełnym tych potworów ze słojów. Odbiór. - Cisza w eterze
-Chyba nic z tego. Ta burza wszystko zakłóca
Corvax nie oceniała dłużej niż szybkim rzutem oka stanu wyłączonego z dalszej rozgrywki potworka. Skupiła się na czujnym obserwowaniu najbliższej okolicy.
-Nie ma co się ruszać z miejsca. Tu jesteśmy mniej więcej bezpieczni. Wiesz coś o tym, czy te przerośnięte kutasy potrafią łazić po ścianach?
Zapytał cicho. Wstrzymał oddech by ręka mu się nie trzęsła i lustrował powoli resztę pokoju. Na razie panował ogólny spokój, tylko jeden jedyny ranny facehugger zdawał się trochę oprzytomnieć i kończynami lewej strony starał się podczołgać pod najbliższy blat.
-Coś tu nie pasuje. Jest cicho. Za cicho.
Skwitował klasycznym tekstem z filmów Wilanowski. Rayne spokojnie mierząc posłała larwę do jej prywatnego piekła, gdziekolwiek by ono nie było. Larwa dostała kulkę prosto w sam środek. Kwas trysnął strugą. Ta zahaczyła o wierzch wojskowych glanów Corvax. Po chwili but zaczął dymić. Nagle dziewczyna poczuła przeokropny ból w nodze, jakby ktoś ją przypalał żywcem. Wbrew jej silnej woli krzyk bólu wydarł się z jej ust. Upadła na podłogę i złapała się za but starając ściągnąć ten przeklęty but. Jednak wiązania trzymały mocno. Max chciał jej pomóc jednak zauważył kolejne dwie larwy. Jeden wybiegł spod biurka i jeszcze jeden o wiele bliżej wyskoczył zza lady. Wilanowski szybkim ruchem nacisnął spust i posłał kulę w pierwszego potwora. Następnie wycelował w drugiego i wpakował w niego resztę magazynka.

Tymczasem Clearwater usłyszał dwa potężne wystrzały dobiegające zza zamkniętych drzwi i czyjś stłumiony krzyk. Szybko pobiegł do miejsca z którego dochodziły odgłosy strzelania, lecz natrafił na zamknięte drzwi.
- Jest tam ktoś? Co się dzieje?! - krzyczał, waląc bezskutecznie pięścią w panel kontrolny drzwi.
Pierwszy strzał chybił celu i trafił larwę prosto w ogon. Został on mniej więcej w połowie odseparowany od reszty ciała. Niestety Max nie zauważył tego i cały magazynek wpakował w drugiego z facehuggerów. Ten padł podziurawiony niczym sito. Tymczasem ocalały potwór dopadł Maxa i niebywałym skokiem rzucił mu się na klatkę. Wilanowski chwycił go oburącz i z przerażeniem zauważył tchawkę larwy miotającą się tuż przed jego ustami. Potknął się o coś i wywrócił. Trzymając dalej stwora usłyszał czyjś stłumiony krzyk przez drzwi. Raine leżała bez ruchu na podłodze.
-Robert! Pomocy! Otwórz te drzwi! - Krzyczał Max próbując się oswobodzić od obrzydliwca. - To te gnojki ze słojów!
Zaryzykował i puścił się jedną ręką. Szybko sięgnął do noża. Miał nadzieję, że poszczęści mu się. Australijczyk przestał bezmyślnie walić w przycisk, i przyłożył ucho do drzwi.
- Jesteś sam?! Jak to coś się tam dostało?!
Krzyczał, jednocześnie szukał wzrokiem spawarki zostawionej w laboratorium przez któregoś z członków oddziału. Ku jego uldze dostrzegł spawarkę należącą prawdopodobnie do Shadow. Max zauważył rewolwer, który upuścić musiała Raine. Wypuścił nóż i sięgnął po pistolet. Za cholerę nie mógł go dosięgnąć. Facehugger strasznie uciskał..
-Robert! Corvax jest chyba nieprzytomna! Pospiesz się.
Max poczuł jeden z paluchów na swojej twarzy, nacisk był tak silny że skóra na policzku pękła. Momentalnie pojawiła się strużka krwi. Max dobył rewolwer i przyłożył go do facehuggera i odepchnął jednocześnie naciskając spust. Stworzenie odfrunęło do tyłu. Polak mógł mówić o wielkiej ilości szczęścia. Nie trafił w żaden organ do którego doprowadzany był kwas.
- Trzymaj się! Zaraz was stąd wyciągnę!
Krzyknął Robert do drzwi po czym podbiegł do stołu na którym dostrzegł spawarkę. Wrócił do drzwi i zaczął je przecinać. Iskry sypały się obficie. Robert trzymał twarz od nich w bezpiecznej odległości.
- Ludzie, mamy kłopoty! – zawołał do reszty mając w duchu nadzieję, że ktoś go usłyszy. Usłyszał go Dreak. Murzyn podbiegł i spytał się spokojnie.
- Co się dziej?
- Max i Corvax są za drzwiami. Znaleźli ich nasi "mili" przyjaciele.
Zza drzwi dobiegł ich głos polaka.
-Może się pospieszycie?
Krzyknął po czym podniósł się i podszedł do Corvax. Musiał sprawdzić co jej jest. Corvax leżała nie ruchomo, a dziura w bucie przestała dymić. Iskry wpadały do środka, widać było że Robert już kończy swoją robotę.
Drake przyjrzał się rozgrzanemu metalowi i złapał Australijczyka za ramie.
- Odsuń się.
Posłał potężne kopnięcie nogą w drzwi, metal się odgiął, drugie uderzeni i widać było już wnętrze, za trzecim metal odpadł i z rumorem upadł na ziemię tuż obok Raine i Wilanowskiego.
-Cholera jasna! Mogłeś nas zgnieść! - Krzyknął przestraszony Max. - Ale dzięki. Dobrze, że ktoś nas usłyszał. Trzeba się nią zająć. Nie wiem czemu tak nagle zemdlała. Może z bólu?
- Co z tobą? Bierz Corvax i zabierz ją w bezpieczne miejsce... - Robert nie dokończył, gdyż nagle zdał sobie sprawę z braku sensu w słowie "bezpieczeństwo"... Drake tylko krzyknął gdy ujrzał kolejne małe stworzenie, które tym razem skoczyło na niego. Z niebywałym wrzaskiem uderzył je pięścią. Stworzenie upadło na ziemię ogłuszone. Podszedł do niego i uśmiechnął się. Bez wahania wgniótł w nie swój wielki bucior. Coś mlasnęło nie przyjemnie, potem trzasnęło i stwór z pewnością już nigdy się nie poruszył. Olbrzymi murzyn z obrzydzeniem wytarł oblepioną wydzieliną stwora rękę o plecy Maxa. Podszedł i wziął Corvax na ręce, potem wyszedł ostrożnie przez dziurę. Chwilkę po tym zabłysnęły światła i wróciło napięcie do kompleksu, a drzwi po woli otworzyły się same.
-Tej! Pogięło Cię?! – Krzyknął Wilanowski, gdy murzyn się w niego wytarł. - No ale mamy prąd to chociaż tyle. Teraz pytanie, co robimy dalej.
- Pytanie powinno brzmieć „Co w ogóle możemy zrobić...” - Robert odezwał się ponuro, upewniając się, czy aby w pomieszczeniu które przed chwilą opuścili jego towarzysze nie czaiło się coś jeszcze.
Kiedy niczego nie zauważył, ruszył za kolegami.
Zaniesiono Corvax do kompleksu szpitalnego. Tam zajęła się nią Trinity, któremu sierżant kazał zostać i opiekować się nią. Medyk zapodał jej środki dezynfekujące i kojące ból. Ocenił jej stan „ na niezdatny do tańczenia, ale nie zagrażający życiu”. Rana była paskudna i z pewnością pozostawi po sobie wieczną pamiątkę. Gdy Logan wrócił wraz z Shadow, wszyscy się rozeszli do APC. Logan udał się razem z Robertem aby dalej łamać zabezpieczenia Yutani, za to Trinity czuwał nad śpiącą Raine, jednocześnie pilnując by jej spokoju nie zakłócili kolejni „turyści”.



APC ruszyły. Wyjechały na zewnątrz. Huragan jaki szalał na zewnątrz był przeokropny. Początkowo istniały obawy czy nie zwieje łazików na bok jednak stalowe kolosy dzielnie brnęły przed siebie omijając przeszkody jakie na ich drodze porozrzucał żywioł. Minęli miejsce eksplozji. Po ponad godzinnej jeździe, którą w głównej mierze przedłużyły warunki pogodowe, w końcu dotarli do wejścia Bloku A. Niestety o tym by kto kolwiek mógł wyjść nie było mowy, dlatego też pierwsza jednostka APC na pokładzie z sierżantem przebiła się przez wejście, które już zostało osłabione przez Kellerisa. Dopiero spory kawałek dalej wszyscy mogli „bezpiecznie” opuścić jednostki. Gdy utworzono ustalony wcześniej szyk, wszyscy po woli ruszyli. W zwarciu i ciszy. W przymglonym świetle dawno nie używanych lamp doszli w końcu do schodów prowadzących w dół. Taylor dał znak do zejścia na dół. Im niżej schodzili tym bardziej duszno się robiło. Powietrze robiło się gęstsze i bardziej wilgotne. Znaleźli w końcu wejście do szybu. Aby się do niego dostać, trzeba było zjeżdżać czwórkami. Tylko tyle osób mieściło się na platformie. Taylor, Kelleris, Flipper i J.D. zjechali jako pierwsi. Na dole czekał ich nie przyjemny smród. Wszechobecny zapach zgnilizny i stęchlizny, który mdlił ich, a co słabszych powodował odruch wymiotny. Max w oczekiwaniu na resztę sprawdził jeszcze raz na mapę i włączył odbiornik. Huragan nie mógł zakłócać fal wysyłanych przez nadajnik Indianina, gdyż byli pod ziemią. Z ulgą odkrył, że miejsce pobytu Tupiku nie zmieniło się. Ruszyli dalej mijając opuszczone rozgałęzienia i sprzęty górnicze, nieruchome wózki i ledwo się palące na suficie błocone żarówki. W pewnym miejscu jednak zaczynał panować półmrok, a ściany obrastać jakaś lepka maź. Sygnał z nadajnik zwiadowcy nasilał się z każdą chwilą. W końcu dotarli do większego pomieszczenia, które prawdopodobnie wcześniej musiało służyć jako panel kontrolny ruchu wózków kopalnianych. Teraz jednak całe było pooblepiane tą dziwną wydzieliną, za to smród był przeogromny. Emi nadepnął na coś. Był to martwy facehugger, który musiał tu tej leżeć od dłuższego czasu. Taylor cicho zaklął i spojrzał z przerażeniem przed siebie. Na przeciwległej ścianie wisiały setki ciał, górników jak i kobiet i dzieci. Wszystkie razem poprzylepiane tą samą mazią. Niektórzy mieli pootwierane oczy inni wyraz strachu i okropnego cierpienia na twarzy. Max pośród nich odnalazł ciało Indianina z wygiętą do tyłu głową i rękoma zaciśniętymi w pięści. Gdy spojrzał na jego klatkę piersiową natychmiast odwrócił wzrok. Ziała z niej pustka, żebra były powyłamywane a wnętrzności wyszły na zewnątrz. Niektórzy dostrzegli w oddali jajowate kształty utwierdzone do podłogi. Pik. J.D. spojrzał z przerażeniem na wyświetlacz czujnika ruchu. Pik.Pik. Na ekranie dostrzec można było ruch ponad pięćdziesięciu jednostek. Dookoła nich.
 
Tasselhof jest offline  
Stary 17-03-2010, 15:37   #75
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
W końcu dotarli do windy. Ta mogąc przewozić tylko cztery osoby naraz musiała kilka razy jechać w dół i górę. Cherry jako jeden ze szturmowców postanowił jechać jako ostatni. Pierwsza czwórka miała silę ognia w postaci Flipera, wiec nie mógł pozbawić podobnej ochrony ostatniego transportu. Denerwował się nieco, w końcu mogli znowu spotkać tam owego "smoka". Z jego kolegami.

Zjeżdżając na dół sprawdził ostatni raz swój ekwipunek. Nie miał ochoty stwierdzić, że karabin mu się zaciął w momencie strzelaniny. Wszystko działało. Uspokoił się nieco i zapalił papierosa. Nim wypalił połowę byli już na dole. Smród panujący na dole gryzł w nosy.
- Yyyaak. Ohyda - czuł jak ubranie przesiąka tym zapachem. Zaciągnął się papierosem z nadzieją, ze to coś pomoże. Nadzieja złudna jest. Nie protestując na zapewne szkodliwe warunki pracy i nie przyjemne zapachy ruszyli przed siebie. Prowadził ich sygnał z nadajnika Tupicu. Miał nadzieję, że jeszcze jest żyw.

Niestety widok ciał górników, kobiet i dzieci napawał nie małym lękiem. Nie to, żeby bał się takich widoków. Był żołnierzem. Na wojnie różne rzeczy się widzi. Jednak ten widok zmniejszał szanse na pomyślność akcji. Jego złe przypuszczenia nie były mylne. Indianin był martwy. I prawdopodobnie zginął śmiercią bardzo bolesną. Z wrażenia niedopałek wypadł z ust Japonczyka i upadł na podłogę, by zgasnąć w kleistej mazi ogarniającej całe pomieszczenie. Nie wyglądało to dobrze. Do tego pikanie czujnika J.D. wskazywał na powtórkę z rozrywki. Masa obiektów czająca się w mroku musiała się do nich zbliżać.
- Szefuńciu, ja bym powoli zaczął się wycofywać. Jemu już nie pomożemy... - rzekł do sierżanta i wodził światłem latarki na jego karabinie po ciemności przed nim. Tym razem nie miał zamiaru uciekać w popłochu. Za to zgrane odejście było wielce kuszące.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 17-03-2010, 22:26   #76
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
J.D. zajął swoje miejsce w transporterze jako jeden z pierwszych i czekał. Słyszał jakieś zamieszanie na zewnątrz, coś z tym Polakiem i Raine, ale nie interesowało go to zbytnio. Skupiony był na tym, co go czekało za chwilę. Trudno powiedzieć, że obmyślał plan, bo jak zaplanować walkę w miejscu, którego się nie zna, z przeciwnikiem, którego widziało się tylko raz, na statycznym zdjęciu? Raczej walczył ze świadomością beznadziejności sytuacji i delektował się chwilą spokoju. Nie lubił takiego oczekiwania. Człowiek za dużo myślał o tym, co i tak musiało nastąpić, potęgował tylko swój strach. Ale tym razem się przydało. Odrobinę odpoczął, wziął głęboki oddech i oczyścił umysł ze zbędnych myśli. A w takiej sytuacji większość była zbędna.
Ruszyli. APC toczył się dzielnie przed siebie, a J.D. mógł tylko domyślać się po czym i gdzie jadą. Co chwilę pojazd podskakiwał odrobinę, uderzając w przeszkodę, której najwidoczniej nie sposób było ominąć. W pewnym momencie serce Jeremy'ego zamarło, gdy w pojazd coś uderzyło, po czym przesunął się dobre kilka metrów prostopadle do toru jazdy. Później podobna sytuacja się powtórzyła, ale z reakcji kierowcy (a raczej z jej braku) wnioskował, że to nie atak. Brak okien, uniemożliwiający zorientowanie się w sytuacji na zewnątrz dokuczał. Trzymał w niepewności. Choć przynajmniej nie kręcili się jak banda turystów, chcących zobaczyć wszystkie atrakcje okolicy. W końcu silny wstrząs i odgłos metalu uderzającego o metal obwieścił, że dotarli na miejsce. A przynajmniej sforsowali bramę. APC przejechał jeszcze kawałek i zatrzymał się. Choć tak naprawdę dopiero teraz zaczynała się jazda.
J.D. włączył latarkę na lufie i detektor ruchu. Gdy tylko drzwi transportera się otwarły wyskoczył na zewnątrz i przywarł plecami do pancerza pojazdu. Z karabinem przystawionym do oka rozejrzał się na wszystkie strony, w tym do góry. Gdzieniegdzie po ścianach pełzały jakieś cienie, spowodowane zapewne odczuwalnym nawet tu podmuchem powietrza od wejścia. Mętne światło lamp niewiele pomagało, a nawet dodawało więcej cieni. Tym razem jednak nie dał się nabrać i nie poświęcał im więcej czasu niż było konieczne. Przeszedł przed APC i rzucił jeszcze okiem na drogę przed nimi. Tak samo pusta jak wszystko pozostałe tutaj. Detektor milczał.
- Czysto - powiedział do reszty drużyny, ale broni nie opuszczał.
Gdy wszyscy wysiedli ze swoich transportowców uformowali szyk i ruszyli. J.D. szedł przy prawej ścianie i skanował całą przeciwległą stronę, a kapral Natajev symetrycznie. Szli w ten sposób dłuższy kawałek. Nie przejmowali się za bardzo mijanymi drzwiami, upewniali się tylko, że są zamknięte przynajmniej na klamkę, lub na to, w co były zaopatrzone. Jedne przesuwne drzwi, pewnie od jakiegoś składzika Jeremy zablokował kawałkiem znalezionego nieopodal pręta. Co do pozostałych trzeba było mieć po prostu nadzieję, że te stworzenia mają zwierzęcą inteligencję i nie dadzą rady ich otworzyć. Więc miał nadzieję.
W pewnym momencie dotarli do otwartych drzwi po obu stronach korytarza. Konkretnie z lewej otwartych, z prawej najprawdopodobniej wyłamanych. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie dźwięk dochodzący z tego pomieszczenia po lewej. J.D. natychmiast podniósł broń do oka i dał pozostałym znak, żeby się nie ruszali i byli cicho. Popatrzyli z Natajevem po sobie. Było jasne, czyim obowiązkiem jest zbadać źródło tego dźwięku. J.D. ruchem ręki zapytał kompana, czy widzi coś w pomieszczeniu naprzeciwko siebie. Kapral wychylił się na tyle na ile mógł bez wystawiania głowy na odstrzał i tym samym kanałem odpowiedział, że czysto. Cóż było robić. Murzyn przełknął ślinę i wziął głębszy oddech. Podszedł najbliżej drzwi jak tylko mógł i rozejrzał się po widocznym obszarze. Nic. Nie pozostało mu inne wyjście, jak wejście. Jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało. Wstrzymał na moment oddech i jednym długim krokiem wszedł do pokoju. Nadal pusto. Tylko na jednym z biurek leżał wentylator, który najwidoczniej włączył się, gdy Logan odpalił generator i teraz próbował wkręciś sznurek od żaluzji zasłaniających okna na korytarz. Detektor ruchu popiskiwał nieśmiało. Może chodziło mu o kołyszący się od ruchu powietrza sznurek, a może o coś poruszającego się pod biurkiem. Nie spuszczając oka, muszki i szczerbinki z potencjalnego zagrożenia J.D. zrobił kilka ostrożnych kroków w bok, mając nadzieję dostrzec zagrożenie. Nie dostrzegł, za to skończyły mu się drzwi za plecami i poczuł delikatne muśnięcie na barku. Po chwili drugie. Zamarł w bezruchu. Zbyt skupił się na pojedynczym celu i nie sprawdził, czy za drzwiami nie czai się wróg. Błąd. I to błąd, który mógł go już za chwilę kosztować życie.
Bardzo powoli odwrócił głowę w stronę drzwi. Jego szeroko wytrzeszczone oczy napotkały pytający wzrok Natajeva. Mógł mu tylko ruchem brwi i źrenic wskazać kierunek. Zrozumiał. Uniósł karabin i wycelował w drzwi. J.D. poczuł kolejne dwa muśnięcia na barku. Szybsze, jakby bardziej nerwowe. Bez ostrzeżenia rzucił się na ziemię i przetoczył kawałeczek. Wstał tak szybko, jak tylko dał radę i natychmiast wycelował w... drugą żaluzję. Zaklął po cichu. Jeżeli ktoś w APC obserwował jego wskaźniki życiowe, to pewnie mu właśnie wychodziły poza skalę. Wstał, podszedł do drzwi i sprawdził co jest za nimi. Rzeczywiście nic, oprócz okna w ścianie, zasłoniętego z tej strony żaluzją, której sznurek też się kołysał od jakichś słabych ruchów powietrza i o mało nie doprowadził Jeremy'ego do zawału. Dość zdecydowanym krokiem podszedł do biurka. Tam też nic nie było. Najwidoczniej wyobraźnia płatała mu figle. Wyłączył ten durny wiatraczek i wyszedł na korytarz. Zignorował pytające spojrzenia towarzyszy. Oparł czoło o ścianę, odsłonił twarz, wytarł ją z potu i łyknął z piersiówki. Po kilku głębszych oddechach był gotów iść dalej. Ale jeszcze nigdy nie czuł się tak głupio. Cały oddział czekał w napięciu aż on stoczy swoją walkę ze sznurkiem. Żenada. Było mu niesłychanie wstyd, ale na szczęście głupich komentarzy się nie doczekał. Albo nie dosłyszał, bo i nie starał się słyszeć. Naciągnął maskę z powrotem na twarz i kiwnął kapralowi, że jest gotów. Poszli dalej.
Bez przygód udało im się dotrzeć do schodów, zeszli nimi kilka poziomów i znaleźli jakąś starą windę górniczą, czy coś w tym stylu. Niestety mieściły się na niej cztery osoby.
- Jeśli będziemy się tędy wycofywać w pośpiechu, to mamy problem - mruknął J.D. zajmując swoje miejsce na platformie. Po chwili ze zgrzytem i głośnym buczeniem silnika zaczęła opadać. J.D. w myślach liczył sekundy podróży i starał się ocenić przebytą drogę. Gdy czuł, że zbliżają się do jej końca, przyklęknął i przygotował się do ostrzału tego, co ich przywita na dole. Przywitała cisza i smród. Flipper podszedł do krawędzi windy i upewnił, że nic się nie czai tuż za nią. Kiwnął murzynowi ręką. J.D. chcąc nie chcąc wstał i opuścił szyb windy. Rozglądał się uważnie na wszystkie strony.
- Czysto - zameldował. Trójka jego towarzyszy zeszła z platformy, która już po chwili pojechała w górę po resztę. Zdawało się, że podróż windy tam i z powrotem trwa całą wieczność. Wieczność, podczas której czterech ludzi na dole było zdanych całkowicie na siebie, być może w starciu z przeważającymi siłami wroga i na dodatek bez żadnej możliwości wycofania. Na szczęście nie było potrzeby się wycofywać.
W końcu cały oddział zjechał na dół i znów poszli przed siebie. Miejsce, do którego dotarli nie przypominało niczego, co J.D. widział w swoim życiu i nie wyglądało gościnnie. Było ciemne, śmierdziało i kleiło się do butów. Miłej atmosfery dopełniały poprzyklejane do ścian zwłoki ludzi. W tym, jak się okazało, Tupiku.
Za późno. Za długo zwlekali z przybyciem mu na pomoc. Za długo się naradzali, za bardzo się cackali idąc tu. Może gdyby Taylor nie odwlekał tak długo wyjazdu... może gdyby on sam nie marnował tyle czasu na walkę z ciemnością, tylko szedł szybko przed siebie? Ta myśl aż zabolała. Być może to on sam był winny śmierci Indianina. Przecież wszyscy musieli na niego czekać, gdy "oczyszczał" tamten pokój. Owszem, dbał o ich wspólne bezpieczeństwo, ale... może dbał nieudolnie? Może trzeba było zaryzykować i iść przed siebie bez asekuracji? Czy Tupiku nie zaryzykowałby wszystkiego co miał, z życiem włącznie, żeby ratować Jeremy'ego? A on go zawiódł. Bardziej bał się o siebie niż o swojego przyjaciela. I przybyli za późno. Lepiej późno niż wcale, mawiają niektórzy. Za późno, to gorzej niż wcale. Dużo gorzej.
Z przykrych rozmyślań wyrwał go głośny pisk wykrywacza ruchu. Gdy spojrzał na wyświetlacz detektora serce podskoczyło mu do gardła. Ale przynajmniej myślał teraz jasno. Już nie rozpamiętywał tego co mógł zrobić wcześniej. Skupiał się na tym, co może zrobić teraz, żeby wyciągnąć z tego bagna przynajmniej swoją skórę. I Cherry'ego. I Natajeva, który w sumie był w porządku. I tego idioty Wilanowskiego, który nie umiał się zachować, ale też nie był taki zły. I nawet Taylora, który pokazał, że dowódca nie musi być całkowitym burakiem.
Zaklął w duchu. "Dużo tych ludzi do wyciągnięcia" - pomyślał
- Mam odczyt! - krzyknął do pozostałych - Wszędzie dookoła!
Wodząc lufą karabinu po wszystkich miejscach skąd mógł nadejść wróg cofał się w stronę centrum grupy, gestami pokazując, żeby zbili szyk. W końcu zwierzęta nie powinny rzucać granatami.
- Szefuńciu, ja bym powoli zaczął się wycofywać. Jemu już nie pomożemy... - rzucił Cherry.
- Całym sercem za. Cofnijmy się chociaż do korytarza. Jeśli przeżyjemy, to później zabierzemy zwłoki - dodał od siebie J.D., cały czas rozglądając się za wrogiem.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 18-03-2010, 18:05   #77
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Trzydzieści minut dość szybko minęło. Zdecydowanie za szybko. Przecież zdążył wypalić ledwo dwa papierosy. Albo wypalił ich więcej i tego nie zauważył? Sam nie był pewien. Od chwili wylądowania na tej cholernej planecie jego organizm nie funkcjonował tak jak powinien.
Zbiórka. Otrzymane rozkazy bardzo mu się „spodobały”. Będzie musiał ochraniać ludzi, od których może zależeć życie niejednego w tym oddziale. Zdecydowanie wolał iść na przedzie. No, ale cóż. Z wyższym stopniem nie ma sensu dyskutować. Nie przejął się za bardzo brakiem dwójki snajperów. Widać chcieli być w odosobnieniu i nie zauważyli upływu czasu. Den jednak miał to w głębokim poważaniu.
Spokojnie udał się w stronę APC, gdzie zamierzał czekać do chwili wyruszenia. Gdy do niego dotarł sprawdził jeszcze raz swoją broń. Zarówno stan Smartgun’a jak i Vektor’a nie zmienił się od ostatniego razu. Przynajmniej miał pewność, że sprzęt go nie zawiedzie.
Nagle wydało mu się, że słyszał wystrzał. Przez chwilę był przekonany, że się przesłyszał. Kolejny wystrzał oznaczał, że ktoś naprawdę strzelał. Na tyle szybko na ile pozwalał mu ciężar ekwipunku udał się w stronę, z której dobiegły strzały.

xxxxxxxxxx

Gdy dotarł na miejsce było już po wszystkim. Corvax otrzymała już pierwszą pomoc. Den przez chwilę przyglądał się jej raną.
„Małe te sukinsyny a tyle na złość mogą zrobić. Ciekawe, co te duże gnoje umieją?”
Mężczyzna jeszcze chwilę stał oglądając nogę kobiety, po czym skierował się z powrotem do APC.
Teraz przynajmniej musiał szczególnie ochraniać tylko jednego medyka. Jednakże jedna osoba mniej chroniła jego dupę. Ciekaw był tylko czy taka sytuacja nie przysporzy mu więcej problemów niż korzyści.

xxxxxxxxxx

W końcu mógł wysiąść z APC. Cała przejażdżka była nawet miła. Pomijając te cholernie wkurwiające wstrząsy. Teraz jednak stał już na twardej, nieruszającej się powierzchni. Był z tego powodu bardziej niż zadowolony. Ustawił się we wcześniej wyznaczonym miejscu w szyku i ruszył w ślad za innymi. Dokładnie rozglądał się wokoło. Cały czas miał wrażenie, że ktoś go śledzi i nie były to osoby idące za nim. Co jakiś czas odwracał się za siebie. Cała odwaga, jaką miał w sobie zgromadzoną została przy wejściu do bloku. Z dość dużym trudem powstrzymywał się przed odwróceniem się na pięcie i ucieczką gdzie pieprz rośnie. Widocznie jednak coś z tej odwagi zostało i pozwalało mu stawiać kolejne kroki.
„Tylko spokojnie. To tylko rutynowa operacja, w której przeciwnikami nie są ludzie.” powtarzał sobie w duchu. „Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze. Jeszcze nie czas na umieranie. Zdecydowanie nie czas.”
Zagłębiał się coraz bardziej w głąb bloku. Było mu coraz duszniej. Każdy kolejny krok wydawał mu się ostatnim przed utratą przytomności. I do tego jeszcze ten jebany ciężki pancerz. Co prawda zapewniał ochronę, lecz ważył w chuj i jeszcze trochę.
„Dlaczego nie zostałem takim mechanikiem czy informatykiem? Dlaczego wybrałem akurat Smartgun’a?”
- No, dlaczego? - wypowiedział na głos swoje myśli.
Nie przejął się tym specjalnie. Całą uwagę poświęcałby zmusi swoje ciało do dalszego marszu na przód.

xxxxxxxxxx

Oddział dotarł do wejścia do szybu. Den zjechał wraz z Venom i dwoma innymi osobami, których z przyczyn znanych tylko jego organizmowi nie rozpoznał. Każdy krok w przód był coraz bardziej wymuszony. Smród, jaki uderzył w jego nozdrza niemal go cofnął.
- Kurwa, co tak cuchnie? - powiedział krzywiąc się.
Mimo wyraźnego obrzydzenia malującego się na twarzy szedł dalej. Rozglądał się bacznie po ścianach i suficie kolejnych pomieszczeń, przez które przechodzili. Na szczęśnie nie zauważał żadnego ruchu.

xxxxxxxxxx

Beznamiętnie patrzył na ludzi przylepionych na ściany. Cały strach, jaki do tej pory przepełniał jego umysł nagle znikł. Jego miejsce zastąpiła nienawiść. Szczególnie, gdy patrzył na rozwaloną klatkę piersiową swojego towarzysza.
- Co za skurwysyny. Jak można coś takiego zrobić? - zacisnął ze złości zęby. - Niech no się tylko tu zjawią…
Pik. Pik. Ostatnie słowa wypowiedział chyba nie w porę. Pik. Pik. Pięćdziesiąt jak nie więcej celów pojawiło się wokół nich.
Den sprawdził czy Smartgun chodzi tak jak należy.
- Zaczęło się… - wyszeptał.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 24-03-2010, 23:40   #78
 
Tasselhof's Avatar
 
Reputacja: 1 Tasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputację
Sierżant po woli machnął ręką dając znak do odwrotu. Wyszeptał do stojącego obok J.D.
- Jak wygląda sytuacja?

Gdy ten mu odpowiedział zagryzł wargi i po cichu podniósł strzelbę celując w ciemności pomieszczenia. Wszystkim udzielała się nerwowa atmosfera, a zwłoki, mrok, te dziwne kokony, smród i uczucie osaczenia potęgował jeszcze nękający dźwięk czujnika ruchu. Flipper cofając się wdepnął w coś. Owe coś nie przyjemnie mlasnęło, spojrzał kątem oka na przeszkodę. Była to biała kleista maź, która przyczepiła mu się do buta i rozciągała. Nagle kolejna kropelka tej cieczy spadła z góry. Kapral szybko skierował swój wzrok na sufit. Dostrzegł ogromne czarne dłonie, które pomknęły ku niemu. Czarne ramiona pochwyciły go a ostre pazury, którymi zakończone były kościste palce wbiły się w jego barki. Istota porwała go do góry. Flipper wrzasnął z bólu i z lękiem spojrzał na napastnika. Ujrzał czarną obrzydliwą mordę, tą, którą pokazał im sierżant na zdjęciu, szczerzyła się w swym głupawym uśmiechu podobnie jak tam. Tym razem jednak paszcza rozpostarła się i pomknął ku niemu język bestii, zakończony mniejszymi szczękami, te natomiast gładko wbiły się między oczy żołnierza. Jego czaszka eksplodowała od tyłu ,a jęzor stwora przeszył jego głowę na wylot. Zwłoki kaprala zawisły bezwiednie w uścisku istoty. Ta zapiszczała przeraźliwie, w identyczny sposób jak wtedy, gdy stworzenia jej podobne dopadły Tupiku. To wszystko trwało tak szybko, że nim ktokolwiek zdążył się ruszyć Flipper był już martwy. Cherry na dźwięk pisku zatrząsł się cały i zalał zimnym potem, z furią wycelował w bestię i wystrzelił w jej kierunku serią z obydwu MP5. Ta spadła w dół podziurawiona niczym sito między żołnierzy. Jednak przerażającym okazał się widok nie spadającego cielska, lecz to co oświetliły strzały Saiko.



Cały sufit w blasku strzałów aż ruszał się od kreatur podobnych tej którą ubili. Odgłosom wystrzałów odpowiedziały przeraźliwe piski i krzyki tych stworzeń, dochodziły zewsząd. Ku przerażeniu Taylora również z kierunku windy.
- Ogień zaporowy!!! – Wrzasnął Max po czym klepnął Dena w ramię, wskazał ręką na sufit i wrzasnął – Siekaj skurwysynów!!! Musimy dać czas do odwrotu reszcie!!!



Po czym sam wycelował swoją strzelbą w sufit i posłał kilka strzałów w kierunku poruszających się cieni. Zewsząd zaczęły padać strzały, żołnierze strzelali we wszystkich kierunkach, bowiem poczwary zaczęły wyłazić zewsząd. Wydawało się, że niektóre wyrosły dosłownie z ziemi! Zapanował chaos i powszechna motanina. Wszyscy pragnęli przedostać się do windy jak najszybciej. Jednak wiedzieli, że ci którzy będą pierwsi udadzą się na górę na samym początku. Nagle dało słyszeć się czyjś wrzask agonii i ból. Pewnym było, że to był ostatni dźwięki jaki w swym życiu ta osoba wydała. Do uszu sierżanta poprzez strzały dotarł krzyk Venom, która strzelała z dwóch dziewiątek w jedną z bocznych alejek razem z Wilanowskim.
- Dopadły ruska!!!
Max zaklął, a więc i Kirslev padł. Strzelał jak tylko mógł, jednak amunicja szybko mu się wyczerpała. Odrzucił strzelbę od siebie i wyciągnął zza pazuchy Berette. Nagle jego prawą pierś przebił podłużny, ostry i czarny przedmiot. Rozerwał jego pancerz, Ból był tak okropny i nie do zniesienia, że Taylor wrzasnął. Jego usta w chwilę po tym wypełniła słodka ciecz o metalicznym posmaku. Krew wypłynęła z jego ust i nosa. Jego oczy poszerzyły się ze strachu. Z niedowierzaniem spojrzał na ogon Ksenomorfa, który natychmiast z powrotem zniknął w jego ciele, aż w końcu całkowicie zniknął gdzieś z tyłu. Sierżant padł na kolana i złapał się za ranę. Jego ciało przepełniły drgawki. Nagle tuż nad nim pojawił się Drake i ostrzeliwując z granatnika napastników. Szybko odrzucił swoją broń i pochwycił rannego Maxa. Ten jednak stracił już przytomność.
- Mam tutaj rannego! Osłaniajcie mnie!
Zaryczał głośno po czym ruszył pędem do windy. Po drodze szarpnął za ramię Venom starając się dać jej do zrozumienia iż będzie mu ona potrzebna. W połowie drogi jednak jedno z tych stworzeń zagrodziło mu drogę. Nie wiedział co zrobić, gdy nagle celny strzał rozłupał łeb napastnika na pół. Drake spojrzał za siebie kątem oka i dostrzegł Bee przeładowującą karabin. W duchu podziękował bogu, że mechanicy również poszli z nimi. Nim jednak zdążył odwrócić wzrok nagle dziewczyna upadła na ziemię przygnieciona pod cielskiem obcego. Ten natychmiast jednym kłapnięciem swych szczęk zakończył jej żywot i pędem ruszył na nich. Drake był bezbronny, za to Venom mogła ich obronić. Wrzasnął do niej, aby strzelała.

J.D., John oraz Cherry ku swemu przerażeniu odkryli że ich grupa została oddzielona od reszty. Ksenomorfy nacierały na nich falami, po trzech, nigdy nie mniej. Pod ich nogami wyrosły po woli oślizgłe jajowate kształty z nacięciami na grzbietach. John, któremu już wcześniej skończyła się amunicja używał napalmu i pluł ogniem w napastników. Niestety ich szanse na ucieczkę z każdą chwilą malały. Dodatkowo ku swemu przerażeniu zauważył jak jedno z jaj zaczyna się „otwierać”. Dostrzegł wewnątrz obły kształt zbyt wyraźnie przypominał larwę identyczną jak ta w słoju w laboratorium.
- Rozwal te jaja do kurwy!!!
To zwiadowca wciąż strzelając do nacierających istot krzyczał do sapera. Japończyk za to dość sprawnie pozbawiał żywotów kolejnych popaprańców, którzy odważyli się wejść mu w drogę. Był zły i wściekły, dodatkowo czuł że jest to winny Tupiku. Amunicja również i jemu po woli zaczynała się kończyć, ale wiedział, że ma jeszcze przy boku karabin szturmowy.



Nie lepiej sytuacja wyglądała u Natajeva, którzy wraz z Denem i Shadow próbowali się wycofać, jednak wróg napierał coraz bliżej. Cała sytuacja wydawała się być beznadziejna do granic możliwości.

Robert zastukał jeszcze kilka razy w klawiaturę by po chwili z uśmiechem na twarzy odczytać na monitorze napis, który wszem i wobec głosił PASSWORD CORECT .Zaklasnął w dłonie i krzyknął do Logana, który badał szczątki jednego z facehuggerów.
- Bingo szefie, dostałem się do bazy danych.
Logan odszedł od mikroskopu i wciąż powtarzając to samo zdanie jakby do siebie podszedł po woli do Roberta.
- Fascynujące organizmy, fascynujące … słucham cię?
Gdy Clearwater pokazał mu pliki na dysku, Logan wybrał interesujące go i kazał je otworzyć. Większość dotyczyła błędów doktora Woo i dodatkowych środków ostrożności o jakie zadbali jego następcy po jego niefortunnym zgonie, oraz śmierci reszty personelu badawczego. W tym momencie drzwi od skrzydła szpitalnego otworzyły się i wy kuśtykała podparta o kulę Raine. Za nią szedł Trinity wyraźnie zły.
- Powtarzam ci nie powinnaś w tym stanie się poruszać, masz stopę z raną podobną do tej wypalanej stopionym żelazem o średnicy pięści! I to do samej kości !
Snajper jednak zdawała być głucha na uwagi medyka i podeszła do Logana. Ten jednak zajęty przeglądaniem plików poprosił Roberta o to by ten jej wszystko wytłumaczył. Trinity podszedł do monitorów kontrolnych i nagle zamachał ręką, aby się wszyscy uciszyli.
Logan natychmiast wyczulił swój słuch na jakieś podejrzane dźwięki. Nastała chwila skupienia, którą android przerwał z nutką dezaprobaty w głosie.
- Przecież nic nie słychać!
Medyk się uśmiechnął.
- No właśnie! Huragan ustał!

Siedzący w APC Ghost nagle usłyszał strzały dochodzące z głośników. Usłyszał Terry’ego który cicho zaklął. O’neal z rozdziawioną buzią przyglądał się rzeźni jaka miała miejsce w szybach kopalnianych. Głośniki niemal się trzęsły i trzeszczały od huków wystrzałów przeplatanych piskiem tych obrzydliwych istot i krzykiem umierających osób. Na monitorach akcja serca już czwórki osób wskazywała zgon, a u jednej bardzo słabe tętno.

Zack Tupiku
Desmond Shane Walsh
Alexander Kirislev
Rebecca Lawrance

Nie żyją, reszta walczy o życie. Czas który minął od przylotu 4 godziny i 33 minuty.
 
Tasselhof jest offline  
Stary 28-03-2010, 17:45   #79
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Sierżant dał znak do odwrotu. Większa cześć załogi odetchnęła z ulgą. Reszta domyśliła się, że to nie koniec. Cała sceneria przypominała fabułę jakiegoś filmu horroru w którym wcale nie chcieli uczestniczyć. To miała być zwykła misja. Polecieć, odebrać dokumenty, zastrzelić tych co im wejdą w drogę. Walczyć z człowiekiem, a nie z bandą monstrów nieznanych cywilizacji ludzkiej. Pomyłka. Nieznanych tej części społeczeństwa która to co dzień rano wstaje, pije kawę i zapieprza osiem godzin na dobę by wyżywić swą rodzinę nie myśląc, że takie paskudztwa rozmnażają się gdzieś w kosmosie używając do tego ludzkich ciał. Pasożyty.
Nie zaczęli jeszcze na dobre odwrotu który to później miał się zmienić w paniczną ucieczkę, gdy nagle Flipper uniósł się w powietrze. I co najmniej nie był jakimś szalonym hindusem co to sztukę lewitacji opanował do perfekcji tylko para czarnych, chudych szponów, przebijając się przez jego barki, podniosła go do góry by tam spotkał się ze śmierdzącą i oślizgłą mordą jednego z tych potworów. Groteskowy uśmiech i zęby potwora przywodziły na myśl nieumarłego z tanich filmów z początków XXI wieku. Ów stwór pokazał język, bynajmniej nie po to by jak dobre zwierzątko polizać kaprala po pysku, lecz po to by przebić się przez jego czaszkę i pokazać się innym po drugiej stronie głowy żołnierza. Bardzo śmieszne. Nie wypuszczając zdobyczy lecz chowając już swoją drugą szczękę na wysięgniku stwór zapiszczał przeciągle i głośno. ów pisk przywodził na myśl wrzask triumfu lub groźby: "Zobaczcie co z nim zrobiłem. Wy będziecie następni!". A wszystko to w przeciągu dwóch uderzeń serca. W trzecim młody Japończyk, krzycząc ze złości, wycelował w niego dwie lufy dobrych i poczciwych MP5. Seria strzałów i obietnice obcego okazały się czcze. Ciało potwora spadło wraz z martwym kapralem na ziemię. Co więcej w świetle wystrzałów widać było takich stworzeń napierających na nich dosłownie kupą.

Strzelanina jaka się rozegrała na pewno przebijała swą efektywnością, chaosem i żniwem trupów wszelakie takie akcje z filmów westernowych i innych matriksów. Co prawda, żaden z żołnierzy nie biegał jak głupi po ścianach czy nie skakał na nieobliczalne wysokości. Za to ich przeciwnik i owszem. W ogólnym młynie jaki powstał, Saiko zarejestrował śmierć ruska, Maxa i paru innych. Marines przemieszczali się w kierunku windy, gdzie zapewne trwała walka z obcymi. Shiro będąc pewnym, że J.D. osłania mu tyły strzelał do nacierających alienów. Przez przypadek w kieszeni otworzył mu się niezablokowany odtwarzacz muzyczny, jednak w szumie strzałów i narastających piskach nikt nie słyszał muzyki która leciała ze słuchawek wiszących u szyi Japończyka.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=JoolQUDWq-k[/MEDIA]
Krótka chwila przerwy dała mu do zrozumienia, że coś chyba się zgubili. Byli sami we trójkę - on, J.D. i saper. Wokół pełno oślizgłych jaj i wciąż to nowi przeciwnicy. "Co to oni klonowali się czy co, że ich tak wiele?" Krótka myśl zdołała się przedrzeć do czerwonej od furii świadomości Azjaty. Robiło się naprawdę gorąco. I to wcale nie za sprawą napalmu który to trawił wrogie istoty jak ogień piekielny.
Wciąż strzelając krzyknął starając się przedrzeć przez panujący hałas.
- Uciekamy! Jaja rozwalimy granatami! Szybko! - gdy amunicja z lewego pistoletu maszynowego mu się skończyła, zatknął go za pas i wyciągnął jedną cytrynkę. Prawą bronią starał się wciąż trzymać obcych z daleka. Trupy padały gęsto, ale zasoby wroga zdawały się być nieskończone.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 30-03-2010, 16:28   #80
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
PASSWORD CORECT
Robert czekał na te dwa słowa od chwili wylądowania na tej paskudnej planecie. Napis kilka razy zamigał, kiedy znikł i na monitorze pojawiła się wielka lista wszystkich dostępnych plików. Clearwater obserwował uzupełniające się napisy z wypisaną na twarzy mieszanką skupienia, ulgi i radości. Gdy lista zatrzymała się na ostatniej pozycji, Australijczyk klasnął w dłonie i odepchnął się od biurka na swym obrotowym krześle.
- Bingo szefie! Dostałem się do bazy danych. - prawie krzyknął.
Logan grzebał właśnie w szczątkach dziwnej istoty.
- Fascynujące organizmy, fascynujące … słucham cię?
Widząc jak wyciąga szczypcami jakiś narząd wewnętrzny tego paskudztwa Robert skrzywił się i powstrzymując wymioty wrócił na swoje miejsce. Logan odłożył narzędzia, zdjął rękawiczki i podszedł do niego, nachylając się nad ramieniem Clearwatera. Robert wstał i puścił Logana na krzesło. Droid usiadł i zaczął przeglądać interesujące go pliki. Większość dotyczyła błędów doktora Woo i dodatkowych środków ostrożności o jakie zadbali jego następcy po jego niefortunnym zgonie, oraz śmierci reszty personelu badawczego.

W tym momencie rozległ się charakterystyczny dźwięk i drzwi od skrzydła szpitalnego otworzyły się i wy kuśtykała podparta o kulę Raine. Za nią szedł Trinity, wyraźnie wkurzony.
- Powtarzam ci, nie powinnaś w tym stanie się poruszać, masz stopę z raną podobną do tej wypalanej stopionym żelazem o średnicy pięści! I to do samej kości!
Snajper jednak zdawała być głucha na uwagi medyka i podeszła do Logana.
- Dobrze cię widzieć całą. - odezwał się stojący obok Robert.
Logan był jednak zajęty przeglądaniem plików więc poprosił Roberta o to by ten jej wszystko wytłumaczył. Clearwater opowiedział jej o całym zdarzeniu ze swojej perspektywy. Oczywiście nie powiedział jednak nic krytykującego zachowanie dziewczyny, a raczej unikał oceniania czyjegokolwiek postępowania.
- Dobrze, że nie stało się nic złego... ehm, przepraszam. - powiedział patrząc na jej nogę. W każdym razie mogło być znacznie gorzej.- uśmiechnął się lekko.
Trinity podszedł do monitorów kontrolnych i nagle zamachał ręką, aby się wszyscy uciszyli. Logan natychmiast wyczulił swój słuch na jakieś podejrzane dźwięki. Nastała chwila skupienia, którą android przerwał z nutką dezaprobaty w głosie.
- Przecież nic nie słychać!
Medyk się uśmiechnął.
- No właśnie! Huragan ustał!

"Huragan ustał... czyżby cisza przed prawdziwą burzą?" - przemknęło przez myśli Roberta. Ignorując złe przeczucie Australijczyk spojrzał na godzinę. Minęły cztery i pół godziny od czasu ich lądowania. Niby wszystko było w miarę dobrze, ale niepokój Roberta jedynie się zmagał.
- Martwię się o resztę... - powiedział do towarzyszów.
- Wszyscy się martwimy, ale... - ktoś odpowiedział.
- Wiem, po prostu mam złe przeczucia. To wszystko. - przerwał komuś i usiadł na wolnym krześle.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172