|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
10-01-2016, 17:20 | #91 |
Reputacja: 1 | Chłodny powiew przemknął między konarami wielkich drzew i kolczastymi krzewami, owiewając tragiczną drużynę. A przynajmniej tych, którym udało się wyjść cało z pradawnych ruin zapomnianej rasy. Pierwszy, który poczuł go na swojej skórze był podążający na czele, ponury Odmieniec, który przez całą drogę zdawał się być nieobecny, a zarazem spięty do granic możliwości. Nieraz ruchem ręki wstrzymywał towarzyszy, by mógł uważniej wsłuchać się w dzicz, lub bez najmniejszego ostrzeżenia, ciskał swoją krótką włócznią w zarośla, zaskoczony nagłym ruchem czy dźwiękiem. Ucierpiał na tym jedynie bogu ducha winny, pożywiający się runem leśnym zając. I cała reszta drużyny, która za każdym razem wzdrygała się, siłą dławiąc w sobie okrzyki zaskoczenia. Mimo to, aż po sam Stonebrook, elfi barbarzyńca nie pozwolił ulotnić się swemu napięciu i koncentracji. |
11-01-2016, 19:32 | #92 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Garnizon Straży Miejskiej, Stonebrook 16 Mirtul, 1367 DR Popołudnie Poszukiwacze przygód w eskorcie gwardzisty dotarli do garnizonu straży miejskiej. Na placu, który otaczały liczne budynki rządowe, a w tym gmach sądu; kapitan straży miejskiej Avery Silverlane musztrował nowych rekrutów. Wielu stojących przed nim mężczyzn i kobiet pochodziła z okolicznych wiosek oraz farm, gdzie pracy ostatnimi czasy było coraz mniej, a koszta związane z utrzymaniem stawały się coraz większe. Niejeden wyglądał jakby nie wiedział, za który koniec miecza złapać, zaś stojący przed nimi z surową miną Avery wcale nie wyglądał na zachwyconego tym widokiem.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 |
14-01-2016, 18:59 | #93 |
INNA Reputacja: 1 | - To kiedy chciałbyś mnie widzieć? - Zagaiła do Sadima, w chwili gdy opuszczali już garnizon. W końcu była też możliwość, że Sadim zmienił zdanie i zobaczą się dopiero rano.
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 17-01-2016 o 23:58. |
17-01-2016, 13:06 | #94 |
Reputacja: 1 | - Zostawcie mnie w spokoju ... – jęczał na wpół przytomny Markas, leżąc akurat na podłodze. - Wstawaj panie! Zamykamy! – krzyczał otyły właściciel karczmy, położonej na jednym z wielu szlaków handlowych. Każdy kto chciał dojechać do któregokolwiek z większych miast, musiał minąć te miejsce. - Zostaw... – mężczyzna za dużo wypił i ani myślał ruszać się z miejsca. Karczmarz nie wytrzymał, nachylił się nad twarzą Markasa i głośno krzyknął. - Wstawaj mówię, bo tak ci mordę obiję, że cie własne matka nie pozna! - Ależ ci śmierdzi... z pyska- wymamrotał, po czym stracił przytomność. Bzyczenie muchy, odgłosy dnia codziennego, to pierwsze dźwięki jakie usłyszał Markas, gdy obudził się następnego dnia w trawie, niedaleko karczmy. Lekko otworzył jedno oko, słońce było już wysoko na niebie i dosyć mocno go raziło. Kiedy udało mu się usiądź, całe ciało przeszył straszny ból, zaczął się w nogach, a skończył na głowie, gdzie już pozostał. Podrapał się po zaroście i po czarnych, krótkich włosach na głowie. No chłopie, aż tak źle jeszcze z tobą nie było. Cholernie źle się czuję – pomyślał nieprzytomny. Zaczął głęboko oddychać, żeby chociaż trochę dojść do siebie. Po kilku minutach zdecydował się, że trzeba w końcu wstać i ruszyć w dalszą drogę. Gdy stanął w końcu na nogi, lekko się zachwiał i ruszył powoli w stronę wejścia do karczmy, gdzie zostawił swojego ogiera. Cholerne słońce cały czas świeciło i nie pozwalało na chwilę wytchnienia. Dobrze, że przynajmniej w lesie będzie trochę cienia. Jego koń stał tuż przy samym wejściu, przywiązany do suchego drzewa, które stało obok. W drzwiach stał karczmarz. Markas całkowicie go zignorował. Aby dosiąść konia, Carter potrzebował kilku prób. Przedostatnia skończyła się bolesnym upadkiem na ziemię. Był cały obolały. - I co się tak gapisz?! – krzyknął w stronę karczmarza, który tylko uśmiechnął się złośliwie. Po kilku minutach udało mu się i mógł ruszyć w dalszą drogę do Stonebrook. Nie wiedział w sumie, po co tam jechał, ale nie miał za bardzo gdzie się podziać, więc miał nadzieję, że może tam uda uciec od swoich problemów i wiecznych prześladowców podróżujących jego tropem. *** W końcu po kilku dniach udało mu się dotrzeć do miasta. Niestety po drodze stracił swego konia, którego musiał oddać w ramach oddania długu pewnej grupie, mało pozytywnie nastawionych do życia rzezimieszków. Markas, już w momencie, w którym przekroczył bramy miasta, poczuł się jak u siebie. Wszędzie tłumy ludzi, tańce, hulanki, w końcu trwał festyn, a tego typu wydarzenie, zawsze przyciąga wiele osób. Ludzie, elfy, krasnoludy, a każde z nich z sakiewkami przyczepionymi do pasów. Pękatymi sakiewkami, co warto było wspomnieć, które tylko czekały, żeby trafić w jego ręce. Na razie musiał jednak wstrzymać się z wszelkimi kradzieżami. Był głodny i przede wszystkim spragniony. Swoje pierwsze kroki skierował do karczmy o wdzięcznej nazwie Pod Świńskim Ogonem. Przechodząc ulicą gwizdał sobie cicho, kłaniał w pas pięknym damom, szarmancko uśmiechał się do kurtyzan wyczekujących klientów. Tak, to było miejsce dla niego. Gdy przekroczył próg karczmy, od razu poczuł zapach, który tak bardzo uwielbiał. Aromat pieczonego mięsiwa, piwa wraz z domieszką fajkowego ziela. Czego chcieć od życia więcej? Żwawym krokiem podszedł do lady, za którą stała prześliczna półelfka. Rzadko bywało, żeby tak urodziwa kobieta była karczmarką lub też Markas miał po prostu pecha i zawsze trafiał na brzydkie. Uśmiechnął się do niego delikatnie. - Witaj, o piękna pani, prosiłbym o kufelek ale oraz talerz ciepłego gulaszu, głodnym strasznie. Widzę, że macie w mieście festyn, cudowna sprawa! Pierwszy raz jestem tutaj, mógłbym się od pani dowiedzieć czegoś więcej, o tym cudownym miejscu? - Witamy w Stonebrook - uśmiechnęła się perliście dziewczyna, po czym sięgnęła pod ladę po pusty kufel piwa. Tym razem były czyste, a wszystko za sprawą urodziwej Abrii, która w przeciwieństwie do swego męża bardziej dbała o czystość w lokalu. - Ach, co tu dużo mówić - westchnęła i przewróciła oczami, choć w żadnym wypadku nie był to obelżywy gest. - Mieszkam tu prawie całe życie, więc dobrze zrobiłeś przychodząc tu do mnie. No, Stonebrook ma swoje dobre i złe strony, jak każde miasto, choć tych pierwszych jest więcej. Nie jest to duże miasto jak sam widzisz, ale mamy tu wszystko czego potrzebujemy, w tym nawet własną akademię magii kierowaną przez potężnego czarnoksiężnika, który zawarł sojusz z naszym władcą, Lordem Alavorem. Nie chcę byś wziął to do siebie, bo mówię to wszystkim gościom w trosce o ich dobro, ale prawo jest tu surowe i powszechnie przestrzegane, więc staraj się unikać kłopotów, proszę. Nie chcemy tutaj więcej rzezimieszków, a ostatnimi czasy, wraz z przybyciem w te strony rzeszy awanturników, sytuacja znacząco się pogorszyła, jeśli mowa o przestrzeganiu prawa. Pewna grupa posunęła się do morderstwa na starym farmerze i jego rodzinie, ale podobno dosięgła ich sprawiedliwość z rąk innych poszukiwaczy przygód. Tak przynajmniej powiedziała mi moja sąsiadka… - mówiła słowotokiem urocza półelfka, sprawiając wrażenie, że w ogóle nie dostrzega obecności łotrzyka i mówi sama do siebie. Dopiero po chwili przypomniała sobie o zamówieniu. - Och, przepraszam. Oto Twoje ale - podała piwo o mocno ciemnym zabarwieniu. - Masz jeszcze jakieś pytania? Bo jeśli nie to pójdę do kuchni zrobić ci obiad... ? - Zapytała na sam koniec. Markas szybko opróżnił kufel piwa, był bardzo mocno spragniony. Nie pił alkoholu już od jakiegoś czasu, więc uczucie, jakie towarzyszyło mu przy piciu tego fantastycznego ale, było nie do opisania. - Dolej mi jeszcze jeden kufelek – uśmiechnął się do karczmarki. – Jeszcze tylko jedno pytanie, nie wiesz może, czy ktoś w mieście oferuje jakąś pracę? Kobieta podała mu kolejne piwo, po czym uśmiechnęła się szczerze. - Lepiej nie pij tyle, bo nie doczekasz się magicznego pokazu nadwornych czarodziejów Lorda Alavora - zachichotała cicho. - Szanowna pani nie przejmuje się tym zupełnie. Nie takie ilości alkoholu człowiek w życiu wypił. Nic mi nie będzie, dopiero rozgrzewam żołądek – uśmiechnął się do niej szeroko. - Dla kogoś twojego pokroju praca zawsze się znajdzie. Arcykapłanka ze świątyni Tyra szuka chętnych na wyprawę do Bolfost-Tor. Może powinieneś podczepić się pod jakąś grupę awanturników, bo zainteresowanych jest wielu. Oferują aż dwa tysiące sztuk złota na głowę. A z tych mniej ambitnych, ale dość dobrze płatnych zleceń to słyszałam, że straż miejska prowadzi śledztwo w sprawie kolejnej zamordowanej rodziny. W nocy jakaś groźna bestia grasuje na polach i już kilka osób padło jej ofiarą. - Czyli robota jest powiadasz… Dobrze, dobrze, ale i tak najpierw muszę chwilę odpocząć. Dłużej cię nie zatrzymuję, jestem strasznie głodny, więc chętnie w końcu skosztuję gulaszu – Markas mlasnął głośno, rzeczywiście był bardzo głodny, a jeżeli chodzi o jakąś grupę awanturników, to znając jego szczęście, na pewno nie będzie musiał za wiele zrobić, żeby trafić na taką. - Potrzebujesz wypoczynku? To się dobrze składa, bo u nas dostępne są pokoje, więc jeśli jesteś tym zainteresowany to kup jeden teraz zanim zlecą się tutaj cudzoziemcy - odparła półefka. Z jej twarzy nie znikał uśmiech i sprawiała wrażenie wiecznie szczęśliwej z życia. Markas przetarł oczy ze zmęczenia i uśmiechnął się delikatnie do karczmarki. - Oczywiście, bardzo chętnie wykupię pokój, jeżeli są jeszcze jakieś wolne. Przyda mi się porządny sen w wygodnym łóżku, ale najpierw poproszę gulasz – uderzył lekko pięścią w stół i uśmiechnął się, tym razem szeroko do pięknej półelfki. - Oj, wybacz mi… ale ze mnie idiotka! - Zachichotała. – Znajdź sobie wolny stolik i zaraz przyniosę ci obiad. - Dziękuję bardzo – uśmiechnął się szarmancko, wziął kufel z ale i poszedł usiąść przy pierwszym wolnym stoliku. |
17-01-2016, 16:51 | #95 |
Reputacja: 1 | Dziki wiwat rozbrzmiewał wokoło, wywołując u Odmieńca ból głowy. Przedstawiony przez odzianego w drogie, zdobne szaty mężczyznę, elf wkroczył niepewnie w sam centrum całej wrzawy. Jego ręka zaciskała się na drzewcu krótkiej włóczni ze stępionym grotem. Czuł, że nowa skórzana zbroja krępuje mu ruchy, jednak zasady zabroniły mu wejść z własną. W końcu tamta nosiła na sobie ślady brudu i krwi. Nikt nie chce przecież oglądać tego co prawdziwe. |
17-01-2016, 23:29 | #96 |
Reputacja: 1 | Po powrocie do miasta i załatwieniu spraw dotyczących głów oraz goblinów planujących atak, miał czas na siebie. Miał zamiar wziąć udział w zawodach. Najpierw były strzeleckie, w których wśród innych współzawodników była również Szarańcza. Musiał przyznać że dobrze jej szło, Tyrionowi się z kolei poszczęściło, znał swoje umiejętności, a biorąc pod uwagę że wygrał jedną z serii turnieju, szczęście musiało być przy nim tego dnia. Tak więc do zawodów magicznych stawał pełen nadziei na zwycięstwo. Zasady były w miarę jasne, dostawało się komplet różdżek ofensywnych i defensywnych, przy czym można było aktywować tylko jedną obronną i jedną obronną na raz. Pierwszy pojedynek był szybki i niezbyt wyzywający, ale przynajmniej Tyrion mógł sobie wypracować taktykę, a co najważniejsze, młody czarownik zwyciężył. Druga runda, była o wiele bardziej zacięta, na własnej skórze mógł poczuć ból, jaki wywoływały różdżki. Jednak jego dobór taktyki obronnej. Trzecia walka była rozegrana doskonale z jego strony, ładunki różdżek przeciwnika odbijały się od tarczy, zapewnianej przez różdżki Tyriona, mszcząc się na atakującym odbitymi wyładowaniami żywiołów. Liczyło się tylko to, że zwyciężył. Prawie tylko. Było również złoto, którego było niemało, chwałę zwycięzcy też mógł zapewne jakoś wykorzystać, ale nie w najbliższym czasie, zostało jeszcze tylko kilka rzeczy do zrobienia, zanim mógł całkiem tego dnia zrelaksować. Oczywiście zostało jeszcze ogłoszenie wyników turnieju. Po raz pierwszy ogarnęło go dziwne uczucie, kiedy to imię chłopskiego syna, siódmą gębę w rodzinie, zostało okrzyknięte jako zwycięzcę turnieju magicznego. Tyrion Kąt miał swoje pięć minut chwały i był na ustach całego miasta. Młody czarownik był zadowolony. Udało mu się spieniężyć znalezioną roślinę. Co prawda było to nie do końca legalne, ale… czuł się co najmniej usprawiedliwiony. Jakby nie było, dostarczyli ważne informacje dla miasta. Odrobina wprowadzonego chaosu, pośród i tak dość świątecznej atmosfery niespecjalnie wiele zmieniała. Nie była to też jakaś wielka ilość. Jakiekolwiek przejawy wyrzutów sumienia zostały stłumione pod ciężarem złotych krążków, które zmieniały właściciela. Na początek poszukał namiotu, na razie siedzieli w karczmie, ale jeśli mieliby coś jeszcze robić w okolicy Stonebrook, czy wybierać się gdzieś dalej, był potrzebny mimo swojej wagi. Potem przyszła pora na droższe zakupy. Rozglądał się za czymś konkretnym teraz. Część złota miał zamiar zamienić na platynę, a sporą część wydać. Słyszał o amuletach z piór, które potrafiły po uwolnieniu magii zamieniać się w różne przedmioty. Myślał przez chwilę o katapulcie, ale… to nie miało większego sensu, były lepsze kształty i zastosowania. Ot, chociażby drzewo, drzewo miało mnóstwo zastosowań, tak samo jak chociażby mikstury leczące. Właśnie za tymi dwoma rzeczami rozglądał się po straganach a nawet zajrzał do gildii. Rozglądał się za czymś, co mogło stanowić sklep lub tutejszy kram gildyjny. Wreszcie zapytał jednego z przechodzących mężczyzn, nie wyglądającego na całkiem zabieganego. - Przepraszam, czy gildia wyłącznie skupuje magiczne przedmioty, czy również je sprzedaje? A jeśli tak, to w który miejscu jeśli można wiedzieć? - Wiedział czego szuka, ale czy znajdzie, nie był już taki pewien. - Ano, z tego co wiem to sprzedają… - Odparł mężczyzna wyglądający na tubylca. - Tylko nie wiem gdzie, najlepiej jakbyś poszedł do akademii i popytał. Pomoc miejscowego nie była aż tak pomocna jak się spodziewał, nie pozostawało mu nic innego, jak zajrzeć do akademii i samemu poszukać. Stał niemalże na zewnątrz tejże, ale chwilę zajęło mu się zebranie. Nie był światowym człowiekiem. Co prawda kilka lat spędził w wieży maga i wiedział czego mógł się mniej więcej spodziewać, ale jeden mag gildii nie czyni. Zaś i z jednym pod jednym dachem bywało różnie. Przekroczył drzwi spiralnej wieży kontynuując swoje poszukiwania. Przed jedną z komnat widniał pozłacany szyld z napisem “Magiczne przedmioty Oswalda”. Wyryty w drewnie napis był zaklęty i co chwila zmieniał swą pozycję, świecąc przy tym ostrym blaskiem światła, niczym neony. Po wejściu do środka, przywitał Tyriona bardzo niecodzienny widok. Sędziwy gnom stał nad bulgoczącym kotłem z miksturami w dłoni i co chwila dolewał jakąś do środka, powodując przy tym niewielkie eksplozje kolorowej pary, która wyskakiwała w górę jakby wystrzelona z wulkanu. Po chwili z kotła zaczął się wynurzać jakiś kształt… - Nareszcie działa! - Zakwiczał ze szczęścia Oswald, podskakując wokół kotła. W pewnym momencie się potknął i o mały włos, a sam by tam wpadł robiąc przy tym fikołka, ale w porę złapał się o pobliski stolik. - Chodź kochanie, pokaż swoją twarz. Na pewno jesteś piękna, bo taką Oswald Ciebie stworzył… Co zdumiewające; z kotła wyłoniła się przepiękna nimfa, kompletnie naga, o skórze gładkiej i miękkiej jak u niemowlęcia. Oswaldowi kompletnie zabrakło słów, przez chwilę patrzył się na nią z wyjątkowo głupią miną, która szybko wróciła do normy, gdy tylko dziewczyna przemówiła. - Tato? - Zapytała patrząc na niego z góry - była znacznie wyższa od niskiego, nawet jak na gnoma, Oswalda. Czarodziej zaklaskał szybko w dłonie, podskoczył wokół niej kilka razy w dzikiej radości, lecz widząc jak ta wysuwa się z kotła natychmiast zbliżył się i chwycił ją za dłoń. - Poczekaj, skarbie! Rytuał jeszcze nie dobiegł końca, nie możesz stąd wyjść! - Krzyknął starając się zablokować ją ciałem, lecz dziewczyna nie słuchała. - Tato! - Wysunęła nogę na zewnątrz kotła, a później drugą. Chciała przytulić Oswalda, lecz stało się coś dziwnego. Zamiast stanąć w pionie, jej nogi zaczęły się rozpływać niczym ciecz, która ją utworzyła. Podobnie stało się z resztą ciała. Gnom padł u jej stóp, dziewczyna objęła go dłońmi, a z jej pięknej twarzy zaczęły spływać łzy, lecz zaklęcie nie było kompletne i z każdą upływającą sekundą nimfa coraz bardziej przypominała błotnistą masę. - Tato…? - Zabulgotała, gdy jej ciało rozpłynęło się na wysokość piersi. Na jej twarzy malował się strach i smutek, a odzwierciedlała to mina Oswalda, który z troską przytulał ją do samego końca. - A niech to! - Zapłakał gnom, rzucając wciąż trzymaną przez siebie miksturę o podłogę. - Po raz pierwszy udało mi się stworzyć sobie córkę, ale jak zwykle bogowie pokrzyżowali mi plany... - oparł się w bezsilności o kocioł. - Bądźcie przeklęci! - Pogroził pięścią żyrandolowi. - Nie wiem co to za eksperyment, ale mam nadzieję że pewnego dnia, uda ci się bez żadnych komplikacji. - Szczęka Tyriona powoli wracała na swoje miejsce, musiał przyznać, że cokolwiek robił gnom, było intrygujące, ciekawe i… pobudzające krew do szybszego krążenia. Chociaż to ostatnie mógł złożyć na karb nimfy i jej wyglądu. Kąt był w takim wieku, że jego wyobraźnia często żywo działała, a tutaj nie było miejsca na żadne spekulacje. - Przepraszam że przeszkadzam, zwłaszcza w takim momencie, ale szukałem sklepu z magicznymi przedmiotami, i tabliczka na drzwiach przykuła moją uwagę. - Nie dodał, że niemalże rzucała się w oczy i to dosłownie. - Jednak szukam amuletu o którym słyszałem, mogącego się z małego wisiorka czy figurki, przemienić w pełnowymiarowe drzewo. - Zaklinacz powiedział w końcu z czym przyszedł. - Jak widać… - gnom przetarł czerwone od łez oczy, stęknął, po czym podniósł się z ziemi i ruszył w stronę lady - ...trafiłeś w odpowiednie miejsce. Amulet zmieniający się w drzewo? Hmm? W sensie, że razem z właścicielem? - Zamyślił się gnom, po czym rozłożył ręce w swej bezsilności. - Takiego to ja nie mam, ale chyba mam coś podobnego co powinno się Tobie spodobać - stwierdził szperając za czymś w szufladzie. - Ach, tak… tu jesteś - powiedział sam do siebie, po czym wyciągnął wykonany z drewna żeton i położył go na ladzie przed Tyrionem. - Po intencjonalnym rzuceniu tego na ziemię wyrasta z niego w zastraszająco szybkim tempie ogromny dąb. Chcesz jedno takie, czy hurtowo kupujesz do swojego ogrodu? Dam zniżkę wtedy… - Nie, obawiam się że nie do ogrodu, to raczej coś na wypadek podróży, gdybym potrzebował nagle jednym się odgrodzić od czegoś niebezpiecznego, ale tak, właśnie czegoś takiego szukam. Zamieniania mnie w drzewo nie potrzebuję, ale jest całkiem niezłym pomysłem, dopóki nie przyjdzie ktoś z siekierą. - Powiedział ucieszony że udało się znaleźć dokładnie to, czego szukał. Było mu nieco przykro z powodu nimfy, ale spodziewał się, że gnom za jakiś czas ponownie spróbuje swego eksperymentu i może nawet uda mu się on permanentnie, efekty byłyby ciekawe, chociaż bardzo rozpraszające. - A więc będzie Ciebie to kosztować czterysta sztuk złota, zainteresowany? Niżej nie zejdę, bo to minimalna kwota jaką mogę zaoferować, a stworzenie takiego przedmiotu też kosztuje - odparł Oswald. - Ech… czterysta? Sporo, ale rozumiem, biorę, a masz może również mikstury leczące, czy lepiej zajrzeć do świątyni i tam popytać? - Zapytał wprost i wyciągnął ciężką od złota sakiewkę. Wiedział że za chwilę zrobi się dużo lżejsza. Gnom chętnie przygarnął złoto zaklinacza i wręczył mu żeton, po czym schylił się pod ladę i gdy znowu się wyłonił trzymał w dłoniach skrzynkę z miksturami leczniczymi. - To ile tego chcesz? - Zależy po ile są, ale myślałem o dwóch, na wszelki wypadek. - Powiedział szybko Tyrion, zerkając do skrzyneczki. - Po pięćdziesiąt sztuk złota za sztukę - odpowiedział Oswald i wyjął kilka z miksturek, które następnie postawił przed zaklinaczem. Z ciężkim westchnięciem Tyrion wyciągnął kolejne monety i przekazał je Oswaldowi. Co prawda wydał sporo, ale miał nadzieję, że jeśli stanie się coś złego, o co nie trudno w jego obecnym zawodzie, będzie w stanie się wykaraskać, bez większego uszczerbku na zdrowiu. Magia działała cuda, dosłownie, chociaż nie była tania. Schował skrzętnie obie mikstury w bezpiecznym miejscu, a potem ruszył do karczmy gdzie cała ich zbieranina nocowała.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 17-01-2016 o 23:32. |
18-01-2016, 01:37 | #97 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
18-01-2016, 20:15 | #98 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Karczma ,,Pod Świńskim Ogonem”, Stonebrook 16 Mirtul, 1367 DR Popołudnie Tego popołudnia w karczmie panował spokój nieporównywalny z tym co działo się zeszłej nocy; większość stałych bywalców świętowała pod gołym niebem razem z karczmarzem, który na tą okazję otworzył swój własny alkoholowy kącik na polach poza miastem. Zagraniczni goście też nie zdążyli jeszcze wynająć pokojów, a z racji obiecującej pogody, większość zdecydowała się na nocleg w namiotach pod murami Stonebrook. Studnia miejska, Stonebrook 16 Mirtul, 1367 DR Popołudnie Na kilka godzin przed zapadnięciem zmierzchu, Sadim w towarzystwie Szarańczy i Tamarie, która z niekrytym smutkiem odebrała wiadomość o śmierci kompanów, ruszyli ulicami miasta w poszukiwaniu wszelkich niedopatrzeń ich obrońców. Odkąd wieści o zbliżającym się ataku goblinów zostały dostarczone władzom miasta, większość żołnierzy przeniosła się poza mury osady, aby strzec festynu na wypadek przedwczesnego ataku. Ten fakt zaniepokoił Sadima, który od samego początku przeczuwał jakiś podstęp i podobne wrażenie miała Szarańcza, a skoro wyrocznia podzielała jego zdanie, to musiało być w tym coś na rzeczy.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 |
22-01-2016, 03:12 | #99 |
Reputacja: 1 | Kupiec zniknął dość szybko, zostawiając ich pełnych myśli. Gdyby się głębiej zastanowić, propozycja kupca była niezła, ba, aż nazbyt dobra by to miało sens. Wiec albo niebezpieczeństwo faktycznie było aż tak ogromne, albo coś z samą karawaną było nie tak. Tyrion stwierdził jednak, że oferowana sumka jest wystarczająca by zagłuszyć ewentualne wątpliwości. Rozmyślał nad ostatnimi zajściami, śmierci połowy drużyny jak i doniesieniami o możliwej inwazji, wszystko to mieszał w kielichu wina. Nie miał zamiaru się upijać ale potrzebował czegoś lepszego niż to, co zwykle podawano do posiłku. Jakkolwiek by na to nie patrzył, okazywało się, że decyzja o wyruszeniu do Stonebrook, była doskonała. Działo się tu więcej niż można by podejrzewać, na dodatek złoto wlewało się do jego mieszka jak nigdy dotąd. Rozmyślania przerwały mu krzyki z ulicy, nie był to ton festynowy. Bardziej strach, przerażenie i coś jeszcze. Gobliny, słyszał je niedawno i nie dało się pomylić krzyków pokurczów z niczym innym. Zerwał się na równe nogi i wybiegł na ulicę sprawdzić co się dzieje. Wiedział że ma nastąpić atak, ale czy możliwym było żeby to było już? Na dodatek w środku miasta? Niestety jego obawy jak najbardziej się potwierdziły, pochodnie i smolne szczapy w rękach raczej jasno wskazywały co mają zamiar zrobić gobliny. Nie zastanawiał się wiele, wystrzelił z kuszy w najbliższego goblina.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
22-01-2016, 14:16 | #100 |
Reputacja: 1 | Plan był prosty. Najeść się porządnie, wypić kilka kufli piwa i iść na górę, trochę się przespać, a od jutra zacząć szukać jakiejś łatwej i przyjemnej roboty. Takiej co by się nie namęczyć, a zarobić na chociaż na alkohol. Bez jedzenia można przetrwać więcej dni, niż bez alkoholu. Markas doskonale o tym wiedział, w końcu lata praktyki robiły swoje. Carter rozsiadł się wygodnie na jednej z wolnych ław. Ruch w karczmie był niewielki. Większość osób bawiła się na zewnątrz, w końcu trwał festyn. Łotrzyk żałował, że jest tu tak spokojnie. Uwielbiał, gdy w karczmie było dużo osób, gwar, śpiewy, tańce, litry alkoholu oraz przepiękne kurtyzany. To było życie… Gdy zauważył, że karczmarka niesie mu już miskę z gulaszem, nagle z zewnątrz zaczęły dobiegać krzyki i wrzaski. Osoby, które siedziały przy stoliku najbliżej kominka szybko poderwały się z miejsc i wybiegły przed karczmę. Coś musiało się dziać, niekoniecznie dobrego. Zawsze jak akurat ma zacząć jeść, coś takiego musi się stać. Markas wstał od stołu, opróżnił szybko cały kufel piwa i wyszedł na ulicę. Sytuacja nie wyglądała za dobrze. Wszędzie pełno było goblinów, które podpalały każdy napotkany przez siebie budynek i atakowały każdą osobę, która akurat napatoczyła się na nich. Markas przełknął ślinę. Nienawidził walczyć, męczyło go to strasznie. Zawsze używał swojego sztyletu dopiero w ostateczności. Dlaczego nie jest dane mu w spokoju zjeść i napić się? Z pewnością zawołałby tak do boga, jeżeli oczywiście wierzyłby w jakiegoś. Osoby, które wybiegły z karczmy przed nim, już rzucały się do ataku. Markas przewrócił tylko oczami. Nie lepiej było, po prostu zabarykadować się w karczmie? Oszczędziło by to mnóstwo czasu i przede wszystkim sił. Carter niestety szybko musiał zakończyć swoje, jakże głębokie przemyślenia, gdyż zbliżało się do niego kilka goblinów, z zamiarem jak najszybszego go zabicia. Carter westchnął głośno, wyciągnął sztylet i zaczął atakować każdego z potworków pojedynczo. Szło mu całkiem sprawnie, najczęściej gobliny padały już od jednego ciosu. Nagle do osób, które razem z nim walczyły podbiegło jeszcze kilka. Wyglądało na to, że znają się i stanowią swojego rodzaju drużynę. Markas szczególnie zwrócił uwagę na kobietę, która była razem z nimi. Posiadała tak tajemniczą urodę, której Carter nie widział od tak dawna. Podelektowałby się tym widokiem jeszcze dłużej, ale niestety w stronę karczmy zbliżała się jeszcze większa grupa goblinów. Markas nie czekając na resztę, szybko wrócił do karczmy. Za nim, do środka wbiegli pozostali wojownicy, wraz z piękną panią. Markas uśmiechnął się do niej szarmancko, po czym rzucił się ze sztyletem na pierwszego goblina, który przekroczył próg. Zabił go od razu. Miał nadzieję, że piękna dama widziała, jak sprawnym cięciem udało mu się pokonać potwora. Walka trwała jeszcze kilka dobrych minut, gdy nagle Markas poczuł, że coś się pali. Szybko zorientował się w sytuacji. Okazało się, że gobliny podpaliły karczmę. Łotrzyk nie czekając długo, rzucił się na tyły budynku, w celu znalezienia drzwi, dzięki którym mógłby uciec z płonącego budynku. Gdy był już praktycznie przy nich, zauważył, że jego nowa towarzyszka niedoli pobiegła razem z nim. Markas był zachwycony. Czy to przeznaczenie, że to akurat ona pobiegła za nim. Bardzo by chciał by było to prawdą. Już miał się do niej odezwać, gdy ta zmieniła kierunek i wyszła na ulicę przez okno. Carter lekko zdziwiony całą sytuacją również podbiegł do okna i wyjrzał przez nie. Kobieta od razu rzuciła się w wir walki. Markas uwielbiał waleczne kobiety. Co by nie wyjść na tchórza, również przelazł przez okno i zaczął dzielnie atakować kolejne stwory. Część osób z tamtej grupy znajdowała się na zewnątrz karczmy, a część wciąż była w środku. Zabijanie goblinów szło im bardzo sprawnie. Gdy Markas miał już nadzieję, że walka niedługo się skończy, nagle zawalił się strop karczmy, grzebiąc osoby, które były w środku, pod gruzem i spalonym drewnem, wzbijając ogromne tumany kurzu, piasku i dymu. Ostatnio edytowane przez Morfik : 22-01-2016 o 15:05. |