Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-01-2016, 17:20   #91
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Chłodny powiew przemknął między konarami wielkich drzew i kolczastymi krzewami, owiewając tragiczną drużynę. A przynajmniej tych, którym udało się wyjść cało z pradawnych ruin zapomnianej rasy. Pierwszy, który poczuł go na swojej skórze był podążający na czele, ponury Odmieniec, który przez całą drogę zdawał się być nieobecny, a zarazem spięty do granic możliwości. Nieraz ruchem ręki wstrzymywał towarzyszy, by mógł uważniej wsłuchać się w dzicz, lub bez najmniejszego ostrzeżenia, ciskał swoją krótką włócznią w zarośla, zaskoczony nagłym ruchem czy dźwiękiem. Ucierpiał na tym jedynie bogu ducha winny, pożywiający się runem leśnym zając. I cała reszta drużyny, która za każdym razem wzdrygała się, siłą dławiąc w sobie okrzyki zaskoczenia. Mimo to, aż po sam Stonebrook, elfi barbarzyńca nie pozwolił ulotnić się swemu napięciu i koncentracji.

Śmierć towarzyszy sama w sobie nie była dla Loratha aż tak wielką tragedią. Owszem, nie radował się z ich porażki (zasadniczo to nigdy nie ulegał tak burzliwym emocjom), jednak znał ich zbyt krótko i zbyt słabo, by ich śmierć mogła wywołać w nim uczucie prawdziwego żalu, rozpaczy czy nawet złości. Dla niego istniała tylko jedna istota, która mogłaby zasłużyć na taką reakcje. Jednak ona była cała i zdrowa.

Tak naprawdę, to co wzbudziła w nim śmierć czwórki awanturników, to nietypowe dla niego uczucie lęku. Choć pasmo tragedii i śmierci towarzyszyło mu przez całe życie, rzadko kiedy dotykała go śmierć tak bliska. Świadomość wszechobecnej śmiertelności, którą zatarł dawno temu na szlaku, kiedy podróżował tylko w towarzystwie Szarańczy powróciła. Jednak to nie o własne życie się lękał. Od urodzenia czekał cierpliwie na swój koniec, który byłby również końcem jego klątwy. To o kogo innego się martwił.

Odwrócił się i spojrzał na Szarą. Tylko ona była dla niego prawdziwa. Tylko ona jedyna potrafiła zniweczyć działanie przekleństwa, które nosił na swych barkach i pozwoliła mu ujrzeć choć niewielki ułamek świata, taki jakim był naprawdę. Wspólnie przemierzyli setki mil i pokonali wiele przeciwieństw losu. Razem chcieli końca swoich przekleństw.

Jednak jak niewiele brakowało, by wszystko to odeszło? Tylko trochę mniej ostrożności, mniej szczęścia i czy zdolności, a ten ułamek świata, mógł na zawsze ugrząźć, pod cienką warstwą, bezbarwnej, pozbawionej emocji ziemi. Lorath wiedział dokładnie, jak tanie i kruche jest życie, jednak dopiero dzisiaj sobie o tym przypomniał.

* * *


Mżawka, która z mizernym skutkiem przedzierała się przez gęste korony drzew, przerodziła się w brutalną i zimną ulewę, kilkanaście minut po tym jak opuścili wioskę. Jednak nawet przez chwilę nie pomyśleli o tym by zawrócić. W końcu pogoda nad głuchą i dziką Puszczą Chondal, nigdy nie potrafiła trwać nazbyt długo w tym samym stanie.

Więc podążali wciąż przed siebie. Odmieniec kroczył u boku Beldrotha, a ich podróż wypełniał jedynie dźwięk spadających na bujną roślinność kropli deszczu. Przez cała drogę ani jeden z nich nie zmusił się do wyduszenia z siebie choćby jednego słowa. Oczywiście, obojgu taki stan rzeczy odpowiadał.

[MEDIA]http://img03.deviantart.net/f092/i/2015/214/f/9/requiem__2015__by_wendykimberley-d93wpf3.jpg[/MEDIA]

Monotonnie przerwał wstrzymujący go gest Beldrotha. Przystanęli na granicy niewielkiego uroczyska, gdzie przy niewielkim stawie przystanęła samotna sarna. Zagłuszający i ograniczający widoczność deszcz sprawił, że pozostali niezauważeni, mimo bardzo niewielkiej odległości jaka ich dzieliła. Lorath był w stanie dostrzec nawet pojedyncze włoski, zlepionej od deszczu sierści dzikiego obywatela lasu.

Na znak Beldrotha, Lorath ostrożnie dobył łuk, a zaraz za nią strzałę, którą szybko oparł na cięciwie. Uspokoił oddech. Był jeszcze młody, bardzo młody, i dopiero uczył się strzelectwa, jednak z takiej odległości nawet laik mógł posłać śmiertelny grot. Wyciszył się, czując każde uderzenie serca. Dudnienie w jego ciele i sytuacja w której się znalazł, wydała się mu naraz niezwykle hipnotyczna i senna. Ociągał się długo, spoglądając na szare zwierzę, poujące na szarym tle lasu. Beldroth nie popędzał go, a jedynie przyglądał się ich zdobyczy, choć jego wzrok zdawał się kierować dalej. Na coś w tle całej tej scenerii. Na coś…

- Stój! - krzyknął nagle, a Lorath zwolnił cięciwę.

Cała sytuacja zdawała się minąć w jednej sekundzie, niczym dziwaczny i nierealny sen, w którym poczucie czasu przestawało mieć znaczenie, a wszystko wkoło bladło, zagubione w niewyjaśnionym scenariuszu.

Nagły okrzyk Beldrotha wystraszył sarnę, która rzuciła się przed siebie, wprost w ciemną tafle stawu. Jednak nie udało się jej do końca uciec. Strzała zagłębiła się aż po samą lotkę w podbrzuszu zwierzęcia. Aczkolwiek Lorath nie zwrócił nawet na to uwagi. W momencie gdy przednie kopyta sarny dopiero zaczęły tonąć w mętnej wodzie, z naprzeciwka, z miejsca które chwilę wcześniej zasłaniała, prędki niczym piorun i cichy jak tchnienie obiekt przeszył powietrze.

Lorath spojrzał wprost i spostrzegł dwie, sporych wielkości istoty. Pół ludzie, pół konie - centaury, skryte dotychczas za grubym poszyciem z liści i gałęzi. Odmieniec widział wcześniej wiele przedstawicieli tego gatunku, od wieków żyły z ich plemieniem w pokoju, jednak pierwszy raz w życiu ujrzał na ich twarzy taki wyraz. Nawet wiele lat później, Lorath nie potrafiłby opisać słowami jak wyglądały, jednak wystarczy powiedzieć, że mieszanina zaskoczenia i przerażenia, które od nich emanowały, sprawiła, że wzdrygnął się na raz i spojrzał na...

Beldrotha nie było już obok niego. Uświadomiwszy to sobie, Odmieniec jakby obudził się ze snu i usłyszał w końcu okrzyki, które dochodziły tuż za nim. Nie trwały jednak długo.

Elfi towarzysz, leżał na mokrym runie leśnym, oparty o gruby pień drzewa. Nie. Nie oparty. Przybity. Długi na kilka metrów drąg, którego drugi koniec niknął gdzieś pod skórzaną zbroją i piersią Beldrotha, zdawał się przejść na wylot i ugrząźć w mokrej korze drzewa. Ręce jego próbowały chwycić za włócznię, jednak wydawały się być zbyt słabe by tego dokonać. Po chwili opadły bezwładnie, a oczy elfa błagalnie spoczęły na Odmieńcu.

Nie wiadomo kiedy, Centarury pojawiły się obok niego, zaś jeden zdawał się mówić coś po elficku. Gwałtownie, bez ładu i składu. Tłumaczył coś, mimo to znajome słowa zdawały się nie docierać do Loratha, który odwrócił spojrzenie w kierunku stawu, skąd zaczął dochodzić go odgłos topiącego się zwierzęcia. Postrzelona sarna nie miała dość siły, by wydostać się z grząskiej topieli. Zaplątana w różne glony tam rosnące, coraz bardziej niknęła, aż w końcu jedynie kręgi na wodzie i kilka bąbli powietrza wypuszczonych na powierzchnie, świadczyło o jej bytności.

Centaury spoglądały na niego wciąż, czekając aż w końcu ocknie się i odpowie coś. Jednak czas ten nie nadszedł. Odmieniec spoglądał znów na martwe, bezwładne ciało Beldrotha i puste, wpatrzone w niego oczy, pod którymi spływał deszcz, imitując łzy.

Pech, czy nikczemny plan Bogów - klątwa? Lorath nie był tego wtedy jeszcze pewien. Wiedział natomiast, że w ten deszczowy dzień, gdzieś głęboko w rozległej puszczy, podczas zwykłego, rutynowego polowania, stracił ojca.

* * *


W końcu dotarli do Stonebrook. Zdawało się upłynąć wiele miesięcy, odkąd wraz z towarzyszami opuścił miasto. Bo jak inaczej mógł wytłumaczyć, że rozrosło się ono do takich rozmiarów i pojawiło się w nim tyle osób? Niechęć do zamkniętych obszarów miejskich na nowo ogarnęła barbarzyńcę, jednak nie rzekł na ten temat nawet słowa. Podążał jedynie u boku Szarej i reszty drużyny niczym cień. W mieście nie musiał już prowadzić. Jednak wciąż pozostawał czujny.

 
Hazard jest offline  
Stary 11-01-2016, 19:32   #92
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Garnizon Straży Miejskiej, Stonebrook
16 Mirtul, 1367 DR
Popołudnie


Poszukiwacze przygód w eskorcie gwardzisty dotarli do garnizonu straży miejskiej. Na placu, który otaczały liczne budynki rządowe, a w tym gmach sądu; kapitan straży miejskiej Avery Silverlane musztrował nowych rekrutów. Wielu stojących przed nim mężczyzn i kobiet pochodziła z okolicznych wiosek oraz farm, gdzie pracy ostatnimi czasy było coraz mniej, a koszta związane z utrzymaniem stawały się coraz większe. Niejeden wyglądał jakby nie wiedział, za który koniec miecza złapać, zaś stojący przed nimi z surową miną Avery wcale nie wyglądał na zachwyconego tym widokiem.
- Mieliście tylko trzech moich ludzi do pokonania. Na kuśkę Corellona, TRZECH! - Elf musiał wziąć głęboki wdech, aby nie wybuchnąć niepohamowaną wściekłością, co nie było w jego zwyczaju. Ostatnimi czasy coraz więcej trafiało do niego z poboru podobnie niekompetentnych ludzi i powoli zaczynał się nie dziwić kłopotom, które dotknęły Stonebrook w przeciągu ostatnich kilku miesięcy.
- Następnym razem będziecie walczyć z beczką po ogórkach. Może wtedy nie skończy się to kolejnymi złamaniami, choć z każdą chwilą coraz bardziej w to powątpiewam. Rozejść się! Nie chcę już was widzieć!

Zmęczeni morderczym treningiem rekruci z wyraźną ulgą przyjęli rozkaz kapitana i wrócili do koszar, zaś wciąż kipiący wściekłością elf spojrzał ukradkiem na zbliżających się do garnizonu awanturników, tym samym znajdując sobie nową ofiarę, na którą mógł wyładować swój niepohamowany gniew.
- Zatrzymajcie się! - Krzyknął za nimi, po czym ruszył szybkim krokiem w ich stronę. Już nawet z tej odległości nie wyglądał na zadowolonego.
- Kapitanie... - odezwał się z szacunkiem gwardzista, salutując na widok zbliżającego się w pośpiechu elfa, ten zaś niedbałym ruchem dłoni kazał mu spocząć. - Prowadzę tych ludzi do garnizonu. Mają ważną wiadomość do przekazania… - dokończył strażnik, kiedy jego przełożony znalazł się na tyle blisko, by nie musieć podniosić tonu głosu.
- Od teraz wszystkie wieści trafiają bezpośrednio do mnie - wtrącił się słowem Avery, zanim tamten zdążył dokończyć swoją wypowiedź.
- W chwili obecnej w garnizonie przebywa Lord Alavor i wystarczająco zbłaźniłem się dziś pokazując Jego Książęcej Mości nasz nowy narybek, żeby teraz jeszcze grupa obmazanych gównem łotrów miała zawracać mu głowę! - Powiedział cedząc każde słowo przez zaciśnięte ze wściekłości zęby, po czym zwrócił się do awanturników.
- Co takie ważnego macie do przekazania, że mnie niepokoicie i do tego jeszcze w tak ważny dzień?
- Po pierwsze - Sadim podał kapitanowi znaleziony przy szamanie goblinów list - Znaleźliśmy dowód na to, iż gobliny mogą tej nocy przypuścić atak na Stonebrook - a następnie uniósł głowę - Oraz przyszliśmy poinformować, że rodzina Williama i oni sami zostali pomszczeni, a zabójcy ukarani. Niestety nie udało nam się żadnego schwytać żywcem.
Przywoływacz nie miał zamiaru zajmować elfowi więcej czasu niż to potrzebne ze względu na jego nastrój… jakikolwiek by on nie był. Od czasu rozmowy pod bramą i szyderstwa jednego ze strażników stwierdził, że ta konkretna straż to jedna z najbardziej beznadziejnych formacji, z jaką kiedykolwiek przyszło mu współpracować. Chciał szybko znaleźć się w świątyni.
Avery Silverlane zmrużył oczy czytając pośpiesznie spisaną notkę. Po chwili spojrzał na awanturników i wypuścił głośno powietrze.
- Dlaczego wszyscy porządni wojownicy zostają poszukiwaczami przygód? - Mruknął bardziej do siebie niż do reszty.
- Dobrze się spisaliście. Gościcie w karczmie? Każę wypłacić księgowemu tysiąc sztuk złota i zostaną one dostarczone wam jeszcze tego wieczoru. A co do goblinów… - Zerknął ukradkiem w stronę drzwi prowadzących do garnizonu.
- Chodźcie za mną.

Awanturnicy ruszyli za kapitanem do głównej siedziby straży miejskiej. W środku było względnie chłodno i panował półmrok, oświetlony jedynie przez jedno dopalające się palenisko. Po drugiej stronie wąskiego pomieszczenia znajdowała się lada, przy której siedział mężczyzna z piórem notując coś w wielkiej księdze rachunkowej. Avery minął księgowego ledwie obdarzając go przelotnym spojrzeniem, po czym otworzył drzwi do następnego pomieszczenia, które okazało się być małym, komfortowym biurem.
W środku przy wielkim, dębowym biurku siedział sędziwy gnom, wyraźnie pochłonięty rozmową ze znacznie wyższym od niego elfem, który ubrany był dostojnie, acz prosto. Długie szaty spływały, aż do ziemi, zakończone złotymi zdobieniami. Na pierwszy rzut oka można było wziąć go za maga, lecz jego postawna postura zdradzała zamiłowanie do walki. Gdyby nie złoty sygnet z herbem Stonebrook nikt by nie rozpoznał w nim władcę miasta.
Lord Alavor odwrócił się widząc gości. Miał smukłą twarz o surowym obliczu oraz krótko przystrzyżoną brodę zdradzającą ludzkie korzenie, choć podobno oboje jego rodziców było elfami.
- Panie - Avery skłonił się wchodząc do pokoju, po czym pośpiesznie podszedł do księcia wręczając mu list.
- Ci oto poszukiwacze przygód znaleźli ten skrawek pergaminu przy ciele jednego z goblinów. Te pokurcze planują atak na miasto o zmierzchu. Powinniśmy natychmiast ostrzec mieszkańców...
- Nie - przerwał mu Lord Alavor, gdy tylko przeczytał pierwsze zapisane przez gobliny zdanie - Doszłoby do zbędnej paniki i niepotrzebnie zaszkodziłoby wizerunkowi mojego miasta w oczach naszych gości. Podejmiemy odpowiednie kroki, ale najpierw muszę poznać szczegóły waszej wyprawy - zwrócił się do awanturników.
- Kiedy to znaleźliście i gdzie dokładnie? - Zapytał mając na myśli zdobyty przy goblinach skrawek pergaminu.
Sadim lekko się ukłonił patrząc w stronę lorda. Nie do końca wiedział jak powinien się zachować w takiej sytuacji, więc postanowił po prostu działać według tego, co mu przyjdzie do głowy.
- Witaj Lordzie Alavorze - zaczął od powitania, gdyż tak nakazuje grzeczność. Od razu postanowił przejść do rzeczy - Nasza grupa składająca się wówczas z ośmiu osób udała się śladami morderców rodziny Williama. Zostaliśmy zaatakowani w Ciernistym Lesie nad wąwozem. Niecały tuzin goblinów, w tym szaman oraz wódz. Jednego z goblinów pochwyciliśmy żywcem i przesłuchaliśmy go. To, co jest na tym liście zgadzało się z tym, co sam powiedział. I poinformował nas, że takich grup jest więcej.
- Gobliny nie są zbyt bystre, Lordzie - rzekła uroczo Szarańcza, uśmiechając się subtelnie i lekko się skłoniła, dając uprzednio jeden krok w przód - Dlatego też można być pewnym co do prawdomówności zaskoczonego obrotem spraw goblina, jak i samego listu - zakończyła spokojem głosem i z powrotem wycofała się o jeden krok.
- Poza tym, jeśli wolno mi wtrącić; jeniec, który niestety nie dożył, wspominał coś o spotkaniu wodzów i że czytać umieją jedynie szamani, jeśli cokolwiek to pomoże. Choćby w pokrzyżowaniu im szyków - wtrącił nieco nieśmiało Tyrion.
Lord Alavor przez chwilę nad czymś intensywnie myślał, drapiąc się po brodzie. Jeszcze raz rzucił okiem na otrzymany pergamin, po czym przeniósł spojrzenie na awanturników i pokiwał głową, wyraźnie zadowolony z otrzymanych informacji - co było dość zaskakujące, biorąc pod uwagę ich treść.
- Dopilnuję, żebyście zostali sowicie wynagrodzeni za działania na rzecz miasta - powiedział, po czym przekazał list siedzącemu za biurkiem gnomowi, który musiał sięgnąć do szuflady po wykonane z kryształu okulary, aby móc się lepiej przyjrzeć treści wiadomości.
- Mam do was prośbę - kontynuował elf już o wiele bardziej poważnym tonem. - Niech to pozostanie między nami. Nie chcę, by mieszkańcy byli tym kłopotani teraz; niechaj cieszą się tym dniem, póki mogą.
- Kapitanie - zwrócił się do stojącego za awanturnikami mężczyzny, który natychmiast wystąpił do przodu. - Weźcie ze sobą swych najlepszych ludzi i rozstawcie ich przy granicy z lasem dla bezpieczeństwa naszych gości. Wyślijcie też zwiadowców; jeśli wywęszą zbliżające się kłopoty, natychmiast ewakuujcie zgromadzonych na przedpolach ludzi. Na razie to powinno wystarczyć, a ja w tym czasie skontaktuję się z Blackwoodem. Ciekaw jestem co mi podpowie…
- Panie… - odezwał się Avery na chwilę przed wyjściem, choć zrobił to w możliwie jak najbardziej uprzejmy sposób. - Uważam, że Blackwood jest niegodny twego zaufania. Nie chcę podważać twych decyzji, ale uważam, że arcymag powinien już dawno zawi…
- Daruj sobie, Silverlane - wtrącił mu się w słowo Alavor. Ton jego głosu był surowy, acz daleki od rozgniewanego. - Na szczęście nie ty jesteś tutaj od myślenia, a sojusz z Blackwoodem już w przeszłości okazał się bardzo owocny. Nie mam powodu, by mu nie ufać.
- Tak, panie - kapitan pochylił głowę z szacunkiem, po czym ruszył w stronę drzwi. W międzyczasie szybkim ruchem ręki rozkazał awanturnikom pójść za nim.


- Wam już podziękujemy - odezwał się Avery, kiedy tylko wyszli na dziedziniec garnizonu. Nie wyglądał na zadowolonego, ale w konfrontacji z wolą Lorda Alavora nie mógł już nic więcej uczynić.
- Zapłatę otrzymacie już wkrótce. Nie wiem kiedy; nie mnie o to pytać, a teraz zejdźcie mi z drogi - powiedział szorstko, po czym wyraźny czymś poirytowany ruszył w stronę koszar, trącąc barkiem stojącemu mu na drodze Sadima.

Szarańcza ze zmarszczonymi brwiami patrzyła, jak mężczyzna odchodzi. Nie podobało jej się to, jak źle ich potraktował, dlatego też zapragnęła go ukarać. Z pomocą swojej umiejętności manipulacji przedmiotami na odległość, uniosła do góry leżącą nieopodal, brudną szmatę i udając, że jest to sprawka niesfornego wiatru, chlasnęła nią Kapitana prosto w twarz. Szybko odwróciła się z powrotem plecami do niego, co by nie miał żadnych podejrzeń.
- Przyjemny jegomość - skomentowała z udawanym uśmiechem. - Gdzie teraz pójdziemy? Może sprzedać te rzeczy? - Spytała udając, że nic nie widziała.
Istotnym faktem całego tego zdarzenia był fakt, iż kapitan Stonebrook nie należał do miłych osób, a wręcz odwrotnie, co dało się pewnym rekrutom we znaki kilka chwil wcześniej. Sadim ostatecznie machnął na niego ręką. Mógł mieć ciężkie życie, mógł się obrazić, mógł zrobić w sumie cokolwiek. A półelf nie miał zamiaru siedzieć w więzieniu z powodu kaprysu “jaśnie-pana-kapitana”. Rozejrzał się po garnizonie nie znajdując nic godnego uwagi - poza drzwiami, przez które moment temu przeszli. Zerknął na pozostałą trójkę swych towarzyszy wyraźnie sfrustrowany, ponieważ nie zdołał nawet zadać kilku pytań odnośnie możliwości obronnych miasta.
- Mam zamiar jeszcze raz wrócić tam i pogadać z Lordem Alavorem - przywoływacz aż zgrzytnął zębami. - Zostaliśmy za szybko zbyci przez kapitana, a ja aktualnie nie pokładam wiary w straż po tym, co widzieliśmy niedawno na dziedzińcu. Chcę nakreślić pewną sprawę - może kilka - a później planuję udać się do świątyni, jeśli nie będzie wam to przeszkadzać - zwrócił się do swych towarzyszy. Usilnie starał się nie oglądać za odchodzącym elfem.
- Lord zdawał się raczej nie mieć czasu, tym bardziej na takich, jak my. Nie podejmuj tego ryzyka, jeśli będzie trzeba pomóc, to pomożemy już w trakcie. Chodźmy stąd lepiej - Szarańcza próbowała go odwieść od, jak to się jej zdawało, niezbyt mądrego pomysłu. Wątpiła, by ktokolwiek dopuścił go do Lorda, prędzej go tutaj skopią i wyrzucą do jakiegoś rowu.
- Może masz rację. W takim razie… Należy zostać w pogotowiu. A przynajmniej ja zostanę - stwierdził półelf uśmiechając się lekko - Ruszajmy stąd.
Obejrzał się jeszcze raz na drzwi i ruszył w stronę wyjścia. Im dłużej znajdował się w objęciach murów kompleksu budynków należących do straży miejskiej, tym bardziej robiło mu się nie dobrze. Pierwszy raz doznał takiego uczucia. Jego twarz ewidentnie wyrażała jednocześnie niezadowolenie, jak i zatroskanie o los mieszkańców i przybyszów. Uspokajał się słowami “a może wszystko będzie dobrze”.
Tyrion nie skomentował zajścia, co prawda możni mieli tendencję do traktowania niższych rangą od siebie różnie, ale tutejszy lord najwyraźniej miał głowę na karku, w przeciwieństwie do kapitana. Wieszanie magów na prawo i lewo bywa co najmniej kłopotliwe, a czasem kończy się nie tylko pożarami. Próbował sobie przypomnieć cokolwiek o Blackwoodzie. Postukał palcami po wargach w zamyśleniu i przytaknął reszcie.
- Chodźmy, czas przestać wyglądać jak muły pociągowe i nieco odpocząć, nie wiem jak wy, ale ja muszę zwyczajnie zdjąć buty na parę godzin i nie wiem czy ktokolwiek w okolicy to przeżyje - jak powiedział, tak też zrobił - ruszył w stronę wyjścia z garnizonu.


Tego dnia na ulicach w Stonebrook szalały dzikie tłumy, niemożliwe do porównania z czymkolwiek, czego wcześniej doświadczyli poszukiwacze przygód. Nawet tłumy na bazarach w Calimporcie czy Memnon nie były tak znaczne, jeśli zliczyć każdego mieszkańca przypadającego na kilometr kwadratowy. Do miasta zjechało się nie tylko całe księstwo, ale też i wielu gości z sąsiadujących państw i miast, po to by z jego mieszkańcami móc świętować ten dzień ku czci Lorda Alavora. Mimo to, w całym tym natłoku ludzkiej masy brakowało tylko jednego, bardzo ważnego z ekonomicznych perspektyw sojusznika; krasnoludów z Bolfost-Tor.
To właśnie na ich temat prowadzono ożywione rozmowy na ulicach, jak i w publicznych przybytkach. Nieobecność krasnoludzkich kupców i ich towarów mocno odbiła się na lokalnej gospodarce, która w dużej mierze opierała się na wymianie towarów z górską warownią. Nawet bardziej huczny niż kiedykolwiek wcześniej festyn, nie był w stanie kompletnie zagłuszyć problemów, które nękały miasto, a to z kolei sprawiło, że wielu mieszkańców zamiast pić i zapomnieć na chwilę o kłopotach, zaczęło otwarcie narzekać na nieudolność władzy.

Opuszczając garnizon, awanturnicy rozpierzchli się po mieście w sobie znanych tylko kierunkach, co rusz zaczepiani przez zbyt nachalnych kupców. ,,Świeże ryby!”, ,,Doskonałe lampy!”, ,,Rzuć tylko okiem na moje towary, łaskawy panie!”; były zwrotami, które słyszeli na każdym kroku, gdy próbowali się przecisnąć przez wąskie i gęsto zaludnione uliczki Stonebrook.
Napotkani mieszkańcy wydawali się być wyraźnie zainteresowani obecnością poszukiwaczy przygód i niemalże każdy kupiec starał się im coś wcisnąć; choćby najmniej przydatną rzecz. A ceny niejednokrotnie były bardzo wygórowane, nawet za lichej jakości towar, bo w końcu żaden kupiec nie chciał urazić dumy swojego klienta zbyt niską ceną. Zwłaszcza, że klient ów był poszukiwaczem przygód, a z tym zawodem zawsze kojarzyły się wielkie niebezpieczeństwa i równie wielka bogactwa…

Tego dnia do miasta przybył jeszcze jeden gość. Poniekąd nikt ważny, bo ani specjalnie bogaty, ani też wpływowy. Prawdę powiedziawszy w ogóle nie rzucał w oczy, a była to cecha, którą w jego fachu ceniło się bardzo wysoko.
Markas Carter, bo o nim mowa, samotnie przemierzał uliczki Stonebrook w poszukiwaniu dobrego fachu. Będąc w okolicy usłyszał o kłopotach trapiących miasto, a problemy innych zawsze wiązały się z jakąś ciekawą robotą dla kogoś jego pokroju. Tym bardziej się ucieszył na wieść o trwającym w mieście festynie, gdzie ludzie pili i bawili się do późna, nie bacząc przy tym na swoje sakiewki, a to zawsze była dobra okazja do podreperowania budżetu.

Mimo wielu nadarzających się okazji, powstrzymywał się z początku od drobnych kradzieży, chcąc w pierwszej kolejności udać się do karczmy, gdzie miał zamiar zasięgnąć języka i wysłuchać paru ciekawych rad. W końcu co kraj to obyczaj, a on wolał wiedzieć co ryzykuje pakując dłonie do czyjejś sakiewki…


 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 14-01-2016, 18:59   #93
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
- To kiedy chciałbyś mnie widzieć? - Zagaiła do Sadima, w chwili gdy opuszczali już garnizon. W końcu była też możliwość, że Sadim zmienił zdanie i zobaczą się dopiero rano.
- Nie wiem co aktualnie planujesz. Ja pewnie za godzinę będę w karczmie, gdyż w tym momencie kieruję się w stronę świątyni. - odpowiedział jej półelf - Muszę jeszcze odwiedzić jubilera i kowala. Ciekawe jak bardzo wzrosły ceny przez dzisiejsze święto. - wywrócił oczami. Ewidentnie był nie w humorze z powodu zaistniałej w murach garnizonu sytuacji.
- Właśnie w karczmie się możemy spotkać jeśli Ci to odpowiada.
- Wierz mi, że bardzo. - odparła krótkim komentarzem - Ja zaplanowałam sobie dużo za dużo… Bardzo późnym wieczorem będę w karczmie, dopiero. Mogę kupić nam wszystkim pokój, jeśli chcecie. W jednym są cztery łóżka, a ja i Lorath i tak ich nie używamy, za miękko - kontynuowała dalej i wykrzywiła usta w zamyśleniu.
- Pozwolę sobie wynająć pokój osobno. W końcu nie mogę dać się kobiecie utrzymywać. - uśmiechnął się Sadim, a po chwili wybuchnął głośnym śmiechem - O rany, dawno się tak nie śmiałem. Jak coś to przepraszam za urazę, bo bardzo cię lubię, ale z północy wynieśliśmy pewne zasady. Przede wszystkim to “chłop musi utrzymywać kobietę”. Jakkolwiek to brzmi. Tak w zwyczaju mawiał stary Ruphert.
Kobieta broniła go na polu walki, a nie mogła inna utrzymywać? Atam, Szarańcza nie chciała nic mówić i być wredną, bo nie w jej stylu niemiłe słowa, dlatego jedynie uśmiechnęła się na swoje myśli.
- W porządku. To zobaczymy się w karczmie… Jak sądzę. - Skwitowała jedynie. - Możesz mnie też utrzymywać, jeśli chcesz! - dodała uradowana, choć w sumie mała to oszczędność, tanie te pokoje.
- Myślę że Lorath by się obraził - zerknął kątem oka na elfa odrobinę rozbawiony. W sumie rzadko się śmiał, więc wykorzystał okazję jakakolwiek by ona nie była.
Szarańcza cicho parsknęła. Stwierdziła, że przemilczenie tego będzie najlepszą rzeczą, jaką mogłaby w tej chwili zrobić.
- To chociaż się nie upij przed moim przyjściem.
- Picie źle wpływa na kontrolę magii. Słyszałem w okolicach Neverwinter, że pewien czarodziej za dużo wypił i rzucał kulami ognia w niebo przypadkiem trafiając jakąś karczmę, bo mu “ręka zeszła”. Ciekawe historie się słyszy na traktach. - mówił tak jednocześnie przedstawiając scenę jakiegoś pijaka, który by mógł rzucać kamieniem, a po scenie znów zwrócił się do Szarej - Przynajmniej zabawne. Ale lepiej się nie przekonywać czy to prawda.
- Niezłe bujdy - zaśmiała się pod nosem - No ale lepiej, żeby nic Ci się nie omsknęło. Idziemy z Lorathem, do zobaczenia! - pożegnała się machając i wyciągnęła Barbarzyńcę za rękę, ciągnąc go za sobą, mimo iż ten nie czuł się komfortowo w całym tym tłumie.


Szarańcza i Lorath nie spędzili ze sobą zbyt wiele czasu, po tym jak oddzielili się od reszty towarzyszy. Razem sprzedali swoje nabyte towary, a potem również się pożegnali, gdyż kobieta udała się do Akademii Magii, a Lorath na turniej. Pierwszą myślą białowłosej kobiety była sprzedaż amuletu Shar. Bez względu na to, czy był to amulet o mocach dobrych, czy złych, miała zamiar wytargować za niego jak najwyższą cenę i wcale nie myślała, by odpuścić. Po udanym targowaniu się, udała się z tamtejszym magiem na przechadzkę po akademii. Pragnęła zakupić kilka rzeczy, więc ten był dla niej bardzo uprzejmy i nawet z chęcią zszedł z ceny, gdy ta spytała go o towar, który ją interesuje.


Triceratopsy były naprawdę uroczę, aż nie dało się im oprzeć. Gdy wzięła jednego z nich na ręce, nie chciała go nigdy z nich wypuszczać. Mogła o niego dbać, karmić go różnymi roślinami, nosić w torbie jak bliską sobie osobę. Wierzyła, że mały dinozaur z czasem stanie jej się coraz bliższy. Urośnie i dorośnie, mimo iż jego mózg wcale nie stanie się większy, a jego pojemności nie wypełni inteligencja i na zawsze pozostanie głupiutkim stworzonkiem, to Szara i tak była wniebowzięta, że może mieć takiego przy sobie. Gdy tylko wróci do pokoju w gospodzie, od razu uzyje zakupionego scrolla na mieczu Loratha, pokaże mu swojego nowego pupila i będą mogi trochę porozmawiać. Wbrew pozorom Wyrocznia czuła w sercu przygnębienie, ilekroć przypomniała sobie o poległych jej przyjaciołach.
- A być może jest jakiś druid w wiosce? - Spytała jeszcze gdy opuszczała już Akademię, jednakże mag zaprzeczył jej ruchem głowy. No trudno, pomyślała kobieta i pognała na turniej z nadzieją, że uda jej się coś jeszcze zarobić. Pech lub może dekoncentracja, sprawiły jednak, że trafiła tylko w jedną tarczę, a drugą już nie, przez co jej zmagania zostały przerwane, dostała swoje pięćdziesiąt sztuk złota i wygnana z turnieju.

Szarańcza korzystając z festynu postanowiła rozłożyć mały stragano-namiocik z wróżbami. Same wróżby, były oczywiście bardzo tanie, bo gadanie o bredniach nie może słono kosztować. Nim jednak wywiesiła ładną tabliczkę, musiała się ucharakteryzować, by wyglądać przekonująco. Samo bycie Aasimarką dawało wiele plusów, bycie kobietą dodatkowo. Odpowiedni makijaż, strój oraz udawanie słabo-widzącej powinno dodatkowo nadać całokształtowi prawdziwości, dzięki czemu łatwiej będzie przekonać potencjalnych klientów, że mówi prawdę. W co zresztą sama wierzyła. Cena, jak wspomniano wyżej, nie mogła być wysoka, 3 złote monety powinny wystarczyć. Marny zarobek, ale zawsze to można przećwiczyć swój talent do wróżbiarstwa, o ile takowy istniał.
Nie przejmując się zanadto przegraną w turnieju i trzymając kciuki za Loratha, na placu rozstawiła niewielki, acz wysoki namiot, w którym miała zamiar wróżyć z ręki, kart lub po prostu eteru.


Dobrze się przygotowała do swojej roli, dopnając pięknie włosy i charakteryzując się naprawdę pięknie. Przypominała poważną, dorosłą kobietę, która wie o świecie więcej, niż niejeden śmiertelnik.
Przybyło do niej mnóstwo osób i większość z nich nie miało wątpliwości, co do słów Wyroczni
- Tej nocy, w której świętujecie zwycięstwo, może zdać się i smutek. Złowrogie siły pędzą na miasto, chcąc zgładzić go i zniszczyć mury. Śmierć wisi w powietrzu i choć nie jest dla was przeznaczona, przez nieuwagę, może nadejść i dokończyć dzieła.
Kto uwierzył, ten szybko opuścił namiot, zaś niedowiarkowie zrobili kobiecie ogromną awanturę, żądając zwrotu swojej wpłaty. Nie każdy tego dnia chciał wierzyć w nieszczęścia i mimo, iż Szarańcza w nie wierzyła, nie potrafiła każdego przekonać do swojej racji. Po trzech agresywnych klientach miała już serdecznie dosyć. Zwinęła swój cały majdan i zmęczona ciężkim dniem, mając w torbie schowanego dinozaura, udała się do karczmy, by odpocząć i się napić.
Standardowo wzięła luksusowy pokój, za który zapłaciła oraz mocne piwo. Miała ochotę na kupione zeszłej nocy zielsko, ale podarowała sobie publiczne palenie. Wystarczy, że samotnie piła siedząc przy stoliku i rozglądając się za Sadimem, którego jeszcze tutaj nie było.

Tego popołudnia w karczmie panował spokój nieporównywalny z tym co działo się zeszłej nocy; większość stałych bywalców świętowała pod gołym niebem razem z karczmarzem, który na tą okazję otworzył swój własny alkoholowy kącik na polach poza miastem. Zagraniczni goście też nie zdążyli jeszcze wynająć pokojów, a z racji obiecującej pogody, większość zdecydowała się na nocleg w namiotach pod murami miasta.
Miejsce karczmarza w przybytku o zacnej nazwie “Pod Świńskim Ogonem” zajęła jego żona, Abria, piękna półelfka, która podobno kiedyś była jedną z jego niewolnic. Poza nią przy jednym okrągłym stoliku, siedziała grupka mężczyzn, podróżnych zważywszy na ich dość orientalny strój pasujący bardziej do spalonych słońcem pustyń Calimshanu. A dalej w kącie, przy powoli wygasających płomieniach w kominku, siedział na wytartym od często użytkowania fotelu samotny elf w nakrytym na głowie kapturze i od czasu do czasu zaciągał się dymem ze swojej ręcznie wystruganej fajki.

Tyrion próbował zapomnieć o trudach i niedolach, jakie ich naszły wraz z pogonią za tutejszymi złoczyńcami. Udziec z dzika i Jalantharski Bursztyn, pomagały w tym nieco. Co prawda było go stać obecnie nawet i na Szkarłatne z Silverymoon, ale nie mial ochoty aż tak szastać złotem. Rozglądał się po obecnych, zastanawiając się, co powinni zrobić dalej. Mogli wrócić do lasu, świątyni, ale ta druga jakoś nie napawała go ciepłymi myślami, poza tym, ich towarzysz, który ponoć znał się na pułapkach i zamkach, postanowił się utopić. Co prawda raczej nie z własnej winy, ale nie zmieniało to faktu, że był martwy, a świątynia była najeżona pułapkami i zamkami. Ponownie przetoczył wzrokiem po obecnych, i jego wzrok spoczął na elfie.

W czasie, gdy nowy gość pojawił się w gospodzie, Tyrion pokiwał do Szarańczy, by ta przysiadła się do niego. Po wczorajszych ekscesach, nie miał cienia wątpliwości, że wkrótce butelka zostanie do cna osuszona, ale potraktował to jako koszta wliczone. Miał momentami dziwne wrażenie, że dziwna kobieta traktowała wszystko, co nie było przybite gwoździami, jako potencjalnego łupu, a i tutaj nie można było być pewnym.
Szarańczy nie bardzo chciało się z miejsca ruszać, w końcu ona już tutaj siedziała! Patrzyła na nowo wchodzących do karczmy ludzi i dziękowała samej sobie, że zawczasu wynajęła pokój, bo później mogłoby już nie być żadnego wolnego. Wsłuchiwała się w słowa zakapturzonego mężczyzny i nawet przeszło jej przez myśl, że chętnie by mu powróżyła, oczywiście za darmo, z własnej ciekawości. Bowiem ciekawym było to, co bogowie zechcą jej powiedzieć, a dziś w karczmie, mimo tłoku, niewielu przykuwało uwagę Wyroczni. Ot, zwykli ludzie, a ona jako Aasimarka, prezentowała się na ich tle niczym czyste wcielenie boskie. Kobieta pomachała do Tyriona i puściła mu oczko, ale ani drgnęła ze swojego siedzenia. Zapomniała już jak to jest, kiedy odkładane przez nią rzeczy lądują w losowo wybranym miejscu o dziesięć stóp od niej.
Nagle otworzyły się drzwi do karczmy, przez które do środka wkroczył Sadim. Ujrzawszy swych towarzyszy - od razu skierował się w ich stronę. Niósł mały tobołek z czymś, co trochę brzęczało, a na jego twarzy malował się jakiś rodzaj zmęczenia.
- Dobry wieczór! Szara, masz moment? Zgaduję, że już wynajęłaś pokój? - zapytał przysiadając się.
Kobieta trzymała w dłoniach kufel z piwem i nie miała zamiaru go odkładać. Ściskając naczynie w swych smukłych dłoniach spojrzała na Sadima z pozycji siedzącej, przez co musiała nieco zadrzeć głowę ku górze. Dopiero po chwili ten dosiadł się do stolika.
- Wynajęłam. Jeśli chcesz, to możesz z nami spać. - odparła na, według niej, łatwiejsze pytanie, gdyż nie musiała nic wymyślać. Fakt był niezaprzeczalny, toteż jedynie potwierdziła to, czego Sadim się domyślał. Patrząc na niego wykrzywiła usta w bok, a potem upiła łyk alkoholu i mimo, iż mogła go już odłożyć; wciąż tego nie uczyniła.
- Hmm, no mogę znaleźć chwilkę, jeśli chcesz. Ale chcesz tutaj pogadać, czy co? Jesteś głodny? - Zaczęła dopytywać, gdyż nie bardzo wiedziała, co może mu chodzić po głowie.
- Jeśli chcesz, to chodź ze mną. Muszę wykorzystać Twój pokój na kilka minut, gdyż liczy się czas, a pani… Zapomniałem jak jej było… Jest zajęta - zerknął na półelfkę kątem oka, po czym znów popatrzył na Szarańczę. Przekrzywił lekko głowę - Nie, nie mam zamiaru nikomu nic zrobić, i nie, nie jestem głodny, ale dziękuję.
Wstał i lekko się skłonił w jej stronę.
- W sumie… Możesz pokazać gdzie ten pokój jest. - podrapał się po głowie przywoływacz, bo nagle zdał sobie sprawę, że całkowicie nie kojarzy lokalizacji pokoju aasimarki.
Wyrocznia kiwnęła głową na znak, że rozumie i podała Sadimowi kufel ze swoim niedopitym piwem, a ten go odstawił na stół nie do końca wiedząc o co chodzi.
- Dziękuję - odparła z uśmiechem i wstała ze swojego krzesła ruszając od razu na pierwsze piętro gospody, oglądając się za siebie, czy półelf za nią podąża.

 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 17-01-2016 o 23:58.
Nami jest offline  
Stary 17-01-2016, 13:06   #94
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
- Zostawcie mnie w spokoju ... – jęczał na wpół przytomny Markas, leżąc akurat na podłodze.
- Wstawaj panie! Zamykamy! – krzyczał otyły właściciel karczmy, położonej na jednym z wielu szlaków handlowych. Każdy kto chciał dojechać do któregokolwiek z większych miast, musiał minąć te miejsce.
- Zostaw... – mężczyzna za dużo wypił i ani myślał ruszać się z miejsca.
Karczmarz nie wytrzymał, nachylił się nad twarzą Markasa i głośno krzyknął.
- Wstawaj mówię, bo tak ci mordę obiję, że cie własne matka nie pozna!
- Ależ ci śmierdzi... z pyska- wymamrotał, po czym stracił przytomność.

Bzyczenie muchy, odgłosy dnia codziennego, to pierwsze dźwięki jakie usłyszał Markas, gdy obudził się następnego dnia w trawie, niedaleko karczmy. Lekko otworzył jedno oko, słońce było już wysoko na niebie i dosyć mocno go raziło. Kiedy udało mu się usiądź, całe ciało przeszył straszny ból, zaczął się w nogach, a skończył na głowie, gdzie już pozostał. Podrapał się po zaroście i po czarnych, krótkich włosach na głowie.
No chłopie, aż tak źle jeszcze z tobą nie było. Cholernie źle się czuję – pomyślał nieprzytomny.

Zaczął głęboko oddychać, żeby chociaż trochę dojść do siebie. Po kilku minutach zdecydował się, że trzeba w końcu wstać i ruszyć w dalszą drogę. Gdy stanął w końcu na nogi, lekko się zachwiał i ruszył powoli w stronę wejścia do karczmy, gdzie zostawił swojego ogiera. Cholerne słońce cały czas świeciło i nie pozwalało na chwilę wytchnienia.

Dobrze, że przynajmniej w lesie będzie trochę cienia.

Jego koń stał tuż przy samym wejściu, przywiązany do suchego drzewa, które stało obok. W drzwiach stał karczmarz. Markas całkowicie go zignorował.

Aby dosiąść konia, Carter potrzebował kilku prób. Przedostatnia skończyła się bolesnym upadkiem na ziemię. Był cały obolały.
- I co się tak gapisz?! – krzyknął w stronę karczmarza, który tylko uśmiechnął się złośliwie.

Po kilku minutach udało mu się i mógł ruszyć w dalszą drogę do Stonebrook. Nie wiedział w sumie, po co tam jechał, ale nie miał za bardzo gdzie się podziać, więc miał nadzieję, że może tam uda uciec od swoich problemów i wiecznych prześladowców podróżujących jego tropem.

***

W końcu po kilku dniach udało mu się dotrzeć do miasta. Niestety po drodze stracił swego konia, którego musiał oddać w ramach oddania długu pewnej grupie, mało pozytywnie nastawionych do życia rzezimieszków.
Markas, już w momencie, w którym przekroczył bramy miasta, poczuł się jak u siebie. Wszędzie tłumy ludzi, tańce, hulanki, w końcu trwał festyn, a tego typu wydarzenie, zawsze przyciąga wiele osób. Ludzie, elfy, krasnoludy, a każde z nich z sakiewkami przyczepionymi do pasów. Pękatymi sakiewkami, co warto było wspomnieć, które tylko czekały, żeby trafić w jego ręce.

Na razie musiał jednak wstrzymać się z wszelkimi kradzieżami. Był głodny i przede wszystkim spragniony. Swoje pierwsze kroki skierował do karczmy o wdzięcznej nazwie Pod Świńskim Ogonem. Przechodząc ulicą gwizdał sobie cicho, kłaniał w pas pięknym damom, szarmancko uśmiechał się do kurtyzan wyczekujących klientów. Tak, to było miejsce dla niego.

Gdy przekroczył próg karczmy, od razu poczuł zapach, który tak bardzo uwielbiał. Aromat pieczonego mięsiwa, piwa wraz z domieszką fajkowego ziela. Czego chcieć od życia więcej?
Żwawym krokiem podszedł do lady, za którą stała prześliczna półelfka. Rzadko bywało, żeby tak urodziwa kobieta była karczmarką lub też Markas miał po prostu pecha i zawsze trafiał na brzydkie. Uśmiechnął się do niego delikatnie.
- Witaj, o piękna pani, prosiłbym o kufelek ale oraz talerz ciepłego gulaszu, głodnym strasznie. Widzę, że macie w mieście festyn, cudowna sprawa! Pierwszy raz jestem tutaj, mógłbym się od pani dowiedzieć czegoś więcej, o tym cudownym miejscu?
- Witamy w Stonebrook - uśmiechnęła się perliście dziewczyna, po czym sięgnęła pod ladę po pusty kufel piwa. Tym razem były czyste, a wszystko za sprawą urodziwej Abrii, która w przeciwieństwie do swego męża bardziej dbała o czystość w lokalu.
- Ach, co tu dużo mówić - westchnęła i przewróciła oczami, choć w żadnym wypadku nie był to obelżywy gest.
- Mieszkam tu prawie całe życie, więc dobrze zrobiłeś przychodząc tu do mnie. No, Stonebrook ma swoje dobre i złe strony, jak każde miasto, choć tych pierwszych jest więcej. Nie jest to duże miasto jak sam widzisz, ale mamy tu wszystko czego potrzebujemy, w tym nawet własną akademię magii kierowaną przez potężnego czarnoksiężnika, który zawarł sojusz z naszym władcą, Lordem Alavorem. Nie chcę byś wziął to do siebie, bo mówię to wszystkim gościom w trosce o ich dobro, ale prawo jest tu surowe i powszechnie przestrzegane, więc staraj się unikać kłopotów, proszę. Nie chcemy tutaj więcej rzezimieszków, a ostatnimi czasy, wraz z przybyciem w te strony rzeszy awanturników, sytuacja znacząco się pogorszyła, jeśli mowa o przestrzeganiu prawa. Pewna grupa posunęła się do morderstwa na starym farmerze i jego rodzinie, ale podobno dosięgła ich sprawiedliwość z rąk innych poszukiwaczy przygód. Tak przynajmniej powiedziała mi moja sąsiadka… - mówiła słowotokiem urocza półelfka, sprawiając wrażenie, że w ogóle nie dostrzega obecności łotrzyka i mówi sama do siebie. Dopiero po chwili przypomniała sobie o zamówieniu.
- Och, przepraszam. Oto Twoje ale - podała piwo o mocno ciemnym zabarwieniu.
- Masz jeszcze jakieś pytania? Bo jeśli nie to pójdę do kuchni zrobić ci obiad... ? - Zapytała na sam koniec.

Markas szybko opróżnił kufel piwa, był bardzo mocno spragniony. Nie pił alkoholu już od jakiegoś czasu, więc uczucie, jakie towarzyszyło mu przy piciu tego fantastycznego ale, było nie do opisania.
- Dolej mi jeszcze jeden kufelek – uśmiechnął się do karczmarki. – Jeszcze tylko jedno pytanie, nie wiesz może, czy ktoś w mieście oferuje jakąś pracę?
Kobieta podała mu kolejne piwo, po czym uśmiechnęła się szczerze.
- Lepiej nie pij tyle, bo nie doczekasz się magicznego pokazu nadwornych czarodziejów Lorda Alavora - zachichotała cicho.
- Szanowna pani nie przejmuje się tym zupełnie. Nie takie ilości alkoholu człowiek w życiu wypił. Nic mi nie będzie, dopiero rozgrzewam żołądek – uśmiechnął się do niej szeroko.
- Dla kogoś twojego pokroju praca zawsze się znajdzie. Arcykapłanka ze świątyni Tyra szuka chętnych na wyprawę do Bolfost-Tor. Może powinieneś podczepić się pod jakąś grupę awanturników, bo zainteresowanych jest wielu. Oferują aż dwa tysiące sztuk złota na głowę. A z tych mniej ambitnych, ale dość dobrze płatnych zleceń to słyszałam, że straż miejska prowadzi śledztwo w sprawie kolejnej zamordowanej rodziny. W nocy jakaś groźna bestia grasuje na polach i już kilka osób padło jej ofiarą.
- Czyli robota jest powiadasz… Dobrze, dobrze, ale i tak najpierw muszę chwilę odpocząć. Dłużej cię nie zatrzymuję, jestem strasznie głodny, więc chętnie w końcu skosztuję gulaszu – Markas mlasnął głośno, rzeczywiście był bardzo głodny, a jeżeli chodzi o jakąś grupę awanturników, to znając jego szczęście, na pewno nie będzie musiał za wiele zrobić, żeby trafić na taką.
- Potrzebujesz wypoczynku? To się dobrze składa, bo u nas dostępne są pokoje, więc jeśli jesteś tym zainteresowany to kup jeden teraz zanim zlecą się tutaj cudzoziemcy - odparła półefka. Z jej twarzy nie znikał uśmiech i sprawiała wrażenie wiecznie szczęśliwej z życia.

Markas przetarł oczy ze zmęczenia i uśmiechnął się delikatnie do karczmarki.
- Oczywiście, bardzo chętnie wykupię pokój, jeżeli są jeszcze jakieś wolne. Przyda mi się porządny sen w wygodnym łóżku, ale najpierw poproszę gulasz – uderzył lekko pięścią w stół i uśmiechnął się, tym razem szeroko do pięknej półelfki.
- Oj, wybacz mi… ale ze mnie idiotka! - Zachichotała. – Znajdź sobie wolny stolik i zaraz przyniosę ci obiad.
- Dziękuję bardzo – uśmiechnął się szarmancko, wziął kufel z ale i poszedł usiąść przy pierwszym wolnym stoliku.
 
Morfik jest offline  
Stary 17-01-2016, 16:51   #95
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Dziki wiwat rozbrzmiewał wokoło, wywołując u Odmieńca ból głowy. Przedstawiony przez odzianego w drogie, zdobne szaty mężczyznę, elf wkroczył niepewnie w sam centrum całej wrzawy. Jego ręka zaciskała się na drzewcu krótkiej włóczni ze stępionym grotem. Czuł, że nowa skórzana zbroja krępuje mu ruchy, jednak zasady zabroniły mu wejść z własną. W końcu tamta nosiła na sobie ślady brudu i krwi. Nikt nie chce przecież oglądać tego co prawdziwe.
Turniej zdecydowanie nie był miejscem, w którym Lorath chciał się znaleźć.
Ale musiał. Nie dla pieniędzy, w których i tak nie dostrzegał żadnej wartości. Nie dla sławy, która przynieść mu mogła jedynie dodatkowych utrapień. Musiał to zrobić dla siebie. Musiał udowodnić sobie, że jest w stanie walczyć i zwyciężać. Turniej był sprawdzianem, który musiał przejść, nim wyruszą w dalszą drogę. Los był dla nich brutalny, a Odmieniec musiał wiedzieć, czy będzie w stanie pokonać przeciwności, które staną im na drodzę.

Hałas wydawany przez płytową zbroję pierwszego przeciwnika za każdym razem, kiedy ten wykonywał jakikolwiek ruch, irytował Odmieńca, który cieszył się, że wśród jego drużyny nie ma ciężkozbrojnych. Wojownik posłał mu aroganckie spojrzenie, co elf zignorował obojętnym wyrazem twarzy.
- Zaczynajcie! - krzyknął w końcu arbiter.
Pewność siebie wojownika zniknęła w kilka sekund, zastąpiona maską zaskoczenia i wykrzywiającego bólu. Zanim zdołał wykonać choćby pierwszy ruch w ociężałej zbroi, Lorath znalazł się tuż przy nim, wbijając tępy grot w nieosłoniętą szparę w jego boku. Siła uderzenia odebrała mu oddech, więc nie krzyknął nawet.
Tłum ucichł nagle, porażony niezrozumiałym dla nich rozwojem wypadków. Ciszę przerwał jedynie upadek ciężkiego żelastwa na ubite pole. Nim jeszcze piękniś otrząsnął się z szoku i wydał werdykt, Lorath zszedł już ze sceny i stanął na uboczu, przy reszcie zawodników, którzy wpatrywali się w niego niczym w pradawnego demona.
Gdy następni wojownicy wkroczyli na plac, tłum na nowo ożywił się, zapominając o wydarzeniach sprzed minuty.

Następny przeciwnik podszedł do Odmieńca z większą rozwagą. Tępy miecz błyskawicznie przecinał powietrze, o centymetry od ciała barbarzyńcy, nie dając mu przejść do ofensywy. Natarcie trwało długo, a on krok za krokiem cofał się w stronę trybun, gdzie tłum skandował coś czego pochłonięty walką Lorath nie rozumiał.
Próba przejścia przejęcia inicjatywy skończyła się źle dla barbarzyńcy, a jeszcze gorzej dla jego przeciwnika. Elf gwałtownie odskoczył w bok, chcąc zwiększyć dystans. Przeciwnika jakby na to czekał. Ostrze niespodziewanie zmieniło kierunek brutalnie werżnęło się mu w udo. Sukces jaki osiągnął wojownik naglę zmienił się w przyczynę jego porażki, kiedy nie zważając na ból Lorath skoczył naprzód. Tym razem przeciwnik nie posiadał płyt chroniących go przed bronią.
Słaniał się na nogach, po tym jak włócznia wbiła się w jego brzuch. Odrzucił miecz, nim jeszcze elf przystąpił do kolejnego ataku. Walka była skończona.
Wracając Lorath kulał na ranioną nogę. Ostrze było tępe, jednak siła z jaką oberwał wystarczyła, by odcisnąć na nim swe piętno.

Odpoczynek nie był długi. Zaraz ponownie wywołano jego imię, a po drugiej stronie placu boju stanął mistrz areny. Półelf, o podobnym wyrazie twarzy, co pierwszy wojownik. Machał do tłumu, unosząc nad głowę wielki dwuręczny miecz - tępy oczywiście, jednak Lorath nie wątpił, że przy użyciu odpowiedniej siły równie dobrze był w stanie pozbawić kogoś życia.
Wracając na plac, barbarzyńca starał się ukryć ranę odniesioną w poprzedniej walce, choć ból był na tyle intensywny, że nie był w pełni w stanie tego zrobić. Gdy dotarł na środek placu, przeciwnik posłał mu kpiący uśmiech, który Lorath skontrował splunięciem mu pod nogi.
Arbiter długo nie dawał znaku do startu, wzbudzając napięcie wśród widowni.

- Zaczynajcie! - krzyknął w końcu, a nim ostatnia sylaba padłą z jego ust, Lorath był już w połowie drogi do półelfa. Obolała noga utrudniała mu szarżę, jednak wiedział, że wielki miecz przeciwnika, nie nadaje się do parowania szybkich uderzeń.
Świat zniknął na ułamek sekundy, a kiedy pojawił się na nowo, Odmieńca przeszył przenikliwy ból i nie był w stanie złapać tchu. Zlekceważył przeciwnika. Nie dostrzegł na czas, kiedy mistrz areny zdążył odskoczyć i błyskawicznie uderzyć go płazem broni w pierś. Impet uderzenia odesłał go w tył, a ranna noga prawie pozbawiła równowagi.
Nie zdążył do końca otrząsnąć się, gdy półelf pojawił się przed nim, z mieczem gotowym do cięcia. Lorath nawet nie próbował parować, wiedział, że prędzej drzewc pęknie, niż powstrzyma potężne żelastwo. Zamiast tego, uchylił się nisko i cudem przemknął pod ostrzem.
Zwiększając dystans, Lorath zauważył, że kpiący uśmiech wcale nie zniknął z twarzy wojownika. Najwyraźniej w myślach świętował on już swoje zwycięstwo. Odmieniec dyszał ciężko, kiedy on zdawał się nawet nie zmęczyć. Z każdą chwilą zmniejszała się odległość między nimi.
- Co jest?! Walczymy, czy możemy się już poddajesz?! - krzyknął na co cała widownia zawtórowała gromkim okrzykiem.
Rumor był tak donośny, że zdawać by się mogło, iż sami Bogowie złorzeczą mu. Zdecydowanie nikt z obecnych, nie był po stronie Loratha. Jak zwykle był sam.
Nie mógł pokonać świata w którym żyje, więc jak mógł chronić Szarą i doprowadzić ich oboje do celu? Ta rozpaczliwa myśl zrodzona w jego duszy, nagle zaczęła płonąć. Ogniem gniewu, nienawiści i wściekłości.

Oczy zaszły mu mgłą.


* * *



- Brawa dla mistrza areny!
Okrzyk arbitra przywrócił mu świadomość. Widownia grzmiała jeszcze głośniej, niż wcześniej, jednak nie wyczuwał w ich głosie pogardy. Wręcz przeciwnie. Wszyscy wpatrywali się w niego, wykrzykując jego imię.
Dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że w ręce trzyma nadal włócznie. A zasadniczo, tylko to co z niej pozostało, gdyż połowa drzewca razem z grotem została w jakiś sposób oderwana. Odnalazł ją wzrokiem kawałek dalej. Tuż obok leżącego bez przytomności półelfa, przy którym klęczeli dwaj elfi strażnicy, odpowiedzialni za rannych.

Arbiter podszedł do niego i pociągnął jego rękę w górę.
- Panie i panowie, Lorath Odmieniec! Zwycięzca turnieju i nowy mistrz areny!
 
Hazard jest offline  
Stary 17-01-2016, 23:29   #96
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Po powrocie do miasta i załatwieniu spraw dotyczących głów oraz goblinów planujących atak, miał czas na siebie. Miał zamiar wziąć udział w zawodach. Najpierw były strzeleckie, w których wśród innych współzawodników była również Szarańcza. Musiał przyznać że dobrze jej szło, Tyrionowi się z kolei poszczęściło, znał swoje umiejętności, a biorąc pod uwagę że wygrał jedną z serii turnieju, szczęście musiało być przy nim tego dnia. Tak więc do zawodów magicznych stawał pełen nadziei na zwycięstwo. Zasady były w miarę jasne, dostawało się komplet różdżek ofensywnych i defensywnych, przy czym można było aktywować tylko jedną obronną i jedną obronną na raz. Pierwszy pojedynek był szybki i niezbyt wyzywający, ale przynajmniej Tyrion mógł sobie wypracować taktykę, a co najważniejsze, młody czarownik zwyciężył. Druga runda, była o wiele bardziej zacięta, na własnej skórze mógł poczuć ból, jaki wywoływały różdżki. Jednak jego dobór taktyki obronnej. Trzecia walka była rozegrana doskonale z jego strony, ładunki różdżek przeciwnika odbijały się od tarczy, zapewnianej przez różdżki Tyriona, mszcząc się na atakującym odbitymi wyładowaniami żywiołów. Liczyło się tylko to, że zwyciężył. Prawie tylko. Było również złoto, którego było niemało, chwałę zwycięzcy też mógł zapewne jakoś wykorzystać, ale nie w najbliższym czasie, zostało jeszcze tylko kilka rzeczy do zrobienia, zanim mógł całkiem tego dnia zrelaksować. Oczywiście zostało jeszcze ogłoszenie wyników turnieju. Po raz pierwszy ogarnęło go dziwne uczucie, kiedy to imię chłopskiego syna, siódmą gębę w rodzinie, zostało okrzyknięte jako zwycięzcę turnieju magicznego. Tyrion Kąt miał swoje pięć minut chwały i był na ustach całego miasta.

Młody czarownik był zadowolony. Udało mu się spieniężyć znalezioną roślinę. Co prawda było to nie do końca legalne, ale… czuł się co najmniej usprawiedliwiony. Jakby nie było, dostarczyli ważne informacje dla miasta. Odrobina wprowadzonego chaosu, pośród i tak dość świątecznej atmosfery niespecjalnie wiele zmieniała. Nie była to też jakaś wielka ilość. Jakiekolwiek przejawy wyrzutów sumienia zostały stłumione pod ciężarem złotych krążków, które zmieniały właściciela. Na początek poszukał namiotu, na razie siedzieli w karczmie, ale jeśli mieliby coś jeszcze robić w okolicy Stonebrook, czy wybierać się gdzieś dalej, był potrzebny mimo swojej wagi. Potem przyszła pora na droższe zakupy. Rozglądał się za czymś konkretnym teraz. Część złota miał zamiar zamienić na platynę, a sporą część wydać. Słyszał o amuletach z piór, które potrafiły po uwolnieniu magii zamieniać się w różne przedmioty. Myślał przez chwilę o katapulcie, ale… to nie miało większego sensu, były lepsze kształty i zastosowania. Ot, chociażby drzewo, drzewo miało mnóstwo zastosowań, tak samo jak chociażby mikstury leczące. Właśnie za tymi dwoma rzeczami rozglądał się po straganach a nawet zajrzał do gildii. Rozglądał się za czymś, co mogło stanowić sklep lub tutejszy kram gildyjny. Wreszcie zapytał jednego z przechodzących mężczyzn, nie wyglądającego na całkiem zabieganego. - Przepraszam, czy gildia wyłącznie skupuje magiczne przedmioty, czy również je sprzedaje? A jeśli tak, to w który miejscu jeśli można wiedzieć? - Wiedział czego szuka, ale czy znajdzie, nie był już taki pewien.
- Ano, z tego co wiem to sprzedają… - Odparł mężczyzna wyglądający na tubylca.
- Tylko nie wiem gdzie, najlepiej jakbyś poszedł do akademii i popytał.
Pomoc miejscowego nie była aż tak pomocna jak się spodziewał, nie pozostawało mu nic innego, jak zajrzeć do akademii i samemu poszukać. Stał niemalże na zewnątrz tejże, ale chwilę zajęło mu się zebranie. Nie był światowym człowiekiem. Co prawda kilka lat spędził w wieży maga i wiedział czego mógł się mniej więcej spodziewać, ale jeden mag gildii nie czyni. Zaś i z jednym pod jednym dachem bywało różnie. Przekroczył drzwi spiralnej wieży kontynuując swoje poszukiwania.
Przed jedną z komnat widniał pozłacany szyld z napisem “Magiczne przedmioty Oswalda”. Wyryty w drewnie napis był zaklęty i co chwila zmieniał swą pozycję, świecąc przy tym ostrym blaskiem światła, niczym neony.
Po wejściu do środka, przywitał Tyriona bardzo niecodzienny widok. Sędziwy gnom stał nad bulgoczącym kotłem z miksturami w dłoni i co chwila dolewał jakąś do środka, powodując przy tym niewielkie eksplozje kolorowej pary, która wyskakiwała w górę jakby wystrzelona z wulkanu. Po chwili z kotła zaczął się wynurzać jakiś kształt…
- Nareszcie działa! - Zakwiczał ze szczęścia Oswald, podskakując wokół kotła. W pewnym momencie się potknął i o mały włos, a sam by tam wpadł robiąc przy tym fikołka, ale w porę złapał się o pobliski stolik.
- Chodź kochanie, pokaż swoją twarz. Na pewno jesteś piękna, bo taką Oswald Ciebie stworzył…
Co zdumiewające; z kotła wyłoniła się przepiękna nimfa, kompletnie naga, o skórze gładkiej i miękkiej jak u niemowlęcia. Oswaldowi kompletnie zabrakło słów, przez chwilę patrzył się na nią z wyjątkowo głupią miną, która szybko wróciła do normy, gdy tylko dziewczyna przemówiła.
- Tato? - Zapytała patrząc na niego z góry - była znacznie wyższa od niskiego, nawet jak na gnoma, Oswalda. Czarodziej zaklaskał szybko w dłonie, podskoczył wokół niej kilka razy w dzikiej radości, lecz widząc jak ta wysuwa się z kotła natychmiast zbliżył się i chwycił ją za dłoń.
- Poczekaj, skarbie! Rytuał jeszcze nie dobiegł końca, nie możesz stąd wyjść! - Krzyknął starając się zablokować ją ciałem, lecz dziewczyna nie słuchała.
- Tato! - Wysunęła nogę na zewnątrz kotła, a później drugą. Chciała przytulić Oswalda, lecz stało się coś dziwnego. Zamiast stanąć w pionie, jej nogi zaczęły się rozpływać niczym ciecz, która ją utworzyła. Podobnie stało się z resztą ciała.
Gnom padł u jej stóp, dziewczyna objęła go dłońmi, a z jej pięknej twarzy zaczęły spływać łzy, lecz zaklęcie nie było kompletne i z każdą upływającą sekundą nimfa coraz bardziej przypominała błotnistą masę.
- Tato…? - Zabulgotała, gdy jej ciało rozpłynęło się na wysokość piersi. Na jej twarzy malował się strach i smutek, a odzwierciedlała to mina Oswalda, który z troską przytulał ją do samego końca.






- A niech to! - Zapłakał gnom, rzucając wciąż trzymaną przez siebie miksturę o podłogę. - Po raz pierwszy udało mi się stworzyć sobie córkę, ale jak zwykle bogowie pokrzyżowali mi plany... - oparł się w bezsilności o kocioł. - Bądźcie przeklęci! - Pogroził pięścią żyrandolowi.
- Nie wiem co to za eksperyment, ale mam nadzieję że pewnego dnia, uda ci się bez żadnych komplikacji. - Szczęka Tyriona powoli wracała na swoje miejsce, musiał przyznać, że cokolwiek robił gnom, było intrygujące, ciekawe i… pobudzające krew do szybszego krążenia. Chociaż to ostatnie mógł złożyć na karb nimfy i jej wyglądu. Kąt był w takim wieku, że jego wyobraźnia często żywo działała, a tutaj nie było miejsca na żadne spekulacje. - Przepraszam że przeszkadzam, zwłaszcza w takim momencie, ale szukałem sklepu z magicznymi przedmiotami, i tabliczka na drzwiach przykuła moją uwagę. - Nie dodał, że niemalże rzucała się w oczy i to dosłownie. - Jednak szukam amuletu o którym słyszałem, mogącego się z małego wisiorka czy figurki, przemienić w pełnowymiarowe drzewo. - Zaklinacz powiedział w końcu z czym przyszedł.
- Jak widać… - gnom przetarł czerwone od łez oczy, stęknął, po czym podniósł się z ziemi i ruszył w stronę lady - ...trafiłeś w odpowiednie miejsce. Amulet zmieniający się w drzewo? Hmm? W sensie, że razem z właścicielem? - Zamyślił się gnom, po czym rozłożył ręce w swej bezsilności. - Takiego to ja nie mam, ale chyba mam coś podobnego co powinno się Tobie spodobać - stwierdził szperając za czymś w szufladzie. - Ach, tak… tu jesteś - powiedział sam do siebie, po czym wyciągnął wykonany z drewna żeton i położył go na ladzie przed Tyrionem.
- Po intencjonalnym rzuceniu tego na ziemię wyrasta z niego w zastraszająco szybkim tempie ogromny dąb. Chcesz jedno takie, czy hurtowo kupujesz do swojego ogrodu? Dam zniżkę wtedy…
- Nie, obawiam się że nie do ogrodu, to raczej coś na wypadek podróży, gdybym potrzebował nagle jednym się odgrodzić od czegoś niebezpiecznego, ale tak, właśnie czegoś takiego szukam. Zamieniania mnie w drzewo nie potrzebuję, ale jest całkiem niezłym pomysłem, dopóki nie przyjdzie ktoś z siekierą. - Powiedział ucieszony że udało się znaleźć dokładnie to, czego szukał. Było mu nieco przykro z powodu nimfy, ale spodziewał się, że gnom za jakiś czas ponownie spróbuje swego eksperymentu i może nawet uda mu się on permanentnie, efekty byłyby ciekawe, chociaż bardzo rozpraszające.
- A więc będzie Ciebie to kosztować czterysta sztuk złota, zainteresowany? Niżej nie zejdę, bo to minimalna kwota jaką mogę zaoferować, a stworzenie takiego przedmiotu też kosztuje - odparł Oswald.
- Ech… czterysta? Sporo, ale rozumiem, biorę, a masz może również mikstury leczące, czy lepiej zajrzeć do świątyni i tam popytać? - Zapytał wprost i wyciągnął ciężką od złota sakiewkę. Wiedział że za chwilę zrobi się dużo lżejsza.
Gnom chętnie przygarnął złoto zaklinacza i wręczył mu żeton, po czym schylił się pod ladę i gdy znowu się wyłonił trzymał w dłoniach skrzynkę z miksturami leczniczymi.
- To ile tego chcesz?
- Zależy po ile są, ale myślałem o dwóch, na wszelki wypadek. - Powiedział szybko Tyrion, zerkając do skrzyneczki.
- Po pięćdziesiąt sztuk złota za sztukę - odpowiedział Oswald i wyjął kilka z miksturek, które następnie postawił przed zaklinaczem.
Z ciężkim westchnięciem Tyrion wyciągnął kolejne monety i przekazał je Oswaldowi. Co prawda wydał sporo, ale miał nadzieję, że jeśli stanie się coś złego, o co nie trudno w jego obecnym zawodzie, będzie w stanie się wykaraskać, bez większego uszczerbku na zdrowiu. Magia działała cuda, dosłownie, chociaż nie była tania. Schował skrzętnie obie mikstury w bezpiecznym miejscu, a potem ruszył do karczmy gdzie cała ich zbieranina nocowała.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 17-01-2016 o 23:32.
Plomiennoluski jest offline  
Stary 18-01-2016, 01:37   #97
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Sadim popatrzył za odchodzącą Szarą oraz Lorathem. W tym samym czasie również i Tyrion poszedł w swoją stronę. Ostatecznie przed garnizonem został sam. W głowie na nowo kłębiły mu się myśli, których kiedyś się pozbył. Zacisnął mocniej pięści i ruszył w stronę świątyni Tyra powoli wytłumiając wspomnienia.

*

Niezliczone tłumy tutejszych oraz nietutejszych ciągły tu i tam w stronę tego i owego. Półelf nie zwracał na nich uwagi. No, prawie. Wśród ogólnego wesela i rozbawienia ujrzał obraz nędzy i cierpienia. Żebrak, którego nogi od kolan w dół... Nie było ich. Siedział przy murze w cieniu jak gdyby oczekując wyroku narzuconego przez naturę wyroku. Sadim ruszył dalej, zakupił trochę słodkości do zjedzenia i picia, wcześniej z ciężkim sercem rozstając się z misternie wykonanym długim mieczem, i wrócił do człowieka z rozpaczą wpatrującego się w bruk.

Sadim dowiedział się, że zwący się Kronug człek był żołnierzem, póki nie dostał strzałą w jedno kolano, a druga noga nie została rozszarpana przez bojowego psa. Ostatecznie obie kończyny poszły do amputacji, a kilka dni przed festynem został wyrzucony z domu, bo jego żona nie miała zamiaru się zajmować nierobem. Ze łzami w oczach spożywał przyniesione rzeczy w międzyczasie opowiadając swą smutną historię, a na koniec do jego ręki wsadził jeden platynowy żeton. Nie mogąc wyksztusić ani słowa po prostu pomachał na pożegnanie i przytulił monetę do nagiej piersi. Przywoływacz poszedł dalej - czyli do świątyni.

*

Wchodząc do okazałej świątyni Tyra, półelfa przywitał cichy chór na cześć boga sprawiedliwości. Za masywnym, bogato zdobiony ołtarzem stała przed kolosalnym posągiem przedstawiającym rycerza grupa mnichów z rozwiniętymi pergaminami w dłoniach, na których zapewne spisana została śpiewana przez nich pieśń. Tuż przed nimi stała niecodziennie piękna kobieta, o włosach czerwonych jak płatki maku. Odziana była w bardzo drogie, lecz zarazem piękne w swej prostocie szaty, które zdradzały jej rangę - była arcykapłanką Tyra, o której Sadim już nie raz usłyszał.
Verna Lightbreeze, bo tak się nazywała ta kobieta, przygotowywała mnichów do jakiejś ważnej ceremonii; co chwila zmieniała ich kolejność w szeregu, dyrygowała, a czasem nawet śpiewała razem z nimi. Sprawiała wrażenie mocno czymś zafrasowanej.
- Nie, nie, nie… Borys, proszę, śpiewaj o pół tonu niżej, bo zagłuszasz innych! Na wieczorną ceremonię przyjdą same dostojności, więc nie możecie tego zepsuć! O, a Ty Jarkl stań z przodu, bo ledwo ciebie wydać… Tyrze, daj mi cierpliwość…

Sam Sadim nie od razu poszedł do kapłanki - wpierw musiał przyzwyczaić się do przepychu, który był absolutnie niepraktyczny. Co prawda wiedział, że bogom należy składać dary, ale określenie aż takiego wystroju zbyt rozrzutnym to chyba za mało - przynajmniej w jego półelfim guście. Dopiero po chwili ruszył przed siebie - nieśmiało niczym zbłąkana dusza w nawiedzonym lesie.

- Hm. Przepraszam? - powiedział cicho w trakcie przerwy w śpiewach - Arcykapłanka Verna Lightbreeze?

Kobieta błyskawicznie obróciła się na pięcie z malującym się na twarzy poirytowaniem. Wciągnęła głęboko powietrze, po czym odparła spokojnym i dalekim od gniewu głosem:
- Tak, to ja. W czym mogę pomóc?

- Przepraszam że przeszkadzam, ale czy mógłbym z arcykapłanką porozmawiać? - ewidentnie widać, że czuł się nieswojo - Ja i grupa poszukiwaczy przygód przybyliśmy, by rozwiązać problem zaginionych karawan i mieliśmy się go arcykapłanki zgłosić.
Przestąpił z nogi na nogę nie do końca wiedząc co ma robić, a przez spojrzenia innych czuł się jak wprasowany w posadzkę.

Kobieta lekko westchnęła. Widać było po niej, że miota się między obowiązkami, a tym co uważa za słuszne. To ostatnie w końcu wygrało i kapłanka nieznacznie uśmiechnęła się do półelfa.
- To będzie dość długa historia. Nie stójmy tutaj, chodź za mną - zwróciła się do niego bardzo uprzejmym głosem, lecz przed odejściem zrzuciła w stronę mnichów znacznie bardziej surowszym głosem - a wy ćwiczcie dalej!

Sadim aż się podrapał po głowie, a po jego plecach przeszedł dreszcz. Co jeśli dla przybyszów jest niczym anioł, który zstąpił z niebios, a dla tutejszych mnichów jest diabłem wcielonym? Podreptał czym prędzej za kapłanką starając się o tym nie myśleć.

Sadim ruszył za Verną, ominął ołtarz i przeszedł tuż pod potężnym posągiem, by w końcu wyjść tylnymi drzwiami do dużego i przytulnego pokoju, który służył świątynnym kapłanom za miejsce do wypoczynku pomiędzy ceremoniami.
W środku nie było nikogo, a w samym centrum pomieszczenia znajdowała się spora kanapa obszyta skórą, a wokół niej kilka foteli. Verna grzecznie poprosiła, by usiadł na kanapie, po czym sama usiadła obok niego i zapytała równie uprzejmie:
- Jesteś sam, a mówiłeś coś o grupie najemników. Gdzie oni są?

Chcąc odpowiedzieć na pytanie Sadim na chwilę spuścił wzrok przypominając sobie poległych w boju towarzyszy. Zastanawiał się też gdzie mogą przebywać pozostali.
- Było nas ośmioro. Czterech nie żyje. Zginęli w trakcie próby schwytania morderców Williama i jego rodziny. - przerwał na moment, by zobaczyć wyraz twarzy rozmówczyni - Pozostała trójka w tym momencie znajduje się w mieście i bawi się na festynie.
~ Za wygodna ta kanapa ~ pomyślał w ogóle nie będąc przyzwyczajonym do takich luksusów.

- W takim razie nie wiem czy jest sens opowiadać o tym wszystkim - odparła kapłanka zwieszając głowę - Potrzebowałam ochotników, aby wykonali dla mnie to trudne zadanie, bo wierzyłam, że małej grupie uda się to, czego całemu oddziałowi żołnierzy ze Stonebrook się nie udało. Weszli wgłąb lasu, być może nawet przedarli się dalej, ale już nigdy nie wrócili. Jak ty widzisz wasze szanse?

- Hm - półelf zaczął analizować patrząc w podłogę, jak to miał w zwyczaju kiedy siedział - My weszliśmy głęboko w las i wróciliśmy, choć poturbowani. Część naszych towarzyszy wpadła w pułapkę z powodu nieuwagi, a my niestety nie byliśmy w stanie ich uratować mimo przestróg, by nie szli dalej. Było to w świątyni wężoludzi. Yuan... Thi… Tak się nazywali jeśli dobrze pamiętam. - ewidentnie widać i słychać było, że głośno myślał - Mamy osobę, która doskonale tropi i odnajduje się w terenie leśnym. Ponadto jako tak niewielka grupa nie rzucamy się w oczy jak cały oddział i jest mniejsze ryzyko, że zostaniemy zaatakowani przez leśnych drapieżników. Musimy tylko korzystać ze zdrowego rozsądku. - podniósł wzrok unosząc kąciki ust w górę - Mamy szanse. Jest nas czwo… W sumie pięcioro. Po ustaleniu planu działania powinno wszystko być w porządku.

- No dobrze, ale od razu chcę powiedzieć, że to nie jest łatwe zlecenie - kapłanka wstała, po czym ruszyła w stronę znajdującego się w kącie biurka. Wysunęła szuflady, jedną po drugiej w poszukiwaniu mapy, którą po chwili odnalazła i przyniosła Sadimowi.
- Tu jest Stonebrook - powiedziała wskazując podpisaną kropkę na mapie, po czym przeciągnęła palec na północ - Tutaj mamy Ciernisty Las, w jego wnętrzu kryje się osada elfów; Samotna Ostoja. Swoją drogą, byli u nas z garścią wieści. O zaginionych karawanach i żołnierzach nic nie wiedzą, ale mają problemu z plemionami zielonoskórych, które zeszły z gór. Coś musiało je stamtąd wywabić i raczej na pewno nie byłby to krasnoludy - tłumaczyła kapłanka.
- [i]O, a tu w Rozbitych Górach masz Bolfost-Tor. Przez zimie, kiedy przełęcze są zasypane nie mamy z nimi kontaktu, ale już wczesną wiosną pierwsze karawany ruszają stąd do Bolfost-Tor. Głównie z żywnością, ale też z ubraniami, skórami i innymi przydatnymi rzeczami, które krasnoludy nie mogą pozyskać żyjąc w górach. W zamian oferują nam metale szlachetne, klejnoty i sztaby żelaza; bardzo uczciwa wymiana. Tak miało być i tym razem, ale żadna karawana nie powróciła. Nasze miasta są od siebie uzależnione, więc chciałabym byście się tam udali i zbadali sprawę[/i[ - powiedziała poważnym tonem, po czym lekko ściszyła głos.
- To nie jest śledztwo zlecone przez miasto, a przez świątynię. Lord Alavor nie chce mieszać w to awanturników, ale mimo to zgodził się na ich przybycie do miasta. Pewnie chciał mieć was pod ręką na wypadek poważniejszych kłopotów…

Przywoływacz pokiwał głową ze zrozumieniem. Zastanawiał się czemu krasnoludy nie przybyły tym razem do miasta. Nie umknęły jego uwadze rozmowy mieszkańców i gości wspominających o braku mieszkańców Bolfost-Tor.
- Dam znać swoim towarzyszom, czy również chcą podjąć to zadanie. Ja się zgadzam, zobaczymy co powie reszta. - postanowił teraz nawiązać do goblinów - Możliwe że oddział został napadnięty przez gobliny. Pani, zauważyłaś może, czy gobliny z pobliskich plemion zwiększyły swą aktywność?

- My, mieszkańcy Stonebrook, osobiście nie spotkaliśmy się ze wzmożoną aktywnością plemion goblinów, lecz nasi goście z Samotnej Ostoi opowiadali nam o całych hordach tych stworów schodzących z gór. Wiele z nich na pewno znalazło schronienie w Ciernistym Lesie, acz elfy wątpią, by tylko one stały za napadami na karawany. Ktoś lub coś musiało je stamtąd wykurzyć - Odparła Verna nie kryjąc przy tym malującej się na jej twarzy trwogi. Obawiała się, że jeśli sytuacja nie poprawi się do nadejścia zimy, to Stonebrook będzie w bardzo poważnych tarapatach, a ten festyn tylko dodatkowo uszczuplał miejski skarbiec.

Sadim skinął głową. Rozumiał, że sytuacja przedstawia się tak, a nie inaczej, ale musiał o tym powiedzieć arcykapłance. Nie wiedział, czy robi dobrze, ale zależało mu na bezpieczeństwie mieszkańców.
- Znależliśmy dowody na to, że w najbliższym czasie Stonebrook zostanie zaatakowane przez kilka band goblinów. Prawdopodobnie tej nocy. - powaga w głosie półelfa aż była namacalna - Przekazaliśmy informacje straży, ale sposób, w jaki zachowywał się kapitan, doprowadził do tego, że wątpię w skuteczność jego działań prewencyjnych. Chciałem, by kościół był poinformowany o możliwości ataku, choć zostałem polecenie, by "nie wzbudzać paniki". - wywrócił oczami - Życie ludzi jest najważniejsze. Pani, wiecie może, czy na zewnątrz murów wychodzą jakieś tajemne przejścia, na przykład pod pałacem? Jeśli takowe są i gobliny je znalazły, to będzie źle.

Verna cicho westchnęła.
- Avery to dobry elf, ale… żyje w cieniu Corbina Ironfista, która przed nim był kapitanem straży. Gdy krasnolud zaginął wraz z całym oddziałem żołnierzy, po tym jak weszli do lasu, musieliśmy mianować Avery’ego na to stanowisko. Wielu jego ludzi uważa, że zdobył je kompletnie niezasłużenie i nie mają do niego takiego szacunku oraz zaufania jakie mieli do Corbina. To go bardzo irytuje i nic dziwnego, że chodzi cały czas spięty.
- A co do tajnych przejść… Mam kilka takich, lecz są one dobrze ukryte i strzeżone. W końcu po to powstały, aby nikt inny o nich nie wiedział. Zwłaszcza gobliny…

Pokiwał obojętnie głową w sprawie kapitana straży. To by wyjaśniało jego zachowanie.
- A co jeśli miały wystarczająco dużo czasu, by je odnaleźć? Poza tym mają wsparcie magiczne. - zaczął hipotezować.

- My też mamy wsparcie magiczne i to całkiem spore jak na miasto tego rozmiaru. Wieszcze z akademii badają teren wokół nas, próbowali też poznać przyczyny zaniku kontaktu z Bolfost-Tor, ale najwyraźniej jakaś potężna magia im w tym przeszkadza. Posłuchaj… ech, chodzi o to, że Lord Alavor ma dostatecznie wiele problemów już na głowie, a ja nie chcę go zamartwiać kolejnymi. Zrobię wszystko co się da, aby uchronić to miasto i tyle tylko mogę ci obiecać. - rozłożyła ręce jakiś rodzaju bezradności w tej sprawie.

Sadim stwierdził, że arcykapłanka prawdopodobnie wszystko musi zostawić w rękach straży i nie za bardzo może się w jej sprawy wtrącać.
- Rozumiem. Sam mam zamiar patrolować miasto w nocy, by być pewnym, że nikt tutaj nie ucierpi. - wcale nie czuł się uspokojony - W takim razie wracając do zadania. Ta “magia”, o której arcykapłanka wspomina, występowała już wcześniej?

- Spotkaliśmy się z nią po raz pierwszy, gdy tej wiosny zwróciliśmy w stronę Bolfost-Tor nasze zwierciadła jasnowidzenia.

- I zapewne pojawiła się nagle, prawda? - zaczął się drapać po podbródku w zastanowieniu. Jakiś przedmiot o dużej sile blokujący wieszczenie? Istnieją takie?

- Tak, na to wygląda, choć nie szpiegowaliśmy krasnoludów przez dłuższy czas, więc nie wiemy tak naprawdę kiedy ona powstała. Mam swoje przypuszczenia odnośnie tego kto za tym wszystkim mógłby stać, ale zanim ci o tym wszystkim powiem, chciałabym poznać twoich towarzyszy i ocenić, czy aby nadajecie się do tego zadania - Verna podniosła się z kanapy i Sadim z grzeczności uczynił to samo, po czym ruszył za kapłanką w stronę drzwi.

- Mam jeszcze kilka ważnych rzeczy do załatwienia. Korzystaj z przyjemności jakie oferuje, Stonebrook i przyjdź do mnie, kiedy będziecie już gotowi - powiedziała na chwilę przed wypuszczeniem go na zewnątrz.

- Moment, jeszcze jedno - półelf nagle stanął, bo sobie przypomniał co jeszcze chciał tutaj zrobić. Wygrzebał coś z kieszeni - amulet Shar - [i]Należał do przywódcy mordercy Williama i jego rodziny. Niszczycie tutaj takie rzeczy?[/]

Kapłanka zaskoczona spojrzała na amulet, a potem na Sadima - Tak, jeśli mi go dasz to zniszczę go, ale… dlaczego mi o tym w ogóle mówisz? Na rynku dostałbyś za coś takiego niezłą sumkę pieniędzy i nikt by nie pytał o pochodzenie tego przedmiotu, a mimo to przychodzisz do mnie i mi to wręczasz…

Pytanie całkowicie zrozumiałe - stwierdził w myślach Sadim. Pewnie dziewięćdziesiąt procent poszukiwaczy przygód zrobiła by to, co rzekła kapłanka, ale nie on. Trzymały go jego własne ideały oraz pewna przysięga.
- Możesz mnie nazwać idiotą, ale mam pewne ideały, których się trzymam. Nie mam zamiaru tolerować wpływu artefaktów zła w czystej postaci. Jeszcze wpadnie w czyjeś ręce i doprowadzi do kolejnych nieszczęść i być może znów ktoś zginie... - podrzucił amulet w górę i złapał go za rzemyk - A mi nie zależy na pieniądzach. Zazwyczaj wystarczało mi tyle, by przeżyć podróż z punktu A do B.

- To rzadko spotykane - odparła pełna wrażenia kapłanka, po czym odebrała amulet.
- Dopilnuję, aby zniknął z tego świata - zapewniła go, po czym wyszła z pokoju zaraz za półelfem. - I dziękuję… - dodała, a następnie pożegnała się z nim.

Przywoływacz również pożegnał się z arcykapłanką. W świątyni zakupił jeszcze butelkę wody święconej oraz, ku zdziwieniu kilku obecnych przy transakcji, odrobinę świętych olei. Wychodząc dostrzegł dobrze zabezpieczoną puszkę na dary pieniężne z napisem "Dla ubogich i cierpiących". Sadimowi przed oczami minął obraz kalekiego żołnierza, jednocześnie wypełniając myśli smutkiem. Wyciągnął swą sakiewkę, wyjął z niej siedem złotych krążków, a resztę zawartości wsypał do środka.
Czterdzieści pięć złotych monet poszło na poczet działalności dobroczynnej.

*

Przed powrotem do karczmy półelf zakupił jeszcze odrobinę diamentowego pyłu i od tutejszego kowala wziął kawałek zniszczonego w walce miecza za symboliczną sztukę złota. W karczmie zaś poprosił Szarą o pomoc. Oboje pomaszerowali do wynajętego przez nią pokoju.

Szarańcza nie odczuwała żadnych podejrzeń, a propos tego, co Sadim może chcieć robić w jej pokoju. Pewnie, powinna mieć mnóstwo myśli, część z nich mogłaby być zła i podejrzliwa, co do czystych intencji Sadima. Jednakże krótka znajomość upewniła Wyrocznię w tym, iż Przywoływacz jest nadzwyczaj niegroźną istotą, a i w pewien tajemniczy sposób sama to odczuwała. Gdy doszli do luksusowego pokoju, jaki ostatnio jak i tym razem, Szarańcza wynajęła, ta bez zbędnych pytań otworzyła drzwi kluczem i przekroczyła próg pomieszczenia, po czym stając na środku pokoju odwróciła się przodem do mężczyzny.
- I co teraz zamierzasz? - Uniosła brew ku górze, wciąż nie pojmując zamiarów półelfa.

- Zamknij, proszę, drzwi. - powiedział Sadim zaczynając rozwiązywać tobołek na ziemi, a dziewczyna jedynie zrobiła to, o co prosił; prawdopodobnie z czystej ciekawości za tym, co będzie dalej - Jeśli chcesz, to możesz zostać. - po chwili dodał.
Zastanawiał się po drodze do gospody, czy pozwolić kobiecie zostać z nim w trakcie inkantacji, ale stwierdził, iż jest prawdpodobnie jedyną osobą, której mógłby w pełni zaufać jeśli chodzi o dotychczasowych towarzyszy.
Wyjął z tobołka kilka rzeczy. Butelkę z wodą święconą ze świątyni Tyra, jak i również święcone oleje. Ponadto jeszcze wyciągnął mały woreczek i... fragment zardzewiałego, pękniętego miecza. W jego ręce znalazła się również kreda.

- Emm, jak rozumiem, mam usiąść i nie przeszkadzać? - spytała zajmując miejsce na łózku i wpatrując się w Sadima - Stęskniłeś się za swoją… przyjaciółką? - zadała ponownie pytanie, mrużąc oczy i nie do końca wiedziała jak dobrać słowa. Nie wiedziała jak określić relacje pomiędzy Sadimem a Tamarie.

- Póki nie zacznę inkantacji, to wszystko będzie w porządku. - rzekł Sadim zaczynając kreślić magiczny krąg - Tamarie jest dość skomplikowaną osobistością. Sam niewiele wiem, ale zdołałem się dowiedzieć, że to, co widzimy, to nie jest jej prawdziwa forma. Gdyby nie ona, to prawdpodobnie zginąłbym ze dwa razy. - aż się zaśmiał pod nosem - Rany, jestem beznadziejny. Moje zdolności szermiercze są naprawdę słabe, a praktyczna wiedza magiczna dość ograniczona. Ostatecznie muszę dać bronić się kobiecie. - pokręcił głową w rezygnacji.
Tajemne glify, kręgi i rysunki powoli zaczęły zabierać sensu. Ale widać było, że zajmie to dłuższą chwilę.

Uśmiech Szarańczy znacznie się poszerzył, jednak nie dała mu dojść do formy, w której byłby śmiechem. Cóż, fakt, że również bawiło ją to, iż Sadim jest chroniony przez kobietę, ale nie czuła by to dawało jej prawo do śmiania się z mężczyzny. Nie do końca wiedziała, na czym polega przyzwanie takiej istoty, czy to wybór, czy jest do każdego przypisana, jak magiczny chowaniec, tylko w ludzkiej i bardziej inteligentnej postaci.
- Jak ją traktujesz? Jak chowańca, przyjaciółkę, kogoś bliższego? Nie śmiej się, pytam z ciekawości. W końcu spędzacie ze sobą chyba wiele czasu i jest osobą, z którą najwięcej rozmawiasz. - Patrzyła na jego wyczyniania z uwagą, nie spuszczając go z oczu. Wręcz mógł czuć, jak go obserwuje.

Sadim przerwał na moment rysowanie i popatrzył się na Szarą. Chciał o coś zapytać w odpowiedzi, ale jednak postanowił odpowiedzieć na pytanie dokładnie tak, jak to miał w zwyczaju, czyli - normalnie.
- Traktuję ją jak przyjaciółkę. A czemu pytasz? - zerknął na nią podejrzliwie, choć ewidentnie się śmiał pod nosem. Zastanawiał się co ona znowu wymyśliła.

Kobieta wzruszyła ramionami, jak gdyby nigdy nic
- No tak tylko pytam. Dużo sami czasu spędzacie… Nie chcesz z nami w pokoju spać, bo wolisz sam z nią. Tak o, ciekawość - odpowiedziała z powagą bez cienia uśmiechu, wciąż się na niego gapiąc w dość natrętny sposób. Brakowało jeszcze tylko, żeby coś zaczęła podjadać, jak na dobrym pokazie sztuczek.

- Ty również dużo czasu spędzasz z Lorathem, a nie pytam jak się traktujecie. W sumie czasami lepiej nie zadawać wiele pytań. Jeszcze ktoś cię zamieni w żabę. - wzruszył ramionami i wrócił do rysowania kręgu.

- Nie zamienisz mnie w żadnego płaza, bo mnie lubisz. - Skwitowała bez krztyny skromności i uśmiechnęła się ładnie.

- No dobra, wygrałaś. - machnął ręką i skupił się na pracy.

Skończył dopiero po dobrych dziesięciu minutach. Gdy go obejrzał twierdził, że zdecydowanie różni się od tego, co kiedyś rysował. Ten był… Zdecydowanie bardziej skomplikowany. I jego promień miał przynajmniej metr. Niesamowita ilość nie do końca zrozumiałych dla niego glifów przyprawiała o ból głowy. Nie miał jednak zamiaru się nad tym rozczulać. Zaczął stawiać przedmioty na swoich miejscach.
W trzech małych okręgach znalazły się oleje. Na środek zostało wysypane odrobinę diamentowego pyłu (czyli cała zawartość woreczka), a na nim umieszczony został skropiony wodą święconą kawałek zardzewiałego miecza.
- To było skomplikowane… - rzekł i westchnął widząc swoje dzieło. Jeszcze nie było nocy, a już mu się spać chciało. To był męczący dzień.

- No i co teraz będziemy robić w tym kręgu? Wygląda strasznie… - Zlękła się widząc wymalowanego przez Sadima “potwora”, na którym poustawiał rzeczy, według niej, zupełnie do siebie niepasujące.

- Prawdopodobnie zacznę inkantację, chociaż mam wrażenie, że to wygląda bez sensu. - wzruszył ramionami i zaczął zbierać energię.

Szara tylko pokiwała głową, w sumie faktycznie nie wyglądało to jakoś profesjonalnie, raczej jak poryw szalonej twórczości u chorego na umyśle, ale… No właśnie, ale mimo to, wierzyła w zdolności półelfa, tak samo jak wierzyła w to, że potrafi dostrzegać możliwe zdarzenia z przyszłości. Siedziała cicho obserwując tajemniczy proceder, nie chcąc przeszkadzać swoimi głupimi pytaniami.

Sadim zdjął rękawiczki, a jego żyły znów rozświetliły niebieskie pasma energii. Glify zaczęły świecić tym samym blaskiem, oleje zaczęły płonąć, a jakiś rodzaj powiewu magicznego uniósł fragment ostrza oraz pył rozwiewając go na obwodzie kręgu.
Słowa, które zaczęły padać, wypowiadane były w języki niebiańskim. Szara doskonale rozumiała słowa, więc mogła poznać treść inkantacji.

- Otwieram bramę niegdyś zamkniętą
Wzywam ducha - zgubę pierwotnego zła
Ty, który istniałeś tysiące lat
Pomóż temu światu mimo jego wad
Przyrzekam, że kieruje mną dobro jego świata
Nie złamię tej przysięgi choćby pod groźbą kata
Duchu ze świata bez jakichkolwiek barw
Wzywam cię, byś walczył u boku twego mistrza!


Błysk, który nastąpił oślepił nie tylko Sadima, ale również i Szarą. Ten pierwszy usunął się trochę w stronę drzwi, ale nagle poczuł uderzenie w głowę jakimś tępym przedmiotem.

- Było krzyczeć, że był przygotowany na atak! - oboje usłyszeli znajomy głos Tamarie, chociaż jej jeszcze nie byli w stanie zobaczyć.

Szarańcza aż podskoczyła na łóżku
- Matko, jeszcze jej nie widać, a już się wkurza. Ostro. - skomentowała przełykając ślinę.

Gdy oczy znów się przyzwyczaiły do ciemniejszego otoczenia, najpierw dosłownie nie poznali stojącej przed nią osoby. Długie rude włosy spływały po opończy o morelowym kolorze. Prosta brązowa koszula, jasne spodnie oraz buty podróżne dopełniały kompletu. W dłoni trzymała niedobyty z pochwy oręż. Brązowe oczy skierowały się najpierw na Szarańczę, później na Sadima, który właściwie siedział pod drzwiami i rozmasowywał guza.
- Chyba przesadziłam. Wszystko w porządku? - zapytała Sadima lekko zdziwiona, lecz ten machnął ręką - No, przynajmniej cieszę się, że bez problemu wróciliście do miasta. Co słychać? Festyn się już kończy? - podeszła do okna i zaczęła wyglądać na miasto. Zrobiła smutną minę - A myślałam, że szybciej się z tym uwiniemy.

Szarańcza zaskoczona biegiem wstała z łóżka i szybkim tempem podeszłą do Sadima, klękając obok niego, gdy ten siedział przy drzwiach. Jedną rękę położyła mu na ramieniu, a drugą na głowie, sprawdzając, czy na przykład nie krwawi. Nie wiedziała, jak mocno oberwał i czym dokładnie, jednak się lekko przejęła jego stanem.
- Nic Ci nie jest? Boli bardzo? – Dopytała troskliwie patrząc w jego oczy, co by jej nie oszukiwał.

Półelf się popatrzył na Eidolona spode łba, ale nie miał zamiaru się chwilowo odzywać. Na pytanie aasimarki lekko się skrzywił. To bolało, ale wiedział, że to minie.
- Nie, ale dzięki za troskę. - wstał i otrzepał się (chyba bardziej z przyzwyczajenia).
- Mogłaś zaatakować tego wojownika wychodząc zza kolumny, a nie szarżować do przodu bez sensu. - Sadim splótł ręce na piersi oczekując odpowiedzi, która objawiła się jedynie wzruszeniem ramionami Tamarie - No cóż… Mi zaraz ból głowy przejdzie. A tymczasem… Szara? Mogę wypożyczyć różdżkę leczenia?

- Ymm - Szarańcza zamyśliła się na chwilę wstając z podłogi i prostując się. Popatrzyła to na kobietę, to na półelfa, ale nie potrafiła być złośliwą, mimo wcześniejszych uwag Tamarie, jakie ta wypuściła w jej stronę jeszcze przed przekroczeniem zapadliny - No dobra. - Odparła w końcu nie do końca chętnie i wyciągnęła zza pasa różdżkę, podając ją Sadimowi.

Sadim wziął rożdżkę i skupił na niej energię. Wydarł z niej ładunek tworząc jasną kulę jasnozielonej energii na swej dłoni, którą rzucił w Tamarie. Ta rozpadła się na niezliczoną ilość kawałków niczym szkło , lecz zamiast opaść - została po prostu wchłonięta przez swój cel.
- Dziękuję. Oddaję. Chyba jestem ci coś winny. - uśmiechnął się lekko oddając różdzkę Szarańczy - Schodzimy na dół? Pewnie się zastanawiają co my tu robimy.

Odebrała od niego swój artefakt z uśmiechem
- Pewnie jakąś randkę, nie? -Rzuciła w odpowiedzi miło i ciężko było wyczuć z jej gestu i głosu, czy mówi serio, czy tylko się droczy. Szara odwróciła się po chwili by otworzyć drzwi i wypuścić gości z pokoju - Idźcie, a ja zaraz przyjdę, zostawię tylko coś w pokoju - pokazała im drogę wyjścia wciąż mając na twarzy swój typowy uśmiech. Nie mogła się też oprzeć by wzrokiem znowu nękać Sadima, czasami zerkając na jego towarzyszkę. Jednak poza samym wyglądem zauważyła w Tamarie coś dziwnego. Jej oczy lekko zajarzyły się niczym ogień.

*

~ Czyżby ci się podobała? - zapytała telepatycznie Tamarie bez krzty emocji.

~ Nie skłamię ci - owszem - aż ściszył ton, choć wcale nie musiał - Ale dobrze wiesz dlaczego to nie ma sensu, prawda?

~ Na dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysiętycznych procenta jest od ciebie starsza, co nie ulega żadnej dyskusji, a poza tym pamiętasz pewną przepowiednię, którą przypadkiem usłyszałeś od jakiegoś szaleńca, kiedy szliśmy przez jakiś zapomniany przez bogów fragment lądu? - jej mentalny głos nabrał jakiejś powagi.

~ Pamiętam. Nigdy już nie osiądę w jednym miejscu, ponieważ taka była niby cena przyzwania cię. Że moim przeznaczeniem jest wędrówka samotnie nie licząc kilku poszukiwaczy przygód, którzy się przewleką przez moje życie, i w trakcie swego życia nie zaznam spokoju aż do śmierci. Brzmiało to aż strasznie. - przywoływacz aż się nachmurzył.

~ Uważam, że powoli nabiera to sensu. Czy miałeś już jakieś sny, w których czułeś się jak bezkształtna masa dryfująca w powietrzu o konsystencji żelatyny? - zagadkowe pytanie Tamarie aż wytrąciło Sadima z równowagi.

~ Jakie sny?! Bo się chyba przełyszałem.

~ Nie, nic. Nieważne.

~ A tak swoją drogą... Jak ty zmieniłaś wygląd? Wyglądasz zdecydowanie młodziej. Na jakieś... Dziewiętnaście ludzkich lat? - aż podrapał się po podbródku zastanawiając się w czym rzecz.

~ Albo trochę ponad sto elfich. Zapomniałeś, że jestem azatą? - odgarnęła trochę ze swych długich rudych włosów ukazując lekko szpiczaste uszy - Poza tym - rośniesz w siłę. Czuję, że twój pakt silniej przyciąga mnie na plan materialny. Jestem z tego bardzo zadowolona.

Mieli juz rozmawiać dalej gapiąc się przed siebie bez większego sensu dla pozostałych, kiedy to jakiś kupiec zagaił do nich w sprawie jakiegoś interesu.

*

Być może przewrażliwienie, a być może zbyt wielka chęć niesienia pomocy. Nie miało to znaczenia, kiedy liczyło się bezpieczeństwo ludzi. Gobliny na szczęście nie okazały się zbyt inteligentne, by stworzyć dosłownie bombę zegarową w środku miasta i nie zatruły ani wody, ani spichlerza. Sprawdziła to odrobinę narzekająca Szarańcza, lecz miał zamiar zrekompensować jej stracony czas kupując coś ładnego. Ostatnim punktem, który sprawdzili, był studnią, a zaklęcie rzuconę w stronę tafli wody w studni spotkało się z bardzo niemiłą reakcją ze strony strażników, co Sadim oraz Tamarie musieli tłumaczyć. Ostatecznie jednak wszystko poszło jak należy i cała trójka zaczęła planować powrót do karczmy.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 18-01-2016, 20:15   #98
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Karczma ,,Pod Świńskim Ogonem”, Stonebrook
16 Mirtul, 1367 DR
Popołudnie


Tego popołudnia w karczmie panował spokój nieporównywalny z tym co działo się zeszłej nocy; większość stałych bywalców świętowała pod gołym niebem razem z karczmarzem, który na tą okazję otworzył swój własny alkoholowy kącik na polach poza miastem. Zagraniczni goście też nie zdążyli jeszcze wynająć pokojów, a z racji obiecującej pogody, większość zdecydowała się na nocleg w namiotach pod murami Stonebrook.
Miejsce barmana w przybytku o zacnej nazwie “Pod Świńskim Ogonem” zajęła jego żona, Abria, piękna półelfka, która podobno kiedyś była jedną z jego niewolnic. Poza nią, przy okrągłym stoliku, siedziała grupka mężczyzn; podróżnych; zważywszy na ich dość orientalny strój pasujący bardziej do spalonych słońcem pustyń Calimshanu. Nieco dalej w kącie, przy powoli wygasających płomieniach w kominku, siedział na wytartym od często użytkowania fotelu samotny elf w nakrytym na głowie kapturze i od czasu do czasu zaciągał się dymem ze swojej ręcznie wystruganej fajki.

Tyrion próbował zapomnieć o trudach i niedolach, jakie ich naszły wraz z pogonią za tutejszymi złoczyńcami. Udziec z dzika i Jalantharski Bursztyn, pomagały w tym nieco. Co prawda było go stać obecnie nawet i na Szkarłatne z Silverymoon, ale nie miał ochoty aż tak szastać złotem. Rozglądał się po obecnych, zastanawiając się, co powinni zrobić dalej. Mogli wrócić do lasu, świątyni, ale ta druga opcja jakoś nie napawała go ciepłymi myślami, poza tym, ich towarzysz, który ponoć znał się na pułapkach i zamkach, postanowił się utopić. Co prawda raczej nie z własnej winy, ale nie zmieniało to faktu, że był martwy, a świątynia była najeżona pułapkami i zamkami. Ponownie przetoczył wzrokiem po obecnych i jego wzrok spoczął na elfie.
W tym samym momencie, drzwi od karczmy otworzyły się i do środka weszła kolejna skryta pod kapturem postać, lecz ta w przeciwieństwie do elfa odsłoniła swą twarz zaraz po wejściu. Przystojny mężczyzna o żądnych złota oczach łotra, skupił swą uwagę na urodziwej karczmarce, do której to zaraz podszedł i zagadał. Rozmawiali tak przez dłuższą chwilę, wymienili kilka uśmiechów, kobieta zachichotała kilka razy, po czym podała mu kufel pełen pieniącego się piwa i przybysz odszedł od szynkwasu, by znaleźć sobie wolny stolik.

W czasie, gdy nowy gość pojawił się w gospodzie, Tyrion pokiwał do Szarańczy, by ta przysiadła się do niego. Po wczorajszych ekscesach, nie miał cienia wątpliwości, że wkrótce butelka zostanie do cna osuszona, ale potraktował to jako koszta wliczone. Miał momentami dziwne wrażenie, że dziwna kobieta traktowała wszystko, co nie było przybite gwoździami, jako potencjalny łup, a i tutaj nie można było być pewnym.
Szarańczy nie bardzo chciało się z miejsca ruszać, w końcu ona już tutaj siedziała! Patrzyła na nowo wchodzących do karczmy ludzi i dziękowała samej sobie, że zawczasu wynajęła pokój, bo później mogłoby już nie być żadnego wolnego. Wsłuchiwała się w słowa zakapturzonego mężczyzny i nawet przeszło jej przez myśl, że chętnie by mu powróżyła, oczywiście za darmo, z własnej ciekawości. Bowiem ciekawym było to, co bogowie zechcą jej powiedzieć, a dziś w karczmie, mimo tłoku, niewielu przykuwało uwagę Wyroczni. Ot, zwykli ludzie, a ona jako Aasimarka, prezentowała się na ich tle niczym czyste wcielenie boskie. Kobieta pomachała do Tyriona i puściła mu oczko, ale ani drgnęła ze swojego siedzenia. Zapomniała już jak to jest, kiedy odkładane przez nią rzeczy lądują w losowo wybranym miejscu o dziesięć stóp od niej.
Nagle otworzyły się drzwi do karczmy, przez które do środka wkroczył Sadim. Ujrzawszy swych towarzyszy - od razu skierował się w ich stronę. Niósł mały tobołek z czymś, co trochę brzęczało, a na jego twarzy malował się jakiś rodzaj zmęczenia.
- Dobry wieczór! Szara, masz moment? Zgaduję, że już wynajęłaś pokój? - Zapytał przysiadając się.
Kobieta trzymała w dłoniach kufel z piwem i nie miała zamiaru go odkładać. Ściskając naczynie w swych smukłych dłoniach spojrzała na Sadima z pozycji siedzącej, przez co musiała nieco zadrzeć głowę ku górze. Dopiero po chwili ten dosiadł się do stolika.
- Wynajęłam. Jeśli chcesz, to możesz z nami spać - odparła na, według niej, łatwiejsze pytanie, gdyż nie musiała nic wymyślać. Fakt był niezaprzeczalny, toteż jedynie potwierdziła to, czego Sadim się domyślał. Patrząc na niego wykrzywiła usta w bok, a potem upiła łyk alkoholu i mimo, iż mogła go już odłożyć; wciąż tego nie uczyniła.
- Hmm, no mogę znaleźć chwilkę, jeśli chcesz. Ale chcesz tutaj pogadać, czy co? Jesteś głodny? - Zaczęła dopytywać, gdyż nie bardzo wiedziała, co może mu chodzić po głowie.
- Jeśli chcesz, to chodź ze mną. Muszę wykorzystać Twój pokój na kilka minut, gdyż liczy się czas, a pani… Zapomniałem jak jej było… Jest zajęta - zerknął na półelfkę kątem oka, po czym znów popatrzył na Szarańczę. Przekrzywił lekko głowę - Nie, nie mam zamiaru nikomu nic zrobić, i nie, nie jestem głodny, ale dziękuję.
Wstał i lekko się skłonił w jej stronę.
- W sumie… Możesz pokazać gdzie ten pokój jest - podrapał się po głowie przywoływacz, bo nagle zdał sobie sprawę, że całkowicie nie kojarzy lokalizacji pokoju aasimarki.
Wyrocznia kiwnęła głową na znak, że rozumie i podała Sadimowi kufel ze swoim niedopitym piwem, a ten go odstawił na stół nie do końca wiedząc o co chodzi.
- Dziękuję - odparła z uśmiechem i wstała ze swojego krzesła ruszając od razu na pierwsze piętro gospody, oglądając się za siebie, czy półelf za nią podąża.


Skryta pod kapturem postać, siedziała na fotelu przy kominku, pykając od czasu do czasu ze swojej ręcznie struganej fajki, przez cały ten czas przyglądała się awanturnikom i przysłuchiwała się ich rozmową. Najpierw zauważyła to Szara, a niedługo później i reszta drużyny.
W końcu mężczyzna wstał i podszedł do ich stolika z gracją, która zdradzała elfickie pochodzenie.
- Vendui’, przyjaciele - powiedział znane elfickie powitanie, ściągając przy tym kaptur i odsłaniając szpiczaste uszy oraz długie włosy, podobne w swym kolorze do Loratha.
- Wyglądacie na grupę zaprawionych w bojach awanturników. Nie macie nic przeciwko bym się do was dosiadł? - Zapytał, choć nie czekał na odpowiedzi i po prostu usiadł na krześle pomiędzy zaskoczonymi tym nagłym najściem poszukiwaczami przygód.
- Słyszałem o waszej podróży do Ciernistego Lasu i o pokonaniu banitów. Jak widać, sława was wyprzedza, a niedługo być może dopiszą wam też bogactwa. Jeśli zechcecie mnie wysłuchać, rzecz jasna... Mam pewien interes do obgadania - elf złożył dłonie na stole, patrząc po każdym, czy aby wszyscy go słuchają. Na jego twarzy wykwitł szelmowski uśmiech, który nie wzbudzał zbyt wielkiego zaufania.
- Nie jestem stąd, ani też z Samotnej Ostoi skąd pochodzi większość waszych szpiczastouchych gości. Jestem kupcem, sprzedaję lukratywne towary i całe życie szukam doskonałej okazji do pomnożenie swych bogactw. Taka się właśnie nadarzyła, ale żeby z niej skorzystać musiałbym dostać się do Samotnej Ostoi. Bo widzicie… - kupiec głośno westchnął, po czym oblizał wargi szukając odpowiednich słów - ...wygadałem się moim pobratymcom i powiedziałem im po co chcę się tam udać. Teraz żadna z tych konserw nie chce mi pomóc, a w interesach ze mną skorzystałaby cała ta zasrana, prymitywna osada, której mieszkańcy szczycą się, że jest jedną z najstarszych istniejących do dziś elfickich wiosek. Jest też jedną z najbardziej zacofanych, naprawdę, czym tu się szczycić? Ale mniejsza o to! Najmę was do obrony mojej karawany. Nie będziemy sami, bo mam kilku swoich “ludzi” ze sobą, ale każda pomoc jest w cenie, tym bardziej, że towary, które wiozę są dość cenne, choć nie tak bardzo jak moje życie, rzecz jasna… - zaśmiał się, choć widząc, że nikt nie podzielał jego humoru, szybko spoważniał.
- To jak? Wchodzicie w to? Płacę po trzysta sztuk złota na głowę! Niebezpieczne czasy wymagają odpowiednich… środków… - dodał szczerząc perliście białe zęby w szerokim, chytrym uśmieszku.
- Jakie towary? - zapytał krótko Lorath. Barbarzyńca nie lubił rozgadanych osób. Nie lubił gdy ktoś mówił samymi ogólnikami, starając się ewidentnie zakryć wiele faktów. A tym bardziej nie lubił, gdy ktoś w tak niepochlebny sposób o członkach swojej własnej rasy. Zaś z jego wywodu wynikało, że przybyli do miasta mieszkańcy Samotnej Ostoi również podzielali odczucia Loratha względem kupca. Jednak żaden mięsień na twarzy Odmieńca nie drgnął nawet, gdy spoglądał na nieznajomego, cierpliwie wyczekując odpowiedzi.
- A czy to ważne? - Zaśmiał się elf, lecz widząc poważny wyraz twarzy barbarzyńcy sam natychmiast spochmurniał i szybko dodał, chcąc uniknąć nieprzyjaznych spojrzeń.
- Klejnoty, modne strojne z samego Waterdeep, miałem też paru niewolników, ale w Saelmur mieli niezłe wzięcie. No, kilka magicznych świecidełek też by się znalazło, skoro ciebie tak to interesuje, mężny wojowniku - puścił do niego oko, po czym szturchnął go zawadiacko łokciem.
Prawdopodobnie skała wydałaby z siebie w tej chwili więcej emocji niż zrobił to Lorath. Kompletnie ignorując zaczepne gesty nieznajomego, kiwnął jednorazowo głową i ponownie otworzył usta, by zadać pytanie.
- Kiedy? - Jak zwykle Odmieniec nie szokował bogactwem, czy złożonością swoich wypowiedzi.
- Najlepiej z samego rana. Czas to pieniądz; jak to mówią w Calimporcie - zaśmiał się. Przez cały ten czas z twarzy elfa nie znikał uśmiech.
Szarańcza skrzywiła się nie tylko z powodu rozmowy, jaką słyszała, ale i sam wygląd przybysza nie wzbudzał w niej zaufania.
- Wątpię, byśmy byli zainteresowani - wtrąciła się Wyrocznia, zachowując spokój i powagę - Twoje słowa, to tylko słowa, żadne zapewnienie. W dodatku, nie jesteś nam osobą znaną i choć często się zdarza, że osoby po prostu łączą swoje siły, w tym przypadku nie uważam, byśmy tego potrzebowali. W dodatku nie udzielasz pełnych informacji, unikając czegoś - zawiesiła na chwilę głos w zamyśleniu
- Więc może to was przekona - powiedział rzucając pobrzękujące sakiewki na stół, przed każdym z awanturników. - Pewnych rzeczy nie zdradzam, ponieważ te pewne rzeczy są tajemnicą handlową i wolałbym, by tak pozostało. Zrozumiesz to, ślicznotko, jeśli zostaniesz kiedyś kupcem. To ile chcecie tego złota? Wyspać wam całe wiadro na głowę, żeby was do tego przekonać? Jesteście dla mnie jedyną nadzieją…
Spojrzała na sakwę z pogardą. W swojej miała więcej.
- A czemu zależy Ci akurat na nas? Co w nas takiego niesamowitego?
- Weszliście do lasu i wróciliście żywi. To dla mnie wystarczająco wiele, tym bardziej, że elfy, które znają ścieżki przez Ciernisty Las nie chcą za żadne skarby podzielić się ze mną tymi informacjami. Wierzcie mi; jestem kupcem i umiem kalkulować. Najchętniej nie nająłbym żadnego z was i sporo na tym zaoszczędził, ale niestety tak się nie da i jestem zdany na waszą łaskę lub innych poszukiwaczy przygód, choć nie wiem ilu z nich wraca żywych z tego przeklętego lasu… - odparł kupiec, wyraźnie wybity z rytmu słowami aasimarki. Nie mieściło mu się w głowie, by jakiś awanturnik był w stanie odrzucić tak hojną ofertę.
- Kolorowo to w tym lesie nie było… Sadim? - Spojrzała na półelfa, oczekując jego zdania. W ostateczności mogłaby się zgodzić, w sumie bardziej wierzyła w siłę Loratha niż podstępy kupca, ale dobrze by było, żeby decyzja została podjęta grupowo.
Sadim siedział dotychczas cicho. Analizował sytuację. Wcale mu się nie podobał ten… elf, ale jeśli był w potrzebie, to należało mu pomóc. Podejrzewał, że nie kłamie, ale należało być ostrożnym. Zawsze należało być ostrożnym. Zwłaszcza z kupcami.
- Myślę, że możemy ci pomóc, jednak chcielibyśmy wiedzieć na czym tak bardzo ci zależy, że zwracasz się o pomoc do zwykłych poszukiwaczy przygód - oparł łokcie o stół przyglądając się rozmówcy.
- Daj spokój, i tak nam nie powie - Szarańcza przewróciła oczami i pufnęła. Oczywiście nie na słowa półelfa, a sam fakt tego, jak kupiec się zachowywał.
- Cztery tysiące i rano ruszamy - powiedziała stanowczo, gotowa się wycofać w razie odmowy.
- Jakich dokładnie masz ze sobą ludzi i ilu? Skoro ta wyprawa ma być tak lukratywna, a ty wcale nie tak daleko Ostoi masz ciągle na stanie modne stroje i klejnoty, to gdzieś ty się fortuny dorobił, elfy stamtąd raczej nie przypominają mi takie, które byłyby łase na takie towary jak dobrze pamiętam - dorzucił swoje trzy miedziaki Tyrion, składając ręce jedna na drugiej przed sobą. Po chwili namysłu nasunęło mu się również inne pytanie. - Czy przypadkiem ziomkowie nie wyznaczyli nagrody za twoją głowę za sam pomysł po co miałbyś jechać do Ostoi? - Zapytał całkiem spokojnie, chociaż to akurat wydawało mu się mało prawdopodobne.
Elf zaśmiał się głośno; najpierw na ofertę wyroczni, a później jeszcze głośniej, gdy usłyszał wścibskie pytania Tyriona.
- Moja droga… za cztery tysiące sztuk złota mógłbym sobie wykupić własną, prywatną armię. Chyba nie jesteś zbyt… ucywilizowana skoro z taką łatwością przychodzi ci podawanie tak wysokich kwot. Dla wielu byłaby to wręcz otwarta zniewaga, ale ja taki nie jestem. Jestem w stanie zaoferować wam 500 sztuk złota na głowę i to moja ostatnia oferta - odparł kupiec, po czym zwrócił się do Tyriona.
- Na pewno nie są typowymi ochroniarzami, ale właśnie takich szukałem. Mam ze sobą ogra, silnego jak wół i niezbyt bystrego, który dla kilku upieczonych na ogniu świń jest w stanie wszystko zrobić. Do tego jest krasnolud, który miał poważne zatargi z prawem, ale uratowałem go przed pewną śmiercią i teraz mi wiernie służy, zaś ostatnim towarzyszem podróży jest pewna kobieta z odległego Calimshanu, którą uratowałem z rąk poganiaczy niewolników. To moja kochanka - uśmiechnął się na wspomnienie o jej udach, ogrzewających go co noc, po czym sięgnął za pazuchę i wyciągnął z niej posrebrzaną manierkę. Odkorkował ją i pociągnął sobie.
Szarańcza w milczeniu wstała od stolika i odeszła, siadając przy ladzie karczmarza.
Ogr? Sadim podrapał się po głowie. Miał złe przeczucia.
- Czy ten ogr nie będzie sprawiał problemów? - Zapytał po chwili. Jeszcze bardziej mu się to nie podobało.
- Więc jak z tą nagrodą za twoją głowę w końcu? Skoro uratowałeś jednego krasnoluda przed stryczkiem lub loszkiem. Mówiłeś że niewolników sprzedałeś wcześniej, a twoja hmm... towarzyszka? Została przez ciebie uwolniona, a nie kupiona z rąk poganiaczy niewolników. Tak, za cztery tysiące mógłbyś pewnie wykupić prywatną armię, ale tą armię ktoś by szybko znalazł i zdziesiątkował, zanim byś dotarł gdziekolwiek, a w Ciernistym Lesie po dwóch dniach nie miałbyś już połowy jej składu. Może nasze pytania są nieco dogłębne, ale to dziwne czasy, jeśli mielibyśmy nadstawiać karku w karawanie, to lepiej wiedzieć jak najwięcej. Luźne wątki mają tendencję do gryzienia w dupę - Tyrion nie negocjował co do kwoty, po prostu chciał wiedzieć więcej. Chociaż kwota, jaką proponował rzekomy kupiec, wskazywała na to, że jest nieco zdesperowany.
- A co takiego dziwnego w obecności ogra? Kolego, chyba nigdy nie byłeś na północy, gdzie powszechnie zatrudnia się ogry jako ochronę karawan. Wozy mają taką brzydką tendencję do psucia się w dziczy i po to są ogry, aby móc wyciągnąć ważący pół tony wóz z błota i podnieść go na tyle wysoko, by móc wymienić koła - odpowiedział Sadimowi elf, po czym zwrócił się do Tyriona.
- Z tą nagrodą za moją głowę to chyba sobie żartujesz. Jestem kupcem, a nie złoczyńcą, a w dodatku pochodzę z odległej Evereski, więc nie wiem nawet skąd te elfy miały by mieć list gończy z moją podobizną… - wywrócił oczami nie mogąc uwierzyć w kretynizmy, które słyszy. Chciał coś jeszcze dodać, ale nagle zrobił się purpurowy na twarzy od gotującej się w nim złości.
- Na kuśkę Corellona! Ja wam oferuję pracę i dobrze za to płacę, a wy mnie wypytujecie jakbyście byli co najmniej stróżami prawa w tej zasranej norze! Ogarnijcie się ludzie, jesteście pieprzonymi awanturnikami i jeśli nie chcecie mojego złota to pójdę sobie gdzie indziej! - Powiedział wyraźnie obruszony elf, po czym skrzyżował ręce na piersi i zmrużył gniewnie oczy, przyglądając się każdemu najemnikowi z osobna. Dopiero po chwili zelżała w nim złość i głośno westchnął.
- Wasza decyzja… - dodał wypranym z emocji tonem.
Szarańcza spytała żonę Karczmarza o kilka drobnych rzeczy. Czy widziała już tutaj tego kupca wcześniej, czy często tacy tutaj przychodzą? Niestety kobieta nie miała dla niej żadnych informacji dotyczących nowo przybyłego kupca, więc przynajmniej Szara próbowała się dowiedzieć, czy sama żona Karczmarza wyrobiła sobie o nim już jakieś zdanie.
Następnie biorąc dwa piwa wróciła do stolika. Chciała jeden kufel postawić przed kupcem, jednak wiedziała, że nie może ot tak po prostu odstawiać przedmiotów, dlatego też podała mu go czekając, aż ten go odbierze.
- Dobrze znasz Ostoję? Bywałeś już tam, prawda? I znasz mieszkających tam elfów? – Dopytała już dla własnych potrzeb, nie słyszała wcześniejszych rozmów, więc się do nich nie odnosiła, nie wiedziała też, że kupiec jest na skraju wytrzymałości i najchętniej by ich już osrał i stąd wyszedł z przytupem.
Elf odebrał piwo i skinął głową z wdzięczności, po czym odpowiedział już o wiele bardziej spokojnym głosem.
- Nigdy tam nie byłem, przyznam szczerze, ale sporo się o tym miejscu nasłuchałem. Wiem za to, że elfy, które tam mieszkają są najbardziej ksenofobicznym społeczeństwem jakie znam, a wierzcie mi; wśród elfów nie trudno o ksenofobów.
- Yhym - mruknęła porozumiewawczo krzywiąc przy tym swoje pełne i czerwone usta, jako, że wciąż była w charakteryzacji wróżbity - Mam nadzieję, że mają tam druida, który zechce nam pomóc. Ja i Lorath... - tutaj pojawiła się koło barbarzyńcy i stojąc mu za plecami objęła ramionami opierając swoje ciało na jego barkach, zaś piersiami przylegając do jego pleców i podsunęła mu piwo pod nos - ...z Tobą pójdziemy. Reszta z nas musi sama podjąć decyzję. Po ostatnich zdarzeniach nie każdy z nas będzie chętny, więc zrozumienie moich towarzyszy i wyrozumiałość będzie miłym gestem, z Twojej strony, Panie...? - Zrobiła krótką przerwę patrząc na niego i wyczekując imienia.
- Kaledwyn - odparł kupiec, po czym nisko się skłonił. - W takim razie witamy na pokładzie… - dodał z uśmiechem, po czym przeniósł wzrok na resztę poszukiwaczy przygód.
- Mam nadzieję, że wybaczycie mi moje zachowanie. Sam nie jestem w nastroju, cała ta wyprawa jest jednym wielkim fiasko, ale mam nadzieję, że u jej kresu zdobędę to czego pragnę i nieźle na tym wyjdę. Nie powiem wam co to póki tego nie dostanę, ale niczego nie musicie się obawiać z mojej strony, ani ze strony moich ludzi. Jestem zwykłym kupcem, który w życiu nie pragnie nic więcej niż pomnażać swe bogactwa…
- Wchodzę w to, o ile w warunki nie wchodzi ochrona przed stróżami prawa w Stonebrook i samymi elfami w Ostoi, to jestem na tak. Może i jesteśmy awanturnikami, i z czego doszły cię słuchy o nas? Z tego, że przynieśliśmy głowy ludzi, za których były wystawione listy gończe. Głupio byłoby zaraz po tym wziąć zlecenie na ochronę karawany, potem dowiedzieć się że jest na niego list gończy i skrócić go o głowę, nie sądzisz? Pewnie, brzmi idiotycznie, ale w tym szaleństwie jest logika - wzruszył ramionami Tyrion.
- Zaiste, jest w tym pewna logika magu - zgodził się Kaledwyn - ale o to się nie martw... Niebawem poznacie moich kompanów. To wesoła gromadka, prawie tak bardzo jak wasza. Jeśli nie koliduje to z waszymi planami to chciałbym wyruszyć jak najwcześniej; jutro o świcie.
Odmieniec na znak aprobaty kiwnął głową delikatnie. Wyraz zimniej posępności i powagi stopniał odrobinę, gdy poczuł na plecach ciepło ciała Szarańczy i usłyszał jej słowa.
- Niech wiec tak będzie - powiedział w końcu, tonem który nie wyrażał czy cieszy się z takiego obrotu wydarzeń, czy też nie.
- O ile nie wejdzie nam to w plany - zakończyła obojętnie Tamarie opierająca się o pobliską ścianę.
Po ustaleniu faktów Sadim zechciał, by Szara z nim gdzieś poszła, dlatego też zebrali się i opuścili karczmę w towarzystwie Tamarie, pozostawiając Tyriona i Loratha w karczmie z kupcem. Podczas pożegnania przy stoliku, Wyrocznia zgarnęła samotnie leżącą sakwę, którą wcześniej rzucił na stół kupiec i pomachała wesoło na pożegnanie.
Z kolei rozmowa pomiędzy Tyrionem i Lorathem, a kupcem (a zwłaszcza tego drugiego), nie przebiegała zbyt owocnie i po pewnym czasie kupiec ulotnił się by, jak to powiedział; zabezpieczyć towary przed podróżą. Minęła dobra godzina, a jego wciąż nie było widać…


Studnia miejska, Stonebrook
16 Mirtul, 1367 DR
Popołudnie

Na kilka godzin przed zapadnięciem zmierzchu, Sadim w towarzystwie Szarańczy i Tamarie, która z niekrytym smutkiem odebrała wiadomość o śmierci kompanów, ruszyli ulicami miasta w poszukiwaniu wszelkich niedopatrzeń ich obrońców. Odkąd wieści o zbliżającym się ataku goblinów zostały dostarczone władzom miasta, większość żołnierzy przeniosła się poza mury osady, aby strzec festynu na wypadek przedwczesnego ataku. Ten fakt zaniepokoił Sadima, który od samego początku przeczuwał jakiś podstęp i podobne wrażenie miała Szarańcza, a skoro wyrocznia podzielała jego zdanie, to musiało być w tym coś na rzeczy.
W pierwszej kolejności obeszli mury miasta szukając w nich słabych punktów, lecz te były solidnie wykonane, albowiem do ich budowy przyłożyły ręce znane ze sztuki kamieniarstwa krasnoludy z Bolfost-Tor. Fortyfikacje strzegące Stonebrook były proste i maksymalnie praktyczne. Jedynym czułym punktem była brama, ale tą otaczała z zewnątrz fosa, a ukryte w niej otwory strzelnicze pozwalały na obstrzał stojących pod kratownicą przeciwników. Było więc bardzo mało prawdopodobnym, aby gobliny zdecydowały się na otwarty szturm, chyba, że ich liczebność przerastałaby obrońców dwadzieścia do jednego, a zważywszy jak bardzo tchórzliwa była to rasa, nawet i taki scenariusz wydawał się dość wątpliwy.
Innych ukrytych w murach przejść nie znaleziono, choć arcykapłanka Tyra zapewniała, że takowe istnieją. Nie mieli jednak czasu, by dokładniej zbadać tą sprawę, gdyż ich uwagę przykuła studnia miejska, która znajdowała się w pobliżu siedziby gildii wojowników. Tuż obok niej stacjonowało dwóch strażników, lecz na chwilę przed nadejściem awanturników jeden z nich został zmuszony zmienić wartę i ruszył w stronę murów.
Ostatni z wartowników przyglądał się w milczeniu działaniom przybyszy, którzy sięgnęli po wiadro z przywiązaną do niego liną i zrzucili je na dół, aby nabrać wody. Po wciągnięciu go na górę, Szarańcza zaczęła nucić cichy zaśpiew pod nosem, podobny do kapłańskiej modlitwy. Jej dłoń zalśniła zieloną poświatą, lecz w momencie, gdy chciała zanurzyć ją w wodzie, została powstrzymana przez czujnego strażnika.
- Stój! Co robisz?! - Krzyknął i błyskawicznie chwycił ją za przedramię, które boleśnie wygiął razem z całą ręką do tyłu. Stojąca tuż obok Tamarie sięgnęła dłonią za rękojeść miecza, jednak nie wyciągnęła go. Przyglądała się siłującej się dziewczynie ze strażnikiem, czekając tylko na rozkaz Sadima.
- Puszczaj! - Krzyknęła wyrocznia, próbując się wywinąć z żelaznego uścisku mężczyzny, lecz ten nie miał zamiaru puścić jej wolno.
- Ona nic złego nie chce zrobić - odparł za nią Sadim, którego głos był spokojny i kompletnie pozbawiony wrogości. - Jesteśmy zwykłymi awanturnikami, którzy dostarczyli ważną wiadomość władcy Stonebrook, przez którą część twoich kolegów stacjonuje teraz poza murami miasta - kontynuował swój wywód i mimo, że aasimarka wciąż się szarpała, nie miał zamiaru się zbliżać w trosce o jej bezpieczeństwo. Nie chciał przecież, by strażnik poczuł się bardziej zagrożony niż jest.
- Treści wiadomości nie mogę zdradzić, ale chętnie wytłumaczę Tobie dlaczego tutaj przyszliśmy i co mamy zamiar zaraz zrobić - Sadim uśmiechnął się lekko i położył dłoń na ramieniu dziewczyny, która uspokoiła się trochę, choć jej oczy wciąż błyszczały gniewem z powodu bólu jaki zadała jej zaciśnięta na przedramieniu dłoń strażnika.
- Otóż, moja przyjaciółka ma zamiar sprawdzić wodę pitną w mieście i upewnić się, czy wciąż jest ona zdatna do picia. Jest znaną wróżbitką, a jej magiczne moce są na tyle znaczne, że jest w stanie wykryć truciznę w każdej cieczy lub pożywieniu.
- Przybyliście z rozkazu Lorda Alavora? - Zapytał strażnik i puścił dziewczynę.
- Nie, działamy na własną rękę, a to nie jest niezgodne z prawem. Jeśli nam nie ufasz, w porządku, ale nie możesz nam zabronić przepadania wody, albowiem nie ma w tym nic złego.
- Dobrze, więc… zróbcie to, ale wiedźcie, że mam was na oku - odparł wartownik, po czym odsunął się od nich o kilka korków i pewniej zacisnął dłoń na halabardzie.
- Oczywiście - tym razem odezwała się Szara, uśmiechając się przy tym tak bardzo sztucznie jak tylko potrafiła. Do jej głosu zakradła się też nutka jadu.

Wyrocznia pochyliła nad wiadrem z zamiarem zanurzenia w nim dłoni, lecz w tym samym momencie usłyszała znajome popiskiwanie z wnętrza studni. To samo usłyszał Sadim, a także stojący tuż obok nich wartownik. Całą trójką stanęli przy krawędzi studni i wychylili się za jej kamienny murek. To co zobaczyli w środku zmroziło im krew w żyłach, lecz nie zdążyli nawet wydobyć z ust ostrzegawczego krzyku, gdyż kilka idących po ścianach(!) goblinów skoczyło prosto na nich, uwieszając się na ubraniu i starając się wciągnąć do środka studni, gdzie czekała cała horda tych złośliwych kurdupli.
Sadim cudem utrzymał się na nogach, gdy dwóch goblinów skoczyło prosto na niego, łapiąc go za kołnierz jego koszuli. Przez dłuższą chwilę gwałtownie szarpał się z nimi, lecz w końcu udało się mu uwolnić od ich żelaznego uścisku i zrzucił je na bruk tuż przed sobą. Stwory sięgnęły po krzywo wykute sejmitary i zaczęły niebezpiecznie zbliżać się do przywoływacza.
Znajdująca się najbliżej krawędzi wyrocznia również została pochwycona, lecz mimo stawiania oporu nie miała większych szans, by utrzymać się na nogach, gdy podobnie jak w przypadku półelfa, uwiesił się na niej z zaskoczenia goblin. Wpadłaby do środka, gdyby nie błyskawiczna reakcja Tamarie, która nie bacząc na zagrożenie, rzuciła się za nią i w ostatniej chwili złapała ją za stopy, powstrzymując dziewczynę przed upadkiem z kilkunastu metrów. Eteryczna wojowniczka musiała włożyć sporo siły, by wydostać wiszącą głową do dołu Szarańczę ze studni, ale wysiłek się opłacił i po chwili przerażona nie na żarty aasimarka siedziała na bruku tuż obok Tamarie, głośno przy tym dysząc.

Stojący w pobliżu studni strażnik nie miał tyle szczęścia co reszta awanturników i został siłą wepchnięty do środka, gdzie leciał przez kilka długich sekund w dół, po drodze raniony przez wystawione przez gobliny sztylety. Gdy trafił w taflę wody, był już martwy.


Atak goblinów miał miejsce znacznie wcześniej niż spodziewali się tego awanturnicy. Biorąc pod uwagę wydarzenia w Bolfost-Tor, było bardzo możliwe, że ktoś lub coś sprytnie to wszystko zaplanowało i posłużyło się poszukiwaczami przygód, aby wrobić Lorda Alavora. Wydawało się to stosunkowo mało prawdopodobne, zważywszy na intelekt goblinów, ale wyglądało to tak, jakby te były od samego początku przygotowane na opuszczenie miasta przez żołnierzy garnizonu i tylko czekały na odpowiedni moment do ataku.
Wrogów nie było na tyle dużo, by móc nazwać ich armią, a co najwyżej dobrze zorganizowaną bandą sabotażystów, lecz i tak swą liczebnością przytłaczali zebranych na placu awanturników przeszło dwadzieścia do jednego. Większość goblinów zignorowała stojącą przed nimi trójkę i rzuciła się z pochodniami przez ulicę miasta, podpalając budynek za budynkiem. Uformowały się w ten sposób dwie największe grupy; jedna zmierzała w stronę akademii magii, a druga w kierunku świątyni. Klika mniejszych grup rozpierzchło się po mieście, aby wprowadzić w nim chaos i dać więcej czasu liczebniejszym oddziałom na osiągnięcie swych celów.
Mimo tego, przy studni wciąż stało ponad tuzin goblinów, które na widok poszukiwaczy przygód wyciągnęły zakrzywione miecze i zaczęły się niebezpiecznie zbliżać w ich kierunku.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 22-01-2016, 03:12   #99
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Kupiec zniknął dość szybko, zostawiając ich pełnych myśli. Gdyby się głębiej zastanowić, propozycja kupca była niezła, ba, aż nazbyt dobra by to miało sens. Wiec albo niebezpieczeństwo faktycznie było aż tak ogromne, albo coś z samą karawaną było nie tak. Tyrion stwierdził jednak, że oferowana sumka jest wystarczająca by zagłuszyć ewentualne wątpliwości.


Rozmyślał nad ostatnimi zajściami, śmierci połowy drużyny jak i doniesieniami o możliwej inwazji, wszystko to mieszał w kielichu wina. Nie miał zamiaru się upijać ale potrzebował czegoś lepszego niż to, co zwykle podawano do posiłku. Jakkolwiek by na to nie patrzył, okazywało się, że decyzja o wyruszeniu do Stonebrook, była doskonała. Działo się tu więcej niż można by podejrzewać, na dodatek złoto wlewało się do jego mieszka jak nigdy dotąd. Rozmyślania przerwały mu krzyki z ulicy, nie był to ton festynowy. Bardziej strach, przerażenie i coś jeszcze. Gobliny, słyszał je niedawno i nie dało się pomylić krzyków pokurczów z niczym innym. Zerwał się na równe nogi i wybiegł na ulicę sprawdzić co się dzieje. Wiedział że ma nastąpić atak, ale czy możliwym było żeby to było już? Na dodatek w środku miasta? Niestety jego obawy jak najbardziej się potwierdziły, pochodnie i smolne szczapy w rękach raczej jasno wskazywały co mają zamiar zrobić gobliny. Nie zastanawiał się wiele, wystrzelił z kuszy w najbliższego goblina.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 22-01-2016, 14:16   #100
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Plan był prosty. Najeść się porządnie, wypić kilka kufli piwa i iść na górę, trochę się przespać, a od jutra zacząć szukać jakiejś łatwej i przyjemnej roboty. Takiej co by się nie namęczyć, a zarobić na chociaż na alkohol. Bez jedzenia można przetrwać więcej dni, niż bez alkoholu. Markas doskonale o tym wiedział, w końcu lata praktyki robiły swoje.

Carter rozsiadł się wygodnie na jednej z wolnych ław. Ruch w karczmie był niewielki. Większość osób bawiła się na zewnątrz, w końcu trwał festyn. Łotrzyk żałował, że jest tu tak spokojnie. Uwielbiał, gdy w karczmie było dużo osób, gwar, śpiewy, tańce, litry alkoholu oraz przepiękne kurtyzany. To było życie…

Gdy zauważył, że karczmarka niesie mu już miskę z gulaszem, nagle z zewnątrz zaczęły dobiegać krzyki i wrzaski. Osoby, które siedziały przy stoliku najbliżej kominka szybko poderwały się z miejsc i wybiegły przed karczmę. Coś musiało się dziać, niekoniecznie dobrego. Zawsze jak akurat ma zacząć jeść, coś takiego musi się stać. Markas wstał od stołu, opróżnił szybko cały kufel piwa i wyszedł na ulicę.

Sytuacja nie wyglądała za dobrze. Wszędzie pełno było goblinów, które podpalały każdy napotkany przez siebie budynek i atakowały każdą osobę, która akurat napatoczyła się na nich. Markas przełknął ślinę. Nienawidził walczyć, męczyło go to strasznie. Zawsze używał swojego sztyletu dopiero w ostateczności. Dlaczego nie jest dane mu w spokoju zjeść i napić się? Z pewnością zawołałby tak do boga, jeżeli oczywiście wierzyłby w jakiegoś.

Osoby, które wybiegły z karczmy przed nim, już rzucały się do ataku. Markas przewrócił tylko oczami. Nie lepiej było, po prostu zabarykadować się w karczmie? Oszczędziło by to mnóstwo czasu i przede wszystkim sił. Carter niestety szybko musiał zakończyć swoje, jakże głębokie przemyślenia, gdyż zbliżało się do niego kilka goblinów, z zamiarem jak najszybszego go zabicia.

Carter westchnął głośno, wyciągnął sztylet i zaczął atakować każdego z potworków pojedynczo. Szło mu całkiem sprawnie, najczęściej gobliny padały już od jednego ciosu. Nagle do osób, które razem z nim walczyły podbiegło jeszcze kilka. Wyglądało na to, że znają się i stanowią swojego rodzaju drużynę. Markas szczególnie zwrócił uwagę na kobietę, która była razem z nimi. Posiadała tak tajemniczą urodę, której Carter nie widział od tak dawna. Podelektowałby się tym widokiem jeszcze dłużej, ale niestety w stronę karczmy zbliżała się jeszcze większa grupa goblinów.

Markas nie czekając na resztę, szybko wrócił do karczmy. Za nim, do środka wbiegli pozostali wojownicy, wraz z piękną panią. Markas uśmiechnął się do niej szarmancko, po czym rzucił się ze sztyletem na pierwszego goblina, który przekroczył próg. Zabił go od razu. Miał nadzieję, że piękna dama widziała, jak sprawnym cięciem udało mu się pokonać potwora.

Walka trwała jeszcze kilka dobrych minut, gdy nagle Markas poczuł, że coś się pali. Szybko zorientował się w sytuacji. Okazało się, że gobliny podpaliły karczmę. Łotrzyk nie czekając długo, rzucił się na tyły budynku, w celu znalezienia drzwi, dzięki którym mógłby uciec z płonącego budynku.

Gdy był już praktycznie przy nich, zauważył, że jego nowa towarzyszka niedoli pobiegła razem z nim. Markas był zachwycony. Czy to przeznaczenie, że to akurat ona pobiegła za nim. Bardzo by chciał by było to prawdą. Już miał się do niej odezwać, gdy ta zmieniła kierunek i wyszła na ulicę przez okno.

Carter lekko zdziwiony całą sytuacją również podbiegł do okna i wyjrzał przez nie. Kobieta od razu rzuciła się w wir walki. Markas uwielbiał waleczne kobiety. Co by nie wyjść na tchórza, również przelazł przez okno i zaczął dzielnie atakować kolejne stwory.

Część osób z tamtej grupy znajdowała się na zewnątrz karczmy, a część wciąż była w środku. Zabijanie goblinów szło im bardzo sprawnie. Gdy Markas miał już nadzieję, że walka niedługo się skończy, nagle zawalił się strop karczmy, grzebiąc osoby, które były w środku, pod gruzem i spalonym drewnem, wzbijając ogromne tumany kurzu, piasku i dymu.
 

Ostatnio edytowane przez Morfik : 22-01-2016 o 15:05.
Morfik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172