|
-Co Ty, smok tutaj? Tu nie ma smoków. - Powiedział zamyślony Jedynka leniwie kopiąc kamyk. Nasilające się odgłosy wymusiły spojrzenie w niebo. - A niech to dunder świśnie! Smok!... Szybko, w te tam, krzaki! - Krasnolud wskazał ręką pobliską kępę i szybko przebierając nogami ruszył w jej stronę. Gdy dobiegł do kryjówki Tomen już leżał plackiem i obserwował podniebny pojedynek. -Ehhh. - Westchnął cicho kolejny raz żałując swoich krótkich nóżek i usiadł obok przyjaciela. Zapowiadał się przedni spektakl. Niebo nad nimi skrzyło się istną feerią barw.
[...]
-Ty, on jeszcze się rusza. - szepnął zdziwiony Tomen. -Nie dziwne to, widziałeś jak najpierw wolno spadał a później pizgnął? Pewnie jaki czarodziej. - ze znawstwem podsumował Jedynka. - Stań tam za nim. A jak co to wiesz, tak jak ze starym Olafem robimy. - szepnął.
Szczery uśmiech rozjaśniany dwoma złotymi jedynkami wykwitł na twarzy krasnoluda.
-A cóż to dziw nad dziwy, spadł gnom z nieba i żywy? - zmarszczył brwi Jedynka.
Gnom zmarszczył brew, skupił uwagę, próbując chwilowo zignorować potworny ból emanujący z jego głowy. Poprawiając okulary usiadł, wstrząsając lekko głową.
-Przepraszam najmocniej panowie. Wygląda na to, że przydarzył mi się niewielki wypadek i mój kapciuch został tam, gdzie został. Macie może coś zapalić? - gnom wskazał kiwnięciem głowy kurzącego fajkę mężczyznę.
Przeca widać że Tomen pali, a jakby nawet i oślepł to te ziele wonieje że aż w nosie kręci. Musi coś od upadku mu się poprzestawiało - zamyślił się krasnolud, rzekł jednak przymilnie -Tomen, poczęstuj mości gnoma, bliźnim w potrzebie trza pomagać.
Wyraźnie niezadowolony Tomen sięgnął za pazuchę i przekazał kilka listków siedzącemu.
-Ale cybucha to nie mam. - rzekł przepraszającym tonem.
-Nie szkodzi, mości gnom sobie poradzi, nieprawdaż? Zwą mnie Guglielrmo, a ten dobry człek to Tomen. A jak Ciebie mamy zwać mości gnomie? - kulturalnie zapytał krasnolud i uśmiechnął się.
-William. William Rockwell, do usług waszych i waszych klanów. - przedstawił się grzecznie gnom i rozkruszył jeden liść a drugi, znacznie większy skręcił bardzo ciasno niczym rulon, wraz z pokruszonym niemal na popiół liściem. Liznął z jednej strony, utwardzając rulonik po czym pstryknął palcami, wyrzucając niewielki, ognisty pocisk który podpalił skręcony, tytoniowy rulonik i zniknął gdzieś w oddali. Gnom zaciągnął się siarczyście, splunął na ziemię, zaciągnął się jeszcze raz po czym westchnął.
-Nooo, tego mi było potrzeba. Co prawda nie jest to fajka, ale skręt też nieźle smakuje. Przepraszam bardzo - rzekł jakby dopiero przypominając sobie o jakiejś ważnej rzeczy - gdzie my właściwie jesteśmy?
-Do usług mówisz? To się jeszcze zobaczy czy się nam do czegoś przydasz Wiliamie. Widzę, że w sztuczkach magiczkach biegłyś, magiem pewnikiem jesteś, hę? - krasnal lekko przechylił głowę i spod opuszczonych powiek uważnie obserwował reakcję palącego gnoma.
-A jesteśmy gdzieś na szlaku pomiędzy Thornhold a Phandalin. Te góry nas otaczające zowią Górami Miecza. A Ty Williamie, dokąd to zmierzałeś nim Twa podróż została tak brutalnie przerwana? - gnom okazywał się być interesującą osobowością, a jego umiejętności magiczne mogły być pomocne. Krasnolud był nad wyraz miły.
-Cóż, wszędzie tam, gdzie rozkaże mój kapitan - gnom uśmiechnął się uprzejmie - A wy? Czym się zajmujecie i cóż to porabiacie w tej głuszy? - zapytał czarodziej, wstając z ziemi i otrzepując swój strój.
-Nie bądź taki tajemniczy, Williamie. Mam możesz powiedzieć, jesteśmy przecież przyjaciółmi, prawda Tomen? - Jedynka spojrzał na przyjaciela, a ten jak na komendę skinął głową i zaciągnął się głęboko - Najprawdziwsza prawda! - westchnął delektując się ziołami.
-Będę z Tobą szczery mości gnomie. Jesteśmy podróżnymi artystami. - krasnolud uśmiechnął się naprawdę przekonująco.- Zapewniamy rozrywkę dobrym ludziom a oni nas karmią i goszczą.
- Skoro jesteście przyjaciółmi, i jeśli przypadkiem podążacie w stronę owego Phandalinu, może zabierzemy się tam razem? - zaproponował gnom, poprawiając fryzurę i wypuszczając jednocześnie całkiem spory kłąb dymu z przekładanego między kącikami ust skręta - Im więcej, tym weselej,jak mawiają.
-Zaraz zaraz mości gnomie. skąd wiesz, czy podążamy do czy z Phandalin? Czyżbyś nas śledził? Najpierw chcielibyśmy wiedzieć kim jesteś, dokąd zmierzałeś i kto jest Twoim kapitanem. - Krasnolud nie był zadowolony z efektu rozmowy, choć starannie to ukrywał pod maską uśmiechu.
- Cóż, jestem aeronautą, z Halruuańskiego okrętu jego królewskiej mości, Atlasa. Jestem bombardierem i okrętowym cieślą - wyjaśnił gnom uśmiechając się - wspomniałeś, że to trakt między Thornhold i Phandalin więc nieco zgadywalem z tym Phandalinem. Ze względu na obecną sytuację, wolałbym znaleźć się w jakimś większym mieście, może być i Phandalin, o ile oczywiście tam podążacie? Bo gdzieś na pewno podążacie, prawda? Artyści raczej nie występują w lesie, chyba, że artyści są artystami jedynie z nazwy, albo są artystami innego rodzaju - ponowił pytanie, zmieniając ton na nieco podejrzliwy. Gnomowi przestała podobać się ta rozmowa. Nieznajomy krasnolud najwyraźniej go indagował o rzeczy które nie były mu do niczego potrzebne. W oczach czarodzieja oba spotkane typy coraz bardziej wyglądały mu na jakichś wagabundów lub rabusiów.
Tomen przybrał na twarz zakłopotany grymas i wymienił spojrzenie z krasnoludem.
- Beez obaaw, druhu. Wygląda, że nie masz przy sobie niczego cennego. Jakaś książka tylko i kawałek kijka. Nie zarobilibyśmy na życie odprawiając swoją sztukę w takim miejscu... Idziemy do Phandalin, bo i jak. Pewnieście widzieli jak idziemy w tamtym kierunku, jak spadaliście, co? Albo w przerwie w walce ze smokiem... - Tomen wziął buha, aż mu gałki oczne napuchły. Nie wiedział dlaczego jego przyjaciel tak uczepił się tej “tajemnicy”. W prawdzie to on miał łeb na karku, ale co za różnica.
-Masz szczęście, że mój towarzysz Cię lubi, mości gnomie. Rzeczywiscie zmierzamy w kierunku tej mieściny i radzi będziemy z Twojego towarzystwa. - rzekł pojednawczo krasnal.
-Jedyne co mnie zadziwia to brak zainteresowania o dalsze losy statku. Bo trzeba Ci wiedzieć, że niewiele z niego zostało. Spadł gdzieś tam. - Jedynka wskazał w północno-zachodnim kierunku. - Nieznacznie zboczymy z traktu, a może znajdziemy więcej takich ja Ty rozbitków? - zapytał.
- Ha, a więc jednak spadł? Widzieliście go? No to rzeczywiście nie ma co robić wielkich tajemnic. Musicie jednak zrozumieć, że to okręt wojenny i nie wolno nam za wiele o nim mówić, jeśli się z niego… Cóż, wypadło - wyjaśnił gnom smutniejąc wyraźnie na twarzy - normalną procedurą jest znalezienie najbliższego miasta i szukanie pomocy. Jeśli okręt się rozbił, to wdzięczny będę, jeśli pomożecie mi się do niego dostać.
-A pro po pomocy, sączy się z Ciebie jak z durszlaka. Na początek spróbujemy Cię opatrzyć. Zdaje się, że mamy bandaże, co Tomen? - zapytany sięgnął do torby i odszukał niewielki zwój i wspólnie z krasnoludem zabezpieczyli rany. - Ubranie do wymiany, ale żył będzie. - Podsumował Tomen.
-Smok go zmroził i dużo części odpadło, ale uderzenia w ziemię nie widzieliśmy, jedynie słyszeliśmy potworny huk. Ruszajmy więc czym prędzej i módlmy się abyś nie okazał się jedynym szczęśliwcem. - Krasnolud aż wzdrygnął się gdy wspominał o tym wydarzeniu.
- To może resztę opowiemy sobie po drodze? ...bo nam ślimaki buty zjedzą. - zaproponował Tomen wyraźnie przejęty tym co powiedział.
Ruszyli.
|