16-10-2017, 18:13 | #1 |
Reputacja: 1 | Terra Nova TERRA NOVA Prolog: Nauka latania Small Town, jak sama nazwa wskazuje było małe. Ba, jeszcze niedawno nie było nawet miastem. Ot raptem jedna ulica z może dwoma tuzinami chałup, kościołem, kuźnią i sklepem "ze wszystkim". Tak było jeszcze niedawno. Jeszcze cztery i pół roku temu, niemal nikt w Imperium Manticore poza mieszkańcami tej dziury nie miał pojęcia gdzie leży ta wiocha. Wszystko się zmieniło, owe cztery i pół roku temu, kiedy w środku dnia, na polu jakiegoś nikomu nie znanego oracza, Czopem zwanego, dosłownie znikąd pojawiły się dwa wozy. Te same, które były częścią pewnej pechowej karawany, która jakiś pół roku wcześniej zboczyła ze szlaku i słuch o niej zaginał. Lokalny Diuk wysłał nawet wojaków, coby sprawdzić co się stało z kupcami. Wszak płacili myto i podatki regularnie i jako nieliczni jeździli tym szlakiem, więc ich utrata była bolesna dla jego kiesy. Nie znaleziono jednak ani śladu pechowych kupców, ich wozów czy dobytku. Pech chciał, że trwająca dwa dni ulewa, zmyła wszystkie ślady. Tym niemniej nawet lokalni paserzy, którzy o dziwo, też byli zainteresowani losem handlarzy, będących ich dobrymi klientami, nic nie mogli poradzić. Towar z tajemniczej karawany nie pojawił się nigdzie w sprzedaży. Dziwne, bo wszak nie można od tak sprzedać kilkudziesięciu bali drogich materiałów, ani od tak zeżreć robionych na zamówienie dębowych beczek do warzenia piwa. Nic. Aż do tego dnia. Wróciły wozy. Wrócili woźnice i kupcy. Nie wszyscy, ale zawsze. Wróciły konie i bydło, które mieli ze sobą. Wróciły nawet ze trzy, specjalne robione na zamówienie, sygnowane znakiem Żubra, dębowe beczki do ważenia piwa. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że kupcy, woźnice, konie i bydło wrócili zupełnie martwi. Trupy, jeszcze ciepłe, nie miały żadnych śladów walki, ran czy chorób, nic co wskazywało by na przyczynę śmieci. Cała sprawa wyglądała wybitnie tajemniczo. Kto wie, może z braku lepszego wyjaśnienia nawet powieszonoby dla zasady biednego oracza Czopa, za porwanie i wymordowanie całej karawany kupców, wraz z eskortą, końmi, bydłem i czym tam jeszcze. Sprawiedliwość jakaś być wszak musi. Czop szczęściarzem był jednak tęgim, bo jeden z martwych kupców, miał przy sobie dziennik, w którym skrupulatnie opisał, co go spotkało, od owego feralnego dnia, kiedy karawana zaginęła, aż do do dnia swego zgonu. Ów dziennik właśnie był przyczyną, dla której Czop zachował głowę (choć stracił dom, ziemię i wszystko inne, zajęte na rzecz Imperatora, w ramach specjalnego edyktu, w którym, zapewne przez przeoczenie tylko, o rekompensacie dla Czopa nie było mowy). Ów dziennik był też przyczyną gwałtownego rozkwitu Small Town, które z nieznanej nikomu dziury przekształcało się w siedzibę specjalnego wysłannika samego Imperatora. Samo miasto, wraz okolicznymi ziemiami, stało się Protektoratem, na specjalnych prawach, nadanych przez samego Imperatora Nelsona II Wielkiego i liczyło już dobre kilkanaście tysięcy ludzi, najróżniejszych zawodów i pochodzenia. Ów mało lotny i pełen literówek, błędów i mało wyszukanej stylistyki dokument był też powodem, dla którego zebrała się tu wesoła, kolorowa i egzotyczna zbierania, której częścią była niejaka Sable Vit. On, i zawrotność jednej z baryłek znalezionych na wozach. Świecący fioletowym blaskiem kamień, który dopiero kilka miesięcy później nazwano Kreatyną. Za zawartość tej baryłki, można by dzisiaj kupić małe hrabstwo... ***** - Ładować mi to na wóz! Wartko, wartko! - - Gdzie leziesz suczy synu! - - Chcesz zobaczyć coś naprawdę dużego i twardego malutka? - - Gdzie te łapy gnido! - - Ostrożnie, kurwa! Tak, to se możesz swoja starą po zadzie klepać! - - W rzędzie! Jeden za drugim! Równo, kurwa, równo! - - Mamusia? Gdzie jest mamusia?! - - O w dupę! - - To dyszel do wozu, czy tylko cieszysz się na mój widok kawalerze? - - Ty chuju złamany! Obyś dostał mend na worze! - - Do lewej, kurwa! Wyrównać! - - Co ja tutaj robię.... - Sama "Brama" jak ją tu szumnie nazywano, była spory kawałek za miastem. Przedstawiała się z grubsza, jak mocno koślawy, zbity z desek pierścień, o średnicy wystarczającej, aby przejechał przez niego człowiek stojący na wozie, mając sporo luzu nad głową. Ktoś w ułańskiej fantazji pomalował go w czerwono żółty wzór, który miał chyba przypominać płomienie. Efekt był bardziej podobny do rzygowin po pomidorowej z kluskami. Cóż, ponoć należy doceniać starania, nieprawdaż? Zresztą autora i tak chyba powiesili, więc... Sable była jednym z ponad dwustu szczęśliwców, którzy teraz szykowali się do wyprawy "na drugą stronę", jak to między sobą nazywali. Przywieźli ją do miasta zaledwie wczoraj i uroczyste pożegnanie wyprawy, które odbyło się na nowo stworzonym miejskim rynku, mogła oglądać przez zakratowane oko swojej celi. Nie wiele straciła. Tak zwany rynek, był po porostu z grubsza okrągłą kupą błota, w której taplali się z lubością lokalni dostojnicy w śmiesznych szatach, co ważniejsi uczestnicy wyprawy, w jeszcze dziwniejszych szatach, miejscowa gawiedź, ubrana jak każda śmierdząca i obdarta gawiedź na świecie i na dodatek kilka psów i stado świń, które bez wątpliwości miały z tego najwięcej radochy. Pewnie dlatego, że nie były świadome swego losu. Ktoś tam wzniośle przemianował, ktoś inny równie wzniośle odpowiadał, tłum krzyczał, psy szczekały, świnie kwiczały. Te ostanie były najbardziej słyszalne i mówiły też najbardziej do rzeczy. Padający z nieba deszcz lał na wszystkich po równo i tak też uczyniła i Sable, odpuściwszy sobie wątpliwe widowisko. Lepiej było się wyspać i najeść, bo co jak co, ale karmili ją nieźle. Szlacheckie pochodzenie jednak dawało pewne przywileje. Ot na ten przykład strażnik szczał do wody znacznie rzadziej niż zwykle i tylko raz próbowano ją grupo zgwałcić. Jakieś standardy w końcu muszą obowiązywać, jak się jest "w gościnie u Imperatora". Teraz zaś była tutaj, pośród tych wszystkich "zdobywców nowego świata". Były ich na oko ponad dwustu. Do tego półtora tuzina wozów wraz z końmi, prawe trzydziestka "luźnych" koni, wraz z jeźdźcami, trochę bydła, drób wszelaki w klatkach, kilka psów, choć one akurat mogły załapać się tu "na kocią łapę" i czarny, kulawy kto bez ucha, zwany Nimitzem, obserwujący wszytko wyniośle i pogardą, jak to tylko przedstawiciele jego gatunku potrafią, z dachu jednego z wozów. No i oczywiście goście honorowi wczorajszej imprezy, czyli prawe trzydziestka dorodnych świń i wieprzków. Towarzystwo więc Sable miała zacne. Do tych bardziej podłych kompanionów podróży zaliczali się jej ludzcy towarzysze. A była to zbierania, jakiej chyba nigdzie indziej nie szło razem zobaczyć. Na sam początek w oczy rzucał się oddział wojska. Dwa i pół tuzina mundurowych, w karnych trójszeregu. Każdy w fantazyjnym czerwonym mundurze Imperialnych Legionów. Każdy z muszkietem, mieczem przy pasie, tarczą na plecach i całą resztą żołnierskiego rynsztunku. Był tez sierżant rzucający na prawo i lewo "kurwami waszymi maciami" jak najlepsza żołnierska tradycja nakazywała i oficer obserwujący to wszystko bez zainteresowania z końskiego grzbietu. Ba, było nawet działo! Niewielka armatka nie wyglądała specjalnie okazje, ale była. Na Sable, która z racji rodzinnych tradycji wiedziała co to za ustrojstwo, nie zrobiła żadnego wrażania, ale jak powszechnie wiadomo, kobietom zawsze chodzi o rozmiar. Gołębie, które właśnie obsrywały lufę jedynej na wyprawie przedstawicielki Imperatywnej Artylerii były jednak zachwycone. Co by jednak nie mówić Imperialni Legioniści prezentowali się jednak wyjątkowo "uporządkowanie" na tle całej reszty tej zbieraniny. Był tu chyba cały przekrój społeczny Imperium. Nie licząc oczywiście warstw najwyższych. Byli więc tu najróżniejsi rzemieślnicy, ludzie wyglądający na zwykłych chłopów, czy poganiaczy bydła. Byli kupcy, woźnice, myśliwi, zwiadowcy, był nawet jeden karczmarz. Byli jacyś inni mieszczanie, o trudnym do odgadnięcia pochodzeniu czy zawodzie. Był nawet ktoś wyglądający jak uczony czarodziej wraz ze swym uczniem. Byli też tacy, których porządny obywatel wolał omijać szerokim łukiem. Oczywiście były też kurwy. Wielu można było poświęcić, z wielu można było zrezygnować, ale któż odważył by się iść w nieznane bez tych przedstawicielek najstarszego zawodu świata. Piecze na tym wszystkim miał sprawować szef tego cegło cyrku, który obserwował to wszystko stojąc na zydlu jednego z wozów i starając się przekrzyczeć tłum. Sable akurat stała blisko, więc mogła podsłuchać jego próby zaprowadzenia jako takiego porządku. Póki co całkowicie bezowocne. - Cisza! Uciszcie się ludzie! Zamknąć ryje, bo nigdy nie wyruszymy! CISZA! - Cóż, najwyraźniej nikomu się specjalnie nie spieszyło do wymarszu, bo jego słowa efektów widocznych nie przyniosły. Człek, jak fachowe oko Sable oceniło, musiał mieć za sobą karierę w wojsku i to nie krótką. Miał gesty i postawę charakterystyczną, dla imperialnego oficera. Z boku wystawała mu rękojeść broni, za paskiem miał pistolet, na sobie hełm i napierśnik, choć ubrany po cywilnemu, to jednak zdecydowanie był wojskowym. Tylko coś z jego chodem było nie tak. I ta zakrzywiona szabla u boku... Nie widziała takiej u żadnego Imperialnego oficera... - Ekhem, bosmanie! - I wszystko jasne. Flota. Oficer zwrócił się do stojącego obok ogromnego mężczyzny. Olbrzym był z gatunku tych, dla których podwójne drzwi mógłby być za małe. Chodząca góra mieści, niemal dwie głowy wyższy od Sable, dobrze ponad dwa razy szerszy i z pewnością kilkukrotnie cięższy. Bez wątpienia też żołnierz. Czy raczej marynarz. Na plecach nosił wielgachny rzeźnicki tasak, a w łapsku miał zaś równie przerośnięty garłacz. Broń była dopasowana rozmiarem do właściciela, w dodatku zwieńczona efektowna "trąbką". Na prośbę oficera wycelował ją w niebo pociągnął za spust, Tak jak Sable się spodziewała, huku wystrzału pozwalał sądzić, ze właśnie eksplodowało ich jedyne działo, ponad miarę nabite prochem. Spora część zebranych aż padła na ziemie z wrażania. Obserwacja, tych którzy stali nie wzruszani, wiele powiedziała o jej przyszłych towarzyszach podroży. Była wśród nich rudowłosa wojowniczka, o egotycznej urodzie, dosiadająca czarnego ogiera. Był ponury, zakapturzony drągal, z łukiem przerzuconym przez plecy. Był też niewielki człowieczek w drucianych binoklach, oparty niedbale o wóz, którego cała sytuacja zdawała niezwykle bawić. Na nogach stał też domniemany czarodziej, czego nie można było powiedzieć o jego uczniu. Co istotne, jak echo potężnego wystrzału przebrzmiało, nastała wreszcie cisza jak makiem zasiał. - Nazywał się Alistair McKeon... - zaczął swoją przemowę mężczyzna na wozie, korzystając z pełnej uwagi zebranych - ...i jestem szefem tej ekspedycji. Ten uroczy dżentelmen zaś to bosman Horace Harkness, mój zastępca. Bosman jest, jak wspominałem, uroczy, ale niezbyt cierpliwy, więc następnym razem, jak ktoś nie posłucha mojego rozkazu, nie będzie celował w niebo. Lub załatwi sprawę ręcznie, czego wolałbym unikać, bo to mniej humanitarne. - Bosman po tych sowach szeroko uśmiechnął się do zebranych, prezentując swoje na wpół złote uzębienie. - Brama otwiera się za niecałą godzinę. Jak do tego czasu, ktoś nie będzie gotów do przejścia, zostaje na miejscu rozstrzelany. Nikt nie zostaje, czy to jasne! - Sądząc po wciąż otrzymującej się ciszy, przekaz McKeona był w pełni zrozumiały. - Najpierw idą zwiadowcy, potem reszta w ustalanym wcześniej porządku. Bosman i Ja zaraz was ustawimy i lepiej dla wszystkich aby odbyło się to sprawnie. - Tutaj zrobił efektowną przerwę, po czym ciągnął tym samy obojętnym, lekko znudzonym tonem. - Nie wiem czy wam ktoś to już mówi, czy nie, ale nie wiemy jak wygląda portal po drugiej stronie, w jakim jest miejscu ani nawet czy jest na ziemi. Tak, tak, Panie i Panowie, być może zajdzie potrzeba latania, więc macie te ostatnie parę chwil, aby przypomnieć sobie wszystko co umiecie w tym zakresie. Lub szybciuteńko się nauczyć. - Relacje z przejścia mówią, że może rozrzucić nas na przestrzeni nawet półtora kilometra. Dlatego pierwszym zdaniem każdego, kto znajdzie się po drugiej stronie, jest w pierwszej kolejności pozbierać sprzęt, wozy, zwierzęta i wszystko co znajdziecie, oznaczyć ten, którego nie można ze sobą zabrać i jak najszybciej znaleźć pozostałych. Nie próbujcie nigdzie iść sami, nie próbujcie uciekać, ani nie miejcie żadnych innych głupich pomysłów. Jak nie zabije was Terra Nova to zrobię to Ja. Lub, jak będziecie mieli prawdziwego pecha, poproszę o to bosmana. - Na wspomnienie o sobie, bosman znów zaprezentował przyjazny, szeroki uśmiech, nie przerywając przy tym nabijania garłacza. - To jest Pan Leo Hainz. - tutaj McKeon wskazał na ponurego drągala, którego Sable, dojrzała już wcześniej. - Pan Hainz jest dowódcą zwiadowców, więc niech zgłoszą się do niego. Macie ostatnią chwilę na uzupełnienie ekwipunku i pójście w krzaki. Tam ponoć własne gówno potrafi was zaatakować, zeżreć i wysrać. Ot taka... jak, jej tam było... A tak! Taka ironia losu. Wszystko jasne? To do roboty! Zabrać mi te wozy na koniec! Wy dwaj, wy tam za jeźdźcami a Wy... - McKeon przy pomocy bosmana, zabrał się za ustawianie wszystkich we właściwym szyku, tym czasem do Sable podszedł drągal. - Ty idziesz ze mną. Zbieraj co twoje i na czoło kolumny. - Głos miał równie oschły co aparycje. Nie czekał też na jej odpowiedź, ruszając najwyraźniej na poszukania reszty zwiadowców. Sable została sama ze sobą. Szybko zrobiła w myślach przegląd swego ekwipunku. Choć tutaj musiała przyznać, że "gościna Imperatora" była na poziomie. Jeszcze zanim ją tu przyprowadzono, zaraz po wyjściu z lochu, odzyskała cały swój ekwipunek. Nic nawet nie ukradziono, ani nie zniszczono. No, o tych kilka złotych monet, przecież się nie będziemy czepiać, prawda? Tam zresztą ponoć i tak mogły się nie przydać. Gdyby jednak czegoś jej brakowało, to rynek Small Town oferował wszytko z czego było jej potrzeba. Od jedzenia, przez broń i pancerze, ubrania, narzędzia, wszelkiego rodzaju rynsztunek jakiego mogła potrzebować. Fakt, że próżno było tam szukać wyrobów mistrzów płatnerstwa, kowalstwa, czy łuczarstwa. Wszytko jednak było zrobione porządnie, było nowe i w dobrym stanie a co ważniejsze, całkowicie za darmo. Mogła wziąć ile tylko chciała, ograniczona jedynie własnym udźwigiem. To znaczy, ponoć przysługiwał jej miejsce na wozie, na jeden worek, czy plecak, ale w obliczu słów szefa wyprawy, trzeba było na nowo przemyśleć, czy to była opłacalna opcja i jak zorganizować swoje rzeczy. - Dlaczego zrobili to okrągłe? - Z zamyślenia wyrwał ja głos małego człowieczka w binoklach, który badawczo przypatrywał się "Bramie". - Przecież nawet nie wiedzą, jakiego "to" jest kształtu. Poza tym, portal pewnie i tak otwiera się za nimi, bo inaczej by ich tu nie było. - kontynuował mężczyzna, niewyraźniej bardziej do siebie i niż do Sable. - Wygląda jak wielka czarna dziura w jeszcze większej czarnej dupie. A my idziemy dokładnie w sam środek. Czyż to nie wspaniałe! - Człowieczek zaśmiał się głośno i klasną w dłonie, po czym kompletnie ignorując Sable ruszył ku wozom, zająć się własnymi sprawami. Dziewczyna pod wpływem jego słów, raz jeszcze spojrzała na Wrota. Faktycznie, coś w tym było... - Pani! Pani, błagam pomóżcie! - Co znowu? Tym razem podeszła do niej kobieta w średnim wieku. Widać było po niej, że na co dzień ciężko pracuje i czas nie obszedł się z nią łaskawie. Strój miała raczej biedny i z tego co zauważyła Sable, raczej nie była członkiem ich wyprawy - Dobra Pani, pomóżcie matce w potrzebie! - - Eeee... Ale, o co chodzi? - - Pani proszę, nikt mi nie chce pomóc! Tam po drugiej stronie jest mój syn. Nazywa się Olaf, przeszedł przed rokiem, dwie wyprawy przed wami. Pani proszę weźcie to dla niego. Ja jestem biedna, prosta kobieta, to wszystko co zdołałam dla niego zebrać, przez ten czas, ale nikt nie chce mi pomóc! Ja... nie mam już nic cennego. A przyjemniej nic, co ktoś tu chciałby wziąć, za zapłatę.... Sama bym poszła, ale nie mogę zostawić reszty dzieci i matki. Starców i dzieci tam gdzie idziecie nie zabierają. Dobra Pani, proszę weźcie to dla niego, błagam! - Kobiet wyciągnęła ku Sable spory pakunek. Był to worek, mniej więcej równie duży co jej własny. I pewnie równie ciężki. - Ale... - - Dobra Pani, błagam jak matka! Olaf Duinganson, tak się nazywa. To dobry chłopak Pani, taki dobry chłopak! To postawny blondyn, niewiele mniejszy od tego tam, co walił z pukawki przed chwilą. Ma niebieskie oczy i bliznę na policzku, po tym, jak zranił go dziki kot podczas wyrębu. Ślady po pazurach na twarzy, znajdziecie go bez trudu Pani. Oddacie mu to a na pewno będzie umiał się odwdzięczyć. To dobry chłopak, silny jak tur i swój honor ma. Odwdzięczy się, najlepiej jak będzie umiał. Na pewno Pani swego serca nie pożałuje! Pomóżcie Dobra Pani! - Kobieta z błagalnym wzrokiem wyciągnęła ku niej spory wór, którego zawartości nie sposób było odgadnąć. Tym czasem obok niej, jak duch zmaterializował się Drągal. Jak ten facet potrafił się cicho poruszać! - Wszystko co weźmiesz, taskasz na własnych plecach. - Stwierdził swoim oschłym, pozbawionym emocji głosem. - Dobra Pani błagam, pomóżcie matce! Błagam! - Ostatnio edytowane przez malahaj : 16-10-2017 o 20:45. Powód: Wóda, jak zwykle. |
22-10-2017, 23:00 | #2 |
Krucza Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez corax : 24-10-2017 o 11:53. Powód: takie tam... |
24-10-2017, 22:36 | #3 |
Reputacja: 1 | Jeśli Sable liczyła na jakąś reakcje drągala, to się przeliczyła. Mężczyzna zwyczajnie odszedł nie czekając i kompletnie nie interesując się jej odpowiedzią. Kobieta tym czasem kontynuowała swoje. Ja nazywam się Marta Pani. Marta Kent.- Szybko odpowiedziała kobieta, wiedząc, że w końcu ma szanse uzyskać od kogoś pomoc. - Ten o którego Pani pyta... Ja... Dobra Pani, jak Olafa zabierali, to nie pozwolili nam przy nim być. - Marta spuściła wzrok, jakby wstydząc się, że nie może pomóc Sabale. - Dobra Panie, mój Olaf, zanim go tam zesłali, to do wojska poszedł. Prosiłem, błagałam, aby nie zostawiał starej matki, ale nie chciał słuchać. Ponoć bił się dzielnie, jak było trzeba. Tak mówił a Ja mu wierze, bo to dobry chłopak jest Pani, dobry chłopak. Ale wtedy... Sama wiesz , kiedy Pani... - Marta wyraźnie ściszyła głos, nerwowo rozglądając się dokoła, jakby sprawdzała czy ktoś nie podsłuchuje. - Wtedy zesłali też innych wojskowych. A Ci i tak mieli szczęście, bo ich od razu na szubienice nie prowadzili. Olafa wzięli na drugą stronę, bo znał się na armatach i prochu ponoć a takiego tam potrzebowali. Na pewno się znał, bo to dobry chłopak jest Pani, dobry chłopak... - Sable zabłysły oczy. Domyślała się, o co mogło chodzić kobiecie. Sprawa Marcusa wszak nie dotyczyła tylko jego. W tamtym czasie wielu wojskowych oskarżono o spisek przeciw Imperatorowi i zdradę. Ponoć w niektórych Legionach doszło do walki... Większość oficerów stracono. Zwykli żołnierze dostali wyroki lub jak Olaf czy Marcus propozycje nie do odrzucenia. - W jakiej jednostce służył twój syn? - - W 82 Legionie z Gryphona dobra Pani. - Oczy Sable rozbłysły jeszcze bardziej. Stalowe Szczury jak nazywano 82 i 101 Legion z Gryphona. Zdobyły sławę między innymi w czasie Wojny Trzech Cesarzy, utrzymując Fort Bastogne przez dwa tygodnie, przed atakami blisko pięćdziesięciotysięcznej armii wroga. Ci żołnierze ponoć nigdy nie ustępowali z pola walki a ich formacja była nie do złamania. Marcus służył jak Dowódca artylerii w 82 Legionie... - Zapakowałam co tylko mogłam Pani. - Marta nie zauważyła zamyślenia swojej rozmówczyni - Ja biedna jestem, więc nie ma tam złota. Zresztą tam po drugiej stronie ponoć nie potrzebne. Ale dałam leki i nalewki, co sama zrobiłam. Suszone zioła, trochę miodu z leśnej pasieki, solona wołowina, bo Olaf ją bardzo lubi a tam pewnie nie ma. Dałam jego nóż myśliwski, bo mu zabrać nie pozwolili, osełkę, inne narzędzia, co je tu zostawił. Ciepłe ubranie, koc z grubej wełny, co go sama uszyłam, dratwę, bo Olaf szyć buty też umie. To dobry chłopak jest, dobry chłopak... - Wór swoje warzył. Bez wątpienia co najmniej drugie tyle, co jej własny bagaż. Tymczasem, na przedzie kolumny wokół drągala zebrało się kilku ludzi o wyglądzie charakterystycznym na tyle, że można było zidentyfikować ich jako owych zwiadowców. Na oko żaden miał więcej jak dwadzieścia parę wiosen... Ostatnio edytowane przez malahaj : 24-10-2017 o 22:39. |
27-10-2017, 23:29 | #4 |
Krucza Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez corax : 16-11-2017 o 12:09. |
03-11-2017, 15:57 | #5 |
Reputacja: 1 | Marta początkowo próbowała oponować, ale widząc, że nic nie zdziała, ani nie ma szans na pomoc od kogoś innego, w końcu pomogła przepakować rzeczy syna do plecaka Sable, przy okazji próbując przemycić kilka dodatkowych rzeczy. Jak się po chwili okazało się, zrobiła słusznie, bo w końcu dostrzegło ją kilku pilnujących porządku strażników i bez ceregieli odciągnęli kobietę od członków wyprawy. Sable zdołała się dowiedzieć tylko, że Marta nic nie wiedział o jej mężu, ale zapewniała, że Olaf pewnie będzie wiedział no i że to dobry chłopak jest. Tego Sable mogła być pewna. Podobnie jak tego, że plecak zrobił się znacząco cięższy. Nie na tyle, żeby go nie umieść, ale jeśli w grę wjedzie dłuższa wędrówka, konieczność sprintu, wspinaczki lub pływna, to różnica będzie już mocno odczuwalna. Przy lataniu pewnie też, choć tu Sable miał za małą praktykę, aby stwierdzić coś na pewno. Przynajmniej na razie. - Ruszamy za chwilę, jak tylko portal się otworzy... - Hainz nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem odpowiadając - ... a co do sygnału... - Drągal zwrócił się do całej grupki młokosów, hucznie nazywanych "Zwiadowcami". - Znacie Drozda? - Młodziki popatrzyli po sobie niepewnie... - Rudzika? Umiecie Rudzika? - - Ja umiem! - Niebieskooki rudzielec, zdawał się być z siebie bardzo dumny podnosząc wysoko rękę, jakby zgłaszał się do odpowiedzi w szkolnej ławce. - A reszta? Sygnał musimy znać wszyscy. Kosogłos? Nosz kurwa... - Ustalanie sygnału trwało dobre parę minut, w czasie których Hainz rzucał kolejne, dobrze znane Sable nazwy. Znała i umiała wszystkie wymienione przez drągala sygnały i nie uszło jej uwadze, że jej nie pytał o ich znajomość. W końcu stanęło na Sowie. Dziewczyna niemal parsknęła pod nosem. Sowa! Pamiętała jak nauczyła się tego razem z innymi dzieciakami gdy miała może z sześć lat. Leśne pohukiwania, które z zapałem uprawiał z innymi młokosami, ku utrapieniu dorosłych, były jedną z jej zabaw z dzieciństwa. Cóż, Ci tutaj najwyraźniej woleli grać w piłkę... - Gdy przejdziemy musimy znaleźć innych i siebie nawzajem. - Po ustaleniu sygnału Hainz zrobił im krótką odprawę. - Zabieracie ze sobą każdego, kogo znajdziecie i ruszacie ku pozostałych. Sygnał co dziesięć minut. Ja znajdę miejsce odpowiednie dla zbiórki i tam się zatrzymamy i będziemy zbierać całą wyprawę. Ja już mnie odnajdziecie, to zostawicie tych, których znaleźliście po drodze i wyślę was na poszukiwania pozostały. Po przejściu pewnie nas rozrzuci, ale jak już znajdzie kogoś z naszych, szczególnie innego Zwiadowce, to trzymajcie się razem. Nie chodzicie nigdzie sami, chyba, że nie ma innego wyjścia. Pamiętajcie o wszystkim co umiecie, ale nie ufajcie tej wiedzy. Tam podobno bardzo wiele rzeczy jest inne, więc trzeba się ich nauczyć od nowa. I za pierwszym razem, bo drugiego możecie nie dożyć. Dobra, to powiedzcie skąd jesteście i co umiecie... - Ostanie minuty przed Przejściem upłynęły Sable na słuchaniu o wątpliwym doświadczeniu i wyczynach jej młodych kolegów po fachu. Tak jak przypuszcza, wszyscy byli żółtodziobami, którzy nigdy nie opuścili okolic swych domów. Polowania, tropienie zwierzyny, od biedy zakładanie wnyków, to wszystko na co było ich stać. Choć jeden potrafił ponoć podbierać dzikim pszczołom miód. Przynajmniej tak mówił, bo gębę miał całą w śladach po użądleniach i to całkiem świeżych. Mówili na niego Gucio... ***** - Zaczyna się! Brama się otwiera! - Ciężko powiedzieć, kto rzucił hasło, ale wszyscy jak jeden mąż spojrzeli w kierunku pokracznej drewnianej konstrukcji. Początkowo Sable nie mogła dostrzec tam nic niezwykłego, ale po chwili powietrze przeszedł dziwny dźwięk. Świst, jakby nagle do lotu zerwało się stado ptaków. Tyle, że stado o liczebności mrowiska a pojedynczy ptak był wielkości dorodnej krowy. Za drewnianym "jajem" powietrze zafalowało i zrobiło się niewyraźne. Poza tym jednak otarcie portalu było mało efektowne. Choć może to tylko ona oczekiwał czegoś więcej? W końcu ostatni raz popatrzyła na świat "po tej stronie". - Dobra ludzie, pożegnajcie się w duchu, rzućcie ostatnie tęskne spojrzenia i powiedzcie coś patetycznego jeśli musicie. Ruszamy! - Osobą wydającą polecenia był oczywiście McKeon. Drągal tylko kiwną na nich głową, najwyraźniej nie mając nic patetycznego do powiedzenia i ruszyli za nim w kierunku portalu. Sable wyraźnie widziała jak młodzikom trzęsą się nogi i pocą ręce. Jedynie Heinz był milczącą oazą spokoju. Chyba musiał, inaczej co poniektórzy mogli by uciec, nawet pomimo uroczych uśmiechów bosmana Harknessa. Sama Sable też odczuwała dreszcze. Jakby nie patrzeć McKeon miał racje. To były jej ostatnie chwile tutaj. Idąc za jego poleceniem faktycznie pożegnała się w myślach ze wszystkim, co tu znała i rzuciła ostatnie tęskne spojrzenie. Jedynie patetyczne słowa postanowiła sobie darować. W tej chwili mówienie i tak nie szło jej zbyt dobrze... Samo przejście było... nagłe. Tak "nagłe", to chyba dobre słowo. W jednej chwili dziewczyna szła w kierunku portalu, który zdawał się jeszcze oddalony o dobre kilkadziesiąt kroków a w następnej czuła jakby wszechświat chciał ją przeżuć i wymemłać jak kawałek suchego chleba w ustach bezzębnej staruchy. Tyle ze stara raszpla, choć szczerbata, to ruszała żuchwą i mieliła jęzorem z podobną, częstotliwością jak mucha machała skrzydłami. No i z gęby śmierdło jej jak ze starej obory... Wokół siebie miała kakofonie kolorów, tworzącą bezkształtną, ciągle zmieniającą się masę... czegoś. W uszach jej huczało a żołądek wyraźnie chciał znaleźć jakieś inne, dogodniejsze miejsce w jej organizmie. Nie mógł się przy czym zdecydować czy miało by to być gdzieś w okolicach gardła, czy może nad kolanem, albo gdzieś zupełnie na zewnątrz, z widokiem na jej plecy. Na wszelki wypadek, przed podjęciem decyzji, postanowił odwiedzić wszystkie te lokacje. Jednocześnie. Puściła pawia. To znaczy miała podejrzenia, że to zrobiła, bo wydawał się to w tym momencie całkiem sensowny pomysł. Zmysły, nie chcąc być gorsze od żołądka, odmówiły jej posłuszeństwa. Starała się tylko mocno zacisnąć oczy i zatkać uszy dłońmi, aby nie zwariować. A przynajmniej miała nadzieje, ze jej ciało chociaż stara się wykonać jej polecenia. Względnie udaje, że je wykonuje. A nawet jeśli tylko stara się udawać, to w tej chwili nie mogła mieć mu tego za złe... ~~ Umieram... ~~ ***** ~~ Kurwa, szkoda, że nie umarłam... ~~ Nowy, wspaniały świat przywitał się z nią dokładnie w ten sam sposób jak swego czasu stary. Bólem. Pierwsze, co poczuła to pęd powietrza wokół siebie. Wydawał się jej nawet przyjemny, dopóki nie gruchnęła o coś z trzaskiem. Bark i miednica odezwały się ostrym bólem a Sable mimowolnie odkręciła się na bok. I znowu ten orzeźwiający pęd powietrza. Tyle, że teraz coś ją jeszcze chlastało po twarzy, jak pejczem. Trwało to tylko chwilę, bo znów o coś rąbnęła, dla odmiany tyłkiem i plecami. Potem był znowu lot i kolejne rąbnięcie. Warga pękała i w ustach poczuła znajomy smak krwi. Ostatni lot trwał odrobinę dłużej, ale zakończanie miał już mało oryginalne. Uderzenie wyrzuciło powietrze z płuc Sable i przez dobre parę minut skupiała się na tym, aby go z powrotem trochę nabrać. ~~ No, to pierwszą lekcję latania mamy z głowy. To nie takie trudne, jak mogłoby się wydawać... ~~ Rozdział I. Pupile małe i duże. Stękając i klnąc na czym świat - stary i nowy - stoi podniosła się z ziemi. Pierwsze wrażania mówiły o tym, że była dość mocno poobijana, ale nic sobie nie połamała. No, przynajmniej nic ważnego. Chyba. Była noc i była w lesie. Zadzierając głowę do góry dostrzegła drzewo na które spadła i trasę swego "przelotu" naznaczaną połamanymi gałęziami. W sumie to miała sporo szczęścia. Gdyby nie to drzewo, pierwsza lekcja latania bez wątpienia była by jej ostatnią. Pomna słów McKeona i Hainza rozejrzała się niepewnie wokół siebie, na szybko sprawdzając ekwipunek. Wszystko było mniej więcej na swoim miejscu, choć w plecaku mogło się coś uszkodzić. Było za ciemno żeby sprawdzić. Las był ciemny i gesty, ale póki co wyglądał na normalny las, taki jaki znałe ze "swojego świata". Pewności mieć nie mogła, bo światła nie było dość na bliższe obserwacje. Przyłożyła do ust odpowiednio złożone dłonie i po okolicy poniosło się pohukiwanie sowy. Czy tu w ogóle mają sowy? Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, ze wybór sygnału nie był szczególnie szczęśliwy. Była w nocy, w środku lasu i udawała sowę... Taaa... Na sygnał nikt nie odpowiedział, wiec chcąc nie chcąc ruszyła ostrożnie przed siebie. Teren był dość ostro spadzisty i Sable zdecydował udać się w górę zbocza, licząc, że stamtąd będzie miała lepszy widok. Dotarła na szczyt niewielkiego wzniesienia po jakiś pięciu minutach. Na miejscu faktycznie był niezły punkt widokowy, ponieważ las jeszcze nie pokonał tu skały wieńczącej szczyt wzniesienia, w efekcie wzgórze było "łyse" i dawało niezły widok na okolicę. Sable wdrapała się na skałę i rozjarzała dookoła. Pierwsze na co zwróciła uwagę, to niebo. Gwiazdy były zupełnie inne, niż te, które znała, ale to nie gwiazdy grały główną role na nieboskłonie. Nocne niebo, zamiast dobrze jej znanego jednego, zdobiły trzy okrągłe księżyce. Jeden, sporo większy, niż ten, do którego Sable była przyzwyczajona, świecił lekko żółtawym blaskiem. Drugi, nie wiele od niego oddalony był w miarę "normalny", tyle że trochę mniejszy i "zwyczajnie biały" a trzeci, będący już spory kawałek od swych większych braci, był najmniejszy i miał lekko czerwony kolor. Wszystkie razem, mimo, że były w pełni, nie dawały wiele więcej światła niż pojedynczy satelita "na starym świecie". Gdy już oderwała spojrzenie od nieba, skupiła się na bardziej przyziemnych krajobrazach. Na ile sięgała wzrokiem, wszędzie był las i to raczej gęsty. Drzewa porastały falujące wzgórza, które ciągnęły się w każdym kierunku, najdalej jak mogła dostrzec. Część roślin, które spotkała po drodze była jej dobrze znana, inne zaś widziała pierwszy raz w życiu. Było też spor takich, które były mniej lub bardziej podobne do znanych jej gatunków, ale różniły się większymi czy mniejszymi szczegółami. To samo dotyczyło odgłosów nocnego lasu. Niby znała większość tego co docierało do jej uszu, ale niektóre dźwięki... Cóż, teraz nie miała czasu na dokładniejsze obserwacje. Coś innego odciągnęło jej uwagę. - Kwik! Kwik! Kwik! - Świnia. Jedna z tych, które jeszcze niedawno widział szykujące się razem z nią do przejścia przez portal. Trzeba było im przyznać, że na tle reszty wyprawy w tej doniosłej chwili prezentowały się wyjątkowo dostojnie i z godnością. Nawet pomimo całego błota i gówna, które miały na sobie. Teraz zaś, jedna z nich właśnie wdreptała na mała polankę u podnóża wzgórza, na którym była Sable. Dziewczyna miała całkiem niezły widok na polankę i ryjącą w ziemi świnie. Kto wie, może znalazła lokalne trufle? Sable zaczęła się zastanawiać, czy powinna teraz zająć się łapaniem szynki w wstępnej fazie produkcji, czy jednak zostawić ją z jej truflami i poszukać kogoś bardziej wygadanego. Na bardziej uroczego czy dystyngowany i tak nie miała co liczyć, więc... Jej rozważania przerwał czarny kształt wypadający jak piorun na polankę. W jednej chwili świnia radośnie ryjła w ziemi, w drugiej smętnie zwisała z paszczy... Co to do cholery było!? Stworzenie przypominało trochę dużego kota w rodzaju pumy czy pantery, które Sable znała ze swego świata. Tyle, że miało dodatkową parę nóg, która wydłużała mu tułów i było wielkości konia... Wielkość nie przeszkadzała mu w byciu diabelnie szybkim drapieżnikiem. Fakt, była noc, ale Sable ledwo zarejestrowała wzrokiem jak czarny kształt wpadł na polanę, chyba zeskakując z wysokości jakiegoś drzewa. Biedna świnia nie zdążyła wydać nawet dźwięku. Drapieżnik zabił ją błyskawicznie w uścisku potężnych szczęk i od razu zaczął konsumpcje. Nie dbał o to, aby zabrać gdzieś swoją zdobycz czy ją ukryć. Nie bał się, że coś może mu ją odebrać. Cóż, przynajmniej teraz wiedziała, kto tu jest a szczycie łańcucha pokarmowego... Obserwacje Sable przerwało huczenie sowy, które rozległo się gdzieś w lesie. Raz, drugi, trzeci. Bez wątpienia to sygnał. Problem polegał na tym, że wielki drapieżca też go usłyszał i podniósł łeb znad swej ofiary i począł nasłuchiwać. Sable bez trudu ustaliła kierunek, z którego dochodziło pohukiwanie, niestety między nią a źródłem dźwięku był nowo poznany kolega. Wielki kot zastrzygł uszami i podniósł się znad swej ofiary i jednym skokiem ulotnił się z polany, znikając gdzieś między drzewami. Bez wątpienia udał się w kierunku, z którego dobiegał sygnał. Sabel zaklęła pod nosem. Zejście ze skały, bezpośrednio w kierunku polany było zbyt strome, musiała cofnąć się kawałek, zjeść ze skały, okrążyć ja i dopiero mogła ruszyć w kierunku huczenia. Tylko to trochę potrwa i przede wszystkim czy aby na pewno chce podążać za drapieżnym kotem wielkość konia.? Tak czy siak, tutaj już nic nie zdziała. Sable, obserwując całą scenę poniżej instynktownie przylgnęła do skały, teraz zaś, zaczęła się odwracać i wycofywać w stronę, w której przyszła. To znaczy, zaczęłaby, gdyby nagle omal nie stanęło jej serce. Tuż za nią siedział drugi "kotek". Gdyby Sable znała pojęcie zawału serca, to teraz bez wątpienia by go użyła. W pierwszej chwili zaczęła już żegnać się z życiem, dopiero po ułamku sekundy dotarło do niej, że tem tutaj kiciuś, choć trochę podobny do widzianego przed chwilą drapieżnika, był spor mniejszy. W sumie tu był wielkości sporego kota i poza parą dodatkowych odnóży, po środku tułowia, nie różnił się od niego tak bardzo. Jak już krew znów zaczęła krążyć jej w żyłach, dostrzega też sporo innych różnic miedzy tym tutaj kociakiem a świńskim katem, z przed momentu. Tymczasem kotek patrzył na nią ze stoickim spokojem i Sable mogą przysiądź, ze widzi w jego oczach zaciekawienie i... Rozbawianie? - Bleeek! - Cóż, znane jej "miauczenie" to nie było na pewno. "Kotek" wstał i jednym susem skoczył na dziewczynę i z gracją wylądował jej na kolanach. - Bleeek! - Normalnie Sable zareagowała by natychmiast. To nie był jakoś szczególnie szybki "atak". Teraz jednak poczuła niezrozumiały spokój i ku swojemu zdziwieniu położyła dłoń na futrze "kota" i pogłaskała go. Był bardzo przyjemny w dotyku i pod wpływ pieszczoty mruczał i wginał kark, zupełnie jak "normalne" koty. Spoglądał na nią wielkimi oczami i nie wiedzieć czemu, ogarnęło ją irracjonalne w tej sytuacji uczucie spokoju i przyjemności. - Bleeek! Bleeek!- Jej nowy kolega domagał się dalszego zainteresowania ze strony dłoni dziewczyny i wszytko byłoby świetnie, gdyby znowu nie rozległo się dobrze jej znane huczenie sowy... |
12-11-2017, 16:40 | #6 |
Krucza Reputacja: 1 |
|
22-11-2017, 22:15 | #7 |
Reputacja: 1 | Kotowate stworzenie bleknęło z rozczarowaniem, kiedy dziewczyna odstawiła go na ziemie. Nie przejawiało jednak żadnych oznak wrogości. "Kot" usiadł jedynie na skale przyglądając się jej z zaciekawieniem. Na Sable spłynęła cała paleta uczuć na raz. Ciężko to było ogarnąć, ale czuła jednocześnie lekkie rozczarowanie, jak po nagle i zbyt szybko przerwanej przyjemności, dużą dozę jakby zawodowej ciekawości i pewnego rodzaju rozbawianie, w rodzaju takiego, jaki odczuwa dorosły człowiek, obserwując małe dzieci bawiące się w dorosłych. Od tego wszystkiego prawie zakręciło się jej w głowie. Być może poświęciłaby temu jeszcze chwilę, gdyby nie natarczywe pohukiwanie nocnego ptaka. Dziewczyna rzuciła szybkie spojrzeniu w poszukiwaniu kolegów jej nowego przyjaciela, ale niczego nie zauważyła. Nie miał jednak wątpliwości, co do tego, że jeśli sześcionogie kotowate gdzieś tam były i nie chciały, aby je widziała, to nie miałyby z tym żadnego problemu. Jej towarzysz nie przejawiał chęci ruszenia za nią, więc zostawiła go tam gdzie był. Ostrożnie zeszła ze skały, kierując się za regularnie pojawiającym się dźwiękiem. Cały czas rozległą się dookoła, zawracając szczególną uwagę na korony drzew, wielkiego drapieżnika jednak nie było nigdzie widać. Z drugiej strony las był na tyle gęsty, że w nocy mogła go nie dostrzec, nawet gdyby był tuż obok niej. Niezbyt pokrzepiająca świadomość, Sowa jednak wzywała. Przedzierała się przez las prze dobre kilak minut, coraz bardziej zbliżając się do źródła dźwięku. W końcu go zobaczyła. To był Hainz. Drągal opierał się o pień wielkiego drzewa, jakby był czymś zmęczony. - Vit? Tutaj. - Odezwał się niemal w tym samym momencie, kiedy go zobaczyła. Skurczybyk albo miał tak doskonały wzrok, albo słuch. Choć może i jedno i drugie. Tak czy siak, podeszło do niego bez ociągania, darując sobie próby cichego podejścia. - Wyrzuciło mnie nad koronami drzew i skręciło nogę, przy upadku. Ty jesteś cała? - Drągal był konkretny do bólu. Przy bliższych oględzinach, faktycznie wyglądał nie szczególnie. Podpierał się na grubaśnym, wysokim kiju, który musiał sobie uciąć gdzieś po drodze. Ubranie miał porwane i nie ladzie. Na zarośniętej twarzy widoczne ślady krwi. Musiał faktycznie odebrać swoją lekcje latania i to mniej szczęśliwą niż ona. Sądząc po jego wyglądzie, owa skręcona noga, wcale nie musiała być wszystkim, co wyniósł z tej lekcji. Ot, tylko do tego postanowił się przyznać. - Jestem cała. - Odpowiedziała równie zwięźle, co spotkało się tylko ze skinieniem głowy. - Dobrze. Pomożesz mi iść. Musimy znaleźć resztę. Nie słyszałam żadnego innego sygnału, ale muszą gdzieś tu być. Musimy uważać, coś tu jest. Coś dużego... Nie widziałem tego, ale wyczuwam gdzieś w pobliżu. Chyba nie chce tego spotkać, więc... - Jego wywód przerwał okrzyk gdzieś z oddali. Ludzki okrzyk. Obydwoje zamarli, nasłuchując. - Pomocy! Jestem ranny! Pomocy! Coś tu jest! Ratunku! Ludzieeee! - Głos niósł się po lesie. Z tej odległości był ledwo słyszalny. Sable potrafiła jednak bez trudu ustalić kierunek z którego dobiegał. - To Miken. - rzucił Hainz oschle - Jeden z moich zwiadowców. Ten głu... - Nie zdążył dokończyć. Korny drzew nad nimi ożyły i ciemny kształt przeleciał im nad głowami. Coś dużego. Bardzo dużego. To było zbyt szybkie, aby się przyjrzeć, ale Sable mogła przysiądź, że miało sześć nóg i długi ogon. Sable zaklęła pod nosem. To musiał być ten drapieżnik, którego wcześniej widziała. Ten, lub jakiś jego krewniak... Musiał być dosłownie kilkanaście metrów od nich i nic nie zauważyli! - To musi być jakiś duży drapieżniki. Był praktycznie pod naszym nosem! - nawet stoicki drągal wydawał się zszokowany. - Ruszył po Mikena. Ja nie dam rady go dogonić, ale Ty... - Drągal spojrzał na nią pytająco, po czym wzruszył ramionami - Jeśli uważasz, że warto. - Cóż, decyzje zostawiał najwyraźniej w jej rękach. |
27-11-2017, 18:59 | #8 |
Krucza Reputacja: 1 |
|
06-12-2017, 23:45 | #9 |
Reputacja: 1 | - Idź. - W tym krótkim stwierdzeniu zawierała się cała odpowiedź drągala. Zdawał się chcieć o coś jeszcze zapytać, ale widać uznał, że nie ma teraz czasu na gadanie. Tropiciel poprawił się na swoim miejscu, obok siebie oparł miecz i łuk. Sable nie wiele mogła tu dla niego zrobić. Z resztą czas naglił. Ruszyła przed siebie, znów wytężając zmysły. Ze zlokalizowaniem Mikena nie było najmniejszego problemu. Chłopak wydzierał się regularnie i każdym krokiem słyszała go wyraźniej. Po chwili za swoimi plecami usłyszała sowie pohukiwanie. Domyśliła się, że to Heinz wznowił swoje "nadawanie". Podróż dłużyła się niemiłosiernie, mimo, że dziewczyna otrzymywała całkiem niezłe tempo. Nie udało się jej dostrzec śladów wielkiego drapieżcy, ale jeśli ten poruszał się po drzewach, nie było w tym nic dziwnego. Znalazła za kolejnego członka ekspedycji. Mężczyzna leżał pod drzewem, ale bez żadnych wątpliwość to nie upadek go zabił. Przez tors biegły trzy paskudne szarpane rany, bez żadnych wątpliwości zostawione pazurami czegoś dużego. Sable wzdrygnęła się. Mężczyzna nie miał na twarzy śladu strachu, jego broń była w pochwach, nie wyglądało na to, że przed swoją śmiercią był w jakikolwiek sposób ranny. Jego zabójca musiał go totalnie zaskoczyć. Co więcej, zabił go z czystej chęci odebrania życia, bo nie zadał sobie trudu zabrania, czy ukrycia swej zdobyczy i nigdzie nie było widać śladów jakikolwiek konsumpcji. Oczywiście zawsze coś mogło go wystraszyć, tylko czego mogło się bać coś takiego? Sable nie pamiętała tego człowieka, ale musiał być żołnierzem lub najemnikiem. Świadczył o tym pancerny napierśnik, który miał na sobie. Pancerny i rozpruty jak papier przez pazury jego zabójcy... Sable nie miała czasu na dokładne oględziny. Krzyki Mikena poganiały ją do drogi. Pozwoliła sobie tylko na szybki rzut oka na broń martwego wojownika. Wielgaśny topór raczej się jej nie przyda, ale... Tak, to było zdecydowanie coś dla niej. Sztylety, czy raczej przy jej sylwetce, krótkie miecze, były niesamowicie lekkie i idealnie wyważone. Światło księżyców odbijało się w ostrych jak brzytwa ostrzach i leżały w dłoniach jakby były dla niej stworzone. W domu pewnie były warte kilka wiosek. A tutaj... Sabel zabrała je wraz z ozdobnymi pochwami. Jemu się już nie przydadzą. Poszukiwania Mikena potrwały jeszcze kilka nerwowych minut. Kiedy jego krzyki stały się wyraźne dziewczyna zwolniła i zaczęła się skradać a potem czołgać. W sumie to nie wiedziała, czemu to zrobiła, ale poczuła... Ciężko to opisać. To było coś więcej niż instynkt. Nie rozkaz. Raczej wyraźna sugestia, płynąca od... Sable sama nie potrafił tego określić, ale bez wątpienia ten wewnętrzny głos wzbudzał szacunek kogoś, kto wie co mówi i przemawia za nim doświadczenie, do którego jej jeszcze dużo brakuje. Decyzja okazała się słuszna, bo kiedy ostrożnie i najciszej jak umiała czołgała się między gałęziami, znalazła się na brzegu małej polany. Na jej środku, jakieś dwadzieścia, może trzydzieści metrów od niej siedział chłopak, w którym rozpoznała jednego z młodych tropicieli Hainza. Chłopak siedział na sporym kamieniu, przykładając dłoń do rany na nodze. Sable zauważyła krew spływającą po kamieniu. W drugiej ręce chłopka miał miecz i rozglądał się nerwowo dookoła. Tyle tylko, że nie patrzył we właściwym kierunku. Trzeba było spoglądając w górę. Tym razem Sable go zauważyła. Duże, podobne do drapieżnego kota stworzenie, z trzema parami nóg, siedziało przyczajone na grubym konarze, po przeciwnej do niej stronie polany. Dziewczyna przełknęła ślinę. Drapieżnik był idealnie wtopiony w otoczenia, praktycznie niewidoczny. Sama nie wiedziała jakim cudem udało się jej go dostrzec. Zupełnie jakby coś kazało jej spojrzeć w tamtym kierunku i przyjrzeć się dokładniej... Nagle zamarła. Serce się jej niemal zatrzymało, kiedy coś puszystego dotknęło jej skóry na dłoni. Sama nie wiedziała, czy nie krzyknęła przez jej stalowe nerwy czy może... No właśnie co? Sekunda, która zajęła jej uświadomienie sobie, tego co ma przed oczami, była jedną w najdłuższych w jej życiu. Na szczęście nie ostatnią. Przynajmniej na razie. Tuż obok dziewczyny siedział bowiem jej sześcionogi towarzysz. Ten sam, którego spotkała już wcześniej, poznała go po charakterystycznej plamce za uchem. "Kot" - bo jakoś lepsze słowo nie przychodziło jej w tej chwili do głowy - leżał sobie spokojnie jakiś pół metra od niej, muskają ogonem jej dłoń. Wydawał jej się wręcz nonszalancko znudzony. Gdy pierwszy strach opadł, Sable poczuła, że ta jego postawa ją zirytowana. Zaraz jednak ogarnęła ją fala zaskoczenia i czegoś, co czuła czasami, kiedy musiała komuś wyjaśnić jakieś głupie nieporumienienie, którego była powodem. Trwało to tylko chwile i zaraz po tym pojawiła się ta sama zawodowa ciekawość, którą zdawała się odczuwać wcześniej. Tym razem nie czuła już jednak nuty rozbawiania. Raczej napięcie w oczekiwaniu.... No właśnie na co? Cokolwiek to miało być, musiało zdarzyć się szybko, bo czarny kształt, który zobaczyła na drzew, po drugiej stronie polany powoli podniósł się i zaczął iść po konarze w kierunku chłopaka... |
11-12-2017, 23:28 | #10 |
Krucza Reputacja: 1 |
|