Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-02-2010, 15:55   #1
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
[Wiedźmin] Nowy Początek

Rok 1280. Piętnaście lat po Wielkiej Wojnie.


Coś się kończy...


Historia zawsze lubiła zataczać koła.
Tak było i tym razem, gdy świat zniszczony Wielką Wojną, pogrążał się w coraz większym mroku. Wyludnione miasta odżywały powoli, pola wydawały niewiele plonów, których nie miał kto zbierać. Magia znów stała się ważna, gdy młode, prężne umysły gniły w niepodpisanych grobach, a nie było innych, by ich zastąpić. Technika znów uległa mrokowi rozwiązań najprostszych, a na niepilnowane drogi i gościńce zaczęły wylegać coraz to nowe stwory, żywiąc się rozpaczą i zniszczeniem.

Gdzieś daleko na południu pojawiło się jakieś nowego zagrożenie, o którym plotki docierały i na północ, a Nilfgaard wycofywał się pospiesznie wgłąb swojego terytorium. Władza centralna zniknęła a każdy z nowych królów i książąt żyli na swoim, uciskając resztki swojej ludności i zamykając się w twierdzach. Ich wojska z rzadka patrolowały główne trakty, ale rządni władzy ludzie nigdy nie rezygnowali z nowych łupów. Niepilnowane ziemie ogłaszali swoimi tylko po to, by móc wysłać swoich poborców, otoczonych zbrojną ochroną.
Wybuchały bunty i powstania, tłumione krwawo, lub wręcz przeciwnie - wygrywające z lokalnym władyką i dopiero potem niszczone przez sąsiada, który dojrzał łatwy łup.

Komanda elfów i krasnoludów zapadły głęboko w lasy i góry, a ich krew wciąż wrzała z nienawiści i chociaż sił nie miał już nikt, wiedzieli, że i tak powrócą. Chociażby po to, by umrzeć a nie żyć na krańcu świata. Niewielu się nauczyło, ale i to samo można było powiedzieć o ludziach. Wielu wciąż pamiętało i nie chciało zapomnieć, przekazując wiedzę okraszoną nienawiścią młodszemu pokoleniu.
Tylko największe miasta, jak Novigrad czy Wyzima utrzymywały względny spokój. Bardzo względny.

Nadeszły mroczne czasy, a ludzie przypominali sobie stare bajania, starą historię, początki. I wielu pytało gdzie podziali się wiedźmini.



Coś się zaczyna...



Jak już mówiono, historia zataczała koło, a mroczne czasy musiały wreszcie odbić się od dna. Tylko czy to już było dno?





Północne Królestwa, Góry Sine. Twierdza Kaer Morhen.

Eskel podrapał się po paskudnej bliźnie przecinającej mu twarz, patrząc na plecy mężczyzny przechodzącego przez stary, zwodzony most nad suchą fosą. Arina westchnęła, wiedząc, że to samo czeka i ją i to bardzo szybko. Mróz wciąż jeszcze trzymał, ale słońce stało już wyżej, a jego promienie potrafiły grzać nawet tutaj, w rozpadających się murach samotnej, zimnej, smutnej twierdzy. Zbliżała się wiosna, czas rozpoczynania wędrówek. Wiedźmini opuszczali siedliszcze, ale było ich niewielu, bardzo niewielu. Odchodzący właśnie Jurgen był drugim, który zimował i teraz odchodził. Poza nim i Lambertem został tylko Eskel i oczywiście Vesemir, zajmujący się teraz dwoma młodymi chłopakami. Jedynymi uczniami, którzy im pozostaną, gdy Arina ruszy w swoją drogę. Ona już skończyła szkolenie, przeszła próby, chociaż ból był bardzo świeży w jej umyśle, bowiem ciało zregenerowało się szybko, iście po wiedźmińsku.
Eskel odchrząknął. Patrzył na nią chyba już dość długo.
-Taki nasz parszywy los, Orla. Chodź, napijemy się.
Ruszyli bramą, zwinnie omijając małe gruzowiska. Kaer Morhen wymagało wielu napraw, ale nie było komu tego zrobić. Bardzo potrzebowali nowych dzieci do nauki, wiedzieli o tym wszyscy, ale nie mówił nikt. Lambert sprowadzał kogo się dało, ale był osamotniony. Jurgen równie młody jak Arina dopiero wyruszał w świat. Wiedźmiński fach wymierał, ale z drugiej strony, czasy sprzyjały temu, by od dna się odbić. Kaer Morhen bowiem już na dnie było z całą pewnością.

Przeszli przez dziedziniec, gdzie dwóch młodych skakało po małych pieńkach, wymachując mieczami. Oczy zasłonięte mieli opaskami, a stojący obok Vesemir nadzorował cały trening. Stary wiedźmin musiał mieć już dobrze ponad setkę lat i mimo wolniejszego starzenia, wyglądał jak dziadek. Dobrze utrzymany, wciąż sprawny, ale posiwiały i z twarzą okropnie naznaczoną długim, nieprzyjemnym życiem.
-Parada Leo! Mark, unik i zastawa. Zawsze, pamiętaj o tym, nawet jak uważasz, że są niepotrzebne!
Młodzieńcy wirowali w piruetach, gdy stanęli niedaleko. Stary spojrzał na Arinę, kiwając jej głową na powitanie. Ostatni dzień w Kaer Morhen, miejscu, które znała od dziecka i od którego nie oddalała się przez długie lata. Głos Vesemira był wciąż silny, ale i zmęczenie pobrzmiewało gdzieś tam głęboko.
-Jutro ruszasz, skoro świt. Jurgen udał się na zachód, Lambert południowy zachód. Zostaje południe, jeśli chcemy być wszędzie.
Zaśmiał się ironicznie, bez wesołości.
-Nie będę ci już nic gadał, pojęłaś wszystkie nauki, wszystko co mogliśmy ci dać. Jak widzisz, niewiele.
Westchnął, znów zwracając się w stronę ćwiczących.
-Leo! Co to miało być? Przeciąłby cię na pół, gdybyś robił takie głupoty!
Cóż, dwóch uczniów to więcej niż żaden. Arina i Jurgen w swoim czasie byli jedynymi w Kaer Morhen, chociaż przez te kilka lat pojawiali się nowi. Ale nie przechodzili prób.

Sala jadalna była ponura i zimna. Na stole nie było wiele, w końcu ten zamek nie posiadał służby. Eskel usiadł niedbale, nalewając wódki sobie i dziewczynie. Uniósł drewniany kubek w niemym toaście. Jedyne pożegnanie, podobnie było dzień wcześniej, z Jurgenem. Żaden wiedźmin nie umarł ze starości i tylko Vesemirowi było do tego blisko. Ale kto by chciał tyle żyć? Alkohol palił w żołądku, ale nie tak jak niektóre eliksiry. Za to rozgrzewał i poprawiał humor, czasami.
-Przygotuj się. Konia dostaniesz, kilka eliksirów i miecze. Reszta czeka na szlaku. Nauczysz się. Albo... nie.
Skrzywił się, a jego gęba zrobiła się jeszcze bardziej paskudna. Nie musiał dopowiadać co się stanie, jeśli się nie nauczy. Wiedźmini nie uczyli jeden drugiego poza Kaer Morhen. Musieli być twardzi i samowystarczalni. Przeżywali najlepsi.
 
Sekal jest offline  
Stary 20-02-2010, 14:32   #2
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Arina patrzyła z murów Kaer Morhen na ciemne niebo. Tej nocy nie było gwiazd. Nie było też widać dalekiego, obcego świata ciągnącego się poza murami twierdzy. Trochę kręciło jej się w głowie. Eskel rzadko kończył na jednej kolejce, a jej nie wypadało nie dotrzymać mu kroku.
Ostatnie dni wypełnione były pożegnaniami. Wiedźmini odchodzili, by walczyć z potworami. Pomagać ludziom. Do tego zostali stworzeni i tylko to potrafili robić: Walczyć.
Nikt jej nigdy nie zapytał, czy nie miałaby ochoty robić w życiu czegoś innego. Przeznaczenie zdecydowało o jej losie na długo przed urodzeniem.
Dziecko niespodzianka... Podobno kiedyś byli to tylko chłopcy. Potem jednak, kiedy potencjalnych kandydatów na kontynuację misji zaczęło ubywać, wiedźmini przestali być wybredni.
Popatrzyła na swój medalion. Symbol i moc zawarte w kawałku metalu w kształcie głowy wilka.
Jak mówił Vesemir, dzięki niemu ludzie od razu domyślą się, że jest wiedźminką.

Nie pamiętała swojego życia przed przybyciem do Kaer Morhen. Może dobrze, nie miała do czego tęsknić. Kiedyś może minie kogoś z członków swojej rodziny i nawet się tego nie domyśli. Jej prawdziwa rodzina mieszkała tutaj, w tej rozpadającej się budowli, której nawet nie było komu naprawiać. Kilku wiedźminów, kilku uczniów z których nie każdy przejdzie ostateczne próby.
Wczoraj pożegnała Jurgena. Był jej jak brat. Prawie w tym samy czasie przybyli do twierdzy. Uczyli się razem i razem przechodzili wszystkie próby. Teraz jednak ich drogi rozejdą się. Każdy ma swoja drogę do przejścia. Świat był wielki ich zaledwie kilkoro. Jeśli los będzie łaskawy może spotkają się tutaj zimą. Jednak szanse przeżycia wiedźmina, zwłaszcza początkującego były niewielkie. Nie miała złudzeń co do swoich umiejętności. Wiele jeszcze musiała się nauczyć, by móc, choć w niewielkim stopniu dorównać umiejętnościom Lamberta, nie wspominając nawet o wiekowym, ale ciągle sprawnym Vesemirze.

Zeszła z murów i poszła spakować to co miała ze sobą zabrać. Nie było tego wiele. Druga koszula, trochę suchego prowiantu, manierka z wodą, kilka eliksirów, coś na rozpalenie ogniska, koc. Ukryła sakiewkę z monetami, które wcześniej wręczył jej stary mistrz.
Konia wybrała już wcześniej. Gniady wałach był silny i wytrzymały, co zaś najistotniejsze niezbyt narowisty. Przy jej nikłych umiejętnościach jeździeckich jak najbardziej odpowiedni. Eskel powiedział, że nie ma imienia, więc nazwała go Rudy. Dobrze pasowało do odcienia sierści. Każdy powinien mieć jakieś imię.

Ostatnia noc w „domu” minęła szybko. Gdy nastał świt zebrała swoje rzeczy, osiodłała konia i przeszła przez bramę. Popatrzyła na południe. Młody orzeł rozwijał po raz pierwszy skrzydła i wylatywał z gniazda osadzonego wysoko na skale. Jeśli nie będzie umiał utrzymać się w powietrzu, jeśli instynkt nie podpowie mu jak latać, spadnie w przepaść.
Przed Orlą rozciągał się świat pełen potworów, tych zwierzęcych, do walki z którymi była szkolona i tych ludzkich, wobec których była całkowicie bezbronna.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 20-02-2010 o 22:01.
Eleanor jest offline  
Stary 21-02-2010, 17:53   #3
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Żwir chrzęścił pod stopami wierzchowca, gdy młoda wiedźminka powoli zjeżdżała krętą ścieżką. Kaer Morhen zostawało coraz bardziej z tyłu, a czaszki po obu stronach wąskiej ścieżki były coraz rzadsze. Pamiątka po ataku, pamiątka po wyrżnięciu całej twierdzy przez podjudzony przez kogoś tłum. Złamano ich, a od tego czasu wiedźminom nie udało się odrodzić, a tylko Vesemir zachował wiedzę o rytuałach i próbach. Teraz on i Eskel stacjonowali w zamku, pozostali zaś mieli sprowadzać dzieci niespodzianki. Ale jacy pozostali? Do niedawna pojawiał się tylko Lambert. Słuch zaginął po legendarnym Białym Wilku, nie pierwszy już zresztą raz, a innych nie było. Nie było też wieści z dwóch innych szkół wiedźminów, nie było wieści i to od kilkunastu albo i kilkudziesięciu lat. Teraz przyszłość tego fachu spoczywała na barkach tych kilkorga, którzy ruszyli w drogę. Arinie wypadło poruszać się na południe, wiedziała więc, że górski, wyjałowiony krajobraz będzie towarzyszył jej przez długi czas. Najbliższe większe miasto, Ard Carraigh, znajdowało się bardziej na zachód, droga więc wypadała ku Ban Ard, małemu, górskiemu miasteczku na południu Kaedwen. W dużych miastach i tak wiedźmini nie mieli teraz czego szukać. Wielu ludzi już zapomniało co symbolizował medalion na piersi dziwnego człowieka z mieczem na plecach.

Kilka dni minęło od czasu, jak straciła z oczu Kaer Morhen, gdy dojechała do pierwszej wsi przy trakcie. Tutaj, na dalekiej północy, ludzie byli biedni, ale za to spokojni, jeśli nikt nie wtrącał się w ich życie. Uprawy nie były duże, podobnie jak wsie, gdzie kilkanaście chat rozstawiano bez ładu i składu, a zabobonni ludzie kłaniali się przejeżdżającemu konnemu. Doskonale wiedzieli kto zacz, a jeśli jakaś nienawiść do wiedźminów była tu żywiona, to ukrywano ją dobrze, podając za halerza gorącą strawę w chacie sołtysa czy wójta. Karczmy budowano rzadko, dopiero gdzieś od Ard Carraigh zaczynały się bardziej uczęszczane szlaki i takie przybytki miały prawo istnienia. Spokój jednak przypłacali łowcy potworów biedą, gdyż tutejsi potworów do zabicia nie mieli, a nawet jak mieli, to nie było czym zapłacić. A nikt z wiedźminów za darmo życia nie nadstawiał, jeśli nie miał ku temu bardzo poważnego powodu. Jeden czy dwóch zeżartych chłopów na rok to niewielka strata, zwłaszcza, że pewnikiem sami wleźli tam, gdzie nie powinni, upojeni okowitą.

Orla podążała więc coraz bardziej na południe, a dwa kolejne tygodnie wlokły się niemiłosiernie, urozmaicane wątpliwymi rozmowami z tutejszą ludnością, obijaniem tyłka o siodło i codziennymi treningami, koniecznymi do tego, by nie wyjść z wprawy. Ale po prawdzie było nudno, jedzenia nie było wiele, podobnie jak i denarów, które tak czy inaczej do przetrwania będą konieczne. Kto bowiem widział, by wiedźmin ganiał po lesie z mieczem i próbował upolować jakąś zwierzynę?

Może właśnie to znudzenie sprawiło, że dosłyszała podniesione głosy dopiero po minięciu kolejnego zakrętu. Góry były już tutaj mniejsze, za to trakt prowadził lasami, utrudniając, uniemożliwiając w zasadzie jakąś dalszą obserwację. A teraz wyjechała prosto na nieznajomych, z których chyba jednak nikt nie dostrzegł jej w pierwszej chwili. Drogę tarasował niewielki pień, zwalony tutaj niedawno. Przed nim stał wóz, wyładowany jakimiś towarami. A głosy pochodziły od szóstki ludzi, a może piątki, gdyż jakiś mężczyzna leżał na trakcie i nie poruszał się. Młodą kobietę właśnie obłapiał jakiś chłop w brudnym ubraniu, dzierżący w łapie siekierę. Duży był i zarośnięty, no i na dziewkę łasy. To ona krzyczała najgłośniej, z przerażenia próbując cofnąć się poza zasięg jego łap.
Pozostali dwaj bandyci, z których jeden miał nawet zardzewiały miecz, drugi zaś nabijaną ćwiekami maczugę, śmiali się i szturchali odganiającego się od nich człowieka w brunatnej, długiej szacie, widywanej u zakonników czy kapłanów. W rękach trzymał lagę, machając nią w tę i wewtę, ale sapał przy tym straszliwie, co ni chybi spowodowane było jego niemałą tuszą.
-Won przybłędy! Świątobliwego męża chcecie tykać?! Klątwę ześlę, kuśki wam poodpadają! I na dziewkę nastawać, dam ja wam dowiwatu!
Pyskaty może i był, ale rady tym dwóm dać nie mógł, zwłaszcza, że nudziła się im już zabawa i miecz trafił, krwią zalewając lewe ramię kapłana.
-Nic od ciebie nie chcemy, spieprzaj a życie uchowasz! A klątwami nie strasz, my nie zabobonne baby!
Dziewka pisnęła jeszcze głośnej, ten duży bowiem rozchłestał już jej koszulę, dobierając się do obnażonych cycków. Arina nie takie potwory chciała spotykać na swojej drodze.
 
Sekal jest offline  
Stary 22-02-2010, 10:22   #4
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Przejechała przez resztki mostu spoglądając w dół na fosę. Kopczyki czaszek szczerzyły się do niej w szczerbatych uśmiechach. Odpowiedziała krzywym uśmiechem. Dla kogoś, kto oglądał je prawie codziennie, przez ostatnie dwanaście lat życia, były jak starzy przyjaciele, ustawieni w pożegnalnym szpalerze.
Szkielety wokół twierdzy, stanowiły część historii wpajanej jej od dziecka. Przypomnienie ludzkiej niewdzięczności i nietolerancji. Typowych reakcji na które musiała być przygotowana. Vesemir obdarł ją bez wahania ze złudzeń: Świat nie kochał Mutantów, nie znosił inności. Kiedy byli potrzebni wzywano ich, nigdy jednak nie znikała rezerwa. Gdy wykonali swe zadanie powinni odejść jak najszybciej, by nie kalać otoczenia swym niegodnym istnieniem. „Bierz zapłatę i nie oglądaj się za siebie dziewczyno. Niczego nie oczekuj bo spotka Cię tylko rozczarowanie”

Jechała ostrożnie. Tereny wokół Kaer Morhen słynęły z dzikości i niedostępności. Wystarczył jeden fałszywy krok, by noga konia ugrzęzła w szczelinie, albo osunęła się po śliskiej pochyłości. Pieszo pokonałaby ją bez problemu, konno nie czuła się jednak zbyt pewnie. W końcu dotarła do granicy lasu.
Obróciła się w siodle po raz ostatni zerkając na "Mordownię", wąska dróżkę wokół twierdzy, na której godzinami trenowała szybkość biegu i kontrolę oddechu.
Ostatnie wspomnienia z "domu" jakie zachowa w swej pamięci.

***

Południowy kierunek okazał się straszliwym pustkowiem. Przez kilka dni nie spotkała jednego żywego człowieka. Zapasy żywności powoli zaczynały się kończyć, mimo, że jadła bardzo oszczędnie. Pokutowała też za niezbyt częste lekcje jazdy konnej. Nieprzyzwyczajona do siodła obijała sobie tyłek o twardy łęk, a ciało między udami nosiło sporo otarć. Skrzywiła się ironicznie: Najwyraźniej wiedźmińskie mutageny nie zdołały utwardzić jej skóry, a szkoda!
W końcu napotkała pierwsza ludzką siedzibę, a potem następne. Wbrew temu co oczekiwała, ludzie nie okazywali jej wrogości ani niechęci, nie potrzebowali też jednak jej usług, a może po prostu byli na nie za biedni lub za oszczędni? Praktycyzm wieśniaków!

Monotonna droga i kołyszący chód Rudego, działały usypiająco. Jedyne zajęcie jakiemu się ostatnio oddawała to wieczny trening. Nie mogła wyjść z wprawy. Ba! Musiała być coraz lepsza. To była jedyna szansa na przeżycie. Dlatego ćwiczyła na każdym postoju, aż do całkowitego wyczerpania. A potem leżała na ziemi, wpatrując się w nocne niebo i ćwicząc bezdech. Przypomniała sobie jak kiedyś z Jurgenem założyli się o to, kto dłużej wytrzyma pod wodą i żadne nie chciało ustąpić pola. Dwoje podtopionych dzieciaków wyciągnął dopiero Eskel i zrugał porządnie. Pojedynek nigdy nie został rozstrzygnięty...

Ze wspomnień wyrwały ją krzyki dochodzące zza zakrętu. Odruchowo sięgnęła po miecz, oczekując spotkania pierwszego w swoim życiu monstrum.
Zwalony pień i stojący przed nim wóz, ewidentnie świadczyły o zasadzce, niestety napastnikami okazali się ludzie. Najgorsze potwory stąpające po ziemi. Nie zauważyli jej zajęci swoim procederem. Miała więc czas by zeskoczyć z konia i podejść dwa kroki:
- Zostawcie tych ludzi i odejdźcie – Zakrzyknęła głośno.
W pierwszym momencie mężczyźni spięli się, ale widząc, że ich potencjalnym przeciwnikiem, jest szczupła dziewczyna, z mieczem prawie dorównującym jej długością. Opuszczonym w dół, przez co wyglądał jakby z trudem była w stanie go unieść.
- Kogo my tu mamy? Kobieta próbująca udawać wiedźmina? Nie słyszałaś, ze wiedźmini to tylko mężczyźni? - Zawołał ten z siekierą, a pozostali roześmiali się jej prosto w nos i ruszyli do ataku.

Bandyta z mieczem był najbliżej, jednym skokiem pokonał odległość do Ariny i zamierzył się ostrzem. Zablokowała uderzenie, a potem zręcznie odbiła nadlatującą z drugiej strony siekierę. Napastnik z maczugą, okrążył ją od tyłu próbując powalić przeciwniczkę uderzeniem w głowę. Okazała się jednak zbyt szybka. Jego broń przecięła powietrze, a on sam nadział się na czubek wiedźmińskiego miecza.
Moment bezpośredniego starcia wykorzystał „miecznik” przecinając przedramię dziewczyny. Na ziemię spłynęły krople wiedźmińskiej krwi, ale Arina nie czuła bólu, zamienił się on w rządzę zabijania. Z wściekłością runęła na swojego oponenta. Głęboka rana w udzie wycisnęła przekleństwo z ust mężczyzny
Ostudziło to jednak ich zapędy, tym bardziej, że gruby kapłan z lagą także ruszył do ataku. Przeciwnik z siekierą, zatoczył się mocno po solidnym ciosie przez plecy i drugim nieco lżejszym w czaszkę.
Wycofali się pospiesznie w tył i zniknęli w gęstym lesie.
Arina wytarła starannie miecz z krwi i wsunęła go do pochwy.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 22-02-2010 o 12:26.
Eleanor jest offline  
Stary 25-02-2010, 13:33   #5
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Bandyci uciekli z podkulonymi ogonami, zostawiając po sobie krwawy ślad. Jeden utykał poważnie, a krew plamiła mu całą nogę. Pewnie upadł gdzieś w krzakach, może nawet dogorywając jak ostrze przecięło tętnicę. Arina i napadnięci przez hanzę ludzie nie mieli zamiaru się tym przejmować. Wiedźminka teraz mogła się przyjrzeć bliżej uratowanym.
Dziewczyna była w jej wieku, mniej więcej. Wyglądała oczywiście na mniej przy porównywaniu. Teraz próbowała zasłonić swoje wdzięki, jednocześnie zginając się i w torsjach wyrzucając z siebie wszystkie zjedzone ostatnio posiłki. To odejmowało jej i tak wątpliwego uroku. Mężczyzna, który jej towarzyszył, mógł być jej mężem. Był nieco starszy, chociaż zapuszczony. Na skroni rósł mu duży siniak, ale ocknął się właśnie i jęknął, podnosząc się z trudem. Poszczęściło mu się, rabusie nie byli zainteresowani zabijaniem. Trzeci z uratowanych, opasły człowiek w kapłańskich szatach, wciąż wyglądał na wściekłego, ale na widok swojej wybawicielki i uciekających ludzi rozpogodził się i poklepał Orlą po ramieniu, wywołując przy tym syk bólu. Ramię krwawiło.
-Mojaż ty wybawicielko, któżeby się spodziewał! Jam Wyrwichwast, kapłan przespaniałego Kreve! W drodze żem się do tej tu dwójki przyłączył, co z towarem do Vixen wracała. Tam mam opactwo objąć, za wierną i przykładną służbę naszemu wspólnemu bogowi! Ale, gadam tu, a tyś ranna! Pomóc pozwól.
Czuć od niego było okowitą, ale trzymał się nieźle, a ruchy dłoni miał pewne. Rana wnet została obandażowana, podobnie jak głowa mężczyzny i kilka ran kapłana. Na koniec ten ostatni zdjął z szyi medalion i założył go Arinie.
-No, zakażenia wy wiedźmini i tak pewnie nie łapiecie, ale dzięki temu zanim dojdziem, to draśnięcie zalepi się jakby go nie było!

Samo miasteczko miało być niedaleko, razem więc droga wypadała, gdy małżeństwo, Irinina i Kozmin jak się okazało, pozbierało się wreszcie i pogoniła zaprzężoną w wóz szkapę. Na Orlą patrzyli jednak z ledwo ukrywaną pogardą i niechęcią. O podziękowaniach to mowy być nie mogło, ale Vesemir ostrzegał przed tym nie raz i nie dwa. Wyrwichwast za to nie miał żadnych uprzedzeń, mówiąc dużo, ale bez konkretnego tematu przewodniego, chociaż na czoło wybijały się tu pochwały ku chwale Kreve. Wyprowadził z zarośli osiołka, na którym miał swoje toboły, niezbyt liczne. Zawiniątko z ubraniami, trochę podróżnego ekwipunku i skrzyneczkę, której stan sprawdził od razu, ale nie otworzył a do zawartości przyznać się nie chciał.
Reszta podróży minęła spokojnie i przed wieczorem dotarli do Vixen, gdzie każdy podążył swoją drogą.
Miasteczko nie było zaiste metropolią, ale własny ratusz, zajazd i świątynię posiadało. Nieopodal znajdowały się złoża miedzi na tyle obfite, aby zapewnić godziwą egzystencję miasteczku i zarazem na tyle ubogie, aby nie skusiły jakiegoś obcego wielmoży i co ważne nie ściągały w okolice Vixen nadmiaru obszarpańców. Okoliczne lasy, zwane Bukową Knieją też uważano bardzo miłe miejsce, nie brakowało w nich ani dzikiego zwierza, ani kłusowników.

Miejscowa spelunka dumnie zwana “Zajazdem Mistrza Anzelma” zachwycić mogła jedynie biustem żony Anzelma, ale pokój, choć niezbyt czysty i pachnący, dostać można było bez problemu. Jedzenie i piwo było dość tanie, a w smaku adekwatne do ceny. Ponadto, podawano niezła miejscową wódkę, również tanio, na tyle, by wiedźminka mogła sobie na to pozwolić. Inna sprawa, że gotowizny wiele nie zostało i należało jakąś robotę podchwycić. w samej karczmie próżno było jej szukać, bo jedynymi gośćmi poza Ariną byli dwaj mężczyźni, z bronią i w podróżnych ubraniach. Karczmarka przedstawiła ich, cichcem rzecz jasna, jako łowcę czarownic zwanego Sly Fox i jego ucznia. Wieczór się zbliżał, ale spać było za wcześnie.
Osada położona była wzdłuż traktu, spacer po niej nie zajmował dużo czasu. Przejście od kuźni, która znajdowała się na wschodnim krańcu Vixen, do świątyni i cmentarza, na jego zachodzie zajmowało niespełna dwa kwadranse.
 
__________________
If I can't be my own
I'd feel better dead
Sekal jest offline  
Stary 02-03-2010, 19:45   #6
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Przeciwnicy uciekli. Stoczyła pierwszą walkę. Wygrała, przeżyła i nawet nie odniosła wielkich obrażeń, ale nie czuła satysfakcji. Nie chciała zabijać ludzi, to budziło w niej sprzeciw, niesmak. Nie do tego ją wyszkolono, ale miała dziwne przeczucie, że takie sytuacje będą zdarzać się niestety dość często.
Popatrzyła z ciekawością na osoby, którym przyszła z pomocą. Dwójka z nich, prawdopodobnie małżeństwo, kiedy tylko zorientowali się z kim mają do czynienia, zaczęli jawnie okazywać jej swoje uczucia.
W odpowiedzi uśmiechnęła się się chłodno. Na pogardę też ją przygotowano. Była tylko przydatnym narzędziem. Kiedy przestawała nim być, mogła zostać bez skrupułów odrzucona w kąt. Ba! Była gorzej niż narzędzie, bo nie trzeba było o nią dbać! No i była mutantem. Jakoś nikogo nie obchodził fakt, że nie dano jej wyboru.
Gdyby nie obecność korpulentnego, jowialnego kapłana, zabrałaby swoje rzeczy i pojechała dalej bez słowa. Przywitał ją ciepło, ze szczerym uśmiechem, a dodatkowo okazał się zręcznym medykiem. Jego naszyjnik rzeczywiście szybko zasklepiał ranę Ariny. Czuła jak ciało wraca do normy. Znała to uczucie z działania Jaskółki. Tu reakcja nie przebiegała wprawdzie aż tak gwałtownie, nie miała też jednak i negatywnych skutków typowych dla wiedźmińskiego eliksiru.
Orla uśmiechnęła się do mężczyzny z wdzięcznością, pozostałych ignorując całkowicie.

Ruszyli w kierunku najbliższego miasteczka.
Wyrwichwast, jak przedstawił się kapłan, był słusznych gabarytów, zwłaszcza w okolicy talii, co wyraźnie wskazywało na życie raczej dostatnie i spokojne. Po za tym, był chyba najbardziej gadatliwą postacią z wszystkich, jakie Arina spotkała w swoim życiu, nawet gdyby zsumować ich elokwencję. Mówił dużo, głośno i najwyraźniej obojętnie o czym. Nie przeszkadzało mu zdecydowanie niewielkie współuczestnictwo dziewczyny, która ograniczała się do sporadycznych przytaknięć i mruknięć mogących wyrażać wszystko od lekkiego zdziwienia do wielkiego zaskoczenia.
Dowiedziała się od niego między innymi, że miasteczko do którego zmierzają nazywa się Vixen, a on sam jest kapłanem boga Kreve, którego opactwo w rzeczonym miasteczku właśnie ma przejąć. Mogła się tego zresztą sama domyślić po metalowym symbolu błyskawicy, wiszącym na jego piersi. Pamiętała z nauk Vesemira, że ze względu na główne przykazanie wiary kapłanów tego boga: Walkę ze złem występującym przeciw ludziom; powinni oni być naturalnymi sprzymierzeńcami wiedźminów. Z tym jednak bywało różnie i wszystko zależało od człowieka. Najwyraźniej Wyrwichwasta, Orla mogła zaliczyć do kategorii potencjalnych sojuszników. Ciekawe czy w Vixen znajdzie się jakieś zajęcie dla wiedźmina. Pieniądze kurczyły się w zastraszającym tempie i miała nadzieję, że będzie to coś dobrze płatnego. Rozmyślała o tym słuchając monologu mężczyzny.

Droga do miasteczka minęła szybko, choć w drodze musieli być kilka godzin, zbliżał się już bowiem wieczór.
Młoda wiedźminka z ciekawością rozejrzała się po osiedlu. Dla większości Vixen byłoby pewnie skromną mieściną, ale dla niej stanowiło największe ludzkie skupisko, jakie miała dotąd okazje oglądać w życiu. Pożegnała się z kapłanem oddając mu przy tym naszyjnik. Pozostali podróżni także skinęli mu głową, ją skutecznie omijając wzrokiem i pospiesznie oddalili się od kłopotliwego towarzystwa.
Szybko znalazła karczmę, która poza wątpliwej jakości piwem oferowała pokoje na nocleg. Myśl o śnie w łóżku, była zdecydowanie kusząca. Godzina była jednak za młoda na sen, postanowiła więc najpierw rozejrzeć się za potencjalnym zajęciem.
Łowcę czarownic i jego ucznia, o których wspomniała jej karczmarka ominęła szerokim łukiem. Nie miała pojęcia jakie maja poglądy na temat wiedźminów i jakoś nie było jej spieszno by to sprawdzać.
Miasteczko miało własny ratusz, będący jak skrupulatnie poinformowała ją żona Mistrza Anzelma, siedzibą wójta i gildii kupieckiej. Nic więc dziwnego, że właśnie tam Arina skierowała pierwsze kroki w poszukiwaniu zajęcia. Na głównej ścianie budynku, w miejscu dość wyeksponowanym, znajdowała się tablica upamiętniająca pochwycenie przez dzielnych mieszkańców miasta zbója zwanego Królem Bukowej Kniei. To trochę przystopowało entuzjazm dziewczyny. Skoro pochwycenie jakiegoś kłusownika, mieszkańcy honorowali pamiątkową tablica, musiało to być cholernie spokojne i senne miasteczko.
Ponieważ jednak już tu przyszła, nie zamierzała wracać bez podjęcia jakiejkolwiek próby zdobycia pieniędzy. Nacisnęła klamkę i śmiało weszła do środka.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 02-03-2010 o 20:14.
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172