Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-01-2012, 18:49   #141
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Letnie ubrania to fakt sprawdzały się świetnie w letnich warunkach, po to w końcu były, ale jeśli martwiłam się tym, że odkrywały moje tatuaże okultystyczne to, co dopiero mówić tu o próbie ukrycia pod nimi broni. Przygotowywałam się do wyjazdu w teren i próbowałam coś zrobić z moimi czterema nożami, srebrnymi kajdankami, srebrnym łańcuchem i innymi gadżetami, które zwykle nosiłam w pracy no i bądźmy szczerzy poza nią na ogół też. Mogłam to wszystko wdziać na siebie, ale wyglądałabym nie przymierzając jak Egzekutor a nie Fantom. Zawsze uważałam, że Fantom powinien działać tak żeby nikt nie wiedział, co dokładnie robił, w co był uzbrojony, co mógł zrobić a najlepiej jeszcze żeby nie było wiadomo gdzie się w danej chwili znajdował. Dwa noże noszone przeze mnie zwykle w pochewkach na przedramionach w końcu wcisnęłam do torby. Jeśli nie miałam długiego rękawa to musiała mi wystarczyć obszerna torba. Dwa dłuższe noże zazwyczaj przymocowane nad kostkami na łydkach też sprawiły mi problemy. Ukrywałam je pod długimi nogawkami spodni albo w butach z długimi cholewkami. W końcu jeden z nich zapięłam w uprzęży na udzie. Nóż był po wewnętrznej stronie nogi tak by się nie odznaczał pod sukienką. Teraz wystarczyło żeby włożyła rękę między nogi i już byłam uzbrojona. Drugie ostrze schowałam do torby. Próbowałam też umieścić je na nodze, ale wtedy przy chodzeniu szorowałam jednym nożem o drugi. Beznadziejne. Resztę mojego sprzęcioru także upchałam w torebce, która już nieźle pobrzękiwała. Musiałam ją trzymać blisko siebie, bo w razie zagrożenia gdybym nie mogła dopchać się do moich klamotów będę musiała liczyć tylko na jeden nóż i na Scotta a to była marna perspektywa. Zrezygnowałam również z kamizelki kevlarowej. Miejsce zbrodni nie znajdowało się na Rewirze, policja była tam od dłuższego czasu a po napastniku nie zostały inne ślady poza pozostawionymi ciałami. Postanowiłam, więc zaryzykować i nie wbijać się w to ustrojstwo.

Na miejscu zbrodni nadal kręciła się liczna ekipa od gliniarzy. Wysiadłam z wozu i poczułam się trochę niedorzecznie w mojej sukience, kapeluszu słomkowym i dużych, ciemnych okularach. Jakbym się wybierała na cholerny piknik albo była niespełna rozumu. Następnym razem ubiorę się bardziej służbowo i profesjonalnie będę się pocić z całą resztą.
Ostrożnie podchodziłam do blaszaka, który udawał knajpę a tak naprawdę był tylko olbrzymim kawałem starego rupiecia. Takie rzeczy potrafiły się mocno nagrzewać w słońcu a jeszcze tłoczący się w środku ludzie, którzy robili zdjęcia przy użyciu lamp błyskowych nie poprawiali cyrkulacji powietrza w kontenerze. Stanęłam w wejściu i mnie zamurowało. Nie byłam w stanie zrobić kroku. Wspomnienia napłynęły wezbraną falą i uderzyły we mnie z siłą tsunami. Nawet krwawe rozbryzgi, którym miałam okazję się przyjrzeć stojąc w wejściu układały się podobnie do tych, które przechowywałam we wspomnieniach.
Nathan o coś mnie pytał, a ja słyszałam go jak przez mgłę.

- Teraz ten lunch wydaje mi się bardzo niedobrym pomysłem – powiedziałam do niego nie chcąc zbywać go milczeniem.

Potem dostrzegłam, że porucznik Redboys stanął w pewnej odległości od baru i potraktowałam to jako swoją szansę na ucieczkę z tego miejsca, chociaż o kawałek, chociaż o te kilka jardów.

Skierowałam się w jego kierunku wyczuwając przy tym zawirowania Całunu, ale nie potrafiłam po nich określić istoty, która objawiła się w tym miejscu. Minęło za dużo czasu od jej odejścia. Pozostały tylko echa i były nad wyraz silne. Naprawdę intensywne, ale mogły być tak potężne zarówno ze względu na istotę jak i samą masakrę.

Rzuciłam spojrzenie za siebie i zobaczyłam, że Nathan i Laura weszli do kontenera, aby obejrzeć miejsce zbrodni. Właściwie to nasza rola na miejscu przestępstwa ograniczała się tylko do przeskanowania okolicy Zmysłem Śmierci, którym żaden z policjantów nie dysponował i odszukaniem ewentualnych okultystycznych pozostałości po rytuałach. Bądźmy szczerzy na pewno nie byliśmy w stanie wyciągnąć ze śladów i ciał więcej wniosków niż policyjni technicy i patolodzy.

Stanęłam blisko porucznika, więc kiedy się już uspokoiłam postanowiłam z nim pogadać. W miejscu gdzie się znajdowaliśmy było bardzo ciepło, bo cień rzucany przez budynek tutaj nie sięgał a i tak miałam gęsią skórkę na ramionach.

- Dostaliśmy informacje, że byli jacyś świadkowie tej zbrodni, to prawda? A tak w ogóle to jestem Emma Harcourt - wyciągnęłam rękę w geście powitania zupełnie ignorując fakt jak nieprofesjonalnie wyglądałam ubrana w zwiewną, letnią sukienkę.

- Miło mi. – Jeśli Andy coś sobie pomyślał o moim stroju to nie dał tego po sobie poznać nic a nic - Tak. Mamy trójkę, która przeżyła i widziała napastnika. Są na naszym posterunku. Dwie kobiety i mężczyzna. Powiązani ze Śmiertelnymi Skorpionami, jeśli zna pani, pani Emmo te przestępcze ugrupowanie.

- Tak, słyszałam o nich. – Odrzekłam krótko nie wdając się w niepotrzebne tłumaczenia - To ich lokal, prawda?

- Tak. Jeden z wielu.

- Napastnik zaatakował wszystkich członków gangu, a oszczędził tych spoza niego?

- Na to wygląda. Mam nawet hipotezę.- Wyznał porucznik.

- Słucham.

- Konkurencyjny gang wynajął jakiegoś zawodowego zabójcę nadnaturala. Niestety tacy też się trafiają.

Skinęłam głową, bo hipoteza Andyego była dobra jak każda inna, na razie nic przeciwko niej nie przeczyło, ale jak każda hipoteza wymagała sprawdzenia. Mnie za to w tej chwili bardziej interesowało czy te zabójstwa można było powiązać z naszą sprawą „Trójkąta”.

- Może to pytanie dziwnie zabrzmi, ale czy ciała ofiar wydają się kompletne, tzn. czy zabójca nie zabrał żadnego fragmentu zwłok? – Zapytałam.

- Na razie ciężko to stwierdzić. To była jedna wielka masakra. Z tego, co wiem patolodzy nie mogli doliczyć się kilku głów.

To się zgadzało a poza tym tłumaczyło wcześniejsze słowa porucznika. Ciał było trzynaście a nie jedenaście jak pewnie początkowo sądzili a to, dlatego że sprawca zabrał dwie głowy.

- Czyli istnieje prawdopodobieństwo, że sprawca je zabrał? – Upewniłam się.

- Duże.

- Ma pan jakieś wstępne zeznania świadków, dlaczego uznano to za robotę nadnaturala?

- Tak. Będą do wglądu, jeśli będziecie chcieli.

- Oczywiście. Rozumiem, ze będziemy mogli także skontaktować się ze świadkami i ich dopytać gdyby zaistniała taka konieczność?

- Oczywiście.

- Tak samo dostaniemy raport z sekcji zwłok, tak?

- Tak.

- Dziękuję za poświęcony mi czas - Ponownie podałam policjantowi dłoń, tym razem na pożegnanie.

- Jak by były jakieś jeszcze pytania to proszę śmiało dzwonić. To moja wizytówka- podał kartonik, który skwapliwie przyjęłam - albo podejść na posterunek.

- Oczywiście, do zobaczenia.

Ruszyłam powoli do hangaru, ale nie weszłam do środka tylko zaczęłam okrążać go oglądając bohomazy na ścianach i próbując ustalić czy Skorpiony w jakiś specyficzny sposób oznaczały swoje przybytki rozrywki. Znalazłam znak identyczny do tych tatuowanych na ciałach ich “żołnierzy”. Reszta bazgrołów nie miała większego znaczenia ani okultystycznego ani nie była powiązana z gangiem, ot zwykłe gryzmoły na blachach hangaru.
Okrążyłam budyneczek jeszcze raz tym razem szukając jakichkolwiek śladów na ziemi. Teren wokół knajpy wyłożony był starymi, spękanymi cementowymi płytami, więc szukanie śladów było znacznie utrudnione. Chyba tylko ktoś będący ekspertem w takich działaniach lub obdarzony wyjątkowo dobrym wzrokiem mógłby coś w takich warunkach wyczytać. Jednak niektóre byty poruszały się w sposób niedostępny dla szarych zjadaczy chleba, potrafiły wykorzystywać swoje moce i zdolności do pojawiania się i znikania, czasem takie przejście pozostawiało ślady nawet na betonie, ale nie tutaj. Przynajmniej ja nic nie dostrzegłam.

Wróciłam ze swoich wędrówek po okolicy i stanęłam w dość sporej odległości od wejścia do lokalu swoją postawą dając do zrozumienia, że póki, co skończyłam z oględzinami. Wkrótce dołączył do mnie Nathan a w chwilę później Laura. W środku też nie wykryli żadnych okultystycznych oznaczeń. Jeśli miałaby tam być pułapka to nie zamierzałam teraz tego sprawdzać. Kiedy zabiorą ciała i usuną ślady krwi możemy zawsze wrócić i odprawiać tutaj Przywołania i wszystko inne, co nam przyjdzie do głowy żeby sprawdzić czy poruszy to jakieś ukryte tajemnicze moce, ale w tym momencie chciałam się stąd wynieść jak najprędzej.

Dlaczego ta zbrodnia tak bardzo mnie poruszyła, że aż przywołała wspomnienia, które starałam się stłumić latami? Zastanawiałam się nad tym, kiedy szliśmy do samochodu żeby wrócić do biura. To pewnie przez słowa informatora. „Poluję teraz właśnie na tego bydlaka. Jest tutaj. W Londynie.” Dlatego sprzeciwiłam się pomysłowi Laury żeby ponownie przesłuchiwać świadków. To też przywodziło wspomnienia. Kolejne ekipy zadające wciąż i wciąż te same pytania tak jakby nie mogły przejrzeć raportów z poprzednich przesłuchań i tłumaczenie im, że przez te trzy tygodnie, trzy miesiące czy trzy lata nic się nie zmieniło i moje zeznania nadal były takie same. Pamiętam jak mnie to złościło. Wyciąganie przeszłości i rozdrapywanie starych blizn, bo następna ekipa śledcza wierzyła, że uda jej się coś, czemu nie dały rady poprzednie, jeśli tylko odpowiem na ich pytania, które były takie same jak te zadawane mi wcześniej.

- Wracajmy do MRu. – Zasugerowałam - Przejrzymy akta tej nowej sprawy i zobaczymy czy możemy ją połączyć z poprzednią. Poza tym ja mam umówione spotkanie o czwartej trzydzieści i nie chcę się spóźnić.

- Jasne.

- Zgadzam się, nic tu już nie zdziałamy. Musimy poczekać na wyniki z sekcji. Może już będą wyniki daktyloskopii. Z identyfikacją tych ofiar nie powinno być problemu. Mam nadzieję, że policja spróbuje zrobić portret pamięciowy zabójcy.

Wyjątkowo się we wszystkim zgodziliśmy, więc zwinęliśmy tyłki w troki i pojechaliśmy do MRu.
Wygrzebałam ze swojej szafki jakąś marynarkę, dzięki temu mogłam podpiąć noże na przedramiona a potem pogalopowałam do wyjścia rzucając tylko, do Scottta i Morales żeby przejrzeli raporty policji a ja wrócę najszybciej jak będę mogła.

Po drodze odbiłam ze swojej trasy i zajrzałam szybko do biura Garyego i Loli. Było gdzieś około czwartej.

- Uff, w końcu jesteście. Szukałam was od południa. - Z moich ust wyrwało się westchnienie ulgi, kiedy ich zobaczyłam.

Rzuciłam spojrzenie za siebie na korytarz a potem cicho zamknęłam drzwi. Podeszłam na tyle blisko żeby usłyszeli mój konspiracyjny szept.

- Chciałam was po prostu ostrzec. Ten Kot, Charlie Foster wypytywał mnie o zamek Plum i Mythosa. Według mnie to ktoś tu ze mną lub z nami próbuje pogrywać, może to prowokacja, może BORBLe chcą sprawdzić czy umiemy trzymać język za zębami. W każdym razie chciałam was przestrzec i uczulić na tego kota i być może innych, którzy będą próbowali coś od was wyciągnąć. Tyle ode mnie. Teraz muszę zmykać. Trzymajcie się. – Powiedziałam na jednym wydechu.

- Zaczekaj Emma. - Gary zatrzymał mnie jeszcze na moment, bo widocznie zaciekawiła go jakaś kwestia. - A o co dokładnie pytał? Nie pojawił się w rozmowie czasem temat żony tego pojeba Carringtona? I Dzięki w ogóle za ostrzeżenie, będziemy uważać.

- Nie, nie mówił nic o Carringtonie. Chciał tylko poznać prawdziwą wersję zdarzeń z zamku Plum. Nawet nie wiedziałam, że Carrington miał żonę, bo masz na myśli normalną kobietę a nie jakiegoś nastoletniego chłopca, prawda? Czytałam różne rzeczy na jego temat, znaczy Carringtona.

Równie dobrze jego żoną mogła być ta przeklęta roślina, którą hodował w swoim zamku.

- Normalną to nie bardzo. Narozrabiała nieźle, właśnie siedzimy nad jej sprawą. Ten spalony sierociniec na przykład to jej robota, lub raczej czegoś, co w nią wlazło. Jakby się przewinęła gdzieś w twoich sprawach to daj znać. - Uśmiechnął się lekko.

- Ok. A teraz naprawdę muszę już lecieć. Cześć.

Nikt mnie nie zatrzymywał, więc popędziłam już bez przestanków na parking. Znalazłam przygotowany dla mnie samochód i GSRa, który miał mnie dowieźć na spotkanie, więc od razu przekazałam mu swoje uwagi.

- Posłuchaj teraz, bo w trakcie jazdy i na miejscu docelowym nie będę się odzywała, więc teraz powiem ci wszystko, co i jak. Jedziemy pod adres na Old Park Lane 150 do
Hard Rock Cafe, ale chciałabym żebyś się zatrzymał z przecznicę wcześniej. Ja wtedy wysiądę i pójdę dalej na piechotę. Ty zostaniesz w samochodzie i będziesz gotowy żeby ruszać w każdej chwili. Jak wrócę to i wsiądę do auta to od razu ruszaj do MR, ale nie najkrótszą drogą tylko zrób objazd. Ok? Dobrze.

Wśliznęłam się na przednie siedzenie i odpaliłam zdolność Fantoma. Gdyby chciał mnie teraz śledzić jakiś nadnatural to mógłby mnie pocałować w moją brytyjską dupę. Siedziałam milcząc i zastanawiałam się, co zastanę na miejscu w Hard Rock Cafe. I czy to spotkanie umożliwi mi w końcu zamknąć rozdział z mojego życia, z którym zmagałam się już od dziesięciu lat.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 19-01-2012, 16:30   #142
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
RUSSEL CAINE


Zgodził się. Oko na końcu macki zmieniło barwę z czarnej na zgniłozieloną, jak rozsmarowane na papierze gluty. A potem pojawił się wir. Nie w rzeczywistości, lecz w głowie Russela. Żagiew jęknął przeciągle, szarpnął się, ale to nic mu nie dało.
W kilka sekund później zamknął oczy ....


.... a kiedy je otworzył, poraził go blask zachodzącego słońca.

Znów miał „dziurę w pamięci”. Nie wiedział gdzie się znajduje, ani jak tutaj trafił. Czuł się słaby i wymięty, jak źle wyrznięta ścierka. Nie miał siły wstać. Siedział więc na nagrzanym betonie, mając za sąsiedztwo starą oponę i coś, co wyglądało na połamane plastykowe wiadro po farbie.

Kiedy poruszył się, ból głowy uderzył znienacka, jak bandzior zaczajony z pałą w bramie. Caine miał wrażenie, że jego mózg przepłynął od ścianki do ścianki czaszki obijając się boleśnie o kości, a jednocześnie ktoś wsadził w niego dwie elektrody i przepuścił prąd z małej elektrowni.

Usiadł. Zzieleniał. Zwymiotował koło siebie. Była tam już jakaś kałuża rzygów. Najpewniej też jego.

Cokolwiek zrobiła mu istota w wodzie, nie było to przyjemne. Dopiero, kiedy zaszło słońce, był w stanie podnieść się z ziemi i zataczając jak pijany pójść tam, gdzie miał ochotę.


CG LAWRENCE

Metro w Londynie bywało kapryśne, tak jak teraz, kiedy CG próbowała nim jechać. Chwilowy spadek napięcia unieruchomił na pół godziny pociąg w podziemnym tunelu. Jednak CG nie śpieszyła się, więc oczekiwanie na uruchomienie składu potraktowała jako okazję do odpoczynku.

W końcu wysiadła na wybranej stacji i stamtąd, już pieszo, ruszyła na Rewir. Przeszła przez posterunek GSRów na moście. Właśnie na jednym z takich punktów kontrolnych poznała Brewera. Do zmroku pozostało jeszcze kilka godzin, więc mundurowi nie mieli za wiele do pracy. Potem, po zapadnięciu ciemności, losowo wyłapywali nieumarłych z przechodzących przez posterunek i sprawdzali, czy „obiekt jest zarejestrowany”. Standardowa procedura, przy której niekiedy pomagali funkcjonariusze MRu o mniejszej mocy.

Na nią nikt nie zwrócił uwagi. Możliwe, że wzięli ją za człowieka, chociaż jeden z żołnierzy, mimo upału ubrany w ciężki strój ochronny, przyglądał się jej uważnie. Była blada, nosiła duże okulary przeciwsłoneczne, co w ich oczach mogło oznaczać, ze jest wampirem Nowej Krwi. Ale nikt jej nie zatrzymał, nie sprawdził.

„Błogosławione Okna” znajdowały się stosunkowo niedaleko od przejścia na Rewir. Widać istoty Fearie niezbyt dobrze czuły się pośród Martwych. Jak się okazało nowi właściciele przerobili w swoją knajpę starą oranżerię w centrum nieco zdziczałego parku. Pachniało w nim suchą glebą i jakimiś kwiatami. Od tych woni, aż zakręciło się jej w głowie.

W parku kręciło się sporo osób. Jakiś człowiek malował landszaft, para zakochanych obściskiwała się na ławce, kilka osób leżało na rozłożonych kocach i spało, czytało lub w inny sposób oddawało się lenistwu. W cieniu jakiegoś drzewa grał na wiolonczeli przystojny, ubrany jedynie w krótkie spodnie mężczyzna o długich, jasnych włosach. Przy nim siedział pies w cylindrze na łbie i przyglądał się przechodzącym z miną znudzonego losem ziomala.

Wszędzie wokół Całun drżał. CG odbierała wiele sygnałów. Przynajmniej połowa istot w parku nie była Żywymi lub ludźmi.

„Błogosławione Okna” okazały się w środku naprawdę imponujące wrażenie. Pod pomalowanym szkłem dawnej oranżerii ktoś ukrył luksusowy pałac. Stoły, ławy i meble sprawiały wrażenie zabytkowych, a na ścianach wisiało tyle obrazów, że miejsce można by było wziąć za galerię czy też muzeum, gdyby nie długi, jakże typowy w lokalach z alkoholem bar.



Lokal sprawiał wrażenie raczej klubu dla znudzonych życiem lordów, niż knajpy na Rewirze.
I pachniał. Pachniał tak mocno kompozycjami kwiatowymi, że CG z trudem mogła zebrać myśli czy oddychać.

„Błogosławione Okna” świeciły pustkami, a jej wejście przyciągnęło uwagę mężczyzny stojącego za barem. Był on młody, miał kręconą, rudawą czuprynę z której wyrastały ... rogi. Ubrany w strój kelnera ze srebrnymi ozdobnikami wyglądał na usłużnego majordomusa pałacowego. Rogatego, rzecz jasna.

Poza barmanem w lokalu znajdowało się jeszcze osiem osób. Trzy młode kobiety o naprawdę nieziemskiej, eterycznej urodzie zajmowały się swoimi sprawami przy stoliku w głębi sali. Postawny mężczyzna o wyglądzie ochroniarza siedział przy barze ze znudzoną miną. A trójka mężczyzn i jedna kobieta zdawali się celebrować jakąś uroczystość spożywając małe porcje z ozdobnych talerzy.

Uwagę CG przykuł jeden z tych mężczyzn. Miał jasne, prawie białe i delikatne jak puch włosy, szczupłą twarz w jakiś dziwny sposób kojarzącą się jej z polarnym lisem oraz ciemnoniebieskie oczy, które zdawały się emanować dziwnym blaskiem. Wyglądał na szefa pozostałych przy stoliku. Kiedy weszła do środka jasnowłosy uśmiechnął się w jej stronę.


GARY TRISKETT

Triskett miał plan. Miał plan i zajął się jego realizacją, gdy już skończył rozmowę z Emmą.

W tym celu udał się najpierw do archiwum i biblioteki. Chociaż sam nie poruszał się w tych sprawach za dobrze, czy wręcz orientował się kiepsko, to jednak wyrobił sobie przez ostatni okres pracy całkiem niezłą umiejętność. Znał ludzi, a ludzie znali i lubili jego. Jeśli Gary czegoś nie wiedział, i nie wiedziała tego Lola, to za jakiś czas znajdował się ktoś, kto wiedział. I to wystarczyło, by Gary ruszał w śledztwie do przodu.

Na pierwszy ogień poszło drzewo z siedziby druidów i z płaszcza Carringtonowej. W jakiś sposób jego myśli, być może pobudzone spotkaniem z Emmą, podążały w stronę roślinki Mythosa.

Znalazł kogo trzeba, przedstawił swój problem i z kubkiem kawy w ręce czekał na wyniki pracy pomocników. Nie obyło się jednak bez samodzielnego przejrzenia przyniesionych książek. Książek, w którym cholerne drzewo zajmowało ważne miejsce. Po godzinie wertowania kartek wiedział już, że symbol ten oznacza albo Dwa Dwory Fearie, albo – co większość analityków bardziej pasowało – więź pomiędzy światami. Symbol przenikania się Świata Faerie i Świata Ludzi. Świata Żywych i Świata Martwych. Korzenie są gałęźmi, gałęzie korzeniami. Ogromna liczba kultów druidycznych wykorzystywała ten symbol jako znak rozpoznawczy.

Z bolącą głową i piekącymi oczami z biblioteki poszedł do magazynów. Tam, za obietnicę ostrej popijawy na jego koszt, załatwił sobie latarkę na UV i podczepienie jej pod broń.

W międzyczasie węszył, jak hart wokół Ralfa – egzekutora, mającego opinię jednego z najlepszych w mieście. Nie miał rodziny – to wiedziała akurat większość. Żona z dzieckiem zginęły ponad rok temu podczas słynnych zamachów na egzekutorów, w których o mało nie zginęła CG. Od tej pory Ralf stał się jeszcze lepszym łowcą. Zabija szybko i skutecznie. Bez wahania. Dla niektórych jest jak maszyna do wykonywania regulacji. Nienawidzi Martwych z całego serca. Wszystkich. Do tego stopnia, że nie pracuje z żadnym regulatorem, który nie jest żywym. Ma słabość do zombie. Nie zabija ich, jeśli nie musi. Stara się nawet nie stosować przemocy, kiedy to nie jest absolutnie konieczne. Za to dla zmiennokształtnych i wampirów nie ma cienia litości. Ludzie lubią z nim pracować, bo jest skuteczny i dba o zespół. Typ honorowego mściciela.

Wszystko to chętnie opowiedział kumpel Garye’go z kilku regulacji – John Lenon zwany „Chłystkiem”. Tropiciel, który lubił wiedzieć więcej, niż niejedna stara baba w oknie. Cóż. W tym przypadku było to dość korzystne.

Gary wysłuchał Chłystka i spojrzał na zegarek. Zaburczało mu w brzuchu. Zbliżała się siódma wieczór.


CHARLES FOSTER


Kot szedł, czy też raczej przepływał przez ulice Rewiru. Chciał iść do Centrum, ale szybko porzucił ten zamiar. Powód był prosty i banalny. Miał towarzystwo i trzeci ogon. Niepotrzebny. Niepokojący.

Ogon przyplątał się do Kota zaraz po opuszczeniu ulubionego dachu do drzemki i jak na arzie żadne kocie triki nie pomogły go zgubić.

Trzeci ogon był kobietą. Szybką i zwinną. Na pewno Martwą i na pewno loup – garou. Pewnie kocicą, co nawet ucieszyło Kota.

Sprytną kocicą, trzymającą się na dystans. Czujną. Uważną.

Czy była zwiadowcą Króla Benedykta? Zapewne tak. Czy miała złe zamiary? Zapewne nie. Ale była zaintrygowana. I te zaintrygowanie Kotu z jednej strony imponowało, z drugiej budziło irytację.

Musiał podjąć jakąś decyzję, – co z nią zrobić.

Wyobraźnia podsuwała mu troszkę obrazów, ale było za gorąco na taki wysiłek.

I wtedy Kot zorientował się, że nie docenił śledzącej go loup – garou. Nie była sama.

Dwóch kolejnych objawiło znienacka.

Jeden pędził dachem kamieniczki nad nim. Cholerna pantera! Dwa psy oskrzydlały go z boku, a kolejne dwa niezidentyfikowane loup – garou zbliżały się zna przeciwka.

- Musimy pogadać – wykrzyknął ciemnowłosy panterołak, który tylko w czarnych, krótkich spodniach skakał dachami.

Kot był w potrzasku. Ktoś musiał go wystawić. Nie było innej możliwości, by zmiennokształtni wytropili go przez przypadek. Ot, tak sobie.

Pozostawało pytanie, – kto i dlaczego?

Teraz miał jednak ważniejsze rzeczy na głowie. Jak chociażby gromadka Martwych zmiennokształtnych osaczająca go ze wszystkich stron. Cholerne mądrale dobrze ze sobą współpracowały. Widać było, że taka nagonka to nie ich pierwsze wspólne łowy.



LAURA MORALES, NATHAN SCOTT

To był długi dzień. Długi i męczący. Wrócili do MR-u, a Emma ulotniła się szybciej, niż kamfora. Zostali sami w pokoju. Mimo tego, że minęła czwarta popołudniem było gorąco a w Ministerstwie ruch regulatorów zdawał się dopiero przybierać na sile. Faktycznie pracowano tutaj w innych godzinach, niż oficjalne godziny pracy urzędnika. I nie oszczędzano się. No, ale wynagrodzenie za pracę Łowcy otrzymywali naprawdę sowite, więc specjalnie nikt nie narzekał. Poza tym większość zdecydowanie lubiła swoją pracę. Dzięki niej, jak powszechnie sądzono, Martwi nie dawali ponosić się swoim mrocznym, morderczym instynktom.

Badania daktyloskopijne nadal były w fazie poszukiwań. Ale nic w tym nie było dziwnego. W czasach po Fenomenie Noworocznym identyfikacja za pomocą DNA czy tradycyjnych metod śledczych zatoczyła koło do lat dwudziestych ubiegłego stulecia. Czasami na wynik z laboratorium czy kartotek trzeba było czekać tygodniami. Zakładając, ze palce denatów mogły przejść jakąś dziwaczną transformację obejmującą także linie daktyloskopijne, mogło się równie dobrze okazać, że po miesiącach oczekiwania otrzymają informację, że odcisków palców nie udało się zidentyfikować.

O dziwo, tym razem współpraca na linii policja – regulatorzy okazała się być naprawdę szybka. Nim zdążyli ochłonąć po powrocie do biura goniec przyniósł światłokopie przesłuchań świadków w sprawie mordu w hangarze pod estakadą.

Dwie kobiety i mężczyzna. Jedna, ledwie dziecko, Diana Lancke lat szesnaście, typowa zbuntowana nastolatka w szalonym świecie. Druga, kelnerka uzależniona od heroiny – Samantha Vector. I trzeci – tajny detektyw, którego do baru sprowadziło śledztwo z zaginięciem syna jego klienta – Simon Evangelist.

Do światłokopii dołączono ręcznie napisaną karteczkę.

- To ewidentnie Wasza sprawa – i podpis Andy R.

Jak tylko zajęli się notatkami od razu zrozumieli, czemu policjant zrobił ten dopisek.

Cytat:
Świadek: Diana Lancke, lat 16., adres: Lanckmoore Str 12 m 56, zawód; uczennica
Nie notowana
Opis sprawcy: To była kobieta. W skórzanych spodniach. Z dwoma mieczami. Miała czerwone oczy i długie włosy. Czarne. Te włosy jakby żyły. Ruszały się. Jak jakieś kurewskie węże. Szła przez bar i jechała tymi mieczami wszystkich. Widziałam, jak mojemu facetowi odcięła głowę. Wyglądała jak jakiś pierdolony indyjski bożek. Tak, jak Kali suka, którą widziałam w mieszkaniu mojego compadre ze szkoły Rashiego.
Cytat:
Świadek: Samantha Vector aka Vecki, lat 31, zawód: kelnerka i striptizerka, notowana za posiadanie narkotyków i drobne wykroczenia, głównie bójki i kradzieże na niewielkie sumy, brak stałego miejsca zamieszkania, zatrzymana z tego powodu do potencjalnych wyjaśnień na 48h
Opis sprawcy: To był facet. Tak. Jestem pewna. Potężny, jak ten kulturysta z dawnych filmów. Był nagi. Nagi i podniecony. Kutas sterczał mu, jak po kokainie. Naprawdę miał wielkiego. I zabijał takimi szerokimi tasakami czy też maczetami. No wie pan, długie, kurwa noże. Masakra. Odrąbywał nimi ręce, nogi, głowy. A Bruca to przerąbał na pół. Jeb! O tak! Jeb! I Brucowi flaki wypływają na podłogę. Wyglądał jak demoniczny barbarzyński gwałciciel.
Cytat:
Świadek: Simon Evangelisto, zawód: prywatny detektyw, licencja numer 3456 wydana w 2019 ważna do 2024, wiek: 42 lata, adres biura: Victoria Str 45.
Opis sprawcy: To był młody facet. Niemalże szczyl Azjata. Cholerny azjatycki ninja – zabójca. Wyjął długa katanę. I ciachał nią na lewo i prawo. Poruszał się przy tym, jak wampir. Był tylko rozmazanym cieniem. Smugą cienia. Nie byłem w stanie nic zrobić, kiedy wyrżnął połowę lokalu. Zabijał z precyzją i szybkością nienaturalnego stworzenia. Nie mam pojęcia dlaczego mnie oszczędził. Cholerny, przerażający, azjatycki stwór, jak sądzę.
Ciekawe. Wyglądało na to, że napastników było albo troje, albo ... każdy z oszczędzonych ludzi postrzegał go inaczej.

Poza tym w kopercie przekazanej przez policję były znalezione materiały dowodowe – na szybko. Zdjęcia z miejsca masakry, spisane personalia zidentyfikowanych dziewięciu spośród ofiar, chaotyczne zeznania świadków – materiał na przynajmniej godzinę analizy. W takim upale nawet na więcej.

Dzwonek telefonu na ich biurku oderwał ich od lektury.

- Łączę z miastem – powiedziała telefonistka i po chwili w słuchawce dało się słyszeć męski, poważny głos.

- Wy zajmujecie się sprawą mordów Śmiertelnych Skorpionów.

- Tak – potwierdziła osoba, która odebrała telefon.

- Wpadnijcie o szóstej do klubu „Meduza”. Pytajcie o Angela. Mam chyba coś, co może wam pomóc. Ale to będzie kosztowało. Sami powiecie ile.



EMMA HARCOURT

Słoneczny dzień dawał się jej we znaki. Jako Fantom wolała mrok i ciemność. Nie dlatego, że lubiła ciemność i mrok, ale dlatego, że łatwiej w nich było skryć się przed niepożądanym wzrokiem. Tak. Świadomość Fantoma opierała się na skrywaniu. Bez skrywania bycie Fantomem nie różniło się za bardzo od bycia zwykłym człowiekiem. A o byciu zwykłym człowiekiem Emma zapomniała już jakiś czas temu. Pamiętnej nocy, w której obudziły się jej moce Łowców. Pamiętnej nocy, której złe wspomnienie wróciło tu i teraz.

Hard Rock Cafe.

O tej porze dość tłoczny i bardzo hałaśliwy. Idealne miejsce na spotkanie z kimś, kogo się nie znało i kimś, komu się do końca nie ufało.

Pojawiła się pierwsza wątpliwość. Jak zostanie rozpoznana. Czy zostanie rozpoznana? Jak ona pozna dzwoniącego. Ale nie. To jego rola. Znał jej numer, więc pewnie znał i twarz.

Weszła do środka zdając sobie, po raz kolejny w krótkim czasie, jak ludzie w upalne dni potrafią śmierdzieć. Lokal śmierdział również rybą i frytkami smażonymi na głębokim oleju.
Znalazła sobie nie rzucający się za bardzo w oczy stolik i zaczęła studiować zalaminowane menu.

- Zmieniła się pani – mężczyzna, który stanął przy jej stoliku był średniego wzrostu, drobnej postury, ciemnowłosy i dość blady. Mógłby zniknąć w tłumie bez trudu, ponieważ ani jego twarz, ani jego postura nie ułatwiały zapamiętania. Ale ktoś, kto spojrzałby w oczy nieznajomego, od razu by jej zapamiętał. Na długo. Były czujne, inteligentne i zdradzały stalowy, nieustępliwy charakter. Jeśli oczy były zwierciadłami duszy, to dusza nieznajomego była niewyobrażalnie silna. I charyzmatyczna.

- Na zdjęciach ze sprawy wyglądała pani zupełnie inaczej. No i zdecydowanie młodziej. Czy to miejsce jest wolne?

Wskazała krzesło upewniwszy się, że nieznajomy jest sam i nie stanowi bezpośredniego zagrożenia. Nie wiedziała sama dlaczego, ale wzbudzał jej zaufanie.

- Andrealfus – powiedział nieznajomy. Emma zadrżała.

Ktoś inny na jej miejscu mógłby uznać, że facet się przedstawia. Ale to na pewno nie było jego imię. To miano nosił demon. Niemały demon. Andrealfus, potężny markiz piekła. Nauczyciel geometrii, wszystkiego, co jest związane z pomiarami i astronomią... i sztuki dyskutowania. Markiz.

- To był on, pani Hearcourt. A ja ponad rok temu go miałem w garści. Tylko jedna, niezbyt chyba rozgarnięta laleczka z MRu, niejaka Audrey Masters, pomogła niechcący skurkowańca uwolnić, kiedy – nazwijmy to – byłem niedysponowany.

Spojrzał na Emmę, jakby próbował odgadnąć jej reakcję.

- Wie pani – powiedział nagle niespodziewanie radosnym tonem. – Znam tylko dwójkę ludzi, którzy potrafiliby swoimi mocami przeciwstawić się komuś takiemu, jak Andre-fallus, jak czasami nazywam tego zbiegłego markiza piekieł. I, proszę popatrzyć, oboje siedzą właśnie przy jednym stoliku w jednej z bardziej ruchliwych knajp Londynu. Pytanie, pani Hearcourt, co oboje zrobią dalej?
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 19-01-2012 o 16:57.
Armiel jest offline  
Stary 26-01-2012, 17:48   #143
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Musimy pogadać – wykrzyknął ciemnowłosy panterołak, który tylko w czarnych, krótkich spodniach skakał dachami.

Były dwie opcje. Zostać lub spieprzać. W zasadzie opcji było więcej i mogły mieć warianty, a te warianty mogły mieć warianty wariantów, Kot jednak preferował proste plany. A więc zostać, lub spieprzać. Pytanie i krótka decyzja: Zostać.
Nie to, żeby uważał ucieczkę lub walkę za niemożliwą. Po prostu lubił tą okolice i nie wyobrażał sobie unikania jej w przyszłości. Pomijając fakt, że faktycznie było za gorąco na tak forsowne przedsięwzięcia. Charlie przystanął i spojrzał na panterowatego na dachu.

- Spoko. - wpakował ręce do kieszeni i uśmiechnął się promieniście - Ale chyba nie będziemy tak do siebe wrzeszczeć przez pół Rewiru. Tu nie zoo. Złaź, czekam.


Podeszli ostrożnie. Pantera zeskoczył z dachu lądując miękko na ziemi. Jakiś zabłąkany zombie zauważył i Kota i inne łaki i w pospiechu, na jaki pozwalały mu już zesztywniałe mięśnie, ruszył w swoją stronę. Taktyka Zmiennoksztaltnych była prosta. Osaczyli go, teraz obwąchiwali - dosłownie i w metaforycznej przenoścni.

- Coś ty za jeden ? - odewał się panterołak, chyba najstarszy i najważniejszy w tej gromadce.

- Charles Foster. Kot. - prychnął Charlie z teatralnym niedowierzaniem w głosie. Takim samym tonem na pytanie "Coś ty za jeden" mógłby odpowiedzieć tylko Chuck Norris albo papież. - A wy co, od wczoraj na Rewirze?
Cierpliwie zniósł rytuał "wąchania pod ogonem", grzecznie obracając się na wszystkie strony. Bezczelny uśmiech nie schodził mu z twarzy. W uniwersalnym kocim języku brzmiałoby to mniej więcej: “sprawdź co musisz, ale pierwsza łapa, która mnie dotknie zostanie odgryziona”.

- Benedykt chce się z tobą spotkać. Polujemy na ciebie od dłuższgo czasu. Musisz złożyć mu pokłon i hołd. Pójdziesz z nami... kocie.

- Polujecie?! Naprawdę chłopaki, to brzmi zupełnie, jakbym się przed kimś chował. - wzruszył ramionami - Jeśli sam jego wysokość Król Niedźwiedź chce się ze mną spotkać, kimże jestem ja, nędzny kot, by odmawiać. A o co właściwie chodzi z tym hołdem?

- Zobaczysz - panterołak uśmiechnął się drapieżnie. - Zobaczysz.

- Cóż, zatem nie pozwólmy Benedyktowi czekać. Panie przodem... czy coś. Prowadźcie.

***

Został zaprowadzony do knajpy o nazwie “Duch i Mrok”. Lokal mieścił się w podpiwniczeniu i z zewnątrz przypominał knajpę, jakich wiele na Rewirze.
W środku ławy, krzesła i stoły. Normalka. I przytłaczająca energia Całunu. Potężna dawka mocy jeżąca włosy na karku i powodująca nerwowość u Kota.
Benedykta poznal od razu. Nawet Baliff wydawal się znacznie słabszy. Mimo, że facet wyglądał niepozornie, otaczała go burza mocy. Dzika, potężna, pierwotna energia, niepowstrzymana jak fala tsunami.

- To on, królu - powiedział Panterołak.

- Na zaplecze - jeden ruch dłonią i po chwili wyszli do piwnic.

Magazynów z zapasami alkoholu i …. z kręgiem wymalowanym srebrną farbą na środku pustej przestrzeni. Wnętrze kręgu pokrywały stare plamy potu, krwi i wymiocin. Tutaj walczono. Tutaj bito się do nieprzytomności. A nawet zabijano. Tego Kot był pewien.

- Kim jesteś? - zapytał Benedykt wchodząc po schodach jako ostatni.

- Charies. Charles Foster. Ale możesz mówić Charlie, albo Kot. - uśmiech psychopaty nie schodził z kociej twarzy. Rozglądał się po pomieszczeniu z jakąś dziwaczna fascynacją. Wielki, podobny do plastra szynki jęzor nerwowo oblizał usta i okolice. - Ci tutaj twierdzili, że chcesz się ze mnie widzieć, oto jestem. W czym moja skromna osoba może pomóc Królowi.

- Wiem, że wy, kocury, lubicie chodzić swoimi drogami, ale zasady są proste. Jeseś loup więc musisz podlegać hierarchii. Uklęknij i złóż mi hołd. Tylko tyle.

Ale to nie było tylko tyle. Kot wiedział. Hołd wytwarzał więź pomiedzy domiantorem i poddanym. Im częściej był odnawiany, tym głębiej działał, aż sprowadzał słabszych do rangi niewolnika duchowego.

- Doprawdy, wasza wysokość. I tylko po to całe to przemiłe stadko panter zmarnowało tydzień, biegając za mną po mieście? Wystarczyło zadzwonić, a wszystko bym wyjaśnił - Zamrugał czarująco. - My koty, no cóż, mamy pewien problem z klękaniem. Nasze kolana zwyczajnie nie zginają się w tą stronę co wasze, ludzkie. Oczywiście bardzo chętnie nawiążę jakąś współpracę, ale nie musicie mnie mieszać w swoje loupowe sprawy organizacyjne. Obwąchaj mnie, Benedykcie, czy ja pachnę jak loup?

- Pachniesz - uciął krótko. - A jeśli nie jesteś loup a pachniesz jak kot, to czym jesteś? Odmieńcem. Demonem?

- Kolejnym niewyjaśnionym cudem Fenomenu. - Charlie stanął w pozie asystentki prestidigitatora, która właśnie cała i zdrowa wyskoczyła z naszpikowanej mieczami skrzyni. Chwilę trwał w tej dziwnej pozie, wodząc wzrokiem po zebranych, jakby chciał wybadać, czy dowcip do nich dotarł. Widząc że nie zmarszczył brwi i podrapał się w tył głowy - Jakby wam to wytłumaczyć... najprościej rzecz ujmując, za życia też byłem kotem.

- Znaczy co. Jesteś kot, który opętał człowieka. No weź nie pierdol - powiedział bystro panterołak.

- Opętanie animalistyczne. Zdarza się. Chociaż żadko. - Uścisilśł Benedykt. - Niemniej jednak kot - człowiek, czy człowiek - kot, jesteś loup - garou. Więc musisz przyjąć moją władzę. Tak ja to widzę - mruknął groźnie.

- Poważnie? To ma nazwę? I wam nie przeszkadza? - W tonie kota zabrzmiało niemal szczere wzruszenie. Efekt nieco zepsuło piorunujące spojrzenie, jakie wcześniej posłał panterze. - Królu, czy możemy pogadać na osobności?

- Nie. Nie znam cię. Nie ufam ci. Nawet cię nie lubię.

- Nie musisz. Jesteś wielkim niedźwiedziem, a ja tylko zwykłym kotem. Co złego może się stać? - Charlie znów szeroko się uśmiechnął i uniósł połę kurtki, błyskając blachą MRu, tak by pozostali jej nie widzieli. - Dwie minuty.

- Aha - zmrużył oczy. - To wiele zmienia, Kocie.

Wskazał ręką kąt w piwnicy i sam ruszył w jego kierunku.

- Hycel kot - powiedział bez cienia uśmiechu, gdy już byli sami. - Nawet zabawne. Pełne ironii.

- Każdy radzi sobie jak umie. Koty to i tak kiepskie zwierzęta stadne. - błazeńska maska opuściła twarz Charliego - Wyznaję prostą zasadę żyj i pozwól żyć. Szanuję waszą hierarchię i chętnie dam temu wyraz w jakiś... hmm... bardziej neutralny duchowo sposób.
Akcja z hołdem podpadałaby pod wywieranie magicznego wpływu na funkcjonariusza na służbie... zresztą pozostaje też problem pewnego konfliktu lojalności. Pracuję właśnie nad cholernie delikatną politycznie sprawą i bycie "twoim człowiekiem" mogłoby sporo skomplikować.

- Jasne. Wszystko jest dla mnie jasne. Ale nie masz prawa szukać u mnie wsparcia, gdyby coś, ani przemawiać na wiecach, ani rzucać wyzwań hierarchii. Jasne?

- Jak cera stuletniego wampira. A teraz za pozwoleniem... zaraz zaraz, powiedziałeś "wsparcia"? - Do maszerującej w kociej głowie armii nieumarłych właśnie dołączyły nieprzeliczone zastępy miejskich wilkołaków siejących spustoszenia na tyłach wroga. - I co właściwie rozumiesz, przez "rzucanie wyzwań hierarchii"?

- Ty Kocie faktycznie niewiele o nas wiesz. Może niech lepiej tak zostanie, skoro jesteś hy... znaczy regulatorem.

- Może masz rację. Wybacz, czasem palnę coś zanim pomyślę. - mruknął Kot niechętnie, czując na sobie karcące spojrzenie Człowieka, któremu wizja szarży wilkołaków na Londyn podobała się równie mocno, co pomysł oddawania się do dyspozycji niedźwiedziołaka. - Żadnych złych emocji. Gdybyś potrzebował przysługi Hycla, cóż, twoi koledzy zapewne znajdą sposób by mnie znaleźć. Postaram się pomóc... w granicach rozsądku. I prawa oczywiście.

- Oczywiście - powiedział z miną ponuraka Benedykt. - Nich z nan, martwych, nie chce łamać przecież prawa żywych. A już najmnniej ktoś, kto szwędał się za życia po dachach i walił kupę w piaskownicę. Jasne.

- Zatem nie zabieram więcej czasu. - Kot skłonił się lekko, ale z szacunkiem i bez błazenady, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia.

Nim to zrobił dostrzegł niechętny uśmiech na twarzy niedźwiedziołaka. Uśmiech, który mówił więcej, niż jakiekolwiek słowa. Kot mógł czuć się bezpieczny na Rewirze, póki nie zagrozi społeczności Benedykta. Król zmiennokształtnych ssaków polubił go. Na swój dziwaczny, nieprzystępny sposób. Jeden z trzech władców likantropów w Londynie. Bo zmiennokształtni mieli troje szefów. Benedykt rządził ssakami. Był jeszcze ktoś od płazów, gadów i inszych takich oraz ktoś od ptaków. W końcu kurołaki musiały mieć kogoś, kto powie im gdzie miały sadzić jajka.

***

- Co dalej, kocie? - zagadnął Kot sam do siebie, stając przed barem i zapalając papierosa. Bo niby plan był prosty: odhaczyć Grosvenora i iść przejmować władzę nad światem. Tylko... no właśnie, mały sukces, który właśnie odhaczył właściwie niwelował trzy czwarte z jego problemów. Niedźwiedź kazał się pokłonić, kot kazał mu się cmoknąć, niedźwiedź stwierdził że spoko. Ot tak po prostu. Bez wojny. Hord nieumarłych. Inwazji. Ot tak, z sympatii... i z niewielką pomocą blachy MRu.
Nie to, żeby inwazja na Londyn była pomysłem złym, czy niewłaściwym... problem polegał na tym, że to najpierw trzeba by załatwić transport, wyjechać za miasto, zleźć do wielkiej, głębokiej, odrażającej dziury, znów z kimś gadać, może nawet walczyć, albo uciekać... a tyle pięknych rzeczy możnaby robić w tym czasie. Spać. Jeść. Po Highgate Cementary się przespacerować...
No dobra, zarówno dziura w ziemi, jak Londyn będą jeszcze jutro na swoich miejscach. Zdąży. Ostatecznie, odkąd łaki przestały na niego polować, kwestia nie była już taka paląca. Potencjalnym zagrożeniem był jeszcze Grosvenor. Właściwie zagrożeniem bardzo odległym, bardzo potencjalnym i bardzo zrodzonym-w-głowie-ogórkożercy-Kappy. Nie to, żeby był teraz skłonny ignorować ostrzeżenie, ale żeby od razu brać je AŻ tak poważnie? To wymagałoby wysiłku, pilnowania pleców, kto wie, może nawet walki. A może po prostu zamiast tam leźć, przedzwoni do hotelu? Znał nazwisko i numer pokoju, chyba nie powinno być problemu... w sumie i tak umawiali się na "dziś wieczór albo jutro rano".

Po rozważeniu wszystkich "za", "przeciw", "być może", i "dlaczego nie", Kot zmodyfikował nieco swój plan. Obecnie brzmiał on: zjeść coś i pospacerować sobie po mieście, a nóż znów coś fajnego się wydarzy.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 26-01-2012 o 17:54.
Gryf jest offline  
Stary 30-01-2012, 12:14   #144
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Błogosławione Okna okazały się knajpą nad wyraz ekstrawagancką. W środku zdziczałego skrawka parku pyszniła się odrestaurowana oranżeria. Budynek wyłaniający się spośród zielonego gąszczu zapierał dech w piersi i zdziwienie temu towarzyszące można było porównać z odnalezieniem perły w muszli ostrygi, którą pośpiesznie spożywało się nic nie podejrzewając w barze szybkiej obsługi.
Posadzki, obrazy, meble czy dodatki. Wszystko dobrane było ze smakiem i na pierwszy rzut oka warte było fortunę. CG niewiele wiedziała na temat faeries ale na pewno bieda im nie doskwierała.
Poczuła się trochę nie na miejscu. Po pierwsze przez pustkę panującą w lokalu. CG lepiej czuła się w tłumie a teraz była widoczna jak na dłoni. Po drugie dwa tekturowe pudła z całym jej życiowym balastem musiały wyglądać głupio. Niemniej czternastocentymetrowe szpilki dodawały pewności siebie. Wyprostowała się jak struna, dumnie uniosła podbródek i przemaszerowała połowę sali rozglądając się delikatnie i licząc zgromadzonych ludzi, czy też nieludzi.
Barman-faun. Ochroniarz Wyglądam-jak-człowiek-ale-nie-wierz-pozorom. Trzy kandydatki na miss Nibylandii. I czwórka przy kolejnym stoliku - trzech mężczyzn i kobieta przy czym blondas przywołujący swoją anatomią na myśl polarnego lisa wydawał się rządzić tą gromadką.
Lis posłał jej zaciekawiony uśmiech akurat w chwili gdy na niego spojrzała, możliwe że przyglądał się jej od momentu kiedy pojawiła się w progu. No cóż, na ich tle ciężko było wyglądać zjawiskowo i jeśli CG brakowało nieco urody by równać się ze szczebioczącymi przy stoliku nieopodal wróżkami to nadrabiała zaciętą zdecydowaną miną pod tytułem “taka już ze mnie wredna suka” .
Sama się nie uśmiechnęła. Zrobiła za to coś bardziej ludzkiego i... prymitywnego. Zsunęła ciemne okulary na czubek nosa i puściła lisowi oko.
Koniec końców usiadła przy barze lustrując wzrokiem rudzielca z rogami. Fauni. Bożkowie płodności... Wzrok CG ześlizgnął się niżej. Na obrazkach mieli owłosione nóżki, kopytka i... anormalnej wielkości męskie atrybuty. Była ciekawa czy ten tu ubrany jest tylko od pasa w górę czy może jest wzorem skromności i nosi spodnie albo chociaż majtki. Kiedy jednak ustaliła, że kontuar skutecznie uniemożliwił oględziny i zaspokojenie babskiej ciekawości przeniosła wzrok na twarz rogatego.
- Shirley Temple.

Zajęła stolik w głębi sali i po prostu obserwowała towarzystwo znudzonym wzrokiem.
Nic się nie działo. Nie wiadomo skąd dobiegała muzyka. Delikatna. Kojąca nerwy. Wszystko wydawało się takie spokojne, takie ciche i odrealnione. Lis polarny popatrywał w stronę CG. Niezbyt natarczywie. Uśmiechał się, a ten uśmiech …..

…. BŁYSK ….

Tańczyła. Tańczyła na leśnej, ukwieconej polanie. Wokół niej złocistym blaskiem emanowały drzewa. Jakby liście wchłaniały moc słońca i nocą, tak jak teraz, oddawały ją nocy.
On tam był. Lis polarny.
Tańczył z nią. Tańczył z CG. Wiedziała, że jego skóra jest zimna jak sopel lodu. Wiedziała, że oczy potrafią zmieniać barwę przyjmując różne odcienie niebieskiego. Wiedziała, że nazywa się …. Mytheon. Mytheon Anvalaendrei. Sithe. Władca Księżycowych Snów. Krewny Mythosa. Zimny. Wyniosły. Piękny. Władczy.

…. BŁYSK …..

Muzyka grała nie wiadomo skąd. Faun maszerował przez salę niosąc tacę z drinkami. Miał spodnie. I kopyta, tonące w puszystym dywanie. Trzy piękne faerie patrzyły w jej stronę. Jedna mrużyła oczy. CG wiedziała dlaczego. Lśniła. Egzorcystka lśniła. Z jej ciała wysączały się smużki świetlnego dymu.

No ładnie - skarciła się w myślach. - To nie jest odpowiedni moment CG...
Zerknęła ukradkiem na swoje ramię, które emanowało ciepłym świetlistym blaskiem. Nad skórą unosiła się łuna niby znad ogniska. Nie potrafiła tego kontrolować. Ta moc objawiała się bez jej woli, wobec nikomu nie znanego schematu.
Pomyślała o przebłysku którego doświadczyła. Czy były to wspomnienia czy raczej umyślnie zesłana przez lisa wizja. Czy to on podsunął jej swoje imię, wpływał na umysł Lawrence? Czy raczej poznała go gdzieś indziej, wtedy kiedy już nie żyła a jeszcze nie zdążyła wrócić. Drzewa lśniły pośród nocy oddając słoneczną aurę, zupełnie jak niedawno jej kasztanowiec otulający się niewidoczną dla ludzi poświatą. Czy.. jej drzewo też tak potrafiło? Oddawać energię słoneczną? Jeśli tak, to może zdołałoby ją ochronić przed demonem nocy kiedy już zapadnie zmrok? Stworzy dla niej enklawę słonecznego światła w razie niebezpieczeństwa? To założenie było chyba jednak nazbyt optymistyczne. Lepiej już polegać na latarkach UV i otoczyć się możliwie obficie sztucznym światłem.
Mytheon. Po której stronie szachowej planszy stał? Czy mogła mu zaufać? Krewny Mythosa... Jeśli z krwią odziedziczył rządzę władzy swojego kuzyna to był raczej niebezpieczny i nieprzewidywalny.
Odsunęła od siebie nietknięty koktajl i jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę kontuaru. Emanujące z niej światło zignorowała. No bo co niby? Miała to głośno skomentować? “Panie i panowie, proszę nie wpadać w panikę to przejściowe i bynajmniej niegroźne, zaraz mi przejdzie.”
- Mogę zapłacić? - zagadnęła fauna, który zmrużył oczy unosząc na nią wzrok.
- Gotówka czy czar?
- Gotówka.
Wysupłała z torebki banknot, położyła na kontuarze.
- Co to niby jest? - spojrzał na gotówkę nadal mrużąc oczy. - To ludzkie pieniądze. Nie nasze. Glamour aż się z ciebie wylewa, kochanie. A ty nie dość że dajesz mi ten papier to jeszcze uśmiechasz się, jakby wszystko było w porządku.
Ups.
- To lokal w dzielnicy Londynu, mogą tu wchodzić także ludzie. Chcę zapłacić w angielskich funtach - wyraz jej twarzy zdradzał lekkie poirytowanie. - Kupiłam Shirley Temple a nie świętego Grala. Nie będę płacić czarem.
- Nasz lud płaci naszą gotówką lub czarem. Tylko śmiertelnicy płacą swoimi pieniędzmi. - Tłumaczył łagodnym tonem, jak małemu dziecku.
- Jakiś problem? - ochroniarz zmrużył oczy i przyglądał się scenie z rosnącym zainteresowaniem.
- Owszem - CG przeniosła wzrok na ochroniarza. Prawdę mówiąc głowiła się jak wybrnąć z tej sytuacji i mogła postawić tylko na swoją pyskówkę. - Ten faun odmawia mi tego co wolno robić zwykłym śmiertelnikom. Oni mogą płacić papierkami a ja nie? To mi zakrawa o kurewską dyskryminację.
- No - wzruszył ramionami ochroniarz. - Ale my nie płacimy ludzkimi pieniędzmi. Przecież wiesz.
- Nie wie - wtrącił się ktoś trzeci. Lis polarny. Mytheon. - Nie jest fae. To Martwa. Krew pośród cienia. Krew pośród słońca. Południca. Wiła. Mamuna. Demon. Może płacić ludzkimi pieniędzmi. A jeśli to jakiś kłopot, ja pokryję rachunek.
Poczuła się fatalnie. Jak jakaś oszustka. Wysmarowana sadzą Francuska, która udaje rodowitą Kreolkę. Niech to szlag... Południca. Znowu padł ten termin.
- Mytheon - uśmiechnęła się lekko do mężczyzny i powitała skinieniem głowy jak starego znajomego.
- Coco Giselle - od dla odmiany się nie usmiechał. Ani ustami, ani oczami. - Nie widzieliśmy się …. ile to minęło.... stulecie, czy też może dwa?
I co miała zrobić? Lawirować pośród kłamstw aby nie zorientował się, że nie ma bladego pojęcia o czym on mówi? Albo walić prosto z mostu, że nic nie pamięta i nie będzie się silić na podtrzymywanie wyssanej z dupy konwersacji. Ale jakie będą tego konsekwencje? Może lepiej nie odkrywać wszystkich kart.
- Nie. Na pewno nie aż tak długo. Chociaż, może... - odparła jakby chciała sięgnąć pamięcią do tamtego momentu. - Gdzie to się ostatnio widzieliśmy, przypomnij mi z łaski swojej.
- Las Terrenava. Polana Yasendalla. Przesilenie Drugiego Księżyca. Wygrałem turniej Ognistych Stóp. A ty byłaś moją rywalką.
- Racja - przytaknęła podczas gdy mózg skręcił się boleśnie. “Jaką kurwa rywalką? Jaka kurwa polana?”
- Mogłabym... pomówić z tobą na osobności? - zerknęła na przyglądających się im barmana i ochroniarza.
- Zapraszam do ogrodu.

CG wyszła pewnym krokiem z budynku, wdzięczna, że nikt już nie zagadnął jej kwestii rachunku. Wybrała ustronne miejsce pośród zielonych klombów, w cieniu rozłożystego drzewa i oparła się o pień przyglądając się sithe. Był przystojny ale w ten niedostępny chłodny sposób i w zmuszało to aby odczuwać wobec niego respekt i mieć się na baczności.
- Masz jakieś wieści na temat... twojego kuzyna? - zagadnęła odpalając, nieco może nerwowo, papierosa.
- Też go szukasz, tak - zaciekawił się wyraźnie. - Wiesz coś na jego temat. Zaginął. Nie wrócił do Dworu. Bez niego mamy małą szansę na powstrzymanie Slaugha. A wiesz, jak on bardzo kocha was. mamuny?
No ba. Slaugh i jego oczywista niechęć do mamunów. Po co to głupie pytanie - pomyślała z ironią.

- Powiedz mi Mytheonie... - zaczęła niby łagodny wstęp do czegoś istotniejszego. - Tylko szczerze. Co o mnie sądzisz?
Postanowiła wybadać grunt. Może łączy ich w jego mniemaniu jakaś zażyłość albo chociaż honorowy pakt o nieagresji? Trzeba dojść do wniosku czy lis jest godny zaufania albo chociaż wart negocjacji.
- Nie lubię cię, ale doceniam twoje starania w Grze - słowo Gra powiedział z jakąś dziwną, nabożną wręcz czcią. - Jako sojusznik możesz być obiecująca, jako wróg bywałaś wnerwiająca.
- Słyszałeś o pożarze sierocińca? - ciągnęła dalej brnąc w całą sytuacje bynajmniej na oślep. - Zeszłej nocy pani Carrington, która może nadal mieć powiązania z twoim kuzynem puściła z dymem dziesiątki niewinnych duszyczek.
- I co z tego? Co prawda nie słyszałem, ale takie rzeczy chyba się zdarzają, prawda?
- Mytheonie... - powiedziała spokojnie zaciągając się tytoniem. - Jeżeli pani Carrington podjęła kilka, radykalnych dość kroków to sugeruje, że realizuje jakiś bardziej złożony plan. No przecież nie swój, prawda? Nadal jest JEGO pionkiem. - zaakcentowała “jego” - Myślałam, że też chcesz go znaleźć. Aby powstrzymać Slaugha...
Sama nie była pewna o czym gada. Byle podtrzymać rozmowę, coś od niego wyciągnąć. Wyrażała na głos usnutą na poczekaniu teorię, prawdopodobnie zresztą gówno wartą.
- Myślę, że się mylisz. Mythos nie paliłby dzieci. Nie znosi ognia. Raczej utopiłby je lub dał swoim roślinkom na pożarcie. Prawda?
- Wobec tego pani Carington albo go zdradziła albo chcą aby tak to wyglądało z zewnątrz - CG czuła, że drobi jak geisha na krawędzi rozbudzonego wulkanu. Nie miała o niczym zielonego pojęcia i liczyła w jakiś naiwny sposób, że uda jej się na tyle szafować kłamstwami i półprawdami, że Lis nie połapie się w jej niepamięci a raczej z czymś się zdradzi. Z czymkolwiek co da jej nowy punkt zaczepienia. - Słyszałeś coś o Parku na Canal Street? Wiesz, co się tam dzieje?
Zatrzymał się. Na lisiej twarzy pojawił się szczwany i nieco złośliwy uśmieszek.
- Canal Street. - coś błyszczało w tych nieludzkich oczach. - To mi przypomniało o moich planach na dzisiejszą noc. Mogę jednak je nieco zmodyfikować. Zima i ogień. Księżyc i słońce. Czy spędzisz ze mną dzisiejszą noc, zamiast którejś z tych nudnych i przewidywalnych sithe. Po wszystkim, jeśli będziemy wzajemnie usatysfakcjonowani, opowiem ci wszystko co wiem o tym drzewie. Bo widzę, że niczego nie pamiętasz. Tuszę w tym rękę Kolekcjonera Dusz. Mylę się, zagubiona południco?
- Rozwiń “spędzisz ze mną dzisiejszą noc” - uśmiechnęła się kwaśno jedną połową ust. Drugiej części jego wypowiedzi w ogóle nie skomentowała. Jeśli oczekiwał potwierdzenia to wprost żadnego nie uzyskał. - Nie chodzi raczej o wspólny spacer, co? - rzuciła niedopałek pod nogę i mocno przytupnęła. - Musisz to uszczegółowić żebym później nie była zaskoczona tym na co się pisałam.
- Wspólny spacer może być dobrym początkiem. Potem wino. Olejki zapachowe z drzew seeas. Potem amoralny, wyuzdany akt zwany przez ludzi seksem. Może zaprosimy kogoś do łożnicy, by nie było aż tak nudno. My, lud lodowych sithe potrzebujemy naprawdę silnych doznań, by poruszyły nasze emocje, przecież wiesz. Wy, południce, jesteście jak iskra w sianie. Płoniecie szybko, z byle powodu. Śnieg i lód jest trudniej podpalić. Ale jak już zapłonie. Nigdy nie mieliśmy okazji na wspólne łóżkowe ekscesy. Ale skoro oboje trafiliśmy do tego ponurego świata, skoro nasze cielesne ciała biorą górę nad naszymi prawdziwymi ciałami, to możemy zrobić z tego użytek. To miałem na myśli mówiąc “spędzisz ze mną dzisiejszą noc”.
Musiała zapalić.
Wysupłała z pomiętej paczki papierosa i przygryzła go zębami mrużąc w zamyśleniu oczy.
Cholera. Czy aż tak dużo miała do stracenia?
- W zamian, rozumiem, odpowiesz na wszystkie moje pytania, opowiesz mi to co zapomniałam przez kolekcjonera. O Mythosie, Slaughu, Canal Street... O kielichu, wadze i kluczu. Wszystko.
Poczekała aż przytaknie a później dodała.
- Skąd mam mieć pewność, że dotrzymasz warunków umowy po tym jak już ja spełnię swoją część? I... dlaczego mam wrażenie, że gdzieś tkwi haczyk?
- Bo znasz mój rodzaj. Bo zawsze szukamy haczyków. Twoja rasa i moja nigdy nie żyły w zgodzie. Nawet na Zesłaniu. Nawet po Rozdarciu. Nawet wtedy. Ale teraz, w tym brudnym grajdołku zwanym Ziemią, możemy przełamać utarte schematy. Ogień i lód. Światło i ciemność. Odpowiem ci na wszystkie pytania, które zdołasz zadać po nocy ze mną.
Nie spodobało jej się słowo “zdołasz”. Niosło w sobie zapowiedź czegoś ostatecznego.
- Powiało grozą... - skomentowała beznamiętnie zaciągając się szlugiem. - Lubię zaszaleć w sypialni ale przemoc i dodatkowe towarzystwo mnie nie kręci. Zróbmy to po bożemu jeśli już musimy, nie ma powodu robić ze mnie kurwy roku. Nie chcę żadnego uszczerbku na ciele.
- Mówiłem już, że mało co kręci mój lud - zimne oczy zatrzymały się na jej twarzy. Doskonale widziała niebieskie żyłki na jego policzkach i skroniach. - Więc raczej nie. Kiedy się namyślisz, zawsze możesz tutaj przyjść. Prowadzę tą obrzydliwą norę.
Faktycznie obrzydliwa - pomyślała i kolejny raz sarkazm przepełniał jej mózg. - Pies by się brzydził tam wyszczać...
- Widzę, że wredny z ciebie skurwiel, co? - powiedziała na głos wytrzymując nacisk jego diabolicznego spojrzenia. - Potrzebuję tych cholernych informacji, mam dość babrania się w domysłach. Rozumiem, że ta propozycja nie będzie niosła ze sobą przyjemnych konsekwencji, a szkoda. I co? Mam podać faktycznie minimalne żądania? Że to przeżyję i będę mogła później mówić aby zadać te kurewskie rzeczone pytania.
Głos miała znudzony mimo powagi wypowiadanych słów. Prawda była taka, że naprawdę była zmęczona. Niewiedza ją dobijała. Czuła się jak cofnięte w rozwoju dziecko w jednej z klasie z małymi einsteinami. Chciała odpowiedzi. I żadna cena za nie nie wydawała jej się wygórowana. Do diabła, była dużą, upartą i twardą dziewczynką. I mierzyła siły na zamiary. Jeśli trzeba ubabrać się w gównie to to zrobi, szczał ich pies.
- To nie w twoim typie Coco Giselle. Takie targi. Albo spaliłabyś mi twarz za takie impertynencje, albo kazała skorzystać z moich faunów. Świat ludzi zmienił cię. Bardziej, niż sądzisz. Zatraciłaś siebie. Dopiero druga śmierć zrodziła cię na nowo. A ten sukinsyn Kolekcjoner Dusz zrobił sobie z ciebie użyteczną panienkę na posyłki. To ja ryzykuję zdecydowanie więcej. Nie sądzisz? Co prawda twa moc nie dorównuje mojej, lecz zabawa z ogniem może przynieść różne konsekwencje. A co u twojej siostrzyczki. Słyszałem, że wpadła do miasta. Zapewne to ona spaliła ten sierociniec, o który mnie wypytywałaś, jakbym był w najmniejszym stopniu zainteresowany losem śmiertelnych. Wiesz coś na jej temat? Nadal obnosi się ze swoją dziecinną zemstą?
CG zatkało. Żona Carringtona miała być jej siostrą? To jakaś zabawna przenośna? Zapewne chodziło mu o to, że należą do tego samego gatunku. Czyli Triskett miał rację. Także była Południcą? Wiłą czy mamuną? Zwał jak zwał. Mało przyjaznym skoligaconym demonem.
Westchnęła głęboko czując, że jest w tym wszystkim bardziej zagubiona niż dziecko w labiryncie. Kurwa... Była nawet skłonna sprzedać się temu imbecylowi za informacje. Fakt, potrzebowała ich żałośnie a nie bardzo widziała innej drogi by ktoś szybko jej wszystko wyjaśnił jak krowie na miedzy. Oczekiwał, że zjara mu gębę za jego bezczelną gadkę? Może i by się pokusiła, jeśli tylko wiedziałaby jak to zrobić. Czuła, że nawarstwia się w niej gniew aż zaczyna od tego dygotać. Zacisnęła pięści w tłumionej wściekłości.

 
liliel jest offline  
Stary 30-01-2012, 12:15   #145
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Nie jestem niczyją panienką na posyłki - wysyczała przez zęby. - Kolekcjoner już nie ma nade mną władzy. I może powinnam spalić ci tą lisią buzię ale nic bym na tym nie zyskała, prawda? A jestem kobietą praktyczną, którą zanim coś robi przeprowadza rachunek zysków i strat. Pieprzenie z tobą nie wydało mi się pierwotnie takim złym pomysłem. Wiesz - wzruszyła pozornie przepraszająco ramionami - Przyjemne bzykanko i bonus w postaci informacji. Taka już jestem. Rozwiązła.
Wyciągnęła papierosa i odpaliła od tlącego się niedopałka.
- Ale skoro i tak nie ma być przyjemnie... To chyba się mija z celem, prawda? I nie rozumiem waszej obsesji na moim punkcie. Ty o słońcu i lodzie, tamten o słońcu i nocy... Przeciwieństwa aż tak się przyciągają?
Może miała niewyparzoną gębę, która często niweczyła obiecujące sytuacje ale nie ma co się oszukiwać. Nie jest miłą dziewczynką i włażenie komukolwiek do dupy może jedynie sprawić, że poczuje niechęć do siebie samej. A tego wolała uniknąć.

- Żadna zemsta nie jest dziecinna - skwitowała na koniec filozoficznie. - I nawet jeśli wiem coś na jej temat nie sądzisz, że powiem ci z czystej dobroduszności?
Nie uśmiechnął się, nie skrzywił. Pozostał nadal ostentacyjnie obojętny.
- Ona jest śmiercią - powiedział spokojnie. - Twoja siostra. I myślę, że ona szuka ciebie. Takie mam przeczucie. Wiesz, gdzie znajduje się Targ Wróżek? - zapytał niespodziewanie.

- Nie - odparła szczerze. Dość miała kłamstw i owijania. Ta słowna przepychanka przywodziła falę wymiotów.
- Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś o sobie idź tam - uśmiechnął się wrednie. - W końcu ktoś wskaże ci drogę, świetlista. Ale nie będę to ja. Poszukaj trolla Vinhentha. Zapytaj go o Cocogilles. Dowiesz się rzeczy, których na pewno nie chciałabyś się dowiedzieć. Kto wie? Może w końcu umrzesz ostateczną śmiercią? Jesteś już o krok od tego. Zapomniana przez samą siebie. Wierząca w to, że zmieniłaś się dopiero po śmierci. Tak. To żałosne, jeśli mam być szczery. Z dumnej wiły stałaś się żałosną kopią śmiertelniczki. Śmiertelniczki, którą zapewne pragniesz być.A teraz, proszę, zostaw mnie z moimi przyjaciółkami. Albo dołącz od nas.
- Powiedział co wiedział - nie wiedzieć dlaczego CG się zaśmiała, choć wydawało się to zupełnie nie na miejscu. Doznała tej dziwnej huśtawki nastrojów i ze skrajnego gniewu ogarnęło ją absolutne rozbawienie. Wyciągnęła dłoń i dotknęła lodowatego policzka poprzecinanego gęstą niebieską siateczką naczynek - Nie okazałeś się zbyt pomocny Mytheonie. Ale i tak ci podziękuję - wspięła się na palce i pocałowała go w te zimne wąskie usta. - Żebyś miał przedsmak tego czego jednak nie dostaniesz - przywykła aby poddawać się swoim namiętnościom i spełniać zachcianki ciała i nawet teraz poczuła mimo wszystko przyjemny dreszcz. Krótki moment uniesienia zakończyła dość brutalnie przygryzając białowłosemu wargę aż do krwi, co dziwniejsze sprawiło jej to pewną przyjemność.
- Taaak - wychrypiała oblizując usta. - Ten lód na pewno nie tak znów trudno stopić...
Jeśli jej teatralna scena wywarła na nim jakieś wrażenie to skrył je głęboko za maską obojętności i pozwolił jej swobodnie się oddalić.

* * *
Mieszkanie Brewera przywitało ją kojącą ciszą. Siepacza jeszcze nie było co oznaczało, że dostało mu się za zamieszanie w “Refleksie”. Teoretycznie miał mieć dwa dni wolnego i CG miała poważne plany wobec jego czasu wolnego ale MR jak widać rościł sobie prawo pierwszeństwa wobec swoich pracowników. I tak odpadł jej jedyny sprzymierzeniec. A miała ochotę trochę powodzić go na pokuszenie... Odkąd wróciła miała poważne zastrzeżenia co do swojej kobiecości. Jedyna osoba, która nie dała jej kosza był lodowy demon z ciągotami sadomasochistycznymi. Czy coś z nią było nie tak?
Już w korytarzu zaczęła zrzucać z siebie ubrania. Napuściła wody do wanny, zadbała też o gęstą pianę a tuż obok rzuciła trzy tekturowe pudła. Po drodze z Błogosławionych Okien dorobiła się jeszcze jednego. Zakupiła flary, latarkę UV a nawet jeden granat błyskowy. Dodatkowo zahaczyła o zaznajomiony antykwariat specjalizujący się w okultystycznej literaturze choć przeważały tak pozycje zajmujące się teorią. CG jednak wiedziała, że właściciel - miły staruszek o dobrotliwym uśmiechu - sprzedaje spod lady prawdziwe perełki do zastosowania praktycznego.

Teraz jednak zanurzyła się w ciepłej wodzie, która mimo wszystko wydała się leniwie pociągająca nawet w ten upalny dzień. Wyciągnęła się mrucząc z zadowolenia i zatopiła w lekturze opasłego tomiska. Na pierwszy ogień poszli Celtowie.

Kult drzew szczególnie silnie rozwijał się u Celtów, przy czym jabłoń uważano za drzewo życia, a dąb był czczony przez druidów.
Dąb w każdym razie był on ojcem wszechrzeczy, bogiem piorunów, bóstwem Hippomorficznym, męskim odpowiednikiem Epony. Niektórzy uczeni uważają go raczej za boginię.
Epona była bóstwem uznanym przez dawniejszych uczonych za opiekunkę koni, bo wyobrażano ją na koniu, z kluczem w ręku. Obecnie badania wykazały, iż odgrywała ona znacznie większą rolę, będąc odpowiednikiem Rhiannon (Wielkiej Królowej, Wielkiej Matki, Bogini Ziemi), bardzo blisko spokrewnionej z małoazjatycką Kybele (Ma - Rhea), którą uważano za źródło wszelkiego życia na ziemi, rodzicielkę, dawczynię wszelkich dóbr, a jednocześnie opiekunkę świata zmarłych, a więc bóstwo podziemne. Atrybutem Wielkiej Bogini jest również klucz.
Podkreśliła słowo klucz.
Druidzi wierzą w jednoczącą siłę natury, nieśmiertelność duszy i świat nadprzyrodzony. Z wiary tej wynika poczucie odpowiedzialności, wdzięczności i pokory wobec przyrody – zwłaszcza wobec „braci” – drzew.
Bla bla bla. Nic zaskakującego.
Niezbędnym elementem opisanych ceremonii jest puchar – na pamiątkę dwóch celtyckich kielichów, zdobionych wizerunkami starych bogów. Znaleziono je na bagnach pod szczątkami drzew. To tak zwana czara z Gundestrup i kielich z Ardagh (porównywany do Świętego Graala).
Święty Graal? Dobra CG chyba trochę się zapędziłaś. Musi choczić o inny kielich.

Z kultem słońca wiąże się byk – Travos – występujący zarówno na ołtarzu paryskim, jak i na kotle z Gundestrup. Na kotle tym umieszczone są między innymi taurobolie, czyli rytualne walki, połączone z ofiarami z byka.
Podkreśliła kocioł i obok ze znakiem zapytania dopisała “kielich”.

Kolejna księga dotyczyła już nie celtów a mitologii nordyckiej, gdzie CG wykopała od razu fragment o Yggdrasil. Było ono “Drzewem Starszego” czyli Odyna, często uosabianym jako jesion. Na drzewie tym znajdowały się różne światy - m. in. Asgard, Midgard, Utgard, Hel. Yggdrasil naczy tyle co koń Odyna, którego jednym z imion jest Yggr - Straszliwy.
Po drzewie (a więc między światami) poruszał się przenoszący wieści posłaniec, którym była wiewiórka o imieniu Ratatosk.
Cholera... Pomyślała o strażniku drzewa, o owym druidycznym bycie z którym chwilę pogawędziła. Czy mógł on spełniać rolę strażnika? Czy drzewo było bramą łączącą świat faeries i ziemię? To dlatego pojawiła się na Canal Street. Przeszła przez portal i pierwsze wspomnienia sięgają parku. I to dlatego Mytheon ją prześwietlił kiedy zapytała o drzewa. Zdradziła swoją niewiedzę ponieważ informacja o drzewie na Canal Street nie była żadną sensacją. Każdy o nim wiedział. Każdy kto wiedzieć powinien. Kiedy CG zdradziła się, że nie ma o tym bladego pojęcia Mytheon od razu wywnioskował, że ma pamięć wyczyszczoną jak konto bankowe hazardzisty.

Irminsul był dla pogańskich Sasów tym czym dla skandynawów Yggdrasil. Według tradycji piśmienniczej był to starożytny dąb zniszczony przez Karola Wielkiego w 772, co stało się bezpośrednią przyczyną wojny pogańskiej Skandynawii i Saksonii z Francją.

Hm... Na przestrzeni dziejów zdarzały się więc i wojny z powodu zwykłego drzewa. A może nie zwykłego? Może takie bramy istniały od dawna ale bywały nieaktywne? Bądź chronione większą tajemnicą? Po fenomenie ujawnienie się pełnej gamy stworzeń naruszyło delikatną równowagę i dyskrecję trudniej jest utrzymać. Informatorzy mówili, że niewiele tak naprawdę wiadomo o fae, ale im dłużej chodzą pośród nas tym więcej oczu kieruje się w ich stronę, chociażby patrz śledztwo Rickiego.
Odłożyła książkę i sięgnęła po kolejną. Woda już prawie wystygła ale nie miała najmniejszego zamiaru opuszczać wanny.

Święty Dwór to kraina magicznych istot i bożków. Przedstawiany zazwyczaj jako spokojna knieja skrząca się rosą podczas zmierzchu lub oddająca ciepły słoneczny blask. Świętym Dworem włada jego królowa - Tytania. Bóstwo chaotyczne, które jednak sprowadza pewną stabilność na Dwór.

Brzmiało dość bajkowo i nierzeczywiście ale we współczesnych czasach słowa te zacierały przecież swoje granice. CG wygrzebała się wreszcie z wanny, zarzuciła na siebie koszulę siepacza i przeniosła się na kuchenny parapet przeglądając dalej zasuszone tomiszcza w poszukiwaniu... bogowie jedni wiedzą czego.

 
liliel jest offline  
Stary 30-01-2012, 13:17   #146
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Miałem różne pobudki, niekoniecznie te miłe jak te przy Emily. Zdarzyło zalać mi się pałę po egzaminie tak, że na drugi dzień bolał mnie nawet dźwięk stukania łyżki o talerz, zdarzało mi się również być połamanym przez faerie i obudzić się w kartce. Tamto wspomnienie biło się właśnie o tytuł "najgorszego przebudzenia" z obecnym. Walka była zacięta i ciężka. Szczególnie, że przez dłuższy czas nie mogłem zebrać myśli i jedyne co robić to starać się nie rzygać żółcią.

W końcu pozbierałem się i sprawdziłem w jakim jestem stanie. Żadnych obrażeń zewnętrznych, wszystko na swoim miejscu po za hecklerem. Musiałem go upuścić u roślinki. Przy moim stanie była szansa, że któryś z okolicznych magazynów był tym w którym byłem. Jasne teraz to by mi nakopało i niemowlę ale mogłem wpaść tu później. Z miotaczem ognia. Sprawdziłem dwa pobliskie budynki, jeden był zamknięty a drugi nie był tym i prawie znowu wylądowałem na chodniku. Nie nadawałem się do niczego a zostanie tu mogło oznaczać śmierć. Kolejną. Ruszyłem przed siebie w nadziei, że idę w dobrym kierunku. MR. Musiałem do niego podejść, Dorotka zacznie coś podejrzewać jak nie stawię się na spotkanie. Może jakoś się wyłgam. Może...

Wieczór rozgościł się na dobre zapowiadając noc. Noc po 2012 nie była czymś na co ludzie (i tacy jak ja) czekali, szczególnie w takiej dzielnicy w takim stanie. Musiałem ją opuścić szybko. Średnio to mi wychodziło, szedłem do przodu tylko dzięki czystemu uporowi zataczając się często. Krok po kroku. Krok po kroku. Mijałem kolejne opuszczone magazyny i nielicznych ludzi, którzy przechodzili na mój widok na drugą stroną ulicy. Wyglądałem jak jakiś menel.



Byłem odwodniony i to ostro, jedyne co mnie pocieszało to brak krwotoków, osłabienie nie wynikało z użycia mocy. Przynajmniej paru smutnych panów nie wpadnie do mnie i nie wytłumaczy, że było trzeba nie robić rzezi.
Znowu ktoś mnie zrobił w chuja nie to było jednak najgorsze. Bezsilność, Duch miał racje, to ona mnie zabijała. Podczas akcji z Mythosem walczyłem, byłem gotów zrobić wszystko ale wiedziałem, że przyniesie to jakiś skutek. A teraz? Nie tylko nie wiedziałem kto jest tym "złym" (znaczy chce mnie zabić) a kto tym "dobrym" (chce żebym przeżył bo mogę dla niego zabijać). Nawet jakbym potrafił to określić to nie miałem szans. BORBL wciągnie mnie nosem a Duch po prostu przejmie nade mną kontrolę i skoczy do Tamizy z betonowym kołem pływackim. Na nic moja moc czy nie najwyższe umiejętności posługiwania się bronią. To nie była akcja z tych w których potrzebne były umiejętności bojowe. Teraz liczył się spryt (a jak niedawno się przekonałem nie miałem go wcale tak dużo) i plecy (tych chyba w ogóle nie miałem).

Zmrok nadszedł a ja miałem w końcu trochę szczęścia. Przed klubem w starym magazynie stała taksówka. Dobrze, że miałem pieniądze w tym stanie nie potrafiłbym zrobić pożytku z broni czy blachy a prosta telekineza by mnie zabiła.
W samochodzie siedział murzyn, który na mój widok pokazał tabliczkę "ZOMBI WON!", gdybym nie był tak zjechany może by nawet ta pomyłka mnie rozśmieszyła. Chociaż pewnie wyglądałem i śmierdziałem jak zombi. O tej porze nie miałem czego szukać w MRze, Dorotki pewnie już nie ma a BORBLowcy albo robią swoje albo już mnie szukają. Postanowiłem odwlec to spotkanie jak już będę wstanie im się odgryźć i zmieniłem swoje plany. Wsiadłem do środka od razu mówiąc, że żyję (niezłe kłamstwo, wracałem kurczę do formy) i mam kasę. Podałem adres hotelu i przymknąłem oczy.

Gdy wysiadłem z samochodu skierowałem swoje kroki do sklepu. W końcu będę mógł uzupełnić płyny. Mój żołądek pewnie nie tolerowałby niczego treściwego więc zaopatrzyłem się w rosół do zalania, resztki pieczywa które znalazłem, dużo wody i fajki na zapas bo mi się kończyły. Dopiero wtedy wróciłem do hotelu. Prawie bym zapomniał sprawdzić swoje zabezpieczenia, zabrałem spinacz sprawdzając czy jest na takiej wysokości na jakiej go zostawiłem i wyjąłem wkład do ołówka.
Wlazłem do środka i zamknąłem drzwi podstawiając je krzesłem, nie miałem sił na przesuwanie szafy. Opróżniłem do końca butelkę wody i przypomniałem sobie, że nie mam w pokoju czajnika. Polazłem do recepcji i poprosiłem o zagotowanie dwóch kubków wody. Po chwili jadłem już moją kolację opróżniając następne butelki wody.
Powinienem zrobić jeszcze parę rzeczy ale nie miałem na nie siły. Zdjąłem śmierdzące ciuchy i wyjąłem z torby UMP, ktoś mógł w nocy mi złożyć wizytę a nie miałem siły na telekinezę, będę musiał poradzić sobie bardziej konwencjonalnie. Załadowałem magazynek kul dwuzadaniowych i dokręciłem wszystkie dodatki. Odbezpieczoną peemkę położyłem na stoliku przy łóżku a berettę przy głowie obok poduszki. Nie miałem już siły nawet zapalić fajka więc położyłem się. Na prysznic i robienie planów będzie czas jutro. Musi być.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 30-01-2012, 13:20   #147
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Wróciliśmy do biura w niezbyt optymistycznych humorach. Emma zawinęła się na jakieś umówione spotkanie i tyle ją widzieli. Ja czułam na sobie ciągle ten zapach, źle powiedziane to nie zapach to smród rozkładu, krwi i upału. Pierwsze moje kroki skierowałam do łazienki przy sali gimnastycznej. Chłodny prysznic i czyste pachnące ubranie działają cuda. Nauczona już doświadczeniem mam w szafce zawsze zakamuflowaną czystą zmianę ubrania. Dzisiaj jak znalazł. Z mokrymi jeszcze włosami wróciłam do pokoju, po drodze zahaczając o automat z napojami.

Kiedy weszłam na stole rozłożone były już akta z dzisiejszej masakry. Policja tym razem się pospieszyła. Scott już zagłębiał się w czytaniu pierwszych zeznań. Z nieodgadnioną miną dał mi akta do przeczytania. Nie odzywał się. Nie chciał chyba mi nic sugerować, zanim sama nie przeczytam. To co było w zeznaniach przeszło moje najgorsze oczekiwania. Właściwie nie potrafię powiedzieć czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego co otrzymaliśmy z przesłuchania świadków.

- Cholera, na to wygląda ze mamy do czynienia albo z trójką napastników, albo kimś kto potrafi oddziaływać na umysły ludzi jak mu się żywnie podoba. Czeka nas wyprawa do biblioteki i poszperanie jakie fenomeny mają takie zdolności. Na pewno wampiry, ale może jakieś inne tałatajstwo to potrafi. Co o tym sądzisz? Emma pewnie by wiedziała od razu.

Jedyne co mi przychodziło do głowy to wampir Starej Krwi, ale nie wiedziałam czy nawet one potrafią wyczyniać takie sztuczki.

- Ciężko powiedzieć Lauro. Znam podstawowe Fenomeny. W tych sprawach o niebo lepsza jest Emma, która chyba zasypia z księgą potworów. Ja stawiałbym na jednego osobnika. Chyba że jeden robił masakrę a drugi mieszał w głowach. Po co zostawili świadków? Zaczyna mnie to przerastać. Ja byłem zawodowym żołnierzem a nie detektywem.

- Z tego co rozumiem zostawił osoby postronne nie związane z gangiem. Nie przejmował się że zostanie odkryty, bo wiedział jak zadziała na tych ludzi. Celem byli tylko członkowie, albo mamy do czynienia z altruistą, albo za to mu zapłacili.


Zabrałam się za przeglądanie materiałów dowodowych. Wypisałam nazwiska ofiar na kartce. Na górze zostawiłam trzy wolne miejsca dla niezidentyfikowanych ofiar pierwszego wezwania. Przyjrzałam się zdjęciom, rozwiesiłam je na tablicy, żeby mieć lepszy obraz miejsca zbrodni.

- Jak sądzisz, ilu mogło być napastników. Patrząc na rozmieszczenie ciał, czy jedna osoba miałaby możliwość załatwienia wszystkich, np mając moce podobne do Twoich - zwróciłam się do Nathana - musiałby być bardzo szybki, albo działać na umysły ofiar. Niektórzy próbowali uciekać, na co wskazują rozbryzgi krwi, więc musieli go lub ich widzieć.

Egzekutor wzruszył ramionami.
- Za dużo może być możliwości. Cholera wie co się jeszcze może okazać prawda. Skoro jakieś naghini mogą chodzić po ziemi to i może niedługo zobaczymy jakiegoś Zeusa czy inną meduzę - Te zwidy różnych osób to może być jeszcze działanie jakiegoś narkotyku. Cholera wie nad czym pracują teraz Śmiertelne Skorpiony.

Telefon zadźwięczał na biurku.

- Odbierzesz?

Nagły dźwięk wyrwał mnie z zamyślenia.

- Co, a tak - odebrałam telefon.

Sekretarka przełączyła rozmowę z miasta.

- Wy zajmujecie się sprawą mordów Śmiertelnych Skorpionów.

- Tak

- Wpadnijcie o szóstej do klubu „Meduza”. Pytajcie o Angela. Mam chyba coś, co może wam pomóc. Ale to będzie kosztowało. Sami powiecie ile.

- Będziemy.

Rozmówca odłożył słuchawkę zanim zdążyłam coś jeszcze powiedzieć.
To co usłyszałam było zaskoczeniem. Ktoś niejaki Angel proponował nam informacje na temat dzisiejszej masakry. Skąd wiedział, że akurat my się tym zajmujemy. Dowody dopiero do nas trafiły, a krwi z betonu jeszcze pewnie nie zmyto. Szybko zanotowałam w brulionie miejsce spotkania.

- Chyba czeka nas dzisiaj jeszcze wizyta w klubie “Meduza”.

- O widzisz. Wykrakałem - uśmiechnął się Scott. Nie był to wesoły uśmiech.

Streściłam mu krótką rozmowę.

- Chyba powinniśmy się wybrać po zaliczkę na łapówki. Albo to podpucha, albo w końcu coś drgnie w tym śledztwie.

- Sprawdzić musimy. Tylko trzeba dać znać Irolowi gdyby nas trzeba było ze ścian zeskrobywać - wszedł na falę dziwnego humoru. Zerknął na zegarek - Mamy ponad godzinę do tego spotkania - wskazał na telefon - ja na dzisiaj mam dosyć papierków więc może pójdę załatwić samochód, a ty porozmawiaj z Irolem. Potem zawiozę Cię do domu jeżeli nic więcej nie wyciśniemy z tego dnia. Ja czuję, że muszę się wcześniej położyć, bo zasnę na stojąco.

- Zgoda. To ja idę zdać raport Irolowi, a Ty załatw samochód.


Poszłam do gabinetu Irola, siedział z marsową miną nad jakimiś raportami. Zaszczycił mnie tylko jednym spojrzeniem.
- Coś się wyjaśniło?
Zdałam mu krótki raport z dzisiejszych wydarzeń i rozmowy telefonicznej.
- Chcemy tam pojechać ze Scottem. Zobaczymy co ten Angel ma nam do zaoferowania. I ile te informacje są warte.
- To może być naciągacz, ale nie informowaliśmy prasy ani nikogo o tym, kto prowadzi śledztwo. Więc musi to być ktoś, z kim już się widzieliście lub ktoś, kto od kogoś poznał wasze namiary. Naciągacz, albo ktoś pomocny. Musicie to ocenić.
- Oczywiście, nie płace z góry za niesprawdzone informacje.

Przed wyjściem zadzwoniłam do domu i zostawiłam wiadomość dla Grega na sekretarce, że wrócę do domu na kolację koło 20.
Przynajmniej taką miałam nadzieję.

Kiedy zeszłam na parking Scott już czekał w zaparkowanym samochodzie.
Dojechaliśmy na miejsce kilka minut przed czasem. Oboje sprawdziliśmy broń. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, albo był to jakiś świr szukający rozgłosu, albo porządny obywatel. Rozglądając się po okolicy w jakiej mieścił się lokal, porządnego obywatela można było wykluczyć. Wysiedliśmy i ruszyliśmy do drzwi lokalu.

Lokal “Meduza” raczej nie wyglądał najprzyjemniej. Wciśnięty pomiędzy dwie stare czynszówki w dzielnicy Londynu cieszącej się niezbyt dobrą sławą. Czerwone drzwi wejściowe ozdabiała głowa maszkarona z wężami zamiast włosów, a pośród grafitti na pobliskich ścianach dało się zauważyć bez trudu dobrze im znany znak skorpionów.
Lokal był klubem nocnym czynnym dopiero, jak głosił wyraźny napis na drzwiach, od siódmej wieczorem. Drzwi były zamknięte, ale guzik elektrycznego dzwonka łypał na nich czerwienią z oczu meduzy.
Dobrze znałam tą dzielnicę jeszcze z czasów policji, chociaż nie po nazwach klubów i ulic. Miejsce starć gangów, półświatka i serce nocnego życia Londynu, poza Rewirem. Kluby z peep-shoopami, striptizem, sex-shoopy, dziwki obu płci na ulicach, handlarze używkami w tym Krwią, pijani klienci obrabiani w bramach przez rabusiów i tanie motele z łóżkami wynajmowanymi na godziny. Byliśmy na terytorium Śmiertlenych Skorpionów, jednak z notatek policyjnych nie wynikało, że gang ma jakąś bazę w “Meduzie”.

- Umówmy się że to Ty rozmawiasz. Ja będę robił za mięśniaka.
- Ok, to on nas tu zaprosił i to on ma nam coś do zaoferowania. Zobaczymy co powie.

Nacisnęłam dzwonek.

************************************************** ********

Kiedy wyszliśmy z lokalu cała kipiałam wewnętrznie ze złości. Cholerny oślizgły dupek, naszymi rękami chce załatwić swoje sprawy. Sądzę że osoba którą nam wskazał, to jego konkurencja w interesach, a nie prawdziwy podejrzany. My narobimy smrodu węsząc w okolicy, a on się nachapie. Znałam Cornellio di Angellona. Był jednym z lokalnych szefów trzęsących ponoć rynkiem narkotykowym i związanym z nielegalną prostytucją w dzielnicy. Za sprytny, by dać się złapać za coś innego, niż złe parkowanie. Nigdy nie mieliśmy wystarczających dowodów żeby go powiązać z przestępstwami. Zawsze wystawiał nam płotki, które odwalały za niego brudną robotę, a w razie kłopotów byli kozłami ofiarnymi. Niewielu zresztą udawało się w ogóle dożyć do jakiegokolwiek procesu. Większość umierała na zatrucie metalem lub ołowiem. Coś mówiło mi nazwisko które podał, gdzieś już się z nim spotkałam w swojej pracy Jurgen Prokopom. W domu muszę przejrzeć swoje notatki ze spraw, coś mi świtało, ale nie byłam tego pewna. Może Gregowi będzie coś mówiło to nazwisko.

Scott odwiózł mnie do domu. Jutro czeka nas kolejny cieżki dzień.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 30-01-2012, 23:37   #148
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
I znowu trafił tam gdzie zaczynał ten upalny goracy dzień.
Do Mr-owskiego pokoju w którym już pół dnia przeglądał papierek za papierkiem. Ponownie przylazł po to by…
No właśnie. Po to by przeglądać papierek za papierkiem.
Emma się zawinęła a oni jak te baranki wodzone na pokuszenie mieli na nowo grzeznąć w dusznym pokoju. Nie ma co, trzeba wiedziec jak się ustawić. Szlag by to trafił.
Łeb bolał od wszystkich cholernych ekscesów dnia powszedniego, duchota nie pozwalała się skupić i jeszcze ta pieprzona sprawa, która pogłębiała pulsowanie czaszki. Sprawa która miała więcej watków niż ser szwajcarski dziur.
Scott, na swój sposób był prostym cżłowiekiem i lubił proste rozwiązania. Do typu Sherlocka Holmesa była mu daleko. Jakby chciął się bawić w detektywa to by zamieszkał na Baker Street kupił sobie fajkę, śmieszną czapkę i psa którego nazwałby Basker.
Zdecydowanie lubił proste rozwiązania.
Przejrzał jedynie pobieznie to co im przesłali. Wiadomości o paluchach trójki z piwnicy jeszcze nie było i mogło jeszcze nie być i z kilka tygodni więc zbytnio się nie zeźlił tym faktem. Niestety, na to by nie zawinął się od razu do domu nie pozwoliła mu przesyłka dostarczona za posrednictwem policyjnego gońca.
Światłokopie przesłuchań świadków rzezi w przybydku Śmiertelnych Skorpionów pod estakadą. Bezgłośnie pochwalił słowność i zawziętośc detektywa Redboysa
Przejrzał je pobieznie upewniając się, jak skomplikowany zrobił się świat po Fenomenie. Jakby przed nim nie było wystarczająco ciężko.
Zeznania świadków brzmiały jak spowiedź ludzi biorących udział w testowaniu wpływu nowego narkotyku na ich poczytalność.
Jedno wielkie niewiadomo co. Każdy widział to co chciał widzieć.
Scott najchętniej to by teraz zobaczył wannę z zimną wodą i chętną na seks cipkę i wyro do spania.
Niestety utknął w Ministerstwie.
Przejrzał dostarczone fotografie z miejsca masakry, wpatrując się w większość tego co już zobaczył na żywo kilkanascie minut temu
Jego ruchy były leniwe i nijak się mialy do osławionej szybkości Egzekutorów. Ruszał się jak przysłowiowa mucha. A nawet gorzej bo patrząc na to czym się zajmowali i co przeglądali to ta mucha na pewno taplała się w gównie a nie w smole.
Po czterdziestu minutach wstał i zrobił mocną kawę. Czuł jak zmęczenie coraz silniej bierze nad nim górę. Od kilku minut co rusz powstrzymywał się przed ziewaniem walcząc z sennością jaka go dopadła. Wizja siedzenia kolejnych minut albo i gorzej - godzin pogłębiała jego nieustający ból głowy.
Pogadał z Laurą na temat nowych informacji gmatwających sprawę. W międzyczasie dostali kolejny telefon od kolejnego informatora zaczynało wyglądac na to, że numer do nas stawał się w gorącą linią w Londynie.
Masz problem… Dzwon do MR-u Morales i Scott cię nie zawiodą…
Naprawdę miał zbiesiony humor. Niestety nie pozostało im nic więcej jak ładnie zareagowac na telefon oddanego miastu obywatela i posłuchac tego co miał do powiedzenia.
Przed wyjściem zostawił dla Emmy wiadomość na korkowej tablicy. Przyczepiajac ją obok niezdjętych z dzisiaj. I tym razem zbytnio się nie rozpisywał.
Kolejny anonim. Angelo. 18:00 w Meduzie

Angelo.. po takim pseudonimie to spodziewał się latynoskiego alfonsa.
Dużo się nie pomylił.

Lokal o dzwięcznej nazwie „Meduza” niechcąco przywołanej przez Nathana w rozmowie z Laurą swoim wyglądaem raczej odstraszął niż zapraszał do środka. Zanim weszli do środka Egzekutor rozglądał się po murach i szybach budynków stojących w pobliżu. Nie podobało mu się to miejsce. Po cichu liczył na to że nic nie uda im się wyciągnąć i zawiną się stąd jak najszybciej. Chciał również żeby ta cała wizyta nie okazała się jakąś pułapką bo w przypadku kiedy będą mieli do czynienia z ludźmi będzie musiał uważać na swoje moce by nie skończyć po tej samej stronie jak jego dotychczasowe regulacje. Kiedy Morales wcisnęła dzwonek stanął przy jej boku.

Nie było słychać dzwonka, lecz po chwili zza drzwi dało się słyszeć mocne.
- Kto tam? - a jednocześnie drugie oko Meduzy ujawniło sprytnie zamaskowany wizjer.

- Jesteśmy umówieni z Angelem – łowczyni delikatnie pochyliła się w kierunku drugiego oka zdobienia na drzwiach.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=CS5gr3T2gPI&feature=related[/MEDIA]

Chwilę później drzwi otworzyły się i wysoki, potężny murzyn wpuścił dwoje łowców do środka. Wyglądał jak gorylołak, ale Laura nie wyczuwała zawirowań Całunu. Murzyn zamknął drzwi za ich plecami i poprowadził szerokim korytarzem wymalowanym w psychodeliczne wzory do sali. Lustra, wybiegi z rurami, wielka kula dyskotekowa i steboskopy oraz światła, a także długi bar od razu wskazywały na rodzaj klubu. Miękkie siedziska, alkowy z mocnymi stołami. Wieczorami i nocami na pewno kręciły się na nich skapo ubrane panienki, a opuszczając alkowę miały na sobie jeszcze mniej.
W jednej z takich alkow dla VIPów siedziało dwóch ludzi. Jeden latynos, ubrany w jasną koszulę spiętą srebrną spinką w kształcie skorpiona i drugi, postawny i blady facet z włosami zaczesanymi do tyłu i wykałaczką w wydatnych ustach.

- Do ciebie, szefie. Tak jak mówiłeś.

Latynos uśmiechnął się. Laura znała typka. Cornellio di Angellon. Jeden z lokalnych szefów trzęsących ponoś rynkiem narkotykowym i zwiazanym z nielegalną prostytucją w dzielnicy. Za sprytny, by dać się złapać za coś innego, niż złe parkowanie.

- Witam serdecznie - śliski uśmiech na twarzy od razu wzbudzał obawy co do poczytalności tego człowieka. Szczególnie długo obserwował Laurę. - Nie wiedziałem, że MR zatrudnia anioły. Napijecie się państwo czegoś? Bo chyba o tej porze to już po służbie, co? Siadajcie, proszę. Angelo – przedstawił się w końcu -To ja do was dzwoniłem.

Scott wodził wzrokiem naokoło prowadzony przez kolejnego "neandertalskiego" ochroniarza. Stawiał na to, że gośc jest łakiem albo co najmniej wciąga nosem krew jakiegoś łaka. Jakby miał wskazać na zwierzęcego nosiciela to bez dwóch zdań byłby to goryl albo jakaś inna urocza małpa.
Nie podobało mu się to miejsce i ludzie w nim. Chciał służyć krajowi i bronic jego bezpieczeństwa ale dlatego wybrał się do wojska a nie do Policji właśnie po to by nie musieć odwalać takiej roboty jak ta i nie szwendac się w takich miejscach jak to. Niestety życie zadecydowało za niego inaczej.
Przypatrywał się przez chwile facetom do których zostali doprowadzeni i rozejrzał się dookoła szukając ewentualnych innych zagrożeń. Cieszył się że nie zostali przeszukani i nie zabrano im broni. Nie wiedział jednak jeszcze czy to dobrze czy źle.

- Poproszę wodę - Laura uśmiechnęła się z dystansem siadając po przeciwnej stronie stolika i od razu przeszłą do rzeczy - więc słuchamy. O czym chciałeś z nami porozmawiać.

Scott pokręcił przecząco głową odmawiając nawet w taki dzień, jakiegokolwiek napoju

- O waszej pracy. Jakiś zdechlak zabija moich pracowników. Uczciwych obywateli. Sądzę, że wiem, kto może za tym stać.

- Zamieniam się w słuch, kogo pan podejrzewa? – Laura podjęła rozmowę

- Facet nazywa się Jurgen Prokopov. Jest szefem lokalnej grupy lobbingowej. Chodzą słuchy, że zawziął się na kilku ludzi. Jakich, to już pewnie się domyślacie. Chodzą też słuchy, że są naciski na waszych szefów, by śledztwo zawiesić. Wiem, że wiecie najwięcej na jego temat i dlatego proponuję wam premię za szybkie załatwienie sprawy. W gotówce. Po dwadzieścia kawałków na głowę. Czysta kasa, czysty zysk, tylko przyciśnijcie Jurgena. Moi pracownicy raczej się do niego nie zbliżą, ale jestem pewien że spotka się z regulatorami.

Po minie Laury Nathan doszedł do tego, że Wiedźma szuka w pokładach swej pamięci co jej mówi nazwisko Jurgen Prokopov.

- To jak? Deal stoi? – Angelo ociekał ochotą współpracy - Pomagamy sobie wzajemnie, a ja za dobrą pracę odwdzięczam się prywatnie. Można to nazwać nagrodą za pomoc w ujęciu niebezpiecznego wykolejeńca.

- Na pewno odwiedzimy gościa - odezwał się w końcu cały czas stojący Egzekutor - i go sprawdzimy jak bardzo jest umoczony w zabijanie Pańskich ludzi. Uczciwych obywateli jak Pan to ujął. Żeby przyspieszyć sprawę - gdzie go możemy zastać? – Scott jak najszybciej chciał przejść do sedna sprawy i olać grę wstępną.

- Prowadzi kasyno na Camden Town. Klub nazywa się “Jocker”. Każdy z obsługi kasyna spokojnie go wam pokaże. Zresztą łatwo go poznać. To kolos. Ma ponad dwa metry wzrostu, waży jakie,ś dwieście kilo. Do tego przerzedzone blond włosy i nochal jak u kloszarda. I ma złote zęby – otrzymali dość obszerny opis Pana Prokopova

Camden Town – dzielnica wszelkiej maści emigrantów. Siedziba bazaru staroci poprzecinana siecią śluz i kanałów, klubów, dyskoteki i pubów, a takze wszelkiej maści marketów z TESCO na czele. To tam znajdowała się również kołyska wszelkiej maści łaków. Najstarsze w londynie ZOO.

- Dzięki Panie Angelo – Scott powinien brać udział w konkursie na najgrzeczniejszego agenta w MRze. Wygrałby taki konkurs w cuglach - Proszę jeszcze się podzielić z nami informacją skąd Pańskie przypuszczenia odnośnie wkładu w sprawę którą się zajmujemy, tego lobbysty Jurgena.

- To już nieistotne – granice współpracy zostały zarysowane - Macie cynk. Dostaniecie kasę. Reszta chyba jest nieważna. Dobierzcie się frajerowi do dupy i skończcie masakrę naszych pracowników. Mam swoje powody, by sądzić, że on za tym stoi. Ale to wy jesteście cholernymi regulatorami i chyba znacie się na magicznym gównie nieco lepiej. Sprawdzicie, upewnicie się i zabijecie chujka. Proste, jak - za przeproszeniem - ciągnięcie druta. To chyba wasza robota. Zabijanie czarowników, wampirów i zmienniaków, nie ciąganie druta, rzecz jasna - uśmiechnął się krzywo nie odrywając wzroku od Laury, mimo, że słowa kierował do Scotta.

Oczy Laury zwęziły się niebezpiecznie.

- Na swojej robocie się znam. Na ciągnięciu druta nie i znać nie zamierzam – Scott zachował śmiertelną powagę do końca - Jeszcze jedno Panie Angelo - nie popuszczał - nie zgłosił Pan zaginięcia trójki swoich ludzi. Ich rodziny się nie martwią? – chciał załatwić dwie pieczenie przy jednym ogniu

- Nie wiem o czym pan mówi - powiedział spokojnie. – Ja mówię o rzezi, jaką urządzono w jednym z naszych lokali klubowych należących do zaprzyjaźnionego właściciela. Niedaleko stąd. Na policji podano mi państwa kontakt. Nie wiedziałem, że w tej sprawie są jakieś zaginięcia moich ludzi. Bo owszem, straciłem tam dwóch pracowników, ale żaden nie zaginął. Jedna głowa się nie znalazła, ale ciało Martina owszem. Więc zaginięcie ,,, - poskrobał się palcem po głowie. - Dziwne. Wy na pewno prowadzicie sprawę klubu czy tracę niepotrzebnie wasz i mój czas, hę?*

- Prowadzimy - powiedział krotko bez zbytnich wywodów ucinając niepotrzebne zbaczanie z tematu - Lauro masz jeszcze jakieś pytania do naszego gospodarza bo nie chcemy przecież zabierać mu więcej czasu.

- Nie, jeśli będziemy mieli pytania wiemy gdzie pana szukać. Na pana miejscu zrobiłabym przegląd swoich szeregowych pracowników - zamknęła notatnik w którym notowała i wstała - jeśli coś pan sobie jeszcze przypomni proszę dzwonić.
I jeszcze jedno, próba przekupstwa urzędnika państwowego jest karana więzieniem od 2 do 5 lat – latynoska wyraźnie się wściekła na zabawę Angela z osobistym dotowaniem Łowców - Na przyszłość proszę ograniczyć się jedynie do informacji pana zdaniem istotnych dla sprawy. Do widzenia - wręcz kipiała wściekłością idąc w kierunku wyjścia.

- A kto mówił o przekupstwie, śliczna - zaśmiał się Angelo. - Jako zatroskany obywatel chciałem zaproponować nagrodę za ujęcie tego strasznego psychopatycznego Martwego. A że nagroda miała trafić bezpośrednio do prowadzących śledztwo regulatorów, z pominięciem piona dyrekcji i koordynatorów, o których tyle się słyszy, to czy to coś złego. Wydaje mi się, że to wy odwalacie najtrudniejszą i najbrudniejszę część roboty. Ale skoro to ma być potraktowane, jak próba przekupstwa - wzruszył szczupłymi ramionami. - Trudno. Zrobię to oficjalną drogą. Ciekawi mnie, czy wogóle zobaczycie coś z tej kaski. - zaśmiał się ponownie.

Nie było co przedłużać. Facet chciał ich rękoma złatwić swoje potrzeby i strzelić pstryczka w nos konkurencji. W dupie miał swoich ludzi którzy zakończyli żywot czy to w piwnicy czy w tym blaszanym miejscu spotkań. Będą musieli jednak sprawdzić tego Prokopova czy im się podoba czy nie. Odbębnić kolejny taniec godowy przed następną osobą na którą padł choć cien podejrzenia.
A pieprzony nadnaturalny świr pewnie dalej łaził sobie po Londynie odbierajac kolejne zlecenia. Scott coraz bardziej skłanial się ku teori, że morderca był jeden a swoją pracę robi na zlecenie a znikajace głowy to jego „bileciki” do kasy.

Odwiózł w milczeniu Laurę do domu. Chciał pojechać do siostry ale nie czuł się na siłach. Nei miał dla Isabel żadnych nowych informacji a ich brak mógł tylko Isabel zaszkodzić. Wiedział, że jeszcze dzisiaj był z nią ich brat, przechodzący rekonwalescencję w Londynie. Tak więc po powrocie do domu ograniczył się jedynie do telefonu. Wieśc na temat tego, że Laura dzisiaj nic nie jadła i Diana podłączyła jej kroplówkę tylko bardziej zdołowała Nathana. Powstrzymał się przed tym by ze złości i bezsilności nie pieprznąć aparatem o ścianę.
Zakrył twarz w dłoniach i dopiero po kilkunastu minutach walcząc sam ze sobą podlał spragnione wody kwaty na dachu. Nie żałował im życiodajnego płynu. Nie wiedział czy kolejny dzień nie będzie równie upalny jak ten.
Około 20:00 podgrzał sobie zrobioną trzy dni temu shio ramen. W sumie to powinien ją już wyrzucić ale pomimo tego, że lubił gotować i na pewno ta czynność by go odstresowała, głód, zmęczenie i ciągły ból głowy nakazały mu zjeść to co miał w lodówce.
Kilkanaście minut poźniej po szybkiej kąpieli spał już lezac w łóżku. Obok łóżka zsuneła mu się książka którą zamierzał czytać ale poległ pokonany przez zmęczenie przeczytawszy zaledwie dwa zdania.
Może chociaż sny, o ile będzie miał jakieś będą dla niego łaskawsze….
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 31-01-2012, 16:40   #149
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
CG z niepokojem obserwowała zmierzch. Siedziała na parapecie sącząc whiskey prosto z butelki i wyglądała na zewnątrz podziwiając jak niebo zasnuwa czerwona poświata zachodzącego słońca. Przypomniała sobie przestrogę Trisketta. Co kiedy zajdzie słońce? Nie miała planu. No chyba, że planem można nazwać odkorkowanie całkiem zacnej whiskey.
Z zamyślenia wyrwał ją sygnał telefonu. Odebrała ale po drugiej stronie usłyszała tylko kilka oddechów i odkładaną słuchawkę. Wróciła na swoje wygrzane już miejsce na parapecie poprawiając poły koszuli Brewera.
Rozpoznała go po posturze. Sukinsyn czmychnął z budki telefonicznej usytuowanej po przeciwnej stronie ulicy i gibkim krokiem wrócił do swojego wymuskanego mustanga. Pokiwała głową ale uśmiechnęła się dobrotliwie pod nosem.
Na zewnątrz uderzyła ją fala wieczornego upału. Boso, ubrana jedynie w męską koszulę, w której tonęła jej postać, dotarła do samochodu i zapukała butelką w szybę od strony kierowcy. Poczekała aż Triskett pomęczy się z korbką i szpara w oknie powiększy się na tyle aby mogła część głowy wepchnąć do środka.
- Oficjalnie jestem pod obserwacją? - skrzywiła usta w parodii uśmiechu i okrążywszy maskę samochodu zasiadła na miejscu pasażera wyciągając nogi na desce rozdzielczej i pociągając solidnego łyka.

Wyjechał z MRu gdy zaczęło zmierzchać. W sumie nie wiedział co chce osiągnąć układając sobie ten durny plan. Jedno wiedział, nie może wejść na górę i oznajmić “nie przeszkadzaj sobie, ja w charakterze niańki...”, bo spuści go po schodach na kopach. Kimkolwiek by teraz nie była, upór i mentalność cold bitch pozostał jej niezmieniony.
Był też problem z Ralfem i jego teamem. Wypytał dokładnie w MRze o niego i jego zespół. Dyskretnie, po cichu tak by się nie dowiedział. Loupa nie miał, więc nawęszania się nie obawiał. Cholera, facet jest zawodowcem, a on właśnie jedzie jak debil do CG. Ryzyko że zaprowadzi go do niej było spore. Zaczął kluczyć, szukać ogona, w tym przecież był dobry. Wyjechał nawet na autostradę i rozpędził się jak wariat, potem zjechał do miasta i jeździł zaułkami zwalniając wręcz nieprzyzwoicie. Nic nie zauważył. Chwilę bił się z myślami, ale deal z O’Conellym wydawał mu się dość uczciwy, a skoro tak to teraz trzeba zadbać by CG pożyła choć te dwa dni, zanim pojawią się afisze z “wanted dead or alive” jak na pieprzonych westernach. Tak więc podjechał pod blok Brewera i czekał. Wyszedł do budki i zadzwonił, upewniając się że jest w domu, chyba nawet wydało mu się że zobaczył poruszenie firanki, gdy odłożył słuchawkę. Prawidłowo. Po kretyńskim głuchym telefonie, sprawdź przedpole.
Wrócił do samochodu i czekał. Taaak, świetny plan. Przecież Pan w Płaszczyku jak będzie ją chciał zaciągnąć z powrotem za kudły do piekła to podejdzie przed główne wejście, zadzwoni domofonem i powie dla niepoznaki “ja z gazowni”. Kurwa mać. Ale innego pomysłu nie miał. Chciał być blisko na tyle, żeby choć miał ułudę że coś może zrobić, zareagować jakoś. Nie tak jak... tamtym razem. Było mu gorąco pomimo zapadającego zmierzchu, bo musiał wziąć krótką kurtkę tak by przysłoniła choć trochę kevlarowa kamizelkę z wymalowanymi przez Lolę wzorkami voodoo. Obserwował uważnie okolicę.
Wyszła z bramy i pewnym krokiem podeszła do auta, a Triskett miał ochotę ugryźć się we własną dupę.
- Żebyś wiedziała, wdepnęłaś znowu w gówno... Wsiadaj, przejedziemy się trochę. - Odpowiedział opryskliwie i rozglądnął się, po czym ruszył jak tylko posadziła swój tyłeczek na siedzeniu. - Jest problem. MR zaczyna za tobą węszyć, a to w twym aktualnym żarówkowym stanie nie jest miłe. Ralfa O’Conelly’ego kojarzysz? Dobry jest, ostry i skuteczny. Dostał sprawę “Refleksu” i chce dobrać ci się do dupy, by przez ciebie dojść do Płaszczyka. Nie przerywaj mi, do cholery! To nie koniec świetnych wieści. Wie o tobie. Znaczy że wróciłaś, jako kto jeszcze się nie połapał.
Triskett zacisnął ręce na kierownicy, ale zachował umiar choć go cholera brała.
- Musiałaś się wygadać, że zrespawnowało cię połowie miasta? On wie bo ci twoi informatorzy wyśpiewali mu wszystko, że hasasz po mieście i nóżkami fikasz.

CG słuchała go w skupieniu choć biorąc pod uwagę wyraz twarzy nie wyglądała na zmartwioną.
- O’Connely... Jasne, że kojarzę skurwiela. Raptem wczoraj na siebie wpadliśmy. Odstrzelił na moich oczach jedną panienkę. Odmieńca. Rozpłynęła mi się później na rękach. Snajperka, czysty strzał. Zaraz też zmiótł ochroniarza dziewczyny. Loup garou. Sukinsyn bez serca... Akurat jak zaczęło między nami iskrzyć. To znaczy mną i tym sierściuchem.
CG otworzyła schowek w samochodzie Trisketta i chwilę grzebała w płytach.
- O, widzę, że gust ci się nie zmienił - wsunęła wybrane CD do odtwarzacza i wybrała numer. Pierwsze rytmy wpędziły ją w dobry nastrój bo odchyliła się w fotelu wystukując rytm gołą stopą na desce rozdzielczej.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nmy113gMds0&feature=relmfu]Hugo - 99 Problems - YouTube[/MEDIA]

- I racja. Odnowiłam kontakty w mieście. Wiesz, że zawsze miałam dobre dojście do informacji. Żal z tego nie skorzystać - zaciągnęła się papierosem nucąc. - You’ve got 99 problems and a bitch ain’t one... W sumie wieści nie są złe. Jeśli chodzi mu o mojego zadeklarowanego męża demona to może udałoby się jakoś wykorzystać O’Connely’ego żeby się z nim uporać? Skoro tak bardzo chce go dla siebie to niech sobie weźmie. Nie mam nic przeciwko dopóki nie dobiera się do mojego tyłka. A na to można liczyć dopóki nie dowie się kim jestem. Bo chyba jestem też jakimś odmieńcem? Tak przynajmniej wstępnie zakładam. Biorąc pod uwagę ostatnią akcję jakiej byłam świadkiem zadania O’Connely’ego polegają na eliminacji właśnie rzeczonych sithe. Chodzi o te cholerne Dwory - wyjaśniła Triskettowi. - Jeśli zorientuje się, że ze mną jest coś nie tak odstrzeli mnie bez mrugnięcia okiem. Wolę drania unikać.
- Dobra taktyka Panno Lawrence. Szczególnie że ostatnio kupa ludzi chce dobrać do twojego tyłka - łypnął na nią okiem. - Jak chcesz mu wystawić tego skurwiela? Jestem zdania że on po prostu przyjdzie gdy wybije północ i będzie po zabawie. Owszem O’Connely jest dobry, ale nie jest cudotwórcą.
- To co mi radzisz do kurwy nędzy Triskett? Sama mam z nim jeszcze mniejsze szanse. Jeśli znajdzie mnie w nocy jest po mnie, rozumiesz? Po mnie. Ty masz swoje śledztwa, nie możesz mnie pilnować jak niania. Brewer... Po akcji w Refleksie nie wiem czy strach go nie obleciał, poza tym siepacz to nie ta sama liga. Może powinnam się z nimi ułożyć? Z pierdolonym O’Connelym i jego grupą emerowych dżentelmenów? Przynajmniej będę miała jakąś namiastkę ochrony, nawet jeżeli złudną i krótkoterminową.
- Ułożyć powinnaś się z tym od cieni i północy. Bo mam wrażenie, że na niego nawet ja, Lola, Brewer i wunderteam Ralfa może być za krótki. Tyle tylko że to może być trudne. O’Connely jest więc dobrym wyborem, masz rację. - Triskett skręcił w kolejną uliczkę nie spuszczając wzroku z lusterka, szukając ogona. No dobra, dzielił uwagę pomiędzy okolicę i strój CG, który budził cholernie wiele wspomnień - Ułożenie się z Ralfem jednak nie rozwiązuje twojego problemu, trzeba pomyśleć jak faceta zwabić w pułapkę.
- On mnie znajdzie. Znalazł mnie w południe, znajdzie znowu. To tylko obawiam się kwestia czasu... Zaciągnę języka o supermanie O’Connelym. Czy jest typem miejskiego samuraja czy dotrzymuje słowa czy to raczej krętacz i łgarz, który chce za wszelką cenę ugrać swoje. Jeśli uznam, że jest godny zaufania pogadasz z nim i zaaranżujesz spotkanie. Wystarczy, że potowarzyszy mi dwa trzy dni i znajdzie swojego luda, nie mam wątpliwości. Ale umowa ma zakładać, że później nasze ścieżki się rozchodzą a opcja piwniczki w MR nie wchodzi w grę. Ma przysiąc na Najświętszą Panienkę, Fortuny, Hari Krisznę czy cokolwiek co na nim robi wrażenie. Ale ja też muszę jakoś się ubezpieczyć. Wiesz czy ma rodzinę? Żonę, dzieci, tatusia z alzheimerem, ukochanego mopsa? Cokolwiek na czym mu zależy?
- Już się dowiedziałem. Jestem kurwa profesjonalistą, nie zapominaj że “Zapijaczona Łajza Gary” to tylko miejski kamuflaż. - odpowiedział krótko, choć nie bardzo pasował mu kierunek w którym to wszystko zmierzało.- CG, serio Ralf i jego team może być za krótki na tego gościa. Wiem że nie zaszkodzi go mieć po swojej stronie, ale trzeba też wygrzebać więcej na temat Płaszczyka. Musimy znaleźć jakiś słaby punkt, no cokolwiek co da nam może nie przewagę ale szansę. Co do O’Connelly’ego wiem że z reguły działa z ojczulkiem na którego mówią Dean i z Silentem, fantomem. Tworzą zgrane trio, czasami wspiera ich jeszcze tropiciel. Łaka nie mają więc dlatego zaryzykowałem w ogóle naszą randkę.
Zrelacjonował po krótce też ploty, które sumiennie zbierał w MRze o samym Ralfie i jego przeszłości, charakterze i całej reszcie.
- Dobra przystojniaku - pociągnęła z butelki i odpaliła jeszcze jednego papierosa. - Wiemy co mamy robić, będziemy w kontakcie. Zawracaj pod dom Brewera Aha, jeszcze jedno. Potrzebuję dwóch tysięcy - oznajmiła jakby prosiła o drobne na znaczek pocztowy.
- Kurwiące się po Rewirze łaki podrożały? - zmrużył oko, łypiąc na nią. Podjechali pod blok Brewera po kilkunastu minutach kluczenia po pobliskich zaułkach. Mruknął w końcu - Zobaczę co się da zrobić. I posiedzę na dole trochę. Ralf dziś ci nie pomoże w razie czego. - przerwał na chwilę gdy zerknęła na niego. - No co chcesz usłyszeć? Dostałaś drugie życie, jak w chrzanionej grze na flipperach, to nie chcę by jakiś palant cię załatwił. Zanim nie posprzątasz swoich spraw, zanim sobie nie ułożysz tego wszystkiego.
Mówią że kobieta nie może wyglądać bardziej seksownie niż rano w twojej koszuli. Tyle tylko że właśnie dotyczy to TWOJEJ koszuli. Gary mimo woli popatrzył w okno mieszkania Brewera i odruchowo zacisnął ręce na kierownicy.
- Brewer mnie pilnuje - powiedziała i z premedytacją pogładziła koszulę siepacza wyciągając się jeszcze bardziej pomiędzy fotelem a deską rozdzielczą i eksponując swoje gołe nogi. Kłamała jak z nut, bo przecież John nie wrócił jeszcze do domu, ale chciała go wkurzyć. Pociągnęła kolejnego łyka i pochyliła się nad Triskettem aby chuchnąć mu prosto w twarz przyjacielem Johnnym. - Nie ufasz koledze po fachu? - droczyła się dalej. - Myślisz, że... jesteś od niego lepszy w te... klocki? - oblizała dolną wargę w pozornej zmysłowości by zaraz zaśmiać się złośliwie.
 
Harard jest offline  
Stary 31-01-2012, 16:40   #150
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Black Label. Przynajmniej tyle że dobrze spożytkowała część pożyczonych pięciu stów... Rozpozna ten zapach w środku gnojowiska i wysypiska śmieci.
- Brewer jest najwyraźniej dobry w tym co robi. - zmarszczył brwi, obrzucając szybkim spojrzeniem jej nogi. Wiercił się przez chwilę na siedzeniu, próbując przyjąć jakąś wygodniejszą postawę i zignorować jej wysiłki. - I tak, pewnie że jestem lepszy, we wszystkie klocki od niego.
Dokończył kiedy zobaczył wredny uśmieszek.
- Wiesz dobrze o tym, prawda? - urwał i zaczekał obserwując pilnie jej odpowiedź.
Parsknęła śmiechem. Prawdę mówiąc to zaczęła śmiać się tak żarliwie i opętańczo, że Gary mógłby mieć w tej chwili wątpliwości co do jej psychicznej kondycji.
- Wszyscy tacy sami - wydukała poprzez łzy rozbawienia i pociągnęła kolejnego łyka. - Twoje męskie ego boi się porównania, co? Możesz przez jedną chwilę być poważny. Przyjechałeś tu bo ponoć obawiasz się, że pieprzony demom nocy może do mnie zawitać i spuścić łomot. Nie rób mi scen zazdrości. Poza tym... jesteś zdaje się w szczęśliwym związku. Nie pijesz. Zarabiasz uczciwie na chleb i benzynę. Nie podejrzewałam, że możesz zniżać się do takich przyziemnych uczuć. Prawdę mówiąc miałam wysunąć oficjalne pismo do papieża o beatyfikację za życia ale niefortunnie staruszek wyciągnął kopyta - wreszcie przestała się śmiać choć w oczach nadal pozostała wesołość. Przyjęła nieco bardziej przyzwoitą pozę podciągając kolana pod brodę i oblizała szyjkę butelki.
- Święta Coco Gizelle Od Wkurwiania Bliźniego Swego? - Gary zerknął na nią spod oka, ale wrócił zaraz do lustrowania okolicy. - Nic nie poradzę, byłaś moją żoną. To jakbym wbił w ciebie flagę, taką jak na Mt. Everest. Tylko większą i z napisem “To moje! Wara wam skurwielom wszelakim!” Zapominam że zdążyłaś po drodze się ze mną rozwieść, umrzeć i zmartwychwstać jak oznajmia pismo. - odwdzięczył się złośliwością.
- Tak ci przeszkadza to moje nie picie?
- Może - wsparła się stopą o automatyczną skrzynię biegów, odepchnęła od zagłówka i nie uroniwszy ani kropli przeturlikała zwinnie na jego siedzenie oplatając go nogami. Jej uśmiech zapowiadał zamiar bardzo podły i niehonorowy. - A tobie... Bardzo przeszkadza, że pieprze się z Johnem?
Zesztywniał w jednej chwili, nawet ręką nie mógł ruszyć. Dlatego rozsiadła się wygodnie, a jego owiał jej zapach. Dawno już zapomniany, przynajmniej tak mu się zdawało.
- A pieprzysz się? - łapy trzymał przy sobie, zupełnie jakby go parzyła, co w aktualnym jej stanie wydało mu się zabawne na tyle, że uśmiechnął się lekko, przemagając skrępowanie, które udało jej się wywołać koncertowo. Niewyżyty mózg erotomana zaś na wyścigi przypominał mu scenki z ich małżeństwa, kiedy na przykład odkryli stare, ale działające jeszcze kino dla zmotoryzowanych godzinę drogi za miastem. Triskett uśmiechnął się znowu, wtedy był w stanie uwierzyć że samochód również służy do jeżdżenia po drogach a nie tylko do... Oderwał się siłą niemal od wspomnień, bo ręce już niemalże łapały ją za talię. - Więc jak?
- Wiesz co myślę? - CG zatopiła nos tuż za uchem, w jego schludnie przystrzyżonych włosach wdychając zapach. Wyglądała dziko, jak loup albo coś podobnego i łatwo było w tej chwili uwierzyć, że na prawdę nie żyje i wróciła jako coś zupełnie innego. - Sądzę, że się dusisz. Ruiz... założyła ci na szyję obrożę. Nie jesteś facetem, którego pamiętam. Z którym... polecieliśmy na długi weekend do Vegas, wydaliśmy wszystkie oszczędności na ruletkę i pokera a później przez dwa dni bzykaliśmy się nie podnosząc rolet w okach i zamawialiśmy do pokoju tylko wódkę i kawior - bardzo wolnym ruchem podetknęła butelkę do ust. Pociągnęła małego łyczka i z lekko rozwartymi ustami zbliżyła się do jego warg. Nadal czuł zapach whiskey bijący wraz z jej oddechem i delikatny nieznośny napór języka gdy chciała rozchylić mu usta i wlać do nich odrobinę alkoholu.

Walczył w przegranej bitwie. Resztki rozsądku podpowiadały że coś jest nie tak, że pogrywa nim jak dobrze nastrojonym instrumentem, ale to był głosik wołający na pustkowiu. Gary nie słyszał, nie chciał słyszeć. Przez jedną chwilę poddał się. Oddał pocałunek z furią, którą ona wyzwalała w nim niezmiennie. Wtedy, wieki temu. Te parę kropel alkoholu, powodowało że jeszcze chwila i zedrze z niej tą cholerną koszulę. Tak bardzo mu tego brakowało... Goryczy i mocy na języku. Złapał ją za ramiona i przytrzymał. Kilka kropel whiskey, a jego tama zaczynała się rysować, pękać i chwiać w posadach. Trzymał i nie puszczał jej ramion, ale nie przyciągał jej do siebie. Trwał zawieszony w próżni, nie mogąc z jednej strony odtrącić jej a z drugiej, przejrzeć jej gry. Bo była to gra, obliczona na to by go złamać, a on nie był pewny dlaczego.
Opanował się. Musiał. Nie mógł tego zrobić Loli, nie chciał tego jej zrobić.
- Co robisz, CG? - odsunął ją na kierownicę tak by spojrzeć w oczy. Była ciągle niebezpiecznie za blisko.
Zaśmiała się w odpowiedzi i takim samym płynnym ruchem jakim władowała mu się na kolana przeskoczyła teraz na siedzenie pasażera.
- Próbuję ci coś udowodnić.
- Według ciebie Lola założyła mi chomąto, które mnie dusi. - Odezwał się po długim milczeniu, wyciągając pomiętą paczkę lucky strike’ów z kieszeni dżinsów. Zaciągnął się i dmuchnął w jej stronę. Po chwili wyciągnął w jej kierunku paczkę i pstryknął zapalniczką.
- Papieros po, co? - uśmiechnął się krzywo. - W sumie mamy chwilkę czasu to opowiem ci jak mi to chomąto ciąży. Wiesz co to jest Szary Świt? Mądry termin, nie martw się, nie ja go wymyśliłem. To taki stan w ciągu alkoholowym, kiedy jest ci już wszystko jedno. Kiedy budzisz się i nie wiesz nie tylko która jest godzina ale jaki dzień, gdzie jesteś i co się z tobą działo. Wszystko jest szare, pozbawione znaczenia. To taki moment przed delirium tremens, wiesz białe myszki, trzęsiączka i tak dalej. Ważna jest tylko flaszka i kolejny łyk.
Zaciągnął się mocno i uśmiechnął krzywo.
- Tak było ze mną po tym jak Mythos poszedł do piachu, po tym jak znaleźliśmy cię w Sztolni. - Gary popatrzył krótko na nią. - Lola mnie wyciągnęła, wyrwała z gówna. Wbiła we mnie hak i ciągnęła na siłę do góry. Rozumiesz? A ja wczepiłem się w nią resztką tego co ze mnie zostało. Jestem inny? Nie poznajesz mnie? Być może tak jest. Ale dzięki niej w ogóle jeszcze jestem.
Zabrzmiało poważnie, więc Gary wykrzywił się znowu w uśmiechu.
- I przestań na nią warczeć choć przez chwilę, zastanów się co dla niej to oznaczało, to że paznokciami wyrywała twoje ciało z kokonu tej cholernej rośliny, a potem chowała w ziemi. I co oznacza teraz, kiedy wróciłaś. I tak, wiem że tobie też nie jest różowo, że wracając nie tego się spodziewałaś. I że nosi cię, że chcesz komuś przywalić, przypieprzyć na oślep. Ukarać za to że nie jest tak jak powinno. Jeśli tego właśnie chcesz to bij we mnie, nie w nią. Jej już na prawdę niewiele brakuje by uciec i zaszyć się na końcu świata.
Mimo tego że zeszła z niego, nadal ją czuł. Jej zapach, jej dotyk na opuszkach palców.

Zdecydowanym ruchem wyszarpnęła z paczki papierosa i słuchała go z tym standardowym ironicznym uśmiechem błąkającym się po ustach. Kiedy skończył perorować rzuciła mu litanię po francusku której ni w kij nie zrozumiał i zaciągnęła się łakomie kilka razy z rzędu.
- Dobra Triskett. Łapię. Cukierkowo to wszystko wygląda, powinni o was nakręcić telenowelę. Podeślecie mi mam nadzieję zaproszenie na ślub. Tylko błagam, jeśli pierworodna będzie dziewczynką nie nazywajcie ją Coco bo się porzygam.
Pociągnęła klamkę drzwi i wystawiła bose stopy na nadal nagrzany asfalt.
- Miłego ślęczenia w wozie - puściła mu zawadiacko oko. - Chyba nie będziesz miał mi za złe jeśli spożytkuję ten czas z Brewerem?

Rzadko kiedy klęła po francusku więc wiedział, że musi być wkurwiona, no ale i nie miał się czemu dziwić. Po cholerę wyskakiwał z tymi zwierzeniami? Po prostu chciał jakoś wytłumaczyć, wyjaśnić to co się stało. Durny pomysł.
- Pożytkuj na zdrowie. - Przynajmniej tyle że on choć trochę zaczynał wyciągać naukę z tej rozmowy. Kretyn. I jeszcze po gębie Brewerowi nakładł za to że... Ehh kurwa. Kolejna rundka litanii egzekutora: czemu wszystko musi być takie porypane. - Poślęczę jeszcze. Jakby się coś działo, przyszedł Pan w Płaszczyku to daj znać. Na przykład wypieprz Brewera z okna na ulicę, to będę wiedział.
Pochyliła się jeszcze w drzwiach.
- Dam ci dobrą radę Triskett. Nie zadręczaj się. Ja bym tego nie robiła gdybym odbiła ci faceta. Poza tym, wiesz jak jest... - wzruszyła niewinnie ramionami. - Ja zawsze spadam na cztery łapy. Było minęło. Nie ta to inna... Myślałam, że w kwestii latania za spódniczkami akurat się rozumiemy. Czuję nawet pewną ulgę, że uwolniłeś mnie od monogamii bo już trochę zaczynała mi ciążyć.
Jej uśmiech wyglądał jak zwykle nieodgadnienie. Jeśli łgała to z wprawą a może jednak mówiła na głos to co naprawdę w tej chwili myślała?
- Daj znać jak dojdą informacje z MR’u.
Przez chwilę jeszcze wisiała oparta o drzwi z tym perfidnym triumfalnym uśmieszkiem na gębie.
- A skoro już jesteś ciekawy... Zawsze dawałam ci osiem na dziesięć.
Zaśmiała się i ruszyła w stronę frontowych drzwi.

***

Siedział wkurzony jak osa i rozmyślał. Uśmiechnął się w końcu pod nosem, a zaraz potem zaśmiał się w głos. Wredota. Osiem na dziesięć. Przeszło mu dość szybko bo miał co innego do roboty. Obserwował, wyczulał swój zmysł egzekutorski na najmniejsze objawy niebezpieczeństwa. I dumał. O tym co dowiedział się w MRze, o tym co między wierszami i bezpośrednio powiedział mu Ralf. O tym o czym nie powiedział CG. Ralf nie krył tego że jak będzie gorąco to ją rozwali, a ona paktować z nim chciała. Nie wiedział jak to wszystko się skończy i co gorsza nie wiedział jak się zabrać do tego tak by bardziej tego nie spieprzyć. Przeglądał raporty analityków, które nadeszły w tak zwanym między czasie a które wpakował do kieszeni przed wyjściem z MRu. Drzewo życia, brama, podwójne znaczenie... U nas korzonki u nich gałęzie i na odwyrtkę... Dwory i cudaki w nich się gnieżdżące. Szlag by to wszystko trafił. Po której stronie i dla kogo grała Carringtonowa? Dlaczego z mapy wynikało że siedziba Borbli stanowi centrum jej zainteresowania? Chciała kogoś tam przyzwać, wzmocnić czy rozpierdolić? Dumał jak wykorzystać tą kartę w rozmowie z Angelą, którą zaplanował sobie na jutro rano. Przecież to nie są durnie i pewnie dawno wiedzą już o tym... Ciągle miał wrażenie że zaraz coś pieprznie tak że pół miasta się nie pozbiera, a oni nie mają pojęcia jak się obrócić tak by dupa była z tyłu.
Podwiesił przerobioną latarkę magnalite pod lufę colta i poświecił po ręce sprawdzając czy UV działa. Zaśmiał się cicho, wiedząc dokładnie że z Płaszczykiem przyda mu się to jak wiatrówka do zatrzymania pociągu. No ale choć złudne poczucie przygotowania dawało. Ciągle myślał jak ugryźć Cariingtonową. Jak wyleźć pół kroczku przed nią. Może cholera to nie był trójkąt, może “rysuje “ jakąś bardziej skomplikowaną figurę? Gwiazdę sześcioramienną? Za mało wiedział, może cholera trzeba się wybrać do jakiegoś specjalisty, jakiejś pieprzonej wróżki-od-odmieńców? Najpierw jednak trzeba przeżyć tą nockę a potem ostrzec Angelę.
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172