Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-07-2014, 15:08   #51
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Christos, poranek dnia szóstego

Gdy tylko Erven opuścił namiot, ten bezceremonialnie zniknął. Tak jak wczoraj jeden z Braci odwiedził Freyę, a biało włosy Lei’ę, tak dzisiaj było zupełnie odwrotnie; celem Christosa była Lea
- Dzień dobry… nazywam się Christos i przychodzę do Pani z pewną… propozycją. Czy słyszała Pani o gadach zwanych Ludoth? -
Lea stała przed swoim domem we flanelowej koszuli, z kubkiem kawy w ręku i nieodzownymi kocimi uszkami na głowie. Zaspana i ziewająca otworzyła drzwi i przez dłuższą chwilę nie reagowała.
- Do interesów chłopcze, do interesów. - Stwierdziła przecierając oczy wyciągnięte spod nakrywki. Nie miała na sobie okularów, ale jak widać nie przeszkadzało jej to zbytnio.
Między Christosem a Leą nagle bezceremonialnie pojawił się jaszczur
- Zainteresował mnie rodzaj bakterii występujący w ich ślinie. Myślałem o możliwości… wykorzystania go. -
- Hmm. A co dokładnie miałabym z nim zrobić? - Zapytała spokojnie.
Christosowi przestawali się podobać Ci naukowcy, którzy wszystko już widzieli, i żądna krwi jaszczurka tuż przed nimi nie budziła nawet zdziwienia. Nie dał jednak tego po sobie poznać, kontynuując:
- Gdyby je wyhodować na większą skalę, ewentualnie trochę… ulepszyć, mogłyby posłużyć jako… wyśmienita broń. Poza tym, może warto by było stworzyć jakąś… antytoksynę na nią? - w świecie pomarańczo włosego najwyraźniej nie słyszano pojęcia “szczepionka”.
- Antytoksyna to dzień jak nie krócej pracy. Cena 100 monet. - Stwierdziła bezceremonialnie. - Jaszczurkę mogę zabrać jeśli ci niepotrzebna. - Delikatny uśmiech jakiegoś zamysłu. - Jeżeli jednak pytasz czy mogę ją dla ciebie “ulepszyć”, może to być niewykonalne. - Mówiąc to zakryła usta kubkiem kawy. - Ale mogę spróbować za pewną opłatą. -
- Jakiego rzędu opłatą? Nie ma istot niepotrzebnych, jednak są takie, które można poświęcić… mogę spytać co Pani z nim planuje? -
- Badać, wykorzystać i ewentualnie w gwoli mniejszej użyteczności zutylizować. Jeżeli miałby to być na twój użytek hmm. Zależy o tego co chciałbyś by było z nim zrobione i od tego co można by z nim zrobić. Od 100 do nawet 1000-2000 monet. Kwestia potrzeb i zaopatrzenia plus robocizna. - uśmiech kobiety interesu.
- Chyba warto spróbować… zostawiam go Pani. Ile by sobie Pani liczyła, gdybym chciał się od Pani czegoś nauczyć z zakresu biologii? - nieco zmienił temat.
- Zależy co takiego chciałbyś wiedzieć. Bo biologia to szeroki zakres działań i wiedzy. Zwykłe porady liczyła bym za 50 monet. Przeszkolenie 100. Ale coś specjalnego to już po przyjacielsku 500. A co z jaszczurem?
- Interesuje mnie rozszerzenie podstaw… planujemy rozpocząć własne badania, i warto by było mieć fundament, na którym można bazować. - temat jaszczura postanowił na razie pominąć.
- Podstawy hmm, czyli jak działa organizm zakładając, że chodzi o ludzki lub bliżej znany zwierzęcy. 100 monet. Ale musisz mieć co najmniej 2-3 godziny czasu. To trzeba raczej jasno omówić. O obiekt się nie martw, mam swój. - Odparła z uśmiechem i upiła łyk kawy.
- Odpowiada mi to. Jeśli chodzi o jaszczura, to zależy mi na czymś prostym: chciałbym wydestylować te bakterie, by następnie pozwolić im się spokojnie mnożyć i korzystać. Mam własny pomysł jak je przenosić, jednak potrzebuję bardziej zagęszczonych, by miała realny efekt. Co do nauki… proszę mi wybaczyć, osobiście nie mam dziś czasu, jednak mój towarzysz bardzo chętnie przyswoi sobie te informacje - mówiąc to za Christosem pojawił się mężczyzna. Trochę ponad dobę temu był to jedynie wieśniak pracujący w tartaku, teraz jednak wyglądał zupełnie inaczej. Charakterystyczne oczy, brak zapachu alkoholu z ust, czy bardzo pewny wyraz twarzy to tylko kilka bardziej zauważalnych zmian. Poza tym, nie wiedzieć skąd, zza Christosa zaczęły wylatywać monety. Ostatecznie sto okrągłych, metalowych przedmiotów ustawiło się na stole w stosach po dziesięć. Wieśniak w tym czasie odezwał się:
- Dobry. Panienka Lea, jak mniemam? Bardzo miło mi poznać, Bogdan mam na imię. - uśmiechnął się lekko.
Oczy Pani doktor na chwilę zalśniły. Oj widać, że mały pokaz przypadł jej do gustu... a może coś więcej...?
- Dobry. Bogdanie. - Odparła z lekką drwiną. - Bakterie... to akurat 5 minut roboty. Zagęstnik i substancja środowiskowa są już gotowe. Kobieta zawsze przygotowana. - Odparła z uśmiechem. - Mocy nabierze dopiero po jakiś 3-4 godzinach. Czas inkubacji. Kwestia tylko rozcieńczania. Bo aby utrzymać stały przyrost trzeba mieć stały napływ substancji o zbliżonym środowisku bakteryjnym. Zagęszczacz można rozlewać również się sam powiela. Nie mniej bez substancji środowiskowej dojdzie do rozcieńczenia więc i siła spadnie. Jasne? To 1 próbówkę przekażę po nauce panu Bogdanowi. To będzie dodatkowe 20 monet lub 80 dla ciebie jeżeli gad jest już mój. - Uśmiech kobiety interesu.
Osiem stosów wzniosło się i podleciało z powrotem do pomarańczo włosego, znikając w między czasie. Christos zauważył jednak błysk w oczach Lei, i, uznawszy, że zaciekawiła ją technika zaginająca przestrzeń, dopowiedział:
- Byłaby Pani zainteresowana małą wycieczką do mojego, ekhm, laboratorium, jakoś później lub jutro? Myślę, że mogłoby się… spodobać. - delikatny, tajemniczy uśmiech.
- Mam wrażenie, że byłabym tam mało bezpieczna. - Powiedziała uprzejmym żartem - Nie mniej wycieczka brzmi ciekawie. Lecz nie dziś. Kobiety muszą się na takie ekscesy odpowiednio przygotować. - odparła z dziwnym uśmiechem.
- W takim razie jedynym wolnym terminem będzie jutrzejszy poranek. Później będziemy zmuszeni wyruszyć na wschód, i ktoś od nas wróci tu dopiero… właściwie nie wiem kiedy. - rzucił uśmiechając się Christos, na odchodne. Nie miał już czasu na więcej dysput.
Nauka podstaw biologi w wykonaniu dr. Lei była niezwykle dokładna. Pomijała zbędne dywagacje i frazy medyczne skupiając się jedynie na oczywistych i zauważalnych elementach organizmu. Jednym z przykładów może być nauka pobierania jadu z kłów jadowych zwierząt je mających. Pani doktor ostatecznie odmówiła “wycieczki”, ale z bardzo zastanawiającym uśmiechem. Cóż... widać każdy naukowiec ma swoje innowacyjne podejście.
 
Imoshi jest offline  
Stary 01-08-2014, 12:35   #52
 
Poker123's Avatar
 
Reputacja: 1 Poker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znany
"Z historii zapomnianych" : Shujin Dadawashi
Gdy mężczyzna ze znakiem marynarki wszedł do szałasu zastał niezwykle interesujący widok. Admirał marynarki wojennej siedział na łóżku patrząc na protezy zastępujące mu ręce, patrzył na nie ze łzami w oczach. Jednak już na pierwszy rzut oka było widać, że nie są to łzy żalu, o nie. Prawda była taka, że Shujin od dawna nie czuł się równie żywy jak wtedy, po raz pierwszy od wielu lat trafił mu się przeciwnik, który go pokonał, ba, który go trwale okaleczył. Stare ciało zareagowało na to jak za dawnych lat, zewem łowcy, Daidaiwashi miał ochotę wybiec z namioty i znaleźć tego człowieka. Tymczasem jednak miał przed sobą kogoś, kto najwyraźniej był jego druhem.
-Jestem Shujin, ale większość mówi mi Daidaiwashi. Z kim mam przyjemność?- Zapytał głosem, przez, który przebijały nuty radości, co było u niego niemal niespotykane.
- Hmm. Sądzę że powinieneś znać na to odpowiedź. - Ciężki głos i niskim tonie. Czuć od niego było ciężar wieku. Dłuższa chwila ciszy w czasie której odłożył swoją zdobycz w drugim pomieszczeniu. - Mawia się że umysł nawet podczas snu pracuje i chłonie wiedzę. Ale tego już chyba was nie uczą. W sumie działało to jedynie na zaledwie 3% jednostek. Garu. - zdjął swoja futrzaną czapkę i zawiesił na gałęzi przebijającej się przez ścianę pomieszczenia.
Admirał wstał powoli z łózka i zaczął się rozciągać.
-Jaki masz stopień, przyjacielu?- Zapytał z uśmiechem.- A tak właściwie to kto mnie tu przyniósł?
-Hmm. Amnezja. widać niewiele pamiętasz. Przyniósł cię... osobnik, który z resztą cię uratował. Nie wiedzieć czemu. - Pominął pytanie o stopień. - Ech. Poproszono mnie bym cię doglądał, a gdy się przebudzisz przekazał 2 sprawy. Reszta to juz twoje decyzje. - Wyciągnął z nogawki prostokątną osełkę, a zza pasa pierwszy z toporków.
Marine wyprostował się gwałtownie.
-Jakie dwie sprawy?
- Twoje nowe ręce - Wskazał na nie osełką. - I ten kto ci to zrobił, a dokładniej... Ech to już ci w trakcie wytłumaczę. - Zaczął ostrzyć toporek. - sprawa wygląda tak. Uszkodzenia były spore. Zastąpiono wiec straty tymi oto dziwnymi elementami. Niebieski kolor znaczy że dobrze. Czerwony że źle.
Shujin przyjrzał się swoim protezom. Niebieska płynna substancja w kompozycie.
- Dzięki temu możesz dalej używać swoich mocy. Ale substancja ma swój stan zużycia. Może się nie grzeje jak kocioł, ale blokuje moce. Kto i jak to skonstruował... nieważne. Ważne że działa. Będziesz więc musiał rozsądnie i oszczędnie posługiwać się swoją mocą. - przerwał na chwilę. Stwierdził że toporek jest już dobrze naostrzony więc schował go za pas i wyciągnął drugi wykonany bardziej ozdobnie. Nie usłyszawszy komentarza począł mówić dalej. - Teraz sprawa tego kto ci to zrobił. Cóż za wiele powiedzieć nie mogę. Nie mój czas. - cokolwiek to znaczyło. - Rzekomo to pirat. Osobnik z nasze... twojego świata. Rzekomo zły niebezpieczny i rzekomo nie sam. Tedy Ryou kazał przekazać byś komu trzeba informacje o nim przekazał i byś Smoka w spokoju ostawił. Zapewne chodziło mu o to że nie na nim skupić się powinieneś. By cię od głupoty odciągnąć Profesor wieść dla ciebie zostawił. - Z drugiego pomieszczenia doszedł zapach dymu i wędzonego mięsa. Ryba zapewne, choć nie tylko. - “Wrath tu jest”. Twierdził, że będziesz wiedział o kogo chodzi. - Garu przejechał palcem po ostrzu toporka. Schował ostrzałkę do nogawki, a toporek za pas. Siedział jeszcze chwilę wpatrując się w Admirała.
Shujin zacisnął pięści tak mocno, że tryby, aż zatrzeszczały w proteście.
-Gdzie on jest?- Zapytał, z jego głosu znikła cała pogodność, stał się on zimny i spokojny.- Ten… Osobnik zbyt długo unikał sprawiedliwości, uciekał przede mną przez cały świat. Teraz proszę, sam do mnie przychodzi. Dobrze, bardzo dobrze.- Mruczał do siebie admirał wpatrując się w ścianę namiotu, jednocześnie oczekując odpowiedzi.
- Kto to wie. Profesora widać mało interesował ten osobnik. Ale wiedział żę ciebie będzie. Kazał przekazać więc przekazałem. - Wzruszył ramionami i podniósł się z siedzenia. - Tedy ni więcej dla ciebie nie mam. Teraz wszystko leży w twoim interesie. Stek. - Powiedział. - A ty co zamierzasz?
-Przede wszystkim znaleźć Wratha. Ten świat, no i jego mieszkańcy nie mogą czuć się bezpiecznie dopóki ten człowiek chodzi wolno. Jakieś pomysły gdzie zacząć? Używa on mocy ziemi, więc interesują mnie przede wszystkim trzęsienia ziemi, pojawiające się wyspy, tworzenie gór było jedną z jego ulubionych mocy. Coś takiego obiło ci się o uszy?- Zapytał Admirał.
- Z lasu nie wychodzę. - Odparł bez przeciągania. - Nie mniej czuję że w obcym świecie przydał oby się coś własnego, więc stawiał bym wyspę. Jeden z moich tak rak robił nim go dorwałem. - wszedł do drugiego pomieszczenia i po dźwiękach stuku garnków najpewniej zabrał się za przygotowywanie posiłku.
Admirał rozciągnął się ostatni raz. po czym wszedł do drugiego pomieszczenia.
-Cóż, wybieram się na polowanie. Mam jeszcze tylko jedno ostatnie pytanie. W którą stronę dotrę do jakiegoś ośrodka cywilizacji?
Druga sala stanowiła kuchnię. A raczej pomieszczenie przejściowe miedzy sypialnią a wyjściem.
- W tamtą. - Wskazał kierunek. - Jakieś pól dnia drogi. Trafisz na szlak. A później północ lub południe. Zależy. Na północy jest zajazd a na południu stolica też około pół dnia drogi. Czy w jedna czy w drugą.
-Dzięki- Rzucił admirał, po czym wyszedł z szałasu.
Spojrzał na swoje ręce. Cóż, miał mieć ograniczenia, ale raczej nie, aż takie, by nie udało mu się przemieścić do stolicy, tam w końcu ktoś musiał słyszeć o nadnaturalnych zjawiskach. Shujin powoli wzbił się w powietrze i skierował się na południe.
Po godzinie lotu cyber ramiona zabarwiły się na czerwono i doszło do awaryjnego lądowania. Widać ciągłe ich używanie nie było wskazane. Cóż resztę drogi trza było przebyć pieszo.
Tylko godzina lotu? Cóż, to mogło być ciekawe, Daidaiwashi od dłuższego czasu nie miał zbyt wielu wyzwań, a ograniczenie jego mocy, mogło być wyzwaniem bardzo interesującym. Tymczasem jednak musiał dotrzeć do stolicy. Zaczął więc biec, prosto na południe.
Po dniu drogi, a dotarł wczesnym rankiem, wreszcie stał przed wrotami San Serandinas
Admirał podszedł do strażników stojących pod bramą.
-Panowie, nie dotarły do was może plotki o jakiś anomaliach, konkretnie chodzi mi o trzęsienia ziemi, pojawiające się wyspy, albo góry. Właściwie to wszystko co związane z ziemią.
- Nie panie?
- Chwila. A to co na zachodzie.
- To od nas rzekomo.
-Skoro to tylko rzekomo od was, to chcę wiedzieć co się stało na zachodzie.- Powiedział zdecydowanym głosem Shujin
- Zdaje się że ktoś isę budował. - Odparł strażnik. - Niewiele wiemy panie bo to nie nasza działka. Wydaje się że to ktoś z przybyszów za pozwoleniem księżniczki.
-Przybysz, którego szukam, umie budować. Gdzie ten nowy budynek?
- Na zachodzie... - Odparł strażnik lekko znudzoną miną. - Nie wiem gdzie dokładnie.
Shujin pokiwał głową, czym wzniósł się w powietrze, próbując wypatrzyć tą tajemniczą budowlę.
Daleko na zachodzie po odpowiednio wysokim uniesieniu dało się dostrzec coś na wzór budynków marynarki. Sporej wielkości forteca. Niestety z powodów natury urazowej nie było mowy o podróży powietrznej w tamtejsze strony.
Admirał wątpił czy Wrath zbudowałby fortecę na wzór marines, jednak nie mógł tam nie pójść, musiał sprawdzić wszystkie tropy. Wylądował lekko na ziemi, wziął głęboki oddech po czym zaczął maszerować w kierunku fortecy.
Dotarł tam parę godzin później. I jego oczom ukazał się obraz bardzo rodzimy. Forteca przypinała Marinesford. Jasnym się stało kto ją zbudował. Pozostało go tylko odnaleźć. Za pomocą Kenshoku nie odkryto niczyjej obecności w okolicy fortecy więc zapewne był w mieście.
Shujin miał wybór, wracać do miasta i szukać swojego podwładnego, lub zrobić coś zupełnie innego. Admirał wszedł do fortecy, po czym zaczął poszukiwać sali głównej, w której miał zamiar zaczekać. W końcu nie buduje się fortecy, żeby w niej nie przebywać.
- Shujin? - rozległ się głos od drzwi - Ze wszystkich miejsc… co ty tutaj robisz? - zapytał wyraźnie zaskoczony Kuroryu, wkraczając do pomieszczenia. Wyglądało na to że prace na wyposażaniem fortecy szły dość dobrze.
-Szukam Wratha.- Rzucił Admirał wstając.- Pirat, Logia kamienia, jak widać nie jedyna.- Powiedział z uśmiechem.- Tak swoją drogą. Nic mi nie jest, dzięki, za troskę.- Zaśmiał się grożąc podwładnemu palcem protezy.
- Och, proszę cię. Gdyby Admirałów można było tak łatwo zabić, to Yonkou już dawno zawładnęliby światem… - spojrzał na niego spokojnie - Zakładam że nie słyszałeś wieści?
- Wieści?
- Sakazuki zrobił mnie Admirałem… i mianował Admirałem Floty tego sektora. Przynajmniej do czasu aż sam tutaj nie przybędzie. A przybędzie. Razem z siłą całej kwatery głównej.
- Kwatery głównej… fakt że mianował takiego szczeniaka jak ty odsuńmy na chwilę na bok. Co się dzieje?
- Tysiące piratów. I możliwe że Yonko.
- Ach… a Akainu kazał przygotować grunt pod inwazję.
- Nie pod inwazję… - Kuroryu pokręcił przecząco głową - Interwencję. Pokojową, z naszej strony, jeśli dojdziemy do porozumienia z lokalnymi.
- A jeśli nie?
- … Sprawiedliwość Absolutna. - powiedział cicho Kuroryu po chwili ciszy
- … Aye. Sprawiedliwość Absolutna. - Shujin wyglądał jak gdyby się nad czymś zastanawiał. - W takim razie nie ma nad czym gdybać. A teraz… pomożesz mi zapolować na Wratha?
- Może najpierw wyjaśnisz mi co się stało z twoimi rękoma? - zapytał cicho Kuroryu
- Pirat. Gregor McArtner… - twarz Kuroryu pociemniała na moment - Ach. Widzę że pamiętasz nazwisko.
- Ale jak… Śmieć miał nieco ponad 100 milionów nagrody za swoją głowę. Nie dość żeby okaleczyć Admirała. Co się tutaj dzieje…
- Nie wiem… ale na pewno nie walczył jak taki słabeusz. I tak skończyłem z tymi protezami. A moje moce owocu nie są… tak potężne jak były.
- Ah… - wymruczał Kuroryu
- Nawet nie zaczynaj z “Ah”, szczeniaku. Dalej mogę cię wykończyć kiedy zechcę.
- Nie wątpię. Nie mniej… dopóki twoje pełne siły nie wrócą… chcę wycofać cię z czynnej akcji.
- Co!? Jakim prawem…
- Autorytem nadanym mi przez Gorosei, Naczelnika Sił Zbrojnych Konga, oraz Admirała Floty Sakazukiego. - powiedział Kuroryu twardym, nie znoszącym sprzeciwu głosem - Nie pozwolę ci na lekkomyślność. Nie kiedy jesteś jednym z dwóch ludzi których mogę być absolutnie pewnym.
- … W porządku. Co chcesz żebym zrobił?
- Nadzoruj tę fortecę. Strzeż jej. Dopilnuj by została dokończona. Kiedy przybędą nowi rekruci, a przybędą, szkól ich. Nikt z nas nie nadaje się do tego lepiej niż ty, i wiesz to.
- … Hmph.
- Tylko do czasu kiedy nie odzyskasz pełni sił. - uspokoił go Kuroryu.
- … Dobrze. A teraz znikaj. Zanim zapomnę o łańcuchu dowodzenia i znokautuję cię za rozkazywaniem starszym… sir. - rzucił Shujin, lekko ironicznie.
Kuroryu skinął mu głową. Wyszedł z fortecy, ciesząc się że ta sprawa spadła mu z głowy.
Tak też wiceadmirał przeszedł na spoczynek.
 
__________________
Kanbaru Suruga: Skoro nie cieszy cię zbereźna rozmowa z młodszą dziewczyną, jak masz zamiar przetrwać w społeczeństwie?
Poker123 jest offline  
Stary 04-08-2014, 11:29   #53
 
Neko's Avatar
 
Reputacja: 1 Neko nie jest za bardzo znanyNeko nie jest za bardzo znany
Droga po prawo powoli biegła w dół. A na samym końcu zakręcała po łuku w lewą stronę. Powoli zaglębiajać siecoraz głębiej w górę.(w sęsie pasma górskiego )
Pierwsza droga w lewo zaczęła prowadzić do góry choć po osunieciu ziemi było bardzo stromo. Dalej przechodziła w kamienny korytarz.
Dróga droga w lewo równeiz biegła w górę, ale mniej stromo. Później tunel się poziomował a na końcu było zwalisko skał. Widac tunel się zawalił ale był delikatny przeswit u samego strou tunelu.

Klon pierwszy: Mimo, ze pamiętał jak górnik mówił o tym, ze droga była pod górkę, ale i tak na wszelki wypadek można zejśc w dół.
Korytarz przechodził w obszerną jaskinię. Klon miał przeczucie że juz tutaj był. Najpeneij zszedł na tyle w dół by zrównać się z tamtą zalaną przestrzenią.

Klon pierwszy: Widząc, że to jest ten sam zalany teren, klon uznał, że pora zniknąć, dlatego zdezaktywował się.
Klon drugi: Klon zobaczył, ze droga idealnie zgadza się do opisu górnika. Idzie się w górę, a później jest korytarz. Dlatego tez zostawił na ścianie, kiedy tylko pojawił się kamień, pieczęć, aby oryginał mógł się teleportować jak zniknie. Nie znikał jednak od razu, tylko poszedł w dalej. Musi potwierdzić, że to jest właśnie ten tunel.
Oryginał: Tunel ten również wyglądał tak, jak w opisie górnika. To znaczy się, że pod górkę, a później zwalisko. Możliwe, ze tutaj tez zawalili tunel przed potworem. Kei zobaczył tez prześwit, przez który mógłby wyjrzeć na druga stronę. Równie dobrze, przerzucił kunai na drugą stronę.
Odgłos stuknięcia od ziemię. Kunai musiał spaść więc było tam troche więcej miejsca niż tylko prześwit.
Kamienny korytarz biegł już w poziomie, nie trzeba był osie wspinać więc i droga była przyjemniejsza. Spokojnym krokiem doszedł do rozwidlenie wprost i w lewo.

Klon drugi: I znowu tunel rozwidlał się,. Klon tworzył kolejnego klona, który skręcił w lewo, a drugi dalej szedł prosto.
Klon który skręcił w lewo trafił do komnaty. Mała, raczej pusta poza małym piedestałem na środku. Było w nim wyżłobienie �-o dziwnym symbolu. Z komnaty nie był innego wyjścia.

[/b]
Klon przymrużył oczy. Wszystko pasowało do opisu komnaty, nawet był piedestał, ale nie było żadnej broni. Dlatego też dotknął ściany, zostawiając znak, i podszedł do piedestału, rozglądając się. Chciał sprawdzić czy przypadkiem w pokoju, gdzieś na ziemi, na przykład za piedestałem, nie było ostrza. Musiał się upewnić, ze nie ma tutaj broni.
Poszukiwanego artefaktu nie było w tym pomieszczeniu nie ważne jak długo klon by go szukał.

Nie widząc dalszego sensu bycia w tym tunelu, klon zniknął.
Droga na wprost odrobine się zawalała. Kamienie obsuwały się pod nogami . Widać podłoże było naruszone. Nie mniej udało się przejść do kolejnego rozwidlenia tym razem w prawo i w lewo.

- I kolejne rozwidlenie. - powiedział cicho klon. Zostawił na ścianie znak, po czym skierował się w korytarz prawo.
Droga biegła jeszcze kawałek prosto aż wreszcie się skończyła. Dosłownie koniec tunelu prowadził do głębokiej rozpadliny. Zaglądanie dalej nie było bezpieczne ze względu że podłoże zaczynało się na końcu rozsypywać.

I koniec drogi. Dlatego tez klon użył Hirashin no Jutsu, aby się cofnąć i pójść teraz w lewo.
Schody prowadzące w dół. Długie i idące przez jak się okazało kilka poziomów dziwnej struktury.

Klon zobaczył, że jest kilka pięter, ale opis się nie zgadzał drogi do miecza. Dlatego mógł być już pewien, ze to nie tutaj, ale nie zaszkodzi sprawdzić każde piętro. Może znajdzie coś ciekawego.
Pierwsze piętro miało podobny rozgałęzienie do tego powyżej, tyle że jedna ze ścieżek była zawalona, a droga kończyła się rozpadliną. Kolejne poza znaną już rozpadliną miała drogę i ścieżkę.

Klon zniknął, będąc odwołany przez oryginał.
Oryginał: Kiedy Kei zorientował się, że kunai przeszedł przez otwór, przeniósł się do notki, aby zobaczyć co zawalisko ukryło za sobą. Widząc, ze jest korytarz, poszedł dalej, szukając komnaty z mieczem.
Jaskinia przeszła w korytarz. Korytarz w schody, ku niebu. Droga była kręta i dość mroczna. Było wilgotno. Ostatecznie pojawiło się rozwidlenie w prost i w prawo.

Shinobi, jak to klony zrobiły wcześniej, dotknął ściany i utworzył pieczęć. Stworzył klona, który skręcił w prawo, a oryginał poszedł prosto.
Koniec podłogi był na samym szczycie tunelu. Przerwa, wyrwa, rozpadlina �-na samym dole wodna sala. A pod drugiej stornie tego conajmniej 10 metrowego urwiska otwarta sala z piedestałem na którym coś spoczywało. Problemy były dwa, odległość i to że podłoga po drogiej stronie była dość cienka. O dziwo kafelki czy też kamienne kostki tamtejszej podłogi były ponaznaczane dziwnym i symbolami, Księżyc, gwiazda, X, miecz, herb, znak nieskończoności, słońce oraz łuk. To mogło coś znaczyć choć nie musiało.

Keitaro uśmiechnął się, widząc w końcu piedestał. Prawdopodobnie to miecz właśnie na nim spoczywał, więc teraz trzeba będzie tylko go zdobyć. Nie spodobały się chłopakowi te kafelki, ale akurat nie było dla niego problemem. Shinobi złożył pieczęć i przez chwile się skupiał.
- Kumoshin no Jutsu- powiedział cicho, po czym znalazł się nad piedestałem. Jego nogi dotykały boków piedestału, dzięki chakre nie miał jak się ześlizgnąć.

Shinobi chwycił ostrze, uśmiechając się. W końcu dorwał, jedno z czterech artefaktów. Pozostały mu jeszcze 3. Shinobi odwołał wszystkie klony, które tutaj były i zastanowił się kto dał zlecenie na ostrze. Był to niejaki konesor z stolicy, dlatego też przeniósł się do Gramona, trzymając ostrze w dłoni.
- Gramon, gdzie znajdę koneserów?
- Że kogo? - Zapytał zaskoczony rycerz.

- Konesera broni.- powtórzył shinobi, patrząc na ostrze. Ciekawe jak działało.
- Hmm. Sztukmistrz? - Spojrzał na ostrze - Ach. Zleceniodawcę. Nie wiem dokładnie ale możesz przez pośrednika to oddać. Zajazd “Nimfa”. Właścicielka ma konszachty w sprawach artefaktów.

- A gdzie znajdę ten zajazd?- zapytał się go..
- Musisz udać się do koszar później z nich wyjść i kierować się w stronę świątyni wiedzy. Po prawej powinny być uliczki zaraz za takim okrągłym budynkiem. Tam w głębi jest to miejsce.

- Dzięki- powiedział, po czym shinobi skierował się w stronę, którą wskazał Gramon.
Niby wszystko jasne ale odrobinę lawitrowania było. Po 30 min trafił w końcu do zajazdu. Za ladą stała złotowłosa piękność a pozostałe dwie zajmowały się salą.



Shinobi, wchodząc do zajazdu uśmiechnął się. Widząc złotowłosą, która była za ladą, pierwsza rzecz jaka przyszła mu do głowy to było “nice boobs”, ale tego nie powiedział na głos. Życie było mu jeszcze miłe. Podszedł do niej, trzymając na buzi uśmiech, po czym usiadł na krześle i westchnął cicho.
- Przepraszam, Pani jest właścicielką?- zapytał się jej.
- Owszem. - Dźwięczny melodyjny głos.

- Ja w sprawie zlecenia. Podobno pomożesz w tym.- odpowiedział i pokazał ostrze.
- Ach. �-- Odebrała ostrze i dokładnie mu się przyjrzała. - Dragon Breath. Smoczy Oddech. Ostatnio wyglądał inaczej. Tak mogę być pośrednikiem miedzy zleceniodawcą. - Odparła - Ile wynosiło zlecenie ?

- 5000- powiedział do niej, uśmiechając się.
- �-Rozumiem. - Wyciągnęła karty zleceń i przejrzała je na szybko. - I masz racje. Wypłacę na razie 2500 bo tyle mogę. Po resztę zgłoś się gdy już przekaże zdobycz. Pobieram 5% za pośrednictwo. - Uśmiech kobiety interesu. - Jeszcze coś? �-- zapytała wciąż trzymając karty zleceń.

Shinobi przymrużył oczy, aby podliczyć ile kobieta bierze za pośrednictwo. Było to 250 sztuk, wiec nie tak dużo. Kei kiwnął głowa, po czym podał jej miecz.
- Jak na razie to wszystko- powiedział do niej, uśmiechając się lekko, po czym poczekał na wypłatę.
Sakiewek było 5 dość obszernych.
- To pierwsza wypłata druga za dzień lub dwa. Zależenie jak się z odbiorcą spotkam. - Uprzedziła przekazując kwotę.

- Ok, to zgłoszę się lepiej za dwa dni- powiedział, po czym odebrał od niej sakiewki i schował do plecaka.
- Czy znajdzie się u was pokój, abym mógł przenocować?
- Owszem. Nocleg i kolacja czy tylko nocleg? - zapytała podnosząc pióro i otwierając obszerną księgę

- Z kolacją. Proszę odliczyć z drugiej wypłaty.- powiedział do niej, uśmiechając się czekając, aż dostanie kluczyk. Tak naprawdę wątpił czy da radę nawet zjeść kolację, ale jak mu się uda to czemu nie?
Kolacja była sowita i jak najbardziej lekko strawna. Pokoje urządzone bardzo gustownie i przyjemnie. Była nawet indywidualna łazienka z wannami i gorącą wodą. Luksus. Ciekawe ile to wszystko kosztuje.

Kei nie przejął się za bardzo kosztami, zarobił, wiec mógł sobie pozwolić na takie przyjemności. Dlatego po kolacji, od razu udał się spać. Tej nocy nie miał żadnego snu na szczęście, wiec gdy tylko wstał, i dowiedział się, ze klon w opuszczonej stolicy dotarł na miejsce, teleportował się w tamte rejony gotowy do akcji.
Pełno uliczek. Domy białe ciosane w skale. Stara stolica dawno temu porzucona. Aktualni mieszkańcy...
Oj to się młodzieńcowi nie spodobało. Najwidoczniej były tu demony. Przynajmniej sądząc po dziwnej ciężkiej, prawie zabójczej atmosferze. I zdaje się że jest też smok.
Jakby w chwili myślenia o tym oblrzymi cień przeleciał nad uliczka w której skrył się młodzieniec.
Tak jest tu smok a sądząc po ryku nie jeden.

Shinobi skrzywił się lekko, czując atmosferę, a zarazem słysząc ryk smoków. To naprawdę niezbyt ciekawie zapowiadało się to miejsce, ale nic mu innego nie zostało, jak brnąć na przód. Przeczuwał, że tym razem nie będzie tak łatwo jak ostatnio. Szczególnie, ze ma pełno budynków do przeszukania. Samemu to zajmie miesiąc, dlatego cieszył się, ze poznał Kage Bunshin no Jutsu. Kei utworzył 4 klony, i cała piątka użyła na sobie Meisai Gakure no Jutsu razem z Domu. Musieli w pełni się zabezpieczyć przed atakami. Rozdzielili się na cztery grupki, oryginał z jednym klonem, a reszta sama i ruszyli w stronę najbliższych budynków. Natomiast oryginał z klonem w stronę pałacu.
Klony wędrowały co wszystkich zakamarkach miasta często lawirując i wracając na zbadane już trasy.
Droga do pałacu okazała się wyzwaniem.
Jedną z pałacowych wież upodobały sobie mniejszy ze smoczych okazów.

A odgłosy chrapania czy czegoś podobnego wskazywały na to że plac należał to tego większego okazu. Co się tyczy wejścia... miało ono pas psa obronnego, a raczej muchę.

Jednak te istoty wciąż nie wykazywały tka morderczej aury jak to Coś schowane wewnątrz pałacu.

Kei zmrużył delikatnie oczy, widząc tą muchę. Nie wyczuwał od niej żadnej morderczej aury, wiec podejrzewał, że robi tutaj za strażnika. Kei musiał jednak przedostać się do pałacu. Podejrzewał, że właśnie tam znajdzie, w komnatach władcy, bądź w zbrojowni, artefakty, których szuka. Dlatego też zostawił pieczęć, gdzie stał i razem z klonem zaczęli okrążać robala, uważając też na małe, smocze okazy.
Wszystko szło pomyśli wojownika dopóki nie nadepnął na roślinne pnącze. Niby zwykłe ale dosłownie chwilę później owinęło się ono wokół jego nogi posłało w powietrze kilka metrów. Było długie a jego źródło niedostrzegalne z tego miejsca a nawet wysokości. Kiedy zniknął klon to zostało przeoczone. Jednak strażnika z pewnością był pod bramą. Smoczy alarm zadudnił wśród ścian miasta gdy tylko wojownik znalazł się na wysokości. Tym samym odgłosy chrapania z wnętrza pałacu przestały być słyszalne.

- Kso!- przeklął cicho wojownik, lecąc w powietrzu. Najgorsze było to, że potwory zostały zaalarmowane, a on był w ich żywiole. Dlatego musiał jak najszybciej uciec, teleportując się do punktu gdzie chwile wcześniej stał z klonem. Wziąć ukryty pod meisai gakure no jutsu, rozejrzał się dookoła, poszukując znaków, ze zwierzęta wiedzą gdzie on jest.
Unik. Pnącze ponownie chciało go chwycić. Tym razem nie zdążyło. Mimo iż był niewidzialny to jednak to pnące podążało za nim. Gdy próbował się przemieścić pojawił się kolejny problem. Wyszedł na ulicę a przed nim stal... owad strażniczy.

Kei mógł to wykorzystać. Stanął przed robalem, widząc przez ramie jak pnącza nadchodzą w jego stronę. Zdjął niewidzialność, przy czym pomachał robalowi.
- Akuku- powiedział do niego, uśmiechając się, i odczekał chwilę, aż nadarzy się moment do skoku. Czekał dokładnie, aż pnącza będą wystarczająco blisko, że jak shinobi odskoczy to owad strażnik oberwie, a on sam miałby czas aby pobiedź w stronę pałacu. �-
Pnącza zbliżały się a owad stał obserwując nieproszoną istotę. Moment ataku. Odskok i zaskoczenie. Owad wciąż stał przed shinobim nawet po zmianie miejsca. Był szybki to trzeba było przyznać. Równie szybko padło uderzenie. Które posłało wojownika kilka metrów do tyłu wprost na pnącza. Ponownie został owinięty i tym razem był zaciągany do nieznanego środka.

Chłopak, widząc, że jest w nieciekawej sytuacji, postanowił znowu się przenieść do poprzedniego miejsca gdzie był. Wiedział, że bez walki nie da rady przebić się do środka. Dlatego tez odwołał wszystkie inne klony, a po chwili stworzył dwóch obok siedzie. Musieli działać zespołowo. Wpierw będzie trzeba zając się muchą, omijając pnącza. Dlatego cała trójka rzuciła w stronę robaka po 10 Kunai z notkami. Wiedzieli, że robak prawdopodobnie je ominie, ale to też był ich cel. Kiedy ostatnie kunai’e były tuż przy nim, trzech Kei’ów pojawiło się przy pomocy Hirashin no Jutsu i uderzyli w robaka Chidori z trzech stron.
Robak nie ominął ataków. Wszystkie lecące z przodu ostrza po prostu odbiły się od jego pancerza. Nie przeszkodziło to jednak zaplanowanemu atakowi. Trzy klony i energia elektryczna. Uderzenie i... kłopot? Pancerz owada nie dość że twardy to jeszcze przewodził prąd. Zmyślny układ miologiczny zapewne poprzez odnóża uziemiał cale napięcie elektryczne. Chwilę później klony zostały zdmuchnięte jednym machnięciem ramienia w kształcie kosy. Nieprzyjemne uczucie ciecia skóry przeszło na klona. (uczucie nie ból). Macki gdzieś zniknęły ale w zamia w okolicy pojawiły się mniejsze aury. Około 20 okazów. Pozostawały jednak w ukryciu nie chcąc zapewne wchodzić w drogę owadowi.

Kei skrzywił się, widząc efekt swojego ataku. Elektryczność odpada, czyli… Nie pozostało mu nic innego jak taijutsu. Mógł wykonać jeszcze jeden manewr, aby pozbyć się tego czegoś. Skoro kunai’e odbiły się od jego pancerza, oznaczało to, że są gdzieś pod jego stopami. Dlatego też Kei przeniósł się do jednego z nich, dotykając robaka, po czym wysłał go do kopalni, gdzie ostatnio znalazł artefakt.
Wraz ze zniknięciem owada nadszedł atak. To co się skrywał w cieniu to okazy tutejszych psów. I ile wciąż można je tak nazwać.

Psy emanowały czarnych dymem. Choć widać było że się poruszają to momentami płynność ich ruchu była urywana. Tak jakby dokonywały krótkich teleportacji wraz z oblokami dymu.
Pierwsza salwa 3 osobniki dwa skoczyły normalnie wiec unik był zbyt prosty. 3 osobnik nie skakał po prostu pojawił się przy młodym wojowniku i natychmiast zagryzł jego nogę.

Oj, nie było ciekawie. Pierwsze dwa ataki były łatwe do uniknięcia, trzeci już niemalże niemożliwi. Kei, widząc te potwory, wykonał Chidori Nagashi, aby ich trochę zdezorientować, a sam teleportował się do pieczęci najbliżej pałacu i ruszył tam biegiem.
Ogary nie odpuszczały i mimo iż shinobi zniknął z ich pola widzenia, bardzo szybko zdołały go dogonić. Mając za sobą sforę psów zbliżał się do pałacu. Kolejne ogary atakowały oraz... rozległ się smoczy alarm. Ten mały smok na wierzy dość donośnie ryczał.

- Cholera. Musze jak najszybciej dostać się do tej wieży- powiedział sam do siebie, widząc jak niezbyt ciekawej jest sytuacji. Musiał coś szybko wymyślić, inaczej zaraz w całej okolicy pojawią się smoki. No i te ogary… Były strasznie szybkie. Chłopak westchnął cicho., To, co teraz zrobi będzie ryzykowne, ale jeżeli mu się uda to znajdzie się w środku. Kei teleportował się do swoich kunai, całej 10, zbierając je i lądując w tym najbliższym pałacu, po czym zaczął rzucać jednym kunai’em w powietrze w stronę pałacu. Kiedy był jakieś 10 metrów nad ziemią, teleportował się do niego, chwycił i rzucił dalej, w stronę pałacu.
Na podobny pomysł wpadły ogary. Teleportowały się na zmianę odbijając od siebie na wzajem. To się nazywa plagiat. Mały smok widać poczuł się w powinności by i samemu zaatakować. Zleciał z wierzy w stronę shinobiego. Leciał prosto na niego.

Shinobi spojrzał na oba potworki, i lekko się uśmiechnął. Mógł to wykorzystać. Rzucił kunai dosyć daleko, ale się nie teleportował. Czekał, aż smok i ogary będą blisko siebie, i dosłownie sekundę, przed uderzeniem z tymi stworami, przeniósł się do kunai’a. Dzięki Hirashin no Jutsu było to jak najbardziej wykonywalne.
Smok zderzył się z ogarami. Trochę siezakotłowało i obie strony konfliktu odleciały we własne kierunki. A co z młodym shinobim... Otóż unik jak najbardziej udany tyle że po nim już mniej ciekawie. Po skoku z ust wojownika wypłynęła spora struga krwi. Sporo technik i manewrów jak na tak krótką chwilę. Jego uraz zaczął się odzywać i to w najmniej przyjaznym miejscu i momencie.

- Cholera… Całkowicie… o tym… zapomniałem…- powiedział shinobi, krzywiąc się lekko, a zarazem wypluwając sporą ilość krwi. Na ten moment musiał się wycofać i odczekać, bowiem dalej nie da rady bez odpoczynku. Dlatego też, rzucił kunai w ziemię, aby się tam wbił i przeniósł się do niego. Dotykając ręką ścianę, przy wejściu do pałacu, zostawił pieczęć i przeniósł się do Gimbei’a. Była to pierwsza osoba, która mu przyszła do głowy.
- Siemka- powiedział, trzymając się za buzię i próbując zatrzymać wypluwanie krwi.
- Ach. To ty. - Powitał go obojętnie zza kartek papieru zalegających jego biurko. - Zaraz wezwę Vestię by się tobą zajęła tylko dokończę tą kartkę. - Dalej zapisywał coś na kartkach.
Parę minut później pojawiła się i Vestia jednak z nadwornych pokojówek i razem z rycerzem przenieśli nieprzytomnego już wojownika do strażnicy.

Przebudzenie. Kamienny sufit i znajome zapachy rycerskiej noclegowni.
[/b]
Shinobi obudził się, prawdopodobnie następnego dnia. Był wypoczęty, a jego choroba już minęła, wiec mógł wrócić do zadania. Odetchnął cicho, przymrużając oczy i lekko podniósł się do góry. Wstał z ziemio i rozciągnął się, rozglądając dookoła.
- Czas wyruszać- powiedział sam do siebie, po czym rzucił Meisai Gakure i Domo. Następnie teleportował się w miejsce, gdzie zostawił znak tuż przy drzwiach do pałacu.
Olbrzymie wrota było jedynie odrobinę uchylone, ale cały przesmyk zakryty był winorośl. Liany bluszczu zalepiały przejście. To nie był jedyny problem.
Doslownie metr od miejsca w którym się pojawił stał owadzi strażnik. Jakby na nieszczęście zerkał właśnie w jego stronę. Szczęściem nie był nigdzie czuć ogarów.

Shinobi spojrzał katem oka na strażnika, który był skierowany w jego stronę. Musiał szybko działać. Dlatego tez stworzył klona, który pilnował pleców shinobiego, a oryginał próbował przebić kunai na druga stronę drzwi.
Owad zareagował praktycznie natychmiast. Klon zniknął nadziany na jego owadzie ramię, jednocześnie przesyłając sygnał do głównego ciała gdzie nastąpi trafienie. Tym samym główne ciało zdołało wykonać unik o włos mijając się ze szponem. Jakimś cudem udało się wyrzucić kunai tam że wylądował po drugiej stronie pnączy.

Shinobi, czując, że klon zniknął przebity przez robaka, uchylił się najszybciej jak mógł, licząc, że kunai przejdzie. Dosłownie sekunda opóźnienia, i byłoby po Kei’u. Na szczęście udało mu się obie rzeczy. Notka znalazła się w środku pałacu, gdzie od razu shinobi się przeniósł do środka i rozejrzał dookoła. Pamiętał, jak poprzedniego dnia słyszał dziwne dźwięki stąd. Musiał się zabezpieczyć. Dlatego tez utworzył pieczęć na drzwiach i ruszył przed siebie.
Ruszył, by po chwili się zatrzymać. Na środku placu, zajmując jego większą cześć, spał smok. Wyglądał inaczej niż poprzedni. Biały, jakby pokryty kamieniem lub skostniałą tkanką. Błękitny płomieniu tlącym się wewnątrz niego wskazywał że to wciąż żywa istota..

Jak na razie spał.

- Kolejny smok?- mruknął cicho shinobi, widząc smoka, który bł dosyć nietypowy. Musiał się jakoś pozbyć gada, dopóki spał. Kei utworzył dwa klony, które po cichu ruszyły na smoka, robiąc szeroki łuk. Pośpiech nie byłby najlepszym wyjściem tutaj. Cała operacja musiała zostać spokojnie wykonana. Dlatego też klony starały się obejść smoka, i powoli podchodząc do niego pod wiatr, aby przypadkiem zapach skóry człowieka nie obudził smoka, chciały dotknąć “kości smoka”. Kiedy tylko im się to uda, jeden wytwarza pieczęć hirashin no jutsu na jego ciele. Widząc, że klony wykonały swoje zadanie, Uchiha się uśmiechnął. Miał już smoka w garści. Dlatego już spokojnie, ale nadal delikatnie stawiając kroki, ruszył w głąb pałacu, szukając zbrojowni, bądź komnat króla.
O dziwo smok się nie obudził. Może twardy sen, może lenistwo, a może był już najedzony.
Wraz z przestąpieniem progu pałacu wojownik poczuł złowieszczą aurę. Mordercza i po prostu zła. Zapewne dochodziła ona w komnaty tronowej. Zapewne ponieważ w tamtym miejscu (tka gdzie aura) zwykle były umieszczane. Nie tylko aura dawała o sobie znać, to “Coś” obserwowała wojownika. Tak jakby czekając na ich spotkanie.

Zbrojownia znajdowała się zapewne jednej z wierz tyle że część korytarzy o ile nie byłą zawalona to drogę tarasował bluszcz bardzo zbite pnącza.
Prawe wejście na placu pałacowym. Korytarz biegł prosto, prawo, lewo, aż wreszcie do rozwidlenia. Skrzyżowania, ale lewy korytarz był zablokowany pnączami wiec dostępne drogi to ta naprzeciwko i ta w prawo. O ile przeczucie nie myliło wojownika to ta prosto prowadziła do sali tronowej.

Shinobi skrzywił się lekko, wyczuwając aurę, i to dziwne coś. Niezbyt ciekawie się przedstawiała sytuacja, ale musiał sobie poradzić. Tak jak ustalił wcześniej, trzeba sprawdzić komnaty króla, bądź sale tronową. Mimo, że tam wyczuwał tą dziwną aurę, nie było wyboru. Dlatego jak znalazł tylko rozwidlenie, udał się prosto, zostawiając
na nim pieczęć do przenoszenia się. Może uda mu się tez sprawdzić co to było to “coś”.
Widać nie wszystko pasowało do przeczucia. To coś starało się zwabić wojownika do siebie ale podstępem. Chęć dojścia do sali tronowej krzyżowała się z panem istoty i po wybraniu drogi na wprost aura zniknęła, a sama droga dość okrężnie prowadziła do zbrojowni. Zawiasy starych drzwi były zapieczone i same drzwi nie ustępowały pod sporym wysiłkiem. Co więcej z pod drzwi wystawały małe pnącza bluszczu.

Kei przymrużył oczy. Coraz mniej ciekawiej to wyglądało. Zawsze mógł cofnąć się do skrzyżowania i pójść drugą drogą, lecz zbrojownia też znajdowała się w jego punkcie “odwiedzin”. Chłopakowi przeszkadzały teraz drzwi do zbrojowni, ale to nie był dla niego większy problem. Kei zostawił na ścianie znak Hirashin, a następnie użył Kumoshin no Jutsu, aby teleportować się tuż za drzwi. Była to technika, która nie potrzebowała kontaktu wzrokowego z miejscem docelowym, wiec idealna na omijanie takich miejsc.
Cała sala włącznie ze ścianami, sufitem i podłogą pokryta była bluszczem który wychodził z powyższego pietra przez otwór w suficie. Otwór do którego zapewne prowadziła wczesnej drabina.
Cały sprzęt który leżał na podłodze zapewne zakryty był zielonym dywanem. A to co stało było nim obwiązane. Jedyne stojaki na broń jakoś się uchowały. Poza zardzewiałymi mieczami, włóczniami i toporami ostał się jeden ładniejszy.

Ciekawe co skrywało powyższe piętro, o ile bezpieczne było w ogóle o to pytać.

Shinobi przyjrzał się ostrzu. Nie wiedział jak ma wyglądać Ostrze Anioła, aczkolwiek to, ze zachował się w takim stanie musi coś oznaczać. Dlatego wziął ostrze, które wyglądało idealnie i schował go. Wytworzył klona, który miał za zadanie zrobić zwiad. Podskoczył do góry, wyskakując przez otwór w suficie na kolejne piętro.
Powyższe piętro wyglądało podobnie z wyjątkiem tego że nie było już żadnego sprzętu a ściany i podłoga pokryte były bluszczem. U sufitu był kolejny otwór z którego dość ciasno wyrastał bluszcz, ale nie na tyle by nie dało się przez niego przerzucić ostrza.

Klon dał znak oryginałowi, że jest czysto, przez co Kei wskoczył na górę. I znowu powtórzyła się sytuacja, klon pierwszy wskoczył piętro wyżej, aby rozejrzeć się w poszukiwaniu nieprzyjaciela. �-
Szybka teleportacja do ostrza i oczom klona ukazał się kwiat. A raczej dziwny twór z bluszczu, czerwonych płatów kwiatu i pół nagiej kobiety w środku zdającej się spać. Coś jednak było nie tak.

Klon przyjrzał się kobiecie. Nie chodziło nawet o to, że była pół naga. Nie podobało się chłopakowi to, że tutaj była. Jedna kobieta w tym nawiedzonym budynku, i to “schowana” w tym bluszczu. Nie mógł ryzykować, że zostanie wykryty, dlatego też zniknął, a informacje o kobiecie trafiły do oryginału. Chłopak westchnął cicho i zeskoczył na sam dół.
-To tyle z zbrojowni. Teraz sale królewskie.- powiedział do siebie i dotknął ściany, aby zostawić pieczęć, po czym przy pomocy kumoshin no jutsu przeniósł się za drzwi i ruszył w poszukiwanie sali tronowej.
Skręcił przy poprzedniej rozwidleniu w prawo. Szedł dość długą drogą, mijając po drodze różne sale porzucone w zamierzchłych czasach. Po pewnym czasie przestał mu towarzyszyć nawet bluszcz. Wszytko wydawalo się starcze niż wczesnej, a aura była złowieszcza. To tam było, To tam czekało. Czekało na niego. Ostatni zakręt i wyszedł z lewej nawy sali tronowej.

Na tronie zasiadał on.

- Długo ci się zeszło intruzie. - powiedział podpierając pięścią brodę.

Shinobi szedł korytarzem, obserwując wszystko dookoła. Narośl niby zniknęła, ale wciąż pozostała aura. Była nawet silniejsza, niż na początku. To nie wróżyło nic dobrego, dlatego zarzucił na siebie Domu, aby być gotowy na każdy atak. Ostatni zakręt minął, i zauważył centrum tej aury. Mężczyznę. Nie był zaskoczony, bowiem wiedział, że w końcu kogoś spotka. Dlatego też westchnął cicho i przyjrzał się dokładnie mężczyźnie. Tak jak się spodziewał, on wyczuł go wcześniej. Trzeba to mądrze rozegrać. Shinobi ukłonił się, uśmiechając delikatnie.
- Witaj, Władco Starej Stolicy. Nazywam się Keitaro Uchiha.- powiedział do niego, przedstawiając się. Na razie musiał poczekać na jego odpowiedź, aby wiedzieć jakim tonem przemówi, i jak będzie się zachowywać przeciwko niemu.
- Oh. Jaki uprzejmy. Me imię Mefisto. Więc?

Zniecierpliwiony, to mógł tylko powiedzieć shinobi. Westchnął cicho.
- Przybyłem do Twojego zamku w celu znalezienia rzeczy poprzedniego właściciela. Czy mógłbyś mi wskazać, gdzie znajdę Ostrze Anioła, bądź Angels Ring?
- Ach skrzydlaty pierścień i ostrze anioła. No proszę proszę. Ze względu na moją osobę miecza ci nie oddam. Ale pierścień jest dla mnie bezwartościowy. Nie oddam go jednak za darmo.- wymowne spojrzenie. Zza tronu wyciągnął czarną kulę i przesłał telekinetyczne pod ręce samego shinobiego.

Shinobi spodziewał się tego. Wiedział, ze jedna z tych rzeczy będzie utracona. No, ale lepsze to, niż rydz. Podejrzewał,że w walce z �-tym czymś nie ma najmniejszych, obecnie, szans. Dlatego kiwnął głowa i czekał na zadanie. Kiedy zobaczył, że zza strony wylatuje czarna kula, zmarszczył delikatnie brwi. Nie podobało mu się to. Dlatego tez stworzył klona, który wziął ją do ręki.
- Jaka jest cena?
- To trzeba wrzucić do rzeki lub też zakopać w okolicach krzyża tektonicznego. - Zobaczył wyraz niezrozumienia na twarzy chłopaka - Jak wy to nazywacie? Zdaje się że w tamtym miejscu stoi jeden budynek i niedaleko jest rzeka...

Shinobi zmarszczył brwi. Nie wiedział o jakim miejscu on mówi, dlatego tez wyjął mapę i mu podał.
- Chyba kpisz... - osobnik spojrzał na mapę. �-- Tu. - wskazał na zajazd “Na rozstaju dróg”

- Powiedź mi jeszcze, dlaczego mam przeczucie, że jak to zrobię, to coś stanie się z wodą niezbyt dobrego?- zapytał się go, przymrużając oczy.
- Ja nie Nergal. Nie zajmuję się takim typem nieszczęść. Wolę bardziej polityczne rozwiązania. Jeżeli nie rzeka to zakop to na rozstaju dróg wtedy będziesz miał pewność że nie kłamię. - wyjaśnił znużony bez wyrazu.

Shinobi miał złe przeczucia co do tego, co on chciał, ale nie miał wyboru. Westchnął cicho i kiwnął głową w stronę klona, który trzymał kule. Ten, przeniósł się przed karczmę “Na rozstaju dróg” i podszedł do rozwidlenia. Dokładnie rozejrzał się, czy nikt go nie widzi. Kiedy upewni się, że nie ma takiej osoby, tworzy dodatkowego klona i razem wykopują dziurę, gdzie wrzucają kulę. Następnie zakopują ją, a same znikają.
- Zadanie wykonane- powiedział oryginał do władcy starej stolicy.
- Hmm - Zły uśmiech. - Ciekawe. - Poruszył dłonią i przez dłuższą chwile nic się nigdzie nie działo. Dopiero późnej przyleciał pierścień.

- Był w uprzednim pomieszczeniu należącym do królowej. Kawałek nad nami. - wytłumaczył zwłokę. - Ja nie potrafię się od tak teleportować. - dodał z przekąsem. - Moja cześć umowy również jest wykonana. Droga wolna Keitaro. W razie jakichś dalszych umów, kontraktów, próśb i modłów... wiesz gdzie mnie szukać.

Shinobi ukłonił się, przyjmując pierścień od Władcy Starej Stolicy.
- Pozwolisz, że zostawię tutaj pieczęć, która umożliwi mi teleportowanie się do Ciebie.- powiedział do niego, po czym dotknął ściany i zostawił pieczęć.
- Do zobaczenia, Mefisto-sama- powiedział do niego i teleportował się do gospody, gdzie oddawał artefakt.
- Ohayo! Mam kolejny!- powiedział do właścicielki.
- Oho. Angel Ring. Pierścień anielskich skrzydeł. Idealnie. Będzie podobnie jak poprzednio. Nagroda po kontakcie z odbiorcą.

- Hai, oczywiście. A jak z kasą za ostrze?
- Właśnie. Przekazałam. Tu masz druga część po odliczeniach. - wyłożyła na stół sakiewki z uprzednią należnością. - Tak jak tutaj również odliczę swoją część za pośrednictwo.
W sakiewkach zgodnie z umową było 2170 monet. 250 pośrednictwo + 80 pobyt.
 

Ostatnio edytowane przez Neko : 04-08-2014 o 11:34.
Neko jest offline  
Stary 04-08-2014, 11:30   #54
 
Neko's Avatar
 
Reputacja: 1 Neko nie jest za bardzo znanyNeko nie jest za bardzo znany
Shinobi wszystko przeliczył,. kiedy tylko dostał sakiewkę od niej. . Co tu dużo mówić, mógł śmiało stwierdzić, że jest bogaty. Uśmiechnął się lekko i schował pieniądze. �-
- To ja się zwijam, jutro albo pojutrze wpadnę odzyskać resztę przedmiotów.- powiedział do niej, i dosłownie zniknął. Pojawił się tym razem w miejscu, gdzie zamieszkiwał kiedyś czerwony smok. Była to pierwsza wielka gadzina, jaką Kei załatwił w tym świecie. A po za tym, nie miało to jakiegoś większego sentymentu dla niego. Jednakże miała jeszcze jedną zaletę. Grota była dosyć wysoko, wiec mało osób tutaj zaglądało. Dlatego idealnie pasowała na kryjówkę dla Shinobi’ego. Chłopak wszedł do środka i rozejrzał się, szukając nowych lokatorów. Pamiętał, że były tutaj te robaki z twardymi łuskami. Tak przynajmniej było kilka dni temu. Postanowił usiąść w dobrze oświetlonym miejscu, aby móc obserwować katem oka ruchy, żeby reagować w każdej chwili. W tym momencie, Uchiha planował zastosować nową technikę. Miał już mniej więcej zarys jak musi ją wykonać, ale trzeba się jeszcze zastanowić na kim ją użyć. Dlatego przymrużył delikatnie oczy i zanurzył się w wspomnienia. Osoba, która wiele dla niego znaczy… Mężczyzna otworzył oczy i już wiedział. Zaczął wykonywać pieczęci, potrzebne do użycia tej techniki. Pierwsza próba zakończyła się flaskiem. Niby coś powstawało już, nawet przybierało kształt, ale zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Kolejna próba nie była nawet lepsza. Było widać już nawet materialny kształt, ale tym razem też się nie udało. Dopiero trzecia próba zakończyła się powodzeniem. Przed shinobim zjawiła się wpierw postać z samej chakry, które wydobyła się z jego ciała, a następnie kształt zaczął przybierać materialną konstrukcję i kolor.
- Fukkatsu no Jutsu- powiedział cicho białowłosy. Po dosłownie 5 sekundach przed Uchiha zjawił się drugi. I to nie byle jaki . A sam ojciec Keitaro. Chłopak na początku nie uwierzył swoim oczom, ale jak się przyjrzał, i zobaczył ojcowski uśmiech, był przekonany, ze to dzieje się naprawdę. Jedyna rzecz, która mu nie pasowała w ojcowskim widoku, to były jego oczy. Wiedział, że ojciec posiada Sharingana, ale nie spodziewał się tego.
- Witaj ojcze.- powiedział do niego, lekko się uśmiechając.
- Witaj synu. Widzę, że dorosłeś.- odpowiedział mu.
- Ano, minęło w końcu 10, może nawet 11 lat, odkąd się ostatnio widzieliśmy. Czy twój Sharingan to...?
Mężczyzna, uśmiechając się nadal, spojrzał lekko w bok, jakby zawstydzony.
- Tak. Mankegyo Sharingan. Nigdy Ci o nim nie mówiłem. Byleś zbyt młody, aby zrozumieć. Zgaduję jednak, ze teraz znasz prawdę. Moją ofiarą był mój młodszy brat bliźniak, kiedy mieliśmy zaledwie 6 lat. Bawiliśmy się wtedy nad jeziorem i zauważyliśmy ciekawy przedmiot. W tamtych czasach często się biliśmy i prawie codziennie były jakieś zadrapania. Tego dnia zakończyło się śmiercią jednego z nas. Uderzyłem wtedy zbyt mocno kamieniem i poleciała krew... Wtedy jeszcze mi się nie odblokował. Dopiero podczas misji, kiedy ratowałem przyjaciela. Powinien mi się Sharingan aktywować, ale zamiast tego widziałem przez Mankegyo Sharingana.
- Czyli takie jest nasze przeznaczenie? Zabijać swoich najbliższych, aby osiągnąć moc, tak?
- Na to wygląda... Widzę, że teraz przyszła twoja kolej. Nie oszukasz mnie. Mimo, ze twoja technika kontroluje moje ciało, jestem wstanie czytać z Ciebie jak z otwartej książki. Shinobi przełknął głośno ślinę i kiwnął głową. Wiedział, że to co robi jest okropne. Wskrzesił ojca tylko po to, aby go za chwilę zabić. Na początku tłumaczył się, że on i tak już nie żyje. Nie powinien mieć do niego żadnych pretensji. On chce tylko zdobyć moc, aby nie stracić już nikogo więcej. Czy to naprawdę jest złe?
- Nie, nie jest. Zapamiętaj jeszcze jedną rzecz. Im częściej używasz Mankegyo, tym szybciej oślepniesz. Jest jednak na to sposób. Musisz znaleźć inną osobę z tymi samymi oczami. Wtedy wymieńcie się oczami, a obaj uzyskacie potęgę Madary Uchiha. Eternal Mankegyo Sharingan. Spójrz mi w oczy. Pokaże Ci coś.
Powiedział ojciec, a Kei spojrzał mu w oczy. To, co zobaczył za pomocą Sharingana było niespodziewane. Niemalże od niego odskoczył, aby tylko nie dostać chakra. Całe ciało ojca pokryła chakra, wydająca dźwięk burzy.
- Raiton no Yoroi. Ta technika zwiększy Ci szybkość, silę i refleks. Należała kiedyś do Trzeciego i Czwartego Raikage. Udało mi się ją wykraść.- powiedział mężczyzna, uśmiechając się do syna.
Kei skopiował tą technikę, wiedząc, że ona mu się teraz przyda.
- No to czas na mnie. Mam nadzieję, że następnym razem wezwiesz matkę. Ona też jest wstanie Ciebie czegoś ciekawego nauczyć.- powiedział mu ojciec, przy czym rozłożył ręce.
- Do zobaczenia.- Powiedział Kei, po czym wyjął katanę, która należała kiedyś do niego. Westchnął cicho i zacisnął mocno powieki. Chciał mieć to wszystko za sobą. Nawet w takich momentach, ojciec postanowił mu coś zostawić. Dar, który ma wzmocnić syna. Chłopak odetchnął jeszcze raz i wykonał szybkie cięcie, na poziomie szyi, odrywając głowę od reszty ciała. Ojciec Uchiha padł na ziemie, po raz kolejny będąc martwy. Krew spływała powoli z ostrza, tak jakby zapamiętując smak krwi swojego poprzedniego właściciela. Widocznie ostrze też nie chciało się żegnać z nim. Trzeba jednak brnąc na przód i nie patrzyć za siebie. Keitaro podniósł głowę do góry, a z jego oczu popłynęła łza.
- Dziękuje ojcze.- powiedział cicho, po czym otworzył oczy i spojrzał na świat całkiem innym wzrokiem.

- Nigdy Ci tego nie zapomnę. - odwrócił się i wyszedł z groty. Powoli z ciała chłopaka zaczęła wypływać biała chakra, formująca zbrojnego rycerza wokół ciała shinobi'ego. Chłopak wiedział co to było. Nie dość, że ojciec nauczył go Raiton no Yoroi, to tez dzięki niemu uzyskał Mankegyo Sharingana i legendarną technikę. Susanoo.
Przed grotą na jednej ze skał zasiadał zakapturzony osobnik. Shinobi od razu go rozpoznał. W końcu ze znanych osób w tym świecie, tylko jedna posiadała sharingana.

Orokusaki siedział bez ruchy spoglądając na młodzieńca.

Kei patrzył na kuzyna, obserwując jego osobę całkiem nowym wzrokiem.
- Ciebie to też spotkało? Takie uczucie?- zapytał się go, podchodząc bliżej. Odwołał Susanoo i usiadł obok zamaskowanego człowieka, patrząc na krajobraz.
- W jakim celu przybyłeś? �-
- Tak i nie... Kto wie. To przeszłość. Odległa przeszłość. Dlaczego przybyłem? To jasne. Kontrola. W końcu coś muszę robić. - Niewidoczny uśmiech. - Gratuluję za wyjście poza ramy swojego umysłu. Przyzwać rodzica i go zabić. Ciekawe, ciekawe. Standardowo szukał byś przyjaciela w tym świecie i próbował znaleźć drogę na jego zabicie. Choćby taki Gimbei. Taki prosty plan, taki oczywisty. Fukka no jutsu. Zamiast rodzice mogłeś też przyzwać biju lub inne go jinchuriki by pozbawić go mocy i samemu się nim stać. Też ciekaw myśl. Jednak zdecydowałeś się na tą drogę. Powiem zaowocowałeś w moich oczach. Co prawda nadal mam cie za dzieciaka ale to już kwestia charakteru. Ha ha.

Shinobi spojrzał katem oka na kuzyna, nie poruszając ciałem. Kontrola? No ciekawe… Jakby nie wystarczyło to, że są kuzynami. Na dodatek źle powiedziana technika…
- Fukkatsu, nie Fukka. Co do twoich opisów, nawet zastanawiałem się nad nimi. Jest to jednak droga na skróty, nie taka, jaką bym chciał. - powiedział do niego, przy czym delikatnie się uśmiechnął. Orokusaki mógł usłyszeć, ale nie koniecznie, ciche “arigato”. W końcu Kei nie miał innego wyboru, jak przyjąć jego słowa jako komplement.
- No dobra. Przeszłość jest przeszłością. Czas na przyszłość. Może w końcu pokazałbyś przede mną swoją twarz? Znamy się nie od dzisiaj, a zarazem wiele nas łączy.
- Ten świat pozwala jeszcze na inne możliwości niż te typowo z naszego świata. Ale wracając. Przyszłość jak przyszłość, ale kaprysy to kaprysy ich tak szybko nie wyplenisz. He he. Dobra czas na konkrety i znikam.
Wstał z miejsca i pogrzebał chwilę wewnątrz swojego płaszcza. Wyciągnął z niego małą karteczkę zapisaną jakimiś danymi oraz oznaczoną �-znakiem kropli.
- Spotkanie królów dobiegło końca. Nasze cele częściowo są z głowy. Podziemie... ech. jeszcze oni zostali. No mniejsza. Czas w końcu cię sprawdzić. - wyrzucił kartkę tak że wylądowała w ręku Kei-a. - To twój cel. Karteczka do zwrotu, ale kropla ma być czerwona. Po tym będzie spokój wiec jak chcesz gdzieś wyruszyć to zawsze masz z nami kontakt. Trzymaj się i nie zawiedź mnie.
Orokusaki zniknął rozpływając się jak mgła.
Cel:
Codage. Ninja.
Informacje: Zdolności ruchowe. Biegłość w szermierce. 2 miecze.
Możliwości: Bomby dymne, broń miotana. Zdolności ponad fizyczne nie potwierdzone.
Punkt poszukiwań: Las Torthfull. Na południe od punktu widokowego.
Cel: Likwidacja.

Słysząc, że kuzyn chciał przejść już do konkretów, chłopak podniósł się z ziemi i skierował w jego stronę. Zwinnie złapał kartkę i przyjrzał się jej, odczytując dane swojego celu. Uśmiechnął się lekko. Dzięki temu znał jego cechy specjalne. Bomby dymne… Z tym akurat nie będzie miał najmniejszego problemu. Sharingan mu pomoże w tej sprawie. Wrócił jednak myślami do teraźniejszości i spojrzał na kuzyna.
- Będzie martwy- powiedział do niego i razem z nim zniknął. Tylko, ze tym razem Kei przeniósł się do podnóża punktu widokowego. Jego Sharingan powrócił już do normalnego stanu. Chłopak nie chciał za szybko oślepnąć.
- Las Torthfull… Będzie trzeba zachować pełną dyskrecję, zanim nie znajdę celu.- powiedział sam do siebie. Chłopak ruszył biegiem na południe, w stronę lasu. Niecałe 5-10 kilometrów przed nim, aktywował Meisai Gakure no Jutsu i stworzył dodatkowe 2 klony, aby się rozdzielić i przeszukać cała okolicę. Nie wiedział, czy ten ninja spodziewa się ich czy nie. Wszystko okaże się w praniu.
Oba klony kogoś znalazły. Jeden na wodzie drugi na zachodzie. Pytanie kto był celem?
Osobnik siedzący w krzakach w stroju maskującym i czapką z szopa na głowie czy ten śpiący w koronie drzewa. Na wschodzie osobnik w czapce widocznie zdawał sobie sprawę z obecności ninjy i jego położenia nawet pomimo Mesai Gakure. Na zachodzie cóż poza strasznymi zabezpieczeniami typu nitki i ładunki wybuchowe na drzewach, raczej osobnika nic nie obudziło.

Klony lekko zmrużyły oczy. Obaj wyglądali niemalże podejrzanie, ale wiedział, że jego cel będzie miał charakterystyczną rzecz. Dwa miecze. Mało kto chodził z taką ilością oręży. Szczególnie, wśród ninja.
Oba miecze choć słabo widoczne znajdowały się w posiadaniu śpiącego osobnika.

Shinobi uśmiechnął się. Czyli ten śpiący był jego celem. Jednakże, ta druga osoba mu jak najbardziej nie pasowała. Wykryła go, wiec coś to musiało oznaczać. Dlatego tez klon, który obserwował ją, pozostał w cieniu i patrzył. Natomiast ten przy drugim, co miał miecze, zrobił pieczęć i oryginał się do niego teleportował. Kei przymrużył i uśmiechnął się szeroko.
- No to go mamy- powiedział cicho i użył Kumoshin no jutsu, trzymając kunai w dłoni, znajdując się centralnie nad nim, schylony tak, aby uważać na “awaryjną” linkę. Musiał w końcu przygotować się na nagłe podniesienie, wiec nie zbudował linki nad sobą. Kiedy Kei stanął nad nim, bez zastanowienia celował ostrzem w jego gardło. Gotowy był na to by przenieść się z powrotem do klona. Mógł spodziewać się, że to będzie ciało pułapka, dlatego wolał nie ryzykować.
Szybki atak i prawie natychmiast odczul nieścisło. Linka, nić była również nad celem. Jedno draśnięcie i z innego drzewa wystrzeliła seria kunai. Osobnik szybko obrócił na bok spadając luźno z gałęzi. to był jedyny wolny tunel między nićmi. Spryciarz nie ma co. Oczywiście plan awaryjny poskutkował i kunai trafiły w gałąź.
Teraz już oboje o sobie wiedzą... czas zacząć grę.

Shinobi spojrzał na swoją niedoszła ofiarę. Dobrze, że zabezpieczył się z hirashin no jutsu. Po takich ludziach nigdy nic nie wiadomo. Kei westchnął cicho i spojrzał na klona.
- No to biegniemy za nim.- powiedział do niego, po czym obaj kiwnęli głową. Klon zeskoczył z drzewa i biegł za ofiarą po ziemi, natomiast Kei skakał z jednego drzewa na drugie, obliczając na oko odległość między nim, a celem.
Wojownik zgrabnie manewrował miedzy drzewami stukając w co któreś dłonią. Parę razy zdołał też posłać w stornę śledzących shurikeny i odpowiednio przygotowane pułapki ze stalowych nici.

Kei spojrzał na uciekającego, unikając jego wszystkie ataki. Nie był jakoś szybki, a te nici nie były jakoś trudne do uniknięcia. Ogólnie jakiegoś dobrego wrażenia nie zrobił tym razem na nim. Uchiha wiedział, że on coś planuje większego, ale chciał się trochę pobawić z nim. Dlatego zeskoczył z drzewa, lądując obok klona.
- Trzymaj się trochę z tyłu.- powiedział do niego. W końcu jest okazja na wypróbowanie techniki.
- Raiton no Yoroi!- powiedział nazwę techniki Uchiha, po czym jego ciało otoczyła niebieska czakra błyskawic. Jego mięśnie dostały impuls elektryczny, przez co shinobi dosłownie w ciągu sekundy znalazł się obok celu i próbował przywalić mu prawym sierpowym w polik.
Momentalnie odczul jak jego ciało jest rozcinane. Skóra na pieści i trocie z wielkim impetem wpadła na coś cienkiego i ostrego. Ninja odwrócił się do niego z szyderczym uśmiechem.

W zębach i zgiętych ramionach trzymał zwitni stalowych lub inno-materiałowych nici.
Zderzenie i shinobi poleciał w przód, a wojownik odbił w krzaki. W locie wyciągnął już swoje dwa ostrza.
Obrażenia shinobiego były powierzchowne ale upierdliwe i bolące. Rozcieta skóra na pieści, twarzy i torsie, plus obtłuczenia przy lądowaniu. Nie były to błędy techniki, bardziej doświadczenia i przystosowania młodzieńca. Jeden błąd a ile w nim nauki.

Shinobi zaskoczyła nić, ale nie skrzywił się z bólu. Uśmiechnął się jedynie z zadowolenia, że może się pobawić. Spodziewał się jakiejś pułapki, dlatego zostawił lekko z tyłu, za sobą klona, który w tym momencie tez aktywował Raiton no Yoroi, a dzięki swojej szybkości pojawił się za przeciwnikiem, który obserwował oryginał, i dotknął jego pleców, zostawiając na nich znak Hirashin no Jutsu, po czym momentalnie uderza go z całej siły w plecy, kierując w stronę oryginału. Oryginał w tym czasie stworzył w dłoni Chidori i czekał na przeciwnika.
Wciąż był trzymany, wciąż kierowany, nawet pomimo prób jakie podjął. A podjął jedną. Bombę dymną tuż przed zderzeniem. Wciąż był trzymany i doszło do zderzenia. Jednak to kej poczuł ból. dym zakrył pole, ale wiedział już ddokładniej co się stało gdy tylko otrzymał trafienie. Wojownik nie zamierzał się wyrwać z objęć. Po prostu przygotował ostrza i skupił się na tym by klon nie przerwał ataku. Oba miecze wbiły się w barki młodzieńca, a sam wojownik podnosząc się na rękojeściach zmienił cel trafienia. Jego bok został rozdarty łącznie z klonem za nim stojącym. Z dużym wyciekły mi bólem wyciągnął ostrza rozcinając kilak ścięgien i odskoczył pozostawiając za sobą dwa małe owalne obiekty. Bomby. Pierwsza błyskowa zaktywowała się od razu, druga wybuchowa, po chwili.

Plan Uchihy zadziałał, przeciwnik oberwał od niego Chidori, lecz on sam niestety też ucierpiał. Dwie katany wbiły mu się w ramiona, pod katem, przez co Kei oberwał lekko. Nie były to jednak rany, które uniemożliwiają mu walkę. Jedynie małe niedopatrzenie. Tym razem shinobi miał zamiar pójść na całość.
- Zobaczymy, jak sobie teraz poradzisz.- powiedział do niego, uśmiechając się. Klon zrobił swoje, i zostawił na przeciwniku hirashin no jutsu. Uchiha zobaczył małe obiekty, które tamten wypuścił i od razu wiedział co to jest. Skąd? Dzięki shairnganowi. Dlatego od razu chłopak odskoczył w tył, zasłaniając oczy. Dzięki Raiton no Yoroi powinien przez problemu uniknąć ataku. Tamten mógł pomyśleć, że udało mu się odpędzić wroga, ale nie do końca. Kei właśnie liczył, że tka pomyśli. Uchiha w tym czasie aktywował następujące techniki.
- Domu, Meisai Gakure no Jutsu- powiedział dwie nazwy techniki, złożył pieczęci, i jego ciało od razu pokryła skała, która po chwili zniknęła razem z ciałem. Shinobi teraz stał się niewidzialny dla gołego oka. To nie był jednak koniec. Wciąż posiadał na sobie Raiton no Yoroi, przez co jego ataki były potężne, pod względem siły. Uchiha, przy pomocy Hirashin no jutsu, przeniósł się do swojego celu, a ten nie wiedząc, ze on jest za nim, Kei uderzył go z góry nogami, wbijając w ziemię.
Potężne uderzenie zwaliło wojownika z nóg i zwiastowało koniec starcia. Starcia, którego nie chciał odpuścić przeciwnik. Będąc pod młodzieńcem wciąż starał się uwolnić i walczyć. Coś jednak było nie tak. Oczywiście nic od niego, bardziej wynikało to z wnętrza. Shinobi zaczął czuć nudności. Odezwała się jego choroba, co więcej pojawiło się pieczenie ran na barkach. Trucizna? To by wyjaśnia szybko postępujące objawy. Co teraz?

- Cholera… Trochę przesadziłem…- powiedział cicho Uchiha, wciąż niewidzialny, lecz stojący na przeciwniku. Wiedział, że zaraz skończy mu się czas, wiec musiał się pośpieszyć. Dlatego też wyjął katanę i zdezaktywował wszystkie techniki, po za Domu i spojrzał na swój cel.
- Stary, słuchaj. Spójrz prawdzie w oczy. Nie przeżyjesz tego. Dlatego przestań się wiercić i marnować mój czas. Może spotka Ciebie lepsze życie po tamtej stronie, aczkolwiek już nie po tej.- powiedział do niego, po czym zamachnął się mieczem na linii jego gardła. Liczył, że tym razem koleś zrozumie, ze jest na zmarnowanej pozycji i pogodzi się z losem.
- Może... - odparł zmęczony. - Choć, Podziemie pewnie tak tego nie zostawi. Kończ...
Kiedy to już przeciwnik zginął, shinobi wyjął kartkę od kuzyna i przyłożył ją do swojego ostrza, gdzie została krew ofiary. Czując, że trucizna zaczyna działać, Uchiha przeniósł się do Gimbei’a, odwołując wszystkie techniki.
- Pomóż mi- powiedział do niego i zemdlał, z powodu swojej choroby, jak i trucizny. �-

Obudził się, jak zwykle nie wiadomo po jakim czasie. Miejsce całe szczęście już znał. Koszary. W pobliży zwyczajowo nie było nikogo. Na stołku przy łóżku leżała kartka i talerz z dość twardą owsianką.
“Zjedz. Odpocznij. Spotkamy się w szemranym żuczku.”

- I znowu w tym samym miejscu?- mruknął cicho Shinobi, lekko uśmiechając się. Zjadł twardą owsiankę, a następnie pozbierał swoje rzeczy i rozprostował plecy.
- Musze w końcu Gimbei’owi jakoś się odwdzięczyć za te ciągle ratowanie- mruknął sam do siebie wyszedł z wartowni, poszukując Szemranego Żuczka. Sadził, że to jest jakaś karczma. Tym razem nie przeniósł się bezpośrednio. Jeszcze trochę i zapomni pewnie okolicy. Trochę ruchu dobrze mu zrobi.
Zbyt długo mu nie zajęło szukanie lokalu. Jeszcze pamiętał drogę do niej. Dlatego znalazł się tam po nie całych 20 minutach i wszedł do środka, rozglądając się za Gimbei’em.
Lokal jak zwykle tętnił życiem.
Gimbei zasiadał przy kontuarze sącząc piwo czy też inny alkoholowy napój.
Nieopodal:



Większą część stanowili tutejsi. Dało się też dojrzeć Suo na drugim pietrze. Zapewne mial w tej chwili wolne.

Shinobi podszedł do Gimbei’a, uśmiechając się lekko.
- Po raz kolejny ratujesz mi życie.- powiedział do niego, przy czym dosiadł się. Kątem oka obserwował Suo, który siedział też w karczmie. Kiwnął mu lekko głową, jeśli tylko shinobi spostrzeże go.
- Tak bywa. - odparł rycerz. - Tak bywa. A ty jak widzę wciąż wplątujesz się w to nowe kłopoty? - zapytał przyjaźnie.

- Takie już jest moje życie- odpowiedział mu, uśmiechając się.
- Jak długo byłem nie przytomny?
- Parę godzin. Dostałeś zastrzyk od nowej panny zielarki. I jak widzę wróciłeś na równe nogi. Dobrze. Bardzo dobrze.

- Podejrzewam, że to jest tylko paraliżująca trucizna.- mruknął cicho shinobi, po czym spojrzał w stronę barmana i kiwnął głowa na znak, że chciałby kupić piwo.
- Gdzie teraz? - Zapytał Gimbei gdy stuknęli się kuflami złocistego nektaru.

- Szczerze mówiąc,t o nie wiem przyjacielu. Obecnie nie jestem wstanie pomóc odnaleźć Xing, a też nie mam tutaj innych interesów. Może udam się za granicę, zobaczę inne krainy.- powiedział do niego, po czym wciął łyka alkoholu.
- A ty cały czas w stolicy?
- Taki przydział. Nic nie poradzę. Po spotkaniu władców Agaun wrócił do zamku, juto jeszcze przez dzień będzie w Lofar. Gramon zawalony robotą papierkową. Księżniczka ehem... Spokój jak się patrzy. Na pewno zaraz coś pier...nie. Ruszaj póki masz okazję. Jak mi się uda to chociaż na dzień, dwa pojadę do osadu lub pod granicę z przystanią. Morze, plaża wiesz o co chodzi. A właśnie, uważaj na rabusiów. Zaległo się w okolicy niewiadomo kiedy.

- Jak ich spotkam, to pozdrowię od was- powiedział śmiejąc się shinobi. Miał oczywiście na myśli rabusia.
- Nie przeszkodzi wam jak będą martwi?
- Gdzieżby tam. Pozwolimy ci nawet pozwiedzać więzienie od środka. - Zaśmiał się sstrażnik. - Nie ma sprawy.

- To przy okazji postaram się ich znaleźć. Dawno już nie podróżowałem w normalny sposób, wiec trochę ruchu mi nie zaszkodzi.- powiedział niemalże sam do siebie chłopak. Napił się kolejnego łyka piwa i westchnął cicho.
- A co mówiłeś o Księżniczce? [b]
 
Neko jest offline  
Stary 04-08-2014, 19:54   #55
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Christos usiadł po turecku na grzbiecie ludoth. Nie planował niczego specjalnego, wolał po prostu poczekać na Ervena. Swoją drogą, ciekawe, że niemal nikt się nie pojawiał pod windą… może jest jakiś prostszy sposób na wejście do Punktu?


Było już dobrze po północy gdy wciąż czekali pod Platformą. Nic nie zapowiadało by spokojna sytuacja miała się zmienić. Jednak dziwne przeczucie mówiło, że coś się miało stać.
Pierwszym spostrzeżeniem był ruch. Coś poruszało się na granicy widoku. Wielkości Ludoth, ale szybsze. Czarne ubarwienie, chyba sierść. Jeden ze stworów pojawił się w zasięgu wzroku. Ni to wilk, ni ogar. Na pysku czaszka, reszta czarne futro. A odgłos warczenia przypominał charczenie. Nie był sam.
Erven przybrał pozycję obronną i wyszeptał kilka pośpiesznych formuł. Jego ciało przybrało formę cienia, podobnie jak jego broń. Wyciągnął przed siebie dłoń w kierunku stwora i zacisnął ją ciekaw czy słowo Ezara zadziała na tą kreaturę.
Bestia przewróciła się na bok i zwijała z bólu. To działało. Gdy pierwszy osobnik był niedysponowany w zasieg wzroku wszedł kolejny. Z bronią w pogotowiu czekała Cecile.

Christos przez cały wieczór czekał w niezmiennej pozycji; siedząc po turecku z zamkniętym okiem, na grzbiecie ludoth. Gdy jednak pojawiły się bestie, otworzył je i począł liczyć aury, by ustalić liczebność przeciwników. Jego jaszczury tymczasem bezceremonialnie zniknęły, pozostawiając pomarańczo włosego w dziwnej pozycji; siedzącego w powietrzu. Jego prawe oko poruszało się niespokojnie, podczas gdy umierająca od nekromanckiego czaru bestia poruszyła się. Wbrew swej woli podleciała bezwładnie do Christosa, a gdy ten jej dotknął, zniknęła.
- Co najmniej dziesięciokrotna przewaga liczebna. - skomentował beznamiętnie, gdy w jego dłoniach pojawiały się miecze.
- No to zatańczymy - powiedział mag obezwładniając kolejnego stwora - Te skóry powinny być coś warte, mierz w głowę, szkoda by je uszkodzić. Cecile? Jesteś gotowa moje słońce?
Pochłonięta bestia, zniknęła pozostawiając po sobię kupkę kości w innym wymiarze.
- Jasne. - Odparło dziewczę ogłuszając panów potężnym wystrzałem ze swej broni.
W miejscu trafienia powstał krater i z pewnością 3 bestie zostały starte na pył.
Besie wciąż przybywały, zachowując jednak swoja liczbę 30. Dziwny odgłos fletu, w oddali 2 błękitne płomienie, aura taka sama jak bestii, tylko że większa. Stwory zatrzymały się na znak a później już nie pojedynczo lecz całą chmarą ruszyły na walczących.
- Celuj we fleciarza, we płomienie. - rzucił szybko do dziewczyny Erven i skupił się na chronieniu jej przed chmarą wrogów.
Ujrzałwszy większą aurę, Christos poznał już swój cel. Z pewnością wielce interesująca osoba…
Pomarańczo włosy gwałtownie wzniósł się kilka metrów ponad zasięg bestii. Na jego ciele pojawiła się najpierw skórzana, a potem metalowa zbroja. Wojownik w pełnym rynsztunku natarł na cel; tajemniczą aurę, fleciarza. Prawą dłoń, zaciśniętą pięść, wyciągnął przed siebie, jakby chcąc zaatakować nie posiadanym mieczem, a po prostu ręką.
W stronę nacierającego wojownika wyleciało kilka błękitnych ognistych kul. Ogdłosc wystrzału i odnisty wybusz sugerowały trafienie celu, jednak aura nie znikła. Zmieniła jedynie swoje położenie. “Flecista” pojawił siępo przeciwnej stronie pola wali. Cały teraz otoczony został płomiennym okręgiem.

Na widok ognistych kul, Christos odbił natychmiast w lewo, próbując unikać niebieskich płomieni. Zmienił kierunek, lecąc na przeciwnika. Zza pomarańczo włosego nie wiadomym sposobem wystrzeliło pół tuzina strzał, które, wyprzedzając go, powędrowały do okrytego ogniem celu.
Lecące pociski zawróciły za wojownikiem. Sterowane, a może samo kierujące. Co do strzał, ten plan się nie udał. Nim dotarły do celu spłonęły w błękitnej smudze płomienia. Błękitny lampion zdawał się sprawować równie dobrze jako kostur.|
Erven z kolei walczył w bliskim starciu z biesami które na niego nacierały ze wszystkich stron szepcząc w przerwach na oddech formułę zaklęcia. Najbliższą okolicę zaczęła spowijać gęsta mgła z której zaczęły wychodzić kościste wilki, by rzucić się na nieumarłe ogary które były przeciwko ich Panu.
Christos, widząc, że ofensywa zawiodła, a wrogie płomienie wciąż próbują go dosięgnąć, zatrzymał szarżę, robiąc kilka szybkich kółek wokół “windy” do Punktu. Liczył, że pociski bezmyślnie lecąc w jego kierunku rozbiją się o twardy filar. Po około piętnastu sekundach skończył krążyć, i znów natarł na przeciwnika, tym razem jednak znacznie… poważniejszą bronią. Na jego plecach pojawiła się gigantyczna maczuga, której koniec płonął ogniem. Ervenowi około dwustu kilowa broń mogła się ona skojarzyć z bitwą przeciw demonom w Lofar, teraz jednak należała do Christosa, który wbił ją z impetem szarżując na tajemniczego maga.
Potężny wyburz płomieni i wstrząs ziemi który przewrócił walczącą parę i na chwile zatrzymał ogary. Cisza. Ogary nie znikły, wiec efekt wiadomy, coś jednak było na rzeczy skoro się zatrzymały.
Maczuga poruszyła się z pod niej wyjrzała piesia czaszka i ogar, 5 krotnie większy niż pozostałe, jednak jak widać kosztem 10 zwykłych. Z pod niego zalśniły błękitne płomienie latarni. Upiór czy cokolwiek to było został przez niego ochroniony. Teraz jednak sam zechciał dołączyć do walki. Wpierw pięć ogniowych pocisków w stronę Christosa, identyczna salwa w stronę Cecil, a co do Ervena...
Latarnik zniknął, a nad magiem pojawił się spadający blękitny pocisk, spory i podobny do meteorytu.
Pięć z nieumarłych ogarów Ervena rzuciło się między Cecile, a ogniowe pociski zasłaniając ją swoimi ciałami tak, żeby przyjąć ogniste pociski na siebie chroniąc ją efektownie. Erven tymczasem szybko uderzył dłonią w ziemię, aż poległe kości które gęsto się walały wokoło nich uniosły się na chwilę i stworzyły wielką kościstą katapultę o szerokim koszu której cel był jeden. Przechwycić spadający meteor i odesłać go na bok. Chroniąc tym samym młodego maga przed niechybnym uderzeniem pocisku.
Christos podleciał do ogara, dotykając go prawę ręką, a jednocześnie przytrzymując maczugę lewą. Rozpoczął się proces wchłaniania, zarówno broni jak i “żywej tarczy”.
Chwilę później maczuga znalazła się się w przestrzeni. Wchłaniany ogar, fragmentami powracał do swojej pierwotnej postaci, czyli skupiska kości. Jednak sam proces przebiegła o wiele wolniej. Toteż olbrzym miał czas by zaatakować. Nie, nie swoim pyskiem. Tym drugim który pojawił się z karku. Ten pysk nie posiadał jednak czaszki. Tak jakby sierść sama w sobie stanowiła żywy organizm.
Gdy ognista kula uderzyła w katapultę, wszystkie “szwy” zatrzeszczały, natomiast płomienie rozwiały się po okolicy tworząc jakby zamkniętą, ogniem, arenę. Instynktowy obrót, za magiem stal fleciarz gotowy do ciosu swoim kosturem-lampionem.
Christos za późno dostrzegł kształtujący się, nowy łeb i nie zdołał go uniknąć. Żywa sierść wbiła się w jego bark boleśnie, uniemożliwiając dalsze akrobacje w powietrzu. Pomarańczowłosy wypuścił z prawej ręki miecz, którzy to zaczął pospiesznie wirować, odcinając, lub chociaż raniąc. Korzystałwszy z tego osłabienia, rzucił się do tyłu. Szczęki “sierści” nieco osłabiły swój chwyt, a on, cudem wyzwolił się z ich uścisku, łapiąc ponownie ostrze. Odwrócił się instynktownie, chcąc zobaczyć resztę pola walki. Jedyne co ujrzał, to kule niebieskiego ognia lecące wprost na niego.
Unik był niemożliwy, ale pomarańczo włosy bynajmniej nie zamierzał przyjąć ataku na siebie. Wokół niego czujne oko mogło dostrzec zawirowania powietrza, takież typowe dla jego zdolności przyzywającej.
Chwilę później miał dosięgnąć go ogień. Erven i Cecile mogli jedynie dostrzec eksplozję, która go pochłonęła, a później jakiś humanoidalny kształt spadający bezwładnie na ziemię.
Stracili go z oczu, tym razem nikt nie mógł jednak już przypuszczać, że tylko na krótką chwilę…
Erven momentalnie zdjął zaklęcie z miecza by móc sparować, lub odbić uderzenie swego wroga. Wiedział, że nie zdąży zadać ciosu przed nim. Dwa piekielne ogary wyskoczyły odbijając się mocno szpodnami od podłogi by zagryźć nieumarłego przeciwnika i powalić go na ziemię.
Zderzenie kostura z mieczem. Z lampionu wyskoczyły strumyki błękitnych płomieni które spopieliły jednego szkieleto-ogara. Drugi natomiast zarobił w czaszkę bardzo zwinnym, zwinniejszym niż można by domniemać z wyglądu, uderzeniem drugim końcem kostura. Ogar uniemożliwił to co zapewne czekało Ervena po sparowaniu. Odskoczyli od siebie, a raczej latarnik odsunął się swym płomiennym skokiem i obracając kostur w dłoniach gotował się do kolejnego uderzenia. Dlaczego wybrał za cel maga? Tego nie wiedzieli. Wiedzieli jednak że jest poważny w swoich zamiarach. Chmara atakująca Cecil, olbrzym który ledwie chwile temu toczył walkę z pomarańczowowłosym. A teraz sam latarnik i jego kolejne dwa ogary przy boku zamierzające się na Ervena. (pojawiły się dwa ogary przy jego boku, oczywiście w limicie jaki być powinien) Tym razem nie zamierzał tracić ciosu na zbędne mięs... kości armatnie.
Erven skopiował odskok Piekielnika w tym samym momencie kiedy ten odskakiwał. Nie zamierzał próżnować, jego lewa dłoń zacisnęła się w pięść by przerodzć się w rozczszapione palce i przy akompaniamencie kilku słów już wstawały poległe walające się wszędzie wokoło kości by służyć swojemu nowemu panu. Nieumarłe ogary rzuciły się pomóc Cecile, a dwa z nich na ogary jego wroga. Szybko zacisnął pięść przyjmując pozycję obronną rzucając tym samym klątwę na jednego z nieumarłych psów fleciarza.
- O mnie się nie martw, wal w fleciarza! - rzucił jeszcze pośpiesznie do Cecile
Dwa ogary starły się się ze sobą w bratobójczym starciu. Pozostała dwójka... ogar fleciarza unieruchomiony, a przyzwany szkielet w szarży. Nie trwało to jednak długo. Fleciarz prawie od razu spostrzegł nieprawidłowość w swoim chowańcu i zamaszystym ruchem ciągnacym za sobą ogniową smugę pozbył się obu zawadzających. Jak się okazuje błękitny płomień bardzo dokładnie niszczył wszelkie kości. Ciężko było to nawet nazwać spopieleniem gdyż nawet osad nie zostawał.
Huk wystrzału. Po linii prostej ogary sojusznicze i wrogie były równo ścięte a pocisk zmierzał w stronę głównego wroga. Ten zadziałał instynktownie pokrywając się ognistym całunem, zniknął z miejsca wybuchu. Pojawił się za erwenem wyprowadzając w kontynuacji obrotu cios ostry mkrańcem kostura.
Erven nie przejmował się ostrym krańcem, miał tylko nadzieję że nie okaże się jego zgubą, okryty tarczą zza zasłony wyprowadził swój atak mieczem łączony z klątwą rzucaną na swego przeciwnika. Martwił go tylko lampion i jego płomienie, ale puki on nie wchodził w grę czuł się spokojnie, na tyle spokojnie na ile można się czuć w ferworze bitwy.
Kraniec kostura przeszedł przez ciało ervena bez większej szkody, ku zaskoczeniu fleciarza. Ostrze ervena neistety bez większych fanaberi przeszyło worga. Ten dość sprawnych odruchem poruszył się w zdłużostrza wyciągajć je z ciała w smudze czarnej mazi. Jednoczesnei lampion zareagował zalewajć dwa strumeinei płomieni wokół kostrura pozostajćego dłuższą chwilę w fantomowy mciele ervena. Płomienei zdązyły siegnąć wierchnich warstw stroju powoli je spalajać
Erven syknął z bólu, widocznie klątwa Ezara na nic nie pomogła… czy jego przeciwnik był podobny temu z którym walczyli w twierdzy? Odskoczył więc do tyłu rzucając wampiryczną klątwę na swego nieumarłego przeciwnika. Przy odrobinie szczęścia straci tylko ubranie. Na szczęście miał zapasowe.
Gdy tylko mleczno włosy odskoczył, nadeszło zupełnie nieoczekiwane wsparcie. Kątem oka Erven mógł ujrzeć jakiś cień dziesiątki, jak nie setki metrów nad polem bitwy. Jednak to, co jeszcze sekundę temu było ponad sto metrów nad ziemią, jak gdyby nigdy nic wbiło się w ziemię, prosto w piekielnika. Znajoma już maczuga, jednak teraz o wielokrotnie większej sile. Przy odrobinie szczęścia, przeciwnik nawet jej nie zauważył, a co dopiero mówić o unikaniu…
Sam Christos kilkadziesiąt metrów nad ziemią oddzielił się od kierowanej mięśniami broni, i dobyłwszy z swego wymiaru dwóch ostrzy spadał nieznacznie, tak, by znad kilku metrów ciąć wrogie mu ogary, które nacierały na Cecil.
Uderzenie. Potężny huk i podmuch. Tyle spustoszenia.
Ogary walczyły jeszcze przez moment padając martwe pod obrażeniami. Obrzymi ogar stał się zdobyczą Cecil. Kiedy i jak nie do końca jasne ale pozostały po nim tylko kości. Coś wydawało dziwny odgłos, coś spadało. Kątem oka mag coś dostrzegł i zrobił krok w tył. Dosłownie sekundę później, w miejsce gdzie stał chwile temu, wbił się kostur z lampionem. Wciąż tlił się w nim ogień. Światło które miał odprowadzić do odległego spotkania z przeznaczeniem. Gdzieś daleko dało się jeszcze usłyszeć stłumiony dźwięk fletu. To koniec? A może zapowiedź kolejngo spotkania?
Nekromanta nie namyślając się długo sięgnął po zdobycz po poległym wrogu który był nie lada wyzwaniem. Prawdopodobnie gdyby nie maczuga, mogłoby być bardzo krucho.
- Dobra robota. - rzucił twardo do swoich towarzyszy - Oby nie wrócił.. Cholera, lubiłem tą kamizelkę…
- Świetna robota Cecil… masz oko dziewczyno. Puchar wina na uczczenie zwycięstwa? Zaschło mi w gardle od tej zabawy..
Pomarańczo włosy wrócił na ziemię. Jego miecze gdzieś się rozpłynęły na drodze, a latający wojownik krótko się odezwał
- Wybaczcie, że tak długo. - po czym rozejrzał się, jakby wyszukując w okolicy, czy lampionie jakichś oznak aury piekielnika.|
Gdzieś w oddali obok aury piekielnika pojawiła się jakaś inna aura. Czerwona. Obie rozpłynęły się w powietrzu gdy tylko się do ciebie zbliżyły.
- Dzięki. - Odparła srebrno-włosa. - Cel niezły choć nie tak dobry jak Alisa. Może kwestia broni? W każdym razie po konserwacji działa już sprawniej. Nawet się najadła.- wskazała na kosci olbrzymiego szkieletu. Jestem za winem. Choć może nie puchar. - faktycznie miała dość słabą głowę do alkoholu.
Dopiero po krótkiej chwili Christos zareagował na słowa Ervena
- Wróci. - po czym podszedł do miejsca, w które jeszcze kilkadziesiąt sekund temu spadł, ugodzony ognistymi pociskami. W małej dziurze w ziemi leżała resztka ludzkiego szkieletu. Niektóre kości rozpadły się całkowicie, inne jedynie przybrały znacznie ciemniejszy kolor. Pusta, zwęglona czaszka patrzyła na pomarańczo włosego tak jak on na nią.
Chwilę później zniknęli zarówno Erven i Cecile, jak i całe pobojowisko, od kości po maczugę. Christos podszedł do wozu drużyny, który nie wiedzieć czemu wytrzymał całą tą walkę.
Co by nie przedłużać zbytecznego rozwodu Erven i Cecile niedługo potem znaleźli się w dobrze im znanej restauracji gdzie raczyli się winem na cześć wygranej bitwy. Nie obyło się bez komplementów mlecznowłosego wobec srebrnowłosej wychwalającego jej zdolności bojowe które tylko mogłyby rywalizować jedynie z jej urodą. Będąc zręcznym rzemieślnikiem jakim był na poczekaniu z kości ukształtował śliczną parę dwóch kolczyków które wręczył kobiecie. Na pamiątkę, bo zasługiwała na nie. Ich mleczny, czysty kolor i gładka powierzchnia idealnie pasowały do jej srebrnych loków które tak bujnie otulały jej twarz.


Dzień Siódmy, Poranek

Christos, po zajęciu się zwierzętami, dawno zapomnianymi przez Sorena, usiadł bezceremonialnie na karocy, by podziwiać wschód słońca. Czekał, a jego oczekiwanie zdawało się nie mieć końca. Jego, i nie tylko jego.|
Erven z w pełni zadowolonym uśmiechem niedługo potem pojawił się na dole dzięki pomocy jakiegoś przechodnia który raczył dla niego ‘otworzyć drzwi’. Spostrzegł niemalże natychmiast siedzącego ‘braciszka’, gdyby go przyodziać w habit sprawa mogłaby być całkiem zabawna.
- Coś mnie minęło przez noc wielebny?
Niestety, a może i stety, ów braciszek nie był sam. Siedział po turecku na karocy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wokół niego nawet nie dało się przejść. Cały teren w pobliżu zajmowały rzędy ludzi, siedzących na ziemi w podobnej do niego pozycji. Wszystkich charakteryzowała jednakowo czarna skóra, nieco lśniąca, jak gdyby metalowa. Poza tą zmianą jednak, wyglądali bardzo ludzko. Zdarzali się mężczyźni i kobiety, starsi i młodsi, grubsi i chudsi. Mieli różnorakie rysy twarzy i zdawali się w ogóle nie poruszać, jak posągi stworzone przez jakiegoś wyjątkowo utalentowanego rzeźbiarza. Jedyną cechą charakterystyczną dla nich wszystkich były charakterystyczne oczy, znane już Ervenowi.

Ich ilość mogła jednak przytłoczyć nieprzyzwyczajonych do wystąpień publicznych ludzi. W końcu wpatrywało się w niego co najmniej 30 osób.
Powietrze wokół zgromadzonych zdawało się wirować, jakby wciągane do wnętrza karocy i nigdy już niewypuszczane. Cienie przy karocy czasem zdawały się poruszać, jakby również nie mogły oprzeć się tak dziwnym dołączonym.
Gdy Erven do nich podszedł, w trzy sekundy później zobaczył już tylko Christosa. Zniknęli? A może była to tylko iluzja? Skąd w końcu pomarańczo włosy wytrzasnąłby tylu ludzi…?
- Nic ciekawego. Ruszajmy już. Co masz właściwie do załatwienia w Osadzie? -
- Dowiedzieć się o nich, może pomóc, może coś sprzedać. Zobaczy się. - odparł ze wzruszeniem ramion mag nie poruszając kwestii dziwnego zbiegowiska. Wszedł do karocy i zajął miejsce przodem do kierunku jazdy.
- Im wcześniej dotrzemy do Osady tym szybciej zawitamy do Stolicy. Po drodze mam trochę fantów do zrobienia.
Christos spojrzał się niejako z wyrzutem na miejsce woźnicy. Widocznie nie chciało mu się powozić, gdyż podszedł tylko do koni, jakby coś im szepcząc, po czym wsiadł do karocy. Wierzchowce, jak gdyby normalnie powożone, wyruszyły z miejsca.
Jechali tak dłuższy czas, aż w końcu Erven się odezwał kiedy byli już słuszną odległość od Punktu.
- Nadal zainteresowany naszym planem kradzieży? - zapytał jak gdyby nigdy nic znad kośćmi przyzwanego biesa z których to robił wszelakiej formy ozdoby. Od zdobinych bransolet, naszyjników na eterycznej nici, grzebieni czy kolczyków.. *
Christos milczał chwilę, jakby zastanawiając się czy rozmówca mówi poważnie
- Chyba już mówiłem co sądzę o okradaniu nic nikomu niewinn… -
W karocy nagle można było dostrzec nieartykułowane ruchy powietrza, po czym obok pomarańczo włosego, jak gdyby nigdy nic, pojawił się jakiś mężczyzna. Krótkie, czarne włosy, długi płaszcz z kapturem i oczy, których biało włosy miał już zapewne dość. Opierał się na ramieniu Christosa jak stary druh, i stwierdził za niego z uśmiechem
- Jasne. Pieniądz nie śmierdzi -
Christos ewidentnie nie był zadowolony z obecności przybysza, lecz powstrzymał się od komentarza, spoglądając tylko na niego spode łba. Nowy osobnik kontynuuował po krótkiej chwili, jakby oczekiwania na jakąś aprobatę ze strony Ervena lub dezaprobatę ze strony Christosa.
- Przede wszystkim trzeba będzie dowiedzieć się tego i owego. Jak mogą bronić się przed włamaniem, ilu mają tam ludzi, jak wyszkolonych do tego typu zadań. Będzie lepiej, jeśli Ty trochę dopytasz, jak ciekawski handlowiec, podczas kupowania dla nas przykrywki w postaci jakichś zapasów, niż żebym ja… żebyśmy my…-
Christos odtrącił rękę złodzieja.
- No co jest z Tobą, przyjacielu? Coś nie tak? Chyba nie za bardzo mnie lubisz, co? -
- Nanaph miał… -
- Zawsze istnieje różnica między tym co ktoś ma, a tym co robi. Wiesz jak jest… - pomarańczo włosy już się nie odezwał.
- O to się nie martw, kupimy zapasy i ze świstkiem ruszymy na dewizjony. Ruszymy z rana, a nasze zapasy będą na powozie. Nocą natomiast schowasz co kradzione tam gdzie te wszystkie rzeczy mieścicie.. Zgaduj, że w razie problemów potrawisz się przenieść w bezpieczne miejsce?
Na dźwięk o wszystkich rzeczach, złodziej tylko poklepał się po brzuchu, jak gdyby czekała tam już przygotowana czarna dziura
- Jedna uwaga… do Dywizjonów? To nie po drodze ze Stolicą, a chyba tam jest nasz następny cel…? -
- Jeżeli pojawimy się z całym spichlerzem w stolicy jak nic będziemy podejrzani… z kolei jak będziemy w każdym z dywizjonów i Targas sprzedawać po trochu cień oskarżeń zmaleje. W końcu będziemy handlować procentem, a nie całością. Potem ruszymy do Stolicy. Być może nawet zahaczymy o Lofar.
- Nie wiem czy ma to sens. Pierwszy Dywizjon został zmieciony, w drugim nie ma nawet żadnego punktu, gdzie ktoś chciałby kupić jedzenie. Może lepiej pojechać do stolicy, a potem na Lofar? Kiepsko mi się widzi handlowanie kradzionym towarem w Targas, straże tam są strasznie podejrzliwe… w końcu mają tuż nad sobą widmo wojny. -
- Hmm… może i tak, ale sprzedawać tam wszystkiego ryzykowne. Może będzie jakaś baza wojskowa lub inne zgrupowanie w okolicy Stolicy. Kupcy powinni coś o tym wiedzieć. Najpierw stolica i okolica, potem Lofar. W sam raz po drodze do tej Fabryczki amunicji, a i my nie umrzemy z głodu.
- Można częściami, to nie problem. W drodze z Stolicy do Lofar mamy jeszcze kilka punktów, które warto by było odwiedzić, ale o tym pomyślimy później. Kolejna sprawa… jak się tak bawisz tymi kośćmi, to może byłbyś w stanie mi zaoferować jakąś maskę, czy coś takiego? Może i mogę uciec w razie czego, ale nie chciałbym zobaczyć potem listu gończego z swoją mordką na ścianie każdego budynku w okolicy... -
Erven chwycił kość miedniczną biesa i zaczął ją formować w jednolitą maskę z szarej kości w kształcie lisiego pyska. Kiedy robota była skończona wręczył ją złodziejaszkowi pytając
- Ujdzie? *
Mężczyzna założył ją na twarz, po czym stwierdził
- Doskonała. - a maska zniknęła nie wiadomo gdzie.
- Dobra, zsumujmy tylko ile mamy łącznie kasy i ile chcemy wydać na handel. Wolałbym wiedzieć na czym stoimy. -powiedział Erven.
- Chyba nie musimy mieć za dużo legalnego materiału. Wydajmy na niego z 150 monet, czyli po 75, tyle powinno wystarczyć. -
- Zobaczymy ile da radę za to kupić. Nastawmy się na maksimum 200 monet. Interesuje nas pełny powóz żywności. Swoją drogą… chce ktoś grzebień?
- Nie trzeba. - odparł złodziejaszek.
Przed południem dotarli do Osady. O tej porze, jak nigdy był straszny ruch. Kto tylko mógł przygotowywał długie na kilkanaście metrów kilje oraz sieci rybackei o drobnych oczkach. Praca szła dosc sprawnie, z drobnymi potknieciami. Pozostała część ludności zajmowała się żniwami.
Mówiło się o dosć nietypowym okresie wegetatywnym tutejszych roślin, ale cała sytuacjia zdawała się conajmniej dizwna. Gdzie niegdzie pojawiały się wzmianki o problemie....
- Wiąż mocniej!
- Ojciec! Mniejsze oczka, przez te przejdize.
- Strarszy. Gdzie rozstawiać sieci? Nie chcemy żeby któryś z kwiatów dostał się do wioski.
- Starszy. Co z polami?
- Starszy...
Starzec miał pełne ręce roboty. Mimo to potrafił się odnaleźć w całym rozgardiaszu.
http://i698.photobucket.com/albums/v...4-1000-725.jpg
- Andrzej! Wyślijcie kogoś na dywizjon, kto chętny do pomocy ma się tu stawić. Powiedźcie ze rozrywki nie braknie. Lycris zapewnie bombową zabawę.
- Zbigniew. Jakis kontakt z Luvenem?
- Żadnego starszy!
- Cholera. Trudno. Bierzcie się za oświetlanie dróg. Przed nocą musi być wszystko gotowe. O ile leśniczy się nie mylił.
- Heleno! Jacuś poleciał juz przekazać komu trzeba, co trzeba?
- Tak starszy. 10 minut temu.
- Dobrze. Im nas wiecej tym lepiej.
- Przepraszam dobry człowieku.. - zagadał Erven do starszego mężczyzny - ..my kupcy co na handel przybyli. Co tu się dzieje? Może moglibyśmy pomóc?
- Lycris Kwitnie. - Odparł zaskoczony niewiedzą przybysza. - Leśniczy powiedział że pod wieczór ma się zerwać wicher. Jak kwiaty tu przylecą to będzie po osadzie. Trza się bronić. Jeśli chcecie pomóc to wiązać sieci, oświetlać pola. Jeśli co na odległość umiecie to się wieczorem przydacie. Nie liczcie jednak na nagrody, jeno solidny posiłek po wszystkim. Cholera. Tyle problemów na raz że nie wiem w co ręce włożyć. Handel wstrzymaliśmy do jutra bo nijak sobie dziś rady nie damy.
- Mogę wam pomóc, moje sługi są do państwa dyspozycji… obawiam się tylko, że moglibyście ich nie za akceptować, chociaż przyśpieszyłoby to pracę znacznie… - odparł spokojnie nekromanta
Mina starszego wskazywała na pełną obojętność.
- Na osobności. - Wskazał by na chwile odeszli od rozgardiaszu.
Gdy byli sami, starzec zapytał o konkrety.
Mag wykorzystał ten moment osobności na to by w skrócie się przedstawić i tym sposobe wyjawić konkret jego propozycji.
- Erven Sharsth, “Biały nekromanta” do usług. Moje sługi mogłyby znacznie przyśpieszyć państwa przygotowania, ale obawiam się o akceptację. Jak by nie było, są dość specyficzni.
Odgłos cmoknięcia.
- Nekromanta. - Długa chwila zastanowienia. - Pójdziesz do magazynu. Poprosisz Stefana o płachty, płaszcze wszystko to co może “ukryć” yhym... Sieci, dorobne, kije długie, niestety obrobka własna. Siekiery też w magazynie, ewentualnie ja braknie u kowala. Jak braknie sieci to i szwaczek, na początku wsi ten dłuższy budynek. Umiejscowię was w okolicy pól i pastwisk. Osobiście jestem przeciwny, jednak sytuacja nie pozwala na wybredność. - powiedzial otwarcie. - Jeżeli po wszystkim pomoc zniknie, to problemów i sprawy nie było. I nic o tym nie wiemy. Jasne?
- Jak słońce, im mniej osób wie tym lepiej, nie chcemy siać paniki. - odpowiedział z nikłym uśmiechem mag - Jednak zapewniam, że większość plotek i legend jest mocno przesadzona. Zawsze znajdzie się czarna owca w każdej rodzinie. Nie jesteśmy tacy straszni jak nas malują, ale dobrze, czas nagli. - powiedział i ruszył w stronę magazynu do Stefana po wszystkie potrzebne rzeczy.
- To się jeszcze zobaczy. - Dodał z uśmiechem - Siriusz Black. - I on udał się we własnym kierunku.
Niedługo trwało, aż Erven znalazł się pod magazynem i zagadał do mężczyzyny opierającego się o futrynę potężnych drewianych wrót.
- Stefan? Jestem Erven, przysyła mnie Sirusz Black. Mam odebrać wszystkie płachty, płaszcze, kapelusze, rękawice, wszystko to co masz, a co pomogłoby ukryć człowieka. Złóż to na środek magazynu i zostaw mnie z tym na chwilę. Słowa Siriusza.
Dłuższy tok myślenia...
- Co on znów wymyślił... Daj mi panie 5 minut. Skrzyń jest trochę.
Pięć minut później wszystko było już naszykowane.
- Dobrze, zostaw mnie samego i zamknij drzwi… niedługo wyjdę. - powiedział mag do Stefana, a kiedy ten wyszedł zaczął przywoływać pomoc która po niedługim czasie zaczęła się ubierać szczelnie w zostawione ubrania. Każdy z kościeji dostał dodatkowo kościstą maskę ukrywającą ich tożsamość. Takim sposobem uzbierało się 30 nieumarłych pomocników w pełnym wyposażeniu gotowych do działania którzy razem z magiem wyszli z magazynu i ruszyli w kierunku szwaczek pomóc im w dzierganiu siatek.
Szwaczki uradowały się z dodatkowych par rąk do pomocy. Tłumaczyły że sieci to najlepsze rozwiązanie, bo wybuch nie spowoduje deszczu odłamków. Oj nie wróżył to dobrze. Spora część gotowych sieci została zabrana przez kilku mężczyzn i przebranych szkieletów na miejsce obróbki. Ścinano tam gałęzie z długich, ale cienkich drągów i podczepiano do nich sieci. Zwyczajowo wyglądało to jak sieć na motyle, czasem jak płachta rozwinięta na 4 drągach. Z opowieści tutejszych mężów i drastycznym opisie co może zrobić wybuch, niewiadomego jeszcze pochodzenia, z ciałem człowieka, zapowiadało się ekscytująco. Erven również nie próżnował. Dyrygował całą przyzwaną pomocą rozkładając ich po całym terenie. Pod jego jurysdykcję przypadły pola i pastwiska na północy i północnym-zachodzie od osady. Spory teren jak na 15 par porzadkowych. Siriusz cały czas był rozciągany to w jedne kraniec osady to w drugi. Oczywiście zerkał na tajemniczą pomoc, ale uśmiech mógł oznaczać tylko jedno.
Gdzie nie gdzie pojawiały się szepty o pomocy z lasu. Jak widać wielu osobą zależało na bezpieczeństwie osady. Ciekawe... ludzie o wiele przychylniej patrzyli na zamaskowane postacie. Czyżby pan Black wprowadził pewien zamęt w informacjach. W każdym jednak razie praca szla bardzo sprawnei. Dodatkowo w osadzie zaczęli pojawiać się przybysze, z ogólnej gamy uzbrojenia wynikało że będzie starcie na odległość.




- Bogdan. Widziałeś elfkę.

- Jakże bym nie widzioł. Stolica ją przysłoła.
- Toż to. Iluarr od samego Białego Generała.
- “Szlachetny promień”. A ta druga. Gdzieś żem jom widzioł.

- Wilcze stado Targas. Sota. Zapowiada się ekscytująco.
- Byle by się nie pogryzły. - Powiedział trzeci zaganiając rozmóców do dalszej pracy.


- Starosta? - zapytało dziewczę Ervena dyrygujacego swoja grupą.
- Erven Sharst, przybysz. Jeżeli piękna pani szuka starosty to ten zabiegany z brodą i bokobrodami, pan Black - powiedział mag wskazując dłonią na starostę. - Cieszę się, że zechcieliście nam pomóc.
- Nie ma za co. Nam też zależy na bezpieczeństwie osady. Jedyny tak wolny kraj. O ile w ogóle można tak to nazwać. - Pogodny uśmiech. - No, przecież stąd bierze się całe zaopatrzenie krajów środkowych. Choć słyszałam ze niedługo zamiast terytorium zmieni się to w organizację.
- Zmiana organizacyjna Osady? Brzmi ciekawie, wiesz może coś więcej na ten temat? Jestem nowy i dopiero poznaję Unię, a to brzmi jak coś ważnego.
- Bo aktualnie Osada to to miejsce. A raczej cały teren. Ma nie zależność i neutralność polityczną w zamian za to handluje, a raczej zaopatruje wszystkie ważne punkty miejskie. Dodatkowo łącznie z neutralnością ma protekcję wszystkich krajów. Gdyby ktoś zagroził osadzie to kraje mają obowiązek wysłać pomoc. Gdyby nie... to chyab jasne co by się stało. Zmiana ma nastąpić o tyle że tu bedzie centrum, a sama osada przestanei być terenem a organizacją łączącą wszystkie gospodarstwa produktywne. Wielki zysk dla wszystkich pomniejszych ziemian.
- Owszem wielki zysk. - Potwierdził Syriusz pojawiając się niewiadomo skąd. - Dodatkowo nie będzie żadnych dodatkowych zmian w aktualnym systemie. Czyli wszystkie pomniejsze włości też będą chronione. a przynajmniej powinny być. Tylko panienka się pomyliła. Wciąż pozostaje teren osady. Tyle że już miano nie będzie przypisane mu na stałe. Prawdopodobnie zmienimy nazwę tego miejsca, ale to jeszcze z władzą trza ustalić by mogli poprawki ogłosić. Heh. Dobrze się składa. Niedługo spotkanie władców. A nie przedstawiłem się. Syriusz Black. Starosta.
- Toki. - przedstawiła się kobieta.
- Jak wygląda sprawa z tą całą rośliną? Z Lycris’em? Jako alchemik jestem zainteresowany w jej zbiorze, jakieś rady? Słyszałem, że ta roślina jest wyjątkowo wybuchowa.
- Owszem. Dokładniejsza nazwa to Nitro Lycris. W całej roślinie produkowana jest substancja dość niestabilna. Wszelkie najmniejsze zetkniecie z inną materią powoduje wybuch.
- Nie reaguje na wiatr.
- I całe szczęście. Aktualnie czerwone pola są w rozkwicie, a przy tej pogodzie kwiatostany mogą się oderwać od łodyg i poszybować na nas.Trzeba je wysadzić nim trafią w budynki lub pola uprawne. Po to są nam właśnie sieci. Gałęziami próbowaliśmy dawno temu. To że był to idiotyczny pomysł nie muszę mówić. Jeżeli chodzi o alchemię... niestety jest naprawdę niewiele osób które są w stanie zająć się Nitro. Jeżeli już miał bym na kogoś wskazać to stolica lub Las. Osobiscie znałem kiedyś alchemika który chciał zbadać tą roślinę. Udał się wtedy na Czerwone Pola. To za lasem. Tam właśnie rośnie Lycris.
- Jakieś konkretniejsze wskazówki jak tam trafić? Zdaguje, że najbliższa okazja do zbioru to dopiero jak nie dziś to w przyszłym roku, mam rację?
- Wcale nie. Lycris kwitnie dość długo, jak nie cały czas. Tyle że aktualnie i czas, i pogoda nam nie dopisuje. Okres kwitnienia to okres gdy kwiaty “chcą” się rozprzestrzeniać. Nasionkują. Łodygi są słabsze. W tym okresie po wybuchu nasiona się rozrzucają. Najgorsze jest to że wiatr z nad morza zakręci na kanionie i poleci prosto na nas, akurat niosąc zarodniki. Poza okresem kwitnienia, łodygi zwykle wytrzymują powiew wiatru. Ech. Z resztą sam zobaczysz jakie piekło się rozpęta gdy nadejdzie wieczór.
- Najgorsze w tym że kwiatów nie można wykryć inna metodą niż percepcyjnie. - stwierdziła dziewczyna. - Wieczór to najgorsza pora jaka mogła się trafić. Musimy mieć dość dużo światła.
- Jeżeli chcesz się wybrać na czerwone pola to... najprostsza droga prosto przez las prowadzi dodatkowo przez leśne bagna. Nieprzyjemne miejsce bardzo trujące i to dosłownie. Okrężną to nad morze i klifem na północ. Można jeszcze jeżeli się ma znajomości kogoś z lasu poprosić. Tak jest szybciej. Ciężka sprawa z dostaniem się tam.
- Przynajmniej na razie. - stwierdziła dość zagadkowo dziewczyna. - Panie starosto. Gdzie mogę się rozstawić?
- Dobrze się dogadujecie więc możecie razem na północy.
- O ile zostawicie kilka kwiatków co by moi ludzie je dla mnie złapali… - zażartował z uśmiechem Erven - ..zobaczmy co to kwiecie. Mam nadzieję, że przyjemne dla oka.
- Ha ha. W czasie kwitnienia. Próba złapania to samobójstwo. Chociaż. - spojrzał na Ervena dość wymownie. - Jeśli pan coś złapie, to należy do pana. Prosił bym jednak by nie zaniedbać obowiązku. A teraz muszę się udać na zachód, rozstawić strzelców. Mam obawę że jak to źle zrobię to zaczną strzelać do siebie na wzajem.
- Syriusz! - zaprzyknął jakiś mężczyzna.
- Wybaczcie. Czego do cholery! - odszedł popędzany własnymi problemami.
- Wygląda na to, że będziemy razem pracować piękna Pani.. Proszę się nie martwić, moi ludzie nie zawiodą. Tylko coś czuję, że przyda się więcej zapasowych sieci skoro praca do której zostaliśmy przydzieleni jest dość.. wybuchowa.. Już wcześniej pomagałaś w obronie Osady? Wiesz czego możemy się spodziewać?
- Z tego co słyszałam. W poprzednim sezonie wiatr zniósł kwiaty w stronę morza. Ciekawe efekty opisywali, ale nic więcej. Wcześniej mnie tu nie było.
- W takim razie dla nas obu będzie to ten pierwszy raz. Czeka nas niezła zabawa.. nie mam zamiaru się nudzić. Zakładam, że mogę liczyć na Twoją współpracę? Coś czuję, że będziemy dobrze współpracować.
- Pewnie, ale w łapaniu kwiatków nie pomogę. - mrugniecie i uśmiech.
Wyciągnęła zza pleców swój karabin i zademonstrowała przeładowanie..

- Ale możemy się założyć kto strąci ich więcej.|
- Gdybym tylko był łucznikiem, z największą przyjemnością bym się założył, a tak? Będę raczej nadzorował moich ludzi, a szkoda…- powiedział pomijając fakt, że będzie ich nadzorować za pomocą myśli, pragnień i wytycznych - ...z chęcią bym się z Tobą zmierzył, gdybym tylko umiał celnie strzelać. - odpowiedział Erven
- Ech. Szkoda. Zawsze mogła bym cię poduczyć, tyle że nie mamy broni...- Dziwny wyraz twarzy. Ogromne zamyślenie. - A umiesz sterować “dżojstikiem”, cokolwiek to jest? Otóż dostałam od znajomego pewien przedmiot, broń. Wspomniał że będzie potrzebna właśnei tutaj, choć nie wytłumaczył jak jej używać, doklądnei. Nie. Nie ważne. Taka głupia myśl. Zajmijmy się tym jak być powinno.
- Niestety nie słyszałem o niczym takim - powiedział ze smutkiem w głosie mag - Jednak zawsze po bitwie możesz mi pokazać jak się obsługiwać tą cudowną bronią którą nosisz, jak o nią dbać i mierzyć do celu. Wiem, że amunicja droga w tych stronach, więc o wiele nie proszę, a i zapraszam na dzban wina jak już będzie po wszystkim.
- Czemu nie. Choć o amunicje dbam sama. Prymitywny projekt ale działa. Przy najmniej na razie. Zaprowadzisz mnei na nasz posterunek? Nie bywam tu czesto... - pogodny uśmiech.
Przechodzący za nią łucznik zerknął z ukosa na Ervena. Od razu dalo się odczuć dreszcz. Nie należał do zwyczajnych osób.
Erven nie specjalnie przejmował się łucznikiem który wyraźnie nie dażył go ciepłymi uczuciami.
- Sam jestem tu po raz pierwszy, ale nie powinno to stanowić problemu. - odpowiedział pogodnym i zrelaksowanym tonem - Po prostu pójdziemy gdzie nam kazano. Żadna filozofia Chodź, powinniśmy niedługo tam dotrzeć.
 
Dhratlach jest offline  
Stary 09-08-2014, 16:07   #56
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nanaph i Anti.
Tipi łowcy - obrzeża obozu. Późna noc
Mały Anti wykazał się sporą siłą, przenosząc bez problemu, i w miarę delikatnie mężczyznę do jego własnego namiotu. Po uprzednim pozbyciu się ewentualnych niebezpiecznych przedmiotów z zasięgu Inga, położył go najwygodniej jak mógł, i opuścił tipi. Dał Łowcy nieco czasu na przemyślenie swojego położenia, choć oczywiście zważał z zewnątrz, by ten nie przeprowadził żadnej próby ucieczki.
Około dziesięć minut później, do namiotu wleciał Gubernator. Nie chodził na nogach, a lewitował kilkanaście centymetrów nad ziemią. Miejsca rozcięte przez ostrze wciąż delikatnie parowały, ukazując regenerację ran. Nanaph spoglądał na swojego rozmówcę z uśmiechem:
- Niezła pułapka… ale to już chyba koniec Twoich asów w rękawie, co? Teraz porozmawiamy jak dorośli? Nie jestem tu, by zakuwać Cię w kajdany i połasić się na parę monet, a po to by zaproponować… współpracę. -
- Słucham. - odparł jakby pokorniej. Widać zaciekawiła go ta opcja rozmowy. Ciekawe tylko jak długo dane im będzie rozmawiać...
- Jesteśmy członkami pewnej… organizacji. Szukamy ludzi. Dobrych ludzi. Na przykład o takich umiejętnościach jak Ty. Chcemy byś do nas… dołączył. - ostatnie słowo dziwnie zaakcentował.
- Hmm. Ty nie w sprawie moich przełożonych i nagrody. Naprawdę myślisz, że dołączę? - Zapytał spokojnie i bez drwiny, z lekkim grymasem bólu.
- Owszem, tak myślę. Czemu miałbyś odmówić? -
- A czemu nie? - Zapytał ironicznie. - Nie widzę powodu dla którego miałbym się do Ciebie, was dołączyć. Chyba, że przełożeni by tak zadecydowali.
- Mając za sobą innych takich jak my, nie musiałbyś wykonywać już takich rozkazów. Skończyłoby się dla Ciebie wiele problemów. Jest taka stara prawda, że w kupie siła. -
- “Takich” rozkazów? - zapytał jakby szukając sensu.
- Takich zabraniających Ci robić to, co sam uznasz. Poza tym, nasza organizacja może… wiele zapewnić swym członkom. - Gubernator uśmiechnął się diabolicznie.
- Lubię zabijać. - powiedział z paskudnym uśmiechem. - I nijak mi tego nikt nie ogranicza. Po prostu musi być pewien rodzaj kontroli by i mnie nie zabito. Powiedzmy sobie szczerze, nie jestem właściwą osobą z którą powinieneś rozmawiać o moim dołączeniu. Jeśli chcesz zapytam przełożonych a wtedy...
- I oto jestem. Żywy dowód, że kontrola zawiodła. Zabijać Ci nie zabronię… a przecież nie jesteś już dzieckiem, by potrzebować zgody rodziców, czyż nie? -
- W takim razie porozmawiam z przełożonymi i... i... - Z ust pociekła mu strużka krwi. - Nie. Ja nie… -
Odgłos trzasku. Pękający mostek, a z niego wystawała czyjaś dłoń ściskająca, a raczej miażdżąca serce łowcy.
Z zaciśniętej pięści wyprostował się tylko środkowy palec a cała dłoń ponownie skryła się tam skąd wyszła.
Gubernator zareagował natychmiast. Dotknąwszy czoła Łowcy począł go… pochłaniać. “Dołącz, a przeżyjesz!” niemalże zakrzyknął w myślach mężczyzna, gdy wykrwawiający się łowca zniknął, a pomarańczo włosy razem z nim. Oboje trafili do innego świata, pełnego pustki. Nie przybierał on żadnych barw, żadnych praw. Nie było tu życia, dźwięków, obrazów, czy choćby grawitacji. Obaj lewitowali bezwładnie obok siebie.

Regeneracja czegoś takiego jak serce nie była jednak aż tak łatwa, nawet biorąc pod uwagę nadnaturalne zdolności Dołączonych. Potrzeba było czasu na regenerację, a zniszczenie układu krwionośnego nie dawało dużo czasu. Nanaph wystawił rękę tuż nad dziurę w klatce piersiowej Łowcy, i zamknął oczy, koncentrując się. Budowa układu krwionośnego. Uczono go tego. Trzeba się tylko skoncentrować. Poruszać czymś wewnątrz człowieka. To niełatwe, ale możliwe. Wdech i wydech. Koncentracja. O szkarłatna wodo życia, płyń zgodnie z przeznaczeniem. Nie pozwól odejść przydatnemu człowiekowi!

Podczas gdy Gubernator męczył się z podtrzymaniem życia mężczyzny, mały Anti jak gdyby nigdy nic wszedł z powrotem do namiotu. Zignorował zupełnie palec, rozglądając się po całym tipi.
- Pora się spakować! - powiedział głośno do siebie.
Kilka minut później namiot Inga zniknął wraz z wszystkim co było w środku, a chłopak jak gdyby nigdy nic wrócił do Dywizjonu. Po znalezieniu jakiegoś ustronnego, ale i bezpiecznego miejsca, począł spokojnie, pojedynczo, sprawdzać wszystko co było w namiocie; wszystkie papiery, bronie, i inne rzeczy stanowiące jakąkolwiek wartość.

Poranek dnia Piątego
Praca chłopca była długa i monotonna. Odczytał wszystkie listy, w których przeważały różnorakie zlecenia. Znalazły się też dwa “przepisy” na truciznę, zamknięta na siedem spustów (magicznie?) skrzynia i… zaszyfrowana wiadomość.
Po kilku godzinach obok Antiego jak gdyby nigdy nic pojawił się Gubernator. Po jego ranie na nogach nie było już nawet śladu
- Idziemy. - rzucił tylko do chłopca, na co ten odpowiedział z entuzjazmem:
- Tak jest! -
Obaj ruszyli do alchemika. Nanaph chciał się przyjrzeć tajemniczemu złodziejowi_duchowi.
- Dzień dobry! - zagadał do niej, gdy już trafił na szyld jednego z nielicznych budynków - Podobno niedawno Panią okradł jakiś duch… chciałbym się tylko przez chwilę przyjrzeć miejscu zbrodni, nie miałaby Pani nic przeciwko? -

- Nie. - Odparła szybko. - I nie twierdzę że był to duch... ale ślady na to wskazują. A raczej ich brak. Wszystko co żyje zostawia jakieś ślady. - uśmiech.
- Kto wie. Może zostawiło jakieś ślady, tylko wszyscy je przeoczyli. - Gubernator wszedł do budynku, rozglądając się nieco po wystroju. Kilka chwil później trafił do pomieszczenia, w którym doszło do kradzieży.
Po dłuższej chwili dziewczę, widać, poczuło się w odpowiedzialności porozmawiać z gościem.
- Pan jest przybyszem. - Zapytała, a raczej stwierdziła fakt. - Jak panu się podoba to miejsce? -
- Zgadza się - odpowiedział na stwierdzenie, które mogło być i pytaniem - Szczerze powiedziawszy, trochę nie w moim stylu. Przywykłem do istnienia jakichkolwiek zasad, czy władzy… daleko mi do zwolennika anarchii, a tacy chyba stanowią tu większość. -
Chwilę później począł się koncentrować. Myśli, hałasy czy obrazy z zewnątrz przestawały mieć dla niego znaczenie, albowiem pochłaniała go… przeszłość. Przeszłość tego miejsca, a konkretniej chwila dokonania kradzieży.
Dzień. Wszystko tak jak dziś. Zielarka, lada, goście. Nadszedł wieczór. Nadal nic. Noc. Ciemna noc, Nów księżyca i czerwone ślepia.

3 czerwone ślepia czegoś na suficie. To coś powoli zeszło na poziom wysokości który można by nazwać normalnym. Kształt pomimo ciemności zdawał się być obszerny, pełen falujących elementów. Bez dźwięku, bez zbędnych ruchów, obiekt szybko przemieszczał się po pomieszczeniu przystając tylko by, zapewne, zebrać łupy. Odgłos stuknięcia. Coś przy drzwiach. Cień natychmiast poderwał się znów na sufit i znów spoglądał swymi czerwonymi oczami aż wreszcie i one zniknęły.
Anti, który pozostał na zewnątrz, górował już nad powierzchnią dywizjonu, szukając aury odpowiadającej temu, co dostrzegł jego “brat”. Gubernator natomiast jeszcze kilka razy odgrywał te momenty przed oczyma, jakby szukając dodatkowych poszlak i zapamiętując dokładniej swego przeciwnika.
Brak aury obiektu sugerował, że mógł on nie istnieć albo rzeczywiście być duchem. Żadnych elementów nie przegapiono, żadne nie naprowadzały na rozwiązanie. Antiemu jednak udało się dostrzec oddalającą się istotę, jakiś czas później od tamtej sceny. Mimo to aura wciąż pozostawała nieznana.
- Czy wśród ukradzionych rzeczy było coś szczególnie wartościowego dla alchemika, coś, co bardzo chciałaby Pani odzyskać? - spytał Gubernator po “powrocie do żywych” ruszając niespiesznym krokiem do wyjścia.
- Nie. Akurat ukradli tylko kilka ziół i fiolek ale zamówienie już złożyłam wiec niedługo powinna je odzyskać.
- Rozumiem i dziękuję za poświęconą mi chwilę. Do widzenia - rzucił jeszcze na odchodne Nanaph, zbierając się do wyjścia. Zaraz później spotkali się z Antim i wyruszyli zdobytym śladem. Taki typ pogoni był dość… niecodzienny: chłopak, którego dla wygody niósł Gubernator służył mu za oczy, pozwalające iść tropem tajemniczego złodzieja. Bo przecież w czasie i przestrzeni nic nie zanika…
Ślad skończył się dość niecodziennie w 3 dywizjonie przed barem. Dosłownie tam też się urywał.
Gubernator bezceremonialnie wzniósł się nad bar i rozejrzał dokładniej używając swej ulubionej techniki. Wszakże nikt ani nic nie ma prawa uciec przed Czasem.
I oponentowi nie udało się uciec. Po kilku chwilach jego ślad się odnalazł, a para ruszyła dalej w jego kierunku.
Coś jednak było inaczej. Ruchy tej postaci były jakby inne. Osobnik wszedł pewnego namiotu. Nie ściągnął kaptura, tak jakby właśnie tam mieszkał.
Gubernator przyspieszył nieco bieg wydarzeń, by ujrzeć wychodzącego z namiotu człowieka. Tym razem nie miał na sobie kaptura, dzięki czemu jego twarz stała się powszechna. Następnie para podeszła do namiotu z obu stron.
Minutę później stali obok gołej ziemi. Nanaph z Antim postanowili odnaleźć poszukiwaną osobę. Teraz już znali jej tożsamość, a w Dywizjonie przecież nie ma się co ukrywać…
W innym świecie natomiast kilka osób trudniło się już różnymi zajęciami. Sprawdzali wszystkie papiery z namiotu, a Ing osobiście zajął się skrzynią - to znaczy obserwował, jak tajemnicza energia innego z tego wymiaru kształtuje się w klucz, który włożony w zamek dopasowuje się do niego.
W skrzyni znajdowało się trochę ubrań, mikstur o różnym zabarwieniu, kilka sztyletów i zwojów, zapieczętowanych dziwnym symbolem. Były także dwa dziwne obiekty. Broń palna podobna do tej, którą miał Castell oraz pewna obręcz z dziwnymi znakami, które co chwilę się zmieniały. Nigdzie nie było śladu po skradzionych przedmiotach.

Poszukiwania osobnika zakończyły się szybciej niż się zaczęły, gdyż najprościej byłoby rozpocząć od baru. Dało to praktyczne rozwiązanie, bo mężczyzna siedział przy ladzie O dziwo tego dnia w barze nie było żadnych przybyszów a głównie osoby tutejsze.
Anti został na zewnątrz, niby na czatach, wyczekując rozwoju sytuacji, kiedy Gubernator wszedł do baru, kierując się bezceremonialnie w kierunku podejrzanego. Usiadł obok niego i zagadał:
- Dobry. Zechcesz się, Panie - dziwnie zaakcentował to słowo - przejść w jakieś bardziej zaciszne miejsce? Mam do Ciebie… interes. - uśmiechnął się złowieszczo.|
- A kimże jesteś, Panie - również zaintonował dziwnie - I co to za interes? - zapytał od niechcenia. Od razu było widać że raczej nie będzie chciał wyjść po dobroci.
- Jestem Nanaph - podał rękę, jednak natychmiast ją wycofał, zanim rozmówca zdążyłby ją ująć - Sprawa tyczy się paru istotnych wątków… nocnych przygód u Pani alchemik, tajemniczego złodzieja, duchów w Dywizjonie. Mówi Ci to coś? - z ust pomarańczo włosego nie schodził uśmiech.
Chłopak zaśmiał się.
- Pf… duchów. Facet chyba o jeden kieliszek za dużo. Duchy nie istnieją. - Powiedział upijając łyk zamówionego trunku. - Chyba mnie z kimś pomyliłeś. A o wypadku Łucji słyszałem. Przykra sprawa, ale nic, zdaje się, wartościowego nie zaginęło. Ale żeby oskarżać nowo spotkaną osobę... pff, do czego ten świat zmierza.
- Wiem tak samo dobrze jak Ty, że miałeś z tym sporo wspólnego. Zechciej opowiedzieć o co w Twojej sprawie chodzi, a pójdzie o wiele przyjemniej. -
- Doprawdy? - Wyraz kpiny. - A masz może jakiś dowód?
- Doprawdy. Dowody, dowody… mój drogi, jesteśmy w dywizjonie, tu nie ma praw ani sądów, w których możesz się bronić. Jesteś winny tej kradzieży i wiem o tym tak samo dobrze jak Ty. Teraz możemy współpracować, by sprawiedliwość - znów słowo wypowiedziane w tak sarkastyczny sposób - nie była w moim interesie. Nie jestem tu wszakże, by zaprowadzać ład i porządek… -
- Jeśli nie sprawiedliwość, to po co szukasz tego złodzieja? - zapytał zerkając z ukosa. - Drogi panie. Bez dowodów nie ważne co zamierzasz primo nie będzie to pewne, secundo może to podchodzić pod takie samo bezprawie. -
- Nie szukam go. Szukam ich, nie, WAS. Nie pracujesz sam, wiem to, a szukam tu wszelkich większych grup. Po co? Może mogę Wam pomóc? Może Wy mi? Może do Was dołączę, może porozmawiamy i poznamy wzajemnie swoje plany, coby sobie w przyszłości w drogę nie wchodzić, może dołączycie do nas... Po prostu szukam sojuszników - nieco zakłopotany wyraz twarzy.
- Tyle że ja działam solo. I głównie pracuję na zlecenia. - odparł już raczej by wyjaśnić nieścisłości. - I chyba to nie o mnie Ci chodziło. Zaraz zaraz... ty szukasz Duchów! - wybuchnął śmiechem. Po chwili również kilka innych osób. Co się dziwić, “tych duchów” praktycznie wręcz wykrzyczał.
- Nie, mój drogi - odpowiedział, całkowicie ignorując hołotę - Szukam Ciebie. Idziemy. - z siłą dziesięciu mężczyzn pociągnął do wstania rozmówcę, nie dając mu już za bardzo wyboru. Chwilę później obaj mężczyźni stali już przed karczmą, pozostawiając gromkie śmiechy za sobą.
- Teraz porozmawiamy inaczej. Kto był zleceniodawcą? -
- Czego? -
- Kradzieży u alchemika i w barze. I wszystkich innych Twoich zleceń. - z twarzy Nanapha zniknęła na chwilę determinacja, którą zastąpił złowieszczy uśmiech - Albo nie… wiesz co? Opowiesz mi o tym u mnie. - Gubernator rozejrzał się, pragnąc się upewnić, że nie ma nadmiarowych świadków.
Złodziej kilka sekund później zniknął. Przez chwilę widział wirujący świat, a potem obraz na chwilę się urwał. Gdy się obudził, wokół panowała gęsta ciemność, rozjaśniana gdzie nie gdzie ciemnoniebieskim światłem. Nienaturalne cienie krążyły wokół mężczyzny, który nie mógł się poruszać - leżał pionowo, jakby w świecie pozbawionym grawitacji. Jego ręce i nogi zdawały mu się przywiązane, jakby do niewidzialnego krzyża. Mężczyzna musiał z trudem łapać oddech, powietrze zdawało się strasznie rozrzedzone. Gubernator nie zawitał do wymiaru z nim. Zamiast jego, jedyną rzeczą, na jaką mógł spojrzeć kryminalista było wielkie, okrągłe oko. Spoglądało na mężczyznę, niby część jakiegoś wielkiego stwora, z wielką ciekawością.
- Jeszcze raz. Kto był zleceniodawcą? - usłyszał dziwny, pozbawiony emocji głos złodziej. Zdawał się nie dochodzić z żadnego kierunku, lub raczej dochodzić ze wszystkich.
- To nie ja!!! Nie zrobiłem tego o czym mówisz. Ostatnio tylko dla siebie kradłem. Wcześniej było kilku ale to tylko drobne zajęcia.
- Więc kto? I co Ty miałeś z tym wspólnego? - widząc strach u złodzieja, głos nieco złagodniał.
- A bo ja wiem? - krzyk przechodzący lekko w jęk.
Ciemność wokół zaczęła się zmieniać, nadawać kształt. Ukazało się wnętrze alchemika, wraz z akcją złodziejską wewnątrz, a później jego przyspieszona podróż do namiotu złodziejaszka do jego namiotu, a potem wyjście z namiotu jego samego
- W takim razie, co to za gość? -
- Widziałem go. Okradłem. Wpadłem na niego i zabrałem taką bransoletę i coś czarnego. Nic więcej nie wiem! -
Wpadł na niego? Chwila... na moment Anti stracił go z oczu czasu a potem poszedł dalszym śladem.
- Teraz powiesz mi jak wyglądał i w jakim kierunku poszedł. - jednak miast czekać na jakikolwiek opis, rozmówca dał mężczyźnie odrobinę możliwości “światotworzenia”, pozwalając, by humanoidalny cień, który się przed nim pojawił nabrał wygląd poszukiwanego osobnika.
Obraz wykreował się na zamaskowaną postać w płaszczu. Z 3 czerwonymi oczami. Tak to był on. Ale jak to się stało ze wojownik się pomylił? Co tam się stało? Chwila, ten płaszcz jest identyczny. Zwykły błąd. Ale w takim razie gdzie był ten osobnik?
Jak to… możliwe?
Cóż za głupi błąd! Tak zawieść, a wszystko przez małą pomyłeczkę, niedouważenie…
Anti już pędził z powrotem, by to naprawić, i odnaleźć od nowa trop…
Pozostała jednak kwestia drobnego złodziejaszka… trzeba było zadecydować, co z nim zrobić. Odpowiedź znalazła się niezwykle szybko…
- Byłeś więc tylko marnym złodziejaszkiem, którego koleje losu przyprowadziły wprost do mnie… Doskonale, to wręcz doskonale! Oto nadarza się okazja, byś odkupił swe winy, wreszcie podjął słuszną decyzję i stał się częścią większego dobra! - rozmówca usłyszał znów głos dochodzący zewsząd, a wokół, jakby rozrywając rzeczywistość, pojawiło się więcej okrągłych, charakterystycznych oczu. Wszystkie wpatrzone w niepożądanego... DOŁĄCZ.
 
Imoshi jest offline  
Stary 15-08-2014, 18:27   #57
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Nastał późny wieczór.

Wszyscy juz na posterunkach. Jak w zegarku wiatr zaczął się w zmagać, choć na burzę się nie zapowiadało.|
Ludzie Ervena rozstawiali się w parach z przygotowanymi sieciami gotowi w każdej chwili pochwycić spadające kwiaty Lycrisu który wyjątkowo pięknie miał w tym roku kwitnąć. Sam Erven z kolei zagadywał do Toki kradnąc ostatnie minuty relaksującej rozmowy przed rozpoczęciem się piekła którego świadectwem była wręcz nienaturalna, panująca wokoło cisza. Cisza przed burzą. *


Wiatr zaczął się wzmagać. Przyciągając za sobą czarne, nocne chmury. Gdzieś nad lasem pojawił się promyk białego światła. Leśni dali o sobie znać. Blady błysk miał rozświetlać przestrzeń nad lasem przez kilka chwil. Chwil na to by rozpoznać zagrożenie. Odblask. Coś przeleciało nad nim, i znowu, i znowu. Mała grupka kwiatów. Ledwie zauważalnych. W ruch poszły dziwne kwiaty które po podpaleniu poleciały wysoko w górę, niknąc w samozapłonie. Ciekawe rośliny tu mają. Przyszła kolej na gwiazdę wieczoru. Królewski rycerz, wspominana wczesniej elfka już od paru minut inkantowała jakieś zaklęcie, nakładając je na strzałę. Wystrzeliła ją pionowo w górę i... całą przestrzeń nad osadą rozświetlił blask porównywalny z mocą słońca. Blask ten dostrzegalny był nie tylko w miastach uni, ale nawet i złotym mieście pustyni.
“A światłość rozproszyła mroki
i ukazała oblicze smutku”
Całe niebo nad osadą zasnute już było powoli opadajacymi kwiatami nitro.

I zaczął się spektakl. Wszyscy strzelcy ruszyli do boju zasypujac niebo pociskami, a w odzewie niebo zajęło się ogniem. Potężna fale wybuchów. Nawet jeżeli pociski nie trafiały, wystarczyło zbliżenie by kwiaty eksplodowały.
Kolejny podmuch i w ruch miusiały ruszyły sieci.|
Erven wykrzyczał proste rozkazy w niezrozumiałym języku, a jego nieumarłe sługi przebrane dla niepoznaki ruszyły z sieciami na przedziwne kwiaty detonując je przy okazji. Rozkaz był prosty, nie dopuścić by te dotknęły ziemi, a kiedy sieci przestały być użyteczne kościeje chwytały kolejne pod bacznym okiem maga. Cały czas przez trwanie akcji szukał sposobu na pochwycenie kwiatów i zaniechanie ich detonacji. Szczęśliwie jeden kwiat trafiając w sieć nie zdetonował się. Kościeje przekazały sieć swemu panu by pochwytując kolejną łapać nowe i detonować kwiaty, a Erven z delikatnością i obleczony Tarczą Zza Zasłony delikatnie schował kwiat do słoika, by po chwili wrócić do komanderowania*
Christos uniósł się kilka metrów nad zebranymi wokół ludźmi wyciągając dłoń przed siebie, jakby na symbol stop. Począł skupiać się na lecących, najbliższych kwiatach, by telekinetycznie je zatrzymać. Mogłyby być przydatne… później.|
Telekineza zadziałała jak detonator. I dosłownie chwile później Chrostos miał przed sobą stworzoną telekinetycznie ścianę ognia. A wiec nawet telekineza, a zapewne również i magia, detonują tą że roślinę.|
Erven może nie był mistrzem magii wiatru, ale wpadł na szalony pomysł. Wzywając moc nekromancji starał się wytworzyć upiorny wiatr który by podtrzymał spadające Lycrisy w powietrzu, a potem precyzyjne oderwanie za pomocą wiatru czynnika detonującego którym powinny być końcówki pałeczek rośliny. Logika mówiła, że substancja wybuchowa znajdowała się we wnętrzu rośliny, a pozbawienie jej detonatora w postaci kuleczek na końcach pręcików…. powinno zadziałać. *
Neistety detonacja. Wszelkei dotkniecie tych czerwonych łodyszek powodowalo wybuch ale... jedna nić dotknęła rdzenia przed wybuchem i nie była tą detonujacą.|
Erven namyślił się chwilę. I postanowił wypróbować inny plan. Wytworzył cieńki strumień powietrza podtrzymujący roślinę w powietrzu i innymi wiatrami zaczął targać rośliną celem pozbawienia jej pręcików które zdawały się być detonujące. Wiedział, że troche to potrwa, ale przy odrobinie szczęścia i czasu powinno się to udać. Poczuł tępy nikły ból w klatce piersiowej. Jak on to kochał. Poza tym miał inny plan gdyby ten nie wypalił.*
Całość planu była dobra. Kwiat nie eksplodował, tyle że z oderwanei mpręcików było dosc kiepsko. Trzymały się mocno. Na tyle że, bez wiekszej sily nie był zdolny do oderwania rzekomych “zapalników”. A wieksza siła, nacisk z pewnością spowodowało by detonację. Kwiat, choc wielce ciekawy był dosć upierdliwy.|
Christosowi zabrakło cierpliwości Sharstha. Widząc, że nie zdoła w ten sposób zdobyć Lycrisów, postanowił przynajmniej ułatwić pracę ludziom z Osady. Machnął dłonią od prawej do lewej, detonując delikatnym dotknięciem dziesiątki kwiatów. Tuż po detonacji na miejsce leciały już ptaki, których zadaniem było zebrać “wydobyte” w ten sposób nasiona. Znikały one w innym świecie.|
Całą procedura wydawała się banalna, żniwo było jednak neiwielkie. Drobne nasiona zzikały w porywach wiatru. Lekkie a zarazem wytrzymałe na tyle by nie ulec zniszczeniu pdo wpływem wybuchu

Co do wiatru. Kurzawa zrobiła się wielce niebezpieczna. Wiatry zakręcały co chwila, tym samym detonacja kwiatów straciała na swej efektywności. Niektóre nawet felerem losu uciekały od siatek. Wtedy zrobiło się bardzo gorąco.
Strzał i huk. Podmuch ciepła i fala uderzeniowa dmuchnęły nieopodal głowy Ervena. Czujen oko Toki strąciłło nadlatujacy kwiat. W tym samym jednak momencie eksplodował dach silosu a dziewczę poleciała w stronę Ervena odrzucone silnym podmuchem. Łucznik strącił kwiat za jej plecami.
Salwa z działka, w wykonaniu panienki w barecie. Przepiękna ogniowa tęcza nad polami.
Widząc bezcelowość swoich zabiegów Erven skupił się na wytworzeniu wiatru któryby podtrzymywał kwiaty na wysokości, z dala od ziemi i tym bardziej budynków. Będzie musiał zadowolić się niewypałem. Jego wiedza i doświadczenie… cóż sytuacja przerastała go w tym momencie. Miał robotę do wykonania. Nie mógł pozwolić na więcej strat.
- Całos padnij. - Zakrzyknął łucznik.
W tym samy momencie Królewski rycerz wypuściła kolejną strzałę, również magiczną co poprzednia. Tym jednak razem efekt zachwycił wszystkich.

Nocne niebo rozświetlił feniks przelatujący nad głowami walczących.
Erven. choć znajdując się na ziemi nie przestawał inkantować zaklęcia które ciągle ulepszał i starał się opanować. Mianowicie wiatr który by utrzymał lycrisy w powietrzu unieruchamiając je i ułatwiając łucznikom strącenie tych piekielnych kwiatów. Z każdą chwilą czuł wzmagające się zmęczenie. Niechybnie zaśnie tam gdzie teraz leżał jak to wszystko się skończy. Takie nadszarpnięcie sił magicznych… jak nic będzie odczuwał skutki dnia następnego. “Magiczne zakwasy.” Tępy ból klatki piersiowej wzmógł się i poczuł strzyknięcie w kolanie. Nawykł, co nie znaczyło, że to lubił.
Powoli opadał z sił. Najwidoczniej wszelkie plany do do tego zioła przejdą na przyszłość. Ważniejsze jest bezpieczeństwo.
W całym tym chaosie dało się słyszeć melodię. Muzykę która dodawała sił ostatkami melodii. Znajoma melodia. Nawet i piosenkarka przemknęła gdzieś w oddali. Jenny Scarlet. A może to nie ona? Ta dziewczyna nie miała czerwonych wlłsów. W każdym jednak razie walka zbliżała się do końca.

Około godziny trzeciej nad ranem wszyscy bezceremonialnie leżeli już na ziemi w miejscach w których ledwie chwile temu walczyli. Potworne zmęczenie, wycieńczenie fizyzne jak i magiczne. Nikomu jednak ta niewygoda nie przeszkadzała. Ot co. Dobrze było tak poleżeć w uścisku matki natury. A i żekomo szybciej się siły odzyskuje.
Pobojowsko było niewielkie. Straty? Poza dachem spichlerza, i kilkoma poranionymi chłopami. Praktycznie żadne. To się nazywa udane zadanie. Rankiem, późnym rankiem, gdy przyszło się obudzić od promieni słońca i zdrętwiałego ciała. Dało się słyszeń poburkiwania żołądków. Gospodynie szykowały już spowite śniadanie dla wszystkich walczących. A tychże jakby zmalało. Nie było już elfki i tej drogiej z Targas, nie było strzelca. Była natomiast Toki, dziewczyna w berecie, i kilka innych postaci które zeszłej nocy walczyły na innych frontach tego starcia.




Christos właściwie całą walkę spędzał na poruszaniu się między frontami. Tam gdzie było najtrudniej, bezceremonialnie przylatywał, kilkoma ruchami dłoni detonując spore ilości kwiatów i przy okazji wchłaniając tyle nasion ile zdołał. Poza tym, spędził trochę czasu nieopodal Jenny (a wiedział, że to Jenny, dzięki emitowanej aurze), jednak nie odzywał się do niej, miast tego wchłaniając drżące przez dźwięk powietrze. Powietrze napełnione mocą Peluneum, zdatne do wykorzystania kiedykolwiek i gdziekolwiek. (Nie wiem czy wchłanianeipowietrza przejdzie)(Niech ci będzie. Sakiewkę. 200-300 gramów. Okolo 50-55 ziarenek)

Erven był cały obolały. Mało powiedzieć. Czuł się jakby przez kilka dni szedł forsownym marszem z pełnym plecakiem i do tego na minimalnych racjach żywnościowych. Dosłownie był wyczerpany, i nie miał nawet możliwości by uzupełnić swoich zapasów energii. Co prawa miał jeden pomysł, ale wiedział, że będzie go to kosztować.. w monecie.

Spostrzegł jednak, że znajduje się w jadłodalni mag, a raczej… elf? ...który takowe sprawiał wrażenie. Po zjedzeniu sytego śniadania zdecydował się podejść do wspomnianego jegomościa i zagaił.
- Ciężka przeprawa prawda? Dobrze, że za nami. Zwą mnie Erven, adept. Jeżeli mogę zapytać, w czym szanowny pan się specjalizuje?
- A jakże. - ocenił przybysza dosc ponurym spojrzeniem. Jednak to były tylko pozory. Wszystko oprzez wyraz twarzy i zapewnę wplyw tutejszego świata. Żadnych wrogich i niemilych intencji nie bylo. - Choć moglo być gorzej. Samiralen, równeiż adept. Specjalizacja to driudztwo, po części. - wskazał na różdźkę. - Po części Spiritisto, i trochę typowo elementalych. Bez elementów nie da się obejść. Jednak w głównej meirze wolę energie duchową no i różdżkarstwo. A ty Erven. - Pryzjaźnei po imieniu.
- Rzemieślniki magiczny, po moim mistrzu. Facet miał dar do tworzenia cudów z wszystkich możliwych materiałów, ale nie zdążyłem wiele poznać. Nie wiedzieć kiedy przeniesiono mnie do tego świata nie pytając o zgodę. Nie mniej potrafie siłą woli zrobić cuda z kośćmi. Opowiesz mi więcej o Spiritisto i energii duchowej?
- Dla jednych to to samo, dla innych to dwie rożne sprawy. Ja jestem akurat z tych pierwszych i słów używam zamiennie. Spiritisto to magia duchowa. Znasz podstawy i zabarwianie energii magicznej? Otóż przejście z czystej energii na spiritisto wymaga tylko kilku inkantacji. Nie doszedłem jeszcze do tego, żeby wyjaśnić czy to zabarwienie czy po prostu zmiana formy. W każdym razie działa jak należy. Spiritisto w glównej mierze nie opiera się na zniszczeniu. Ma kilka czarów zdolnych spowodować uszkodzenia, w głównej jednak meirze to ochrona, wsparcie i... no właśnie to trzecie o którym zawsze zapominam. - Chwilę się zastanawiał. - Ach. Mniejsza. Filt est taresee (“Kiedys się przypomni”). Ciężko mi ogólnikowo o tym opowiadać. Na szczegółowe pytania jest jakoś tak łatwiej. Mogę jedynie zapewnić że magia pobiera energię z organizmu użytkownika, oczywiście tą odnawialną. A same czary przypominają magię duchów i dusz.
- Brzmi ciekawie, a jak stoisz z magią elementarną? Zapewne władzę nad ogniem i powietrzem masz w małym palcu, prawda?
- Podstawy wszystkich 8 elementów. Lati. (Słabiutko/lekko) Tyle ile trzeba było opanować. Tyle by mieć otwartą drogę na dalszą naukę. Ale bez ekscesów, ich kombinacji tak zwanych elemetnów wyższych się nie uczyłem. wszakże ze mnie zwykły adept, a nie arcymistrz Avgadro.
- Nie przyuczyłbyś mnie z magii elementarnej? Najbardziej interesuje mnie grom i ogień. Moje umiejętności ofensywne są raczej słabe, a niebezpieczeństwa są częste podczas wypraw po składniki alchemiczne. Dobrze by było umieć się bronić.
- Grom i kula ogniowa. Zapłon i porażenie raczej są mało przydatne a to wszystko co umiem. Trzeba by zacząć, jak to mój nowy mistrz mawia od zrozumienia. Jak działa ogień i grom. Debata wydaje się tu najszybsza droga. - mrugnął. - Powiedz co myślisz a ja uzupelnię tą wiedzę.
- Ogień to proste. Potrzebuje powietrza, bez którego zgaśnie, materiału który będzie się palił i gorąca, stąd też lepiej się pali w lato, niż w zimę. Co do gromu… to powiem, że nie wiem. Ciągnie to wysokich przedmiotów i metalu. - Erven wzruszył ramionami - To jak to jest z tymi elementami?
- Owszem nie mylisz się. Są to jednak cechy i zastosowania tychże elementów. Nie są to jednak cechy tejże magii. Energię ognia można nazwać wybuchową, emocjonalną, drażliwą. Zniszczenie, destrukcja to jej dogmaty. Mawia się także że ogień drży ze wściekłości. Aby władać magią ognia trzeba umieć przekazać te cechy w czary które się rzuca. Celem zniszczenia, natchnieniem emocji lecz nie można zapomnieć o kontroli, bo ogień puszczony wolno nie ma ochoty się uspokoić. Kula ogniowa jako najprostszy przykład to skumulowanie energii w kształt, zamkniecie jej w ściśle określonej strefie. “Rozwscieczenie” jej, jak to mawiają. A gdy już przybierze swoja formę uwolnienie jej. Owe rozwścieczenie to właśnie zabarwienie energii, elementem ognia. Nadawanie cech, celów, intencji. Tym jest właśnie zabarwianie energii magicznej. - nie wiedzieć kiedy, wokół nich zebrała się mała grupka słuchaczy. Wszyscy przejęci opowieścią elfiego maga. Co się dziwić bardzo ekspresyjnie opisywał całą przekazywaną wiedzę. - Magia gromu lubi porządek, wszystko co określone i konkretne. nie lubi ona gdy się ja zaburza, tak jak magia ognia nie lubi być uspokajana. Jasno określony cel, zwykle prosty, ale gdy wszystko ma swoje miejsce i kolejność wtedy cele łączą się w całość. Pojedyncze elementy się sumują. A porządek przekłada się na skuteczność i szybkość. Jednak jak w każdym porządku i tu jest nutka chaosu. Grom jest szalony, raz wypuszczony nie zmienia decyzji. Nie lubi być trzymany i kontrolowany - razi swego właściciela. I na koniec nigdy nie idzie po najprostszej ścieżce. Dlatego gromy nie są proste. Błyskawica, grom to sam w sobie jest czystą definicją tej magii. Konkretny cel, zabarwienie i praktycznie w tej samej chwili kończy się kontrola. Zbyt długie “przytrzymanie” sprawi ból, chaos sprawia że nie zawsze sięgnie celu, ale gdy go dosięgnie... - Pstryknął przed swoją twarzą - Koniec. - Wziął jabłko leżące na stosie i skonsumował kęs. Małe poruszenie wśród widzów wskazywalo na zadowolenei z opowieści.
- To ciekawe. Czyli obydwa elementy są nastawione wysoko agresywnie. Jak wygląda natomiast sprawa z elementem wiatru? Nie powiem, też mnie interesuje. Zdaje się być spokojniejszy, bardziej defensywny, mam rację?
- Większa asymilacja. Obrona jest domeną ziemi. Wiatr hmm... jest zmienny, zimny, gorący, spokojny, gniewny. Najbardziej uczuciowy ze wszystkich elementów. Po pierwsze jest skryty, nie widać go i tym samym to niezwykle potężna broń. Po drugie jest delikatny, jego kontrola wymaga odpowiedniego nastawiania i dobrej reki. Mawia się także ze jest wszechobecny i niekontrolowany. - Pokazowo wyprostował dłoń w jednym kierunku i machnął z całą siłą po twarzach obecnych. Kilka osób się odsunęło nie będąc pewnym co chce zrobić, inni się wystraszyli, a kilka osób pozostalo spokojnych w tym i Erven. - Po poczuliście? Wiatr, ale ja do tego magii nie użyłem. I w tym cały problem z wiatrem. Jednocześnie jest i mamy na niego wpływ, ale także działa z poza naszej kontroli. Magia wiatru to nie tylko umiejetność, to sztuka i finezja. Jest jednym z najcięższych, do nauki, elementów. W zamian jednak jest potężny, jako broń, wsparcie i ochrona. Najprostszym z czarów bedzie podmuch. Energia jest rozpraszana na tyle by wciąż była nad nią kontrola, i na tyle by mogła wpłynąć na wiatr. Następnie zabarwienie czyli wpływ odpowiednich sił by wywrzeć na niego “presję”. Następnie wyzwolenie potencjału by posłać przed siebie falę. Owszem mawia się: “Po co wiatr? Wystarszy zwykła telekineza.”. Owszem impuls telekinetyczny jest szybszy i łatwiejszy, ale działa punktowo i ma mniejszą moc. Wiatrem możesz kogoś zranić, a podmuch działa powierzchniowo. Słyszałem z opowieści mistrza, że podmuchem można spokojnie położyć pierwszą linie armii, praktycznie bez większego wysiłku.
- Może przejdziemy się na zewnątrz i wypróbujemy to w praktyce? Potem zapraszam na kufel dobrego piwa. Nic tak dobrze nie smakuje jak złociste po ciężkiej pracy.
- Z checią. Chcialbym takze usłyszeć o twojej magi kształtu, czy też formowania. W kazdym razie ciekawa, bo z poza kanonu. Chodźmy.
Niedługo potem byli na zewnątrz, Erven cieszył się wewnętrznie z tego jak dziecko. Elfi mag dał się zbałamucić jak mało kto z dzieleniem się wiedzą, a jedyne co chciał zobaczyć to jak się formuje kości. Dobra rzecz, że zostało mu kilka w plecaku. Ba, nawet jeżeliby miał go nauczyć tego to co mu szkodzi? Trzy za jedną. Dobry interes jak się patrzy.
Następne chwile minęły spod znakiem prezentacji i prób nekromanty w opanowaniu podstaw nowych gałęzi magii które planował rozwinąć we własnym zakresie później. “Magiczne zakwasy” dawały o sobie znać, ale opanowanie ognia i gromu nie należało do najtrudniejszych. Słowo Ezara, wymagało również odpowiedniego nastawienia, destrukcyjnego, gniewu i nienawiści, jak również błogiej obojętności co do dalszych losów ofiary. Magi powietrza też nie należała do specjalnie trudnych. Wyczyn wcześniejszej nocy głęboko leżał już zakożeniony w jego umyśle, a stoicki spokój i samokontrola jaką posiadł poprzez lata praktykowania swojej Sztuki owocowała również przyśpieszonym tempem nauki tej gałęzi Mocy.
To nie istotne, że wiatr który przyzwał był niemalże nienaturalny posyłający ciarki i wywołujący gęsią skórkę u postronnych, a ogień który tańczył płomieniem wewnątrz jego dłoni był jadowicie zielony. Erven tylko skomentował te wydarzenia ze wzruszeniem ramion mówiąc “widać przyniosłem w moim rdzeniu część mojego świata ze sobą.” Jakże prawdziwie powiedziane...
Kiedy mag upewnił się że posiadł nowe umiejętności w stopniu wystarczającym co nie trwało specjalnie długo zaprosił elfiego maga na piwo do środka. Tam, przy kufelku pienistego wyjął parę kości i najpierw uformował z nich solidny bloczek wielkości małej cegłówki, a potem siłą woli i delikatnymi poruszeniami dłońmi w powietrzu formował z niego grzebienie, spinki do włosów, guziki… a wszystko to ornamentowane w liście i żołędzie tłumacząc przy tym ogólnikowo działanie swojej magii.
- Dzięki tej sztuce jak widzisz można formować kości w dowolną formę jaką jesteś w stanie sobie wyobrazić. Wymaga to głównie trzech rzeczy. Zdolności rozszczepienia cząsteczek materii umożliwiając tym sposobem ich formowanie, silną i niezłomną, nie zakłuconą myślą wolę którą formuje się dany przedmiot, oraz zdolność do konsolidacji materii w stałą formę tym samym tworząc nowe powiązania i utwardzając dany przedmiot. Przy odrobinie wprawy można tworzyć cuda, choć nie ukrywam wymaga to skupienia. - po czym wręczył elfiemu magowi zdobiony grzebień w kości, ozdabiany żłobieniami i wypukłościami w formie liśćmi i żołędzi.
- Dobrego grzebienia nigdy za wiele. - powiedział po czym zwrócił się do tłumku który ich otaczał - Ma ktoś ochotę kupić jedno z moich cudeniek? Nie wiem kiedy powrócę w te strony, ale puki tu jestem zawsze możecie do mnie podejść. Na pewno coś razem wymyślimy. Przy okazji jestem lekarzem i na pierwszej pomocy się znam, jak również na technice, więc jak macie jakiś zniszczony sprzęt mogę go naprawić. Może mógłbym pomóc z dachem spichlerza?
Kątem oka spogladał na elfiego maga który wpierw odrobinę piasku stopił w ognistej kuli, a potem... szybko się ucząc wykreował szklany kielich. Dziurawy, koślawy choć ładnie zdobiony. Burczał pod nosem jakieś frazy, nie inkantacje, raczej to były myśli snute co do kreacji nowego typu magii. A może już kiedyś odkrytego, choć z poza kanonu? Kto wie. Szkoda było by mu przeszkadzać w jakże głebokiej był zadumie.
Oferta Ervena przyjęła ciepłe powitanie. Kilka drobnych kościanych przyrządów sprzedał po jakże bagatelnej, łacznej sumie 40 monet. Ma się ducha handlarza, i chyba jego kości. Do pomocy również został zachęcony jednak tutaj obył oby się już bez nagrody pieniężnej, ale mógł liczyć na sowity prowiant.
I to wszystko jak najbardziej pasowało młodemu nekromancie. Jak by nie patrzeć taki był jego cel - wykreować pozytywne wrażenie na prostych ludziach i zdobyć ich sympatię przy okazji zarabiając kilka srebrno-złotych monet. Ha! Nawet darami w naturze by się zadowolił, ale grosz to grosz, z czegoś żyć trzeba. Poza tym, młody elfi adept podsunął mu całkiem ciekawy sposób rozwoju swoich umiejętności. Stopienie piasku ogniem, aby uzyskać szkło… Wiatr posłużyłby do studzenia , ba, nawet i do formowania, choć telekineza byłaby lepsza w tym zakresie. Genialne w swojej prostocie! Jak nic będzie musiał się temu przyjżeć, bo po co kupować drogi sprzęt alchemiczny kiedy można go samemu stworzyć? Nie mniej miał nową robotę do wykonania. Trzeba było jeszcze podpytać Osadników, czy nie pomóc im z rannymi i Siriusa na boku, czy nie potrzebuje pomocy w polu. Jakby nie patrzeć pomocnicy maga nie męczą się, a co za tym idzie pracują nader wydajnie. Hehe. Śmiertelnie wydajnie!
Pomocy poszkodowanym udzieliła Łucja. Zielarka z dywizjonu.

Co do pomocy w polu. Syriusz wyjaśniał że chłopi maja swoje upodobania i przesądy, dotyczace tego że wola to robic sami. Nie maniej jednak, zapewnił że gdy zawita tu po raz kolejny może coś się znaleźć. Chociażby przy połowie ryb czy też żniwach.
Wygląda na to że Erven zdobył zaufanei tutejszych, niestety nic więcej nie mógł chwilowo wskórać. Cuż trzeba było ruszać dalej. Ciekawe tylko gdzie podziała się Jenny? Hmm. Cuż kiedyś z pewnoscia się spotkają. Na chwilę trzeba było wrócić do dalszych planów podróży.
Erven trzymał się oczywiście oryginalnego planu, a mianowicie zakupu towarów w Osadzie celem ich sprzedaży w Stolicy. Wiedział, że oprócz zwyczajnych plonów, muszą mieć swoją specjalność, coś co będzie osiągać większe ceny niż standardowe produkty spożywcze. Miał dwieście monet do wydania. Sto swoich i sto Christosa, powinno wystarczyć by kupić specjał a nawet i kilka w tej cenie i swobodnie zmieścić do powozu. Nawet jeżeli mieliby tym zająć dach, lub tył.
Czując zysk w powietrzu przeznaczył 140 monet na zakup specjalnego wina korzennego, 120 na zakup wielkiego koła pleśniowego sera o pięknych niebieskich żyłkach i kolejne sto monet na parę dużych wędzonych szynek, jakaś finezyjna mieszanka mięsa i ziół pachnąca bosko dymem i… i właśnie, nie znał tego zioła. Nic dziwnego, nie był kucharzem. W sumie więc przeznaczył 260 monet z własnej kieszeni na zakupy i 100 monet jak było w umowie między nim z Christosem, z kiesy pomarańczowłosego.
Poza tym miał sprawę do Siriusa. Musiał go podpytać, czy nie zna jakiś magów co to by udzielali nauk.
- Magów powiadasz. Masz tego tam. - wskazął na elfiego adepta. - On powinien znać kogoś o kim wolał bym nie wspominać. Za duzo uszu. - powiedzial szeptem. - Poza tym pozostaje Merlin z Tergas i cała stolica. Bo w Lofar mało co się słyszy.
- Dzięki, jak coś jeszcze wpadnę później. Może będę mógł w czymś wam jeszcze pomóc. - po czym ruszył w kierunku elfiego maga i zagadał.
- To jak? Kufeleczek na uczczenie naszego zwycięstwa i w imię przyjaźni?
Plan Ervena był prosty, wkraść się bardziej w łaski adepta i podpytać go o nauczycieli, oraz na tyle ostrożnie drążyć temat by uzyskać to na czym mu najbardziej zależało. Imię i lokację człowieka o którym wspomniał zaledwie Sirius. Bajka o tym jak Erven terminował u swojego mistrza pełna wychwalań pod jego adresem i dobre wspomnienie tych chwili mogłaby być oczywiście pomocna.
- Czemu nie. Ale jeden trza mi ruszać do stolicy. - rzekła adept.
- Mówisz, że jeden z wyższych mistrzów znajduje się w stolicy? Dobra rzecz, sam się tam wybieram z małym zboczeniem z drogi oczywiście, ale co tam. W ciągu dnia, góra dwóch powinienem się tam znaleźć. - powiedział Erven - Wiesz, ciężko o dobrego nauczyciela. Masz jakiegoś konkretnego na myśli?
- O nauczycieli pytasz. Najlepsi byli by mistrzowie. Nie ma ich wielu, ale maja największą wiedzę. Najlepszym przykładem była by najznamienitsza dwójka. Arcymistrz Avgadro oraz Mistrz Yue, “Wodne serce”. Choć o tym pierwszym słuch zaginął. Yue jest aktualnie uważany za arcymistrza. Aktualnie trwają narady co do wyboru kolejnych mistrzów. Równie dobrze, na tą pozycję, nadawał by się mój mentor ale on nie może zbytnio się oddalić od swojego domu. Kwestie bezpieczeństwa i tak dalej. Kieruję się do stolicy, jako jego reprezentant. W sumie to i tak miałem tam wyruszyć na szkolenia.
- Reprezentant mówisz? Niebezpieczne zajęcie, ale dobrze, że jesteś z nami, będziesz bezpieczniejszy. Poleciłbyś mnie na nauki jakiemuś mistrzowi? Sam niewiele umiem, ale mam drug do nauki, dość szybko opanowuje obce idee. Wiesz, mój świat był dość ubogi w magię, a mój mentor był w głównej mierze rzemieślnikiem. Ciężki kawałek chleba.
- Nie ma co polecać. Wystarczy, że się zapisze do świątyni wiedzy. Tam zbiera się cała śmietanka magiczna. Debaty, pomysły, idee i różengo typu osobowości. Wszystko o magii i jej stosowaniu. Choć jak wspominam magów wielkich brak, inni adepci też są niczego sobie.
- Świątynia wiedzy? Brzmi ciekawie. Wiesz jak tam trafić może? Oszczędziłoby mi to szukania, a nie powiem, że pomysł mi się podoba. Świątynia wiedzy… w moim świecie było by to nie do pomyślenia. Wiesz, każdy zazdrośnie strzeże swoich tajników magii, a uczniowie są rzadkością.
- Dziwny ten twój świat. - Zaśmiał się. - Rozumeiem zakazy stricte oczywiste jak bawienie się czyimś życiem, tortury czy tworzenie złota. Fakt faktem nawet dzięki magii nie można mieć wszystkiego. Ale żeby trzymać wszystko w tajemnicach nonsens. Dużą kopuła na górnym dziedzincu stolicy. Ach no tak jeszcze tam nie byłeś. Są dwa dziedzińce. Pierwszy dolny, chłopski i mieszczański. Drugi górny, zamkowy i szlachecki. Są tylko dwa olbrzymie budynki w tamtym mieście. Jednym jest zamek a drugim świątynia wiedzy. Wątpię byś się pomylił, a nawet jeśli ktoś jest tak zdolny to straż zaraz mu wyjaśni pomyłkę.
- Powinienem trafić bez problemu. - powiedział z uśmiechem nekromanta - Są jakieś dziedziny magii które są zakazane pro forma? Wiesz, jak na przykład demonolatria czy coś w tym stylu, czy świątynia wiedzy jest otwarta na każdą dziedzinę Wiedzy? Nie znam waszych praw którymi się tutaj kierujecie.
- W głownej mierze magia demoniczna, zarazy. Obie dość łatwo mogą wyjść z pod kontroli. A co do reszty raczej droga wolna. Chyba że stworzysz kolejną zakazaną. - Zaśmiał się. - Fortelia para się magią kości więc skoro jej to przeszło to nie powinno być problemów. Co prawda od typowej magi na zmarłych dużo się to nie rożni ale skoro otrzymała pozowolenie, Hessa [niecodzienie], niecodzienne bo od samego Yue. - zachwyci się elf. - Wiesz jak zazdrośnicy gadają. - Mrugnął - Ale sama renoma tego maga już odrzuca takie podejrzenia. Słyszałem ze ma bliski stosunek z innym królewskim rycerzem. Niejaką Charp-ą. Chodź i tego nikt nie potwierdza. Ach my to sobie geku geku [chyba rechot żaby] a mi w drogę trza Ervenie.
- Ta Fortelia to musi być niezła sztuka skoro pojawili się zazdrośnicy - stwierdził z uśmiechem Erven. - Nie zatrzymuje, sam będę wyruszał za parę godzin. Widzimy się w Świątyni? - nekromanta już widział dokładnie do kogo się zwrócić i kogo poszukiwać. Fortelia. Tak zdecydowanie. Być może wymiana doświadczeń rzuci nowe spojrzenie na jego sztukę. Poza tym warto będzie dokształcić się w bardziej ofensywnych technikach. Uśmiechał się w duchu. Młody elfi mag nie wiedział z kim ma tak na prawdę doczynienia… i dobrze.
- Jasne. - Powiedział wstając od stolika i dziekując właścicielce za gościnę. Widać musiał bronic któregoś z bliższych tego miejsca punktów bo włascicielka obarczała go bardzo przyjemnym spojrzeniem.
- A i jeszcze jedno zanim wyruszę. Mistrz wspominał coś o wstrząsie, zapewniał jednak że nikomu nie powinno się nic stać tylce co świat to odczuje. Domysły pozostawiam tobie. Vie’fal [do zobaczenia].
- Vie’fal Effendi [przyjacielu] - odpowiedział Erven po czym odczekał chwilę aż elf wyjdzie dopijając piwo i ruszył w kierunku zielarki co to udzielała pomocy rannym.
- Witam miłą panią… Erven Sharst, medyk. Mam pytanie, czy zna się pani również na magii?
- Łucja. Tylko leczniczej panie Sharst. - Odparła przyajźnie. - A poszukuje pan czegos konkretnego? Wiele spraw można rozwiązać innymi sposobami niż magia.
- Zastanawiałem się czy nie byłaby pani zainteresowana wymianą doświadczeń. Podczas moich podróży poanowałem pewne zaklęcie nautralizujące toksyny, jady i bakterie. Może byłaby pani zainteresowana? |
- A w zamian czego by pan oczekiwał?
- Jedynie wymiana doświadczeń, sam jeszcze je doskonalę, choć przyznam mam inne równie ważne projekty nad którymi aktualnie pracuję. - odpowiedział przyjaźnie nekromanta.
- Poza typowym zaleczaniem ran za pomocą magii i przyśpieszaniem samoregeneracji komórek niewielki mam zakres tejże wiedzy. Reszta to już typowo specjalistyczne zaklęcia i ich zlepki w konkretnych przypadkach. Ale tymi podstawowymi mogę się podzielić. Szybciej jednak wychodzi z odpowiednio dobranymi ziołami i ich wywarami. - stwierdziła jakby mając w zamyśle coś konkretnego.
- Rozumiem, podstawy jak najbardziej by mnie interesowały. Może przystąpimy do teorii? Zaklęcie które opracowałem nie jest trudne, ale wymaga pewnego specyficznego nastawienia. Pytanie, zabiła pani kiedykolwiek kogokolwie?
Posmutniała.
- To nie rzecz którymi się chwali. Owszem, choć lepiej rzec że nie byłam w stanie go uratować.
- W gruncie rzeczy zaklęcie polega na przywołaniu właśnie tego uczucia, lecz obdartego z poczucia winy. Na swój sposób jest to antyteza uzdrawiania. Musisz pragnąć zniszczyć, unicestwić to co trawi pacjenta. Wiedza medyczna jest niezbędna by tak pokierować energią, by nie wyrządzić krzywdy. Po zakończonym dziele trzeba odrzucić pozostałości energii poza organizm. Może zaprezentuje… - kolejne minuty mijały na doszkalaniu się obu stron w nowych technikach, aż w końcu je opanowali.
- Skoro już opanował pan te podstawy a i ja coś zyskałam, to mam jeszcze coś ciekawego. Nie wiem czy pomoże to panu w badaniach... O tej metodzie opowiedział mi kiedyś pewien medrzec. I nie mam na myśli starca z brodą ale osobnika który zdobył tenże tytuł. Sage, Seji, Salviae, Fakim. Wiele nazw ale chodzi o niezwykłe osoby, które potrafią spojrzeć na problem całkiem inaczej. Znaleźć inne rozwiązania, a czasami nawet wskazać drogę. Wracając do tego co chcę przedstawić. Zapewne zna pan zasadę działania miodu i pszczół. Jedno ciągnie do drugiego. Otóż stosując tą zasadę można o wiele szybciej pozbyć się trucizn i bakterii z ciała. Stosował tą metodę moimi środkami i potrafiła ona skrócić czas leczenia nawet o połowę. Tak jak z miodem i pszczołami należy zachęcić zarazki do pójścia tam gdzie chcemy, skupić je w jednym punkcie i następnie zacząć leczenie. Oczywiście w taki sposób by znów się nie rozeszły. Rozumuje pan myśl tej techniki?
- Jak najbardziej. Choć moja technika ktoórą pani przedstawiłem nie należy do leczniczych, a bardziej do… niszczących przczyny. To skupienie trucizny w jednym miejscy drastycznie by przyśpieszyło cały proces i zwiększyło jego skuteczność. Moc nie musiała by wędrować meandrami ciała, a uderzyła by w jedno miejsce wycinając jad niczym chirurg skalpelem wrzód.|
- Cieszę się, że się zrozumieliśmy. - powiedziała pogodnie wysuwajać dłoń na znak podzięki i pożegnania.|
Erven uścisnął delikatnie delikatną dłoń kobiety i powiedział ciepło
- Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w sprzyjających okolicznościach. |
- I ja na to liczę. Gdyby miał pan jakiś problem i czy inna sprawę wymagającą konsulatacji. Mój sklep jest w drogim dywizjonie.|
- Drugi dywizjon, będę pamiętać pani Łucjo. Tymczasem i na mnie pora. Vie’fal.
Następnie Erven ruszył w kierunku karocy dokonać pewnych usprawnień w wyglądzie czyniąc go bardziej… ludzkim. Wybierali się w końcu do stolicy. Kolejną chwilę jeszcze pomagał w pracach które były do wykonania i już ruszali w kierunku Stolicy.
 
Dhratlach jest offline  
Stary 16-08-2014, 02:42   #58
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nanaph i Anti - Przedpołudnie dnia 5

Z innej perspektywy wszystko stało się jasne. Obaj byli ubrani w płaszcze. Złodziej wyczekał na dogodną chwilę i zderzył się z tym drugim. Przeprosił i się rozeszli. Nie obyło się jednak bez kradzieży. A drugi zamaskowany? Chwilę odczekał, a następnie ruszył slalomem między obozowiskami, w stronę lasu.
Antiemu nie pozostało do roboty nic więcej, niż odnaleźć prawdziwego winnego. Górował nad koronami drzew, śledząc w locie zamaskowanego człowieka. Czujnym wzrokiem z jeszcze większej wysokości obserwowały go dwa ptaki; w końcu po kimś takim powinno się spodziewać ataków z wielu stron…
W pewnym momencie osobnik zatrzymał się i spojrzał z powrotem w kierunku obozu. Stał tak dobrych kilka minut, do czasu aż nie pojawili się jego towarzysze. Coś jednak nie grało. Młodzieniec czuł się obserwowany. Gdy na chwilę wyłączył moc, widział tego samego osobnika w tym samym miejscu. Spoglądali na siebie.
- Dzień dobry, Panie… - powiedział Anti, widząc, że wzrok osobnika na nim utknął. Rozejrzał się naprędce, aczkolwiek w miarę możliwości dyskretnie, by upewnić się, że są tu sami, jednocześnie czekając aż tajemniczy mężczyzna się przedstawi.
W okolicy była jeszcze jedna aura ukryta gdzieś w gąszczu.
- Czego tu szukasz chłopcze. - Głoś był raczej spokojny, nie nacechowany emocjami.
- Mógłbym Pana spytać o to samo - odparł chłopak wesoło, lądując na ziemi, niby przypadkiem, tak, by mieć widok na chowającą się personę i swojego rozmówcę, po czym wyjaśnił - Szukałem Pana. Nawet Pan nie wie ile można się namęczyć, by odnaleźć kogoś takiego jak Pan! Mój… brat bardzo chciałby się nieco z Panem rozmówić! - jak na zawołanie za młodzieńcem zaczęły pojawiać się kontury Gubernatora, a chłopak jeszcze dodał, wskazując na gąszcz z ukrytym człowiekiem - T-tamten człowiek jest z Panem? Jeśli tak, to proszę mu przekazać, że jesteśmy nieuzbrojeni! Nie ma się czego bać! - z chłopca nie schodził wesoły, dziecięcy uśmiech.
Pięść w górę. Kilka znaków taktycznych, nie mających swojego językowego odpowiednika dla niewtajemniczonych.
- Doprawdy? Skoro mnie szukaliście, musieliście mieć powód i... nietypowe umiejętności. - delikatnie poruszył płaszczem tak że dało się zobaczyć identyczną broń co znalezioną w skrzyni złodzieja.
- Nie tylko Ciebie. Was - odparł Nanaph, palcem wskazującym wykonując gest przywołania w kierunku pobliskiego gąszcza. Będący wewnątrz niego człowiek poczuł jakoby niewidzialna dłoń ciągnęła go ku Gubernatorowi, by się mu pokazać.
- W dywizjonie sporo się o Tobie mówi. Nie wiem czy wiesz, ale zyskałeś przydomek ducha, a sama Twoja postać jest po dziesięciokroć ciekawsza od całego tego plebsu. Tak jak ich mogę zignorować, tak Ciebie już niekoniecznie… a raczej Was. Pozwólcie, że spytam bezpośrednio: Kim jesteście? Co planujecie? -
Osobnik z krzaków został wyciągnięty siłą. Gestem przeprosił swojego towarzysz i dał jakieś znaki wskazujące zapewne na siłę która go do tego zmusiła.

- Standardowe procedury. Rozpoznanie w terenie, strefie wroga, zaopatrzenie. W razie problemów natury stronniczej opowiedzenie się po jednej ze stron.
- Odnaleźć skradziony stuff. - dodał drugi nie ukrywając, że wciąż do nich celuje.
- Jak na razie jesteście pierwszymi, który na nas natrafili. - stwierdził jakby insynuując, że to może się zmienić.
Gubernatorowi wyraźnie nie spodobało się, że ktoś do niego celuje. Karabin rozmówcy z ogromną siłą ruszył na jego lewo, uniemożliwiając dokładne wycelowanie. W tym samym czasie Nanaph rzucił się do przodu. Kopnął żołnierza z siłą kilku dorosłych mężczyzn, by go powalić. Osobnik zbyt szybko jednak powstrzymał ciągnącą broń siłę telekinezy, wobec czego Gubernator kopnął w jego “zabawkę”, i wytrącił ją z rąk jegomościowi.
- Nie próbowałem napaść Was z zaskoczenia, nie zaatakowałem Was, a nawet nie wyjąłem broni… jakim więc prawem celujesz tą swoją zabawką prosto we mnie? - spytał go ze złością, jednak chwilę później się uspokoił.

Gdyby drugi z tajemniczych rozmówców chciał się wtrącić, musiałby zignorować Antiego - a tuż przed chłopcem pojawił się pistolet, wycelowany prosto w tak zwanego “Ducha z Dywizjonu”.
- Przyszedł Pan szukać właśnie tego, prawda? - spytał wesoło - znaleźliśmy go za Pana. -
Gubernator, już spokojniej, dodał:
- Złodziej został uczciwie ukarany. Jestem skłonny oddać Ci ten sprzęt, ale najpierw pozwól, że porozmawiamy bez ukrywania się w krzakach, celowania do siebie z broni, czy gestów rękoma, imitujących słowa. Zgoda? - i nie czekając na odpowiedź, dodał - Bardzo dobrze. Po pierwsze… tworzycie jakąś większą grupę, czy działacie w duecie? A jeśli to pierwsze, to ilu Was jest? -
- Czemu miał bym wam opowiadać o nas? Czemu miało by to być przesłuchanie? Sądząc po tym pokazie i temperamencie nie liczysz chyba na miłą rozmowę. Mój druh celował w was bo mu tak kazałem. Tak postąpilibyśmy z każdym. Nie myśl sobie. Owszem, przyszedłem szukać tego i jeszcze jednego elementu. Wiesz czego? Heh. Pewnie, że wiesz, choć nie wiesz co to. - praktycznie nie zareagował na całe zamieszanie z jego “druhem”, ani na to, że był właśnie na celowniku młodzieńca. Nie robił sobie nic z tej sytuacji. Pełne opanowanie i powaga.
- Powiem wprost, nie wywarliście na mnie dobrego wrażenia. Powiem więcej, nie wywarliście na mnie żadnego wrażenia i oczekujecie równej wymiany informacji. Jest jakiś dobry powód dla którego to spotkanie ma sens?
- Wręcz przeciwnie, liczę. Nie jestem tu od dawna, ale domyślam się znaczenia drugiego elementu. Bransoleta od Freyi, prawda? - widać było, to tylko przypuszczenie - Niestety, nie ma już jej w Dywizjonie. - dodał. Nie skłamał, po prostu nie powiedział całej prawdy.
- Wracając do tematu, nie oczekuję przesłuchania, a równorzędnej rozmowy. Początkowo nie oczekiwałem nawet niej, chcąc się po prostu przyjrzeć kradzieży, ale teraz… sytuacja się zmieniła. Zarówno my, jak i Wy, reprezentujemy jakieś grupy. Może, by uniknąć niepotrzebnej wrogości, zaczniemy jeszcze raz? - zadziwiające, jak oblicze Nanapha się zmieniło. Jakby przemawiała przez niego inna osoba, teraz rozpogodzona i spokojna - Jestem Gubernator. Na Ciebie, jak mniemam, mówią Czarny Ninja? - karabin leżący na ziemi wrócił do posiadacza, tak, by ten mógł go chwycić, ustawiony był jednak lufą do dołu.
- Nie. To nie ja. - odpowiedział, a druh mu przytakną, tym razem nie celując już do nikogo - Nas zwą duchami. Imiona raczej zbędne nie sądzisz. Jeżeli jednak tego potrzebujesz mów mi Smith, John Smith. Jak na razie dwa pudła. Znaczy się obie informacje są błędne. Freyi nie znam. I nie jestem “czarnym ninja” - to drugie zaintonowane jakby z niezrozumieniem. Ściągnął kaptur ukazując... ciężko to nazwać twarzą.

(Po lewej)
- Choć co do kradzieży się nie mylisz. To nasza sprawka. Zioła i środki odkażające. Jeden z nas się rozchorował. - dodał dla wyjaśnienia.
- To dziwne… - zareagował na swoje dwie pomyłki Nanaph - Czyli, że nie mieliście styczności z Punktem Obserwacyjnym? Wydawało mi się, że to tam zmierza większość ludzi o takiej technologii - mówił to ni to do Smitha, ni to do siebie, jakby zamyślony. Stracił na dłuższą chwilę wątek, zastanawiając się nad czymś i ewentualnie pozwalając rozmówcy na przejęcie inicjatywy w “przesłuchaniu”.
Anti jednak nie tracił tyle czasu… czas był bowiem po jego stronie. A przeszłość Johna może powiedzieć znacznie więcej od jego ust.
- Nic o żadnym Punkcie Obserwacyjnym nie słyszałem. - Odparł bezsprzecznie.
Przeszłość była mglista i sięgała raptem kilka dni wstecz. Przybyli jako oddział, zdaje się, 4 osobowy. Obozowisko bliżej nie określone, ale leśne. Dowódca nieokreślony, albo są na tyle zgrani, że go nie potrzebują. Osobnik przed nimi zdawał się mieć największą charyzmę, toteż decydował o najbliższych sprawach.
Mają trochę broni podobnej do tej Sorena jak i tych co trzymał drugi z duchów. Mają jakiś pojazd, bliżej nieokreślony przez kamuflaż.
- Poszukuję medyka. Typowego lekarza. - stwierdził obojętnie i jakby pytając o zasób wiedzy.
- Nie jesteście tu od dawna… chyba nie wiecie za dużo o miejscu, w którym się znaleźliście. Nie wiem czy powinniście się tak ukrywać, marnujecie przez to… sporo czasu. Co do lekarza, dane mi było szkolić się w tym zakresie, jednak dla Was moje umiejętności mogą być bardzo… archaiczne. Jeśli to nie wystarczy, pomyślimy nad kimś bardziej, dla was, typowym.
- Owszem. Obozujemy ledwie kilka dni. Czasu mamy pod dostatkiem. Znaczy lepiej by było się porozumieć z domem, jednak w tych okolicznościach... kontakt jest uniemożliwiony. A wracając do... mojej zguby. A raczej zguby jednego z moich ludzi. Chcę ją odzyskać. - stwierdził z powagą. - Handel wymienny odpada bo nie mam nic co mogło w tym świecie być dobrą ofertą.|
- Czyli nawet wyższa technologia nie wystarczy, by się tu komunikować, szkoda. Uverworld, jeśli to oni, wykonał świetną robotę… - więcej o tym nie wspomniał, miast tego zmieniając temat. W między czasie pistolet przyleciał z powrotem do Smitha - Jeśli chodzi o to, to proszę. Z tym drugim przedmiotem może być trochę większy problem. Mógłbym podjąć próbę odzyskania go, ale… jest to aż tak ważne? Do czego właściwie służy? -
- Ta. Cudowną. - skomentował z ironią. - W tym świecie, wymiarze, równoległej płaszczyźnie za cholerę nie możemy dostroić radiostacji. A nawet jeśli to i tak z domem brak kontaktu. Szczęściem miedzy sobą dajemy jeszcze radę. Dziękuję. - powiedział zachowując uprzejmości z odzyskania broni - Krótko mówiąc nadajnik. Dłużej TBT - Techniczna Bransoleta Taktyczna. Czyli nadajnik. -
- Dobra, zajmę się tym - stwierdził Anti po czym uniósł się w powietrzu i poszybował na zachód. Zwykła szopka, ale Gubernator potrzebował chwili by stwierdzić, czy warto ją im oddać.
- A jeszcze dłużej? Niewiele mi to mówi… - dopytał mężczyzna
- To będzie ci mówiło jeszcze mniej. John? - zagadał do towarzysza.
- Zaraz zaraz... Przestrzenny Lokalizator Kierunkowy Płaszczyzn i Stref Geomorficznych. O ile się nie pomyliłem.
- Cholera wie. W skrócie lokalizator. Choć nie wiedzieć czemu teraz działa słabiej. Jednak wciąż potrafimy go zlokalizować. - rzucił uważne spojrzenie. - Nikomu raczej poza nami się nie przyda, ale kto wie. Mało tu “innych”.
- Wracając do tego medyka… wasz człowiek nadal jest chory, tak? Chodźmy więc, może zdołam coś w jego sprawie zmienić. -
- Wolałbym nie. - Uniósł dłoń na znak stopu. - Tak już musi być. Gdybyś jednał znał osobę która zna się na tutejszych chorobach. Pomyślmy... skontatkuje się ktoś z to... nie. Hmm... hm...
- Jeśli martwisz się o znalezienie Waszej kryjówki, to możesz przestać. Byłem w stanie znaleźć Was tutaj, gdybyście nie wyszli mi na spotkanie, to pewnie i tak bym do niej dotarł. Nie mamy jeszcze stałej siedziby, więc wiadomości nie otrzymamy... -
Minna mu zrzedła. Nie podobało mu się ale okazywał to raczej w mniejszej formie.
- Zawsze jest jakieś inne wyjście. - stwierdził i chwilę się zastanowił. - Bransoletę chcę odzyskać, ale... nie musi to być natychmiast. Bransoleta ma guziki, jeśli wiesz co to jest. Jeden czerwony, większy. Po jego przytrzymaniu wysyłany jest sygnał SOS. Tak zlokalizujemy owego medyka. - głębokie westchniecie. - To by było wszystko? - Zapytał o koniec zarzucając na głowę kaptur. Dało się słyszeć lekki szum z jego strony, nietypowy, tak jakby czymś emitowany. - Hmm. -
- Jeden z nich jest nawet w rzeczonym Punkcie Obserwacyjnym, na zachodzie. Pani Doktor Lea, najpewniej najlepsza w tym kraju. Dojście tam piechotą to jednak kilka dni, ja mógłbym tam chorego w kilka chwil. Jesteście bardzo nieufni… Za bardzo. Nie mam żadnego interesu w waszej zgubie, za to sporo interesów w współpracy. -
- Punkt Obserwacyjny. Hmm. Dobra. Sprawdzimy to. Nie współpracujemy z nikim. I to się nie zmieni, przy najmniej na razie. - mówił dość szybko. - W takim razie bransoletę zwróć zielarce. Któryś z chłopaków pójdzie ją odebrać. A teraz czas znikać. Widocznie zwróciliśmy czyjąś uwagę. - Powiedział przełączając jakieś elementy na rękawicy, tak samo jak jego towarzysz. Dosłownie chwilę później zniknęli, a raczej stali się niewidzialni.
Źle wróżył brak współpracy “po dobroci”. Szczególnie im, ale mieli się o tym przekonać dopiero w przyszłości.
- Około 150 kilometrów na południowy zachód. - dopowiedział jeszcze Nanaph, wskazując na kierunek, i mając nadzieję, że ci “nowocześni” używali tych samych miar - Możecie mieć problem, by się tam dostać z swoim pojazdem. Za usługi Lei powinniście być w stanie zapłacić technologią. Amunicja jest tu sporo warta. -
Duchy nie mogły tego wiedzieć, ale od tego momentu towarzyszył im ptak, górujący im nad głowami. Trzymał możliwie duży dystans, tak jednak by nie zgubić ich aur.
Gubernator nie chciał pozwolić im by się zgubili.
- Dziękuję. Żegnajcie. - osobnicy oddalili się.
Przez jakiś czas ptak podążał śladem ich aury. Nic jednak nie trwa wiecznie i z nieznanych powodów kontakt z ptakiem zniknął. Zauważyli go? Nie... to niemożliwe... Więc? Coś lub ktoś jeszcze pilnował ich bezpieczeństwa.
 
Imoshi jest offline  
Stary 16-08-2014, 03:24   #59
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Christos po przybyciu do Osady poświęcił dłuższą chwilę na spokojne słuchanie tego, co ma kto do powiedzenia, tak, by sam nie musiał wypowiedzieć nawet słowa. Prędzej lub później, od losowego wieśniaka lub i tajemniczego nekromanty, usłyszał o czerwonym polu i alchemiku, który odszedł w jego kierunku. Dopytawszy gdzie dokładnie jest miejsce rozrostu “wybuchowych roślin”, zabrał ze sobą kilka ptaków i bez słowa, czy pożegnania, pognał w tamtym kierunku.
Dość szybko natrafił na las. Pytanie jak dostać się na owe “czerwone pola”. Prosto przed siebie czy na około? Najprostsza droga zapewne zaniepokoi tamtejszych mieszkańców.
Lecąc nad nim, Christos ominął sporą cześć niebezpieczeństw, które czekały na niego wewnątrz nieprzeniknionego gąszczu.
Na czerwone pola doleciał już w momencie zachodzącego słońca.
[IMGhttp://image.noelshack.com/fichiers/2013/13/1364518243-waking-mars.jpg[/IMG]
Połamane konary olbrzymich drzew zarastały gęstym mchem. Dziwne właściwości tutejszej ziemi zabarwiały wszelką roślinność na czerwono. Rosły tu maki, kwiaty okrągłe i szpiczaste, kuliste, a nawet takie zwisające z pozostałości drzew. Wszystko skąpane w czerwieni, o nieznanych jeszcze nazwach. Pytanie brzmiało które to były te niebezpieczne. Zapewne czerwone...
Nieopodal pól było wgłębienie, brązowo-bordowe. Krater po wybuchu. Powoli zarastał już czerwonym mchem. A więc był stary, kilka lat. Na jego brzegu było coś białego, coś co wyróżniało się od reszty otoczenia. Był to but i wystający z niego fragment kości. Czyżby zaginiony alchemik?
Christos bez zwłoki podleciał do krateru, zachowując jednak bezpieczną odległość od powierzchni. W okolicy szukał aur kogoś żywego.
W pobliżu pól ktoś był. Niestety w tym przypadku widzenie aury zawiodło. Można powiedzieć, że teraz przeczucie wzięło górę.
Za Christosem, stojącym plecami w stronę lasu, znajdował się nieznajomy.

Zdawało się że jest sam.
Zanim pomarańczo włosy zajął się przybyszem, przyjrzał się dokładniej dziurze. Wszystko co w niej było już po kilku sekundach zniknęło.
Zaraz potem mężczyzna odezwał się do swego rozmówcy:
- Kim jesteś? -
- Vice versa. - odparł ciężkim tonem nieznajomy. Nie wyglądał na człowieka w szczegółowym rozumieniu tego słowa. - Dlaczego tu jesteś?|
- Nazywam się Christos. - odparł szorstkim tonem - Chciałem przyjrzeć się czerwonym polom tuż przed rozkwitem Lycrisa… - spojrzał posępnie na rozmówce, najpewniej oczekując od niego odpowiedzi na te same pytania.
- Yongjaes. To me imię. Vei feran. - Cokolwiek to znaczyło, christos mógł wrócić do swoich zajęć.
Owy osobnik zapewne przyszedł tu w tym samym celu. Przystanął przy drobnym okazie jakiegoś kwiatu uważnie go obserwując.

Z torby wystawał mu inny równie czerwony kwiat.

Christos mógł odczuć, nie do końca werbalnie, że osobnik nie czuje się zagrożony. Nie czuje dyskomfortu, anie nie przejmuje się jego obecnością.
- Osada już gotowa? - Zapytał nie zwracając większej uwagi na rozmówcę ani samo pytanie.
- Nie wiem czy wystarczająco. - odparł dopiero po chwili pomarańczo włosy. Zdawał się nieco zamyślony widokiem wielkich pól, dopiero po kilkunastu sekundach dopowiedział - Jesteś magiem? Jakiej specjalizacji? -
- Wszelakiej. Lecz nie nauczam. Badam. Sun’of wierft. - poruszał dłońmi wokół kwiatu lecz nie dotykał go. Tak jakby nie mógł i nie chciał.
- Nauka także jest badaniem. Poza tym mogę pozwolić Ci także zbadać znacznie więcej. Zbadać cały inny świat… nie chciałbyś takiej możliwości? - Christos delikatnie podleciał do rozmówcy, czekając na jego reakcję.
- Wierz mi że nie chciał byś do tego dopuścić. - Rzekł z powagą i jakby nutka czegoś jeszcze. Zachęty? - To ciebie widział ktoś z naszych na skraju lasu? Zdaje się że był oto podczas jakiejś walki.
- Mój brat dopuszcza się na wschodzie wielu bezsensownych walk. - odparł pomarańczo włosy równie poważnie - Jednak, chcę. Z kim bowiem wymiana myśli i wiedzy może być cenniejsza nad kogoś takiego jak Ty… Badacza? -
- Jak uważasz. - Powiedział - Irteri ma set. Ostrzegałem. - Powstał i rozłożył ręce w oczekiwaniu na nieznane.
- Niech i tak się stanie. - spojrzał na rozmówcę miarkując jeszcze raz jego aurę. “Nadszedł czas. Na świecie czai się Zło, Zło gorsze od wszystkich demonów tego świata… wszyscy musimy zjednoczyć się, by pokonać to co nam zagraża… uświęć mnie więc, proszę, mocą i wiedzą, ażebym mógł w pełni sił stanąć do walki z tym co niesłuszne… Dołącz.”
Ciemność. Dwa umysły w czarnej przestrzeni. Przestrzeni, lecz nie tej którą stworzył Christos. Oboje stali na przeciw siebie, tak jak z przed chwili. Wokoło pustka, ich cienie białe.
- Nie wiem co próbujesz zrobić. - powiedział na spokojnie elf - Ale chyba się nie zrozumeiliśmy.
Słowa rzucone na wiatr. Impuls percepcji, woli rzucony w stronę elfa trafił na ścianę. Dosłowną ścianę. Przezroczystą, magiczną barierę miedzy nimi. Przestrzeń która wchłonęła ich umysły.
- Bariera umysłów. - powiedział dla wytłumaczenia sytuacji - A teraz sobie podebatujemy. tutaj czas nie istnieje.
- Interesujące… - Christosowi wcale do końca nie podobała się bariera, w której został zamknięty. Czuł, że po raz pierwszy od pojawienia się w tym świecie, stracił kontakt z pozostałymi dołączonymi… głupio by było, gdyby został tu na zawsze. Wiedział jednak co będzie następną rzeczą jaką usprawni w swojej technice...
- Moja zdolność pozwoliłaby nam po prostu przekazać wiedzę, a ta umożliwia nieskończony dialog… Co możesz mi powiedzieć o Lesie? Czemu służy walka Unii z Tobie podobnymi? -
- Nie każda wiedza powinna być przekazywana. Przypuszczając jedynie jak chciałeś to zrobić, twój umysł mógł nie wytrzymać takiej ilości wiedzy. Nie blokuję jej w żaden sposób w mojej głowie. Bariera jednak chroni przed kontaktem z zewnątrz.
Las jak las. Mój, nasz dom. Drzewa, rzeka, cisza, natura. Chyba nie o to pytasz. Mylisz się. To nie unia z nami walczy. To Rubież. To nie nam służy, lecz Im.
- Nie byłaby przekazywana w całości na raz - Christos przypomniał sobie, jak powoli przechodziła na niego wiedza Inga - Służy im? Z tego co słyszałem, to oni na walkach są tymi, którzy wychodzą gorzej. Co powoduje w nich tą chęć wyniszczenia Lasu? -
- Handel drewnem? Może bezpieczna droga na północ. Jest wiele możliwości. Walka jednak także jest zyskiem. Bez silnego podłoża gospodarczego staliby się bezużyteczni. Polityka by się zapadła. A tak, jest wojna. Nie ich wina. Otrzymują pomoc co pozwala utrzymać wszystko w ryzach. Jednak nie nie Ruperd chce wojny tylko Oni. By się bronimy. A dokładniej Rez nas broni. sytuacja patowa, najlepsza z możliwych bo nikt nie ginie.
- Kim są Oni? -
- Wrogowie. Nie wiem ja kto się u was przyjęło ich nazywać. Tacy, którym wojna jest na rękę i to nawet bardziej niż by się wydawało. Ci którzy pozostają w ukryciu. Essten. Moja kolej. Jak to jest z tobą, wami. W sensie wiele istot o jednej aurze, z informacji mego znajomego. - zapytał z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Jesteśmy jednocześnie różnymi osobami i jednym człowiekiem. To Ci, którzy do nas dołączyli. - odparł zgodnie z prawdą Christos.
- Hmm. Ciekawe. Tak wiele jaźni w jednej sferze. Rozumiem, że możecie się miedzy sobą porozumiewać. W takim więc razie jak decydujecie? Ktoś przewodzi? I najważniejsze z kim teraz rozmawiam? Bo skąd wiesz, że ty to ty?
- Decyzje podejmowane na drodze kompromisu - odpowiedział zgodnie z swoją wiedzą Christos. To jednak co robił Nanaph na wschodzie niespecjalnie należało do tego typu kompromisu - W każdym społeczeństwie jednostki wpływają na siebie nawzajem. Przebywając z innymi, upodabniasz się do nich. To działa bardzo podobnie... moja kolej: Wiesz coś więcej na temat Kluczy? Możesz powiedzieć mi coś na temat ich, Strażników, Czarnej Bramy i Uverworldu? -
- Pobieżnie rozumuję. Choć wydaje mi się, że wasz porządek nie będzie trwać wiecznie. Bo to nie naturalne. - stwierdził z zdziwieniem. - Ert Hooor. Klucze do bramy. Z waszej strony trzeba je zdobyć, by powrócić do waszego świata. Przez was mam na myśli przybyszów. I oczywiście przez to co mówię mam na myśli plotki. I’t sen. Choć to nie moje zdanie. Jak plotki głoszą strażnicy, potężne istoty strzegą kluczy. I przez potęgę mam na myśli siłę. Jedni mawiają że są w stanie dorównać bogom. O czarnej bramie pewnie już się nasłuchałeś a moje opowieści będą zapewne bardziej skomplikowane niż można to zrozumieć. Co do ostatnie sprawy. Zapewne wiem tyle co ty. - spojrzał z dziwnym wyrazem. - Choć zapewne wiesz że pytając o nich oni wiedzą o tobie. Tak mawiają. Z drugiej strony to ciekawe. Skoro wiedzą że się o nich pyta, znaczy, że i bez problemu można by ich spotkać. A tu? Popatrz, cóż za zaskoczenie. Wkurzające odbieganie od mojej logiki. Hmm. Chyba, że ich była by jeszcze bardziej płytka niż mi się zdaje. A właśnie, i co do kluczy... Lokalizacje trzech zostały przedstawione publicznie, 3 miesiące temu. Złote miasto, pustyni, kanion kraju gór; jakkolwiek teraz nazywanego; oraz pod klif pod barierą gromu.
- Jest ktoś, kto wie na ten temat więcej? Są może jakieś znane Ci grupy czy osoby, które zajmują się poszukiwaniem Kluczy?
- Zapewne ci najbardziej zamieszani w te całe intrygi. Może sam Uverworld będzie wiedział najwięcej, choć chodzą słuchy ze zniknęli. Tam znam osobnika, co wyruszył na poszukiwania klucza w kraju wiatru. Zwie się Anthrilen. Jeden z nas. - lekko spoważniał - Skoro już się spotkaliśmy, muszę powiedzieć to co mogło umknąć twojej uwadze. Do lasu nie powinno się wchodzić bez naszego pozwolenia. Zdajesz sobie z tego sprawę, mam nadzieję. Nie chodzi tylko o nasze niewykrywalne pułapki. Chodzi o naszą przestrzeń i nasz ład.
- Jak więc zadbać o to pozwolenie? Nie mam wobec Was wrogich intencji, a wolałbym mieć swobodne pole do podróżowania, tym bardziej, że jesteście jedyną drogą do Kraju Wiatru, w którym czeka jeden z Kluczy… -
- Z przejściem nie powinno być problemów. Jest podróżnik który ma wolną drogę o obie strony. Zwykle przeprowadza karawany. Możesz z nim. Jeżeli jednak wolisz samotnie to pomyślmy. Staniesz przed lasem i zakrzykniesz, że chcesz przejść. Nie zbaczając z trasy którą będziesz prowadzony powinieneś dotrzeć na drugą stronę bez problemów. Uprzedzę łowców. Póki będziesz tak postępował nic nie powinno się stać. -
- Rozumiem… - na chwilę Christos się zawahał, ale w końcu powiedział co chciał powiedzieć - Twoja mentalna bariera… da się jej nauczyć, i czy byłbyś skłonny udzielić mi w tej kwestii nauki? -
- Jeśli chcesz mogę takowa rzucić na twoją jaźń. I tak miałem to uczynić, gdyż rozmawiam z tobą jako jednostką, a nie grupą... co się tyczy ochrony przed niepożądanym wtargnięciem, na twoim poziomie - zaintonował - Raczej nie działało by tak samo jak moja bariera. Trzeba by ja aktywować i utrzymywać, gdyż sama jeszcze nie potrafi rozróżnić wymuszonego wejścia, od tego chcianego.
- Nie mniej, taka zdolność byłaby przydatna, dla każdego z nas. Nie wiem co mogłoby się stać, gdyby jeden z nas stracił nad sobą kontrolę, przez jakiś wpływ z zewnątrz… -
- Hmm - widać że ten jeden pomysł bardzo przypadł go gustu magowi. Był uśmiechnięty. - Wielce ciekawe. Zaprawdę ciekawa myśl. Cóż też takiego mogło by się stać? Na tą chwile jednak twój potencjał nie wystarczy by opanować tęże barierę. Hmm. Jak rzekłem skryję pod ową barierą twoją jaźń i wspomnienia z tejże chwili. Ty, tylko twój umysł i twa osoba były świadkami naszego spotkania. - dziwny uśmiech. - Co do bariery... pomyślmy. hmm. Nic więcej niźli to co przedstawiłem nie jestem w stanie zaoferować. A i nauka do najprostszych należeć nie będzie bo podstaw ci brak.
- Nawet takie podstawy mogą być świetne, bym potem udoskonalał je sam. -
Elf Krótko omówił najważniejsze z podstaw, a następnie przeszedł do konkretów. Czasu mieli pod dostatkiem.
- ... To tyle na podstawy. Powinieneś teraz potrafić strącać obce myśli, nim trefią do twojego umysłu, lub też je z niego wyciągać. Oczywiście bez odrobiny wprawy się nie obejdzie. Hmm. Czego mogę chcieć od ciebie, w zamian. O! Potrzebuje królika doświadczalnego. Ale to jak opuścimy tą przestrzeń. A teraz opowiedz mi o sobie i swoim świecie. - ponownie dziwny uśmiech. Czyżby ta opowieść mogla by mu siew jakikolwiek sposób przydać?
- Skup się na ogólnym przestawieniu, a później na możliwościach ludzkich, nieludzkich i zadatkach świata, jeżeli jesteś w stanie takie sformułować.
- Hm… Mój świat. Jestem tu ledwie od tygodnia, a to pojęcie stało się już niemal obce. W tym świecie nie istnieją już państwa, których organizacje zostały wyniszczone przez egoistyczną politykę i bezsensowne walki. Pomniejsze wioski i miasteczka dbają o siebie, nie ufając innym i najczęściej są samowystarczalne. Panują w nich różne prawa, różni ludzie stoją u władzy, dochodzi do setek różnych spięć, czasem wynikających z zwykłego nieporozumienia. Większość ludzi stanowią “normalni”, bez żadnych mocy, których umiejętności zostały ukształtowane przez potrzeby i wieloletnie nauki. Ci bardziej utalentowani pozyskują pewien rodzaj mocy, za sprawą którego mogą panować nad żywiołami, tworzyć iluzje, i inne tego typu rzeczy. Słyszałem sporo o kilkunastu najpotężniejszych wojownikach mojego świata, zdolnych samodzielnie podbijać państwa i walczyć z tysiącami ludzi. Podobno kilkaset lat temu jeden z nich, mistrz iluzji, chciał stworzyć raj na ziemi za sprawą globalnej iluzji, która przeniosłaby wszystkich do świata podobnego do tego, gdzie marzenia każdego z osobna stawałyby się realne, martwi powracaliby do życia… został powstrzymany przez pierwszą i ostatnią armię z mojego świata, wszyscy zjednoczyli się by bronić własnej woli… patrząc długoterminowo, chyba lepiej by wyszło, gdyby ten plan wypalił. - większość z rzeczy, które wspominał, było bardziej baśnią niż faktem historycznym, ale skoro świat pełen tak dziwnych istot mógł istnieć, to czemu te historie miałyby być nieprawdziwe
- To by się nie udało. Pomijając zagwozdki dotyczące strasznie zawiłej sztuki iluzji i energii potrzebnej do pochłonięcia wszystkich istot świata oraz jeszcze inne kwestie fizjologiczne. To po prostu nie trwałoby wiecznie. Tak samo jak Wasza jedność. A powód jest prosty. Nie ład jest naturą rzeczy lecz chaos. Kiedyś to zrozumiesz.
- Co do istot nieludzkich - odpowiedział Christos, nie podejmując dyskusji o legendach z starego świata - wiem o istnieniu tak zwanych demonów. Olbrzymie bestie, przybierające kształt wielkich zwierząt o licznych ogonach, zdolne siać olbrzymie spustoszenie. Niegdyś byli ludzie, zdolni do życia z nimi w symbiozie, pełnej współpracy, jednak wymagało to lat praktyk i pomocy z zewnątrz, a takiej, od upadku państw, nie można już nigdzie oczekiwać. Poza tymi niemal mitycznymi stworzeniami, nie ma w zasadzie nic natury nieludzkiej, co mogłoby stanowić zagrożenie. Dane było mi słyszeć o olbrzymich zwierzętach, przywoływanych przez doświadczonych wojowników, jednak same nie mogłyby one istnieć, jak sądzę. -
- Symbioza... ciekawe, ciekawe. Przyzwanie istot nie jest niemożliwe, jednak jak wszystko pochłania dozę energii, na ich utrzymanie. Nie mniej twój świat zdaje się niezwykle... zwyczajny? To może złe słowo. Co w takim razie jeżeli miałbyś wybierać, odróżnia was od innych światów, innych normalności?
- Raczej zwyczajny… wybrałbym księżyc. My nasz księżyc straciliśmy. -
- Od strony ludzkiej jak rozumiem żadnych inności? - Zapytał z chwilą namysłu. - I tak też bywa. -
- Brak. - skomentował tylko pomarańczo włosy.
- Czy masz do mnie jeszcze jakieś pytanie? Czy uznajemy że to spotkanie dobiega końca? -
- Jeszcze trzy. Po pierwsze… Anthrilen. Szuka Klucza Pustyni. Chcę go odnaleźć. Mogę spytać o niego dokładniej? Jaka jest jego aura, jak wygląda, czego się po nim spodziewać? W którym kierunku dokładnie odszedł? -
- Wyruszył na północ parę dni temu, razem z przewodnikiem. Zdaje się że kierowali się na złote miasto, choć wspominał niejako, że i kanion go ciekawi. Wygląda jak elf i podobny ma stosunek do ludzi, jak nie silniejszy. Jest magiem, choć nie do końca typowym. Odradzałbym spotkanie, chyba, że ma się ku temu ważny powód i pokaże się mu, że nie jest się jego wrogiem. Nie gwarantuję, czy to przyniesie szybszą czy wolniejszą śmierć. - Zaśmiał się opisując znajomego.
- Po drugie… jesteś Badaczem o doświadczeniu przekraczającym moje wielokrotnie. Jeśli znajdę coś, czego zbadania sam nie będę mógł się podjąć… mogę liczyć na Ciebie? Jak Cię znaleźć? -
- Tak samo jak wspominałem o wejściu do lasu. Zawołaj kogoś i przekaż mu to co mam zbadać. Oczywiście nic za darmo. Nic nigdy takie nie jest. Nie martw się jednak, moje ekspery... znaczy się przysługi w zamian nie są tak dras... niebezpieczne. A i ciebie samego mogą zaciekawić
- Trzecie pytanie jest z gruntu o ten świat. Piekielnicy… zdają się, jak Wy, pochodzić stąd. Kim, czym są? Skąd się wzięli? -
- Nie są stąd. Nie są znikąd. Zapewne nie słyszałeś o dwóch niezmiennych światach, zwanych niebem i piekłem? Ech. - westchnął przeciągle - Moje pojmowanie tych że istot jest dość trywialne. Najlepiej jak byś porozmawiał z kimś kto ma z nimi bezpośrednią styczność. Na razie uznawaj je jako złe dusze, równie niebezpieczne co demony. Bo uciekinierzy z piekła raczej niewiele ci wytłumaczą. - wytłumaczył dość oględnie, tak jakby nie chcąc się w to zbytnio zagłębiać.
- To wszystko. Spotkanie możemy uznać za zakończone. -
Ściany całego wymiaru zaczęły pękać i oboje stali tak jak z przed zniknięcia.
- Pamiętaj by nie zagłębiać się w tym lesie. - Powtórzył ostrzeżenie a następnie zerwał drobny czerwony kwiatek, jak się później okazało Nitro lycris, i odszedł w gąszcz, nawołując dość spokojnym głosem swoich niewidocznych znikąd towarzyszy.
- Zrozumiano. - odparł Christos. W chwilę później na jego ramionach pojawiło się pół tuzina ptaków.
- Znajdźcie Anthrilena z Lasu. - ptaszyny w chwilę później wzleciały, kierując się na północ. I szukały, dniami i nocami, za nic mając temperaturę czy potrzebę snu.
- Christos. - Zawołał z gąszczu - Założyłem pieczęć na twoja pamięć tak by to spotkanie dotyczyło tylko nas, ale zakaz dotyczy was wszystkich. A! Nie tylko ja jestem zainteresowany Waszą istotą. - ostatnie zdanie zabrzmiało już bardziej w głowie Christosa niźli było usłyszane.
- Któż jeszcze? -
Niestety nie dane było mu się dowiedzieć. Jednak ostrzeżenie zostało przekazane. Teraz pozostało mieć się na uwadze.
W chwilę później Christosa nie było już na Czerwonych Polach.
 
Imoshi jest offline  
Stary 23-08-2014, 00:08   #60
 
mlecyk's Avatar
 
Reputacja: 1 mlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłość
Anubis & Anthrilien

3 dni później...
Dnia trzeciego na godzinę przed zachodem słońca poczuł zbliżającą się znajomą aurę. Anubis był prawie na miejscu. Anthrilien uśmiechnął się i otworzył oczy. Czekał we wskazanym miejscu, tak jak ustalili. Eldar wstał z ławki i wyszedł na przeciw Egipcjaninowi.
Szedł w jego kierunku uliczkami miasta, Anthrilienowi wydawało się, że jego towarzysz urósł od ostatniego spotkania, zdawał się wyższy niż kiedykolwiek. Na wciąż zatłoczonej miejskiej uliczce głowa Anubisa górowała znacznie nad tłumem ludzi, którzy czmychali przed nim w różne strony. Eldar zauważył, że zerkają oni z niepokojem, a inni nawet ze strachem w stronę Egipcjanina.
- Czy już jest aż tak późno? - szeptali do siebie przyśpieszając kroku o oglądając się za siebie ze strachem.
Zauważył także coś jeszcze. Cień Anubisa chwilami wydawał się dłuższy, a może wyglądało to bardziej tak jakby za nim cały czas ktoś stał, lub COŚ, jakby nie przyszedł tutaj sam…
- Witaj proroku. - powiedział podchodząc bliżej do towarzysza. Po chwili wyciągnął nawet dłoń na przywitanie. - Mineło wiele czasu od naszego ostatniego spotkania. Spędziłeś go produktywnie?
-Na tyle na ile to możliwe- odparł Eldar z uśmiechem. Teraz gdy stali na przeciw siebie, Anubis mógł dostrzec że w kilku miejscach szata proroka była porozcinana i podziurawiona. Anthrilien uścisnął wyciągniętą dłoń i dało się wyczuć poparzenia na wewnętrznej stronie dłoni proroka. Twarz szpiczastouchego miejscami pokrywały nowe blizny, a oczy zdawały się być zmęczone- widzę, że Tobie towarzyszu ten czas jak najbardziej się przysłużył. Nawet Twa aura zdaje się silniejsza.
- Z pewnością. Twoja również urosła w siłę, choć widzę, że wiele przeszedłeś… A Twoja dusza, czy jest bezpieczna? - zapytał Anubis.
Prorok pokręcił przecząco głową
-Jeszcze nie, wiem gdzie znajduje się mój kamień, ale chwilowo jest nieosiągalny. Pocieszający jest fakt że do tej pory radziłem sobie nie najgorzej…. chodź bywało ciężko.
Anubis rozejrzał się wymownie po pustoszejącej ulicy, a dziwnym zadowolonym wyrazem na pysku.
- Poznałeś już miasto, proroku? Wiesz, że tak wygląda mój dom?
-Miałem okazję poznać okolicę. Przyznam, że Twój dom musi być piękny. Chodź tak inny od mojego, otoczonego próżnią kosmosu.
- Jest, jest piękny. - powiedział bardzo szybko z szeroko otwartym oczami i przytakując głową. Jego pysk miał dziwnie dziecinny wyraz gdy to mówił - . Musimy porozmawiać z tymi, których zwą tu Panami. Szczególnie z jednym z nich. Chcę zapytać go o pewną historię z przed… wielu laty. - To powiedziawszy Anubis wykonał zapraszający gest ręką i ruszył w kierunku pałacu.
Prorok zrównał się z Anubisem
-Miałeś okazję już ich spotkać? Jaką to historię masz na myśli?
- Jest pewna historia, historia z “początku”. - “ ... i Pan przybył na pustynię. I spotkał tam wędrowca siedzącego na wydmie. - zaczął recytować z pamięci. - Kim że jesteś człowiecze? zapytał Pan.
Jestem ci ja wędrowcem takimż jak ty. Widzę żeś strudzony panie. Siądź wiec przy mnie i spocznij. odparł, a Pan tak też uczynił.
Opowiedz człowiecze swe życie nakazał Pan, a wędrowiec ku gościnie począł swa opowieść.
Przemierzam ci ja pustynie przez lata, bez celu, bez sensu. Pragnął bym ja wiele, lecz nic na tym świecie nie ma dla mnie wartości. Ni żadne skarby, ni czas, ni przyjemności. Jeno śmierci się lękam. Jakiem ja człowiek. Samotnej, odległej, jedynej.
Pan słuchał a gdy wędrowiec zakończył swą opowieść, Pan tedy rzekł. Tutaj wbij swój kostur, wieczny wędrowcze. Tutaj stanie twój dom. Nie lękaj się już śmierci bo nie spotka już ona ciebie, ani twych pokoleń. Taka ma łaska za twą dobroć okazaną. Ty będziesz strzegł mej woli.
Na znak swej przyjaźni wypili razem czarkę wody. “ - dokończył.
-Hmm..przyznam, że ten wędrowiec z kimś mi się kojarzy…bajarz, którego niegdyś spotkaliśmy, najprawdopodobniej jestem w błędzie.
- Myślięłmy… - zająkał się jakby nie wiedział, jak wypowiedzieć to słowo. - że ta historia może mieć związek z bramą. Nie wiem jeszcze jaki, być może kluczem jest ten kostur, a może chodzi tylko o strażnika bramy, może jest nim wspomniany Pan. Może powie nam na ten temat więcej mój “przyjaciel” - ostatnie słowo dziwnie zaakcentowane.
-Mam nadzieję że to dobry trop. Bylibyśmy chodź jeden krok bliżej od powrotu do domu- Odpowiedział Eldar zamyślonym głosem- pozwól że spytam….kim jest ten przyjaciel?
- To wampir. - powiedział “tak po prostu” jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. - Miałem już okazję z nim rozmawiać, myślę, że tym razem też będzie pomocny.
- Anthrilienie… wejrzyj w mój umysł. Chcę Ci coś pokazać. Może to pomoże uspokoić myśli nim się z nimi spotkamy…
Eldar skupił się na umyśle towarzysza idąc tuż koło niego. Wysyłane przez Anubisa myśli widział bez najmniejszego problemu. Prorok zobaczył młodą dziewczynę wyłaniającą się z ciemności, znajdowała się chyba gdzieś głęboko pod ziemią. Poczuł bardzo wyraźnie jej aurę i jeszcze wyraźniej zapach, zupełnie jakby jego węch był milion razy silniejszy. W dłoni dzierżyła olbrzymi srebrny młot.
- Jeśli kiedyś się znów rozdzielimy… - usłyszał głos Anubisa gdzieś w środku wizji. - … i miałbyś okazję spotkać tę kobietę… niech jej włos z głowy nie spadnie.
Wizja urwała się, spojrzeli na siebie stojąc przed wciąż zamkniętą złotą bramą prowadzącą na teren pałacu.
- Chcę własnoręcznie zakończyć jej żywot.
- Powiadomię Cię gdy tylko natrafię na jej trop. Czym ta kobieta zasłużyła na Twą wrogość towarzyszu?
- Wrogość? - zapytał wyraźnie zdziwiony… - Czy polujący skorpion zabija swoje ofiary z wrogości proroku?
- Wiec pozwól że spytam co Tobą kieruje, że pragniesz własnoręcznie zakończyć życie tej kobiety- odpowiedział eldar. W myślach ganiąc się za uprzedni, zły dobór słów. Dawno nie rozmawiał z inteligentnymi istotami.
Anubis zwolnił nieznacznie kroku. Wyraźnie bardzo głęboko zastanawiał się nad pytaniem Eldara. W rzeczy samej, dlaczego chciał osobiście zakończyć jej życie? Czym było to pierwsze uczucie, które prześladowało go po opuszczeniu krypty? To które teraz wygasło w skutek biegu czasu i zostało zastąpione czystym rozsądkiem. Czy tyle samo rozwagi będzie w stanie wykazać gdy kobieta stanie naprzeciw niemu…?
- Sam nie wiem… - wyksztusił w końcu patrząc na ziemię przed stopami, ale gdy tylko wypowiedział te słowa rzecz oczywista przyszła mu do głowy. - Ponieważ na to zasłużyła, Eldarze. Sensem mojego istnienia jest karanie grzeszników, a ona uczyła grzech największy ze wszystkich… - znów zamyślił się na chwilę - Ale również uczyniła komuś tym wielką przysługę, zasługuje więc na śmierć z moich dłoni. Co mną kieruje? To samo co kierowało od tysiącleci...powinność.
Eldar miał wrażenie, że cień, który zdawał się towarzyszyć Egipcjaninowi zawibrował, być może z uciechy, a może z dumy, a może z chęci zemsty...
Wraz z nastaniem wieczoru bramy pałacu się roztwarły. Wpierw doszło do zatrzymania przybyszów. Wilkołaczy strażnicy spoglądali niepewnie na Eldara
- Argrrr... kto...grarrr... po co... - Głos był warczący ale słowa dość wyraźnie można było usłyszeć. Choć z natężenia strun można było wnioskować że normalne słowa z utrudnieniem wychodzą z ich gardeł.
Eldar spojrzał na włochatego strażnika, którego nie powstydzili by się nawet synowie Russa.
-Anthrilien z Silmarven Isha, nie kłopocz się kontrolą, nie jestem człowiekiem- odparł spokojnym i pewnym tonem, licząc że przekona strażnika.
Odgłos pociągania nosem.
- Nrrrie pachnie jak pan. Alfwuki! Rrr. - Odsunął się robiąc odrobinę przejścia. Widocznie i wśród panów istnieje pewien rodzaj hierarchii.
Gdy tylko strażnik zrobił przejście, Eldar ruszył nieśpiesznym, dumnym krokiem przed siebie
-Nie było tak źle- odparł do idącego obok Anubisa, wciąż patrząc przed siebie.
W oddali bramy pałacu otwarły się i spora grupa “panów”, czyli wampirów wyszła na miasto. “Przyjaciel”, którego postura mogła się oczom Anubisa zawędrował w stronę ogrodów razem z pewną damą.
- Tam. - wskazał ręką na oddalającą się postać i przyśpieszył kroku.
Mknęli szybkim krokiem przez zdobione złote korytarze pałacu.

Gdy wyszli na teren ogrodów głowa Anubisa chodzi bez przerwy z lewa na prawo i z powrotem gdy starał się nie zgubić wampira w uliczkach tworzonych przez gęste rośliny. Wkrótce złapał trop i najkrótszą drogą dogonili Pana i jego towarzyszkę.


- Twoje imię! - krzyknął gdy byli tuż za nimi. - Poprzednim razem nie zdążyliśmy się sobie przedstawić.
- Armand. Przyjacielu. - Odparł uradowany. - Przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi. - Ukłonił się delikatnie do Eldara. - A to i moja przyjaciółka Walentia Seemly
- Anubis i Anthrilien.
- Wi... witam. - Odparła niepewnie przyglądając się przybyłym. - Lykan i Alfwuki. - Stwierdziła bez wyrazu. - Masz wielu znajomych Armand.

- Czerwone nici losu są bardzo pokrętne madame. Wszystko jest ze sobą połączone i wszystko ma swój cel oraz zależności. Co was tu sprowadza przyjaciele?
- Skarabeusz… - powiedział beznamiętnie. - Czy możemy porozmawiać na osobności? - dodał po chwili kłaniając się lekko kobiecie.
- Pozwolisz nam Walentio. Nie zajmie to długo.
- Niech będzie. - Odparła i odeszła wciąż zerkając z ukosa na przybyszów.
Odprowadził wzrokiem oddalającą się kobietę po czym zapytał.
- Czy wiesz, kto wyrabia ten narkotyk, skarabeusz?
- Skoro mnie o to pytacie to znak że los was do mnie zesłał. Cóż więc wiecie przyjaciele bym i ja mógł się dowiedzieć.
- Miałem okazję rozmawiać z kimś z… rebelii… zadałem to pytanie bo przynajmniej osoba, z którą rozmawiałem nie wiedziała, ani kto, ani z czego tworzy narkotyk...
- Hmm i mnie nie jest dane tego wiedzieć. Lecz... nie znaczy to że dowiedzieć się nei jestem w stanie. Wszystko jest ze sobą połączone przyjaciele. Wszystkie drogi o ile jest to nam dane pokażą odpowiedzi. Moja intuicja mówi mi że “narkotyk” to tylko jedna z jego nazw. Może to jedynie efekt uboczny tej substancji. - Zastanowienie - Pozwólcie że cię ostrzegę przyjaciele w przeciwieństwie do mnie moi bracia nie traktują wiedzy w tenże sam sposób. I nawet jeżeli jest to sprawa istot dnia dla nas panów nocy może to być sprawa trywialna i odległa. Wspominałem o nudniej polityce ostatnim razem, wypominałem ci przyjacielu o konflikcie i dwóch opozycjach. Wiedz przyjacielu że o niektórych sprawach nie należy mówić zbyt głośno. Nawet jeśli w twych żyłach nie płynie krew. Jak to mawiają, zbyt wielka wiedza ściąga uwagę cieni. Graczy których nie widać... - Rozejrzał się symbolicznie ze swoim naturalnym uśmiechem.
- Wszystko, wszystko jest ze sobą powiązane, też nie zadałem tego pytania bez powodu… Otóż widzisz, przyjacielu… Nim kogoś skarzę, chcę znać jego winę i być jej pewien. Ponieważ… wiem, którędy opozycja wkrada się na wasz pałac… tak ważne dla mnie jest dowiedzieć dlaczego robią. A robią to nie by pozyskać materiał na narkotyk, jak początkowo myślałem, ale by odnaleźć z czego jest on wyrabiany.
- Rozumiem przyjacielu. Nie są mi wrogami z powodu tej sprawy lecz z powodów politycznej waliki o władzę. Jednak wiedza... że takowa substancja jest tutaj to już coś. Cała ta sprawa jest niezwykle delikatna przyjacielu. By ją rozwiązać nie obejdzie się bez wielu elementów... co gorsza przyjaciele to ja mam w tej chwili największy problem. Poszukam w pałacu jakichkolwiek śladów, a wy cóż. Na razie będziecie musieli zaczekać choć jeden egzemplarz tegoż narkotyku może się nam przydać. Opozycja niech uważa z dostawaniem się na ten teren. Ich obecności zamierzam użyć jak odwrócenia uwagi. Czy tylko z tą sprawą przybywacie?
Anubis i Anthrilien spojrzeli po sobie. Egipcjanin spodziewał się nieco innej reakcji na te informacje, które przyniósł wampirowi. Ostatecznie ten nie zapytał nawet, którędy opozycja dostaje się na zamek. Na pewno miał ku temu powód…
Teraz jednak były ważniejsze sprawy do obgadania.
- Jest pewna opowieść… opowieść o Panie. - powiedział wyczekując reakcji wampira.
- Tak słyszałem ją. - Odparł spokojnie - To dość znane bajanie które rzekomo tłumaczy powstanie naszej rasy, przyjaciele. Co w związku z nią?
- Chcieliśmy się z nim spotkać. - wypalił spokojnie i zupełnie poważnie.
- Ach tak. - chwila zastanowienia, zbieranie myśli - Cuż. Widzę dwa problemy drodzy przyjaciele. Pierwszym jest baśń. Jak sami rozumiecie nie ma wszelkich oznak by była prawdziwa, jak też wszelkie istoty z nią związane. Mówię istoty gdyż drugi problem stanowi tenże “Pan”. We wszelkich wspomnieniach o nim, a zdaje mi się że słyszałem o nim jeszcze jedną opowieść, nie jest wspomniane kim jest. Otóż mogę jedynie mniemać iż określenie “Pan” nie tyczy się “Panów”, a jaśniej mówiąc, mej rasy czyli wampirów.
-Jaka jest ta druga baśń?- zapytał Eldar- może ona jakoś nas naprowadzi.
- Hmm. Zdaje się że zaczyna się podobnie z wyjątkiem miejsca. Kraj gór i jakiś kanion. Znów coś jest o tajemnicy czy sekrecie. W każdym razie język i zagadkowość jest identyczna. Przyjaciele kto jak kto ale bajać to ja nie umiem. Może bajarz albo w Rockviel będą wiedzieć. Tam z pewnością będą wiedzieć. Nici przeznaczenia - Pokręcił palcem zobrazowania pętli.
-Rozumiem, mam jeszcze jedno pytanie. Czy znasz niejakiego Raziela? Doradzano mi aby się z nim spotkać.
- Przeklęty... - Armand zachłysnął się powietrzem. - Nie wiem kto ci to doradził ale to zły pomysł przyjacielu. On jest zły. To wampir tak jak ja, ale został ukarany przez aktualnego Lorda, naszego pana. Wygnano go z miasta. Nie wiadomo gdzie teraz przebywa. Bardzo niebezpieczny. W tym nie pomogę, ale może przyjaciele naszego przyjaciela... - Popatrzył wymownie na Anubisa. - A teraz pozwólcie że się oddalę. Jeżeli czegoś się dowiem jakoś dam wam znać. Bywajcie przyjaciele. Ma‘a as-salām. - Armand założył swój cylinder na czarne włosy i odszedł powolnym krokiem.
Odczekali chwilę aż wampir oddali się. Anubis pociągnął parę razy nosem tak jakby węszył, uważnie się przy tym rozglądnął, po czym zawiesił wzrok na Anthrilienie.
- Co to za wampir, którego szukasz?
-Sam nie wiem. Przewodniczka, która doprowadziła mnie do tego miasta poleciła abym się z nim skontaktował.
- Czy może nam pomóc znaleźć “klucz”?
-Tak. A przynajmniej tak twierdziła przewodniczka. Kontakt z nim może okazać się niebezpieczny, ale jeśli faktycznie jest w stanie nam pomóc… może warto spróbować.
- Być może… - Anubis zadumał się na chwilę. - Ta opowieść o Panu… ten wampir twierdzi, że jest to tylko bajka… ale to nie prawda. Jest w niej ziarko prawdy. - Potężna postać nachyliła się by zrównać się wzrokiem z towarzyszem - Sam widziałem jak powstało to miasto, duchy przodków mi pokazały. Ten Pan, kimkolwiek jest, istniał i wciąż istnieje.
- “Pomiędzy życiem, a śmiercią”. - dodał po chwili.- Ten Raziel to na razie nasz jedyny trop. Skoro Tobie powiedziano, że może on wiedzieć coś o kluczu, którego istnienie sądzę, że jest w jakiś sposób powiązane z legendą o Panu, to może będzie on wiedział coś więcej i o tej bajce.
-Sądzę, że to gra warta ryzyka- odparł Eldar zamyślonym głosem.
- Masz pomysł jak go znaleźć? - zastanowił się chwilę - Armand dał do zrozumienia, że opozycja może coś wiedzieć o Razielu… choć nie wiem dlaczego mieli by być z nim powiązani. Może się uda upiec dwie pieczenie, na jednym ogniu. - dokończył zadowolony.
-Niestety, ale nie wiem nic na temat opozycji w tym mieście. Jaki jest powód, Twego zainteresowania tą grupą?
- Zainteresowania? - powiedział kręcąc przecząco głową.- Już nie. Nie poznałem ich dostatecznie dobrze by powiedzieć Ci kim są i jak szeroko rozwinięte mają cele. Mogę Ci jedynie powiedzieć, że są grupą ludzi, którym nie podobają się rządy wampirów. I choć słyszałem słowo “sabotaż” to zdaje mi się, że grupa ta sama nie wie czego szuka.
Anubis poruszył kilka razy pyskiem głośno mlaskając. Rozglądał się przy tym z dziwnym zadumaniem po czym uśmiechnął się i patrząc gdzieś w ciemne niebo na horyzoncie nad złotym miastem powiedział.
- Słyszałeś o bandytach nawiedzających pustynie? - w jego głosie brzmiało napięcie i ekscytacja.
-Bardlands….-mruknął Eldar, myślami powracając do chwili obecnej- ta banda wystarczająco już mi się naprzykrzyła. Mi, oraz mieszkańcom puszczy.
- Tak sobie myślę… - zaczął znowu gdy ruszyli razem w kierunku wyjścia z pałacu. - Tak sobie myślę, że Raziela na pewno nie ma w mieście, jest gdzieś na pustyni… gdyby tak, zupełnie przy okazji - wtrącił z dziwnym warkotliwym akcentem - oczyścić pustynię z tego plugastwa...
-Bardzo chętnie- odpowiedział prorok, bez żadnego wyrazu na twarzy, ale w jego głosie brzmiała nuta zadowolenia- mam pewne wskazówki co do miejsca ich pobytu. Z kilku źródeł słyszałem jednak, że bezpieczniej zaatakować ich w grupie. Co prawda, teraz znów działamy razem, ale gdyby sytuacja okazała się trudna...myślę że mógłbym skontaktować się z jednym z ludzi, którzy dzielili z nami pierwsze dni w tym świecie. Ewentualnie, możemy również wyłapywać pojedyńcze sztuki z tej bandy.
Minęło kilka chwil ciszy nim Anubis znów zapytał.
- Myślisz, że na prawdę są tacy silni?
-Nie wiem. Spotkałem kilku przedstawicieli. Różnica pomiędzy ich siłą była znaczna. Walcząc z jednym z nich niemal nie straciłem życia. Tak.. to była długa walka… Ta banda, chodź prymitywna, jest dość dobrze wyposażona. U jej członków widywałem granaty. Ładunki wybuchowe o dużej sile- wyjaśnił szybko, wyciągając jeden z nich i demonstrując- mechanizm jest prosty. Po wyciągnięciu tej zawleczki, uruchamia się ładunek czasowy. Zazwyczaj po około czterech sekundach dochodzi do eksplozji, która wyrzuca elementy powłoki, dziurawiąc, wszystko do okoła.
Anubis uważnie przyglądał się narzędziu, które pokazał mu Eldar. Z pozoru nie wydawało się, aż tak groźne, było wyjątkowo małe i nie zdawała się być w nim zamknięta żadna magia. Skoro jednak jego towarzysz wspomniał o nich to muszą powodować na prawdę duże zniszczenia.
- Rzuca się nimi, prawda? Czy to problem dla telekineta?
-Tak, należy nim rzucić. Zazwyczaj nie jest to problemem o ile jest czas by zareagować. Gdy dojdzie już do wybuchu, telekineza nie jest w stanie zatrzymać wszystkich odłamków.
- Kim jest Twój... znajomy?
-Niejaki Kei. Chodź młody i nieokrzesany, ma pewne zdolności, które mogą się przydać. Spotkaliśmy go w celi, na samym początku. Chłopak ze srebrnymi włosami.
- Pamiętam go doskonale. - wypalił niemal od razu Anubis. - Nieokrzesany? Pierwsze chwile, z których go pamiętam to gdy wyzywał kogoś na pojedynek. Jeśli uważasz, że może być nam przydatny. - lekki ukłon. - czyń jak uważasz. Ale czy na pewno przyjdzie? Jak długo zajmie mu dotarcie do nas?
-Zawsze to dodatkowa para rąk do pomocy. Zobaczymy jak będzie przedstawiać się sytuacja i wtedy postanowimy co i jak. O ile chłopak nie będzie pochłonięty własnymi sprawami, powinien pojawić się tu niemal błyskawicznie. Pozostawia pieczęcie, które umożliwiają mu przenoszenie się pomiędzy nimi. Jedną z nich mam na ramieniu. Chodź po tym kiedy ją umieścił, najchętniej skróciłbym go o głowę, miałem przeczucie, że może kiedyś się przydać. W medytacji dam radę skontaktować się z nim nawet pomimo dystansu.
- W porządku, możemy wyruszyć we trzech. - powiedział również ku swojemu zaskoczeniu. - Jeśli oznaczy mnie jakąś pieczęcią to nie tylko skrócę go o głowę…
- Dawno się nie widzieliśmy eldarze, a czuję, że dla Ciebie czas był mniej łaskawy i pędził jak oszalały. Nie wiem więc ile zdołałeś odzyskać sił proroku?
-Znaczną część. Pod pewnym względem przerosłem dawne możliwości, chodź części z nich jeszcze nie odzyskałem.. Mam szanse dorównać samemu Eldrad’ow Ulthran’owi. Najpotężniejszemu psionikowi pośród mojej rasy i w całej galaktyce. Potrzebuje jednak do tego nieco więcej czasu. W chwili obecnej jednak, skłamałbym mówiąc że jestem słaby, chodź wciąż mam pewne ograniczenia. Przyznam, że mnie również, zastanawiają Twoje możliwości.
- Daleko mi do ich granic, a mam wrażenie, że od naszego spotkania niewiele rozwinąłem ze swojej siły. Moja moc to nie magia, wewnętrzna energia, fale czy inne określenia, które zasłyszałem by nazwać energię, która pozwala “czynić cuda”. Najprościej mówiąc, ona po prostu jest, dopiero gdy jestem zmuszony użyć swojej siły wiem na ile mogę sobie pozwolić, niekiedy czuję ogień i jego kolor.
-Wspólnie poradzimy sobie z tym co rzuci w nas przeznaczenie, bynajmniej ze znaczną częścią. Możemy wyruszyć już teraz. Nocna wędrówka na zachód będzie łatwiejsza niż w dzień. Niestety, to trzy dni drogi.
Anubis przyglądał się chwilę towarzyszowi, jego oczy zdawały się wyrażać delikatne rozbawienie.
- Towarzyszu, widzę, że ta wyprawa leży Ci bardziej niż chcesz to powiedzieć… pamiętaj o jej głównym celu, Razielu. Musimy najpierw zapytać o niego kogoś z opozycji. Mam na myśli dwie osoby, choć wpierw musielibyśmy poczekać na dzień.
-Mam wynajęty dość obszerny pokój w pobliskiej karczmie. Możemy tam odpocząć do rana.
Pokój w karczmie?
Nie narzekał. Anthrilien poprowadził Anubisa.
Zwykły drewniany pokój o niepotykanym w uni wystroju. To znaczy dywan drobny stolik, fajka wodna i mnóstwo poduszek na podłodze stanowiących zapewne łóżko czy też leże.
Zanim zdecydował się udać ns spoczynek. Eldar postanowił spróbować dowiedzieć się coś więcej o Bardlands, lub ich dostawcach. Wyciągnął granat i ułożył go przed sobą. Po czym usiadł po turecku i wprawił się w trans. Przedmioty nie raz miały pewną więź z właścicielami bądź twórcami. Może ta broń, pokaże mu miejsce swojego pochodzenia, kontakty Bardlands lub nawet ich obóz? Nie zaszkodziło spróbować.
Obraz pustyni, kanionu. Obraz przekazywania przedmiotu z rąk do rąk. Wszystko raczej intuicyjne. Wiadomo przecież ze obozowisko jest gdzieś w kanionie. To wiadomo i mimo to więcej nic szczególniejszego nie ukazuje. Z dźwięków wiatr wyjący przez ścieżki kanionu i szum. Naturalny szum czegoś. Wody?
Więc nic co miałoby jakieś większe znaczenie. Eldar nie zmieniając pozycji schował granat i udał się na spoczynek.
 

Ostatnio edytowane przez mlecyk : 07-10-2019 o 13:18.
mlecyk jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172