Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-05-2014, 13:14   #41
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Powóz toczył się całą noc. Aż wreszcie Castell pociągnął za lejce i zatrzymał zmęczony konie. Słońce wschodziło leniwie, oblewając okolicę pierwszymi promieniami
-Pobudka kochani- powiedział dość głośno Soren,nie obracając się nawet- zatrzymamy się na chwilę, konie ledwo zipią. Ale jesteśmy już blisko- dodał zarzucając kaptur i spoglądając gdzieś w dal.
- Zgaduje, że masz ochotę na coś zapolować patrząc po tym jak wypatrujesz w dal? - zapytał Erven wychodząc z karocy.
Gdy Erven się obudził, Christos już nie spał. Zignorował też zupełnie słowa pozostałych, nadal siedząc w pojeździe i wyczekując.
-Chętnie- odpowiedział niebiesko włosy odpinając konie i pozwalając im swobodnie się paść- ale to nie z tego powodu podziwiałem widoki- wskazał ręką przed siebie- cel naszej podróży jest tam, wygląda to dość ciekawie.
Ptaki Christosa górowały cały czas nad karocą, wyszukując w okolicy zwierzyny, na którą można by było zapolować. Im większa tym lepsza!
- Cóż, polujcie bezemnie - powiedział Erven zbywając gestem pomysł polowania - Ja popraktykuję nieco moją sztukę.
-W takim razie przejdę się sam- wzruszył ramionami Castell i wszedł do lasu znajdującego się nieopodal. Gdy tylko zagłębił się wśród drzewa rozpłynął się. Wrócił po około piętnastu minutach. W lewej dłoni trzymając średniej wielkości, młodą sarnę, która najwyraźniej miała skręcony kark- ktoś jest głodny?
- Czemu nie - powiedział mlecznowłosy - oprawmy to bydlę i upieczmy. Zawsze jakiś prowiant, a dobremu mięsu się nie odmawia. Zajmiesz się oprawą i sortowaniem mięsa? Ja zbiorę chrust i rozpalę ogień. - po czym ruszył w pobliskie drzewa i już było słychać chrzęst łamanych suchych gałęzi.
Soren w tym czasie rzucił zwierze na ziemie i dobył sztylet. Oprawianie i patroszenia szło dość sprawnie, więc gdy Ereven powrócił, niebiesko włosy ciął już mięso na mniejsze porcje.
Szarooki wrócił z pełnym naręczem chrustu różnej grubości, oraz suchym mchem i korą brzozy na rozpałkę. Ułożył wszystko na boku drogi i niedługo później zapłoną mały płomień który szybko przemieniał się w średniej wielkości ognisko. Mięso znalazło się na zaostrzonych patykach i śmiało się piekło z jednej strony kiedy Erven ruszył z powrotem w kierunku zieleni by wróci ponownie z zapasem drewna. Cel był prosty. Upiec wszystkie mięso, a to co się nie zje zapakować na drogę.
-Szybko pójdzie, to młode zwierze więc nie ma nadmiaru mięsa. Aż dziw że nie było przy nim matki- doparł Castell dziwnym tonem wpatrując się w skwierczący kawałek mięsa.
Erven wzruszył ramionami. Młode czy nie to było mięso i to się liczyło.
- Grunt, że łowy zakończone sukcesem. - odparł - Wy nie jecie?
-Nie jestem głodny, dziękuje- odparł z uśmiechem czerwonooki- widzę że pozostali/on też nie specjalnie się do tego palą/i- spojrzał na grupę braci/ pomarańczowo włosego (niepotrzebne skreślić :P).
- Zatem zdecydowane - odparł Erven zawijając nadmiar jedzenia w skórę Jelenia, która wylądowała na dachu karocy. |
- Może tak będzie wygodniej. - stwierdził Christos, dotykając skóry jelenia, która nie wiedzieć czemu, zniknęła - nie zepsuje się tak szybko. -
- Zaczyna mnie powoli irytować ta twoja zdolność, wiesz ty nasz przerośnięty chomiku... - powiedział z uśmiechem Erven. Nastała chwila ciszy, którą przerwał śmiech szarookiego.
- Swoją drogą… - powiedział nie mogąc złapać oddechu po ataku śmiechu - ...hu huuu… sugeruje zasiedzieć się w Punkcie… hehhee… -na kilka dni i dalej ruszać w drogą. - głęboki oddech - Proponuję zaopatrzyć się w żywność w Osadzie i sprzedać ją w stolicy. Razem ze zdobyczami które już zachomikowaliście z bratem. Nie ma co wszystkiego taszczyć ze sobą nawet jeżeli jest to w innym wymiarze, a grosz zawsze się przyda. Co wy na to?
- W normalnych warunkach powiedziałbym, że transport żywności byłby nieopłacalny… - odparł Christos - Masz jakieś interesy w stolicy? Ja najchętniej wróciłbym do Fortecy i dokończył dzieła.
- Jeszcze tam wrócimy.. - odparł Erven - ..ale nie teraz. Nie jesteśmy gotowi, a w stolicy zgadza się, mam tam interesa. Nie mniej transport żywności zdaje się być dobrym pomysłem. Zresztą i w Osadzie mam swoje do roboty. - powiedział po czym wzruszył ramionami - Jestem zabieganym człowiekiem.
- Znalazłeś sobie mnóstwo pracy w te kilka dni…
- Lepiej sobie znaleźć pracę, niż główkować bez niej. - odpowiedział mlecznowłosy.
- Myślisz, że sensowna jest praca za kilka, czy nawet kilkaset monet, gdy choćby porządna broń może kosztować kilka tysięcy? -
- Zawsze jest to kilka set monet do przodu. Grosz sam z siebie nie powstaje wiesz? Pieniądz rodzi pieniądz. Bez pieniądza nic nie zrodzisz. Zresztą mam alternatywę która może cię zainteresować - odparł z uśmiechem.
- Jaką? - dopytał Christos.
- W ciemnej nocy dostaniesz się nie zauważony do magazyny żywności w Osadzie i wchłoniesz jego zawartość. dzielimy się 3 do 2 dla Ciebie, ja będę się targował w stolicy z kupcami. Stoi?
- Z jednej strony rozsądny plan, z drugiej… Osada jest fundamentem gospodarki całego tego kraju. Jeśli znikną jej magazyny z żywnością… po pierwsze może nastać kryzys - Christos zdawał się z tego bardzo zadowolony - po drugie, ktoś to z pewnością zauważy. Zauważy, że zniknął ogrom zapasów, a nagle jakichś dwóch przybyszy wyprzedaje w ilościach hurtowych pożywienie.
- Da rade to obejść by nasze tyłki były chronione. - odparł Erven - Wchłoniesz… powiedzmy jedną dziesiątą stanu magazynowego, albo jedną dwudziestą, zresztą to nie ma takiego znaczenia. Ja dogadam się z Osadą na dostawę prowiantu do Stolicy i kupię część. Nikt nie powiąże nas tak szybko. Mamy legalne papiery i do tego to co sami kupiliśmy. Jedna dwudziesta stanu magazynowego brzmi logicznie w tym przypadku, a może i tak za dużo tego? Co ty na to?
- Może i ma to sens, a może i nie ma. Pomyślimy później nad rabowaniem wieśniaków. - odparł wymijająco Christos.
- Jakie rabowanie.. przyjacielu! My im pomożemy, będą mieli więcej miejsca w magazynach dzięki nam, a tak wielkiej różnicy nie zobaczą - powiedział mlecznowłosy - Ale o tym później, dajmy koniom chwilę odpocząć i w drogę. Skoro świt powinniśmy dojechać.
Minęło kilka kolejnych godzin podążania znaną im ścieżką na której końcu był ich cel. Krótka drzemka, przebudzenie i kolejna drzemka. Wstawał świt jak staneli pod filarem Punktu Obserwacyjnego.
Olbrzymia sięgająca nieba kolumna. U jej spodu był kierunkowskaz, mała tabliczka wskakująca niebo z napisem “Punkt Widokowy”.

Dookoła punktu nic tylko łaką a w oddali lasy i wielka błękitna kopuła. Zdawała się pobłyskiwać, a wielka to mało powiedziane. Wyglądała jak olbrzymia góra na horyzoncie.|
Na pierwszy rzut oka nie było żadnego wejścia i Erven spędził parę ładnych okrążeń wokoło białego słupu nim je znalazł. Żłobienia wykonane wokoło prawdopodobnego wejścia były mu znane. Hieroglify i glymphy które już widział wcześniej, tylko że w tej konfiguracji i ułożeniu stanowiły czysty bełkot. Było całkowicie pewne, że żłobił je ktoś nie miejący wiedzy o ich zastosowaniu ani pochodzeniu. Czysta dekoracja. Nasycenie mocą i subtelne działania magiczne nic nie dały. Po nie długim czasie Erven dał sobie spokój. Usiadł za to obok wejścia i sięgnął po dwa stare pamiętniki w jego posiadaniu i zaczął je czytać szukając wskazówek i chłonąc wiedzę o tym świecie z nich. |
Większość pamiętników była ckliwa i bez większych wartości merytorycznych. Były co prawda wzmianki o osobie która robiła notatki o demonach. Ale raczej były to wspominki jego wyruszeń i powrotów od fortecy. Były wzmianki o stacjonujących oddziała, pojawieniu się piramidoglowego, były tez wzmianki z bitew stoczonych i jadłach o różnych porach dnia. Jak na zabicie czasu lektura ujdzie.
Christos początkowo niespecjalnie zainteresował się wieżą, wierząc, że Erven zaraz coś wykombinuje. Gdy badacz zrezygnował, pomarańczowłosy podszedł niespiesznie do monumentu i dotknął go. Jego lewa dłoń poczęła gładzić nierówną powierzchnię.
- Co nam o sobie powiesz…? - szepnął do siebie mężczyzna. “Kiedy ktoś ostatni raz tutaj wchodził, jak udało mu się przejść, co ile [średnio] czasu ktoś tu przychodzi, czy Jen tędy przechodziła”
Jest pojawiły się sceny. Widać było wejsćie które nijak nie chcial osiedla nich otworzyć. Widać było przechodzące postacie i wreszcie Jenny. Dla niej wrota się otwarły. Przeszła i zniknęła. Widać było jeszcze długie okresy ciszy i spokoju. Aż do pewnej granicy.
Podczas gdy pozostali poświęcali się badaniu, bodź lenistwu, Castell postanowił oddać się temu drugiemu. Gdy Erven powoli zaczynał rezygnować, arystokrata już leżał wygodnie w cieniu pod wieżą, Z zrzuconym głęgoko kapturem zdawał się drzemać.
- Wygląda na to że trochę tu poczekamy - powiedział Erven przewracając kartę dziennika, bardziej do siebie niż do towarzyszy stwierdzając fakt. - Równie dobrze możemy posparingować dla zabicia czasu jak tylko skończę tą lekturę
Jedyna z ciekawszych wzmianek i to dotycząca opuszczonej fortecy:
“... zakazano nam schodzić na dół. Najniższy poziom fortecy został zamknięty z nieznanych powodów. Był tu ostatnimi czasy Ten mag. Z plotek wynikało że coś jest nie tak z miejscem ułożenia fortecy że niby jakaś wyrwa, przesmyk. Cóż sadząc po nastrojach wśród przełożonych przyjdzie nam opuścić tą twierdzę...”
- Ciekawe… - powiedział Erven zamykając pamiętnik. To co znalazł wytłumaczało obecność mrocznej aury i pojawienie się nieumarłych. Wtedy też wraz z dźwiękiem zamykanego zeszytu wpadła mu do głowy genialna w swojej prostocie myśl. Jak mógł wcześniej na to nie wpaść?
- Czy ktoś z was umie latać? - zapytał towarzyszy jak gdyby to była najnormalniejsza rzecz na świecie |
-To zależy czego oczekujesz przyjacielu- odpowiedział Castell nie zmieniając pozycji, ani nie otwierając oczu.|
- Punkt widokowy jest nad nami, nie? Gdyby tam polecieć i sprowadzić kogoś kto nas wprowadzi…. - zaczął i urwał zostawiając w domyśle rozwiązanie sytuacji.
Arystokrata westchnął głośno. Najwyraźniej jakikowliek wysiłek nie był mu w smak. Wstał powoli i wciąż stojąc w cieniu wieży spojrzał w górę.
-To może chwilę zająć….ale liczę że się uda…-wymruczał. Wyciągnął dłoń i dotknął budowli, by po chwili od tak, otoczony strużkami ciemnego dymu, przeniknąć przez ścianę. Pomimo iż piął się w górę z imponującą prędkością, to dotarł na miejsce dopiero po długiej chwili.
- Jeśli mu to chwilkę zajmie… co powiesz na mały sparing? - zaproponował Christos.
- Dlaczego by nie.. - odparł ze wzruszeniem ramion Erven, po czym wstał i dobył miecza - ..i tak już skończyłem moją lekturę. To co?
Nie wiedzieć skąd w rękach pomarańczowłosego pojawiły się jego dwa miecze
- Możesz zaczynać. - stwierdził, przyjmując swego rodzaju pozycję obronną.
- Tylko miecze? - zapytał dla pewności Erven
- Ta, żadnych sztuczek. -
- Szkoda - odparł po czym skoczył ku niemu tnąc z góry w poprzek w dół celując w strefę między obojczykiem a szyją.
Atak, choć zdawał się szybki i dobrze wykonany, został z łatwością sparowany jednym z mieczy Christosa, ten jednak nie kontrował, wyczekując kolejnych ataków.
Erven szybko zmniejszył dystans doskokiem chwytając wolną dłonią nadgarstek ręki którą parował Christos by wyprowawadzić niski kopniak z pół obrotu w podbrzusze. Jedno można było powiedzieć o jego stylu walki.. spokojny zwierzchu, lecz w istocie tak naprawdę agresywny.
Przeciwnik maga nie zdawał się zaskoczony chwytem, z jego ust nie schodził kamienny wyraz twarzy. Nad wyraz szybko zauważył nadchodzącego kopniaka i z ponadludzką prędkością wbił miecz w ziemię odcinając drogę nodze Ervena. Nim badacz zdążył zareagować kolejnym atakiem został pchnięty w tors… otwartą dłonią z nadnaturalną siłą. Odrzuciło go to i powaliło, nie czyniąc jednak większych szkód. Pomarańczowłosy chwycił za rękojeść wbitego w ziemię miecza i uniósł go ponownie, czekając zapewne na następny atak.
Upadek maga przerodził się w przewrót w tył zakończony powstaniem na nogach. Złowieszczy uśmiech zawitał na jego twarzy. Miecz uniesiony wysoko, rękojeść na wysokości obojczyka trzymana oburącz w agresywnej postawie. Potem coś się zmieniło, miecz powędrował ku dołu.
- Fajrant - powiedział mlecznowłosy - Jeżeli nie potrafisz walczyć na minimum jak ja to ta potyczka nie ma sensu. Za to z chęcią zobaczę twoją z Sorenem. Tak, to może być zabawne… - diaboliczny uśmiech zawitał na jego twarzy - ….a teraz dawaj jakiś tomik poezji, czy innej prozy, albo i dwa. Trzeba uzupełnić zasób słownika, zwrotów i chwytów.
- Dla mnie to minimum. Korzyści wynikające z Dołączenia. - odparł Christos.
Szarooki parsknął
- Jakieś szemrane to twoje Dołączanie jest. Ja tam wole stać sam, w śmierci ostatecznie wszyscy jesteśmy zdani sami na siebie. Swoją drogą ciekawie Soren przenika do wnętrza budynków bez śladu…
- Soren to Soren. Nie podlega naszym zasadom… szemrane? A czyż nie podobnie można nazwać plany rabowania pożywienia? Wielu tak samo nazwałoby Twoją magię, czy Castella… tak, wszyscy trzej jesteśmy “szemranymi” typami.
- Widzę, że czytasz mi w myślach towarzyszu. No, to co z tymi tomikami? - ponaglał Erven.
- Hm… - pomarańczowłosy zastanowił się chwilkę - zobaczmy… - uniósł dłonie, jakby próbując coś wyjąć nie wiadomo skąd. Wyjął kolejne dwa miecze, potem kolejne dwa, i kolejne dwa
- Hm… nie podoba mi się to. - stwierdził, próbując dalej “odnaleźć” upragnioną lekturę.
Erven uniósł brew. Zachowanie Christosa było alogiczne.
- Pozwól że zapytam, co do siedmiu piekieł robisz?
- Coś… daje mi się we znaki. - pomarańczowłosy tknął dwoma palcami oka zasłoniętego przez ochraniacz, po czym skupił się nieco bardziej. Efektywnie, jakaś książka pojawiła się w jego lewej dłoni
- Trzymaj. - stwierdził, a wyjęte wcześniej miecze wraz z jego własnymi z powrotem zniknęły w nieznanych okolicznościach.
- Dziękować - powiedział Erven odbierając książkę i raz jeszcze siadając obok wejścia. Miał plany co do zawartości wewnątrz… niecne plany na przyszłość. |
Christos tymczasem usiadł gdzieś dalej od maga. Nie wiedzieć czemu, wokół niego zrobiło się o wiele ciemniej, mimo, że siedział bezpośrednio na słońcu. Medytował.|

Castell opuścił szyb nie zwracając uwagi na otaczających go ludzi. Przeszedł kilka -kroków i rozejrzał się po nieco dalszej okolicy, jego oczy z lekka zalśniły gdy szukał co ciekawszych miejsc, ludzi, a kto wie, może Jenny dopisało szczęście i trafiła na miejsce przed nim.|
Czół ślady jej zapachu. A jednak tu była. Miasto wyglądało całkiem inaczej niż wszystkie z tego świata. Gdyby miał je do czegoś porównywać to może jakieś miasta Grecji (o ile tam był) choć wszystko wybiegało tutaj odrobinę w przyszłości. Były swiatła, szyldy i dużo ludzi raczej niezbyt uzbrojonych.



-Ciekawe miejsce- powiedział do siebie przechadzając się po okolicy. Jenny tu była, to dobre wieści, pozostało tylko ją znaleźć. Rozejrzał się raz jeszcze i wypatrzył coś co mogło przypominać karczmę i udał się w jej kierunku.
Restauracja nosiła znamienną nazwą “bon appétit”. Wnętrze raczej szykowne jak na standardy dołu. Stoły zasłane obrusami, fotele, świeczniki i zapachy oraz dania raczej nie spotykane w średniowiecznych restauracjach. Wewnątrz zasiadało kilka osób choć widać to nie była pora typowo dla klientów.



-Szukam czerwonowłosej kobiety o imieniu Jenny. Zazwyczaj ma ze sobą gitarę na kształt gwiazdy- odezwał się, gdy tylko podszedł do mężczyzny stojącego za ladą- będę bardzo wdzięczny za pomoc.
- A pan to kto? - Zapytał się podejrzliwie.|
-Soren Castell- odpowiedział uprzejmym tonem- jestem towarzyszem Jenny, która niestety została porwana. Zakładam, że znajduje się właśnie w tym mieście.|
- Jenny? Scarlet Star? Gitarzystka? - zapytał dla uzupełnienia.|
-Tak, o nią chodzi. Pojawiła się tu?
- Tak panienka Jenny była tutaj. Nie wyglądała jak by ktoś ja porwał, w ręcz przeciwnie byłą pogodna. Z rana zawitała tutaj, a później udała się gdzieś z Fangiem. Od tamtej pory jej nie widziałem.|
-Dziękuję, to wszystko w takim razie- odpowiedział Castell i skierował się w stronę wyjścia -Ahhh, byłbym zapomniał….- powiedział z przesadnym zdumieniem- dwójka moich towarzyszy czeka pod wieżą, czy może ich ktoś wpuścić?
- Ach. Oni z tych co wejść nie mogą. Hmm. A pan? Nie może ich wpuścić? - spojrzał odrobinę zastanawiająco. - Zapytaj się kogoś przy wejściu. To ledwie chwila roboty więc raczej nie będzie zastrzeżeń.|
-W takim razie to wszystko, dziękuję- odpowiedział Castell ignorując pytanie po czym opuścił budynek. Skierował się w stronę szczytu wierzy i zaczepił najbliższą osobę.
-Wybacz, moi towarzysze zostali na dole, czy mógłbyś pomóc mi ich wpuścić?|
Chwilę później winda transportowała na górę pozostałych z grupy.|
 
Dhratlach jest offline  
Stary 06-06-2014, 13:51   #42
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Erven jak tylko już znalazł się w mieście nie mógł się nadziwić scenerii… była dziwna, nietypowa i biała. Tylko, że ta biel nie pochodziła od górskich szczytów i wszędobylskiego śniegu do którego dane mu było się przywyknąć.
Szybko przeszedł do działania, zahaczając o pobliską restaurację, czy to bar, gdzie racząc się alkoholowym trunkiem czerpał garściami informacje o tym mieście.
- Znacie jakiś sposób, lub kogoś kto by znał jak się dostać tutaj? Jak sprawić by drzwi do Punktu otwierały się otworem? Powiem szczerze, czekanie mnie dobijało.
- Ach. Pan z tych którym nie dane jest tu dotrzeć. - Zaśmiał się barman. - Wielu tego sposobu szuka, ale jak do tej pory sposobu nie znaleziono. (w sensie drzwi.)
- Są panie 3 drugi dostępu tutaj: Filar to ta wybiórcza metoda. Po prostu się wspiąć 50000 metrów po nim. Powiadają że komuś się udało, ale kto go tam wie. Teraz filaru pilnuje Hadluc więc i ta droga przestałą być tak oczywista. Ostatnim sposobem są Jamperzy. Czyli osoby które są zdolne do przenoszenia się na pewne odleglości.
- Teleportacja. - Skomentowal barman.
- No właśnie szefie nie do końca. Teleportacja ma nie do końca określone działanie w tym świecie. A raczej nie zawsze trafia się tam gdzie chce. A Skok choć ograniczony pozwala .
- Jamperzy to kiepska nazwa. Fang tez potrafi się przenieść ale nijak do tego określenia nie pasuje.
- Wiem przed chwilą ją wymyśliłem. Ale Alex juz pasuje. - Zaśmiał się.
- A co mówiła pani doktor o wejściu? - Zapytał się barman.
- Coś o zaawansowanej technologii. To nijak się tu nie sprawdzi. Zbyt trudno dostępna.
- Kim jest ta pani doktor o które wspomnieliście? - zapytał mlecznowłosy
- Jedna z naukowców. A dokładnie jedna z dwóch pań doktor. Obie dziwne i obie dostatecznie mądre by ja wiem... tworzyć nowe teorie i je badać.
- Kiepski przykład szefie. Może lepiej: naukowcy to mądre osoby. Dwóch facetów i dwie panie. Każdy zajmuje się czym innym więc zwykle wiadomo o kogo się pyta. No przeważnie.
- Panie doktor są nietypowe, w przeciwieństwie do Markusa czy Fryderyka.
- Opowiedzcie mi więcej o tej kobiecie od zaawansowanej technologii. Brzmi to niebywale ciekawie, wiecie gdzie mogę ją zastać? - zapytał Erven przeczuwając, że kto jak kto, al tylko ona może pomóc mu z jego sprawą. W końcu to było miejsce pełne technologii, prawda?
- Pytanie tylko która z pań się tym bardziej zajmuje. Dr. Freya czy Dr.Lea. Cóż o to będziesz musiał sam odgadnąć. Dr. Freya mieszka na północy od Ratusza. Jej budynek jest różowy, z mlecznym zaciekami. Na pewno rozpoznasz. Co do samej osoby...
- Jest dziwna... - stwierdził jeden z klientów. Takie osoby nazywa się zwykle outsiderami.
- Znowu twoje wymyślne nazwy. Po prostu inaczej patrzy na świat niż my. A pod względem dziwności bardziej stawiałbym na Le-e.
- Co jest takiego nietypowego w Le-i? - dopytywał Mlecznowłosy.
- Styl bycia? - Zapytał sam siebie jeden z klienteli. - Upodobania.
- Może po prostu to że zwraca uwagę tylko na interesujące ją sprawy. - skomentował barman - Nigdy nie wiesz co siedzi w jej głowie i co zamierza. Tym bardziej nie wiadomo nad czym pracuje. To jest dopiero nietypowa osobistość. Ale z drugiej strony.
- Bez niej to miasto było by jakieś takie niepełne.
- A gdzie mógłbym znaleźć ten skarb o którym mówicie i bez którego obyć się nie moglibyście? - zapytał szarooki mag.
- Panienka Lea mieszka gdzieś na zachodzie. Dokładnie nie wiem gdzie ale w ratuszu będą wiedzieć. Tam są wszelkie informacje mieszkalne.
- Wygląda na to panowie że na mnie będzie pora.. - powiedział Erven w uśmiechem na twarzy - ..tylko powiedzcie mi proszę jak znajdę ratusz?
- Jak wyjdziesz stąd kieruj się w stronę centrum. Tam widać zadaszenie wierzy. Tej niższej. Jak się będziesz w tamtym kierunku poruszał to w końcu trafił na ratusz. Przed nim jest okrągły plac wiec raczej powinien pan znaleźć.
- Dziękuję panowie, widzimy się zapewne wieczorem na piwku. - powiedział i po tych słowach wstał od lady i ruszył w kierunku ratusza.
Standardowo za ladą stało dziewczę pełniące służbę tutejszego kustosza. W pomieszczeniu był jeszcze jeden osobnik, który pachniał dziwnie. Była to mocny drażniacy zapach, ale z pewnościa nie alkocholowy. Sam osobnik z resztą wyglądał na przytomnego.

Erven podszedł do lady o którą podparł się łokciem i z uśmiecham pochylił się ku diewczęciu. Nogę założył na nodze tak, że się krzyżowały i ostatecznie praktycznie stał pewnie na jednej, druga tylko palcami dotykała podłogi.
- Witam śliczną panią.. - powiedział z wyczuwalnym zadowoleniem w głosie - ..mógłbym może porwać chwilę cennego czasu? Szukam kilku osób oraz jestem wstępnie zainteresowany kupnem mieszkania… oczywiście, jak już załatwie kilka bardziej pilnych spraw i to miejsce okaże się równie.. fascynujące.. co mówią ludzie z dołu.
Jego oczy wędrowały rozbawione po twarzy dziewczyny, by się zatrzymać po chwili krótkiej ciszy na jej oczach.
- Jestem naukowcem i szukam osób podobnie myślących… mógłbym poprosić o adresy? Bardzo by mi to pomogło. Może słyszała pani również o Jenny, piosenkarce? Zniknęła nam kruszynka, a właściwie została nam porwana przez jakiegoś mechanicznego łowcę który rozpłynął się z nią w powietrzu, słyszała może pani coś o nim, o niej? Byłbym baardzooo wdzięczny za pomoc.
- Dzień dobry. - Odparła obserwójąc przbysza raczej bez wyrazu. - Z tego co widzę naukowcy stali się ostatnimi czasy bardzo popularni. Już 3 osoba o nich pyta w ciagu dwóch dni. W śród nich była wspomniana kobieta. - Skomentowała i podała przybliżona lokalizację mieszkać trójki z naukowców. - Co do Pana Markusa to - Wskazaął otwartą dłonią na drógiego osobnika w pomieszczeniu.- Co do ostatneigo pytania neistety żadne informacje nie sa mi znane. O żadnym łowcy nic nie słyszałam, a dziwczyna.zapewne skoro pytała o naukowców to... - zasugerowała
- Rozumiem. - odparł z uśmiechem- Jeszczę wrócę po informacje moja droga, na tą chwilę jednak życzę miłego dnia, czas mnie nagli odrobinę. - powiedział mlecznowłosy po czym stojąc już na obu nogach ruszył w kierunkiu czwartego z naukowców.
- Pan Marcus? - zapytał starszego mężczyznę wyciągając ku niemu dłoń w geście przywitania - Erven Sharst, słyszałem, że jest pan bratnią naukową duszą. Mogę zapytać w czym się Pan specjalizuje? Może mógłbym w czymś pomóc?
- Mechanika. - Odparł przyjaźnie. - Aktualne i w głównej mierze są to naprawy ale i konstrukcje także się trafią. A pana specjalizacja?
- Prowadzę badania nad Pradawnymi i całkiem nieźle radze sobie z tłumaczeniami. Ich cywilizacja była naprawdę niesamowita, zarówno pod względem technicznym jak i magicznym.
- Pradwani? Nie zdarzyło mi się usłyszeć. Choć starość raczej nie wydaje się być moją dziedziną. Ale wszelkie mechaniczne konstrukcje, również elektryczne prostsze mam też odrobinę przeszkolenia architektonicznego. Jaki więc ma pan do mnie interes. - Odparł uprzejmie przecierając dłonią zabrudzone smarem okulary.
- Może sasugeruje piwko? Powiem szczerze że bardzo interesują mnie zasady jakimi rządzi się elektryczność w tym świecie, w moim najbliższe co z elektryczności jest związane to właśnie wyładowania burz. Być może mógłbym pomóc w naprawach? Choć asem nie jestem jestem pewny, że w czyś będę mógł pomóc.
- Piwa nie odmówię ale uprzedzam że elektryka to nie moja działka. Potrafię ją wykorzystać ale o wszekie zasady trzeba by się Fryderyka dopytać. Zdaje się że bada właśnie strefę elektro-magiczną. Czy jak to się tam zwie.
- Zatem zapraszam - odparł uprzejmie Erven robiąc krok w kierunku wyjścia od ratusza - W takim może razie nie będę pana zanudzał sprawami elektryki, ale z chęcią dowiem się czegoś o mechanice. Kto wie, może mógłby Pan mnie czegoś nauczyć, a ja w zamian pomógłbym w naprawach?
- Nie trza Panie Erven. Mam pomocnicę. Córka w tym samym biznesie. - zaśmiał się i ruszył za rozmówcą.
Niedługo potem znaleźli się w barze i spędzili chwilę czasu nad piwem dzieląc się informacjami. Erven dowiedział się dużo o planach które mężczyzna miał związane z maszynami, o wałach korbowych i przekładniach i innych czysto technicznych rzeczach.
- Słyszałeś może o takim… mechanicznym, cybernetycznym łowcy który potrafi pojawić się z nikąd i zniknąć od tak? Jakaś dziwna to osoba ubrana w taki kostium pełen gładkich blaszek w kolorach niebieskich i białych… - po czym dopowiedział jeszcze kilka szczegółów.
- Techno zbroja. Hmm. To z pewnością ktoś z pod bariery. - stwierdził chwile się zamyślając nad kuflem. - Zastanawialiśmy się kiedyś. To znaczy ja, Freya i Lea nad tym czemu technika w tym świecie jest tak ograniczona. W rozumieniu żadnych przedmiotów z przyszłości, a jeśli już to w zdawkowej ilości. Zapewne chodzi o pewnego rodzaju przynależność czasową, techniczną czy innego rodzaju upierdliwość. Jedyne miejsce nie zbadane pod tym względem to właśnie bariera gromu. Przy najmniej taka jest teoria. Aż się boję pomyśleć jak ten świat mógł podziałać na Hi-tech. A tym bardziej tego co jeszcze mógł sprowadzić.
- Cóż, gitara elektryczna mojej przyjaciółki zdaje się działać bez problemu - zauważył Erven - Może problem nie leży w technologii samej sobie, tylko w przyciąganiu przez ten świat określonych czynników? Sam jestem magiem i musze powiedzieć, że prawa tego świata są inne niż mojego rodzimego.
- Nie wiem jak wiele technologi już poznałeś. U mnie były wczesne fazy laserów a u Freyi zapewne i dalej. Ale broń zdolna rozszczepiać cząsteczki. Wyobraź sobie broń po trafieniu którą znikasz i nic po tobie nie pozostaje. To byłą wyobraźnia z mojego świata, ale gdyby coś takiego zostało sprowadzone i dostało power-up, yyy, wzmocnienie że po strzale znika miasto. Tego się obawiam. Z jednej strony jako technik i naukowiec mam ochotę zbadać ta barierę, ale z drugiej cieszę się że to co tam jest, jest zamknięte. - Upił łyk zwilżająć gardło - Czynniki. Zapewne to co pasuje to sie tu odnajdzie, a co nie musi się dostosować. Dlatego powstała platforma... zapewne... - Dodał niepewnie.- Co do rodzimych światów to w sumei podobnie. Gdyby nie platforma to bym się pewnie w tym świecie rzemiosłem zajął a tak to mam to co lubię.- Uśmeich.|
- Czasami mam wrażenie że ten świat daje nam to co lubi, tak przynajmniej i było ze mną. Zniknęły pewne.. ograniczenia z mojego świata i mogę się swobodnie zająć moimi badaniami. Mnie też interesuje ta bariera i w końcu tam się znajdę, po drugiej stronie, ale to nie dziś, ani nie jutro, kwestia miesięcy, może lat, ale mi się to uda. - Uśmiechnął się - Nie miałbyś ochoty mnie przeszkolić z Mechaniki? Jestem beznadziejny, a lubię poznawać nowe dziedziny nauki, moja dusza badacza o to woła.
- W sumie mogę. - Odparł uprzejmie - jakiś zysk z tego podliczę bo świat siekręci wokół pieniadza - zasmiał się - Tylko lepiej będzie to praktycznie niż teoretycznie opracowywać. Gdy będziesz miał chwile zajrzyj do mojej pracowni jest we wnętrzu pracowni. Wejście jest w trzecim budynku na prawo od ratusza.
- Nie omieszkam - odparł mlecznowłosy - Wie pan może czym tak właściewie zajmują się doktor Freya i Lea?
- Freya Hi-Tech. Ogólnikowo. - Stwierdził z rozbawieniem. - Jak sama twierdzi im mniej osób wie tym lepiej. Co do Lei to zagadka nawet dla nas. Ma wiedzę z naszych dziedzin i chyba jeszcze kilka. Zdaje się o ile mnie pamieć nie myli, stwierdziła że lubi rozwój. Choć może to nie Trener. Zdaje się mieć zamiłowanie do dziwnych eksperymentów. Uważał bym na nią. - poradził dokańczając piwo i prostując się na krześle.
- Brzmi jak osoba która mi może pomóc w kwestii dostawania się do Punku, ona, albo Freya. Wiesz, jakoś drzwi dla mnie nie chciały się otworzyć. - powiedział również dokończąjąc piwo - No, ale my tu gadamy, a robota czeka. Nigdy nie ma się tyle wolnego czasu ile by się chciało. - rzekł wstając od stołu i podał dłoń Marcusowi - Na mnie czas, obyśmy się spotkali później
- Wiem o czym mówisz. - Markus rwóenizwstał i uścisnął dłoń - Do zobaczenia Panei Erven.
Po wymienieniu pożegnań ruszył w kierunku miejsca zamieszkania Lei. Zdawała się odpowiednią osobą do rozwiązania jego niedogodności z swobodnym dostępem do Punktu.
Pomimo dość prostych opisów i wskazówek dotyczących jej zamieszkania dotarcie tam stanowiło nie lada wyczyn. Ostatecznie udało się się trafić i przy pomocy przechodnich i zwykłym trafem. Dom Lei z zewnątrz wyglądał tak jak wszystkie inne. Jedyne co go wyróżniało od pozostałych to białe drzwi z czerwonym krzyżem. Do drzwi była kołatka ale obok ryło również okno przez które widać było sień. Zasiadał tam właśnie jeden osobnik.

Wyglądało na to, że najwyraźniej pani doktor miała gościa, nie żeby mu to specjalnie przeszkadzało. Stanął przed drzwiami i zakołotał kołatką. Puk, puk, puk. Pozostało czekać co się wydarzy.
Odgłosy z wnetrza. Drzwi otworzył siedzący mężczyzna. Zasiadał na podłużnej ławce jakby w oczekiwaniu na coś.
- Witam. Zastałem panią doktor? Panią Leę? - zapytał Erven mężczyznę zasiadającego na ławce.
- Tak. Jest w środku zaraz...
Drzwi do wnętrza domu otwarły siei w nich stanęło drobne dziewczę prowadzone przez urodziwą kobietę w dość niecodziennym stroju.


Brew mlecznowłosego na sekundę powędrowała do góry a na ustał pojawił się drobny uśmiech.
- Pani doktor Lea? - zapytał cywilnie
- Nyan. - Odparła z uśmiechem. - Nie wygladała na catię. - Dziewczę jest zmęczone i najwidocznej jakieś przeziębienie. Musi trochę odsapnąć. Nie wykorzystuj jej tak ostro.
- Dobrze. - Odparł meżczyzna. - Dziękuję za pomoc.
- Nie ma sprawy. Zajrzyj jeszcze przed wyruszeniem na kontrolę.
Osobnik wyszedł z dziewczynką z budynku rozliczając się z kobietą.
- A ty? - Zapytała chwytając się pod boki.
- Erven Sharst, badacz pradawnych, tłumacz i naukowiec. - przedstawił się krótko - Słyszałem, że może mi Pani pomóc w bezproblemowym dostawaniem się do i wychodzeniem z Punktu… - uśmiechnął się podpierając się o furtynę zamkniętych drzwi - Słyszałem również, że posiada pani szerokie uzdolnienia w dziedzinie technologii i nauki, najwyższe z obecnych naukowców, może była by Pani zainteresowana badaniami nad niecodzienną sztuką magiczną? Nie ukrywam, że byłbym ciekaw rezultatów badań.
Jej źrenice zrobiły się pionowe jak u kota. Przynajmniej na drobną chwilę. Później były już normalne. Pozostał jedynie drapieżny uśmiech. Ręką wskazała na wnętrze i zaprowadziła do salonu. Okrągły stół i 4 krzesła. Na stoliku dwa dzbanki jeden z mlekiem drugi z kawą.
Zasiadła i rzekła.
- Zamieniam się w słuch.- z jej zachowania ani miejsca nie dawało rady domyśleć się czym też zajmuje się owa kobieta. Ale jej ciekawość wskazywała że tak jak i Erwen podążałą za wiedzą.|
- Słyszałem, że może mi pani pomóc, ze swojej strony mogę zaproponować pierwszy tom traktatu o magii, dość czysto teoretycznie omówione dziedziny tego świata.. - powiedział kładąc księgę na stole - ..oraz badania nad rzadko spotykaną nie tylko w tym świecie dziedziną nekromancji. Niewiele osób pragnie zrozumieć, że nie jest taka zła na jaką się wydaje. Powiedziałbym, że to sztuka dla ludzi o… praktycznych umysłach. Ma może Pani jakiś sposób aby dla mnie, osoby dla której drzwi nie chciały się otworzyć, otwarły się?
- To tyle? - zapytała jakby zawiedziona. - By mieć dostęp na platformę będziesz potrzebował włącznika. Freya-chan ma takie bransolety. Powinny wystarczyć. Choć do tanich nie należą. - Co do księgi. Przejrzę z checią choć nie sadzę by zwykłe omówienie było w jakikolwiek sposób zaspokajajace. A co się tyczy nekromancji. Z chęcią się jej przyjrzę. Nie licz jednak na adeptkę. Magią się nie param.
- Porozmawiajmy zatem o moim skromnym wynagrodzeniu, zdaje sobie Pani sprawę, że użyczam moją wiedzę i umiejętności. Jestem pewny że dojdziemy do obustronnie satysfakcjonującego porozumienia.
- Kupca szukasz? - zapytała drapieżnie. - Jak mówiłam magia mnie nie interesuje tak bardzo jak ci się zdaje. Księgę mogę przejrzeć ale kupować jej nie zamierzam. Ale za wiedzę i umiejetności możemy się dogadać. O ile... będą one satysfakcjonujące... - dodała nalewając sobie i gościowi kawy do filiżanek. Mleko zapewne we własnym upodobaniu.
- Jak wspominałem wcześniej jestem naukowcem i nie zależy mi na pieniądzach co na… wiedzy. Proponuję uczciwą wymianę. Zaprezentuje to co dane mi będzie zaprezentować, a Pani odwzajemni się tym samym. Kto wie, może bym się pokusił podzielić moją wiedzą na temat języka pradawnych który w nieumiejętny sposób został zaprezentowany jako zdobienie drzwi wejściowych do Punktu.
- Yhym. Język pradawny i nekromancja... Niestety nie prowadzą teraz żadncyh badań którymi mogła bym się pochwalić. Jedynei kilka spraw natury medycznej. Nic ciekawego dla osób początkujacych i niewstajemniczonych więc... raczej nijak nie mam czym się odpłacić. Choć moze udział w penym eksperymencie był by swoistą nagrodą.- odapral upijajac łyk i dolewajać mleka do wciaz zbyt mocnego napitku.
- Rozumiem, pozwoli Pani że zapytam w takim razie, w czym ja mógłbym pomóc za wyjątkiem udziału we wspomnianym eksperymencie? W zamian za podzielenie się moją wiedzą z zakresu nekromancji proponuje… szkolenie z zakresu pierwszej pomocy. Co do języka pradawnych… hmmm… - Erven upił nieco gorącej, gorzkiej kawy - ...powiedzmy, że kiedyś przypomnę się o przysługę, chyba że znajdzie Pani coś pasjonującego czym warto byłoby się ze mną podzielić wtedy.. kto wie? *
- Kto wie. - zaintonowała. - Pierwsza pomoc zgoda. Co do reszty pomocy... hmm przydała by mi się pewna osoba. Mam na myśli pewne dziewczę. Brązowe włosy, nietypowe uszy i ciekawa zdolnosć. To tak poza tym. Obozuej sobie ona w lesie nikomu nie wadząc. - drapieżny uśmeich. - Nie ma to nic w spólnego z eksperymentem który jakoby ma dotyczyć wylącznei ciebie.|
- Wyłącznie mnie? Czuję się zaszczycony. Nie mniej moje przystąpienie do niego zależeć będzie od tego na czym będzie on polegał, oraz po ustaleniu stopnia ryzyka. Nie ukrywam, jestem zabieganym człowiekiem. - powiedział mlecznowłosy uprzejmie.
- Ryzyko... kto wie. - Zaśmiała się doktor. - Polegać będzie na pewnym oddziaływaniu bariery gromu i prze-testowaniu mojej teorii. Każdy jest zabiegany, ale czy pozwolisz sobie by taka okazja umknęła ci z przed nosa. - Zapytała spoglądając wymownie. - Jednak jeżeli masz inne zajęcia nie naciskam, ze znalezieniem kogos innego poradzę sobie bez większych problemów. Ten chłopak co był tu wcześniej i tak będzie musiał chwilę tutaj przesiedzieć wiec czemu nie. - Spoglądała swoimi drapieżnymi oczami.
- Wygląda na to, że znalazłaś już idealnego kandydata do eksperymentu.. - zaśmiał się Erven - ..ale wracając do spraw nekromancji. Jeżeli ma Pani chwilę czasu możemy zaczynać.
- Czas mam lecz miejsca brak. - odparła uznając jego odmowę przystąpienia.
- Zawsze możemy się udać na dół i nie niepokoić bardziej zabobonnych mieszkańców Punktu. Powinna tam nadal stać moja karoca. - zaproponował nekromanta.
- Przystaję na tą propozycję.
- W takim razie proponuję wziąć notatnik. - powiedział z uśmiechem i niedługo potem byli już na dole, gdzie nadal stała koścista karoca.
- Proszę, oto moja karoca. Trochę toporna, ale nadal opracowuję metodę wiązań ektoplazmatycznych. Ciężki kawałek chleba… ale wracając do prezentacji…
- Sura s’sharin… - wyseptał nekromanta, a jego ciało zmieniło się w dym wolno falujący na wietrze. Dobył miecza i szepcząc coś pod nosem i on zmienił się w dym, lekko zgniłozielony dym. Wbił miecz w ziemię, o dziwo ostrze zdawało się przenikać, nie rozsuwać ją jak by miało to miejsce normalnie.
- ...pierwsze zaklęcie jest defensywne. Poprzez przesunięcie w równoległy wymiar śmierci jestem niewrażliwy na ciosy, przechodzą jak przez dym. Drugie, ofensywne do bliskich starć. Ostrze służy jako kondukt między tym światem, a Stygią wysysając życie z trafionego przeciwnika i jeżeli nie zostanie przekierowane odsyła je właśnie tam.
Jego oczy zabłysnęły zielenią kiedy wznosił powoli dłonie ku górze powoli i z namaszczeniem intonując
- Im nathurna, maya nagosh. Im naeynma, maya ruklan. Ivaim nathur… - pod jego stopami i wokoło niego w promieniu kilku metrów zaczęła się unosić niska gęsta mgła z której zaczęło się wygrzbywać jakby z ziemi tuzin szkieletów i cztery zombie w różnym stanie rozpadu. Chwile później nieumarłe sługi stały czekając na rozkazy, a mgła się rozwiała.
- Zaklęcie przyzywające czyste mięso armatnie. Szkielety doskonale nadają się do tego, podobnie jak zombie, tylko te drugie można wykorzystać do bardziej precyzyjnych prac. Życie to nie tylko wojna. - pstryknął palcami i szkielety się rozsypały tworząc kupki kości i czaszek, a zombie zaczęły ze sobą walczyć. Erven uśmiechnął się na ten widok.
- W moim świecie byłem potężniejszy, tutaj muszę się wszystkiego uczyć na nowo… ale dość tej dygresji.. pomyślmy o czymś praktycznym. Może wóz dwukółkowy? Powinno starczyć kości…
W między czasie zombie naparzały się na pięście, nogi i zęby jak tylko dało radę by powalić swoich przeciwników.
- Choć może najpierw zakończmy ten cyrk… - tłukące się zawzięcie szkielety przestały swoje nieumarłe zawody i staneły równo jeden obok drugiego, by po chwili paść bez życia. Mag z kolei uniósł jedną dłoń wnętrzem ku górze, jej palce rozszczepione.
- Niestety nie mamy świeżych ciał, to zombie będą musiały wystarczyć… - po czym zaczął coś mamrotać i dało się słyszeć niedający się pomylić z niczym dźwięk pękających mięśni, skóry i ścięgien. Tak oto na miejsce czterech zombich stały cztery nowe szkielety które odeszły do kupek kości i rozsypały się tak jak one.
Erven zaczął z kolei pleść niewidzialne nici w powietrzu mamrocząc, a kupki kości zaczęły się ruszać...
- Arakhashin nassharin esh nanesh yuash. S'serin... - pod koniec zaklęcia na miejscu grupy szkieletów stał dwukołowy powóz, taki jak te używane przez wieśniaków do transportu siana, słomy, czy nawozu.
- Słodka inżyniera - powiedział z zadowoleniem - ..szkoda by było gdyby kości się marnowały prawda?
Zaśmiał się radośnie ze znanego tylko sobie powodu, po czym spojrzał na Leę. Jego oczy zdawały się błyszczeć.
- Jest jeszcze jedno… nie do końca przyjemne zaklęcie, ale je najlepiej doświadczyć na sobie żeby je zrozumieć i poznać… pokusiłabyś się na ten.. eksperyment? Przerwę je po chwili, o to się nie martw. Nigdy nie zabiłbym tak pięknej kobiety, a przyznam, że przydałaby mi się informacja zwrotna…
- Mrrr. Czemu nie. - Odparła rozpośrerając ręce. Jej wzrok i emocje.. wszytko pod kontrolą. Nawet cały spektakl nie wywarł na niej zniesmaczenia.
- Niech tak będzie… - Erven wskazał ją dłonią i powiedział obojętnie - Ezar n’kher, ne shashn
Mogła poczuć jak paraliż obejmował całe jej ciało, włącznie z płucami odcinając dopływ powietrza. Erven uśmiechnął się szeroko podziwiając swoje dzieło, jeszcze nie używał tej techniki na istotach ludzkich. Po chwili zdjął z niej to zaklęcie, pozwalając jej odzyskać władzę nad mięśniami i… dopływem tlenu.
- Jakieś wnioski którymi chciałabyś się podzielić? Z chęcią przyjmę każdą konstruktywną krytykę.
- Eche. Czegoś brakuje. Finezyjności? Poza tym ciekawa sztuka. - odparła pogrążając się w rozważaniach. - Pierwszą pomoc przedstawię Ci już w moim gabinecie. O ile to juz wszstyko?
- Na tą chwilę, tak, ale to jeszcze nie koniec tego co zamierzam osiągnąć. Pytanie. Wybrałabyś się ze mną pod Barierę? Z chęcią przyjże się jej z bliska, a w drodze mogłabyś mi opowiedzieć o tym eksperymencie o którym wspominałaś… stoi?
- Eksperyment dotyczy bariery. - zaśmiała się. - Cóż jeśli chcesz możemy się tam wybrać.
- Bariera interesuje mnie jako nietypowe zjawisko o którym tylko słyszałem. Nigdy wcześniej nie dane mi było spotkać bariery na tą skalę. Wręcz brzmi jak eksperyment który poszedł źle, doprowadził do anomalii. - mówił mag idąc krok w krok z naukowcem w kierunku bariery - Jeżeli dałoby radę się tam przedostać… tak, to mogłoby rzucić więcej światła na całą sytuację. Powiedz mi, co wiesz o tej barierze i na czym właściwie ma polegać ten eksperyment?
- Cóż to ździebko skomplikowane. - Uśmiech naukowca - Polega na rozszczepieniu warstwowym faz energetycznych bariery w celu sprawdzenia możliwosci przejścia przez pojedyncze warstwy. - Drapieżny uśmiech. - Co się tyczy samej bariery to stwierdziliśmy razem z Freyą że jest to pulsacyjna bariera energetyczna. Jakim cudem przepuszcza zwierzęta nie jest jasne, jednak obiektów nieożywionych i ludzi nie przepuszcza. Co do pozostałych tez moja brzmi tak. Stworzono barierę elektryczną zapewne przekształciła się ona w animalię, którą możemy teraz podziwiać.
I tak rozmawiali jadąc karocą którą prowadził szkielet. Niedługo później byli już na miejscu, przed barierą.
- Czyli jednak jest to najprawdopodobniej anomalia… - powiedział Erven przyglądając się barierze gtóra pięła się w górę przed nim - ..interesujące, a czy rozszczepienie fazowe nie jest niebezpiczne dla zdrowia? - zapytał wychodząc z karocy i przytrzymując drzwi dla Lei.
- Cuz to dróga częsc eksperymentu. - uśmiech. - Choć nie bedę rozczepiać ciała tylk obarierę.
- Nie mniej ryzykowne… - powiedział Erven po czym ruszył w stronę Bariery mrucząc zaklęcie pod nosem by oblec się w dym. Zamierzał spróbować przejść przez barierę używając Tarczy zza zasłony
Szedl prosto i tak jakby trafił na ścianę. Nas zabolał od niespodziewanego uderzenia.
- Zapomniałam wspomnieć że magia również nie działa. Nawet “wymiar wróżek” nie dał rady się przedostać przez nią. - dodała pani doktor.
- Cóż, teraz mamy całkowitą pewność co do tego - stwierdził Erven po czym zaczął wygrażać Barierze pięścią mówiąc po nosem “Jeszcze tu wrócę!”
Obrucił się do dziewczyny i powiedział
- Wracajmy, chyba, że masz tutaj jakiś interes? Z chęcią bym zaczął nasze małe szkolenie jeżeli nie masz nic przeciwko..
- Możemy racać chyba że zmieniłeś zdanei co do eksperymentu. - Krótkei spojrzenie i powrót do karety.
- Hmm.. jeżeli byś zgodziła się na małą kolację, rozważyłbym przystąpienie do eksperymentu. Tylko pytanie pozostawało, jak się uda to jak mnie ściągniesz z powrotem będąc po drugiej stronie lustra? - odparł przyjemnym tonem mag. *
- Nie sądzę by się udało. - Drapieżny uśmiech - Ale badać trza. A co do nagrody... cóż o ile będziesz w stanie dotrzeć na nią tego wieczoru. Bo później nagroda nie bedzie już ważna. - Typowe podejście naukowca.
- O ile mnie Bariera nie wykończy to będę w stanie. - odpowiedział Erven. - To jak? zaczynamy?
- Daj mi chwilę. - Powiedziała jej oczy zwężyły się jak u kota.
Nie wiedzieć skąd wyciągnęła dziwną rękawicę i operowała w powietrzu tuż przy barierze. Bariera falowała w miejscu w którym wykonywała swoje ruchy. Chwilę później część bariery tak około 3 m. średnicy od punktu eksperymentu rozwarstwiła się. Wyglądało to jakby lita ściana rozdzieliła się na kilkanaście mniejszych , grubości karki papieru.
- W sumie jest ponad 20 warstw - stwierdziła obojętnie. - To dopiero ciekawe. Pytanie jak zareaguje na przebicia... - drapieżny uśmiech.
- Solidna robota.. - skomentował Erven po czym podszedł do bariery, podniósł drobny kamień i rzucił nim z małą siłą w rozwarstwioną barierę. Jakby kamień przeszedł, to może i on również.
Kamień przeleciał kilak warstw a później o wiele szybciej wrócił do nekromanty o mały włos nie trafiając go w głowę.
- To rozwiązuje sprawę naszego eksperymentu. Przechodzenie teraz przez Barierę zagraża życiu. Tak odepchniętego człowieka to o połamane kości się prosi. Wracajmy. - zauważył Sharsth kierując się do karocy, otwierając do niej drzwi i stając z boku - Trzeba dopracować teorię. Swoją drogą, moja droga, kiedy chciałabyś zacząć szkolenie?
- Obojętnie. - Odparła - Gdy znajdziesz chwilę, ale o kolacji możesz zapomnieć. - Zażartowała całkiem poważnie. Ach ci naukowacy.
Erven zaśmiał się po czym spojrzał na kobietę z ognikiem w oczach
- Szkoda, wielką szkodą byłoby pozwolić pięknej kobiecie jeść samej w wieczór taki jak ten… o której mogę Cb odebrać? A szkolenie możemy zacząć od ręki. Nie ukrywam, polubiłem twoje towarzystwo. - mrugnięcie.
- Ach cóż za amant. Za naukę weźmiemy się po powrocie. A wieczorem... zapewne będę zajeta swoimi badaniami które trzeba “Dopracować”. - zaintonowała. - Nie mniej umowa to umowa.
- W takim przypadku przyjdę po Ciebie wieczorem, powinno starczyć mi czasu by załatwić kilka drobniejszych spraw którymi muszę się zając. - mówił jak jechali w drogę powrotną do Punktu obserwacyjnego - Jest coś w czym mógłbym pomóc w Twoich badaniach?
- Emm - Chwila zastanowienia - lokaj... nie mam robota od Freyi. Hmm. Dziewczę... o tym już wspominałam. Nitro! Hmmm. A może jednak nie. Iryt.. nie. Reaktor. O to może być dobre na “zabicie” nudy. - Uśmiech naukowca. - Cóż nie do końca moja broszka ale, niech będzie. Jeden okaz powinien wystarczyć. Co zostało jeszcze z badań. Próbki krwi, egzemplarz O0024GZ, “plastusie” i tabu. Ach no tak jeszcze trochę tego zostało. - Zaśmiała się w duchu.
- Niedługo dojedziemy do Punktu, chcesz zapoznać się z podstawami pradawego który służy jako dekoracja drzwi wejściowych? Niestety w tej konfiguracji to czysty bełkot, ale kilka słów i zdań daje rade się z tego wyłuskać.
- W sumie. Dal urozmaicenia rozmowy. Ale na profity z tego nie licz. - Zaśmiała się tym razem zwyczajnie kobieco.
Erven uśmiechnął się przyjaźnie do kobity. Reszta drogi spędzili na mniej niż bardziej zobowiązujących rozmowach dla zabicia czasu, a kiedy dotarli na miejsce wyszedł pierwszy i przytrzymując drzwi pomógł jej wyjść z karocy. Niedługo potem byli przed drzwiami wejściowymi przy których to mag gładząc symbole dokonywał ich tłumaczenia
- Ten symbol ‘Eivt’ oznacza tyle co ptak, w połączeniu z tym symbolem.. - tu wskazał na oddalony symbol - ..oznaczały ‘Eivete’ czyli latać. To zdanie.. - przesunął po symbolach muskając je palcami jakby były czymś cennym - ..nie ma większego sensu, szyk zdania jest zaburzony, a brzmi ‘Weft oghan ne jash shon ne nwehal nin’. Ten czyściec szukać biały cień dom. Gdyby zmodyfikować te dwa symbole i zmienić ułożenie tych dwóch dostalibyśmy ‘Weft ne jarosh oghan shon n’nin nwehal’. Ten wśród starszych jest poszukiwaczem domu białych.
Spojrzał na nią z uśmiechem po czym powiedział
- Te cztery symbole same w sobie nie mają sensu, to przyimki i zaimki, ‘prze-’, ‘-yć’, ‘przy-’ i ‘-eć’. Język pradawnych jest inaczej sformułowany niż nasz, ale ten symbol z tym oznacza tyle co Akh-ylon, czyli ‘konstrukt’, lub ‘stworzyciel’ w zależności od kontekstu.
- Dla smaczku, mogę powiedzieć, że język który używałem podczas moich czarów to właśnie uproszczona forma pradawnego. mam jeszcze jedno zaklęcie, ale niestety nie mam obiektu by je przedstawić ‘Elsuul’ czyli ‘oczyszczenie’. Bardzo uniwersalne, jeżeli mogę powiedzieć. Nie dość, że zwalcza choroby, infekcje, trucizny i toksyny to również jest skutecznym środkiem antykoncepcyjnym. Taka poboczna nie zamierzona zdolność... ale wracając do pisma dokoracyjnego…
- Mamy tutaj również słowo ‘Akh-ylon które w wolnym tłumaczeniu znaczy tyle co ‘konstrukt’ lub ‘stworzyciel’ zależnie od kontekstu, jednak tutaj występuje samotnie co nie ma sensu. W połączeniu z ‘zaerh’ dałoby ‘Akh-loth zaerth’ dałoby ‘stworzyciel wszelkiego życia’, dość częste określenie poetyckiej nazwy wody. Jak widzisz, pradawny polega w głównej mierze na kontekście i rozbudowanym słownictwu. Ciekawym jest słowo demon, które brzmi podobnie w języku pradawnych, a brzmi ‘deavon’ i tłumaczy się je luźno jako ‘sługa’, ‘pomocnik’.
- Może i niewiele tego w tych rycinach ozdobnych, ale zawsze coś. Ciekawi mnie tylko kto je wykonał… hmm…
Spojrzał zaciekawionym spojrzeniem na naukowca.
- Może wrócmy do Ciebie? Nie ukrywam, że zżera mnie od środka możliwość nauki pierwszej pomocy.. Szanujący się naukowiec powinien znać chociaż podstawy wielu dziedzin, prawda? Jestem pewny, że pod Twoim okiem w niedługim czasie będę iście wykwalifikowanym medykusem.
- Owszem. Ruszajmy a te wzory jakoby runy to mech. - Zaśmiała się delikatnie. - Dziwna odmiana która rozrasta się i przyjmuje takie też kształty.Choć ciekawe że to właśnie w słowa się układają a nie konstrukty.
Dotarli do domu pani doktor i przechodząc przez kilka pomieszczeń dotarli do typowego gabinetu lekarskeigo.
Na stole leżał denat... cóż w końcu trzeba na czymś się uczyć.
- Tylko niech nie wstanie. - Zaśmiała się spoglądając na maga i przysuwając bliżej tackę z narzędziami. oraz podłącząc dziwne urządzenie tuż na mostek. Krew w organizmie trupa zaczęła płynąć, a serce bić. Nie było tylko reakcji pochodzących od strony umysłu.
- Jak mniemam wewnętrzna budowa organizmu jest ci znana?
- Podstawy tego jak człowiek jest zbudowany i jak działa jest podstawą sztuki nekromancyjnej. - odparł z uśmiechem mlecznowłosy
- Hmm. Wiec będzeemu musieli omówić odpowiednie schorzenia i pozostałe szczegóły. No upiekło ci się, dziś nie będę wyciągać twoich organów. - Uśmiech naukowca.
Doktor rozkroiła denata i na wciąż pulsujacym organizmie zaczęła wskazywać wybrane elementy.
- Moje organy czują się nieszczęśliwie - odpowiedział z uśmiechem nekromanta po czym przybliżył się i następnie szkolenie minęło spod znaku interesującego tłumaczenia poszczególnych chorób, ran i sposobów ich opatrywania. Postronni gdyby jacyś byli mogli by całe to szkolenie uznać jako coś więcej niż zwyczajną pierwszą pomoc i by się nie mylili, bo to było szkolenie pierwszej pomocy urozmaicone elementami wyższej medycyny.
Minęło pare godzin, zbliżał się wczesny wieczór kiedy szkolenie dobiegało końca.
- Jesteś wyśmienitą nauczycielką… mogłbym poprosić o jakiś certyfikat, albo chociaż referencje do Fridricha ze Stolicy? Jestem podróżnikiem, ale im dłużej tu jestem tym bardziej kusi mnie by tu zostać...
- Moje referencje raczej na nic się zdają. - Odparła spogladajć przez okno. - Tam na dole raczej nie wielu o mnei słysząło to też nie mam zbytniego autorytetu. Nie to co tutaj.
- Zawsze mogę zanieść dobre słowo o Tobie do stolicy. Kto wie, może nawet sprawię, że nawiążesz korzystną współpracę z którymś z tamtejszych medyków? Nie mniej nie powinnaś się tak niedoceniać, świat jest mały. Jak jeszcze o Tobie nie słyszeli to usłyszą. Zawsze też mogę zabrać twój list do medyków w stolicy. - powiedział puszczając jej oczko
- Ech. Referencje... Co? Łatwiej kontakt i uznanei zdobyć. - Powiedziałą to co siękłebiło w umyśle obojga. - Ach. Niech stracę ale nie opowiadaj im zbytnio o mnie.
Wyciągnęła z szafki laboratoryjnej kartkę i długopis. Zapisała coś na niej i jakby zdając sobie po chwili sprawe że i tak nikt tego nie odczyta dodała odcisk szminki pod podpisem.
- Takei cuś? - Zapytała przekazujac list. - A le w zamian. - Uśmeich ni to naukowca ni to kobiecy. Raczej taki tajemniczy. - Chciała bym twój włos. Wiesz badanai strukturi i tym podobne. NAno maedycyna w moich stronach tak to się zwalo.
Erven szybkim rzutem oka zapoznał się z zawartością listu i zręcznie zwiną go w rulon chowając do tuby na zwoje. Po czym spojrzał na kobitę-naukowca i z trudnym do odgadnienia wyrazem, i z uśmiechem odpowiedział.
- Będę wyjeżdżał na chwilę i już chcesz pamiątkę po mnie? - po czym sięgnął do czupryny i wyrawał jeden z włosów, i jej podał - Trochę zgłodniałem, może kolacja? Chciałbym się jeszcze nacieszyć Twoim towarzystwem nim ruszę do stolicy.
Włożyął otrzymany włos do próbówki i położyła na blacie.
- W sumei. Także zgłodniałam ale nie myśl sobie ze to w nagrodę. - Uśmeich. - Pizza czy moze coś baridzje wyrafinowanego? - zapytała zakłądajac na swój stroj szal.
- Nigdy nie jadłem pizzy, więc mogę spróbować. Skoro polecasz musi być dobra. - odparł z uśmiechem Erven.
Pizzeria wypełniona była po brzegi ale udał się znaleźć jeden odosobniony stolik na zewnatrz pod gwiazdami.
Zamówienie wybierane przez sama panią również przybyło po ściśle ustalonym czasie.

- To jedyna zaleta tego miejsca. Wszystko po staremu i wszystko co najlepsze musiało się tu znaleźć. - stwierdziła z uśmiechem zadowolenia - A ze i o składniki nie trudno to przemysł gastonomiczny przyjął się idealnie. Z pozostałymi gorzej ale... - Ugryzła kawałek wyśmienitego dania ciągnąc za sobą nitki sera. - Ten smak łagodzi smutki.
Mężczyzna podążył za przykładem Lei biorąc kęs nieznanego mu dania i… musiał przyznać że było dobre. Nietypowe w smaku, chociaż brakowało w nim mięsa to i tak było dobre.
- Wyśmienite.. - stwierdził po chwili kiedy przełknął kęs pizzy - ..kolejny powód dla którego mógłbym tutaj zostać na dłużej. Dobre jedzenie i dobre towarzystwo.. czego chcieć więcej? *
- Dokładnie... - Uśmeich zadowolenia.
Kolacja minęła w miłym towarzystwie i przy rozmowach o raczej ogólnej tematyce.
Po jej zakończeniu Erven jeszcze odprowadził kobietę pod drzwi po czym ruszył w swoją drogę w kierunku ratuszu mając nadzieję że pora nie jest najwcześniejsza.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 07-06-2014, 17:35   #43
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Jenny pod barierą gromu.

Wylądowali niespełna kilkadziesiąt metrów od wielkiej kulistej strefy połyskującej łukami elektrycznymi. W tamtym też miejscu osobnik upuścił Jenny na ziemię i przyglądał jej się dłuższą chwilę.
- Confirming personality. Error. Reiteration... - Osobnik w cyberzbroji wciąż spoglądał na Jenny. - Error. - Stanął wyprostowany. - Błąd namierzania podałeś złą lokalizację. Nie wiem. To nie ta osoba.
Dziewczyna była w szoku. W pierwszej chwili myślała, że to był ktoś z federalnych. Oni mieli tyle tajemnic, że i taki skafander mógłby przejść.
- Obywatel N56 H179 G512 - wyrecytowała w pierwszym odruchu - podnazwa Jenny, kryptonim Scarlett Star… nie ta? - urwała słysząc głos - to miło, ja jestem niewinna - uniosła jeszcze ręce do góry.
- Przedstaw cel. Terget! Rozumiem. A więc to był błędny odczyt. Blond włosy, biały strój, błękitne bransolety. Miano Alex. Zdolność uskok przestrzenny. Yhym. Namierzaj. Localization! - zbroja spojrzała w kierunku Jenny. - Wybacz. Pomyłka. Target Found. Żegnaj. - Zbroja się odwróciła i podskoczyła w powietrze a raczej wystrzeliła jak pocisk zniknąć parę merów po skoku.
- Ej! - krzyknęła Jenny chcąc zatrzymać najprawdopodobniej jakiegoś robota. A może to był człowiek? Było jednak za późno.
- No rzesz… - dziewczyna zaklęła szpetnie pod nosem - zostawił mnie, zabrał i zostawił! - wykrzykiwała grożąc ręką powietrzu w którym niedawno była postać. Zła rozejrzała się dookoła by w ogóle zobaczyć gdzie jest. Może da jej to jakiś punkt odniesienia co ma ze sobą począć.
Za plecami olbrzymia sięgająca nieba energetyczna ściana przez którą spokojnie wędrowały ptaki i poruszały się rośliny. Jednak nie dało się przez nią przejść. Dookoła trochę roślin,w oddali las i wieża. A raczej pionowy pas na horyzoncie dostrzeżony tylko dla tego że miał białą barwę i znikał gdzieś na niebie.

No i oczywiście Szlak. prowadzący tylko w jedną stronę druga byłą już za barierą.
Dziewczyna westchnęła i nie widząc czemu miała by nie iść, poszła szlakiem przed siebie. Poprawiła tylko gitarę i swój plecak i ruszyła drogą którą była w stanie.
Po godzinie drogi dotarła w końcu do pionowego filaru, czy może wieży. W każdym razie było to dość wąskie o kształcie walca średnicy 5-7 metrów. Było na nim coś jeszcze tabliczka z napisem Punkt Widokowy.
- O - stwierdziła Jen widząc napis - a więc dostałam się tutaj szybciej niż chciałam… - dziewczyna w duchu uradowała się, że ma jeszcze szansę spotkać Ervena wraz z resztą. Ciekawa była cóż takiego porabiają i jak zareagowali? Teraz nie mogła o tym myśleć, była sama i musiała sobie poradzić. Dziewczyna obeszła wierzę aby odnaleźć wejście.
O dziwo było wejście. Choć odkryła je przypadkowo. W wyżłobieniach, hieroglifach było coś od czego tatuaże Jen zalśniły. Jedna ze ścian wierzy się uniosła i pokazała techniczną windę... nie pole teleportacyjne.
Takie cudeńka mieli bodajże w innym mieście. Nie u niej. Słyszeć jednak, słyszała o czymś takim. Bardziej jednak od znalezienia wejścia dziewczynę zainteresowała reakcja jej elekto-tatuaży. Nigdy wcześniej nie widziała by świeciły. Może miały nawet taką opcję, a ona o tym nie wiedziała? Zastanowić się nad tym można później. Teraz trzeba przejść skorzystać z przejścia i zobaczyć w końcu jak to jest.
Krok do środka. Drzwi się zamknęły. Nastąpił błysk w którym cząsteczki ciała się rozpadały. I znów powracały na identycznej platformie na środku jakiegoś placu. Okrągły kamienny plac, kamienne ławki, kamienne domy ozdobione szyldami, światłami. Wszystko wyglądało jak kolorowo. Ludzie wyglądali inaczej niż ci w Lofar.



Wyglądali nowocześniej. Słuchać było muzykę, śmiechy rozmowy. Miasto zdawało się być większe niż Lofar, choć środek placu stanowił centrum miasta to nie był to najwyższy punkt.
Jenny poczuła się odrobinę bardziej jak w domu… chociaż wcale nie była pewna czy chciała tam wracać. Z zadowoleniem rozejrzała się po okolicy po czym podeszłą do jednego z przechodniów.
- Hej, gdzie tutaj jest coś na wzór karczmy? Albo może punktu informacyjnego? Właśnie tu zawitałam i chciała bym dowiedzieć się kilku rzeczy - zagadała przyjaźnie.

- Informacja. Tamtą ścieżką. O widzi pani kiosk. Tam można pytać. Ja też dużo wiem o tym miesicie. - Pochwalił się chłopiec. - A jeżeli szuka pani coś do jedzenia to... restauracja, knajpa lub jakiś bar. To będzie za szwalnią w stronę granicy. Tamtędy aż do skraju platformy. Później w prawo. - odparł z uśmiechem.
- Dzięki. Swoją droga Jenny jestem. Skoro wiesz sporo o tym miejscu to opowiesz mi o nim? - dziewczyna zagadała chłopca. Skoro już się pochwalił to czemu nie?
- A co chciała by pani wiedzieć? - Zapytał rozglądając się po okolicy.
- Ciekawostki? Kto tutaj przewodzi, czy da się zarobić na graniu i może coś o naukowcach? Słyszałam, że takowi tu są.
- Ciekawostki. Nie ma tu taj władcy. Teraz jest niezależny bo nikt nie wie jak się tu dostać. - Uśmiech. - Droga sama wybiera kogo wpuścić. Naukowcy prowadzą badania prze pani. Uczą się tego świata i budują wszystko do początku. Tak mówiła Mai. Zarabiać muzyką? A to nie przyjemność grać? - Zapytał lekko zbity z tropu - Grają tu dużo. Dużo muzyki pięknej muzyki. Są też zawody. Śpiewają ci którzy chcą i dobrze się bawią. - Widać chłopak znał jedynie ogólniki ze świata tutejszej muzyki.
Jenny skrzywiła się słysząc, że nikt tutaj nie podjął odpowiednich kroków by zadbać o swoje zarobki. Nie mieściło jej się w głowie, że nie zdarzyło by się by ktoś docenił kunszt czyjegoś fachu. Przecież odmawiając grania dla gawiedzi za darmo któryś w końcu odkrył by, że ludzie bez muzyki długo nie wytrzymują.
- Może i przyjemność ale z czegoś trzeba żyć - odpowiedziała tylko chłopcu - dobra idę sprawdzić ten kiosk - Jenny udała się we wskazanym wcześniej kierunku. Zamierzała powtórzyć pytania gdyż chłopiec był mało szczegółowy. Poza tym dobrze by było znaleźć też miejsce na ewentualny nocleg i dowiedzieć się jaką walutą tutaj płacą oraz jakie są metody zarobku w tym całym punkcie widokowym. No i oczywiście jak opuścić to miejsce.
W kiosku przesiadywała starsza pani i przyjaznym wyrazie twarzy.
- Skarbeńku ciekawostek poszukujesz. To posłuchaj. Jesteśmy nad ziemią a przy górnej granicy tego świata. Można się wzbić jeszcze setkę, dwie wyżej ale nie więcej. A nad ziemią jesteśmy jakieś 50 000 metrów. Miasto ma kształt okręgu i stanowi platformę. Z ziemia łączy nas jedynie ta wąska ścieżka zwana “Filarem”. Z ciekawostek jeszcze jest to że nie widać nas z dołu i nie dla każdego otwierają się drzwi do tego miasta. Co do spraw o które pytasz... nie ma tu władzy a jedynie ogólnie rozumiane zasady. Czasem zbierze się bardziej ambitna grupa która coś zarządzi ale dzieje się to rzadko. Przez ambitnych mam na myśli tych bardziej szanowanych. Między innymi naukowców. Siedzą w sowich pracowniach i majstrują nad dziwnymi wynalazkami. Ostatnio zdaje się mówili o strojach do latania. Ach takich osób się nie zrozumie. Z muzyki daje się radę wyżyć ale bogactwa się nie zbije. Stwierdziła staruszka. - Trochę więcej można wygrać jak się udział w zawodach bierze ale takie raz na miesiąc, raz na dwa się dzieją. Ze zwykłego grania raczej tylko w karczmach się zarabia. Co do noclegu to mamy tutaj hotele i izby, a jak ktoś bogatszy bo może i domek sobie kupić. Drogi bo drogi ale nie opodatkowany. Ho ho. Waluta taka jak w unii. Nowa by biznes spóła. O prace trza popytać na bieżąco bo nie wszystkie się długo utrzymują. Badacze płacą za pomoce, inni zbierają się w grupy na jakieś “wypady”. To te popularniejsze. Czasem szwaczek potrzeba, czasem kucharek i się kręci obieg monet. Jak się weszło to już łatwo wyjść. Zależy czy jest siew depresji czy nie.
- Ha! Dziękuje bardzo, to mi coś mówi…- wysokość nad powierzchnią ziemi niemal jak u niej, tylko inny sposób lewitowania - powiedz mi jeśli mogła byś co wy wiecie o barierze gromu? - zainteresowała się dalej Jenny.
- Panienko. To bariera nie do przejścia jeno naukowcy ją badają bo jest jakoby niezwykła. Ich trza o szczegóły pytać. - Pogodny uśmiech.
- Ooo… a gdzie ci naukowcy co? Z chęcią dowiedziała bym się co tam wyczytali z tych swoich badań… - Jenny podrapała się po głowie - a ten… no, mieszkanko niewielkie wykupić to do kogo się zgłosić? - zapytała jeszcze czując, że chyba przytłacza staruszkę swoją potrzebą poznania miejsca.
- Naukowcy w swoich pracowniach. Ale każdy gdzie indziej mieszka. Dobrze się składa panienko bo domy w ratuszu o tamtek widać jego wierzę. Dziwny to cusiek budynek tak dziwnie wygląda. Tamtek też kupić można mieszkanka i... tam też dowiedzieć się można kto gdzie mieszka.
- Wielkie dzięki - uśmiechnęła się Jen - czy coś chcesz ode mnie w zamian za informacje?
Starsza pani była o tyle miła, że nie chciał niczego w zamian. Cóż i tacy ludzie się zdążają, ku zadowoleniu Jenny. Dziewczyna udała się do wskazanego budynku. Miała tyle informacji do zdobycia… musi sobie jakoś poradzić skoro nie ma wsparcia męskich ramion. Nie żeby ich potrzebowała aż tak bardzo. Na razie to musiała się dowiedzieć co za blaszak ją zabrał i dać mu popalić następnym razem. Ratusz, ratusz, ratusz. Tam trzeba dotrzeć i wypytać o wszystko… i może kupić mieszkanie… może będzie ją stać.
- Mieszkanie... nie mam określonych wytycznych.. - stwierdziłą dziewczyna zajmująca się ratuszem.

- Zdaje się że 100 monet to rozsądna cena. - Stwierdził przeglądając leżące na biurku papiery. - trzeba jeszcze wypełnić tą kartę - podała zapisaną karteczkę, dość niewielką. Podstawiła również pióro i inkaust
Imię:
Miana (wszelkei możliwe):
Zajęcie/zawód:
Preferowana lokalizacja domostwa:
Podpis:

- To jest dokument zatwierdzający posiadanie lokum i jednocześnie pozwala mi na wskazanie pani domu gdyby kto pytał. - Wytłumaczyła.
Zapisaną kartkę wpięła do pozostałych w segregatorze i dokonała wpisu w rejestrze.
- Naukowcy... Pan Fryderyk mieszka... idzie się na wprost po wyjściu z Ratusza aż do końca platformy a później w lewo i lub prawo. Gdzieś tka jest szyld z piorunem. Doktor Freya w przeciwnym kierunku. Jej budynek jest różowy, z mlecznym zaciekami. Doktor Lea mieszka na zachodzie również przy skraju platformy. Pan Markus mieszka na wschodzie w piwnicy. Znaczy w niższych poziomach platformy. Jego dom jest gdzieś niedaleko, tyle że raczej trudno go tam spotkać.
Jenny wypełniła papierek podając dodatkowo swoja artystyczną ksywę Scarlet Star, podając się za muzyka i nie precyzując gdzie miała by mieć swoje domostwo. Wpłaciła pieniądze i pierwsze co zrobiła to udała się w miejsce gdzie miała w końcu swój zakątek.
Dom znajdował się w uliczkach odbiegających od głównej prowadzącej na wschód.

Schodki prowadziły na drugie piętro gdzie zgodnie z opisem przydzielone były jej trzy pokoje i ubikacja. Dom jak i pozostałe w tej okolicy były białe i dość surowe. Jednak jak uprzedziła dziewczyna z ratusza: “Kupno oznacza na własność wliczając w to renowacje.” Jedyne sprzęty jakie były już na wyposażeniu to łóżko, wygodniejsze niż te drewniane prycze, stół i krzesła, zwyczajne oraz bala na wodę.
Jenny się zachwyciła. Stwierdziła, że to jedno z najładniejszych miejsc jakie posiadała. Jej miasto nie umywało się do tego cudeńka. Coś w tym zwyczajnym domku przykuło uwagę dziewczyny na tyle by uznała je od razu za własne i przytulne. Zostawiając wszystkie niepotrzebne bambetle gdzieś na podłodze runęła na łóżko i pozwoliła trochę zmęczonym nogom odpocząć. Odpłynęła na pół godziny tylko po to by zerwać się z łóżka i stwierdzić, że potrzebuje pieniędzy. Chodząc w kółko i zastanawiając się co powinna z tym faktem zrobić ułożyła sobie plan dnia:
- zjeść coś
- zdobyć informacje jacy muzycy są popularni (zapewne barman czy kto tam jedzenie wydaje będzie miał info)
- przejść się do naukowców i popytać czy nie potrzebowali by pomocy
- dowiedzieć się co wiedzą o barierze
- pójść spać
Dziewczyna się wyprostowała zadowolona z planu i wyruszyła bez gitary i reszty sprzętu na spacer do najbliższej restauracji lub innej jadłodajni. Tam zmówiła jedzenie takie by starczyło jej pieniędzy i rozpytywała kto przoduje w popularności muzyków.
- Muzyków... Jeśli o nich chodzi to zapewne siostry Neptunie.
- Ale jeszcze jest ta nowa... no Goth Loli. Jakoś tak.
- No tak ale jej muzyka raczej mi nie odpowiada.
- A słyszeliście o tej grupie ślicznotek. No te Słodycze
- Cukiereczki - zaśmiał się właściciel. - Tak nowe i bardzo urodziwe. Nie zapominajcie także o Sliping Rain.
- Deszczowe dziewczę. Jej muzyka jest spokojna ale jakoś tak
- ... przygnębiające - Oddał inny osobnik.
- Gdyby jednaj jej dopomóc. - Podchwycił jakiś bardziej ambitny klient. - Jakby zagrała coś bardziej wesołego to możne i by przegoniła siostry.
- Gdyby... może. Ale są jeszcze inne osoby które z chęcią by je przegoniły. Choćby Koko.
- Chcecie mi powiedzieć, że same dziewczyny tutaj śpiewają?! - Jen nie wytrzymała w końcu - nic, żadnego faceta?, null? Co to ma być? - wyrzuciła ręce do góry pod wpływem emocji a zaraz pięściami uderzyła o stół - same kobiety… - szepnęła - przecież to gniazdo żmij… jak ja mam przetrwać?
Grupa wybuchła gromkim śmiechem.
- Faceci też czasem śpiewają, ale nie pod publikę. -Odparł szef restauracji - A każdy facet zaśpiewa po kilku głębszych. Ha ha.
- No słoneczko jeno jeszcze 3 kufelki i my śpiewać zaczniemy.
- A wracając do muzyków. Czasem ku aplauzie wyjdą odśpiewają swoje i znikną w tłumie. To dziewczyny głównie tu rywalizują. Facetom bardziej w smak rywalizacja siłowa. Sport, walki, wyzwania. O panienko pewnie nie słyszałaś o skoku wiary. Wyzwanie dla szermierzy. Skoczyć z platformy i trafić Hadluca.
- Ta.. ale podobno każdy z mistrzów miecza już tego próbował w była w tym dziewczyna. - Oddał inny.
- Mistrzynią miecza nie jestem, co najwyżej mogę pretendować do amatora sztuk walki… ale tak to śpiewam - Jenny westchnęła.
- Sztuk walki? Hmm. - widać że te słowa coś znaczyły dla szefa lokalu - Cóż i takie zawody urządzamy. Skoro lubisz to może przyjdziesz pooglądać?
- Z chęcią bym wzięła nawet udział - wyszczerzyła się do mężczyzny - co moglibyście mi powiedzieć o naukowcach? W sensie jacy są, czy w ogóle gadają z innymi czy coś.
- Poza Markusem reszta jest trochę dziwna. Może źle to ująłem, ale po spotkaniu z nim i to staje się jasne. Jeżeli maja interes to rozmawiają.
- Doktor Lea oto niezła....
- Tak tak wiemy. - Powstrzymał go inny klient - A Freya i Fryderyk są tak pochłonięci pracą że mało na cokolwiek zwracają uwagę. Jedynie Markus jest normalny ale on znów bardziej mechanikiem niż naukowcem. No i cały czas przesiaduje we wnętrzu platformy.
- Jedyne co nie jest o nich jasne to to czym zajmuje się Lea. Freaya to wyższa technologia, Fryderyk to zasady elektryki i dość proste pomysły, Markus mechanika. Masz panienko do nich jakiś interes?
- No ba. Kasy potrzebuję to i może im jakaś pomoc się nada. Może przyuczona nie jestem, ale mój świat wysoko zaawansowany technicznie był. Jest, w sumie jest ciągle - poprawiła się zdając sobie, że teoretycznie może ciągle tam wrócić.
- I może mogła bym pomóc w rozwiązaniu sprawy bariery gromu… - zaczęła tak jakby mówiła o czymś średnio ważnym i nieistotnym. Drapiąc się po głowie i jednocześnie rozglądać po pokoju chciała sprawić wrażenie jakby naprawdę była to dla niej pestka.
- Fiu fiu. Wielu próbowało panienko. - Zagwizdał jeden z klientów.
- A słyszała panienka? Mawia się że ta bariera nie chroni wnętrza lecz tego by to co wewnątrz się nie wydostało.
- Nie pradawna. JA słyszałem że pod barierą jest klucz do bramy.
- To go ukryto. - Zadrwił inny - Schować klucz tam gdzie wejść nie można.
- A co ze strażnikiem? Ktoś słyszał coś o nim.
Siedzący blisko pokiwali głowami w zaprzeczeniu.
Do baru wszedł właśnie nowi goście.


Jenny machnęła ręką do nowo przybyłych.
- Klucz do bramy..? - mruknęła w zamyśleniu - jak dla mnie ta cała bariera to zwykle pole siłowe - oświadczyła wzruszając ramionami - jedno mi się udało rozwalić, to też mogę spróbować, powiedzcie co to za strażnik?
- Nie słyszała panienka bajek. Piekielna brama - Czarne wrota zamknięte są na 5 kluczy. Cóż my tu z platformy widzimy sprawy nieco jaśniej niż ci na dole. - mrugnął by podkreśli swoja wiedzę.
- Wedle legend i bajek każdego klucza strzeże strażnik. Istota, stwór o przeogromnej sile. - Odparł brązowo-włosy chłopk. - Błękitną lagunę z dodatkiem irytu mistrzu.
- Już podaję, Fang.
- Przeogromna siła co? - Zapytał retorycznie drugi w czapce. - Wszystko ma swoje słabości trzeba tylko je znaleźć.
- Gilbercie. Nic w tym świecie nie jet takie łatwe. Ale wracając do tematu. Z moich przypuszczeń wynika że każda z tych istot powinna cechować się jakimś elementem natury czy też jemy pokrewnym. Wiatr, woda - Upił łyk niebieskiego drinka - grom. Jednak co do samych istot nic nie wiem. Mogą to być zarówno bogowie jak i stworzenia pospolite. Może nie do końca pospolite.
- Bogowie mówisz... - Na twarzy tego drugiego namalował się szeroki uśmiech. - Niech tylko malutka wyzdrowieje. Przyda się zapolować.
- Uważam że polowanie w pojedynkę na taki istoty to samobójstwo. Lepiej grupą przynajmniej do czasu aż czegoś się nie dowiemy. Panienka ma zamiar się przyłączyć do polowań? Gdy informacje wyciekną zapewne wielu śmiałków zacznie próbować się stad wyrwać.
- Gadacie jakimś szyfrem czy co? Polowanie na co? Jaka informacja wycieknie? Z waszej odpowiedzi nic nie wynika poza tym, że bramy albo kluczy strzeże strażnik - dziewczyna obruszyła się zakładając ręce na piersi.
- Nie jestem łowczym tylko muzykiem. Polowania mnie interesują, wolę obić któremu z was obić mordę na tych waszych zawodach - uśmiechnęła się zadziornie z wyzwaniem namalowanym w oczach - opłaca się to? Zakłady robicie? Bo może paru uda mi się powalić co?|
- Nie tyle szyfrem droga pani, co po prostu wiemy odrobinę więcej. Proszę nam wybaczyć tą dozę tajemniczości.Otóż obiektem polować są strażnicy kluczy a dla tego tu Gilberta, Bogowie. Informacje wszelakie. Jaka to istota, gdzie jest dokładnie bo znane są na razie ogólniki, słabości i, o ile takowe są, skarby. - Wytłumaczył chłopak o imieniu Fang.
- Owszem bez zakładów cóż to by była za przyjemność. - Zaśmiał się Gilbert. - Zawody sztuk walki poza sprawdzeniem własnych zdolności są opłacane. Nie wiedzieć czemu widowiska bojowe są tu bardzo popularne.
- Stawki 1:2, 1:5, 1:10 a dla większych ryzykantów nawet 1:20 i 1:50 ale przy stawce minimalnej 100 monet. - wyjaśnił właściciel.
- Właśnie kiedy walki? - Obudził się zamyślony klient
- Jedna z pewnością dzisiaj bo podróżna chce walczyć. A jutro się zobaczy.
- Nas panienko nie pobijesz. - Stwierdził chłopak w kamizelce (gilbert) - Ja nie walczę bez broni. A raczej bez swojej małej podopiecznej. A Fang... cóż bez swoich mocy i sprzętu jest raczej cieniasem. - Zaśmiał się.
- Mogę walczyć bez broni ale nie jest to efektywne.
- Oj no weźcie. Musze mieć pewność, że w ogóle jestem w stanie coś ugrać na tych zawodach. Już widziałam jak koleś na którego mówili Smok kopniakiem posłał kolesia przez pół karczmy i wywalił nim drzwi. Jestem tylko człowiekiem jeśli chodzi o siłę fizyczna. Jeden sparring, no nie dajcie się prosić - Jenny podniosła się z krzesła z pytającym wzrokiem wodząc po ludziach. Starała się zachęcić kogokolwiek. Jeśli nikt by się nie zgłosił mogła w zasadzie odejść do jednego z naukowców. Na przykład do Fryderyka.
- Ryou? Ha ha. Tak to potężna osoba. Z pewnością i ja nie miał bym z nim szans.
- A kto by miał. - Zaśmiał się właściciel.
- Przez nasz nie pobijesz... miałem na myśli że nie bierzemy udziału w tych zawodach.- Uśmiechnął się gilbert. - Moja podopieczna jest chwilowo w gorszym stanie...
- A ja za dzień lub dwa, jak nie dziś wyruszam w żadną podróż. - Stwierdził Fang. - Ale jeśli panienka chce możemy się spróbować. Arena powinna być w tej chwili wolna.
- Świetnie, zatem chodźmy. Dobrze jest poznać miejsce na którym może później się spróbuję… albo będę tam stawiać swoją kasę - dziewczyna uśmiechnęła się zadziornie i pokazała aby Fang prowadził ją.|
Opuścili restaurację i skierowali swe kroki na chód na drugi koniec miasta.
Słońce świeciło, było ciepło aż dziw że na takiej wysokości wciąż było widać chmury.

Po nie pełnej godzinie dotarli na arenę a raczej plac dookoła którego były miejsca siedzące. W czasie przechadzki cała trójka przedstawiła się sobie należycie jak to kultura nakazuje.
Gilbert zajął miejsce na widowni, a para na arenie.
- Zasady wstępne?
- Chce przeżyć? - zażartowała dziewczyna - wystarczy, że będę w stanie po tym wszystkim pójść gdzieś jeszcze… - ustawiła się na przeciwko Fang’a przybierając postawę bojową - po prostu fair play.
Jenny miała rozstawione nogi i uniesione ręce jedna nad drugą. Stała bokiem do przeciwnika i uważnie obserwowała jego ciało.|
- W takim razie bez mocy, magii i broni. - Przyjął postawę bojową.
Również stanął bokiem. Dłonie otwarte, grzbietami (wierchem) do siebie tak że wnętrza dłoni wskazywały górę i dół. Jedna wyprostowana jedna ugięta w łokciu. - Jestem gotowy panno Jenny. - Ogłosił.
Niski przysiad i doskok w kierunku dziewczęcia, jednocześnie prosta dłoń naciągnęła się jak sprężyna do barku i wycelowała w prawy bark Jenny.
Dziewczyna zamiast unikać zbiła uderzenie prawym przedramieniem. Następnie spięła mięśnie nóg i skracając dystans wyprowadziła uderzenie otwartą lewą dłonią w splot słoneczny mężczyzny. Wykorzystując w ten sposób pęd miała nadzieję zwiększyć siłę uderzenia.|
Uderzenie trafiło na drugą rękę która przywarła do ciała osłaniając miejsce trafienia. Chłopak odleciał do tyłu wykonując salto w powietrzy wylądował na ugiętych nogach. Siedząc w przysiadzie, obie ręce zgięte. Dłonie otwarte, wyprostowane palce, w odległości zaledwie kilku centymetrów od siebie. Wnętrza dłoni wskazywały górę a dłonie ubożone były w jednej linii, równolegle do poziomu. W doskoku ręce naciągnęły się jak sprężyn do ciała. Mięśnie się napięły a następnie ręce jednocześnie wyprostowały celując śród-dłońmi wpierw w splot słoneczny dziewczyny. Cel zdawał się być w ostatniej chwili zmieniony na brzuch. Cios zdawał się być podobny do odepchnięcia choć postawy mogły mylić.
Jenny zaskoczona zmianą celu ataku spróbowała ponownie zbić uderzenie ręką. Przy tym, że starała się obrócić wykorzystując siłę odepchnięcia.|
Niestety tym razem zbicie ciosu a tym bardziej obu rąk się nie udało jednak dzięki obrotowi cel nie uderzył centralnie. Nie był on silny a jedyny efekt jaki spowodował to zakręcenie się dziewczęcia kilak razy w miejscu. Chłopak widać też nie miał doświadczenie w tym ataku bo później się potknął i akrobatycznym obrotem na jednej ręce znów stanął do pionu. Ustawienie tym razem było luźnie i dość komiczne bo dłonie maił wyprostowane i skrzyżowane przed sobą.
Dziewczyna ściągnęła brwi. Dość tej zabawy. Skróciła dystans. Goto wa była przyjąć pierwsze uderzenie ale zamierzała teraz przejść do mocnej ofensywy. Natarła na przeciwnika zmuszając go do reakcji na którą sama zamierzała odpowiedzieć.
Odskok do tyłu i asekuracja dłońmi.
Kolejne naparcie i próba powalenia ze strony Jenny za pomocą nóg.
Chłopak dość sprawnie unikał podcięcia ale z poruszaniem się do tyłu już nie szlo tak łatwo. Wreszcie i on się przewrócił. Wciąż mając dłonie w pogotowiu.
Jenny rzuciła się na leżącego przygniatając nogami jego ręce do jego ciała. Uniosła pięść w zamierzeniu uderzenia jednak się powstrzymała.
- Wygląda na to że wygrałaś. - Stwierdził spoglądając na nią z dołu. - Dobra walka choć trochę krótka.
- To znaczy, że dobrze - Jenny podniosła się i podała rękę przeciwnikowi - walka ma być skuteczna a nie popisowa. Im krócej tym lepiej. Mniej się męczysz - uśmiech ozdobił twarz dziewczyny gdy podciągała chłopaka.
- Chyba nie wyszłam z wprawy - powiedziała do siebie - kiedy najbliższe walki? Z chęcią się przyjrzę najpierw biorącym udział.|
- Dziś walczy niejaka Yen z przystani. A kolejne, jeśli o większe walki chodzi cóż... się zobaczy. Nikogo czas nie ponagla więc... choć do walk jeszcze trochę wprawy ci się przyda.
- Dlatego mówiłam, że szukam kogoś kto mógłby mnie nauczać - odparła - o której godzinie odbędzie się walka? Chcę wiedzieć czy zdążę jeszcze coś zrobić do tamtej pory.|
- Wieczorem. Tak zwyczajowo. Południa są gorące, a ranki mało ekscytujące. Wieczór to jedna z najlepszych pór na takie rozrywki. A jeśli chodzi o nauczycieli może znał bym kilka osób które warto o to zapytać. Choć może to być trudniejsze z ich strony.
- W takim razie zobaczymy się wieczorem jeśli będziesz. Teraz pójdę pogadać z którymś z naukowców.
Jak powiedziała tak zrobiła. Zahaczając o mieszkanie, z którego zabrała gitarę i mikrofon, udała się do Fryderyka. Dostała już wskazówki jak się tam dostać więc bez problemu tam trafiła. Zapukała do drzwi.
- Haaalo? Jest tam kto?|
Zza drzwi dobiegały odgłosy pracy w tym między innymi trzaski elektryczności. Były także “och-y” i “Ach-y” zachwytów. Odzewu na powitanie jednak nie było.
Jenny rozejrzała się szybko po czym spróbowała nacisnąć klamkę i otworzyć drzwi. Coś jej podpowiadało, że człowiek może być mało rozgarnięty we wszystkim poza jego własną pracą. To mogło wyjść jej na plus.
Wnętrze raczej typowe. Obniżenie poziomu tak więc za drzwiami wejściowymi było kilak stopni w dół. Pierwsze pomieszczenie puste a w drugim rozbłyski i dalsze zachwyty.
- Coś podobnego. Yhym yhym. - odgłosy ciężkiej pracy i zachwytów.
Jenny ostrożnie postąpiła kilka kroków dalej. Chciała co robi naukowiec, nad czym pracuje i może nie przeszkadzać mu w tym. Zadawanie pytań było męczące tak samo jak odpowiadanie na nie. Miała już naprawdę dość w życiu przesłuchań. Takie skradanie i wykorzystywanie czyjejś nieuwagi dawało pewną satysfakcję i podnosiło adrenalinie w organizmie. Przyłapie czy nie przyłapie? Zauważy? Uda mi się znaleźć coś ciekawego? Oczywiście Jenny zamierzała się ujawnić jeśli Fryderyk przykuje jej uwagę swoimi badaniami. Zawsze jednak miała możliwość zostawić naukowca i poszukać notatek w innych pomieszczeniach kiedy ten był zajęty… Notatek? On już może mieć coś zapisane ja KOMPUTERZE. Stara maszyna dawno wyparta przez wszechobecne ekrany dotykowe i holowizjery w jej mieście. Nie mniej w podziemiu ich używali bo mogły być odcięte od sieci. Prymitywne płaskie ekrany zamiast przestrzennych obrazów zawieszonych w powietrzu. Gdyby Jenny nie miała tak kolorowego życia zapewne cały jej pobyt tutaj uznała by za zwykłą halunę po jakimś mocnym narkotyku. Wiedziała jednak na jakiej zasadzie działała jej gitara i mikrofon.
Ostrożnie wyjrzała zza framugi drzwi by zobaczyć przy czym się tak krząta naukowiec.|

- Ojej. To działa! Musze to zapisać...
Mężczyzna ekscytował się łukami elektrycznymi przeskakującymi nad jakimś dziwnym urządzeniem. Swoje spostrzeżenia dość staromodnie zapisywał na kartce papieru za pomocą pióra i tuszu.
Nie słyszał i nie widział dziewczęcia.
-...a więc... pole elektryczne.... dobrze... odległości, zasilanie, ładunek... ale brak aury. Yue powinien niedługo przysłać wiadomość co z kryształami transmitującymi. W końcu to jego pomysł by to łączyć. Trzeba w końcu pomyśleć nad zastosowaniem tej całej elektryczności.
- Może na przykład zasilać jakieś urządzenie - Jenny postanowiła odezwać się. Nie ruszając się z miejsca wpatrywała się w naukowca. Miała lekko znudzony wzrok.}
- Hmm. Zasilić. Dobrze mówisz panienko. - Odparł i chwilę się zastanowił. - Jak tu weszłaś? Nie chwila to wiem. Mówisz że można by tym coś zasilić... Hmm ciekawa myśl tyle że wykonanie trudniejsze. A inne zastosowania z przyszłości? I w czym mogę w ogóle pomóc? - zapytał odkładając na chwilę swojej notatki.
- Prawdopodobnie można dzięki niej otworzyć barierę. Albo ja podładować, ewentualnie przeładować. Co prawda taka ilość raczej niewiele zdziała - Jenny oderwała się od framugi i podeszła bliżej. Przyjrzała się łukom elektryczności przeskakującym i tańczącym bez ładu i składu. Zdjęła gitarę z pleców i zawiesiła sobie na ramieniu by wygodnie się grało.
- Zawsze może i mi posłużyć… - mruknęła i uderzyła w struny. Nie przejmowała się tym co zamierzał zrobić naukowiec. Miała w pamięci jak pewna osoba wykonała tę technikę co i ona teraz miała zamiar spróbować.
Jenny niczym zahipnotyzowana wpatrywała się w świetlistą elektryczność. Jej palce zaczęły szarpać struny tworząc dziwną muzykę, która tylko w jej umyśle zdawała się pasować do tego co miała przed sobą. Dyrelle była szalona i ściągnęła na siebie piorun wchłaniając go. Jenny zamierzała to zrobić na znacznie mniejsza skalę.
Łuki elektryczne zaczęły zmieniać swoja już i tak probabilistyczna (losową) trajektorię i powoli zaczynały zbliżać się do gitary. Utrzymanie tonacji, odpowiedniej częstotliwości i tym bardziej faz było trudne. Tak też cały zabieg jak na pierwszy raz trwało dosyć długo. Ostatecznie jednak łuki elektryczne dotarły do gitary i zaczęły ją... ładować?
- Fascynujące - skomentował naukowiec.
Jenny ściągnęła brwi gdy mrowienie przeszło ją przez ręce a potem po całym ciele. Jej włosy powoli zaczęły stawać dęba ale nic poza tym na szczęście się nie stało. Dziewczyna zastanawiała się czy i ona oszalała jak jej dawna przyjaciółka. W końcu Przerwała czując, że dłużej nie wytrzyma. Nagle urwała i cofnęła się kilka kroków w tył opadając na ścianę a potem podłogę. Siedząc na ziemi odetchnęła głębiej.
- Fiu! - sapnęła - chyba mi się udało - uśmiech zadowolenia przeszedł po jej twarzy po czym pocałowała gitarę. Kolejny skok elektryczności przeszedł jej ciało.
- Chciałbyś przetestować? - zagaiła do naukowca.|
- Nie umiem grać - odparł z dziwnym uśmiechem. - Wspominałaś o barierze. Czy masz zamiar to przetestować na Tej barierze ? - Zapytał jakby chwilę się zamyślając - To wielce interesujące, ale wydaje się również dziecinnie lekkomyślne. Badałem barierę zaledwie chwilę i niewiele mogę o niej rzec ale, jeżeli taki twój zamiar, może Lea i Freya będą w stanie coś doradzić.
- Ależ ty głupi… przetestować znaczy, że sobie popatrzysz czy mi się uda spowodować wyładowanie. Pfff - prychnęła kręcąc głową. Wstając z ziemi przygładziła sobie włosy bo dopiero zauważyła jak bardzo stercza jej na każdą stronę.
- Ano taki zamiar. Może się ich faktycznie zapytam. Hm… - Jenny energicznie złapała gitarę i celując gryfem gdzieś w stronę pokoju uderzyła potężnie o struny. Z końca gitary poleciała drobna strużka poszarpanego łuku piorunu.
- Zdecydowanie trzeba będzie podładować - zaśmiała się jeszcze bardziej zadowolona - no to na razie. Dzięki za pomoc - zarzuciła gitarę na plecy i ruszyła do wyjścia.
- Gdybyś chciała się podładować zapraszam. - Zakrzyknął gdy dziewczę wychodziło już z budynku.
Widać mały pokaz zainteresował naukowca.
Następnym celem była Freya.
Do tej osoby trafić nie było trudno. Biało czerwony dom przypominał kremowy tort polany truskawkową polewą. Drzwi było krągłe a przy nich kołatka.
Stuknięcie, otwarcie klapki Zielony laser identyfikujący przybysza, komputerowy głos proszący o identyfikację. Jen chwilę się zawahała, tak ie podobieństwo do jej świata. Mimo iż komputer czy inne cudo nie otrzymało odpowiedzi drzwi otwarły się.
Stał w nich robot dość starego typu trzymający w jednym ramieniu dzbanek kawy.
Jenny władowała się do środka mijając robota.
- Witam!

właścicielka zasiadała na białek włochatek sofie w otoczeniu swoich kocich pupilków popijając Kawę i przeglądać jakieś notatki. Chwilę spoglądała na gościa i mrucząc coś pod nosem o “zepsutych drzwiach”.
- W czym pomóc? - zapytała nie zmieniać pozycji.
- Jenny miło mi. Słyszałam, że badałaś barierę gromu i chciałam się dowiedzieć co udało ci się odkryć do tej pory. Nie jestem naukowcem, ale tam skąd pochodzę tego typu technologia to norma. Chciałam się dowiedzieć z jakiego rodzaju polem siłowym mam tutaj do czynienia.
- Ach. W końcu ktoś z przyszłości. - Odparła odkładając notatki. - Bariera gromu jak ją zwą to pulsacyjna, energetyczna bariera skupiająca. Bardzo dziwny twór i zdawało by się inteligenty. Ale to tylko iluzja. Żadne twory niematerialne nie mogą być inteligentne. Bariera odpycha wszystko oto co stara się no niej zbliżyć. Im silniej tym mocniej. Co i więcej używając coraz większej siły zaczyna się skupiać na punkcie w którym zostaje ona przyłożona. Teoretycznie ma ona charakter elektryczny, ale nijak ma to swoje odwzorowanie. Tak jakby tylko miała tak wyglądać. Nie sądzą by był to element naturalny jednak coś tak skomplikowanego nie mogło zostać tutaj stworzone, więc zapewne anomalia. - Odpowiedziała.- Czemu cię to interesuje? - Zapytała popijając dziwne pachnący gorący różowy napój.
- To proste, zamierzam się tam dostać - szeroki lekko zadufany uśmiech zawitał na twarzy dziewczyny. Chwilę potem jednak znikł.
- Jak to jest, że zwierzęta i nieorganiczne przedmioty mogą się przedostać na drugą stronę? Jest jakaś zależność z tym związana? Wiesz, na przykład że jak ktoś rzuci kamień to czy on przeleci czy odbije się?|
- Kamień powinien zostać odbity. A zwierzęta... dlatego wspomniałam że jest to jakby inteligentna bariera. Zwierząt nie dotyczy co nie tłumaczy niczego. Może być tak że coś lub ktoś w pewien sposób ja kontroluje. Nie.. To nie możliwe przy ich i nawet moich technologiach. Testy wykazały że odpiera nawet magię więc... sam obiekt stanowi całkowitą zagadkę. Jak i dlaczego wciąż pozostają bez odpowiedzi. Zapewne barierą można tak naprawdę zbadać tylko od środka. Ale tam... przestrzeń może być zagięta. Przynajmniej na to wskazują wyniki czytników sferycznych.
 
Asderuki jest offline  
Stary 02-07-2014, 23:49   #44
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Christos
Pomarańczo włosy postanowił pozostawić resztę samą sobie. Po krótkim wypytaniu przechodnia, ruszył do tzw. “Informacji”, by pozyskać nieco danych o przebywających w Punkcie naukowcach. A konkretniej: kto czym się zajmuje, w czym specjalizuje, z kim łatwiej się dogadać, jak do nich trafić.
Zawitał więc do ratusza.
- Znowu naukowcy? Mają branie u tych nowych. - stwierdziło dziewczę. - Jest tutaj ich czwórka: Markus, Fryderyk, Lea oraz Freya. Markus zajmuje się czymś pod platformą i zwykle od strony mechanicznej. Fryderyk to elektryka, a ostatnio nawet i magnetyzm. Freya i Lea trudno powiedzieć. Trochę nowej technologii, trochę innych, dziwnych wymysłów. Najłatwiej dogadać się z Markusem, kiedy tylko wyjdzie ze swojej strefy. Fryderyk... też idzie porozmawiać, choć to typowy pracoholik. Panie Doktor, cóż... z nimi nie trafisz. To indywidua.
Christos dopytał jeszcze krótko o miejsce zamieszkania całej czwórki, po czym skierował się do ostatniej wspomnianej osoby: Doktor Freyi.
Wyszedł z ratusza i udał się na północ. Szedł prawie godzinę, aż dotarł na skraj platformy. Poza metrową kamienną barierką platformy nie chroniło nic więcej. Z jej krańca widać było bezmiar nieba. Nic tylko niebo u dołu, góry i na horyzoncie. Platforma zawieszona w powietrzu, odcięta od reszty świata.
Idąc wzdłuż krańca w końcu dostrzegł czerwonawy dom z białymi zaciekami. Design truskawek i mleka. Drzwi w przeciwieństwie do wszystkich widzianych w tym miejscu były okrągłe i czerwone, w białe kropki. Była też wielka, okrągła kołatka do nich.
Christos bez zbędnego zastanawiania się podszedł do dziwacznego domu i zastukał kołatką.
W klamce odsunęło się wieko i dziwne, zielone światło naświetliło jego ciało od stóp od głowy. Chwilę później zadziałał, nie wiadomo skąd, dziwny, metaliczny głos.
- Identyfikacja. - zapewne stwierdzenie i pytanie w jednym, jednak bez ludzkiego zabarwienia głosu ciężko bywa rozróżnić taką wypowiedź.
Christos zdziwił się początkowo dziwnym głosem, postępując nawet krok w tył, jednak widząc brak dalszej reakcji, odpowiedział:
- Mam ciekawą… propozycję dla Doktor Freyi. Można się z nią zobaczyć? -
- Identyfikacja błędna. Pip pip. - Drzwi się odkleszczyły i otwarły na oścież do środka. W drzwiach stała zapewne doktor Freya.

- Domokrążcom mówię nie! - Powiedziała wyciągając z ust dziwny element - kulkę na patyku.
- I słusznie. Mam jednak propozycję, która może Panią zainteresować… o ile jest Pani zainteresowana badaniami nad różnościami z dołu. - przedmiotu, którego przed chwilą miała w ustach, nie skomentował.|
Chwila ciszy. Ściągnęła but i podrapała się po nodze. W jednym z dwóch ogonów trzymała kubek z ciemnym płynem o mocnym zapachu.
- Właź - Stwierdziła i ponownie włożyła obiekt w usta. Szła przodem do różowego salonu z białymi, puszystymi meblami. Wewnątrz było spore stadko prawie 12 kotów, różnej maści. Drzwi zamknęły się same, gdy tylko wojownik przekroczył próg i zasięg ich zamykania.
Christos zgodnie z rozkazem wszedł do domu. Przez chwilę rozglądał się po niewielkim pokoiku, jakby czekając na jakieś słowa naukowca. Po kilkunastu sekundach milczenia jednak się odezwał:
- Zanim jednak powiem coś więcej, muszę się dokładniej spytać o Pani… specjalizację. Nie do końca wiem, czym się Pani zajmuje - ludzie tutaj też chyba nie wiedzą o szczegółach zbyt wiele... -
- I dobrze. Im mniej tym lepiej. Moja wiedza i umiejętności nijak nie pasują do tego świata... no poza jedną. - dodała pod nosem. - Technologia przyszłości to, najkrócej opisując. - odparła i wskazała miękką, futrzaną sofę jako miejsce do siedzenia.
Z pomieszczenia kuchennego wyjechał właśnie stalowy obiekt na kółkach z dzbankiem czarnego płynu.
- Jaką? - dopytał pomarańczo włosy, siadając.
- Trochę nano-technologii, cybernetyki i kilka jeszcze zmyślnych dziedzin, o których zapewne nie słyszałeś nawet słowa. Więc? Cóz to za propozycja? - Zapytała siadając w otoczeniu kotów.
- Po pierwsze… jest kilka przedmiotów, a także jedna… istota, którym, jak sądzę, ciekawie byłoby się przyjrzeć. Pierwszy przykład… - w dłoni pomarańczo włosego pojawiła się piramoidalna, żelazna… rzecz, która po chwili podlewitowała do naukowca, obracając się powoli i pozwalając na dokładne przyjrzenie się - Ktoś… a może raczej coś używało tego jako głowy. Niektóre z pozostałych przykładów mogłyby wystraszyć trochę koty… - |
- Hmm. Nieciekawe. - skomentowała - Wygląda to na okaz piekielnika. Czy jakoś tak. Ech. Reszta przedmiotów? -
- Piekielnik? Cóż to takiego? -
- Dobre pytanie. Z jednej strony to zapewne istoty tego świata, choć z drugiej przybywają do tego świata. Na platformie ich nie ma, więc mało kogo interesują ale na dole... Zapewne w stolicy powiedzą ci o nich więcej, oni się tym zajmują. Tutaj to raczej bajki, plotki i inne bzdety. -
- Rozumiem. - przedmiot pozostały z “piekielnika” wrócił do pomarańczo włosego, po czym zniknął - Jest Pani zdolna wyciągnąć jakieś informacje z… martwego ciała? Kolejnym punktem jest istota o zdolnościach... petryfikujących, lecz jeśli nie jest to Pani specjalizacją, to chyba nie ma sensu przywoływać trupa.
- Nie ma sensu. - odparła od razu będąc odrobinę znudzoną.
Christos rozejrzał się jeszcze po pokoju, upatrując miejsce, w którym pojawiające się spore stworzenie nie poczyni żadnych szkód. Chyba pora była pokazać coś bardziej… zadziwiającego.
Kilkanaście sekund później tuż przed Panią Doktor stanął… jaszczur. Okazały, spory gad, który najpewniej wybiłby z głowy nudę większości ludzi, nie był nawet odrobinę agresywny. Czekał.
- Ludoth. - stwierdziął obojetnie - I? -
- Interesuje mnie ich ślina. Zawiera najpewniej jakiś mocarny szczep bakterii. Nie uważa Pani, że można by je było wykorzystać? -
- Wykorzystać bakterie... to bardziej pasuje do Lei. O ile się tym zajmuje... Uprzedzono cię że moja domeną jest technika ? - zapytała dla upewnienia.
- Powiedziano, że “trudno powiedzieć”. Przejdę się zaraz do niej. Zanim to nastąpi, mam jednak jeszcze dwa pytania. Pierwsze, czy ma Pani coś, co pozwala ominąć… blokadę do Punktu? Dostanie się tutaj w tradycyjny sposób to spora strata czasu… A po drugie… słyszała może Pani o pewnym… robocie? Napotkaliśmy pewnego… mechanicznego łowcę, który jak gdyby nigdy nic porwał jedną z nas… - dalej Chritos począł dokładniej opisywać stwora.
- O! Wreszcie coś ciekawego. - kocica nastroszyła uszy - Hmm po opisie wnioskuję egzozbroję, zaawansowany model z AI. Bariera i usprawnione poruszanie. To daje do myślenia. Jeżeli pytasz o odczucia osobiste, to go nie widziałam ani o nim nie słyszałam. Wiem jednak skąd się wziął. A raczej przypuszczam najbardziej prawdopodobną możliwość. Porwał waszą przyjaciółkę... hmm, ciekawe czego szukał? Co do pierwszego pytania. - wróciła do początku - jest sposób, ale nie widzę żadnego powodu by Ci w tym pomagać. - Stwierdziła ozięble - Jestem przeciwna temu by zbierało się tu wielu “nowych”. Cieszy mnie aktualny spokój. Hmm... ciekawe czy da radę się z nim dogadać co do badań... - mruczała pod nosem jakieś odległe myśli kłebiące się w głębi jej umysłu. - To wszystko? - Zapytała chcąc wrócić do swojej pracy.
- Wiedza kim jest pozwoli określić gdzie go szukać…-
- Wiedza czego szuka byłą by lepsza. - Zaśmiała się wiedząc, że ma rację. - Poszukiwanie duchów to zabawa dla dzieci. Lepiej myślec o krok na przód. Ponawiam pytanie. -
- Można by go o to samemu spytać. Tak, to wszystko. - chwilę później mężczyzny nie było już u Freyi. Bardziej obiecująca zdawała się Lea, aczkolwiek to było zadanie na później. Teraz Christos miał inny plan. Opuściwszy dom kocicy, uniósł dłoń. Powietrze wokół zaczęło dziwnie wirować, a po chwili obok pojawił się człowiek o charakterystycznych oczach. Mężczyzna, bo, istotnie, był to mężczyzna, jak gdyby nigdy nic ruszył na spacerek. Ruchy wokół Christosa jednak nie ustały, a wkrótce potem ten… zniknął, transportując się pod punkt obserwacyjny, gdzie czekały posłusznie jego… “ludoth”. Pomarańczo włosy natychmiast poleciał w kierunku, który prowadził do tajemniczej bariery. Cóż… była taka, jak się spodziewał. Wielka, a człowiek nie mógł przez nią przejść. Nie mniej… pomarańczo włosy dysponował nie tylko ludźmi. Po kilku nieartykułowanych ruchach powietrza na jego ramieniu pojawił się ptak, który spróbował… przelecieć.|
Ptak zderzył się z barierą, tak jakby uderzył w scianę. Szczęsciem leciał wolno. Jedynei troche zakołowany po trafieniu próbował na neij wylądaowąc co o dziwo także bylo utrunione. A więc nie można był otego traktować jako ściany.
Przez chwilę ptak latał dekoncentrowany. Mężczyzna stracił nim totalnie zainteresowanie, zastanawiając się nad innym sposobem przejścia. Zbliżył się do bariery i… dotknął jej.
- Energia, hę..? - szepnął do siebie, po czym rozpoczął procedurę wchłaniania bariery.
To co nastąpiło chwilę później nie było do przewidzenia. Wszystkie ciała odczuły potężny wstrząs i padły na kolana. Tak jakby olbrzymia grawitacja chciała ich zmiażdżyć. To nie wszystko, poza tym, że próba pochłonięcia zawiodła to pochłonięta jednostka czegoś jakby samym swoim istnieniem chciała rozerwać klatkę, w której się znalazła. Z oczu Christosa pociekły krwawe łzy. Przez chwilę poczuł coś czego nie mógł inaczej zinterpretować jak... żywy umysł. Zdaje się że coś było z barierą połączone. Tylko co?
Christos położył się na ziemi. Nic już nie robił, tylko myślał. Czym jesteś, Bariero? Kim jesteś?
Miraki zawsze był typem obserwatora. Patrzył na coś. Dedukował. Nie wtrącał się. Dopiero teraz, gdy wszystko, co widział, pochłonęła nicość, w zamian dając mu coś innego… zaczął działać. Dlaczego? Dlaczego tak bardzo się oddalił od zwyczajowych refleksji, którym się tak często poddawał jeszcze tydzień temu? Jego moc… skąd bierze się ta cała siła, którą posiadł? Jak doszedł aż tak daleko? W jednej chwili osiągnął coś, o czym wcześniej mógł tylko marzyć. Uratował Nanapha. Ale dlaczego tylko jego? Czemu nie pozwolono mu pomóc całej reszcie? Kto mu nie pozwolił? Bóg?
Jeśli tak, to oto człowiek odrzuca tego Boga, jego niezbadane wyroki i zło, na które pozwala. Oto teraz bracia sami będą dla siebie Bogiem. A wkrótce i dla innych!
Pomarańczo włosy otarł z policzków krwawe łzy. Zdjął z czoła ochraniacz, ukazując swe lewe oko. Od jego ametystowego odcienia niemal odbijał się widok bariery. Zwykła, można by rzec, anomalia, miała tak naprawdę sporo wspólnego z człowiekiem. Ona, to, ten Absolut, odciął się od świata, tak jak ludzie odcinają się od siebie. Zamknął się w swej małej skorupce, by tylko nie pozwolić na spenetrowanie się przez obcych. I potrzeba alogicznego czasu, wielu prób, by w końcu człowiek zdarł z siebie te ochronne maski i zwyczajnie mu zaufał. Miraki zawsze uważał, że to bezsensowne. Że gdyby wszyscy stali się bezpośredni i przestali obawiać się siebie nawzajem, świat stałby się lepszy. Bo przecież nikt nie chce ranić innych tak po prostu, bez powodu.

Godziny na tych rozmyślaniach mijały niczym sekundy, a pomarańczo włosy zdawał się zupełnie nic z tego nie robić. Dopiero, gdy słońce zbliżyło się niebezpiecznie do zachodu, wstał, trzymając nadal w lewej dłoni ochraniacz. Taką małą pamiątkę z dzieciństwa. Stojąc tuż przed barierą, przymknął swe prawe, iście “magiczne” oko, i uśmiechnął się przyjaźnie. Chyba nikt nie widział nigdy takiego uśmiechu.
- Skoro już wiem, że jednak tam jesteś… to może teraz porozmawiamy? - spróbował rozmowy z energetyczną barierą. Wielu by go wzięło za głupca lub szaleńca, na szczęście tych wielu nie pojawiało się w tej okolicy.
Cisza. Może i bariera miała coś w sobie z istoty, ale jednak pozostawała tylko bezmyślnym elementem otoczenia. Nie miała aury więc nie żyła w ludzkim rozumieniu tego słowa.
Kilkanaście minut później, wyraz jego twarzy zmienił się z powrotem na kamienny. Przywdział ochraniacz, ponownie zasłaniając sobie “gorsze” oko i bezceremonialnie zniknął. Trzeba było pomówić z Ervenem.
 
Imoshi jest offline  
Stary 13-07-2014, 19:14   #45
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nanaph i Anti

Gdy pozostali ruszali na zachód, Gubernator i Anti poszli… a właściwie polecieli w zupełnie odmiennym kierunku, na wschód, bacznie obserwując drogę pod sobą, w poszukiwaniu podróżnych.
Rzeka, tartak i puste pole. Hmm. To ostatnie wskazywało na jakieś obozowisko, nawet większe, a zgodnie ze starą mapą był tutaj pierwszy dywizjon. Jak widać BYŁ to dobre słowo. No nic, w oddali był i kolejny.
Zbiorowisko obozowisk z ledwie kilkoma większymi budynkami. Browar, budynek jakiegoś zakonu i, zdaje się, medyk, czy ktoś taki.
Dwójka podróżników zatrzymała się przy polu, na którym powinien być Zachodni Dywizjon. Jego zniknięcie całkiem mocno zadziwiło towarzyszy, jednak po pobieżnym upewnieniu się, że nie jest to miejsce masowego mordu, skierowali się do tartaku. Szukali kogoś, kto powie im coś więcej na temat tego miejsca, a jakiś drwal powinien się ostać…
Późną porą nikogo nie było, ale z wnętrza tartaku dobiegały odgłosy gromkiego chrapania, oj gromkiego, nawet w chwili gdy koło obracane przez nurt rzeki stukało głośno, nie było w stanie go zagłuszyć.
Mały chłopiec postanowił zostać na zewnątrz, podczas gdy Gubernator wleciał do środka, lewitując kilkanaście centrymetrów nad podłogą w całkowitej ciszy i szukając ewentualnego drwala.
Jeden jegomość spał właśnie na workach mąki. Skąd wiadomo, że mąki... to widać biało na czarnym. On był biały jak duch a wszytko inne było czarne od nocy.
- Witaj. - bezceremonialnie rzekł Nanaph. Gdy słowa zawiodły, postanowił obudzić go mniej delikatnie.
- Oooo. - Nie artykułowane dźwięki. - Obry?
- Cześć. - powiedział pomarańczo włosy, szacując stan upojenia rozmówcy.
Stan średni. Z pewnością jeszcze nie wytrzeźwiał ale na pewno nie jest gorzej niż byc mogło.
- Obry. Ymm ouc? [w czym pomóc]
- Nie mam czasu na zabawę z pijaczynami. - ”Dołącz!”
- EEE? - Efekt widać nie działał na stan zamglenia umysłowego. Cóż, jedna wada więcej, z pewnością lepiej, że odkryta teraz niż później.
- Irytujące. - stwierdził diabolicznie Gubernator - Dość grzecznych propozycji… Nie wiecie co dla Was dobre. -
Ostrze Nanapha przebiło bezbronnego pijaczynę. “DOŁĄCZ LUB GIŃ.”
W kilka minut później drwal należał już do “rodziny”. “A więc… co wiesz o dywizjonach, mój bracie…?” |
Choć efekt upojenia nie minął, informacje zawarte w jego umyśle przeszły do pozostałych połączonych.
Były to plotki. Rzekomo dywizjon zmiótł Smok z Północnej Rubieży. Nie była to bestia lecz miano pewnej osoby o niezwykłej potędze. W umyśle wieśniaka nie było nic o jego imieniu i wyglądzie, a sama plotka pochodziła od podobnej osoby.
“Plotki, plotki, plotki. Czy Wy w ogóle cokolwiek wiecie? Czy Wy COKOLWIEK potraficie? Kim właściwie jesteście, hę?”
Nanaph podczas wyciągania informacji znajdował się już na zewnątrz tartaku, gotów do odlecenia z tego miejsca. Drzwi odstawił na swoje miejsce. Następnego dnia wieśniaka o imieniu Bogdan nikt nie zastał już w tartaku.
Pora ruszać dalej, do drugiego Dywizjonu, a dalej do… tego dziwnego budynku zakonnego. Ciekawe… to pierwszy budynek religijny, jaki napotkano….
Faktycznie, na pierwszy rzut oka budynek mógł się wydawać religijny, jednak po głębszych oględzinach miał także lekki charakter zamkowy. Wielkie kamienne ściany zajmowały sporo powierzchni. W oczy rzucały się rozstawione gdzie nie gdzie sztandary. Białe krzyże na czerwonym tle. Wejścia pilnował strażnik, jednak nie zatrzymywał nikogo kto wchodził lub wychodził z budynku.
Wnętrze stanowiła mała sala z ladą za którą zasiadał mężczyzna w zbroji w kolorach sztandarów.

Gdy Nanaph wchodził do środka budynek opuszczał właśnie inny wojownik.

Gubernator, który wszedł do zameczku bez Antiego, zbliżył się niespiesznym krokiem do lady, obserwując człowieka za nią. Gdy podszedł już na odległość pozwalającą na swobodną komunikację, zagadał bezceremonialnie:
- Dzień dobry…? - i po odczekaniu kilku sekund, by upewnić się, że rozmówca nie jest jakoś specjalnie zajęty, kontynuuował - to siedziba jakiegoś… zakonu? Rodu? - |
- Zakon gildyjny. Każda grupa chcąca założyć własną gildię, zgrupowanie czy też inną formę większej struktury powinna się u nas zapisać. Nie tyle w celu pozwolenia, co raczej w celu obopólnych korzyści. Oczywiście wynajmujemy także pokoje dla członków ugrupowań, o ile takowych sami nie znaleźli. - odpowiedział mężczyzna przerzucając dokumenty na inną półkę.
Zakon gildyjny, hę? To… brzmi obiecująco. Nawet bardzo.
- Ile osób, około, zwykle tworzy gildię? Jest Pan w stanie powiedzieć które z nich obecnie są najznamienitsze, a które bardzo potrzebują teraz… świeżej krwi? -
Rozmówca ani ktokolwiek inny nie mógł o tym wiedzieć, ale ptasi zwiadowcy tymczasem obserwowali teren wokół dywizjonu. Jeśli jest to miejsce tak wypełnione hołotą jak słyszał, to zapewne mogą się tu ukrywać Ci, na których warto urządzić polowanie. Powinni się rzucać z góry w oczy trzymaniem się mniej lub bardziej na uboczu - w końcu ktoś, za kogo głowę wystawiono nagrodę, raczej nie pokazuje się zbyt często publicznie.
- Cóż, nie jest określone ile osób tworzy gildię. Zwykle co najmniej łączą się w trójki. Tak bezpieczniej, ale są i większe i mniejsze. Zakon Feniksa i God Eater to jedne z obszerniejszych. Ale taka grupa Gareta złożona jest tylko z 3 osób. Jest jeszcze Conception. Czarni łowcy, Fairy Fancer, Ai’ef’yu i jakieś dzieciaki co się niedawno założyły. To te oficjalne mniejsze grupy wypadowe i chwilowe raczej się nie łączą na stałe i oficjalnie. Z bardziej znamienitych są jeszcze Diablos. A z pogłosek słyszałem jeszcze o jakimś zakonie Assasynów. Przemknęła mi też nazwa Fairy tail, ale raczej to pozostałość z innego świata. - przerzucił parę kartek, cos przejrzał. - Niestety. Żadna z grup nie poszukuje jednak nikogo. Od Ai’ef’yu nie miałem wieści już prawie miesiąc. Wyruszyli do Icegardu wiec nie wiem czy coś się zmeiniło.. Do dzieciaków mało to by się dołączał, a i im to na rękę. Świeżej krwi, zdaje mi się, poszukiwali Diablos z Icegardu, ale chwilowo nikogo od nich tu nie ma. Wydaje się że te mniej oficjalne grupy są wygodniejsze. Przynajmniej tak to wynika z tego co widzę. -
- Co więc wiadomo o tych “mniej oficjalnych”, o ile cokolwiek? -
- Tyle jakie są nic więcej. Czarny ninja rzekomo ma własną grupę, ale kto ich tam wie. Zakon Assasynów rzekomo w stolicy choć i tego wiedzieć nie można. Uverworld... to już chyba przeszłość. Jeszcze są piraci Smoka, Magowie wulkanu. No i rzekome podziemie. Czyli margines o którym się nie mówi i do którego nie zbliża.. Poza tym jak się grupa przybyszów zbierze w wspólnym celu to już tego by zliczyć nie można. -
- Czarny ninja… - powtórzył Gubernator - Gdzie można go znaleźć? -
- Och, Panie. Gdyby to było takie proste to nie byli by oni “mniej oficjalni”. O czarnym ninji się tylko mówi choć nikt go tak naprawdę nie widział. Tak samo jak o ducha z 3 dywizjonu i Targas. Rzekomo można się z nim jakoś skontaktować, albo to on ma cię na oku, gdy się o niego pyta... jakoś tak to powiedzenie brzmiało.
- Jeśli by mnie słyszał, to niech wie, że chętnie z nim pomówię. - sarkastycznie odpowiedział Nanaph - No nic, skoro nie ma nikogo oficjalnego, komu mógłbym się przydać, będę musiał poszukać inaczej. Dziękuję za informację, i do następnego razu - uśmiechnął się na pożegnanie, po czym jeszcze dodał: - Znajdzie się tu ktoś o szerokiej wiedzy o świecie, kto byłby skłonny opowiedzieć mi coś na temat niektórych… istot stąd? -
- Bajarz. Choć dobrze się go słucha przy piwie, nikt nie wie czy to co opowiada to prawda, czy rzeczywisćie bajania. Ale z pewnością w jego opowieściach znajdzie się wszystko.
- Gdzie można go znaleźć? -
- W Targas... chyba. - odparł niepewnie - lubi podróżować ale tam przebywa najczęściej. -
Po otrzymaniu odpowiedzi pożegnał się krótko i opuścił zakon. Przez chwilę spacerował po Dywizjonie, szukając jakiejś gadatliwej jeszcze o tej porze grupki, rozróby, tudzież rzucających się w oczy ludzi. Dopiero po wyczerpaniu tych trzech opcji zamierzał pomówić z “Bajarzem”.
W tym dywizjonie było raczej spokojnie. Kręciło się ty trochę dziwnych typów ale stosunkowo było bezpieczniej. Ptasi przyjaciele wskazywali jednak burdę w kolejnym obozowisku.
Nie widząc niczego godnego uwagi tutaj, dwuoosobowa kompania poleciała dalej na wschód.
W trzecim obozie poza barem wszystko było spokojnie. A w samym barze, cóż... burda, huczno i najwidoczniej wesoło.
Gubernator wyszukał jakąś bardziej… obytą gromadkę, której nie zmorzył jeszcze sen, po czym zagadał bezceremonialnie:
- Dobry wieczór… dzieje się tu coś bardziej interesującego od karczemnych bijatyk? -
- Ciekawszego niż bitki? Hmm.
- A duchy. Rzekomo ktoś je tu widział.
- Bzdury pleciesz. Duchy są nie widzialne.
- No tak, ale chodziło o to, że były, ale niewidoczne. Obrabowali alchemika i magazyn karczmy, poza alkoholem.
- Ech. A może ostatnie starcie pod lasem. Rzekomo jakiegoś urzędnika zabito.
- E tam. Idiota poszedł pod las więc czemu się dziwić...
- Duchy, powiadacie. Duchów się nie zwycięża stalą, nic więc to dla mnie. Na południu mawiali, że tu obozowiska przybyszy, to myślałem, że jest tu coś do roboty, a ni widu, ni słychu. Prawda to, że zachodni dywizjon rozbiła jedna osoba? -
- Prawda to. Choć nie bez przyczyny. Dokładnie jednak nikt nie wie co się stało. Wiadomo że zrobił to Smok, Ryou. Mawiają że z kimś walczył i coś się stało. Ale co i dlaczego, tego nie mawiają.
- Po tym obozu już nie było tylko puste pole i sterta śmieci.
- Uprzątnięto... Co ocalało to się tu i do drugiego obozu zniosło i jakoś żyje się dalej.
- Nie, żeby ktoś się tym przejął. Część nowych jest raczej osowiała i mało energiczna ale i wyjątki się zdarzają, co im zajęcia nie brak.
- A czym się tacy zajmują, że zajęć im nie brak? W sensie tacy, których karczemne bitki nie kręcą. - zaczekał chwilę, po czym dodał - Jest tu gdzieś może jakaś bardziej… profesjonalna… arena? -
- A różnymi rzeczami. Mistrzowie miecza walczą miedzy sobą. Inni chwytają się wszelkich robót. A cała zgraja pozostałych to zwykłe lenistwo czy też gry hazardowe.
- W Targas jest. - odparł inny. - Dużo walk się tam toczy.
- A słyszeliście, podobno maja nadejść zmiany.
- Jakie?
- A kto to wie. Coś stary czarodziej powiadał w barze nim dostał kuflem przez łeb.
- Swoją drogą, słyszało mi się o paru osobach, które mogły się tu zaszyć… u kogo najłatwiej o takich wypytać? -
- Co rozumiesz przez zaszyć? Tu nikt się nie ukrywa bo i tu jako takiego praw i nadzoru nie ma. Tu jest wolność, choć te oczywiste zasady ogólne wciąż pozostają.
- O kogo pytasz? - Zapytał się inny - To może będę wiedział czego szukasz.
- “Grad”, Fryderyk, Łowca Ing Iang Sin. - odparł pomarańczo włosy.
- Ach. Łowca głów.
- Rzeczywiście za ich głowy są nagrody.
- Raczej się nie zaszyli. To prawda, że w mieście trzeba się ukrywać, ale poza nim raczej swawolka, chyba że ktoś tobie podobny ich zacznie szukać.
- Któryś z nich jest w tym obozie ale nie wiem który. Drugi powinien być w mieście i chyba wiem nawet gdzie. Ale odradzał bym tam szukać, nie ważne jakie ma się powody.
- Jak ich można rozpoznać? - spytał Nanaph. Jego latające oczy były już gotowe do znalezienia jednego z dwóch delikwentów.
- Fryderyk to blondyn z dwoma pistoletami. Raczej nie trudno go przeoczyć, raczej samotnik. A Ing Lang...
- No tego to się na odległość rozpoznaje. Szary, z czaszkami na plecach.
- A za Kei-a nie było czasem nagrody?
- Coś było, ale chyba pomyłka, bo jego listy wycofano. Ale z pewnością była nagroda za takiego dziwaka z głową osłoniętą szmatą. Ten co to miał na tej szmacie namalowane oko. Jak mu było?
- Ugaru?
- Eee, chyba.
- Pistolety…? - powtórzył z delikatnym zakłopotaniem Gubernator - Co to takiego? -
- Coś jak kusza.- wytłumaczył obiegowo
- Bardzoś to uprościł.- skomentował drogi.
- Ale się nie pomylił. Jest to broń dalekiego zasięgu. Tyle ze strzela szybciej, dalej i bardziej dotkliwiej. A przy tym robi więcej hałasu i ma jedną wadę w tym świecie. Trudno o amunicję do niej.
- To znaczy kto wie gdzie pytać, ten dostanie to czego szuka.

Anti tymczasem począł czekać przy barze, aż któryś z podpitych gości wyjdzie chwiejnym krokiem, lub wręcz wypadnie z budynku. Takiego delikwenta wypadałoby przecież zanieść gdzieś… dalej, by jego ciało i umysł wytrzeźwiały.
Trzask, huk i deski ściany przy której stal Anti pękły pod naporem lecącego ciała. Młody chłopak został przy gnieciony cielskiem nieprzytomnego moczymordy.
Chłopak jak gdyby nigdy nic podniósł drzwi wraz z delikwentem na nich i ruszył niespiesznym kroczkiem gdzieś za dywizjon, starając nie rzucać się w oczy. Potem miał tylko poczekać na starszego towarzysza…

Gdy Gubernator otrzymał stosowne informacje, po krótkim pożegnaniu oddalił się od grupy. Niespiesznym krokiem udał się w miejsce, gdzie czekał już Anti, w towarzystwie pijanego delikwenta, który miał mieć zaszczyt zostania Piątym.


Chwilę potem dwuosobowa drużyna rozglądała się już za dwoma opisanymi wcześniej typami. Blondaska nigdzie nie mógł znaleźć, tajemniczy “Łowca” rzucał się jednak znacznie bardziej w oczy, charakterystycznymi “zdobieniami” w postaci nabitych na pal czaszek. Poza tym, ów “Łowca” rozbił się w odosobnieniu, na północ od reszty Dywizjonu. Pozostało tylko do niego zawitać, gdy Gubernator zbliżył się dostatecznie, przyjrzał się okolicy, szukając Inga, śpiącego lub na jawie.
Szaro zielone tipi stało w odosobnieniu ale, nie było przy nim właściciela. Nie mniej, stróżka dymu unosząca się z pomieszczenia mogła oznaczać tylko jedno... jest niedaleko.
Gubernator nie zamierzał czekać. Używając swoich oczu, zarówno ludzkich jak i zwierzęcych, przeczesał całą okolicę. Anti tymczasem podleciał bliżej namiot po czym zachowując ostrożność począł przeszukiwać jego okolice, a później i wnętrze.
Cel został znaleziony pod lasem. Co robił? Załatwiał swoje potrzeby. I coś obserwował. Coś czego nie było widać. A może tylko był zamyślony?
Obaj wojownicy wznieśli się na jakąś gałąź w okolicy i poczekali aż skończy, po czym odezwał się z ciemności Gubernator:
- Witam… “Łowca”, jak mniemam? - Obaj dokładnie przyglądali się mężczyźnie, patrząc na jego wyposażenie.|

- Arash. Wy kto?
- Gubernator. - odpowiedział mężczyzna, powoli zlatując z gałęzi. Anti tymczasem cichutko wyczekiwał na drzewie. Nanaph był nieźle uzbrojony - w jego rękach czekały już miecze, a ciało ochraniała metalowa zbroja, prezent znaleziony w fortecy.
- Dane Ci było zapewne słyszeć o wartości Twojej głowy… mogę spytać czym sobie na nią zasłużyłeś? - |
- Zapewne tym samym co zrobię z wami. Będziecie kolejną dwójką do mojej kolekcji. - wskazał palcem na czaszki za plecami. Druga ręka wyrzuciła małe, ząbkowane ostrze w kierunku twarzy Gubernatora. W obrocie wyciągając toporek identyczne ostrze Łowca posłał w drzewo odrobinę za daleko od antiego.
Nanaph jedynie delikatnie się uśmiechnął, gdy ostrze, trzymane niewidzialną siłą, zatrzymało się tuż przed jego twarzą. W tym samym czasie zza jego prawej ręki wystrzeliły trzy strzały celujące w ręce przeciwnika. Anti tymczasem spróbował pozbawić przeciwnika jego toporka - odpowiedni impuls powinien osłabić chwyt, a potem broń, nie wiedzieć czemu, powinna odlecieć od właściciela.
Łowca ochronił się przed nadlatującymi strzałami i tym samym stracił swoja broń. Natychmiast ruszył w głębię lasu. Pędził przez niego, jakby znał go od podszewki, choć jego aura wciąż była widoczna.
Podczas gdy Anti został z tyłu, by pozbierać strzały, broń i przeszukać namiot Inga, Gubernator ruszył w pogoń, lecąc ponad konarami drzew. Uciekającemu Łowcy z kolei przeszkadzał kolejny tuzin strzał, które nie wiedzieć skąd zaczęły go ścigać, lecąc jak samonaprowadzane, jednak starając się bardziej odciąć drogi ucieczki lub trafić w nogi, aniżeli zabić.
Pogoń wymagała wielkiej zwinności i szybkiego lawirowania miedzy drzewami. W momencie gdy Ing uskakiwał przed czymś, został trafiony strzałą i upadł zderzając się z drzewem. Był oszołomiony i jakby stracił chęci do dalszej ucieczki. Mimo to na jego ustach wciąż gościł uśmiech.
Pozostałe strzały stanęły w powietrzu, niemalże osaczając Łowcę. Nie zadawały jednak ostatecznego ciosu. Gubernator będąc wciąż na poziomie koron drzew, rozejrzał się przez chwilę. Upewniał się, że nie jest w żadnej pułapce, i żadne wsparcie “ludzi z lasu” nie przybędzie zaraz, by chronić swojego.
Chwilę potem kontynuuował rozmowę:
- Nie zrozumieliśmy się. Nie przyszedłem tu jako łowca głów, łaszący się na kilka monet. Przyszedłem zaproponować lepsze rozwiązanie od chowania się na północy i niekończącej się walki o życie z jakimiś najemnikami z południa. - spojrzał na rozmówcę, oceniając jego reakcję. Musiał wiedzieć czy dalsze rozmowy miały jakikolwiek sens.
- Ha ha. Ty chyba nic nie rozumiesz. Nie wiesz z kim zaczynasz.
Pojawiły się w okolicy pojedyncze aury. Delikatne i zielonkawe, jakby należały do lasu. Pozostawały w pewnej odległości obserwując całe zajście.
- Nie wiesz w co się wplątujesz. I WAS też to czeka. - Wykrzyczał, zapewne zdając sobie sprawę z obecności nieznanych istot.
Kilka z, wyglądających na dzikie, ptaków nagle wypłoszonych, jakby niewidocznym pożarem. W rzeczywistości jednak, uniosły się nad punkcikami aury, by dokładniej zaobserwować nowych graczy w tej grze. Oczywiście, z bezpiecznej odległości…
- Możliwe, że nie rozumiem. Będziesz mógł mi to wyjaśnić… później. Rozumiem, że nie zechcesz współpracować… po dobroci? -
- Chodź tu i się przekonaj. - powiedział z uśmeichem.
Kilka kolejnych strzał wbiło się w kończyny Łowcy, ostatecznie go unieruchamiając. Gubernator począł powoli się zniżać, rozglądając wokół. Ptaszyny, które zdążyły już wrócić ze zwiadu, również go obserwowały - mówiąc prościej, zapewniały mu widok na 360 stopni.
- Nie musicie się ukrywać! - znad lasu dobiegł wszystkich krzyk Antiego, skierowany do obserwujących zdarzenie istot.
Na drzewie pojawił się jeden osobnik. Nic nie mówił tylko obserwował całe zajście, zerkając również na latające w powietrzu ptaki.

- Was też czeka koniec. - Wycharczał Ing - On już tego dopilnuje. A teraz, przyjacielu dokończmy co zaczęliśmy a później wróć z raportem. - Stwierdził z paskudnym uśmiechem.
Grymas na twarzy osobnika siedzącego na drzewie nie wróżył zbyt dobrze.
Nanaph odwrócił wzrok w kierunku nowego osobnika
- Kim jesteś? Czego chcesz? - spytał.
Odparła mu cisza. Osobnik tylko siedział i przyglądał się zajściu.
Anti z góry nadal przyglądał się tajemniczemu osobnikowi, starając się ocenić jego dalsze zamiary. Gubernator tymczasem zleciał już na sam dół. Zbliżył się do Łowcy, chcąc wziąć go bezceremonialnie na ramię.
Odgłos pstryknięcia. Złamany patyk pod nogą Nanapha. Odgłos szurania liny i pędząca gałąź z zaczepionym ostrzem smagnęła tuż przed leżącym łowcą a na wysokości kolan wojownika. Próba podskoku zniżyła cięcie na łydki. Chwilę później odcięte nogi leżały na ziemi. Łowca śmiał się do rozpuku. Musiał to wcześniej przygotować. Dlatego dotarł aż tutaj i dlatego zachęcał do podejścia. Nie wiedział jednak wszystkiego o swoim przeciwniku...
- Ał. - skomentował ranę Gubernator, leżąc na poszyciu leśnym. Pułapka nie była zadziwiająca, daleko jej też było do morderczej, ale… jakim cudem jej nie zauważył? Miał przecież tyle oczu, tyle punktów widzenia, a mimo to umknęło mu coś tak oczywistego...
Śmiech łowcy z pewnością nieco zrzedł, gdy po kilku sekundach rany zaczęły... jakby parować. Odcięte kikuty nie wiedzieć jakim sposobem doleciały z powrotem do ran i poczęły… przyrastać.
- Spowolniłeś tylko to co nieuniknione. - dodał pomarańczowłosy, czekając aż rana się zasklepi. Tymczasem Anti podleciał do Łowcy, tym razem nie dotykając nawet poszycia, chwycił za ramiona Inga i… po prostu odleciał. W stronę jego własnego namiotu.
Nanaph po dłuższej chwili wstał, choć nie bez kłopotów. Spojrzał jeszcze na tajemniczego obserwatora z uśmiechem, rzucając do niego krótkie:
- Przepraszam, jeśli obudziłem. - po czym, jak poprzednik, odleciał. Las znowu zyskał spokój, a dalsze “negocjacje” miały się odbywać już w namiocie.
Osobnik jeszcze chwilę siedział na gałęzi spoglądając za oddalającym się przybyszem.
- Co myślisz Ogi? - Zapytał głos ukrytej istoty.
- Ten osobnik... on nas widział. Trzeba to zgłosić do obu obozów. Mam racje Rez? Tak myślałem. - doparł sam sobie. - Yang musi się o tym dowiedzieć.
 
Imoshi jest offline  
Stary 14-07-2014, 08:46   #46
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Gdy tylko Erven odsunął się od lady w ratuszu zza niego, wyłonił się Castell, jak zwykle nie wiadomo jakim sposobem. Poruszał się bezszelestnie i gdy nekromanta się oddalił przybliżył się do kobiety.
-Witam- zaczął uprzejmie- podobnie jak, kolegę interesuje mnie mieszkanie, a najlepiej dom w waszym wspaniałym mieście.
Dziewczę powędrowało wzrokiem po pomieszczeniu upewiniajac się skąd mógł przybyć nowy osobnik.
- Ach. Dobrze. Pozwoli pan że zapytam... Uprzedzono mnie ostatnio o takowych osobach które nie mają tu dostępu bez pomocy innych. W sensie: swobodne poruszanie się miedzy platformą a ziemią, w rozumieniu windy? - zapytała intonując. - Rozumie pan, nie zabronię kupna ale takowe mogłoby się w pewnych przypadkach mijać z celem. - Wyciągnęła deklarację i położyła przed Castellem.
-Nie mam z tym problemu- odparł Soren przeglądając kartę- sto monet. Zgadzam się. .- Wziął długopis leżący na blacie, bawił się nim chwile po czym zabrał się do wypełniania wniosku. Soren z rodu Castell. Zawód…. tu arystokrata zastanowił się chwilę. Ostatecznie postanowił opisać się jako łowcę. Preferowane miejsce w okolicach windy, lub obrzeża. Dodał jeszcze, elegancki, wyćwiczony przez lata podpis i z uprzejmym uśmiechem oddał kartę kobiecie.
- Hmmm. Wszystko się zgadza. Na obrzerzach z domem nie będzie problemu bliżej będzie gorzej ale coś się znajdzie. - Chwile poszperała w dokumentacji grubego segregatora. - Jest ostatni w pobliżu windy. - wskazała lokalizacje uprzedziła że klucze są już w mieszkaniu.
Nie marnując więcej czasu, Soren uregulował należność, podziękował i ruszył we wskazane miejsce. Nareszcie miał swoje cztery ściany.
Budynek był biały tak jak wszystkie w okolicy. Wyglądał skromnie. Wnętrze - 3 pomieszczenia. Kuchenne, sypialniane/salonowe oraz toaleta z wanną i jak się okazuje ciepłą wodą. Cuż Punkt widokowy w końcu był bardziej rozwinięty niż świat poniżej.
Arystokrata jeszcze chwilę przechadzał się po nowo nabytym mieszkaniu po czym klapnął na łóżku. Chodź nie odczuwał zmęczenia, miał ochotę na krótką drzemkę. Podniósł się i tupnął w podłogę. W tumanach czarnego jak smoła dymu wynurzyła się czarna, okuta stalą trumna. Przejechał dłonią po kontrastującym, białym napisie: “Ponure wrota śmierci nie otwierają się na żadne prośby”. Po czym odchylił wieko, ukazując obite czerwonym materiałem wnętrze. Godzinę później opuścił puste mieszkanie i dopytawszy przechodniów skierował się w stronę rynku.
Tutejszy rynek a raczej aleja sklepowa mieściła się na południu platwormu na głownej ulicy. Stragany stały przed budynkami sklepów. Oszklowe wystawy prezentowały wyrabiane dobra. Przechadzało się tedy wielu tutajszych. W śró nich:


Castell zdawał sobie sprawę z faktu że jest obserwowany. Jednak jego obserwator nie miał najmniejszej ochoty się ujawniać.
Skoro ciekawska osoba tak postanowiła Soren nie miał ochoty przymuszać jej do spotkania, przynajmniej na razie. Zarzucił kaptur i wyszedł na środek alei. Przeszedł się kilka metrów po czym zbliżył się do jednego ze straganów.
-Witam. Szukam amunicji do tej ślicznotki- po tych słowach wyciągnął powoli broń z wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyciągnął magazynek, którego mechanizm nieco wcześniej rozwikłał i podsunął sprzedawcy - im więcej tym lepiej- dokończył uprzejmie.
- Hmm. Desert Eagle... hmm może jeden magazynek się znajdize ale nie więcej. O amunicję trudno w tym świecie. Nigdzie jej nie produkują. - stwierdził po prostu ogladajac broń i magazynek. - a i nie jest to tanie.
-To nie dobre wieści. Mimo to wezmę chodź ten jeden jeśli jest na stanie. Czego potrzeba by produkcja ruszyła? Widziałem ludzi z bronią palną, czyżby ta amunicja była aż tak niszowa?
- To znaczy tak i nie. Są osoby z podobną bronią. - Uniósł pistolet na znak - i dla takich amunicji nie ma. Są muszkiety czyli kulka i proch co jest łatwiej dostępne choć nie tka efektywne i jakoś nie do końca rozwijane w tym świecie. Oraz są pociski magiczne. Bron ładuje się ładunkiem energetycznym by go wystrzelić. Słabiej zabijają, maja kilka ciekawszych cech no i nie trza ich kupować. Tyle co trzeba się tego nauczyć. By produkcja rusyzła trzeba nie tyle miejsca co sprzętu i zasobów. O te drugie raczej bym się nie martwił. To sprzęt jest najgorszym problemem. Schematy i urządzenia produkcyjne. Tego nie ma w tym świecie. A raczej nikt nie wie by coś takiego było. Choc krążą pewne plotki...
-Magiczne sztuczki nie są dla mnie- odparł nieco rozczarowany wampir- Powiedz więcej o tych plotkach. może niosą chodź ziarenko prawdy.
- Rzekomo jest pewna fabryka. Nie używana. Rzekomo jest tam wspomniany wczesniej sprzęt. To są już dogłębne plotki. Choć o samym budynku słyszałem od kilku podróżnych. Owa fabryka jest gdzieś w Rockviel tyle że z pewnych nie do końca jasnych powodów nik się tam nie wybiera.
-Gdzie znajduje się to miejsce? Nie zaszkodziło by chyba się tam wybrać.
- Rockviel to kraj na północnym wschodzie w kotlinie Górskiej. Teren kopalni, hut, gór, jaskiń i mało zieleni.
-Rozumiem. W takim razię poproszę jeszcze o ten magazynek jeżeli faktycznie się znajdzie, i będę leciał dalej- odparł Castell lekko zamyślony. Czy długa podróż była opłacalna?
- Proszę - oddał pistolet - Magazynek do tego typu broni to będzie 220 monet.
-Niemała kwota za takie maleństwo. Cóż, zachowaj go dla mnie przyjacielu, upomnę się gdy nieco powiększę sakiewkę- uśmiechnął się i ruszył przed siebie. Wrócił myślami do poprzednich spraw. Wyglądało na to że Jenny dotarła cała i zdrowa do miasta, jakoś się tu zadomawiając. Nie musiał się już więcej troszczyć o tą sprawę. Chodź nieco inaczej niż zaplanował obietnica została spełniona. Pozostało znalezienie sobie zajęcia. Ciekawiły go niższe poziomy zamku, który niedawno odwiedził. Stały dostęp do amunicji mógł nieco poczekać. Chętnie zaznajomił by się również z pseudo wampirkami żyjącymi na pustyni. Parsknął na tą myśl. Miał również ochotę odwiedzić stolicę. Może tam, w gnieździe żmij znalazłby jakieś ciekawe zajęcie. Oczywiście jeśli owe miasto chodź trochę przypominało te z jego świata. Z natłokiem myśli w głowie i wewnętrznym dylematem, postanowił że na razie coś zje. W końcu jakże to myśleć o pustym żołądku? W końcu marna samica sarny nie była nazbyt sycącym posiłkiem. Raz jeszcze udał się w stronę nowego mieszkania. W drodze przypomniał sobie o czymś, a raczej o kimś. Swobodnym krokiem skręci w ciemniejszy zaułek. Gdy tylko zniknął z głównej alei rozpłynął się w dymie, który powoli rozmywał się w powietrzu aż stał się niewidoczny. Postanowił, że zaczeka chwilę, a nuż dowie się czegóż chce ciekawska osoba.
Obserwator się nie pokazał, ale podłapał haczyk. Był w okolicy miesjca gdzie zniknął jego cel i mimo iż sam się nie pokazał zza węgła wystawało pasemko złotych włosów. Po chwili jednak zniknęło tak jak i samo uczucie bycia obserwowanym. Nieco zawiedziony Castell powrócił do poprzednich planów.
***
Było już sporo po północy gdy Eli wracała z karczmy. Zataczając się z lekka wracała w kierunku swojego mieszkania. Nie miała zwyczaju pić, ale znajome z pracy wyciągnęły ją po tym jak wszystkie otrzymały ostatnią wpłatę. Usłyszała cichy szmer i nim zdążyła zareagować mocna dłoń pociągnęła ją w kierunku ciemnego zaułka. Potknęła się i padła na ziemię. Krzyknęła gdy poczuła jak ktoś przyciska ją do ziemi, ale ulice już od dawna były puste, nikt jej nie usłyszał. Włochata dłoń zasłoniła jej usta, a na szyi poczuła dotyk metalu. Zobaczyła mężczyznę z twarzą obsypaną śladami po ospie i nierównym zarostem. Dziewczyna próbowała stawiać opór, wtedy poczuła że ostrze z lekka przecina jej szyje.
-Nie opieraj się to cię nie zabiję- wychrypiał napastnik. Sprawnym ruchem rozciął koszulę ofiary, odsłaniając jej wdzięki. Eli próbowała krzyczeć, ale mężczyzna sprawnie jej to uniemożliwiał. Poczuła też krew spływającą po klatce piersiowej po cięciu. Szarpnęła się usiłując raz jeszcze zrzucić napastnika, ten niestety był silniejszy, udeżył szamotającą się dziewczynę w twarz. W momencie gdy nóż miał rozcinać kolejne warstwy ubrania, dziewczyna zamknęła załzawione oczy. Nagle ciężar siedzącego na niej mężczyzny zniknął. Sparaliżowana strachem dziewczyna leżała bez ruchu łkając. Otworzyła oczy dopiero gdy usłyszała chrzęst kości i odgłos czegoś trafiającego do kosza na śmieci. Chciała wykorzystać okazję żeby uciec, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Oparła się o ścianę i wpatrzyła w głąb zaułka. Zamazanym wzrokiem zobaczyła wysokiego mężczyznę w płaszczu.
-Już dobrze, jesteś bezpieczna- odezwał się, podchodząc do niej. Eli popatrzyła na niego nie do końca przekonana. Mężczyzna zdjął czarny płaszcz i otulił roztrzęsioną dziewczynę. Wziął ją na ręce i poszedł przed siebie.
-G..gdzie.idziemy?- burknęła niewyraźnie dziewczyna, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
-Mieszkam bardzo blisko, opatrzę Twoje rany, nie chcemy przecież by doszło do infekcji prawda?- spytał miłym, uspokajającym głosem- potem odprowadzę Cie do domu.
Eli była zmęczona, oparła głowę o ramię nieznajomego i uznała że przyjmie jego pomoc. Bo czemu miałby ją ratować, żeby zaraz potem ją skrzywdzić..?
***
Kilka godzin przed świtem Castell siedział w wygodnym fotelu swojego mieszkania. Oglądał obce gwiazdy popijając z kieliszka do wina czerwony płyn. Musiał przyznać że smak był intrygujący. Napój miał co prawda młody rocznik, ale posmak alkoholu nadrabiał tą małą wadę. Był ciekaw czy gdyby był człowiekiem to alkohol z krwi ofiary miałby na niego wpływ. Cóż, raczej nigdy się tego nie dowie. Dopił swój smakołyk i stwierdził że już więcej mu nie pozostało. Spojrzał na ciało dziewczyny, nie miał wyrzutów sumienia. A ona przynajmniej umarła szybko i stosunkowo bezboleśnie. Uciekł na chwilę myślami do osoby, która wczoraj go śledziła, jak się domyślał kobiety. Mógłby ją co prawda gonić ale nie miał na to ochoty. Spodziewał się, że ta i tak go znajdzie jeśli będzie chciała.
Wkrótce potem wzeszło słońce.
Chłód nocy nie ustąpił jeszcze, gdy wampir opuścił puste już mieszkanie. Na ziemię spadła mała karteczka, która do tej pory była wczepiona we framugę drzwi. Rozejrzał się po ulicy ale nikogo nie zobaczył. Podniósł wiadomość i przeczytał:
“oni już wiedzą
wampiry -> pustynia
krwawa winorośl”
Uśmiechnął się pod nosem i schował karteczkę do kieszeni. Nie był co prawda grafologiem, ale od razu zwrócił uwagę na niecodzienny charakter pisma. Jedynym punktem zaczepnym była tajemnicza złotowłosa. Może czas by prześladowca stał się prześladowany. Gdy pierwsi ludzie pojawili się na ulicy, wampir udał się do urzędu, w którym wczoraj zakupił dom.
-Witam, mam dość niecodzienne pytanie. Ale jak wiele znajdzie się złotowłosych kobiet w tym mieście?- Sam załamał się nad głupotom pytania, ale nie zaszkodziło spróbować.
- Zapewne trochę - odparła dziewczyna jakby z miną przyzwyczajenia. - Jakieś szczegóły wzrost, wygląd ?
-Nie widziałem najlepiej, ale nie należała do wysokich- wskazał dłonią przybliżony wzrost dziewczyny- nie chciała dać się zauważyć. Powiedzmy że podążała za mną sporą część wczorajszego dnia.
- Hmm. Alice? Shinobu? i chyba jeszcze jakaś. O ile ten wzrost. Hmm. Niestety nie wiem gdzie je znajdziesz.
-Żadna z nich nie posiada własnego mieszkania?
- Obie z nich to ledwo podrostki i i o dizwo nie siostry. To dziwne bo są rzekła bym identyczne. O ile Alice zdaje się mieć opiekuna o tyle o shinobu wiem niewiele, nawet nie wiem kto się nia opiekuje.
-Hmm, może mi się poszczęści i szybko je znajdę. Mam jeszcze jedną prośbę. Czy mógłbym liczyć na przekazanie Jenny Scarlet Star, że gdyby potrzebowała to znajduję się w mieście? Byłbym bardzo wdzięczny gdyby ta wiadomość do niej dotarła w raz z moim adresem.
- Przekażę jeżeli będę miała ku temu sposobność. - odparała.
Soren podziękował, pożegnał się i opuścił budynek. Zarzucił kaptur i skierował się bliżej centrum. Po chwili przyśpieszył krok aż do biegu i zwinnie wskakiwał na coraz to wyższe dachy budynków. Po chwili znalazł się dość wysoko, a przynajmniej zdawało się że na najwyższym budynku w okolicy. Spojrzał w górę wprost na słońce.
-Taaaakk…. Ja Ciebie też nienawidzę- odwrócił wzrok i spojrzał na miasto. Jego oczy z lekka zalśniły czerwienią, gdy wampir wypatrywał poszukiwanej osoby. Przypatrując się szczegółom oddalonym o wiele kilometrów. Widział przelotnie Ervena z jednym z braci, a momentami nawet Jenny, ale nie oni teraz go interesowali. Szukał złotowłosej.
Widział złotowłose, ale każda z nich nie pasowała do opisu. Widział mężczyznę którego cień wyglądał całkiem inaczej i pochłaniał właśnie jakiś obiekt, z czego mężczyzna trzymał ręce w kieszeni. Widział drużyny zajęte sportam ina boiskach. I zobaczyl złotowłosą dziewczynkę. Wzrost, włosy pasowały jednak brakowało tego dziwnego uczucia. Wchodziła właśnie w boczne uliczki miasta.
Wampir postanowił zapamiętać tego dziwnego człowieka i zeskoczył z budynku w stronę złotowłosej, nie spuszczając jej z oczu. Spadł na niższy dach, tworząc w nim małe pęknięcia i przeskakując po kolejnych doganiał dziewczynę. Odległość pokonał w zaledwie kilka chwil, a gdy był już blisko poruszał się bezszelestnie. Wciąż pozostając na dachu przykucnął i spojrzał w dół, w uliczkę w której zniknęła dziewczyna.
Spacerowała dalej jakby gdzieś zmierzając. Nie wiedziała że jest śledzona. Gdy opuściła jedną uliczkę zagłebiała się w kolejną aż w końcu doszła do pustego małego placyku, gdzie na ławce czekał na nią młody chłopak.

Castell usiadł w cieniu zaułka nieopodal. Nieco zaciekawiony spojrzał na znajomego złotowłosej. Słuchał ich rozmowy, może z niej dowie się czegoś ciekawego o tej dwójce.
- Nikt cię nie śledził?
- Nie panie Luven.
- Dobrze. Słuchaj Alice. Coś się szykuje. Uważaj na siebie i unikaj osób podejrzanych.
- A co z panem?
- O mnei się nie martw mała, ja sobie poradzę. Gdyby jednak twoje przeczecie zbytnio cię zaniepokoiło spóbój mnei powiadomić, a jeżeli to się nie uda, w stosownym dla ciebie czasie. Ucieknij z platformy. - dziewczynka byął smutna i zaniepokojona.
- Ucieknij na północ do osady, stamtąd na północ, ale nie do lasu! W osadzie znajdź... - chwila rozglądania i szepty do ucha. - Powiedz że tka ci kazałem. Tam będziesz bezpieczniejsza.
- A kto to?
- Ktoś kto o mnie zapomniał. Nie lękaj się, to do czego mam nadzieję, nie dojdzie będzie nie wcześniej niż za zaprę miesięcy.
- A co to?
- Platforma... upadnie.
- Ja chcę do domu. Panie Lu. Do pana Valentine.
- Wiem Alice. Jednak zostaliśmy tu sami i nic nie zapowiada byśmy mieli szybko wrócić do domu. Wsztstkie sprawy tutaj już pozałatwiałem, w domu zostawiłem ci trochę grosza i prezent. A teraz zmykaj szybko. Spotkamy się tutaj za miesiąc.
Koniec spotkania. Dziewczynka wróciła tą samą drogą którą przyszła. Osobnik jeszcze chwilę się dział na ławce i rozmyślał. Castell poczuł na sobie że jest obserwowany. Czuł to zewsząd. Czuł, że obserwator jest przy nim, ale przecież nikogo przy nim nie było. Osobnik z mieczem oddalił się spokojnym krokiem.
Soren odprowadził wzrokiem chłopaka z mieczem, zastanawiając się kto mógłby go obserwować. Odsunął się od ściany o którą do tej pory był oparty i wniknął w równoległą. Pojawił się na środku jednego z zaułków, tuż przed złotowłosą.
-Dzień dobry- zaczął z przyjaznym uśmiechem, gdy dziewczyna zauważyła go na chwilę przed zderzeniem- porozmawiamy chwilę?
Spojrzenie w tył. Zapewne miała ochotę zawrócić i pobiec po pomoc. Chwilę jednaka stała w pozycji do ucieczki i spoglądała na osobnika.
-Nie zrobię Ci krzywdy dziecko, jak wiesz już jadłem- walnął uspokajającym tonem.
Przekrzywiło głowę w niezrozueminiu.
- Zawołam pana luvena. - zagroziła dosć dziecinnie.
-Nic Ci nie grozi- powtórzył akcentując wyraźnie każde słowo, ale wciąż mówiąc spokojnym tonem- Interesuje mnie jedynie, czemu taka młoda kobieta śledziła tak nieprzyjemnego typa jak ja- wyciągnął z płaszcza kartkę, którą rano znalazł przy drzwiach. Pokazał ją dziewczynce, trzymając ją na wysokości swojej twarzy, tak aby nie mogła przeczytać treści.
Kolejne przekrzywienie głowy. Czy to w ogóle ona?
- Kartka? - wyraz pełen niewiedzy. Uczucie wciąż był obecne, tyle że nie pochodziło od niej. Tak jakby była wśród nich 3 osoba. Osoba której nie widać.
-No nic- odparł Castell chowając kawałek papieru- uważaj na siebie młoda damo i nie kręć się po ciemnych zaułkach, jeszcze ktoś Cie zje- poczochrał włosy dziewczynki i poszedł w przeciwnym kierunku.
-Pokaż się w końcu- burknął kawałek dalej- to staje się męczące.
- Doprawdy.Ja się bawię wyśmienicie. Ka ka. - Odparł dziewczęcy głos.
-Czerpiesz przyjemność z podglądania innych? Oj to nie świadczy to o Tobie zbyt dobrze, młoda damo- parsknął
Cień który rzucał na ścianę uformował siew kształt dziewczęcia jeczącego jakiś okrągły obiekt z dziurką.
- Ka ka. To nawet zabawne. Sam powinieneś tego spróbować.
-Chętnie się tego od Ciebie nauczę- odparł- powiesz mi może dlaczego za mną podążasz?- dodał przyjaznym tonem.
- Kaprys. Poczułam twoją obecność od momentu w którym tu przybyłeś. Tyle.
-A kartka we framudze drzwi?
- Cuż dałeś o sobie znać. Nie myśl jednak, że czułam się w obowiązku ci pomagać, to także kaprys.
-A może zechciałabyś powiedzieć mi kim jesteś?- zapytał z uśmiechem, ta dziewczyna nieco go zaciekawiła.
- Pomyślmy... - Wyszła z cienia do polowy ciała

Wyglądała identycznie jak dziewczynka która ledwie chwilę temu odeszła.
- Jestem... małą znudzoną dziewczynką, lubiąca prześladować niegrzecznych chłopców. Ka ka. A może się mylę? - Spojrzała nań drwiąco. - Wiesz że nieładnie jest pytać damy, samemu się nie przedstawiajac. - Uśmiech w którym zalśniły 2 wampiryczne kły.
-Wiem również, że nie ładnie jest prześladować “chłopców”, nawet jeśli są niegrzeczni- opowiedział z uśmiechem- Soren Castell- ododał kłaniając się- nie ukrywam, że miło poznać.
- Shinobu Oshino. Choć to raczej ogólno przyjęte określenie niż imię. - A więc Panie Castell. Jak zamierza pan rozwiązać tą sytuację? - zapytała z uśmiechem. - A może czego pan oczekuje?
Wampir wzruszył ramionami
-Przygnała mnie ciekawość- odparł- widzę, że nie wszystkie wampiry wegetują na pustyni. Co tutaj robisz moja droga?
- Mieszkam - Odparła jakby to było oczywiste - Myślałam że zapytasz o plany podboju lub zniszczenia świata, albo o sposób doprowadzenia do wielkiej wojny. Wysil się chłopcze. Zaimponuj mi. - Mrugnęła.
-Hah- parsknął nie ukrywając rozbawienia- widzę, że czas który poświęciłem na szukanie Panienki nie jest bynajmniej czasem straconym. Może Cię to zdziwi moja droga, ale nie mam większych planów co do Ciebie. Ot byłem ciekaw kto tak przygląda się mym poczynaniom. Możesz uznać to za zachciankę- dodał złośliwie- Nasuwa mi się jedno pytanie. Rozmowa, którą odbyłaś z tamtym chłopakiem. Dlaczego platforma ma upaść?
- Ach. Alice i ten szermierz. Dlaczego, pytasz? A dlaczego nie? To również zachcianka. - Uśmiech rozbawienia i zaciekawienia. - Czy zdajesz sobie sprawę co takiego posiada ten obiekt, “Platforma”. Jakei ma, nęcące cechy? Właśnei przez nie ktoś ma Tą zachciankę. - Wytknęła język - Jeśli chcesz mogę zaczerpnąć trochę krw.., ups, języka chciałam powiedzieć. Ale co a bym z tego miała?
-Poza najlepszymi naukowcami w tym świecie..?- spytał nieco ironicznym tonem całkowicie ignorując kwestię przysługi- Przyznam że nie wiem, co takiego może zachęcać kogoś do zniszczenia tego miasta, w którym pechowo, dopiero co kupiłem mieszkanie.
- Ludzie są bezwartościowi, zawsze znajdzie się ktoś inny. - powiedziała z grymasem - Wysil się.To proste. Spokój. Neutralność. Niedostępnosć. To azyl, bezpieczna przystań, niezależny kraj. SIła polityczna? A może po prostu takie miejsce komuś nie odpowiada, kogoś świeżbi by się tego pozbyć. Ale kogo to obchodzi. - Uśmiech małej dziewczynki, tak nieszkodliwy i tak mylący.
-No właśnie, kogo- spojrzał na chwilę w zupełnie innym kierunku- zaciekawiłaś mnie, ale obecnie skupiam się na bardziej przyziemnych sprawach. Hmmm zakładam, że jeszcze się spotkamy. Jeśli nie w dniu upadku platformy, którego nie śmiem przegapić, to z pewnością nadarzy się inna okazja- ukłonił się zamaszyście i nieco przesadnie- oddalę się teraz, muszę jeszcze coś załatwić. Miło było mi poznać.
- Zapewne. I dla mnie było to ciekawe Soren Castell. Do zobaczenia, gdy nadarzy się okazja.
Znikła rozpływając się w jego cieniu, jej ślad i aura zniknęły.
Arystokrata odprowadził wzrokiem rozmywającą się postać. Śmiejąc się pod nosem, cofnął się kilka kroków i wniknął w ścianę.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 15-07-2014, 00:07   #47
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Po drodze Sharst napotkał człowieka o charakterystycznych, kojarzących się z braćmi oczach. Nie widział go nigdy wcześniej, lecz gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, w alogiczny sposób obok niego pojawił się znany już magowi pomarańczo włosy, jednooki brat. Z kolei typ, nie wiedzieć jakim cudem, zniknął.
- Witaj, Erven. Jak Ci minął dzień? - zapytał.
- Dobrze, nie narzekam. Twój? - zapytał cywilnie mag.
- Na obrywaniu od bariery. - odpowiedział Christos - dowiedziałeś się czegoś ciekawego? -
- Trochę. Bariera tylko zdaje się być elektryczna, ale to tylko złudzenie. Poza tym wykazuje dziwne właściwości, tak jakby była inteligentna co jest nienaturalne. To jakaś anomalia.
- Poza tym.. - kontynuował Erven - Freya ma branzolety dzięĸi którym można się dostawać do Punktu, jakieś aktywatory czy jak tam im było, jeszcze jej nie odwiedziłem, a co u Ciebie? Coś ciekawego?
- Freya nie jest też zainteresowana oddaniem ich. Nie lubi nowych. Co do bariery… ktoś nią steruje. I jest gotów użyć ogromnych środków, by ją utrzymać… masz jakieś plany na najbliższą przyszłość? I byłeś może u… Lee’i?
- Z najbliższych planów to mam zamiar gdzieś się zdrzemnąć, a nie mam mieszkania, całkowicie o nim zapomniałem. Co do Freyi… ja z nią pogadam - odpowiedział z uśmiechem - ..a Lea? tak byłem u niej. Medyczka jak się patrzy. Wiadomo coś o piramidogłowym?
- Piekielnik, jeśli coś Ci to mówi. Więcej informacji w stolicy. Widziałeś Jen?
- Piekielnik? Coś mi świta, przypadkiem ktoś w Lofar o nich nie wspominał? Jen z kolei nie widziałem. Masz jakiś pomysł na nocleg? Taras widokowy na obrzeżach zdaje się być ciekawą opcją puki co.
- Chyba nie jesteś nią zainteresowany aż tak jak myśleliśmy… - Christos dziwnie się uśmiechnął - Chyba można tu kupić mieszkanie. Albo spróbować zrobić coś w stylu obozu. Mam coś, co mogłoby Cię nieco zainteresować, ale do tego trzeba chyba bardziej… ustronnego miejsca.
Mlecznowłosy wzruszył ramionami
- Gdzie mieszka, jeżeli mieszka tu Jen, to nie wiem. Ratusz z kolei pewnie już zamknięty. Zostaje taras widokowy na obrzeżach. Chodźmy więc, zobaczy się co tam macie w zanadrzu.
- Zamierzasz tu zostać na dłużej? - w drodze na obrzeża spytał bezceremonialnie pomarańczo włosy.
- Jeden dzień, tyle do porozmawiać z Fryderykiem, Freyą, wizytą na targu celem sprzedaży części naszych rzeczy i szkoleniem w Markusa…. tak, na wieczór powinienem już być dostępny. - odpowiedział mag.
- A potem? Jen ciężko znaleźć, Nanaph jest na wschodzie, Soren to Soren, a podróżowanie samemu niezbyt mi się uśmiecha. Planujesz udać się do stolicy, albo wrócić do Fortecy?
Na Fortecę nie wiem czy jesteśmy jeszcze gotowi. Najpierw Osada i Stolica, to sugeruję. Forteca? Jak urośniemy w siłę.
- Od tego mamy Sorena. Co chcesz robić w Osadzie, to tylko mała społeczność rolnicza. Ani tam pieniędzy, ani informacji. -
- Zasięgnąć informacji o nich? - zapytał Erven - I być może trochę im pomóc. Przyda się trochę dobrej reputacji na początek naszego pobytu w tym świecie. Poza tym może będą się wybierali do stolicy.
- Może i ma to jakiś sens. Nadal zamierzasz uczyć się o umagicznianiu przedmiotów? Wspominałeś coś o tym wcześniej, a mi… nam przydałby się tak udoskonalony ekwipunek.
- To długotrwały proces, ale tak, nadal o tym myślę. Nie mniej trochę potrwa nim na nowo opracuję odpowiednią wiedzę. - odparł mlecznowłosy - Jutro skoro świt odwiedzamy rynek. Te zwykłe tarcze powinny być coś warte. Podobnie łuki. Te bransolety o których wspomniała Lea nie należą do tanich, a przyda się możliwość dostania się ponownie do Punktu.
- Mogę się tym zająć i bez nich, nie wiem czy ich potrzebujemy.
- Ja ich potrzebuję
- Ciebie też może… wprowadzić mój człowiek. Ale jak wolisz, tylko nie byłbym taki pewien, czy w miejscu pełnym nowoczesnej technologii i ludzi… z przyszłości, dostaniemy jakąś sensowną sumę za, dla nich, archaiczne wyposażenie. -
- Każdy grosz się przyda... - odparł Erven - ...a moja w tym głowa by cena była dobra.
Chwilę później mężczyźni byli już przy krańcu Punktu Widokowego. Kilka sekund później stanęło przed nim… indiańskie tipi. Skąd pomarańczo włosy wytrzasnął taki namiot, pozostawało zagadką.
- Zapraszam. Swoją drogą, tam niedaleko - i wskazał na widoczny z kilkuset metrów dziwaczny dom - mieszka Freya. Lepiej chyba byś zajrzał tam beze mnie. - i wszedł do namiotu.
Jego wygląd był… dość osobliwy. Całość zdobiły czaszki zwierząt, i… chyba nie tylko zwierząt. Większość ludzi pewnie uznałaby to za odrażające, nekromanty jednak pewnie to nie zdziwiło.
Erven wzruszył rękoma, kości czy nie mam z nimi pewną historię i mało go dziwił nietypowy wygląd namiotu do którego po chwili wszedł.
- Najpierw zajrzę do Freyi. - powiedział kładąc się do snu - Poczekaj na mnie, potem ruszymy na targ.
- Jest jeszcze coś. - w pustym namiocie pomarańczo włosy jak gdyby nigdy nic. zmaterializował zamkniętą skrzynię. Brakowało jej tylko możliwości konwencjonalnego otworzenia.
- To wygląda na zamknięte magicznie, może będziesz w stanie to otworzyć. -
Erven westchnął z niechęcią po czym wstał i podszedł do skrzyni. Widział już w swoim życiu podobne i kilka nawet otworzył. Zazwyczaj mechanizm był podobny. Pytanie tylko czy w tym przypadku również.
- Zobaczy się - powiedział po czym sięgnął do skrzyni leżącej przed nim za pomocą Mocy
Szczękniecie zamka. Z obwodu skrzyni wysunęły się ząbki zakleszczające wieko.
Christos poczuł dreszcz, gdy powoli się otwierało. Z środka wydobyła się mgła. W jej wnętrzu znajdowały się trzy elementy. Czaszka zbliżona wyglądem do ludzkiej z odrobiną włosów wciąż z niej wystającej, list i napis z krwi pod wiekiem: “Zmrok...”
Gdy tylko zawartość skrzyni się ukazała, list tajemnym sposobem uniósł się i powędrował prosto do pomarańczo włosego, który zaczął go czytać.
- Czytaj na głos - powiedział Erven po czym począł gładząc mocą czaszkę starał się poznać jej sygnaturę magiczną. Odgadnąć jej przeznaczenie.
Czaszka emanowała delikatnie wyczuwalnym mrokiem. Tak innym, a tak znajomym. Odrobinę podobnym do tego z fortecy, a zarazem innym.
~List~
Porzuciłem swe imię, porzuciłem wszystko co mnie łączyło z tym światem, by to pokonać.
To co się w mroku kryło i śmiercią władało. Stałem się bestią, drapieżnikiem, łowcą.
Po wielu dniach i nocach nieustannej walki w końcu to zniszczyłem.
Jako swą nagrodę zebrałem całą moc tego czegoś... a na pamiątkę tego zdarzenia zdjąłem czerep.

Starość mnie dopadła. Już nie jestem tak młody jak dawniej. Już nie w smak mi walki i ryzyko tylko spokoju mi trza. Tego na co każdy wiekami pracuje. Lecz i mój spokój trwać wiecznie nie może. To powróciło. I znów stanąłem do walki.

Te słowa piszę już na łożu śmierci. Mój synu, pozostawiam ci ten kufer. Strzeż go jak oka w głowie i nie pozwól by ktokolwiek go otworzył. Bo To powróci, gdy nastanie zmrok. Strzeż się synu... bo ile razy by nie ginęło, ile czasu by istniało... za każdym razem powraca silniejsze.
~~
- Co za idiota zamyka list w skrzyni z informacjami, żeby go nie otwierać? - zapytał mag niedowierzając temu co czytał - Wygląda na to, że mamy robotę do odwalenia. Schowaj ten kuferek z czaszą tam gdzie wszystko chowasz. Czaszkę sprzedamy w stolic razem z kuferkiem. Módlmy się tylko do bogów by to coś nie powróciło.
- Istotnie, geniusz. - odparł Christos. Papier wleciał z powrotem do kuferka, który zamknięty ponownie trafił tam skąd przybył. Pomarańczo włosy jeszcze przez dłuższą chwilę przeszukiwał własny umysł, by odnaleźć jakąś wzmiankę o tej… istocie.
Pamięć Inga nie była zbyt uporządkowana po całym “dołączeniu” ale po dłuższej chwili w końcu dało się znaleźć informacje. Za młodości Inga, ktoś znów otworzył skrzynię. Wiele osób zginęło. Gdy w końcu pokonał to “coś” ponownie zamknął skrzynię, wrzucając tam list i zapisując na wieku nazwę którą temu nadał. Po tym wydarzeniu stał się łowcą. Ani wygląd ani walka w pamięci się nie uchowały. W pamięci został jeszcze jeden szczegół, nie do końca jasny. Wynikało z niego że ten czerep należał do jego ojca. Zapewne rodzaj uczczenia pamięci zmarłego.
Christos nie komentował już więcej zdarzenia, zamiast tego siadając gdzieś po turecku i oddając się pewnego rodzaju medytacji. Dopiero po kolejnych kilku godzinach, gdy nekromanta spał już najmocniej, pomarańczo włosy opuścił namiot. Stanął obok krawędzi Punktu, a tuż przed nim pojawiła się z powrotem tajemnicza czaszka. Spoglądała na niego, a on na nią. Czaszka ojca słynnego Łowcy… ileż sekretów skrywała jej przeszłość. Dzięki niej mógł zobaczyć jak wyglądała bitwa pomiędzy Ingiem a tajemniczym stworem, który za sprawą Braci mógł zostać uwolniony.
Coś jednak nie pozwalało obejrzeć jego historii. Może to było zbyt dawno temu, a może w innym świecie. Coś jednak udało się zobaczyć. Choć była to iluzja... w bezdennych oczodołach czaszki zapłonęły aury życia. Czerwone ślepia spoglądały na twarz Chrostosa, a raczej na płomień jego życia. Poczuł on na sobie żądzę śmierci. Niewidzialne macki oplatały się wokół niego. To było złe, to chciało tylko jednego, jego śmierci. Z pewnością stał się celem. Pytanie tylko czy i Erven został naznaczony...
- Powodzenia. - szepnął do znikającej w ciemności czaszki. Żeby walczyć z wrogiem, potrzebował informacji o wrogu. A ich mógł teraz dostarczyć już tylko Łowca.
Jak na zawołanie, najnowszy nabytek Braci pojawił się przed Christosem.

- Może Twoja przeszłość powie mi coś więcej, chłopcze. - dopowiedział pomarańczo włosy wpatrując się w swojego nowego “towarzysza”.
W historii łowcy były dziury tak, jakby ktoś specjalnie wyciął te elementy. Czego mogły dotyczyć tego Christos mógł się tylko domyślać. Ing, jak się okazało, także był przybyszem. Poza momentem przejścia doszły elementy ze świata poprzedniego. A raczej okolic w których żył. Głownie tereny leśne, bagienne i stepowe. Wioski. Potwory. Typowe, choć tak odległe. Mimo że do tak odległej walki nie udało się sięgnąć wzrokiem, coś jednak poruszyło się w umyśle Łowcy. Odblokował się jakiś zapis wspomnienia z tamtejszego starcia. Zapis o tym, że Zmrok to demon. Demon, który jakimś cudem przejął ciało jego ojca. Niestety, mimo iż było to uproszczone tłumaczenie, niewiele wyjaśniało i pozostawiało więcej pytań niż odpowiedzi.



Poranek zastał go dość wcześnie. Słońce świeciło nisko kiedy się obudził i przywitał z nim. Mogła być dziewiąta, może dziesiąta rano góra. Po wczesnym rozczesaniu białych włosów nie zwlekając ani chwili dłużej udał się w kierunku mieszkania Freyi zamierzając złożyć jej wizytę. Podszedł do drzwi i zakołotał koładką. Puk puk, puk. Trzy stuknięcia, nie więcej.
Wszystko działo się identycznie co z jego przyjacielem. Wpierw pojawiło się zielone światło które zbadało ciało maga a później nieludzki głos. “Identyfikacja”
- Erven Sharsth, naukowiec. - odpowiedział Erven po sekundzie zwłoki. Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z technologicznym zamkiem jak ten. Choć to zielone światło mu się spodobało.
Drzwi otworzyły się z lekkim oporem. Blokował je mały robot. Z wnętrza dobiegały odgłosy pracy z metalem. Coś podpowiadało magowi że w tej chwili lepiej zawiadomić właścicielkę w jakiś sposób niż wchodzić osobiście.
Zapukał mocno w futrynę drzwi po czym zawołał.
- Pani Freyo! Przepraszam, czy nie przeszkadzam?
Robot zastukotał za drzwiami a później włączył alarm. Dziwny modulowany dźwięk o dużej częstotliwości. Odgłosy pracy natychmaist ustału i alram przestał wyć.
Z głębi budynku wyłoniła się kotka o dwóch ogonach z dziwnym pąłskim obiektem o duzej liczbie przycisków (pilot) oraz czarną rękawicą w drógij.
- Cholera znów do kalibracji ~nyuu. - Zimnym spojrzeniem obarczyła goscia. - Jaka sprawa?
- Słyszałem od dr. Lei że sprzedaje pani bransolety aktywujące wejście do Punktu. Przyznam, że jako naukowiec choć z innej epoki znajduje to miejsce jako nader satysfakcjonujące. Cisza i spokój, to czego mi potrzeba. Stąd moje pytanie, miałaby Pani jedną z tych bransolet na sprzedaż? Poza tym przynosze wieści o najnowszym eksperymenci dr Lei z Barierą. Rozwarstwienie fazowe Bariery tylko sprawia, że jest agresywniejsza.
- Agresywniejsza? Cuż za formalne określenie. Panie naukowcu.- odparła sarkastycznie - Kogo znów wsadziła do swojego eksperymentu? Albo nie nie mów. Domyślam się. Nyuu~ - westchnięcie. - Nie sprzedaję ich, nie prowadzę straganu. Jestem w stanie takie stworzyć, ale nie zamierzam nimi handlować. Z drugiej strony nie tanio. - Podeszła do robota i zaczęła operować nad nim rękawicą. Pojawiła się jakiaś neibieskawa poświata.
- Cholera obwód się przepalił. ~rrr.
- Rozumiem. Prosze wybaczyć moje maniery. Jestem Erven Sharsth, tłumacz i badacz Pradawnych, oraz naukowiec. Mogłaby Pani stworzyć dla mnie daną bransoletę? Oczywiście pokryłbym koszty jej konstrukcji, być może mógłbym również w czymś pomóc? Nie ukrywam, że słyszałem wiele o pani zdolnościach w materii wyższej technologii, jednak to tylko ogólniki były. Mógłbym zapytać czym dokładniej Pani się zajmuje jeżeli nie sprawiałoby to problemu?
- Ach, znowu ktoś mnie o to wypytuje. Mam nadzieje, że ty nie będziesz mi nic wciskał do kupienia. - Zaśmiała się w duchu. - Ech. Zajmuje się technologią a dokładniej tą zaawansowaną HiTech. Obwody drukowane, cybernetyczne, odrobina fizyki i robotyki. To tak ogólnikowo. Co do reszty pozostanie tajemnicą. - Bransoleta nie będzie tania. 500 monet. To najmniejsza stawka jaką dla siebie wołam. Chyba że... ale to było by porównywalne do podejścia Lei... i raczej szkodliwe zdrowiu. - Przestrzegła już sam zamysł. - Coś jeszcze? Jak widzisz mam jeszcze sporo pracy.
- Energie z którymi mam do czynienia na co dzień są wysoce szkodliwe dla nie zaznajomionych z nimi, więc nie widzę powodu dlaczego nie mógłbym pomóc Tobie w Twoim eksperymencie. W imię wyższego dobra nauki rzecz jasna, nie sposób odmówić pomocy tak zmysłowej kobiety jak Pani. W zamian oczywiście, byłaby rzeczowa bransoleta. Kiedy możemy zaczynać?
- Sęk w tym że poszukuję pewnego obiektu o którym usłyszałam wczoraj. Chodzi o pewną zbroję. - Opisała ja dokładnie i pomijając techniczne dywagacje i przypuszczenia. Obraz zgadzał się od tego “porywacza” Jenny.
- Brzmi jak techno zbroja osobnika który porwał moją przyjaciółkę w mgnieniu oka. Podejrzewam, patrząc na stan technologiczny, że ten osobnik pochodzi spod Bariery. Raczej trudno będzie go dorwać patrząc po tym co nam zaprezentował wcześniej.
- No właśnie. Gdybyśmy mieli kogoś kto ma zdolności typowo techniczne, specjalne lub taktyczne to może by się jakoś udało. Nie wiem czy nawet Kaoru dał by radę, choć kto wie. Mozę gdybyśmy znali jego cel udało by się coś z tym zrobić.
Odgłos pukania o kołatkę i otwieranych drzwi.
- Co jest? Znów zepsute. - Odgłos z zewnątrz.
Erven uniósł brew w zastanowieniu. Jednak jak tylko powędrowała do góry tak szybko wróciła na swoje miejsce. Nie było co mówić, inicjatywa leżała teraz w końcu po stronie Freyi. *
Do pomieszczenia weszła właśnie dizewczyna.

- Dzieńdobry. Ja w sprawie mojej broni. Tej od pana Markusa. - Zapytała nieśmiale.
- Ty pewnie jesteś Cecil. - Stwierdziła pani doktor wymachując ogonami.- Musisz dać mi jeszcze chwilkę. Łączenie broni i genetyki to nie moja broszka, ale sama broń jest niezwykle ciekawa. Przyjdź na godzinę powinnam do tego czasu skończyć.
- Cóż, na mnie też już pora... - powiedział z uśmiechem Erven - ...miałem się spotkać z Marcusem, więc będę już niestety ruszał.
To mówiąc wstał lekko, choć ociężale
- Jednak mam nadzieję wrócić, być może dowiem się czegoś o tej techno-zbroi w między czasie, tymczasem proszę mi wybaczyć. - Skinął nieznacznie głową Freyi po czym ruszył w stronę wyjścia, gdzie zatrzymał się naprzeciwko drzwi do domu pani naukowiec podpierając się o murek.
- Panienka Cecil? - zapytał z uśmiechem Erven nieśmiałe dziewczę jak tylko opuściło dom Freyi - Mogę zająć chwilę?
- Słucham panie..? - odparł swoim nieśmiałym tonem.
- Erven Sharsth - odparł mężczyzna - Badacz. Słyszałem, że wracała Pani od Marcusa? Mogę zapytać co u niego? Niby jestem z nim umówiony dopiero za kilka godzin, ale wiesz jak jest.. zawsze miło usłyszeć przed spotkaniem.
- Zawitałam tylko na chwilę by odebrać swój sprzęt. Zdaje się że pracuje z córką nad... pojazdem bojowym. - Odparła jakby samej zastanawiając się nad sensem tych słów. Pojazd bojowy na platformie tysiące metrów nad ziemią?
- To ciekawe… pojazd bojowy… musi być mocno zajęty swoim projektem. Jesteś może przybyszem z innego świata? Nigdy nie słyszałem by tutejsi używali tak zaawansowanej broni jak Twoja..
- Nie, nie jestem tutejsza. - Odparła. - A taka bron była nam potrzebna by walczyć z nimi.
- Brzmi interesująco, jednak ulica… może drinka? Z chęcią usłyszę więcej o twoim świecie… Czy oni… są również w tym?
- Nie do końca ale odpowiedniki także istnieją. Bogowie to w końcu dość powszechne istoty. - delikatny uśmiech.
Udali się do baru.
Najbliższe parę dłuższych chwili, godzina lub coś koło tego minęła na rozmowie o świecie Cecil i jej walce z bogami. Koncept którego Erven nie rozumiał. W końcu, o ile bogowie nie wtrącali się w jego sprawy nie widział żadnego problemu.
- To musi być ciężka praca walczyć z bogami… musisz być wyjątkowo uzdolniona. I muszę powiedzieć, jeżeli jesteś równie uzdolniona co piękna, jestem pewnym, że bogowie nie mają z tobą szans… powiedz mi tylko, po co z nimi walczyć? Jak dla mnie mogą sobie istnieć póki nie mieszają się w moje sprawy...
- Naszym bliżej do potworów niż istot wyższych. Przez wiele lat tylko ginęliśmy jako ich pokarm. Niemogąc zwyciężyc nazywalismy ich bogami. Troche sieod tamtej pory zmeiniło. - Pogodny uśmeich. - Ale walka wciaż trwa.
- W takim przypadku jak jakiegoś znajdę dam Ci znać. Kto wie… może kiedyś razem zapolujemy? Gdzie mogę Ciebie szukać?
- Tutaj. Platforma widokowa. Ewentualnei pytaj o God Eater łatwo nas rozpoznać to tych branzoletach. - wskazała swoją.
- Hmmm… Rozumiem, z ciekawości, jakie masz plany na przyszłość? Ten błysk w twoich oczach, tak pięknie błyszczą, planujesz coś wyjątkowego? Ja z moją grupą ruszamy niedługo do Osady. Mam tam parę rzeczy do zrobienia, a Ty?
- Nie przeczę i i mnei tam nogi niosą. Muszę znaleźć jakieś zajęcie i przy okazji poszukać informacji o nich.
- Wiesz, ten świat jest interesujący. Nawet jeżeli jest niebezpieczny, ten spokój od czasu do czasu, ta chwila wytchnienia jest niesamowicie błoga… jak teraz... Jak się Tobie podoba ten świat?
- Nieźle choc brak mi trochę wygód które znałam z mojego świata. - Po jej minie i gestach wynikało żę juz zaczęła ulegać urokowi Ervena.
- To miejsce chyba jest najbardziej zaawansowane technologicznie w całej Unii. Nie myślałeś, żeby kupić tu mieszkanie? Zdaje się tylko 100 monet w walucie Unijnej jak dobrze pamiętam. Bransolety aktywujące wejście kosztują dużo drożej, ale zgaduje, że nie masz z tym problemów - powiedział po czym puścił jej oczko.
- Nie. Nie mam a i z domem sobie poradziliśmy. My w sensie gildia. Większy wykupiliśmy i odrobinę przemodelowaliśmy.
- Wspominałaś, że podróżujesz z innymi… to bardzo mądra decyzja, w końcu w kupie siła. Jak duża jest wasza grupa?
- Kilka, kilkanaście osób. Musiała bym się dłużej zastanowić. (a ja przeszukać całą bazę danych )
- Wiesz… ta bransoleta niebywale współgra z twoimi oczami… ma jakieś specjalne właściwości?
Uśmiech i delikatny rumieniec.
- Komunikacja i przechowywanie broni. Zdaje się też wykrywać tutejszych bogów. - Stwierdziła krótko.
- Wykrywać bogów? W moim świecie to by już zakrawało na magię. - odpowiedział z uśmiechem mag
- Naprawę chciałbym poznać bliżej Ciebie i Twój świat… Opowiesz mi o nim, o sobie? *
Dziewczę uległo urokowi maga i rozgadało się dogłębnie. Opisywała wiele elementów w tym walki, towarzyszy jak i samych “bogów”. Zdecydowanie tym ostatnim bliżej było do potwoórów niż istot wyższych.
Erven z kolei przytakiwał dziewczynie i wtrącał od czasu do czasu swoje trzy grosze, i oczywiście garść pytań. Krok po kroku, zaciśniał na niej niewidzialne pęta powoli ją urabiając na coraz to głębszych poziomach jej osobowości. Niedługo trwało jak znaleźli się z kieliszkami w rękach siedząc obok siebie i wzajemnie się do siebie przymilają, i miziać w przerwie między szeptanymi słowami.
Po pewnym czasie Erven mruknął dziewcynie do ucha przyjaznym tonem.
- Spotkajmy się wieczorem moja droga... muszę jeszcze załatwić parę pilnych spraw dzisiaj zza dnia, a z chęcią usłyszę więcej o Tobie moja piękna. - I tak mówiąc i wymieniając ostatnie pocałunki ruszył szukać jednego z braci którzy jeszcze najpewniej znajdował się w Punkcie
Gdy tylko wyszedł z baru, dostrzegł go siedzącego już na dachu. Widać, czekał na biało włosego.
Zadowolony, buńczuczny uśmiech zawitał na ustach mlecznowłosego
- Zbieramy się - powiedział - Targ czeka.
Christos jak gdyby nigdy nic zeskoczył z kilku metrów, nienaturalnie zwalniając przy kontakcie z ziemią.
- Ta. - odparł krótko, kierując się z Ervenem w stronę rynku.
- Sprzedamy tarcze, łuki, książki i skórę. Powinno pójść dobrze. Jak myślisz?
- Trzy tarcze zachowam. Dostaniesz swoją część za nie. Co ze zbrojami?
- Jedna skórzana i płytowa dla mnie. Chcesz resztę dla siebie?
- Ta. - zbroje pojawiły się tuż obok biało włosego, w częściach, przygotowane do założenia.
- No, i to rozumiem - odpał mag nader wprawnie jak na maga zakładając zbroje, tak że po chwili już ruszali dalej w stronę targu.
- Posągi i ozdobną tarczę sprzedamy w stolicy. Za te 3 chce 60 monet. Stoi?
- Mag, co? - skomentował wprawność biało włosego mężczyzna - Zależy za ile sprzedamy pozostałe. -
- Uczciwe, stoi. - odparł nekromanta nie komentując burzliwych dziejów swojego życia.
- Hełm piekielnika i zardzewiałe bronie pójdą w stolicy. Jak nie da się sprzedać jako broń to pójdzie jako surowiec. Choć na hełm może znajdziem i zasobniejszego kupca. *
- Zobaczy się. Do stolicy jeszcze daleko, a mamy na sobie pościg demona… - przypomniał Christos.
- W takim przypadku licze na Ciebie, w końcu nie potrzebujesz snu. Jak się pojawi poinformujesz mnie. - odpowiedział mag ze wzruszeniem ramionami.
- Swoją drogą, miałeś w swoim świecie… wampiry?
- Są magowie któzy czerpią z mocy krwi, ale wampiry? Niekoniecznie. Dlaczego pytasz?
- U mnie były tylko w legendach, a tutaj są całkiem realne. Mówiono u nas o jakichś ich słabych punktach, strachu przed słońcem… ale to wszystko bzdury. A jeden z nich stanie się dla nas… dla mnie niedługo wrogiem.
- Jak chcesz. Jak dla mnie puki nie stwarzają mi problemów i nie kolidują z moimi interesami to mi rybka. Mogą sobie istnieć tam na północy czy gdzie tam się pojawiają.
- Mogą być znacznie bliżej. Będę musiał poszukać jakiejś ich prawdziwej wady. Swoją drogą, jakie masz plany na dzisiaj? -
- Targ, ratusz, szkolenie u Markusa. Potem mam małe randez-vous w restauracji wieczorem. Mówiłem już że liczę na Ciebie jak się ten demon pojawi? - odpowiedział z uśmiechem szarooki.
- Markus to jeden z naukowców, zdaje się? Może mogę się przyłączyć, zawsze to jakaś dodatkowa wiedza…? A co do demona, on i tak prawdopodobnie najpierw przyjdzie po swoją czaszkę. -
- Raczej tak, ale to szkolenie jest za opłatą. Nie przeszkadza Ci to?
- Jeśli to nie opłata rzędu tysięcy monet, to nie.
- Coś utarguję jak przyprowadzę i Ciebie do przeszkolenia. - odparł z zadowolonym uśmiechem Erven.
- Swoją drogą… może powinniśmy jeszcze dziś opuścić punkt? Jeśli demon pojawi się w nocy, to będzie mógł sprowadzić sporo zagrożeń na mieszkańców…
- Ehh… - westchnął ciężko mag - ...dobra, porozmawiam to może i nasze szanse wzrosną. Zobaczy się. Tak czy inaczej nie uśmiecha mi się po nocy podróżować. Jutro z rana ruszamy do Osady.
- Jest powóz, są szkielety, ja mogę posłużyć za czujkę. Problemu nie ma. Dzięki temu z rana już będziemy w Osadzie.
Erven warknął widocznie niezadowolony.
- Mam jeszcze jakiś interes do załatwienia, wiesz? Al co racja to racja, zawsze możemy się przespać w Osadzie jak tam dotrzemy. Prości ludzie są zazwyczaj pomocni. Poza tym, za dnia możemy zapolować na tutejsze zwierzęta. Zawsze jakiś interes na ich skórach da się ubić. Zdaje się że widziałem jakieś kopytne w drodze do Punktu.
- Świat kręci się wokół monety, co…? Może coś w tym jest, można zapolować na kilka zwierząt, choć bardziej by mi się widziało znalezienie jakiegoś stanowiącego wyzwanie. Nie planujesz już pewno Sorena szukać?
- Nie mam na to szczególnego parcia. - odpowiedział - Dobrze się podróżowało, ale jeżeli nasze drogi mają się rozejść niech i tak będzie.
- Na Jen, jak widzę, też nie. No cóż, zdarza się i tak, może los jeszcze nas jakoś połączy, a może nie.
- Co ma być to będzie, nie zatrzymasz koła losu. Nie znalazłem jej do tej pory. Może tak miało być, co nie? Chwytaj okazje puki możesz, nie wiesz kiedy się kolejna zdarzy, ale patrz… jesteśmy już na miejscu. Pora zająć się handlem.
Najbliższe kilkanaście minut minęło na handlu z straganiarzami. Ceny utargowanie nie były może najlepsze, ale za to pozbyli się książek i skóry jelenia. 220 monet łącznie, czyli po 110 brzdęków na głowę.
- Ide jeszcze do ratusza załatwić pewną papierkową robotę i możemy ruszać do Markusa. - powiedział mag, po czym ruszył w stronę wspomnianego budynku, miał apartament do zakupienia, na skraju platformy po zachodniej stronie rzecz jasna.
Z łatwością wypełnił formularz wpisując siebie jako badacza, maga i archeologa o specjalności Pradawni. Następnie jego nogi niosły go w kierunku Markusa u którego miał do ukończenia szkolenie. Nie obyło się oczywiście bez pytania o drogę i takim oto sposobem znalazł się u niego. Jedyne co mu nie dawało spokoju przez całą drogę i wcześniej tego dnia było mglistym wspomnieniem jego snów które miał tej nocy. Nie pamiętał szczegółów jedynie to wrażenie czegoś złego, jakby horror ktury mu się śnił jeszcze miał powrócić. Odsunął jednak te myśli stojąc przed drzwiami prowadzącymi do mieszkania, czy też warsztatu Marcusa.
Zapukał, trzy razy, nie mniej, nie więcej.
Drzwi otworzyła dziewczyna.

- Do papy? - zapytała trzymając w rękach sporej wielkości klucz.
- Tak, byliśmy wstępnie umówieni. Nie przeszkadzam?
W ostatnim momencie do biało włosego doleciał Christos, który stanął tuż za nim.
- Nie. Wejdź/cie. Tatko właśnie mecha składa na zamówienie. Chodźcie za mną.
Pracownia, a raczej wnętrze platformy to skupisko wielu metalowych płyt, konstelacji rur, umocnień i różnego typu okablowania. Coś co w tym świecie w normalnych warunkach by nie wystąpiło.
Markus zasiadał w wielkim kwadratowym metalowym pudle, stanowiącym część centralna jakiegoś obiektu, który aktualnie był w częściach.
- Przyprowadziłem kolejnego chętnego do nauki - zdecydował się powiedzieć po chwili Erven - Na ile się umawawiamy za to szkolenie? Możemy zaczynać od ręki, a może i byśmy w czymś pomogli?
- Poza podawaniem narzędzi? - Zaśmiał się uprzejmie mechanik. - Ok w porządku. Okablowanie sprawdzone, możesz składać Mai. - Wyszedł z obudowy. - Później podłączymy kończyny, ale jak skończysz z kabina możesz je podwieźć. Są za rogiem na platformie. - A teraz wy panowie. Jako że na brak pieniędzy i zajęć nie narzekam więc tylko symboliczne 100 monet. Wpierw muszę wiedzieć ile wiecie i czego jeszcze chcecie się dowiedzieć. O ile sama konstrukcja jest łatwa o tyle trudność wzrasta z zaawansowaniem. O samej mechanice ruchu nie wspominając. O cybernetyce możecie zapomnieć to jest najwyższy szczebel, ale jak sami rozumiecie... im wyżej tym trudniej. No więc od czego zaczniemy?
- Rozumiem, że 100 monet za dwóch, zgadza się? Znam podstawy budowy machin oblężniczych i prostych konstrukcji takich jak powozy czy łodzie. Mi najbardziej by zależało na zgłębieniu tej wiedzy o dodatkowe prawa i może coś z wyższej półki. Nie powiem, najbardziej interesuje mnie mechanika broni, ale każdą naukę z chęcią przyjmę. - szczerze odparł Erven
- Ze mną jest jeszcze gorzej… u nas nie uczono nawet takich podstaw - z zakłopotaniem przyznał Christos.
- yhym. Czyli dla pomaronczowo włosego będą podstawy budowy. A ty Erven co z tej wyższej pólki?
- Najbardziej mnie interesuje broń - przyznał Erven - O ile łuki i kusze są łatwe, to broń palna jest dla mnie zagadkę. Więc to i może jakieś rozbudowane prawa z krótką powtórką znanego materiału. Nie pochodzę z zaawansowanego technicznie świata. *
- Ok. Zacznijmy od twojego kolegi. Budowa drewaniana i mechaniczna różnie się bardzo od siebie. Główną przyczyną jest materiał. Drewno łatwiej dostępne i łatwiejsze w obróbce ale słabsze. Metal z kolei to już cudo tyle że obróbka to naprawdę kawał roboty. Bez umiejętności i pomysłów, schematów można sobie od razu odpuścić. Oba typy konstrukcji mają jednak pewne podobieństawa. Rdzeń. Wszystko potrzebuje rdzenia. Obiektu, elementu który utrzyma pozostałe, który stanowi główny ośrodek konstukcji. Zwykle to jego uszkodzenie powoduje największe szkody w urządzeniach.... (itd.)
Chwila przerwy na siku i powrót do dalszej debaty. W chwili przerwy obaj przybysze podziwiali widok pracujacej córki mechanika, która dość zgrabnie podpinała mechanizmy wypinając się pod konstrukcją.
- Broń palna. Poczynając od z góry gotowych elementów składowych najważniejsze są iglica i sprężyna. Budowa pocisku... dlatego też pistolet powinien być jak najlżejszy ale i mieć sile ognia... Kolejne bronie są z reguły podobne. Róznice wynikają tylko z przeznaczenia i dostosowania. C odo materiałów króluje stal. Tutaj nie produkowana na większą skalę. Znacie stop żelaza z węglem? No mniesza... Co do praw. W konstrukcji króluje dynamika - czyli ruch. Areodynamika w powietrzu i hydrodynamika na morzu...
- Powiesz mi coś więcej o tych prawach? Zdają się być wyjątkowo ważne, a bez nich raczej trudno będzie cokolwiek funkcjonalnego złożyć.. - zauważył Erven.
Dalsza część minęła spod znaku głębszego omawiania ważnych zasad fizycznych i technicznych, aż w końcu, na końcu mag zapytał.
- Mam prośbę. Wyruszam niedługo do Stolicy i bardzo bym potrzebował od Ciebie referencje, albo chociaż dokument potwierdzający moje szkolenie u Ciebie, żebym mógł przed Szalonym Bo wykazać, że ze mnie żaden żółtodziób. Da radę? W końcu to nic skomplikowanego, a pewnie na dalsze szkolenia do Ciebie się jeszcze zgłoszę… oczywiście, jeżeli nie masz nic przeciwko.
- Do szalonego Bo. Hmm. Narwaniec jakich mało, a jego rzemiosło raczej inaczej wyglada, ale nie ma sprawy. Kartka... kartka... Mai!. Zapisz no polecony do szalonego Bo. Napisz jakieś pierdoły i podpisz moim pismem. Dla Ervena. - Dodał. - Zgłoś się do niej później. Zawsze ma przy sobie jakieś notatki. A teraz panowie ręce do pracy. Wykorzystam was póki tu jesteście. Przeniesiemy te nogi mecha pod kokpit.
- Po co się męczyć? - zapytał Erven - Może moi słudzy mogli by tu pomóc jeżeli nie masz nic przeciwko… choć są dość specyficzni… to jak?
- Hmm niech pchają od tamtej strony. Ja biorę tamten łańcuch a ktoś ten. - wytłuamczyl co należy zrobić. Rzeczywiscie słudzy nadawali się w tym przypadku tylko do popychania, rówen ważnego co obsługa podnośnika łańcuchowego. - Dajem.
Mechanik wpierw delikatnie się wystraszył sługusów ale później poszło już z górki.
- No dzięki panowie. - Odrzekł po wykonej robocie, nawet chciał podać rękę szkieletom.
- Do usług - powiedział mag, a szkielety zapadły się w gęstą mgłę u ich stóp znikając tak jak się pojawiły.
- Niestety szkielety nie mają dusz, ani inteligenci jako takiej, wykonują tylko moją wolę, choć nie ukrywam, pracuję nad tym.
- Co się dziwić ich mózgi dawno już robaki wyjadły. Chcesz cos inteligetnego złap cos co wciaż ma ten mózg. Choc nieumarli to raczej kiepscy pomocnicy. Pamiętam swego czasu w moim świecie też była wielka mania na filmy o zombie. Ach stare dzieje.
Erven uśmiechnął się.
- Cóż, zombie, choć nieumarłe nadają się całkiem nieźle do delikatnych zajęć jak się prawuje nad nimi uwagę… ale co począć, dość już zajęliśmy twojego cennego czasu, a i na nas pora. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Christos przez niemal cały dzień był cicho, tylko słuchając opowieści o rzeczach dla naukowca banalnych, a dla pomarańczo włosego beznadziejnie trudnych. Gdy w końcu, późnym popołudniem, wyszli od naukowca, odzyskał jednak trochę mowy i rozpoczął niejako dręczący go temat:
- Co planujemy na dziś wieczór? “Zmrok” zapewne zechce się ujawnić, a Punkt to złe miejsce na walkę z demonami, nieprawdaż?
- Masz czaszkę, za nią pójdzie. Poczekasz na mnie na dole, a ja sprowadzę pomoc. - odpowiedział mag kierując się w stronę miejsca w którym miał się spotkać z Cecile
- Pomoc? Co masz na myśli? I właściwie jak zamierzasz zejść na dół, a potem na górę?
- Cecile powinna mieć swobodę poruszania się jeżeli się nie mylę. Zabjemy dwa ptaki jednym kamieniem jeżeli wiesz co mam na myśli.
- O ile będzie skłonna nam pomóc. Masz potem co do niej jakieś plany? - pomarańczo włosy uśmiechnął się lekko.
- Interesuje mnie jej świat i technologia - odpowiedział prosto Erven. - Poczekaj na nas przy windzie, niedługo powinienem do Ciebie dołączyć.*
- Tylko nie każ mi czekać za długo. Jeśli nie zgodzi się pomóc, to przy windzie na górze będzie mój człowiek, pomoże Ci dostać się na dół. A co do tej całej Cecile… pamiętaj, że są szybsze sposoby poznania jej sekretów, poza zwykłym pytaniem - uśmiech pomarańczo włosego się rozszerzył, a on sam po kilku sekundach zniknął.|
Erven tylko pokręcił głową symulując niedowierzanie na słowa towarzysza po czym ruszył w kierunku restauracji by wytłumaczyć Cecile, że musi biesa pokonać co to jego nieuważny i roztrzepany towarzysz przywołał, a o zmroku ma się objawić, co to pod Punktem będą na niego czekać by szków w Widokowym nie wyżądzić i ludzi spokojnych nie narażać, a gdyby chciała pomóc to przyjmie ją z otwartymi rękoma.
 
Dhratlach jest offline  
Stary 22-07-2014, 19:02   #48
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Kinemon


Lofar, ranek dnia drugiego

Cuż los wskazął północ i tamteż udał się wojownik. Wraz z dniem drogi dotarł do Bram targas gdzie czekała go kontrola...
“Cóż to za cholera?“ - pomyślał, widząc zmierzających w jego kierunku żołnierzy. Dla pewności położył rękę na rękojeści miecza i mocniej stanął na nogach.
- W czymś mogę pomóc?
- Przybyszu. By wejsc do miasta musimy cię przeszukać i poznać cel twego przybycia. - Powiedział wyuczona formułkę jeden z rycerzy.
- Nie stawiaj oporu - Dodał drugi kładąc swoją dłoń na mieczu.
- Nie wiem do końca czy chce wejść do tego miasta ale skoro mnie tak mile zapraszacie - zawiesił delikatnie głos, uśmiechając się paskudnie. Nie puścił jednak miecza. - Poszukuje pewnych osób a w tym Fryderyka zwanego Gradem, Ing lang sina zwanego Łowcą , Brutusa zwanego dynamitem lub wilkołakiem, i Sisuwana
- Rozumiem. Mamy te listy gończe. - Potwierdził jeden. - Cel przybycie jest wiec już znany. Wyposażenie miecz. Coś jeszcze?
- Nic istotnego.
- Nie radzę z nim paradować. Niektórzy mistrzowie miecza są na to uczuleni. - Stwierdził drugi odsuwając rękę od rękojeści swojego. - Dla własnego dobra trzymaj go w pochwie. Jeko przybysza mamy obowiązek poinformować cię o dwóch sprawach. Zamek jest zamknięty i nie wolno zapuszczać się do lasu bez pozwolenia. Zrozumiano?
- Do lasu? A to dlaczego?
- Bo to nasi wrogowie. Nie ludzie. Druga strona konfliktu. Za konszachty z nimi można zostać uznanym za wroga rubieży.
- Nie obchodzi mnie was konflikt i za kogo będziecie mnie uznawać, człowieczku - prychnął pogardliwie. - Coś jeszcze?
- Powinno się to obchodzić. Jeżeli zostaniesz uznany za wroga to i za twoja głowę zostanie wyznaczona nagroda. Ech. Mniejsza. Możesz iść. Bądź grzeczny w mieście.
Samuraj nie komentował już dalej. Miał zgorzkniałą naturę ale nie oznaczało to, że wszędzie od razu musiał robić sobie wrogów. Postanowił początkowo ominąć to miasto i od razu ruszył w kierunku Dywizjonu. Musiał szybko zdobyć pieniądze.

Trzeci dywizjon stanowił swego rodzaju skupisko obozów. Z większych elementów była knajpa w której zapewne doszło do burdy, jakiś budynek zakonny i zdaje się szewc.
Cóż wyglądało to surowo ale znośnie. Należało zaczerpnąć języka, dlatego też udał się prosto do knajpy. Gdy zbliżył się do okna, to rozwaliło się z trzaskiem pod naporem wylatującego przez nie ciała. Kinemon spojrzał na leżącego bez ducha mężczyznę z szybko rosnącą śliwą pod okiem. Rozluźnił trochę pas przy kimonie, przyczepił mocniej say z mieczem i gwałtownie wszedł do środka. Zabawa trwała na całego i trzeba było się wysilić by samemu nie zarobić. Zaraz musiał zrobić krok w bok by nie zostać stratowanym przez kolejną dwójkę szarpiącą się za ubrania. Zszedł im z drogi, podstawiając jednocześnie nogę. Obaj wyłożyli się jak dłudzy i kontynuowali żarliwą wymianę zdań już na ziemi poza budynkiem. Kufel z jakąś bursztynową cieczą rozbryzgał się niedaleko głowy Kinemona, znacząc ubrania kropelkami płynu. Kolejny walczący zatoczył się w jego stronę. Dosłownie chwilę wcześniej dostał potężną fangę prosto w nos i najwyraźniej stracił przytomność. Delikatne uderzenie w bok odbiło go na ścianę, po której osunął się bezwładnie na ziemię. Jeszcze kilku próbowało mu przeszkodzić w dotarciu za kontuar, jeden nawet zamachnął się zniszczoną butelką, ale był tak pijany, że chybił znacznie i sam podciął swoje nogi.
Było gwarno i wesoło. Usiadł przy barmanie jednym barkiem do ściany a drugim do środka sali gdzie wciąż wrzała batalia.
- Jedną sake. O co tutaj poszło?
- O nic. - Odparł barman. - To codzienność. Aaaach - Ziewnął przeciągle i przechwycił nadlatujący kufel. Odłożył go na bok i podał pojemniczek z sake.
- Szukam tutaj pewnego człowieka. Zwą go Brutus.
- Brutus! Ta szuja gdzieś tu jest. - Powiedział uradowany barman. - Daj mi moment. - Schylił się za ladę i wyciągnął jakiś kawałek drąga po czym rzucił go w tłum walczących. Tam nie , tam nie, tam nie. Osz... A był tu ledwie chwilę temu. Pewnie znów gdzieś polazł. - Stwierdził obojętnie. - Jego obozowisko jest najbliżej lasu, o w tamtą stronę za karczmą. - Machnął ręką.
Kinemon kiwnął z uznaniem głową, podziwiając zamach gospodarza i duszkiem wypił podaną sakę.
- Wielki dzięki gospodarzu. Jeżeli chcesz od niego jakieś pieniądze to chętnie sprowadzę go wpierw do Ciebie.
- Nie trza. Tylko łachudra z niego więc mi podpadł. Zyskownie z nikim żem nie na pieńku.
- I tak pewnie jeszcze tu zajrzę. Bywaj, karczmarzu. - pomachał mu ręką na pożegnanie i schylając głowę wyszedł z zajadu. Udał się we wskazanym kierunku ku pierwszemu z poszukiwanych.
Chodź było powiedziane jasno gdzie obozuje ze znalezieniem osobnika był problem. We wskazanym kierunku znajdowało się wiele obozowisk, co więcej wojownik znał tylko imię poszukiwanego, a nie jego wygląd.
Cóż w końcu nie spodziewał się prostego zadania. Jeżeli ten cały Brutus wiedział, że jest poszukiwany nie dopuści kogoś obcego tak łatwo do siebie. Trzeba użyć podstępu. Stanął pomiędzy ogniskami tak żeby jak największa zgraja mogła go usłyszeć:
- Który to zarządza tym burdelem!? - krzyknął głośno, podpierając się pod boki
- Nikt. - Odparła śmiechem cała zgraja.
- Po jaką cholerę tym zarządzać. To jest wolność. - Dodał jakiś z podpitych typów.
Były jednak i takie osoby które zachowały spokój i zignorowały całe widowisko. m.in.



Odpowiedź nie zadowoliła go w najmniejszym nawet stopniu. Podszedł do tych co najgłośniej wybuchnęli śmiechem.
- Szukam kogoś kto wyruszy za mną do tego lasu by pokazać kto tutaj rządzi. Więc jak znajdzie się ktoś z jajami prawdziwego mężczyzny? - spytał z perfidnym uśmiechem na twarzy.
Zapadło chwilowe milczenie. Wszyscy którzy się śmiali popatrzyli po sobie.
- Wielkie plany jak na nowego- zaśmiał się mężczyzna w płaszczu. - Zginąć nie zginiecie więc możecie iść. - Dodał do reszty.
Nie wiedzieć kiedy na baczność stało już 5 typowych chłopa z toporami, mieczami i w kolczugach.
- Nu cu. Idziem? - zapytał się zarośnięty jak niedźwiedź mężczyzna.
- A ty coś za jeden? - odparł obcesowo Kinemon, całkowicie ignorując zadane pytanie.
- Lebioda. Drwol. - pomachał siekierką. - Du bitki zawszem chętny.
- Idź gdzieś i pieprznij się trzonkiem w łeb to może Ci przejdzie. Nie potrzebuje tępaków, którzy z krzykiem będą próbować zarąbać wszystko co się rusza. Polecano mi Brutusa i jego tutaj szukam. Sądziłem, że będzie jednym z pierwszych, którzy się zgłoszą.
- Jo toja...Pianocek pie**** - Mężczyzna odszedł. Drugi w płaszczu z futrzana czapką zaśmiał się dogłębnie.
- Ha ha. Sądzić można gdy się coś o tej osobie wie. - Stwierdził z przekąsem. - Wyruszył do drugiego dywizjonu. - Stwierdził obojętnie. - Łachmyta jeden myśli że obóz bojowników obejdzie... Niech próbuje jeden głupi łeb mniej.
Kinemon nie wiedział czy to co mówił ten w futrzanej czapce dotyczyło bardziej jego czy wieśniaka z siekierką. Mało go to obchodził.
- Cholera, czy ten bydlak nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu? Po czym go chociaż poznam? Może łatwiej będzie mi go znaleźć gdy chociaż będę wiedział jak wygląda.
- Taki z grzywą, laski dynamitu za pasem, ostrze na zewnętrznej stronie dłoni. Jeśli ci zależy by dorwać go własnoręcznie to pośpiesz się. Zmierza w stronę lasu. Chyba przy rzece będzie próbował się przedrzeć.
- Dziękuje nieznajomy. - odparł szybko i ruszył truchtem w kierunku wskazanej rzeki. Nie dopytywał się czym jest ten “dynamit”. Informacja o ostrzu na dłoni powinna wystarczyć. Nie sądził, żeby wiele osób nosiło się w podobny sposób. Trzeba się było jednak śpieszyć, jeżeli miał go dorwać przed wkroczeniem do lasu.
Do lasu dotarł już wieczorem. Słońce powoli pochylało się nad lasem, zrównując się z linią drzew.


Poruszał się przy rzece, a gdy tylko przebył granicę ściany lasu czuł się obserwowany. Coś go widziało, coś za nim podążało. Gdzie to coś była tego nie mógł stwierdzić.
Podążał jeszcze jakiś czas aż wreszcie trafił na ślady. Walka. Ostrza mniejsze, z pewnością dwa topory i łuk. Na ziemi leżała jakiś walec twardego materiału z wbitą weń strzałą. Ślady prowadziły w przeciwnym kierunku. Widać Brutus musiał się wycofać i skierował się na zachód. Pozostałe ślady... nie podążyli za nim. Zostawili go więc coś innego miało go dopaść. Ślady wciąż świeże więc jeszcze jest szansa.
Kinemon wstał i poruszył kilka razy barkami by zrzucić z siebie to niemiłe uczucie bycia obserwowanym. Brutus tu z kimś walczył, i najwyraźniej albo wygrał albo obie strony postanowiły ruszyć w swoje strony. Tak czy siak był z pewnością zmęczony, a to jest dobry moment do ataku. Najpierw jednak…
Rozejrzał się dokładnie po miejscu niedawnej walki. Lustrował okoliczne krzaki, ale nic nie widział.
- Możesz przestać mnie obserwować z ukrycia i wyjść. Nie mam zamiaru mieszać się w sprawy mieszkańców tego lasu, więc nie masz co się obawiać!
Na ziemie spadła szyszka. Mimo iż było to poświadczenie o obecności tejże istoty to jej samej nie było widać.
- To czemu tu przybyłeś? - Zapytał męski głos.
- Poszukuje pewnego osobnika na głowę którego narzucono nagrodę. Pewnie wiesz o kim mówię. Wielki, barczysty mężczyzna o ostrzu na wierzchu dłoni. Prawdopodobnie zarośnięty.
- Był tu. - Odparł głos. - Uciekł.
- Ech domyślałem się tego. Co tutaj się stało?
- Nie widać? - głos zapytał ironicznie.

Następnie ruszył za śladami Brutusa, dokładnie obserwując okoliczne zarośla. Szukał jakichkolwiek śladów krwi, świadczących o tym, że wielkolud byłby ranny.
Ślady krwi jeżeli były to praktycznie niedostrzegalne. Zapewne jeżeli odniósł jakiekolwiek rany to były one tylko powierzchowne. Ślady przechodziły przez rzekę i skręcały na północ. Pojawiły się kolejne ślady czegoś większego. Zaczął uciekać. Należało przyśpieszyć kroku. Wreszcie ślady doprowadziły go do jaskini. Ślady czegoś większego ją ominęły.
Zaczynało się to układać coraz lepiej. Miał nadzieje, że jego zmysły na razie go nie zawodziły. Zagłębił się w jaskinię, ostrożnie stawiając kroki. Jego ofiara pewnie była świadoma nagrody za głowę, więc nie przywita skradającego się nieznajomego z wyciągniętymi ramionami. Trzeba było zdobyć jego zaufanie.
- Jest tutaj ktoś? - spytał głośno, a jego głos odbił się echem po wnętrzu jaskini.
- Coś za jeden. - Odparł głos z ciemności, twardy męski.
- Przyjaciel, a przynajmniej tak myślę. - odparł stając w miejscu i mocniej zaciskając dłoń na rękojeści. - Znalazłem ślady potyczki w lesie. udałem się za nimi aż trafiłem tutaj. Pokaż się nieznajomy. Nie jestem nieludziem, a konflikt tych stron nie jest powodem mojego zainteresowania.
- Po cóż więc przyszedłeś. - Głos się zbliżył.
- Jestem podróżnikiem. Szukam czegoś w tych okolicach, co pomogło by mi w dalszej podróży.
- Mam jeszcze jedno pytanie... Myślisz że jestem głupi. - Dotyk ostrza na plecach. Udało mu się zajść Kinemona od tyłu. - Nikt nie chodzi po śladach walki z czystej ciekawości. Wyrzuć swoją broń i bez sztuczek.
Samuraj podniósł obie ręce do góry.
- Czyżbyś nie wierzył w czyste serce samotnego wędrowca? - jego głos był aż przesadnie naiwny. Jedynie dziecko dało by radę nabrać się na taki blef, ale nie to było jego zamiarem. - No cóż, bardzo mnie zasmucasz, przyjacielu.
- Zwykłem nie ufać nikomu. - Odparł spokojnie. - Wyrzuć swój miecz!- nakazał ponownie.
- To ważny mi artefakt, wolałbym nie pomiatać nim po różnych miejscach. Czy to wystarczy? - klasnął uniesionymi dłońmi, a ostrze wraz z say zniknęło w delikatnym impulsie światła. Samuraj uśmiechnął się po skończonej inwokacji, o której świadczył jedynie ruch ust nie dostrzegalny dla osoby stojącej za nim.
- Czy to wystarczy by uspokoić twoje sumienie?
- Powiedzmy. - Odgłos syczenia, iskrzenia. - Bywaj nieznajomy. - Odgłos ucieczki.

Brutus ruszył pędem w stronę wyjścia a odgłos syczenia dobiegał od strony jednej ze ścian. Mały walcowaty obiekt skrzył się z jednej strony.
- Skurwiel - syknął Kinemon i błyskawicznie odwrócił się na pięcie, podążając za swoim celem. Był od niego dużo lżejszy więc, powinien mieć szybszy start.
- Przyzywam, Kongosoho - powiedział już w biegu, a w jego ręce pojawił się potężny półtoraręczny miecz o zakrzywionym, szerokim ostrzu.

Jeszcze chwila, jeszcze metr i go złapie. Wtedy też nastąpił wybuch. Podmuch rzucił wojownikiem o obramowanie wyjścia i wypchnął z jaskini. Po samym miejscu pozostała tylko sterta kamieni, ziemi i poszycia leśnego. Lekkie oszołomienie ból w kościach, ale poza tym, cały i zdrowy. Jego cel ma przewagę kilkunastu metrów.
Kinemon z trudem łapał oddech, który utracił w momencie zderzenia się z kamieniem. Unoszący się wszędzie pył gryzł w płuca oraz przysłaniał wzrok. Splunął na ziemie mieszanką piasku i śliny. Po raz kolejny mógł dziękować losowi za swoje umiejętności. Z pewnością nie mógłby się ruszać, a nie wiadomo czy nie gorzej gdyby nie lekka koszula, która pojawiła się wraz z przyzwaniem miecza, pod jego kimonem. Ograniczyła ona uszkodzenia spowodowane nagłym wybuchem, chociaż nie całkowicie. Samuraj zacisnął więc zęby i z trudem ruszył za swoim celem.
- Diamond Barrage - krzyknął po paru krokach i wykonał cięcie w powietrzu. Z lśniącego ostrza wyskoczyło kilkanaście diamentowych kawałków wielkości małej włóczni. Pomknęły one w kierunku Brutusa. Celował raczej tak by go zadrasnąć lub unieruchomić ale nie zabić.
Ofiara zamachnęła się by odbić nadlatujące ostrza jednak spostrzegając ich ilość natychmiast wykonała unik. Jeden kolec stracił ostrzem ale inny wbił się dość głęboko w udo. Wojownik wpadł w krzaki. By chwilę później w stronę Kinemona poleciał znany już walcowaty obiekt.
Stopy samuraja zaryły w ziemię gdy nagle się zatrzymał. Miecz błyskawicznie powędrował do góry, znacznie szybciej niż pozwalał by na to jego wygląd. Pionowe cięcie posłało kolejną falę diamentowych ostrzy w kierunku nadlatującego obiektu jak również i krzaków, za którymi zapewne ukrył się Brutus.
Diamentowe kolce pocięły nadlatujacy obiekt na drobniejsze fragmenty. Wybuch stracił na sile przez rozszczelnienie nośnika. Stękniecie bólu. Kilka z z obiektów przeszperało krzaki i najwidoczniej trafiło na będącego w nich osobnika.
Osłonił twarz połą stroju, chroniąc wzrok przed pyłem wznieconym przez dziwny obiekt. Przypominał mu on działaniem proch, ale działał w sposób bardziej skondensowane. Wybuch, chociaż głośny, szybko przeminął. Pozostały jedynie jęki rannego. Kinemon podszedł bliżej do Brutusa z mieczem luźno zarzuconym na kark. Nie wydawało się, żeby mógł już uciekać, przynajmniej nie tak sprawnie. Jedna z włóczni rozorała jego bok, ale to ta która utkwiła w jego udzie, przyszpiliła go do ziemi.
- Mogło się to skończyć zupełnie inaczej, Brutus. Wystarczyło spokojnie porozmawiać.
- Tak? - Zapytał z drwiną - W takim razie mów będę słuchał. - Zaśmiał się
- Teraz już za późno, przyjacielu - odparł ostro. - Opróżniaj kieszenie, tylko powoli. Nie chcesz chyba stracić jeszcze palców?
Powolnym ruchem rozpiął swoja kurtkę pokazując szeroki pas lasek dynamitu opasających jego tors. Powolnym ruchem z kieszeni wyciągnął krzesiwo, a ręka z ostrzem powoli się do niego zbliżała.
Cięcie zostało wykonane bez zmiany postawy czy nawet mrugnięcia. Ostrze opadło niczym katowski topór na dłoń niedowiarka.
-Kurwaaaaa! - jęknął z bólu Brutus.
Krew szeroką strugą trysnęła na trawę poprzedzona głuchym plaśnięciem odrąbanej dłoni. Kinemon gwizdnął z uznaniem.
- No proszę. Wiem jak boli odcięta dłoń, więc muszą pogratulować samoopanowania. Większość ludzi wierciła by się teraz na ziemi, niczym zarżnięty prosiak.
Sięgnął za pazuchę i wydobył plik kartek. Zaczął wertować je, nie zważając na jęki rannego.
- Nie ten, nie ten, ten jest ciekawy… o tutaj. Brutus. - powiedział w końcu spoglądając na leżącego przed nim mężczyznę. - Rzeczywiście jesteś wielki. Dobrze, że nie próbowali zrobić twojego portretu bo odstraszał byś urodziwe damy. No cóż.
Kopnął go stopą w bok, odwrócił na plecy i oparł nogę na klatce piersiowej. Ostrze półtoraka przystawił do jego szyi.
- Gdybyś umiał się zachować może skończyło by się tylko na wymianie poglądów - zaczął spokojnym głosem, który kontrastował do sytuacji, gdzie postawny mężczyzna o posturze niedźwiedzia leżał pod jego stopą cały blady od upływu krwi.
- Wiesz, dopiero niedawno trafiłem do tego świata. Nie znam jeszcze wszystkich zasad nimi rządzących, praw ani niczego takiego. W moim świecie polowałem na szumowiny, pomyślałem, czemu tutaj nie robić tego samego. - przerwał na chwilę rozkoszując się rozchodzącym się po okolicy zapachem krwi. Czuł, że głód doskwiera mu coraz bardziej. - Wiem jednak, że nie tylko takie osoby trafiają na listy. Czasami trafiają tam ludzie w wyniku pomyłki, jakiejś zawiści rodowej albo po prostu osoby które znalazły się w złym miejscu w złym czasie. Tego chciałem się dowiedzieć. Ty postanowiłeś jednak mnie zaatakować. Zmusiłeś. Mnie. Do. Tego.
Cedził słowa przez zaciśnięte wargi stukając delikatnie ostrzem w szyje mężczyzny przy każdym z nich. Mała strużka krwi popłynęła po karku.
- Wiesz czym jest honor dla samuraja? Powiadają, że wszystkim. Dla mnie obecnie znaczy on dużo więcej. Zaś miecz wyciągam tylko wtedy kiedy muszę. Tylko wtedy gdy mam zabić. To był twój podstawowy błąd...
Zanim jeszcze słowo do końca wybrzmiało, ostrze uderzyło w kark, czysto oddzielając głowę od tułowia. Jęki ustały, jedynie skrzywiona w grymas bólu twarz wskazywała na cierpienie ofiary. Krew trysnęła na kilka metrów w górę, ochlapując samuraja. Oblizał wargi. Jego oczy błysnęły szkarłatem.
- … przyjacielu, oddasz jeszcze jedną przysługę światu. Pozwolisz mi okiełznać bestię!

Gdy już skończył się pożywiać i przeszukał dokładnie każdy zakamarek bezgłowego trupa, zapakował głowę w należący do niej do niedawna płaszcz. Trzeba było wrócić do tego całego Targas czy które to miasto mijał po drodze i spróbować odebrać nagrodę. Ale najpierw rzeka. Nie mógł pokazać się w mieście cały umorusany krwią.
Przeglądając ekwipunek Brutusa znalazł zalakowany list który bez zastanowienia odłożył do sakwy. Dużo bardziej ciekawił go mechanizm jego broni, najwyraźniej przypinanej do przedramienia. Efektowna zabawka ale raczej mało praktyczna. Dodatkowo jakieś małe, brunatne ruloniki, które momentalnie wylądowały w nurcie rzeczy. Na koniec jeszcze kilka tych walcowatych przedmiotów. Rzeczywiście pachniały znanym mu prochem, ale nigdy nie widział takiej konstrukcji. Postanowił je zachować na przyszłość. Gdy obmywał twarz oraz ręce z krwi, naszła go refleksja.
Za szybko straciłem nad sobą panowanie. Nawet nie wiedziłem, czy zasługiwał na śmierć. Nie mogę się dawać tak prowokować, ani poddawać się Bestii. To jest moje ciało i JA je kontroluje

Po orzeźwiajacej kąpieli ruszył w dalszą podróż. Najpierw zawitał do dywizjonu. Nie zważał na dziwne spojrzenia mijanych ludzi, których zapewne zastanawiał pakunek przytroczony do pasa. Materiał zdążył już pożądnie nasiąknąć krwią. Uregulował rachunek u karczmarza za poprzedni napitek oraz zamówił kolejny na dobrą drogę. Gdy dotarł do Targas spotkał znowu tych samych przemiłych strażników. Podszedł do nich z uniesionymi rękoma i uśmiechem na twarzy.
- Witam panów ponownie. Wskażecie mi gdzie można tutaj odebrać nagrodę za list gończy?
- Hmm. List gończy powiadasz. To trzeba do koszar taka przybudówka przy murze zamkowym. Stoi tam jeden z naszych, a w środku powinien być kapitan więc się dobrze składa.
- To on taki rzeczami się zajmuje. -wyjaśnił drugi.
Kinemon podziękował strażnikom i udał się w kierunku koszar, odebrać należną mu nagrodę.


Z kapitanem straży poszło dość szybko. Był zadowolony z “pozbytego natręctwa” i wypłacił należytą sumę.
- Wielu tu podobnych do tego Brutusa macie? Albo jakieś inne problemy?
- Las. Ale to każdy wie. Jest rzekome podziemie czyli ci najgorsi z najgorszych tyle że ciężko ich tak po prostu wskazać, a tym bardziej znaleźć. Poza tym prośba o schwytanie kilku osób z innych krajów. W sensie uciekinierów od tamtejszych praw. To co zwykle. Są jeszcze polowania na... no własnie na co? Miałem ci tu ja kartkę jakiejś bestyje jedno to pamiętam było w jaskini a drugie chyba na drodze do kraju gór. To dopiero wyzwanie. Wąskie górskie ścieżki i jakieś przeklęte licho.
Do tej pory słuchał z umiarkowanym zainteresowaniem, ale na wieść o bestiach, ożywił się znacznie.
- Nie przypomnisz sobie kapitanie co to za Bestyje? - zagaił oficera. - Mógłbym się tym zająć, jeżeli sprawiają kłopoty. Dobrze by jednak wcześniej coś o nich wiedzieć.
- W jaskini coś się zalęgło jak mniemam. Jakieś paskudztwo, a to drugie... hmm coś jeszcze brzydszego bo nie tutejszego. Ni to demon, ni to piekielnik, ni zwierz taki cóż dziwnego było, ale zaraz gdzie ja to ten raport posiałem. A! Tu jest. “Latający obiekt trujący. Podobny do ośmiornicy.” Hmm. Znowu jakieś cholerstwo z pod bramy czy innego zadupia... Jak chcesz możesz się bym zająć. Za to cuś, dam 100 monet, a za to co siedzi w jaskini 50. Poskąpię grosza bo i tak zaraz wylezie znów coś nowego i trza będzie inną odnogę kopać.
Samuraj zastanowił się przez moment.
- Podwój wypłatę i masz sprawę z głowy. Tylko wskaż mi kierunek.
- Więcej niż 100 za jaskinie nie dam. A to coś latajace nie znam więc cena jest raczej dogodna.
Jaskinia jest przy ścianie gór jak wyjdziesz z miasta to jak biczem strzelił przed siebie. Co do tego latającego hmm. Zdaje się że las na północny wschód od Lofar. Gdzieś tam.
Po zakończonej rozmowie z kapitanem, udał się do miasta by poszukać jakiegoś zielarza albo alchemika.
Typowego alchemika tudzież zielarza nie było ale był sklep posiadający miedzy innymi zioła.
- Witam, poszukuje ziół zdolnych przeciwdziałać lub zapobiegać truciznom. Interesują mnie zwłaszcza takie, które pomogą na “ latający obiekt trujący. Podobny do ośmiornicy”, które pałęta się niedaleko. Na pewno o nim słyszeliście.
- Antidota i szczepki. Hmm panosku 10 od sztuki. Ale ile dziołać bedą tegom nie wiem. - staruszek widać nie zrozumiał że chodzi o dosć nietypową istotę. - Ten tegom. Mikstura z deszczowych jagód by pomogła. EE a mozę to na wdęcia. mnom. Ogniowa pałka do lewatywy się nadaje.
Samuraj stał przez moment mrugając oczami. Zastanawiał się czy aby dobrze zrozumiał staruszka. Albo czy przypadkiem on nie został źle zrozumiany.
- No dobrze, to daj mi kilka najpopularniejszych odtrutek, wraz z zasadami ich stosowania oraz przeciwko czemu najlepiej się nadają. Gdybyś wskazał mi jeszcze jakąś uniwersalną to zapłacę ekstra.
- To genste swinstwo to na jady. Te tu małe kolorowe to szczepki alergiczne. To smierdzące to na obumarcie tkanek. A to na niegadzie jady. Zamiast wódy się dobrze chleje.

Po opuszczeniu alchemika, wojownik udał się w kierunku miasta by wykorzystać dopiero co nabyte środki. Zgodnie z radą strażników ręce trzymał raczej w pewnym oddaleniu od miecza. Miasto było niezwykle zatłoczone i dziwnie czyste jak na takie warunki. Było też niesamowicie spokojne, albo po prostu nie udało mu się jeszcze dotrzeć do tych ciemniejszych stron. Na początku postanowił odwiedzić stragany, najgłośniejsze miejsce miasta. To właśnie dzięki hałasowi zlokalizował je bez problemu. Po zwiedzeniu niezliczonej liczby straganów, pełnych ornamentów i przedmiotów o nieznanych funkcjach czy właściwościach. Postanowił zaopatrzyć się w kilka przydatnych przedmiotów. Niby nie były to rzeczy niezwykłe ale trochę się nachodził zanim wybrał odpowiednie. Potrzebował bowiem by były dobrze wykonane oraz posiadły odpowiednią wytrzymałość. Nie planował często bywać w miastach. Nabył więc wełniany koc, który nada się przy chłodnych nocach, a także zwój grubej i wytrzymałe liny, na oko 10-metrów. Postanowił także zaopatrzyć się w podręczny oraz pakowny plecak, by nie targać wszystkiego w rękach. Tutaj negocjacje trwały już dłużej. Były także znacznie bardziej agresywne. Kinemon nie miał zamiaru wydawać całej swojej skromnej fortunki na mały namiot, który ponoć miał być większą wersją podróżnego plecaka. Zdecydował się na odrobinę mniejszy ale znacznie bardziej pasujący do niego stylem. Mimo to kupiec targował się zaciekle. Wydawało się już, że nie znajdą porozumienia. Nie miał dość pieniędzy by przystać na proponowane warunki. Przypomniał sobie jednak o dziwnych laskach, które zabrał Brutusowi. Wyjął jedną i postawił na straganie. Zgiełk wokół podniósł się w jednym urwanym krzyku, a potem zamarł. Dookoła samuraja zrobiło się najpierw przestronniej, a sam kupiec tarzał się na ziemi po tym jak potknął się o wyłożoną za nim skrzynie. Momentalnie też zszedł z ceny do proponowanego przez Kinemona poziomu 60 monet. A zrobił to z taką gorliwością, że jasnym stało się, że zgodziłby się również na 50. Samuraj jednak nie miał duszy przedsiębiorcy. Sprzedał jeszcze połowę dziwnych przedmiotów i opuścił teren targu. W sam raz by nie być świadkiem nalotu strażników zaalarmowanych pojawieniem się groźnego dla otoczenia szaleńca z materiałami wybuchowymi.
Następnie postanowił nabyć konia. Udał się w tym celu do stajni znajdujących się w okolicach strażnicy. Tam niestety spotkało go rozczarowanie. Koniuszy nie miał bowiem odpowiedniego wierzchowca do sprzedaży. Żaden nie był na kieszeń samuraja. Nie było go nawet stać na wynajem jakiegoś jucznego muła. Widząc że nic nie ugra targami podziękował i udał się z powrotem na miasto. Podobało mu się tutaj. Co prawda nigdy w swoim świecie nie widział tylu pięknych budynków o tak nietypowej zaprawie, ale coś w tym miejscu go uspokajało. Zdecydował się więc wykorzystać dobry humor i oddać się swojej ulubionej rozrywce. Wcześniej jednak wstąpił do kowala nabywając odpowiedni hak do wspinaczki oraz mapę okolicy. Tę drugą nabył po niesamowicie okazyjnej cenie 1 złotej monety. Zdziwiło go to, gdyż w jego świecie dokładne mapy były dla dowódców równie cenne co połowa ich armii, a ten tutaj oddawał swoją niemal półdarmo. Po kilkunastu pytaniach, niektórych zadanych w dość nerwowym tonie, kartograf wykrztusił, że nie ponosi odpowiedzialności za jakość mapy bo ostatnimi czasy świat zmienił się tak, że wszelkie mapy przestały mieć rację bytu. On sam, wybuchnął potem, poważnie zastanawia się nad rzuceniem tego wszystkie w diabły i oddaniu się sadzeniu marchwi. Kinemon postanowił nie komentować, z tej prostej przyczyny że ani na jednym ani na drugim nie znał się za dobrze.
Pod wieczór miał już większość z dóbr jakie chciał zakupić i wciąż kilkanaście brzęczących monet w sakiewce. Uśmiechnął się do siebie sięgając po łyk z bukłaczka. Mógł wreszcie oddać się swojej ulubionej rozrywce. Znalezienie odpowiedniego do tego lokum nie nastręczało problemów. Karczmarz drugiej gospody do której zajrzał z rubasznym rechotem wskazał mu kierunek. Teraz gdy stał pod olbrzymią nazwą, rozumiał jego wesołość. Nazwa „Gorące uda” była w sam raz takiego przybytku. Samuraj przekroczył wrota zamtuza, od samego wejścia głośno oznajmiając swoje przybycie.

*

Dzień trzeci. Targa, Zamtuz "Gorące Uda"

Gdy obudził się następnego dnia bez zaskoczenia odkrył, że słońce stoi już wysoko. Założył by się, że krzykliwe baby wracały już z targu po udanych zakupach ale nie miał pieniędzy ani towarzysza. Oznaczało by to, że nieubłaganie zbliża się południe. Przeciągnął się z trzaskiem. Oparł się o łóżko, ale poczuł że coś wije się pod jego dłonią i mruczy z cicha. Obejrzał się. Twarzą w poduszce leżała obok niego rudo włosa kobieta o kształtnych pośladkach, na których spoczęła jego dłoń. Pomiędzy skołtunionymi włosami nie dało się dostrzec twarzyczki kobiety, ale mgliste wspomnienia z poprzedniej nocy spowodowało kolejny uśmiech na jego twarzy.



Obok niej, albo raczej lepiej powiedzieć na jej nogach, leżała na wznak inne kobieta oszałamiając wzrok swoją karnacją oraz apetycznymi kształtami. Czarnulka o szpiczasto zakończonych uszach.



Była całkowicie odsłonięta, za wyjątkiem łona na którym spoczywała jej dłoń, nie wiadomo przypadkowo czy nie. Pocałował rudą w odsłonięte pośladki, a czarnulkę w rękę broniącą sekretów jej ciała, a następnie zsunął się z łóżka. Zabrał przepaskę walającą się przy łóżku i jedną z tych dziwnych rzeczy, którymi dziewczęta zasłaniały i podtrzymywały ich wdzięki. Nigdy czegoś takiego nie widział. Ruszył do drugiego pokoju, gdzie spodziewał się znaleźć pozostałe części garderoby, potrącając butelki leżące na ziemi. Dziewczęta tylko zamruczały i zajęczały przez sen po czym umilkły.
Tak jak się spodziewał, sakiewka była pusta. Znowu wydał wszystkie pieniądze, ale nie przejmował się tym zbytnio. Liczył, że pod wieczór znowu ją nabije i zawita w objęcia obu kobiet. Na dole zaskoczył go gospodarz oferując smażone jajka na śniadanie.
- Nie mam już pieniędzy – powiedział niewyraźnie zanim jeszcze jegomość się odezwał.
- Ależ nie szkodzi, panie – odparł grubawy mężczyzna. – Wczoraj byliście tak szczodrzy i tak dobrzy dla moich dziewczynek że nie szkodzi. Wie, pan nie każdy jest w stanie przepić Jazona i poradzić sobie z Miriam i Anastazją naraz, a pan jak widzę wychodzi zadowolony i wypoczęty. Muszę powiedzieć, ze jestem pod wrażeniem.
- Lata praktyki – odparł Kinemon szeroko się uśmiechając i zmierzając do wyjścia. – Nie jestem również głodny, więc jajka można przeznaczyć dla pięknych dziewcząt. Z ucałowaniami ode mnie.
Na zewnątrz zorientował się, że rzeczywiście nie jest głodny, a przecież bukłak wyczerpał jeszcze wczoraj wieczorem. Podrapał się po głowie ganiąc się za swój brak pohamowania i ruszył w kierunku bramy. Miał nadzieje, że nie wyjdzie z tego jakaś afera.
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 21-08-2014 o 15:49.
Noraku jest offline  
Stary 22-07-2014, 19:03   #49
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
BUKEMIZU

Lofar, dzień pierwszy

Do karczmy zawitała kolejna postać, trzaskając delikatnie drzwiami. Niewiele osób zwróciło na niego uwagę. Bardziej intrygująca była mała niebieskowłosa istotka drepcząca u jego boku.

On sam sprawiał wrażenie ledwie podrostka o spiczastych włosach kolor brązu. Ubrany był w typową Hashiramę z kataną przywiązaną do pleców.

Zaraz po wejściu omiótł całe pomieszczenie wzrokiem, jakby zaskoczony. Dopiero później ruszył w kierunku baru, po drodze zaczepiając kelnerkę.
- Witaj Rose, jak zwykle pięknie dzisiaj wyglądasz.
- Kobieciarz. - Odparła z uśmiechem kelnerka przenosząc pustą tacę. - Znajdź sobie miejsce zaraz podejdę.
Usiadł za kontuarem prosząc o kufel piwa i szklankę mleka dla jego towarzyszki, która przysiadła obok niego, radośnie dyndając nóżkami w powietrzu.
- Co teraz planujesz. - Zapytało Bakufu zerkając podejrzanie w stronę czarnowłosej z krzyżami we włosach.


- Musimy poczekać do jutra. Chce pogadać z tym znajomym kowala. Może on naprowadzi nas w kierunku rozwiązania naszego problemu. Nie możemy czegokolwiek przedsięwziąć bez dostępu do pełni naszej mocy. - odparł wojownik w oczekiwaniu na napój. - Planuje więc wykorzystać ten dzień i coś jeszcze zarobić. Poza tym chce złapać kontakt z Uverworld, oni wydają się posiadać jakieś informacje. A jak dobrze wiesz, Barman wie wszystko.
- Twoje zamówienie Kuchyia. - Rose podała zamówienie.
- Dziękuje. Wiele miesięcy może minąć, skały mogą spaść na miasto ale Ty zawsze będziesz promienieć szczęściem i uczynnością, co? - kiwnął głową uśmiechając się z nad kufla piwa. - Spory macie ostatnio ruch.
- Od upadku tak jest. Jakbyś nie wiedział kochasiu. Lofar stało się głównym ośrodkiem przybyszów. Z jednej strony czarna brama, z drugiej to pierwsze miasto do którego się trafia. Stolica daleko, a Targas ma swoje problemy. Ech. Ale na nudę nie można narzekać. - Uroczy choć zastanawiający uśmiech. - Wyczułeś to? Napięcie wzrasta. Będzie burda. Mam tylko nadzieję że Oni zachowają spokój. - spojrzała na dwóch szermierzy.
Bukemizu obejrzał się dyskretnie.
- Wiesz jak coś się będzie działo to wystarczy słowo. Dlaczego sądzisz, że zaraz na siebie skoczą? Nie lubią się?
- Mistrzowie miecza mają dość drażliwe charaktery. Ale mają na tyle ogłady by nie szaleć, szczególnie w budynkach. Wracam do pracy. Wołaj w razie potrzeby.
- Więc to są Ci słynni mistrzowie miecza. - powiedział do siebie Bukemizu bacznie przyglądając się obu. Nawet trochę zbyt obscenicznie. - Nie wyglądają na zbyt wyględnych ale sami wiemy, że wygląd może mylić, co nie?
Widząc, że barman przestał informować kolejną grupę podróżników, przysiadł się blizej.
- Witaj przyjacielu. Nie łatwo się do ciebie teraz dostać. Tak obleganego lokalu dawno nie widziałem. Mam nadzieję, że ilość informacji idzie w parze ze wzrostem obrotów?
- Póki, jak dobrze wiesz, informacje są oględne i proste dochodu brak. - Uśmiechnął się przyjaźnie. - I jak dobrze wiesz te cenniejsze są w cenie. - Mrugnął.- Czegóż ci dziś trzeba? A! Zampomniał bym. Witaj ponownie wśród żywych.
- Informacje rzeczywiście szybko się rozchodzą. Dobrze jest wyprostować wreszcie kościu - odmrugnął Bukemizu po czym sięgnął po sakwę, rozrzucając zawartość znalezioną w ruinach na ladę. - Zaś co do tego co mi potrzeba to mógłbyś mi pomóc. Potrzebuje prowiantu na podróż, mniej więcej na 2 tygodnie. Zaufam twojemu doświadczeniu co do konkretnych wyborów.
Rozejrzał się uważnie dookoła sprawdzajac czy w pobliżu jest ktoś kto mógłby go uslyszeć. Nie próbował ściszać głosu.
- Zaś co do reszty z dóbr. To potrzebuje informacji i to konkretnych. Chce wiedzieć wszystko co możliwe na temat Uverworld. Zarówno plotki jak i solidne fakty. Jesteś mi w stanie ich udzielić?
- Pobierznie rzec ujmujac. Ślad po nich zaginął 3 meisiące temu wraz z upadkiem Lofar. A samo ich nazwa urosła aż do rozmiarów legendy czy też bajki.- Dotknął jednej monety i chwilę pomyślał następnie ja do siebie przyciągnął. - Jeden z nich zdaje się trafił do więzienia wraz z przybyciem sił ratunkowych ze stolicy. Co do reszty... cóż jedna osoba na razie powinna ci starczyć. Jeżeli pamietach Kuchya pytając o nich oni słysza o tobie. Najbardziej niebezpieczne informacje to te prywatne. Jednak co do plotek i faktów. Rzekomo mają, mieli w każdym z krajów swojego przedstawiciela. Rzekomo oni przywołali czarną bramę. Mawia się też że to oni zrzucili skałę na Lofar, pytanie tylko czemu po upadku zaginęli... Rzekomo jeżeli ktoś się pod nich podszywał to znikał lub ginął dość pokazowo i ku przestrodze. Rzekomo choć tu mozna dodać “legendarnie” byli Najsilniejszą grupą przeybyszów czy też jak mawiają każdy ich chłonek był wszech potężny. Rzekomo a raczej bajkowo nie lubowali się tylko we własnej płci jeśli wiesz co mam na myśli. - Spojrzał na stół ściągnął jeszcze połowę monet i rzekł. - Zgłoś się przed wyruszeniem prowiant będzie gotowy.
- Dziękuje, przestrogę zrozumiałem. - odparł Lee kiwając na dziewczynkę i odwracając się. - A co do tego więźnia, to on nadal znajduje się w lochu?
- Owszem wciąż tam jest. Nie wygląda na to by stamtąd szybko wyszedł. Możesz go nie kojarzyć bo się w mieście nie pojawiał. Cały czas siedział przy czarnej bramie czekając. Biały bezrękawnik i rękawiczki bez palców na rękach. Poza tym żadnych cech szczegołnych. Mało tam więźniów więc nie trudno go rozpoznać. A jeżeli spotkasz kogoś kto ma strasznie zbywający stosunek to wszykiego to właśnie on. Cały Maruder.
Bukemizu kiwnął głową, że zapamiętał. Wychodząc z lokalu rzucił jeszcze okiem na tablicę ogłoszeń czy znajdzie coś interesującego, po czym skierował swoje kroki w stronę więzienia. Z lokalu odprowadzała go miła dla ucha muzyka, nawet znajoma. Shinigami nie spodziewał się usłyszeć czegoś podobnego ale nie wrócił się z powrotem. Trzeba było wreszcie ruszyć naprzód. Tablica niestety nie udzieliła w tym względzie żadnych odpowiedzi. Na zbierania ziół i trofeów zapewnie zabraknie mu czas poza tym może to robić przy okazji. Miał za dużo złych wspomnień by znowu zanurzać się w krypcie, a dołączanie do oddziałów Targas wolał na razie zostawić sobie jako plan zapasowy. W końcu priorytetem było wydostanie się z tego świata.
Ogarnięcie się w “nowym” Lofar zajęło trochę czasu ale w końcu odnalazł koszary. Wieczór robił się niezwykle piękny, a miasteczko wkomponowane w skałę dodawało mu uroku. Podobnie jak budynek strażnicy. Pojedyncza, smukła wieża z jasnego kamienia nie odcinająca się mocno od naturalnych skał. Bukemizu kiwnął głową wartownikom i wszedł do środka. Szybko namierzył kogoś kto mógł być wyżej postawionym oficerem albo przynajmniej na takiego wyglądał. Nie był to jednak ten sam co kilka miesięcy wcześniej.
- Witam. Z kim muszę porozmawiać by odwiedzić więźnia?
- Kuchyia. - Powitął go Juto. Młodzieniec w białej zbroi i dość twardym charakterze. Od samuraja Kuchyia dowiedział się że stacjonuję tu od upadku. - Słyszałem o tobie od Filipa. - Wytłumaczył -
- Chce spotkać się z jednym z ludzi których tutaj przetrzymujecie - odparł Lee zbywając stwierdzenie młodzieńca ruchem barków.
- Aby spotkać się z więźniem… to ze mną lub z Filipem. Nie pozwalam nikomu się z nim spotykać, ale… z tego co mi wiadomo ciebie mogę przepuścić. Cel wizyty? - Zapytał.
-Chce po prostu z nim porozmawiać. Przyglądał się gdy ginął jeden z moich towarzyszy. Chciałbym się dowiedzieć dlaczego mu nie pomógł i wyrazić co o nim sądzę. Nic wielkiego
- Jest mało rozmowny, ale chodźmy. I tak nie mam nic lepszego do roboty.
Razem udali się do aresztu który znajdował się w podziemiu. Cele były niewielkie i raczej mało atrakcyjne. Wiele jak na razie było pustych. W sumie mało kto łamał prawo poza awanturowaniem się o poranku. Takich zazwyczaj wstawiano do izolatki na kilka, kilkanaście godzin i wypuszczano. Aktualnie siedzialo tu dwóch. Jeden awanturnik i Maruder. Dokładniej mówiąc leżał na klitce i drzemał. Z tego co powiedział Juto. Nic innego poza spaniem nie robił.
- Więc to jest ten słynny Maruder, hę? Wygląda niepozornie. - skomentował Lee i spojrzał na drugiego obwiesia. - A ten za co siedzi?
- Burda. - Odparł krótka rycerz. - Rano go wypuścimy ale swoje odsiedzieć musi.
- Niektórzy chyba nigdy się nie nauczą. - pokręcił ze zrezygnowaniem głową. - Teraz jednak Panie Juto muszę Cię prosić o zostawienie mnie samego. Ta rozmowa jest dość osobista poza tym z racji twojej pozycji nie powinieneś być przy tym co może się tutaj wydarzyć.
- Hmm. - zaciekawił się rycerz. - W porządku, ale będę miał cię na oku. - Odszedł kilka razy zerkając za siebie.
- Więc to Ciebie zwą Maruder! - powiedział Bukemizu, przesadnie głośno modulując głos. Oparł pięści o biodra. Zwrócony był sylwetka w stronę więźnia, ale tak naprawdę ciągle zerkał aż Juto znajdzie się na tyle daleko by nie móc podsłuchać prawdziwego celu tej rozmowy. Jednocześnie cały czas starał się sondować okolicę czy nie ma tutaj innych, nadobowiązkowych uszu. - Pamiętasz mnie, skurwielu!? Pamiętasz mojego towarzysza, którego zostawiłeś na śmierć!?
Ziewnął i odwrócił się tyłem oraz ostentacyjnie podrapał po tyłku. Z początku nie dało się tego zauważyć ale teraz... jego strój przypominał kapitańskie hiero. Nie... nie przypominał wyglądało identycznie. Biały bezrękawnik z dziwnym symbolem na plecach. symbolem jakiegoś oddziału choć nienapotkanym wcześniej przez niego.
Gdy strażnik odszedł wystarczająco daleko, Bukemizu oparł się o kraty i ściszył głos, patrząc prosto w sylwetkę Marudera. Jeżeli to co o nim słyszał to prawda, to albo zaraz będzie musiał szybko zmawiać paciorek albo w jakiś inny sposób zwróci na siebie uwagę wojownika. W międzyczasie zaś podesłał Bakufu, żeby obserwowała korytarz oraz ostrzegała go w miarę możliwości o nadchodzących strażnikach.
Lee zerknął szybko na awanturnika jakby przez chwilę się wahając. Jego obecność tutaj nie była mu na rękę. Dodatkowa para uszu to zawsze dodatkowe usta, zdolne do kablowania.
- Kapitan-komandor dał dyspensę czy znudziło się polowanie na Hollow? Hę, Taichou-sama?
Wojownik zareagował na te słowa i tym razem odwrócił się do pytającego. Otworzył jedno oko i spojrzał na niego zaspanym wzrokiem.
- Aaaach. He? - Zapytał przyzwoicie - Ja nie kapitan. A dziadzia nie ma zbytnio nic do naszych interesów.
- Widzę, że udało mi się przykuć twoją uwagę. - ucieszył się wojownik, widząc że nie pomylił się zbytnio w swoich podejrzeniach. - Chciałbym porozmawiać o tych “was”. Najlepiej na osobności.
Dodał, głową wskazując na współwięźnia.
- Chyba, że ręczysz za jego wstrzemięźliwość
- Nas? - udał głupka dość słabo oraz wykazał brak zainteresowania innym więźniem.
Shinigami podrapał się za głową.
- No tak, dyskrecja w końcu ten zakon dopiero co powstał. Nie martw się coś na to poradzimy. - skłamał perfidnie, nie próbując jakkolwiek ułatwić zrozumienia Maruderowi tej paplaniny. Niech trochę pogłówkuje to go rozbudzi. W tym czasie on podszedł do kraty drugiej celi i przywołał drugiego więźnia ruchem dłoni.
- Chcesz poznać wielki sekret?
- Ccemu nie. - Odparl lekko spity jego mość. - Dzuż to za zekret?
Ręka Bukemizu wystrzeliła do przodu i chwyciła za kubrak pijaka. Zanim ten zdołał choćby jęknąć, jego głowa boleśnie zderzyła się z metalem krat, skutecznie pozbawiając go przytomności.
- Teraz powinniśmy mieć odrobinę spokoju. - zwrócił się ponownie do Marudera. - Nie chce zająć Ci dużo czasu więc nie bawmy się w gierki. Wiem, że należysz do organizacji, której nazwa długo budziła lęk w wysoko postawionych tyłkach. Chce wiedzieć co się stało z tą organizacja.
- A co się stało? - Zapytał od niechcenia. zerkając jednym okiem na rozmówcę.
- Ponoć już nie istniejecie. Przynajmniej takie chodzą plotki od 3 miesięcy, ale ja nie za bardzo w nie wierzę. Sądzę, że planujecie coś wielkiego i chciałbym w tym uczestniczyć. Wierzę, że dzięki wam mógłbym wrócić do mojego świata.
- Ach tak? To może pójdź do mrocznej puszczy i wykrzycz swoje plany.- powiedział sarkastycznie zerkając na rozmówcę. W jego oczach był dziwny błysk. - Otóż jak widzisz siedzę w pace już dość długo by nie wiedzieć co się dzieje poza nią. Ale jeśli poszukasz... - Odwrócił się do niego popatrzył obojgiem oczu i dodał - to może znajdziesz kogoś z tych nieistniejących. - Uśmiech. - Tylko nie zapominaj że my jesteśmy tymi złymi. - Zły uśmiech i ziewnięcie.
- Nie uda Ci się mnie przestraszyć. Wiem że jesteś silny, więc za pewne mógłbyś się stąd wydostać kiedy byś chciał, ale nie mogę uwierzyć, żebyś nic nie wiedział z tego co się dzieje. Zaś bycie “złym” czy “dobrym” to tylko dwa oblicza tej samej monety. Jaka jest więc twoja ostateczna odpowiedź? Pomożesz mi czy nie?
- Hym. - Odwrócił się i dodał nieco cichszym głosem. - Już pomogłem.
- Nie wydaje mi się… chociaż może tak. - odparł Shinigami zbierając się do wyjścia. - Postaram się zostać zauważonym. A tymczasem… MAM NADZIEJE, ŻE ZDECHNIESZ W TYM LOCHU PADALCU!!!
Ostatnie słowa wykrzyczał ostentacyjnie w stronę schodów i ruszył po nich wyraźnie wzburzony. Po drodze zabrał ze sobą Bakufu i odszukał Juto.
- Niezły gagatek z tego Marudera. Drugi z resztą nie lepszy. Przydałby się na dole jakiś medyk.
- Raczej wątpię. - Odparł kpiąco wojownik na wieść o uszkodzeniu jednego z więźniów. - Gadał cuś ciekawego?
- Ten pijany zagalopował się trochę gdy zaczął wspominać moją rodzicielkę, ale jeżeli chodzi o Marudera to pomiędzy chrapnięciami bełkotał tylko trzy po trzy. Chciałbym móc samemu dorwać, go w swoje łapy… Ale cóż wy go złapaliście. Wasz zysk, moja strata. Do zobaczenia Juto.

Idąc z Bakufu na ramionach, wojownik tylko pozornie podziwiał gwiaździste niebo. Tak po prawdzie to w jego głowie formułował się już dość dokładny plan. Najpierw trzeba było jednak wrócić do kowala.
Samuraj zasiadał na swojej ławce w przerwie przed pracą, czy też już po. Drugi samuraj, ten cięższy medytował. To do niego podeszła Bakufu by usiąść mu na kolanach i bawić się zakamarkami jego zbroi.
Palił fajkę i spoglądał w gwiaździste niebo i dwa księżyce. Pod dachem zwisał nietoperz co jakiś czas kichając od dymu fajkowego.
- Kuchyia. - Powiedział spokojnie.
- Kowalu. - odparł siadając obok niego. - Liczę że dzień minął pracowicie i pogodnie? Wiadomo kiedy pojawi się twój towarzysz?
- Był spokojny. - Dodał puszczając dymka i spoglądając na nietoperza. - Przybędzie rano. Słyszałem że już zawitali do Targas.
- Ech, najchętniej już teraz poszedłbym do niego i rozpoczął trening. Mam dość czekania.
Dopiero teraz spojrzał na wiszące u sufitu stworzenie.
- Nowy zwierzak? Gdzie jest Inori?
- Tak. Panienka jest w domu. Stwierdziła że spanie to jedno z jej nowych hobby. Niech śpi niedługo wyślę ją do Rockviel.
- Rockviel? Co to takiego?
- Aaach. Nowa nazwa kraju gór. Ktoś coś powiedział, komuś nie paskował brak nazw a ktoś z władczych to podłapał i wyszło parę zmian. Nazwy jednak nie grają większej roli. Byle było wiadomo co jest gdzie. - Stwierdził machając dłonią dla zaznaczenia, że to raczej mało ważne.
- Jeżeli by na mnie poczekała to mógłbym jej towarzyszyć w podróży. I tak nie mam większych planów gdzie mógłbym się udać, a w grupie podróżuje się milej.
- Spokojnie Kuchyia. Tak szybko to ona się tam nie wybierze. Trochę przygotowań trza no i zamówienie muszę skończyć. Nie słyszałeś pewnie ale to właśnie w Rockviel jest najlepszy płatnerz na tym kontynencie. Tak ogólnie ludzie jakoby milsi. Tylko mniej przystępnie. Nie to by tutaj było bezpieczniej ale tak jakoś interes się kręci. - Stwierdził z uśmiechem. - Mój towarzysz przybędzie na trochę. Zwykle po podróży witają tutaj na tydzień rzadziej dwa. Może wtedy się z nimi zabierze. Choć gdyby była okazja to i wcześniej panienka by mogła. Ma to ona wielkie plany tam.
- Widzę, że w ciągu tych 3 miesięcy nieźle się tutaj zakręciła. Zdradziła może coś odnośnie tych planów?
- Fabryka. Ale pewnie nie za wiele ci to mówi... - Puścił dymka - Bajka rzecze że w kraju ziemi jest fabryka, zdolna do produkcji amunicji do broni palnej. Może to i bajka ale skoro portale przenoszą ludzi to czemu nie miały by i budynków. Co prawda... fabryka fabryką, ale patrząc co się dzieje z metalem po przejściu raczej wątpię by cokolwiek stamtąd było użyteczne.
- W tym świecie istnieje broń palna? - zainteresował się shinigami
- Owszem, choć można powiedzieć że z importu. - Uśmiech. - Przybysze z nią tu trafiają, jednak bez amunicji na niewiele się ona zdaje.
- Cóż miło się rozmawiało ale muszę podopieczną położyć do łóżka. - uśmiechnął się w kierunku oburzonej Bakufu. Specjalnie wypowiedział te słowa tak głośno. Gdy już zaciągnął małą do ich “pokoju” i sprawdził czy na pewno śpi, wyszedł na zewnątrz. Znowu czuł to co ostatnio. Brak jakiejkolwiek chęci na sen. Postanowił sprawdzić swój “zasięg”. Wędrował z dużą prędkością po różnych częściach miasta, czując jak czasami słabnie. Zawsze wtedy gdy znajdował się daleko od domu kowala.
Ciekawe czy da się jakoś pozbyć również tego kłopotu” zastanowił się łapiąc oddech, szeroko otwartymi ustami wciągając mroźne nocne powietrze. Księżyc już dawno osiągnął zenit. Dopiero wtedy Lee położył się padnięty. Zaś ledwo rozbrzmiało trzecie pianie koguta już stał na nogach gotowy do nadchodzącego treningu.

Dzień drugi Lofar

Kowal twierdził, że jego towarzysz powinien już zawitać do karczmy. Po uzyskaniu mniej lub bardziej dokładnego opisu oraz imienia, ruszył w tamtą stronę razem z Bakufu. Dziewczyna wydawała się być znacznie bardziej pobudzona niż zwykle. Pewnie też ekscytowała się na myśl o nadchodzącym treningu
Karczma z rana o dziwo miała gości. Byli to ci sami przybysze którzy przybyli neidawno do miasta wieksza grupą. Ale były też i inne osoby. Różowowłose dziewczę,


mężczyzna w białym płaszczu i dobrej budowie ciała. Jednak jego twarz skryta była pod kapturem i niewiele można było dostrzec oraz pasujaca do opisu Samuraja kobieta - Akasja.


Osoba która miała znać odpowiedź na problem młodego shinigamiego.
Mężczyzna kiwnięciem głowy przywitał się z barmanem i posłał Bakufu do kontuaru. Żałował że nigdzie nie widział Rose, która mogła by się małą zająć. Cóż będzie musiałą jakoś wytrzymać sama. On poszedł załatwiać interesy.
-Panna Akasja? - spytał stając obok jej stolika. - Jestem przyjacielem Kowala. Powiedział, że mogę Cię tutaj znaleźć i że pomożesz mi z pewnym… problemem
- Samuraja. Hmm. Spojrzała na niego przenikliwym spojrzeniem. Skoro tak powiedział to znaczy ze jestem w stanie pomóc. - Uśmiechnęła się i spojrzała na mężczyznę w białym płaszczu. - Powiedz więc cóż cię trapi? Przeznaczenie czy może zastój?
- Możliwe, że jedno z nich lub oba naraz - odparł z uśmiechem. - Przybywam ze świata bardzo podobnego do tego z którego pochodzi Samuraj. W mym świecie posiadaliśmy potężne bronie zwane Zanpaktou. Były to kawałki naszej duszy zapieczętowane pod postacią miecza. Ci z nas, którzy długo walczyli, lub poprzez sam trening, zyskali możliwości odpieczętowywania swoich tych dusz, zmieniając zwykłe kawałki stali w śmiercionośne narzędzia o niesamowitych mocach. Dusze miecza raczyły też zawsze swoją mądrością. Jednak w tym świecie…
Ściszył na chwilę głos i spojrzał w kierunku dziewczynki wymownym spojrzeniem.
- Coś się zmieniło. Istota mojego Bakufu, mojego miecza, sprawia, że nie mogę ponownie go odpieczętować do pierwszej formy.
Chwila rozmowy i Zanpaktou już było pod opieką. Przez pewną chwilę zabawiał ją barman, ma rękę do kobiet, później pojawiła się Rose.
- Hmm. Chyba wiem co masz na myśli. W tym świecie dusze też żyją oraz mają swoje własne formy. Wydaje mi się że trzeba ponownie ją zapieczętować. Jeżeli pytasz jak to zrobić cóż... to może być dość traumatyczne. - Delikatnie się uśmiechnęła. A jej włosy zalśniły złotem


- Mawia się że ostrze które zabija pochłania życie swej ofiary. Jako jednak, że z natury dusz nie da się zabić... to powinno zadziałać. Spróbuj przebić ją mieczem i odpieczętować. Sądzę że broń bliska jej poprzedniej formie powinna wywołać ponownie więź. Nie licz jednak że na zawsze powróci do swej poprzedniej formy. - Włosy znów stały się normalne. - To jedyne co mogę doradzić. - Stwierdziła rozciągając się na krześle.
Spojrzał na nią, próbując odkryć czy kobieta drwi sobie z niego. Nic jednak na to nie wskazywało.
- Nie myśl, że żartuję. - Stwierdziła z uśmiechem. - To jedna z łatwiejszych dróg. Jak znam Samuraja pewnie starał by się z nią obchodzić jak ze złamanym mieczem. Przetopić i ponownie wypalić. To z pewnością by się nie udało. Jest jeszcze jeden sposób ale bardzo męczący... Barman jedno piwo! - złożyła zamówienie. - Ponowna próba zaklęcia duszy tyle że A... mag którego znam jest zajęty na bardzo długi czas więc trzeba by znaleźć innego B... nie wiem jak wygląda wiązanie duszy i cielesna forma istoty. Czyli może się okazać bardziej lub mniej bolesne od przebicia mieczem.
- Tak czy siak nie jest to decyzja zależąca wyłącznie ode mnie. Bakufu! - zawołał swoją podopieczną i opowiedział jej ze szczegółami o radzie jaką uzyskał, zerkając na Akasje czy nie miesza wyjaśnień. Obserwował reakcje dziewczynki na wieść o przebijaniu jej mieczem jak i o ponownym zaklinaniu.
- Decyzję w tej sprawie możesz podjąć jedynie ty, moja droga. W tym świecie jesteś inna niż w naszym. Zresztą zawsze miałem wysokie mniemanie o Tobie. Pomogłeś mi w niejednej opresji i w końcu jesteś częścią mnie. Tak więc od ciebie zależy decyzje czy zdecydujesz się działać. Jeżeli nie zechcesz, poszukamy innego sposobu.
Starał się to mówić spokojnym głosem i z uśmiechem by nie było widać, że się waha. Tak naprawdę to żadna z tych propozycji nie wydawała mu się odpowiednia.
- Możemy spróbować... - Odpowiedziała niepewnie. - Co rozumie pani przez to, że nie powrócę do poprzedniej formy?
- W tym świecie to jest twoja forma - wskazała na jej posturę. - Tego nie zmienisz, ale na czas “użyteczności” będziesz miała swoją poprzednia formę. Później znów będziesz słodką dziewczynką - Uśmiech.
- Rozumiem. - Odparła jeszcze trochę się zastanawiając.
- A jakie są związane z tym zagrożenia? - dopytywał. Chciał wiedzieć dokładnie wszystko, zanim zdecyduje się na tak bezpardonowy krok. - Bo nie chcesz chyba powiedzieć, że ta metoda nie niesie ze sobą żadnych?
- Cóż. Kto wie. Jeżeli ktoś ją zrani to zapewne zginie. Jeżeli użyjesz złej broni efekt może nie zadziałać i prawdopodobnie to samo. A w przypadku gdy to się uda może przez jakiś czas być nie przytomna. - Stwierdziła raczej obojętnie. - Wiem jednak że błędu nie popełnisz.- Uśmiech, odebrała swój kufel piwa. - Jeżeli chcesz ja to mogę zrobić, ale... lepiej jeżeli ty tego dokonasz. Póki możesz... W tej formie jest bardziej narażona na śmierć. Tą właściwą śmierć Nie mówię, że to się późnej zmieni, ale powinna inaczej wtedy reagować.
- Z tym ostatnim akurat jestem w stanie się zgodzić. - westchnął smutno, prosząc jednocześnie Rose o ten sam trunek co jego rozmówczyni. - Dziękuje wielce za informacje i radę. Wiem teraz przynajmniej co mam robić. Interesuje mnie jednak teraz ten mag, przy imieniu którego się zawahałaś. Kim on jest, że nie chcesz wyjawiać jego imienia?
- Przyjaciel z naszego świata. - Tu wskazała również na swojego towarzysza. - Prowadzi teraz badania i prosił o dyskrecję. Cokolwiek robi zawsze był tajemniczy. A co do jego imienia... nie znam go. To skomplikowane ale po krótce porzucił imię by dołączyć do pewnej grupy w naszym świecie. Jak twierdził jeden z warunków by móc się tam dostać.
- Czyli również jesteście przybyszami z obcego świata. - odparł szybko upijając połowę postawionego przed nim niedawno kufla. - Rzeczywiście ostatnio coraz więcej nowych postaci przybywa do tego świata. Dziękuje więc za pomoc. Pozdrów proszę Samuraja, jeżeli będziecie do niego zaglądać.

*

Po pożegnaniu zapłacił za niedopity napój. Już miał wychodzić gdy nagle minął się z Rose i coś sobie uświadomił. Położył rękę na jej ramieniu i spojrzał jej w oczy:
- Rose, mam do Ciebie pytanie. Znasz się może na opatrywaniu ran?
- Po części. - Odparła zaskoczona. - Ale Marika już wróciła z Rockviel więc jeżeli potrzebujesz pomocy...
- Wolę poprosić o to kogoś znajomego. To nie będzie nic poważnego. Potrzebuje kogoś kto potrafił by szybko udzielić pierwszej pomocy i zatamować krwotok.
- Marika to alchemik. Tutejszy medyk. Wszelkie rany to dla niej nie problem, poza tym jest jedną z najbardziej zaufanych osób w tym mieście. Jeżeli chcesz poręczę za nią.
- Dziękuje za troskę. - odparł smutno i wyszedł na zewnątrz, popędzając przed sobą Bakufu. Kojarzył Marikę z okresu przed snem. Parę razy pomagał jej zebrać potrzebne zioła albo biegał z dostawami w by uzyskać pieniądze na zapłatę Samurajowi. Wiedział więc jak do niej dotrzeć.
“Co ja sobie myślałem? - skarcił się, gdy już odeszli na odpowiednią odległość. - “Nie możesz tak zaczepiać obcych kobiet. Poza tym, ktoś na ciebie czeka idioto.”
Na wspomnienie Mikomi znowu stracił humor i nie odzyskał go kiedy pukał do drzwi Mariki
- Kto tam? - Zapytał głos zza drzwi. wojownik pamiętał, że tak było zawsze. Dziewczę wpierw upewniało się kto przychodzi pytając zza zamkniętych drzwi z fiolką czarnej substancji w ręku.
- Bukemizu, znamy się Mariko. - odparł jak zawsze shinigami. - Poznaliśmy się parę miesięcy temu przez Samuraja. Pomagałem przy kilku mniejszych zadaniach, teraz sam muszę prosić o pomoc
- Ach. - Drzwi otwarły się. - Wejdź więc.
Korytarz, a po prawo pracownia. Kociołek, flakoniki i róznego typu substancje.
Na blacie pod ściana zasiadał czarnowłosy chłopak spotkany przed 3 miesiącami ledwie raz czy też dwa.


Raczej nie rozmawiali zbyt długo i zbyt często.
- W czym więc mogę ci pomóc Bukemizu? - Zapytało dziewczę.
- Potrzebuje sprawnego medyka, który w razie czego potrafił by zatamować krwawienie - przeszedł od razu do rzeczy, spoglądając na chłopaka. Zawsze go spotykał u Mariki i tylko tam. Nie zamienili raczej zbyt wielu słów. Ciężko nawet powiedzieć, że się witali. Tak samo było tym razem. Miał sprawę do Mariki i chciał ją jak najszybciej załatwić.
- Rozumiem. - Odparła po chwili zastanowienie. - Teraz czy o określonej porze? - Zapytała przeglądając torbę podróżną i wkładając do niej kilka różnobarwnych eliksirów.
- Najlepiej jak najszybciej.
- Rozumiem. - Jeszcze raz upewniła się w zawartości torby - więc możemy ruszać. Roki. Przypilnuj mojego domu.
- Się rozumie. - Odparł nie zmieniając pozycji.
- A więc gdzie idziemy? - Zapytała zbliżając się do wyjścia?
- Musimy udać się poza miasto. - odparł przytrzymując dla niej drzwi. Gdy znaleźli się na zewnątrz spytał - Czy ten cały Roki nic nie robi tylko u Ciebie siedzi? Co go widzę to tylko tam
- Hmm. Aktualnie czeka na zamówienie. Mikstury lecznicze. A z ogółu. Ma swoje zajęcia, choć nie dzielimy się tymi sprawami. Jakaś organizacja informacyjna czy coś w tym guście. A co do przesiadywania u mnie... Najwidoczniej mu się podobam. - Powiedziała lekko się rumieniąc. - Choć mogę się mylić. Stwierdził pewnego razu że przyjemnością dla niego jest przesiadywać w mojej pracowni.

*

Gdy już znaleźli się poza miastem w wystarczającej odległości by uniknąć niespodziewanych skutków tego co zamierzali zrobić, odezwał się do Mariki.
- Cokolwiek teraz ujrzysz, nie reaguj dopóki Cię nie zawołam. Lepiej się też odsuń.
Spojrzał na małą Bakufu chcąc ujrzeć w jej oczach gotowość. Gdyby ona się wahała to chyba nie zdobyłby się na to.
- Co ma być... to będzie. - Stwierdziła dziewczynka.
Marika uważnie obserwowała całe zajście jakby przeczuwając to co ma się wydarzyć. Jej dłonie delikatnie drżały, ale tego już wojownik nie widział.
Lee wciągnął powietrze do płuc i powoli wypuścił je, spowalniając oszalały tętent serca. Przyłożył ostrze do brzucha dziewczyny i ostatni raz spojrzał na nią.
Pchnął bez ostrzeżenia, zaskakując samego siebie. Zamknął oczy. Nie chciał widzieć przerażenia na twarzy Bakufu, grymasu bólu. Nie chciał widzieć fontanny krwi wylatującej z jej pleców popędzanej przez błyszczącą stal miecza. Nie chciał słyszeć delikatnego szelestu przerywanej tkaniny i chrzęstu rozdzieranego ciała. Nie chciał czuć jej bólu. Ale niestety widział, słyszał i czuł. Chociaż to nie była Bakufu. Klęczał nad zwłokami młodej kobiety. Jej ciało zostało poharatane jakby wpadła pod łapy niedźwiedzia. Żadne zwierze nie zadało jednak takich ran. To były rany Hollow’a. Potwora który został już odesłany w niebyt wraz z okrzykiem pełnym furii i bólu, które pchało jego ostrze. Teraz została jedynie rozpacz. Przed nim leżała Mikomi, jednak to nie byłą ona. Ona i nie ona. Jej gasnące spojrzenie zwróciło się ku niemu. Po raz pierwszy zobaczyła go w pełni takim jaki był. Przerażenie i szok powoli zastępowała ulga i spokój. Chciała unieść rękę, ale nie była wstanie. Jej usta poruszały się w cichym szepcie. Nie słyszał już tego co mówiła. Pozostawała jedynie gorycz, smutek oraz wściekłość buzująca niczym buchaj. Błysk
Inna kobieta nabita na jego ostrze. Chciał je puścić, odejść od niego, ale nie mógł. Kobieta chwyciła za ostrze i cal po calu przysuwała się w jego stronę. Ostrze tkwiące w jej piersi zdawało się być jedynie drobną niedogodnością.
- Czemu się ode mnie odwróciłeś? - szepnęła, plując krwią. - Czemu mnie porzuciłeś!? Błysk
Niewyobrażalny ból pulsujący od mostka. Rękojeść miecza wystająca z jego piersi. Gorąca krew spływająca po plecach i wypełniająca usta. Naprzeciwko zaś postawny mężczyzna, skryty w mroku. Jedynie jego błyszczące błękitne oczy, wyrażające wstręt.
- Zawiodłeś mnie - syczy prosto w twarz po czym znika. Urywa się tak jak wizja.
- Ocknij się. - Cichy szept dziewczęcia. Bakufu podeszła raptem dwa kroki bliżej mając wciąż ostrze wbite w pierś. Kropla krwi spływała po ostrzu. - Ocknij się Kuichya! - Głos przeszedł w delikatny pisk
Shinigami otworzył oczy z trudem. Czuł jak kolana powoli uginają się pod nim. Na czoło wystąpiły krople potu. Źrenice rozszerzyły się. Nie rozumiał co się działo
- Dokończ... - Dziewczynka zapiszczała.
- M-meruto… Bakufu - powiedział przez zaciśnięte do bólu szczęki. Poczuł na twarzy nagłe uderzenie energii. Jego włosy oraz szaty zafalowały. Postać zakrwawionej dziewczynki zalśniła niezwykle jasnym światłem. Całą okolica zostałą skąpana w jej blasku, niwelującym wszelki cień. Gdy światłość wreszcie zelżała, wojownik stał sam na polanie, dzierżąc w ręce jedynie rękojeść jego ostrza. Po chwili zaś opadł na kolana. Na jego twarzy gościł uśmiech.
- Nareszcie wróciłeś, stary przyjacielu - wysapał po czym opadł na bok. Był wycieńczony, całe jego działo drżało jakby właśnie skończył jakąś morderczą batalię, ale wiedział że to niedługo minie. Ponieważ znowu byli całością.

*

Przebudzenie. Kiedy zasnął, ile czasu minęło , trudno określić. Leżał na trawie przy nim Bakufu w swojej dziewczęcej postaci a obok Eri. Miejsce zgadzało się z ostatnią zapamiataną chwilę, a słońce delikatnie przesunęło się ku zachodowi.
- Wreszcie się obudziłeś. - Stwierdziła Bakufu. - Dobrze. Zgłodniałam już czekając.
- Bakufu? - zapytał, przyglądajac sie jej dokładnie. W głowie mu huczało co ograniczało jego zdolność do koncentracji. - Myślałem, że pozostaniesz… co się stało? Gdzie Marika i co robi tutaj Eri?
- Mari poszła do domu~nya.
- Pani alchemik poszła do domu. - Odparła malutka. - Sprawdziła mój stan i twój, a potem poprosiła kotkę o pomoc. - Eri pogłaskała małą po głowie. - Zemdlałeś i byłeś niemiły. - Uśmiech żartu - Włożyłeś to we mnie, to bolało i było nieprzyzwoite. - Kotka zrobiła wielkie oczy, pokryła się pąsem i zapewne sięgała do pasa po nóż myśliwski. - Ostatecznie się udało, choć zemdlałeś a ja powróciłam do tej formy.
- Poproszono mnie o pomoc~rrr - Odparła dość drażliwie. - Choć jak słyszę powody były inne niż mi mówiono~rrrr.
Lee uniósł ręce w obronnym geście.
- To nie tak jak myślisz… jej chodzi o mój miecz. - odparł szybko by po chwili zorientować się, że to wcale nie zabrzmiało lepiej. Zabrał się do wyjaśnień, chcąc uniknąć naszpikowania strzałami. - W moim świecie ona jest częścią mojej duszy, mojego miecza. W tym się rozdzieliliśmy. Poradzono nam, żebym spróbował przebić Bakufu i ponownie odpieczętować ostrze. Najwyraźniej się udało chociaż nie tak jak przypuszczałem. Sądziłem, że pozostaniesz w swojej starej formie na zawsze. Coś poszło nie tak?
Ostatnie zdania kierował już do dziewczynki, oczekując od niej jakiejś wskazówki.
Ogólnikowe wyjaśnienie wystarczyły by uspokoić kocią łowczynie. Przynajmniej na razie.
- Chyba nie. - Stwierdziła raczej zadowolona. - Ta forma należy do tego świata i nie przeczę że jest ciekawsza - Uśmiech. - Co teraz? - Zapytała spokojnie bawiąc się źdźbłem trawy.
Wzruszył ramionami. Dla niego ta forma była co najwyżej kłopotliwa, ale cóż.
- Wrócimy do Kowala, również zgłodniałem. A najprawdopodobniej dzisiaj wieczorem wyruszymy poszukać odpowiedzi na dręczące mnie pytania.
Gdy ruszali w stronę miasta poczuł, że Bakufu miała rację. Coś rzeczywiście się zmieniło. Delikatny dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa zapewniał go jednak o tym, że nie do końca na lepsze.
Weszli do miasta. Wieczór pora największego ruchu i zabawy. Przechodząc ulicą wojownik spostrzegł coś. Może to był omam, a może wspomnienie? Kątem oka wyłapał grupę opuszczającą miasto, a gdzieś za nimi, kobietę znikającą w bocznej uliczce miasta. Wyglądała ona dokładnie jak... Magda. Chwila, choć krótka, utkwiła w pamięci wojownika mimo iż zniknęła jak mknienie.
Zareagował instynktownie. Zanim ktokolwiek się zorientował, rzucił się w kierunku uliczki, w której dostrzegł zarys postaci. Serce waliło mu jak młot. Nie było żadnych podstaw, by to była właśnie ona, ale nie myślał teraz o tym. Chciał ją tylko spotkać. Mimo że zareagował błyskawicznie, jak myśl, to w zaułku nikogo nie było. Zdziwiony i zawiedziony zwrócił się w kierunku Bakufu i Eri.
- Wybaczcie, wydawało mi się, że widziałem kogoś… znajomego...

*

Chwilę później stali już przed domem Samuraja. Ciężko zbrojny medytował jak zwykle, a kowal zasiadał na ławce razem z Akasją. Pod dachem spał nietoperz.
- Witaj Akasjo. Chciałbym Ci podziękować za udzieloną radę. - ukłonił głowę w szerokim uśmiechu. - Jest może Inori? Nie mogę ponownie doczekać się jej smakowitej kuchni.
- Ha ha. - Zaśmiał się brodacz. - Właśnie gotuje.
- Jak to mawiają przez żołądek do serca - skomentowała kobieta. - Nie ma sprawy chłopcze. Swoim trzeba pomagać.
- No to trafiliśmy o czasie, mała - odparł tarmosząc włosy dziewczynki i zwrócił się do Akasji. - Czyżbym również miał do czynienia ze Żniwiarka?
- Poniekąd. - Odparła. - Assasyn jest shinigamim, tak jak i samuraj więc i ja mam z nimi kontakt. Choć może to tylko tak powierzchownie wygląda. - Zagadkowy uprzejmy uśmiech.
- Taaa. - Obłoczek dymu. - Niemało nas tutaj. W tym świecie. - Skomentował samuraj. - Są też i ci biali. - Uśmiech i ukradkowe zerkniecie na wojownika.
- Puści też tutaj trafili? Nie sprawiają kłopotów? - zdziwił się wojownik, czując powoli jak dolatujące z pomieszczenia zapachy nęcą go coraz bardziej.
- W lesie siedzą i nikomu nie wadzą. W domyśle jednak miałem tych bardziej nam podobnych... Arrancarów.
Źrenice wojownika zwęziły się, a pięści odruchowo zacisnęły w pięści.
- Zdarzyło mi się spotkać - wycedził przez zaciśnięte zęby, po czym ruszył do wnętrza, gdy Inori zawołała ich na posiłek.
Kolacją był soczysty gulasz z nieznanego rodzaju mięsiwa. Odrobinę za silne zioła psuły smak jednak i tak był smaczny.
Wcześniejszy wysiłek przypomniał o sobie. Najwyraźniej zużył więcej energii niż sądził podczas przemiany. Pałaszował więc wszystko co podstawiono mu do jedzenia, chociaż zapach ziół drażnił nozdrza i pozostawiał kubki smakowe lekko otępiałe. Gdy kolacja dobiegła końca odsapnął trochę, gawędząc i śmiejąc się razem z pozostałymi biesiadnikami. Później zaś trzeba było przejść do konkretów.
- Dzisiaj wyjeżdżam. Postanowiłem, że jeżeli chce się stąd wydostać muszę zacząć działać. Kowalu, dziękuje Ci za opiekę oraz bezcenną wiedzę, którą mi przekazałeś. Inori, mam nadzieje, że twoja wyprawa zakończy się sukcesem. Powinienem wędrować po tamtych terenach, więc jak los pozwoli znowu się spotkamy. Akasjo, wielkie dzięki za pomoc, chociaż nie skończyło się całkiem jakbym się spodziewał. Jestem waszym dłużnikiem. Teraz zabiorę tylko swoje rzeczy i zahaczę o karczmę. Żegnajcie.
Nie doszło do żadnych wylewnym pożegnań. Uścisnął jedynie prawicę Kowalowi i uściskał Inori wspominajac dzień ich pierwszego spotkania. Gorzej było z Bakufu, która przez dłuzszą chwilę próbowałą się wydostać z ramion kobiety. Wkrótce jednak byli w drodze, odebrali zapasy od Karczmarza i wyruszyli poza miasto. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, zamieniając błękit nieba w dorodną pomarańcz. Gdy zniknęli za pagórkiem, Bukemizu zatrzymał sie.
- Dobra, mała. Najpierw sobie zapolujemy a potem wyjaśnie Ci jaki mam plan na najbliższe parę dni. Wskakuj na plecy.

*

Przedzierali się przez las poszukując jakiegoś drapieżnika do oskórowania. Dziewczynka śmiałą się do rozpuku, gdy skakali z gałęzi na gałąź w przyspieszeniu. Bukemizu skupiał się na poszukiwaniu śladów. Nie odmówił by sobie ponownego spotkania z Neko-kotem.
Jakby na zawołanie. Ślady. Kocie, choć z deczka inne. Były jeszcze jedne potężne i nieokreślone znanymi wojownikowi formami życia. Może dojdzie do konfrontacji z oboma drapieżnikami, a może tylko z jednym.


Pierwszy siedział na drzewie. Kolorowe ubarwienie. Koto jaszczur choć niepodobny do tamtego.
- Tigrex - wyszeptała Bakufu. - Tak mówiła Eri.
- Dobra w takim wypadku możemy to wypróbować. - powiedział ostrożnie stawiając dziewczynkę na ziemi i wysuwając miecz z pochwy. - Meruto, Bakufu!
Dziewczynka wpierw jakby straciła wszystkie barwy stając się wodnym kształtem wielkości wcześniejszej postury. Późnej rozlała się na ciało wojownika. Tak z pewnością powróciła do swojej prawdziwej formy.
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 25-08-2014 o 17:53.
Noraku jest offline  
Stary 22-07-2014, 19:04   #50
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Dzień drugi. Obrzeża Lofar

Wojownik pokiwał głową z uznaniem i pokręcił ramionami. Jego dawna forma wróciła na swoje miejsce, teraz zakres jego możliwości znacznie wzrósł. Spojrzał w kierunku dziwnego stworzenia, które najwyraźniej pochwyciło jego zapach. Nie było sensu dalej się ukrywać. Wyszedł z krzaków, słysząc syk istoty. Przypominał on raczej dźwięk kota niż gada, podobnie jak obdarzone pazurami łapy.
- Dobra, to na początek zacznijmy powoli. Mizu Hensel Naginata!
Z rękawów jego stroju wypłynęła woda, która po krótkiej chwili zmaterializowała się w jego dłoniach pod postacią błękitnej naginaty, z pięknymi roślinnymi zdobieniami i znakami kanji układającymi się w słowo Niebiański Ptak.
- Widzę, że nie zatraciłaś swojej artystycznej duszy – skomentował robiąc młyńca w powietrzu. Nie mógł tego widzieć, ale przeczuwał, że Bakufu uśmiechnęła się.
Stwór tym czasem przyglądał się dziwnej postaci. Z lekko otwartego pyska dobywał się głuchy pomruk grozy, który przeszedł w modulowane warczenie. Stworzenie splunęło śliną i zaskrzeczało donośnie.
- Obyś tylko nie umiał latać – mruknął cicho Bukemizu, schylając się lekko gotowy do walki i mocniej zaciskając palce na nowo stworzonej broni. Tigres wbił pazury w korzeń, po czym wystrzelił w jego stronę niczym pocisk. Wojownik otworzył szerzej oczy i w ostatniej chwili przeturlał się w bok czując, jak ogon smaga go delikatnie po plecach rozdzierając strój. Drapieżnik wbił się w darń swoimi pazurami po czym skoczyło ponownie w kierunku drzew, nie zatrzymując się. Odbił się od dwóch pni i z powrotem skierował w jego stronę szeroko rozstawiając błony przy łapach. Tym razem Bukemizu zrobił dwa kroki w powietrzu przepuszczając istotę pod sobą. Obrócił się w locie chcąc rozpłatać stworzenie, ale to błyskawicznie złożyło jedno ze skrzydeł zmieniając kierunek lotu. Ostrze minęło się z ciałem o całkiem spory kawałek. Wojownik wylądował sprężyście na miękkim mchu i odwrócił się do Tigrexa, który niczym olbrzymi łuskowaty kot znowu znajdował się na grubej gałęzi i krążył po niej, nie spuszczając go z oczu.
- Więc używasz tych błon do stabilizacji w locie – powiedział głośno opierając się o włócznię. – Nie, nie w locie. To raczej coś w rodzaju swobodnego spadku albo lecącej strzały. A jak sobie poradzisz bez nich?
Stworzenie oczywiście odpowiedziało jedynie kolejnym skrzekiem i znowu rzuciło się na niego. Tym razem wojownik wykonał przewrót w kierunku stworzenia, licząc że nie da rady opaść aż tak szybko. Zgodnie z przewidywaniami, zwierzę przeleciało tuż nad jego głową, rozdzierając swoją łapę o nadstawione ostrze, które pękło z trzaskiem. Lee spojrzał na leżące na trawie ostrze powoli przemieniające się w wodę. Kompletnie zignorował rzucające się w spazmach bólu cielsko kilka metrów dalej. Jego broń była w stanie wytrzymać uderzenie najsilniejszych z pośród Hollow i lekko się tylko wykrzywić, a to zwierzę ułamało je samym swoim pędem. Poruszył ostrożnie barkiem, który z chrzęstem wskoczył na swoje miejsce. Ponownie mógł być wdzięczny Tiger-dono za wszystkie przebyte treningi wzmacniające jego odporność. Gdyby nie to, pewnie nie byłby wstanie ruszać ręką przez kilkanaście godzin. Bestia zdobiła trawę dookoła polanki swoją ciemno-brunatną krwią. W opalizujących oczach widać było furię. Rząd sterczących zębów błyskał w jego stronę. Shinigami uniósł rękę z bronią, która momentalnie zdematerializowała się. Stworzenie wykorzystało swoją sytuację. Skoczyło do przodu. Nadal było groźne, chociaż już zdecydowanie wolniejsze. Bukemizu zszedł z drogi paszczy i chwycił zdrową łapę w przegubie. Zaparte w ziemię stopy zostawiły dwie bruzdy, gdy stworzenie usiłowało zatopić zęby w jego głowie, ale bezskutecznie. Unikał zagrożenia z trudem utrzymując stworzenie na odległość ramienia. Uderzył kilka razy w podgardle, tułów a na końcu w mięsień łapy. W miejscu każdego uderzenia wypryskiwała krew. Drapieżnik zwalił się na trawę dysząc ciężko. Lee zakończył jego cierpienia szybkim uderzeniem w podstawę czaszki. Przy jego zaciśniętej pięści znajdował się trzy, kilkunasto centymetrowe ostrza, z których skapywała krew.
To było spore ryzyko, nie wiedziałeś czy to zadziała.” – skomentowała Bakufu w jego głowie.
- Ale zadziałało prawda – odparł dysząc ciężko. – Musiałem być pewien czy nadal mogę używać umiejętności bez wymawiania nazwy.
Nie przeginaj, dopiero odzyskaliśmy zespolenie. Poza tym miałeś się nie przeciążać” – strofował go towarzysz, a może towarzyszka?
- A przeciążyłem? Przecież nie użyłem Shunko. Poza tym potrzebowałem sprawdzić się przed wieczorem.
Jak to przed wieczorem – zapytała Bakufu lekko zdziwiona – co takiego planujesz?
- Nie wiesz? – odparł siadając przy stworzeniu i zaczynając zbierać trofea. – Przecież siedzisz w mojej głowie to powinnaś wiedzieć to co ja. Ostrzegam jednak że to Ci się nie spodoba. Nie mamy jednak wyboru.
Bakufu milczałą chwile jakby szukając odpowiednich informacji gdy nagle krzyknęła przejęta.
To żart, prawda? Nie zamierasz chyba… to największy kretynizm jaki…
Przerwał głośnym śmiechem, który zagłuszył jej głos. Wiedział, że tego nie lubiła, co skwitowała głośnym fuknięciem.
- Wiem, że to nie jest najbystrzejszy z planów świata, ale nie mamy innego wyboru.
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 25-08-2014 o 18:01.
Noraku jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172