Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-01-2018, 20:25   #351
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alice Harper


[media]http://www.youtube.com/watch?v=6fVE8kSM43I[/media]

Dwa rodzaje bólu zbudziły Alice.
Pierwszy był fantomowy, rozlany po całym ciele. Przypominał o dramatycznych doświadczeniach w Tuoneli. Nerwy wydawały się oszołomione i niepewne, co powinny odczuwać. Umysł i wspomnienia informowały o przebytych torturach, te jednak nie zapisały się w pamięci ciała. W rezultacie przez pierwszych kilka minut Harper zastygła w stanie podobnym do paraliżu sennego. Dopiero kiedy w pełni dostroiła się do rzeczywistości, a komponenty Alice doszły do wewnętrznego porozumienia, cierpienie zniknęło. „Nigdy się nie wydarzyło”, zdawała się chcieć przekazać podświadomość, jednak śpiewaczka wiedziała lepiej.

Drugi rodzaj bólu był już kompletnie normalny. Wpierw Harper nie dostrzegła go, gdyż cechował się mniejszą intensywnością od poprzedniego. Wynikał z obrażeń odniesionych na skutek zderzenia z asfaltem po tym, jak straciła przytomność w Aalborgu. Przetarcia naskórka i kilka siniaków. Nic, czym musiałaby przejmować się i co wymagałoby interwencji lekarza. Czuła również pulsujący ból z tyłu głowy. Kiedy przesunęła ręką w tym kierunku, wymacała skrzep zaschniętej krwi. Musiała uderzyć się bardzo mocno.

Potem napłynęły wrażenia ze zmysłów.
Wzrok. Alice widziała ciemność, choć jej oczy były otwarte. Przebijało ją jedynie kilka otworów, z których biły jasne strumyki światła elektrycznego.
Węch. Zapach własnego potu oraz zaduch. Brakowało tu tlenu. Harper zrozumiała, że jedynym jego źródłem były przedziurawienia w mroku. Dzięki nim nie dusiła się, jednak daleko było od stanu pełnego komfortu.
Dotyk. Kiedy Alice dotykała skrzepu z tyłu głowy, jej łokcie natrafiły na przeszkodę zlokalizowaną wokół ciała śpiewaczki. Znajdowała się w bardzo ciasnej, niewielkiej przestrzeni, która przypominałaby… trumnę, lecz została wykonana z tkanego materiału. Wykluczało to również worek koronera. Gdzie mogła być?! Wzięła kilka głębokich wdechów, aby uspokoić się i powstrzymać ewentualny atak klaustrofobii.
Słuch. Dźwięki dochodziły jakby z oddali. Może to materiał jej więzienia tłumił je, jednak i tak zdawało się, że w bezpośrednim otoczeniu było spokojnie. Zero ludzkich głosów, szumów, hałasów, czy innych odgłosów. Z jednej strony dobra wiadomość, bo sugerowała brak wrogów. Z drugiej strony zła, bo wskazywała na brak przyjaciół.
Smak. Kiedy Alice przesunęła językiem po podniebieniu, wyczuła delikatny, gorzki osad. Szybko zrozumiała, że ktoś musiał dać jej jakieś tabletki, kiedy była nieprzytomna. Dlaczego? Z jakiego powodu? Jaki efekt miały na nią?
Ostatni zmysł stanowiło poczucie równowagi. Alice uświadomiła sobie, że znajduje się w pozycji horyzontalnej. Została gdzieś położona. Prioprioreceptory wskazywały na kończyny dolne zgięte w niewygodnej pozycji.

Westchnęła głęboko i zaczęła błądzić rękami po otoczeniu.
Napotkała zamek biegnący na kształt prostokąta. Kończył się w prawym dolnym rogu drobną przerwą. Wepchnęła tam palec wskazujący i zaczęła rozsuwać. Wnet uwolniła się. Wyszła na zewnątrz. Spojrzała na dużą walizkę, w której przed chwilą znajdowała się. Nigdy wcześniej jej nie widziała.


Znalazła się w korytarzu. Na podłodze położono brązowy dywan z geometrycznym wzorem. W ścianach pomalowanych na biało, szaro i błękit wprawiono szereg drzwi z jasnego drewna. Obok każdej pojedynczej sztuki znajdowała się plakietka z numerem. Musiała znaleźć się w biurowcu, lub hotelu.

Obok walizki, w której transportowaną ją, leżały dwa plecaki… oraz jeszcze jedna torba, również bardzo duża. Alice zaczęła słyszeć dobiegające z niej ciche postękiwania…

Lotte Visser


Błękitna Laguna była otwarta od ósmej do dwudziestej drugiej, co stanowiło pewien problem. Lotte i Katherine nie mogły po prostu podejść do recepcji i kupić biletów, aby przedostać się do ośrodka. Szybko jednak znalazły bardzo oczywiste rozwiązanie, które okazało się zadziwiająco skuteczne w swej prostocie. Podeszły do płotu od najbardziej zacienionej strony. Rozejrzały się uważnie. Nie spostrzegły ochroniarzy, więc mogły spróbować sforsować ogrodzenie.

Była to rozpięta, metalowa siatka. Katherine przyklękła. Lotte wsparła się na jej lewym barku i przeskoczyła na drugą stronę.
- Kamera – Cobham syknęła, wskazując palcem na zakamuflowane urządzenie nagrywające. – Musisz się spieszyć!
Wyglądało na to, że ośrodek nie był kompletnie nieprzygotowany na niespodziewanych, nocnych gościów z zewnątrz.

Lotte prędko ruszyła w stronę budynku wzdłuż brukowanych alejek i chodników. Minęła hotel, idąc dalej. Przystanęła jedynie przy koszu na śmieci, z którego wyjęła plastikową butelkę po wodzie mineralnej. Ruszyła w stronę oznaczoną strzałką i wnet znalazła się u celu.

Zazwyczaj widok Błękitnej Laguny sprawiał, że detektywi z podwyższonym PWF zaczynali cieszyć się z groźnego stanu, w jakim znaleźli się. Wspaniała, czysta, błękitna woda prezentowała się wspaniale nie tylko na zdjęciach. Na żywo okazała się równie atrakcyjna, choć z powodu późnej godziny i słabego oświetlenia była nieco ciemniejsza. Wiele ludzi wciąż kąpało się. Nie zwrócili najmniejszej uwagi na Lotte. Ta nabrała wodę do butelki i skierowała się z powrotem do ogrodzenia.


Ochrona nie zdążyła zareagować na wtargnięcie Visser. Detektyw podała swojej współpracowniczce cenną zdobycz i przeskoczyła na drugą stronę. Tym razem było ciężej bez pomocy Cobham, lecz udało się i obie kobiety ruszyły z powrotem w stronę czekającej na nich taksówki.
- Gdzie teraz? – kierowca uśmiechnął się, wyraźnie mając nadzieję na kolejny solidny zastrzyk gotówki z portfela Katherine.
Ruszyli w drogę powrotną, która upłynęła głównie na milczeniu. Kobiety nie mogły poruszyć ważnych kwestii w obecności taksówkarza, a z nim nie miały wspólnych tematów. Lotte zacisnęła dłonie na butelce wody, jak gdyby znajdowała się na środku pustyni. Spojrzała na nią. Czy pomoże im uzyskać werset przepowiedni Aalto?

Dojechały na miejsce i wysiadły z taksówki. Zwróciły wzrok na Dom Nordycki. Było tu niepokojąco cicho i ciemno. Przypadkowy przechodzień nie miał najmniejszych szans wpaść na to, że w środku mogło dochodzić do walki na śmierć i życie. Visser również mogłaby w to zwątpić, gdyby nie rozpoznała obcego samochodu stojącego w dalszym ciągu na parkingu.

- Idziemy od frontu, czy tak jak wyszłyśmy, przez okno z boku? – zapytała Cobham. – Jak wybierzemy pierwszą opcję, to szybciej znajdziemy się w bibliotece. Natomiast ta druga… wydaje się tak jakby bezpieczniejsza, nie sądzisz? Ale dużo, dużo wolniejsza. Tamto przejście znajduje się z drugiej strony – mruknęła, wskazując palcem mrok za lewym bokiem Domu Nordyckiego.
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-02-2018, 23:26   #352
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Dom Nordycki - część pierwsza

- Wiesz co dzieje się w środku? – Zapytała niepewnie wskazując na Dom Nordycki. Szybko jednak przeniosła wzrok na zaparkowany samochód. – Są w środku czy zostali w aucie?
Katherine również spojrzała w tym samym kierunku, co Lotte. Po chwili obie kobiety zgodziły się, że nie widzą nikogo w samochodzie.
- Moje kopie wpierw stały rozstawione i uzbrojone wokół głównych drzwi frontowych, jednak ci mężczyźni nie skierowali się prosto do nich. Podzielili się na dwie grupy i zaczęli okrążać Dom Nordycki z obu stron. Przez dobre pół godziny zwlekali, po czym rozbili jedne okno na wschodzie i drugie na zachodzie. Zapewne ta przerwa była związana z próbą uzyskania informacji co do stanu alarmu. Istnieje duża szansa, że nie wiedzą, iż jesteśmy w środku, jednak pewnie liczą się z taką możliwością. Są bardzo ostrożni. Obecnie moje klony bawią się z nimi w ciuciubabkę. Bez świateł jest ciemno w Domu Nordyckim. Włączenie któregokolwiek automatycznie przyciągnęłoby uwagę, więc staram się tego nie czynić - wyjaśniała Katherine. - Pamiętasz może, ilu ich było w tym samochodzie? Niestety ja tego nie dostrzegłam.
- Sześciu, jak dobrze pamiętam, tak powiedziałaś. – Lotte odpowiedziała po krótkiej ciszy. – Wiesz ilu jest w domu? Może ktoś został w samochodzie?
- Nie mogę tego wykluczyć - Cobham zastanowiła się. - Niestety ciężko jest mi również powiedzieć, jak wielu weszło do środka. Odkryłam rozbite okna wtedy, kiedy ich już tam nie było. Rozpierzchli się po Domu Nordyckim i od tego czasu poszukuję ich na korytarzach, w pokojach… ale są ostrożni. Wiem na pewno, że nie dotarli jeszcze do biblioteki i Edmunda. Thomson został w niej, aby móc ją obronić i powstrzymać Valkoinen, kiedy przedostaną się do środka.
- Nadążam… Mamy pewność, że to Valkoinen? – Lotte zapytała trochę zaskoczona. – Możemy sprawdzić ostrożnie auto i upewnić się czy są wszyscy w budynku, albo wyeliminować tego kto tam pozostał. Zakładam, że jedną osobę mogli postawić gdzieś na czujce, może w aucie, albo gdzieś w pobliżu, na zewnątrz. – Rozejrzała się uważniej po okolicy, wraz z wypowiedzeniem ostatniego zdania. – Nie ukrywam, że wolałabym nie wejść w kontakt z nimi, to nie jest moja mocna strona.
- A jeżeli już mowa o twoich mocnych stronach… - Katherine zaczęła, zamyślając się. - Myślę, że rzeczywiście powinnyśmy sprawdzić ten samochód. Być może zdołasz sczytać jakąś interesującą informację. Będę szła przodem, ale ty również miej przyszykowaną broń i ubezpieczaj mnie - poprosiła. Podobnie jak Lotte rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu wroga, tego jednak nie dostrzegły. To jednak nie oznaczało, że go nie było. - Nie wiemy na pewno, czy to Valkoinen, ale ci ludzie włamali się do miejsca, w którym jest ukryty ważny dla tej organizacji werset. Myślę, że możemy spokojnie założyć, że właśnie z nimi mamy do czynienia - westchnęła.
- Możliwe… - Visser skomentowała domysły koleżanki. Z torebki przy pasie wyciągnęła pistolet i odruchowo sprawdziła jego sprawność oraz magazynek, tak jak robiła to na strzelnicy. Posiadała jeszcze dużo nabojów, a sama broń również wydawała się być w dobrym stanie. – To mamy jakiś początkowy plan, który brzmi sensownie.
Cobham skinęła głową.

Ruszyły lekko pochylone w stronę samochodu zaparkowanego na parkingu. Katherine co chwilę rozglądała się nerwowo po okolicy. Ona również nie wydawała się zaprawionym w bojach komandosem, choć bez wątpienia posiadała odpowiednie przeszkolenie. Wnet zakradły się do samochodu i spojrzały przez okno do wewnątrz. Było pusto. Nikt w środku nie czekał. Niestety nie widziały dokładnie, co znajdowało się w środku, gdyż szyby były przyciemnione, a światło latarni oddalone. Visser ustawiła się tak, aby nikt z okien domu jej nie dostrzegł, gdyby akurat spoglądał na okolicę. Wtedy też upewniła się czy nie widzi nikogo w zasięgu jej wzroku. Trzymała niski pułap, nie wychylając się już więcej i nie tracąc czasu użyła swojej mocy, aby dowiedzieć się czegoś więcej o pasażerach samochodu. Najbardziej zastanawiała się czy faktycznie są oni od Valkoinen oraz jaki arsenał posiadają, ilu ich jest i czy nie mają jeszcze jakiegoś wsparcia. Czy w ogóle ona, Katherine oraz Edmund mają z nimi szanse.
Lotte starała się za bardzo nie wychylać, jednak zdołała dotknąć boczną szybę od strony kierowcy. Skoncentrowała się na niej i uaktywniła swoją moc. Katherine ustawiła się tuż obok niej w taki sposób, że gdyby miał rozlec się strzał od strony Domu Nordyckiego, to trafiłby w nią, a nie w Visser.
Wizja w pierwszej kolejności dała jasno do zrozumienia, że auto ma bardzo bogatą historię. Głównie dlatego, bo było wynajmowane i dość często zmieniało właścicieli. Lotte spróbowała odnaleźć najświeższe wspomnienie i po kilku długich sekundach udało się.

Cytat:
Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i wszedł do środka wysoki, otyły, lecz jednocześnie wysportowany mężczyzna. Miał głowę wygoloną na łyso, a odziany był w jasne dżinsy i skórzaną kurtkę.
- Co za syf - mruknął, spoglądając na brudne okno.
Następnie wyjął szmatkę i zaczął nią przecierać szkło. Spojrzał na pobliski budynek, z którego wyszła piątka mężczyzn. Wsiadła do środka, rozmawiając głośno w nieznanym Lotte języku. Rozpoznała jednak, że to był fiński.
- Gdzie mam jechać? - zapytał po angielsku z islandzkim akcentem. Lotte usłyszała skromną, lakoniczną odpowiedź, na którą składało się jedynie wypowiedzenie adresu Domu Nordyckiego. Kierowca westchnął. - No to jedziemy - mruknął, po czym zapalił stacyjkę i wcisnął pedał gazu.
Wizja dobiegła końca.
- Nie za wiele mi to dało… - szepnęła – pięciu z nich mówiło po fińsku, kierowca nie. Spróbujmy więc bagażnik.
- Niezbyt wiele? - mruknęła Katherine. - Praktycznie potwierdziłaś, że mamy do czynienia z Valkoinen, skoro to Finowie. Poza tym do samej organizacji należy tylko piątka, a szósty jest z zewnątrz, skoro rozmawiał z nimi w innym języku. Zastanawia mnie, gdzie może być… - mruknęła, zamyślając się. - Nie sądzę, żeby wzięli go do akcji.
Następnie kobiety wycofały się na tył samochodu.
- Będziesz w stanie użyć ponownie swoich mocy? - zapytała Cobham. - Nie sądzę, żebym potrafiła otworzyć bagażnik bez kluczy.
- Miałam inne założenie co do zdobycia informacji i nie wyczerpałam go w pełni. – Lotte wyjaśniła zdziwionej koleżance. – Masz raczej nie wzięli go raczej, więc albo śpi w aucie, albo pali fajkę pałętając się po okolicy. – Spojrzała na drzwi bagażnika. – Jeśli wizje nie są absorbujące, krótkie, to raczej tak. Czuje kiedy konieczna jest przerwa i pewnie po użyciu teraz na bagażniku będę jej potrzebowała. Z racji, że nie znam fińskiego nie zrozumiem ich planu, mogę ewentualnie zobaczyć ile i jaką broń mieli, ale to też niekoniecznie, bo była w torbie sportowej. – Szeptała oceniając konieczność używania ponownie swoich mocy.
- Myślę, że i tak warto spróbować - Cobham zachęciła ją. - W najbliższym czasie najprawdopodobniej i tak nie będziesz miała okazji korzystać ze swoich mocy, więc jeżeli spożytkujesz swoje rezerwy energii teraz, to nic złego się nie stanie. A istnieje potencjalna szansa, że dowiemy się czegoś interesującego - wzruszyła ramionami.
- Brzmi sensownie – Visser odparła po dwóch oddechach, utkwiwszy wzrok na drzwiach od bagażnika, które w końcu dotknęła. – Spróbujmy.

Cytat:
- Chwila, co to znaczy? - kierowca wyrywał się. - Nie umawialiśmy się na to! - krzyknął rozpaczliwie.
Był rosłym, potężnym mężczyzną, a jednak członkowie Valkoinen bez większych trudów zdołali go pojmać, związać i schować w bagażniku.
- Wiem, nie powinienem! - krzyknął. - Przepraszam!
Coś jeszcze mamrotał, jednak jego głos został przyćmiony przez huk nagle spuszczonej klapy.

Lotte już miała zakończyć wizję, kiedy jeden szczegół zwrócił jej uwagę. Podczas szamotaniny z kieszeni kierowcy wypadły kluczyki do samochodu. Znalazły się tuż pod bagażnikiem, a potem jeden z mężczyzn bezwiednie i nieświadomie kopnął je dalej pod spód wynajętego pojazdu.
Visser wzięła głębszy oddech i starła strużkę potu spływającą po skroni. Poczuła, że mogłaby jeszcze raz skorzystać z mocy, ale to byłby już limit.
- I co? - zapytała Katherine. - Co widziałaś?!
Patrzyła prosto w oczy Lotte, przybliżywszy się do niej.
Visser uśmiechnęła się można by rzec, że triumfalnie.
- Daj mi chwilkę. – Przesunęła się na bok auta i wślizgnęła pod spód, nie głębiej jednak niż wymagało to od niej złapanie kluczyków. Pozostawszy z tyłu, zapewne byłoby to trudniejsze, wolała więc ułatwić sobie i nie umorusać kompletnie.
- Dobrze - Katherine mruknęła z zaciekawieniem, lekko uśmiechając się.
Lotte zajęło chwilę odnalezienie kluczyków, głównie za sprawą słabego światła, którego pod samochodem prawie w ogóle nie było. Przesuwała dłonią po asfalcie na oślep, aż wreszcie natrafiła na poszukiwaną rzecz.
- Wszystko w porządku? - Cobham zapytała po chwili. - Co tam sczytujesz?
- Mam – szepnęła głośniej niż wcześniej, choć i tak było to cicho. – Kluczyki do auta – pokazała swoją zdobycz. – A kierowca jest spętany w bagażniku, chyba inaczej umawiał się z finami, którzy od początku nie byli z nim szczerzy co do swoich zamiarów.
Brwi Katherine pofrunęły ku górze. Bez wątpienia była zaskoczona.
- Nie spodziewałam się… - zaczęła, kręcąc głową. - Dobra robota, Lotte! - pochwaliła współpracowniczkę. - Teraz pytanie, co powinnyśmy z tym zrobić…
Nie dokończyła wypowiedzi, gdyż nagle zgięła się w pół i zwaliła z nóg. Visser rozejrzała się, wokoło nie było żadnego przeciwnika.
Lotte przyszło na myśl, że może jej klon został zabity i zemdlała. Szybko przeanalizowała, że KK posiadał osoby utalentowane, tak jak IBPI, ale w gruncie rzeczy Valkoinen niekoniecznie, więc chyba nie była to ingerencja niewidzialnego przeciwnika.
- Kate, Kate… - szepnęła szturchając koleżankę, broń jednak trzymała w pogotowiu. Szybko umilkła, aby nasłuchiwać sytuacji czy nie dobiegają jakieś głośniejsze dźwięki z Domu Nordyckiego sugerujące walkę. Sprawdziła też puls koleżanki.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 01-02-2018, 23:28   #353
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Dom Nordycki - część druga

Ten był znacznie podwyższony. Kiedy Lotte przystawiła dłoń do skroni Katherine, poczuła szybkie, niemiarowe pulsowanie krwi.
- W-wszystko… w porządku - Cobham szepnęła cichutko. Wydawała się wykończona i obolała, jednak zadowolona. - Ja… oberwałam… w brzuch… ale strzał mnie nie zabił… i drugi klon zaskoczył go… jednego wroga mniej… - uśmiechnęła się nieznacznie, po czym rozluźniła mięśnie kończyn oraz karku. Jej głowa pochyliła się do przodu, jak gdyby Cobham nie miała sił utrzymywać jej w pionie.
Jako że Lotte nie usłyszała huku broni, to musiało oznaczać, że Valkoinen posiadało tłumiki.
- Nie strasz – rzuciła wypuszczając z ulgą wstrzymane przez chwilę powietrze. – To zostało czterech, ale nadal nie czuję się komfortowo… Nie wiem czy powinniśmy rozmawiać z tym kierowcą. Myślisz, że może coś nam zdradzić ciekawego? Hm… Chyba nie, też nie zna ich języka, więc niczego nie podsłuchał.
- Tak, chyba masz rację - Katherine wyrzęziła. - Chyba tak - powtórzyła wypowiedziane słowa. Zdawało się, że wcale nie jest skoncentrowana na rozmowie. Ból konfrontacji z członkiem Valkoinen zajmował zdecydowaną większość jej uwagi. - Chyba będziesz musiała pójść sama - zawahała się. - Ja do ciebie dołączę. N-na razie nie jestem w stanie iść… a n-nie możesz tu ze mną czekać - wzrok Cobham przesunął się na butelkę wody z Błękitnej Laguny.
- Chyba żartujesz, że wejdę tam jak jest czterech uzbrojonych morderców w środku – żachnęła się, choć szybko uświadomiła sobie, że rozmowa z Kate nie ma większego sensu. – Dobra, zostań tu.
- Powodzenia - Cobham cicho szepnęła. - Ed na ciebie liczy.
Visser zamknęła auto, do którego przed chwilą znalazła kluczyki, aby nie dać możliwości odjazdu przeciwnikom. Lotte założyła, że raczej nie mają drugiego kompletu kluczy, więc może to im trochę pomieszać szyki, choć przez moment. Spojrzała na Dom Nordycki z ogromnym niezadowoleniem. Szybko przypomniała sobie, że nie ma co iść frontowymi drzwiami, wszak były zamknięte. Musiała więc wybrać okrężną drogę, aby dostać się do środka. Postanowiła mimo to ruszyć. Szybkim krokiem, trzymając oburącz pistolet, będąc lekko pochylona ruszyła w stronę budynku. W trakcie marszu uzmysłowiła sobie, że do wnętrza budynku prowadziły trzy niestandardowe drogi. Pierwszą było okno, które zostawiły nieco uchylone po opuszczeniu Domu Nordyckiego. Natomiast pozostałe dwa stanowiły szyby zbite przez Valkoinen - jedna od strony zachodniej, druga od wschodniej. Jaką ścieżkę do wnętrza budynku należałoby obrać?
Po chwili wątpliwości, wybrała najdłuższą drogę. Wolała nie narobić hałasu przez rozbite szkło i narażać się na skaleczenie. Lepiej też pamiętała dojście do biblioteki od strony, z której wyszły wcześniej. Dlatego też trzymając się najniżej jak mogła, poza zasięgiem okien, przemierzała kolejne metry idąc wzdłuż budynku i nasłuchując uważnie wszelkich szmerów.

Wszystko wskazywało na to, że Valkoinen byli nieostrożni i nie zostawili żadnej czujki na zewnątrz. A jeśli tak, to ta nie zauważyła Lotte. Lub też w żaden wyraźny sposób nie zareagowała po zaobserwowaniu jej. Kiedy Visser znalazła się na uboczu Domu Nordyckiego, przyspieszyła kroku. Było tak cicho, że słyszała bicie własnego serca. Mogłaby przysiąc, że jego dźwięk roztaczał się echem po okolicy. Przez tak długi czas była schylona, że zaczynała czuć lekki ból kręgosłupa. Wnet dotarła do lekko przymkniętych drzwi i przeszła przez nie do środka budynku. Wokół panowała prawie absolutna ciemność, nie licząc księżycowego światła.
Dała sobie trochę czasu na nasłuchiwanie sytuacji w środku. Przy okazji pozwoliła sobie przysiąść na tyłku i rozprostować plecy i nogi. Przyzwyczajała też oczy do ciemności. Nie mogła włączyć latarki w telefonie jak poprzednio. Nie chodziło tylko o światło, które zwróci uwagę przeciwników, ale także dlatego, że nie będzie miała jednej ręki wolnej. Przypomniała sobie drogę jaką musi pokonać. Wiedziała, że jeśli natrafi na kogoś, musi pierwsza strzelić, ale to od razu ściągnie uwagę innych, bo nie miała tłumika. Wątpiła, że jest w stanie pokonać tą trasę bez natknięcia się na wroga, nie mogła mieć tyle szczęścia.

Wcześniej Katherine i Lotte przemierzały tę trasę zdenerwowane, jednak tym razem nerwy sięgały zenitu. Wyczulone zmysły Visser sugerowały, że każdy jej krok był głośny niczym fajerwerki w noc sylwestrową. Stawiała stopy tak cicho, jak to tylko możliwe, jednak w absolutnej ciszy dźwięk wciąż wydawał się znaczący. Czerń wokół niej nie rozrzedzała się, wręcz przeciwnie, pogłębiała. W tej części znajdowało się zdecydowanie mniej okien. Mimo to Lotte cały czas szła naprzód. Przystanęła dopiero w momencie, kiedy do jej uszu dobiegł dziwny odgłos. Wydał go jej but przy zetknięciu z podłogą. Na powierzchni przed Lotte rozlano jakiś płyn. Niestety wzrokiem nie była w stanie ocenić jego charakteru.
Obawiała się, że owa ciecz jest krwią, wszak jej koleżanka jednego przeciwnika zabiła i mógł on pozostawić po sobie szkarłatny ślad. Uważała, aby nie poślizgnąć się i próbowała odszukać poległego wroga wypatrując jakiegoś kształtu wzrokiem i wspomagając się rękami. Nie robiła jednak gwałtownych ruchów tylko powolne i delikatne, jakby bała się, że dotknie czegoś co ją poparzy.

Ślad skierował ją w bok. Przeszła kilkanaście metrów i znalazła się niedaleko schodów. Spostrzegła dwie sylwetki leżące na nich. Było tak ciemno, że nie była w stanie określić nawet ich płci. A na pewno nie z tej odległości. Słyszała ciche pojękiwanie, które nagle ustało. Człowiek, który je wydawał, musiał uświadomić sobie obecność Lotte. Jednak w żaden sposób nie zareagował. Żaden z cieni nie poruszył się, nie sięgnął po broń. Czy to mogło oznaczać, że były przyjaźnie nastawione? A może to zasadzka?
Założyła, że jeden cień to martwy wróg, a drugi to Kate. Zastanawiała się czy trup może mieć noktowizor, który mogłoby ułatwić jej poruszanie się. Byli dobrze wyekwipowani, mieli tłumiki, spodziewali się problemów, ale nie wiedziała czy zabezpieczyli się na wszystko. Nagle przypomniała sobie szybko, że jedna Cobham była ranna, ale druga zrobiła zasadzkę. Mogą powtórzyć ten scenariusz i przez przypadek zaatakować Lotte. Dlatego ta zdecydowała się odezwać.
- Kate to ja, nie atakuj mnie – szepnęła po holendersku, licząc na to, że koleżanka uwierzy, że to ona, a nie wróg.
Rozległa się chwila dłuższej ciszy.
- Lotte? - zapytał jeden z cieni rozłożonych na schodach. Bez wątpienia kobiecy głos. To musiała być Katherine. - A nie mówiłam, że cię dogonię? - zażartowała.
Tymczasem zza załomu korytarza wyszła druga kopia Cobham.
- Ale ja będę bardziej przydatna - rzekła, lekko kuśtykając. - Dostałam paranormalnym rykoszetem, jednak szybciej dochodzę do siebie od oryginalnie zranionego klona.
- Klona - powtórzyła ranna Cobham. - Nigdy nie lubiłam tego słowa. To jakby uwłaczające. Wcale nie jesteśmy odwzorowaniem oryginalnej wersji Katherine, lecz pełnoprawnym jej fragme…
- Cicho bądź - przerwała chodząca blondynka. - Lotte, jesteś cała? - zapytała.
- A co ja mam powiedzieć? Wiecie jak dziwnie czuję się patrząc na was dwie, przed chwilą rozmawiając z jeszcze jedną na zewnątrz… Dobrze, że mi powiedziała co tu się wydarzyło, bo mogłybyśmy pozabijać się - odparła spokojnie Visser. – Nic mi nie jest, nie napotkałam jak na razie na problemy. Nie mogę jednak robić przestoju. Czy ten martwy przyjemniaczek ma może noktowizor?
- Najlepiej zobacz sama - mruknęła wersja Katherine w lepszym stanie.
- Najgorsze jest to, że nie mogę zespolić się z pozostałymi Katherine i zniknąć - mruknęła leżąca Cobham. - Jestem kwarantanną bólu. Inaczej rozlałby się na nas wszystkie - westchnęła, łapiąc się za krwawiący bok.

Lotte spostrzegła, że rzeczywiście na twarzy mężczyzny znajdował się noktowizor. Trzymał również bardzo groźnie wyglądającą broń maszynową, którą nie potrafiła się posługiwać. Można było podejrzewać, że pozostała czwórka Valkoinen posiadała podobne wyposażenie.
- Super – rzuciła z zadowoleniem i sięgnęła po noktowizor nowo poznanego kolegi. – Oczywiście nie mówię o waszej sytuacji. Teraz mam szansę cicho dojść do biblioteki. A o jakim paranormalnym rykoszecie mówiłaś? – zapytała nagle Lotte.
- Nie tylko śmierć szerzy się na wszystkie kopie - rzekła jedna z Katherine. - Również ból. To jedna z największych słabości, a przynajmniej ta najbardziej dotkliwa. Istnieje również druga, mniej oczywista i krzykliwa, jednak na swój sposób straszniejsza.
- Ból można wytrzymać. To tylko ból. Natomiast inny efekt poboczny tworzenia kopii jest taki, że skraca to życie Katherine o czas, w którym każdy poszczególny klon… no cóż, żył.
- Ale nie rozmawiajmy o tym - zastrzegła pierwsza Cobham. - Idziemy do biblioteki? - zmieniła temat.
- Och rozumiem – odparła. Spojrzała czy widzi w noktowizorze ślady krwi na podłodze. – Tak idę, ale czy ty dasz radę cicho poruszać się?
Katherine zawahała się.
- Nie jestem pewna - przyznała. - Jednak w dalszym odcinku są kolejne moje kopie, więc i tak spotkamy się - obiecała.
Tymczasem Lotte dostrajała noktowizor. Ukazywał jedynie ciała, z których promieniowało ciepło. Ujrzała dwie Katherine, a także swoje ręce, kiedy je przed siebie wyciągnęła. Rozejrzała się. Wydawało się, że w najbliższej okolicy nie było nikogo podsłuchującego wymianę ich zdań. Same ślady krwi nie odznaczały się. Ochłodziły się po opuszczeniu ciała.
Odetchnęła z ulgą, bo bała się, że ktoś może dojść po jej śladach. Przyzwyczaiła się wystarczająco, aby poruszać się swobodniej. Dalej miała zamiar poruszać się tak samo ostrożnie jak wcześniej, ale miała większą szansę, że nie wpadnie na wroga.
- Ok, tylko mnie nie atakujcie. Mam nadzieję, że z Edem wszystko w porządku… Dobra idę.

Katherine pożyczyły jej powodzenia. Następnie Lotte obróciła się i wróciła na główną ścieżkę. Szła lekko pochylona w kierunku biblioteki. Rozglądała się na boki, korzystając z dobrodziejstwa, jakim był znaleziony noktowizor. Niekiedy Visser wydawało się, że widzi gdzieś w oddali przebłyski. Znajdowały się daleko i sugerowały, że budynek wcale nie był opuszczony i duchy, które go nawiedzały, składały się z krwi i kości. Mimo wszystko nie stanowiły, przynajmniej na tę chwilę, bezpośredniego zagrożenia.

Wejście do biblioteki było otwarte na oścież i wydawało się zapraszać Lotte. Czyżby rzeczywiście poszło aż tak łatwo?
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-02-2018, 23:31   #354
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Dom Nordycki - część trzecia

Lotte miała dziwne wrażenie, że Ed siedział tam i czaił się na wroga niczym Predator. Mógł usłyszeć jej kroki i stać się niematerialny, uznając ją za zagrożenie. Jednak znała jego ograniczenie, czyli pojemność płuc. Zastanawiała się tylko czy gdy jest niematerialny to potrafi oszukać noktowizor. Założyła, że jest taka możliwość, dlatego postanowiła zaczekać chwilę licząc, że dostrzeże w końcu ciepło ciała kolegi i będzie mogła odezwać się. Wstrzymała też na chwilę oddech, aby usłyszeć choćby najmniejszy szmer. Ten nie rozbrzmiewał. Jeżeli Thomson w dalszym ciągu czaił się, to wciąż nie atakował. Być może czekał, aż Lotte zagłębi się dalej na jego terytorium. Istniała ogromna szansa, że jej jeszcze nie rozpoznał, o ile rzeczywiście znajdował się gdzieś pośród mroku. Czy powinna wydać z siebie głos, jak przed chwilą obok schodów? A może ruszyć w milczeniu przed siebie? Bo wydawało się, że nie powinna zbyt długo pozostać w jednym miejscu. Poczuła się trochę jak w jakimś programie przyrodniczym, który pokazywał polowanie drapieżnika na roślinożercę. Niestety ona czuła się jak potencjalny obiad, więc nie była pewna swoich następnych kroków. Przypomniała sobie słowa Kate, która twierdziła, że Australijczyk jest w bibliotece i nikt tam jeszcze nie dotarł. Niestety ta informacja mogła nie być już aktualna. Weszła powoli i jak najciszej umiała do środka.

- Ed jesteś tu? - szepnęła ponownie w swoim rodzimym języku.
Odpowiedziała jej jedynie cisza.

Lotte odniosła wrażenie, że każda pojedyncza książka zgromadzona na regałach wpatruje się w nią i obserwuje każdy jej krok. Cicho i prawie bezszelestnie zmierzała przed siebie, zerkając po bokach. Urządzenie, mimowolnie udostępnione przez członka Valkoinen, ześlizgiwało się z jej nosa, lepkiego od potu. Visser cicho oddychała przez usta. Wszystkie zmysły twierdziły, że jest sama… a jednak wydawało się, że pośród mroku czai się ktoś, kto tylko czeka, aby zaatakować. A Lotte, niczym zbłąkana dziewczynka w bajce, zapuściła się zbyt daleko wgłąb pieczary potwora.

Gdzieś poniżej znajdowała się winda prowadząca na dół. Visser zbliżała się do niej. Wyglądało na to, że nic nie zablokuje jej dostępu do niższego piętra, gdzie znajdowała się haltija. Jeśli Eda nie było w bibliotece, to nie wróżyło niczego dobrego. Chyba właśnie dlatego wolała żeby tu był i usilnie wmawiała to sobie.
- Ed błagam, powiedz, że tu jesteś – wyszeptała kompletnie irracjonalnie, próbując dodać sobie otuchy słysząc swój głos, a nie tylko przeraźliwą ciszę.
Przystanęła znów na chwilę i rozejrzała się jeszcze raz dokładnie, po czym ruszyła do windy. Potrzebowała latarki, aby dostrzec przycisk, który sprowadzał na niższe piętro. Tylko czy powinna skorzystać z komórki i ją włączyć? Edmund był nieobecny i nie odpowiadał na apele Visser. Z jakiego powodu? Czy coś mu się przydarzyło? A może musiał zainterweniować w jakiejś poważnej sprawie? Lotte mogła jedynie domyślać się.
Nie pozostawało nic innego jak dokończyć to po co tu przyszła. Zsunęła więc termowizor, który zawiesił się na jej szyi. Po kilkunastu mrugnięciach rozejrzała się własnym wzorkiem. Przyszła jej najgorsza myśl do głowy, że Ed jest „zimny” i dlatego go nie widzi. Dlatego z niepokojem spoglądała na podłogę biblioteki i zdecydowała się na włączenie latarki, aby upewnić się, że jej teza nie ma potwierdzenia.

Pomieszczenie było dość obszerne i nie dało się go ocenić na pierwszy rzut oka. Mimo to… Lotte nigdzie nie mogła dostrzec mężczyzny. I o ile jego zwłoki mogły zostać ukryte, to powinien po nich pozostać chociażby ślad krwi. Jednak ten również zdawał się nieobecny. Wnet w Visser urosła pewność, że Thomson - żywy czy martwy - nie znajduje się w bibliotece.
Kolejny już raz w ciągu krótkiego czasu odetchnęła z ulgą. Spojrzała więc szybko na ustawienie windy, czy może ktoś nią nie zjechał na dół. Tak, platforma była opuszczona. Niestety zaklinowała się na samym dole w ten sposób, że Lotte nie widziała, co działo się na niższym poziomie. Jej noktowizor również nie sięgał tak daleko. Wyglądało na to, że komnata haltii stała się kolejną zagadką do rozwiązania. Czy na dole znajdowali się Valkoinen? Czy to dlatego Lotte nie spostrzegła ich na swej drodze? Czyżby Edmund uciekł w przestrachu, nie dopuszczając do konfrontacji? Wszystkie te możliwości kołatały się po jej głowie.
Visser postanowiła więc wezwać windę do góry i szybko zrobiła kilka kroków do tyłu, pewnie celując w stronę potencjalnego zagrożenia, tak na wszelki wypadek. Winda po kilku sekundach była już na górze. Nie wydawało się, aby przyniosła z sobą jakiekolwiek zagrożenie. Ale im bardziej wszystko szło jak z płatka… tym, zdawało się, większa burza czekała za rogiem. A może to była tylko paranoja? Lotte spojrzała na lekko połyskującą w świetle latarki platformę. Wydawała się ją przywoływać i chciała, aby Visser na nią weszła. Tylko… czy powinna?
Upewniwszy się, że jest bezpiecznie, a hałas wydawany przez platformę jest minimalny, postanowiła ją ponownie opuścić, ale sama pozostając na górze. Śledziła jak płyta porusza się w dół, jednak była gotowa odskoczyć do tyłu gdyby ktoś chciał do niej strzelać, albo zrobić w inny sposób krzywdę.

I to… rzeczywiście, wydarzyło się.
Kiedy platforma dojechała na dół, rozległ się głośny strzał. Gdyby Lotte znajdowała się na niej, zapewne jej życie dobiegłoby końca. Po huku rozbrzmiała cisza, która zdawała się nieskończenie bardziej przygniatająca od poprzedniej. Nikt nie krzyczał… nie mówił… Visser nie słyszała nawet obcego oddechu. A jednak na dole znajdował się przynajmniej jeden strzelec.
Prawie podskoczyła na hałas, który usłyszała, ale także z radości. Na szczęście jej żelazne nerwy pozwoliły utrzymać pozycję i myśleć trzeźwo. Napastnicy mieli tłumiki, więc strzelać musiał Edmund.
- Ed, nie strzelaj, to ja – rzuciła cicho licząc na echo, które wytworzy tunel prowadzący na dół. – Ostatnio ochroniłeś mnie od kul, więc chyba nie chcesz zaprzepaścić tego?
- Um, Lotte? - rozległ się ściszony głos Australijczyka. - Och - cicho szepnął. Cała sytuacja była dramatyczna, jednak coś w jego tonie brzmiało bardzo komicznie. - Przepraszam - szepnął.
Następnie ponownie rozległa się ta sama, ciężka cisza.
- Nie trafiłem, prawda?
- Nie bo, spodziewałam się tego. – Odparła z uśmiechem, którego nie mógł dostrzec. – Mogę zjechać do ciebie?
- Tak, chyba tak. O ile nie boisz się mnie - Thomson mruknął w odpowiedzi. - No dalej, szybko! - popędził Visser. - To wojna. Mógłbym walczyć na górze, ale tutaj na dole mamy naturalny bunkier, który łatwiej ochraniać niż ogromną bibliotekę. Zjeżdżaj na dół!
- Zgadzam się – odpowiedziała po czym ściągnęła windę do siebie i zjechała do kolegi. Uśmiech widniał na jej twarzy, nie dość, że Ed żył, to jeszcze ona dotarła w jednym kawałku do haltii. – I jeśli już miałabym się ciebie bać, to chyba tylko twoich żartów.
- Auć - Edmund złapał się za pierś. - Już wolałbym, żebyś mnie zastrzeliła, jak sam przed chwilą próbowałem trafić w ciebie. Ale obrażać moje poczucie humoru… Lotte, chyba naprawdę nie dość ci wrogów! - zażartował.

Lotte spojrzała na parter. Niewiele zmieniło się od czasu, kiedy tu była ostatnim razem. Jedyną różnicą była barykada z bibliotecznego stołu, który Thomson sprowadził na dół. Gwarantowała jakąś osłonę, choć Visser nie była pewna, czy drewno powstrzymałoby kulę. Haltija wciąż drzemała na środku pokoju.
- Nieważne, co robię, nie jestem w stanie je zbudzić. I dobrze. Kate uważa ją za słodką, ale mnie przeraża - Australijczyk pokręcił głową.
- Następnym razem nie strzelaj, bo tego zwykły człowiek spodziewa się. Twoja zdolność jest większym zaskoczeniem. – Rzuciła spoglądając na prowizoryczną barykadę. – Zresztą oni mają broń maszynową, stół raczej tego nie przetrzyma. Wracając do sedna… - utkwiła swój wzrok w sowie. – Nie wiem czy powinniśmy to teraz robić, czy najpierw oczyścić teren. Oni tu mogą przyjść w każdej chwili, nahałasowaliśmy trochę, nas zabić i zabrać to po co tu przyszli. Jeszcze może im robotę ułatwimy tym – wyciągnęła butelkę z wodą z plecaka.
- Z drugiej strony… jeżeli uzyskamy to, po co tu przyszliśmy, to będziemy mogli po prostu opuścić to miejsce. Nie mamy obowiązku zabić tych ludzi. Wystarczyłoby, abyśmy prześlizgnęli się obok nich. A to nie powinno być aż tak trudne, biorąc pod uwagę, że zdołałaś trafić tu w jednym kawałku i niezbyt sponiewierana - mężczyzna zlustrował Lotte wzrokiem. - Ale to twoja woda i twoja decyzja. Po prostu boję się, że wyjdziemy stąd, chcąc ich unieszkodliwić, nie zbierzemy wersetu i zemści się to na nas - wzruszył ramionami. - A masz rację, moja barykada jest chujowa. Po prostu chciałem zrobić cokolwiek i nie siedzieć tu bezczynnie. Nie znalazłem żadnego lepszego materiału - westchnął.
- Rozumiem cię – odparła spoglądając na kolegę. – Też nie chcę wchodzić z nimi w konfrontację, a z tobą jest jeszcze większa szansa, że wyjdziemy w jednym kawałku. Dobra, lejemy, patrzymy co się stanie, jak uda się wyciągnąć wers, to fajnie, jak nie to nie i w długą, ok?

Edmund wziął butelkę z ręki Lotte, rozkręcił ja i podszedł do śpiącej haltii.
- Jesteś gotowa? - zapytał, uśmiechając się nieznacznie i spoglądając prosto w oczy Visser.
- Po to tu przyszliśmy – odparła skinąwszy koledze twierdząco głową.
Australijczyk westchnął głęboko.
- Pewnie będziemy tego żałować… jak zresztą wszystkiego - wzruszył ramionami. Następnie przechylił butelkę, a strumyk lśniącej, mlecznobłękitnej wody spłynął w dół. Oblał haltiję od stóp do głów, budząc ją. Duch nieznacznie rozwarł powieki… następnie szerzej otworzył oczy i krzyknął.

Głośny wrzask zmieniał się stopniowo w pisk, który przeszył od stóp do głów Lotte, Edmunda, Dom Nordycki i wszystkich jego lokatorów… a także, być może, i całą stolicę Islandii.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 01-02-2018, 23:59   #355
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Porzucony bagaż - część pierwsza

Alice była rozkojarzona i zdezorientowana. Miejsce to nie mówiło jej nic o sobie, ale może to i lepiej. Fakt, że przebywała w walizce zastanawiał ją. Z jednej strony domyśliła się, że prawdopodobnie to sprawka Jennifer, bo tak było łatwiej ją transportować. Pytanie teraz, ile czasu była nieprzytomna i kto u licha był w drugiej walizce?
Ostrożnie zbliżyła się do niej i rozejrzała za suwakiem. Po czym przesunęła go, chcąc zajrzeć do środka. Starała się pozostawać przygnębioną i nie myśleć o niczym, tylko o Joakimie na górze. Pomagało to, że jej ciało było nieco obolałe.

Wpierw odniosła wrażenie, że w drugiej walizce znajdowały się zmumifikowane zwłoki. Te jednak poruszyły się. Zwróciła również uwagę na to, że bandaż nie pokrywał całego ciała, a jedynie głowę, ramię oraz część nogi.
- Tso… się dzieje… - rozległ się męski głos mówiący po duńsku.
Lokator walizki przesunął się na plecy, lekko rozchylając oczy. Światło wyraźnie go raziło. Emerens był znacznie bardziej blady niż jeszcze kilka godzin temu, kiedy niewinnie śpiewał z braćmi w zagajniku.
Harper poczuła cień ulgi widząc, że żyje
- Ćś… To to tylko ja… - powiedziała spokojnym tonem i zasłoniła mu światło tak, by go nie raziło. Zaraz jednak rozejrzała się, zastanawiając gdzie podziali się Konsumenci.
- Co się dzieje? - Fortuyn próbował usiąść, ale był zbyt zmęczony i obolały. Jedynie rozłożył nogi, które pozostawały w bardzo niewygodnej pozycji. Przy tym jęknął i pomasował skroń. - Gdzie jesteśmy?
Harper spostrzegła, że w najbliższym otoczeniu nie ma ludzi. Musiałaby oddalić się od Emerensa i bagaży, aby poszukać Konsumentów.
Kobieta pochyliła się, by nieco dopomóc Rensowi usiąść i oprzeć się o ścianę
- Nie wiem… I… To lepiej… Uratowano nas. Tylko… Tylko nie wiem gdzie nasi wybawcy - powiedziała przygaszonym tonem i zerknęła na bagaże w postaci plecaków. Zastanawiało ją mocno co było grane. Była jednak zbyt wstrząśnięta po tym co przeszła w umyśle, by zacząć myśleć logicznie. Usiadła i zerknęła na plecaki, nie grzebała w nich jednak. Nie należały do niej. Zwiesiła lekko głowę. Uznała, że można tu poczekać, skoro na korytarzu i tak nikogo nie było. Przyglądała się Emerensowi. Wyglądał słabo, ale żył. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Nie chciałaby, żeby skończył jak Joakim.

Fortuyn powoli dochodził do siebie. Spomiędzy warstw bandaży obwiązanych wokół czoła wystawało pojedyncze pasemko blond włosów. Mężczyzna podniósł rękę, aby je odgarnąć, lecz jego ramię przeszedł nagły, bolesny skurcz.
- A kim są nasi wybawcy? - zapytał tonem sugerującym, że nie sądzi, aby Alice znała odpowiedź na to pytanie. - Przed czym nas uratowano? - zmarszczył brwi, patrząc na Harper. Sprawiał wrażenie, że nie do końca ją rozpoznaje.
Alice przyjrzała mu się
- Mm… Nie pamiętasz? - zapytała i teraz wyraźnie się zaniepokoiła
- Ile pamiętasz? Wiesz jak mam na imię? - zapytała ostrożnie. Nowy niepokój zagościł w jej drobnym ciele.
Emerens spojrzał na nią niepewnym, zagubionym wzrokiem. Nagle zdenerwował się. Próbował zerwać się i wstać, jednak jego ruchy pozostawały niezdarne i nieskoordynowane. W nagłym ataku paniki poruszył się ponownie, po czym osłabł, przetrzymał się brzegu walizki… i pozieleniał. Wyglądał tak, jakby miał zaraz zwymiotować.
Alice podniosła się i go podtrzymała, chcąc pomóc stanąć prosto, a jak stracił równowagę to usiąść i nie upaść
- Spokojnie… Spokojnie Rens - powiedziała łagodnie, zaniepokojonym tonem
- Był wypadek. Wszystkiego się dowiesz. Nie wykonuj gwałtownych ruchów, bo ci się pogorszy, dobrze? - powiedziała zatroskanym i lekko spłoszonym tonem. Jakby miał zwymiotować, to zamierzała po prostu podsunąć mu walizkę, bo była najbliżej.
- Kim jest Rens? - mężczyzna wyglądał tak, jak gdyby miał zaraz się rozpłakać. Spojrzał w lewo, prawo, a potem w górę na sufit. Jego wzrok spoczął na jasnej lampie. Zamknął oczy, gdy widok okazał się zdecydowanie zbyt jaskrawy. Jednocześnie okazał się bodźcem, który przelał czarę goryczy. Fortuyn nagle zgiął się wpół i nachylił do podstawionej przez Alice walizki. Z jego ust popłynęła strużka ciągnącej się, zielonej cieczy. Mimo że mężczyzna zwrócił zawartość żołądka, nie wydawało się, aby poczuł się lepiej.
Śpiewaczka skrzywiła się, ale przyklęknęła przy nim i ostrożnie pogłaskała go po plecach
- No już… Spokojnie… Już - powiedziała kilka razy, chcąc by się uspokoił i nie denerwował, bo to wyraźnie mu szkodziło
- Tak masz na imię… Emerens, bliscy mówią ci Rens - powiedziała siląc się na spokój, ale czuła dławiący niepokój. Jeśli nie pamiętał kompletnie nic, nie pamiętał kim był i skąd pochodził. Nie pamiętał więc, że ma braci, wiec jeśli coś złego ich spotkało, nie będzie wiedział. Nie pamiętał, że ją poznał i jak ją poznał. Kobietę przeszedł dreszcz strachu. Rozejrzała się znów. Gdzie podziała się Jennifer? W obecnej sytuacji, Alice czuła się coraz bardziej przytłoczona. Nie dość, że niewiedzą, to jeszcze stanem Rensa i swoim własnym. Wzięła niespokojny wdech.
- Emerens - mężczyzna powtórzył swoje imię, jak gdyby to było magiczne zaklęcie. Zogniskował spojrzenie w jakimś dalekim punkcie. Czyżby zaczął sobie przypominać, kim jest? - Nic mi to nie mówi - westchnął, tym samym przekreślając tę teorię. - Dlaczego opiekujesz się mną? Jesteś kimś ważnym? - zapytał, przenosząc wzrok na Alice. - Mam na myśli ważnym dla mnie - sprostował. - Nawet nie potrafię rozpoznać obcych ludzi od przyjaciół - pokręcił głową.
Rudowłosa spróbowała się do niego uśmiechnąć
- Jestem… Jestem Alice. I opiekuję się tobą, bo jestem, mm, twoją przyjaciółką - powiedziała lekko zmartwionym głosem
- Musiałeś.. Dostać amnezji. To pewnie tymczasowe. Nie martw się, wszystko… sobie przypomnisz - dodała zaraz i znów się rozejrzała po tym dziwnym korytarzu.
Wtem usłyszała dźwięk kroków. Ktoś zbliżał się w ich stronę. Alice jednak nie potrafiła określić skąd. Spojrzała w jedną stronę korytarza, potem w drugą. Zmarszczyła brwi. Wtem zwróciła wzrok na drzwi obok których zostali rozlokowani. Odgłos dobiegał tuż za nimi i szybko stawał się coraz głośniejszy. Emerens wydawał się kompletnie go nie dostrzegać. Usiadł po turecku, garbiąc się i lekko chwiejąc. Wyciągnął ręce, aby podeprzeć się dla lepszej równowagi.
Tymczasem Alice podniosła się i spojrzała z niepokojem w stronę z której nadchodził do nich dźwięk kroków. Nie wiedziała kto tam był, ani co robił. Ktoś obcy, czy to jedno z dwojga Konsumentów? Zerkała co rusz na Rensa, by się nie przewrócił, z zamiarem ratowania go od tego, ale stała też czekając kto się do nich zbliżał. Niepokój rósł w niej jeszcze bardziej.
Drzwi otworzyły się. Wyjrzała zza nich kobieta po czterdziestce. Posiadała brązowe włosy spięte w zbyt ciasnego koka. Miała na sobie szary komplet składający się z żakietu i spódniczki. Czarne lakierki były tak bardzo wypolerowane, że można było przeglądać się w nich. Spojrzała na Alice, Emerensa oraz bagaże. Poczerwieniała, ale nic nie powiedziała. Uspokoiła się po długich dziesięciu sekundach.
- Czy moglibyście przenieść się? - mówiła bardzo głośno i wyraźnie po niemiecku. Coś w jej spojrzeniu sugerowało, że odczuwa do nich obrzydzenie. Zapewne wzięła ich za narkomanów. - Wasza rozmowa przeszkadza mi - dodała tym samym tonem - a nie chcę dzwonić do obsługi.
Harper miała jakieś niepokojąco dziwne deja vu. spojrzała na kobietę zmęczonym wzrokiem, po czym westchnęła i odpowiedziała jej po niemiecku
- Oczywiście, gdy tylko przyjdą moi przyjaciele, już się zabieramy. Nie chcieliśmy pani zakłócać spokoju. Będziemy mówić ciszej - obiecała i uśmiechnęła się do upierdliwej kobiety. Liczyła na to, że załatwi ją po prostu uprzejmością, choć czuła zimny pot na karku z nerwów i zmęczenia. Gdziekolwiek byli, ta kobieta była niemką i albo był to niesamowity zbieg okoliczności, albo byli tam, gdzie myślała, ale wolała nie usłyszeć potwierdzenia.
Kobieta zacisnęła usta w ciasną kreskę i schludnie skinęła głową.
- Mam nadzieję, że pospieszą się. Zeszli już jakiś czas temu, ale z tego co widzę, nie zdążyli wrócić po bagaże - mruknęła. Następnie obróciła się i zamknęła za sobą drzwi, wracając do pokoju hotelowego.
Alice kiwnęła głową
- Ja też mam taką nadzieję - odrzekła kobiecie i milczała, czekając aż ta wróci do siebie. Westchnęła ciężko. Zostawili ich tu ‘już jakiś czas temu’? Co oni myśleli? Czemu tak dlugo?
Tymczasem Emerens zdołał podźwignąć się na obie nogi. Choć lekko drżały, utrzymywały go w pionie. Dotknął ręką brzucha.
- Boli mnie - szepnął cicho, po czym zaczął rozglądać się po korytarzu. Postawił niepewny krok na zewnątrz walizki. Wyglądało na to, że chciał gdzieś pójść, ale nie zna drogi.
Śpiewaczka, widząc jak Emerens wstaje i wychodzi z walizki, zamknęła jedną i drugą i zrobiła krok w jego stronę
- Poczekaj, Rens. D-dokąd chcesz iść? - zapytała go nieco przyciszonym tonem, już po duńsku. Co za chaos.
Mężczyzna zignorował jej pytanie. Wybrał prawą odnogę korytarza i zaczał stawiać pierwsze kroki. Wpierw zdawały się paralityczne, lecz każdy kolejny wyglądał coraz lepiej.
Rudowłosa ciężko sapnęła. Rzuciła jeszcze raz okiem na pozostawione bagaże, po czym ruszyła za nim
- Emerens, dokąd ty idziesz? - zapytała go bardziej zdecydowanym, choć nadal zaniepokojonym tonem.
- Do łazienki - mężczyzna odpowiedział. Po czym przystanął i obrócił się w stronę Harper. - Wiesz, gdzie znajduje się?
Bez wątpienia czuł się nieświeżo nie tylko po wymiotowaniu.
Kobieta odetchnęła słabo
- Nie wiem, ale zaraz się rozejrzymy razem, dobrze? Proszę cię, nie oddalaj się ode mnie - poprosiła go, po czym wyprostowała się i rzuciła spojrzeniem na koniec korytarza i z powrotem do bagaży, szukając teraz charakterystycznego symbolu ‘WC’. Jeśli byli w hotelu, czasem na piętrach znajdowały się takowe, a jak nie to może w lobby? Albo w bagażach był klucz do pokoju? Najpierw jednak rozejrzała się tu.
Niestety na tym poziomie nie dostrzegła takiego znaku. Najwyraźniej władze hotelu uważały, że gościom wystarczą toalety w apartamentach. Zapewne można byłoby znaleźć jakąś na parterze. Tam też, biorąc pod uwagę zeznania kobiety, udali się Jennifer i Fabien.
- Dobrze, przepraszam. Mam wrażenie, że nie jestem w pełni sobą. Chociaż… nawet nie wiem, co to znaczy być sobą - wygiął usta w parodii uśmiechu. Następnie szerzej otworzył oczy. - Mój boże… ja naprawdę nic nie pamiętam! - waga tego faktu zaczęła do niego docierać. Krzyknął na tyle głośno, że hotelowi goście mogli usłyszeć go za drzwiami swoich pokojów.
Alice wstrzymała oddech. Zaraz oparła mu dłonie na ramionach
- Nie martw się, Rens. spokojnie. Wszystko będzie w porządku, tak? Nie jesteś sam, jesteś ze mną? Nawet jeśli mnie nie pamiętasz, pomoge ci, dobrze? Takie zapominanie jest najczęściej tymczasowe, przejdzie z czasem. Teraz znajdziemy łazienkę, doprowadzisz się do porządku, tak? Tylko spokojnie. Jestesmy w hotelu, nie chcemy hałasować - mówiła jak do dziecka, ale jak inaczej mogła do niego teraz mówić, by się uspokoił. Sama była rozedrgana obecna sytuacją. Nerwowo zerknęła w stronę bagaży. Czy powinni je tu zostawić? W gruncie rzeczy Jennifer się tym nie przejmowała, czy więc mogli je pozostawić chwilę bez opieki? Harper postanowiła, że jednak zaryzykują. Rozejrzała się za windą i podparła Emerensa z jednej strony, by było mu łatwiej iść.

Poczekali, aż kabina dojedzie na ich piętro, po czym weszli do środka. Emerens stanął przed lustrem i zaczął wpatrywać się bardzo dokładnie w swoją twarz. Jego mina nie wykazywała żadnych emocji. Chłodno spoglądał sobie prosto w oczy, potem ocenił nos, usta, uszy… następnie dotknął bandaża na głowie. Zaczął go rozwijać, kiedy drzwi przesunęły się, zamknęły, a winda nabrała prędkości, prowadząc ich na parter.
Śpiewaczka zapamiętała piętro, na którym byli, po czym kliknęła na najniższe. Widząc jak Emerens zaczyna rozwijać bandaż, syknęła
- Nie, nie. Zraniłeś się mocno. Na razie go zostawmy, poprawimy go w łazience, dobrze? - powiedziała znów opiekuńczo i podeszła do niego bliżej, by delikatnie wziąć od niego odwinięty skrawek bandaża i zawinąć z powrotem jak był.
- Skoro tak mówisz… - Fortuyn wydawał się wahać, jednak zrezygnował z dalszego odwijania opatrunku.
Alice chcąc nie chcąc sama spojrzała w lustro. Poczuła się jeszcze gorzej niż przedtem. Zaczęła zastanawiać się jak wiele czasu spędziła w walizce. Nie dość, że czuła się obolała, to pęd windy sprawił, że sama zaczęła odczuwać nudności i chęć wymiotów. Gorzki posmak tabletek odbił się jej, kiedy poczuła się nieco słabo. Tym razem to Emerens ją przetrzymał.
- Wszystko w porządku? - zapytał. Cyfra nad panelem kontrolnym wskazała, że znaleźli się na parterze. Drzwi zaczęły otwierać się.
Śpiewaczka pobladła nieco i przysłoniła dłonią usta. Pokiwała ostrożnie głową i zerknęła na niego, gdy była w stu procentach pewna, że nie zwróci. Kiedy drzwi się zaczęły otwierać, wyprostowała się, chcąc wydostać z windy i odetchnąć powietrzem. Rozejrzała się też, ostrożnie.


Znaleźli się w holu. Przy dwóch wysepkach na środku pomieszczenia znajdowały się stacje komputerowe recepcji z obsługującymi je pracowniczkami hotelu. Spojrzały na Alice i Emerensa. Bez wątpienia stanowili nietuzinkowy widok, jednak nie dały po sobie poznać, że są zdziwione lub zniesmaczone. Uśmiechały się uprzejmie i jakby wyczekująco, lecz nie rozpoczęły rozmowy. Być może po cichu miały nadzieję, że dziwna para minie ich i bez słowa wyjdzie na zewnątrz.
Alice przywdziała podobnie jak one, sztuczny uśmiech, choć zapewne jej i tak był bardziej prawdziwy. Podeszła do jednej z wysepek i po angielsku zapytała
- Przepraszam, gdzie tu się znajduje jakaś łazienka? - zapytała uprzejmie.
Recepcjonistka wychyliła się i wskazała ręką korytarz.
- Do końca i po prawej znajduje się toaleta męska, a po lewej damska i dla niepełnosprawnych. Czy mogę w czymś jeszcze służyć? - zapytała uprzejmie i z niesłabnącym uśmiechem.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Nie, na razie to wszystko, bardzo dziękuję - powiedziała uprzejmym tonem, po czym wróciła do Rensa i wskazała mu kierunek
- Chodź. Już wiem gdzie jest łazienka - powiedziała mu zaskakująco wyduszając z siebie szczyptę optymizmu i pomogła mu się ruszyć w kierunku łazienek.
Skierowała ich do tej dla niepełnosprawnych. Nie oczekiwała bowiem, że tu im się ktoś będzie dobijał i zawracał głowę.
Już mieli wejść do środka, kiedy Emerens przetrzymał ją i położył palec wskazujący na wargach na znak ciszy. Ruszył głową w stronę recepcji, najwyraźniej chcąc, aby Alice zwróciła na coś uwagę.
- Co za chory dzień - dobiegł ściszony głos recepcjonistki rozmawiającej z koleżanką. - Najpierw ta karetka, a teraz to. Szaleństwo.
- Już nic mnie nie zdziwi. Dosłownie nic - na to odpowiedziała druga.
Potem zamilkły.
- Co mówią? - szepnął Fortuyn, który najwyraźniej nie znał niemieckiego.
Alice zmarszczyła lekko brwi
- Coś o karetce. I że mają dziś bardzo nietuzinkowy dzień - odparła zaraz spokojnie. Wolała nie przypuszczać od razu z góry, że karetka zabrała Konsumentów, może ktoś z gości hotelowych zasłabł?
- Po prostu postarajmy się jakoś doprowadzić do ładu i wróćmy po bagaże. Poczekamy na pozostałych na górze, albo na dole - westchnęła lekko i znów skupiła się na łazience.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 01-02-2018, 23:59   #356
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Porzucony bagaż - część druga

Weszli do środka. Toaleta była przestronna i bardzo estetyczna. Nigdzie nie można było dostrzec nawet najmniejszego śladu brudu, choć nie to w tej chwili liczyło się najbardziej. Alice spostrzegła podajnik z mydłem. To był jedyny detergent, na jaki mogli liczyć w tym miejscu.
- A może znaleźliśmy się w jakiejś grze komputerowej? - Emerens zmarszczył brwi. - Albo w programie telewizyjnym? Tylko to tłumaczyłoby… - zawiesił głos. - Nie, jednak nic nie jest w stanie wytłumaczyć tego, że kurwa nie wiem nic! - wrzasnął na całe gardło, gniewnie zaciskając prawą dłoń w pięść i uderzając nią o umywalkę, która z trudem przyjęła cios.
Złość zniknęła równie prędko, jak się pojawiła. W następnej chwili Fortuyn wyglądał na niezwykle zakłopotanego i na skraju ataku paniki. Głośno i powoli oddychał przez usta, próbując pozbierać się jak najprędzej.
Rudowłosa podskoczyła cała, kiedy krzyknął, zaraz jednak złapała go za dłoń, którą uderzył o umywalkę i objęła ją obiema swoimi
- Wiem, że to dla ciebie bardzo, bardzo trudna sytuacja. Czujesz się nieswojo i obco. Ale proszę, zaufaj mi, dobrze? Nie chcemy, żeby nas stąd wyrzucili… - powiedziała proszącym tonem. Dopiero w tym momencie puściła jego dłoń, po czym wetknęła mu kosmyk, z którym sam wcześniej wojował, pod bandaż. Przyglądała mu się z troską, zmartwieniem i całą garścią smutku, ale jednak starała się uśmiechać. Nie chciała, by on się bał, wystarczająco na pewno już to robił, a i ona czuła się fatalnie.
- Tu nie chodzi o brak zaufania do ciebie - mruknął Emerens, kręcąc głową. - Tylko bardziej o to… że nie mam innego wyboru, niż ci ufać. To jedyne, co mogę uczynić, inna możliwość nie istnieje - westchnął. - Nawet nie jesteśmy w Danii, a nie znam słowa po niemiecku. Nie mam przy sobie ani monety. Już czułbym się pewniej, gdybym obudził się w amazońskiej głuszy. Wtedy przynajmniej mógłbym łudzić się, że umarłem i trafiłem do raju - parsknął, po czym obrócił się i przyległ plecami do ściany, wlepiając wzrok w podłogę. - Natomiast w chwili obecnej… już prędzej czuję się jak uczestnik jakiegoś pojebanego programu nazistowskiego - skrzywił się.
Harper powoli zrobiła krok w stronę umywalki. Odkręciła kran z wodą i ustawiła ją na zimną. Zaraz przepłukała nia usta i przemyła twarz
- W bagażu będa na pewno jakieś pieniądze, a sądzę że Jenny nie pogniewa się jak ich trochę zgarniemy… Tylko, że lepiej by było, gdybyśmy poczekali na nią i Fabiena… ich oboje właśnie nas tutaj zostawiło, w trochę… skołowanej sytuacji. Damy sobie radę. Wychodziliśmy już z gorszych tarapatów - powiedziała chcąc dodać mu otuchy
- A ja znam niemiecki, tak jak duński, więc się nie martw - dodała zaraz.
Fortuyn powoli uspokajał się. Tak przynajmniej wydawało się. Zamilkł, rozmyślając tylko na sobie znane tematy. Oddychał powoli i miarowo, pozwalając Alice w spokoju odświeżyć się.
- Masz krew z tyłu głowy - mruknął. - Może spróbujesz umyć włosy? - zaproponował. - Mam ogromną ochotę pozbyć się tych bandażów. Swędzą mnie i są sztywne - rzekł z obrzydzeniem. - Jeżeli nawet otworzą mi się jakieś rany… - zawiesił głos, zapewne kontemplując fakt, że takie posiada i nie pamięta dlaczego dokładnie. - To wtedy… przynajmniej wiemy, że karetki dojeżdżają w te rejony - spróbował zażartować, zerkając na nią ukradkiem.
Śpiewaczka syknęła i ostrożnie spróbowała obmyć miejsce gdzie jej włosy były przybrudzone krwią
- Skończę ze sobą i zaraz obejrzymy i obmyjemy ciebie. Zdejmiemy ci te bandaże, które już się do niczego nie nadają i poprawimy tymi które są w porządku. Będę delikatna - obiecała mu i zerknęła na niego. Na kilka sekund ich spojrzenia zderzyły się, po czym Alice znów skoncentrowała się na wymywaniu krwi z włosów. Wnet oczyściły się. Harper przystawiła głowę pod suszarkę do rąk, aby jak najszybciej pozbyć się wilgoci z pasemek. Poza tym przemyła ciało. Emerens zapewnił jej nieco intymności, usiadłszy na toalecie i spoglądając w przeciwnym kierunku. Śpiewaczka od razu poczuła się dużo lepiej. Przejrzała się w lustrze. Wyglądałaby nawet całkiem schludnie, gdyby nie przepocone ubrania. Zapewne czyste sztuki na zmianę czekały na górze w bagażach. Alice oceniła, że już raczej nie będzie zwracać na siebie uwagi otoczenia.

- To teraz moja kolej - mruknął Emerens, podchodząc do umywalki. Chwycił koniec bandaża i zaczął go odwijać. Skrzywił się. Krew przykleiła się do włosów i w rezultacie sprawiało mu to ból. Spojrzał na Alice. - Pomożesz mi? - poprosił ją.
Alice podeszła do niego, po czym ostrożnie wzięła kawałek bandaża i spojrzała na pozlepiane krwią włosy. Zmarszczyła leciutko brwi
- Usiądź - poleciła mu, wskazując toaletę, a sama podeszła i zerwała sporo papieru toaletowego, po czym zmoczyła go wodą. Najwyraźniej miała doświadczenie z odlepianiem zaschniętych cieczy od materiału, czy włosów.
wróciła do niego i sama zaczęła mu odwijać bandaż, ostrożnie namaczając zaschniętą krew i chwilkę czekając by rozmiękła, nim oddzielała kolejny skrawek materiału od jego głowy. Odwróciła Rensa tak, by nie widział się w lustrach. Chciała najpierw sama obejrzeć w jakim stanie był. Pamiętała jeszcze jak to wyglądało podczas wypadku i zbladła.

Ciepła woda rozpuszczała krew.
- Piecze - mruknął Fortuyn, lekko krzywiąc się. Zagryzł wargę i dalej nie komentował, zapewne nie chcąc wyjść na nadmiernie wrażliwego.
Alice ujrzała, że ktoś - Fabien lub Jennifer - próbowali zająć się ranami odniesionymi przez Emerensa. Oczyścili je i nałożyli mnóstwo jałowych gazików. Robili co mogli, choć Fortuyn bez wątpienia wymagał interwencji chirurga. Alice obejrzała przecięcie biegnące przez cały jego lewy policzek od nosa aż po… ucho… czy też raczej miejsce, w którym powinno się ono znajdować. Teraz ziała tam pustka przykryta jedynie skrzepami krwi.
- Swędzi mnie - mruknął Emerens, podnosząc rękę. Najwyraźniej chciał poskrobać się po nieistniejącej małżowinie. Wydawał się kompletnie nieświadomy tego, jak wygląda.
Harper zatrzymała jego rękę
- To… Zły pomysł… Powiedz, gdzie dokładnie cię swędzi? - zapytała siląc się na spokój i opuściła jego dłoń w dół. Starała się nie patrzeć na pustą przestrzeń po uchu Emerensa, ale oczy zaszły jej łzami i zamrugała szybciej, czując kłucie w klatce piersiowej. Przestraszyła się, obawiając że to Tuonetar. Umysł jeszcze nie załapał, że bogini najpewniej chwilowo nie ma nad nią kontroli, ciało zareagowało i rudowłosa cała aż się z przestrachem wzdrygnęła.
- Boże… wszystko w porządku? - zapytał Emerens. Nie był ani ślepy, ani głupi i zauważył jej reakcję. Wstał i obrócił się do lustra, zanim Alice zdążyła zareagować i mu w tym przeszkodzić. Rozdziawił usta i pozostał w tej pozie w milczeniu przez kilka długich sekund. Następnie przybliżył się do własnego odbicia i obrócił, chcąc wyeksponować ten mniej fotogeniczny profil. - To… normalne? - jęknął. - Zawsze tak wyglądałem? - mruknął. - Czemu mnie nie boli…?
Rzeczywiście, niedawna amputacja ucha powinna doprowadzać Emerensa do szału i wielkiego cierpienia. Mężczyzna zachowywał się niespodziewanie spokojnie, biorąc pod uwagę rozległość zniszczeń oraz szok dla organizmu.
Umysł śpiewaczki załapał tę dziwną anomalie dopiero teraz
- To… To po naszym wypadku. Znaczy… No mówiłam ci, mieliśmy wypadek. Dachowaliśmy… - mówiła wybierając informacje
- Chodź, usiądź. Postaram się przeszukać gazy, wybrać te bardziej czyste i poprawić ci opatrunek, dobrze? - powiedziała i wzięła znowu papieru toaletowego, by go zmoczyć do przemycia mu włosów z krwi. Może nie była chirurgiem, ale znała się na pierwszej pomocy tyle, by wiedzieć jak w miarę umiejętnie założyć opatrunek. Miała znowu to deja vu, ale starała się o nim nie myśleć.
Emerens mruknął coś niezrozumiale. Wpatrywał się w szoku w lustro.
- Jestem oszpecony - cicho szepnął, kompletnie pomijając słowa Alice i nie odnosząc się do nich. Delikatnie, ledwo dostrzegalnie pokręcił głową. Wnet odciągnął wzrok od lustra i spojrzał na Alice. Uśmiechnął się smutno. - Dobrze, że przynajmniej tobie nic się nie stało - rzekł łagodnie, choć w jego tonie zakradła się nutka zazdrości. - Może poczekam tu, a ty sprawdzisz w torbach, czy nie ma świeżych opatrunków? Sam nie wyjdę stąd w takim stanie - westchnął, znów zerkając w stronę lustra. Wzdrygnął się nagle.
Rudowłosa przełknęła ślinę i odwzajemniła jego uśmiech
- Nie… Nie przejmuj się Rens, nie wygląd się liczy, tylko to co sobą reprezentujesz dla innych. A jesteś dobrą, odważną i opiekuńczą osobą - powiedziała mu. Kiedy zaproponował, by poszła do bagaży, zawahała się troszkę
- Ym, dobrze… Siedź tu i poczekaj na mnie. Zamknij drzwi na zamek. Zastukam pięć razy, melodyjkę, to będziesz wiedział, że to ja - powiedziała
- Przyniosę bagaże ze sobą od razu. Wolę by jednak nie leżały tak bez opieki na korytarzu - dodała zaraz, po czym wyszła z łazienki by ruszyć na górę po te wszystkie rzeczy.
Te czekały dokładnie w tym miejscu, w którym je zostawili.

Alice miała trudności z przetransportowaniem wszystkiego. Brakowało jej rąk. Dwie walizki, w których wcześniej przebywali, mogła jednak zostawić. Wszystko, co cenne, zdążyło już je opuścić. Pozostały więc dwa ogromne, napakowane do granic możliwości plecaki. Jeden z nich Harper założyła na plecy, natomiast drugi chwyciła oburącz. Miała nadzieję, że Emerens prędko dojdzie do siebie i pomoże jej z dźwiganiem… inaczej będzie musiała przepatrzeć zawartość i zostawić niepotrzebny balast.

Kiedy zjechała ponownie na parter, ujrzała nieprzyjemny widok.
Tuż przed toaletą dla niepełnosprawnych stała jedna z recepcjonistek w towarzystwie ochroniarza. Mężczyzna jedynie czekał, podpierając ręce o boki. Kobieta natomiast pukała i głośno mówiła.
- Wszystko w porządku, proszę pana? Czy coś się stało? - jej głos dobiegał nawet ze znacznej odległości.
Nikt jej nie odpowiadał. Powód mógł być niezwykle prosty - Emerens nie znał niemieckiego. Tyle że przyczyna jego milczenia… mogła okazać się znacznie bardziej dramatyczna.
Rudowłosa ledwo uporała się z plecakami, kiedy to pojawił się kolejny problem. Widząc recepcjonistkę i ochroniarza, zawahała się na moment, po czym ruszyła w ich stronę i odezwała się tym razem po niemiecku, skoro już była pewna, że to w niemczech się znajdują
- Przepraszam bardzo, czy coś się stało? Zostawiłam tutaj przyjaciela na moment, pomagałam mu zmieniać opatrunek i cofnęłam się po bagaże - wyjaśniła zatroskanym tonem, przenosząc wzrok z recepcjonistki na ochroniarza. Miała nadzieję, że to, że wygląda już nieco porządniej naprawi sytuację.
- Dzień dobry - przywitała się recepcjonistka. - Nasz hotel posiada wyspecjalizowane czujniki zamontowane w toaletach dla niepełnosprawnych. Pojawia się ostrzeżenie, kiedy jest używana zbyt długo, gdyż to może sugerować utratę przytomności, omdlenie, lub inne zaburzenia. Z tego też powodu przyszłam, chcąc zorientować się w sprawie.Toaleta jest w dalszym ciągu zamknięta… prowizorycznie zawołałam pana Ulricha, gdyż istnieje szansa, że trzeba będzie otworzyć drzwi siłą - dodała. Dopiero po chwili spojrzała na Alice uważniej. - Czy zechciałaby pani przypomnieć, pod którym numerem jest zameldowana?
Harper uśmiechnęła się cierpko
- Bardzo przepraszam, nie miałam o tym pojęcia. Mój towarzysz przeszedł niedawno ciężki wypadek i po prostu musimy co jakiś czas zmieniać jego opatrunek. Nie chcieliśmy robić kłopotu. co do zameldowania, to trochę problematyczne. Zajmowali się tym dziś moi znajomi i trochę zostawili nas w kropce, bo zniknęli nic nam nie mówiąc o pokoju. Czy jest tu jakaś kafeteria, albo lobby, gdzie będziemy mogli na nich poczekać? - zapytała uprzejmie i cierpliwie.
- Tak, oczywiście, że tak - recepcjonistka uśmiechnęła się. - Proszę się nie krępować. Hotel Select Handelshof oferuje swoim gościom wszystkie możliwe wygody - dodała. - Upewnimy się, że niczego państwu nie brakuje - dodała uprzejmie.
Tymczasem ochroniarz spojrzał ukradkiem na zegarek. Natomiast kobieta kontynuowała:
- Proszę zawołać swojego przyjaciela. Z przyjemnością zaprowadzę państwo w wygodne miejsce, w którym będziecie mogli poczekać na swoich przyjaciół bez żadnych niedogodności.
Alice uśmiechnęła się nieco pogodniej do kobiety i ochroniarza
- Dziękuję bardzo, a teraz przepraszam… - powiedziała, przesuwając się w stronę drzwi do łazienki. Zapukała w nie rytmicznie trzy, a potem dwa razy
- Rens? - dodała wyraźnym tonem
- To ja - dorzuciła po duńsku.
Nikt jej nie odpowiedział. Z łazienki nie dobiegał żaden dźwięk prócz lejącego się strumienia wody. Mogłaby uwierzyć, że w środku nikogo nie było, jednak drzwi pozostawały zamknięte.
Recepcjonistka odchrząknęła.
- Czy pani przyjaciel choruje może na cukrzycę? - zapytała, jak gdyby nagle przypomniała sobie jakiś ustęp ze swojego szkolenia.
Harper zmarszczyła brwi
- Nie… Nic mi o tym nie wiadomo, ale widziała pani dzisiaj… Miał bandaż na głowie. Dopiero niedawno pozwolono mu opuścić szpital, na własną odpowiedzialność, ale cierpi trochę po urazie. Mieliśmy wypadek… Niedawno. Samochodowy - wyjaśniła pospiesznie i zapukała znowu, głośniej
- Emerens? - rzuciła do drzwi i nasłuchiwała uważnie jakiegokolwiek szmeru w środku, poza dźwiękiem wody. Cisza w dalszym ciągu rozbrzmiewała. Choć strumień tak właściwie mógł przyćmiewać jakieś cichsze odgłosy.
- To okropne - rzekła recepcjonistka. - W takiej sytuacji pozwoli pani, że otworzymy drzwi? - zapytała z troską w głosie, która była tak przejmująca, że aż wydawała się autentyczna. - Myślę, że to jedyne rozwiązanie w takiej sytuacji.
Rudowłosa bardzo chciała tego uniknąć… Nie mieli żadnych dokumentów, więc zabranie ich do szpitala wzbudziłoby sporo podejrzeń i zamieszania. Jeśli jednak Rens stracił przytomność… Kiwnęła głową
- Tak… Proszę. Ale może pani niech się cofnie. Akurat byliśmy w połowie zmiany opatrunku, wróciłam po bagaże. Ta rana… Cóż… Jest dość rozległa… - wyjaśniła ostrożnie i pokazała palcem drogę przecięcia od nosa po ucho, sugerując recepcjonistce, że dla łagodnej pani, to może być nieprzyjemny widok.
- Czy czuje się pani na siłach, aby wejść do środka? Jeżeli to osoba bliska… - recepcjonistka zawahała się.
Gestem dłoni nakazała ochroniarzowi, aby rozpoczął włamywanie się do toalety. Rozsunął torbę z narzędziami, którą przyniósł z sobą i wyjął z niego odpowiedni zestaw. Następnie nachylił się nad śrubami, którymi przykręcono zamek i zaczął je poluzowywać.

- Jeżeli to osoba bliska, to może lepiej byłoby, żebym ja weszła pierwsza? - kobieta zasugerowała. - Na pewno nic się nie stało, jednak wolałabym oszczędzić pani traumy.
 
Ombrose jest offline  
Stary 02-02-2018, 00:01   #357
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Porzucony bagaż - część trzecia

Alice zerknęła na kobietę
- Nie szkodzi. Naprawdę. Osobiście zmieniałam mu opatrunki i się nim opiekuję. Widziałam jak wyglądał w czasie wypadku… Nie przestraszę się. Bardzo jestem za to wdzięczna, że chce pani nam pomóc. W razie potrzeby, moglibyśmy liczyć na możliwość wykonania telefonu? Nie wiem czy mam swój w plecaku czy… czy nie został w samochodzie - śpiewaczka powiedziała płynnie kolejne kłamstwo.

Ochroniarz skończył pracę. Drzwi uchyliły się.
- Jeżeli tak pani uważa… - recepcjonistka zawahała się. - W razie jakichkolwiek kłopotów proszę mnie zawiadomić - poprosiła. Pomimo tych słów, które mogły sygnalizować jej powrót do recepcji, została w tym samym miejscu. - Bez problemu udostępnie pani telefon - dodała jeszcze, przypominając sobie o tym.

Alice podeszła do drzwi i rozwarła je. Następnie weszła do środka. Na pierwszy rzut oka łazienka była pusta. Czyżby Emerens tak po prostu zniknął? Zdołał ulotnić się przez kratkę wentylacyjną? Dopiero po chwili spostrzegła, że mężczyzna tkwił skulony w samym rogu. Zawinął się w bardzo mały, prawie niedostrzegalny punkt. Schował głowę pomiędzy uda, tak że była kompletnie niewidoczna i objął nogi rękami. Lekko drżał.

Harper spostrzegła również, że duże lustro nad umywalką było pęknięte.
Rudowłosa zrobiła zatroskana minę…
- Oh… Oh Rens… - mruknęła cicho i weszła do środka. Postawiła plecaki na ziemi i zakręciła kran
- Zaraz się nim zajmę. Przepraszam za kłopot. Zwrócę koszty za lustro i zamek. Przyjdę w tej sprawie do recepcji, dobrze? - odezwała się do recepcjonistki i podeszła do mężczyzny skulonego w kącie, tak by zasłonić go od oczu obojga niemców. Przykucnęła przed nim, chcąc złapać z nim kontakt wzrokowy i lekko oparła dłoń na jego barku, chcąc wyprostować.
Mężczyzna tkwił w tak mocnym skurczu, że w ogóle nie chciał poddać się dotykowi Alice. Ale nie to zwróciło jej największą uwagę. Być może to światło grało w dziwny sposób, lub też Harper przewidziało się… ale mogłaby przysiąc, że drobny kawałek szczęki Emerensa był zielony. To był jedyny fragment jego twarzy dostępny dla jej wzroku. Zieleń wpierw wydawała się nienaturalna, w zgniłym odcieniu… jednak tak szybko ustąpiła normalnemu kolorytowi, że musiała być złudzeniem. Śpiewaczka mogłaby również przysiąc, że słyszy dziwne trzeszczenia dobiegające z sylwetki mężczyzny, jednak… czy mogła ufać swoim zmysłom, gdy te były pod władzą Tuonetar?
Alice zawiesiła się, obserwując dziwna anomalię, która zdawala jej się teraz bardzo nietuzinkową… Co działo się z Emerensem. To jej wyobraźnia, czy rzeczywiście cos bylo nie tak? W sumie, jakby o tym pomyślała, wcześniej również wymiotował na zielono.

- Ojej, dobrze, rozumiem - recepcjonistka odezwała się, nie wchodząc do środka. - Czy będzie potrzebna pomoc psychologa? - zapytała.
Kobieta wzdrygnęła się, przypominając sobie o recepcjonistce
- Słucham? Nie… Na razie nie… Spróbuję sobie sama z nim poradzić. Gdyby coś, przyjdę do recepcji. Czy możemy teraz na chwilkę, zająć to pomieszczenie? Przepraszam bardzo za całe to zamieszanie - powiedziała błagalnym i przepraszającym i zakłopotanym tonem. Bardzo chciała, aby teraz ta kobieta i ochroniarz zostawili ich w spokoju.
I rzeczywiście, odeszli, wykazując się ogromnym zrozumieniem.

Emerens wydawał się drżeć jeszcze bardziej. Zupełnie tak, jakby nagle zachorował na jakąś podstępną chorobę, która atakowała znienacka i dotkliwie. Nic nie powiedział i nie poruszył się, tkwiąc w nieprzerwanym skurczu.

Tymczasem Alice zdała sobie sprawę z jednego, nieco niepokojącego szczegółu. Jeżeli lustro zostało rozbite… to jak Fortuyn tego dokonał? Na jego dłoniach nie było najmniejszego śladu zadrapań, ran, czy krwi. W zasięgu wzroku nie znalazła również odpowiedniego narzędzia, którym Emerens mógłby się zamachnąć. Toaleta dla niepełnosprawnych była urządzona z gustem, jednak nie posiadała ani ozdób, ani niepotrzebnych bibelotów. A przynajmniej nie odpowiednich do ataku na lustro.
Harper wysiliła się więc i ile miała energii spróbowała wyprostować Rensa do normalnej, siedzącej pozycji
- Prosze cię… Rens. Słyszysz mnie? - dopytywała z niepokojem po duńsku. Co mu się u licha stało? Czy to sprawka Konsumentów? Czy coś o tym wiedzą, czy może to z powodu ocknięcia krwi Aalto i tej przepowiedni? Cokolwiek działo się z Emerensem, Alice czuła się za to bardzo odpowiedzialna.
W końcu Harper zdołała przełamać czar. Fortuyn podniósł głowę. Po jego policzkach spływały łzy. Ślad na lewym krzyżował się z raną pod idealnym kątem prostym. Alice w pierwszej chwili wydawało się, że dostrzegła dzikość w oczach Emerensa, ale ta również ulotniła się natychmiast. Co tu się działo?
- Alice… ja nie rozumiem… co się ze mną dzieje? - wwiercił w nią zrozpaczone spojrzenie. - Nic nie rozumiem, nie rozumiem, nie rozumiem… - zaczął neurotycznie powtarzać i kręcić głową w szoku.
Śpiewaczka ostrożnie przytknęła dłonie do jego twarzy
- Nie martw się Rens. Nic złego się nie dzieje. Wszystko ci wyjaśnię. Nie martw się - ostrożnie otarła łzy z jego twarzy, choć sama równie dobrze mogłaby się teraz popłakać
- Chodź. Zaraz zrobimy ci nowy opatrunek - obiecała, po czym pogłaskała go po prawym policzku, jeszcze się od niego nie odsuwając. Bała się zostawić go choćby na kilka sekund samemu i obserwowała go uważnie, czy nieco się uspokoił. Dopiero wtedy przesunęła się do plecaków i zaczęła w nich grzebać. Odnalazła wszystkie potrzebne rzeczy. Apteczkę z bandażami oraz lekami, ubrania na zmianę, pieniądze… bez wątpienia nie należało rozstawać się z torbami. Tkwiły w nich prawdziwe skarby. Jedynie brakowało broni. Akurat w tej chwili nie potrzebowali pistoletów, jednak to nie zmieniało faktu, że groziło im niebezpieczeństwo tak długo, jak Tuoni i Tuonetar egzystowali.

Emerens poddał się biernie Alice. Ta spojrzała na skrzep w miejscu jego lewego ucha. Czy powinna go usuwać? Istniała szansa, że w ten sposób na nowo otworzy krwotok. A drugiego tak dużego Fortuyn mógł nie wytrzymać. Z drugiej strony… zaschła krew wyglądała paskudnie i owinięcie jej bandażem raczej nie wydawało się zbyt pomocne.
Alice wzięła głęboki wdech. Uznała, że takiego krwotoku jak wcześniej nie chce wywołać, więc jedynie bardzo ostrożnie obmyła mu tę ranę, nie naruszając zupełnie samego centrum, po czym przygotowała nowy opatrunek wykorzystując rzeczy z plecaka. Obwiązała mu głowę ostrożnie, ale tak by bandaż się trzymał i by Rens nie wyglądał jak mumia, tak jak się uczyła dawno temu. Cały czas mówiła do niego pocieszająco. chciała tym samym dodać otuchy jemu, ale i okłamać siebie. Niepokoiło ją, że Jennifer i Fabien nie wracali.
- No… I proszę. Teraz może się przebierzemy w coś czystego i pójdziemy coś zjeść? - zaproponowała, zaczynając sprzątać po całym ‘zabiegu’. Przeszukała też plecaki, czy nie było w nich jakichś notesów, telefonów, czy dokumentów, czy czegokolwiek takiego.
- Tak… jest coś w moim rozmiarze? - zapytał Rens. - Ale na jedzenie nie mam ochoty.
Tymczasem Alice spostrzegła jedynie trzy przyszykowane paszporty i dowody osobiste ze zdjęciami jej, Fabiana oraz Jennifer. Oczywiście Konsumenci nie wpadli na pomysł, że napotkają jakąś dodatkową osobę. Pod tym względem Duńczyk był niezabezpieczony. Notesu brakowało, jednak Alice spostrzegła teczkę pełną różnych wydruków, które niewiele jej mówiły. Pod spodem znajdował się plik kartek A4 oraz długopis. Telefonu nie było.
Rudowłosa szybko sprawdziła pod jakimi danymi osobowymi teraz występowała. Sprawdziła również ile mieli i jakiej gotówki. Wyglądało na to, że obywatelka Stanów Zjednoczonych, Samantha Rowling, mogła przeznaczyć dwa tysiące euro na drobne wydatki. Nie znalazła banknotów innych nominałów.

Wnet Fortuyn włożył na siebie czarne, materiałowe spodnie oraz czarną koszulkę.
- Szkoda, że nie ma żadnego swetra - westchnął, przypominając o swoim upodobaniu do ciepłych ubrań. Następnie spojrzał gdzieś w bok, zastanawiając się nad czymś.
Te słowa zwróciły uwagę Alice
- Oh… Tak. Lubisz swetry i golfy… - powiedziała i zaraz zapakowała wszystko do plecaków tak, by najpotrzebniejsze rzeczy mieć w jednym, a ubrania i inne drobiazgi w drugim. Zerknęła jeszcze po sobie i stwierdziła, że jej również wypadałoby się w coś przebrać. Rozejrzała się więc za czymś co mogła pożyczyć dla siebie. Spostrzegła parę ciemnych dżinsów oraz biały bezrękawnik z wydrukowanym dużym okiem Illuminati. Bez wątpienia rzeczy z garderoby Jennifer.
Śpiewaczka westchnęła ciężko. Wyjęła bluzkę z logiem Illuminati i spodnie, po czym zerknęła na Emerensa
- Zamknij oczy na moment, co? - rzuciła próbując trochę rozładować ich wspólny stres.

Gdy to uczynił, przebrała się w świeże ubrania. Dopakowala resztę rzeczy i wyciągnęła zdjęcie z kieszeni spodni, które wcześniej tam trzymała, pakując je do nowych. Nie mogła o nim zapomnieć.
- Jak… Jak się czujesz? - zapytała w końcu Emerensa i znów zerknęła na lustro podejrzliwie. Jak on to zrobił, to ją zastanawiało.
- Czuję niedowierzenie - Fortuyn uśmiechnął się nieznacznie. - To niesamowite, że po tym wszystkim, co wydarzyło się… i co dzieje się… ty boisz się, że zobaczę odsłonięty kawałek twojej skóry - spojrzał na nią, po czym z trudem podźwignął się na nogi. - Mam wrażenie, że zaraz wybuchnę - w jego oczach ponownie pojawiły się łzy. - I jestem zły na siebie, że jestem w tym tak słaby. Czuję się jak noworodek wyjęty wprost z macicy. Bezbronny, bez przeszłości, bez wspomnień, w wielkim świecie… - machnął ręką, ucinając temat i kierując się w stronę wyjścia z łazienki. Nie zwrócił uwagi na ciężkie plecaki, zostawiając je Alice.
Harper nawet nie oczekiwała, że będzie jej z nimi pomagał. Wzięła głębszy wdech, po czym założyła ten z ważnymi rzeczami na plecy, a ten z ubraniami wzięła w ręce. Coś jej przyszło do głowy. Zatrzymała się i wyciągnęła z plecaka paszport, który miał należeć do Jennifer. dopiero teraz ruszyła znów za Emerensem
- Nie martw się. Mówisz, że nie chcesz jeść… A może czegoś napić? - dopytywała się opiekuńczo. Po utracie takiej ilości krwi na pewno przydałoby mu się, gdyby dużo pił. Ostrożnie szła obok niego w stronę recepcji, zerkając to na wejście do hotelu, to na biurka pań tu pracujących.
- Z chęcią napiłbym się - Emerens spojrzał na hotelowy bar. - Mam ochotę na coś słodkiego. Sok pomarańczowy. Albo… - zawiesił głos. - Taki jabłkowo-granatowy. Zabiłbym za niego - mruknął, idąc w stronę gastronomii.
Tymczasem recepcjonistki zauważyły wzrok Alice błądzący po ich biurkach. Ta, z którą rozmawiała przed toaletą dla niepełnosprawnych nawet niepewnie pomachała. Następnie wymieniła niepewne spojrzenie ze swoją koleżanką.
Harper popatrzyła za Rensem
- To poczekaj chwileczkę. Zaraz zamówimy sobie coś do picia, tylko zamówię słowo z recepcjonistkami - powiedziała obiecującym tonem, po czym skręciła do tej, z którą zdarzyło jej się rozmawiać chwilę temu
- Już po wszystkim mam nadzieję… - przeszła na płynny niemiecki i westchnęła jakby jej ulżyło
- Przepraszam, ale mam pytanie. Czy ta osoba rezerwowała dziś tutaj pokój? - zapytała i pokazała paszport Jennifer.
- Taaak - recepcjonistka spojrzała na nią przeciągle, jakby słowa Alice były ogromnym niedopowiedzeniem. - Tak, ta osoba rezerwowała tu pokój - pokiwała głową, po czym ukradkiem zerknęła w stronę współpracowniczki. Ta prawie niedostrzegalnie pokręciłą głową i westchnęła.
Alice kiwnęła głową
- To moja znajoma. Miałyśmy się tu spotkać, zostawiła mi swoje rzeczy… Tylko, że nie poinformowała mnie o żadnych szczegółach. Nie orientują się panie jak dawno temu opuściła hotel i czy nie zostawiła jakiejś wiadomości? - zapytała ostrożnie, zerkając to na jedną to na drugą recepcjonistkę.
- Nie wiem, czy powinnam o tym mówić - mruknęła recepcjonistka, znajdująca się najbliżej Alice. - To sprawy gości hotelowych, nawet jeżeli to pani znajoma.
- Poza tym to i tak miało miejsce w trakcie poprzedniej zmiany - dopowiedziała druga, na co została zmierzona piorunującym wzrokiem przez swoją koleżankę.
Harper zmarszczyła lekko brwi
- Nie potrzebuję wielu szczegółów… chciałabym po prostu wiedzieć, czy mam tu na nią dalej czekać. Czy coś się sta… - jej głos się załamał...
Alice usłyszała podniesione głosy z baru. Wydawało się, że Emerens kłócił się z kimś.
Śpiewaczka odwróciła głowę w tamtą stronę
- Dobry boże… - jęknęła po niemiecku i ruszyła w tamtą stronę, porzucając recepcjonistki
- Rens! - rzuciła zbliżając się do niego ile miała sił w nogach.

Spostrzegła, że mężczyzna stał przy barze i mierzył mężczyznę stojącego za nim złym wzrokiem.
- Co to znaczy? - Emerens powtórzył. - Jeżeli chcę wypić mój sok pomarańczowy i nie posiadam przy sobie pieniędzy, to proszę doliczyć to do rachunku pokoju! - krzyknął.
- Ale..
- Proszę tak zrobić - powtórzył.
Alice zerknęła za siebie. Spostrzegła, że recepcjonistka, którą opuściła, dyskretnie macha w jej kierunku.
Alice spojrzała na barmana
- Przepraszam, proszę podać mu ten sok dobrze? Za momencik wrócę i zapłacę, tylko skończę rozmowę przy recepcji. Mamy dziś strasznie… Strasznie napięty dzień - powiedziała przepraszająco. Następnie odwróciła się i wróciła do recepcji, teraz to już wręcz zdyszana od tego biegania w lewo i w prawo.
- Bardzo… Przepraszam… Strasznie… Tak? - powiedziała do kobiety na skraju rozpłakania i wcale nie musiała tego udawać. Brakowało jej po prostu siły i rąk.
- Nie mogę pani w żaden sposób pomóc! - kobieta krzyknęła głośno, po czym chwyciła jej rękę i mocno uścisnęła. Harper poczuła, że wsuwa jej do ręki jakiś zwitek papieru. Spostrzegła, że recepcjonistka mrugnęła w wielkiej konspiracji, jak na filmach szpiegowskich. Następnie odchyliła się, wzięła długopis i zaczęła udawać, że pisze coś w notatniku. Nawet nie spoglądała na Alice, ostentacyjnie udając, że śpiewaczka nie istnieje.
Harper płynnym ruchem przesunęła papierek między palcami i zacisnęła dłonie w pięści
- Tak czy inaczej… Dziękuję bardzo - powiedziała donośnie. Odwróciła się i wróciła do Emerensa i baru. Wsadziła powoli papier do kieszeni, wyciągając z niej po drodze wcześniej umieszczone tam euro. Lekko już zmęczonym głosem, przystanęła przy barze
- To ile… Za ten sok? - zapytała i rozejrzała się za czymś, co może sama by jeszcze wypiła.
- W sumie, to poprosze jeszcze jeden… - powiedziała zaraz. Sok nie brzmiał źle.
- Nie wiem, czy będziesz miała ochotę - mruknął Emerens, świdrując wzrokiem barmana. - Bo nie ma soku truskawkowego. A wiadomo, że te dwa istnieją tylko po to, aby je mieszać z sobą - dodał, pociągając słomką.
- Tak… to ja może go jednak podam pani - mruknął pracownik hotelu, nalewając do szklanki zawartość plastikowego opakowania Cappy.
Emerens spojrzał ciężko na Alice i westchnął.
Śpiewaczka kiwnęła głową do barmana i zaraz zapłaciła za oba soki
- A… Przepraszam, że zadam dziwne pytanie, ale… Która jest godzina? - dodała jeszcze, nim podziękowała za szklankę i przysunęła się do Emerensa, by zdjąć plecaki i usiąść by odsapnąć.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 02-02-2018, 00:02   #358
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Porzucony bagaż - część czwarta

- W pół do dziesiątej - barman rzekł z uśmiechem. Chyba cieszył się z takiego normalnego, przyziemnego tematu, na który miał gotową odpowiedź. - Niedługo otworzymy poczęstunek na późną kolację. Mamy dwie. Pierwsza jest o osiemnastej, druga o dwudziestej drugiej. I to nieprawda, że na drugą trafiają resztki z pierwszej - rzekł prędko, jak gdyby to było powszechnie panujące przekonanie.
- Załatwiłaś wszystko w recepcji? - Emerens zwrócił wzrok na Alice. - Przepraszam za to lustro… nie wiem, jak do tego doszło. Przysięgam…
Alice podziękowała barmanowi. Za moment skoncentrowała się już całkowicie na Rensie, popijając sok
- Powiedz mi… Co się stało, gdy na chwilę zostawiłam cię samego, hm? Nawet jeśli będzie to brzmiało… surrealistycznie. Opowiedz. Nie chcę, żebyś męczył się ze swoimi myślami sam. Jestem tu z tobą. Nie zapomnij o tym, dobrze? - powiedziała, chcąc go wesprzeć jakkolwiek. Jeżeli była dwudziesta pierwsza trzydzieści i byli w Niemczech… Zgadywała, że przylecieli samolotem. Nie miała zamiaru zadawać pytania w jakim są mieście, to byłoby zapewne już zbyt dziwne. Postanowiła chwile odsapnąć i pozbierać myśli. Barman dyskretnie ulotnił się.

Emerens uśmiechnął się do Alice i dotknął jej dłoni.
- To bardzo miłe, naprawdę - rzekł. Wydawał się smutny. Pociągnął łyk soku przez słomke i zastygł na moment, rozmyślając nad czymś uporczywie. - Pamiętam, że wpatrywałem się w lustro… a potem… było dziwnie… jak gdybym znalazł się w innym wymiarze. Ciężko to opisać. Jakby ktoś wstrzyknął mi solidną dawkę narkotyku. A potem… potem pamiętam już tylko ciebie… - westchnął.
Alice zmarszczyła lekko brwi. Przesunęła dłoń, by ostrożnie zamknąć ją na tej Emerensa
- Czy… Hm… Pamiętasz coś specyficznego z tego innego wymiaru? - zapytała i napiła się znowu. Czuła jak serce znów zaczyna jej szybciej bić. Co u licha działo się z Rensem?!
- Był dziwny - Fortuyn zawahał się. - Złożony z… - zagryzł wargę - bardzo jaskrawych kolorów. I śmiechów. Najgorsze były śmiechy - mocno zacisnął dłonie, także tą zaciśniętą na ręce Alice. Duńczyk nawet nie zauważył, że sprawiał jej ból. - Śmiejące się, wysokie głosy. I śpiewy… słyszałem również śpiew. To było straszne. Chaos. Taki… wdzierający się i burzący wszystko, niszczący. Niezrozumiały.
Oczy mężczyzny zaszły łzami. Co dokładnie doświadczył w tej hotelowej toalecie? Z każdą chwilą wydawało się to coraz większą zagadką.
Śpiewaczka milczała chwilę. Nie reagowała na ból dłoni. To było nic. To było nic w porównaniu z tamtym bólem. Podniosła drugą dłoń i pogłaskała nią jego ramię
- No już… Czasem po lekach na ból ma się dziwne wizje. Może to dlatego? - zaproponowała mu racjonalne wyjaśnienie. zaraz jednak zaczęła sobie kalkulować.
Jeśli coś działo się z Emerensem, nie mogła zostawić go samego. Jeśli byli w Essen, to z jego pomocą mogłaby znaleźć kolejny fragment wersetu. Nie chciała jednak go przemęczyć. z drugiej strony, czas ich naglił. Przechyliła głowę zmartwiona
- Nie wiem, czy zostaniemy tu dziś na noc. Nie pamiętasz, ale dużo podróżujemy - powiedziała mu zaraz i wreszcie opuściła dłoń. Dopiła sok i sięgnęła do kieszeni po karteczkę od recepcjonistki. Zerknęła na nią jednak poniżej poziomu lady i ewentualnego wzroku barmana.

Cytat:
Hufelandstraße 55
Wiadomość od kobiety była bardzo oszczędna i nie obfitowała w szczegóły. Co mogła oznaczać?
- Dziwne wizje po lekach przeciwbólowych? - Rens mruknął z głosem ciężkim od wątpliwości. - Może to z powodu utraty pamięci, ale… nie przypominam sobie, żeby to było zbyt częste. Tylko boję się, że to powróci - mruknął. - Alice… zanim znowu będziemy podróżować… opowiedziałabyś mi o mnie? O mojej rodzinie, zainteresowaniach, życiu? To mnie męczy. Chcę sobie coś przypomnieć. To okropne uczucie, kiedy obca osoba, jaką dla mnie jesteś… bez urazy… ale nie pamiętam ciebie. No i… kiedy ta obca osoba wie o tobie więcej, niż ty sam - pokręcił głową. - Każdy ma prawo do intymności, a ja nie wiem nawet, jakie sekrety powinienem ochraniać - zaśmiał się, po czym odstawił szklankę soku pomarańczowego. - To głupie - mruknął. - Przepraszam. Moje problemy emocjonalne mają najmniejsze znaczenie w obliczu… - zmarszczył brwi. - W obliczu czego? Przed czymś uciekamy? Nawet nie wiem, czy powinienem odczuwać pospiech - westchnął.

Rudowłosa milczała. Adres nic jej nie mówił, ale zawsze był jakąś wskazówką dokąd powinni się stąd skierować. Wysłuchała Emerensa, po czym spojrzała na niego uważnie. Jak bardzo będzie musiała go okłamać, by zechciał ruszyć z nią? Prawdy mógłby nie znieść… Prawda mogłaby go złamać. Harper kiwnęła lekko głową
- Nazywasz się Emerens Fortuyn. Pochodzisz z Aalborga, w Danii. Tam mieszka twoja rodzina. Prowadzą pensjonat z takim pięknym, starym dębem. Nazywa się Casa Corner. Potrafisz grać na gitarze i śpiewać. W swojej okolicy wołali na ciebie, że jesteś elfem. Twoja babcia opowiadała ci dużo baśni i legend w dzieciństwie. Masz… dwóch braci. Dzielicie wspólne zainteresowanie do obijania się w ogrodzie i śpiewania. Potrafisz gotować i świetnie prowadzisz hotel jak profesjonalny szef… - zrobiła krótką pauzę
- Poznaliśmy się w sumie przypadkiem… Jakiś czas temu. Pomagasz mi w rozwiązaniu pewnej, bardzo dziwnej zagadki. Można by powiedzieć, że jesteśmy… Trochę jak Indiana Jones, tylko na końcu nie czeka nas skarb, czy coś takiego, tylko prawda o różnych dawnych, tajemniczych rzeczach. No… I jak w filmach o Jonesie, za rozwiązaniami takich spraw zawsze podążają też czarne charaktery… Czekaj, wiesz co to jest Indiana Jones, czy tak użyłam porównania, troszkę bezmyślnie? - zatrzymała swoja opowieść i zerknęla na niego uważnie.
- Tak, wiem, nie jestem głupi - Emerens mruknął z lekkim wyrzutem. Następnie zamyślił się. - Dlaczego mieliby mówić, że jestem elfem? To głupie. Nienawidzę elfów. Straszne i dziwne. Może osobowość również mi się zmieniła? - wzruszył ramionami. - Kim jest ten człowiek, który za nami podąża? To twój były? - zmarszczył brwi.
Śpiewaczka skrzywiła się na to pytanie
- Ehm… Nie… To widzisz, troszkę bardziej skomplikowane. Ściga nas fińska mafia - powiedziała zaraz
- To stąd mieliśmy wypadek… - powiedziała obniżając odrobinę ton.
- O boże… wszystko składa się w całość - mruknął Emerens. - Ktoś ukradł im narkotyki i naszprycował mnie nimi. A teraz za nami podążają, aby je odzyskać. Więc… - zmarszczył brwi - ...mówiłaś, że coś jest w tych plecakach?
Chwycił szklankę tak mocno, że prawie rozprysła się.
Alice pokręciła głową i przytrzymała jego dłoń, żeby nie roztrzaskał szklanki
- Spokojnie. Nie ukradliśmy żadnych narkotyków, ani nikt cię nimi nie naszprycował. Jak mówiłam, poszukujemy tajemnic, artefaktów i takich różnych rzeczy, a nie kradniemy od mafii. Po prostu ktoś chce tego czego szukamy równie mocno jak i my. To tyle - próbowała go uspokoić.
- A czego szukamy? Mówiłaś to już? Szczerze mówiąc… nie pamiętam. Trochę gubię się. Ale przynajmniej nie czuję się już jak gówno - uśmiechnął się. Rzeczywiście, kolory nieznacznie wracały na jego twarz, choć Rens wciąż był blady. Jednak różnica była ogromna w porównaniu do jego stanu jeszcze sprzed pół godziny. - Jesteśmy tu bezpieczni?
Rudowłosa westchnęła.
- Poszukujemy tajemniczych wierszy, które poukrywał twój dziadek architekt… - powiedziała nie precyzując nic, ale tłumacząc i tym razem nie kłamiąc.
- Póki co możemy tu moment zostać, ale musimy znaleźć naszych towarzyszy. Będą nam bardzo potrzebni. Dlatego jak chwile odpoczniemy, musimy ruszyć się stąd. A ja powiem, że mamy już nawet trop - powiedziała uprzejmym, tajemniczym tonem.
- Co masz na myśli? - Rens zainteresował się. - Jaki trop? Tylko bez żadnych zagadek - spojrzał na Alice uważnie i przenikliwie.
Kobieta przechyliła głowę
- Kiedy ty burczałeś na barmana, ja wycyganiłam od recepcjonistki jakąkolwiek informacje o tym, gdzie nam zniknęli. Niestety, sam adres nic mi nie mówi, ale jak wsiądziemy do taksówki i tam pojedziemy, to się dowiemy - powiedziała spokojnym tonem.
- Czy tak właśnie robią dorośli, dojrzali ludzie? - zapytał Fortuyn. - Udają się pod adresy, choć nie mają pojęcia, co tam na nich czeka? - uśmiechnął się nieznacznie. - Ale gratuluję umiejętności zbierania informacji. Mogłabyś mnie przekonać, że jesteś jakimś detektywem, czy coś w tym stylu - westchnął, spoglądając na pustą szklankę. Następnie spojrzał na barmana, który stał daleko, gwarantując im pełną prywatność. Wydawało się, że miał ochotę na więcej soku.
Alice uniosła lekko kącik ust
- Wiesz… Nawet byłam. Tylko nie tropiłam przestępców - powiedziała
- Przepraszam! - rzuciła w stronę barmana i podniosła się by ruszyć do baru, zabierając szklankę Emerensa
- Jeszcze jedną turę soku, bardzo poprosimy - uśmiechnęła się lekko do uprzejmego mężczyzny.
Emerens uśmiechnął się jak małe dziecko.
- Rozpieszczasz mnie - mruknął. - Co to za adres? Zdradzisz mi go? Obiecuję, że nie wyjawię go nikomu z moich licznych przyjaciół.
Rudowłosa zerknęła na niego i nawet lekko ją to rozbawiło co powiedział. Na tyle, by jej smutny uśmiech nabrał kolorów
- Dowcipniś - powiedziała krótko
- Zaraz ci pokażę. Skończymy pić sok i w sumie możemy tam od razu pojechać - dodała.
Emerens wypił duszkiem całą nową butelkę, którą barman postawił na blacie przed nim. Następnie wstał.
- Jestem gotowy - uśmiechnął się do Alice. - Czuję się tu niebezpiecznie - dodał nieco poważniej. - Mam wrażenie, że te recepcjonistki chcą nas wysłać do czubków… nawet jeżeli są nieco pomocne, być może.
Alice zerknęła na niego
- Cóż. Podejrzewam, że to dlatego, że nasze pierwsze wrażenie zostało rozwalone przez nasz… Nietypowy wygląd i dość słabą kondycję - zauważyła i pokręciła głową
- Zaraz się stąd zabierzemy, nie martw się - powtórzyła, by się nie martwił, już chyba dziesiąty raz tego wieczoru.
Emerens z powrotem usiadł. Spoglądał w bok, rozmyślając nad czymś. Jego mina zdradzała, że po raz pierwszy po jego głowie błąka się coś przyjemnego.
- Mam ochotę coś zaśpiewać - rzekł nagle. - Ale… nie pamiętam odpowiedniej melodii. - zawiesił głos, marszcząc czoło i wpatrując się gdzieś w dal.
Śpiewaczka zerknęła na niego
- Oh… znam jedną piosenkę, która na pewno chętnie być pośpiewał… Poznałam cię dzięki niej, tak w sumie - dodała i zamyśliła się
- Tylko może już nie tu. Myślę, że mają nas tu już wystarczająco za wariatów - rzuciła lżejszym tonem i sama również napiła się soku ponownie.
- Naucz mnie tej piosenki - poprosił Emerens, uśmiechając się do Alice leciutko. - Czy powinniśmy wypić coś mocniejszego? - zrobił taką minę, jak gdyby wysunął właśnie co najmniej naukową hipotezę. Zmarszczył brwi, zagryzł wargę i spojrzał gdzieś pod sufit, zapewne rozważając wszystkie za i przeciw.
Kobieta kiwnęła głowa
- Dobrze… Przypomnę ci ją - obiecała mu.
- Nie jestem pewna, czy picie alkoholu po tym co przeszliśmy to dobry pomysł… Ale jutro? Jutro może tak - zaproponowała mu. Zaraz skończyła pić sok i zerknęła na niego
- To co? Idziemy na przygodę? - zapytała go chcąc trochę podtrzymać jego podniesiony na duchu stan.
- Tak! - Emerens podchwycił. - Bo mocne wrażenia to to, czego nam brakuje! - strzelił palcem.
Ewidentnie ironizował, ale robił to w ten sposób, że można byłoby zastanawiać się, czy jego reakcja nie jest szczera. Jego ton nie był ani trochę sarkastyczny.
Śpiewaczka przyglądała mu się chwilę
- Tak, ewidentnie zdrowiejesz… - powiedziała i pokręciła głową. Podniosła się z miejsca, po czym zaczęła zbierać plecaki, by znów je podźwigać do recepcji
- Chodź. Załatwimy sprawę szkód w łazience i uciekamy stąd - powiedziała i poczekała, aż ruszy z nią.
Fortuyn podążył za nią.
- Alice…? - zapytał.
Harper zerknęła na niego
- Tak Rens? - zapytała zaciekawiona o co chodzi.
Tym razem był w pełni poważny.
- Czuję w powietrzu… - zaczął. Zrównał się z nią krokiem. - Że… nadciąga coś wielkiego… - zawiesił głos.
Alice zmarszczyła lekko brwi
- W jakim sensie? - zapytała ostrożnie i zesztywniała.
Fortuyn pokręcił głową i machnął ręką.
- Nieważne - mruknął. - Już przeszło. Zapomnij - uśmiechnął się półgębkiem.
Rudowłosa pokręciła głową
- Wszystko jest w jakiś sposób ważne. A przeczucie, to w tym fachu bardzo mocna rzecz - posłuchamy go jak znowu coś poczujesz, dobrze?

Następnie zostawił Alice, kiedy ta poszła załatwiać sprawę z recepcjonistką.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-02-2018, 05:03   #359
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alice Harper


- Niestety będę musiała zawiadomić kierownika, a on przyjdzie wycenić szkody. Ja sama nie jestem ku temu odpowiednio wykwalifikowana – recepcjonistka wyjaśniała Alice. – Natomiast szefa jeszcze nie ma. Myślę, że najlepiej będzie, jeżeli doliczymy to rozbite lustro do rachunku hotelowego.

Emerens próbował wziąć oba plecaki, jednak okazało się, że w żadnym wypadku nie posiada wystarczającej siły. Czuł się lepiej, lecz wciąż był blady i osłabiony. Zdołał złapać jedną torbę, tę z mniej ważnymi przyborami i usiadł z nią na krześle niedaleko windy. Nie spoglądał na Harper, lecz w kierunku okien.

- Proszę się nie przejmować – druga recepcjonistka podeszła do Harper. – To tylko lustro. Najważniejsze jest zdrowie pani oraz pani towarzysza – spojrzała ze współczuciem na Emerensa obwiązanego bandażami. Przystojny mężczyzna wyglądał na rzeczywiście sfatygowanego i mógł wyzwalać u kobiet opiekuńcze uczucia. Wydawało się, że zaczarował Niemki, nawet się nie starając.

Śpiewaczka spojrzała w jego stronę. Fortuyn wydawał się coraz bardziej niespokojny i pobudzony. Spiął się, mocniej chwytając plecak położony u stóp. Wlepił uporczywe spojrzenie w szybę… po czym nagle przesunął je na Harper. Otworzył usta i wyciągnął lewą rękę, jakby chcąc ją ostrzec.

Rozległ się głośny, ciągły huk. Karabiny maszynowe wypluwały serie pocisków, trafiając w szereg okien ciągnących się od sufitu do podłogi. Jedna z recepcjonistek – ta, która przekazała Harper karteczkę z adresem – wydała mrożący krew w żyłach ryk bólu. Została trafiona pod prawy bok, w okolicę wątroby. Zaczęła się krztusić i bezwładnie opadła na podłogę. To obudziło Alice. Zniżyła się do poziomu zabitej, aby nie podzielić jej losu i być najmniejszym celem dla atakujących przeciwników.


Alice wyciągnęła szyją i spojrzała w stronę Emerensa. Mężczyzna nie zastygł w bezruchu, działał. Musiał w międzyczasie nacisnąć przycisk windy, gdyż ten lśnił. Wnet metalowe wrota rozsunęły się, ukazując pusty przedział. Fortuyn ruszył do przodu z plecakiem, odsłaniając się na moment. Czy został trafiony? Alice nie zauważyła. Rozproszył ją głos Tuonetar.

Moja biedna, głupiutka Alice. Ile razy będę musiała cię zaskoczyć, żebyś zrozumiała, że należy uważać i strzec się mnie? Przez ciebie ta biedna kobieta zmarła. Skazałaś ją na Tuonelę, zostając zbyt długo w jej pobliżu. Choć na swój sposób ona sama jest sobie winna, wymawiając przy tobie nazwę hotelu. Select Handelshof… gdy tylko usłyszałam te dwa słowa, zawróciłam oddział strzegący operę i kazałam im… a zresztą… chyba to nie jest odpowiedni czas na rozmowę. Zdaje się, że jesteś dość zajęta…

Przeraźliwy huk zaczął brzmieć inaczej, kiedy wszystkie szyby były już rozbite i teraz kule mknęły przez otwartą przestrzeń.
- Alice, szybko! – wrzasnął Emerens. Znajdował się w windzie i tylko czekał na naciśnięcie przycisku. Jednakże chciał, aby Alice również znalazła się w środku.

Śpiewaczka stanęła przed trudnym wyborem. Wstając z podłogi narażała się na atak kul. A nawet jeśli zdołałby dobiec do Emerensa… to na które piętro powinni dojechać, aby poczuć się bezpiecznie? Może ucieczka z hotelu miałaby większe szanse, gdyby spróbowała znaleźć drugie, poboczne wyjście gdzieś na parterze? Niedaleko znajdowało się wejście do baru, w którym przed chwilą pili sok pomarańczowy. Może znalazłaby tam pewniejszą drogą na zewnątrz? I co zrobić z ciężkim plecakiem? Zostawić go i nie spowolniać się? A może wziąć ze sobą i nie porzucać ważnych, zebranych w nim rzeczy?

Lotte Visser


Woda z Błękitnej Laguny podziałała na haltiję jak wrzący kwas.
Jej połyskliwa, duchowa sylwetka lekko zafalowała. Zaczęła dziwnie rozciągać się i migotać, wywołując efekt podobny do rozgrzanego powietrza. Kolor sowy zmienił się na żółty, pomarańczowy, potem czerwony, aż zaczął ciemnieć i zmieniać się w czerń. Ta trwała jedynie przez kilka sekund. W pewnym momencie Visser mrugnęła oczami i maleńka haltija znów stała się biała.

Obróciła się w kierunku detektywów, ukazując rozwarte ślepia oraz dziób. Była tak zaskoczona i ogłupiała, że aż wydawała się komiczna. Edmund mimowolnie parsknął śmiechem, lecz wnet opanował się. Sytuacja, w której znaleźli się, wcale nie była zabawna.


Haltija zaczęła pohukiwać. Poruszyła skrzydłami i wzleciała. Fruwała wokół obwodu okrągłego pomieszczenia coraz szybciej i szybciej.
- Ojej, co się dzieje, ja nie rozumiem, boję się, och, czy też masz ochotę na myszy, Ravenio? Ale my nie jemy myszy, w ogóle niczego nie jemy, więc to bezzsadana potrze… Co mówisz? Ach tak. Też boję się żyraf. To przez ich cętki.

Australijczyk obracał się dookoła własnej osi, chcąc nadążyć za niewiarygodnym tempem sowy. Pokręcił głową.
- Chyba… chyba ją zepsuliśmy – jęknął. Następnie zagryzł wargę i zrobił krok do przodu. – Hej! – krzyknął. – Pamiętasz, po co tu jesteś? Powiedz werset!
Sowa przyspieszyła.
- Ale nie, ja nie mogę, bo wiadomo, że powszechna wiadomość głosi, iż opinia twierdzi, że Aalto… co z Aalto? Aaa… - zawahała się, kręcąc głową. – Nie pamiętam – przystanęła na moment na podłodze. – Ravenia znowu będzie na mnie zła!
Wydawała się nad czymś zastanawiać.
- Masz przekazać werset komuś z rodziny Aalto – podsunął Thomson. – A my do niej należymy.
- Ach, no tak! – sowa krzyknęła, znów wzlatując. – To oczywiste!

Edmund pozwolił sobie na drobny uśmiech i obrócił się w stronę Lotte. Spojrzał na nią z nadzieją. Czyżby ich plan zadziałał? Czy naprawdę zdołali oszukać haltiję?
- Oj, jak to leciało? – sowa zahukała. – Lecz burza wróci, jak korona skona… a potem był rym. Skona wyśniona? Skona stracona? Skona karmiona?
- Przypomnij sobie! – Australijczyk krzyknął.
- Skona uśpiona! Lecz burza wróci, jak korona skona; W krainie śmierci zostanie uśpiona
- A co dalej? – Lotte odezwała się, kiedy haltija zamilkła.
- Ogar ją pożre, by licho przebudzić – sowa zawahała się. – Zniszczyć nadzieję, godziwość ostudzić
- To wszystko? – zapytał Edmund.
Jednak haltija nie odpowiedziała. Poczerwieniała, zamilkła i zaczęła się rozpraszać.
- Co… co się dzieje? – jeszcze zapytała, zanim zniknęła.

Lotte i Edmund zostali sami. Milczeli. Spojrzeli po sobie. Starali się jak najwierniej zapamiętać słowa wypowiedziane przez ducha.
Wnet cisza została przerwana, kiedy usłyszeli cichutki odgłos kroków gdzieś nad swoimi głowami.
Ktoś znajdował się w bibliotece.
 
Ombrose jest offline  
Stary 04-02-2018, 21:11   #360
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Select Hotel Handelshof Essen - część pierwsza

Alice cierpliwie słuchała wypowiedzi recepcjonistki. Cóż, jeśli nie było innej opcji, gotowa była zrzucić to na kark Kościoła. Raczej wybaczą jej to… Przynajmniej miała taką nadzieję.

- Nienawidzę cię...

Nieprzyjemne ukłucie przeszyło jej ciało. Przymrużyła oczy. Mimo odczuć, uśmiechnęła się do recepcjonistki, która wyraźnie zmiękła w stosunku do nich. Ulżyło jej nieco z tego tytułu.
Zerknęła na Emerensa i dostrzegła, że jest dziwnie spięty i niespokojny. Czy to z powodu kolejnego niepokoju, który nim wstrząśnie? A może to to dziwne przeczucie, o którym mówił wcześniej…

A potem świat zdawał się jakby zwolnić.
Najpierw zobaczyła reakcję Rensa, zanim jednak zdołała się od niego dowiedzieć o co chodzi, rozległ się potworny hałas. Znała go bardzo dobrze. Już go słyszała w tym tygodniu. Nawet z własnej ręki… Na pewnym parkingu przed elegancką restauracją…

Rudowłosa zareagowała instynktownie opadając do jak najniższego poziomu, by nie zostać trafioną kulami. Powiodła spojrzeniem do Fortuyna. Wyglądało na to, że nie podzielił losu recepcjonistki, co ją ucieszyło. Kiedy dostrzegła, że wezwał windę zaczęła kalkulować, co powinni zrobić. Czy był sposób by się stąd wydostali?
Wzdrygnęła się na głos Tuonetar.
- Mylisz się… Wiem, że tam jesteś - powiedziała nieco niepewnym tonem. Spojrzała w stronę windy i Emerensa. Zawahała się, po czym złapała plecak w którym zostawiła ważne rzeczy. Ten z ubraniami był im zbędny, ale ten drugi - potrzebowali go. Spojrzała w stronę okien, a potem znów na windę.
Postanowiła zaryzykować. Nie podniosła się za wysoko, ale ile miała sił ruszyła w stronę windy. Jeśli usłyszała kolejne strzały, to choćby ślizgiem po kafelkowej podłodze, chciała się do niej dostać. Nie było czasu, musiała przekazać Emerensowi informacje. Musiała ratować chociaż jego. Miała nadzieję, że Jennifer i Fabienowi nie stało się nic po drodze, gdziekolwiek byli.

Alice zmobilizowała się i przełamała strach. Mocno chwyciła plecak i pochylona ruszyła sprintem w stronę Emerensa.
- Szybciej! - mężczyzna krzyknął. - Dalej!
Nieznacznie wyjrzał poza windę w stronę okien. Był przerażony. Odskoczył do tyłu i zaczął ponownie nawoływać Harper.
Śpiewaczka czuła adrenalinę pulsującą w całym jej ciele. Chyba nigdy nie była aż tak bardzo zmobilizowana. Poruszała się tak szybko, jak potrafiła, jednakże… plecak ją spowalniał. Był jak ciężka kotwica, blokująca jej zwinność. Nie mogła go porzucić, w środku znajdowały się pieniądze, apteczka, leki…
Wnet poczuła ogromny ból w okolicy lewego barku. Był rozdzierający, paraliżujący i niespotykany. Pociemniało jej w oczach. Padła na ziemię o krok od windy. Poczuła wilgoć rozprzestrzeniająca się po jej ubraniu, podłodze i ciele… Krew szybko wypływała z ciała śpiewaczki. Nie miała nawet siły, aby krzyczeć.

- Alice! - usłyszała wrzask Emerensa. A może jedynie go sobie wymyśliła? Powoli zaczęła jej zacierać granica pomiędzy rzeczywistością a omami...
Poczuła uchwyt dłoni na swoich ramionach, ktoś zaczął ją ciągnąć, rozmazując jasnoczerwone osocze. Nawet nie miała siły podnieść głowy, aby przekonać się, kto to był.

Harper zatkało. Wydała ciężki jęk bólu, gdy padła na ziemię, trafiona. Pojęła bowiem… Postrzelono ją. Musiała przekazać Emerensowi informacje, nim będzie za późno. Musiała jakoś pomóc mu uciec. Spróbowała zmusić swój umysł resztką szoku adrenalinowego i skoncentrować. Winda. Rens. Musiała mu powiedzieć co musi zrobić
- Rens - powiedziała ciężko i spróbowała wyprostować głowę. Łzy jej wyciekały spod powiek, tak rwący ból barku ja ogłuszał.
- Nic nie mów - głos Fortuyna był bliżej, niż Harper sądziła. A może to jej zmysły wariowały i podkręcały każdy otrzymany bodziec.
Została przełożona na plecy i oparta o ścianę. Kiedy rozwarła oczy, ujrzała, że znalazła się wewnątrz windy. To Emerens zdołał ją zaciągnąć do środka. Był cały blady i pot spływał mu ciurkiem po twarzy.
- Wytrzymaj - Duńczyk szepnął, walcząc z zamkiem plecaka, którego wniósł razem ze śpiewaczką. - Zaraz… coś znajdę… zatamujemy… krwawienia.
Huk wystrzałów wcale nie zamilkł. Tym razem wydawał się fizycznie uszkadzać bębenki uszu Alice. Sprawiał prawdziwy ból.
Rudowłosa zmusiła się i wyciągnęła zdrową rękę do Emerensa. Oparła mu ją na dłoni
- Nie… Słuchaj… - powiedziała powoli.
- Jesteśmy za słabi razem… Znajdą nas. Gdzie nie uciekniemy… Przeze mnie. Ty masz szansę uciec. Ale sam Rens… Weź paszporty tamtej dwójki… I to… Tę kartkę. Mam w kieszeni - zaczęła w niej grzebać, męcząc się dodatkowo. Wyciągnęła ją i wyleciało parę centów na podłogę, wraz ze zdjęciem Mary
- Znajdź ich. Musisz ich znaleźć. Powiesz, że jesteś wnukiem Aalto. Że możesz wziąć wersety. Jesteś ważniejszy niż ja, przynajmniej w tej chwili… - mówiła równym tempem, zawieszając się na krótką chwilę.
- Weź też pieniądze. Nie zostawaj. Odpal alarm przeciwpożarowy na korytarzu - poleciła mu
- Błagam cię, ucieknij - poprosiła i zamknęła oczy, płacząc cicho.
Bała się.
- Niby, kurwa, gdzie? - Emerens spojrzał na nią rozpaczliwie. - Przecież nie wybiegnę tam teraz! Nie zrobiłbym tego nawet, gdybym był w stanie powstrzymać stra…

Fortuyn przerwał w pół słowa, kiedy spostrzegł dwóch mężczyzn biegnących po recepcji w stronę windy. Doskoczył do panelu kontrolnego i walnął pięścią w przycisk wyższego piętra. Jednak nic nie wydarzyło się. Duńczyk zaczął desperacko uderzać każdy przycisk po kolei. Wnet mechanizm zaskrzypiał i drzwi zaczęły zamykać się. Właśnie wtedy mężczyźni podnieśli karabiny i zaczęli w nich celować. Fortuyn padł na podłogę i zasłonił głowę rękami. Kule pomknęły po podłodze pół metra od Alice i roztrzaskały lustro znajdujące się na tyle kabiny.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=9jf1WBqNpmc[/media]

Śpiewaczka zamknęła oczy mocniej i drgnęła, słysząc kolejne strzały i czując jak szkło potłukło się obok niej.
‘Siedem lat nieszczęścia dla Valkoinen’ - pomyślała z przekąsem. Otworzyła oczy i spojrzała na Rensa
- Rens… Schody przeciwpożarowe, albo zsypem na pranie, o ile mają coś takiego… Jeśli nie robią sobie nic ze strzelania do nas… - powiedziała i zatrzymała się
- Tuonetar… Czy twoi ludzie chcą nas zabić? Czyżbyśmy nie byli potrzebni? - powiedziała szeptem, ale mimo to głos jej drgnął.
Fortuyn wydawał się jej nie słuchać. Był sparaliżowany strachem i kompletnie pochłonięty strzelającymi do nich uzbrojonymi mężczyznami. Nie posiadał takiego doświadczenia w podobnych sytuacjach, jak Alice. Jego dziadkiem mógł być Alvar Aalto, jednak w gruncie rzeczy Rens pozostawał przypadkiem wmieszanym w to wszystko cywilem.

Członkowie Valkoinen byli już prawie przy windzie. Dzieliło ich od środka jedynie kilka skoków. Jednak drzwi zdążyły się zamknąć, a kabina poszybowała w górę. Tymczasem Alice ciemniało w oczach. Wciąż nie zatamowali krwotoku z jej zmasakrowanego ramienia. Adrenalina zaczynała nie radzić sobie z cierpieniem. Harper zaczęła jęczeć. To obudziło Emerensa. Przybliżył się do niej ze łzami w oczach.
- Alice… - mruknął.
Rudowłosa przechyliła głowę w stronę Rensa
- Emerens. Nie bój się… Musisz nas uratować - powiedziała mu i spróbowała otrzeć łzy. Ręka jej drżała i pewnie nawet nie miała pojęcia, że zrobiła to palcami, które były ubrudzone we krwi
- Posłuchaj mnie i ucieknij. Jakoś. Słuchaj swojej intuicji. Mówiła ci, że coś się zbliża… - powiedziała ciszej i zamilkła, bo ból zrobił się nie do zniesienia. Skrzywiła się i znów jęknęła. Nie mogła stracić przytomności, jeszcze nie. próbowała łapać się świadomości jak tylko mogła
- Zabierz też to zdjęcie - odezwała się znów. Nie błagała o pomoc i nie starała się panikować. Mówiła wręcz przerażająco spokojnie, ale tylko dlatego, że miała wolę by on uciekł. Jego Tuonetar bez niej nie wyśledzi. Spróbowała na niego spojrzeć, podnosząc głowę.
- Alice… nie mów tyle… nie mogę cię zostawić - Rens jęczał, mocując się z opaską uciskową, jaką znalazł w apteczce. Założył ją wysoko ponad ramię Harper. - Na miłość boską… - jęknął, zieleniąc, gdy dokładnie przyjrzał się jej ranie. Alice odruchowo skierowała na nią wzrok, jednak Rens przeszkodził jej. - Nie patrz - syknął. - Potrzebujesz chirurga.
Śpiewaczka zdała sobie sprawę, że nie ma czucia na postrzelonej kończynie. Zero dotyku, zmysłu czucia… nic. Próbowała poruszyć palcami, te jednak jej nie słuchały.

Harper spojrzała na ekran nad ich głowami. Winda zatrzymywała się na trzecim piętrze.
Alice powoli przeniosła wzrok znów na Emerensa
- Jeśli tu ze mną zostaniesz. Złapią cię. Nie masz siły mnie nieść Rens. Jesteś ledwo po wypadku - powiedziała i uśmiechnęła się cierpko.
- Wybierz inne piętro - poleciła mu.
- Czemu? - mężczyzna zapytał krótko, patrząc na rudowłosą.
Nacisnął przycisk powstrzymujący otwieranie drzwi.
Śpiewaczka celowo odwróciła wzrok od panelu z przyciskami
- Bo już wiedzą że stoimy na trzecim, nie tylko z powodu wyświetlacza na dole. Musisz mnie zostawić Rens, bo inaczej to będzie koniec. Ktoś musi pojechać w to miejsce i przekazać co się stało tamtej dwójce - powiedziała naciskając na temat
- Ja w tym stanie… Nie dam rady - dodała i znów zamilkła, bo ją ból przygłuszył.
- Kurwa! - wrzasnął Fortuyn. Skierował na Alice wściekłe spojrzenie.
Jednak gniew był lepszy od smutku, dodawał mu sił. Winda ponownie ruszyła w górę. Duńczyk przykucnął obok Alice i podał jej tabletki.
- Połknij je. Nie mamy czym popić - mruknął. - Powinny pomóc na ból.
Kabina zaczynała prędko nabierać prędkości.
- To co mam zrobić? Zostawić cię? Dobić ciebie? - kręcił głową. Ostatnie słowa parsknął agresywnie, wlepiając w Alice spojrzenie ciężkie od żalu.
Harper zerknęła na niego
- Zostaw. Lepiej zostaw. Śmierć nie będzie dla mnie żadnym ratunkiem - powiedziała i przed oczami błysnęła jej wizja koła na górze. Wzdrygnęła się. Chciała żyć. Jednak priorytetem było teraz przechytrzyć Valkoinen. Jeśli Kościół przechwyci Rensa, to będzie ogromny plus. Sapnęła ciężko.

Winda stanęła na którymś piętrze - Alice nie wiedziała, na szczęście, na którym. Drzwi rozchyliły się, ale Emerens patrzył na Harper.
- Nie zostawię cię… a przynajmniej nie tutaj. Nie w tej windzie - mruknął ze złością, po czym ponownie chwycił Alice i zaczął ciągnąć ją po podłodze. Harper zamknęła oczy, aby widzieć jak najmniej szczegółów. Te w żaden sposób nie mogły jej się przydać, natomiast Tuonetar ich pragnęła.
- Trzymasz się? - Fortuyn zapytał Alice. Najwyraźniej chciał, aby cały czas mówiła. Bał się utraty przytomności z jej strony. Zwłaszcza że jej rana wcale nie została zbyt dobrze zatamowana.
Rudowłosa mruknęła
- Mhm… Po prostu zamknęłam oczy… Wziąłeś… Wziąłeś zdjęcie? - zapytała ostrożnym tonem. Nie chciała mówić Tuonetar jak było ważne.
- Tak, mam je w spodniach - Emerens szybko odpowiedział tonem sugerującym, że takie rzeczy, jak obrazki, są w tej chwili ich najmniejszym zmartwieniem.
Postawił ją na podłodze i zapukał głośno do jakichś drzwi.
- Jest tam kto?! - zawołał.
Alice kiwnęła głowa
- Dasz je blondynce, jak ich znajdziesz - powiedziała tylko i słuchała ciszy korytarza. Zaraz doszło do niej jak Rens próbuje dobić się do jakiegoś pokoju. Nie była pewna co planował, ale starała się skupić na biciu serca. Ból był okropny, a tabletki jeszcze nie zaczęły działać. Oddychała dość ciężko.
- Proszę nam pomóc - usłyszała głos Fortuyna gdzieś ponad głową. - Moja przyjaciółka została ranna.
- O mój boże - rozległ się ściszony jęk mężczyzny.
- Pomoże mi pan wciągnąć ją do środka? - zapytał Emerens.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172