Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-05-2009, 15:55   #231
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Ogniwo
- To był skok ! Powinniśmy go kiedyś powtórzyć. - Powiedziała rozradowana Mija.
- Nie mam zamiaru już nigdy spotkać Flafusia. To już drugi raz z rzędu kiedy jego śluz był zbyt blisko mnie.
- Oj marudzisz Lorence. Przecież on jest przeuroczy. A zresztą dzięki niemu Tyburek będzie w naszym stadzie. Już się nie mogę doczekać !

Mija podskoczyła rozanielona w górę. Jej kocie zwinne ciało, aż przeszedł dreszcz podniecenia. Są już w dżungli, nie daleko Azylu.

- To kiedy wyruszamy ? - Powiedziała podekscytowana.

- Dajcie mi kilka minut, co ? - Juliete odpowiedziała szybko na pytanie Miji.

- To nie jest zły pomysł, przydałoby im się kilka min...
Lorence przerwał swą wypowiedź, szczęka opadła mu ze zdziwienia. Ściszył swój ton głosu jak najniżej i dokończył.

- Obawiam się, że będziemy musieli czym prędzej stąd uciec. Mija jesteśmy w gnieździe meduzy.

Lorence stał obok wielkiej rzeźby kraba połączonego z rekinem.

Jaskinia

Tego co stało się w wyniku działań Mike nie mógł przewidzieć nikt. Ponownie mężczyzna wdarł się do istoty opanowanej przez Franka. Tym razem zaś usłyszał znacznie więcej informacji niż ostatnim razem.

- Zabij wszystkich dookoła ! Zniszcz ! Spal ! Zmiażdż ! To jest we twojej krwi.
- Nie chce nikogo zabijać, nie chciałem burzyć filaru, teraz wszyscy moi Towarzysze nie żyją. Ja nie chce zabijać nikogo, nie chcę.
- Poddaj się instynktom, żądzy, pożądaniom. Dobrze wiem, że tego pragniesz. Znam, każde twe pragnienie, każdą myśl.
- Dlaczego to robisz ? Dlaczego każesz mi zabijać mych braci ?
- Bo wy nie istniejecie. Jesteście snem, marą, koszmarem. Nie powinniście się nigdy zrodzić. Ta wasza sucza matka zrobiła z was swoją armią, ślepą zapatrzoną armią potworów. Nie wiem co planuje, ale powstrzymam ją. Teraz lata po mieście i ratuje pieprzone stworki. To i tak nic nie da, i tak będzie musiała stawić mi czoła, a gdy się u mnie zjawi zabije ją.


Minotaur stojący nieopodal Dominique i Mike rozerwał z wściekłości trzymające go łańcuchy. Istota cały czas próbowała walczyć ze sobą, jednak kiedy usłyszała , iż zagrożona jest Idva postanowiła działać.

- Zabije cię ! Słyszysz ! Jakom Taur, skoczę ci do gardła !
Minotaur wykrzykiwał rozwścieczony swe groźby. Tyburcjusz idąc powoli starał się podejść od tyłu wielką maszkarę. Choć Taur nie słyszał go, czuł doskonale smród Towarzysza Miji. Rozwścieczone monstrum obróciło się w stronę skradającego się przeciwnika, podbiegło i z impetem uderzyło w jego tors przebijając się przez skórę i miażdżąc żebra Tyburcjusza. Minotaur podniósł ku górze swą ofiarę, Tyburcjusz zawisł w powietrzu przebity na wylot przez jeden z rogów. Każdy ruch Minotaura sprawiał ogromny ból mężczyźnie, nic dziwnego przeciwnik wiercił mu dziurę w brzuchu doprowadzając do znacznych obrażeń wewnętrznych.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 17-05-2009, 18:30   #232
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Grymas bólu wykrzywił twarz Tyburcjusza. Jego oblicze przybrało wyraz straszny, wykrzywiony bólem, cierpieniem lecz i... gniewem. Oczy w oczy, ślepia bestii w niezwykle oczy Pizarro teraz niemalże płonące. Widząc przez ciemność widział szkody w swym ciele, widział Minotaura i czół swój ból. Bolało...

”Ojcze! Ojcze! Wołam do Ciebie, wołam! Ma opoko!

Tyburcjusz zacisnął zakrwawione zęby, syknął i z wielkim trudem, uśmiechem szczecią dotknął, musnął palcami ramię bestii. W ciemności rozgrzmiał huk upadającego cielska bestii wraz z potępieńczym jękiem wielkiego cierpienia jakie wydal z siebie Pizarro kiedy to upadająca bestia wyrwała z niego kawałek ciała. Leżał na ziemi i leżała bestia. Dyszał ciężko, wyrwane ciało, rany i oczęta patrzące w sklepienie. Z trudem uniósł dłoń w geście zwycięstwa:

-Ego sum via et veritas, et vit! Ego sum qui sum!

Bolało, spojrzał leząc na ziemi na nich.

-Szybko! Do mnie! On jest nieprzytomny. Nie obudzi się póki nie minie czas... Zabijcie go i mi.... pomoc.

Pokonał bestię. Raniła go lecz to ona już chwile będzie martwa, ból śmierci jej nie budzi gdyż to była moc ojca. Tym razem na obliczu mieszał się wyraz bólu i zadowolenia. Zadowolenia i bólu. Szkoda, że cierpienie tam mocno spychało szczęście ku dołowi. Piekło, na ziemi, ból.

-Zabicie go i zabierzcie mnie do...

Nie wiedział gdzie bezpiecznie, gdzie odpocząć, gdzie uleczyć. Tylko radosny ból.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 17-05-2009 o 20:39.
Johan Watherman jest offline  
Stary 18-05-2009, 00:53   #233
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Jaskinia Diabła


Znieruchomieli wszyscy. Ktoś zatkał ręką usta dziewczyny. Julian zaciskając powieki nie śmiał nawet głośniej oddychać, modląc się, by nie sprowokować czymś swojego dręczyciela. Teraz wyraźnie usłyszeli jeszcze kilka strzałów. Potem zapadła cisza.
Flash zerwał się i przystanął w bezruchu, nasłuchując, a twarz coraz bardziej wykrzywiał mu grymas wściekłości.

- Cicho! –wrzasnął na szlochającą Dorotę. - Kur… Monrou! - warknął z przekonaniem. - Zabiję idiotę! - Chwycił za karabin oparty o ścianę groty i już miał ruszyć ku korytarzowi wiodącemu do wyjścia, kiedy Slim z pistoletem ciągle wymierzonym w głowę Juliana, błyskawicznie doskoczył do niego i przytrzymał dość gwałtownie za ramię.

- Flash stój, nie bądź głupcem. – Głos mężczyzny był spokojny i opanowany. Możliwe, że Slim był podłą świnią, możliwe, że nie miał sumienia, ale nie był pozbawiony inteligencji ani pewnej miary rozsądku. – Trzymajmy nerwy na wodzy. Chyba, że nie zależy ci na przeżyciu. Mi zależy i jeśli ktoś z was zrobi coś głupiego, pierwszy zarobi ode mnie kulkę. – Zastanawiał się intensywnie przez krótką chwilę. – Peter mocno oberwał. Jeszcze nie zdążyłby się obudzić, a jeśli nawet, był nieuzbrojony i związany.

- Pójdę sprawdzić –wyrwał się ktoś.

- I zginąć? Idziemy razem. Dziewczynę związać, zostaje. Mały idzie ze mną, przodem. Na wszelki wypadek. Ruszać się.

Ku uldze Juliana dziewczynę pozostawiono w spokoju, a i jego spodnie przy odrobinie niefachowej, mało delikatnej, a co najgorsze mocno uwłaczającej poczuciu godności chłopaka pomocy ze strony jednego z żołnierzy, znalazły się znów na swoim miejscu. Poruszali się cicho i ostrożnie, badając każdy załom i wnękę korytarza. Każdy cień i dźwięk mógł być zwiastunem pułapki. W duszy Juliana strach mieszał się z nadzieją. Jeszcze była dla nich jakaś szansa. Może to Stado Róży, a jeśli tak, to przecież jest nadzieja na ratunek i przeżycie. Tylko te strzały i cisza, która po nich zaległa, przerażały. Kiedy przechodzili obok ciała Diablęcia, Julianowi, który spojrzał na niego tęsknie, wydało się, że powieki poszarpanego kulami stworzenia drgnęły lekko. Nie miał czasu jednak, by się o tym przekonać. Wkrótce z resztą musiał o tym zapomnieć.

W mniej więcej połowie drogi, Slim gestem zatrzymał całą grupę i wydał półgłosem ostatnie polecenia:
- Uważać. Miejcie oczy dookoła dupy. Walić bez rozkazu do wszystkiego co się ruszy. Nie ufać nikomu i niczemu. Flash miej na oku Kurta i Gook’a. Dooge sprawdza Monrou’a. Nie ma pewności co im mogło do łbów strzelić. A Ty mały chodź no tu. -Szarpnął Julianem i wyciągnął z zanadrza chustę. Szybko zawiązał nią oczy chłopaka i znów pchnął przed sobą trzymając go za kark w żelaznym uścisku. – To na wszelki wypadek, żebyś się nigdzie nie śpieszył.



Posuwali się cicho, kryjąc w mroku tunelu, przemykając od cienia do cienia i od wnęki do wnęki w ścianach skalnych. Przed nimi było jeszcze kilkanaście metrów korytarza. Dooge wychylił się pierwszy ogarniając jednym rzutem oka widok u wylotu jaskini. Sam ukryty w ciemnościach przed wzrokiem tego, co mogło czaić się na zewnątrz. Cofnął się i gestami opisał co widział. „Jeden człowiek leżący opodal wylotu jaskini. Dwaj członkowie oddziału na polanie w zasięgu wzroku.”

Świt zalewał Thagort różową poświatą choć w gęstwinie lasu wokół jaskini czaił się jeszcze mrok. Rosa skrzyła się w trawie i na liściach, mieniąc się jak diamenty i mamiąc oczy złudzeniem ruchu. Wychylali się z groty ostrożnie, z palcami drżącymi na spuście broni, którą każdy kierował tam gdzie powinien.



Dooge przycupnął przy leżącym na ziemi, związanym nadal koledze, który na własne nieszczęście wyłamał się z grupy. Flash niepewnie podchodził do dziwnie nieruchomych i głupkowato uśmiechniętych kumpli. Reszta omiatała lufami karabinów krzaki na skraju lasu.

- Czemu strzelaliście?

- Wyszła nam wprost pod nos. Chodźcie zobaczyć. Ładniutka. Szkoda, że nie żyje – zagadał ten zwany Gook’iem, machnąwszy lufą karabinu w kierunku czegoś leżącego na ziemi. Flash i Slim trzymający przed sobą Juliana, podeszli powoli.
Rzucili okiem na zabitą istotę. Dziewczyna. Bardzo młoda i rzeczywiście ładna.

- Był ktoś jeszcze?
- Nie.
- Skąd tyle strzałów?
- Pruliśmy na wszelki wypadek po krzakach.

Slim wydawał się tym nieco uspokojony. Pochylił się nad martwą kobietą i dziwnym wyrazem twarzy zsunął opaskę z oczu Juliana.

- Znasz ją gnojku? –wysyczał mu do ucha.

Oczy Juliana nagle porażone światłem zasnuły się mgiełką wilgoci, lecz kiedy pozbył się jej kilkoma mrugnięciami, twarz znieruchomiała mu niczym wykuta z kamienia. Wstrząs był tak silny, iż poczuł, jak nogi uginają się pod nim, a czoło oblewa mu zimny pot. Starał się zapanować nad oddechem i drżeniem przebiegającym całe ciało. -Boże! Aleksandra! Zabili Aleksandrę.- Chciał krzyczeć. Rzucić się na morderców. Wykrzyczeć jeszcze raz rozpacz, ohydny, duszący strach, ból i własną bezsilność. Miała taką spokojną twarz. Wyglądała teraz, jak mała śpiąca spokojnie dziewczynka. Jak dziecko. Łzy zamazały wzrok chłopaka. Ale przecież naprawdę była jeszcze dzieckiem. - Boże. Była tylko dzieckiem, tak samo jak ja. Dlaczego nam to robicie?!" - Zaciskał zęby tak bardzo, że omal nie uszkodził sobie szczęki. Ból pomógł mu wrócić do opamiętania. - "Skoro jest tu… była… Ola, gdzieś w pobliżu mogli znajdować się inni członkowie Stada Róży, a jeśli tak, nie mógę ich narażać. Nie mógę zdradzić, że ktoś jeszcze może czaić się w lesie." - Zmusił mięśnie do posłuszeństwa i wolno pokręcił głową. Ledwo wydusił przez ściśnięte gardło zaprzeczenie, czując się niemal jak Piotr na dziedzińcu domu Kajfasza, po trzykroć zapierający się swego umiłowanego Przyjaciela.

- Nie, nie znam jej… Nigdy jej nie widziałem…

* * *

Nikt nie zwrócił specjalnej uwagi na Dooge’a pochylającego się nad leżącym nadal nieruchomo Peter’em. Nikt nie zauważył jak usta, zdawałoby się, ciągle nieprzytomnego żołnierza, poruszają się szepcząc coś do jego ucha. Twarz słuchającego stężała w wyrazie skupienia i uwagi, a zmrużone oczy rzucały nerwowe spojrzenia po całej polanie, szczególnie skupiając się z czasem na dwóch wystawionych w nocy strażnikach i pewnym fragmencie zarośli. Dłoń przesuwająca się spokojnie po nieruchomym ciele kolegi zatrzymała się nad przegubami skrępowanych na plecach rąk i manipulowała przy nich przez parę chwil, po czym żołnierz wstał i zachowując pozorny spokój podszedł z boku do stojącej nad ciałem kobiety piątki.

- Slim, pozwól na chwilę - Poczekał w pewnej odległości, a potem kiedy dowódca wycofał się o parę kroków, nie wchodząc na linię strzału wyszeptał mu coś wprost do ucha. Z każdym słowem palce Slima coraz mocniej zaciskały się na gardle Juliana sprawiając, że chłopak niemal zaczął się dusić, charcząc i kaszląc. Oczy dowódcy zwężały się w czujne, pełne gniewu szpary. W końcu wysyczał do Flasha stojącego nieopodal, kilka wiele znaczących słów:

- Flash, zapytaj Kurta, komu dali swoje pistolety i…

Nie skończył. Lufy karabinów Gook’a i Kurta skoczyły w górę, jednak Dooge, ani Flash nie pozostali im dłużni. Slim odwrócony w kierunku wskazanego przez żołnierza fragmentu zarośli wpakował lufę karabinu pod łopatki Juliana, osłaniając się nim, jak tarczą.

- To pułapka! Wycofać się! – wrzasnął. – Wszyscy do jaskini! -przekrzyczał pierwsze strzały. - Odwrót!...


--------------------------------------------------------------------------------

-> Marines wychodzą z jaskini kierując się rozkazami Slima.
-> Związana Dorota pozostaje sama w jaskini nieopodal ciała Diablęcia.
-> Slim osłania się Julianem.
-> Dooge rozmawia z Peterem, który oprzytomniawszy, lecz dalej udając nieprzytomnego częściowo widział, co Reynold zrobił ze strażnikami i gdzie schował się z Noysem (wybaczcie, ale nadal jest żołnierzem przysłanym tu w misji, a wy dobraliście się do jego kumpli).
-> Slim orientuje się, że Kurt nie ma swojego karabinu i prowokuje go pytaniem.
-> Glyph od tej pory zdajemy się na rzuty.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 25-05-2009 o 08:27.
Lilith jest offline  
Stary 20-05-2009, 01:12   #234
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Czekali w milczeniu. Długo to trwało, jednak wreszcie ujżeli oddział żołnierzy, który ostrożnie wyszedł na zewnątrz. Ku zdziwieniu Noysa, dostrzegł znajomą twarz pomiedzy nimi.


Julian? Jak on się tutaj, kurwa dostał?! Szlag!


Szybkie spojrzenie na twarz Reynolda. Nie wyglądał na zdziwionego.

Jonathan nie słyszał wszystkiego, wychwytywał tylko strzępki rozmów. Standardowe pytania, pełne nieufności. Po chwili wyglądało na to, że dowódcę uspokoiły ich odpowiedzi. Jonathan dostrzegł jednak pare nerwowych spojrzeń kierownych przez jednego z żołnierzy w stronę ich kryjówki. Zbyt częstych, by były przypadkowe, jak mu się zdawało.

Johnny skupił się na swojej mocy. Już w chwili gdy zobaczył Juliana, zaczął myśleć jak wybrnąć z tego wszystkiego. Teraz, miał gotowy plan.


Zbyt mały margines, by popełnić jakikolwiek błąd.


Jeden z żołnierzy poprosił dowódcę, Slima, na stronę. Odwrócili się plecami do dwójki, którymi władał Reynold. Zgodnie z wcześniejszym rozkazem Reya... Zaczęło się.


- To pułapka! Wycofać się! Wszyscy do jaskini! Odwrót!...


Ostatnie spojrzenie na polanę, zapamiętanie gdzie jest wejście do jaskini. Zgodnie z założeniami, jeden z zołenirzy wykorzystał Juliana niczym tarczę. Jonathan użył mocy. Zewsząd i znikąd zaczęła pojawiać sie gęsta, biała mgła.



W ciągu parunastu sekund widoczność drastycznie zmalała. Słyszał krzyki żołenierzy i ciągłe strzały. Pociągnął Reynolda za najbliższy konar, by jakaś przypadkowa kula nie zachaczyła o nich.


- Słuchaj Rey, mam pomysł. Ryzykowny, ale nie mamy wyboru. Ide odbić Juliana, z rąk tego faceta. Poczekaj tu, a gdyby coś poszło nie tak - uciekaj.
- Ok. Nasz przyjaciel zaraz przestanie odróżniać wrogów i przyjaciół, nie dziw się tylko niczemu.


Jonathan ruszył. Wybiegł schylony z krzaków. Biegł, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Przebiegł blisko jednego z żołenierzy. Prawie na niego wpadł, ale ten go nie zauważył. Nie o niego Noysowi chodziło. Na szczęscie dla tamtego.

Dostrzegł niewyraźnie mężczyznę, na którego inni wołali Slim. Miał przed sobą Juliana, wykorzystywał go jako żywą tarczę. On był celem Jonathana. Podbiegając do niego, wyprostował się, by maksymalnie zwiększyć szybkość. Tamten go zauważył, jednak nic nie zrobił. Szybka myśl przeskoczyła w umyśle.


Dzięki Rey.


Dobiegł do niego. Natychmiast znalazł się za jego plecami. Pistolet już spoczywał w jego dłoni. Przyłożył lufę prosto w tył jego głowy i przemówił.


- Nazywam się Jonathan Noys. Pochodzę z Ziemii, a dokładniej z Houston, w USA. Nie wiem kim jesteście, ale wyglądacie na wojskowych. Nie wiem też dokładnie co tu się dzieje, ale zdecydowanie nie podoba mi się, co robicie. Wypuść tego dzieciaka, którego trzymasz przed soba i każ reszcie rzucić broń.


Odbezpieczył broń.


-Słyszałeś? Napewno tak. Masz 5 sekund, by zrobić to co powiedziałem. 5.. 4...


Jonathan wiedział, że jest zuchwały. Mierzył z pistoletu, do głowy zawodowego żołenierza. Jednak była to sytuacja, która wymagała drastycznych środków. Wymagała działania. Wiedział, że może zaraz zginąć, rozstrzelany przez innych. Wiedział jednak też, że za plecami nikogo nie ma, a przed soba ma człowieka, którymi swoimi gabarytami zasłania go prawie całkowicie przed resztą świata. Wiedział również, że celuje do tego człowika, że przykłada mu naładowany pistolet, skierowany lufą prosto w jego głowę.

Wiedział, że jeżeli tamten zaraz nie spełni tego co mówił - strzeli.


Choćby i za poźniejszą cene własnego życia. Napewno nie odejdę sam.



__
Jonathan używa swojego daru, tworząc mgłe. Wykorzystując mutacje, dobiega do Slima bez przeszkód. Slim go zauwaza, jednak dzięki mocy Rey'a nie atakuje go. Noys staje za nim i celując mu w głowę, każe wypuścić Juliana i rzucić reszcie broń - inczej zginie.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 22-05-2009 o 17:20.
Howgh jest offline  
Stary 20-05-2009, 02:20   #235
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Czarne chmury powoli zbierały się nad wojskowym komandem. Jeszcze chwila, myślał Reynold, opuścili już broń, jeszcze troszeczkę i stracą czujność, odwrócą się i wtedy będzie po wszystkim. Pętla zaciśnie się i wpadną wszyscy, nie miał co do tego wątpliwości. Wszyscy wyleźli, każdy z tych cholernych morderców i zwyrodnialców. Nie ma dla nich ratunku, tylko kara. Jeszcze przeklną to miejsce, jeszcze tylko chwila.

Napięcie narastało zbliżając się do punktu kulminacyjnego. Wtedy zadziałał czynnik ludzki, nieprzewidywalny. Związany żołnierz, choć pobity okazał się robić za bohatera i wyjawić prawdę. Inny drobny detal przypadkiem rzucił się w oczy jednemu z najemników. Zabrana broń przyciągnęła uwagę. Możliwe, że całkiem inaczej potoczyłyby się dalsze wydarzenia, gdyby dwójka członków stada nie próbowała w taki sposób zabezpieczyć się przed porażką. Za późno, daremne byłyby takie rozważania. Dwójka zniewolonych marionetek, natychmiast wykorzystała resztki ludzkiego instynktu samozachowawczego. Rozpoczęli dramatyczną obronę członków stada, ale także i siebie. Zaczęła się walka.

Kilka kul świsnęło w pobliżu. Przyciągnięty do ziemi matematyk cudem uratował się od krwawych otworów, jakie zgotować miała wycelowana w nich seria. Nie mógł jeszcze do końca uwierzyć w rozpętane przez nich piekło.

Spojrzał na Jonathana. Kierowany impulsem, spróbował zajrzeć w umysł przyjaciela. Bardzo szybko zrozumiał, co się stało, czyj dar udało mu się wykorzystać, znał przecież tak dobrze Aleksandrę i jej możliwości. Czuł moce jakie w nim zaczęły drzemać od tamtego tragicznego wydarzenia, dzięki tej niekontrolowanej fali, którą z siebie wyrzucił. Nie wiedział czym była, ale w tym momencie nie miał czasu się zastanawiać, a w głębi duszy mógł nawet dziękować, ze nie pozostał bezbronny.
A buszowanie w cudzym umyśle, jak nałóg przyciągało mocno, by raz jeszcze spróbować. Tym razem moc była inna. Matematyk już nie czuł wyrzutów sumienia, wykorzystując przyjaciółkę, tym razem sam kontrolował wszystko, a przynajmniej usiłował, bowiem przy tej szybkiej próbie umysł Noysa pozostał zamknięty.

- Słuchaj Rey, mam pomysł. Ryzykowny, ale nie mamy wyboru. Idę odbić Juliana, z rąk tego faceta. Poczekaj tu, a gdyby coś poszło nie tak - uciekaj.

Rozległ się głos kompana. Nie zdradził jaki to plan, ale i czasu nie było dużo.

- Ok.-zgodził się, choć w istocie zamierzał postąpić zgoła inaczej-Nasz przyjaciel zaraz przestanie odróżniać wrogów i przyjaciół, nie dziw się tylko niczemu.-dopowiedział jeszcze właśnie wykrystalizowaną myśl. Wyciągnięte z żołnierzy wspomnienia układały się w jedną całość, podsuwały plan, który mógł pomóc przyjacielowi.

Gdy Jonathann zamierzał ratować Juliana, Rey skupił się na trzymającym chłopaka mężczyźnie. Skoncentrował się na nim, nigdy jeszcze nie przyszło mu to z taką trudnością. Wykorzystał dane mu przez Aleksandrę ostatnie wspomnienia najemników. Niczym bóstwo, jedną myślą wskrzesił jednego z poległych. Zatarł krwawe rany z zmasakrowanej czaszki, załatał rozszarpany mundur. Nie w realnym świecie oczywiście. Wszystko to stało się w umyśle żołnierza, który miał czelność podnieść rękę na ich stado.

Nad polem bitwy gęstniała mgła, która powoli wdzierała się również we wspomnienia Slima. Matematyk nie skończył jeszcze swego czaru. Twarz zabitego powoli rozpływała się, a z mgły zapomnienia wyłoniła się zupełnie inna twarz...Jonathana. W oczach żołnierza zbliżający się wróg przybrał nagle maskę przyjaciela.

Niewiele więcej mógł uczynić matematyk. Mgła stała się gęsta jak mleko, choć ograniczenie widoczności było niewielkim problemem. Ocena odległości polega na operowaniu na liczbach, a on był w tym najlepszy. Kto wie, może dlatego nawet lepiej mógł wykorzystać dar Aleksandry. Czuł gniew zbierający w każdym z mężczyzn, ekscytację walką, ale nie to go fascynowało.
Przede wszystkim potrafił rozróżnić skąd dochodziły. Z początku nie do końca, strzały z różnych stron myliły go, albo upewniały o pomyłce, ale im mocniej się skupił na każdym z obecnych,tym doskonalej potrafił określić ich położenie. Sonar uczuć, z tej bliskiej odległości, mimo braku widoczności wyczuwał wszystkich. Wiedział gdzie pędzi Jonathan, co czuje Julian, Slim, lecz mimo tych wszystkich danych nie mógł przewidzieć jak się wszystko potoczy. Zbyt wiele zmiennych, tak niewiele stałych. Żałował matematyk jeszcze jednego, że nie może bardziej pomóc przyjacielowi. Inne próby wdarcia się do jego umysłu również się nie udawały. Przyjaciel, skoncentrowany, uczynił ze swych myśli niezdobytą fortecę. Tak mógłby mu pomóc, pokierować wśród uciekających żołnierzy. Tak niewiele brakowało przecież, by Johnny spotkał na swej drodze nie tego, którego planował widzieć.

Gdy jednak w końcu zbliżył się do Juliana, nadszedł czas, by również matematyk zmusił się do działania. Niepewnie trzymając w garści pistolet wyskoczył z szelestem krzaków wprost za plecami najbliższego żołnierza. Nie zważając na ogień swoich pomocników szybko wyciągnął rękę z zamiarem przystawienia pistoletu do głowy Svena.
-Jeden fałszywy ruch-wycedził poprawną angielszczyzną, z wyraźnym londyńskim akcentem.
"Jeden ruch i dotąd milczący żołnierz nie będzie miał już szansy się przedstawić."-dopowiedział w myślach. Za plecami żołnierza czuł się w miarę bezpiecznie, był w końcu drobniejszy od postawnego najemnika. Jeśli los pozwoli kule spudłują, albo trafią w tą wielką umięśnioną tarcze.

*
Rey kontroluje wspomnienia Slima, podmienia twarz jednego z jego ludzi na twarz Noysa.
Na zakończenie, póki jeszcze mgła nie ustała podbiega do najbliższego najemnika z pistoletem w dłoni.
 
Glyph jest offline  
Stary 20-05-2009, 16:49   #236
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
- Ja też się cieszę, że Cię widzę całą - powiedział Michał patrząc jej głęboko w oczy. Wiedział, że ona potrzebuje przestrzeni, powietrza by odpocząć. Nie mógł jednak powstrzymać się od patrzenie w jej piękne oczy.

Uśmiechnęła się tylko na słowa chłopaka. Podziękowanie mu za "uratowanie” przed Miją postanowiła zostawić na później. Kilka minut nie powinno zrobić różnicy...
Słyszała tylko szmery rozmowy wampirów, wyłapując jakieś pojedyncze słowa.

- Jakiej znowu meduzy, ludzie zlitujcie się - burknęła pod nosem.
O odpoczynku chyba nie było mowy. Z trudem zmusiła się do otwarcia oczu.
- Dzięki - powiedziała do Michała spoglądając na Miję w taki sposób, aby chłopak nie miał wątpliwości, o co jej chodzi.

- Nie ma sprawy. Myślę, że z Lorencem było Ci...milej co? - powiedział lekko ironizując. Sprawdzał ją, choć wcale tego nie chciał.
„Co Ci chodzi po głowie głąbie?” - kołatało mu się po głowie.

- Milej – powtórzyła przeciągle i uśmiechnęła się pod nosem - jeśli tak uważasz. - Powiedzmy, że wybierając pomiędzy dwiema podejrzanymi osobami, większym zaufaniem darze tą, która jeszcze nie próbowała mnie zabić.

Uśmiechnął się na jej słowa. Nie wiedział jednak, czemu nie wiedział, co było tak naprawdę sprawcą. Inteligentny dowcip? Szczerość? Jej pewność siebie? A może...ulga? Młody wampir znowu spojrzał w jej oczy i poczuł ciarki na plecach. To, co zrobił i powiedział po chwili zaskoczyło go nie mniej niż Juliette.
- Dobrze, że nic Ci nie jest - rzekł i przytulił mocno dziewczynę do siebie.

Kompletne zaskoczenie ustąpiło po chwili miejsca poczuciu bezpieczeństwa.
Normalny, ludzki gest w tym dziwnym świecie był czymś niesamowitym, dodającym otuchy, podtrzymującym na duchu.
I ona objęła chłopaka, mocno się w niego wtulając.
- Jak pachnie moja krew? - zapytała spontanicznie. Nigdy nie miała do czynienia z wampirami, a ta kwestia bardzo ja ciekawiła.

Ciekawe pytanie, pytanie, którego nigdy nikt mu nie zadał. Zwłaszcza kobieta. I to tak piękna. Podnieciło go to. Czy gdyby, nie fakt, że dwukrotnie otarł się o śmierć w ciągu kilku minut, czy gdyby nie ten cały stres, też by teraz czuł takie podcienienie, czy wtedy też tak bardzo chciałby mieć ją w ramionach? Nie było to w tym momencie ważne. Wciągnął powietrze przez nos, jakby wąchał świeżo zerwane róże. Je cały zapach był szczególny i piękny.
Oliwia pachniała konwaliami i porzeczkami. Zapach ten sprawiał, że jego zmysły często szalały. Zwłaszcza, gdy pierwszy raz zbliżył się do niej tak, jak tylko kochankowie mogą się do siebie zbliżyć. Wtedy, kiedy tylko czuł konwalie od razu czuł podniecenie.
Ten zapach, który wyczuł od dziewczyny, którą znał dużo krócej niż Oliwię, był inny. Woń Juliette czarowała jego zmysły w jakiś dziwny sposób. Niemal go tym zapachem hipnotyzowała. Czym pachniała? Bardzo podniecającą kompozycją. Prześliczny zapach, zapach, który czuł w jej włosach, na jej skórze. Chciałby czuć go bardzo. Wdychanie jej woni sprawiło mu ogromną przyjemność.
- Pachniesz prześlicznie. Twoja krew jest bardzo rzadka, jak pamiętasz masz tą samą grupę krwi, co ja. Twoja krew i dzięki temu cała Ty pachniesz owocem granatu, a także kwiatem magnolii i piwonii.

- Pachniesz prześlicznie w ustach wampira brzmi dość groźnie, nie sądzisz? - powiedziała uśmiechając się delikatnie. - W normalnych okolicznościach pewnie bym się Ciebie bała, ale patrząc na pozostałych…chyba musze komuś zaufać - zaśmiała się cicho.

- Nie musisz się mnie bać - szepnął jej do ucha.
Ta woń, jej bliskość, jej ciepło sprawiało, że czuł się dziwnie. Czy to przez to egzotyczne miejsce, odczuwał wszelkie emocje tak niewyobrażalnie mocno? Tak jak wcześniej, gdy tak silnie odczuł żądze krwi? Czy można było porównać tamtą chwilę, z tą teraz? Teraz też czuł żądze, ale inną. Przytulił ją jeszcze mocniej, jego usta były bardzo blisko jej szyi, gdy powiedział.
- Nie umiałbym Cię skrzywdzić. Nie mógłbym bym...

- Wiem – powiedziała cicho.
Ufała mu i czuła, że może być przy nim spokojna, że póki będą trzymać się razem nic jej nie grozi.
Niesamowite, ale gdyby nie temat rozmowy pewnie zupełnie zapomniałaby o tym, że znajdują się w jakimś dziwnym miejscu, że przez ostatnich kilka chwil trzy razy coś zagrażało jej życiu, że mają do wypełnienie jakąś misję…Nie było to teraz ważne…

Tulił ją mocno. Nie chciał, by kiedykolwiek to się skończyło. To było takie błogie uczucie. Mimo zamkniętych oczu miał wrażenie, że świat wiruje. Jego dłoń delikatnie dotknęła jej ramię, zatrzymała się na nim. W końcu nie wytrzymał i leciutko musnął jej łabędzią szyję swymi ustami.

W silnym objęciu chłopaka czuła się tak bezpiecznie, tak dobrze. Zdecydowanie zbyt dobrze i zbyt bezpiecznie zważywszy na sytuacje, w jakiej się znajdowali... Gdy poczuła zimne usta wampira na szyi jej ciało przebiegł przyjemny dreszcz.
Nie miała ochoty tego kończyć, odrzucać od siebie chwili przyjemności, szczęścia...
Silny głos rozsądku zrobił jednak swoje. - Michał proszę Cię... - szepnęła odsuwając się delikatnie od chłopaka.

Zrobiło mu się głupio, niewyobrażalnie głupio i źle. Zranił ją. Ledwo ją poznał i już ją zranił. Ona go nie chciała.
„Jesteś potworem. Bestią!!” - musiał przywyknąć do słów wypowiedzianych kiedyś przez Oliwię. Nigdy nie zazna szczęścia.
„Nie chcę Cię znać.” Nigdy.

- Przepraszam - powiedział cicho i odsunął się od niej z głową opuszczoną w dół. - Mam nadzieję, że mi wybaczysz - ostatnie słowa wyszeptał.

„Cholera, dlaczego oni zawsze wszystko rozumieją inaczej.”

- Nie Michała, nie o to chodzi. Nie masz mnie za co przepraszać…
 
Vivianne jest offline  
Stary 20-05-2009, 19:59   #237
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Chłopak zacisnął mocno powieki.

Strzały. Na zewnątrz wyraźnie słyszał strzały. Choć trwały tylko chwilę, słyszał je. I nie tylko on, każdy w jaskini był ich świadom.

Zimna lufa pistoletu tkwiła przy jego głowie, dotykając ją w nieprzyjemny sposób. Podobno chłód pistoletu uspokaja, podobno pozwala skupić się na zadaniu. Podobno pomaga to wielu samobójcom wreszcie z sobą skończyć.

Gówno prawda! Nieprzyjemnie zimny metal drażnił wszystkie jego zmysły. Jego mózg pracował na zwiększonych obrotach, a wewnątrz głowy trwał szum, jakby centrum sztabu kryzysowego właśnie odkryło, ze jest kompletnie bezradne wobec katastrofy, jaka miała mieć miejsce. I rzeczywiście, było tak.

Wkrótce wywiązała się rozmowa. Ktoś chciał samotnie pójść i sprawdzić, co się stało, ale Slim postanowił, ze pójdą wszyscy. I, oczywiście, Julian.

Slim. Jak chłopak go nienawidził, jak on go nienawidził! Pragnął go zabić, rozerwać na strzępy, sprawić, by miał bolesną i widowiskową śmierć!

Nie, nie widowiskową. Długą i pouczającą. Wyobraźnia dziecka splamiona czarną nienawiścią podpowiadała mu idealne kary dla gwałciciela. Matczyński pamiętał gwałtowność, z jaką się poruszał w jego drobnym, chudym ciele, obojętność i rządzę, które nim kierowały. Miał zamiar odpłacić mu za to chłodnym wyrafinowaniem. Rozpaloną igła, zmierzającą do jego paznokci, żywicą, w której gęstym, lepkim morzu Slim pływałby na chwilę przed tym, jak zacząłby płonąć, wiadrach wody, które ten miałby wypić.

Serce chłopaka po raz kolejny zapragnęło zemsty na swym prześladowcy. Straszliwej zemsty, o wiele bardziej okrutnej niż to, co się działo w pomieszczeniu.

Czyżby? Dorota straciła dziewictwo podczas gwałtu zbiorowego, Julian został wzięty od tyłu przez najgorszego zwyrodnialca, a diabeł leżał w kałuży swej własnej krwi, zupełnie, jakby był zwykłym śmieciem, zwierzęciem, które tak o zginęło.

Niezależnie od tego, jakim uwielbieniem chłopiec dążył prawa człowieka i ideę ogólnoświatowej wolności, marzył o tym, by zostać choć na chwile sam na sam ze Slimem w średniowiecznej sali tortur.

W międzyczasie jakiś żołnierz pochylił się nad Julianem. Udzielił mu brutalnej pomocy w założeniu spodni, przy okazji rzucając pogardliwe spojrzenie na jego męskość. Chłopak zwinął się ze wstydu, ale przynajmniej wkrótce miał spodnie na właściwym miejsc, a nie spuszczone do kolan.

Julian ruszył z całą grupą. Kiedy mijali zwłoki diabła, Julian spojrzał na nie z żalem. Gdyby żył, mógłby ochronić zarówno Dorotę, jak i chłopaka. Niestety, nie żył. Był martwy. Pewne prawa obowiązywały nawet w tym świecie.

Julian czuł potworne, przeraźliwe wręcz wyrzuty sumienia. Był mężczyzną, powinien zaatakować, obronić dziewczynę, walczyć. Tymczasem dał się zaskoczyć nagi, w jeziorku z biedną Dorotą. Nie zrobił nic, by ją ochronić. Nie mógł. Co więcej, sam dał się zgwałcić. Diabeł poświęcił dla nich swe życie. A co zrobił Julian?

W duszy chłopaka obok żalu i wyrzutów sumienia pojawił się wstyd. Nie miał prawa nazwać się mężczyzną.

Zasadniczo, jego stosunek do całej sprawy był dziwny. Został zgwałcony, powinien płakać, wyć, pragnąć śmierci. Tymczasem, nie robił tego. Był tylko smutny, czuł też wiele innych negatywnych emocji, tak wiele, ze nie sposób ich wszystkich wymienić. Fakt, ze Dorota także została zgwałcona, a diabeł umarł, zapewne na zawsze, skutecznie wymazały gwałt z pamięci chłopaka. Nie miał teraz czasu na płacz, nawet nie mógł sobie na niego pozwolić. Pomimo pozorów spokoju, panował chaos, uniemożliwiający mu przemyślenie sytuacji. Wydarzyło niezbyt wiele okropności, by mógł je wszystkie zrozumieć, pojąć, zdać sobie nich sprawę. Jego umysł został przeciążony, i było to jedyne dobrodziejstwo całej sytuacji.

Dłoń Slima boleśnie zacisnęła się na ręce Juliana. Nim się zorientował, już miał oczy zawiązane opaską. Nawet nie pomyślał o tym, żeby uciec. Był zbyt zszokowany, by podjąć jakąś logiczną decyzję. Robił to, co mu kazano. Po prostu.

Przeklął w duchu, gdy świat ogarnęła ciemność. Był teraz kompletnie zdany na łaskę Slima. Nie, nie na jego łaskę. Ten potwór jej nie znał. Jeśliby tylko uznał, ze to dla niego korzystne, zabiłby Juliana. Blondyn był bezbronny, jeszcze bardziej niż przedtem. Teraz mógł zginać, nawet nie będąc świadomym tego, że cios nadchodzi.

Szli długo, aż nie wyszli na powierzchnię. Świeże powietrze i miły wiaterek dawniej ucieszyłyby Juliana, ale nie teraz. W tym momencie były ledwie wartym odnotowania faktem, nie mającym żadnego wpływu na jego egzystencję. Zamiast rozkoszować się otoczeniem swoimi czterema zmysłami, które dostarczały mu informacji, spiął się, oczekując zewsząd niebezpieczeństwa.

- Znasz ją gnojku?

Nagłe zdjęcie opaski oślepiło Juliana. Jasne światło wschodzącego słońca bezczelnie penetrowało jego rozszerzone źrenice, boleśnie podrażniając nerw wzrokowy. Chłopak zamrugał, starając się zwalczyć nieprzyjemne uczucie.

Dopiero do chwili dotarło do niego, że leży przed nim stygnące ciało Aleksandry z raną postrzałową w brzuchu.

Oczy zaszły mu łzami i gdyby nie brutalny uścisk Slima, padłby na ziemię. Odkrycie było masakryczne. Jeszcze nie tak dawno przebywali w tej samej Altance, byli w tym samym supermarkecie, w tym samym Stadzie. Byli tak blisko, mogli zawrzeć wielką znajomość, przyjaźń. Byli w tym samym wieku, nie różnili się wiele. A mimo to ona zginęła, a on żył.

Kontrast był zbyt bolesny, zbyt okrutny, zbyt nieprawdopodobny, by mógł być prawdą. Ale był, na Boga, był.

Ból psychiczny zmienił go. Powinien płakać, rzucić się o ziemię, przeklinać swych oprawców. Powinien życzyć im wszystkim śmierci, w bólach, takiej samej, jaką zapewnili Diabłowi i Aleksandrze. Powinien po raz kolejny stać się biednym, zapłakanym chłopcem, którego trzeba ratować. Powinien…

Zacząć myśleć.

Ból był tak wielki, że cześć osobowości Juliana zeszła na dalszy plan. To, co sprawiało mu cierpienie, jego serce, wrażliwa psychika, wszystko to, co go określało, przez chwilę stało się zamazanym, mglistym kształtem gdzieś na krańcach umysłu. Umysłu, w którym było teraz aż nazbyt wiele miejsca na zimną logikę.

Jeśli była tu Aleksandra, to mogli być też inni. Była mądra, z pewnością mądrzejsza od Juliana. W czasie gdy on kierował się emocjami, ona zawsze była opanowana. Tak w każdym razie postrzegał ją blondyn. Jeśli była choć trochę taka, jak ją postrzegał, to była tu z innymi członkami Stada. A to znaczyło, że są ciągle w pobliżu, wystawieni na śmiertelne niebezpieczeństwo.

- Nie, nie znam jej… nigdy nie widziałem…

~*~

- To pułapka! Wycofać się!

Wszędzie rozległy się strzały, gdy oddział utonął w gęstej, mlecznobiałej mgle. Julian rozejrzał się na boki, lecz nic mu to nie dało. Gęsty opar skutecznie uniemożliwił zobaczenie czegokolwiek.

Nagle, gdzieś z tyłu, bardzo blisko, rozległ się znajomy głos Jonathana.

- Nazywam się Jonathan Noys. Pochodzę z Ziemi, a dokładniej z Houston, w USA. Nie wiem kim jesteście, ale wyglądacie na wojskowych. Nie wiem też dokładnie co tu się dzieje, ale zdecydowanie nie podoba mi się, co robicie. Wypuść tego dzieciaka, którego trzymasz przed sobą i każ reszcie rzucić broń. Słyszałeś? Napewno tak. Masz 5 sekund, by zrobić to co powiedziałem. 5.. 4...

Julian bardzo ucieszył się z znajomego głosu. Był teraz bezpieczny, zostawią go, będzie mógł wreszcie się uspokoić i odpocząć od tego, co Slim mu…

Emocje, do tej pory ustępujące miejsca logice, dobiły się pięścią do drzwi umysłu chłopaka. Po chwili wróciło do niego wszystko, czego zaznał on i inni w jaskiniach. Gwałt na Dominice, zabicie diabła, wszystkie te okropności uderzyły w niego ponownie z pełną siłą.

Już nie płakał. Już nie krzyczał. Już nie wyrywał się.

- Noys, daj tą spluwę. Jeśli ktoś ma mu odstrzelić łeb, to z naszej dwójki tylko ja mam takie prawo- powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Zamiast tego płonął w nim upiorny ogień zemsty, podsycany mocnym, silnym postanowieniem.

Już nigdy nie będę zależny od innych
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 20-05-2009 o 20:02.
Kaworu jest offline  
Stary 20-05-2009, 21:42   #238
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Nagłe dostanie się do umysłu minotaura, spowodowało, iż Mike wyłączył się na chwilę, całkowicie skupiając uwagę na myślach potwora. Wyglądało na to, że nie tylko oni posiadali nadzwyczajne talenty, jakimi były dary. Jak zwał tak zwał. Agresorzy, kimkolwiek byli, odsłonili już część swoich kart, przechodząc do ataku. Niewątpliwym faktem, wydawał się być fakt, iż te posunięcie miało zwalić Thagort na kolana, a potem pozostało już tylko ich dobić. Ale czy to na pewno jest ich as? Czy nie ukrywają w rękawie kolejnego asa, którego chcą pozostawić na później? Fakt pozostaje faktem, jeżeli nic nie zostanie zrobione, później nie będzie. Trzeba odszukać tego, kto posiada moc tak podobną jego własnej. Kukiełkarz ciągnął za sznurki, powodując, iż przyjaciele, stali się wrogami. Liczba sprzymierzeńców drastycznie się zmniejszała. Kukiełkarz wprowadził istny chaos, który, jeżeli tak dalej pójdzie, wyniszczy doszczętnie szeregi Thagrotu.

- Zabije cię ! Słyszysz ! Jakom Taur, skoczę ci do gardła !

Zdanie, które dla innych obecnych tworzyło pozorny fałszywy sens, dla Mike’a było jasne. Już chciał przemówić, użyć daru, zrobić cokolwiek, gdy chaos wprowadzony przez kukiełkarza dał o sobie znać. Ktoś zawył z bólu, a jego jęk poniósł się echem. I nie był to ani on, ani Dominique. Tym razem nie mógł się oprzeć pokusie i rzucił światłem latarki w kierunku, z którego dochodził jęk. To, co dane mu było ujrzeć było nie do opisania. Scena rodem z filmów, mitologii, książki czy Bóg wie czego! Tyburcjusz Pizarro postać co najmniej dziwna, która upodobała sobie łacinę, a kłamstwa w jego wykonaniu były tak zawiłe, iż Bóg tylko wie, czy on sam się w tym wszystkim nie pogubił. A teraz przebity, wisiał w powietrzu zawieszony na olbrzymim rogu, wpatrując się bezsilnie w swojego oprawcę. Mike tylko wtulił w siebie mocniej głowę przywódczyni, by ta nie musiała być świadkiem tej makabrycznej sceny. Tyburcjusz jednak, pomimo ciężkiej rany, niczym bohater z mitologii, walczył dalej. Dotknął bestii, która pod jego dotykiem opadła z sił i upadła na ziemię, uwalniając rannego towarzysza. Ten przeturlał się po ziemi i choć musiało to boleć, to nie miał już sił jęknąć lub opanował się, by tego nie uczynić.

-Szybko! Do mnie! On jest nieprzytomny. Nie obudzi się póki nie minie czas... Zabijcie go i mi.... pomoc.

Dotąd rzucane światło (które swoją drogą, przypominało te, które w teatrze rzucane jest na bohaterów, wokół których aktualnie rozgrywa się akcja), zadrżało, gdy trzymający je Mike przyspieszył kroku z Dominique u boku.

-Nie możemy go zabić… Nie dopóki nie spróbuję go zmienić. Nadeszły czasy, w których nie możemy sobie pozwolić na komfort dobierania przyjaciół. Musimy skorzystać z tego co mamy, a ten tu kierowany jest przez kogoś innego. Odbywa się w nim konflikt, który na razie wygrywa intruz, chcący naszej śmierci. I śmierci Idy… Postaram się odnaleźć tego kogoś, a potem spróbuję się go przekabacić na naszą stronę. Jeżeli nam nie wyjdzie, wtedy go zabijemy. Dominigue, dasz radę w tym czasie zająć się Tyburcjuszem?


*

Mike podchodzi do Tyburcjusza i minotaura. Wyjaśnia sytuacje.

Najpierw próbuję dostać się z powrotem do umysłu minotaura i odszukać jakieś połączenie do Franka, by dostać się do jego umysłu i jego wspomnień ( z naciskiem na miejsce jego lokalizacji)

Potem stara się usunąć wpływa Franka na Minotaura, jeżeli to nie wyjdzie, to próbuję odnaleźć w pobliżu jakieś w miarę porządne narzędzie i potem uśmiercić Minotaura.
 
Rewan jest offline  
Stary 23-05-2009, 12:34   #239
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś



Ukryci w zaroślach Noys i Reynolds obserwowali w napięciu wychodzących z jaskini żołnierzy. Jeden z nich brutalnie popychał przed sobą skulonego, zmaltretowanego i zakrwawionego chłopca. Noys z zaskoczeniem i trochę zszokowany jego obecnością i stanem, Reynold z kamienną twarzą, po której co jakiś czas przebiegał grymas ni to wstrętu, ni to żądzy. Obaj przygotowywali się do tego co miało wkrótce nadejść, a co ciągle pozostawało niespodzianką. Napięcie rosło z każdą chwilą, z każdym krokiem zbliżających się marines. Kilka ledwo słyszalnych z tej odległości zdań, wymienionych między żołnierzami, wydawało się zmierzać do pomyślnego dla zaczajonych na skraju polany mężczyzn rozwiązania.

Wydawało się, że wyjaśnienia dwójki opanowanych przez Reya żołnierzy uśpiły ich czujność i nieco rozluźniły przybyłych. Burke spiął się w sobie kiedy pochylili się nad ciałem Oli. Szok Juliana na widok martwej dziewczyny musiał być ogromny, lecz chłopak zachował się spokojnie i nie zdradził ich obecności. Wtedy jednak nastąpiło coś czego podświadomie obawiali się najbardziej. Ktoś wszczął alarm…


- * -


Gook zginął pierwszy. Niemal na miejscu. Do końca walcząc przeciw własnemu ciału, które za sprawą Reynolda stało się jego najgorszym wrogiem. Seria z karabinu Flasha skróciła tę torturę rozrywając mu gardło i masakrując twarz. Wycofujący się Dooge wysunął się lekko w bok, by nie zahaczając o szarpiącego się z dzieciakiem Slima, zdjąć Kurta, ze spokojem prującego do Flasha. Żaden z nich nie miał zamiaru, ani litować się nad niedawnymi kumplami, ani czekać bezczynnie na śmierć. Flash kilkoma skokami dopadł ściany zarośli, próbując za ich osłoną dotrzeć do wlotu jaskini. Tuż za nim dał nura w krzaki Kurt. Systematycznie, oszczędzając amunicję, niczym automat szedł tropem umykającego żołnierza od czasu do czasu posyłając za nim śmiercionośne pociski szatkujące gałęzie i liście zarośli. Dooge nie miał szczęścia. Tylko przez chwilę Kurtowi zamajaczyła na polanie w przerwie między snującymi się mlecznymi oparami, jego poruszająca się, przygarbiona sylwetka. Tych parę sekund wystarczyło, by powaliła go celna, długa seria. W tamtej chwili Kurt nawet nie zdawał sobie sprawy, iż kilka z wystrzelonych przez niego kul zmierzało wprost ku człowiekowi, który opanował jego ciało i umysł.


- * -


Ramiona wielkiego faceta stojącego tyłem do Reynolda nagle jakby obwisły w rezygnacji. Odsunął ręce na boki wciąż trzymając w garści broń. Szturchnięty mocniej w kark upuścił karabin tuż przy nodze. Oddech ulgi uszedł ze świstem z płuc Burke’a, lecz nim zdążył zaczerpnąć nową porcję powietrza stało się coś niesamowitego. Potężny, wydawałoby się, dość niezgrabny Szwed w mgnieniu oka, jakby zniknął z pola widzenia i zasięgu pistoletu Reynolda. Matematyk poczuł tylko żelazny uścisk w nadgarstku i ramieniu. Coś obrzydliwie chrupnęło, a ból jak ostrze wbijający się w mózg, wyrywał mu z gardła potępieńczy wrzask. Staw łokciowy złożył się w jakiś straszny, nienaturalny sposób na kolanie Svena. Świat wywrócił się do góry nogami, a ziemia spadła na Burke’a z impetem, wyduszając z piersi resztki powietrza. Broń, której nie zdążył nawet dobrze wymierzyć śmignęła gdzieś w krzaki, a matematyk zobaczył nad sobą twarz wykrzywioną w uśmiechu obiecującym zabawę w łamanie wszystkiego, co da się w Burke’u złamać.

Podniósł go z ziemi, jak chłopca i mimo szaleńczych wysiłków broniącego się mężczyzny wymierzał cios za ciosem w twarz, bok, brzuch, niemal łamiąc żebra. Matematyk wiedział, że nie ma szans wyrwać się najemnikowi o własnych siłach, ale skupienie się na wykorzystaniu daru wydawało się prawie niemożliwe. Ostatkiem sił spróbował wedrzeć się do umysłu Svena. Żołnierz jak gdyby stężał, a jego oczy błysnęły furią. Rey poczuł zimny ucisk stali pod brodą. Zacisnął powieki. Krzewy przeorała seria pocisków, jak kosa ścinając i łamiąc gałęzie. Huknął strzał, na twarz matematyka chlusnęły bryzgi gorącej krwi. Bezwładne ciała obydwu mężczyzn zwaliły się na ziemię zastygłe w morderczym uścisku….


- * -


- Nazywam się Jonathan Noys. Pochodzę z Ziemi, a dokładniej z Houston, w USA. Nie wiem kim jesteście, ale wyglądacie na wojskowych. Nie wiem też dokładnie, co tu się dzieje, ale zdecydowanie nie podoba mi się, co robicie. Wypuść tego dzieciaka, którego trzymasz przed sobą i każ reszcie rzucić broń.
Odbezpieczył broń.

- Słyszałeś? Na pewno tak. Masz 5 sekund, by zrobić to co powiedziałem. 5.. 4...

Slim pogubił się na chwilę. Na kilka sekund zaledwie. Znieruchomiał nie rozumiejąc kim jest mężczyzna za jego plecami, lecz palec na spuście jego broni drgał nerwowo, a pięść zaciskała się na kościstym ramieniu zakładnika. Myślał intensywnie nad sposobem wyjścia z opresji i w swoim chorym, spaczonym umyśle dostrzegał tylko jedno.

- Noys, daj tą spluwę. Jeśli ktoś ma mu odstrzelić łeb, to z naszej dwójki tylko ja mam takie prawo - zabrzmiał dziwnie głucho spokojny głos chłopca trzymanego przez żołnierza pod lufą karabinu.

Tego Slim nie przewidział. Słowa drobnego blondynka były tak irracjonalne, tak wyrwane z rzeczywistości, że szczerze rozbawiły mężczyznę mimo groźnej sytuacji w jakiej się znalazł. Zaśmiał się chrapliwie.

- Nie strzelisz. – Zwrócił się pogardliwym tonem do człowieka za swoimi plecami. - Wiesz, że zanim pociągniesz za spust ja też zdążę. Dostaniesz z powrotem swojego chłopaczka z wielką dziurą w piersi. – Tym razem chrapliwy śmiech zabrzmiał jeszcze bardziej złowróżbnie. – Co Mały? Przejedziemy się razem do piekła?

Julian, widząc, że Slim nie zamierza się poddać, zdał sobie sprawę, że marines nie zginie tak długo, jak będzie miał zakładnika. W jego oczach pojawił się upiorny cień, gdy przemówił do Noysa.

- Na co czekasz? Zabij go… po prostu strzel w tą jego głowę!... Nie przejmuj się mną… mogę zginąć, jeśli on też odejdzie…. Nawet nie wiesz, jak pragnę ujrzeć go w piekle…

Choć jego słowa były wypowiedziane spokojnym głosem, czuć w nim było wielką, przeogromną wręcz chęć zemsty i sadystyczne pragnienie zadania innej istocie ludzkiej bólu. Julian nie chciał, by Slim cierpiał tak jak on. Blondyn chciał, by cierpiał sto razy bardziej.

Cokolwiek stało się z ciałem Juliana w jaskini, wewnętrznie zmieniło go to nie do poznania.


- * -


Raniony Dooge jęcząc, wlókł za sobą bezwładne nogi czołgając się do groty. Bezbronny Peter schowany dotąd za załomem skalnym wychylił się lekko słysząc jego zmagania. Podpełzł ostrożnie pod osłoną mgły i już miał pociągnąć rannego w bezpieczniejsze miejsce, kiedy do jego uszu dotarły słowa. Był pewny, że nie zna tego głosu. Widział czyjeś majaczące we mgle postacie, lecz gdyby nie słowa obcego, wypowiedziane doskonałym angielskim trudno byłoby mu się domyśleć, kogo ma przed sobą i co właściwie zaszło. Wraz z tymi kilkoma zdaniami dotarła do niego cała prawda. Przerażająca, smutna prawda. Czuł, że dany mu czas kończył się w błyskawicznym tempie. Wyrwał pistolet z kabury Dooge’a...


- * -


Tracący grunt pod nogami Noys, wyrachowany Slim i Julian wpatrujący się w mgłę nic nie widzącym, pustym wzrokiem wszyscy na raz usłyszeli odgłos uderzeń ciężkich wojskowych butów zbliżający się do nich w szybkim biegu.

- Slim nieee! To ludzie! To są żywi ludzie!

Rozpędzony młody żołnierz wypadł z mgły wprost na Slima. Palec Noysa odruchowo nacisnął spust. Mężczyźni zwalili się na ziemię i zwarli ze sobą tarzając się po trawie, wrzeszcząc i przeklinając się nawzajem. Jonathan stał jak słup soli wpatrzywszy się w plecy Juliana, który najpierw wolno osunął się na kolana, a potem usiadł kiwając się przez chwilę w przód i w tył. Po karku spłynęła mu cienka czerwona stróżka, wsiąkając w jasną, przybrudzoną na plecach bluzę. Pomiędzy Noys’em, a Dzieciakiem czas, jakby zatrzymał swój nieubłagany bieg….


-----------------------------------------------------------------------------

-> Sven obezwładnia Reynolda i sprawia mu manto. Seria strzałów trafia Svena. Jest martwy.
-> Staw łokciowy Reya kwalifikuje się do wymiany. Matematyk na pewien czas traci przytomność. Leży na plecach, przygnieciony ciałem Svena.
-> Noysowi nie udaje się niczego wynegocjować ze Slimem. Slim jest zdecydowany zabić Juliana.
-> Kula przeznaczona dla Slima trafia Juliana w kark nad obojczykiem. Jeśli Noys spojrzy z przodu, będzie tam trochę więcej krwi niż na plecach. Julian jest przytomny. Pamiętajcie jednak, że już ma jedną ranę postrzałową ramienia. Cały rękaw jest zakrwawiony. Nie róbcie więc z niego niezniszczalnego. Poza tym ma związane ręce na plecach.
-> Peter odpycha Slima wytrąca mu karabin. Tłuką się ostro. To jest walka na śmierć i życie. Slim ma jeszcze pistolet i nóż. Peter pistolet.
-> Gdzieś w pobliżu są dwaj pozostali marines. Flash i Kurt.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 25-05-2009 o 08:26.
Lilith jest offline  
Stary 24-05-2009, 18:55   #240
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Ogniwo

*

Kilka Thagorckich lat wcześniej...


Para młodych wampirów siedziała na skarpie. Oddaleni od swego stada o kilka dni drogi spędzali upojne chwile w swoim towarzystwie. Ich opiekun zgodził się na to, żeby oddalili się na kilka dni. Wschód słońca jaki przyszło im oglądać razem należał do najpiękniejszych w ich martwym życiu. Łagodny wiatr rozwiewał kruczoczarne włosy kobiety. Ona nie mogła się oprzeć pokusie, siedząc na nagich kolanach swego ukochanego muskała wargami jego tors. Znak Idvy na torsie mężczyzny mienił się w świetle wschodzącego słońca tysiącem barw. Idva była wtedy szczęśliwa jak również jej dzieci.

Mężczyzna gładził po głowie swą ukochaną, kochał zapach jej włosów. Tak intensywny gdy była blisko niego, iż nie mógł opamiętać się. Od dawna już myślał o tym, by być blisko niej, by dać upust swym pragnieniom, by ją posiąść.

- Może zostaniemy tutaj jeszcze jeden dzień ? Lorence nie będzie miał nic przeciwko.

Kobieta rozmarzonymi oczami wpatrywała się w twarz swego ukochanego.

- Zostało nam jeszcze kilka godzin samotności a ty już myślisz o nim ?
- Zazdrosny ? Jak zwykle, ile razy mam ci powtarzać, że dla mnie ważny jesteś tylko ty.
- Mijo. W nieskończoność.
Mężczyzna uśmiechnął się lubieżnie wpatrując się w oczy swej kobiety. Przycisnął ją bliżej siebie i obdarowywał milionem pocałunków, spragniony jej ciała zlizywał z niej każdą najdrobniejszą krople morskiej bryzy. Dziewczyna zachichotała. Chwyciła jego głowę i przyłożyła do swych piersi by kochanek mógł być jeszcze bliżej niej. Powoli nabierała coraz większej ochoty na zbliżenie, sięgnęła po jego męskość i wsunęła je wgłąb siebie. Chwile później między dwojgiem tych istot zapłonął taki żar namiętności, iż nie liczyło się nic. Nawet Idva.

*

Mija z żalem w sercu nasłuchiwała rozmowy między Juliette a Michałem. Doskonale pamiętała stan w jakim teraz znajdowali się ci ludzie. Zamknęła oczy tęskno wspominając jego twarz. Gdyby mogła cofnąć czas, nie poszła by wtedy z nim na skarpę. Może wszystko potoczyłoby się inaczej ?

Jednak czasu nie można cofnąć a co się stało, się nie odstanie.

- Meduza ? Myślałam, że załatwiliście ze sobą wszystkie nazwijmy to kwestie. Co ty żeś jej zrobił Lorence ?
- Nie czas i nie miejsce na wspomnienia... Mija...

Pewnie gdyby nie znała pewnych łączących jej opiekuna z meduzą faktów, nie pytała by dalej. Jednak biorąc pod uwagę jej własne wspomnienia. Postanowił nie ustępować.

- Marvelin !

Kobieta krzyknęła z całych sił.

- Kochana ty moja, przyszłam z Lorencem ! Gdzie jesteś skarbie !

- Mija zabraniam ci ! - Powiedział obruszony Lorence.

Usłyszeli to wszyscy, głuchy dźwięk wystrzelonego pocisku z pistoletu. Zapadła niezręczna cisza.

Jaskinia

Dominique podbiegła do Tyburcjusza i przy pomocy rzeczy znalezionych w torbie Reynolda zaczęła opatrywać ranę Towarzysza Miji. Nie było z nim dobrze. Jasno czerwona krew, pulsując sączyła się z rany w piersi mężczyzny. Szybko znalazła uszkodzoną tętniczkę, lecz zatamowanie krwotoku nie było łatwe. Na szczęście w plecaku chyba tylko cudem znalazł się zacisk. Trzymając w zębach małą latareczkę, palcami zacisnęła tryskające krwią w rytm uderzeń serca naczynko i założyła klamrę. Założenie opatrunku i ułożenie mężczyzny w odpowiedniej pozycji trwało już tylko chwilę.

- Nie jest z tobą najlepiej Pizzaro. Sama nic więcej nie zrobię. A wątpię, żeby w okolicy był jakiś doktor.

Dominique miała rację, jeśli Tyburcjusz nie uzyska fachowej pomocy nie uda mu się przeżyć. Co mogła zrobić ? Nie zostało w torbie Reynolda już zbyt wiele pomocnych rzeczy, wykorzystali większość bandaży. Pozostały tylko trzy dziwne buteleczki, których nie potrafiła zidentyfikować.

Buszowanie w umyśle żywej istoty nie należy do zjawisk łatwych. Mike niestety nie uzyskał dostępu do umysłu mężczyzny atakującego mityczną istotę. Połączenie między Minotaurem a Franko zanikło, najwidoczniej przez utratę przytomności.

Jedna z buteleczek znajdujących się w torbie przeturlała się po kamieniu i stuknęła w but Mike. Mężczyzna podniósł ją i ze zdziwieniem zauważył, iż potrafi odczytać słowo znajdujące się na niej.

* TD, Vivi zdecydujcie co robicie. Dobry czas na przegadanie sytuacji.
* JW jeśli ktokolwiek ci nie pomoże, bądź też sam nic nie wykombinujesz, pożegnamy Tyburcjusza
* Mike odczytuje słowo: Odnowi
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172