Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-06-2009, 16:07   #251
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian wlókł się w stronę jaskini.

Rany na jego ciele nie pozwalały mu poruszać się zbyt szybko. Obojczyk i ramię chłopaka pulsowały bólem, przypominając mu o okrucieństwach, których doznał. Choć okrągłe otwory w jego ciele nie krwawiły już, to i tak stracił zbyt dużo krwi.

Krok za krokiem, powoli, szedł w stronę wejścia do groty.

Nie potrafił wytłumaczyć, czemu to robi. Nawet, jeśli diabeł żył, kiedy opuszczali jaskinię, to nie znaczyło to, że przetrwa do chwili, w której Julian będzie przy nim. Był tak ranny, że sam chłopak miał wątpliwości, czy uda mu siego ocalić. Było już też stanowczo zbyt późno na pomoc Dorocie. Rany na jej psychice mogły już nigdy się nie zasklepić.

Możliwe, że tracił tylko cenny czas, że nie był w stanie niczego zrobić. Możliwe, że z bronią w ręku powinien zostać przy Jonathanie, by wesprzeć go i Petera w walce. Możliwe, że dokonał złego wyboru, chcąc ratować dwójkę osób, których los wydawał się już przesądzony. Nie mógł ich jednak zostawić, jeśli istniał choć cień nadziei na to, że ich ocali.

Przy jaskini zauważył coś, co zwróciło jego uwagę. Oparty o kamienną ścianę, nieprzytomny Dooge wzbudził w nim prawdziwa lawinę uczuć.

Był marines, jednym z tego cholernego oddziału! To oni zgwałcili Dorotę, to oni zrobili z Diabła strzępy, to oni doprowadzili do tego całego chaosu w Thagorcie! W blondynie na nowo rozpalił się płomień nienawiści. Powoli, z wyrazem determinacji na twarzy podszedł do nieprzytomnego i przyłożył mu lufę pistoletu do skroni.

Mógł go zabić jednym pociągnięciem spustu. Wystarczył gest, by go zniszczyć, jedna myśl, silne postanowienie, by w mieście było o jednego wroga mniej. Julian mógł wymierzyć mu okrutną karę za czyny, których dopuścił się wraz ze swoimi kolegami. Wystarczyło, by jego palec wykonał jeden drobny ruch…

Ręka chłopaka zadrżała, gdy broń odsunęła się od czoła mężczyzny.

Julian nie był Bogiem, nie miał żadnego prawa decydować o życiu lub śmierci innych ludzi. Sam był zaledwie człowiekiem, małym, zagubionym człowiekiem. To życie nie należało do niego, nie w jego gestii leżało rozporządzanie nim. Uważał, ba, był przekonany, że Dooge zasłużył na śmierć. Ale gdyby on mu ją wymierzył, stałby się mordercą, gorszym nawet on morderców z oddziału Slima. Oni zapewne nigdy nie mieli żadnych szlachetnych ideałów, które kierowałyby ich przez życie. Julian je miał, i zabijając żołnierza, straciłby je. Zabiłby nie tylko jego, ale i siebie, swoją najlepszą, najbardziej ludzką stronę. Zabrał nieprzytomnemu cały ekwipunek i użył kajdanek, by związać mu ręce.

Wszedł do jaskini, mając nadzieję, że gdy będzie z niej wychodził, zbłąkany piorun spali marines na popiół.

Tunele były ciemne i ciche, znacznie ciemniejsze i cichsze niż je zapamiętał. Wnętrza nie rozświetlały żadne kule, a naścienne malowidła sprawiały, że serce stawało w gardle. Chłopak szedł przy kamiennej, zimnej ścianie, przesuwając się powoli.

W końcu, trafił do miejsca, które nie tak dawno opuścił. Na środku komnaty leżał straszliwie poszarpany diabeł, a naga Dorotka klęczała nad nim, płacząc i wzywając swego pana.

- Dorotka?- spytał czule Julian, powoli wchodząc do pomieszczenia.

Dziewczyna skupiła się w sobie, słysząc głos Juliana. Jej przestraszona twarz i rozszerzone źrenice mówiły same za siebie- zniszczenia w jej psychice były straszniejsze, niż Matczyński mógłby przypuszczać.

- Dorotka? To ja, Julian. Pamiętasz?- spytał czule, podchodząc do niej i delikatnie przytulając. Blondynka, bardziej przypominając przestraszone, zranione zwierzę niż człowieka, płakała, próbując się wyrwać Julianowi. Z jej punktu widzenia był mężczyzną, kolejnym mężczyzną. Kimś, kto mógł podejść, posiąść ją, znowu uczynić krzywdę. Sam wygląd Juliana przypominał jej o doznanych okropieństwach.

Chłopak widząc to, zrobił jedyną rozsądna rzecz- przytulił Dorotę mocno i pewnie, okrywając przy okazji kocem, leżącym nieopodal. Dopiero po dłuższej chwili biedaczka uspokoiła się na tyle, by przestać mu się wyrywać i rozpoznać w nim przyjaciela.

- Eeeh…-jęknął żałośnie diabeł, przypominając o swoim istnieniu.

Julian powoli pochylił się nad nim, nie wierząc własnym uszom. Był pewny, ze diabeł zginął, że kule, które przebiły jego ciało, zadały mu śmiertelne rany. Uważał, że tylko zdawało mu się, iż mrugał oczami. Pragnął tego tak bardzo, że wmówił to sobie. Nikt przecież nie mógł przeżyć tak poważnych ran. Żaden człowiek by tego nie uczynił.

Na szczęście, diabeł nie zaliczał się do ludzkiej rasy.

Chłopak nie tracił czasu,. Przyłożył swe ręce do ciała rannego i skupił Boską moc. Wkrótce diabeł zalśnił złotym światłem, gdy lecząca energia wstępowała w niego. Julian z nadzieją patrzył na jego rany, które…

… które nie zostały zasklepione?!

Julian patrzył zszokowany na zjawisko, z którym miał do czynienia. Użył daru, to pewne. Widział poświatę, czuł, jak moc przepływa przez jego ciało. Powinien uleczyć każdego, nawet tak poważnie rannego. Tymczasem, rany nie pomniejszyły się ani o milimetr!

- Czemu? Czemu?- spytał Julian sam siebie, nie rozumiejąc, jakim prawem Diabeł nie został uleczony.

Dorota z nadzieją przyglądała się działaniom blondyna. Gdy zauważała, że są bezskuteczne, poprosiła go słabym głosem o nóż. Chłopak machinalnie spełnił jej prośbę, praktycznie ją ignorując. Zmarszczył brwi, dalej nie rozumiejąc zjawiska, z jakim miał do czynienia.

Towarzyszka włożyła nóż w rękę Juliana i przybliżyła ja do swej piersi.

- Julianie, musisz… musisz wyrwać mi bojące serce i… i dać je memu Panu. Tylko tak… tylko tak go ocalisz- stwierdziła załamującym się głosem.

Matczyński spojrzał na nią, mrugając. Minęła chwila, zanim zrozumiał, co powiedziała. Momentalnie, wszystkie freski, obrazy, legendy dotyczące azteckich bóstw i stan diabła połączyły się w jedną, płynną całość. Tak jak azteckie bóstwo, tak diabeł nie mógł regenerować własnej krwi. Potrzebował bijącego serca, by zmartwychwstać. Aby ocalić jego życie, trzeba było poświęcić inne. Życie za życie, krew za krew.

- Nie- przemówił Julian spokojnie ale stanowczo, po czym kazał Dorotce zaczekać przy Diable. Sam odbezpieczył pistolet i ruszył w stronę powierzchni, gdzie powinien czekać związany, nieprzytomny żołnierz.

~*~

Za zewnątrz mgła rozwiewała się powoli. Julian wychylił głowę, stojąc w wejściu do jaskini i obserwując. Widział, jak jeden z żołnierzy uderza Noysa swą bronią w tył głowy. Kiedy indziej może rzuciłby się z pistoletem na agresora, ale nie teraz. Miał misje do wykonania i musiał ją wypełnić. Wypatrzył Dooga, leżącego tam, gdzie go zastał. Nie było to daleko, ale jednak wystarczająco, by szansa wykrycia blondyna przez marines była realna.

Przełknął głośno ślinę, dokonując wyboru. Wyciągnął pistolet, trzymając go przed sobą w jednej ręce i skulony, podszedł do żołnierza. Obserwował poczynania jego przyjaciół, mając ich cały czas na muszce.

Byli blisko, zbyt blisko. Zaniepokojony, wyciągnął drugą dłoń i próbował użyć swego daru. Miał zamiar stworzyć hologram jakiegoś dużego, silnego wojownika, który odciągnąłby uwagę reszty marines. Pierwszym, co przyszło mu do głowy, był Horacy i jego wielki miecz, którym odciął głowę Hydrze. Umięśniony, uzbrojony wampir stanowiłby dobrą przynętę.

Niestety, dar nie zadziałał. Klnący w duchu Julian chwycił nieprzytomnego ręką, która przed chwilą miała stworzyć iluzję, i ruszył z powrotem. Jakimś cudem nikt go nie zauważył.

~*~

Stał nad półnagim marines. Kajdanki skutecznie trzymały jego ręce, ale było to zbędne. Dooge dalej był nieprzytomny. Julian trzymał ostrze noża na jego torsie, dokładnie pomiędzy piersiami. Wiedział, że powinien wykonać płynne, głębokie cięcie przechodzące przez mostek. Wiedział, ze potem musi wyrwać szybko serce i podać je diabłowi. Wiedział, że inaczej zginie.

Czy jednak miał prawo to robić? Czy po to oszczędził życie tego człowieka, by teraz mu je odebrać w tak okrutny, krwawy sposób? Czy miał jakiekolwiek prawo wartościować życie? Możliwe, że Dooge był gorszym człowiekiem niż diablę, możliwe, że zgwałciłby Dorotę, możliwe, że był najgorszy w tym oddziale, jeszcze gorszy niż Slim. Ale życie ludzkie było życiem ludzkim. Żaden człowiek nie miał prawa go odbierać, bo żaden człowiek nie miał też mocy, by je zwrócić.

Chłopak spojrzał żałośnie na diabła i jego krwawiące rany. Z każdą chwilą uchodziło z niego życie, z każdą chwilą był słabszy. Julian czule odgarnął kosmyk włosów z jego rozgrzanego czoła, by widzieć lepiej jego twarz. Szlachetna twarz umęczona bólem, twarz istoty, która doświadczyła zła, nie zasługując na nie. Twarz, która była najbardziej dobrotliwą, jaką Julian kiedykolwiek widział.

Podjął decyzję. Musiał chwycić nóż w obie dłonie, by nie drżał. Przystawił ostrze wysoko i wziął kilka oddechów. Zebrał siły, i pociągnął w dół, wbijając je w ciało marines.

Trysnęła krew, ale to już się nie liczyło. Błękitne oczy chłopaka dostrzegły szeroką ranę w torsie mężczyzny, a jego ręce puściły nóż i zagłębiły siew ranę. Poczuł na swych rękach ciepłą, gęstą krew, gdy wyrywał wciąż bijące serce. Jednym płynnym ruchem przeniósł je nad diabła i ścisnął mocno, wyciskając resztki krwi i życia z organu.


W oczach diablęcia zapłonął ogień, gdy jego rany zostały uleczone przez krwistą poświatę. Wstał, z gniewnym wyrazem twarzy, kierując się w stronę wyjścia z jaskini. Julian pobiegł za nim, z dwójką pistoletów w dłoniach.

Gdy mijali Dorotę, kazał jej schować się w najgłębszej z jaskiń. Nie chciał, żeby słyszała to, co miało się rozegrać na powierzchni…

Julian porywa jednego z marines (jeden jest nieprzytomny) i wyrywa mu bijące serce, przez co leczy diabła. Teraz kierują się ku powierzchni
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 05-06-2009 o 13:47.
Kaworu jest offline  
Stary 02-06-2009, 18:43   #252
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
-Witamy ciebie Mike’u Sheff

Słowa powitania rozbrzmiały w Sali wypełnionej kryształowymi lustrami, ale ich źródło wydawało się nie mieć końca. Tak jakby głos dochodził z każdego miejsca tej Sali, nacierając na niego z uporem, ale i pewnego rodzaju delikatnością. Nie pozwalały mu ich ignorować, ale robiły to w sposób uprzejmy i przyjemny. Na razie…

- Wyczuwamy w tobie niepokój, nie musisz się nas obawiać. Pragniemy zaspokoić tylko naszą ciekawość. Pragnęlibyśmy wyjaśnić kilka niezrozumiałych dla nas kwestii. Pozwolisz, iż zadamy Tobie kilka pytań ?

Sheff ważył przez moment słowa wypowiadane przez lustra ( które zdążył już w międzyczasie zaakceptować jako całkiem normalne, biorąc pod uwagę kryteria Thagortu), a jego początkowe zaskoczenie zastąpiła nieposkromiona ciekawość, która domagała się o zaspokojenie jej poprzez nowe informacje. Mike zastanawiał się, czy może posunąć się na tyle, by samemu zażądać odpowiedzi, ale jeżeli to coś było na tyle miłe, by pytać się o pozwolenie, postanowił zaryzykować.

-Pragniecie wyjaśnić kilka niezrozumiałych kwestii, tak? – powtórzył po nich, rozważając jak dobrać słowa, by grzecznie oznajmić im swoje zamiary, za chwilę więc ciągnął dalej – Dobrze, dobrze, ale pozwólcie, bym w zamian za nie i ja zadał wam pytania, bym sam mógł wyjaśnić kilka kwestii niezrozumiałych dla mnie. Umowa stoi?

- Oczywiście, choć musimy się spieszyć. Możesz zacząć synu Adama ? Postaramy się odpowiedzieć nawet na najdziwniejsze pytania. Co cię najbardziej interesuje ?

-Kim jesteście?

- Przyjaciółmi, którym nie podoba się to co dzieje się teraz z twoimi znajomymi ? przyjaciółmi ? Nie dażysz ich sympatią, ale na pewno nie chciałbyś aby cierpieli. Nie jesteś przecież okrutnym człowiekiem.

-Zagadki, zagadki, wciąż zagadki... Poszukuje odpowiedzi, nie zagadek. Moje odpowiedzi mogą być równie zagadkowe co wasze, więc proszę, powiedzcie mi jaśniej. Kim lub czym jesteście, czym jest Thagort i wrogowie, którzy go zaatakowali?

- Nie interesuje cię ich los ?

Lustro przed Mike'iem pokazało sceny gwałtu na Julianie. Chwilę później postrzelenie Aleksandry. A jeszcze później brutalne przesłuchiwanie mężczyzn.

- Nie istnieją zagadki w tym miejscu, są tylko fakty. My chcemy pomóc, nic więcej.

Przed Mike'iem jedno z lustrzanych odbić zmieniło swój wizerunek na młodego chłopca.

- Są ludzie chcący zniszczyć to miejsce, które zwiesz Thagortem. Uważają je za niebezpieczne, nie cofną się przed niczym dopóki nie zniszczą go. My chcemy pomóc zachować równowagę.

Obrazy gwałtu napawały Mike'a obrzydzeniem i lekką dozą współczucia. On już dowiedział się co to znaczy cierpieć. Skrzywił się na ten widok, jednak bardziej z powodu bojaźni przed takim czynem na nim, niż ze współczucia. Mike współczuł mu, ale bardziej obawiał się o własną skórę. Był egoistą. Potem ujrzał postrzelenie Aleksndry i brutalne przesłuchanie. Mike zachował ciszę, wpatrując się niemo w obrazy mu przedstawiane, by po chwili usłyszeć słowa luster. Potem wizerunek młodego chłopca i kolejne słowa. Patrzył na niego ni to ze zdziwieniem, ni to z powagą. Przekonali go co do tego, iż nie ma sensu pytać się ich o ich tożsamość.

-Czym więc jest Thagort, czym jest Idva i Isthav strzegący tego miejsca. Czy wy jesteście nimi?

- Odpowiemy tylko raz, nie lubimy marnować słów. Oni są nami, ale my nie jesteśmy nimi. Thagort to ich dom, ich Azyl. Oni chcą tylko żyć. - Dziecko uśmiechnęło się na dźwięk ostatniego wypowiadanego słowa. - Zanim zadasz kolejne pytanie zastanów się, jak już powiedzieliśmy, nie lubimy się powtarzać.

-Kim więc jest wróg? Czemu widzi w Thagrocie zagrożenie? Jak możemy zwyciężyć ich?

- Ludźmi. W was jest tylko strach, nawet przed tym co potraficie. Nie dostrzegacie potencjału drzemiącego w waszych darach, widzicie w nich tylko bezmierny strach. Oczywiście nie wszyscy. Od początku waszej bytności w tym miejscu staramy wam się pomóc. Oddałeś niedawno część nas Tyburcjuszowi, chociaż zawartość tej buteleczki przeznaczona była dla innej osoby. Sami ich nie pokonacie, nie macie szans. Możecie tylko uciekać. Czemu użyłeś naszej krwi ? Czemu oddałeś ją niegodnemu plugawmu człowiekowi, który w głębi duszy pragnie tylko władzy i cierpienia ?

-Wasza krew? Podałem mu ją, bo był umierający, bo potrzebował mojej pomocy - skłamał gładko - A komu innemu miałem ją podać? Komu była przeznaczona? Minotaurowi, który chciał nas pozabijać?

Dziewczynka przybrała srogą minę.
- Czemu kłamiesz ? Czemu boisz się powiedzieć prawdę ?

Mike spojrzał na odbicie dziewczynki, które spoglądało na niego srogo. Przez chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu, ale zaraz powiedział:

-Po prostu używam zagadek, tyle że innych niż wasze. A czemu wy unikacie odpowiedzi, które mają tu decydujące znaczenie? - spytał, by zaraz podnieść ton i wypowiedzieć na głos kolejne słowa - Czemu udajecie, że chcecie odpowiedzieć na moje pytania, gdy te, nadal pozostają bez sensownych odpowiedzi?

- My odpowiadamy, to ty nie słuchasz.

Mike miał ochotę walnąć i rozwalić coś. Jego humor znacznie szybciej potrafił się zmienić, gdy zaczynał odczuwać chęć wciągnięcia czegoś. Sala nie ułatwiała mu niczego.

-A więc komu była przeznaczona wasza krew i co miała mu dać? - silił się na spokojny ton.

- Trzeba było uważnie czytać zawarty na buteleczce tekst, nie zadawałbyś teraz nieistotnych pytań Mike'u Sheffie.

-Czas naglił, w popłochu robiłem rzeczy szybko, nie zastanawiając się nad nimi. Przeczytałem napis "Odnowi" i pomyślałem ze to nie może być przypadek. Powtórzę wiec pytanie: dla kogo i po co miała być ta krew? Co zrobić, by odratować Thagort?
Mike nie chciał uciekać z Thagrotu. Tu po raz pierwszy czuł ze żyje. Czuł, że ma cel.

- Czas naglił? A może to omamy wywołane głupim ludzkim głodem narkotykowym? Nie kłam przed nami! Odkąd przybyłeś do Thagortu uznajesz to miejsce za idealne by ukryć się przed swą marną egzystencją w świecie realnym! Boisz się rzeczywistości, boisz się kształtować swój los! Wierzysz w przeznaczenie?! Nie istnieje ono dla wszystkich a szczególnie dla ciebie, takim jaki jesteś teraz!

W umyśle Mike'a odbijało się echem kilka słów, jak przeznaczenie, czy rzeczywistość. Prawda była taka, że sala miała rację, lecz po części. Thagort rzeczywiście stanowił wybawienie od monotonii rzeczywistości, od jej nudy, beznamiętności. Wszystko nabierało sensu. Ale nie to uderzyło Mike'a. To nie oszczerstwa Sali, czy też stwierdzenie, że nie ma on przeznaczenia. To dobór słów, który użyła sala był teraz najważniejszy. Stanowił szczegół, który mógł się jej wyrwać, a był najcenniejszym faktem, który oznajmiła. Mianowicie, mówiąc o ziemi, użyła słów "świat realny", tak jakby Thagort nie był realny, jakby był tylko marzeniem, lub ułudą. Mike zbity z poprzedniego z tropu otworzył niemo usta. Nie mógł nic wypowiedzieć przez ułamek sekundy, by zaraz powiedzieć:

-A więc Thagort nie jest realny? Jest wymyślony? Wszystko to co się tu stało, nie jest realne? Przecież ja dokładnie czułem ból, wszystko było realne. To nie mógł być sen. Chyba, że... To czyjś dar...

Lustrzane odbicie chłopca uśmiechnęło się lekko. Nie odzywało się, nie czuło takiej potrzeby.

Przez chwilę przemknął mu przez myśl, że to wszystko to halucynacje, które spowodował narkotyk, wtedy gdy zażył go gdy wrócił do domu. Ale pomysł ten nie miał sensu, więc szybko usunął się w cień. On był zbyt świadomy wszystkiego, co go otacza. Nie mógł być to sen, czy halucynacje. Pomysł, iż kogoś dar spowodował to wszystko wydawał się nierealny, ale jako jedyny miał w sobie przyzwoitą ilość sensu.
-Musze wiedzieć, co tu jest grane. Błądzę po omacku, a nie jestem nawet bliski prawdy. Jak mam być po czyjejś stronie, gdy nie wiem, która co reprezentuje? Dajcie mi jakiś punkt zaczepienia!

- Masz ludzi, z którymi jesteś uwięziony w Thagorcie. To razem stanowicie część, która może coś zmienić. Istotnym pytaniem jest nie to, po której stronie powinieneś stanąć a to czy chcesz pomóc tym, którzy są w tak samo beznadziejnej sytuacji jak twoja?

Mike zmienił przez tą krótką chwile, w której dowiedział się o nierealności Thagortu, zdanie, i nie miał zamiaru już pozostawać w Thagorcie. Świadomość, iż jest nierealny zepsuła mu całą wizje pobytu tutaj.

- Wybór masz zawsze, nie zapytałeś wszak, czy możemy ci pomóc się z tąd wydostać.

Mały chłopiec przemienił się w czarta, wyrosły mu błoniaste skrzydła, muskularny tors i wielkie szpony.

- Z nami zawsze możesz dojść do porozumienia.

Skrzywił się, na widok czarta, ale zaraz odrzekł:

-Trafiłem do tego miejsca, przeżyłem tu niejedno, choć i tak nie byłem tu długo. Wreszcie zyskałem cel, który pozwolił mi zniszczyć rutynę i cieszyć się życiem, choć można powiedzieć, że dziwny to sposób na radość z życia. Ale odczuwam taką i nie mam zamiaru póki co z tego rezygnować. Więc nie, nie wybiorę waszej propozycji, a spróbuję pomóc innym z mojej grupy. Pytanie tylko, czy wy mi w tym pomożecie?

- Zaskakująca odpowiedź.

Odbicie lustrzane znów zajął mały niewinny chłopiec.

- Tak jak powiedzieliśmy, nie podoba nam się to co dzieje się z członkami twojej grupy. Zwiększymy twój dar by
mieć pewność, iż zdołasz im pomóc. Zamknij oczy i wejdź w nasze lustro. Zaraz znajdziesz się koło przyjaciół.

Z początku zawahał się, ale myśl, że znalazł się ich królestwie, nie pozostawiała mu wyboru. Zamknął oczy i przekroczył taflę lustra. Granica między spokojem, a chaosem.
 
Rewan jest offline  
Stary 06-06-2009, 00:11   #253
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Świadomość powoli powracała na swoje miejsce, popychana przez ból głowy, który właśnie rozsadzał Jonathanowi czaszkę. Czuł, jakby kilkutonowy słoń stanął mu wprost na niej i poskakał chwilę.

Nagłe dźwięki, na które nie był przygotowany, otrzeźwiły go. Zmusił się, by otworzyć oczy. Gdy zobaczył mężczyznę, jednego z mariness, szaprnął się szybko w odruchu obronnym. Nic z tego jednak nie wyszło, miał związane ręce.


Szlag. Musiał mi mocno i szybko przyłożyć... Prawie nie zauważyłem ciosu..


Usłyszał głos Reya. Nie poprawiło mu to humoru, ani samopoczucia. Zawiedli na całej lini.


- Heh... Witam wszystkich. Poczekajcie.. Co chcecie wiedzieć? Porozmawiajmy..


Jeden z żołenierzy, jak widział Jonathan, podszedł do Reya i zaczął oglądać jego ramię. Noys zauważył, że jego kolega bardzoc cierpi, najwyraźniej odniósł ciężką ranę. Marinnes rozerwał ubranie Burka i odskoczył, niczym popażony.


- Kłamiecie! Nie jesteście tu przypadkiem. Co znaczą te tatuaże?


Podszedł po chwili, jakby z wachaniem i zerwał do reszty strzępy odzieży. Rey starał się rozmawiać. Cicha nadzieja, zawitała w umyśle Jonathana.


Może ma jakiś plan..?


- Czemu tu jesteście? Uough.. Zastanów się.. Uśpiono nas i przeniesiono tutaj, co za trudność dodać tatuaż?


Żołnierz miał najwyraźniej inne zdanie. Krzyknął, do swojego kolegii.


- Flash! Sprawdź tamtego.


Najemnik schował pistolet do kabury wyszarpując zamiast tego zza pasa, wielki nóż o ząbkowanym ostrzu. Jonathan dostrzegał w oczach tego człowieka szaleństwo, całkowity brak zachamować. Obawiał się tego człowieka, jego dzikości. Tamten rozpruł ubranie Noysa, przez sam środek.


- Róża! Biała róża. Co znaczą te tatuaże?


Mocno chwycił klęczącego Johnnego za włosy odginając mu głowę w tył i wciskając ostrze noża w napiętą skórę na szyi. Wystarczył jeden ruch, jedno drgnięcie ręki... Kurt tymczasem dalej opatrywał, jak rozumiał Jonathan, Reya. Zagadnął po chwili.


- Flash, pamiętasz czy tamci też mieli coś wytatuowane?

- Chłopak na pewno. Dokładnie to samo. I to czerwone bydle też. Dziewczyna była czysta. Myślisz, że to ma jakiś związek ze szczeniakami?

Chłopak? Co takiego zrobił Julianowi?


Rozmyślania Jonathana, przerwał nagły krzyk matematyka. Najwyraźniej nie wytrzymał on napięcia i puściły mu nerwy.


-Z kim!? O co tu do cholery chodzi? Kim wy jesteście!?


Noysowi udzieliło się zdenerwowanie, a ból, spowodowany ciągnięciem za włosy tylko wszystko spotęgował.


- Puść mnie, kurwa!

- Macie dary. Widziałem co zrobiliście z chłopakami. Ta mgła to też wasza zasługa. Musicie mieć z nimi coś wspólnego. Gdzie są dzieciaki?


Flash mocniej wcisnął nóż znacząc szyję Noysa krwawą stróżką. On sam był zdziwiony swoim spokojem, mimo, iż zdawał sobie doskonale z sytuacji.

Zaraz nastąpi koniec..

Nagle Rey odezwał się ponownie. Mógł to spowodować widok krwii, na szyi Jonathana.


- Poczekaj! Kogo chcesz znaleźć? Nic nas nie łączy z tym miejscem. Udowodnię to, pomogę Ci, jeśli dacie nam spokój. W kieszeni mam zegarek, wyciągnij go!


Jeden z żołenierzy podszedł do Reya i wyciągnął dziwne urządzenie. Johnny pamiętał je, z wędrówki przez las, jeszcze z Aleksandrą. Z tego, co wtedy zrozumiał, wskazywało ono rózne rzeczy na małej mapie, ale tylko Reynlod potrafił odczytać znaki. Po chwili oględzin magicznego przedmiotu, marinnes odezwał się.


- Ewa i Adam. To oni stworzyli to cholerstwo. Nie mów, że nie wiesz, o co chodzi. Gdzie się schowały te gadziny? Znajdziemy je nawet gdybyśmy mieli cały ten pi... fyrtel puścić z dymem!


Dla Jonathana to było za wiele. Czy oni w ogole używają mózgu? Czy w ogóle ich słuchają?!


- Czy wy w ogóle nas słuchacie, czy prowadzicie, kurwa, monolog, a nasze odpowiedzi nie mają znaczenia?! Trafiliśmy tutaj z ZIEMII. Ja poszedłem spać, i nagle obudziłem się ni z tego, ni z owego w jakimś posranym miejscu, całym z wody! Tatuaż był po prostu na mnie! Dary? Potrafię to robić od dziecka, ale ledwo co nad tym panuje. Z kim mamy mieć coś kurwa wspólnego?! Jakie dzieciaki?! Dajcie Nam się w końcu wypowiedzieć! Nie chcemy zginąć. Nikt nie chce. Chcemy wrócić do domu, na Ziemię!


Uderzenie, które nastąpiło chwile później, było jedyną odpowiedzią jaką otrzymał Jonathan. Flash postanowił najwyraźniej przykładnie go ukarać... Za co? Tego Jonathan nie wiedział... Może nie powiniene go uważać za człowieka? Może był bestią, zwierzęciem w ludzkiej skórze? Kolejne ciosy tylko to potwierdzały. Noys starał się wyłączyć, być nieczułym na ból. Nie zdołał jednak powstrzymać paru jęków. Szczególnie dotkliwe były uderzenia w pobliżu ramienia, gdzie była ciągle rana, po zabiegu Oli. Strumień ciosów trwał nieprzerwanie, Jonathan nigdy nie czuł się bardziej słaby.





Resztki życia powoli ulatywały z jego ciała, wysączały się z każdą kroplą krwi, z każdym nowym siniakiem i stłuczeniem. W momencie, gdy postanowił już poddać się, nie mając wiecej sił na walkę z nieuniknionym, Flash przestał go bić. Musiał znać się na rzeczy, widział, że Jonathan wręcz kona. Na skraju świadomosci, omdlenia, a może nawet śmierci, świadomość jego zarejestrowała ostatnią torturę, nim z krzykiem zapadł w otchłań, z której być może już nie miał wrócić.

Swąd przypalanego ciała, gdy Flash postanowił zgasić papierosa na brzuchu Noysa.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 06-06-2009 o 00:40.
Howgh jest offline  
Stary 07-06-2009, 09:35   #254
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Reynold Burke nie był stworzony do walki. Owszem nie był jakimś tam wymuskanym maminsynkiem, lecz w starciu z wyszkolonymi do zabijania facetami niewiele miał do powiedzenia. Można było nawet spekulować, iż to, że przeżył spotkanie ze Svenem było efektem ingerencji samej Opatrzności lub innej siły wyższej. Teraz jednak owe spekulacje całkowicie straciły na znaczeniu. Możliwe, iż w przypadku nieszczęsnego matematyka miało znaleźć zastosowanie stare mądre, ludowe przysłowie wieszczące nieuchronność losów, streszczające się w kilku brzmiących prozaicznie słowach: „Co ma wisieć nie utonie”.

Powoli otworzył oczy. W głowie wciąż mu huczało jakby jakby przetaczał się po niej . Po błogiej nieświadomości obite ciało zaczynało powoli dawać o sobie znać, złamana ręka promieniowała bólem. Podczas szamotaniny matematyk był przekonany, iż przeżywa ostatnie chwile życia. Teraz budząc się, lecz nie mogąc się poruszyć nie do końca wiedział co się dzieje. Nagle ktoś podciągnął zwłoki szweda i oczom matematyka ukazała się wredna gęba kolejnego najemnika.

Flash nie zaatakował Reynolda, nie maił potrzeby. Matematyk, związany, był całkowicie nieszkodliwy. Szturchany zdołał wstać i powoli powłóczyć nogami na nowe jak myślał miejsce kaźni. Całą twarz miał opuchnięta od siniaków, w ustach natomiast posmak krwi. Część cieczy z ust przelała się do gardła powodując nieprzyjemne drapanie.
-Wody-wychrypiał cicho.

Nie doczekał się manierki. Zamiast tego szturchnięcie popchnęło go do przodu i omal nie wywróciło. Trudno utrzymać równowagę, gdy ręce są skrępowane z tyłu.

- Naprzód! Najpierw sobie pogadamy. Może zasłużysz sobie na łyk wody… a może nie – zza pleców matematyka zabrzmiał pełen kpiny głos. -To się jeszcze okaże, ale radziłbym ci zastanawiać się nad każdym słowem, które masz zamiar powiedzieć. Idź, nie odwracaj się. – warknął najemnik i pchnął więźnia końcem lufy między żebra.

W rzednącej mgle zamajaczyła jakaś postać.

- Kto? –dobiegł ich nerwowy szept i wtórujący mu szczęk zamka.
- Flash. Spokojnie Kurt, prowadzę gościa –zaśmiał się żołnierz.

Drugi z najemników, wstał znad ciała nieprzytomnego Slima i uważnie przyjrzał się twarzy więźnia. Jego źrenice zwęziły się, a usta wykrzywiły się w wyrazie wściekłości.

- To Ty draniu. Flash – zwrócił się do kumpla – uważaj na niego, to ten, co kazał nam do was strzelać. Dajmy mu od razu kulkę w łeb. Mamy jeszcze… tamtych.

Jeniec wyprostował się, spojrzał w oczy Kurta.
-Zrobiłbym to po raz kolejny – zachrypiał, na moment atak kaszlu odebrał mu głos.-Zabiłeś niewinną osobę. Kto dał wam prawo i jakim prawem mnie chcesz osądzać?

Tego było za wiele dla najemnika. Wkurzony podskoczył do matematyka. Ten szarpnął się w więzach desperacko starając się osłonić. Bez powodzenia jednak, sznur był mocny i solidnie okręcony wokół dłoni. Leżałby już ponownie pobity do nieprzytomności, gdyby nie Flash, który pochwycił kompana.

- Spokojnie Kurt. Jeszcze inaczej nam tu zaśpiewa - odwrócił się twarzą do kolegi. -Wie, że jeśli spróbuje wpłynąć na któregoś z nas, jego znajomi nie przeżyją nawet kilku minut. A teraz mów - zwrócił się do Reya. - Co tu robicie ty i reszta tej hałastry?

Jeniec zaczął intensywnie myśleć. Co może im powiedzieć, co powinien, a czego w żadnym wypadku nie wolno mu wyjawić. Gra toczyła się o ich życie, a od odpowiedzi wiele zależało.
-Chcę rozmawiać z waszym dowódcą.-próbował grać an zwłokę- Wiem, że macie takiego. Z nim będę rozmawiać, a z pewnością zechce posłuchać co mam do powiedzenia.

Flash zaśmiał się złośliwie. Na moment przed oczami matematyka rozbłysły ostatnie wspomnienia odkryte przez Aleksandrę. Jaskinia i niedobitki oddziału stojące pośród trupów swych kompanów.

- Jeśli nie będziesz grzecznie odpowiadał na pytania, to niedługo cię do niego odeślemy. Tylko nie wiem czy się dogadacie po tamtej stronie. Nie radziłbym ci podskakiwać, bo mogę ci nogi przetrącić. - Kopniak sprowadził więźnia na kolana. - Mów, kim jesteście!

Matematyk jęknął. Stracił równowagę i zwalił się na ziemię. Próbował wstać, gdy silne szarpnięcie podniosło go na kolana. Nie mógł dłużej zwlekać z odpowiedzią, a nie przyszło mu na myśl żadne wiarygodne kłamstwo, została tylko prawda. Czuł się słabo, kolejne uderzenia zwiastowały rychłe pożegnanie z tym światem.
Czy nie o to im chodziło? Głupie uczucie zagościło na moment w duszy matematyka.

-Jesteśmy zwykłymi ludźmi, uwikłanymi w tą dziwna wojnę. Jeńcami, ale poza tym nie różnimy się od was niczym. Wszyscy i tak padniemy tu, po kolei, każdy w swoim czasie, nawet wy, ze swą bronią nie zdołacie stąd odejść, nie inaczej niż....-nie dokończył, gdy krzyknął Flash.

- Łżesz gnojku! – tym razem najemnik z twarzą poczerwieniałą od gniewu chwycił Reya za koszulę na piersi. –Może padniemy, ale wcześniej wymieciemy ten burdel do czysta –wysyczał Burke’owi wprost w twarz. – A ty będziesz pierwszy, który posmakuje kulki. – ciemny wylot pistoletu Flasha przylgnął do skroni matematyka.

- Jeśli jesteście ludźmi, to jak się tu znaleźliście? – Kurt przykucnął przy klęczącym tak, że patrzyli sobie w oczy. – Odpowiedz.

Jeden ruch palca na spuście, wystarczyło drobne drżenie. Matematyk wciąż miał wyschnięte gardło, ale w innym wypadku przełknąłby ślinę ze strachem. Nie miał wyboru jak brnąć dalej w ich prawdziwą, choć zupełnie nieprawdopodobną historię. Koniec końców co mieli do stracenia.

-Zbudziliśmy się tutaj, ot tak po prostu. Nie mieliśmy z tym światem nic wspólnego, dopóki wy się nie wmieszaliście. Możesz mnie zabić, lecz jeśli byłbym jedyną szansa na wydostanie się z tego miejsca? Zaryzykujesz, potrafisz stąd uciec? My cały czas próbujemy -uśmiechnął się obłąkańczo.

- On kłamie!–wrzasnął Flasz. – Nie widzisz tego, że kłamie? – Jego pięść zaciśnięta na kolbie wylądowała na już i tak obitej szczęce matematyka. Kołnierz koszuli pozostał w garści wściekłego Flasha, podczas gdy Reynold runął na ziemię. Kość wypychająca dotychczas skórę na przedramieniu, przebiła się na zewnątrz.

- Ilu was jest?
– nie rezygnował Kurt. – Ilu jeszcze ludzi tu jest?

- Kilkoro -jęknął, spluwając krwią-O ile wszystkich już nie wymordowaliście. Chcieliśmy tylko porozmawiać, wy zaczęliście strzelać.

- Heh... Witam wszystkich-na moment wszyscy odwrócili się do ostatniego, dotąd niemego uczestnika całej sceny. Jonathan również był skrępowany. Tym razem nawet mgła nie mogła pomóc.

Kolejne uderzenie zaskoczyło matematyka, który skupił uwagę na przyjacielu. Nie przygotował się na cios. Niemal w tym samym momencie Flash wymierzył kopniaka w brzuch leżącego sprawiając, że mężczyzna przez dłuższą chwilę zwijał się na ziemi nie mogąc zaczerpnąć powietrza.

- Dosyć! – podniósł głos Kurt. – Chcę usłyszeć, co ten człowiek ma do powiedzenia. Daj mu spokój, zajmij się tamtym mądralą.

Flash spojrzał głodnym wzrokiem na Noysa, wyglądającego jeszcze na mocno otumanionego. Gdzieś z boku szarpał się z więzami i stękał przez zatkane kneblem usta Peter.

- Siedź cicho Monrou –warknął przewodząc koło niego Flash. – Na ciebie też przyjdzie kolej i módl się, żeby te palanty nie wkurwiły mnie jeszcze bardziej.

Flash odszedł, lecz Burke nie mógł odetchnąć z ulgą. Przecież poszedł pastwić się nad Johnnym. A gdy skończy znów wróci tutaj,mają przecież mnóstwo czasu.
Kurt natomiast przyklęknął przy matematyku Odwrócił go na plecy, tak, że tylko kątem oka mógł obserwować sytuację i razy jakie spadają na Noysa. Matematyk zawył z bólu, gdy Kurt usiłował wstawić wybitą kość ręki na swoje miejsce. Najemnik starał się opatrzyć ranę, może z litości, lub zwyczajnego praktycznego podejścia. Żywy jeniec ma wieksza wartosć. W miarę dokładnie starał się opatrywać rannego. Paradoksalnie więzy stały się pomocne. Nawet w bardziej przyjaznych okolicznościach naturalnym odruchem staje się zabranie reki, a mocna lina to uniemożliwiała.
Drobny detal sprawił, że jak w kalejdoskopie znów zmieniło się całkowicie podejście najemnika. Mały drobny tatuarz...

- Kłamiecie! Nie jesteście tu przypadkiem. -Kurt zerwał resztki koszuli z piersi Burke'a i wskazał na tatuaż. - Co znaczą te tatuaże?

- Czemu tu jesteście? Uough
-spróbował dopytać się najemnika. Żołnierz wydawał się rzeczowo myśleć. Jęknął mocniej, gdy odsłonięty został tatuaż -Zastanów się-spróbował odpowiedzieć spokojnie.- Uśpiono nas i przeniesiono tutaj, a także wyrysowano ten znak.

- Flash! –krzyknął do kolegi oglądającego sobie z bliska ubranego na czarno więźnia. –Sprawdź tamtego.

Najemnik schował pistolet do kabury wyszarpując zamiast tego zza pasa, wielki nóż o ząbkowanym ostrzu. Rozpruł ubranie zaczynając od kołnierza koszuli. Szarpnął rozdzierając ją razem z tshirt’em.

- Róża! Biała róża. – Mocno chwycił klęczącego za włosy odginając mu głowę w tył i wciskając ostrze w napiętą skórę na szyi. – Co znaczą te tatuaże?

- Flash, pamiętasz czy tamci też mieli coś wytatuowane? – zagadnął majstrując dalej przy ręce Reynolda. Praktyczność przeważała nad gniewem.
- Chłopak na pewno. Dokładnie to samo. I to czerwone bydle też. Dziewczyna była czysta. Myślisz, że to ma jakiś związek ze szczeniakami?

Szczeniakami? Reynold czuł się zagubiony, błądzący w labiryncie, co rusz natrafiając na ślepa uliczkę.
-Z kim!? O co tu do cholery chodzi? -Matematyk nie wytrzymał napięcia, krzyknął -Kim wy jesteście!?
- Puść mnie, kurwa! -dobiegły go krzyki Jonathana. Flash był mniej subtelny, niż Kurt. Mocniej wcisnął nóż znacząc szyję Noysa krwawą stróżką.

-Poczekaj! -krzyknął na widok krwi spływającej z szyi Jonnego- Kogo chcesz znaleźć? Nic nas nie łączy z tym miejscem. Udowodnię to, pomogę Ci, jeśli dacie nam spokój. W kieszeni mam zegarek, wyciągnij go -polecił.

Tylko Kurt zdołał trzeźwo ocenić sytuację. Nie powiedział niczego, ale musiał rozważać słowa matematyka. Wypowiedziane w takiej chwili, może wreszcie stanowiły dla najemnika choć namiastkę prawdy, którą starali się wydobyć. Flash natomiast oddał się swym żądzom. Krzykom, bólu i wściekłości.
 
Glyph jest offline  
Stary 07-06-2009, 15:46   #255
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Dominique z ogromna ulga, z jakiej zdała sobie sprawę dopiero teraz przytuliła się do Mike’a.
Nie dlatego że nie widziała zwłok. Mike pewnie nie zdawał sobie sprawy, że ona w ciągu kilku dni swego życia miała kontakt z większą ilością zwłok niż on w całym swoim życiu.
Czuć było nikłą, metaliczną woń krwi, ale zwłoki były na tyle świeże, że nie zaczęły jeszcze wydawać specyficznego odoru.
- Śmierdzicie jak zgraja zdechłych mamutów.

Ni to ryk, ni to charczenie rozchodziło się dookoła Mike i Dominique. Ktoś najwidoczniej blisko nich obserwował ich czujnie, komentując przy tym ich stan fizyczny.

- To, że oni nie żyją nie znaczy, że są niegodni miłości Idvy. Nie oczekuj ode mnie nienawiści na martwych córkach i synach mej matki, na mych braciach. Co ? Chcesz śmierci żywych ? Oni ? Czy to ich mam zabić ?

Mamrotała istota, a jej głos echem rozchodził się po całej sali.

- Nie pragnę krwi, nie pragnę mięsa. Chcę jedynie odpocząć, tak bardzo odpocząć. Nie pragnę krwi.

Dominque z początku zupełnie nie zrozumiała tego co usłyszała. Ale potem przypomniała sobie rozmowę z Frankiem i to co usłyszała od uciekinierów z Altany. Frank najwyraźniej manipulował umysłami mieszkańców Thagorthu, tak by zabijali się wzajemnie. A to stworzenie tutaj najwyraźniej nie chciało mu się poddać.
Z zamyślenia wyrwał ją głos w ciemnościach.
-Mike Sheff... Cóż tu robisz przed tym stworem, Minotaurem?
Głos na tyle charakterystyczny, że nie miała żadnych wątpliwości kto wraz z nią i Sheffem wpadł do tej nie do końca naturalnej jaskini.
Tyburcjusz Pizarro.
Mike nagle napiął mięsnie i zastygł w bezruchu. Przez chwile Dominique wydawało się, że przestał oddychać.
Dziewczyna także wstrzymała oddech czując, że dookoła dzieje się coś ważnego.
Nagle powietrze w jaskini rozdarł wściekły ryk, jaki dzięki naturalnej akustyce jaskini stał się wręcz ogłuszający.

- Zabije cię ! Słyszysz ! Jakom Taur, skoczę ci do gardła !
Wraz z brzękiem opadających na kamienie łańcuchów dało się słyszeć paskudny dźwięk rozrywania ciała, mimowolny głuchy męski jęk, a dłuższa chwile potem odgłos walących się na ziemię dwóch ciał.
Dominique nadal niewiele widziała, Mike soba zasłaniał większość tego co oświetlało światło z jego nietypowej komórki, lecz zduszone, lecz jak zawsze butne słowa w łacinie wskazywały na to, że z starcia, o dziwo zwycięsko wyszedł Towarzysz Miji.
-Szybko! Do mnie! On jest nieprzytomny. Nie obudzi się póki nie minie czas... Zabijcie go i mi.... pomoc.
Tyburcjusz pod wpływem rany najwyraźniej mocno kaleczył słowa. Dziwne.
Bez wahania ruszyła w jego stronę.
Dla niej składane przysięgi były święte.
-Zabicie go i zabierzcie mnie do...

Zignorowała kolejne słowa Tyburcjusza. Na szczęście Mike swiecił latarką dokładnie na rannego.
Przyklękła przy nim badając wzrokiem i delikatnym dotykiem palców jego rany.
Mike w tym czasie zaczął wyjaśniać Tyburowie swe zdanie. Dopóki równo trzymał latarkę mógł mówić co chciał.
-Nie możemy go zabić… Nie dopóki nie spróbuję go zmienić. Nadeszły czasy, w których nie możemy sobie pozwolić na komfort dobierania przyjaciół. Musimy skorzystać z tego co mamy, a ten tu kierowany jest przez kogoś innego. Odbywa się w nim konflikt, który na razie wygrywa intruz, chcący naszej śmierci. I śmierci Idy… Postaram się odnaleźć tego kogoś, a potem spróbuję się go przekabacić na naszą stronę. Jeżeli nam nie wyjdzie, wtedy go zabijemy. Dominigue, dasz radę w tym czasie zająć się Tyburcjuszem?
Rana Tyburjusza była solidna. Dominique szybkim ruchem wyłuskała latarkę z palców Sheffa bezceremonialnie chwytając ją w żeby. Potrzebowała obu rąk i światła dokładnie tam gdzie chciała, a nie miała czasu na tłumaczenie. Dziękowała bogom, gdy wśród bandaży w torbie Reya znalazła zacisk jakim zatamowała krwotok tętniczki. Tak, teraz może się Tyburem nie wykrwawi, ale nie miała czym oczyścić i zszyć rany…
Jedyne co mogła, to założyć opatrunek jaki uchroni ranę od zabrudzenia i dalszych zewnętrznych uszkodzeń. Ale to za mało.
Gorączkowo zaczęła przetrząsać torbę ale prócz bandaży, smrodków przeciwbólowych i antyseptyków jakimi posypała ranę Tyburka znalazła tylko trzy buteleczki jaki dziwnie skojarzyły się jej z magicznymi eliksirami jakimi ratowali się bohaterowie różnych gier komputerowych.
Mike nagle schylił się i podniósł jedna z owych mikstur.
Dominique mogła teraz szczerze tylko się modlić. Sprawdzała właśnie puls Tyburcjusza gdy Mike nagle pochylił się nad nim i przytknął mu do ust odkorkowana buteleczkę. Wpierw chciała odruchowo zaprotestować. Ale może to pomoże? Cóż mieli do stracenia?
Nagle oślepił ją dziwny błysk wypełniający jaskinię.
Odruchowo skuła się zaciskając mocno powieki.
Po chwili gdy wirujące różnokolorowe koła zniknęły jej sprzed oczu uświadomiła sobie, że Mike i Tyburcjusz zniknęli.
Została w jaskini sama , nie licząc nieprzytomnego Minotaura jakiego ciało leżało tuz obok.
Nie wiedziała w jakim nastroju będzie gdy się obudzi i szczersze obawiała się tego.
Kierując się dziwnym impulsem zamknęła oczy, zgasiła latarkę i zdała się na dwa inne zmysły swgo ciała- węch i słuch.
Na początku słyszała jedynie szum krwi w skroniach, swój oddech i łomot serca mocniej bijącego pod wpływem niedawnych wydarzeń.
Zapach krwi na jej dłoniach, woń antyseptyków, potu..
Wilgotne kamienie, ziemia, lekka woń zgnilizny zawsze obecnej w tego typu miejscach…
Zapach…nafty?
Nagle na ramieniu zaciążyła jej torba z pozostałościami po jakże teraz odległym, wczorajszym wieczornym posiłku przy wodospadzie. To było rzeczywiście dopiero wczoraj, a wydawało się jej, że to było dawno, dawno temu, może w innym życiu…
Postawiła ją na ziemi obok na wpół wybebeszonej należącej do Reya.
Zapaliła ponownie latarkę i ruszyła w stronę skąd dobiegał ją zapach nafty.
Przy jednym z trupów leżała, przechylona na bok, lecz cała lampa knotowa.
Dominique z przerażeniem przypomniała sobie że pudełko zapałek jakie miała w kieszeni spodni zostało na polance na której zaatakowały ich robaki.
Ale w torbie z jedzeniem…Tam wraz z papierosami chyba powinna być jeszcze jedna…
Ostrożnie wracając z bijącym sercem zabrała się za przeszukiwanie torby.
Na szczęście tak jak myślała, w kieszonce nad nieco pognieciona paczką z połową papierosów leżały zapałki.
Za trzecią próba udało jej się zapalić latarnię. W zbiorniczku znajdowało się sporo nafty, dawała sporo światła, rzucając jednocześnie n ściany jaskini chybotliwe światło.

Dopiero teraz Dominique zdała sobie sporawe jak wilka jest owa jaskinia. Sufit majaczył hen wysoko, poznaczony zwisającymi stalaktytami jak kłami A raczej ciąg jaskiń, gdyż pierwsza zapałkę zgasił jej podmuch w miarę świerzego powietrza dobiegający zza niej, gdzie teraz widziała spore przejście do kolejnej formacji skalnej.
Kolejny powiew powietrza z tamtej strony był niósł ze sobą wilgoć.
Może jest tam jakieś źródło wody…
Zarzuciła na ramie torbę i ostrożnie trzymając w jednej dłoni lampę ruszyła obniżającym się korytarzem w dół. Przez chwilę żałowała tego wyboru idąc ciemnym, kamiennym korytarzem najwyraźniej wyrzeźbionym przez wodę, czuła się naprawdę dziwnie głęboko pod ziemią, sama i z jednym źródłem światła. Pocieszała się tym, że ciągle ma przy sobie nóż i łuk, chodź mimo szczerych chęci ciągle nie mogła skontaktować się z Cierniem.
Rozmyślania nad przyczyną tego stanu przerwało je to, że korytarz się skończył, a ona sama znalazła się w jaskini niezwykłej urody.
Skała na której stała łagodnie obniżała się w dół, by zmienić się w coś rodzaju podestu u jakiego brzegu delikatnie falowała woda.
Dominique podniosła latarnie tak wysoko jak się dało w milczeniu podziwiając podziemne jezioro.


Stalaktyty i stalagmity przecinały jego powierzchnie jakby naturalna kolumnada, inne twory skalne, jakich nie umiała nazwać tworzyły coś w rodzaju niewielkich basenów. Skały wokół migotały odbijając światło za sprawą miki zawartej w swej strukturze.
To miejsce było tak piękne, że zaparło jej dech.
Zeszła na sam dół. Woda w niektórych miejscach wydawała jej się naprawdę bardzo głęboka.
Widząc ruch wody Dominique wywnioskowało, ze jezioro zasilane jest prawdopodobnie z jakiegoś głębokiego, podziemnego źródła i że gdzieś ma wypływ poza jaskinie.
Widać, że jaskinia ta była uczęszczana. Po chwili Dominique znalazła miejsce do zawieszenia latarni
Światło odbijało się od powierzchni wody i kryształków miki na ścianach dając całkiem sporo delikatnego światła..

Opłukała w chłodnej, lecz o dziwo nie tak zimnej jak przypuszczała wodzie ręce. Przez chwile zaczerwieniła się ona od krwi by po chwili stać się znów krystalicznie przejrzystą.
Z wahaniem spróbowała wody, bojąc się, że będzie przesycona minerałami czy solą.
Nie wyczuła w jej smaku niczego niepożądanego.
Nagle zapragnęła się cała w niej zanurzyć, chodź trochę zmyć z siebie dzisiejszy dzień.


W sumie, czemu nie…


Wyjęła z torby materiał którego wczoraj jako ręcznika używał Mike. Miał ponownie do tego samego posłużyć. Wypłukała butelkę po winie i napełniła ją czystą wodą.
Rozebrała się i powoli, ostrożnie stąpając po skalnym dnie weszła do wody.
Przez chwilę czułą się jak na planie jakiegoś filmu czy przedstawienia teatralnego.
Kąpiel w tak niezwykłej scenerii nie była czymś zwyczajnym…
Chłodna woda przyniosła ukojenie jej zmysłom i napiętym mięśniom.
Wytarła się do sucha, wyżęła włosy i splotła je w warkocz. Z już mniejsza przyjemnością włożyła na siebie ubranie jakie było już lekko przepocone.
Usiadła na stopniu skalnym i zjadła cześć z jedzenia jakie pozostało w torbie. Ni e wiedziała, jak szybko wydostanie się z tego miejsca, wiec musiała resztę pożywienia zostawić jako ewentualne zapasy.
Dobra cyrkulacja powietrza w pomieszczeniu skusiła ją do zapalenia. Po chwili obserwowała jak dym sunie wyraźną smugę gdzieś na lewo i w górę.
W kocu przyświecając latarnią wróciła do pomieszczenia z jakiego wyruszyła.. Skoro znad jeziora nie da się wydostać inną droga, ewentualne wyjście musi znajdować się gdzie indziej…



***
Dominique opatruje Tyburka
Gdy obaj mężczyźni znikają z rozbłysku światła udaje się na eksploracja jaskiń.
Znaleziska uzgodnione z MG
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 09-06-2009, 15:51   #256
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Ogniwo

Każdy Towarzysz doskonale pamiętał swój pierwszy dzień w Thagorcie. Nic dziwnego, albo był to jego ostatni dzień gdyż natrafił na głodne, dzikie mówiące zwierzę, albo stawał się Towarzyszem, któregoś z mieszkańców miasta. William Blake zwany Dedalem wcale nie był wyjątkiem.

- Zdradź mi swoje imię cukiereczku.

Jeden z wijących się węży wyrastających z głowy Meduzy
oplótł szyję zdezorientowanego Dedala. Syczał mu przeciągle nad uchem
i drażnił języczkiem skórę karku mężczyzny, smakując jego zapach.

Meduza stojąc bardzo blisko Dedala rozpinała jego koszulę odsłaniając męski tors. Pochyliła się przybliżając usta do jego piersi i wgryzła się boleśnie w sutek
nowego Towarzysza. Ten milczał przerażony. Tak, Dedal bał się pierwszego
napotkanego mieszkańca Thagortu. Bał się chyba po raz pierwszy w swoim życiu, gdyż jego dar nie działał w tym miejscu, przynajmniej tak było wtedy.

Musicie zrozumieć to, że Meduza nie była złą kobietą, ona najzwyczajniej w świecie szukała pocieszenia. Kilka godzin wcześniej zorientowała się, iż Opiekun stada Białego Kła ją wykorzystał. A że nie należała ona do cierpliwych i przebaczających osób najzwyczajniej w świecie postanowiła znaleźć najbliższego Towarzysza płci męskiej i ... no cóż sam Dedal wspominał nie raz, iż były to najdziksze chwile jego życia. Jak i zresztą każdy dzień spędzony w roli Towarzysza tej kobiety.

***

- Nie !

Przerażona kobieta krzyknęła we śnie. Jeden z jej Towarzyszy podbiegł i obudził swą panią.

- Najdroższa pani ? Czy nadeszła kolejna wizja ?
- To straszne, nie mogę dopuścić do takiej rzezi. Chyba, że ... przepraszam was wszystkich.

Oczy kobiety zaświeciły się niebieskim światłem, wszystkie węże na jej głowie poczęły śpiewać. Melodia była okropna łączyła w sobie dźwięki kobzy jak i wycie psa. Ludzie oraz zwierzęta należące do Meduzy powoli nieruchomiały zamieniając się w kamień. Każdy zamieniony widział co się dzieje w zasięgu jego wzroku, żaden jednak nie słyszał najmniejszego słowa. Dedal miał tą wątpliwą przyjemność obserwować wszystko co działo się z Meduzą od chwili zamienienia go w kamień. Choć nie słyszał strzałów zobaczył jak Towarzysz najgorliwiej okazujący swe względy Marvelin został stopiony ognistym podmuchem, Meduza cudem uszła z życiem. Gdyby nie fakt, iż jeden z marines zauważył tatuaż na jej piersi kobieta pewnie została by zabita.

To co jednak ci ludzie zrobili z nią wcale nie było lepsze. Widząc świecące się oczy Marvelin szybko doszli do wniosku, iż muszą być one odpowiedzialne za zamiany istot żyjących dookoła nich w kamień. Jeden z mężczyzn wyciągnął rękę w stronę Marvelin, zacisnął pięść odbierając kobiecie możliwość swobodnego oddechu, krztusząc się resztkami sił zdołała jeszcze zamienić go w kamienną bryłę nim sama straciła przytomność. Jeden z najeźdźców podszedł do nieprzytomnej kobiety, wyjął nóż i wydłubał jej oczy. Dedal mógł tylko obserwować jak grupa nieznajomych ludzi maltretuje Meduzę. Sytuacja wcale nie malowała się w jasnych barwach.

Mijały długie godziny podczas których mężczyźni maltretowali Meduzę wymuszając od niej odpowiedzi na zadawane przez nich pytania. Nawet gdyby Dedal usłyszał treść wypowiadanych przez nich słów, nie miałyby one dla niego większego sensu.

Jeden z marines zastrzelił Pluszaczka tylko dlatego, iż ten zaczął podskakiwać radośnie. Dedal rozpoznał ten nagły objaw radości, ktoś z innego stada musiał być blisko nich. Ten psiak cieszył się zawsze jak wariat, gdy słyszał głos Miji.

Gdyby Dedal mógł przełknąć teraz ślinę zrobiłby to bardzo głośno.

***

Marines wraz z Obdarzonym, który potrafił posługiwać się ogniem szli powoli w kierunku wyznaczonym im przez Meduzę. Będąc nie daleko Juliette oraz Michała znienacka zostali zaatakowali przez osiem wilków. Najpierw czterech krwiożerczych wilków skoczyło w kierunku ludzi, odwracając ich uwagę. Wszyscy uzbrojeni mężczyźni zwrócili się w ich kierunku i wypuścili grad kul. Pozostałe cztery wygłodniałe psy skoczyły zza pleców mężczyzn wprost do ich gardła. Kilka celnych ugryzień powaliło niczego nie spodziewających się ludzi na ziemię.

Michał czuł jak najeźdźcy ginęli jeden po drugim. Niestety również przyzwane przez Michała zwierzęta poniosły śmierć na polu bitwy. Cztery wilki zostały zabite, reszta zaś otoczyła ostatniego mężczyznę i nie atakowała go. Co gorsza nic się nie zmieniało od kilku minut.

Jaskinia

Dominique wróciła do miejsca w którym nie dawno znajdował się nieprzytomny Minotaur. Istota zdołała odzyskać przytomność i skulona siedziała nad jednym z ciał Towarzyszy. Cisza jaka wypełnia jaskinie przerywana była cichym szlochem istoty.

- Dlaczego on kazał mi cię zabić ? Kto chce naszej śmierci ? Ja nie rozumiem ...

* Witamy nowego w drużynie, ciekawe ile wytrzyma Dedal może być ubrany w co ci się żywnie podoba, myślałem o lateksowym wdzianku ze smyczą, ale wole nie ryzykować.
* Lhianann czekam na dialog na gg
* Vivi, td wpadłem na genialny plan. Nie opiszę teraz co się dzieje z przyzwanymi przez was wilkami, w końcu td czuje tylko, że żyją.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 12-06-2009, 01:06   #257
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Polana przed jaskinią Diabła

Reynold Burke i Jonathan Noys

Z każdą minutą wstrząs pokaleczonego, połamanego i posiniaczonego ciała Reynolda Burke’a pogłębiał się. Początkowe pobudzenie, spowodowane zastrzykiem adrenaliny, pod wpływem obezwładniającego bólu i poczucia zagrożenia minęło, pozostawiając go w stanie dziwnego zobojętnienia i odrętwienia. Jego oddech stał się płytki i przyspieszał. Bladą skórę oblewał zimny pot, całym ciałem wstrząsały nieustające dreszcze, a zęby szczękały z zimna, które go przenikało. Leżał na brzuchu z głową odwróconą ku Jonathanowi i pastwiącemu się nad nim z wyraźną satysfakcją najemnikowi. Nie mógł nic zrobić. Nie potrafił nawet odwrócić od tego wzroku.

Ivet…
Charles…
Aleksandra… - ghaah! - Ola…
Dziesiątki martwych Thagortczyków…
Kto będzie następny?
Jonathan…?
Burke…?
Burke…?
Jonathan…? Flash go zakatuje…
Bezsilność…
Może powinien się poddać…?
Odpocząć…
Zostawić Noysa… samemu sobie…
i … Juliana…?
...dokąd zabrali Juliana...?
Ten chłopiec zostanie całkiem sam… sam przeciw tym draniom…
będzie kolejny… a może już go nie ma...?

- Zabijesz go! – stwierdził podniesionym głosem Kurt, przyglądając się zegarkowi matematyka.

Flash odwrócił się, zaprzestając na chwilę bicia na wpół przytomnego już mężczyzny. Burke złapał się na tym, że snuje na temat Noysa, wydające się teraz nieco już spóźnione rozmyślania. Kim właściwie jest dla niego ten maltretowany człowiek? Dlaczego widok tego, co z nim robi tamten sadysta i krzyki bitego sprawiają mu większe cierpienie, niż jego własne rany?
Marines wyjął z ust tlący się niedopałek papierosa. Przykucnął przy Noysie zasłaniając go sobą przed wzrokiem Reynolda. Z gardła pobitego wyrwał się chrapliwy krzyk. Matematyk skulił się odruchowo.

- Flash. Powiedziałem dosyć!

- Z takim złamaniem długo tu nie pociągnie – beznamiętnie stwierdził odciągnięty od Noysa najemnik. Chwycił nieprzytomnego mężczyznę za nogi i powlókł ze sobą. Podszedł przyglądając się Burke’owi – Jeśli chcesz coś od niego wyciągnąć, to teraz. Zaraz zmoże go gorączka.

Noys leżał bez ruchu, jak rzucony na ziemię zmięty, zakrwawiony łachman.
Ciało Reynolda być może bardzo ucierpiało, lecz wola życia nie pozwalała mu poddać się bez walki.
Klęczący, skrępowany Peter, starał się nie okazać strachu przed zbliżającym się do niego Flashem. Jęknął, kiedy wyrwał mu knebel z ust.


Tyburcjusz Pizarro

- Co masz dla mnie zrobić? Masz być mi posłuszny. Dla własnego dobra. Pomożesz temu, który nie powinien umrzeć. Teraz, jeśli chcesz, pozwalam ci zamknąć oczy.

Z lustrzanej tafli wynurzyła się z wolna, jaśniejąca białym, prawie oślepiającym światłem, nadnaturalnie wielka dłoń. Długie, smukłe palce dotknęły włosów i twarzy Tyburcjusza. Były zimne. Zimne, jak dotknięcie śmierci.
Nawet gdyby mógł się sprzeciwić, nie zdążyłby zareagować.
Lodowaty uścisk zwarł się na jego twarzy i głowie, grożąc zmiażdżeniem. Światło ostrymi igłami wbijało się pod powieki, ciało zmroził śmiertelny chłód. Rozkosz i ból zarazem. Szarpnięcie wyrywające duszę z ciała, wylewające ją w próżnię, a zaraz po tym, wtłaczające ją na powrót w cielesną powłokę. Swobodne spadanie. Powolne i nieuchronnie zbliżające go ku zetknięciu z ziemią.
Prześliznął się jak na zwolnionym filmie wśród koron drzew, między ich gałęziami znaczącymi jego skórę zadrapaniami, zahaczającymi o odzież i rozrywającymi ją. Widział pod sobą dywan zielonej trawy, której źdźbła czekały, jak włócznie, aby przebić jego ciało…

Wstrzymał oddech zaciskając powieki. Zderzenie nie nastąpiło. Jedynie pod stopami poczuł znów twardy, stabilny grunt. Stał pośród zielonej gęstwiny zarośli. Gdzieś z głębi nich dobiegały go bliskie wyraźnie słyszalne krzyki, jęki bólu, czyjeś przekleństwa i odgłosy uderzeń.

- Zabijesz go! –usłyszał czyjś podniesiony głos…


Mike Sheff

W przypadku Mike’a Sheffa można powiedzieć, że z jego punktu widzenia Sali Luster coś nie wyszło. Może nie zależało jej aż tak bardzo na jego osobie, by pamiętać, iż mimo wszystko rzuca go w samo centrum burzy, w gniazdo żmij, wprost środek wilczego stada. Nieszczęsnego Mike’a ufnie czyniącego krok prowadzący do wnętrza lustrzanej tafli ogarnął na ułamek sekundy mrok i potworne zimno mrożące do szpiku kości, odczuwalne nie tylko fizycznie, ale przenikające także poprzez jego duszę. Jak gdyby na mgnienie oka sam stał się nicością. Jeszcze przez moment chwiał się, jak linoskoczek na cieniutkiej krawędzi fizycznej rzeczywistości bojąc się, co przyniesie kolejny krok naprzód, a potem zabrakło mu oddechu, kiedy poczuł, że już nie ma gruntu pod nogami. Runął w dół…

W jednej chwili w mimowolnym odruchu zamachał rozpaczliwie rękami, chcąc się czegoś uchwycić, a już w następnej uderzył ciężko barkiem o ziemię i przetoczywszy się po ziemi starał się otrząsnąć z chwilowego zamroczenia. Otworzył szeroko oczy, kiedy podniósłszy się na rękach, zobaczył dwóch marines zrywających się znad zmasakrowanych ciał. Trudno powiedzieć, kto był bardziej zaskoczony, Sheff czy tamci?

Wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że nie znalazł się w najlepszej sytuacji. Jego percepcja działała jednak na dużo większych obrotach…

------------------------------------------------------------------------

->Mike spada na łeb na szyję na polanę na wprost grupy marines i chłopaków ze Stada.
->Tyburcjusz ląduje w krzakach na skraju polany w pobliżu ciała Oli i Gooka, na razie nie zauważony przez nikogo.
->Julian jest w trakcie składania ofiary z Dooge'a. Nie wyjdzie z jaskini przed ruchem Mike'a i Tyburka.
->Reynold jest przytomny.
->Noys jeśli Howgh sobie życzy może się obudzić w trakcie akcji Mike'a i Tyburka, czyli stricte po postach Rewana, JW i Glypha, a przed Kaworu.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 12-06-2009 o 10:32.
Lilith jest offline  
Stary 12-06-2009, 18:31   #258
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tyburcjusz podźwignął się z ziemi tylko po to, aby zaraz usiąść w owych krzakach z miną człowieka zmieszanego, nie do końca pojmującego co tak naprawdę zaszło. Człowieka wypranego z wspomnień. Zdjął zniszczona po ostatnich przygodach marynarkę i zostając w koszuli popadł w zamyślenia. Wnet sięgnął dłonią gdzieś w dal, za siebie i wyciągnął lusterko. Zwykły, kwadratowy kawałek wypolerowanego szkła w srebrnej, prostej ramce. Chwycił je oburącz i spojrzał na swe odbicie.

”A Ty kim jesteś, Adonaj?”

Popadł w zamyślenie marszcząc czoło. Oddychali powoli, miarowo i myślał.

”Ty jesteś Tyburcjusz Pizarro, ja jestem... Syn Abaddona. Tak, Ciebie ojcze pamiętam! Pamiętam coś kazał, pamiętam tablice. Co zresztą? Jestem jak obdarty do kości, pozostała sama jaźń której wydarto wspomnienia. Przypominam sobie, byłem prawnikiem we Francji. Tylko czym jest prawnik i Francja? I czemu tak...”

Skrzywił się wiele kiedy jego wzrok przeniósł się ze swego odbicia na same szkło, lustro. W gniewie cisnął je o ziemię.

”Sala Luster, Elohim... Ja wiem, że oni kłamią.... Czemu wiem, co mówili a nie znam ani słowa, ani obrazu? Wszystkiego takie obdarte, same kości. Ego sum qui sum, jakże to teraz nabiera znaczenia. Jaka ironia, straciłem cześć siebie. Tylko tyś ojcze pozostał.

Mężczyzna wyciągnął z kieszeni spodni jabłko i jakby ociągając się od włączenia w bieg wydarzeń zaczął je zwyczajnie pałaszować niezbyt przejmując się dalszym biegiem wydarzeń. Oatateczie rzucił ogryzek za siebie i po raz kolejny popadł w zamyślenie.

”Cóż mam czynić, Ojcze? Tyś jedynym co obraz i mowa w mej pamięci...”

Tyburcjusz wreszcie powstał ze dziwieniem obserwując drzewa – ale czy mogło być inaczej kiedy z trudem pamiętał zarys roślin? Niczym dziecię ponownie zachwycone światem, przyglądał się wszystkiemu. Ostatecznie wyjrzał przez krzaki na polanę, by zaraz schować głowę.

”Jak to się nazywało? To.. To..

Sięgnął do kieszeni i wyjął pudełeczko petard. Uśmiechnął się pod nosem wyjmując swoja zapalniczkę.

-No to strzelamy ogniem krzyżowym...

Podpalił pierwsza petardę i zamachnął się aby cisną ją w stronę polany.

-------------------------------------
W woli wyjaśnienia, moja postać używa nowej mutacji pozwalającej wywoływać „duperele”.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 12-06-2009 o 18:54.
Johan Watherman jest offline  
Stary 12-06-2009, 20:42   #259
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Wszystko co się działo od czasu gdy przelazłem przez taflę tego tajemniczego lustra, działo się tak jak nie powinno. Wszystko było na odwrót, odwrócone do góry nogami. Miała być to przygoda, przygoda w jakimś pięknym i magicznym miejscu, mieliśmy w trójkę kogoś uratować, mieliśmy zostać przyjaciółmi podczas wspólnej misji i przygody niczym bohaterowie jakiejś książki lub filmu fantasy, a ja miałem w końcu znaleźć cel w życiu. Było jednak zupełnie inaczej. Wpadłem w furię i dopadła mnie moja rodowa klątwa, poczułem głód krwi. Głód i pragnienie większe niż kiedykolwiek w życiu. Zamieniłem się w bestię zabijając piątkę ludzi w makabryczny sposób. Następnie dowiedziałem się, że Juliette oraz ci, których uratowałem są wampirami. Tak podobnymi, a tak innymi. Straciliśmy też jednego z nas. Porażka. Najdziwniejsze jednak jest to, że zacząłem czuć coś, co obiecałem sobie czuć do końca życia tylko do jednej osoby, do Oliwi. Czy uczucie, którym ją darzyłem przez cały ten czas okazało się tak słabe, ulotne? Zawsze myślałem, że będę ją kochał i tylko o niej myślał do końca swoich dni. Wystarczyło jednak kilka godzin, a nowa dziewczyna zawróciła mi w głowie. Co jednak ważniejsze, ona jest do mnie tak podobna, jest tak piękna i nie nazywała mnie bestią. Nie boi się mnie mimo, iż widziała co zrobiłem tamtym ludziom. Czy taki związek miałby szansę? Nigdy się tego nie dowiem jeśli nie spróbuję.

Takie oto dziwne myśli pojawiły się w głowie Michała Stoicy, gdy poczuł pocałunek Juliette na swej szyi. Ludzie to dziwne istoty. Przed chwilą, a właściwie w dalszym ciągu przerażony tym, że zginie on i jego towarzyszka, teraz myślał o przeszłości. Tak. Ludzie to dziwne istoty. Wampiry też jeśli chodzi o ścisłość. Chłopak chciał jakoś powstrzymać tą, która działała na niego niczym woda na spragnione roślinki, jednak nie mógł. Ona była spokojna. Widział to i czuł, słyszał bicie jej serca i to go uspokoiło. Po chwili Juliette wydała rozkazy wilkom, a one pobiegły pomóc swym braciom, dokładnie tak jak życzyła sobie tego wampirzyca. A mnie słuchać nie chciały. Rewelacja. - pomyślał chłopak.

Kiedy tylko wilki pobiegły wykonać rozkazy, ignorując okrzyki ludzi oraz zagrożenie jakie im groziły, Michał podszedł do swej obrończyni i przytulił ją mocno stając za nią. Pierwszym co zrobił, trochę machinalnie szczerze powiedziawszy, był pocałunek w jej słodki policzek. Znowu poczuł ten smak i zapach, to co sprawiało, że nic się dla niego nie liczyło. Usta same powędrowały w stronę jej pięknej szyi i tam złożyły trzy namiętne oraz długie pocałunki. Zaczynam się od tego uzależniać - pomyślał z uśmiechem.

- Chciałbym, żeby ta chwila trwała wiecznie. I...dziękuje. - powiedział szeptem do jej ucha i znowu delikatnie pocałował. Następnie odwrócił ją do siebie i spojrzał w jej duże oczy. Poczuł w sobie siłę. Znowu. Zamknął oczy i zaczął wdychać nosem powietrze nasłuchując przy tym. Strzały, warczenie, piski, okrzyki bólu i strachu już dawno ucichły. Co się więc działo. Wampir nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie tym bardziej, że wyczuwał wciąż żyjącego człowieka oraz wilki. Mianowicie sześć wilków. Czemu więc nie atakują tego ostatniego żołnierza. I czemu wszyscy są tacy spokojni? Jeśli tego nie zobaczę, to nie będę wiedział. Muszę. Dla niej. - spojrzał znowu na Juliette po czym pocałował w...okolice ust. Nie chciał się aż tak spieszyć, jednak nie mógł się opanować. Bo niby jak?

- Muszę zobaczyć co się dzieje. Czekaj tu na mnie. Wrócę.

Wiedział, że musi działać szybko bo inaczej nie będzie jej w stanie opuścić nawet na moment. Jak więc postanowił tak zrobił i już po chwili skradał się w kierunku sześciu wilkom i tego niesamowicie opanowanego człowieka. Czy wszyscy ludzie mają serce z kamienia? - zastanowił się, gdy mijał kolejną kamienną rzeźbę. Widział jak moje wilki zabijają jego kumpli, a on jest taki spokojny. Czy w tym dziwnym świecie śmierć była aż tak...naturalna? Bo przecież samemu przestaje się już czymkolwiek przejmować.

W końcu dotarł do miejsca gdzie widział wylot jakiś dziwnej jaskini. Zobaczył ciała martwych żołnierzy i tyle samo ciał wilków. To jednak istoty żywe nim wstrząsnęły. Musiał aż przetrzeć oczy ze zdumienia, czy aby nie ma złudzeń. Chyba nic mnie już nie zaskoczy. - pomyślał.

Sami chyba przyznacie, że widok sześciu wilków wpatrujących się w płonącego na całym ciele człowieka, który stał sobie jakby nigdy nic może zaskoczyć prawda? A co powiecie na to, że te wilki zaczynały płonąć identycznie jak człowiek i też wcale na to nie reagowały?

Najgorsze jednak było to, że Michał nic już nie wiedział, niczego nie był pewien. Został tu wysłany w pewnym konkretnym celu. Miał chronić ludzi podobnych sobie. Czyli kogo? Mija i Lorence byli wampirami tak jak on. Może się różnili między sobą, ale podobni do niego na pewno byli. Ten człowiek zaś. On miał moc, dysponował jakimś rodzajem magii, tak jak Michał dysponował mocami wampirów. Skąd więc pewność, że on jest wrogiem? Wtedy też chłopak postanowił zrobić jeszcze dwa kroki, by mieć lepsze pole widzenia. Już wkrótce miał się dowiedzieć, że płonący mężczyzna był jednak wrogiem.

Trzask gałęzi na jaką przypadkiem nadepnął młody wampir zwrócił uwagę Ognistego.
- Zagryźć - krzyknął po angielsku a wilki odwróciły się i ruszyły w kierunku swego niedawnego pana. No i kurwa pięknie! - pomyślał chłopak widząc bestie biegnące w jego kierunku. I co ciekawe bardzo go ten widok zdenerwował. Nie po to przecież wzywał wilki na pomoc, by te ciągle atakowały jego. Poza tym ten ognisty typ. Normalnie jak Ignus z Planescape Torment. Tam zabiłem Ignus, więc tu też go ubije. Chłopak zamknął oczy i wezwał swą nadnaturalną siłę. Przed chwilą rzucił mu się w oczy kamień wielkości cegły i szybko wpadł na pewien prosty plan. Zakładał on, że rzuci "Ignusa" w głowę tym kamieniem i albo go tym zabije, albo choć ogłuszy, a wilki wtedy przestaną płonąć, a co za tym idzie, ognisty człowiek nie będzie miał nad nimi władzy. Oczywiście, jak można przypuszczać pomylił się i to bardzo. Przede wszystkim bowiem nie udało mu się przyzwać swej mocy, a on był pewien czegoś zupełnie przeciwnego. Dopiero więc kiedy rzucił owym kamieniem, przekonał się, że leci on za wolno i ze zbyt małą prędkością. Nie to go jednak zaskoczyło i śmiertelnie przeraziło. Nie zrobił tego też fakt, że jeden z wilków złapał ów kamień w zęby. Zaskoczenie pojawiło się dosłownie sekundę później, gdy ów wilk eksplodował z głośnym hukiem. Michałem targnęło do tyłu i nie przewrócił się tylko dlatego, że chwycił się kamiennej rzeźby za którą się chował. Po chwili groza opanowała jego serce, gdy zrozumiał to co zobaczył.

Przed oczyma stanęła mu inna gra cRPG. W tej oto grze, gdy zwiedzał kolejne już podziemia bardzo go wkurzały pewne małe i śmiesznie skaczące gnojki zwane koboldami. Stworki te miały taką specjalną jednostkę, coś jak elitarnego komandosa, który robił wszystko byłe by dostać się jak najbliżej drużyny kierowanej przez gracza, czyli w tym wypadku Michała. Jednostka ta nazywała się "kobold kamikaze" i charakteryzowała się dwiema ciekawymi cechami. Pierwszą było odliczanie jakie pojawiało się nad ich głowami, a drugą potężna eksplozja, która następowała gdy pojawiło się nad ich głową zero, bądź gdy się takiego zabiło. Cholernie wkurzające małe gnojki.

Teraz Michał czuł się jakby był bohaterem owej gry. Tylko, że teraz wcale nie było to takie zabawne. Kurwa. Dzisiaj jest dzień w którym zginę. - pomyślał i z głośnym krzykiem zaczął uciekać przed "wilkami kamikaze".
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 13-06-2009, 17:29   #260
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
W chwili, gdy przymknęła oczy rozkoszując się małym zwycięstwem podszedł do niej Michał i bez zbędnych słów mocno przytulił. Kiedy pocałował ją w policzek złapała go za rękę i zaczęła wodzić palcami po jego dłoni.
Usta Michała zawędrowały na jej bladą szyję. Nie opierała się.
Odchyliła głowę opierając ją na ramieniu chłopaka i z wielką przyjemnością oddała się namiętnym ustom wampira. Była szczęśliwa.

- Chciałbym, żeby ta chwila trwała wiecznie. I...dziękuje - powiedział szeptem do jej ucha i znowu delikatnie pocałował.

Ja też - odpowiedziała w myślach na słowa chłopaka i otworzyła wreszcie oczy powracając do lasu pełnego dziwacznych posągów.

- Nie ma za co – powiedziała ze szczerym uśmiechem, kiedy stała już do niego przodem. – Wreszcie zrobiłam coś pożytecznego – dodała po chwili.
Przez moment przyglądała się twarzy Michała, który prawdopodobnie się nad czymś zastanawiał.
Było cicho, zbyt cicho.

Czyżby wilki poradziły sobie już z napastnikami? Czy wszystko poszło jak należy?

Chciała żeby tak było.
Juliette nie miała jednak dobrego przeczucia. Złowroga cisza zawisła ciężko nad dwójką wampirów jak niskie, ołowiane chmury mające przynieść straszną burzę.
Powietrze staje się gęstsze, jest ciemno, zrywa się silny wiatr…
Cisza przed burzą. Burzą, która mimo swojego piękna jest złowroga, bezwzględna, niszczycielska.

Próbowała oddalić od siebie czarne myśli. Miała nadzieję, że się myli, że przez te okropne miejsce, przez to wszystko, co dzisiaj przeszli zaczyna widzieć świat w ciemnych barwach, choć tak naprawdę nie dzieje się nic niepokojącego.
Próbowała uwierzyć.

Z zamyślenia wyrwał ją pocałunek Michała.

- Muszę zobaczyć co się dzieje. Czekaj tu na mnie. Wrócę – powiedziała i ruszyła natychmiast w kierunku, w którym poszły wcześniej wilki.

Chyba żartujesz – żachnęła się i już po chwili podążyła za zapachem chłopaka.
Poruszała się cicho i ostrożnie rozglądając się uważnie dookoła, nawet na chwilę nie tracąc czujności.

Huk! Głośny huk gdzieś niedaleko sprawił, że stanęła bez ruchu jak jedna z kamiennych rzeźb i nasłuchiwała. Serce przyspieszyło, powróciło zdenerwowanie, strach. Coś na pewno było nie tak…
Później Krzyk. Krzyk Michała.
Nie mogła stać bezczynnie i czekać na to, co się wydarzy. Nie po tym, co usłyszała.

Jednego towarzysza już straciła, nie potrafiła mu pomóc, bała się. Tak po prostu po ludzku bała się o siebie, o własne życie. Nieświadoma tego, że stanowią drużynę, że są sobie potrzebni straciła sprzymierzeńca. Powoli docierało do niej jednak, że mimo tego, iż cała sytuacja wyglądała jak nieźle zwichrowany film, którego nie można nawet podpiąć pod jakiś konkretny gatunek wszystko dzieje się naprawdę. Odczuwała strach, zimno, ból, widziała krew, śmierć, przerażenie. To była rzeczywistość. Bez względu na to jak bardzo surrealistyczna, jednak rzeczywistość.

To samo miało stać się z Michałem? Miała zostać sama? Sama stawiać czoła wymaganiom cholernej Sali Luster?
Wiedziała już, że w pojedynkę nie zrobi nic, że jej moc, niesamowita w świecie ludzi tutaj była śmieszna. Sama nie dałaby sobie rady, ale było coś jeszcze, coś, co kazało walczyć bez względu na wszystko.
Miała go stracić? Teraz, gdy stawał się dla niej kimś bliskim? Szybki początek, szybszy koniec…?

Nie!

Bez zastanowienia, instynktownie ruszyła w kierunku, z którego dochodziły dźwięki.

Prosto na nią biegł przerażony chłopak goniony przez żywe pochodnie. Wielkie, płonące wilki były tak blisko, a odległość między nimi a Michałem zmniejszała się z każdą sekundą.

- Boże… – zdołał wyszeptać ledwie słyszalnym głosem.

Byli coraz bliżej. Michał i pięć ognistych bestii rodem z piekła.

Myśl, myśl, myśl!!

Spojrzała na wilka, który wyraźnie wyszedł na prowadzenie i skupiając na nim całą siłę woli zdołała przerzucić go do pobliskiej rzeki. Ognisty pies w zetknięciu z wodą eksplodował robiąc przy tym mnóstwo hałasu.

Jednego mniej

Ale czymże jest jeden wilk w porównaniu z resztą stada…
 
Vivianne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172