Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-05-2009, 00:39   #221
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Aleksandra Nassau

Droga przez las była dla młodej Niemki niemal jak Chrystusowa droga krzyżowa dla Szymona z Cyreny. Bose stopy dziewczyny cięły ostre zarośla, co chwile potykała się o drobne kamienie i wystające korzenie rozłożone na ziemi niby przez złośliwego bożka lasu, który chroni swój dom przed obcymi zastawiając na nich co rusz nowe pułapki. Ledwie przytomny towarzysz wspierający się na jej ramionach ciążył jej z każdym krokiem coraz bardziej. Wszystkie myśli koncentrowała na tym, żeby się nie przewrócić i nie zwalić na ziemie ciężaru jakim był dla niej Noys. Nie czuła więzi z tym człowiekiem mimo, że chwilę temu uratowała mu życie. Według niej samej nie była winna mu żadnej pomocy. Zaś to co teraz wraz z Reynoldem robiła było ponad ich siły, więc równocześnie nie mili obowiązku mierzyć się z czymś co ich przewyższało. "Każdemu według jego miary."
W pierwszym momencie z ulgą przyjęła fakt oprzytomnienia Jonathana i momentalnego zwalenia się całej "kompanii" do pozycji pół siadu. Jej zmęczone ciało choć przez chwile mogło odpocząć. Dopiero jakiś czas później dotarła do niej przyczyna panicznego uchylenia się całej grupy.

- Kto do kurwy tam jest ? Wyłaź z podniesionymi rękami, bądź szykuj się na kulkę.

Pierwszym odruchem dziewczyny było przyciśnięcie się do pochylonego Reynolda, jakby mógł w jakikolwiek sposób teraz jej pomóc, osłonić ją, zabrać stąd do domu. Przecież tyle razy jej obiecywał, że już nie długo. Być może w strachu była skłonna wyolbrzymić zdolności matematyka i wpoić sobie myśl, że ten ma moc teleportacji, a może to zwykłe zmęczenie kierowało jej ciało ku pierwszej lepszej podporze. Przymknęła na moment oczy starając się uspokoić swój płytki oddech. Gdy je otworzyła Noys stał z wyciągniętą przed siebie dłonią, tworząc coś na kształt ludzkiej sylwetki, która na w kolejnej minucie nabrała już wyglądu prawdziwego człowieka- dobrze zbudowanego bruneta bez koszulki. Iluzja, tak prawdziwa na pierwszy rzut oka jak prawdziwe może być oślepiające słońce ruszyła biegiem w kierunku skąd niedawno dobiegł ich krótki rozkaz. Za nim posypały się kule, które dopiero udowodniły, że atleta mający odwrócić uwagę nie jest z krwi i kości, a jedynie z mgły, która po mocnym uderzeniu ulega rozszczepieniu, na miliony szarych drobin.
Obserwację rozgrywającej się na otwartym polu sceny przerwał jej ledwo wyczuwalny ciepły oddech Reya na szyi. Nim odwróciła się w jego stronę, w jej głowę rozległ się głos rozsądku. "Rey nie ma teraz mocy, Jonathan mógł zrobić tylko tyle, teraz kolej na Ciebie.. Musisz pomóc swoim przyjaciołom?" Mimo zupełnie sprzecznych przekonań, które nawiedzały ją gdy przedzierali się przez zarośla, przyjęła tę ostatnią myśl zupełnie bezsprzecznie, jak własną - jedyną prawdę.
Uniosła się nieznacznie na łokciach by widzieć, czyj umysł przyjdzie jej sondować. Nie ważna była płeć, wiek, czy kolor skóry. Jednak spotkanie twarzą w twarz w pewien sposób upewniało Aleksandrę w tym, że nie robi niczego wbrew drugiemu człowiekowi...
Skupiła się na twarzy jednego z uzbrojonych mężczyzn by przeniknąć perfekcyjnie do jego wnętrza... Jednak sztuczka nie udała się tak doskonale jak mogła - dostała się nie do jednego umysłu, a do przestrzeni między dwoma, więc równocześnie przesiąkały do jej głowy myśli obu mężczyzn, częściowo się zamazując, a częściowo wzmacniając.
Pierwszą wyraźną sceną, żywą tak samo mocno w pamięci obu żołnierzy był obraz masakry, która przed raptem pół godziną wydarzyła się w jaskini do której wejścia pilnowali. Kamienne ściany, posadzki i sufity zalewała krew z rozerwanych ciał, a przestrzeń między nimi wypełniało potworne wycie ginących ludzi... Tak, ludzi, bo tylko ludzie umierając są w agonii są w stanie wykrzesać z siebie jeszcze tak wiele nienawiści i goryczy, która później tonie w miejscu, które po raz ostatni widziały ich oczy. Monotonność obrazu cierpienia przerwała rozpaczliwa próba przetrwania w tej morderczej walce - ostateczny cios zwalający z nóg przeciwnika, który w pojedynkę urządził w swoim domu tę krwawą jatkę. "Haram" - nie zabrzmiało.
Scena skończyła się błyskiem natychmiast przepychającym dziewczynę do umysłu starszego z mężczyzn. Poczuła jego podniecenie, na widok młodego ciała zgrabnej blondynki. Usłyszała śmiech pozostałych kompanów człowieka, którym w tej chwili po części była. Poczuła ich namiętności i zrozumiała z rozmowy, że ludzka godność w tym świecie dotyczy tylko nich samych.
Kolejny błysk i zupełnie inne, obce miejsce - niewielka, prawie pusta i słabo oświetlona sala szkoleniowa...

***

Zabolało! Poczuła krew spływającą po udach, rozrywający ból w okolicach łona. Mdłości, zawroty głowy i strach potworny strach przed jeszcze większym bólem. "Dlaczego ja? Dlaczego mnie musiało się to zdarzyć?! Boli... tak potwornie, boli... Proszę nie! Już nie! Proszę..."
Łkała, krzyczała, błagała o litość... Była słaba, otępiała z bólu... Obrazy przed oczami zaczęły się jej rozmazywać... Wszystko zalewały szkarłatne barwy cierpienia... Zlepiała czerń rozpaczy...
Na jeden desperacki skowyt zaczął zagłuszać drugi... Męski głos, a raczej chłopięcy, piskliwy, domagający się wysłuchania, nieporadny. Julian?! Nim przebrzmiał jego głos, do kolorów spazm bólu i lamentów dołączyła jeszcze jedna barwa, blado szara - upokorzenia.

***

Aleksandra przez kilka sekund w czasie których była wewnątrz jaskini, zrozumiała wszystko co się tam zdarzyło, a nawet znacznie więcej - nie chce tam być już nigdy więcej. Nie chce być w tej rzeczywistości... Powoli wycofała się do maleńkiej sali szkoleniowej. Popatrzyła niewidzącym wzrokiem po twarzach obecnych w niej mężczyzn, przez moment wydawało się jej, że już kiedyś ich spotkała. Nie zapytała jednak czy się znają, stanęła tylko w rogu przysłuchując się słowom Larue. Przedstawiał on po krótce wytyczne misji, którą zapewne obecna dziesiątka miała w najbliższym czasie wykonać. Jak się dziewczynie zdawało, nie było to szczegółowe omówienie czekających wyzwań, a zwięzłe przypomnienie najważniejszych celów. Czyżby odprawa? Projekt Adam i Ewa, który wymknął się spod kontroli. Ucieczka dzieci, bariera nie do przebicia, która z każdym dniem się powiększa. Żeby cokolwiek zrozumieć Ola zbliżyła się do tablicy, na której rozpięte były fotografie przedstawiające budynek spowity czarną mgłą. Larue, kontynuował odprawę wskazując człowieka, który wprowadzi grupę do środka,a przed tym pomoże im zaopatrzyć się w niezbędny sprzęt.

- Doskonale, ale co właściwie mamy zrobić?

Peter... Młody na oko, 22 może 23 letni mężczyzna zadał w obecnej chwili najistotniejsze dla wszystkich pytanie. Nie zdążyła jednak przyjrzeć się bliżej jego twarzy, gdyż, scena rozjaśniła się niespodziewanie, zupełnie jak klatka prześwietlonej kliszy, a postacie mężczyzn zmieniły się nie do poznania w zupełnie fantastyczne kształty- kryształowych tafli...

***

Reynold z Jonathanem przez dobrą minutę wpatrywali się w iluzoryczną postać pędząca przed żołnierzami, nim zrozumieli, to co zaszło chwilę później. Ci po prostu puścili wolno w teorii podziurawioną marę, której żadna broń nie mogła zrobić krzywdy, co było dla nich równoznaczne z brakiem zagrożenia z jej strony. Lufy karabinów skierowały się w stronę zarośli w których byli ukryci nowi przybysze Thargotu, a powietrze przeszył ponowny rozkaz, oraz ostrzegawcza seria w powietrze. Nie tylko członkom stada białej róży widać puszczały już nerwy. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem wydało się Reynoldowi posłuchanie rozkazów uzbrojonych mężczyzn. Najpierw powoli podniósł w górę dłonie, a gdy upewnił się po paru sekundach, że ma je dalej w jednym kawałku. Po czym podciągnął się do pozycji pionowej podtrzymując jednocześnie dalej wtulona w niego Aleksandrę. Nim cokolwiek zdążył powiedzieć, padł pierwszy strzał nie wycelowany w powietrze, a ciepła krew zachlapała mu koszulę na wysokości bioder. Padł na plecy przyciskając do siebie nieprzytomna dziewczynę. W kolejnym ułamku sekundy zrozumiał, że krew która poplamiła mu ubranie nie należała do niego...
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 10-05-2009, 18:41   #222
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Ogniwo

Mario stał bezczynnie nie potrafiąc wydobyć z siebie ani jednego słowa. Trudno zresztą mu się dziwić, sytuacja w jakieś się znalazł nie była ani krzty normalna. Co gorsza nie było z niej żadnego wyjścia pozostawała tylko śmierć. Bolesna śmierć.

Może dlatego też milczał ?

Zamknął oczy i czekał na nieuchronne dojście do zera mechanizmu odliczającego czas do wybuchu. Licznik coraz szybciej zbliżał się do granicznej wartości zostało już tylko trzydzieści sekund do śmierci.

Bezradność, strach, panika, to właśnie czuły osoby, które miały zamiar mu pomóc. Osoby, które podobno miały chronić ludzi znajdujących się w tej krainie. Nikt ich nie uprzedził, iż tak na prawdę ochraniać będą samych siebie.

Trudno się chyba dziwić Michałowi i Juliette, że zaniemogli prawda ?

A to był dopiero początek.

Ziemia na której stały wampiry wraz z Rzeźbiarzem zatrzęsła się. Mario upadł na zaśnieżoną glebę, przynajmniej do tej pory wszyscy uznawali grunt pod swoimi nogami za glebę. Podczas gdy reszta wysłanników Sali Luster próbowała złapać równowagę, balansując chaotycznie ramionami na boki. Świat dookoła nich zawirował, niczym na przejażdżce kolejką górską. Cała czwórka wampirów znalazła się na gigantycznej wysokości. Aż dziw, że potrafili oddychać mijając obłoki chmur. Nigdzie koło nich nie było Mario. Musiał ześlizgnąć się podczas niewyobrażalnie szybkiego wzniesienia się istoty na której stali. Krajobraz dookoła wampirów zmieniał się z każdą mijającą sekundą, zaśnieżony las migiem przeszedł w bezdroża pustyni.

Nikt chyba nie przewidział tego co się stanie w dniu, w którym uznają swego towarzysza za zmarłego. Straciwszy go z oczu pozbyli się bomby jaka mogła wybuchnąć w każdej chwili, pozbyli się problemu, pozbyli się człowieka.

Mija z Lorencem cały czas z otwartymi ze zdumienia ustami wpatrywali się w ogromne długachne cielsko na jakim stali cały czas.

Czemu ja go wcześniej nie zauważyłem ? Zganił się w myślach Lorence.

- To nie może być prawda ! - Krzyknęła zdezorientowana Mija. Także doskonale zdawała sobie sprawę z tego na czym stoją i dokąd zmierza ta istota.

- Mija musimy być bardzo ostrożni, nawet nie myśl o tym o czym pewnie już teraz zastanawiasz się intensywnie. Nie pozwalam !

- Ale Lorence, przecież to Flafuś ! - Odpowiedziała zmartwiona kobieta.

Przed jaskinią

Bezwładne ciało Aleksandry spoczęło na ramionach Reya. Po raz pierwszy od czasu poznania dziewczyny z jego snów, mężczyzna stracił z nią kontakt. Nie czuł nic, ani bólu jaki doznawało teraz jej ciało, ani myśli które teraz falami nachodziły ją w Sali Luster. Połączenie jakie łączyło te dwie osoby zanikło.

Reynold nie mógł pohamować wściekłości jaką teraz odczuwał. W Thagorcie nie liczyła się moralność, człowieczeństwo. Ludzie, którzy stali tuż obok niego nie mieli zamiaru brać jeńców. Gdy jeden z marines zorientował się, że kogoś trafił i ponownie szykował się do oddania strzału Reynold nie wytrzymał.

Nastała przeraźliwa cisza.

Ciało matematyka zaiskrzyło wbrew wszelkiej logice pokrył się cały drobnymi impulsami elektrycznymi, które opanowały każdy najmniejszy skrawek jego ciała.

Nikt z was nie wystrzeli już żadnego pocisku, jeśli ja tak nie zechcę.

Marines stali bez ruchu wpatrując się w miejsce w którym na rękach Reya umierała dziewczyna z którą do niedawna związany był najbliżej w tym miejscu.

- Powiedz czego od nas oczekujesz.

Jeden z marines odezwał się niczym marionetka. Patrzył mglistymi oczami w kierunku Reynolda.

Sala Luster

Aleksandra znalazła się w miejscu z którego już nie było powrotu. Miejscu z którego tylko jej spryt mógł pomóc jej przeżyć. Dookoła niej znajdywały się wielkie kryształowe lustra. Miejsce w którym właśnie przebywała skojarzyło się jej od razu z salą wykładową. W każdym lustrze przedziwne odbicie zagadywało Aleksandrę, każde było inne. W jednym z luster dostrzegła ciało bez kończyn wypełnione umalowanymi czerwonymi ustami uśmiechało się dumnie. Każda wypowiadana przez istotę sylaba brzmiała nienaturalnie dźwięcznie. Niczym wyśpiewywana równym taktem.

- Ogniwo jest coraz mocniejsze, nawet nieświadomie sprowadził do nas ciebie.

Karzeł noszący śmieszną czapkę błazna śmiał się do rozpuchu wykrzykując kolejne zdanie.

- To zabawne, ciekawe czy jest tego świadomy.

Stara zgarbiona kobieta cichutkim głosem odpowiedziała.

- Pewnie nie, tak samo jak ona nie jest świadoma, jak bardzo on ją manipuluje.

Wszystkie lustrzane odbicia powiedziały jednogłośnie.

- Jesteś ?

Ostatnie odezwało się lustro przedstawiające Reynolda.
- No właśnie Aleksandro, czy jesteś tego świadoma ?

Jaskinie

- Śmierdzicie jak zgraja zdechłych mamutów.

Ni to ryk, ni to charczenie rozchodziło się dookoła Mike i Dominique. Ktoś najwidoczniej blisko nich obserwował ich czujnie, komentując przy tym ich stan fizyczny.

- To, że oni nie żyją nie znaczy, że są niegodni miłości Idvy. Nie oczekuj ode mnie nienawiści na martwych córkach i synach mej matki, na mych braciach. Co ? Chcesz śmierci żywych ? Oni ? Czy to ich mam zabić ?

Mamrotała istota, a jej głos echem rozchodził się po całej sali.

- Nie pragnę krwi, nie pragnę mięsa. Chcę jedynie odpocząć, tak bardzo odpocząć. Nie pragnę krwi.

Mike od razu skojarzył mamrotanie istoty z niedawnym incydentem ze smokiem. Coś zmuszało istoty w Thagorcie do bratobójczej walki. Może teraz udałoby mu się dowiedzieć coś więcej ? Wystarczyło wejść do umysłu miotającej się w sobie istoty. Wystarczyło użyć daru.

***

Tyburcjusz cudem wskoczył na skałę. Podnosząc się na zranionej ręce wszedł resztkami sił na głaz. Na całe szczęście udało mu się pozbyć robaków, które teraz bezmyślnie spadały wgłąb jaskini. Mężczyzna był bezpieczny. Nie był w stanie jednak wydostać się na zewnątrz przy pomocy liany. Jego ręka nie była sprawna.

Za nim znajdował się długi ciemny, korytarz. Ojciec jeden wie co też się może za nim kryć ?


* Vivi i TD jesteście na Flafusiu, istocie ogromnej, wielkiej i piekielnie długiej.
* Mario ześlizgnął się kiedy istota podnosiła się do góry, nie wiecie czy przeżył.
* Ruda zapraszam do rozmowy z Salą Luster.
* Glyph od tej pory możesz używać daru Rudej jakby był twoim własnym. Używając go masz swoje statystyki. Więc ciut bardziej jest on stabilny.
* Oficjalnie wątki kawcia, glypha, Howga przejmuje Lili. Z każdym postem będzie miała coraz więcej pikanterii graczowej.
* Oficjalnie też zmieniam przeznaczenie pkt dla Reya, jeśli on przekroczy limit wtedy coś złego Aleksandra będzie mogła zrobić postaci Reynolda. Jest jak zwykle czyli jeśli aktywujesz dar rudej, ale już w swoim ciele płacisz 3k10. Myśli 1k10. Po przekroczeniu limitu ruda dostanie prezenciki.
* W wątku Jaskini proszę o zachowanie następującej kolejności postowania Rewan, potem Lhianann bądź JW. W zależności jak potoczy się akcja z Rewanem
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 11-05-2009, 22:01   #223
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Aleksandra Nassau

- No właśnie Aleksandro, czy jesteś tego świadoma ?
- Rey...

Przez moment przemknęły jej przed oczyma dwie niedokończone rozmowy z matematykiem. Jego wahanie, dziwna obawa przed powiedzeniem choć jednego słowa za dużo... i to, że od chwili spotkania w szklanym domu nie mogła przeniknąć do jego umysłu. To było tak oczywiste... Miała wszystkie elementy układanki przed nosem, a jednak coś blokowało jej rozwikłanie tej zagadki, aż do teraz.
Powoli zbliżyła się by dotknąć dłonią tafli lustra. "Przecież sama mówiłaś, że tutaj nic nie istnieje - przekonajmy się!" Nieodparta chęć rozbicia kryształu szarpnęła Aleksandrą... "Jeszcze nie, Firtyx, projekt Adam i Eva, Peter..."

- Oj nie, nie, nie. Reynolda tutaj nie ma, jesteśmy tylko my. Jeśli Ci wygodnie możesz nas zwać jak tylko chcesz. Wszak to ty na nas patrzysz - Aleksandro Nassau.

Mężczyzna, którego wyprostowane odbicie w lustrze wpatrywało się w Aleksandrę z pogardą patrzyło jej prosto w oczy.

- Tylko mi nie mów, że coś czujesz. Przecież nie byłabyś sobą bogatą smarkulą nie potrafiącą okazać, żadnych ludzkich emocji. Empatia to chyba nie jest twoje ulubione słowo. Zatem co ? Ciekawość ? Jesteś ciekawa projektu Adama i Ewy ?

Emocje, empatia, uczucia? Miał racje, tamto iejsce zmieniało ją, nie chciała tego, ale nie posiadała na to żadnego wpływu. Co teraz czuła? Złość, zaskoczenie, strach ? A może to co jej rozmówca... rozmówcy? Wszystkie oblicza wpatrywały się w nia, zdawały się przenikać przez kazdy fragment jej ciała do tego z każdej strony. Spróbowała odwrócić patowa dla siebie sytuację szukając emocji na tej dziwnej sali - emcji od prawdziwego człowieka, jego myśli, wspomnień. Pozwoliłoby to na odwrócenie sił w rozgrywce -choć na chwilę to ona mogłaby rozdawać karty i atakować. Jednak nic się nie stało.. Kompletnie nic, tak jakby jej moc była tylko wymysłem, bajką w którą łatwo było uwierzyć. Na chwile zachwiały się granice między rzeczywistościami. "Nie moge mieć mocy - dom w niemczech nie istnieje, nie mogą istnieć mówiące lustra-tego miejsa nie ma, nie mogła spotkać kogoś kto zawładnąłby moja mocą bo jej przeciez nie ma - nie było Girry..."

Jedyną linia obrony została duma.
- No cóż w domu nie jestem, więc chyba nie ma co liczyć na spełnianie zachcianek, niezależnie od motywacji, prawda?

- Wszystko zależy od tego jak rozumiesz dom. Miejsce w którym czujesz się szczęśliwa ? Chyba w Thagorcie przez moment byłaś, nawet jeśli krótki. Zachcianki zaś lubimy spełniać. Masz coś konkretnego na myśli ?

- Wrócić do Niemczech - do miejsca gdzie mieszkałam przez 16 lat swojego życia, dżinie.

Reynold uśmiechnął się perfidnie na dźwięk słowa dżin.

- Nie widzę problemu. Wszak ciebie nie obchodzi to co dzieje się w Thagorcie. Nie obchodzą ludzie, których tu spotkałaś, uznajesz wszystko za nierealny sen. Tylko po to, żebyś mogła nie brać odpowiedzialności za swe czynny. Zresztą taka sama byłaś tam skąd pochodzisz. Reynold, Girra nic nie zmienili.

Twarz matematyka spoważniała, na twarzy nie było widać ani grama sympatii.

-Jest tylko jeden problem a właściwie dwa. Najważniejszy masz coś co nie należy do ciebie. Coś co na zawsze splotło cię z „nierzeczywistym” Thagortem. I obawiam się, że będziesz musiała mi to oddać.

- Ishtav ? A nie słyszałeś o trzech przykazaniach dżinów ? Pierwsze -dżin nie może zabić, drugie, dżin nie może wskrzesić, trzecie, dżin nie może sprawić by ktoś się w tobie zakochał. Dwie zasady są w Thargocie łamane nagminnie, więc i trzecia jak sądzę nie będzie problemem - dla was.

Sama Aleksandra uśmiechnęła się w dokładnie taki sam sposób jak postać w lustrze. Gra nabrała stawki - życia dziewczyny.

- Z tym, że może się to stać problemem dla mnie, jeśli chodzi o powrót wolałabym jednak wracać w jednym kawałku. W Tharocie nie spełniają się marzenia i świat ten nie przynosi szczęścia nikomu, kto w nim żyje nie ważne jakbyście się o to starali. Wymazanie wspomnień nie jest żadną drogą do spokoju ducha.

Hahahahaha

Rozległ się śmiech wszystkich luster.

- Głupia dziewczyno, ty nadal nic nie rozumiesz ? Już nigdy nie uda ci się wydostać z Thagortu w jednym kawałku. Twoje ciało umarło gdy ten szczeniak dał ci coś czego nie powinien. Ogień tego kundla, nierzeczywisty, nierealny stanowi teraz część ciebie. Czy tego chcesz czy nie, będziesz już na zawsze uwięziona w ich świecie - nie naszym. A jedyna szansa na to, żebyś mogła prowadzić jeszcze względnie normalne życie to zaufanie dżinowi, który przestrzega tylko jednego najświętszego prawa – prawa krwi. Decyduj teraz, albo godzisz się na nasze warunki bez pytania i zaczniesz nowe życie, albo wracaj do Thagortu i doczekaj tam swych dni. A nie zostało już ich zbyt wiele w mieście Idvy, za dwa dni wszyscy zginą - Girra, Reynold. Jedyne osoby co do, których istnieje cień szansy, że kochałaś.

Rozmawiam z lustrami! Niech się więc też stanę odbiciem. Teraz po sali rozszedł się śmiech Aleksandry - suchy, nieprzyjemny.

- Więc ogień tego kundla nie należy do was, prawda? Tamten świat nie jest waszym, a więc nie obejmuje go wasze prawo krwi. Nie istnieje możliwość zatrzymania mnie więc tutaj, skoro już jestem związana z nim. Dżin jest podwładnym, kwestia tego kto jest jego panem. Chyba, że wymknie się spod kontroli jak "Adam i Ewa"?

- Odrzucasz zatem ofertę - dobrze więc odpowiemy tobie na każde pytanie. Wszak tyle możemy zrobić dla martwej, pyskatej smarkuli.

Salę Luster ogarniał coraz większy mrok i chłód. Stała się nieprzyjemnym miejscem i o ile kilka chwil temu przed rozpoczęciem rozmowy z Salą Luster Aleksandra mogła się czuć w niej bezpiecznie, tak teraz uczucie panicznego strachu i niemocy ogarniało ją coraz bardziej.

- Prawo krwi obejmuje wszystkich, którzy żyją na twojej planecie smutnie nazwanej przez was pasożytów Ziemią. Ogarnia wszystko i wszystkich. To my jesteśmy panem i twórcą wszystkiego, to do nas należy każda żywa istota, to nas nazywacie Bogiem, Szatanem, Niebem i Piekłem. Adam i Ewa to tylko problem, który coraz bliższy jest rozwiązania.

- Jakoś nie wierze w żadną boskość. Lecz skoro mogę zaspokoić ciekawość to chętnie posłucham czym jest projekt Adam i Ewa? Kim jesteście wy? Co czeka w Firtyxsie i dlaczego Thargot oferował wieczną pamięć tylko mnie i Reynoldowi ?

Pojedyncze dreszcze przebiegały po plecach dziewczyny. Jeśli istniała jakaś szansa żeby wyjść z tego cało, to prawdopodobnie już dawno ją straciła. Z drugiej zaś strony skoro nie żyje już od jakiegoś czasu, do stracenia ma naprawdę niewiele, a jeśli teraz ma odejść to chociaż z godnością. Przez lata wyuczone opanowanie dawało o sobie znać. Strach i poczucie beznadziei było trzymane na wodzy żelazną wolą i strzępkami nadziei na ratunek. Jakąś maleńką bramkę, która może jeszcze się pojawi jeśli ta rozmowa potrwa dłużej.

- Nie potrafisz słuchać rozpieszczony bachorze ? Podaliśmy ci jak na tacy nasz byt, a ty nie rozumiesz słów, które wypowiadamy ! Jaki jest więc sens rozmowy ? Jak jest sens słów ? Skoro słuchasz jedynie własną pychom ?

Najwidoczniej Aleksandra zadała jedno pytanie za dużo. Sala Luster szeptała a wśród odgłosów jakie mogła dosłyszeć Aleksandra nie było najmniejszego sensu. Nie mogła wiedzieć, że byt przed którym stała zastanawiał się bardzo mocno nad przydatnością Aleksandry w całym planie ratowania Ogniwa. Wnioski do jakich dochodziła Sala Luster nie napawałyby optymizmem dziewczynę.

"Świetnie, poproszę przepustkę powrotną z tego domu wariatów, albo odłączenie mnie w końcu od tej maszyny. Doskonale stoję przed Bogiem i przeznaczeniem w jednej, a raczej wielu postaciach. Litości..." To wszystko, ta rozmowa i mniemanie o odbiciach jakie sami sobie tworzyli to było naprawdę zbyt dużo jak dla młodej Niemki. "Nich się już dzieje co chce." Jednym płynnym ruchem rzucił nóż, który miała w rękawie koszuli z taką siłą, że przeszedł on przez trzy tafle krusząc je na kryształowy pył. Jedyne czego teraz dziewczynie nie brakowało to wola walki.

Nóż rozbił tafle luster, a fragmenty połamanego szkła upadały dźwięcznie na podłogę. Zapadł zmrok uniemożliwiający Aleksandrze dojrzenie nawet swoich dłoni. Poczuła coś dziwnego na swym sercu, chłodną owłosioną dłoń.

- Ogniwo nie powinien cię tutaj wysyłać. Musi się jeszcze sporo nauczyć.

Ogień jaki Aleksandra dostała od Ishtava oplótł lodowatą dłoń istoty. Aleksandra poczuła jak całe jej życie powoli uchodzi z jej ciała. Walka się skończyła, opadła bezwładnie do stóp luster. Bogowie na zawsze zostaną Bogami.

- Przepraszam Girro... Wybaczam Ci Reynoldzie...

***

Zatrzymany w Thargocie na moment czas przyniósł Reynoldowi Burke poczucie siły, które momentalnie pękło, tak jak coś w jego wnętrzu. Gdy pierś Aleksandry uniosła się w ostatnim oddechu, prosto do jego umysłu powędrowały ostatnie słowa dziewczyny.

-Wybaczam Ci Reynoldzie...

Potem już przez całą wieczność nigdy nie usłyszał głosu Aleksandry Nassau. Jedna karta jego życia spłonęła bezpowrotnie wraz ze śmiercią dziewczyny.

***

Delikatny powiew wiatru przyniósł maleńkiemu stworzeniu zapach, którego tak bardzo pragnął... Oraz głos, który tak bardzo chciał usłyszeć, a który już więcej nie zabrzmi...

-Przepraszam Girro...
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 12-05-2009, 22:58   #224
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Julian (Jaskinia Diabła)



Slim nie śpieszył się.
Julian przygnieciony do zimnej skały ciałem mężczyzny, słyszał jego sapanie tuż przy uchu.

-Zamknij się mały... Jeszcze na chwilę... się zamknij gnojku... Mam w dupie to... kim jesteś, mały - stękał mu w ucho, podciągnąwszy mu głowę za włosy.

- Proszę...- Julian spojrzał prosto w oczy swemu oprawcy. Z jego błękitnych oczu popłynęły łzy, łzy niewinnego, bezbronnego dziecka błagającego o litość - Jestem prawdziwy, taki jak ty. Dorota też. Proszę...

-Proś... proś, będziesz prosił o więcej. -Mężczyzna wyprężył się i dysząc ciężko odpoczywał chwilę. Potem odepchnął chłopca i podniósł się zapinając na powrót spodnie. Wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni, odpalił jednego i zaciągnąwszy się dymem począł przechadzać się wokół zwiniętego niemal w kłębek Juliana.

Chłopak skulił się na ziemi. Przycisnął twarz do podkurczonych kolan, próbując odciąć się od świata zewnętrznego. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Miał ochotę zasnąć i zapomnieć o tym wszystkim.

- Zostaw choć Dorotę. Błagam...

Miarowe stukanie ciężkich buciorów o skałę raz zbliżało się do niego, raz oddalało. Gdzieś całkiem niedaleko słyszał żałosne zawodzenie dziewczyny i zdyszane głosy mężczyzn. Skulił się jeszcze bardziej kiedy kroki tamtego ustały tuż obok niego.

- Zrobię wszystko, tylko dajcie jej już spokój...

- Zależy Ci na niej? - Palce mężczyzny wsunęły się w płowe włosy Juliana i zacisnęły się, rozmyślnie sprawiając mu ból. -Co robiliście tu razem z tym zwyrodnialcem? -Zmusił chłopaka do odwrócenia twarzy w stronę ciała martwego Diablęcia.

- Nie nazywaj go tak! Był sto razy lepszą istotą niż Ty!- oburzył się Julian, po raz pierwszy od początku całej sytuacji patrząc na Slima z gniewem, a nie strachem.

- Był lepszy ode mnie? Byłeś jego klaczką czy on twoją? -Szarpnął chłopaka mocniej za włosy niemal unosząc go z ziemi. Przywarł twarzą do jego policzka przesunąwszy po nim językiem. -Opowiedz, jak się zabawialiście w tej norze.





Julian tylko zacisnął mocniej zęby, słuchając Slima. Musiał uważać na słowa. Jedno złe zdanie a coś może się stać nie tylko jemu, ale i Dorocie. Musiał dbać o jej życie. Nic nie odpowiedział, modląc się do Boga, by dał mu siłę, by powstrzymać się od słów cisnących się na usta

- No mów! -wrzasnął Slim, potrząsając nim jak lalką. Policzek wymierzony otwartą dłonią gwałtownie odrzucił głowę Juliana w bok. -Co robiłeś tu z tym stworem?

- Nic. Naprawdę nic...-stwierdził Julian załamującym się głosem. Siła, którą tak niedawno miał jeszcze w sobie zniknęła. Czuł się słaby i bezbronny. Tak chciał, żeby diabeł wstał z martwych i zajął się nimi wszystkimi. Tak chciał, żeby ich ocalił...

-Podobno ty i ta mała dziwka jesteście ludźmi? Co tu robicie, skąd się tu wzięliście? Gadaj!

- Rano się obudziliśmy. Jest tu nas całe Stado, drużyna. Nie wiem, jak długo jest tu Dorota. Ona jest Towarzyszką, służką...-wyjaśnił Julian pokornym tonem. Wierzył, że jeśli będzie grzeczny, to wszystko będzie dobre.

Oczy mężczyzny wpatrującego się w twarz Juliana zwęziły się w dwie ziejące złośliwością i okrucieństwem szparki. - A więc jest was tu więcej, tak? Gdzie?! Gdzie jest reszta?! - Ręka znów podniosła się do uderzenia, ale zawahawszy się chwilę, Slim dotknął twarzy chłopaka gładząc ją delikatnie. -Ilu jeszcze was jest?

- Chciałbyś wiedzieć...- stwierdził gorzko Julian. Bez względu na wszystko, nie mógł zdradzić innych. Zamknął oczy, szykując się do przyjęcia uderzenia.

- Ja pytam, ty odpowiadasz szczeniaku! Gdzie jest reszta?

- Nie powiem- stwierdził Julian. Poczuł chwilowy powrót sił, patrząc z pogardą prosto w oczy Slima.

- Powiesz. Wcześniej albo później powiesz, mój słodki chłopcze. Jeszcze będziesz prosił, żebym Cię wysłuchał. -Tym razem to ciężka pięść wymierzyła cios. Nie w twarz jednak, lecz dokładnie w miejsce, gdzie kula przeszyła ramię chłopaka.

- AAaaaaaaaaaaaaaaaaa- krzyknął Julian.



Ból był obezwładniający, tak silny, ze padł na kolana. Uczucie promieniowało, pozbawiając go trzeźwości myślenia. Chłopak znów płakał. Nie miał jednak zamiaru powiedzieć, gdzie jest jego Stado. Nie wiedział tego. Wątpił, by Slim w to uwierzył.


- Puśćcie Dorotę, a powiem wam wszystko, co wiem.

- Nie próbuj się ze mną targować -warknął kucając nad zwijającym się z bólu zmaltretowanym chłopakiem. - Nie skończą z nią póki nie wyśpiewasz wszystkiego, co wiesz śmierdzielu -wysyczał mu do ucha. -A ty mój chłoptasiu możesz sobie na razie popatrzeć. -Chwycił chłopaka za związane ręce i włosy i powlókł na miejsce gdzie trzech mężczyzn pastwiło się nad bezbronną dziewczyną.

- Nie wiem, naprawdę nie wiem! Byli w Altance, ale ich zaatakował smok. To zaledwie parę osób, nikt z nas nie potrafi walczyć! To wszystko, wszystko, słyszycie?! Zostawcie ją, ona nic nie wie! Naprawdę wam nie zagrażamy! Zostawcie, słyszycie!- darł się chłopak wniebogłosy.

Wyprowadzony z równowagi Slim, wymierzywszy dwa ciosy w twarz Juliana rzucił go na ziemię. Sam zaś zamierzał właśnie przyłączyć się do kumpli, kiedy znieruchomiał nagle, nasłuchując.

- Proszę, weźcie mnie zamiast niej, proszę! To tylko dziewczyna, tylko niewinna dziewczyna, słyszycie! Weźcie mnie!- dalej wydzierał sie Julian, kompletnie nie zauważając zachowania Slima. Przed oczami miał tylko gwałconą Dorotę.

Zamknąć się! -wrzasnął Slim, który jak się mogło wydawać samoistnie przejął dowództwo w oddziale. - Wszyscy!- Trzasnął na odlew trafiając wprost w usta drącego się nieustannie chłopaka. Ze zmiażdżonych warg popłynął strumyczek krwi. - Mordy na kłódkę! -Wyszarpnął pistolet z kabury wciskając lufę między zęby Juliana. -Chłopaki strzelają na zewnątrz!
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 13-05-2009, 21:58   #225
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Mike objął kobietę, gdy ta zbliżyła się do niego. Skrył jej głowę w swej klatce piersiowej, samemu nadal rozglądając się po gruzowisku. Tyle martwych ciał… Ile śmierci przetoczyło się przez to miejsce? Ludzie, którzy leżeli tu martwi, często z wykrzywionymi w agonii twarzami, ale i ze spokojem i opanowaniem w swych dumnych minach, byli niepokojący. Ale to nie dlatego, iż Mike’owi było ich żal, czy też było mu smutno z ich losu. Ludzie ci byli mu obcy, nie nawiązał on z nimi żadnego kontaktu przez całe życie i stanowili jedynie odległą tragedię, która przeistaczała się jedynie w lekkie uczucie smutku. Prawdziwym źródłem niepokoju był natomiast fakt, że taki sam los może dosięgnąć ich samych. Dotąd co chwilę ocierali się o śmierć, za każdym razem mając więcej szczęścia niż rozumu unikali okrutnego losu. A wszystko to w towarzystwie uczuć adrenaliny, podniecenia i strachu innego, niż jaki teraz dał się we znaki Sheffowi. Tym razem Mike miał nie miłą okazję doświadczyć zrozumienia, od jakiego losu uciekają. Martwe, samotne ciała. W większości pełne agonii (wspomnienie sprzed kilkunastu godzin wciąż jeszcze godziło w świadomość mężczyzny).


Ten głos…

- Śmierdzicie jak zgraja zdechłych mamutów. To, że oni nie żyją nie znaczy, że są niegodni miłości Idvy. Nie oczekuj ode mnie nienawiści na martwych córkach i synach mej matki, na mych braciach. Co ? Chcesz śmierci żywych ? Oni ? Czy to ich mam zabić ?

Głos dudnił w ciemności jak zagrożenie, wciąż przypominające o sobie i nie pozwalające ofierze na wytchnienie. Ryk rozchodził się w nieprzyjemnym skrzypiącym pogłosie. Unosił się echem wśród skał jaskini tak idealnie, jakby jaskinia ta była specjalnie zbudowana, aby jej właściwości akustyczne były jak najlepsze. Paraliżujące uczucie strachu rozpływało się po ciele mężczyzny. Panika nie była teraz wskazana, ale łatwiej to powiedzieć, niż w rzeczywistości uczynić. Ona była silniejsza, zdecydowanym głosem upominała się o swoje dziedzictwo. Musiał zebrać wszystkie siły, by zdominować to uczucie i zastąpić je zdrowym rozsądkiem.

Nie kieruj na niego światła, to może go tylko rozłościć. Dar, użyj daru! Cholera, oby tym razem zadziałał. Zaczyna mnie już wkurzać.

- Nie pragnę krwi, nie pragnę mięsa. Chcę jedynie odpocząć, tak bardzo odpocząć. Nie pragnę krwi.

Wśród nieprzeniknionej ciemności, głos potwora zdawał się jeszcze bardziej potęgować. Był natarczywy i cholernie denerwujący. Za to sens słów przynosił nadzieję. Potwór, tak jak każdy inny w tym świecie nie chciał czynić tego co czynił. Co więcej, ten potwór wydawał się mieć więcej siły, niż pozostałe stwory, bo póki co powstrzymywał się jeszcze z atakiem. To dawało mu szansę na przeżycie. To dawało IM szansę na przeżycie. Promyk nadziei przebił się przez nieprzeniknioną ciemność, padając na twarz Mike’a.

Ale jeżeli się uda, trzeba dowiedzieć się czegoś więcej, by mieć punkt podparcie i wiedzieć z kim i z czym walczyć.

Nagła myśl po prowadziła Sheffa w stronę działania. Trzeba było coś w końcu zrobić. Najpierw się czegoś dowie, potem spróbują uciec potworowi, czy to za pomocą daru, czy też o własnych siłach. Nie mogą się poddać, zaszli już za daleko.

*

-Mike używa daru w celu uzyskania informacji od potwora.
-Cały czas nasłuchuje, gdy ten zacznie się zbliżać niebezpiecznie, to najpierw spróbuje użyć daru by stłamsić wrogie uczucia, a potem zacznie uciekać (w razie czego może spróbować oślepić potwora latarką).
 

Ostatnio edytowane przez Rewan : 13-05-2009 o 22:02.
Rewan jest offline  
Stary 13-05-2009, 22:45   #226
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Bicie serca było strasznie szybkie i gwałtowne. Zwolnij. Bicie najważniejszego ludzkiego organu w dalszym ciągu wybijało straszliwe tempo. Zwolnij, będzie dobrze, spokojnie. O jakich uczuciach mogło mówić? Strachu, lęku, bezradności? Chyba tak, w końcu wszystko zawiodło. Michał nie potrafił wymyślić żadnego sensownego planu jak uratować Rzeźbiarza. Kompletna pustka. Jedyne co wymyślił to stado nietoperzy wampirów, które wpiją się w nogę Mario i wyssą bombę. Czy było to możliwe? Tego Stoica nie wiedział, chciał jednak spróbować. Wyświetlające się cyferki skutecznie uniemożliwiły jednak przyzwanie nietoperzy. Młody wampir nie mógł się skupić, gdyż jego serce waliło jak młot. Zwolnij. - mówił w myślach do własnego serce próbując się uspokoić. Tylko spokój nas uratuje. Niestety, nie chciało słuchać. Nigdy wcześniej się to Michałowi nie zdarzyło, potrafił bez najmniejszego problemu sprawić, by bicie było miarowe, a on co za tym idzie, był spokojny. Nie tym razem. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Michał Stoica nigdy w życiu nie bał się tak jak teraz, nigdy w życiu nie był aż tak zagrożony śmiercią.

Nagle ziemia się zatrzęsła i nim chłopak zdał sobie sprawę mknął w powietrzy na czymś...czymś wielkim. Wcześniej nawet nie zauważyli, że weszli na jakieś najwyraźniej żywe stworzenie. Co gorsza - a może na szczęście? - Mario zniknął. Musiał więc spaść, gdy to coś wzbiło się w powietrze. Pędziło z niesamowitą prędkością i do tego bardzo wysoko.

- Mija musimy być bardzo ostrożni, nawet nie myśl o tym o czym pewnie już teraz zastanawiasz się intensywnie. Nie pozwalam !

- Ale Lorence, przecież to Flafuś! - Odpowiedziała zmartwiona kobieta.

- Na Boga co to ma być?!?! - krzyknął zrozpaczony chłopak, ledwo przekrzykując pęd powietrza. Złapał się kurczowo, czegoś co przypominało jakiś wypustek na ciele.

Lorence spojrzał na Michała z wyraźnym zmieszaniem. Wampir ten wydawał mu się dziwny, szczególnie jego reakcje czasami były wręcz nadwyraz niezrozumiałe
- Stoimy właśnie na szybkobieżnym Flafusiu, jednej z pierwszych istot zamieszkujących Thagort. Nie wiem jak ty, ja mam ochotę jak najszybciej wydostać się z jego grzbietu. Chcesz pogadać możesz iść do jego paszczy i zacząć rozmowę, na pewno się ucieszy. - Mówiąc to wskazał jeden z końców gigantycznej istoty.

Michał nie wierzył w to co słyszy. "Szybkobieżny flafuś". Nie dość, że to brzmiało głupio, to jeszcze kojarzyło mu się z czymś jak "pociąg pospieszny". O ja chrzanie! Gdzie ja kurcze jestem, w jakiejś parodii Flinstonów czy Morowinidzie?! Tam też, wykorzystywało się, żywe istoty jak samoloty.. SZLAG!
Chłopak stal z rozdziawioną gębą, a coraz więcej co raz bardziej absurdalnych myśli przeskakiwało przez jego głowę z szybkością błyskawicy. Skoro to jest swoisty Czarterowiec to czemu Lorence chce się z niego wydostać?

- Ja..k...jak...ttt...to...porozmawiać? - palnął pierwsze co mu przyszło na myśl.

- Bo Flafuś mówi jak chyba każdy mieszkaniec Thagortu, uwierz mi nie chcesz wdać się z nim w dyskusję, może nie być tak wyrozumiały jak ja. - odpowiedział wampir. Michał w tym czasem zdusił w sobie pragnienie, by zadać pytanie, kto nadał temu czemuś tak kretyńskie imię.

Skóra stworzenia zaczęła pokrywać się mazistą substancją powoli stawało się bardzo niebezpieczne przebywanie na jego grzbiecie. Mija poślizgła się, wbijając głowę w wielką czarną skórę stworzenia. Z impetem odjechała kilka metrów od grupy, miała szczęście zdołała chwycić się jednej z wypustek zwierzęcia. Leżąc na brzuchu w mundurze marines kobieta zbierała siły by wstać.

- Lorence ! On chyba wraca do domu ...

- Do domu? - zapytał chłopak - To znaczy gdzie?! Czym TO w ogóle jest!? - krzyknął, bowiem wiatr uderzał w niego z coraz większą siła, poza tym miał wrażenie, że jego głowa robi się cięższa. Czyżby unosili się jeszcze wyżej w powietrze?

- To u was nie ma ślimaków ? - Zdziwił się Lorence.


- On wraca do muszli, a ja nie mam najmniejszej ochoty być wtedy dokładnie w tym miejscu - dodał po chwili starszy wampir.

- Są… u nas ślimaki – powiedziała cicho Juliette wciąż nie wierząc w to, co się dzieje. Co tam gadające lustra, banda wampirów, bomba w nodze… latający, gigantyczny ślimak poruszający się z ogromną prędkością to dopiero jest coś.
To, że śpi wykluczyła już dawno, w snach nie dzieją się takie rzeczy. Wyglądało to jak jedna wielka po narkotykowa faza, której mógłby pozazdrościć niejeden wielbiciel halucynogenów.

Oczy Michała zrobiły się nad wyraz szerokie. Nie tego się spodziewał. Latający Kurwa Ślimak Jego Wracający Mać DO DOMU?! CZY TO JAKIŚ KURWA ŻART?! - krzyczał młody wampir w myślach. Nie mógł tego zrobić naprawdę, gdyż ze strachu dostał czegoś na kształt szczękościsku. Gdy dotarło do niego co oznacza "wracać do domu", rozwarł szczęki po heroicznym boju i krzyknął:

- Jak możemy się wydostać?!
- Sam chciałbym wiedzieć, chętnie wysłucham jakichkolwiek propozycji.
- Daleko jeszcze do domu…Flafusia? – Juliette zadała pierwsze pytanie jakie przyszło jej do głowy.
- No właśnie ile mamy czasu?! - krzyknął Rumun do Lorence'a.
- Jesteśmy już na pustyni, zbliżamy się do lasu. Potem będą Góry Zawiści. Jedną z gór jest muszla Flafusia.
- Jasna cholera! Czyli nie mamy zbyt wiele czasu! Jak się więc stąd wydostaniemy?! - ryczał chłopak, a dokładnie w tym samym czasie jego wampirza towarzyszka krzyknęła wreszcie przytomniejąc
- Cholera, ile mamy czasu?!

Stało się coś czego nikt nie przewidział, jednym wielkim susłem Mija pokonała dzielącą ich odległość. Z cudem zachowując równowagę.
- Skoczemy, jesteśmy na wielkiej zjeżdżalni. Niech tylko podwiezie nas do lasu i wykonamy jednego porządnego susła na którąś z gałęzi, jesteśmy wampirami przecież. Nic nam się nie stanie.
- Mija ! Jesteś genialna ! - odpowiedział uradowany Lorence.
- Kurwa, czy do Was jeszcze nie dotarło, że my nie jesteśmy tacy jak Wy?! Myślę, że nam się coś akurat stanie! - ryknął wściekły i jednocześnie przerażony Michał.
- Mamy jakieś inne wyjście?- zapytała z nadzieją w głosie rozglądając się niepewnie dziewczyna.

- Czy krew was wzmacnia? - Powiedział zatroskany Lorence. - Jeśli tak, możecie skosztować trochę naszej krwi. Nie za dużo, w sam raz na wykonanie jednego skoku.

Michał przełknął głośno ślinę. Na niego krew działała zawsze tylko w jeden sposób. Dwa łyki krwi i był pijany jak po trzech litrach najdroższej wódki. Nie wiedział jednak jak na krew reaguje Juliette i spojrzał na nią pytająco.

Pokiwała powoli głową.
- Tak, chyba tak - powiedziała cicho, jakby przyznawała się do jakiegoś haniebnego czynu.

- No to zajebiście. - szepnął pod nosem Stoica.

Ślimak wkroczył na teren lasu, miażdżąc położone dookoła nich drzewa. Prędkość z jaką przebywał ogromne odległości w tak bardzo krótkim czasie musiała być ogromna. Czasu na podjęcie jakichkolwiek działań było niewiele.

- Chyba możemy spróbować - znów rozejrzała się niepewnie. - Chyba musimy - westchnęła i spojrzała pytająco na pozostałe wampiry Juliette Black.

Michał był wstrząśnięty i przerażony. Nie miał pojęcia co ma zrobić by mógł przeżyć. Spuścił głowę w dól, czuł jak jego serce szaleńczo przyspiesza swój bieg, swój rytm. Próbował je uspokoić, dać sobie siły, lecz mu nie wychodziło. Wszystko co się wydarzyło przez ten czas, gdy przez Lustro wszedł do tej żałosnej parodii Narnii przytłoczyło go z całą siłą.

- To próbujcie. - powiedział Michał. Nie wiedział czy go usłyszeli. Nie był pewny czy go to interesowało. Nie napije się krwi, zwłaszcza, że nic mi ona nie da.

- A może da się po nim jakoś zejść na dół... - zastanawiała się głośno Juliette. - Ile to ma długości? Może damy radę się ześlizgnąć? - kombinowała. Wgryzanie się w Lorenca a tym bardziej w jego uroczą towarzyszkę nie było chyba najlepszym pomysłem.
- Juliette on jest za ślizgi. Jeśli Tobie pomoże wypicie krwi, to wykorzystaj tą szansę. - Michał spojrzał jej w oczy. Mi to nic nie da.

- Lorence nie możemy mieć pewności, że uda im się doskoczyć do drzew. Nawet jeśli wypiją naszej krwi. Mam plan jak ich stąd wyciągnąć, domagam się jednak wpuszczenia do stada Tyburcjusza.
- Co proponujesz?
- Nic dopóki nie przyrzekniesz, że weźmiesz go do naszego stada.
- Żądasz zbyt wiele za życie tej dwójki. Dlaczego powinienem was właściwie ratować? - zwrócił się pytanie do wysłanników Sali Luster.
- Chociażby dlatego, że On - Wysłanniczka skinęła głową na Michała - uratował was. Wśród ludzi istnieje takie niepisane prawo: Przysługa za przysługę.
- Towa..., no tak, wy nie jesteście Towarzyszami. - zaciął się wampir, po czym po chwili zwrócił się do swej przyjaciółki.
- Zgadzam się przyjąć do stada twą zabawkę Mijo, tylko to ja go przemienię. Co zatem proponujesz?
- Skoczmy wraz z nimi, jesteśmy silniejsi, zwinniejsi, ile mogą ważyć ? Ta nie wygląda na cięższą od Marcusa. - Mija spojrzała na Juliette. - Ja chętnie ją wezmę.

Spojrzała z przerażeniem na kobietę i odsunęła się nieznacznie. Nie chciała żeby kobieta się do niej zbliżała, dotykała jej, a co dopiero niosła. Miała jej powierzyć własne życie?! Świetnie...

- Masz na myśli tak na plecach? Będzie nam ciężej się poruszać. Jednak chyba tak będziecie mieć większe szanse na przeżycie. - powiedział wampir.
- No ładnie. - Michał spojrzał na Juliette i powiedział do niej. - Nie mamy wyjścia.
- Chyba nie - przyznała mu niechętnie rację.

Widząc, że jego towarzyszka odsunęła się od Miji z przerażeniem, Michał powiedział.
- Dobra Lorence weź na barana Juliette, co?
-Jak to powiadają u was? Przysługa za przysługę. - Powiedział lekko uśmiechnięty Lorence. Stanął pewnie przed Juliette.
- Obejmij mnie jak najmocniej potrafisz.
Cała czwórka mijała właśnie jedne z większych drzew w lesie. Szczęście w nieszczęściu?
- Trzymaj się bardzo mocno. - Lorence biegnąc co sił w nogach, używając ciała ślimaka za bieżnię wykonał skok w stronę drzew.

Bez chwili zastanowienia wykonała jego polecenie. Objęła Lorenca i zamknąwszy oczy starała się nie myśleć o tym co się dzieje, o tym co ma się stać za chwilę. Poczuła jak wampir rusza...

Stoica spojrzał na Miję i przełknął ślinę, a ta uśmiechnęła się lubieżnie, podchodząc do niego.
- No proszę, prawdziwy dżentelmen. I do tego krwiopijca. Złap się kochaniutki mocno i módl się abyś jeszcze zobaczył kiedyś swą pannę.

- Swą Pannę? - spyta szczerze zaskoczony chłopak i przytulił się mocno do wampirzycy. - Co masz na myśli?

Dlaczego o to pytał? Dlaczego w takiej chwili? odpowiedź była prosta. Chciał odwrócić swoje myśli od tego, co może się wydarzyć, co będzie jeśli Mija przeceniła swoje możliwości. Dlatego chciał zająć swe myśli czymś, a właściwie kimś innym.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 14-05-2009, 16:28   #227
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tyburcjusz Pizarro skrzywił się. Ręka bolał, kości chrupały kontynuując zainicjowaną wcześniej regeneracje lecz tym razem na pogorszonym gruncie. Ujrzał nie w ciemności lecz przez ciemność. Minotaur i oni.

-Mike Sheff... Cóż tu robisz przed tym stworem, Minotaurem?

Szepnął sam do siebie idąc pewnie korytarzem, a zarazem starając się podejść cicho. Mrok, ciemność, ciemności ponad ciemnościami. Jak już owił, ciemność była zawsze czysta. Brudna była krew i ciało. Tyburcjusz był wiece zadowolony. Chociaż otaczał go mrok to nie widział w ciemności. Widział przez ciemność, chciał wykorzystać przewagę jaka miał. Stanął jak posąg u końca korytarzu badając oczyma całą sytuacje.

”Ojcze, jesteś wielki! Nad nicościami Tyś nicością i Otchłanią, tyś przeznaczeniem i losem. Z całego serca chwalę Cię pod niebiosa aby zapłakały zasmucone... Tyle, że ona plączą już dawno w tym świecie.”

Mężczyzna westchnął. Ileż to mógł ugrać w ciemnościach. Tylko rozprawienie się z Minotaurem i mógł grać boga w mroku... Pewnym lecz zarazem flegmatycznym, powolnym krokiem postanowił zbliżyć się do stwora licząc,ze on widzi gorzej. Delikatny odgłos kroków mężczyzny rozniósł się na skraju słyszalności. Chciał wyciągnąć uszkodzoną dłoń, lecz go ukuła. Pochwycił się za niąz bólem, prychnął złowieszczo i wycałowując dłoń w stronę stwora...

_________________________
Tyburcjusz na podstawie automatycznie działającego daru czuje się wyjątkowo swobodnie w mroku. Skrada się do stwora i stara się go dotknąć aby użyć, znowu automatycznie działającego, daru i go ogłuszyć.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 14-05-2009, 22:02   #228
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Los okazał się okrutny. Żadne z działań trójki przyjaciół nie przyniosło zamierzonych efektów.
Wspomnienia, które odczytała Aleksandra były koszmarem z którego wolał się obudzić. Gdzieś wśród wspomnień przebijała twarz Juliana. Smutna. Być może przybywali za późno, choć w tej sytuacji nie można ich było nawet nazwać ekipą ratunkową. Jedyne szczęście, że dziewczynie nic się nie stało. Nie zdołałby sobie wybaczyć, gdyby przez niego zginęła słabnąc tak jak tam w Altanie.
Żyli, przynajmniej na razie.

"Jestem człowiekiem. Nie tak. Jesteśmy przyjaciółmi, żywymi ludźmi."

"Nie strzelajcie, nie jesteśmy wrogami. Przybywamy z Ziemi"

Zdenerwowany usiłował uporządkować myśli. Muszą wytłumaczyć się jakoś. Tylko czym przekonać żołnierzy, jaki dać dowód na potwierdzenie swych słów. Pewne było, że jeśli zaraz nie wyjdą, nie będzie drugiej takiej szansy. To przecież ludzie, konwencja genewska obowiązuje wszędzie. Nie dopuszczał do siebie potwornych wizji z jaskini.

-Za...-Nie zdążył wypowiedzieć słowa, gdy podły strzały.-Nie...to nie tak, nie może być tak. Zostań, nie możesz.-pobladł, z trudem wypowiadał słowa wpatrzony w otwarte lecz już nieobecne oczy przyjaciółki. Wraz z bezwładnym ciałem Aleksandry powoli opadł na kolana.

Przez chwilę cały świat poza nimi stracił znaczenie. Trwali w bezruchu, przytuleni do siebie i w tamtej chwili każde na swój sposób umarło. Mężczyzna czuł wzbierający gniew, żal na żołnierzy, Idvę, nawet Jonathana, wszystkich, którzy choć trochę przyczynili się do tego, że stał teraz w tym, a nie innym miejscu.

Ruchem dłoni przymknął powieki dziewczyny. Delikatnie ułożył jej ciało na ziemi. Zacisnął dłonie tak mocno,aż zbielały kostki palców i wstał.

Nawet wprawionych w boju żołnierzy musiał zaniepokoić ten widok. Przyszli tu przygotowani na walkę z różnymi bestiami, ale czy spodziewali się obudzić demona.

Nikt z was nie wystrzeli już żadnego pocisku, jeśli ja tak nie zechcę.

Ciało mężczyzny zjeżyło się od nagromadzonej energii. Gdyby negatywne emocje posiadały nie tylko ładunek, ale i materię, wokół matematyka szalała teraz cała ich burza. Nie zastanawiał się dlaczego, jak udało mu się zniewolić żołnierzy. Wtedy po prostu to robił.

-Nawet nie drgnij.-powiedział, patrząc w pustą przestrzeń między dwójką najemników. Zdawałoby się, że słowa mógł kierować do kogokolwiek, nawet Jonathana, gdyby nagle jeden z żołnierzy nie zastygł w bezruchu.

Matematyk powoli podszedł do drugiego z nich. Marines wciąż trzymał wycelowaną w nich broń. Gdyby nie czar, z pewnością drżałyby mu ręce. Matematyk przytrzymał lufę i pociągnął do dołu. Popatrzył w oczy niedawnego oprawcy. W oczach Reynolda nie było już nienawiści, czy złości, raczej lodowaty, iście diabelski spokój i pogarda dla tej nędznej istoty zwącej siebie człowiekiem.

Sięgnął do jego kabury i wyciągnął pistolet. Szczęknął zamek odbezpieczanej broni. Wręczył ją żołnierzowi szepcząc kilka słów. Ten posłusznie, chwycił broń oburącz i włożył lufę do ust. Czekał już tylko na jedno słowo. Czy tak było sprawiedliwie, jego życie, za to zabrane? W końcu nic już nie wskrzesi przeszłości, nawet on sam nie potrafił, z drugiej strony tkwił tu, ze swym marnym życiem, jak natrętny owad, przypominał o sobie i wszystkim co zrobił. I tak niewiele trzeba, by przestał...

Wtedy pogrążony w swych posępnych rozważaniach matematyk dostrzegł coś. Oczy nigdy nie kłamią, a w tych zobaczył strach, zobaczył też własne okrutne odbicie. Duże zielone źrenice, rozszerzone. Uwięziony we własnym ciele mężczyzna, jak marionetka wykonywał polecenia, lecz nie został pozbawiony świadomości. Czuł nadchodzącą śmierć i bał się jej jak każdy. Nie było tu lalkarza i marionetki, obaj wypełniali nie przeznaczone im role.

Jak obudzony z transu, Burke nie mógł uwierzyć w to czego stał się sprawcą. Przed chwilą omal nie stał się tym kogo pragnął zgładzić. Zabójca zrodzony w jego duszy, pałający zemstą, omal nie dopiął swego.
Wybaczam Ci Reynoldzie...
Usłyszał ostatnią wspólną myśl, jak pożegnanie. Trzeba było śmierci, by panna Nassau poznała dręczący go sekret i wybaczyła mu kłamstwo, czasem narażenie jej życia. Czy on mógł teraz zrobić to samo. Wybaczyć. Komu? Pociągającemu za spust, czy sobie, że do tego dopuścił, kierowany zdradzieckim przedmiotem, lekceważąc znaki doprowadził tutaj.

Nim zdołał podjąć decyzję, zmieniła się sytuacja. Z wnętrza jaskini dobiegło echo kroków, choć idący starał się poruszać jak najciszej. Odgłos był nieregularny, jakby pochodził co od więcej niż jednej osoby. Najemnicy zaalarmowani strzałami zbliżali się ostrożnie.

-Uspokoicie ich-rozkazał zgarniając przy tym pistolet z rąk niedoszłego samobójcy.-Powiecie, że zagrożenie minęło i pokażecie ciało. Gdy opuszczą broń weźmiecie ich na muszkę, obezwładnicie, skrajnie zaś zabijcie jeśli trzeba, tylko jeśli zajdzie potrzeba. Nie pozwolisz też nic zrobić dziewczynie, stan w jej obronie. Czas na nas Jonny.

Szybko wycofał się w krzaki, ciągnąc za sobą Jonathana. Ukryty obserwował wyjście jaskini z dłonią na spuście. Już wiedział co postanowi. Pozwoli im żyć...do czasu aż osądzi ich prawo Thargotu. Bardzo krwawe prawo.

*
Reynold usiłuje zabić jednego z obezwładnionych żołnierzy, gdy opamiętuje się słyszeć kroki z jaskini.
Poleca, by żołnierze usprawiedliwili strzały, a potem po cichu obezwładnili pozostałych żołnierzy.
Zabiera pistolet(Slim miał takowy, mam nadzieję, że i tamci dwaj) i ukrywa się w krzakach.
Howgh możesz obszukać drugiego marines. Rey nie zwróci nawet uwagi.
 
Glyph jest offline  
Stary 15-05-2009, 01:23   #229
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Szlag. Wszystko poszło nie tak.


Żołenierze po ostrzelaniu mglistej iluzji, zwyczajnie przepuścili ją dalej. Jonathan zdecydowanie czegoś takiego nie przewidział. Spodziewał się raczej, że przeciwnicy założą, że chybili i rzucą się w pościg za uciekającym niby-człowikiem. Widać nie docenił ich. Niestety.

Zaczął znowu gorączkowo myślec, jednak wszystkie opcje, poza "poddajmy się", zostały wykorzystane. Reynold, który też zdał sobie z tego sprawę wstał, nim Jonatan zdązył go powstrzymać, z wyraźnym zamiarem poddania się. Stała się najgorsza z możliwych rzeczy. Przeciwnicy strzelili, tym razem już nie w powietrze. Noys, po użyciu daru przysiadł za gęstymi krzakami więc pocisk go ominął, jednak nie wszycy mieli tyle szczęścia.

Rey wraz z Aleksandrą padli na plecy, tuż obok Jonathana. W pierwszym momencie, Johny myslał, że to właśnie mężczyzna został postrzelony, bo to właśnie u niego pierwszego dostrzegł krew. Jednak szybko powiększająca się plama krawi na ciele Oli wyjaśniała wszystko.


Jesteśmy w środku lasu. Ola została postrzelona w brzuch, pocisk najpewniej został wewnątrz ciała. Mogłaby przeżyć. Prawde mówiąc, miała całkiem spore szanse na przeżycie. Jednak w realnym świecie. Nie w środku dżungli, w dziwnym świecie, gdzie nie istnieją żadne prawa człowieka - tutaj mialibysmy znaleźć szpital? Kurwa!


Jonathan wiedział, że to koniec - dla niej. Wiedział również, jak blisko ze sobą była para ludzi obok niego. Odwrócił wzrok.


- Nie...to nie tak, nie może być tak. Zostań, nie możesz.. -


W ciszy która się rozległa wszędzie, dało się rozpoznać cichy głos Reynolda, pełen niedowierzania, bólu, zdziwienia. Jonathan nie chciał tego słyszeć. Nie chciał być tu teraz przy nim. Najchętniej poszedłby daleko, zaszył się gdzieś na parę chwil. Jednak w obecnej sytuacji to nie wchodziło w grę. Nie mieli szans, szczególnie teraz.


Pozostało tylko..


Cichy trzask sprawił, że Jonathan niechętnie spojrzał w stronę przyjaciela. To co zobaczył, zaskoczyło go i przeraziło jednocześnie.

Zmiana która zaszła w Reynoldzie, była wręcz nie do opisania. Wydawałoby się, że ten spokojny, nie zawsze opanowany, ale pokojowo nastawiony człowiek nie jest zdolny do nienawiści, do gniewu... To, co teraz Noys widział przed sobą, było całkowitym zaprzeczeniem tego wszystkiego. Wydawało się, że jakaś bestia, wcześniej zamknięta w klatce - w najgłebszej części umysłu, opanowała go całkowicie. Knykcie zbielały od siły, z jaką zaciskał pięści.

Jonathan bał się cokolwiek powiedzieć. Widział czystą furię i nienawiść jaka wręcz emmanowała z człowieka przed nim. Bał się zwrócić na siebie uwagę, tej nienawiści. Bał się, że zostanie zniszczony. Od tego momentu, Johnny zawsze miał pamiętać do czego zdolny jest Reynold.


- Nawet nie drgnij. -


Noys patrzył zdziwiony i niepewnie się odpowiedział, na rozkaz matematyka.


- Przecież ja ni...


Przerwał, gdy Rey ruszył przed siebie, wprost na żołnierzy. Chciał go powstrzymać, lecz zauwazył, że tamci zastygli, niczym swoiste posągi. Jonathan nie był pewny tego, co właściwie się dzieje, lecz nie bylo czasu teraz na rozmyślania. Później pogada o tym z Burke'iem. Na tą chwile załozył po prostu, że ten w furii i złości jaka go ogarnęła po śmierci bliskiej osoby, Aleksandry, aktywował swoją moc.

Wstał, podszedł do martwego ciała dziewczyny. To, że jest martwa było pewne. O dziwo nie czuł smutku, rozpaczy, czy złości. Od pewnego czasu, a właściwie od śmierci z rąk Mike'a z uczuciami Jonathana działo się coś dziwnego. Wyglądało na to, że stał się całkowicie nie czuły - na wszystko. Jeżeli chciał, to czuł złość, ale mógł się natychmiast opanować. Nie czuł smutku.. Johnny czuł, że gdyby tylko chciał, mógłby w tej chwili nawet skakać z radości. Dlaczego tego nie robił? Po pierwsze nie rozumiał w pełni tego, co się z nim dzieje. Po drugie, starał się czuć to, co w tej chwili byłoby odpowiednie. Skakanie z radości z pewnością byłoby nie na miejscu, już nie wspominając co zrobiłby z nim Rey.

Obok bezwładnego ciała Oli zobaczył nóż, ten sam którym wcześniej wycięła roboka z ramienia Jonathana. Podniósł go, włozył do kieszeni bluzy. Popatrzył ostatni raz w jej stronę. Wyszeptał cicho.


- Dziękuję.


Ruszył do Burke'a i żołnierzy. Gdy podszedł do nich, matematyk szeptał coś na ucho jednemu z żołnierzy. Ten, po chwili wyciągnał pistolet i włożył go sobie do ust.

Jonathan stracił zainteresowanie. Jego przyjaciel miał pełne prawo do zemsty, ba, gdyby tylko chciał Jonathan chętnie by mu w tym pomógł. Nie znał za dobrze Aleksandry, ale bądź co bądź, była jego koleżanką ze Stada. Spojrzał szybko na drugiego nieruchomego, po stroju jak wywnioskował, marinnes. Zaczął go przeszukiwać. Odrazu zajrzał do torby, która ten miał na plecach. Wiedzial czego szuka. Żołnierze zawsze mieli to przy sobie. Ku swojej radości znalazł. Mała, najwyżej półlitrowa butelka wody. Włożył ją do kieszeni. Popatrzył jeszcze dla pewności, ale nie znalazł nic wartego uwagi. Na koniec zabrał mu pistolet. Nigdy nie strzelał, ale dziesiątki filmów zrobiły swoje. Przezornie sprawdził magazynek, po czym włożył go do spodni, za plecami.

Ciszę, przerwał odgłos kroków, dochodzący z wejścia do jaskini. Reynold musiał usłyszeć to samo, bo powiedział cicho, lecz stanowczo.


-Uspokoicie ich. Powiecie, że zagrożenie minęło i pokażecie ciało. Gdy opuszczą broń weźmiecie ich na muszkę, obezwładnicie, skrajnie zaś zabijcie jeśli trzeba, tylko jeśli zajdzie potrzeba. Nie pozwolisz też nic zrobić dziewczynie, stań w jej obronie. Czas na nas Jonny.


Noys nie śmiał się sprzeciwiać, zresztą i tak nie miał innego wyboru. Poza tym, plan matematyka był dobry. On sam zaciągnął go do gęstych krzaków. Nikt nie mógł ich tu dostrzeć, byli całkowicie osłonięci. Jonathan wyjął butelkę wody i z lubością pociągnął parę łyków. Cudowna ciecz natychmiast go orzeźwiła i wyostrzyła zmysły do stanu normalnego. Wylał też trochę wody na dłoń i przemył delikatnie rane. Zaszczypało. Przysiadł obok skupionego na obserowowaniu Reynolda i dołączył do niemej obserwacji, w duchu przygotowując sie na nieuniknione.


Zaraz się zacznie.



________
Jonathan zabiera nóż Oli. Od marinnes zabiera butelkę wody i pistolet, po czym razem z Reynoldem ukrywa się w krzakach.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 15-05-2009 o 01:34.
Howgh jest offline  
Stary 16-05-2009, 18:47   #230
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Szybko, ślisko, wysoko, niebezpiecznie.
Zdecydowanie zbyt szybko, zbyt ślisko, zbyt wysoko i zbyt niebezpiecznie jak na jedną, zwykłą, bojaźliwą dziewczynę, którą bez wątpienia teraz się czuła…którą mimo swojego „niezwykłego daru” była.
Co z tego, że pozwalał rozwijać jej niezwykłe prędkości i czynił ją silniejszą od każdego z ludzi. Cóż z tego, że przewyższała zręcznością najsprytniejsze ze zwierząt, że posiadała inne niesamowite zdolności. Po co jej to wszystko, skoro i tak nie potrafiła nad tym zapanować, nie umiała przejąć kontroli nad samą sobą.
Nie czuła się niezwykłą czy wyróżnioną, wręcz przeciwnie. Dar stanowił dla niej pewnego rodzaju karę, słabość, z którą musiała walczyć, aby pozostać normalnym człowiekiem.

Uczepiona pleców Lorenca przemieszczała się z nieludzką prędkością modląc się w duchu, aby wampir nie poślizgną się na niebezpiecznym podłożu. Pęd wiatru smagał niemiłosiernie policzki dziewczyny i rozwiewał jej długie włosy.
Dopiero po chwili zorientowała się, ze biegną w przeciwnym kierunku niż Flafuś. Pierwsze skojarzenie, jakie wpadło jej do głowy to bieg pod prąd po dachu pędzącego pociągu, który nieraz widział w filmach akcji, czy programach rozrywkowych, w których śmiałkowie dla pieniędzy podejmują się różnych niebezpiecznych zadań.
Pomiędzy tym, co oglądała w telewizji, a sytuacją, w jakiej się znalazła istniała jednak „subtelna” różnica. Oni mieli asekurację, ekipę ratunkową i niemal 100% gwarancję, że nic im się nie stanie. Jedyną nadzieją Juliette był wampir, któremu z pewnością wcale nie zależało na jej życiu. Niezbyt optymistyczne…

Skoczył. Lekkie szarpnięcie spowodowało delikatne poluzowanie uścisku. Mimowolnie otworzyła oczy. Krzyknęła.
Nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego. Leciała. Trwało to zaledwie chwilę, ale świadomość, że unosi się w powietrzu niczym nieskrępowana była niesamowicie ekscytująca. Była to jedna z tych rzeczy, o których pamięta się przez całe życie.
Jednak to, co dobre szybko się kończy.
Lorenc wylądował na drzewnie. Zachwiała się, tracąc na chwilę równowagę. Znowu krzyknęła. Nie myślała o tym, że z pewnością nie ułatwia mu zadania. Szeroko otwarte oczy doskonale rejestrowały to, co dzieje się dookoła. Krzyk był tylko bezwarunkową reakcją na to, co zobaczyła. Było wysoko, zbyt wysoko żeby przeżyć upadek…
Mimo niesprzyjających warunków wampir opanował sytuację i wykonując kilka zręcznych skoków znalazł się na ziemi. Osunęła się z niego bezwładnie i usiadła na ziemi.

- Dzięki – szepnęła, roztrzęsionym głosem.

Spojrzała w górę w poszukiwaniu pozostałej dwójki. Po kilku sekundach jej oczom ukazała się Mija, która mimo tego, że dźwigała Michała poruszała się niezwykle zwinnie, z gracją godną pozazdroszczenia. Po kilku doskonałych skokach, które wydawały się nie sprawiać jej najmniejszego problemu znaleźli się na ziemi.
Ucieszyła się nie widok chłopaka, przy nim było jakoś tak bezpieczniej, milej.

- Cieszę się, że Cię widzę – powiedziała i uśmiechnęła się przyjaźnie.

Rozejrzała się dookoła. Z chwilowym opóźnieniem dotarło do niej, że nie znajdują się już na zaśnieżonej polanie, a w środku dżungli.



Z jaką prędkością przemieszczał się ślimak, ile kilometrów zdołali pokonać na jego grzebiecie, jak to się stało, że krajobraz zmienił się tak gwałtownie?? Co stało się z Rzeźbiarzem, o którego istnieniu na moment zapomniałam?! – Te i mnóstwo innych pytań cisnęły jej się na usta.
Marzyła jednak o chwili spokoju, odpoczynku, o odłączeniu się od rzeczywistości, w której się znajdowali.

- Dajcie mi kilka minut, co – poprosiła opierając się o gruby pień obrośnięty mchem. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła przed zamknięciem oczu był dziwaczny posąg stojący między drzewami.

Rzeźba rekina połączonego z krabem w środku lasu, paranoja… Kolejna sprawa do wyjaśnienia, ale to za chwilę…
 

Ostatnio edytowane przez Vivianne : 16-05-2009 o 18:53.
Vivianne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172