Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-02-2009, 17:54   #11
 
Lavina's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znany
Podniosła się ze śniegu, otrzepała kolana i przygryzła wargi.

„Nic nie można było już dla niego zrobić” – pomyślała i spojrzała na kompas i zmiętą karteczkę. Reszta ludzi spod drzewa zaczęła powoli podchodzić. Nie wiedziała czy im ufać, czy nie.

Jej myśli zostały zakłócone przez czarnowłosą kobietę - Shaye:

- Facet nie żyje. – rzekła bardziej beznamiętnie, niż miała w zamiarze – Nie ma co tracić siły na pochówek. Śnieg sam zbuduje mu grobowiec. Zresztą w tej temperaturze trup jeszcze długo się nie rozłoży, raczej skostnieje. Tak czy inaczej... Wygląda na to, że nikt nie wie, co tu robimy i skąd się wzięliśmy, nie? To coś znaczy. To znaczy, że przynajmniej jedna osoba z nas kłamie i ma w tym jakiś cel. Dlatego nie ufam wam i wy mi też nie powinniście. Niestety, era telewizji się skończyła. Zamiast bawić się w program „Kto jest kłamcą” trzeba się ruszyć, póki możemy. No chyba, że ktoś chce czekać na cud – to jego sprawa. Ja w każdym razie zamierzam iść za tym cholernym światełkiem, bo i tak nie wiem, gdzie jestem. Jeśli więc nie macie nic przeciwko, wezmę od gościa kompas i wiadomość... Ktoś idzie ze mną?

„Ktoś idzie z tobą? Co ona sobie myśli osądzając kogoś o kłamstwo nawet nas nie znając? Chociaż może ma rację …? Czy tu coś w ogóle ma sens?” – spojrzeniem zaczęła dokładnie przyglądać się wszystkim. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest z nich najmłodsza.

Po chwili ciszy, Sasha otworzył usta:
- Zgadzam się - mruknął zmęczonym głosem. - Nie ma czasu na takie głupstwa. Lepiej przeszukajmy jego rzeczy, być może posiada coś, co się nam przyda. Potem możemy się zbierać - przerwał, a po chwili dodał: - Jestem Sasha, albo Aleksandr, jak wolicie. Osobiście nie mam absolutnie bladego pojęcia, co to ma wszystko znaczyć i tak na prawdę nie zdaje mi się, aby ktokolwiek z nas miał jakieś pojęcie, a tym bardziej knuł plan, Shayo. Ale mogę się mylić i szczerze mam nadzieję, że szybko znajdzie się ktoś z jakimś wytłumaczeniem.

Skończył i powoli zmierzył każdego wzrokiem, jakby czekał, aż ktoś podniesie rękę i spełni jego nadzieję.

- Nic przy nim nie znalazłam prócz tego kompasu i kartki. – powiedziała do Sashy Arleta. Chciała powiedzieć coś jeszcze ale przerwał jej blond chłopak.

- Zgadzam się z pomysłem Shai - powiedział. - Nie mamy teraz czasu na szczegółowe dociekania, musimy ruszyć się stąd jak najprędzej. Tamto światło to mogła być raca sygnałowa, możliwe, że jest tam jakaś większa, lepiej zaopatrzona grupa. Nie mamy żadnego celu, więc każdy jest dobry, a ten rokuje najlepsze nadzieje.

- A tak w ogóle, mówcie mi Martin. Jønesberg, jeśli nazwiska mają dla kogoś z was jeszcze jakieś znaczenie - dodał po chwili.

„A więc wszyscy idą z nią … W sumie ja też tu nie zamierzam zostać.”

- Nie jestem typem człowieka, który bezczynnie będzie czekać aż go ktoś uratuje. Nie mam jednak zamiaru być postrzegana jako kłamca. – tu zmierzyła wzrokiem Shaye.Pójdę z wami. – zacisnęła dłoń na kompasie , zebrała swoje rzeczy i ruszyła w stronę miejsca skąd niedawno było widać czerwony blask.
 
Lavina jest offline  
Stary 13-02-2009, 12:42   #12
 
Avdima's Avatar
 
Reputacja: 1 Avdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputację
Alastor Briefmarkt

Kolejna wyprawa w poszukiwaniu ocalałych. Już dawno stały się rutyną, jedziesz, walisz racę, czekasz jakąś godzinę i spadasz do domu.
Alastor jechał z tą samą ekipą, co zwykle. Tylko jedna, może dwie osoby się zmieniały, a to ktoś zachorował, a to zginął. Szczęściarze.
Oddział makaroniarzy pod dowództwem kapitana Adamo Rizzo jak zwykle spisywał się znakomicie. Płynnie przemieszczał się z bazy do punktu zwanego "Punktem Rekrutacyjnym" lub po prostu rekrutą.
Drzewo, samotnie marznące na białej płaszczyźnie, Alastor widział je już tyle razy, zapamiętał niemal każdą gałązkę. Wiele godzin upłynęło mu na wpatrywaniu się we wgłębienia na korze, zbyt długie patrzenie na białą głębię oddali sprawiały ból oczom.

Znów miał wystrzelić racę, pistolet do tego służący powoli wrastał mu w dłoń. Robił to już setki razy, dzień w dzień, ta sama godzina i miejsce.
Dla pewności, jeden z żołnierzy, sprawdzał czy sprzęt działa poprawnie. Wystawił rękę za pojazd, uniósł do góry i wtedy pistolet wystrzelił.
Zaraz za strzałem rozległ się krzyk kapitana
- Co za idiota odpalił racę!?
- Sama odpaliła - z nutką niepewności starał się wytłumaczyć podkomendny.
- Jak sama mogła odpalić? Zresztą, nieważne. Mamy całe pudło.
Żołnierz odetchnął z ulgą
- Z tobą pogadam sobie jak wrócimy - dodał kapitan.


Była już siódma, dokładniej siódma sześć, za jakieś dziesięć minut powinni być już na miejscu. Cała droga zajmowała ledwie pół godziny, jeśli pogoda sprzyjała. Dlatego wybierali ranek, kiedy niebo było czyste i dało się dostrzec horyzont.
- Kapitanie! Widzę coś na horyzoncie!
- Potraficie to zidentyfikować?
- To chyba... To grupa ludzi! Tak, na pewno grupa ludzi!

Zagubieni

Grupa z przypadku, szli w stronę czerwonego blasku.
Coś niepokojącego działo się z Andrewem, dostawał drgawek, majaczył niezrozumiale. Wciąż dawał oznaki poczytalności, odpowiadał na pytania, potrafił policzyć ilość pokazanych palców. Nie było wiadomo, jak daleko da jeszcze radę iść.

Nieśmiało w oddali zaczęły pojawiać się jaśniejsze punkty. Cztery dokładniej, zaraz za nimi podążał dźwięk silnika.
Ulga i nadzieja zrodziła się w członkach grupy, ktoś zaczął krzyczeć, ktoś wymachiwał rękoma.
Dwa wojskowe Hummery podjechały, a z nich natychmiast wyskoczyli żołnierze. Po umundurowaniu dało się poznać, że są z Włoskiej armii. Razem było pięciu ludzi, jeden z nich miał opaskę medyka na ramieniu, jeden zaś nie był żołnierzem, o czym świadczyło cywilne ubranie.
- Nie ruszajcie się, to nic wam się nie stanie! - krzyknął jeden z żołnierzy
Celowali z karabinów prosto w nich, jeden zaczął podchodzić po kolei do wszystkich i przeszukiwać. Zabierał wszystko, co było bronią lub przy odrobinie wyobraźni, mogło się nią stać.
Po kontroli medyk podbiegł do Andrewa, resztę zaczęto pakować do pojazdów. W środku narzucono na nich ciepłe koce i zaproponowano gorącą herbatę prosto z termosu.



***

Alastor Briefmarkt

Czarnowłosa laska, narciarz, człowiek śniegu, ruda panienka (też laska, ale może trochę zbyt smarkata) i facet chory ma narkolepsję.
Super, takiego kompletu jeszcze nie było.

Wszyscy

- Odbiór? Czy mnie słyszycie? Odbiór! Mamy pięciu rekrutów. Kurwa, słyszycie mnie tam?
Facet krzyczący do mikrofalówki był wyraźnie zirytowany brakiem odzewu. Odwrócił się do Shayi, która siedziała w tym samym pojeździe co Arleta i Martin
- Skąd jesteście? Zresztą, jeśli nie chcesz, to nie mów. Wszystko będziecie musieli wyśpiewać u komandora - wysunął głowę przez otwór w bocznych drzwiach - Jedziemy do bazy!



***

Obóz wyglądał jak na wojnie. Wydzielone strefy, wojskowe namioty, wszędzie widać było uzbrojonych żołnierzy. Wszyscy wysiedli zaraz przy wjeździe do tak zwanej bazy, Hummery zaparkowano obok całej reszty sprzętu. Co najmniej dziesięć innych samochodów, dwa opancerzone transportery i jeden czołg.
Torby z zabranymi rzeczami zabrał jeden z żołnierzy, zaś grupę niedawno odnalezionych ludzi odprowadzono do namiotu z wielkim, czerwonym plusem obok wejścia.

Mężczyzna w lekarskim fartuchu siedział przy polowym, rozkładanym stoliku i ciągle coś notował. Po kolei mówił zebranym, żeby wchodzili za parawan, gdzie przeprowadzał krótkie badanie i zadawał kilka pytań. Zawsze te same.


Shaya Mardock

- Proszę się rozebrać do bielizny i stanąć obok mnie.
Doktor czekał aż pacjentka się rozbierze i będzie mógł ją zbadać. W namiocie było chłodno, jednak nijak miało się to do zimna, jakie nieraz panowało na zewnątrz.
Oględziny trwały krótko i przebiegły sprawnie. Kilka leniwych spojrzeń, popukanie w kilku miejscach i pomasowanie po brzuchu i w okolicach krtani.
- Może się pani ubrać. Czy nie jest pani na nic chora lub ma inne dolegliwości o których powinien wiedzieć pani lekarz i czy zażywa pani jakieś leki regularnie oraz jak długo ich pani nie zażywała.
Jednym tchem, mówił machinalnie. Spokojnie, bez pośpiechu. Wszystko notował w pomazanym notesie.
- Potrzebuję wypełnić ten formularz - wskazał na jedną z kartek leżącą na stoliku przed nim - Proszę o udzielanie krótkich i konkretnych odpowiedzi.
- Imię i nazwisko. Wiek. Pochodzenie. Aktualna rodzina. Czy zgadza się pani na pobranie organów w przypadku zgonu.
Ani razu nie utrzymał kontaktu wzrokowego przez więcej, niż pół sekundy. Ciągle notował koślawym, lekarskim pismem, poprawiając od czasu do czasu okulary na nosie.
- Dziękuję pani. Proszę teraz usiąść w poczekalni i poczekać aż zostanie pani wezwana przez jednego z żołnierzy.

Aleksandr Fiorkovsky

- Proszę się rozebrać do bielizny i stanąć obok mnie.
Doktor czekał aż pacjent się rozbierze i będzie mógł go zbadać. W namiocie było chłodno, jednak nijak miało się to do zimna, jakie nieraz panowało na zewnątrz.
Oględziny trwały krótko i przebiegły sprawnie. Kilka leniwych spojrzeń, popukanie w kilku miejscach i pomasowanie po brzuchu i w okolicach krtani.
- Może się pan ubrać. Czy nie jest pan na nic chory lub ma inne dolegliwości o których powinien wiedzieć pański lekarz i czy zażywa pan jakieś leki regularnie oraz jak długo ich pan nie zażywał.
Jednym tchem, mówił machinalnie. Spokojnie, bez pośpiechu. Wszystko notował w pomazanym notesie.
- Potrzebuję wypełnić ten formularz - wskazał na jedną z kartek leżącą na stoliku przed nim - Proszę o udzielanie krótkich i konkretnych odpowiedzi.
- Imię i nazwisko. Wiek. Pochodzenie. Aktualna rodzina. Czy zgadza się pan na pobranie organów w przypadku zgonu.
Ani razu nie utrzymał kontaktu wzrokowego przez więcej, niż pół sekundy. Ciągle notował koślawym, lekarskim pismem, poprawiając od czasu do czasu okulary na nosie.
- Dziękuję panu. Proszę teraz usiąść w poczekalni i poczekać aż zostanie pan wezwana przez jednego z żołnierzy.

Martin Jønesberg

- Proszę się rozebrać do bielizny i stanąć obok mnie.
Doktor czekał aż pacjent się rozbierze i będzie mógł go zbadać. W namiocie było chłodno, jednak nijak miało się to do zimna, jakie nieraz panowało na zewnątrz.
Oględziny trwały krótko i przebiegły sprawnie. Kilka leniwych spojrzeń, popukanie w kilku miejscach i pomasowanie po brzuchu i w okolicach krtani.
- Może się pan ubrać. Czy nie jest pan na nic chory lub ma inne dolegliwości o których powinien wiedzieć pański lekarz i czy zażywa pan jakieś leki regularnie oraz jak długo ich pan nie zażywał.
Jednym tchem, mówił machinalnie. Spokojnie, bez pośpiechu. Wszystko notował w pomazanym notesie.
- Potrzebuję wypełnić ten formularz - wskazał na jedną z kartek leżącą na stoliku przed nim - Proszę o udzielanie krótkich i konkretnych odpowiedzi.
- Imię i nazwisko. Wiek. Pochodzenie. Aktualna rodzina. Czy zgadza się pan na pobranie organów w przypadku zgonu.
Ani razu nie utrzymał kontaktu wzrokowego przez więcej, niż pół sekundy. Ciągle notował koślawym, lekarskim pismem, poprawiając od czasu do czasu okulary na nosie.
- Dziękuję panu. Proszę teraz usiąść w poczekalni i poczekać aż zostanie pan wezwana przez jednego z żołnierzy.

Carletta Laiho

- Proszę się rozebrać do bielizny i stanąć obok mnie.
Doktor czekał aż pacjentka się rozbierze i będzie mógł ją zbadać. W namiocie było chłodno, jednak nijak miało się to do zimna, jakie nieraz panowało na zewnątrz.
Oględziny trwały krótko i przebiegły sprawnie. Kilka leniwych spojrzeń, popukanie w kilku miejscach i pomasowanie po brzuchu i w okolicach krtani.
- Może się pani ubrać. Czy nie jest pani na nic chora lub ma inne dolegliwości o których powinien wiedzieć pani lekarz i czy zażywa pani jakieś leki regularnie oraz jak długo ich pani nie zażywała.
Jednym tchem, mówił machinalnie. Spokojnie, bez pośpiechu. Wszystko notował w pomazanym notesie.
- Potrzebuję wypełnić ten formularz - wskazał na jedną z kartek leżącą na stoliku przed nim - Proszę o udzielanie krótkich i konkretnych odpowiedzi.
- Imię i nazwisko. Wiek. Pochodzenie. Aktualna rodzina. Czy zgadza się pani na pobranie organów w przypadku zgonu.
Ani razu nie utrzymał kontaktu wzrokowego przez więcej, niż pół sekundy. Ciągle notował koślawym, lekarskim pismem, poprawiając od czasu do czasu okulary na nosie.
- Dziękuję pani. Proszę teraz usiąść w poczekalni i poczekać aż zostanie pani wezwana przez jednego z żołnierzy.

***

Alastor Briefmarkt

Alastor dobrze wiedział, co teraz dzieje się z grupą niedawno odnalezionych ludzi. Lekarz przeprowadza bardzo ogólnikowe badania, po czym wypełnia ankietę, zadając takie zbędne pytania, jak "czy zgodzisz się na pobranie organów po śmierci". Kto się tym będzie przejmował, jak ktoś zejdzie?
Potem będą zanudzać ich kolejną ankietą, po której przyjdzie pora na rozliczenie się ze skonfiskowanych przedmiotów, po czym wreszcie zadadzą pytanie, czy się na czymś znają.
- To ilu ich dokładniej było?
Kilkuminutową ciszę przerwało pytanie komandora, Milforda Johnsona. Mówił z mocnym, brytyjskim akcentem, który dla mało obytego w języku wyspiarzy mógł być mało zrozumiały.
- Pięciu. Dwie kobiety i trzech mężczyzn.
Adamo Rizzo odpowiedział szybko, zanim do Alastora dotarło, co komandor powiedział.
W oficerskim namiocie nie było nikogo innego, tylko oni trzej, dyskutujący o nowych "rekrutach", jak to zwykli ich nazywać. Od rozmowy tutaj przeprowadzonej zazwyczaj zależało, czy ktoś trafi do sekcji dla cywili i będzie hodowany jak prosie, czy też zostanie przydzielony do pracy, a tej w bazie Gamma nigdy nie zabrakło.
- Hmm... Z raportu o ich ekwipunku wynika, że dwie osoby miały broń. Którzy to byli?
- Dwie kobiety, to one miały pistolety - znów kapitan był szybszy, jakby łowił pytania komandora - Ponadto znaleźliśmy trzy noże i czekan.
- Czekan?
- Taki rodzaj kilofu.
- Aaa, już wiem.


Do namiotu wszedł żołnierz, stanął na baczność i przekazał informację
- Rekruci już są, czekają przed namiotem.
- Dobrze, wpuszczać po kolei.

Carletta Laiho

Żołnierz wyszedł z namiotu, po czym grzecznym tonem poprosił Carlettę do środka.
W namiocie siedziało dwóch mężczyzn, których Arleta rozpoznała, byli wśród żołnierzy, którzy przywieźli ich do bazy.
Trzeci, niezidentyfikowany jeszcze, wstał i pokazał otwartą dłonią na składane krzesło naprzeciw biurka, za którym siedział
- Proszę usiąść - kiedy Arleta usiadła, przedstawił się - Jestem komandor Milford Johnson z marynarki Jego Królewskiej Mości. Mamy kilka formalności do załatwienia, więc proszę o współpracę. Ciasteczka?
Podsunął do Arlety tackę z maślanymi ciastkami, po czym wyciągnął plik papierów z jednej z szafek i zaczął pytać
- Pani imię i nazwisko, wiek, pochodzenie, wykształcenie oraz zawód sprzed kataklizmu.
Następnie podsunął do dziewczyny kartkę, na której była lista różnych przedmiotów.
- Proszę o czytelne podpisanie się obok przedmiotu, który należał do pani.

- Czekan .................................................. .......................................
- Nóż myśliwski .................................................. ...............................
- Nóż z wbudowanym kompasem .................................................. ........
- Nóż kuchenny .................................................. ..............................
- Pistolet samopowtarzalny HM P7M8 (niezaładowany) .............................
- Pistolet samopowtarzalny BERETTA 92 FS (załadowany) ........................
- Dwa pudełka amunicji kalibru 9mm parabellum (po 20 każde) ...................

Czekał aż dziewczyna skończy, po czym kontynuował
- Teraz proszę mi powiedzieć, czy czuje się pani na tyle dobrze w jakiejś dziedzinie, żeby móc pracować na rzecz bazy?
Po odpowiedzi na to pytanie poproszono Arletę o wyjście z namiotu i wprowadzono następną osobę.

Shaya Mardock

Kiedy Arleta wyszła z namiotu, żołnierz powiedział do Shayi, żeby teraz weszła do namiotu.
Dwaj mężczyźni w namiocie dali się rozpoznać pomimo zakrytych twarzy, kiedy wcześniej ich spotkała. Byli to "wybawiciele".
Trzeci, niezidentyfikowany jeszcze, wstał i pokazał otwartą dłonią na składane krzesło naprzeciw biurka, za którym siedział
- Proszę usiąść - kiedy Shaya usiadła, przedstawił się - Jestem komandor Milford Johnson z marynarki Jego Królewskiej Mości. Proszę o współpracę, gdyż mamy do załatwienia kilka formalności, zanim możemy pani wreszcie dać odpocząć. Proszę się nie krępować, są trochę czerstwe, ale zjadne.
Wyciągnął plik papierów z jednej z szafek i zaczął pytać
- Pani imię i nazwisko, wiek, pochodzenie, wykształcenie oraz zawód sprzed kataklizmu.
Następnie podsunął do kobiety kartkę, na której była lista różnych przedmiotów.
- Proszę o czytelne podpisanie się obok przedmiotu, który należał do pani.

- Czekan .................................................. .......................................
- Nóż myśliwski .................................................. ...............................
- Nóż z wbudowanym kompasem .................................................. ........
- Nóż kuchenny .................................................. ..............................
- Pistolet samopowtarzalny HM P7M8 (niezaładowany) .............................
- Pistolet samopowtarzalny BERETTA 92 FS (załadowany) ........................
- Dwa pudełka amunicji kalibru 9mm parabellum (po 20 każde) ...................

Czekał aż kobieta skończy, po czym kontynuował
- Teraz mam do pani pytanie. Czy czuje się pani na siłach wykonywać jakiś zawód w tej bazie?
Po odpowiedzi na to pytanie poproszono Shayę o wyjście z namiotu i wprowadzono następną osobę.

Aleksandr Fiorkovsky

Kiedy Shaya wyszła z namiotu, żołnierz powiedział do Sashy, żeby teraz wszedł do namiotu.
Dwóch mężczyzn siedziało po obu stronach biurka, za którym siedział jeszcze jeden. "Gwardia przyboczna" wyglądała znajomo, jednak z facetem za biurkiem widział się po raz pierwszy.
Niezidentyfikowany mężczyzna, wstał i pokazał otwartą dłonią na składane krzesło naprzeciw biurka, za którym siedział
- Proszę usiąść - kiedy Sasha usiadł, przedstawił się - Jestem komandor Milford Johnson z marynarki Jego Królewskiej Mości. Zadam teraz panu kilka pytań, proszę o prawdziwe odpowiedzi, to bardzo istotne.
Wyciągnął plik papierów z jednej z szafek i zaczął pytać
- Pana imię i nazwisko, wiek, pochodzenie, wykształcenie oraz zawód sprzed kataklizmu.
Następnie podsunął do mężczyzny kartkę, na której była lista różnych przedmiotów.
- Proszę o czytelne podpisanie się obok przedmiotu, który należał do pana.

- Czekan .................................................. .......................................
- Nóż myśliwski .................................................. ...............................
- Nóż z wbudowanym kompasem .................................................. ........
- Nóż kuchenny .................................................. ..............................
- Pistolet samopowtarzalny HM P7M8 (niezaładowany) .............................
- Pistolet samopowtarzalny BERETTA 92 FS (załadowany) ........................
- Dwa pudełka amunicji kalibru 9mm parabellum (po 20 każde) ...................

Czekał aż mężczyzna skończy, po czym kontynuował
- Hmm... Teraz może mi pan powiedzieć, czy czuje się na siłach wykonywać jakiś zawód na rzecz społeczności w bazie?
Po odpowiedzi na to pytanie poproszono Sashę o wyjście z namiotu i wprowadzono następną osobę.

Martin Jønesberg

Kiedy Sasha wyszedł z namiotu, żołnierz powiedział do Martina, żeby teraz wszedł do namiotu.
Puste krzesło, zaraz naprzeciw biurka, majętnie wyglądającego faceta i dwóch innych, wywołujących mieszane uczucie. Niedawno ich spotkał, pomogli jak pomogli, ale raczej nie zrobili tego zbyt miły sposób.
Niezidentyfikowany mężczyzna zza biurka wstał i pokazał otwartą dłonią na składane krzesło naprzeciw niego.
- Proszę usiąść - kiedy Martin usiadł, przedstawił się - Jestem komandor Milford Johnson z marynarki Jego Królewskiej Mości. Spytam pana o kilka rzeczy i oczekuję szczerych odpowiedzi.
Wyciągnął plik papierów z jednej z szafek i zaczął pytać
- Pana imię i nazwisko, wiek, pochodzenie, wykształcenie oraz zawód sprzed kataklizmu.
Następnie podsunął do mężczyzny kartkę, na której była lista różnych przedmiotów.
- Proszę o czytelne podpisanie się obok przedmiotu, który należał do pana.

- Czekan .................................................. .......................................
- Nóż myśliwski .................................................. ...............................
- Nóż z wbudowanym kompasem .................................................. ........
- Nóż kuchenny .................................................. ..............................
- Pistolet samopowtarzalny HM P7M8 (niezaładowany) .............................
- Pistolet samopowtarzalny BERETTA 92 FS (załadowany) ........................
- Dwa pudełka amunicji kalibru 9mm parabellum (po 20 każde) ...................

Czekał aż mężczyzna skończy, po czym kontynuował
- Teraz niech pan mi powie, czy czułby się na siłach przysłużyć się społeczności tej bazy poprzez wykonywanie jakiegoś zawodu?
Po odpowiedzi na to pytanie poproszono Martina o wyjście z namiotu.

Alastor Briefmarkt

- To już wszyscy sir - powiedział żołnierz, który niedawno przyprowadził rekrutów pod namiot.
- Było pięciu - zauważył kapitan, czym podzielił się z resztą.
- Jeden zemdlał podczas badania, lekarz powiedział, żeby zostawić go w szpitalu na czas wykurowania.
- Rozumiem. Odmaszerować.
Żołnierz zasalutował i odmaszerował, jak kazał kapitan.

< Każdy dostał inną listę, tak na wszelki wypadek piszę, żeby nie było wątpliwości. Jak odpiszecie, to zacznę pisać dość krótki post, w którym rozwinę sytuację w bazie. Jeśli będziecie chcieli przeprowadzić rozmowę ze sobą lub z którymś z NPC, nie omieszkajcie tego wspomnieć i cóż... wykonać w poście z grą. Wtedy odpiszę reakcję NPC, jeśli będzie ona istotna i oczywiście odpiszę, jeśli ktoś z was postanowi się "zbuntować" np. nie siadając na krześle przed komandorem. Nie krępujcie się podejmować akcję jako NPC. >
 
Avdima jest offline  
Stary 13-02-2009, 21:50   #13
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
„A jednak raca” - pomyślał z satysfakcją Martin, kiedy zobaczył w oddali grupę żołnierzy. Cywilizacja triumfowała nad niszczycielskim gniewem natury. Teraz mogli poczuć się bezpiecznie, a wszelkie wątpliwości i podejrzenia odpływały, wypierane przez radość ze spotkania pomocnych ludzi na środku lodowego pustkowia.
Jednak zachowanie żołnierzy szybko przepędziło wszelkie nazbyt optymistyczne wyobrażenia o bezinteresownej pomocy ze strony bliźnich. Kiedy jeden z mundurowych przeszukiwał jego kieszenie w poszukiwaniu broni, Martin starał się zachować spokój. Jak się okazało, był chyba jedynym nieuzbrojonym osobnikiem w grupie.

„W sumie nie ma co się im dziwić... w tych czasach nie wiadomo, co może zrobić drugi człowiek, a niejedna grupa pewnie skusiłaby się na sprawny samochód, ciepłe ciuchy i naładowaną broń. To pewnie dla nich zwyczajna procedura...”

Podróż nie zajęła im dużo czasu, ale Martin przez całą drogę nie odezwał się ani słowem, zbyt zmęczony i zdezorientowany lawiną wydarzeń, jaka go dzisiaj spotkała. Poza tym, właściwie nie znał tych ludzi i nie wiedział, o czym miałby z nimi rozmawiać. Kiedy dojechali na miejsce wysiadł z samochodu i spokojnie ruszył za prowadzącym ich żołnierzem. Kiedy przyszła jego kolej, wszedł go „gabinetu” lekarza.
Na pytania zadawane beznamiętnym, służbowym tonem, odpowiadał równie zwięźle. Nie, nie przyjmuje żadnych leków, z tego co wie, nie jest też chory na żadną chorobę poza drobnym katarem. Szybko i konkretnie, tak jak życzył sobie doktor, wypełnił ankietę. Martin Jønesberg, 24 lata, Duńczyk, brak informacji o rodzinie, rodzice najprawdopodobniej nie żyją, w razie zgonu zgadza się na pobranie organów. Krótkie badanie dobiegło końca.
Cierpliwie czekał w poczekalni, ponownie nie podejmując z nikim rozmowy, zbywając ewentualne pytania wzruszeniem ramion. W końcu nadeszła jego kolej. Znowu przedstawił się i podał wszystkie wymagane informacje – ukończył cztery lata na elektronice, nie podejmował dotąd żadnej pracy. Z podanej mu następnie listy nie zaznaczył żadnego przedmiotu. Kiedy zabrali ich żołnierze nie miał przy sobie żadnej broni, więc po chwili oddał kartkę, nic na niej nie zapisując.

- Teraz niech pan mi powie, czy czułby się na siłach przysłużyć się społeczności tej bazy poprzez wykonywanie jakiegoś zawodu?

Dopiero to pytanie sprawiło, że dłużej się zastanowił. Właściwie nie miał pojęcia, czy mógłby przydać się na cokolwiek wojsku, ale, choć było to mało prawdopodobne, mieli tu jakieś źródło prądu i mogli potrzebować kogoś od elektroniki. Nigdy nie pomyślałby, że przyjdzie mu służyć w wojsku.

- Cóż, nie wiem, czy to się na coś przyda, ale jeśli macie jakieś urządzenia elektroniczne, to jestem do waszej dyspozycji. Jeśli chodzi o inne zadania, to nie oczekujcie wiele. Kiedyś lubiłem chodzić po górach i jeździć na nartach, ale to już wszystko.

Z lekkim niepokojem oczekiwał na decyzję dowódców. Gdzieś w głębi czuł, że służba w armii może jednak nieco go przerosnąć, ale wiedział też, że dzięki temu jakaś kolejna grupa może zostać ocalona.
 
Makuleke jest offline  
Stary 14-02-2009, 12:45   #14
 
Lavina's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znany
Ruszyli razem. Arleta przez większość drogi wlepiała wzrok w kompas, pod pretekstem pilnowania kierunku w którym idą. Ale tak naprawdę głęboko zastanawiała się nad ostatnimi wydarzeniami. Była głodna i nieco śpiąca. Szła lekko z tyłu, jakby w obawie, że ktoś będzie chciał z nią rozmawiać. Nagle jeden z idących przodem mężczyzn zaczął coś bełkotać. Podniosła głowę żeby zobaczyć co się dzieje. Facet szedł i drżał, przyciskając do siebie ramiona skrzyżowane na klatce piersiowej. Zrobiła kilka dłuższych kroków do przodu, doganiając tym samym niepokojąco wyglądającego osobnika.

- Coś Panu dolega? – zapytała chowając kompas do kieszeni. – Strasznie Pan drży.
Chyba chciał odpowiedzieć, ale żadne zdanie, które sklecił nie pomogło Arlecie dociec co mu jest. Omijał ja wzrokiem i nie skupiał się na tym co mówiła.

- Halo! – pomachał mu dłonią przed samą twarzą – Ile palców widzisz ?- nic innego ni przyszło jej do głowy.
- Trzy. – powiedział po chwili.
- Dobrze.

„Chyba mogę przyjąć, że kontaktuje. Mam nadzieje, że w pobliżu jest jakaś cywilizacja.”

Pojawienie się czegoś na horyzoncie, było niczym gwiazdka z nieba. Z początku myślała że to jakieś skutery śnieżne, ale było o wiele lepiej. Dwa duże wojskowe samochody przeszły jej wszelkie oczekiwania. Z każdego wyszło kilku ludzi ubranych w mundury. Jeden natychmiast przykuł uwagę dziewczyny.

„Medyk!” – Złapała za rękaw dygoczącego Andrewsa i pociągnęła wprost do niego.

- Może Pan nim się zająć?! Jest w bardzo kiepskim sta….- nie dokończyła, bo jeden z żołnierzy szarpnął ją za kurtkę i krzyknął:

- Nie ruszajcie się to nic wam się nie stanie!

Mierzył w nią bronią, gotowy do strzału. Przestraszona dziewczyna stanęła bezruchu i przyglądał się jak inny z wojskowych przeszukuje rzeczy i resztę z jej towarzyszy. Zabierał tylko to co mogło posłużyć za broń lub nią rzeczywiście było. Kiedy odebrał jej pistolet, który trzymała na dnie torby, wzruszyła tylko ramionami.

„I tak nie było z niego pożytku” – pomyślała – „Bez naboi nie mogłabym go użyć.”

Nóż też zabrał.

W końcu wsiedli do wozów. Arleta siedziała razem z czarnowłosą i blondynem, na tylnym siedzeniu, okryta kocem, milczała napawając się ciepłem.

- Odbiór? Czy mnie słyszycie? Odbiór! Mamy pięciu rekrutów. Kurwa, słyszycie mnie tam? – krzyczał facet za kierownicą - Skąd jesteście? Zresztą, jeśli nie chcesz, to nie mów. Wszystko będziecie musieli wyśpiewać u komandora.

„Nerwowy gość. Ciekawe co miał na myśli mówiąc „rekrutów”?”

- Jedziemy do bazy!

Dawno nie jechała autem. Może dlatego było jej strasznie duszno wewnątrz, a droga minęła jej bardzo szybko.
Baza nie przypadła jej do gustu. Wszędzie uzbrojeni żołnierze wzbudzali w niej mieszane uczucia. Lekarz też jej się nie spodobał. Każde jego słowo było chłodne i emanowało znudzeniem.
Wykonywała potulnie prośby lekarza. Ten osłuchał płuca, pomacał brzuch, sprawdził gardło i osunął się na swoje krzesło.

- Może się pani ubrać. Czy nie jest pani na nic chora lub ma inne dolegliwości o których powinien wiedzieć pani lekarz i czy zażywa pani jakieś leki regularnie oraz jak długo ich pani nie zażywała. – ciągle coś notował co było dosyć irytujące.

- Chora? Myślałam, że to Pan jest lekarzem i stwierdza takie rzeczy, zresztą nieważne! – dodała, widząc obojętność na jego twarzy i chcąc jak napredzej darować sobie ten widok odpowiedziała. – Czuję się dobrze. Leków nie zażywam.

Zanotował.

- Potrzebuję wypełnić ten formularz - wskazał na jedną z kartek leżącą na stoliku przed nim - Proszę o udzielanie krótkich i konkretnych odpowiedzi. Laiho złapała za długopis i zaczęła wpisywać potrzebne informacje.

- Imię i nazwisko: Carletta Laiho, Wiek: 17 lat, Pochodzenie: Finka; urodziłam się w Lahti, Aktualna rodzina: brak, Czy zgadza się pani na pobranie organów w przypadku zgonu?:

- A jest Pan w stanie je pobrać i przeszczepić ? – dodała złośliwie.
- Zgadza się Pani czy nie?
- Co za nie fajny koleś. – mruknęła pod nosem i wpisała drukowanymi literami ‘NIE’.

„Nie pozwolę mu sobie grzebać we wnętrznościach jak umrę.”

- Dziękuję pani. Proszę teraz usiąść w poczekalni i poczekać aż zostanie pani wezwana przez jednego z żołnierzy.

Kiedy wszystkich już przebadano, zaprowadzono ich do innego namiotu, do którego też kazano wchodzić po kolei.Cała ta sytuacja była dla niej coraz bardziej męcząca. Poproszono ją o wejście do środka.

„Tych dwóch już widziałam” – spostrzegła, siadając na ustąpione przez trzeciego osobnika krzesło.

- Jestem komandor Milford Johnson z marynarki Jego Królewskiej Mości. Mamy kilka formalności do załatwienia, więc proszę o współpracę. Ciasteczka? – powiedział

- Marynarka Jego Królewskiej Mości? To znaczy? Mogę się dowiedzieć gdzie się znalazłam? – złapała mimowolnie za ciacho, trochę się powstrzymując przed wzięciem jeszcze kilku. W końcu nie przelewało się jej w ostatnich dniach. Miała ochotę na jakieś ciepłe mięso czy zupę. Dawno nie miała czegoś takiego w ustach.

Komandor zamyślił się przez chwilę - Sami dokładnie nie wiemy... - westchnął - Wycofywaliśmy się przez większość czasu przed silnymi zamieciami. Staramy się określić nasze położenie, jednak... No dobrze, przejdźmy do konkretów. – wyciągnął z biurka plik papierów i zaczął zadawać pytania. – Pani Imię i Nazwisko ?

„No cudownie, kolejna ankieta? Co to za miejsce? Instytut Statystyki Badawczej Konsumenta?”

- Carletta Laiho
- Wiek?
- 17 lat.
- Młoda … -
mruknął – Pochodzenie?
- Finka.
- Wykształcenie oraz zawód sprzed kataklizmu?
- Kończyłam szkołę, zawodu nie mam.


Następnie podsunął do dziewczyny kartkę, na której była lista różnych przedmiotów.
- Proszę o czytelne podpisanie się obok przedmiotu, który należał do pani. – spojrzała na listę, która jej podsunął i szybkim ruchem podpisała się przy rzeczach do niej należących.

- Czekan .................................................. .......................................
- Nóż myśliwski .................................................. ...............................
- Nóż z wbudowanym kompasem .................................................. ........
- Nóż kuchenny …Carletta Laiho
- Pistolet samopowtarzalny HM P7M8 (niezaładowany) …Carletta Laiho
- Pistolet samopowtarzalny BERETTA 92 FS (załadowany) ........................
- Dwa pudełka amunicji kalibru 9mm parabellum (po 20 każde) ...................

Czekał aż dziewczyna skończy, po czym kontynuował
- Teraz proszę mi powiedzieć, czy czuje się pani na tyle dobrze w jakiejś dziedzinie, żeby móc pracować na rzecz bazy?

- Pracować na rzecz bazy? Mówi Pan poważnie? – nie chodziło tu raczej o to, że nie chciała pracować. Nie przepadała za wojskiem i nawet trochę już przyzwyczaiła się do samotności i przemierzania śnieżnych pustyń. Tyle osób na raz budziło w niej lekki strach.

Komandor skinął twierdząco głową.
- Zawsze przyda się kolejna osoba do pomocy, lepsze to niż siedzenie na dupie i nic nie robienie. – wstała z krzesła i spojrzała po twarzach żołnierzy. Miała ochotę stąd uciec, jednak bardziej od tego wolała się wyspać. Postanowiła się zbytnio nie stawiać.

- Znam się na pierwszej pomocy. Ukończyłam potrzebne do jej udzielania kursy. A poza tym, choć zdaje się to mało istotne w tym miejscu, umiem grać na skrzypcach. To wszystko co potrafię najlepiej.

Po tych słowach opuściła namiot.

„Kolejne dni pokarzą co z nami zrobią.”
 
Lavina jest offline  
Stary 16-02-2009, 23:55   #15
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Wszystko zaczęło się dziać tak szybko, za szybko. Po dniach samotnej wędrówki przez skute lodem pustkowia trudno było przywyknąć do takiej ilości ludzi i takiego zamieszania. Skoro już teraz tak zdziczała, to aż strach było pomyśleć co by było po roku czy kilku. Może w ogóle zapomniałaby jak wyglądają ludzie?

„Może... ale prędzej bym zdechła zasypana zaspą.”

Starając się uporządkować myśli, poddawała się lekarskim oględzinom. Nie podobało jej się, że nazwano ja i tych ludzi rekrutami, jakby nie biorąc niczego innego pod uwagę. I dlaczego to miejsce miało charakter wojskowy, czyżby z czymś walczyli? A może była to grupa żerująca po prostu na resztkach cywilizacji?

- Może się pani ubrać. – w jej myśli wdarł się głos człowieka w białym kitlu - Czy nie jest pani na nic chora lub ma inne dolegliwości, o których powinien wiedzieć pani lekarz i czy zażywa pani jakieś leki regularnie oraz jak długo ich pani nie zażywała.

- Ja... – czy mogła zdradzić temu mężczyźnie to, czego nigdy nie powiedziała mediom? Mogła, bo to już nie był tamten świat – ja... miałam wstrzyknięty botox... – lekarz spojrzał na nią ze zdziwieniem – w górną wargę... i czasami mnie swędzi...

- Rozumiem. Cóż, dobrze, że to nie sylikon. Tego typu wstawki mogłyby nie przetrwać takiej temperatury. W razie czego też mogę spróbować usunąć botox, ale sama pani rozumie, ze sprzęt nie ten... Najlepiej to po prostu obserwować, jakby się pogorszyło, proszę się do mnie zgłosić.

Jednym tchem, mówił machinalnie. Spokojnie, bez pośpiechu. Wszystko notował w pomazanym notesie.

- Potrzebuję wypełnić ten formularz - wskazał na jedną z kartek leżącą na stoliku przed nim - Proszę o udzielanie krótkich i konkretnych odpowiedzi.
- Imię i nazwisko. Wiek. Pochodzenie. Aktualna rodzina. Czy zgadza się pani na pobranie organów w przypadku zgonu.

Usiadła przy stoliku i posłusznie wypełniła kartkę:

Cytat:
Shaya Mardock, lat 28, Praga – Czechy, rodzina: nie odnaleziono, mąż nie żyje. Zgadzam się pani na pobranie organów w przypadku zgonu.
Zapisawszy te krótkie informacje bez mrugnięcia okiem, oddała formularz lekarzowi i skierowała się do wyjścia.

Co teraz?



***


Potem... było to samo, tylko że wypytywał ją wojskowy zamiast lekarza.

- Pani imię i nazwisko, wiek, pochodzenie, wykształcenie oraz zawód sprzed kataklizmu.

- Shaya Mardock, lat 28, Praga – Czechy, aktorka.
–odpowiedziała znużonym głosem.

Następnie podsunął do kobiety kartkę, na której była lista różnych przedmiotów.

- Proszę o czytelne podpisanie się obok przedmiotu, który należał do pani.

Zrobiła po raz kolejny co jej kazano, dusząc jednocześnie w sobie pytanie: "A co jak nie? Zabijecie mnie?” – lecz nie miała śmiałości go wypowiedzieć.
Czuła z tego powodu wstyd. W końcu kiedy opuszczała schron, była pewna, że wyrusza na zatracenie, ze nie ma nic do stracenia... Okazało się jednak, ze nawet tak marne życie, jakie ona sama wiodła, było coś warte, skoro nie potrafiła postawić go na szali.
Słysząc kolejne pytanie, spięła się jeszcze bardziej.

- Teraz mam do pani pytanie. Czy czuje się pani na siłach wykonywać jakiś zawód w tej bazie?

- Ja no... sprawna niby jestem, ale z racji zawodu, to niewiele pożytecznych rzeczy potrafię, bo większość tylko udawałam. Cóż, umiem jeździć na nartach...
„Umiem zabijać”
... znam się trochę na wspinaczce...
„Umiem zabijać”
...eee... mam chyba zmysł organizacyjny i...
„Umiem zabijać”
... i...
„Umiem zabijać”
... i to chyba wszystko.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 17-02-2009 o 00:27. Powód: organki mnie wyleciały :)
Mira jest offline  
Stary 22-02-2009, 23:18   #16
 
R. Ocelot's Avatar
 
Reputacja: 1 R. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znany
I tak, jak jakaś grupa turystów, którzy się nawet nie znają, Sasha wraz z resztą nieznajomych ruszyli przed siebie, w jedną stronę. Jak turyści, mieli ten sam cel. Tylko ich nie polegał na chodzeniu z przewodnikiem z puntku do punktu. Nawet nie mieli przewodnika. Ale to miało się właśnie zmienić. W pewnym sensie.

Ich podróż nie obfitowała w rozmowy, ale też nie trwała długo. Swój cel znaleźli szybciej, niż się spodziewali. A raczej to on znalazł ich. Dwa pojazdy wojskowe i grupa mundurowych z karabinami wycelowanymi prosto w nich na pewno też nie było tym, czego się spodziewali. Szybkie przeszukanie, wpakowanie do hummerów i odjazd. I ciepła herbata.

Sasha znowu miał mętlik w głowie, ale mógł się przynajmniej domyślać choć jednej rzeczy: prawdopodobnie jadą teraz do jakiejś bazy wojskowej, a w każdym razie na pewno do miejsca po brzegi wypełnionym żołnierzami. Nie wiedział co o tym myśleć, ale herbata prosto z termosu nastawiła go bardziej optymistycznie, niż pesymistycznie, nawet mimo tej afery z karabinami. Sasha spojrzał po kieszeniach, sprawdzając czy czegoś mu nie brakuje. Na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że nic mu nie zabrano. Chory facet, którego imię Sasha już zdążył zapomnieć, siedział pomiędzy nim a medykiem, ale nie przyglądał się temu, co doktorek z nim robi. Nie obchodziło go to. Wolał oglądać krajobraz przez zmarznięte szyby i ponieść się rozmyślaniom. Żołnierze przez całą drogę nie odzywali się do niego, co mu odpowiadało. Mógł się ocieplić i odpocząć. Było mu tak wygodnie, że nim się obejrzał, a już musiał znowu wyjść na mróz.

Jak się na szczęście okazało, na krótko. Po przyjeździe musieli czekać na jakieś badanie i zaraz po czarnowłosej kobiecie nastąpiła kolej Sashy. Wszedł więc do namiotu.
- Proszę się rozebrać do bielizny i stanąć obok mnie - powiedział na powitanie lekarz siedzący za biurkiem.
Sasha bez słowa wykonał polecenie. Lekarz bardzo ogólnie go obadał i wrócił do biurka.
- Może się pan ubrać. Czy nie jest pan na nic chory lub ma inne dolegliwości o których powinien wiedzieć pański lekarz i czy zażywa pan jakieś leki regularnie oraz jak długo ich pan nie zażywał - wyrzucił jednym, beznamiętnym tchem.
- Nie i nie - dopowiedział Sasha równie beznamiętnie, także jednym tchem, co oczywiście nie było żadnym ociągnięciem.
- Potrzebuję wypełnić ten formularz - wskazał na jedną z kartek leżącą na stoliku przed nim. - Proszę o udzielanie krótkich i konkretnych odpowiedzi.
Sasha usiadł na krześle, złapał za długopis i spojrzał na kartkę:

Imię i nazwisko.
Skrob. "Aleksandr Fiorkovsky".

Wiek.
Skrob. "43".

Pochodzenie.
Skrob. "Rosjanin".

Aktualna rodzina.
...
Skrob. "Brak informacji".

Czy zgadza się pan na pobranie organów w przypadku zgonu.
"Jakiś czas temu jeszcze bym się zastanawiał, ale teraz nie ma to dla mnie znaczenia."
Skrob. "Tak".

- Dziękuję panu. Proszę teraz usiąść w poczekalni i poczekać aż zostanie pan wezwany przez jednego z żołnierzy.
Sasha znowu bez słowa wypełnił polecenie i wyszedł z namiotu.

Teraz Sasha kierował się do kolejnego namiotu. Czekał grzecznie na swoją kolej, kiedy z namiotu wyszła znowu Shaya (o dziwo jej imię zapamiętał) i jeden z żołnierzy wywołał jego nazwisko. Wstał machinalnie i pomaszerował do środka. Tam znowu mógł spotkać znajomych mu już . Jednak siedzącego za biurkiem faceta, wyglądającego na kogoś ważnego, widział po raz pierwszy. Nieznajomy wstał i wskazał na krzesło.
- Proszę usiąść - kiedy Sasha usiadł, przedstawił się. - Jestem komandor Milford Johnson z marynarki Jego Królewskiej Mości. Zadam teraz panu kilka pytań, proszę o prawdziwe odpowiedzi, to bardzo istotne.
Wyciągnął plik papierów z jednej z szafek i zaczął pytać:
- Pana imię i nazwisko?
- Aleksandr Fiorkovsky, przez v i y.
- Zapewne Rosjanin... wiek?
- Czterdzieści trzy.
- Pochodzenie?
- Zgadł pan.
- A więc: Rosjanin... - mruknął jednocześnie zapisując dane.
- Wykształcenie i zawód?
- Wyższe. Jestem programistą i technikiem komputerowym.

Komandor zapisał wszystko uważnie, następnie podsunął Sashy kartkę.
- Proszę o czytelne podpisanie się obok przedmiotu, który należał do pana.

Sasha sięgnął po długopis i obejrzał uważnie listę:

- Czekan .................................................. .......................................
- Nóż myśliwski .................................................. ...............................
- Nóż z wbudowanym kompasem .................................................. ........
- Nóż kuchenny .................................................. ..............................
- Pistolet samopowtarzalny HM P7M8 (niezaładowany) .............................
- Pistolet samopowtarzalny BERETTA 92 FS (załadowany) ........................
- Dwa pudełka amunicji kalibru 9mm parabellum (po 20 każde) ...................

Obejrzał po raz drugi, po czym odłożył długopis i odsunął kartkę spowrotem.
- Żaden z nich - odpowiedział krótko.
Johnson zabrał listę.
- Hmm... Teraz może mi pan powiedzieć, czy czuje się na siłach wykonywać jakiś zawód na rzecz społeczności w bazie?
Sasha pomyślał chwilę.
- Jeśli macie tu jakiś sprzęt komputerowy, mógłbym się przydać. Umiem programować, składać, naprawiać. Znam się też nieco na innym sprzęcie, byle miał kable. No i jeśliby wymyślać na siłę, to naprawienie na przykład mikrofalowki raczej nie stanowiłoby problemu. Lubiłem trochę majsterkować. Poza tym nic mi nie przychodzi do głowy.

Komandor zanotował coś krótko i poprosił Sashę o opuszczenie namiotu.
 
R. Ocelot jest offline  
Stary 26-02-2009, 13:41   #17
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Alastor Briefmarkt

Po wojskowych nie spodziewał się niczego innego. Uporządkowane, zaplanowane działania. Rutynowe życie pozbawione atrakcji i niespodziewanego niebezpieczeństwa. Każda podjęta akcja przemyślana ze wszystkich możliwych stron. I oczywiście to, co ujmowało Alastora najbardziej. Bezgraniczne zaufanie dla cywili. Czyli jego i kilku niemile widzianych gości.

Najchętniej zamieniliby to miejsce w bazę wojskową. W sumie to już to zrobili, ale starali się jakoś to ukryć. Żeby jeszcze było przed kim. Tylko że nie zjawiał się żaden przeciwnik, z którym mogliby walczyć. Z tego też powodu szukali sobie zajęcia. Wyprawy w poszukiwaniu ocalałych. Przeprowadzone w równych odstępach czasu. Codziennie, rzadko co dwa, trzy dni. Na kilka godzin opuszczali bazę. Odnajdywali nieodzowne drzewko, które nie wiadomo jakim cudem nadal rosło i bynajmniej nie zamierzało przestawać. Odczekali umówioną godzinę, tuż po wystrzeleniu racy. Jeżeli nikt nie pojawił się na horyzoncie, wracali. Miny mięli nietęgie, ale cóż poradzić. Szansa jedna na milion, że porodu śnieżnego pustkowia pojawią się ludzie.

Wraz z nastaniem ranka grupa, z którą miał wyruszyć, zaczęła się zbierać. Oczywiście jak w szwajcarskim zegarku. Punkt 5:30 wszyscy byli na miejscu. No prawie. Alastor swoim niepisanym zwyczajem zaspał. Sen przychodził na tym mrozie z taką łatwością. Czasami obawiał się, że pewnego dnia się nie obudzi. Może to byłoby nawet lepsze. Tak usilnie starał się nie przeżyć tych wszystkich wypraw.

Nastrój jak zawsze ponury. Drwina na twarzach niektórych żołnierzy była aż nad wyraz widoczna. Kryliby się z tym chociaż. Co miał poradzić, że poducha działała na niego jak najlepszy środek nasenny? Pozostaje założyć plecak, uśmiechnąć się głupkowato i wymruczeć jakieś przekleństwo przez zęby. Następna bójka kosztowałaby go znowu nocne stróżowanie. Nie warto było.

Wsiadł do samochodu. Już tylko kilka kilometrów do przejechania. Ruszyli. Nie rozmawiali w czasie podróży. Albo inaczej. Rozmawiali we własnym gronie, posługując się tylko sobie znanym językiem. Nie znał włoskiego, a oni specjalnie nie używali angielskiego. Niektórzy go znali. I byli tacy z powodu jednego małego wyskoku, kilku wybitych zębów i parunastu siniaków? Kapitan Adamo Rizzo, który dowodził w dość normalny sposób, żartował razem z nimi. Ale on przynajmniej ze nim rozmawiał. Jak na charyzmatycznego wojskowego był całkiem w porządku. Nawet nazwisko miał przeciętne. No, w każdym razie na takie brzmiało. Łatwo się wymawiało i jeszcze łatwiej zapamiętywało. Już za chwilę wyda komendę, a potem wrócą do obozu. Nareszcie.

Jak zawsze zamierzał wystrzelić racę. Na wszelki wypadek jakiś żołnierz sprawdzał, czy wszystko działa. Troszczyli się o niego. Jak miło z ich strony. Nie mięli w końcu zbyt wielu jego następców. Drugiego takiego Alastora ze świecą by nie znaleźli. Ten sam uczynny żołnierz wykonał za niego zadanie.

- Kogoś ty chciał ustrzelić tą racą? - zaśmiał się Al. Pech chciał, że trafił na tego rzadkiego Włocha, który nie umiał angielskiego. - Nie odpowiadaj. Wiem, wiem... Nie musisz kończyć.

Właśnie pakował pistolet do plecaka. Mięli niebawem ruszać, kiedy usłyszał krzyki jakiegoś żołnierza. Mówił coś o ludziach. Ludzie tutaj? Nie, to niemożliwe. Gwałtownie podniósł głowę, co spowodowało nagły zawrót i na chwilę go zdezorientowało. Starał się dostrzec jakiś ruchu na horyzoncie. Wpatrywał się jakiś czas w otaczającą biel, nic nadzwyczajnego jednak nie zwróciło jego uwagi.

Żołnierz o sokolim oku upierał się jednak, że widzi ocalałych. Al postanowił spróbować ponownie ogarnąć śnieżną polanę, wytężając wzrok. Dostrzegł w końcu jakiś wyróżniający się punkt. Nawet kilka punktów. Kapitan wydał rozkaz, by kilku jego ludzi wybiegło im na przeciw. Paru następnych wskoczyło do samochodu. Znaleźli tam kilka termosów z wciąż ciepłą herbatą, zaparzoną ponad półtorej godziny temu.

"Czarnowłosa laska, narciarz, człowiek śniegu, ruda panienka (też laska, ale może trochę zbyt smarkata) i facet chory ma narkolepsję."

Pomyślał w pierwszej chwili. Wywarli na nim, musiał przyznać, dość osobliwe wrażenie. Teraz zabiorą ich do świetnie zorganizowanej bazy. Pewnie będzie to dla nich mały szok, gdy zobaczą tak świetnie prosperującą bazę wojskową pośrodku niczego.

Dotarli do celu szybko. Lekarz już czekał przed swoim namiotem spragniony widoku potrzebującego jego pomocy pacjenta. Widocznie stęsknił się za swoimi jęczącymi i marudzącymi podopiecznymi ze szpitala, w którym pracował. Wiadomości o nowych rekrutach przyjmował z uśmiechem. Przy nich jednak zachowywał pełen profesjonalizm. Wszak był szanowanym lekarzem. Jedynym w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Powinien całym swoim jestestwem emanować obojętnością. Al nie znał nigdy takiego lekarza, ale zawsze musi zdarzyć się ten pierwszy raz.

Nie zamienili ani słowa z rekrutami. Wykończeni wędrówką nie wiadomo od jak długiego czasu raczej nie byli chętni do prowadzenia konwersacji. Przynajmniej żaden z nich odezwał się do niego. Kiedy obejrzy ich lekarz, spotkają się z komandorem. Wtedy przyjdzie im ochota na rozmowę. Na kłótnie zapewne też.

Przypomniał sobie, jak odpowiadał na te pytania z ankiety. Lekarz wręczył mu ją na odchodnym. Nawet wtedy na niego nie spojrzał. Badanie też raczej było jedynie dla pro formy. Nie wiedział nawet, na czym stoi. Czy jest chory, umierający, zdrowy, czy jedynie złapał katar, co by go szczególnie nie zdziwiło.

Spieszył się do swojego namiotu, dzielonego z dwójką swoich rodaków i grupką wszelkiej maści obcokrajowców, pojawiających się i znikających. Wszyscy byli cywilami. Tylko czy w obecnej sytuacji nacja miała znaczenie? Nie wydawało mu się. Znaczenie miało, że jego towarzysze byli nie tylko rozmowni, ale również ciekawi. Ciekawi jego życia. Zapewne po to tylko, by nie myśleć o własnym życiu.

Po drodze zaczepił go jakiś żołnierz. Nie dawno pojawił się w bazie. Miał na nazwisko Pierre czy jakoś tak. Powiedział, że ma pojawić się natychmiast na zebraniu grupy, która przyprowadziła ocalałych.

- To ilu ich dokładniej było?

Kilkuminutową ciszę przerwało pytanie komandora, Milforda Johnsona. Mówił z mocnym, brytyjskim akcentem, który dla mało obytego w języku wyspiarzy mógł być mało zrozumiały.

- Pięciu. Dwie kobiety i trzech mężczyzn.

Adamo Rizzo odpowiedział szybko, zanim do Alastora dotarło, co komandor powiedział.

- Hmm... Z raportu o ich ekwipunku wynika, że dwie osoby miały broń. Którzy to byli?

- Dwie kobiety, to one miały pistolety - znów kapitan był szybszy, jakby łowił pytania komandora - Ponadto znaleźliśmy trzy noże i czekan.

"A to ciekawe. Trzeba będzie się zapoznać za tymi zaradnymi, uroczymi zapewne kobietami. Chociaż noże tylko z jedną. Druga wydawała się zbyt młoda."

- Długo będziemy na nich czekać? - zapytał zniecierpliwiony Al. Wiedział już co się święci w chwili, gdy w namiocie zauważył jedynie kapitana. Nie chciał ich przesłuchiwać. Teraz zamierzał zająć się swoją robotą. Miał pełno zaległości przez te nie przespane noce. W prawdzie zajmowanie się kontrolą wyżywienia nie należało do jego mocnych stron, komandor był zdania, że wszystkiego idzie się nauczyć. To nie jedyne jego zajęcie tutaj... O innych nawet nie chciał myśleć.

Do namiotu wszedł żołnierz, stanął na baczność i przekazał informację.

- Rekruci już są, czekają przed namiotem.

"Czytanie w myślach to chyba ich specjalność."

Al zauważył, że tym razem Rizzo nie zdążył odpowiedzieć. Uśmiechnął się z satysfakcją. Wchodzili po kolej. Jeden podobno zemdlał na badaniu. Z pewnie komandor porozmawia osobiście w cztery oczy. Chyba, że będzie miał zły dzień. Wtedy zaciągnie tam jego albo Rozziego. Osobiście wolał, żeby to kapitan padł ofiarą prywatnej wizyty. Nawet jeżeli tylko będzie stał na korytarzu. Liczyło się towarzystwo.

- To wszystko? Chciałbym już zająć się innymi sprawami - oznajmił rzeczowo Al, który zamierzał opuścić namiot bez słowa, ale w ostatniej chwili odwrócił się. Musiał jeszcze sprawdzić jak czuje się Michael. Nie uśmiechało mu się ponowne spotkanie z lekarzem, ale w końcu pod jego opieką znajduje się kumpel. Pomógł mu bez powodu podczas ostatniej bójki. Wypadałoby podziękować za poświęcenie kilku zębów w słusznej sprawie.
 
Idylla jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172