Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2008, 01:43   #1
 
Avdima's Avatar
 
Reputacja: 1 Avdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputację
Kryształ nieznanego boga

Świecie! Czemuś taki okrutny?
Czemuś taki brutalny i nieodgadniony?
Kulo ziemska! Czemu w swojej okrągłości masz tyle kątów,
W których dzieci Twoje skulone płaczą?
Ziemio! Skoroś taka chętna do rodzenia życia, czemuś tylu z nas zmusiła do samobójstwa?
Czemuż to nazywają Cię padołem łez,
Skoro widok Twój z kosmosu dech zapiera a oczy jaśnieją na to piękno niebiesko- zielone?
Świecie! Czemuś taki dwulicowy?
Czemu najpierw po głowach głaszczesz a potem resztki nadzieji odbierasz?
Świecie! Błagając o litość, klękamy przy trumnach naszych serc.
Świecie! Skomlimy miłość, o każdą jej choćby gorzką kroplę!
Świecie! Pozwól promiennym czyimś oczom ogrzać nas- ludzi śniegu!


Autor: Such Paula
Tytuł: Ludzie śniegu


***



Promienny wstawał świt, zamieci ślady roznosiły się w oddali, znikając powoli z horyzontu.
Wszystko osnute bladym światłem poranka, jaśniało bielą, pokrytą małymi, błyszczącymi kryształkami.
Oszronione drzewo, samotnie stało pomiędzy śnieżną nicością, objawiając się jako jedyny punkt orientacyjny w obrębie mili.
Zaraz pod przejawem natury, wprawne oko mogłoby dostrzec, że coś leży pod wałami śniegu. Nieruchomo, nie dając oznak życia, wtapiało się w resztę otoczenia.

Pięć osób, zdawało się, martwych, odzyskało władanie w ciele i sprawność umysłu. Jak wybudzeni z mroźnego snu, czuli przepływającą powoli przez ciało krew. Każde zabicie serca, mocniejsze z każdym kolejnym. Smak roztopionego śniegu, rozpływającego się w ustach od nowo powstałego ciepła. Dotyk w koniuszkach palców, które na nowo odżyłe, łechcą niepewnie każdą powierzchnię, na którą natrafią.
Myśli leniwie przepływały przez ich głowy, drążąc coraz to kolejne tematy, na które nie znana byłam im odpowiedź.
Gdzie jestem? Co się ze mną stało? Dlaczego czuję strach, choć nie wiem, czego się boję?
Dlaczego czuję tę pustkę we wnętrzu, jakby czegoś brakowało, jednak nadal żyję?

***


Aleksandr Fiorkovsky

Po półgodzinnej przechadzce, nawet Sashę zaczęły boleć nogi. Przeniesienie całego obozu było trudnym zadaniem, szczególnie tak licznego.
Dwudziestu trzech ludzi wyruszyło na, jak im się zdawało, północ, by dotrzeć do małego miasta, niemal w całości zasypanego przez śnieg. Wrak samolotu już im nie wystarczył, żywność była zbyt trudna do zdobycia, a w mieście powinny znajdować się jakieś zapasy sprzed kataklizmu.
Czterech już się poddało, padło z wycieńczenia i głodu. Sasha mówił, żeby przenieść się jak najprędzej, jednak obawy i wątpliwości innych pogrzebały ten plan. Pięć dni głodówki, jedzenia śniegu i picia roztopionej, białej masy dawały się we znaki grupie.

Dzień był ponury, co kilka minut zamieć strącała piechurów z nóg, by po chwili skryć się i znienacka ponownie zaatakować. Sytuacja była tym bardziej beznadziejna, że z samego rana we wrak samolotu, będącego niegdyś domem dla wielu ocalałych, uderzył silny podmuch wiatru, niosący ze sobą ostre sople lodu.
Podmuch przewrócił wrak na bok i zabił siedmiu ludzi, którzy wtedy byli na zewnątrz, w tym osobę posiadającą kompas, który rozpadł się na kawałki, przygnieciony masą ciała jednego z nieszczęśników.

Przed wyprawą nie rysował się żaden cel, jedynie tumany niesionego wiatrem śniegu oraz mgła tak gęsta, że można było ją kroć nożem. Jeden po drugim, ludzie opadali z sił, padając na ziemię i modląc się, żeby to był już ostatni raz. Z tego marzenia wyrywała ich brutalna ręka rzeczywistości, współtowarzysze, którzy starali się pomóc w potrzebie, niedawno sami błagający o litość ślepy los.

- Daleko jeszcze?
Kobieta idąca za Sashą zapytała, starając się nie uronić ani jednej łzy, która z miejsca zamieniłaby się w lodowy bursztyn.
- Nie, musimy być już blisko. Czuję to.
Mężczyzna na czele grupy, Ronald, starał się załagodzić sytuację, zanim jeszcze cokolwiek się stało. Takie rozmowy obniżały morale załogi, szczególnie w sytuacji, w jakiej się aktualnie znajdowali.
- Co ty pieprzysz? - mężczyzna trzymający całą drogę kobietę za rękę, swoją żonę zaczął histerycznie krzyczeć, wybiegając przy tym przed wszystkich - Zgubiliśmy się! Rozumiesz? Zgubiliśmy!
Wymachując rękoma, nerwowo przeklinał swoje położenie i przewodnika.
- Zamknij się!
Ronald nie wytrzymał, podczas całej wyprawy umarły już cztery osoby, a teraz ktoś podważał jego autorytet i wprowadzał niepotrzebne zamieszanie. Mężczyzna najpierw dostał pięścią w twarz, po czym oboje rzucili się na siebie, przewracając na śnieg. Zanim jeszcze walka zdążyła się na dobre rozpocząć i zanim ktokolwiek mógł zareagować, zamieć uderzyła jakby z podwojoną siłą.

Cięty wiatr smagał ubranie Sashy, miotając nim na wszystkie strony. Nie mógł nic wyraźnie dostrzec, niedawni towarzysze stali się rozmytymi konturami, które znikały szybko z oczy.
Kiedy kolejny podmuch obrócił Sashę, zobaczył przed sobą nieruchomą postać. Zupełnie niewzruszona, stała naprzeciw niego, opierała się mocą żywiołu, jednocześnie w ogóle z nimi nie walcząc.
Moment później, nagły i gwałtowny ból głowy przeszył Aleksandra jak ostra strzała. Złapał się za głowę, czując, że zaraz zwymiotuje. Obraz zaczął zjeżdżać w prawo i raptownie powracać do normalnego stanu, by po chwili znów zjechać i powrócić, zapętlając się w szalonym i bolesnym stanie.
Obraz zaczął się zaczerniać, by po chwili całkowicie skryć się za matową zasłoną.
Sasha stracił przytomność, oddając się w brutalne dłonie zimnego powiewu.

Shaya Mardock

Dookoła tylko zamarznięte pustkowia. Brak oznak życia lub chociaż ich dawnego bytu.
Już dwa dni minęły, odkąd samotna kobieta opuściła bezpieczne schronienie. Zdradziecka mgła wprawiła ją w obłęd, zwiodła daleko od miejsca, którego szukała, pozostawiając na pastwę niesprzyjającej pogody.
Powoli zamarzała, nie mogąc znaleźć żadnego miejsca na spokojny odpoczynek. Grzęznąc w śniegu, załamana głupotą swojego postępku, miała ochotę się rozpłakać, jednak nie pozwalała jej na to silna osobowość.
Nie była przystosowana do nowych warunków, nigdy jeszcze nie wystawiona na tak ekstremalne środowisko, zatraciła się w swoim braku doświadczenia.

Podczas kolejnego z postojów, musiała się ogrzać. Temperatura zbyt gwałtownie spadała, a mgła robiła się gęstsza, niż zwykle o tej porze dnia. Mała szczelina musiała wystarczyć na ten moment jako osłona przed prószącym śniegiem i lodowatymi podmuchami.
Owijając się szczelnie w śpiwór, wyścielając go uprzednie zapasowymi ubraniami, Shaya szykowała się na ponurą i bezsenną noc.

Popijając rum z piersiówki, dla ogrzania lub może zapomnienia o troskach, kobieta nie mogła zapomnieć o tym, co wydarzyło się przed opuszczeniem schronu.
Cichy zgrzyt spustu, zatrzymującego się co kilka milimetrów, zapadł jej w pamięci mocniej, niż reszta sceny. Nerwowa chwila, oczekiwanie, czas na podjęcie decyzji, obawy, wszystko trwało zaledwie trzy, może cztery sekundy, jednak dla niej były to długie godziny. Następnie huk, krew i zdanie sobie sprawy z własnego czynu.
Wspomnienia, które nieważne, jak mocno wypierane z pamięci, pozostaną w niej na zawsze, jako ostatnia myśl opuszczająca umierający mózg. Rzecz, z którą każdy powinien się pogodzić, jednak dla większości jest to zbyt trudne.

Shaya sama nie zauważyła, jak skulona, buja się to w przód, to w tył. Rozmyślając, przeczekała kilkanaście minut, kiedy nastała niechciana noc.
Atramentowe niebo nie ukazywało jeszcze żadnej gwiazdy.
Była taka samotna. Nie mogąc już więcej utrzymać otwartych oczu, oddała się w objęcia Morfeusza, tak dawno oczekiwane.
Objęcia spokojnego snu.

Carletta Laiho

Opuścili ją, kiedy tego potrzebowała. Czuła się zdradzona i zarazem porzucona, jak stare ubranie. Ona zawsze pomagała, dodawała otuchy, kiedy ktoś jej potrzebował, zaleczała rany, kiedy ktoś się skaleczył lub coś złamał.
Była ostoją całej grupy, choć młoda, dzielnie znosiła trudy codziennego życia.
Teraz leżała w śniegu, nie mogąc wstać. Potłuczona noga i głowa, bolały ją plecy, do tego nie mogła wydać z siebie żadnego innego dźwięku, niż cichy jęk.

Arleta zwijała się z bólu, upadek z wysokiego klifu co prawda został zamortyzowany przez zwały śniegu, jednak grawitacja nigdy nie patrzy na swoje ofiary przychylnym okiem.
Ludzie, którzy znaleźli ją, głodną i trzęsącą się z zimna, teraz postanowili zostawić dziewczynę na pastwę losu. Czy nie słyszeli jęków? Czy nie widzieli nieszczęsnej? Czy myśleli, że zginęła?
Powinni byli zejść, a oni tylko krzyczeli i po kilku chwilach, przestali. Jakby im nie zależało.

Dziewczyna leżała wycieńczona do wieczora, kiedy chmury zaczęły zanikać, a mgła rozpraszać, ukazując czyste niebo. Bała się.
Bała się śmierci, niepewności, w jakiej ją zostawiono. Kiedy inni odeszli, płakała do momentu, aż ją to zmęczyło. Łzy zamarzły, łaskocząc czerwone od zimna policzki.

Kiedy księżyc przybrał postawę w pełni, Arleta coś usłyszała.
Wycie w oddali, przygłuszone, jednak na tyle wyraźne, że potrafiła rozpoznać w nim wilka. Wył sam, roznosząc dźwięk na wiele setek metrów, wśród panującej dookoła ciszy, jedyny dźwięk.
Przerażenie, dziewczyna zaczęła nerwowo przygryzać palec jednej z rękawic, starając się być jak najciszej tylko potrafiła.
Nerwowo oddychając, uroniła łzawe kropelki. Nie chciała być pożarta przez wygłodniałe zwierzę, wyobrażała sobie okropny ból, jaki by wtedy czuła.
Wycie nie ustawało, jednak coś dziwnego zaczęło dziać się z Arletą.
Uspokoiła się, ręce opadły na blady śnieg. Odczuwała przyjemne ciepło, zamiast mrożącego dotyku. Mimowolnie, uśmiechnęła się, rzeczy, których doznawała w tej chwili, były niezwykle przyjemne.
Już nie bała się, nie czuła zimna i ostrego powiewu. Ból ustał, a ona była po raz pierwsza tak szczęśliwa od czasu katastrofy. Nie potrafiła wytłumaczyć tego stanu. Może już nie żyła? Zamarzła, albo postradała zmysły?
Dziewczyna usiadła i momentalnie upadła na plecy. Zobaczyła przed sobą wielki, wilczy pysk i jedno, połyskujące oko. Upadając, uderzyła głową o coś twardego, tak mocno, że straciła przytomność.

Martin Jønesberg

Po prostu pięknie. Martin nie miał pojęcia, gdzie się znajdował. Nie wiedział też, jak ma wrócić na szlak. Chociaż wstyd się do tego przyznać, po prostu się zgubił.
Ostatnie, co pamiętał przed rozłąką, była bardzo gęsta mgła, która już od samego rana dawała się we znaki grupie. Chwila nieuwagi wystarczyła, by Martin zszedł z drogi i stracił towarzyszy z oczu. Nawet głośne wołanie nie odnosiło skutku, jakby znajdował się w innej rzeczywistości, nie było normalnym, że chwile po zgubieniu się, reszta nie mogła go usłyszeć.

Zamarznięte gałęzie i korzenie połamanych drzew wystawały ze stropów wąwozu, którym już od dłuższego czasu szedł. Śnieg padał bez przerwy, nie szczędząc wędrowca, który uważnie dobierał każdy krok. Opad przysypywał dziury, które mogły być głębokie i doprowadzić do złamania kończyny u zaskoczonej osoby, która nie zdążyłaby zareagować na nagły opad poziomu pod butem.
Była już wczesna noc, gdy mgła opadała, odsłaniając biel zasypanej ziemi. Korony drzew rzucały zdradliwy cień, okrywając drogę przed Martinem, jakby chciały go zwieść i doprowadzić do ostatecznego upadku.

Nikt nie powinien wystawiać się na mróz o tej porze dnia, tak daleko od reszty grupy i ciepła ogniska. Martin musiał znaleźć jakieś schronienie, jeśli chciał zwiększyć swoje szanse ujrzenia światła słonecznego następnego poranka.
Dobrym miejscem wydawała się jaskinia, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wydawało się, wyrosła przed Martinem, na jego życzenie. Było w niej mnóstwo miejsca, gdyby jego towarzysze mogli być z nim teraz...

Nie szczędząc czasu, Martin rozpalił ognisko i przyszykował śpiwór, resztę sprzętu ułożył obok miejsca przyszłego spoczynku, w niewielkiej szczelinie, która idealnie zastępowała wygodną szafkę na narzędzia w jego domu, w którym mieszkał zanim całe to ośnieżenie się zaczęło.
Miał się już położyć, gdy dostrzegł przytłumione światełko w głębi jaskini, które szybko zniknęło w ciemnościach. Niepokojące zdarzenie, które nie pozwoliłoby mu zasną. Czy ktoś tutaj mieszka? Może było to jakieś zwierzę? Może po prostu się mu przewidziało i nie było żadnego światła?
Jaka by odpowiedź nie była, należało to sprawdzić.

Świecąc mocną, wojskową latarką, którą dostał od Larssa, swojego przyjaciela, Martin niepewnie zagłębiał się w jaskinię. Coraz duszniejsza atmosfera utrudniała oddychanie. Im dalej, tym bardziej rozpięty był jego narciarski kombinezon. Nagła zmiana klimatu była bardzo niemiłym doświadczeniem, Martin musiał popijać zmrożoną wodę, która zwykle przeklinana, okazała się błogosławieństwem.

Światło kilka razy przemykało przed Martinem, jednak ani razu nie udało mu się nakierować na nie wystarczająco szybko światła latarki. Za piątym już razem, klnąc pod nosem, udało mu się coś dostrzec. Ku zaskoczeniu Martina, był to człowiek. Skulony, siedział pod ścianą i niewyraźnie majaczył.
Martin podchodził bliżej, lustrując otoczenie. Kiedy był już w odległości około dwóch metrów, skulony mężczyzna dostrzegł go. Lustrzone, pełne żalu oczy patrzyły na niego, przeszywając serce na wylot. Chwila, którą trwało złapanie kontaktu wzrokowego była bardzo bolesna. Jak zbity pies, człowiek patrzył na niego, wystawiając ze strzępkiem nadziei rękę.
Martin nie potrafił się powstrzymać, chciał pomóc. Poczuł się źle na duchu, gdyż przypomniały mu się sceny pierwszego dnia katastrofy, kiedy nie mógł pomóc tamtym ludziom w autobusie. Ciężko powiedzieć, czy chciał przez to odpokutować, czy może nie chciał mieć kolejnych ludzi na sumieniu, zupełnie tak, jakby to była jego wina.

Dłonie miały się już zetknąć, gdy Martin wyczuł, że coś stoi obok niego. Odwrócił się gwałtownie i sam nie był pewien, co zobaczył. Groteskowa, przerażająca postać uśmiechała się do niego. Stała tak blisko, że poczuł na swojej twarzy powiew jej oddechu.
Panika, to najlepsze słowo, którym można by określić to, co ogarnęło Martina. Przerażony, odskoczył i chcąc najlepiej rozpłynąć się w powietrzu, zaczął uciekać w stronę wejścia do jaskini.

Światło latarki, jak w szaleństwie, jeździło po ścianach jaskini. Biegnąc jak najszybciej tylko potrafił, Martin starał się wyobrazić to, co zobaczył. Nie wyglądało jak człowiek, jednocześnie zachowując jego cechy. Miało nos, oczu i usta. Nie miało warg, brwi ani włosów. Blado- czarna cera, tak najlepiej można by to opisać. Ten uśmiech, bez wyrazu, pozostając jednak uśmiechem. To wszystko, co zdołał zapamiętać, zanim uciekł.
Nagle światło znów pojawiło się przed Martinem, tym razem wyraźne, nasycone blaskiem i otoczone lekką mgiełką.
Jakaś siłą zatrzymała Martina. Przez chwilę czuł, jakby wszystko wokół zamarło. Trwało to setne części sekundy, jednak było niezwykle wyraźne. Coś trafiło go w głowę, nie fizycznego, jednak czuł to jak silny cios obuchem. Całe życie przeleciało mu przed oczami, ukazując najgorsze jego momenty.

Wszechogarniająca wina, za wszystkie swoje zbrodnie, nawet jeśli drobnostkami, odczuwane tak samo silnie, jakby zabił. Natłok samopoczucia zakończył się zalewającą wszystko wokół bielą. Poczynając od ścian, przechodząc przez podłoże, kończąc się na jego dłoniach, jakby wszystko zniknęło.
Martin całkowicie stracił świadomość i czucie. Zniknął w bieli, stał się jej częścią. Częścią nicości.

Andrew Gore

Ból i ulga.
Żal i słuszność.
Smutek i śmiech.
Zatracenie i świadomość.

Umysł mężczyzny nie był w jednym kawałku. Rozpadł się na chwile, które skupiały się wokół siebie, tworząc dwie zupełnie inne rzeczywistości.
Jedna smutna, przygnębiająca, pełna żalu, druga zaś szczęśliwa, przejrzysta, jak tafla wypolerowanego szkła.

Podobno każdy z nas ma taką chwilę, kiedy przeżywa wszystko od nowa, zastanawia się nad każdym zdarzeniem. Bramy umysłu otwierają się na oścież, odsłaniając wcześniej nieosiągalne elementy, o którym my sami nie zdawaliśmy sobie sprawy.
Ten stan chyba jest śmiercią, końcem istnienia, kiedy wszystko jest jasne i wyraźne jak nigdy dotąd, a kiedy nie będziemy już mieli z tego żadnego pożytku. Nie w istnieniu materialnym.

Wszystkie odczucia, nawet te najdrobniejsze, dotyk gołej dłoni, smak pomidorów, zapach miodu. One mają znaczenie, chociaż nie wydają się ważne. Większość skupia się na ogóle, pomijając wszystko to, z czego się składa. Nie potrafią cieszyć się życiem w takiej formie, w jakiej jest nam podawane.

Co jest ważne? Czy to, kim jesteśmy, czy fakt, że w ogóle jesteśmy? Czy powinno nas cieszyć każde zdarzenie, w jakim braliśmy udział, czy tylko to, które jest dla nas dobre? Czy zależy to od punktu widzenia, czy może jest ustaloną przez kosmos regułą, z którą na próżno się sprzeczać?

Sprzeczne fakty, gdy wszystkie są prawdziwe. Unoszenie się, gdy spadamy. Bałagan, gdy wszystko jest na swoim miejscu. Zdając sobie sprawę, że żyjemy to nie cały sukces. Należy zrozumieć głębię pojmowanie, nie zaś tylko to, co widzimy. Dlaczego krzesło jest krzesłem? Dlaczego mielibyśmy się z tym zgadzać? Bo ktoś nam tak powiedział?

Wygoda nie jest nam pisana, marność żywotu również. Nic nie przychodzi samo, kto bezczynnie rzuca się w wir wydarzeń, ten jest głupcem, który nie wyniesie z tego żadnej lekcji i postąpi równie głupio następnym razem. Taki ktoś jest zaledwie marną skorupą tego, czym jest istota ludzka.

Alicja Skłodowska, Napoleon Bonaparte, John McCartney, Martin Jønesberg, Larss Jónsson, Mathias Laxness, Il Giornale. Paula Such, Daniel Defoe, Petra Sasso Pirla, Karel Plihal, Shaya Mardock, Yevgeny Borisovitch Volgin, Carl De Fou, Sabato Malinconico, Carletta Laiho, Gregor Waldgrave, Aadam Frösén, Richard Ames, Aleksandr Fiorkovsky, Andrew Gore.

Różne obrazy przewijały się przez umysł Andrewa. Szalona plątanina, nie potrafił określić, czy ma sens i czy coś znaczy. Był bezradny.
Nie czuł swojego ciała, tylko myśli.
W jednej chwili, jakby coś z niego ulatywało, opuszczało wnętrze. Zupełna obojętność, jaką przy tym czuł, nie potrafił jej określić.

Mężczyzna zaczął odzyskiwać zmysły, czuć nogi, tors, ręce, widzieć, słyszeć głuchy szum. Mdłym wzrokiem starał się rozejrzeć po miejscu, w którym teraz był.
Ciemność spowijała całą okolicę, było strasznie duszno, jakby znajdował się w czarciej pieczarze.
Andewa nagle oślepiło światło, które czuł ze zdwojoną siłą, jakby od kilku godzin siedział w zupełnej ciemności. Spojrzał w swoją lewą stronę i zobaczył kontur człowieka. Barwy powoli rozlewały się na całej jego powierzchni, ukazując skafander narciarski i odbijające światło latarki gogle.
Pełny nadziei, jak gdyby sam anioł wystawił do niego dłoń, by podnieść nieszczęśnika na równe nogi, Andrew wyciągnął rękę najdalej jak tylko potrafił. Nieznajomy przybliżał się, ukazując swoje skandynawskie rysy. Nagle jednak coś zakłóciło jego spokój. Mężczyzna zaczął uciekać, pozostawiając Gore'a samego.

Światło oddalało się, znikając zupełnie po kilku sekundach, pogrążając Andrewa po raz kolejny w ciemnościach.
Zamknął oczy i odszedł myślami w inne miejsce, gdzie modlitwa przynosi ukojenie.

***


Aleksandr Fiorkovsky

Długi tunel, zakończony białym światłem. Gdy Sasha szedł w jego stronę, światło zdawało się uciekać i kończyć tunel zawsze w tej samej odległości.
Latarka traciła energię, co chwila przerywała strumień światła. Tunel nie miał końca, a groźba ciemności stawała się coraz bliższa.
Co kilka metrów zjawa przewijała się obok Sashy, jednak ten nie mógł jej uchwycić. Wtedy zawsze gasło światło, nie tylko w latarce, ale również na końcu tunelu.
Zwiastun mroku pojawił się po raz kolejny, tym razem jednak nie sprowadził ciemności. Niewiele czasu potrzeba było, by Aleksandr rozpoznał w postaci Adama.
Stał smutny, ze spuszczoną głową. Miał pokaleczoną twarz, jego klatka piersiowa nie ruszała się, nie oddychał. Nosił na sobie te same spodnie i sweter, które miał tamtego pamiętnego dnia.

Sasha chciał podejść do Adama, dotknąć go, sprawdzić, czy może cokolwiek dla niego zrobić, jednak postać rozmyła się pod naporem dłoni. Wtedy też Sasha zobaczył, że całą dłoń pokrytą ma krwią, która spływa strużką na podłoże.
Podłoże okazało się torami, drgały, jakby zaraz miał tędy przejechać pociąg.
Sasha nie spostrzegł, kiedy niebo nabrało koloru i mieniło się czystą, popołudniową pogodą. Nie znęcone żadną chmurką, objawiało swój błękit w pełnej okazałości.
Dookoła znajdowały się lekko ośnieżone pola. Z kominów domów w oddali wylatywał dym. Korony drzew całe pokryte śniegiem, im dalej, tym bardziej zlewały się z otoczeniem.

W powietrzu rozległ się huk. Sasha poczuł coś na swoim czole. Kiedy dotknął je ręką, okazało się, że płynie z niego krew.
Nie wiadomo skąd, naprzeciw niego stała teraz odziana w biel postać, opuszczająca strzelbę, z której lufy ulatywał szlaczek szarego dymu.
- Trafiony.
Osoba mówiła spokojnie, znanym Sashy głosem. Chociaż starał się skupić na jej twarzy, wyraźnie widział tylko jej przenikliwie biały płaszcz.
- Nie mogłeś nic zrobić. Są rzeczy, którym nawet najsilniejszy mężczyzna nie zdoła zapobiec. Wyryte w ścieżce, którą podążasz. Przynajmniej ja to tak widzę.
Wypowiadając ostatnie słowa, postać odwróciła się i zaczęła odchodzić.
- Żyj.
Sasha ponownie dotknął czoła. Krew już z niego nie płynęła, rana niepostrzeżenie zagoiła się.
Im dalej odchodził mężczyzna w bieli, tym gorzej czuł się Sasha. Zawroty głowy, mdłości, ból żołądka.
W pewnej chwili stały się tak silne, że Fiorkovskiego zwaliło z nóg.

Całe niebo zlało się z resztą i wszystko gwałtownie zniknęło.

Shaya Mardock

Mała dziewczynka radośnie bawiła się z rówieśnikami. Wszystkie troski, trudności dorosłego życia omijały ją szerokim łukiem. Liczyła się tylko ta konkretna chwila.

Zaszronione okno, przez które wyglądała smutna buzia dziecka. Wszystko, co do tej pory znała, odchodziło w zapomnienie. Oddalało się nieubłaganie, nie miała na to żadnego wpływu.
Chociażby zacisnęła swoje małe piąstki najsilniej jak tylko potrafi.

Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe środowisko. Nowe życie, nowe przyzwyczajenia, nowy charakter.
Osoby w otoczeniu dziewczyny zawsze starali się ją ukierunkować na właściwą drogę. Teraz też tak było, postacie wirowały wokół dziecka, które chociaż szczęśliwe, znów czuło się bezsilne.

Marzenia i wzorce, prowadzące do osiągnięć. Cele, zmieniające się z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, dnia na dzień.

Wizje brutalnie rozerwane, nagłe przebudzenie i odzyskanie świadomości.

Carletta Laiho

Ptaki śpiewały za oknem, a ona grała do ich melodii na skrzypcach. Całą swoją duszą, całą pasję przelewała na instrument. Zatraciła się w swoim drugim świecie.
Muzyka wypełniała cały dom, rozchodziła się po pokojach, trafiając do każdego zakamarka. Melodia niezwykła, niepowtarzalna, przepełniona chwilą. Bez opamiętania, dziewczyna dała ponieść się emocjom.
Grała już od kilkunastu minut, bez przerwy tworząc coraz to nowsze tony. Końca tej euforii nie było widać, gdy nagle...

Jedna ze strun pękła.

Martin Jønesberg

Czy on latał? Unosił się w powietrzu? Czy w ogóle było gdzieś powietrze? Gdzie znajdowała się góra, a gdzie dół?
Nie posiadał swojego ciała, był bytem niematerialnym w samym środku niematerialnej przestrzeni. Same myśli, nakręcane natłokiem pytań, jednak żadnej odpowiedzi, czy chociaż drobnego znaku.
Tylko wątpliwości i zagadki.

Chęć poznania swojego położenia była niezwykle silna, jednak nie dawała efektu. Martin ciągle tkwił zawieszony w czasie, w miejscu, którego nie ma.
Nieosiągalne dla myśli ludzki, dopóki do nich nie trafią.

Andrew Gore

Sub Tuum praesidium configimus sancta Dei Genitrix, nostras deprecationes ne despicias in necessitatibus nostris, sed a periculis cunctis libera nos semper, Virgo gloriosa et benedicta.
Domina nostra, Mediatrix nostra, Advocata nostra, Consolatrix nostra.
Tuo Filio nos reconcilia, tuo Filio nos commenda, tuo Filio nos repraesenta.

Amen

***


Aleksandr Fiorkovsky

Zarośnięty mężczyzna otworzył oczy.
Czy to był sen? Co było jawą?
Wydarzenia sprzed chwili, ból jaki czuł, były takie realne, jednak nie miał nad sobą kontroli, jak w śnie. Niezwykle prawdziwym śnie.
Sasha wiedział, co się stało wcześniej. Wichura powaliła cały pochód, prawdopodobnie zostali rozdzieleni.
Tylko co nad nim robiła ta łysa korona drzewa? Dlaczego leżał obok ludzi, których widział po raz pierwszy w życiu?
Aleksandr poczuł, że trzyma na czymś rękę. Okazało się, że była to głowa młodej, rudowłosej dziewczyny.

Shaya Mardock

Wyrwana z głębokiego snu, jak wariatka machnęła ręką przed siebie i coś wymamrotała.
Czuła się w pełni sił, jakby spała dobre kilka godzin. Sen, jakiego już od dawna nie zaznała, jakby była u siebie w domu, na miękkiej leżance obok kominka.
Szybko jednak zdała sobie sprawę, że leży lekko zasypana śniegiem, pod głową ma korzeń jakiegoś drzewa, a wokół niej znajdują się inne osoby.
Co się do cholery dzieje?

Carletta Laiho

Wraz z głośnym, przenikliwym odgłosem pękającej struny, Arleta otworzyła oczy.
Szybko napłynęły do niej informacje odnośnie aktualnej sytuacji. Leżała na boku, w śniegu, bolały ją chyba wszystkie części ciała, a do tego wszystkiego na twarzy miała coś ciężkiego.
Była to ręka jakiegoś nieznanego mężczyzny, który leżał na plecach, zaraz obok niej.
Wokół leżały jeszcze trzy inne osoby.
Już nie było nocy i wilka, za to był dzień, wielkie drzewo, pustka wokoło i czterech innych ludzi, spośród których nie rozpoznawała nikogo.

Martin Jønesberg

Gwałtowne sprowadzenie na ziemię. Tak pokrótce można by określić to, co czuł teraz Martin.
Dziwnej postaci nie było w okolicy, za to dało się dostrzec inne, niemniej dziwne postacie.
Kiedy obrócił się na bok, gotując się do wstania, doznał szoku.
Przed sobą widział twarz mężczyzny, którego, dałby sobie rękę uciąć, spotkał w jaskini.
Nie chcąc postępować pochopnie, Martin starał się ocenić sytuację.
Niewiele czasu zajęło mu zorientowanie się, że nie wie, gdzie jest, z kim i co się z nim działo przez ostatnie, jak mu się zdawało, kilka minut.
Zapewne nie tylko on tak teraz pomyślał, ale oryginalność nie była potrzebną mu teraz cechą: Co się do cholery dzieje?

Andrew Gore

Gore skończył modlitwę i otworzył oczy.
Był już zupełnie gdzie indziej. Ciemność zamieniła się w jasność, ciasne i duszne korytarze w otwartą i chłodną przestrzeń.
Nie wiedział, gdzie był, jednak nie mógł narzekać. Była to miła odmiana od tego, co niedawno przeżywał, a czego nie do końca był pewien. Na tyle abstrakcyjne sceny, że można by pomyśleć, iż były tylko snem.
Kiedy skupił się na tym, co miał przed sobą, zastał niezwykły widok. Blondwłosego młodzieńca, którego niedawno widział, kiedy jeszcze był, jak mu się wydawało, w jaskini.

***


Obudzili się.
Cały ich dobytek leżał obok nich, jakby ktoś go tu przyniósł, kiedy byli nieprzytomni. Nie znali się, nawet z widzenia. Każdy inny, indywidualny, obcy sobie nawzajem.

Tylko jedno było pewne, znów mogli sami decydować o swoi losie.
 
Avdima jest offline  
Stary 21-12-2008, 19:10   #2
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
„Co się dzieje?” - to jedno pytanie wypełniało w tej chwili cały umysł Martina. Nierealność sytuacji sprawiła, że musiał uznać ją po prostu za dalszy ciąg snu, z którego, jak myślał, dopiero co się obudził. Postanowił więc poczekać cierpliwie aż sen się skończy, ale przebudzenie nie nadchodziło, za to kłujący chłód śniegu, w którym leżał, stawał się coraz wyraźniejszy i kiedy przez dłuższy czas nic się nie działo, musiał pogodzić się z nasuwającym się wnioskiem, że to jednak nie jest sen. Powoli, jakby ciągle w nadziei na to, że wszystko nagle zniknie, podniósł się z ziemi i otrzepał ze śniegu, który pokrywał go ze wszystkich stron. Na szczęście niebiesko-srebrny kombinezon narciarski, w który był ubrany nie przemiękał i nie przepuszczał zbyt wiele zimna. Poprawił jeszcze przekrzywioną czapkę i gogle, spod których wystawały jasne blond włosy i rozejrzał się dookoła. Rzut oka na okolicę nie przyniósł żadnych nowych informacji poza tym, że mógł teraz policzyć, ile oprócz niego osób znajdowało się pod drzewem. W jaki sposób się tutaj znaleźli? - mógł się jedynie domyślać.
„Pewnie znaleźli mnie, kiedy odłączyłem się od Larssa, Mathiasa i reszty” - pomyślał, ale w tym momencie wróciło wspomnienie wydarzeń w jaskini. To, że obok leżał człowiek, którego tam spotkał dawał się racjonalnie wytłumaczyć - najpewniej pozostała trójka leżąca pod drzewem pomogła również jemu, ale pozostawała jeszcze jedna rzecz, która nie dawała Martinowi spokoju. Była to tajemnicza sylwetka, której tak bardzo wtedy się wystraszył. Dokuczliwa myśl, że zobaczył upiora, mimo że starał się ją od siebie odepchnąć, sprawiała, że sam nie wierzył w, wydawałoby się jedyną logiczną i prawdziwą, wersję wydarzeń. Przez dłuższą chwilę stał bez ruchu, próbując znaleźć jakiś punkt zaczepienia dla myśli, ale nic z tego, co go otaczało, nie pasowało do siebie. Nawet to drzewo - dlaczego stoi samotnie, podczas gdy reszta świata jest zasypana grubą na parę metrów warstwą śniegu? Im dłużej się zastanawiał, tym mocniej czuł, że coś jest nie tak, zupełnie jak we śnie - z tym, że to nie był sen.
„Nie ma sensu teraz o tym myśleć Najpierw trzeba się jakoś zorganizować, żeby nie zaskoczyła nas burza śnieżna, a potem zastanowimy się, co się stało” - zdecydował w końcu i pochylił się nad mężczyzną, którego widział w jaskini.
-Hej, wstawaj - zawołał klepiąc go po ramieniu. - Nie możecie tak leżeć, bo wreszcie zamarzniecie.
„Oby tylko był tutaj ktoś, kto będzie potrafił zebrać wszystkich do kupy, bo inaczej będzie ciężko...” - pomyślał, kiedy jeszcze reszta podnosiła się ze śniegu.
 
Makuleke jest offline  
Stary 22-12-2008, 14:39   #3
 
Lavina's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znany
Klif. Śnieg. Upadek. Ból. Strach. Wilk. Nuty …
Myśli szybko pojawiały się i znikały przywracając obrazy, jak jej się zdawało, sprzed kilku chwil. Nagły powrót do rzeczywistości wywołał u niej dziwny stan dezorientacji. Ale czy to na pewno była rzeczywistość? Czuła chłód na policzkach i coś ciężkiego na czole, co natychmiast strąciła, a co później okazało się dłonią jakiegoś nieznajomego.
"Co jest?!"
Ruda obróciła się lekko i zobaczyła leżącego obok niej brodatego mężczyznę. Chwilę później spostrzegła jeszcze trzy osoby.
"Czyżby to oni znaleźli ją pod klifem i odgonili wygłodniałego wilka ?" – sama nie wierzyła swoim myślom. Facet, który jeszcze przed chwilą robił sobie podpórkę z jej twarzy, jakiś blondas, kobieta wybudzona z jakiegoś koszmaru i wyglądający na lekko zagubionego mężczyzna, nie wyglądali raczej na jej wybawicieli. I jeszcze to martwe drzewo, nie wzbudzało w niej żadnych pozytywnych uczuć. Podparła się na rękach i spojrzała przed siebie.
"Spaliśmy w takim chłodzie, na środku pustkowia? A może jednak umarłam, a to jest …" – przymrużyła błękitne oczy – "Dlaczego to niby 'niebo' wygląda jakby tu też wszystko szlag trafił ?!"
- Cholera!- ręka osunęła się i znów wylądowała plecami w śniegu – Ała! – jęknęła czując wszystkie kręgi swojego kręgosłupa. Teraz była pewna, że żyje i że musi wziąć jakieś tabletki przeciwbólowe. Jedynym plusem było to, że gruby i ciepły płaszcz i kilka ciepłych warstw ciuchów ochroniło ją przed zamarznięciem. Chociaż może lepiej by było jakby już się nie obudziła i pogrążona w sennych marzeniach nie musiałaby się przejmować nadchodzącymi dniami, głodem ani zimnem.
"I takie to moje szczęście." – pomyślała. Nie chciała się dłużej zastanawiać nad tym co widziała i czuła i widząc jak reszta podnosi się ze śniegu, sama spróbowała stanąć na nogi.
 
Lavina jest offline  
Stary 23-12-2008, 20:48   #4
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Co dzień ta sama zabawa się zaczyna
i przypomina dziecinne twoje sny.
Chcesz rozbić taflę szkła, a ona się ugina
i tam są wszyscy, a na przeciw - Ty.




Paprocie ze szrony rozrastały się leniwie po szybie rozprostowując swe pozwijane palce. Mała dziewczynka szybkim ruchem dłoni próbowała zetrzeć je, lecz gdy tylko jej się udawało to, z kąta szyby wypełzał nowy, jeszcze grubszy i potężniejszy liść mrozu. W końcu jej rączki aż posiniały z zimna i nawet ich przykładanie do zimnej tafli nie pomagało. Mogła tylko przez szczeliny w szronowych wzorach wpatrywać się w świat. Jej świat, który odchodził. Zapachy, uczucia, myśli... nawet ludzie byli tylko powiewem czasu, który przemijał. Jedyne co dziewczynce zostało to te wzory ze szronu, tylko one zdawały się trwać wiecznie. Wpatrywała się w nie więc tak długo, dopóki jej świata nie spowiła biel.


- Mamo zimno mi.

- Wyprostuj się skarbie, jesteś moją laleczką a nie jakimś garbatym dzwonnikiem, prawda? O tak właśnie, ślicznie wyglądasz w tej sukience. Teraz idź i się przedstaw. Pamiętasz swój wierszyk?

- Tak, mamo, tylko tak strasznie mi zimno...

- Moja gwiazdka, na pewno zostaniesz znaną aktorką, tylko musisz pilnować tych swoich pleców.

„Zostanę? Tak... Zostałam... A potem co?”


Huk wystrzału wdarł się w jej myśli, burząc obrazy z dzieciństwa.
Jedynie biel szronowych kwiatów pozostała nienaruszona...


Otworzyła oczy i gwałtownie zaczęła machać rękami otrzepując się z połaci śniegu. Chciała się ich pozbyć, zniszczyć, uciec... lecz przed bielą nie było ucieczki. Otaczała ją zewsząd, a powyginane, martwe zapewne drzewo tylko o tym jej przypominało, odcinając się swą niemal czarną korą mocno na tle lodowej pustyni.

"Drzewo i... ludzie. Ludzie?!"

Gdzieś zniknęła szczelina, w której schowała sie, by przetrwać noc, zniknęły też wysokie zbocza, które ostatnio pamiętała. To znaczy, że musiała pokonać naprawdę dużą przestrzeń w stanie nieświadomości. Może przymarzła w tej szczelinie, a ci ludzie ją ocalili?

Słysząc głosy i szamotaninę pozostałych, którzy najwyraźniej też się obudzili, kobieta wstała na równe nogi i potoczyła po twarzach zebranych. Właściwie wyglądali na tak samo zagubionych jak ona, ale może to tylko pozory? Słysząc i pojmując słowa młodego, blondwłosego mężczyzny, sama odezwała się po angielsku.

- Nazywam się Je... Shaya Mardock. To wam zapewne zawdzięczam życie, więc chciałam podziękować i... i spytać co się stało? Niestety nic nie pamiętam.

Uśmiechnęła się lekko, jakby z zawstydzeniem. Nie była może jakąś pięknością, wiekowo też prawdopodobni zbliżała się lub zaliczyła trzeci krzyżyk. Mimo wszystko jednak jasne oczy i duże usta przyciągały uwagę, przez co twarz kobiety budziła zainteresowanie, zapadając dość łatwo w pamięć. Niektórym zresztą też wydawać się mogła w jakimś dziwnym sensie znajoma... Czy to nie podejrzane?

Mimo bardzo ciepłego i dobrej jakości stroju narciarskiego, dało się też zauważyć perfekcyjną figurę Shayi. Perfekcyjną oczywiście względem dawnych stereotypów, zanim świat umarł, czy raczej zasnął pod warstwą śniegu. Teraz obiektywnie patrząc, kobieta była za chuda, szczególnie że jeśli tylko ktoś nie był chorobliwie otyły, to każda warstewka tłuszczu zdawała się być cenna niby dodatkowy sweter. Ot, nowy świat – nowa moda, czy raczej sposób na przetrwanie.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 23-12-2008 o 23:23. Powód: fotki mi się posypały, musiałam poprawić :(
Mira jest offline  
Stary 24-12-2008, 15:01   #5
 
Reputacja: 0 Niles Elmwood nie jest za bardzo znanyNiles Elmwood nie jest za bardzo znanyNiles Elmwood nie jest za bardzo znany
"Łodzi z koralu,
Serc Przewoźniczko
Ponad głębiną,
Kładko cedrowa
W nas przerzucona,
Przenieś mą miłość.*"


Otworzył oczy.
"Czerń i biel" - pomyślał patrząc na sczerniałą korę drzewa na tle śniegu.
"Trzeba żyć."
Czuł ja serce żarzyło się delikatnie w piersi, kojąc cierpienie, namacalny stan z którego się przeniósł, a raczej został wysłuchany. Wdzięczność gorącą falą przenikała całe ciało, które w kontakcie z lodowatym powietrzem i zimnym śniegiem poruszyło się, dając mu do zrozumienia, że to jeszcze nie koniec.

"Granico prosta,
Którą Bóg serca
Nasze przemierzył,
Włącz ziemie żyzne
Do ciała mego,
Co puste leży.*"


"Gdzie jestem, czy Ty Jesteś? Nowa rzeczywistość, a raczej ich przemieszanie, gdzie czas nadal jest czasem, czy raczej nieprzemijalną obecnością? Dlaczego tutaj, kim są ci których drogi splatasz z moimi, a raczej dlaczego łączysz je w swoje... Prowadzisz zawile, jakby nieobecny, nieobecny" - leżąc spokojnym, zmrużonym od odblasku bieli wzrokiem, wpatrywał się w horyzont śnieżnej pustyni i otaczające go postacie.


"Dwunastodźwięczna
Cytaro, której
Struny są z nieba,
Dźwięk mowy ludzkiej
Dla ucha mego
Przywróć od nowa."


-Hej, wstawaj - zawołał ten, którego widział wtedy, jak się okazuje chłopak, młody mężczyzna z obcym akcentem, wyrywając go z zadumanej, niemej rozmowy.
- Nie możecie tak leżeć, bo wreszcie zamarzniecie.

W jego oczach znalazł ogniki ciekawości, błysk rozpoznania. On też pamięta. Coraz mniej od dawna dziwiło go i wyrobił w sobie tę zdolność przyjmowania wszystkiego bez egzaltacji. Sam nie wiedział jak to sobie wytłumaczyć, gdyż krocząc w ciemnościach wątpił w dar rozeznania. Jednak wyciszony i ukojony umysł i uspokojona dusza, podpowiadały mu, że nie są to przypadkowi ludzie. Już dawno temu wszystko przestało, wszak nigdy nie było ot, tak sobie. Jak w tym powiedzeniu, że każdy spotkany od Niego przychodzi.

"Jak krzak skarlały,
Jałowiec ciemny
Jest moja wiara,
Pozwól jej rosnąć,
Panno wysoka,
Ku niebu dalej!*"


Zebrał się w sobie, patrząc ku niebu zadowolony nieoczekiwaną zmianą otoczenia.

- Jak mnie znalazłeś? Dlaczego uciekłeś? - zapytał blondyna pewnym i czystym głosem z ciekawością, lecz bez cienia oskarżenia. Jego akcent zdradził w nim Amerykanina.

Czekając na odpowiedź wstał czując jak krew zaczyna żywiej krążyć po zasiedziałym ciele. Mężczyzna wyglądał na trzydzieści parę lat. Szpakowate sięgające ramion gęste włosy schował naciągając futrzany kaptur długiej puchowej kurtki. Przetarł śniegiem rudawy oprószony nieznacznie bielą siwizny kilkudniowy zarost, po czym nasunął na dłonie pięciopalczaste rękawice polarowe. Po chwili szare, głęboko osadzone oczy zniknęły pod czarnymi przeciwsłonecznymi okularami. Miał wysokie czoło i dość wyraźnie zarysowany podbródek. Mierzył około sześciu stóp. Spod kurtki wyrastały spodnie przeciwwiatrowe i zimowe, solidne buty.

- Cholera! - krzyknęła rudowłosa kobieta - Ała!

Grzęznąc w śniegu podszedł do swojego plecaka, przyjmując z lekkim zdziwieniem jego obecność. Obok leżał sztucer na skórzanym pasku, który zarzuci na ramię. Po chwili grzebania, klęcząc przy rzeczach odwrócił się w stronę młodej rudowłosej, w rękach trzymając apteczkę.

- Gdzie cię boli? - zapytał z kucając obok młodej kobiety.

- Nazywam się Je... Shaya Mardock. To wam zapewne zawdzięczam życie, więc chciałam podziękować i... i spytać co się stało? Niestety nic nie pamiętam.


- Andrew Gore - odpowiedział przedstawiając się. - Coś jednak pamiętasz. - wyłapał zacięcie przy wypowiadanym przez nią imieniu. - Imię to dobry początek. - zagadnął pogodnie.
- Ja nikogo nie znalazłem, ani nie uratowałem - ciągnął pod nosem. - Po prostu, obudziłem się tutaj z wami. - dodał lekko zdziwiony. - Bardziej mnie interesuje, dlaczego właśnie tutaj? - dokończył, przemilczając, że tuż przed przeniesieniem, bo tak to rozumiał, modlił się o śmierć.


_______

* Fragmenty Litanii... Jerzy Liebert
 
Niles Elmwood jest offline  
Stary 29-12-2008, 09:36   #6
 
Avdima's Avatar
 
Reputacja: 1 Avdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputację
Jedni podnosili się z bólem, inni zdezorientowani, nie dane jednak im było nacieszyć się tą chwilą na tyle długo, by ustalić chociaż kilka faktów.
Niczym zjawa, zdawało się, w oddali, pojawiła się postać. Wycieńczony, słaniający się na nogach człowiek. Ubrany w gruby kożuch, szczelnie zakryty dresowym kapturem, zbliżał się do zebranych pod drzewem.
Gdzieś w odległości dwudziestu metrów, opadł z sił. uderzył o śnieżną posadzkę, roznosząc białą chmurę dookoła swojego bezwładnego ciała.
Gdy upadał, można było dostrzec na jego twarzy uśmiech, wymuszony ostatkami sił, był ostatnią rzeczą, jaką chciał zrobić przez nieuniknionym już końcem.

W dłoni trzymał kartkę, małą, zgniecioną zlodowaciałym uściskiem.

"Ktokolwiek to czyta
każdego ranka
idź w stronę światła
Zostaw wiadomość innym"


Niedługo potem, na niebie rozjaśniał czerwonawy punkt. Migotał przez kilka sekund, po czym opadając, wygasł.
Kompas zwisający z kieszeni mężczyzny wskazywał, że światło dochodziło ze wschodu. Nic więcej przy sobie nie miał.
Brak jedzenia, brak wody, opatrunków, tylko karteczka i kompas ze zbitą szybką.


< Pozostawiam wam wolną rękę w kreowaniu tego, co stanie się dalej, w granicach rozsądku. Nie uśmiercajcie się nawzajem tylko i wszystko będzie dobrze. Kolejny mój post 10 stycznia, do tego czasu snujcie swoją opowieść. >
 
Avdima jest offline  
Stary 05-01-2009, 17:52   #7
 
Lavina's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znany
Lekki wyprost. Plecy bolały ją niemiłosiernie. Dopiero teraz zauważyła swój plecak i śpiwór leżące niedaleko niej, jakby ktoś umyślnie tam je ułożył.
"Dziwne. Ale w sumie to dobrze, że nie przepadły bez wieści." - pomyślała.
Swym, jakże śmiesznym nawykiem, spojrzała w niebo i uśmiechnęła się do kłębiących się na nim biało-szarych, ociężałych chmur.
"Czyżby znów miał zacząć padać śnieg?"
Można powiedzieć, że przez chwile podziwiała widoki, kiedy w oddali zobaczyła, wyłaniającego się z sideł niezmiennego, śnieżnego krajobrazu, człowieka. Wyglądał na mocno sponiewieranego i ledwo powłóczył nogami. Jednak był tak daleko.
- Człowiek ... - wydusiła cichym szeptem, kompletnie zapominając o ludziach, którzy stali tuż obok niej. Szybkim ruchem schyliła się i wsadzając ręce w plecak, wyciągnęła sponiewieraną, jednooką lornetkę. Osobnik zmierzał ku nim, wyglądał na szukającego pomocy, ale skąd pewność, że nie chce ich wszystkich zabić i okraść?
W pewnej chwili mężczyzna upadł twarzą w śnieg. Arleta poczuła zimny dreszcz, złapała za plecak i zaczęła biec w jego kierunku. Nadal czuła się paskudnie, a każdy ruch przypominał jej o upadku z klifu, ale jakiś instynkt kazał jej udzielić temu komuś szybkiej pomocy.
Upadła przed leżącym na kolana i nachylając się chciała sprawdzić oddech.
- Nie oddycha! - krzyknęła do reszty jakby nie wiedziała co robić, co nie było prawdą. Próbowała reanimacji ale nic nie mogła już zrobić.
- Cholera! - czułą się okropnie, jednak przyzwyczajenia dające o sobie często znać kazały jej przeszukać zwłoki.
Jedyne co mogło zwrócić jej uwagę to mała, wymięta karteczka z wypisanymi na niej słowami:

"Ktokolwiek to czyta

każdego ranka

idź w stronę światła

Zostaw wiadomość innym"

Wpatrywała się w nią kilka chwil, zastanawiając się o jakim świetle mowa. Odpowiedz przyszła niezwykle szybko. Przed sobą ujrzała czerwoną delikatną poświatę. Odwróciła głowę a jej oczom ukazał się lśniący czerwony punkt. Migotał przez kilka sekund, po czym opadając, wygasł. Migotał przez kilka sekund, po czym opadając, wygasł. Kompas zwisający z kieszeni mężczyzny wskazywał, że światło dochodziło ze wschodu. Ogarnął ją strach, a w głowie zaczęły snuć się pytania: "Co to za światło? Flara?", "Jak to się stało, że zaświeciło właśnie teraz?", "O co chodzi z tą wiadomością?", "Czy to jakaś klątwa?".

Odwróciła się na powrót w stronę drzewa. Coś jej mówiło, że oni wszyscy będą musieli się bliżej poznać.
 
Lavina jest offline  
Stary 07-01-2009, 16:50   #8
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Stała oparta o pień drzewa, by chociaż plecy osłonić w ten sposób od wiatru. Pojawienie się człowieka i jego dziwne zachowanie w ostatnich chwilach życia wstrząsnęło nią bardziej, niż chciała przyznać. Dlatego, gdy druga kobieta rzuciła się w stronę wędrowca, by spróbować jednak tchnąć w niego iskierkę życia, ona sama wycofała się.

„Facet był wariatem, ale jak widać po uśmiechu – szczęśliwym wariatem. Czy cieszył się z końca męki, czy z tego, że przekazał wiadomość dalej? Ehh, nigdy się nie dowiemy. Może i lepiej. Dzięki brakowi dopowiedzeń przynajmniej można mieć nadzieję, łudzić się, że jest jakiś cel... czerwony punkt na niebie... ten sam, który temu człowiekowi przyniósł śmierć, lecz dla nas może będzie zbawieniem. A może nie.”

Shaya uczuła w żołądku znajomy skurcz, jednak powstrzymała w sobie odruch, by sięgnąć do plecaka po jedzenie. Lepiej nie prowokować głodnych oczu innych, a ona przecież jeszcze wytrzyma. Coraz bardziej zdawała sobie sprawę z tego, że dziwni towarzysze mogą teraz lub z czasem okazać się raczej jej konkurentami do ciepła i pożywienia niźli przyjaciółmi. Trudno było jednak przekonać wewnętrzny głos, że samotna podróż jest lepsza niż wspólna.

„ Nie chcę zostać sama... Mój Boże, nie chcę samotnie umierać...”

Aby stłamsić fale uczuć, które bynajmniej nie były potrzebne w tym lodowym królestwie, Shaya wciągnęła głęboko powietrze. Szybko tego pożałowała zresztą, kiedy ziąb wdarł się w jej płuca odbierając ciału drogocenne ciepło. Kaszlnęła... mocno i sucho.

„ Tylko zapalenia oskrzeli czy płuc mi brakuje. Niech to wszystko szlag!”

- Facet nie żyje. – rzekła bardziej beznamiętnie, niż miała w zamiarze – Nie ma co tracić siły na pochówek. Śnieg sam zbuduje mu grobowiec. Zresztą w tej temperaturze trup jeszcze długo się nie rozłoży, raczej skostnieje. Tak czy inaczej... Wygląda na to, że nikt nie wie, co tu robimy i skąd się wzięliśmy, nie? To coś znaczy. To znaczy, że przynajmniej jednak osoba z nas kłamie i ma w tym jakiś cel. Dlatego nie ufam wam i wy mi też nie powinniście. Niestety, era telewizji się skończyła. Zamiast bawić się w program „Kto jest kłamcą” trzeba się ruszyć, póki możemy. No chyba, że ktoś chce czekać na cud – to jego sprawa. Ja w każdym razie zamierzam iść za tym cholernym światełkiem, bo i tak nie wiem, gdzie jestem. Jeśli więc nie macie nic przeciwko, wezmę od gościa kompas i wiadomość... Ktoś idzie ze mną?

Powiedziała, co chciała. Zmarnowała energię, na sformułowanie komunikatu. Mogą to docenić, albo olać - ich wybór.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 07-01-2009 o 16:58.
Mira jest offline  
Stary 07-01-2009, 22:16   #9
 
R. Ocelot's Avatar
 
Reputacja: 1 R. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znanyR. Ocelot wkrótce będzie znany
Sasha stał otumaniony, przez długi czas obserwując i słuchając innych, zupełnie nieznajomych mu osób. Mimo zaistniałej sytuacji i przeraźliwego mrozu czuł, że jest gdzieś indziej i wcale nie jest mu zimno. W jego oczach ciągle majaczył obraz ze snu... jeśli to co widział faktcznie było snem. A może było to coś, czego człowiek nie mógł pojąć? A może zwariował i widzi nieistniejące rzeczy, jak schizofrenik? Sasha nie mógł przestać myśleć o białym człowieku i strzale, niezwykle głośnym, realnym. Zdawało mu się, że zna już tą tajemniczą postać...
Mimowolnie podniósł dłoń i wsadził ją pod kaptur, by pomacać czoło. W tej chwili zdał sobie sprawę, jak mu jest zimno. Przez mróz nie posiadał prawie w ogóle czucia w palcach. Sasha momentalnie złożył obie dłonie i zaczął je ocieplać, pocierając jedną o drugą. Rozejrzał się, tym razem świadomie obserwując teren. Wygląd białej pustyni nie zmienił się, poza tym, że obok niego stało drzewo, które, zdawałoby się, wyrosło prosto z głębi śniegu. Byli tu także ludzie: dwie kobiety i dwóch mężczyzn, ale Sasha żadnego z nich rozpoznawał. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, jedna z kobiet zerwała się i gdzieś pobiegła.
Sasha zwrócił wzrok w kierunku, w którym biegła i ujrzał kolejnego człowieka, ale ten, w przeciwieństwie do pozostałych, leżał nieruchomo. Nieznana kobieta pochyliła się nad nim, po niedługim czasie krzyknęła: "Nie oddycha!", a po jeszcze krótszym czasie dodała: "Cholera!" Sasha powoli zaczął podążać w stronę tych dwóch.

"Najpierw postać, która nic sobie nie robi z wichury, potem ktoś strzela mi w łeb, a jednocześnie chce, abym żył dalej... a teraz drzewo znikąd, ludzie znikąd i na dokładkę pojawia się kolejna osoba. Oczywiście znikąd. I martwa w dodatku. Ten dzień chyba nie może być już bardziej urozmaicony."

W tej chwili zauważył, że gdzieś w oddali mieni się jakaś czerwona poświata. Zanim Sasha zdążył cokolwiek o tym pomyśleć, światło leniwie zgasło.

"Chyba nie ma co próbować tego wszystkiego pojąć... może ci ludzie wiedzą coś, cokolwiek, co by mogło rzucić jaśniejsze światło na te wszystkie dziwne zdarzenia."

Sasha stanął obok rudowłosej kobiety i, jak się okazało, martwego mężczyzny.

"Facet nie żyje" - usłyszał nagle głos kolejnej kobiety.

Zwrócił głowę w jej kierunku.

"Nie ma co tracić siły na pochówek - kontynuowała. - Śnieg sam zbuduje mu grobowiec. Zresztą w tej temperaturze trup jeszcze długo się nie rozłoży, raczej skostnieje. Tak czy inaczej... Wygląda na to, że nikt nie wie, co tu robimy i skąd się wzięliśmy, nie? To coś znaczy. To znaczy, że przynajmniej jednak osoba z nas kłamie i ma w tym jakiś cel. Dlatego nie ufam wam i wy mi też nie powinniście. Niestety, era telewizji się skończyła. Zamiast bawić się w program „Kto jest kłamcą” trzeba się ruszyć, póki możemy. No chyba, że ktoś chce czekać na cud – to jego sprawa. Ja w każdym razie zamierzam iść za tym cholernym światełkiem, bo i tak nie wiem, gdzie jestem. Jeśli więc nie macie nic przeciwko, wezmę od gościa kompas i wiadomość... Ktoś idzie ze mną?"

Po chwili ciszy, Sasha otworzył usta:
- Zgadzam się - mruknął zmęczonym głosem. - Nie ma czasu na takie głupstwa. Lepiej przeszukajmy jego rzeczy, być może posiada coś, co się nam przyda. Potem możemy się zbierać - przerwał, a po chwili dodał: - Jestem Sasha, albo Aleksandr, jak wolicie. Osobiście nie mam absolutnie bladego pojęcia, co to ma wszystko znaczyć i tak na prawdę nie zdaje mi się, aby ktokolwiek z nas miał jakieś pojęcie, a tym bardziej knuł plan, Shayo. Ale mogę się mylić i szczerze mam nadzieję, że szybko znajdzie się ktoś z jakimś wytłumaczeniem.
Skończył i powoli zmierzył każdego wzrokiem, jakby czekał, aż ktoś podniesie rękę i spełni jego nadzieję.
 
R. Ocelot jest offline  
Stary 15-01-2009, 23:22   #10
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
Wraz z tym, jak kolejne osoby podnosiły się z ziemi i dziękowały za ocalenie, niepokój Martina wzrastał. Z początku, kiedy wydawało mu się, że uda się znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie niezwykłych wypadków, było to tylko maleńkie ziarenko, które równie dobrze można było uznać za wybryk pobudzonej wyobraźni. W końcu jednak, kiedy mężczyzna z jaskini, wspomniał o tym, co wcześniej miał za majaki, a czego nie miał prawa widzieć, niepokój przerodził się w prawdziwy strach. Poczucie zagubienia w irracjonalnej sytuacji uderzyło go z całą mocą.

"Skąd on o tym wie? Przecież on... on nie mógł tam być, nie mógł tego widzieć. Ta jaskinia... i tamta mgła, to musiało mi się tylko przywidzieć, to nie mogło dziać się na prawdę" - przed oczami stanął mu niemal namacalny obraz widma, które wtedy zobaczył. Na samo wspomnienie wzdrygnął się ze strachu, ledwo powstrzymując odruch ucieczki. Nie, z całą pewnością to nie mogło być prawdziwe. - "To pewnie jakiś gaz, który musiał się tam ulatniać, to on wywołał halucynacje... Tak, to na pewno to" - próbował oszukać samego siebie.

Jego uwagę przykuło nagle jakieś poruszenie wśród reszty "ocalonych", wyrywając go z kręgu powtarzających się nierzeczywistych obrazów. Mimo, że ciemna sylwetka wyraźnie odcinała się na bieli śniegu, rozróżnił w niej człowieka dopiero po chwili, kiedy udało mu się zapanować nad niespokojnymi myślami.

- Co tu się dzieje? - rzucił w pustkę, kiedy inni podbiegli w kierunku zbliżającego się mężczyzny. Złudna nadzieja, że może on znać odpowiedź na pytanie, skąd oni wszyscy wzięli się pod drzewem, prysła w mgnieniu oka, jeszcze zanim człowiek padł na ziemię w chmurze białych płatków.
Szybko dołączył do reszty. Nie spodziewał się niczego dobrego po pojawiającym się znikąd trupie. Instynktownie domyślał się, że może on przynieść tylko dalsze zagmatwanie sytuacji.
W oddali na krótko rozbłysło światło. Jeszcze jeden nie pasujący do niczego element układanki, jeszcze jedna niewiadoma.

Karteczka, którą miał ze sobą zagadkowy mężczyzna przeszła z rąk do rąk. "...Każdego ranka idź w stronę światła..." - kolejna tajemnica, na rozwiązanie której nie było większych nadziei. Martin milczał. Ta iskierka zdrowego rozsądku, która wcześniej kazała mu ponaglić resztę "towarzyszy" do wstania, teraz zanikała wobec narastającego wokół absurdu. Jedyną szansę widział w zachowaniu spokoju.

"Ktoś powinien coś wiedzieć, musi być coś, co mogłoby być chociaż wskazówką."

Patrzył więc uważnie na innych, ale wszyscy byli równie zaskoczeni jak on sam. Albo przynajmniej na tyle dobrze udawali zaskoczenie. Ciemnowłosa, całkiem atrakcyjna kobieta - Shaya - zdawała się podzielać jego wątpliwości. Pojawiał się tu jednak odwieczny problem antynomii kłamcy - sama mówi, że ktoś tu kłamie, że nie wolno nikomu ufać, sama więc staje się jednym z podejrzanych. W dodatku uwadze Martina nie umknęło zająknięcie, kiedy wymawiała swoje imię. Takie myślenie nie miało jednak sensu - przynajmniej dopóki nie będzie jakichś dalszych wskazówek. Ten, kto ich tu sprowadził mógł równie dobrze ukryć się gdzieś zanim się ocknęli.
Zanim jednak Martin zdążył wypowiedzieć tą myśl, do rozmowy włączył się Sasha. Ten z kolei nie wydawał się szczególnie przejmować tym, że znaleźli się nie wiadomo jak i nie wiadomo gdzie. To również mogło być podejrzane, ale jeśli gość faktycznie nie miał żadnych wątpliwości, to co innego mógł powiedzieć? Nie, taki tok myślenia prowadził donikąd. Póki co, musieli jakoś przeżyć, później można będzie zająć się poszukiwaniem spisków i zdrajców.

- Zgadzam się z pomysłem Shai - powiedział. - Nie mamy teraz czasu na szczegółowe dociekania, musimy ruszyć się stąd jak najprędzej. Tamto światło to mogła być raca sygnałowa, możliwe, że jest tam jakaś większa, lepiej zaopatrzona grupa. Nie mamy żadnego celu, więc każdy jest dobry, a ten rokuje najlepsze nadzieje.

- A tak w ogóle, mówcie mi Martin. Jønesberg, jeśli nazwiska mają dla kogoś z was jeszcze jakieś znaczenie - dodał po chwili.
 
Makuleke jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172