Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-02-2011, 18:24   #1
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
[Tour of Darkness] Welcome to Vietnam


Wietnam. Kraj znajdujący się na półwyspie Indochińskim. Do 1954 roku część kolonii francuskiej. Wraz z pokonaniem Francuzów przez Viet Minh został podzielony na dwie części. Kolejni amerykańscy prezydenci obawiający się teorii domina angażowali coraz więcej środków i sił, aby utrzymać jego południową część zwaną Republiką Wietnamu przed upadkiem z ręki komunistów, którzy przejęli już północną część.

Do roku 1965 wojna ta była toczona jakby na uboczu. Po kryjomu. Żołnierze amerykańskich sił specjalnych, nazywano eufemistycznie doradcami. Szkolili oni Wietnamczyków, aby ci byli w stanie ponieść ciężar walki za swój kraj i swój styl życia. Jednakże wydawało się to niewystarczające. Zamachy, ciągłe ataki i chaos wydawał się być wszechobecny. Taktyka okazywała się niewystarczająca.

Kto podsunął ten plan prezydentowi? Czy zdawał sobie sprawę, do czego doprowadzi podpisując krótki, prosty rozkaz? Te pytania chyba po wsze czasy pozostaną bez odpowiedzi. Faktem jest jednak, że 8 Marca 1965 roku, na rozkaz prezydenta Johnsona, do Wietnamu Południowego przybyła grupa 3,5 tysiąca Marines. Pierwsze, ale jak okazało się później nie ostatnie oddziały bojowe, które zawitały do tego kraju.

Początkowo korpus miał ochraniać lotnisko w Da Nang. Jednakże jak mówią Chińczycy: Podróż tysiąca mil zaczyna się od pierwszego kroku. Ci wszyscy, którzy go wykonali, nie mogli wiedzieć, gdzie zawiedzie ich ta droga.

Tymczasem na różnych lotniskach w dzikim, odległym kraju lądowały samoloty wypełnione młodymi mężczyznami. Tama pękła, jednakże determinacja była duża. Wielu dowódców pamiętających triumf II Wojny Światowej i gorycz "remisu" w Korei, chciało zwieńczyć swoją karierę, kolejną zwycięską wojną. Jednakże los bywa przewrotny, a Wietnamczycy okazali się nadzwyczaj sprytnym i wytrzymałym przeciwnikiem ... jednakże to miał pokazać czas ...



Niedziela, 18 Kwietnia 1965 roku, Da Nang, PFC Murkowsky

Dzień święty jak powtarzało wielu żołnierzy z plutony Murkowsky'ego. Dzień spokoju, jak zwykle odpowiadał im on. Nie raz i nie dwa zadawał sobie pytanie ilu z tych żołnierzy, którzy uczestniczyli w odprawianych tego dnia mszach tak naprawdę było wierzących. Ilu z nich kierowało się zwykłym pragmatyzmem. Ci, których plutony nie miały dyżury, mogło pojechać do kościoła w mieście. A to oznaczało także, że można było po skończonej mszy obejść je, pozwiedzać, wypić czy robić cokolwiek, żeby zapomnieć w jakim miejscu się znajdowano.

Było to trudniejsze niż mogło się wydawać. Jednakże wielu próbowało. Były różne sposoby, ale czy którykolwiek mógł okazać się skuteczny? Jak można było zapomnieć o otaczającej ich dżungli? Jak można było zbudować namiastkę domu, skoro wszędzie poza bazą rozbrzmiewał obcy dla uszu język? Nie znaczyło to jednak, że nie należy próbować.

Bunny spacerował akurat główną ulicą miasta obserwując tutejsze życie. Przekupki zachęcały do zakupy towaru, lub kłóciły się o cenę. Nieliczne, zapewne z powodu wczesnej pory prostytutki na widok amerykańskiego mundury wykrzykiwały "Boom, Boom!", te bardziej "wykształcono" zwykły dodawać do tego "Me love you long time, No beacoup".

Nie był jednak zainteresowany tym towarem. Nie musiał za to płacić. Znał jednak takich, którzy potrafili przeznaczyć na nie cały swój żołd. Mieli swoje ulubione dziewczyny, które odwiedzali podczas każdej przepustki. Niektórzy z nich myśleli, że mogą je w sobie rozkochać. George jednak patrząc w oczy tych kobiet, wiedział, że to nie prawda. Prosty interes, ja mam coś co wy chcecie, wy macie pieniądze. To zimne wyrachowanie mogło być przerażające.

Dźwięk klaksonu sprawił, że zszedł na chodnik. A przynajmniej coś, co w tym mieście uchodziło za chodnik. Zza jego pleców wyjechał Jeep. Stary, wysłużony Willis prowadzony przez kompanijnego pisarza, któremu towarzyszyła dwójka rosłych i barczystych żandarmów. Złe przeczucia od razu ogarnęły Murkowsky'ego. Nie miał jednak już gdzie uciekać. Przepisowo zasalutował podoficerom i stał czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Miał nadzieję, że pojadą dalej. Samochód jednak z trzaskiem zatrzymał się przed nim.

-Szeregowy Murkowsky - stwierdził pisarzyk patrząc z obrzydzeniem na młodego Marine. -Pojedziesz z nami-. Nie wiedział co to mogło oznaczać. Przez chwilę chciał wskoczyć w alejkę i biec ... jednakże nie miałoby to najmniejszego sensu. Wzruszył tylko ramionami i usiadł na fotelu pasażera. Jeep z wyraźnym trudem i chrzęstem maszynerii zawrócił i ruszył w stronę bazy. Wszyscy milczeli ....

Koniec jazdy znacznie go uspokoił. Dwójka żandarmów po przybyciu do bazy natychmiast powróciła do swoich poprzednich zadań. To jest zapewne zbunkrowali się w jakimś chłodnym, zacisznym miejscu mając nadzieje, na niezakłócone pełnienie dalszej służby. Urzędnik prowadził go natomiast w stronę biura dowódcy kompanii.

Gdy dotarli na miejsce wprowadził go do gabinetu i pozostawił sam na sam z oficerem. Ten popatrzył na chłopaka znad papierów i poprosił o 5 minut.

Dostał 10 ... 10 minut ciszy, w której George próbował odgadnąć cel tej wizyty. Jego rozmyślania zostały przerwane przez słowa oficera

-Szeregowy Murkowsky. Od 19 dni w Wietnamie ... zaczyna się wasz trzeci tydzień ... jak się podoba kraj? - za nim ten zdążył cokolwiek odpowiedzieć oficer kontynuował swoją tyradę.

-Jak zapewne mogłeś zauważyć, nie prowadzimy tutaj standardowej wojny. Wróg atakuje i ucieka do dżungli. Do tej pory był bezkarny ... jednakże 10 dni temu dostaliśmy zgodę na użycie naszych sił do ataków. Skończyła się wyłącznie obrona i siedzenie na tyłku - oficer przerwał i z szafki wyjął plik dokumentów.

-Wojsko potrzebuje oczu. Dobrych oczu. Dowództwo batalionu postanowiło stworzyć drużynę LRRP. Jest Zwiad, ale oni ... cóż często są potrzebni w innych miejscach. Poza tym Pułkownik, nie jest człowiekiem, który lubi prosić o cokolwiek. I padł ten pomysł. Drużynę będzie można wykorzystać jako wsparcie plutonów czy kompanii podczas przyszłych starć, czy oczywiście do patrolów. - przerwał biorąc łyk wody, ze szklanki stojącej na stole. Bunny miał wielką ochotę się czegoś napić. Czuł suchość w gardle. Złe przeczucia sprawdzały się. Nie został tutaj przecież wezwany do wysłuchania wykładu o działalności jego przełożonych. W tym było coś więcej, dlatego kolejne słowa oficera nie były żadnym zaskoczeniem.

-Szeregowy zostaliście wybrani do tego "eksperymentu". Zabierzcie swoje rzeczy i zgłoście się do sierżanta Greena w A13 - mężczyzna podał Murkowsky'emu dokumenty -Tutaj są rozkazy ... gratuluję -

Niedziela, 18 Kwietnia 1965, Sajgon, PFC Tyler


Umieścili ich w barakach, które z dumą nazywano koszarami. Jednakże nawet przyzwyczajony do braku wygód Tyler, musiał stwierdzić, że nazwa koszary, została nadana temu kompleksowi na wyrost. Jednakże jak wytłumaczono im, ich "baza" nie miała dobrze wyglądać. Miała być funkcjonalna i mało rzucająca się w oczy. Z pewnością udało się osiągnąć drugi punkt tego planu. Tymczasem inżynierowie armii cały czas pracowali nad udoskonaleniem pierwszego punktu. Podłączono już ciepłą wodę i klimatyzację. Łatano największe dziury i wstawiano podstawowe zabezpieczenia.

Jediah stał w oknie obserwując okolicę. Ich baraki znajdowały się w północnej części kompleksu zajmowanego przez siły specjalne ARVN i Sił Specjalnych US. Oficjalnie nosiły nazwę bazy zaopatrzeniowej 110 i były ochraniane przez Południowych Wietnamczyków. Młody Amerykanin zastanawiał się czy baza naprawdę pozostanie ukryta przed oczami szpiegów komunistów? A może nie będą o niej wiedzieć tylko okoliczni mieszkańcy? O ile oczywiście nie domyślą się, że coś jest nie tak po ilości ruchu, jaki ostatnio odbywał się w okolicy.

Przebywał w Wietnamie już 12 dni i jak do tej pory nie miał okazji zobaczyć prawdziwej akcji. Bywały chwile, w których zastanawiał się, jak on znalazł się w tym miejscu. Odpowiedź była prosta zwiad Marines postanowił wysłać pierwszych żołnierzy, na razie jedynie w sile plutonu, aby na miejscu dawali wsparcie swoim kolegom z Korpusu i aby zdobyli doświadczenie, które będzie można wykorzystać w późniejszym czasie. Pluton ten jako Samodzielny Pluton Zwiadu Marines został stworzony z wszystkich żołnierzy służących w tej formacji. I on miał szczęście lub nieszczęście, zależenie od punktu widzenia, znaleźć się wśród wybrańców.

Zaciągnął się odpalonym niedawno papierosem i westchnął. Nuda, jak do tej pory mieli okazję tylko ćwiczyć lub wysłuchiwać wykładów prowadzonych przez żołnierzy sił specjalnych, którzy przebywali w tym kraju od dłuższego czasu. Jednak coś wisiało w powietrzu ... Porucznik od dłuższego czasu odbierał liczne telefonu i zaciekle z kimś konferował. Jakieś 15 minut temu wezwał do siebie dowódców poszczególnych drużyn. Od razu zaczęły krążyć plotki, wśród których dominowała ta jedna "Wyruszamy". Co bardziej zainteresowani żołnierze przypominali, że wojsko otrzymało zgodę na prowadzenie operacji ofensywnych. Z pewnością będą chcieli ją wykorzystać. Wojna miała zacząć się na całego, a to oznaczało, że oni pójdą w szpicy. Niektórzy z jego kolegów wydawali się zmartwieni tym faktem, w oczach innych dało się zauważyć podniecenie.

Drzwi od gabinetu dowódcy otworzyły się i wyszła z nich grupa podoficerów. Część wyglądała na niezadowoloną, niektórzy byli wprost źli. Tymczasem plutonowy Smith, ich bezpośredni przełożony z błogim uśmiechem podszedł do swoich żołnierzy

-Zbierajcie się mamy robotę - w kilka chwil żołnierze z oporządzeniem ruszyli za swoim dowódcą, który zaczął tłumaczyć im podstawy misji -Wojsko i Marines będą prowadzić jakąś wspólną akcję. Mamy zanieść śmierć i zniszczenie do komuchów. Wybrano naszą drużynę, żebyśmy wzięli udział w tym przedsięwzięciu. Dodatkowo mamy pomóc drużynie zwiadu Korpusu, która również weźmie udział w tych ćwiczeniach. Dowództwo chce organizować takie formacje ad hoc, gdyż uważa, że jest nas za mało ... także żadnego narzekania na chłopaków. Korpus jest najważniejszy, nawet jeżeli niektórym z nich brakuje odpowiednich umiejętności - Podoficer kontynuował swoją tyradę, ale teraz gdy najważniejsze wiadomości zostały przekazane mało kto go słuchał. Akcja, wojna ... koniec obijania się, nadszedł czas aby pokazać, że trening nie poszedł na marne.

Niedziela, 18 Kwietnia 1965, Pleiku, Sergeant Miller

Szczęście czy pech? Ile razy Plutonowy Miller zadawał sobie to pytanie? Szczęście czy pech? Przybył do Wietnamu z nadzieją objęcia funkcji szkoleniowej. Myślał, że akcje oddziałów amerykańskich ograniczone będą do minimum. Cały czas uważał, że walki, w których będzie brał udział, będą szybkie, sporadyczne i małe. Tak jak bywało podczas jego poprzedniej tury w Wietnamie. A jednak jeden rozkaz, który dotarł do niego dwa dni po przybyciu do Wietnamu zmienił całe to przekonanie. Akcje ofensywne ... oznaczało, to że siły specjalne będą wykorzystywane w sposób bardziej bezpośredni. Nie będą już ograniczali się do szkoleń Sił Specjalnych ARVN. Częściej będą osobiście wyruszać w pole, aby siać strach w serca przeciwników.

Jednakże od jego lądowania na lotnisku w Da Nang minęło już 12 dni, a jak do tej pory, nie wyruszył na akcję przeciwko Charliemu. Wątpił żeby rozkaz ten miał pozostać martwą literą. Coś na pewno było szykowane, obawiał się jednak, że gdy będzie wzrastała liczba zwykłych żołnierzy, obecność jednostek specjalnych może być marginalizowana. Z drugiej strony, czy któryś z dowódców zdecydowałby się na utratę przewagi jaką zapewniali?

Być może miał właśnie poznać odpowiedź na to pytanie. Maszerował ciemnym korytarzem bazy zajmowanej przez jego drużynę i kierował się ku gabinetowi dowódcy. Wezwany dość nagle, musiał przerwać prowadzone szkolenie i gnać przez puste ulice miasta. Dotarł jednak w zadowalającym go czasie. Doszedł do masywnych, drewnianych drzwi z przyczepioną metalową tabliczką "CO". Widać było, że nawet w tym miejscu żołnierze Zielonych Beretów woleli pozostawać anonimowi. Zapukał szybko dwa razy i poczekał na sakramentalne "Wejść". Wchodząc sprężystym krokiem do środka zasalutował przełożonemu, a dopiero gdy tamten odwzajemnił salut, odwrócił się i zamknął drzwi.

-Tom, usiądź gdzieś - powiedział do niego spokojnym tonem oficer i poczekał, aż ten zajmie wskazane miejsce, na fotelu z plecionki. Porucznik chwilę wpatrywał się w twarz podoficera, za nim odezwał się ponownie

-Mam tutaj małe zadanie, do którego muszę kogoś wyznaczyć. Wydaje mi się, że może być idealne dla ciebie - po tych słowach wręczył mu kartkę teleksu z rozkazami.

-Dostajesz tymczasowe połączenie do formowanego tymczasowego wspólnego plutonu bojowego. Dwie drużyny ARVN, nasze dowództwo i drużyna Armii i Marines. Słyszałem, że Korpus tworzy jedną sekcję z żołnierzy Zwiadu, a drugą z tworzonych przez jeden batalion drużyny zwiadu. Armia nie chce być gorsza. Nie mamy niestety w kraju tylu żołnierzy co oni, dlatego padł pomysł, żeby wykorzystać jako kadrę nas. Mam tutaj sporo szkoleń, ale poradzimy sobie parę dni bez ciebie - słowa oficera były logiczne i chociaż trudno było potraktować je jako komplement, z pewnością nie miały na celu obrażenie Millera. Przynajmniej otrzymywał jakieś odpowiedzialne zadanie.

-Dostaniesz dowództwo nad drużyną Armii. Twoich podwładnych ściągają z jednostek, które przybyły do organizowania baz dla swoich batalionów czy dywizji. Będą zieloni, więc nie spodziewaj się cudów ... no cóż powodzenia - oficer miał irytującą manierę kończenia rozmów w ten właśnie sposób. Nie oczekiwał żadnych pytań czy wątpliwości, a prostego wykonywania zadań.

Plutonowy sprawdził jeszcze dane mu dokumenty. Wyglądało na to, że są w nich wszystkie potrzebne informacje, których w tym miejscu nie usłyszał. Nie było na co czekać, zwłaszcza, że musiał jeszcze przygotować sprzęt …
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172