Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-10-2012, 00:30   #111
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Tam za nim być może dalej walczyli. Greg miał na chwilę obecną inne zmartwienie. Siedział nadal oparty plecami o wrak. Myślał cały czas o tym co widział. Przed oczyma miał obraz jak kula 5.56 przebija niemal na wylot mierzącego do jego towarzyszy mężczyznę. Wyobrażenie jego rodziny czekającej w domu nie poprawiło wyrzutów sumienia w głowie Martina. Zastanawiał się tylko czy w takim świecie jak ten istnieje dalej podstawowa komórka społeczna jaką jest rodzina.

Minęło tak z 10 minut. Siedział patrząc się w piach. Wspominał i próbował się uspokoić. Miał nadzieję, że po chwili będzie mógł w końcu się opanować. Powiedzieć swojemu sumieniu "MORDA!". Chyba nawet mu się udało. W końcu wychylił się i zobaczył jak wygląda sytuacja.

Delikatnie się uspokoiło. Greg zdecydował jednak zakraść się dalej. Sprawdzić czy gdzieś pomiędzy wrakami nie czai się ten ktoś, kto strzelał z LAW'a. Z przygotowaną bronią w niskiej pozycji ruszył dalej.
 
Aeshadiv jest offline  
Stary 21-10-2012, 22:23   #112
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Adrenalina zaczęła opadać niebezpiecznie szybko. Chyba nikt z was nie spodziewał się takiej rzezi pośrodku bezimiennej pustyni. Żaden poza tymi zawsze gotowymi do walki... Wolf, Morgan, Szybki, AJ, Szakal, Bryan, Jeff... Ostatnia dwójka zapłaciła za tę gotowość największą cenę. Cenę życia, które przedwojenny komandos poświęcił, aby jego wcześniej ranny towarzysz przeżył. Bez mrugnięcia okiem. Bez chwili zastanowienia. Nez nie wyglądał najlepiej. Jego owinięta bandażem głowa, organizm wspomagany chemią i gorączka nie wróżyły niczego dobrego. We śnie krzyczał. Wołał imię gościa, który jeszcze nie tak dawno był mu zupełnie obojętny...

Teren został obstawiony przez Szakala i dwójkę snajperów. Alex w skrzynce z narzędziami znalazła wysokiej jakości radiostację przenośną. Moc nadawania, którą oszacowała hakerka jest wystarczająca, aby łączyć się na jakieś 40 kilometrów. Co więcej posiadała ona zaawansowaną możliwość podsłuchu i skanowania częstotliwości. Nawet tych "z szumem". Już wiedzieliście jak tamci znaleźli wasz kanał, częstotliwość, pasmo...

Po przeszukaniu terenu znaleziono 7 trupów. W sumie pięciu i jakieś 150 kilogramów bigosu, bo tak wyglądała dwójka z przeciwników. Jeden wszedł w ścisły kontakt z granatem, a drugi dostał się w ogień Morgana, Szybkiego, działka za którym siedziała Jules i Lunety prującego z wieżyczki Knighta. Ze sprzętu tej dwójki nie zostało nic, bo nikt nawet nie miał zamiaru ich przeszukiwać... Reszta jednak była wyekwipowała nienajgorzej. Ten, który żył najdłużej był wyposażony w dobrą radiostację przenośną, granat błyskowy, karabin maszynowy P90 oraz wyrzutnię M72A3 LAW. Nawet został jeden pocisk, którym był granat przeciwpancerny. Gregory był zdziwiony, że pancerz Knighta nie został zniszczony, a wszyscy wewnątrz zabici.


- Albo dostaliśmy odłamkiem albo ktoś strzelał z felernego granatu. Przeciwpancerny granat 66mm jest w stanie przebić pancerz grubości 300mm. Więc nie możliwe, aby trafili nas bezpośrednio. Mieliśmy olbrzymie szczęście...

Pozostała czwórka również była nieźle wyekwipowana. Co zdziwiło głównie Morgana żaden nie miał wszczepu, po jednym było widać ślady choroby popromiennej, którą był światłowstręt. Nie byli ubrani na czarno - jak BM w bazie - co jednak jest zrozumiałe patrząc na to, że te mundury lepiej się kamuflują w tym otoczeniu. Wolf, po krótkiej rozmowie z Jules i Szybkim chyba wiedział kto to był...

- Najemnicy. - rzucił sucho do Morgana, który też chyba zaczynał rozumieć, że poszło im zbyt łatwo.

Może... Niech ktoś to powie Reggiemu, który musiał pochować jednego z najbliższych kumpli. Niech ktoś to powie Martinowi, który chyba do końca życia zapamięta celny strzał i rozbryzg krwi swojej pierwszej ofiary. Niech ktoś to powie jednemu z ostatnich członków plemienia Navajo, który w wrzaskach rzucał się w gorączce. Nie mówiąc o tym aby chociaż o tym wspomnieć przy Szakalu, którego wzrok od czasu zabicia jego chowańca się zmienił. Indianin pochował zwierzę jak prawdziwego przyjaciela...

Reszta też nie uznawała tego za takie łatwe. Kowalski z czerwonymi ze złości oczyma oglądał to co zostało z jego wychuchanej maszynki. Powyginana klatka, kawły blachy i części skrzynek, gdzie Wolf trzymał amunicję. Nie dużo. Nic nie dało się zrobić. Jules ze zgrozą patrzała na dzieło głównie swojej pracy. Martwy przeciwnik wyglądał jak komar, którego rozmazało się na skórze. Tylko, że skórą była pustynia a komar ważył z 80 kilo. Gdy wszyscy zaczynali się zbierać Indianin przestał się rzucać i jego gorączka spadła. Spał. Alex śmiała podejrzewać, że to dzięki jej trosce i pomocy. Morgan natomiast był pewien, że dziewczyna uratowała Nezowi życie...


Gregory Martin

Wróciłeś do reszty dopiero jak sprawdziłeś miejsca, które uważałeś za niebezpieczne. Dopiero, gdy się uspokoiłeś byłeś w stanie z kimkolwiek normalnie pogadać. Po krótkiej rozmowie z Morganem zobaczyłeś kolejne ofiary drużyny. Nie wyglądało to dobrze a słysząc, że Wolf wyrzucił z siebie śniadanie po tym jak zobaczył jednego z trupów nawet tego nie sprawdzałeś. Wielu uważałoby, że trzeba się zahartować. Przygotować na ten cholerny świat. Ty miałeś to obecnie w dupie. Chłopaki pokazali Ci wyrzutnie, którą pamiętałeś. Wasi walczyli za ich pomocą w Afganie. M72A3. Krótsza wersja jednostrzałowego granatnika przeciwpancernego wspomaganego silnikiem rakietowym. Ktoś musiał tamtym dać felerne granaty, bo kaliber 66mm zrobiłby sito zarówno z wozów, pociągów, jak i całej reszty jaką widziałeś po przebudzeniu. Ktoś musiał ich wystawić...


Alexandra Cobin

To było piekło. Wybuchy, strzały, krew, wrzaski... O dziwo nie twoje. Martwiłaś się o Indianina. Nie wiesz czemu aż tak bardzo zależało Ci aby wydobrzał. Może dlatego, że sama go tu przywlekłaś? Po ustaniu walki byłaś nieobecna aż do chwili, gdy pokazano Ci skrzynkę tamtych. Widać, że przykryła ją krew, którą Wolf na szybko starał się wytrzeć. Nie dokładnie, ale próbował. W środku zobaczyłaś radiostację przenośną. Profesjonalną, o olbrzymim zasięgu i możliwości skanowania częstotliwości. Co więcej miała szyfrator i inne bajerki. Pewnie tak dostali się na wasz kanał. Reszta będąca zawartością skrzynki to narzędzia, które pewnie służyły do naprawy czegoś mechanicznego. Auta czy motoru...


Julianne Pullman

Adrenalina opadła, a ty nadal myślałaś nad tym czy świat aż tak się zmienił. Czy już zawsze tak będzie? Nie będziesz mogła ruszyć się z własnego domu aby nie zarobić kulki w łeb? Czy w ogóle będziesz miała dom? Bezpieczne miejsce, tylko dla Ciebie? Musiałaś to wszystko przemyśleć na spokojnie. Tobie jako wyszkolonemu ochroniarzowi wystarczyła chwila spokoju aby stwierdzić, że Ci gościu nie należeli do elity. Takiej jak Ci ostatni. Czyli albo zostali wynajęci albo Duchy zalazły za skórę komuś więcej niż Black Mirrors. Ta sprawa zaczynała Ci okropnie śmierdzieć. Wolf się zastanawiał czy to nie Ci sami, ale ty wiedziałaś. Lata szkoleń bojowych, nauki różnych stylów walki, odruchów, rysu psychologicznego przeciwnika... To nie byli Ci sami. Różniła ich jedna, podstawowa rzecz. Spokój... Tamci mieli go aż za dużo, a Ci... reagowali jakby się gdzieś spieszyli.


Adam Kowalski

Jeff zginął. Nie miałeś aż tyle czasu aby go dobrze poznać, ale rozmawialiście parę razy od kiedy się obudziłeś. Wolf wiedział na jego temat znacznie więcej. Widziałeś u niego elektroniczne kabury sterowane czujnikami na nadgarstku. Broń wyskakiwała w momencie odpowiedniego ułożenia dłoni. Czyli dobywał jej o niebo szybciej niż przeciwnik. Jak powiedział Szakal podczas sprawdzenia terenowego Bryan strzelił do jednego i trafił go w ucho urywając mu je. Jeff zabił drugiego i zasłonił Bryana, gdy gość od ucha się otrząsnął. Dwa strzały później tamten był martwy, a Bryan trafiony. Komandos oddał życie za kogoś kogo nie znał. Rzadko spotykane przed wojną. Jak często zdarzało się coś takiego w świecie takim jak dzisiejszy? Zapewne nie często.

Po obadaniu narzędzi ze skrzynki tamtych zauważyłeś, że musieli coś wcześniej naprawiać. Strzelałbyś, że coś dużego, bo używane były tylko kolosalne klucze, podkładki do śrub większych niż w Knighcie. Pewnie na dziś dzień ludzie robili takie hybrydy, że głowa boli. Dlatego nie mogłeś dokładniej określić co to. Równie dobrze mógł być to wóz bojowy, jak dźwig, helikopter, a nawet ciągnik.


Reggie Thomson

Smród cygara unosił się na niedługo przed walką i ponownie przed jej zakończeniem. Nie chciałeś tracić czasu więc tylko jak emocje opadły zabrałeś się za sprawdzenie ich uzbrojenia. To nie tylko zysk, ale też zbieranie informacji o przeciwniku. Tego was uczono na froncie. Ci mieli niezły sprzęt. Granaty błyskowe, gazowe, dymne, każdy jakiś pistolet i karabin. Jeden miał wychuchane G36 wraz z dziwnym przyrządem. To chyba licznik pozostałej w magazynku amunicji.


Wiedziałeś to, bo policzyłeś i było dokładnie 18 pocisków. Tyle też wskazywał wyświetlacz. Twój prosiak strzelał z amunicji, której u tamtych znaleźliście jakieś 80 sztuk. Dobrze, bo buggy wraz z twoimi zapasami wyleciał w powietrze. Z wieloma, przydatnymi rzeczami, które zabrałeś na akcję. Cieszyłeś się, że na froncie srałeś w hełmie i z kamizelką na sobie, bo teraz miałeś wszystko to co zmieściłeś do kamizelki taktycznej.


Michael Morgan

Drugie Gallup. Tam zginęło więcej ludzi, ale też stronnictwa były inne. Bardzo inne. Chociaż w zasadzie chyba nie mieliście wśród swoich takiego zaplecza snajperskiego jak dzisiaj. Nie wykorzystanego zaplecza aby było jasne. AJ się spisał, ale działania Lunety pozostawiały wiele do życzenia. Myślałeś, że przed wojną szkolono lepiej. Wiedziałeś to. Szakal, gdy chował swojego zwierzaka mówił coś w języku, którego nikt z was nie rozumiał. Modlił się czy co? Nie wiedziałeś. Należało pochować Jeffa co najszybciej chciał uczynić Wolf - mimo iż szybko też zabrał się za obszukiwanie przeciwnika. Szybki jak to doświadczony żołnierz po akcji. Zapalił, porzucał kurwami, potem oddał cześć poległym i dał wskazówki jak obstawić teren.

Z buggy'ego niemal nic nie zostało. W sumie nic wartościowego. Zostało was 11, a Bryan leżał ranny. W sumie mógł siedzieć, ale to nie zmieniało faktu, że Knightem odjedziecie jak śledzie w puszce. W wozie było miejsca dla 12 osób jak donosił Adam, ale wiadomo jak to jest jechać niemal na styk. Za pomocą narzędzi swoich i tamtych gości Kowalski mógł na szybko zrobić co się dało z wozem, ale w obecnym stanie też mógł jeździć.

Cała sprawa Cię dziwiła. Ci działali inaczej niż BM. Chcieli zabić, ale dziwnie się spieszyli. Sam gdybyś tu z tyloma ludźmi czekał na kogoś to pewnie obeszłoby się bez strat po twojej stronie. Oni mieli przecież czas na plan, na wyjścia awaryjne A, B, C a nawet jechać tak do pierdolonego Z. Do tego ta dziwna amunicja w LAWie. Niewydarzona. Ktoś musiał im dać felerny sprzęt. A może nawet coś więcej... Musiałeś razem z Lunetą coś zdecydować, bo czas leciał. Według tego co mówił Szakal czekały was dwa postoje. Jeden w ruinach, a drugi w jakiejś knajpie. Do tego pierwszego było z 5 godzin jazdy autem. Musieliście się spieszyć jak chcieliście dojechać przed ciemną nocą. W sumie nie... Nawet wtedy nie zdążycie.
 
Lechu jest offline  
Stary 29-10-2012, 08:27   #113
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Szybko oraz kurewsko pedantyczne przeszukanie przyniosło efekty. Dorwał solidny zapas pestek do Minimi. Resztę wyszabrowanych rzeczy poznosił do Knight’a. Po chwili dobrał kilka dupereli do uzupełnienia swego uszczuplonego zapasu i Wolf wziął się do roboty.

Łatwo nie było, kopanie w sypkim piasku nawet pośród kamieni nie było łatwe…, ( jeżeli ktoś chce pomóc to oczywiście odstąpię saperkę na chwilkę). Jednak udało się, Mogiła była płytka ( jak to w wojskowych piosenkach bywa), ale za to pod głową był mały dołek. Wolf dołożył tam dwa kamienie oraz granat zapalający(jeden z tych znalezionych). Chwila zadumy delikatne wyciągnięcie zawleczki oraz uważne zasypywanie.
Obok życie toczyło się swoim torem, Alex, Adam czy Julie po walce zajęli się swoimi zadaniami. On oddał ostatni Honor Jeffowi. Zadbał również o to by maszyny nie posłużyły się jego ciałem o ile ktoś go tu na pustyni znalazł.

Poszedł usiąść w cieniu Knight’a, pociągnął solidnie wody manierki. Wyłgał trochę oliwki oraz jakieś szmaty. Upewnił się, że są ubezpieczani przez kogoś, po czym wziął się za czyszczenie broni. Oczywiście tak całkowicie przypadkiem miał przy sobie jeden z „trofiejnych” G36.

- Dobra drużyno pierścienia, czas wziąć dupe w troki i spadać stąd zanim, ktoś wpadnie na pomysł by sprawdzić jak poszło tym cieniasom. Doposażcie się z tych sztywniaków, zwłaszcza wodę i żarcie..
Nie wiem jak wy, ale ja uważam, że Ci tu chcieli mieć tę fuchę już za sobą, więc się kurewsko śpieszyli. Jeżeli tak było to może mają jakiś środek transportu gdzieś ukryty? Szakal Nie zauważyłeś czegoś w pobliżu. Może mają jeszcze jakiś gazik bojowy ukryty pod płachtami i piaskiem. Jakoś do kurwy nędzy musieli się stąd ewakuować po skończonym zadaniu. No chyba że bedą wzywać transport po skończonym zadaniu?
- Sprawdzałem teren dwukrotnie. Raz aby upewnić się, że nie czekali na nas długo. Dokładnie jakieś 20 minut. Stąd ten pośpiech. Snajper czy dobry najemnik musi najpierw zbadać teren, upewnić się co do jego lokalizacji i przede wszystkim uspokoić się. Gdyby mieli dwie godziny więcej poszłoby im lepiej. Jeden z nich leżał na mocno napromieniowanym terenie, ale to było za krótko aby się rozpuścił. W sumie ty nawet po nim przebiegałeś. Zakładam, że nie mieli licznika dlatego nie wiedzieli o tym nic a nic. Są co prawda ludzie, którzy nie potrzebują sprzetu, ale takiego wśród nich nie było
. - tak teraz o tym myślać zauważyliście, że Indianin tez nie ma nic przypominającego miernik promieniowania. - Sprwadziłem drugi raz okolicę pod kątem środka transportu. Jakieś pięć minut drogi stąd na północny-wschód podjechali czymś dużym. Wielki bieżnik, jak u dobrze wyposażonych ciężarówek. Na miejscu było trochę smaru więc zakładam, że go naprawiali. Odjechał i od razu przyszli tutaj. Co do transportu może mieli jakąś odległość przejść, bo mieli przecież zapas wody i żarcia. Może nawet doszliby do naszego następnego postoju. Tak przykładowo. Przybyli jednak z innego kierunku i zakładać trasę taką sam my raczej byłoby dziwne. Jak znajdziecie jakieś leki, apteczki, painkillery przy nich wyrzućcie. Za łatwo nam z nimi poszło a jeden był ranny przed walką. Myślę, że ktoś im podrzucił gówno w złotej torebce.
-Kurcze myślałem i o tym wcześniej. Ale jakoś tak mi szkoda dobrego stuffu się pozbyć. Swoją drogą jakieś dokumenty mieli przy sobie, może jakieś rachunki, reklamówki lub Mapy. Ktoś coś znalazł co mogłby ich rozpoznać?
- Jeden miał mapę samochodową stanu Nevada z 2011 roku. Nie sądzę aby to była jakaś konkretniejsza wskazówka. Coś jednak to zawsze jest. W Nevada BM mają duże kontakty. Znaczy się w Vegas a obecnie to niemal jedno i to samo. Poza tym żądnych poszlak. Sprzęt z lepszej półki poza granatami przeciwpancernymi. No i ten ranny gość. Nie mieli masek a to oznacza, że mogli być częściowo odporni. Jak ludzie z frontu... Ale taka grupa frontowców by nas wybiła do nogi. - Szakal podrapał się po głowie wywołując falę grubych dredów.
- No to nie ma co się dalej cackać, jak tylko Adam powie że nasz Drakaar jest gotowy spieprzajmy stąd.

Po powtórnym przemyśleniu, zostawił wszystkie organiczne rzeczy na miejscu. Może rzeczywiście coś było z nimi nie tak? Za to sobie obiecał że kolejnym razem zajuma każdego BM jakiegoś zobaczy od razu na miejscu. Strasznie go bolała ta strata stuffu. Wykorzystując zdobyczne granaty, postanowił zrobić jeszcze jedną niespodziankę przed odjazdem. Wcześniej się upewnił że już nikt nic nie będzie grzebać przy sztywnych a potem przy dwóch z nich umieścił niespodziankę z granatem. Teraz przeekwipowany z wyczyszczonym Minimi był gotów na dalszą podróż.

Przysiadł sobie na zderzaku Knight’a odpalił cygaro i się zadumał…


Najgorsze że najbliższe dupy do wyrwania były cełe lata drogi stąd, bo do swoich lasek się nie startuje. To przynosi pecha a Reggie wierzył w pecha.
 
__________________
[o Vimesie]
- Pije tylko w depresji - wyjaśnił Marchewa.
- A dlaczego wpada w depresję?
- Czasami dlatego że nie może się napić.
Vireless jest offline  
Stary 10-11-2012, 23:04   #114
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
To było piekło. Wybuchy, strzały, krew, wrzaski... Alex siedziała ogłuszona tym wszystkim. Nie miała szansy przeżyć w tym świecie, sama, nawet godziny. To było przytłaczające. Spojrzała na Indianinia. Jeszcze oddychał… miał mniej szczęścia niż ona. A może więcej?

Michael podszedł, jakby czytając jej myśli i poklepał ją po ramieniu.
- Dobrze się spisałaś. Uratowałaś mu życie.
- Jakbym się zastanowiła, co robię, to by nie było żadnego ratowania życia...
- potrząsnęła głową Alex. - Poza wszystkim - ratuje ten, kto opatruje.
- Czasem lepiej się dlatego nie zastanawiać. A żeby opatrzyć kogoś trzeba mieć kogo. Nie wiem czy z Adamem byśmy się nim zajęli przed końcem strzelaniny a w takich chwilach liczą się sekundy.


Słuchała go w milczeniu.
- Pieprzenie. – powiedziała w końcu, sucho stwierdzając fakt.

Morgan wybuchnął śmiechem.
- Taka prawda. Jak się trzymasz?
Wzruszyła ramionami.
- Sama nie wiem. Nie ogarniam tego. Powinnam się już przyzwyczaić, nie? Poszłabym się napić... Ten krajobraz.. - wykonała nieokreślony ruch ręką - Zawsze mieszkałam w mieście. Tutaj jest.. sama nie wiem. To nie mój świat, po prostu. Ale nie będę się rozczulać.
- Mam butelkę lekarstwa w torbie jak chcesz. Radzę rozrobić je z wodą. Ja niestety się nie napije więc będziesz musiała znaleźć sobie kogoś do kieliszka. Chociaż nie, w torbie znajdziesz też lusterko do golenia.
- Wiem, że to jest żałosne, nie dobijaj mnie juz.
- Nie powiem, że jest żałosne. Wolę zostawić obrażanie mnie innym ludziom. Robię tak od lat. Kiedyś strzelałem się po pijaku. Zdarzyło mi się nawet strzelić do Szybkiego po pijaku. Cóż... Różnie to bywało.
- Więc teraz nie pijesz. Jasne. Technicznie rzecz biorąc, ja też nie piję. Nie pijałam. Ale nawet jakbym się urżnęła, to by niczego nie zmieniło, prawda?
- zamilkła na chwile, zastanawiając się nad czymś. - Mam prośbę. – powiedziała w końcu.
- Jasne że nie piję. Chybiłem wtedy.

Michael w końcu spoważniał.
- Wal.
- Masz znajomości, kontakty...
- zaczęła powoli - Znasz ten świat. Na pewno są miejsca, gdzie ludzie żyją, starają się żyć jaki kiedyś. Chciałabym znaleźć dla siebie takie miejsce.
O tyle o ile jeszcze przed sekundą mimo ogólnej powagi w oczach Morgana było widać iskierki zwykłej głupawki teraz nawet one znikły. Przez sekundę wyglądał na przybitego, jakby ktoś mu coś zrobił a potem przybrał kamienny wyraz twarzy. Pokręcił powoli głową.
- Zrozum Alex tamtego świata nie ma. Przykro mi, to brutalne ale tak jest prawda. Sam przez lata budziłem się i liczyłem, że to sen. Do dziś czasem tak mam. Nie istnieje miejsce w którym życie toczy się jak dawniej. Nawet gdy wydaje się, że tak jest to... To tylko maska. Owszem są miejsca w których będziesz szanowana ze względu na swoje umiejętności, nie będziesz musiała żyć z zabijania. Są też miejsca w których będziesz mogła założyć rodzinę i uprawiać pole albo zajmować się domem. Znam je i jak tylko wypełnię swoje zobowiązania mogę Ciebie do nich zabrać. Może nawet szybciej. Jednak tam nie jest jak dawniej. Nie masz ciepłej wody, internetu i kanalizacji. A na pewno tego drugiego. Nie masz sąsiadów i co rano w drodze do pracy nie mijasz ludzi których głównym zmartwieniem są kredyty. Teraz wszędzie walczysz. Grypa zabija setki ludzi rocznie, gangi napadają na miasta a oszuści próbują zabrać Ci ostatnią koszulę. Wiem, że przed wojną też tak było ale był ktoś kto z tym walczył. Ktoś kto ustanawiał “to wolno, tego nie wolno”. Teraz dostaniesz tyle ile sobie zagarniesz albo ile ktoś silniejszy pozwoli Ci zagarnąć. Mimo to nie ma sprawy, pomogę Ci znaleźć miejsce które najbardziej będzie Ci odpowiadać.

Z każdym jego słowem Alex coraz niżej opuszczała głowę. Wydawało się, że uchodzi z niej powietrze. W sumie nie powiedział nic, czego by się nie domyślała - ale inaczej jest czegoś się domyślać, a inaczej jest mieć to rzucone w twarz. Fantazja, która pozwalała jej funkcjonować, fantazja o świecie sprzed wojny, który gdzieś tam ocalał, do którego trafi być może, któregoś dnia, nie dzisiaj, ale za rok, dwa, pięć... fantazja ta została jej właśnie zabrana i roztrzaskana o ziemię. A potem jeszcze podeptana na drobne kawałki. Tak drobne, ze nie dało się ich nawet znaleźć, a co dopiero złożyć w całość. Nie zostało jej nic. Za jakiś czas pewnie dałaby rade udźwignąć prawdę. Ale teraz jeszcze nie.
- Nie dam rady - powiedziała. Zakryła twarz dłońmi i zaczęła się trząść w bezgłośnym szlochu.

Chyba zadziałał odruch wpojony przed wojną. Podszedł do dziewczyny i porostu ją przygarnął pozwalając się wypłakać.
Alex zesztywniała w pierwszym momencie, ale po chwili jej ciało rozluźniło się. Płakała jeszcze przez chwilę, a potem wysunęła się z jego ramion.
- Przepraszam – powiedziała – teraz mi głupio. Zwykle nie zachowuję się jak rozhisteryzowana panienka.

Morgan mruknął coś pocieszającego, „każdemu się zdarza” czy coś w tym stylu, co spowodowało, że poczuła się jeszcze głupiej. Starał się być wspierający, co tylko pogarszało sytuację. Potem zaczął opowiadać, że zna miasteczko w Nowym Meksyku gdzie ludzie starają się żyć normalnie które ochraniają najlepsi zawodowcy a ich przywódczyni wisi mu przysługę.

- Dzięki, Michael, będę pamiętać – wykrztusiła w końcu. – Obejrzę sprzęt. Może się do czegoś się przydam.

Kurz bitwy opadł, ranni zostali opatrzeni, ciało Jeffa pochowane, trupy przeciwników dokładnie obszukane czas było się zbierać. Grupa liczyła paru kierowców więc za pomysłem Morgana nie musieli się zatrzymywać. Alex usiadła na tyle, obok skrzynki. Widać było, ze ktoś nieudolnie spróbował zetrzeć z niej czerwoną, lepką substancje. Doceniła intencję i spróbowała nie zastanawiać się, czyja to jest krew ani nie zwymiotować na skrzynkę.

Otworzyła ją szybko - potrzebowała czymś zająć ręce i myśli. Może powinna była przyjąć propozycję Michaela? Ale co by to zmieniło? jej świata już nie było. I nigdy nie będzie. A może po prostu powinna przystać na jego… opiekę? Była prawie pewna, że gdyby dała mu tylko znak, chętnie by się nią „zajął”. Może to był sposób na ogarnięcie tego świata? Skorzystać z tego, czym obdarzyła ją natura? Zostać… a co to? Widok zawartości skrzynki wybił ją z rozmyślań. Jakieś narzędzia, do naprawy czegoś mechanicznego. A pośrodku - radiostacja przenośną. Profesjonalną, o olbrzymim zasięgu i możliwości skanowania częstotliwości. Co więcej miała szyfrator i inne bajerki. Pewnie tak dostali się na nasz kanał. Wyciągnęła swojego lapka. Zobaczymy… Zaznajomiona już z nowoczesnym sprzętem przekaźnikowym podłączyła go do komputera tym samym poprawiając stabilność sygnału. Szukała po częstotliwości nie mając aż tak wielkiej nadziei kogoś na tej wielkiej pustyni znaleźć. Tym większe było jej zdziwienie, gdy pojawiły się rytmiczne szumy, potem między nimi jakiś głos coraz bardziej nabierający na wyrazistości. W końcu sygnał był na tyle silny i stabilny, że można było rozróżnić głos.

- Jedynka do dwójki. Czas szacowanego spotkania minął kwadrans temu. Czy cel został zneutralizowany? Odbiór. - Alex usłyszała basowy głos z jakimś dziwnym akcentem.
Alex zastanowiła się gorączkowo, czy w składzie tamtej załogi była jakaś kobieta. Wątpliwe.. . odsunęła się od mikrofonu i przykryła go kawałkiem materiału.
- Tak - powiedziała niewyraźnie - gdzie jesteście? Równocześnie zamachała do pozostałych w wozie, chcąc zwrócić na siebie ich uwagę.
Na zawołanie Alex niemal równocześnie odpowiedzieli Szakal i Luneta. W zasadzie jak się zbliżyli przy aparaturze hakerki zrobił się lekki tłok.
- Właśnie udajemy się do strefy zero. Wasze zapasy powinny wam pozwolić tam się dostać na pieszo. Omijajcie napromieniowane strefy. Czy udało wam się przejąć Pana Valentine’a?
- Kto to, kurwa?
- zapytał Luneta patrząc na Szakala.
- Powiedz im, że nie dotrzemy do strefy zero, bo Jim jest ranny... Jim to był ten z wyrzutnią. - powiedział spokojnie Szakal po wzruszeniu ramionami.
Alex skinęła głową.
- Nie dotrzemy do strefy zero, Jim jest ranny... - odpowiedziała - Inne miejsce spotkania?
- U Maurycego zostawimy medyka z dwoma ludźmi w okolicy. Jak macie Valentine’a oni was znajdą. Jak nie to widzimy się w bazie. Nie wcześniej jednak niż za pięć dni. Szef ma teraz dużo spraw na głowie i nie chce na dniach naszych wizyt. Poza tym nie mamy kontaktu z ludźmi od magazynu. Mam złe przeczucia... Jest coś jeszcze co muszę wiedzieć?
- zapytał basowy głos.
- Wiem kto to Maurycy. Szef jednego z “zajazdów”. Mieliśmy się w okolicy jego przybytku zatrzymać. Jest tam bezpieczniej, bo dokonuje się wielu wymian handlowych i można załapać jakąś robotę. - powiedział Szakal. - Może zdążymy tam przed zmierzchem. - dodał po chwili.
- Zapytaj, gdzie się zatrzymają na te 4 dni czekania. - Luneta nie chcąc odpuścić rozmówcy.
- Dotrzemy do zajazdu. Gdzie wy będziecie przez te 4 dni? - zapytała Alex, ignorując pytania rozmówcy.
- Ukryjemy się w pobliżu strefy zero. Jak za 2 dni nie będzie kontaktu z ludźmi z magazynu pojedziemy na miejsce i zbadamy sprawę. Widzimy się zatem w bazie nie wcześniej niż za 5 dni. Powodzenia. Bez odbioru.
- No i to by było na tyle..
- powiedziała Alex.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 18-11-2012, 10:48   #115
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Wygraliśmy bitwę i to nie pyrusowym zwycięstwem. Sprzętu praktycznie nie straciliśmy, pozostały pojazd i broń wystarczyłyby na dotarcie na miejsce i wygranie jeszcze paru takich batalii. Jeden zmarły i jeden ranny też nie byli wysoką ceną za zabicie siedmiu przeciwników. Mówimy tu o punktu widzenia sztabowca. Nie byłem sztabowcem. Wolałbym by Jeff teraz próbował się z nami zapakować do samochodu. By Bryan badał teren z Szakalem. By Alex nie była w ciężkim szoku a Adam nie wyłaził z siebie bo ktoś mu zniszczył samochód (pal licho ludzi, samochód!). Wolałbym... Ale nie miałem już na to wpływu. Podobnie jak na to, że wszyscy zawodowcy ze mną na czele podejrzewali się nawzajem. Szczególnie że to nie z BM walczyliśmy. Bo znałem Dustina Valentine'a. Znałem skurwiela jak nikt. Żeby uciec od niego skupiłem się na jeździe i odtworzyłem w pamięci sytuację po walce.

***

Priorytetem po każdym zabójstwie jest sprawdzenie czy się udało. Dlatego każdy niedostateczny trup, który mógł takiego tylko udawać dostał dziewięciomilimetrową, jedenastogramową przesyłkę między oczy. Drugą sprawą przy przypadkowym zabójstwie (znaczy takim wcześniej nie zaplanowanym) było sprawdzenie tożsamości trupów. Niestety po 2020 nikt prawa jazdy nie nosił dlatego rozpiąłem ich paski i sprawdziłem czy nie należą do moich ulubionych nawszczepianych najemników. Nie należeli a moje czynności wywołały parę naprawdę zabawnych uwag Lunety i Szybkiego. Odpowiedziałem im równie zabawnie dokładnie opisując ich preferencje seksualne. Gdy już nacieszyliśmy się swoim towarzystwem odwołałem Freda na bok. Daleko. Tak żeby być po za zasięgiem słuchu nawet Szakala a potem jeszcze dalej. Wyżebrałem od niego fajka, zapaliłem i zagadałem.
- Co o tym myślisz? Chodzi mi o chryje z szyjnym długopisem a nie z tymi najmitami.
- Szczerze? To są wasi ludzie, wasze gierki, ale... Na moje ktoś wśród nas jest to tamtej stronie. Nie możliwe aby jadąc pustynią, prowadzeni przez kogoś o kim słyszałem lata temu, natrafilibyśmy przypadkowo na tych najemników. Nie możliwe...
- Szybki... W ekipie mamy mrożonki, najemnika powiązanego z dezerterami z Posterunku, Posterunkowca powiązanymi z tymi samymi dezerterami, najemnika o którym wiemy tylko tyle że był na Froncie, snajpera wyszkolonego przed wojną, telepatę-tropiciela, snajpera z Collinsowa... I jeszcze parę osób by się znalazło z dziwną przeszłością. Każdy może być kretem. Chodziło mi jednak o co innego. Co zrobimy gdy dorwiemy ten naszyjnik. I nie pierdol mi że lecisz za zemstą. Jak nie Fry Face to Nestugow z chęcią by położył łapę na tym znalezisku. A de facto będzie ono należało do nas. Kumasz o co mi chodzi?
- Hmm... Tu raczej gram o coś zgoła innego niż strona Fry Face czy Nestugova. Posterunek, najemnicy, handlarze i łowcy od lat poszukują jakichkolwiek głowic. Moloch też każdą przejętą fabrykę, budynek i zadupie przegląda równie dokładnie jak przedwojenny ginekolog dupcie młodej laski. Osobiście jak bym dorwał to w moje ręce... rozjebałbym cholerstwo i upewnił się, że tamci nie skopiowali zawartości. Pewne fakty powinny zostać nieodkryte. Strona mająca głowice miałaby wielką przewagę w... negocjacjach. Jednak demonstracja tej przewagi skończyłaby się tak jak ostatnio, gdy ludzie mieli dostęp do głowic. No i Moloch mógłby przypadkiem pozmieniać priorytety widząc taką moc.
- Wiesz, zawsze można po prostu je odpalić w Molocha. Mamy jedną z lepszych hakerek, powinna dać sobie radę z tym. Wtedy nikt nie położy na nich łap bo nie będzie na czym a i może będzie jakieś lepsze jutro.
- Nie ufam tej technologii na tyle. Umówmy się, że jak w jakiś sposób nie uda nam się ich dopaść i udamy się do ich bazy... przejmiemy tę dupkę od głowic i wtedy pomyślimy. Sami, nawet z najlepszym hakerem nie odpalimy głowic. Znaczy tak mi się wydaje...
- W sumie niegłupi pomysł. Ta laseczka może być dobrą kartą przetargową. Jedno mi nie gra, jakim cudem Vegas miało tyle informacji o mrożonkach, naszyjniku Nan i Cruzie. Cuchnie mi to stary. Cholernie mi to cuchnie. Najchętniej znalazłbym teraz solidny bunkier.
- Collinsowo mi właśnie dlatego nigdy nie pasowało w trasie. Tam się dzieją dziwne rzeczy. Informatorów i szpiegów jest tam chyba więcej niż gdziekolwiek. Zasrane jabłko.
- Wiesz... Jak dla mnie ta intryga zaczęła się przed wojną. Może być nawet jej kontynuacją. Na chuj w to się wpakowałem?
- Bo cholernie dużo w Tobie tego co przed wojną nazywali “wdziecznością”. Głupie słowo. Ja staram się zapomnieć co oznaczało. Jak widać... nie do końca skutecznie.
- E tam wdzięczność... Wyhaczyli mnie na imprezie i po pijaku się zgodziłem a teraz zbyt boję się o swój tyłek by pokazać Valentinie środkowy palec. Dobra, co będzie to będzie.
Wyrzuciłem peta na ziemię i odszedłem, nie lubiłem jak ktoś zagłębiał się w moją psychike. Sam tego nie robiłem chyba że miałem dużo wódki przy sobie. A teraz nie mogłem się napić więc postanowiłem zrobić swoją robotę i odegrać "przywódcę". Podszedłem do Alex by sprawdzić jak się trzyma. Chujowo chociaż tym razem chociaż nie krzyczała, zamiast tego się popłakała. Byłem pomocny, pocieszałem i służyłem ramieniem. Ogólnie robiłem dobrą minę do złej gry. Z mrożonek najbardziej z nią się utożsamiałem ale wiedziałem że długo nie pociągnie. Strzeli sobie w łeb, ktoś jej strzeli w łeb albo zaćpa się tornado. Szkoda dziewczyny.

Trzeba było się zbierać więc zebrałem nasze komando foki siejące postrach w całym powojennym świecie.
- Dobra ferajna! Czas brać dupę w troki i dorwać nasze Lusterka! Mam dwie dobre wiadomości! Pierwsza nie robimy przerw na fajka! Druga nie robimy przerw na nic! Zmieniamy się za kółkiem i jedziemy bez przerwy! Ja pierwszy, Adam drugi a potem Jules! Kto potrzebuje pociechy duchowej nasz drogi bohater z północy i ja mamy bimber w torbach! I radzę nauczyć się spać w samochodzie bo na końcu czeka nas następna potyczka!
- Nie przesadzaj. Jak dojedziemy na miejsce postoju to pewnie będziemy bezpieczni.
Oczywiście Szakal musiał zakwestionować moją decyzje jednocześnie wsiadając do samochodu i patrząc na niego jakby ten miał zaraz wybuchnąć.
- Szakal. Bezpieczni to będziemy w grobie. I to nie w pełni. Musimy ich dogonić bo inaczej czeka nas szturm na ich bazę a bardziej opyla nam się załatwić sprawę w terenie.
- Masz rację, ale jak mają po swojej stronie Cruza muszę być jeszcze bardziej ostrożny. Nie mogę pozwolić wam wjechać tym blaszakiem na jedną z jego zabawek.
- Będziesz szedł przed nami pieszo? Bo inaczej nie wyczaimy jego zabawek. Do tego ciągle nie widzę sensu postojów, wyspać się można i w samochodzie. No i nie jest pewne czy Cruz jest z nimi, jest to bardzo prawdopodobne ale nic ponad to.
- Cała zabawa nie miałaby sensu jakby go z nimi nie było. Możemy podziałać również z początkowym planem i udać się jak najszybciej po tą rudą. Wtedy nawet mając dane na miejscu mogą sobie jedynie marzyć o fachowcu, który zrobi z nich pożytek.
- Skąd wiesz czy rakiety nie są gotowe do odpalenia? Jak w tym kawale o ruskach, nas i pokoju z czerwonym przyciskiem. Ona może być tylko planem zapasowym. Zresztą tutaj bardziej chodzi o fakt posiadania rakiet niż ich faktycznego użycia.
- Nie wiem. Zakładam. Posiadanie rakiet po wojnie, w dzisiejszych czasach dla jednego jest czymś znaczącym, inny zamieniłby to na parę litrów wody i fajki. Poza tym... Czy ty wiesz jak daleko mamy do takiego Vegas?! Przecież oni mogą po drodze się zaczaić w parudziesięciu małych miejscowościach, wioskach, ruinach czy nawet tak jak przed chwilą na otwartym terenie. Decyzja należy do ciebie, ale aby ich złapać muszą żyć osoby, które mają to zrobić.
- Dlatego jedziemy do ich bazy a nie Vegas po drodze próbując ich przejąć. Jeżeli mają Cruza lub dobrych informatorów laskę powiozą inną trasą. Dobra, Luneta, Szybki, co myślicie?
- Moje zdanie znasz. - odpowiedział Szybki niemal bez zastanowienia.
- Dorwijmy tych skurwysynów. Tu już chodzi o znacznie więcej niż dane. Za Jeffa jestem za, aby wypierdolić im tą bazę w kosmos. - odparł snajper na co AJ zaledwie się uśmiechnął.
- Aż tylu klejów nie mam. Wydaje mi się, że to może się udać. Oni musieli się zatrzymać a my możemy ich dogonić dzięki tym zmianom za kółkiem. No i ja umiem spać w aucie. Jak potrafiłeś zasnąć na polskiej przedwojennej drodze to teraz byś spał nawet jadąc motorem po wertepach Chicago. - AJ humor się trzymał.
- Cztery za. Jeśli nikt nie ma żadnych pomysłów, uwag albo grzybicy to wsiadamy do naszego powozu i ruszamy.

***

Moje myśli ponownie wróciły do transmisji nawiązanej przez Alex i Dusty'ego. Dustin Valentine działał w FA i był znikaczem. Oni tam lubią takie dziwne nazwy. Ktoś miał problem więc on się pojawiał i znikał portfel oraz część majątku jakiegoś szlachetki. Nie był zabójcą mimo, że radził sobie z bronią ale parę razy brał zlecenia na ludzi. Do tego z racji na swoje ogólne wygadanie i wykształcenie szlachetkowie go lubili ale ja nie znosiłem. Widziałem pobojowiska po jego akcjach. W końcu postanowiłem odezwać się do ferajny.
- Valentine... Znam go. Wy też poniekąd. Dustin Valentine tak na mnie mówią w FA. Mam co prawda nadzieję, że to zbieżność nazwisk ale trzeba się przygotować na inną ewentualność. Ci najemnicy mogli zostać wynajęci przez baronów lub Lusterka mogły mieć od nich informacje i uznać tamte dane za moje prawdziwe. Tak czy siak cała sprawa pogmatwała się jeszcze bardziej, powinniście o tym jednak wiedzieć. Tak myślę.
Co raz zerkałem w lusterko sprawdzając reakcje ferajny. Szczególnie Szakala i AJ.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 18-11-2012, 15:57   #116
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Greg widząc to co zostało z niektórych ofiar odwrócił się i zagryzł wargi jakby chciał je zaszyć, zapobiegając wydostawaniu się wymiocin z jego gardła. Przez dobre pół minuty stał oparty o resztki z Knighta i starał się uspokoić. Nie zazdrościł lekarzom polowym. Musieli zawsze patrzyć na to co żołnierze robią sobie nawzajem. W sumie dołączył już do tego zacnego grona. Co prawda nie była to wojna polityczna, tak jak większość ze świata jakie pamiętał, ale raczej wojna o przetrwanie. Zerknął na Lunetę.

~Ten to dopiero ma przechlapane – pomyślał. Słyszał o testach psychologicznych w wojsku na to stanowisko. Snajper przecież musiał mieć pewność. Widzieć to, jak pocisk robi z głowy bombę. Wybuchającą krwistą masą kości, mięśni i kawałków mózgu. W pewnym momencie Martin doszedł do wniosku, że jemu nie będzie tu dane umrzeć. On prędzej zwariuje. Jest w gronie ludzi, którzy o tym świecie wiedzą już sporo. O ile będzie się z nimi trzymał, to jego ciało nie powinno ulec żadnemu wypadkowi. O psychice powiedzieć tak nie mógł.

Musiał uciec myślami od tego co właśnie się wydarzyło. Jak wiadomo najlepiej się czymś po prostu zająć. Greg zerknął na P90. Lubił tę broń. Bardzo wygodny pistolet maszynowy. Dla kierowców, jak to kiedyś usłyszał. Śmiesznie wygląda, takie pudełeczko. Zazwyczaj jednak jest tak, że to co jest z pozoru malutkie i niegroźne robi z kogoś sitko. Przynajmniej w przypadku broni. Ta zabawka wypruwała cały magazynek w czasie mrugnięcia okiem.

M72A3 … to cudo Greg postanowił wziąć na warsztat. Skoro przeżyli, to albo dostali odłamkiem – czyli albo osoba strzelająca była idiotą, albo przyrządy celownicze są kijowe. W sumie jedno nie wykluczało drugiego. Taka zabawka w arsenale Duchów mogła sporo narobić. Przyda się, oj przyda.
 
Aeshadiv jest offline  
Stary 21-11-2012, 14:17   #117
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Zagarnięcie trupów, przegląd pola walki i zebranie z nich informacji. Przyjrzenie się sprzętowi przeciwnika, znalezienie śladów jego bytności i kolejne dane. Skupienie się na relacjach w grupie i reakcję na całe wydarzenie... Wszystko to po to, aby dojść do wniosku, że wśród was może - i jest to wysoce prawdopodobne - znajdować się wtyka. Każdy ze starszych i bardziej doświadczonych w tym świecie patrzył innym po rękach. Normalny obserwator nie dostrzegłby w Lunecie tej przenikliwości, gdy patrzał na Szybkiego. Nikt normalny nie widziałby we wzroku cierpliwego i spokojnego - jakby nie swojego bez cygara w zębach - Wolfa podejrzeń, które raził zapewne do kogoś z pozostałych. Szybki i Morgan też nie wyglądali na całkowicie rozluźnionych. Ten drugi bardziej na luzie lustrował twarze pozostałych, a szczególnie tych, którzy ostatnio dołączyli do tej eskapady. AJ też wyglądał na spokojnego, ale otwarta kabura ułatwiająca dostęp do klamki też nie napawała celów podejrzeń entuzjazmem. Tym bardziej w razie ewentualnego starcia z kimś strzelającym tak dobrze... Tego wszystkiego nie widziałby nikt normalny. Widział to jednak Szakal. Człowiek, który od dawna za normalnego nie uchodził. Tropiciel i treser bestii. Osoba znająca się na tropieniu tak dobrze jak przedwojenny Sherlock Holmes. Ktoś z tak wysoką empatią i rozpoznawaniem mimiki twarzy i gestów, że oskarżano go o czytanie w myślach. Uważano za pieprzonego telepatę. A on nigdy nie zaprzeczył...

Mrożonki czyli ludzie z komór wyglądali inaczej. Zgoła normalniej. Bardziej naturalnie. Bryan siedział z opuszczoną głową skarżąc się na ból karku. Chyba nie do końca wygodnie leżał po udzieleniu mu pomocy przez Alex i Adama. Alex siedziała a po dłuższym czasie jazdy jej głowa opuszczała się, aby po paru wybojach znowu się podnieść. Nie wiadomo czemu hakerka walczyła ze snem. Może dlatego, że miejsca na niego nie było zbyt wiele. W zasadzie jedynie tyle ile zajmowała siedząc. Jules i Adam siedzieli na przodach a na wieżyczce wychylony raz po raz był Szakal lub Luneta. Droga bezpośrednia, bez postojów po niedługim czasie wymogła na reszcie kierowców zmiany. Najpierw Jules zmienił Adam, który co jak co był na nogach tyle samo albo dłużej od niej. Gregory doskonale wiedział, że nie chce spędzić nocy na tej pieprzonej pustyni. To mu na szczęście nie groziło. Rusznikarz przez boczną szybę krzywo się uśmiechnął, gdy ekipa znowu wjechała w ruiny. Często wóz musiał zmieniać drogę na skutek leżących na drodze przeszkód. Rusznikarz zauważył też, że taki AJ czy Luneta mimo iż są snajperami nie dostrzegają albo nie zwracają żadnej uwagi na ludzi łażących w ruinach. Brudne ciała, poszarpane ubrania, worki na plecach czy stare wózki sklepowe przed sobą. Ci bezdomni, chorzy, biedni ludzie nie zwracali niczyjej uwagi. Z biegiem lat stali się częścią krajobrazu. Czymś na co żal było patrzeć. Kimś na kogo szkoda było kuli...


Alexandra Cobin

Po jakimś czasie od wyruszenia w końcu zaczęłaś się robić senna. Twoja głowa opadała, unosiła się, opadała, unosiła. Ten wymuszony wybojami kołyszący rytm nie ułatwiał Ci nie zaśnięcia w tak niewygodnej pozycji i braku miejsca na uczynienie jej znośną. Starałaś się myśleć o tym co było wcześniej. Kto to jest Valentine? Czy uda Ci się jeszcze złapać tamtych na radio? Póki co cisza w eterze. W końcu, nie wiedziałaś nawet kiedy twoje oczy się zamknęły, a ty nie miałaś już na tyle silnej woli aby je znowu otworzyć. Za długo nie spałaś... Jebać niewygodną pozycję.

Sen nadszedł nagle niczym wizja z zaświatów. A raczej sprzed wojny. Leżałaś na stole operacyjnym, a Twoje ręce, nogi i głowa nie mogły się ruszać. Czułaś kłucie gdzieś w brzuchu. Gdzieś w głębi. Nad tobą stał chirurg albo pielęgniarz. Widziałaś jak układa na stoliku zawieszonym przed jego twarzą jakieś narzędzia chirurgiczne. Gdy skończył układać zobaczyłaś jego rękawiczki. Były czerwone od krwi. A ból w brzuchu stawał się coraz mniejszy, w końcu znośny, aż w ogóle zanikł. Usłyszałaś jakąś rozmowę. Nieco niewyraźną i cichą, zza drzwi małej sali chirurgicznej, gdzie też się znajdowałaś.

- Ale w jej ciele...? Przecież to nie humanitarne! - powiedział jakiś męski głos.

- Milcz! W dupie mam humanitaryzm. Ty, po takiej ilości kasy jaką Ci dałem, powinieneś zapomnieć co to słowo znaczy. Jest mi to potrzebne i tylko to się liczy. - odpowiedział drugi mężczyzna z dziwnym akcentem.

- Ale...? Co mam napisać w papierach? Władze kliniki będą chciały wiedzieć jakiej operacji dokonaliśmy.

- Tak jak się umawialiśmy. Wycięcie migdałków. Powiedz, że pacjentka miała anginę i częste infekcje dróg oddechowych. To ty jesteś tu lekarzem! Ja mam Ci jeszcze tłumaczyć?

- Dobrze, dobrze... Mam nadzieję, że ona to przeżyje i nie wróci nam z tym do szpitala...

Obudziłaś się. A raczej chyba ktoś Cię obudził.


Gregory Martin

Tobie zasnąć nie było łatwo. Jak każdy po czymś takim myślałeś. Szczególnie o tym jednym celnym strzale, o zabitym najemniku i wszystkim tym co przychodziło na myśl po swojej pierwszej celnej kulce w ludzkie ciało. To nie był manekin, tarcza strzelecka czy jakiś dziki zwierzak. To był żywy człowiek. Taki sam jak ty. Ale nie mogłeś się tak martwić, bo te myśli Cię zabiją. Chciałeś się nachlać, ale poza odrobiną bimbru ze strony sztabu dowodzącego nie mogłeś na nic liczyć. To nie czas na tego typu zabawy. Wolf, AJ, Szybki... Każdy z nich patrzał na Ciebie jak byś stracił dziewictwo. Jak byś zrobił coś zupełnie normalnego, dobrego, użytecznego. Nie patrzyli na to jak na obronę konieczną, a zwykłą codzienną czynność przydatną w osiąganiu celu. Pewne zrozumienie znalazłeś chyba u Lunety i Morgana... Widać, że ich ten świat jeszcze nie zmienił do końca. Strzelali równie celnie jak pozostali rzeźnicy, ale nadal mieli to coś wewnątrz z czym trzeba było walczyć, aby pociągnąć za spust. Nie siali pestkami jak Wolf na froncie z maszynami i mutantami, nie wybijali całych grup jak oddziały Szybkiego czy Andrzeja...

Gdy patrzałeś na ludzi, których Szakal nazwał Szczurami zastanawiałeś się jakby wyglądało twoje życie gdybyś urodził się po wojnie. Czy tak jak oni błąkałbyś się po ruinach szukając czegoś do jedzenia? Czy przed każdą zimą twoje życie zależałoby od tego czy znajdziesz jakieś ciepłe ubranie? Czy też na Ciebie by było szkoda kulki?

USA trzeba było odbudować i zająć się tym całym tałatajstwem, o którym mówił AJ. W ogóle snajper dużo mówił. Trzeba było zająć się maszynami, mutantami, gangusami. Wszystko wziąć za ryj i postawić do pionu, a kto nie chce się podporządkować to 5,56 w łepetynkę i do widzenia. Tak on to widział. Ale to nie było takie proste. Patrząc uważnie naliczyłeś w tych ruinach więcej ludzi niż w obecnym centrum NY, a jesteście tu od 5 minut! Kto ma zająć się tym wszystkim? Kto ma wziąć kraj za ryj? Oni?! Ci wychudzeni, wygłodzeni ludzie, którzy na widok waszego auta udawali kamień, znak drogowy lub inny element krajobrazu? Jak ktoś tak myślał to był bardzo śmieszny. Chociaż ten widok chyba nikogo nie bawił. Na bank nie Ciebie...


Reggie Thomson

Szkoda buggy'ego. Szkoda twoich pestek i tego czego nie zdążyłeś z niego zabrać. Jedyne czego Ci nie szkoda to to, że tak celnie nie trafili w Knighta. W sumie to Cię nawet cieszyło, bo teraz pewnie ranni jechaliby małym autkiem, a ty szedłbyś z buta do Maurycego albo z powrotem do bazy. U Maurycego byłeś swoimi czasy parę razy. Mała twierdza. Grube, betonowe ściany parterowego baraku obite od zewnątrz blachą, a raczej płytą grubości 10mm. W okolicznych ruinach Maurycy miał z 3-4 osoby informujące go o przyjezdnych jeszcze zanim zawitali w jego progach. Co zabawne przed samym przybytkiem nie było ani jednego ochroniarza. Wewnątrz był jeden czy dwóch, a na zapleczu jeszcze jeden. Wszyscy uzbrojeni i dokładnie sprawdzający czy klienci zostawiają całą broń w przechowalni. Sam Maurycy nie był pokaźny, ale ludzie mówili, że celnie rzuca nożami. Słyszałeś, że kiedyś szef baru wygrał z jednym przyjezdnym Hammera, bo tamten założył się, że celniej rzuci kosą od niego. Nikt więcej się po tej aferze nie zakładał, a szefuncio chyba szkoli się po godzinach. Żarcie mają niezłe. Pierwszy raz jak tam byłeś dostałeś pieczonego szczura w żółtym serze. Smaczne jak nic co jadłeś za czasów frontu. Do tego browar do picia i coca-cola na deser. Aż się dziwiłeś, że tak mocno gazowana.

Nagle pomyślałeś, że macie tam kogoś zgarnąć. Zająć się kolejnym kimś albo dwoma kimś. Szkoda Ci było Maurycego. Gość był w porządku. A teraz co mu zostało? Czekać aż przyjedzie i pewnie rozpierdolicie ten jego bar w drobny mak. Znaczy nie wiesz jakie były plany Morgana i Roberta, ale... ty już wiesz jak przeważnie realizowane są plany dwóch wojaków. Bombowo. I to czasami dosłownie...


Adam Kowalski

Po jakimś czasie musiałeś zmienić Jules. Czuła się zmęczona, a zakrętów w ruinach, do których wjechaliście już po ciemku było sporo. Wkurwiłeś się, bo mimo iż światła normalnie wam działały to jedno długie padło. Pewnie to nic takiego, ale kurwa niby nowy sprzęt. Wiesz, bo sam wyciągałeś z pudła i zakładałeś. Może coś się uszkodziło po tym jak wasz Rycerzyk dostał? Pewnie tak. Gdybyś wiedział, że auto zostanie potraktowane jak w grze "Demolition racer" nie spuszczałbyś się tak nad jego wyglądem. A może... Nie. I tak byś je dopieścił na maksa. Choroba zawodowa...

Siedzący obok Szakal, gdy Jules poszła odpocząć... Nie no siedziała 2 miejsca obok... Tak czy siak długowłosy poinformował wszystkich dość późno w nocy, że zaraz będziecie u celu. Jakieś 2 minuty po tym kazał Ci zamachać oglądając się na prawo. Zamachałeś, ale nikogo nie było widać. Indianin chyba rzeczywiście widział w ciemności nieco lepiej niż ty skoro coś tam dostrzegł. Jego zimne, niebieskie oczy jakby stały się jeszcze jaśniejsze niemal świecąc. Rozglądał się bacznie dookoła, ale wiedziałeś, że zaraz będziecie na miejscu. Tego się jednak nie spodziewałeś...


Michael Morgan

Jechaliście przez pustynię jeszcze jakiś czas, a potem wjechaliście w ruiny. Jak zawsze te nie grzeszyły ładem, a łażący po nich ludzie wyglądali jak wraki samych siebie. Po drodze najwięcej gadał Andrzej. W sumie jego jadaczka rzadko się zamykała. Przy nim twoje pierwsze wrażenie na temat Lunety bledło pod względem pieprzenia. Nie. Przy nim Bob wydawał się małomówny co wywoływało uśmiech chyba u każdego kto go znał. Szybki zaczynał się denerwować to dwa razy uciszył snajpera rzucając proste dwa, trzy słowa. Działało, ale na krótko.

Chyba jedno długie wam padło. Jak się bardziej przyjrzałeś byłeś tego nawet pewien. Gregory wodził wzrokiem po otoczeniu wcale nie będąc sennym. Bryan masował co chwila kark skarżąc się, że źle leżał. No on przynajmniej się wyspał, a jak na niego patrzałeś chyba powoli wracał do przytomności psychicznej, bo o sprawności na razie nie było mowy. Błysk w oku nadal miał. Jules, Adam, po jakimś czasie też Szakal siedzieli z przodu, ale klapa była otwarta więc mieliście stały kontakt. Alex przed snem zmieniła wam w radiach częstotliwości, dlatego nie było mowy o kolejnym gościu na łączności. Chyba...

Z tego co mówił Ci Wolf, który wraz z Lunetą jako jedyni byli kiedyś "u Maurycego" to jest całkiem pokaźna rudera. Parterowy budyneczek z betonowymi ścianami, a na ubytkach i słabych miejscach gruba blacha. Ponoć grubości centymetra. Nieopodal 3-4 ludzi wyglądających zagrożeń i przyjezdnych. Do tego 2-3 ochroniarzy, a sam właściciel ponoć jest niezłym nożownikiem. Przybytek ma opinię raczej dobrą, bo nie wyjebują ludzi bardziej niż wypada i można się u nich zatrzymać. Maurycy ma pod ziemią piwnice przerobione na pokoje do spania, a za barem agregat prądotwórczy dzięki czemu bogaci mogą się ogrzać, posłuchać muzyki.

Alex spała w miejscu, w którym siedziała co wygodnym raczej nie było. Jakiś czas temu zasnęła chyba. Po godzinie zaczęła się rzucać coś mówiąc, ale nikt nie rozumiał. To było dziwne więc na wszelki wypadek lepiej było ją obudzić. Po tym śnie nieco zbladła patrząc jakoś podejrzanie - co dziwne na samą siebie. Zaraz mieliście dojechać jak mówił wam Szakal. Miniecie jednego z ludzi Maurycego, którego wypatrzył przy ostatniej wizycie. Określił, gdzie on dokładnie jest, ale chyba poza nim nikt nikogo nie widział. Za ciemno. Jebany telepata.

Po jakimś czasie byliście może sto metrów od przybytku Maurycego. Widać było parking na parę aut, a na nim dwa samochody mniejsze od waszego. Kręcił się tam jakiś człowiek. Dalej sam przybytek. Był większy niż Ci się wydawało z opowieści. Wiedziałeś, że najpierw była tzw. przechowalnia, gdzie należało zostawić broń. Później wspólna sala z ladą barmana. Gdzieś tam musiała być kuchnia, a na dole pokoje dla gości, ochrony i Maurycego. Czas było zająć się waszym celem. Gdzieś tam musiał się kryć ten medyk, a razem z nim w okolicy dwójka kolejnych najemników. Dobrze, że miałeś plan. Jak zawsze…
 
Lechu jest offline  
Stary 28-11-2012, 21:37   #118
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Obudziłam się.

Nie mogłam się poruszać . “Paraliż” przemknęło mi przez myśl i z przerażenia zaschło mi w gardle.

Ale to nie było to. Salka, jakby operacyjna – mniejsza niż pamiętałam ze szpitali – i jakiś facet w fartuchu, w zakrwawionych rękawiczkach. Za dużo było tej krwi. Kuło mnie w brzuchu. Wyrostek? Jakieś głodne kawałki o humanitaryzmie i moich migdałkach. Palanty. Skoro grzebali mi w brzuchu powinni wpisać coś adekwatniejszego…

Obudziłam się.

Michael pochylał się nade mną, patrząc z niepokojem. Zrobiłam coś głupiego? Znowu? Dlaczego zawsze jak mam jazdy, ten facet musi się zjawiać, jak jakiś pieprzony rycerz na białym koniu. Przypomniałam sobie. Nie było już koni, tylko gigantyczne pająki, a rycerze zmienili miecze na kałachy. Ciężkie czasy.

Sen był dziwny. Dziwnie... realistyczny. Pamiętałam wszystkie szczegóły, jakby film. Poza tym kawałkiem o migdałkach w powiązaniu z grzebaniem w brzuchu, wszystko tworzyło dość logiczną całość. Reminiscencja?

Przypomniałam sobie dane ze akt. Otwarte złamania lewej ręki i prawej nogi – cóż, parkur bywa kontuzjogenny. Jakieś naderwane ścięgna czy skręcenia stawów skokowych. Poza tym – wszystko idealnie, żadnych wzmianek o problemach z infekcjami dróg oddechowych ani operacjach w obrębie rany brzusznej. W ogóle żadnych operacji, poza nastawianiem kończyn w znieczuleniu ogólnym. Miałam znakomite zdrowie, potwierdził to lekarz sportowy. „Brak przeciwwskazań do zawodowego uprawiania sportów” widziałam ksero opinii w swoich aktach.

Więc o co chodziło? Możliwe, ze cześć dokumentacji medycznej zaginęła… Wsunęłam dyskretnie rękę pod koszulę i obmacałam brzuch, powoli, centymetr po centymetrze. Nic. Żadnych blizn, nic nie wyczuwałam. Miałam ochotę obejrzeć się dokładnie, ale tu nie było warunków. USG? Co im powiem? Ze mam sny? Że myślę, ze jestem w ciąży? A jeśli robili jakieś skany po tym, jak mnie obudzili? W ogóle płód mógłby przeżyć hibernację?

Przygryzłam palce, wpatrując się w krajobraz za oknem. Pojawiała mi się myśl, absurdalna w pierwszej chwili. Absurdalna, paranoiczna. Nie chciałam jej dopuścić do świadomości. Ale tłukła mi się w głowie, nie chciała odejść. Widziałam przecież tych.. ludzi ulepszonych, z wszczepami – mogli widzieć po ciemku. To znaczy, że mieli technologię, która umożliwiała takie rzeczy. A jeśli mi też coś wszczepili? Nie żadne ulepszenie, ale jakiś nadajnik, gps. To było banalne, przy ich technologii. Ale kto? Bo dlaczego, to raczej wiadomo. Podrzucili mnie, jak kreta. To przeze mnie widzą, gdzie jest cała grupa. Oni wszyscy… jesteśmy jak na widelcu. Nie nakręcaj się, nie nakręcaj… Może po prostu miałaś nielegalną aborcję? Ale skąd ciąża? Podobno wszystkie środki bywają zawodne.. Kurcze. Nie nakręcaj się.

Nie pomagało. Byłam coraz bardziej zdenerwowana. Co miałam zrobić? Powiedzieć im, ze mam coś w brzuchu? Wezmą nóż i wytną to, albo mnie zostawią na pustyni i już. Owszem, moje umiejętności mogły być cenne, ale nie na ty, żeby ich wszystkich narażać. Co mam zrobić? Zaprzyjaźnić się i przekonać o swojej wartości? Wciągnąć któregoś do łóżka? Zaufać im? Nie byłam tak ważna. Nie będą ryzykować. Da się to w ogóle ze mnie wyciągnąć? A jak nie da? A jak tam nic nie ma? I mam urojenia? Pogrążę się.

Samochód stanął. Dojechaliśmy do jakiś ruin. Morgan przedstawił plan. Pokiwałam głową. Co mam robić? Dalej nie wiedziałam. Może po prostu nie posłuchać go, i jak dojdzie do zadymy, to nie chować się? Pozwolić, żeby.. To było kuszące rozwiązanie. Proste i skuteczne. Rozwiązało ten problem i… wiele innych. Uspokoiłam się i odetchnęłam głęboko, rozluźniając się. Miałam plan awaryjny. Dobry plan. Odetchnęłam głęboko.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 12-12-2012, 22:52   #119
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
"Mam tu pistolet, który chroni mnie
Po której stronie walki dobra ze złem
I nie wiem kiedy, i nie wiem gdzie
Cała przygoda może zakończyć się? "

Każdy mężczyzna lubi samochody, władzę i broń. Nie pamiętam od kogo to usłyszałem ale było w tym dużo prawdy. Jasne niektórzy chcieli rządzić inni jarali się tradycyjnymi lub sportowymi furami a jeszcze inni spuszczali się na widok jakiejś ekskluzywnej klamki. U mnie było to w miarę wypośrodkowane. Lubiłem dowodzić ale małymi grupkami, nie nadawałem się na oficera chciałem znać dobrze swoich podwładnych, widzieć w nich ludzi a nie cyferki. Potrafiłem też docenić dobre auto. Co do broni... Przekładałem nad ogólne osiągi własną wygodę i nigdy nie czułem tego tak jak trzymając w ręku ten rewolwer. Mimo, że przy swojej koordynacji oko-ręka potrafiłem nieźle strzelać z praktycznie każdej spluwy preferowałem określoną markę. Ba! Określoną serię. W wypadku pistoletów była to Beretta 92SB-F znana też jako M9. Ufałem tej broni będącą dla mnie kwintesencją klamkowości. Jako Amerykanin zamiast "cudownych dziewiątek" powinienem preferować czterdziestkę piątkę ale tak nie było. Piętnaście naboi w magazynku w broni bocznej to aż nadto, praktycznie nigdy nie wywaliłem całego magazynka na raz. Kilogramowa waga sprawiała że czułem broń gdy miałem ją przy sobie a dzięki starej, metalowej konstrukcji ufałem jej. Co prawda była dość wybredna co do samoróbek ale też została zaprojektowana dla wojska które kiedyś nie miało z tym problemów. Kochałem tę broń miłością bezwarunkową, przyjmowałem ją z wszystkimi wadami i zaletami. Wiele osób preferowało glocki z racji na pojemniejszy magazynek ale jak wspominałem to nie był dla mnie priorytet a lekka konstrukcja z tworzyw sztucznych nie wzbudzała mojego zaufania. Nie wiem czemu, tak po prostu było. Inni preferowali hecklery szczególnie M23 ale dla mnie był on za ciężki a bezpiecznik w niemieckich spluwach wkurwiał niemiłosiernie. Co do sigów nie zachwycał mnie ich wygląd, nie widziałem różnicy w celności. Nie potrafiłem w pełni zaufać, powierzyć życia i tym pistoletom. Podobnie sprawa wyglądała z FiveseveN, ideałem pistoletu dla wielu, który przewyższał wszystkie inne praktycznie w każdym względzie. Ze względu na ojca strzelałem z klamek większości firm a i po wojnie byłem zmuszony używać różnorakiego sprzętu. Tak czy siak przy pierwszej okazji wracałem to M9.
Nade wszystko nie trawiłem snajperek (czy też będąc wiernym terminologii karabinkom wyborowym) i spluw kompaktowych. To była broń zabójców a ja mimo, że nie raz odbierałem życia nie byłem zimnokrwistym Hitmanem. W tych pierwszych praktycznie zawsze widziało się dokładnie twarz drugiego człowieka przed i po zabójstwie a te drugie z racji na swoje wymiary były idealne do skrytego przenoszenia. Nie lubiłem tego, mimo, że często ich używałem. Czułem się wtedy jak oszust. Tak, ja osoba która żyła dzięki kłamstwom, nie lubiłem tego kantu. Trzydziestki ósemki mimo, że powstały jako broń do samoobronny dla mnie były prekursorem właśnie tej broni dla szpiegów i zabójców. Dlatego niechętnie przyjąłem tę broń.
Kiedyś też usłyszałem, że facet nie może dać drugiemu facetowi większego daru niż broń. Było to kłamstwo, widziałem to w oczach Fry Face gdy oddawała mi swój ulubiony karabin, nie tylko dla mężczyzny był to największy dar. Nie wypada za niego dziękować, przynajmniej słowami dlatego i teraz tego nie zrobiłem. No właśnie... Jak by tu określić osobę która dawała mi tę broń. Przyjaciel? Zbyt zażyle. Kumpel? Nie oddawało to głębi naszej znajomości. Mam! Brat. Nie taki prawdziwy bo takiego nigdy nie miałem. Brat krwi chociaż z Winnetou nie mieliśmy obaj nic wspólnego nie mieliśmy jednak na wojnie przelewaliśmy za siebie krew. Spojrzałem mu w oczy i skinąłem głową. Mały rewolwer załadowany sześcioma, kiedyś zakazanymi konwencją, kulami dum dum wylądował w kieszeni. Wiedziałem, że może będę musiał go użyć. By zamordować. Nie czułem się przez to dobrze.



***

Wbrew swoim słowom zarządziłem jednak postój. Kto w końcu ma łamać zasady jak nie ich twórca? Znaczy ja w skromnej osobie, oficer, zabójca, spec od public relations, medyk, saper, kierowca, komandos, strateg, naczelny dupiarz i alkoholik w jednej osobie. Chociaż o te dwa ostatnie tytuły dzielnie ze mną walczył Szybki i Luneta. Byli bez szans. Tak czy siak mając tyle ról można się zmęczyć. No dobra, chciało mi się lać. Wpuściłem za kółko Adama a sam wyciągnąłem swoją torbę. Szybko przebrałem się w "cywilne" ciuchy i polazłem ulżyć pęcherzowi. Na szczęście nigdzie nie było starych min, to byłaby strata bo nie byłem gejem i urwanie jaj by mi przeszkadzało. Tak czy siak wróciłem w moim wcieleniu. Już nie jako Michael Morgan, bohater z Frontu a Conorem O'Harą. Nigdy nie korzystałem z tej legendy i wymyśliłem ją podczas niedawnego zwiedzania ruin więc była dziurawa jak ser szwajcarski. Tak czy siak Irlandczyk w niczym nie przypominał ani rozrywkowego Mike'a ani poważnego i cynicznego Dustina. Lubił dobrą rozwałkę, alkohol i łatwe kobiety. No dobra, przypominał wszystkie moje osobowości. Chociaż zmieniłem wygląda, do krótkiej pompki, klamki przy pasie, skóry, arafatki i granatowych bojówek brakowało tylko lustrzanek żebym wyglądał jak Twardziel. Tak taki przez duże "T". Musiałem poszukać okularów. Wtarabaniłem się na swoje nowe miejsce, zebrałem ferajnę i oznajmiłem nasz nowy plan. Bo miałem go, jak zawsze. Byłem mistrzem w planach. Zawsze jakiś wiarygodny potrafiłem wymyślić. I zwykle łączył się z wypiciem piwa.
- Dobra ferajna. AJ i Szakal tu wysiadacie. Według przechwyconej przez Alex transmisji obstawa medyka będzie w okolicy. Dorwijcie ich. Jak da radę jednego żywcem. My jedziemy do Maurycego, trzeba tam zostawić broń i nie chce przypału bo ktoś spróbuje przemycić wielką klamkę pod kurtką. Jak ktoś się uprze chce o tym wcześniej wiedzieć. Dzielimy się tam na dwie grupy. Pierwsza ja z Szybkim i Wolfem spróbujemy przechwycić medyka. Może spłoszy się na mój widok, może nawet go znam. Drugą która wejdzie kwadrans po nas dowodzi Bob. Trzymajcie się go, żeby nie zdradzić się z swoją niewiedzą. Nie macie przydzielonego zadania po za tym, że Luneta robi za dodatkowego obserwatora i nasze wsparcie. Gdy zacznie się burda reszta niech szuka kryjówki. Jules zostajesz z Bryanem w aucie, zapewniasz łączność miedzy naszymi łowcami a nami. Niech nikt mi się tam nie urżnie bo może dojść do strzelaniny z obsługą i medykiem. Pytania?
Nikt nie odpowiedział. Ktoś pokiwał głową, ktoś pokręcił... Grunt że nikt nie oponował. Widziałem lekko zdezorientowane mrożonki, szczególnie Alex była jeszcze bardziej nie swoja niż zwykle. Jakbym wiedział jak się zachowuje gdy jest "swoja". Nic dziwnego, nie dawno mieliśmy niezłą jatkę. Weterani zaś byli poważni, profesjonalni. Jasne jedni zachowywali kamienną twarz, inni kopcili cygara a jeszcze inni dziwnie się uśmiechali ale wiedziałem że Ci ludzie są zawsze gotowi na wszystko, w sekundę mogą sięgnąć do broni. Po krótkiej przerwie mówiłem dalej.
- Następna sprawa, nie jestem ATekiem ani szpionem - odruchowo użyłem rosyjskiej terminologi - ale po wojnie trochę się nauczyłem. Znajdźcie drogę ucieczki, Alex i Adam... Żadnej walki i brawury w razie starcia albo kryjecie się albo zwiewacie do auta. Unikajcie po zadymie okien. Legenda jest prosta, jedziemy spotkać się z kontaktem z Posterunku, mieliśmy dla nich skasować nową maszynkę Molocha Stalkera ale nie pykło więc chcemy sprzedać chociaż informacje o tym gdzie jest. Nazywam się Conor O’Hara z pochodzenia Irlandczyk urodzony w NY. Byłem saperem na Froncie i u Posterunkowców spotkałem Wolfa oraz Freda. Zaczęliśmy sami polować na maszynki reszta dokaptowała się potem - akcent Michaela zmienił się na coś imitującego irlandzki, mówił jeszcze szybciej niż zwykle, słowa zlewały sie w jedno - Alex znam z NY, jesteś specjalistką od przeprogramowania maszyn, Adam Ciebie spotkaliśmy w Detroit robisz za kierowcę. Bob, Vegas pasujesz do tych lalusi. Stalkera spotkaliśmy w ruinach Morristown, zabił naszego skopera Billa, małomównego dupka który załapał jakiegoś syfa wcześniej więc tylko skrócił jego męki, nie?
Historia miała w cholerę słabych punktów. Konkretnie pięć ale przynajmniej jakaś była. Tak czy siak usłyszałem krótkie potwierdzenie Polaka po którym sprawdził swój sprzęt utwierdzając mnie w pierwotnej ocenie. Był dobry, może nawet lepszy ode mnie. Szakal wyszykował się jeszcze szybciej machając nam tylko ręką na pożegnanie. Gdy obaj zniknęli usłyszeliśmy w radio głos AJ.
- Dobra. Postaramy się sprawdzić okolicę baru w promieniu 600 metrów. Wydaje mi się, że sam chcąc oddać pewny strzał dalej bym nie legnął. Bez odbioru.
Nim skończył nadawać usłyszeliśmy jeszcze dzikusa.
- Dobra. Skończ pierdolić. Ruszamy.
Sięgnąłem do naszego radia i nadałem jeszcze do nich.
- Uważajcie. To może być pułapka. Mogli się skapnąć że przejęliśmy radiostację lub wręcz mieć to wliczone w zadanie. Tamci nie byli zbyt wymagającym przeciwnikiem szczególnie że mieli trefny sprzęt.
Nie usłyszałem odpowiedzi, zresztą nie spodziewałem się jej. Odwróciłem się jeszcze do reszty ferajny.
- Koleś w środku albo mnie zna, wtedy i ja powinienem go poznać lub mieć moje zdjęcie, wątpliwe. Tak czy siak jak zorientuje się, że radośnie sobie hasam na swobodzie będzie chciał poinformować swoich albo w lokalu albo na zewnątrz. Jules miej broń pod ręką.
I ruszyliśmy pokonując ostatnie metry do knajpy.

***

Wejście na parking nie było strzeżone, nic dziwnego, czasy emerytowanych strażników minęły już dawno. Ogólnie emerytura odeszła wraz z wieloma innymi rzeczami takimi jak facebook, bary szybkiej obsługi czy nie zabijanie o jakąś błahostkę. Oprócz nas były tu dwa samochody a przed barem przechadzał się uzbrojony kolo
- Ruger Mini i Obrzyn u pasa... -
Spojrzałem na Grega. Bomba, ta niezbędna informacja zmieniła nasze życie. Szczególnie że sam często używałem czternastek a i z obrzynami się spotykałem. No dobra, obrzyny obecnie były popularniejsze... Niż coś bardzo popularnego. Wysiadłem wraz z moimi kumplami których poznałem na Froncie i podszedłem do drzwi z płyt stalowych. Całkiem solidnych, z szturmówki mógłbym mieć problem z ich przestrzeleniem. Gdy podeszliśmy wizjer na którego nie zwróciłem uwagi się odsunął, Wolf wysformował się na prowadzenie co chyba zdało się na coś bo po krótkiej chwili usłyszeliśmy jak ktoś otwiera zamek. Potem drugi i zdejmuje łańcuch. Gdy drzwi się otworzyły zobaczyliśmy niskiego, barczystego ochroniarza.
- Zapraszam.
Cóż... Weszliśmy do niewielkiego przedsionka. Tak z dwa metry na pięć. Z prawej strony zobaczyliśmy wizjer, coś jak ten w wozach bojowych. Obok było kilka dziur po kulach, karabinowych. Była tu kiedyś ładna sieczka. Na przeciwko zaś zobaczyliśmy bramę do raju. Znaczy drewniane drzwi prowadzące pewnie do właściwej części baru. I piwa. Za lewej ściany, a raczej metalowej moskitiery która za nią robiła wyszedł drugi kolo. Wyższy, cos mego wzrostu i podobnej postury. Za moskitiery zobaczyłem półki a na nich rewolwer i dwa magi do klamki.
- Niestety musicie tutaj zostawić waszą broń.
Bez przeszkód oddałem klamkę i dwa magi do nich następnie stanąłem przed ochroniarzem unosząc ręce nad głowę. Obszukanie było bardzo niedbałe a gdy wafel obmacywał Wolfa jako ostatniego nie umknął mi dziwny uśmiech Szybkiego. Aż mnie ciekawiło co przemycił.
- Dobra. Możecie wejść.
Skinąłem cerberowi głową i ruszyłem na poszukiwanie piwa.
Wewnątrz lokalu o dziwo było dość jasno. Pod sufitem wisiało parę lamp i cała spora sala była oświetlona. Ludzie siedzieli na ławkach, przy długich stołach. Po lewej od wejścia widniała długa lada, a za nią stał sam barman. Nie wysoki, nie szeroki, łysy i z blizną w poprzek jednego z policzków. Oczy miał ciemne i zbyt mocno rozbiegane co szybko rzuciło mi się w oczy. Za ladą znajdowały się kolejne drzwi. Bywalców było dość wielu. Z dycha. Na wprost znajdowały się drzwi z znaczkami przedstawiającymi kobietę i mężczyznę, normalnie pełna kultura. Na prawo kolejne drzwi (normalnie była chyba na nie jakaś promocja) zza których dwie laski wyniosły akurat metalowe tace z jakimiś zupami. Pachniało dobrym, wysokokalorycznym żarciem i piwem. Lubiłem takie miejsca. Tak czy siak bardziej niż miejsca interesowali mnie bywalcy. Nikogo nie poznałem, przynajmniej na pierwszy rzut oka a na kolejny nie miałem ochoty. Było na to za wcześnie.
Podeszliśmy do lady a barman od razu się odezwał, głośno, nieco sykliwie. Skojarzył mi się z starym wężem.
- Witajcie podróżni. W czymś mogę pomóc? Mamy dobre żarcie, piwo, a nawet można się u nas wyspać. Zostało jeszcze parę miejsc na tę noc. To jak?
Chłopaki milczeli więc przejąłem pałeczkę. Znaczy zacząłem mówić, nie chciałem się zapoznawać z ich pałeczkami.
- Żarcie i piwo... Biorę - starałem się jak najlepiej symulować irlandzki akcent - I whiskey. Macie whiskey? Albo whisky? Ale prawdziwe. Dobre wyspiarskie a nie kukurydzianą wódkę. Pokoje też są niezłym pomysłem. Ile macie wolnych?
- Whisky nie mamy. - powiedział barman drapiąc się po głowie. - Ale mamy za to dobry bimber. I piwko też niczego sobie. Do jedzenia co chcecie? Może szczur w serze, burger jakiś czy zupa z suszonych warzyw? Pokoi zostało 5 sztuk. W każdy łóżko na 2 osoby, ale ilu wlezie do środka to już wasza sprawa. Czym płacicie? - koleś pokazał na drzwi. - Amunicję, rzecz jasna, można wnosić, ale bez broni. Nie lubimy tu awantur.
- My nie z tych od awantur. Nabojami, głównie 5,56. Po piwie i dwa szczury w serze, chyba, że chłopaki chca coś innego. Dużo macie tu gości?
- Ostatnio sporo się przewija. Większość podróżni strudzeni wszędobylską ruiną, ale bywają i awanturnicy. Ostatnio paru nawet nie wpuściłem, bo broni oddać nie chcieli. Ale to w sumie u nas norma... Zaraz szczury będą. 9 naboi za waszą trójkę.

Wyciągnąłem z kieszeni wcześniej podebrane z skrzynki na amunicję naboje.
- Pokoje też weźmiemy. Ile za jeden?
- Za noc 9 naboi za pokój. Dodatkowo 3 naboje jak chcecie aby moi ludzie pilnowali wam auta czy innego wehikułu. Mamy też miejsce dla zwierząt. W razie co pytajcie. - powiedział szef przybytku ukazując niepełne uzębienie przy wymienianiu sum. - Mam też nieco informacji z okolicy. Jak byście chcieli załapać robotę albo wynająć jakąś bandę mogę pośredniczyć.

Ta... Wchodzisz do baru a tu od razu robota. Jakoś nie miałem na nią ochoty, wolałem piwo i jakąś chętną panienkę. Usiedliśmy przy stoliku i zaczęliśmy rozmawiać. Nieco hałaśliwie w końcu byłem irolem. Dyskretnie lustrowaliśmy też okolice. Nic podejrzanego, żadnych znajomków. Żarcie okazało się dobre, pieczywo nawet było świeże a piwo chłodne. I siekało jak piwo a nie szczyny. Dobrze, że miałem za sobą szkołę Fry Face ale i tak pod koniec lekko szumiało mi w głowie. W między czasie przyszła reszta i zajęła stolik obok. Czas upływał, Szakal z AJ nie dawali znaku życia a nikt nowy nie przyszedł. Odciągnąłem na bok Lunetę i Szybkiego na krótką naradę. Chciałem zostać ale jako, że byłem zaangażowany prywatnie w akcje z frajerami od zasadzki (a nie miałem pewności, że to Lusterka) to nie chciałem sam podejmować decyzji i opóźniać decyzji. Fred stwierdził, ze mu to zwisa a Luneta chciał poczekać na medyka, Jeff ciągle był w jego pamięci. Podszedłem z Lunetą do baru i zamówiliśmy cztery pokoje oraz ochronę dla auta. I po piwie. Z godzinkę później przedstawiliśmy plan na noc. Miałem małą zagwozdkę jak wszystkich rozlokować, każda mrożonka powinna mieć pokój z weteranem ale gdy na mnie polowano chciałem mieć Freda przy sobie. Dlatego przydzieliłem nam jeden z skrajnych pokoi, ten przy ścianie od nas dla Alex i Bryana, drugi Adamowi i Wolfowi a ostatni dla Lunety, Jules i Grega. Poinformowałem również o wartach. Przez pół nocy w samochodzie mieli stróżować Bob z naszym drużynowym czarnym charakterem (dosłownie czarnym) a potem ja z Szybkim. Gdy rozeszliśmy się do pokoi z ulgą rzuciłem się na łóżko. Kufel piwa miał mi osłodzić tę samotną noc... Oby przez te parę godzin alkohol ze mnie wyparował. A jak nie... Czego miałem nie robić po pijaku? Chyba nie chodziło o strzelanie. Zaśmiałem się i zacząłem z Fredem wspominać stare czasy.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 13-01-2013 o 02:08.
Szarlej jest offline  
Stary 16-12-2012, 21:04   #120
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Siedział tak od wielu godzin. Był niczym martwy. Większość ludzi przeszłoby obok niego nie zwracając nawet uwagi. Nie widząc go. Ich mózgi reagujące na wszelki ruch, kształt ludzkiego ciała, barwę skóry zostałyby oszukane. AJ znał się na swojej robocie jak mało kto. Wiedział dokładnie jak wykonać profesjonalny strój maskujący. Wiedział jak przystosować go do danego terytorium. Wiedział, że nie mając nikogo na zmianę musi ogólnie lustrować otoczenie jedynie chwilami przykładając oko do okularu śmiertelnie precyzyjnej lunety. Wystarczyło drgnięcie dłoni, a cel przesuwał się o całe dziesiątki centymetrów. Do miejsca, w którym siedział snajper wiodły jedynie dwie drogi. Jedna to wspinaczka po ścianie, którą obstawiał ukryty równie precyzyjnie Indianin, a druga... była obstawiona przez minę M18A1 Claymore, której zasięg śmiertelnego rażenia wynosił 50 metrów.

Andrzej musiał zwracać uwagę nie tylko na okolicę baru, ale ich auto, w którym już nikogo nie było. Lustrowanie otoczenia było o tyle utrudnione, że w okolicy chodził jeden z ochroniarzy Maurycego pilnujący trzech samochodów. Ciężko było utrzymać czujność. On jednak należał do starej szkoły. Bardzo starej. Przedwojennej.

Gdy wszystko się zaczęło nie usłyszał wystrzału, nie zobaczył płomienia wylotowego z lufy przeciwnika, nie dostrzegł nawet sylwetki czy jakiejkolwiek innej wskazówki. Wiedział, że się zaczęło, gdy ochroniarz padł na ziemię. Leżał i leżał, a wokół niego zaczynała powiększać się plama krwi. Na radiu panowała nieprzenikniona cisza. I wtedy zobaczył kogoś... Co do jego pochodzenia nie miał wątpliwości.


Jakieś dwa metry wzrostu, wielka muskulatura widoczna przez czarny, matowy strój. Karabin zapewne dużego kalibru z profesjonalnym tłumieniem. Jego okular nie pozostawiał złudzeń - był przyczepiony do głowy na stałe. Jego czerwony, bystry wzrok w pewnym momencie przeniósł się na namierzającego go snajpera. Czerwony wizjer cyberwszczepu błysnął. Przeciwnik uniósł karabin...

"Czas zaalarmować naszych" pomyślał snajper pociągając za spust precyzyjnej machiny śmierci. Barrett M82A1 zaryczał, a czaszka wroga eksplodowała posyłając odłamki kości, mózg, posokę i wszelkie inne elementy naokoło niego. AJ wstał słysząc krótki sygnał na radiu od swojego partnera. Czas zmienić pozycję. Dobrze, że mieli ich kilka w zanadrzu...


Michael Morgan

Zerwałeś się na równe nogi w chwili, gdy usłyszałeś przytłumiony wybuch. Rozejrzałeś się po pomieszczeniu szybko zbierając swój sprzęt. Wtedy go zobaczyłeś. Fred w masce przeciwgazowej, z noktowizorem, z poręczną klamką. Takiego wsparcia potrzebowałeś. Szybki pracując na swoją ksywkę nie raz udowodnił jak skutecznie, przemyślanie i szybko potrafi działać. Nim zdążyłeś pomyśleć zawołał ku Tobie:

- Ten wybuch to pewnie Claymore. AJ i Szakal zaczęli działać. Coś się dzieje.

Dwie sekundy po tym padły pierwsze strzały. Myślisz, że z głównej sali przybytku. Zastanawiasz się czy pomóc ochronie Maurycego czy też poczekać i liczyć na osłabienia po stronie lusterek. Trzeba było działać. Fred chwycił radio...


Alexandra Cobin

Pokój miałaś wspólnie z rannym Indianinem. Na szczęście było z nim już dużo lepiej. Mówił, łaził, denerwował się jakby swoimi wytrenowanymi do granic możliwości zmysłami słyszał więcej niż ty. W końcu - po krótkiej rozmowie z Bryan'em - poszłaś spać. Śniły Ci się czasy sprzed wojny. Ciepły, wiosenny deszcz pieścił twoją skórę, a widok jaki miałaś - wielkie, monstrualne góry - zapierał dech. Znajdowałaś się na polanie u podnóża tych gór. Siedziałaś przeczesując wesoło dłońmi bogatą roślinność. Normalnie poszłabyś się schronić, aby nie zmoknąć, ale deszcz był tak ciepły, tak przyjemny, że postanowiłaś zostać. Wtem zobaczyłaś oślepiającą aurę pochłaniającą szczyty gór, zbliżającą się. Była szybka. Zanim do Ciebie dotarła poczułaś okropny ból brzucha. Już nie było przyjemnie. Obróciłaś się aby uciec przed falą światła i wtedy zobaczyłaś go. Stał nieopodal, a gdy Cię dostrzegł zaczął ku Tobie biec. Wysoki, szczupły, w mundurze i z karabinem przy ramieniu. Nie. To nie mógł być on. Michael Morgan...

Obudził Cię przytłumiony wybuch. Wiesz, że dochodził pewnie gdzieś z ruin, ale wątpisz aby to nie miało związku z wami i waszą misją. Bryan zerwał się na nogi chwilę po Tobie. Pewnie założył noktowizor, a w jego ręku pojawił się nóż.

- Ubierać nokto i maski. - usłyszałaś w radiu głos Szybkiego.

- Nie wychodź poza... - ból brzucha nadszedł nagle.

Był tak mocny, że nie mogłaś się ruszyć. Po chwili ustał. Znowu nabrał na sile. Pulsował raz się pojawiając, a raz znikając. Indianin doskoczył do Ciebie z maską i noktowizorem.


Reggie Thomson, Adam Kowalski

Adam wstał dopiero w chwili, gdy Wolf był już gotowy. Z resztą nie było tego wiele. KMista założył maskę, noktowizor. Kowalski rozszerzył oczy słysząc serie karabinowe z głównej sali przybytku. Przypomniał sobie, że nie wziął maski, a tym bardziej noktowizora... Uśmiech Reggiego był bezcenny, gdy wyciągał parę zabraną dla kierowcy. Mieli się już zbierać, gdy usłyszeli przerażający krzyk bólu.


Julianne Pullman, Gregory Martin

Jules wstała zaraz po odległym wybuchu. Jako doświadczony ochroniarz była przygotowana na takie sytuacje. Nie miała jednak przy sobie broni więc jedynie co mogła zrobić to założyć noktowizor i maskę - zgodnie z zaleceniami Szybkiego. Gregory został obudzony przez Lunete. Spał tak mocno, że rozbudziły go dopiero nieodległe serie karabinowe. Bob wsadził mu w rękę maskę i noktowizor.

- Kurwa. Czemu podejrzewałem, że tak będzie... - powiedział snajper wyciągając i przeładowując klamkę.
 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172