Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-04-2020, 00:29   #151
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 34 - Harmodon Park Barracks

Czas: 2054.09.22; przedpołudnie, wt;
Miejsce: Sioux Falls; brama główna do Harmodon Park Barracks
Warunki: umiarkowanie, jasno, ponuro na zewnątrz umiarkowanie, umiarkowany wiatr, deszcz


Gdy Lamia nie była pewna czy to obudził ją ruch czy dźwięk w bezpośrednim sąsiedztwie czy może po prostu się obudziła bo taka przyszła na to pora. W każdym razie jak Eve zorientowała się, że jej partnerka otworzyła oczy to pochyliła się nad nią by sprzedać jej całusa na pożegnanie. Przy okazji leżąca jeszcze w łóżku kobieta mogła poczuć delikatny zapach wyczuwalny razem z żywym ciepłem uśmiechniętej blondynki.

- Jak jesteś głodna to w kuchni i lodówce powinnaś coś znaleźć. Kuchenka jest podłączona a mikrofala też chyba powinna działać. - gospodyni machnęła dłonią w stronę drzwi jakie oddzielały sypialnię od reszty pomieszczeń użytkowych.

- Zostawiam ci tu klucze. Ten jest od domofonu a te od tych drzwi wewnętrznych. Reszta od czego innego. Ja mam swoje no ale nie wiem która z nas wróci prędzej do domu. - gospodyni tłumaczyła na pęczku kilku spiętych kluczy który jest od czego. Widocznie trzy z nich były minimum by dostać lub wydostać się z jej kryjówki w starych magazynach. Tym razem wcale nie przypominała wczorajszej Eve obok jakiej obudziła się Lamia. Tamta była ubrana jedynie w smycz i obrożę a ta co siedziała teraz obok niej wyglądała jakby zaraz miała spotkanie wysokiego szczebla. Zgrabna spódnica trochę przed kolana, czysta koszula, garsonka na niej i apaszka pod szyją bez wątpienia byłyby niezłym strojem wyjściowym na jakieś oficjalne spotkanie. W takim stroju można było uwierzyć, że Eve ma jakąś stałą fuchę w ratuszu lub innej podobnej firmie.


---



Po wyjściu Eve Lamia została sama w tym cichym i przestronnym królestwie fotograf o blond czuprynie. Rzeczywiście o swój żołądek nie musiała się martwić. Eve musiała skitrać część wczorajszych wypieków Mario. Dzisiaj co prawda już nie były takie świeże ale nadal dały się zjeść i niewiele traciły ze swoich walorów smakowych. Obsługa łazienki też działała na podobnych zasadach jak u Betty czy szpitalu. Miała więc aż nadto czasu i oazji aby przygotować się do nowego dnia. Nowy dzień za oknami wyglądał na pogodny a Słońce ładnie, wręcz pocztówkowo, świeciło zza chmur. No nic tylko z werwą zacząć kolejny dzień. Zwłaszcza, że ta grzecznie przespane wczoraj przedpołudnie a teraz cała noc pozwoliła zregenerować siły.

Chociaż zakwasy z niedzielnej nocy właśnie chyba wchodziły w apogeum swoich możliwości. Wczoraj jeszcze względnie na świeżo, jutro już zaczną “schodzić” no ale dzisiaj to gdyby miała mięśnie z drewna to pewnie słyszałaby jak trzeszczą. No ale to nie były boleści jakie mogłyby ją powalić z powrotem do łóżka. Pewnym pocieszeniem mogło być to, że pewnie reszta uczestników tych weekendowych imprez czuje się pewnie podobnie. No i miała przecież swoje sprawy do załatwienia zanim dojdzie do tej 15-ej gdy były umówione u Olgi.


---



Szykując się do wyjścia mogła odkryć, że jednym z atrybutów życia w cywilu jest mienie ubrań. Bo jej dobytek w tej materii był mocno skromny. No ale jeśli nie miała ochoty chodzić non stop w trzech koszulkach na krzyż to chyba będzie musiała pomyśleć o rozbudowie swojej garderoby. Na razie jednak mogła się wspomóc tym co Betty albo jak tutaj, Eve miały w swoich szafach. A miały tego całkiem sporo. Eve też miała niezłą kolekcję chociaż nie panował tu taki porządek jak u zorganizowanej pielęgniarki.

Zanim się przygotowała do wyjścia przyszła zmiana pogody. Pogodny, słoneczny poranek został zasnuty deszczowymi chmurami. Jakby pogoda przypomniała sobie, że już druga połowa września i tą jesień wypada zacząć szykować. Musiała więc jeszcze wziąć coś na ochronę przed tym deszczem. A potem pozamykać te wszystkie drzwi i zamki tak jak prosiła jej blondynka przed odejściem. I jakoś tak odruchowo zdała sobie sprawę, że pod względem obronnym to Eve zorganizowała się całkiem nieźle z tym gniazdkiem. Wewnętrzne drzwi były ciężkie i mocne, obite blachą, z mocnymi zamkami i zawiasami. Trzeba by się nieźle napocić by je zdobyć szturmem. Do tego ta wąska przestrzeń kratownicy jaka robiła za podłogę i schody. Goła stal i beton bez żadnych kryjówek. Jedynie wejście na górę po prawej, do mieszkania i studia no i na parterze po lewej do garażu gdzie ostatnio Steve zostawiał swoją maszynę. Drzwi do domofonu też były niczego sobie. O ile te wszystkie drzwi pozostawały zamknięte oczywiście.

Potem musiała przejść kawałek w tym deszczu do starego kina. Bo jak jej wczoraj tłumaczyła fotograf tutaj był przystanek. No i rzeczywiście był. Pod niezbyt szczelną wiatą spotkała tylko kilka zakutych w płaczcze, kurtki i kaptury osób. Nie miała zegarka to nie wiedziała która jest dokładnie ani ile trzeba czekać na ten 57 co to miał jeździć po wschodnich peryferiach miasta. No i właśnie zatrzymywał się też przy koszarach w Harmodon Park. Potem mogła się zabrać nim z powrotem. Tylko ten 57 jeździł tylko w jedną stronę więc trzeba było zrobić całe koło przez te peryferia i centrum miasta by w końcu wrócić na ten startowy przystanek.

Przy okazji miała okazję jak to jest siedzieć, stać i czekać pod wiatą o jaką rozbijały się krople deszczu zawiewanego nieco wiatrem pod wiatę. I gdy się nie wie czy transport właśnie pojechał, dopiero co przyjedzie i jak nie wiadomo kiedy przyjedzie. Za towarzysza miała jakiegoś starca który oparł się o ściankę wiaty i chyba drzemał. Zawiewało od niego alkoholem i niezbyt przyjemnymi woniami. Dla równowagi z drugiej strony siedziała jakaś kobieta. Sciągnęła kaptur siedząc pod wiatą więc dało się dojrzeć jej twarz. Musiała być w wieku bardziej zbliżonym do Betty niż do Lamii. Sądząc po kurtce w panterkę jaką miała pod płaszczem i szturmowych spodniach mogła być jakimś szwendaczem. Na jakąś wojskową raczej nie wyglądała. Miała kosz dorodnych ryb i wydawała się całkiem z siebie, z kogoś czy czegoś zadowolona.


---



W końcu przez deszczową kurtynę przebił się odgłos kopyt. I zamajaczyła furgonetka zaprzęgnięta w dwa konie. Zbliżyła się do przystanku i ktoś wsiadł, ktoś wysiadł. Starsza sierżant była akurat z tych wsiadających. Wewnątrz nie było tłoku więc mogła spocząć gdzie miała ochotę. I teraz ten wiatr i deszcz już nie były takie nieprzyjemne jak się obserwowało z suchego wewnątrz. Konna furgonetka w tempie niewiele szybszym od pieszego marszu mijała kolejne kwartały mniej lub bardziej zrujnowanym i zagospodarowanych ulic. W mieście panował miszmasz. Im bliżej peryferii tym więcej dało się dostrzec ponurych i niemych pustostanów. Ale miasto jako całość chyba prosperowało całkiem nieźle. Musiało być względnie bezpiecznie bo chociaż mijały ich czasem jakieś wojskowe pojazdy czy sylwetki w mundurach to jednak nie było wojskowych checkpointów, barykad, patroli ani czegoś podobnego. Za to niespodziewanie prawie minęli patrol dwóch kawalerzystów. Niewiele było widać przez te poncza jakie mieli na sobie co chroniły ich od tego deszczu to nawet nie była pewna czy to jacyś żołnierze, policjanci czy jeszcze ktoś inny. Furgonetka jechała praktycznie cały czas prosto trzymając się głównej drogi. A gdy wydawało się, że ta już wyjechała za miasto skręcił na krzyżówkach w lewo. I po chwili już w tym deszczu zaczęło majaczyć jakieś ogrodzenie zalatujące wojskową bazą.

- Harmodon Park! - obwieścił woźnica gdy zatrzymał się przy kolejnym przystanku. Lamia nie była pewna ile dokładnie ta furgonetka człapałą się w ten deszcz ale na czuja to mogło być i z godzinę. Samochodem na pewno byłoby o wiele szybciej no ale nie miała do dyspozycji samochodu.

Gdy wyszła na zewnątrz nadal trochę wiało i padało. Ale dało się poznać, że jest we właściwym miejscu. Furgonetka zajechała na parking jaki był przed główną bramą. A potem poczłapała się dalej. Na parkingu zaś było całkiem sporo samochodów i chyba żadnego wojskowego. Było tak jak tłumaczyła Eve. Po lewej stronie drogi była ogrodzona jednostka a po drugiej widać było osiedle pewnie jeszcze przedwojennych domów. Na wypadek gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości nad główną bramą wznosił się napis “Harmodon Park Barracks”.

Lamia nie widziała dokładnie co jest za ogrodzeniem ale poznała od razu, że samo ogrodzenie to już na pewno powojenny wytwór wojskowej myśli inżynieryjnej. Za bazę stanowiły heksy z siatki wypełnione ziemią co dawało solidna osłonę przed odłamkami, pociskami broni ręcznej i sporą ilością drobniejszych eksplozji. A te siatkowe klocki można było ustawiać w dowolnej odległości wzdłuż, wzwyż czy na szerokość. Pozwalały więc szybko wznieść ziemną ścianę dzielącą teren wnętrza od tego co na zewnątrz. Zwłaszcza jak się miało chociaż jedną nawet niezbyt dużą ładowarkę czy koparkę do ładowania ziemi do tych heksów. No albo kompanię poborowych…

Ale tych siatek chyba im w końcu zabrakło. Bo konstrukcję wzmacniały bale drewna, głazy, wbite sztaby, kolce, nieśmiertelne zasieki no i fosa. Chociaż gdy w ten deszcz przechodziła obok niej nie do końca była pewna czy to fosa sucha czy mokra. Błotnistej wody było tyle, że mogła być mokra ale przez te gorące lato poziom wody opadł, że prawie wyschła albo była sucha tyle, że przez ostatnie deszcze nalało się wody która nie zdążyła jeszcze odparować.

W każdym razie baza chociaż sztukowana jak chyba wszystko w tym świecie to jednak nie sprawiała wrażenia tymczasowej. Chociaż zależało do punktu widzenia. W końcu skoro ktoś ją zbudował to mógł ją i rozebrać. Na razie jednak stała i robiła całkiem solidne wrażenie nawet podczas tego deszczowego przedpołudnia. Przed samą bramą dostrzegła leżącą na asfalcie zaporę. Ale łańcuch jaki od niej biegł sugerował, że w razie kłopotów strażnicy mogli ją podnieść by zablokować pojazd napastników. Dawniej napęd byłby elektryczny czy hydrauliczny. No ale widocznie łańcuchem napędzanym ręcznie też dało się to zrobić. Ale na razie zapora leżała wprasowana w asfalt zalewana kroplami i kałużami deszczu.

No i przy samej bramie był posterunek strażniczy. Za szybami obitymi siatką i kratami Lamia dostrzegła dwóch żołnierzy. Z czego po belkach naszytych na rękawach poznała sierżanta i kaprala. Akurat w taką porę i pogodę tłoków przy bramie nie było. Właściwie to była sama. Więc obaj popatrzyli na nią z zaciekawieniem gdy podeszła do okienka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-04-2020, 00:17   #152
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V5BF1V1pbTs[/MEDIA]

Normalność była pociągająca do tego stopnia, że wystarczyła chwila wolności oddechu, aby utopić się w niej i upić aż do nieprzytomności. W cywilu, po całym wojennym syfie, życie wydawało się prawdziwym cudem. Już nie trzeba było wstawać przed świtem i skrupulatnie wypełniać plan dnia, wykreowany przez kogoś innego. Maleńki, nieistotny trybik wyskoczył z maszyny i toczył się przed siebie… wolny, nieskrępowany normami, regulaminami i zasadami. Rozbestwił się, z pewnością stał czymś, czym mogło się straszyć kadetów, pokazując przykład jako przestrogę przesiąkniętej hedonizmem do szpiku kości jednostki skazanej z góry na potępienie… choć lepiej byłoby o takim zapomnieć, wszak Armia składa się z niezbędnych, ale w pełni wymienialnych elementów.

Mazzi przestała być elementem ważnym, ba!, jakimkolwiek. Dzięki temu budziła się, kiedy otworzyła oczy. Za dnia wyczyniała na co miała ochotę i nikt, kurwa jego mać, nie stał jej nad karkiem, krzycząc rozkazy bez sensu. Chciała spać - spała, chciała pić - urzynała się w najlepsze… a teraz wystrojona w ciuchy Eve dreptała po pasie ziemi niczyjej, oddzielającą strefę wojskową od strefy reszty ludzi, tych bez całej masy pozwoleń, stopni, czy śmiesznych znaczków na pagonach.
Wiatr wiał jej w twarz, zmuszając aby odrobinę pochylić kark i zakryć się kapeluszem o szerokim rondzie, równie czarnych jak reszta mocno wyciętej i wydekoltowanej marynarki, ściśniętej w pasie skórzanym paskiem. W końcu było dość chłodno, okresowo padało, wypadało się jakoś przed słotą zabezpieczyć… ale na to aby pod marynarkę założyć coś więcej niż zdobiony biustonosz było jeszcze za ciepło.

Stukając obcasami przeszła ostatnie metry, unosząc wreszcie głowę aby móc spojrzeć prosto na parę żołnierzy i posłała im czarujący uśmiech, udając że jej życie to coś więcej, niż po prostu jakiś błąd statystyczny, pomyłka mamusi.

- Czołem chłopcy - odezwała się mruczącym głosem, nachylając do okienka, przez co dekolt marynarki stał się lepiej widoczny. Wodziła też wzrokiem od sierżanta do kaprala i z powrotem, przygryzając pomalowane na mocną czerwień usta - Mam okropny problem… sprawa życia i śmierci, nie żartuję niestety. Potrzebuję pomocy. Obawiam się, że bez wsparcia dwóch przystojnych mundurowych, los mnie czeka równie smętny i beznadziejny, co tragiczny - zrobiła smutną minę basseta na skraju śmierci z głodu i zimna - Szukam kogoś, kogo macie u siebie za płotem… tylko nie wiem czy siedzi w koszarach, czy puścili ją w trasę.

- Ją? Tak? W trasę? Znaczy to ktoś z jednostki? - sierżant który urzędował za biurkiem miał wyraźne trudności by utrzymać wzrok na twarzy rozmówczyni. Tylko ten miał jakąś dziwną tendencję do opadania w dół. Za to kapral który nie musiał prowadzić rozmowy bez żenady stał o krok dalej i obcinał widok widoczny w okienku.

Ciemnowłosa głowa kapeluszu pokiwała przytakująco, dziewczyna powachlowała tragicznie rzęsami na sierżanta, nachylając się jeszcze odrobinę, aby i kapral miał coś z życia, skoro ich już wygnali do cieciówki na wartę.
- 031 10 3716, Wilson Wilma. - saper dorzuciła potrzebne informacje - Kiedy ostatni raz ją widziałam, miała stopień kaprala. Możecie mi pomóc się z nią skontaktować? - mina basseta pogłębiła się - Bardzo was proszę.

- Tak, tak… Wilson tak? Znaczy Wilma? No to ten… potrzebne będą numery… znaczy tutaj weź i zapisz… - sierżant dzielnie próbował zachować wojskowy rygor. Chociaż efekt tych wysiłków był taki sobie. W końcu chyba położył przed kobietą w kapeluszu notes i ołówek aby zapisała te numery. Chyba po to by chociaż czymś zająć ich oboje.

- No to duża jednostka jest. Będzie dużo szukania. Trzeba będzie poczekać. - odezwał się kapral podchodząc do biurka a więc i bliżej frontalnego okna by sobie owego gościa o krwistoczerwonych ustach chociaż trochę obejrzeć z profilu. Zwłaszcza jak gość musiał zgiąć ten profil aby pochylić się do okienka.

- Rozumiem, oczywiście… tak - Mazzi przyjęła ołówek i udała, że zastanawia się nad czymś, patrząc w pustą kartkę. Stuknęła pisadłem w papier, a potem zmarszczyła nos, gdy drugi koniec stuknęła o dolną wargę. Czynność powtórzyła parę razy, zostawiając na gumce ślad czerwonej szminki. Wtedy też na szybko spisała numery Wilmy, dodając jej nazwisko i stopień.

- Przeniosła się z Mason City, była Bękartem. Jakiś czas temu. Miesiąc temu maksymalnie… jeśli coś pomoże - dodała melancholijnym tonem, składając ołówek na kartce i całość podsunęła sierżantowi, patrząc mu głęboko w oczy - Czy moglibyście mi pomóc w jeszcze jednej rzeczy, chłopcy? Jest okropnie zimno… - jakby dla potwierdzenia słów wzdrygnęła się przy mocniejszym powiewie wiatru. Spojrzała też do góry, na kaprala - Macie tu poczekalnię dla cywili, albo jakiś kąt osłonięty od wiatru? Kiedy wychodziłam z domu było zdecydowanie cieplej - poskarżyła się cicho.

- No ale przecież tutaj też można poczekać! - młody kapral wyrwał się z odpowiedzią i wskazał na drzwi widoczne z tyłu budki. Nawet już się poderwał jakby miał je zaraz otworzyć. Ale sierżant był bardziej opanowany. Trzepnął go w ramię przywołując do porządku.

- Tak, to proszę tam wejść. Tam jest poczekalnia. My tutaj jak coś znajdziemy to cię zawołamy. A w ogóle to kim jesteś? Masz jakieś dokumenty? - niesforne zachowanie podwładnego jakby przypomniało sierżantowi po co okupuje ten posterunek. Wziął swój notes i ołówek. Chwilę oglądał te ślady szminki na tym ołówku. I nie wiadomo jakby się to potoczyło gdyby kolega nie wyrwał się z tymi drzwiami i zaproszeniem. W końcu więc po wojskowemu ostrzyżony sierżant popatrzył pytająco na gościa z nieco przytomniejszym spojrzeniem.

Tym razem smutek w westchnieniu kobiety był autentyczny. Tak oto skończyła się możliwość na przekomarzanie, przyszła pora na wyciąganie papierów. Po nich raczej niż nie wrócą do tak lekkiej, przyjemnie kosmatej sytuacji.

- Tam… czyli gdzie? Daleko? - popatrzyła na sierżanta jakby była zagubioną dziewczynką przy kwestii położenia poczekalni, ciągnąc jeszcze chwilę płochą rozrywkę ku, miała nadzieję, uciesze obu stron… a potem przyszedł moment okazania wojskowej książeczki. Tak jak poprzednio nachyliła się mocniej sunąc nią aż pod dłoń sierżanta.

- Niedawno wyszłam ze szpitala… jeszcze nie za bardzo czuję się w terenie - dodała cicho, jakby przepraszająco - Jestem Lamia, a wy chłopcy? Muszą być jakieś imiona w komplecie do tych ślicznych, plakatowych buziek.

- Ja jestem Kenneth. Ale może być Ken. - kapral znów się wyrwał pierwszy z odpowiedzią. Nawet wyciągnął do góry rękę jakby zgłaszał się w szkole do odpowiedzi.

- Sierżant Jim Morris. - sierżant też okazał się bardziej opanowany. Ale minę miał trochę jakby chciał się z jednej strony pochwalić szarżą i pokazać kto tu dowodzi w tym ważnym posterunku o kluczowym znaczeniu a z drugiej jakby próbował zachować wojskową powagę.

- O… Ekhm… Starszy sierżant? - podoficer siedzący na krześle trochę zmrużył oczy i szybko spojrzał na twarz za oknem, na swojego podwładnego i znów na książeczkę. Dokument jaki właśni otrzymał jakby go całkowicie zaskoczył. Zerkał na twarz na zdjęciu i tą za oknem jakby coś tu mu się mocno nie zgadzało.

- To jesteś sierżantem? - kapral zrobił zawiedzioną minę. Jakby właśnie pięknie ułożony domek mu się wziął i rozsypał.

- Oczywiście, że jest! Nie widzisz dokumentów? - fuknął na niego starszy stopniem kolega. Znów chyba próbując zachować się jak na sierżanta na posterunku wypadało.

- Weź zaprowadź panią sierżant do poczekalni. - sierżant Morris rzekł do podwładnego gdy spisał już dane z książeczki wojskowej i oddał je właścicielce. Kapralowi nie trzeba było powtarzać. Podleciał do wieszaka, zdjął z niego wojskowy płaszcz, narzucił go na siebie i ubierał już jak wyszedł na zewnątrz.

- Proszę za mną. - odezwał się gdy przeszedł przez bramkę i stanął obok kobiety w kapeluszu. - To tutaj. - rzekł prowadząc ją przez ulicę do nieco większego budynku po drugiej stronie bramy. Ten miał spore okna i był wielkości małego sklepu. Wewnątrz było cieplej ale przede wszystkim nie padało. A już po tak krótkim pobycie na zewnątrz Lamia miała solidnie mokry i kapelusz i marynarkę a w dekolt wdzierał się nieprzyjemny chłód. Więc pomieszczenie pod dachem było jak zbawienie. Do tego było sporo stołów, ławek i krzeseł. Była też klasyczna koza do ogrzania pomieszczenia z małym zapasem drewna. Przez okna widać było stróżówkę, parking na zewnątrz i trochę jakichś budynków wewnątrz koszar. W tej poczekalni siedziały już ze dwie czy trzy osoby ale zdecydowana większość miejsc była pusta.

- Może herbaty? Mogę zrobić jeśli trzeba. Tak na rozgrzanie. - zaproponował Ken ale chyba mówił o zasobach stróżówki bo w poczekalni raczej nie było nic widać aby przygotować sobie tak napar.

Zmiana terenu została przyjęta z ulgą przyjęta przez saper, niestety sprawdzało się powiedzenie, że piękno wymaga poświęceń. I cierpień. Choćby tych z zimna. Ciepło piecyka, zapach drewna i kurzu. Do tego specyficzna woń trepowiska w dużym natężeniu i niepokój gdzieś z tyłu głowy. Zastała Wilmę, a może ona też gdzieś już zaginęła…

- Naprawdę byłbyś taki kochany, Ken? - odwróciła się do kaprala, patrząc na niego ze zdziwieniem przechodzącym we wdzięczność - Tak, byłoby świetnie. Okropnie przemarzłam, sam zobacz - podniosła lodowatą dłoń i przyłożyła ją do męskiego policzka - Jim nie zrobi ci z tego kłopotu?

- Nie, nie ma żadnego kłopotu. Z cukrem czy bez? Śmietanki chyba nie mamy. - Ken machnął ręką i zachowywał się jakby zapraszał koleżankę na tą herbatę. Jak usłyszał, że z cukrem to szybko się zmył i Lamia przez zalane deszczem okna widziała jego zapłaszczoną sylwetkę jak szybko wraca przez ulicę do stróżówki. A, że ta była oświetlona to nawet trochę było widać co robią wewnątrz. Sierżant chyba gdzieś dzwonił bo trzymał telefon przy uchu. A Ken krzątał się przy kąciku gospodarczym by zrobić tą obiecaną herbatę.

A sierżant w kapeluszu o karminowych ustach mogła sobie spocząć przy piecyku. O ile w całym pomieszczeniu z tym ciepłem nie było zbyt dobrze to przy samym piecyku panowała aura przyjemnego ciepła. Pewnie dlatego te parę osób co tutaj było też skumulowało się w jego pobliżu. Chyba jakaś matka z dzieckiem co powiodła po sylwetce gościa uważnym spojrzeniem. Ale bardziej była zajęta swoim brzdącem. Za to brzdąc przyglądał się Lamii bez skrępowania jak to małe dzieci mają w zwyczaju. Przy oknie siedział jakiś facet z założonymi na piersi rękami i nogami wywalonymi daleko przed siebie. On też przyjrzał się tej nowej a potem zajął się lustrowaniem wnętrza i widoków za oknem. Chociaż co jakiś czas spojrzenie wracało mu do kobiety w kapeluszu albo tej z dzieckiem. W końcu wewnątrz i na zewnątrz niewiele było ciekawego do oglądania.

Ciepło działało ożywczo, ulga przychodziła szybko. Humor się saper poprawiał z minuty na minutę, aż wreszcie przeszła przez magiczny punkt komfortu. Wtedy też ściągnęła kapelusz, poprawiając włosy, później w lusterku poprawiła makijaż, powolnym, hipnotycznych gestem przejeżdżając szminką po wargach. Gdzieś w takim momencie złapała wzrok kolesia pod oknem. Nie przerywając pracy puściła mu oko, aby znów gapić się w lusterko, żeby przypadkiem nie zniszczyć ciężkiej, dotychczasowej pracy. Zadowolona z efektu ściągnęła wargi, posyłając odbiciu szybkiego buziaka. Tylko oczy jej przy tym nie gapiły się w szkło, a w gościa na fotelu. Wyglądał normalnie, w cywilnym tego słowa znaczeniu. Średni wiek, zadbany i w skórzanej kurtce.

- Śliczny dzieciak - saper zwróciła się do kobiety z maluchem, uśmiechając się do niej ciepło - Jak ma na imię? - chciała spytać o coś jeszcze, ale wtedy do środka wrócił kapral z parującym kubkiem przykuwając uwagę Mazzi całkowicie.

Z gracją podniosła się z miejsca, kopytkując jak po sznurku do zbawcy.
- Och… dziękuję Kenny - zaćwierkała wesoło - Jesteś moim bohaterem…

- Nie no… Takie tam… - wyjąkał uszczęśliwiony kapral odruchowo pocierając ślad czerwonych ust na swoim policzku. Nawet się trochę zarumienił i chyba nie bardzo chciał tak skończyć to spotkanie.

- To ten… Jakby było za mało cukru… Albo jakby coś było potrzeba… To wystarczy zawołać. - wskazał na drzwi i z wyraźnym ociąganiem zaczął się zbierać do wyjścia.

Zatrzymał go mocny chwyt na przedramieniu i czarujący uśmiech, łapiący młodego kapsla w pułapkę.
- Zapalcie ze mną kapralu, będzie mi bardzo miło - poprosiła, upijając łyk herbaty i mrucząc z przyjemności zaraz później. - Idealna - pochwaliła.

- No tak, zapalić, dobry pomysł. - kapral podchwycił ten pomysł jak tonący brzytwy. Wyszli do małego korytarzyka jaki łączył drzwi zewnętrzne z resztą poczekalni. Chyba nie byli pierwsi z tym pomysłem bo stała tutaj popielniczka z kilkoma niedopałkami. A Ken szarmanckim gestem wydobył z kieszeni paczkę papierosów by poczęstować gościa. To znaczy zapewne taki szarmancki miał być ten gest no ale gmeranie pod tym luźnym, mokrym płaszczem nie było takie zgrabne ani łatwe. Potem jeszcze kapral poczęstował ogniem i siebie i gościa.

Grunt, że oboje w końcu zastygli w ciszy, zaciągając się po raz pierwszy i drugi w ciszy, aby nacieszyć się uderzeniem nikotyny. O niebo przyjemniej było stać w suchym progu i jedynie patrzeć na deszcz, niż po nim latać, udając że absolutnie cienka marynarka wystarczy gorącym, ex sierżantom.

- Dobra, to teraz się przyznaj co to była za mina? Gdy się dowiedziałeś co mam w papierach - mruknęła pogodnie, łypiąc na żołnierza z miną zmokniętego psiaka. Artystycznie się przy tym zatrzęsła odrobinę ,wzdychając zaraz po tym i obejmując się ramionami.

- Zimno… cholera. - westchnęła boleśnie, wchodząc na wyższy poziom tragizmu postaci. Na dobrą sprawę aż tak nie pizgało, chciała chyba po prostu poprawić młodemu humor oraz podbić mu ego. Bo oto miał przed sobą sierżanta zdanego na jego łaskę, niełaskę… do tego kobietę. Rozmowa prywatna zawsze należała do ciekawszych zajęć, niż tkwienie z przełożonym w budzie na zadupiu.
- Masz może wolny kawałek płaszcza? - spytała ściszając głos, gdy zrobiła krok do przodu w jego stronę - Albo dasz chociaż… ogrzać dłonie?

- Eee… Tak, pewnie… - Ken miał minę tak jakby właśnie zaczynał się realizować jego sen. Zapewne z tych brudnych i mokrych snów. Ale bohaterko rozpiął swój płaszcz, zdjął i owinął go na ramionach okrytych do tej pory jedynie czarną marynarką.

- A tamto… - wykonał nieskoordynowany ruch ręką w stronę stróżówki i swojego sierżanta i wcześniejszej rozmowy. - A to nic… Po prostu… - wskazał na okrytą płaszczem postać. - No wiesz… Trochę nie wyglądasz jak sierżant. I się zdziwiłem. - wydukał w końcu młody kapral i chyba się nawet trochę przy tym zaczerwienił.

- Wolałbyś żeby wyglądała jak Jim? Mundury, kamasze i dużo krzyków? - dziewczyna zaciągnęła się i po chwili wypuściła dym gdzieś do góry, nie odrywając wzroku od rozmówcy. Stanęła też krok bliżej, biorąc go pod niepalące ramię.
- Zdradzę ci tajemnicę - dodała szeptem, a w jej oczach zalśniły wesołe iskierki - Jestem weteranem, już po służbie. Mogę… chodzić we własnym uniformie i jak widać korzystam. W zielonym było mi… mało twarzowo - wzruszyła ramionami - Gadaj lepiej jak z tobą, długo tu siedzisz? Wypadasz czasem do Honolulu na przepustki? Jeśli tak… chyba dałoby się wypić gdzieś kiedyś browara, jak nie tam, to w “41”. Dużo tu macie foczek, żeby się szło pogapić na konkrety przy apelu albo na musztrze?

- Do “Honolulu”? Bywasz w “Honolulu”? - Ken miał minę jakby do reszty rozsypał mu się ten domek z kart. Jeszcze raz na szybko obleciał sylwetkę stojącą tuż przy nim w tym ciasnym korytarzyku.

- No tak, tak, znaczy tak no tak, czasem tam bywam… - wyjąkał zakłopotany tak bardzo, że Lamia miała prawie pewność, że tam się raczej nie spotkają. - A “41” no tak, wiem gdzie to jest. Bywasz tam? - spróbował jakoś zalepić ten niewygodny temat jakimkolwiek innym.

- A foczki to ten… No nie ma tak dużo… Ale trochę jest u nas… Ale ten… To lubisz się gapić na foczki? - wyglądało na to, że Ken coraz bardziej traci wątek i coraz bardziej nerwowo palił swojego papierosa.

- Tata! - zza drzwi dobiegł ich radosny, dziecięcy okrzyk przykuwając uwagę. Rzeczywiście byli świadkami powitania wewnątrz poczekalni. Do środka wszedł jakiś mężczyzna owinięty wojskowym płaszczem. Zdejmował właśnie mokry kaptur i kucnął by wziąć w objęcia synka o jakiego niedawno pytała Lamia. Matka i żona też podeszła do swojego męża po czym objęli się i pocałowali krótko zaczynając o czymś radosną rozmowę we trójkę.

Scena w poczekalni wywołała ukłucie w bekarciej piersi, humor się odrobinę sypnął. Saper słuchała i obserwowała scenę, usilnie dusząc w sobie dziwne, niepotrzebne przecież tęsknoty. Chociaż zazdrości ciężko szło się pozbyć.
- Wolę “41”, mniej nadęte i bardziej swojskie niż Honolulu. Mają tanie wino rocznik środka, Garry zajebiście gotuje i nigdy nie zdziera za driny - mruknęła, odwracając głowę na drzwi i deszcz za nimi - Przewalam się tam regularnie, zresztą nawet jak mnie tak nie będzie możesz zostawić Garry’emu info do mnie. Albo Val, jest tam kelnerką. Taki słodziak z dredami. Przyjaźnimy się i zazwyczaj wie gdzie akurat będę grasować wieczorem - wróciła spojrzeniem do twarzy kapsla, uśmiechając się pogodnie - Oczywiście że lubię foczki, wyglądam na lewą czy co? - spytała, mrużąc lekko oczy - Gdyby ciebie ktoś pytał czy lubisz foczki, co byś odpowiedział, hm? Każdy normalny trep lubi foczki… chyba że jest foczką - dorzuciła tym samym tonem - Wtedy może lubić i foczki i kolegów z kamaszy. Albo takiego zaprosić do “41” na browara i kielicha. O ile oczywiście będzie tam chciał się stuknąć szkłem z jakąś tam ledwo starszą sierżant w stanie spoczynku.

- Eee… tak… - Ken miał minę jakby trochę pogubił się w tej naprzemiennej litanii foczek, barów i kolegów. Może nawet nie był do końca pewny czy Lamia mówi tak żartem czy na serio. Ale za to trochę z opóźnieniem ale wyłapał co najważniejsze.

- O! W “41”? No tak, to pewnie! A kiedy możesz? Bo ja to dopiero w piątek. Do piątku kibluję tutaj. Dopiero na weekend mam przepustkę. Ale może coś by mi się udało wyrwać w tygodniu! Do tej pory nie pytałem. - kapral mówił chcąc złapać tą uszminkowaną okazję skoro dawała mu taką okazję. Znów musieli jednak przerwać rozmowę bo ta wojskowa rodzina ruszyła do wyjścia więc musieli ich przepuścić.

- Przepraszam, możemy przejść? - zapytał ten wojskowy. Otworzył drzwi swojej żonie i dziecku by ich przepuścić przodem. O ile Lamia dobrze widziała belkę na jego czapce to miał stopień podporucznika.

- Tak jest! - Ken zasalutował starszemu stopniem i nie mając już miejsca otworzył zewnętrzne drzwi i wyszedł na zewnątrz aby je przytrzymać.

Mazzi za to przykleiła się do ściany, aby dało się bez problemów przetransportować oddział przez wrota. Patrzyła na rodzinę wojskowych, a przez jej głowę przeszła myśl jak by to było, gdyby obie z Eve przyjechały do jednostki komandosów za miastem, z dwoma berbeciami, aby odwiedzić ich wspólnego ojca.

Zgrzytnęła zębami, przepalając dziwne uczucie nową dawką nikotyny. Papierosa uniosła wyżej, aby nie smrodzić na dzieciaka, chmurę dymu też wydmuchnęła na zewnątrz. Czekała aż miniaturowy oddział opuści poczekalnię i prawie się udało. Prawie.
Saperska gęba jednak nie wytrzymała, otwierając się i wypuszczając do przechodzącego oficera.

- Cholerny szczęściarz - burknęła całkiem sympatycznie do niego cicho, zanim rozsądek zdążył zareagować. - Młody oczy ma po matce, ale z gęby cały ty. - klapnęła szczękami, udając że gapi się w niebo i absolutnie się nie zbłaźniła.

- A dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony. - podporucznik odpowiedział jej całkiem sympatycznym uśmiechem gdy zakładał kaptur na głowę. Kobieta obejrzała się już z zewnątrz i posłała jej krótki, zdawkowy uśmiech. Po czym we trójkę wyszli na zewnątrz na ten deszcz opatuleni płaszczami i kapturami. Kierowali się gdzieś w szpaler samochodów stojących na parkingu. Zaś Ken wrócił do środka. Był już chyba podobnie mokry jak marynarka Lamii pod jego płaszczem.

- To ten… Umówimy się jakoś? - zapytał niezręcznie nerwowo miętoląc już w większości wypalonego papierosa.

Przypominał Mazzi ją samą z soboty, gdy jeden oficer wojsk specjalnych wbił się Betty do domu w mundurze galowym i wywalił skalę poza wszelkie dopuszczalne normy. Zdjęła płaszcz i zarzuciła je opiekuńczo z powrotem na ramiona właściciela.

- Zostaw mi w weekend info w “41” jak stoisz z czasem po niedzieli, dobrze? - nadawała niskim głosem, wygładzając fałdy materii na piersi żołnierza. - W piątek wypadam za miasto, załatwiać… takie tam, sprawy frontowego weterana. Wracam w poniedziałek… właśnie - nagle uśmiechnęła się bardzo, bardzo radośnie, gdy ujęła jego brodę palcami, zmuszając aby spojrzał w dół, prosto w jej twarz - Bierz wolny poniedziałek, cokolwiek byś musiał robić, aby ci dali wychodne.

- W poniedziałek? Ten co teraz będzie? - kapral jakimś cudem zdołał pokojarzyć fakty chociaż bliska twarz kobiety, zwłaszcza ta widoczna w jej dekolcie nadal dość mocno go rozpraszały. - To ten, dobra… To się postaram załatwić to wolne. A jak się spotkamy? Jak mówisz, że cię nie będzie w weekend. - podrapał się po wygolonym policzku gdy chciał dogadać się co do tych detali spotkania.

- Czekaj na mnie w “41” - odpowiedziała mrucząco, pstrykając resztką papierosa do popielniczki. Znowu się wychyliła, poprawiając malunek ust na żołnierskim policzku, zaś w głowie saper ruszyły trybiki, knujące całkiem nowy plan. Nie wiedzieć czemu kapsel ją rozczulał, aż miała ochotę zrobić mu miłą, ekscytującą niespodziankę… i miała szczerą nadzieję na te cholerne piwo. Chłopak był uroczy jak diabli, łagodny, trochę ciapowaty i niepewny, gdy przechodziło do konkretów… już widziała takich w domu Weterana. Z tym wyjątkiem, że Kennetha miało się ochotę wziąć za rękę i wprowadzić do świata, o którym do tej pory tylko słyszał z opowieści “fajnooficerów” - Po prostu na mnie poczekaj w poniedziałek, jakoś tak… koło 15, co?

- W poniedziałek? Na 15-ą? W “41”? Dobra będę. Będę na pewno! - Ken pokiwał głową z miną pełni szczęścia jakby małemu chłopcu obiecać wizytę w cukierni i to bez limitów. Też zgasił swojego papierosa ale musieli już kończyć rozmowę. Dał się zauważyć sierżant który przywoływał go ruchem dłoni.

- No to ja muszę już iść. Ale w poniedziałek będę! - zapewnił kapral i otworzył drzwi. Znów wdarł się do środka nieprzyjemny chłód i monotonny szum deszczu. Podoficer przebiegł przez drogę i zniknął w stróżówce. Tam chwilę rozmawiał z dowódcą. Widocznie o ich gościu bo jeden coś wskazywał palcem a drugi kiwał głową. I chyba coś było też o wyglądzie kaprala bo ten zrobił w pewnym momencie niepewną minę a potem podszedł do lustra i zaczął czyścić sobie policzek ze szminki. W końcu skończyło się na tym, że znów wybiegł na świat zewnętrzny, tym razem w kolejnej pelerynie i zjawił się przed Lamią.

- No tak, mamy ją. Tą twoją koleżankę. Jest u nas ale jej nie ma. Ee… Znaczy w ogóle jest. Ale akurat teraz wyjechała w trasę. Ale Jim… Eee… Znaczy sierżant Morris, powiedział, że mogę cię zaprowadzić do radia. To może uda wam się pogadać czy coś. - kapral raczej nie zdobyłby medalu na najlepszy meldunek tygodnia. Wręcz przeciwnie. No ale w sumie przekazał wieści no i był gotów wziąć na swoje barki rolę przewodnika.

Musiał odczekać, zanim na gębę saper nie powrócił spokój. Ledwo zaczął mówić jej twarz rozjaśniła radość i nadzieja, potem przewinął się przez nią smutek, gdy kiwała głową na wieść, że Wilma wyjechała, a ich spotkanie się rozniesie… i wtedy kapsel wywalił z pomysłem kumpla, sprawiając że oczy Mazzi zrobiły się wielkie jak pięciodolarówki i szkliste, gdy mrugając patrzyła to na kaprala, to na budkę z sierżantem. Forma raportu… liczyła się treść.

Naginali trochę zasady… dla niej. Aby coś powiedzieć saper musiała wpierw przełknąć gulę z gardła, a i tak pierwszą reakcją ruchową było głośne wciągnięcie powietrza. Drugim rzucenie się żołnierzowi na szyję, ściskając mocno, bo głos zawiódł aby wyrazić wdzięczność werbalnie. Trzymała się go tak, zerkając na budkę z Jimem. Jemu posłała przez zalany deszczem pocałunek, machając do kompletu drżącą ręką.

- No to masz tutaj przepustkę. - Ken skinął głową podając jej niewielki kartonik w zalakowanej obwolucie. Była to przepustka dla gości do godziny 12-ej dzisiejszego dnia. To jeszcze jakieś półtorej godziny ważna. Potem Ken poprowadził ją przez poczekalnię aż wyszli tym wejściem dla personelu. Okazało się, że drzwi miały zatrzaskowy zamek. Od strony gości można było tylko je zamknąć. Od strony koszar był mechaniczny zamek szyfrowy.

Przewodnik poprowadził gościa przez zalany kałużami, błotem, strumykami i deszczem plac. Widać było jakieś baraki i garaże. Wyglądało to na jakieś magazyny. I sporo ciężarówek a nawet jakieś autobusy, transportery, łaziki, dźwigi i inny ciężki sprzęt przydatny do transportu czy napraw drogi i pojazdów.

Przeszli tak do jednego z budynków gdzie widniał napis “Biuro Kierowców”. Weszli do środka gdy zgrzytnął głośnik wzywający jakiegoś kaprala. Ken jęknął. - To do mnie. Ale to już blisko. Pójdziesz tym korytarzem do końca i tam będzie pisało, że radio. To tam. - wskazał prosto na korytarz. Widać tam było parę par różnych drzwi no na końcu też były jakieś drzwi i tabliczki.

- Leć, zanim się komuś przepnie kabelek - pożegnała się, obracając do kapsla i waląc go na rozpęd prosto w tyłek. Tak na rozpęd oczywiście, aby pomóc nabrać odopowiedniej prędkości poruszania. - W poniedziałek o 15 w “41” - przypomniała, machając mu na pożegnanie, zanim nie ruszyła na lekko sztywnych nogach w kierunku odpowiednich drzwi.

- Jasne! Będę! - Ken chyba klapsa w tyłek od kobiety się nie spodziewał bo odwrócił się jakby coś miał powiedzieć. Ale wizja snuta na te poniedziałkowe południe chyba wybiła mu z głowy wszelkie protesty.

A saper otulona wojskową peleryną ruszyła już sama w głąb korytarza. Mijała kolejne drzwi, jedne otwarte inne zamknięte. Widocznie się tutaj pracowało sądząc po widokach i odgłosach i chyba były tu jakieś biura czy inna administracja. I tak jek jej kapral mówił na końcu korytarza była tabliczka oznaczająca łączność. Skręciła więc w tą stronę, otwarła drzwi i zobaczyła coś jakby poczekalnię w banku czy innym urzędzie.

Też był kontuar jak szynkwas, ławki i siedzenia do czekania, jakieś ogłoszenia i plakaty propagandowe na tablicy i ścianach. Tylko jakoś nikogo tutaj nie było widać. Ale gdy tak stanęła przed tym bezalkoholowym barem zorientowała się, że kogoś słychać. Przez uchylone drzwi prowadzące gdzieś tam na zaplecze dla personelu. I jak się tak wsłuchała to nawet całkiem wyraźnie było słychać jakiś męski głos. Właściwie przez szczelinę w drzwiach widziała go nawet jak siedział na krześle ze słuchawkami i chyba rozmawiał z kimś przez radio.

- To czyli były we dwie? Tak? A które? - mundurowy który rozmawiał w sali obok wydawał się być zrelaksowany w pełni. I rozmawiał sobie zupełnie jakby ploty z kimś wymieniał.

- A! To wiem które! Tak, pewnie, że je miałem! - dodał po chwili gdy ktoś z drugiej strony coś mu odpowiedział dość szybko.

- Tak? Pytała o mnie? O… Widzisz jakie na niej wrażenie zrobiłem? Co?! Kurwa jakie alimenty! Weź się nie wydurniaj! Od robienia laski nie zachodzi się w ciążę! - nagle ktoś w słuchawce zburzył jego spokój i relaks mówiąc coś niestosownego.

- Znaczy… No laskę też mi robiła… Ale… Ej! A w ogóle to nie zawracaj mi głowy! Miałeś mówić co tam u ciebie się działo a nie jakimiś głupotami się zajmujesz! No… No właśnie… - radiowiec na chwilę się zmieszał ale szybko odzyskał rezon sprowadzając rozmówcę do odpowiedniego poziomu i tematu.

- No właśnie… Aha… I to ta różowa robiła ci laskę? - zmrużył oczy gdy tak chwilę słuchał co ktoś tam z drugiej strony ma do powiedzenia i pewnie starał się ustalić co i jak się tam działo. - Aha no to ta czarna? - zapytał chwilę potem gdy ktoś widocznie szybko zaprzeczył.

- Co? Jak to ty robiłeś? - twarz radiowca stężała gdy coś tutaj kompletnie mu się nie zgadzało. Popatrzył na te swoje wskaźniki i pokrętła jakby podejrzewał jakieś trzaski na linii.

- Ee… Słuchaj a ten… A jesteś pewny, że to były laski? Wiesz jakie mamy czasy… Skażenie, promieniowanie, mutanci… Różnie może być… Czasem człowiek się może bardzo zdziwić z kim ma do czynienia… - wyglądało jakby radiowiec próbował rzucić koledze z drugiej strony słuchawki koło ratunkowe. Tak jakby chciał mu życzliwie podpowiedzieć odpowiednią odpowiedź która z sensem mogłaby wyjaśnić to wszystko.

- Ahh tak… Noo too… - łącznościowiec zbladł gdy usłyszał odpowiedź. Zaczął się rozglądać po pomieszczeniu i tak jakoś przy okazji spojrzał w tą szczelinę między drzwiami i zobaczył czekającego gościa. - Słuchaj muszę kończyć, ktoś właśnie mi przylazł! Później pogadamy! Bez odbioru! - rzucił szybko i równie szybko odłożył mikrofon i podszedł do drzwi. Otworzył je wyszedł za kontuar i jeszcze zamknął je za sobą.

- Ee tak… Dzień dobry. Ale tu jest pomieszczenie wojskowe i gościom nie wolno tutaj wchodzić. - rzucił coś dziwnie szybko i nerwowo jakby chciał jak najszybciej pozbyć się gościa. Z bliska dało się dostrzec, że jest dość młody. Pewnie w wieku podobnym do Kena. Chociaż miał o belkę wyższy stopień.

Szkoda, że zauważył przybycie petenta, bo po takim wstępie Mazzi sama była ciekawa jak się rozwinęła ta opowieść i ilu członków liczyła. Z drugiej strony przypominało to zabawy z Eve i Stevem w sobotę, co wywoływało przyjemny dreszcz w podbrzuszu i końcach palców rąk.
- Cześć, mam prośbę - dla świętego spokoju położyła przepustkę na blat, a w jej spojrzenie powrócił smutny basset - Minęłam się z… kimś dla mnie bardzo ważnym. Posłali ją w trasę, a ja… nie mogłam przyjechać wcześniej, bo niedawno wyszłam ze szpitala. - wielkie, smutne i puste oczy spojrzały na żołnierza po drugiej stronie. Powolnym ruchem rozchyliła poły wojskowego płaszcza - Pomożesz mi się z nią skontaktować? Proszę… tylko ty możesz mi pomóc.

Wydawało się, że dla radiowca o naszytym na mundurze nazwisku Waters dzieje się zbyt wiele rzeczy w zbyt krótkim czasie. Bo tak najpierw patrzył na gościa jakby oczekiwał, że zgodnie z jego pierwotną sugestią się bezproblemowo zmyje, potem wziął się za oglądanie położonej na blacie przepustki która go chyba trochę zmieszała a do tego jeszcze gość wyskoczył z brunatnej, regulaminowej peleryny ukazując swoje jak najbardziej cywilne wnętrze. Do tego jak najbardziej kobiece. I uszminkowane. I w szpilkach. To do reszty namieszało w głowie skołowanemu radiowcowi.

- Yyy… No to tak… Więc… Znaczy powinnaś wyjść… Chociaż jak masz przepustkę to możesz zostać… Znaczy fajnie jakbyś została nie? I ten… Ale czekaj co ty właściwie chcesz? Wybacz taki jeden dureń mi zawraca gitarę… Ale to nieważne! To ten, co właściwie chcesz? - powoli jakoś specjalista Waters zaczynał wychodzić na prostą chociaż jeszcze wyraźnie się zataczał w tej dyskusji nawet na pozornie prostej drodze.

Dla ułatwienia sytuacji Lamia oparła się o blat łokciami, korzystając z okazji aby wziąć gościa ze rękę i móc mu patrzeć w twarz z bliższej odległości.

- Potrzebuję się skontaktować z kapral Wilmą Wilson… wysłali ją w trasę niedawno. - powiedziała powoli, nie wychodząc z roli basseta. O dobrze wyeksponowanych dolnych oczach - Ma w furze radio… ty masz tutaj też niezły, naprawdę niezły sprzęt - domruczała nagle ochrypłym, niskim tonem - Zrobisz z niego użytek… specjalnie dla mnie? Dla ciebie to pryszcz, dla mnie coś bardzo ważnego. Dla Wilmy też. Zrobisz dobrze dwóm laskom - uśmiechnęła się odrobinę zadziornie - Naraz.

- No tak, pewnie… Pewnie, że pryszcz… I no jasne! Mam tu najlepszy sprzęt w całej bazie! - wyglądało na to, że komplement osiągnął cel i podbił dumę i testosteron radiowca. Od razu zapalił się do roboty nawet zrobił krok jakby chciał już wrócić do kabiny radiowej ale coś sobie przypomniał.

- Ale masz coś jeszcze? Bo nazwisko to trochę mało. Masz może w jakim jest konwoju? - zapytał wracając do rzeczywistości bazy w jakiej pracował. Poczekał może z sekundę na odpowiedź gdy sam jej sobie udzielił. - Ano tak, nie masz. Bo to ustalają w biurze kierowców. Ale poczekaj, ja to zaraz załatwię! - pokiwał głową ale gdy zorientował się jak się sprawy mają zaraz uniósł palec do góry jakby to było do załatwienia od ręki. Złapał za telefon i wykręcił jakiś numer. Ktoś się zgłosił prawie od razu.

- No cześć Ross z tej strony. Możesz mi podesłać listę osobową konwojów z dzisiaj? A właściwie sprawdź mi jedno nazwisko. Wilson. Wilma Wilson. Podobno kapral. Dobra dzięki to czekam. Tylko weź to jakoś ogarnij bo tutaj niezłe ważniaki na to czekają dobra? No tak, znowu… My radiowcy to ani chwili spokoju nie mamy, tylko coś się dzieje to wszyscy lecą do nas… No… Przejebane stary, przejebane mówię ci… No dobra to czekam… Dzięki… - specjalista radiowy mówił do telefonu z wielką wprawą. Jakby takie sprawy załatwiał od ręki i codziennie. Gdy skończył odłożył słuchawkę i popatrzył wesoło na swojego gościa.

- No to może chwilę potrwać ale powinni zaraz przysłać odpowiedź. - odpowiedział dumnie jakby co najmniej załatwił jej robotę tutaj czy dokonał innego bohaterskiego czynu.

Szło błyskawicznie, od ręki i co najlepsze bez żadnych kłód pod nogami, przynajmniej na razie. Saper pilnowała aby z jej twarzy nie schodziła mina prawdziwego zachwytu i wdzięczności. Znowu złapała technika za rękę, ściskając ją mocno.
- Dziękuję, jesteś najlepszy - wychyliła się mocniej, całując go w policzek. Cofnęła głowę odrobinę, aby móc mu spojrzeć w oczy z odległości kilkunastu centymetrów - Mam na imię Lamia, miło cię poznać Ross… zdradzisz mi coś? - dramatyczną przerwę i dwa centymetry mniej odległości kontynuowała - Gdzieś tu po mieście latają foczki lubiące bawić się w trójkąty?

- No tak, pewnie, wiesz ta baza beze mnie to by tu nic nie było. Trawą by się podcierali gdybym im wszystkiego nie załatwiał. Widziałaś to wszystko na zewnątrz? To wszystko dzięki mnie. - wyglądało na to, że słowa Lamii lały miód na serce Rossa. Stał tak oparty o kontuar pozwalając się obejmować i sam sycił swoje dłonie trzymaną, kobiecą dłonią. Zachowywał się jak kot drapany za uchem tak jak najbardziej lubi. I dopiero po chwili chyba dotarło do niego, że ta cudowna kobieta o coś go jeszcze pytała.

- Jakie foczki bawiące się w trójkąty? - zapytał gdy ta myśl nieco zaburzyła jego oazę spokoju i szczęśliwości.

- Słyszałam gdy wchodziłam… wybacz, samo jakoś tak wpadło w ucho, gdy rozmawiałeś z kolegą - dziewczyna wyjaśniła szeptem, uśmiechając się figlarnie. Na specjalistę też powachlowała rzęsami, aby przybrać zmartwioną minę - To nie ma tu w okolicy żadnych takich foczek? Szkoda… - mina jej przeszła w smutną. Westchnęła ciężko, chociaż smutek nie trwał długo. Wrócił podziw, gdy pokiwała głową.
- Tak...rozumiem. Masz tyle na swoich barkach i ani chwili spokoju - dodała do tego, a jej lewa dłoń przejechała powoli od dłoni poprzez przedramię i ramię łącznościowca, aż po ramię, które zaczęła ugniatać.
- Musisz być bardzo zmęczony… masz okropnie spięte mięśnie płatowe szyi - wychyliła się, przenosząc palce na tył jego szyi gdy dodawała - O tutaj…

- O tak… - trudno było ocenić czy Ross tak się zgodził co do słów czy ruchów swojego gościa. Ale na twarzy zagościł mu wyraz ulgi. Póki znów nie wyszedł temat wcześniejszej rozmowy.

- A ta rozmowa to nic takiego. - wskazał machnięciem ręki na drzwi za jego plecami. Mówił aby zbyć temat. Ale jakoś dziwnie sam ciągnął ten temat jakby chciał się usprawiedliwić. - To kolega. Zawsze przylatuje z jakimiś głupotami. Pieprzy jak potłuczony. Właściwie to “kolega”! Bez przesady! Właściwie to znajomy i ja go prawie nie znam. Na kursie się poznaliśmy i tak się mnie uczepił jak rzep. Teraz gada takie głupoty jak z tymi laskami. - saper pod swoją dłonią czuła jak te niezbyt duże mięśnie na granicy karku i pleców zaczynają mu się napinać i poruszać gdy ten temat chyba jednak go trochę ruszał.

- Spokojnie Ross, przecież każdy lubi foczki, które lubią foczki… i jeszcze nie mają nic przeciwko wspólnym zabawom z kolegami - nie przerywając kontaktu z karkiem faceta, oparła drugą dłoń na blacie i zaczęła się na niego powoli wspinać, pamiętając o odpowiednim wygięciu pleców oraz kontakcie nie tylko wzrokowym.
- To żaden wstyd - dodała szeptem, z twarzą przy jego twarzy, a potem jej głowa powędrowała wyżej, gdy klęknęła na blacie, dłonie kładąc na wojskowych barkach.
- Ale nie martw się tym i nie przejmuj. Przez ten ciągły wyzysk jesteś okropnie zaniedbany. kiedy ktoś ci robił masaż? - spytała, przerywając kontakt tylko po to, aby leniwymi ruchami rozpiąć marynarkę i pasek od niej.

- No właśnie… Od razu mi wyglądałaś na inteligentną kobietę Lamia… - specjalista Waters z ulgą przyjął te okłady zrozumienia i dobroci ze strony tak uprzejmego gościa. Skorzystał z okazji i oparł się o blat kontuaru tak by kobieta która na niego weszła miała łatwiejszy dostęp do jego karku i pleców.

- No właśnie a te dwie no ja wiem o jakie mu chodzi. No ale gada takie głupoty! A przecież jedna z nich robiła mi laskę… Znaczy obie! Tylko nie tego samego wieczoru. No i w ogóle to nie tylko laskę ale i całą resztę. A ten palant mówi, że… - sterany życiem radiowiec pozwolił sobie na wylanie z siebie żalów. Chyba trochę był za wczesny etap by bawić się poniżej pasa ale na zabawy powyżej moment i okazja były w sam raz. Dłoń radiowca skorzystała z okazji i zaczęła się bawić nieco mokrymi spodniami opiętymi na zgiętych kolanach saper.

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 13-04-2020, 00:25   #153
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Wymyślił jakąś bajeczkę, tak? - saper mruczała mu uspokajająco do ucha, jednocześnie ugniatając spięte barki póki nie zaczną się rozluźniać. Nie protestowała też na wycieczkę obcej dłoni po własnych nogach. Jeszcze było bezpiecznie, żadnych barier nie przekroczono.
- No już Ross, jak to z siebie wyplujesz, zrobi ci się lepiej… i powiedz. Te laski lubią zabawy z innymi laskami, hm? - spytała, tchnąc mu gorącym oddechem prosto do ucha.

- Noo… Znaczy tak… Gorące kociaki… Mag i Kim… Znaczy Maggie i Kimberly… No tak bardzo gorące… Tak czasem spotykamy je w barze… Lubią się dobrze zabawić… Znaczy ze mną oczywiście a nie z jakimiś sztywniakami jak Daryl… Ten palant z radia… No ale ten palant coś pieprzy, że robił im laskę! No jak do cholery!? Coś pomieszał! - stojący przy blacie mężczyzna stopniowo oddawał się przyjemnemu dotykowi kobiety. I w miarę jak stres znikał zastępowany przez przyjemne otępienie wyrzucał też z siebie wątpliwości. Zwłaszcza te jakie żywił do niedawno zakończonej rozmowy z kolegą. Który przecież nie był jego kolegą tylko ledwo znajomym z jakichś kursów.

- W którym barze… jak wyglądają te gorące kociaki? - kolejne pytania, przerwane przez drobną zmianę pozycji. Dziewczyna przytuliła się do pleców łącznościowca, kładąc brodę na jego ramieniu, a jej dłonie przeszły pod jego pachami aby dało się rozpiąć guziki mundurowej bluzy.
- Kiepsko się robi masaż przez te łachy - dorzuciła, pocierając policzkiem o policzek adwersarza.

- W “Krakenie”... Mag ma krótkie, różowe włosy… A Kim czarne… Jak zobaczysz dwa gorące kociaki w tym barze to pewnie bedą one… - wymamrotał Ross pozwalając się rozdziewać i poddając palcom kobiety za jego plecami. Otarł się policzkiem o jej policzek a dłoń zaczęła penetrować zewnętrzną stronę jej uda i łydek gdy za ich plecami rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Ross zerwał się jak oparzony wyrywając się z objęć gościa i z refleksem sprintera odskoczył jakiś krok od niej. Ale jego rozchełstany wygląd i tak zdradzał, że cokolwiek tu się działo raczej nie miało wiele wspólnego z regulaminem. Lamia zdążyła się tylko odwrócić. Akurat by zobaczyć stojącą w progu postać.
Postać należała do młodej Azjatki w mundurze. Który wydawał się tak przepisowy jak teraz przepisowo rozchełstany mundur na sobie miał specjalista Waters. Właśnie gorączkowo próbował ogarnąć ten mundur tak samo jak Azjatka zdążyła już ogarnąć całą scenę gdy tą chwilę stała w progu.

- Denise! Co tu robisz?! Nie umiesz pukać?! - Waters dzielnie próbował przyjąć służbowy i władczy ton chociaż wyszło mu tak kiepsko jak porządkowanie swojego munduru.

- Pracuję tutaj Ross. A ty co robisz? - zapytała z ironicznym uśmieszkiem gdy wreszcie zamknęła drzwi i ruszyła w stronę klapy. W dłoniach trzymała jakąś teczkę.

- Bo ten… Eee… Miałem kleszcza. Tak mi się właśnie wydawało. I jak przyszła tutaj ta pani to poprosiłem ją by sprawdziła. No ale chyba nic nie było. - Ross już doprowadził się do względnego porządku i chociaż cały czerwony na twarzy to próbował uszyć cokolwiek jako usprawiedliwienie. Azjatka podniosła klapę by przejść na drugą stronę i popatrzyła ironicznie na nich oboje.

Klęcząca na stole dziewczyna przypominała za to wcielenie niewinności, wachlujące firanami długich rzęs to na jedno to na drugie wojskowe życie. Jak gdyby nie działo się absolutnie nic zdrożnego, poprawiła włosy, posyłając Azjatce wesoły wyszczerz, zanim nie wróciła uwagą do technika.
- Jesteście czyści żołnierzu… macie szczęście w nieszczęściu. Taki paskudny kleszcz o tak późnej porze roku… chociaż gdybym wiedziała że da sie tu liczyć na takie wsparcie - zmrużyła oczy, skacząc nimi do Azjatki - Cholera, poczekałabym… bo może panuje u was jakaś epidemia kleszczy? - ściągnęła usta w dzióbek, zmieniając pozycję na siedzącą, z założonymi nogami dyndającymi po stronie petentów - Jestem Lamia, miło cię poznać.

- No cześć Lamia. Tak, nie uwierzysz jaka tutaj panuje epidemia kleszczy. Właściwie dziwię się, że Rossowi nie wpadł ten kleszcz do spodni. - Denise mówiła jakby za cholerę nie dała się nabrać na tego kleszcza no ale z ironią ciągnęła ten temat dalej. Radiowiec zaś spojrzał na swoje spodnie jakby ten pomysł z szukaniem kleszcza w tym miejscu przypadł mu do gustu.

- Oj no Denise, nie rób scen. Przecież już się wszystko wyjaśniło. A w ogóle po co przyszłaś? - na razie wojskowy łącznościowiec zajął się udobruchaniem swojej koleżanki. Ta zatrzymała się i rzuciła teczkę jaką przyniosła na blat obok siedzącej na nim kobiety.

- Rozpiska stanów osobowych. Dla bardzo ważnej osoby co ci żyć nie daje. - wojskowa miała ten sam stopień co jej kolega. Ale chyba coś miała mu za złe takie zachowanie.

- No dzięki. To wiesz, my już tu sobie poradzimy. - Waters mowił jakby chciał się pozbyć koleżanki jak najszybciej.

- Nie wątpię. Ale wzywają cię do administracji. Czemu nie odbierasz połączenia? - Denise zajrzała do sali radiowej i wprawne oko widocznie wyłapało jakąś niezgodność. Zaniepokojony Ross zajrzał jej szybko przez ramię.

- A nie! To tylko Daryl. Znów pewnie z jakimiś głupotami. Ale kazałem mu spadać! I daj spokój to ja tu szybko panią obsłużę i potem polecę do administracji. Jak z administracji to nic ważnego. - kolega machnął ręką na znak, że ma całkiem odmienną hierarchię ważności załatwiania spraw niż administracja.

Saper za to zrobiło się głupio, choć tego nie pokazała. Wychodziło że przez jej bajerowanie i chęć wykazania się Watersa, drugi łącznościowiec miał temu pierwszemu za złe obcesowe zachowanie. Niby dało się olać, machnąć ręką na problem który jej na dłuższą metę nie dotyczył…

- Mam jeszcze z godzinę jak nie godzinę i kwadrans aby tu grasować u was - powiedziała do Rossa, opierając się dłonią o blat przy biodrach, przez co front uniformu sam się eksponował - Leć zobacz co tam od ciebie chcą, żeby ci nie cofnęli przepustki, albo gorszej fuchy nie dowalili… a ja tu poczekam. Twoje spodnie wyglądają na solidnie zabezpieczone, ale dla pewności jeszcze raz bym sprawdziła górę. Mogłam przegapić jakiś rumień... wybacz, to z wrażenia - dodała z kocim uśmiechem, machając do kompletu stopą. Głowa Mazzi obróciła się do Azjatki - Przez chwilę myślałam że to Yukie Nakama… jesteście praktycznie identyczne, ale pewnie co rusz o tym słyszysz.

- No dobra… To ja tam ich szybko spławię i zaraz wracam. Aha, Denise to tutaj Lamia by chciała połączyć się ze swoją koleżanką. No to już teraz wiesz w jakim jest konwoju. - Ross dał się przekonać chociaż wyraźnie wolałby zostać na miejscu.

- Chciałabym to zobaczyć. - Denise uśmiechnęła się do niego tyleż słodko co zagadkowo.

- Co takiego? - kolega zmrużył oczy jakby rodził się za nimi cień jakiegoś podejrzenia.

- Jak szybko spławiasz sierżanta Irisha. - Azjatka odpowiedziała równie słodko co kontrastowało z twarzą Rossa.

- Eee… Sierżant Irish? Dobra to ja… eee… zobaczę o co mu chodzi…. - łącznościowiec trochę się zająknął jakby świetnie wiedział o jakiego sierżanta chodzi. I raczej nie zapowiadało się na lekkie i szybkie spławienie sprawy. No więc nie zwlekał i wyszedł na korytarz. Całkiem szybko.

- Yukie Nakama co? - Azjatka uśmiechnęła się tym razem sympatyczniej. - Też ją lubię. No to chodź jak masz się łączyć z… Zielonym Gekonem. - komplement chyba ułagodził albo rozbawił wojskowego łącznościowca. Przywołała do siebie gościa gestem biorąc z blatu teczkę jaką przyniosła i czytając z niej tego gekona gdy przechodziła do drugiej sali. Zajęła sąsiednie miejsce niż te na którym urzędował jej kolega.

- Na zachodzie bez zmian - saper mruknęła pod nosem, obserwując jak Waters szybko tupta przez pokój i jeszcze szybciej leci się prężyć przed sierżantem. Sama za to ruszyła za Denise, zgarniając z blatu torebkę i zastanawiając się czy na nią kiedykolwiek ktokolwiek reagował strachem albo niechęcią kiedy miała ten swój mundur, żołd i inne wojskowe atrybuty przed stanu spoczynku.

- Nie miej Rossowi za złe, że się chciał popisać, jeśli coś to wściekaj się na mnie - powiedziała, opierając plecy o ścianę z metr od krzesła drugiej kobiety. I to nie cały. - Przyszłam mu płacząc że pilne, podobnie ważne i najwyższej wagi. Jak napłakałam chłopakom w stróżówce to mi nawet dali herbatę i płaszcz - pokiwała głową po czym zabujała brwiami - Moja wina, przyznaję bez bicia. Powinnam się jakoś zreflektować, więc co powiesz na drinka? Ja stawiam, dodatkowo mogę również deklamować poezję, robić portrety węglem albo śpiewać. Gotowania nie proponuję, bo jedyne co mi wychodzi to nitrogliceryna i metamfetamina - rozłożyła bezradnie ręce - Wiem za to gdzie mają naprawdę zajebiste drinki.

- Proponujesz mi drinka? - tym razem Denise była tak zdziwione, że chociaż już trzymała tą teczkę z kodami i wyglądało, że lada chwila zacznie nadawanie to jednak odwróciła się na obrotowym krześle w stronę stojącej niedaleko kobiety. Wcześniejsze jej tłumaczenia może by przyjęła a może zbyła trudno było stwierdzić. No ale propozycji drinka widocznie w ogóle się nie spodziewała.

- Czy proponuję? Nie-ee… - saper ściągnęła usta w zamyślony dziobek, mrużąc nieznacznie lewe oko i pokręciła głowa na boki, wyraźnie się z teorią nie zgadzając.
- Ustalam termin tego drinka - dorzuciła z najbardziej czarującym uśmiechem ze swojego repertuaru, jakoś tak robiąc krok do przodu, potem następny, aż kucnęła w iście słowiańskim przykucu tuż obok kolan radiowiec - Dadzą ci na niedzielę wychodne wieczorem? Koło 21? - zadawała kolejne pytania aż dała te najważniejsze - Przy głównym barze Honolulu? - zaakcentowała to pytanie uniesieniem lewej brwi, a potem zasuwała dalej - Normalnie zaproponowałabym jakieś Neo czy coś, ale z kociakiem takiej rangi chyba zostaje jeden lokal, aby w ogóle ją zainteresować, co? - nawijała, gapiąc się ofierze prosto w oczy, ściszała też głos, zmuszając aby się do siebie nachyliły - Lokal trochę nadęty… ale ma swoje miejsca, momenty. Chętnie ci pokażę co ciekawsze zakątki i te najbardziej malownicze. Chociaż wiem że urodą nie dorosną ci nawet do połowy kamasza - kończąc monolog wzięła rękę dziewczyny, składając na niej szarmancki pocałunek.

- Zapraszasz mnie do “Honolulu”? Na drinka? - jeśli wcześniej Denise wyglądała na zaskoczoną to teraz miała minę na skołowaną do reszty. Chyba już kompletnie nie wiedziała co powiedzieć. Patrzyła jak Lamia przed nią kuca i całuje dłoń podczas tego zaproszenia. No i chyba kompletnie zapomniała o tym radiu i służbowych sprawach zaaferowana tą niespodzianką.

- W tą niedzielę? Na 21? - zapytała jakby chciała się upewnić albo zyskać na czasie.

- Tak, dokładnie. Widzisz jaką masz dobrą pamięć? - była sierżant puściła jej oko, choć nie wstała z miejsca, łapiąc ją w wymianę spojrzeń, z czego te jej z pewnością paliło skórę. Nachyliła się jeszcze odrobinę, unosząc twarz do góry aby nie musieć przerywać gapienia. - Gdybym wiedziała, że spotkam tu takiego aniołka od razu wbijałabym z kwiatami a tak… zostaje mi jedynie pokornie ugiąć kark i czekać w umówionym miejscu, o umówionym czasie - puściła jej oczko, dorzucając szeptem - To ten moment, gdy można powiedzieć “jasne Lamia, wpadnę z chęcią. Lubię drinki z palemką, a pod kieckę założę kostium kąpielowy”... bo mają tam zjeżdżalnie i baseny - Mazzi zachichotała, choć akurat nie pomyślała o atrakcji wodnej, lecz boltowej - Polecam, pełna dycha.

Wyglądało, że Denise zatkało zupełnie. I tak wpatrywała się w kucając przed nią kobietę siedząc na swoim obrotowym krześle i chyba w ogóle nie wiedziała co powiedzieć i co zrobić. No ale w końcu gdy Lamia zabawiła się w suflera to w końcu brunetka się roześmiała gdy ten korek wreszcie z niej wypadł.

- O rany Lamia no takiemu zaproszeniu to nie sposób odmówić. - powiedziała roześmiana specjalistka od łączności. - Przepraszam ale po prostu mnie zamurowało. Nie spodziewałam się. Ale tak, skoro tak mnie ślicznie zapraszasz no to przyjdę. Tylko obawiam się, że nie mam kostiumu kąpielowego. Ale drinki z palemką lubię. - powiedziała z uśmiechem który skutecznie przegnał resztki chmur, zaskoczenia i wątpliwości.

Sympatycznie uśmiechnięta brunetka wyszczerzyła cała dobrobyt uzębienia, podnosząc się i niby przypadkiem zderzając się ustami z ustami Azjatki w krótkim pocałunku.
- Super… to widzimy się o 21 przy głównym barze Honolulu… i nie martw się. Wezmę swój kostium i w razie czego ci go pożyczę - odsunęła się odrobinę, wskazując spojrzeniem na maszynerię - Tam pogadamy na spokojnie… a teraz pomożesz mi ślicznotko z tymi gekonami i Wilmą?

- No dobrze. - Denise zarumieniła się jak pensjonarka i w tym momencie wydawała się bardziej przypominać nieśmiałą dziewczynę z sąsiedztwa niż tą ironiczną profesjonalistkę jaką była gdy rozmawiała z kolegą. Pokiwała głową i odwróciła się twarzą do aparatury. Coś zaczęła sprawdzać w tej teczce ale zaczęła coś ustawiać, przerwała, znów coś poprawiła w końcu jednak podniosła głowę na stojącą obok kobietę.

- Jej w “Honolulu” to byłam może ze dwa razy. Z czego raz na oblewaniu dyplomu. - wyznała chyba wciąż bardziej myśląc o niedzieli niż o tym radiu przed sobą. Przesunęła brązowy kosmyk z twarzy za ucho i ciągnęła ten wątek. - Jeszcze nigdy nie zapraszała mnie na drinka inna dziewczyna. - wyznała po chwili. - A ten drink… To randka? - zapytała niepewnie.

- Jeśli tylko chcesz, może być randką… albo hołdem dla uzdolnionej pani technik o nieprzeciętnej urodzie - Mazzi stanęła za krzesłem, kładąc dziewczynie dłonie na ramionach - Może być przyjacielskim wypadem, poznasz pewnie paru moich znajomych z którymi tam balujemy systematycznie, ale bez obaw… - nachyliła się żeby doszeptać jej do ucha - Ty tam będziesz dla mnie pierwszą muzą.

- Oh… - Azjatka szepnęła cicho. Trochę nachyliła głowę w bok także znalazła się prawie twarzą w twarz z drugą kobietą. Przesunęła palcami po jej policzku. I jeszcze raz ostrożnie zetknęła usta z jej ustami. Przerwała po chwili i w końcu uśmiechnęła się ciepło.

- Dobrze to jesteśmy umówione na niedzielę. I sprawdźmy to radio bo głupio się będzie komuś tłumaczyć, że znów szukasz jakiegoś kleszcza. - uśmiechnęła się jeszcze raz, machnęła dłonią i znów wróciła do radia i pozostawionej teczki.

Jej dłonie zaczęły przesuwać się po różnych kontrolkach. Tym razem już płynnie i sprawnie. Ale zanim się odezwała sięgnęła do szafki i napiła się czegoś z kubka termoizolacyjnego z jakąś mangową naklejką. A potem wróciła do swojego zadania.

- Gniazdo do Zielonego Gekona. Gniazdo do Zielonego Gekona. Zgłoś się. Over. - Denise złapała za mikrofon tak samo jak niedawno jej kolega gdy gawędził sobie z nie-kolegą. Przez chwilę słychać było trzaski eteru ale dość szybko dał się słyszeć męski, zdecydowany głos.

- Zielony Gekon zgłasza się. Co się stało Gniazdo? Over. - zapytał jakiś mężczyzna po drugiej stronie.

- Chciałam upewnić się, że wszystko u was w porządku. Tęsknie za wami. - Denise mówiła już całkiem płynnie a jej przyjemny głos pewnie było przyjemnie usłyszeć gdzieś tam w trasie. Zwłaszcza jak tak przyjemnie mówiła, że tęskni.

- My za tobą też Kasztanku. Już się bałem, że znów coś nam dowalili. A u nas nudna sztampa. Oby tak dalej. Over. - facet po drugiej stronie chyba się uśmiechnął i Azjatka po tej stronie również.

- Mam taką jedną sprawę. Over. - radiooperatorka wyrzuciła z siebie co brzmiało jakby miała jakieś “ale”. Przez eter doszło ich rozbawione parsknięcie rozmówcy.

- Tak czułem, że to nie tylko z miłości i tęsknoty. Over. - mężczyzna chyba faktycznie nie był zaskoczony tym “ale”.

- Oh ty mnie za dobrze znasz Smoku. Ale mam coś. Tym razem sprawa prywatna. Over. - łącznościowiec bawiła się chyba w najlepsze tą rozmową podobnie jak jej rozmówca.

- O. Sprawa prywatna? Jak chcesz mi wyznać miłość w eterze to biorę cały eter na świadków, że nie rozwiodę się dla ciebie z Ethel. No chyba, że będziesz naprawdę przekonywująca. Over. - tym razem facet się trochę zdziwił ale brzmiało jakby podobne gadki urządzali sobie regularnie.

- Oj może później. Nie chcę by Ethel przerobiła mnie na befsztyki. Ale tym razem chodzi o kogoś z twojego konwoju. Over. - Azjatka zachichotała jak nastolatka słysząc co i jak mówi rozmówca. Ale powoli wciągała go w tą sprawę w jakiej dzwoniła do niego.

- Ktoś z mojego konwoju mi cię sprzątnął? Powiedz który. Zaraz myślę, że możemy mieć jakiś nieszczęśliwy wypadek po drodze. Over. - facet po drugiej stronie eteru zaśmiał się wesoło i udał groźny ton.

- Ale tym razem to ona. Wilma Wilson. Macie ją na pokładzie? Over. - Denise w końcu wyjawiła o co chodzi.

- Przerzuciłaś się na dziewczyny Kasztanku? Wiesz ile męskich serc tutaj teraz pęknie? Ale tak, jest z nami Wilma. Co masz dla niej? Over. - zapytał męski głos trochę chyba zaintrygowany tą całą sprawą. Zaś łącznościowiec spojrzała w górę na Lamię takim pytającym spojrzeniem.

- Niech nas da na kanał z Wilmą - Mazzi mruknęła, kucając ponownie przy Azjatce. Tym razem jednak była spięta, zacierając nerwowym gestem dłonie. - Masz dla niej niespodziankę.

- Możesz dać ją do telefonu? Mam tu kogoś kto chciałby z nią porozmawiać. Over. - Azjatka pokiwała głową do Lamii i wróciła rozmową do tego chyba szefa konwoju z jakim rozmawiała.

- Jasna sprawa. Zaraz ją wrzucę. Over. - dało się prawie wyczuć jak Smok kiwa potakująco głową i słychać było jakieś pstrykanie.

- Smok do Gryfa 3, Smok do Gryfa 3. Zgłoście się. Over. - wyglądało na to, że powtarza procedurę zgłoszeniową tym razem z inną załogą.

- Gryf 3 do Smoka, zgłaszam się. Over. - w eterze zabrzmiał spokojny, kobiecy głos. I chociaż trochę trzeszczała Lamia od razu poznała, że zna ten głos.

- Mam tu kogoś na linii do ciebie. Over. - Smok odezwał się z cichym oczekiwaniem, znów coś pstryknęło i po chwili odezwał się ponownie. - No to dajesz Gniazdo. Over. - odezwał się a w bazie Denise przekazała mikrofon swojemu gościowi.

Jakże Mazzi żałowała, że nie ma nic do picia. Wzięła nadajnik w spocone dłonie czując pustynię wewnątrz gardła. Przełknęła z trudem ślinę, robiąc dwa szybkie wdechy, zanim nie otworzyła ust aby się przywitać, powiedzieć Wilmie, że cieszy się mogąc ją słyszeć. Że żyje, ma się dobrze…
- Wędkarz złowił złotą rybkę, a ta przemówiła ludzkim głosem - zaczęła naraz zupełnie od czapy, a uśmiech na jej gębie robił się szeroki i coraz bardziej radosny. Zachowała jednak ton profesjonalnego opowiadacza dowcipów, czując że już kiedyś musiała głosowi po drugiej stronie radia dokładnie ten sam wkręt - Jestem zaklętą księżniczką, pocałuj mnie a spełnię 3 twoje życzenia. Wędkarz pocałował rybkę i po chwili stanęła przed nim piękna księżniczka: Jakie są twoje 3 życzenia? A rybak na to: Mam jedno życzenie, ale trzy razy! - westchnęła ciężko na linii, dodając już mrucząco-szepczącym tonem Wilson prosto do uszu - Myślałam że będziesz moim rybakiem, a ty mi wypłynęłaś poza akwarium… over.

Przez chwilę było słychać śmiech Smoka. Widać dowcip mu się spodobał. Denise też się uśmiechnęła chociaż dyskretniej. - Hej, Gniazdo, macie tam teraz kabaret? - zawołał jakiś inny męski głos też chyba ubawiony taką niespodzianką. Ktoś jeszcze odezwał się w podobnym stylu. I głos Wilmy dał się słyszeć dopiero po dłuższej chwili.

- Lamia? Lamia Mazzi? To ty? Cholera to ty żyjesz?! - kobiecy głos emanował przede wszystkim zaskoczeniem. Tak kompletnym, że przysłoniło wszystkie inne. I tak szczerym, że wszystkie inne głosy w eterze momentalnie ucichły jak nożem uciął.

Po stronie Gniazda zapanowała chwila ciszy, gdy saper zbierała się w sobie, aby odpowiedzieć normalnie, bez krzyków ani płaczów.
- Jestem jak łupież… zawsze wracam. Poza tym weź, dostałam w głowę, żadna strata - wydusiła przez ściśnięta gardło, udajac przez Azjatką że coś jej wpadło do oka, może nawet jakiś kleszcz.
- Siema stara, dobrze… cię słyszeć - musiała zrobić przerwę, gdy głos się jej załamał. Głęboki oddech i nadawała dalej, siadając na podłodze tyłkiem i podkulając kolana pod brodę.
- Się pozmieniało… jakieś dwa tygodnie temu wyszłam ze śpiączki i… nie… - zacięła się, a mruganie się wzmogło. Parsknęła, zakładając ironiczną maskę - Szukałam was. Trochę nie wierzyłam chłopakom jak mi powiedzieli że zostałaś tirówką. Byłam u nich, w Mason. Dali cynk gdzie cię szukać. Przepraszam… nie… - znowu się zacięła, a następnie znowu parsknęła - Nie wiem co się działo, ale balet musiał być gruby. Prawie nic nie pamiętam, tylko strzępki. Kiedy zjeżdżasz? Wpadnę z flachą i wypytam o najnowsze plotki. Over.

- O tak! Koniecznie! My wracamy… - Wilma podjęła temat dziwnie szybko. Jakby bała się o panowanie nad swoim głosem. Urwała zresztą zaraz potem i nastąpiła chwila przerwy. - No właściwie zapytaj Gniazda. Nie mogę o tym mówić. Ale do cholery liczę, że się spotkamy i urżniemy jak za dawnych czasów! - zawołała po tej chwili zwłoki gdy pewnie przepisy nie pozwalały jej na całkiem swobodną rozmowę.

- Dawno nie byłam u tych gogusiów. Przyjadę to zrobimy sobie imprezę. Tylko dla Bękartów! No dobra mogą być jakieś fajne dupy i osoby towarzyszące byle bez głupich cip obu płci! - zawołała Wilma starając się chyba trochę na siłę ale zamaskować wzruszenie tymi buńczucznymi okrzykami. Wreszcie też się roześmiała.

A Gniazdo czyli w tym wypadku Denise faktycznie postukała w jakieś tabelki palcem. Wyglądały jak jakiś grafik. I zakreśliła termin powrotu od najbliższego piątku po poniedziałek. Tyle trwało okienko powrotne dla Zielonego Gekona.

- Dzięki Gniazdo - saper cmoknęła azjatycką skroń, zanim nie odkaszlnęła, ponownie włączając komunikator. - Widzę już, słuchaj stara… jest ogólnie opcja taka że jakbyście się sprężyli do soboty wczesny świt… znaczy tak koło 9, no nie czarujmy się, to tak się składa że jadę do Mason z Tygryskiem odwiedzić tych leszczy. Da radę to chętnie cię zawijamy i upierdolimy się jak szpadle. Tylko tym razem obawiam się że żadnego chłopa nie będę mogła wyrwać. Tygrysek bywa nerwowy… polubisz go, jest spoko. Aaa jaką ma dupę, o stara - w głosie pojawiła się stara, zwyrolska Mazzi - Wypierdala skalę z papci aż pod sufit. Wiem co mówię, zresztą sama zobaczysz. W galówkę go pewno nie wcisnę, ale i tak… no zobaczysz - trajkotała wesoło, ostrożnie wycierając oczy aby nie rozmazać makijażu.
- Tak czy siak zostawię u Kasztanka namiary. Najłatwiej zapytać o mnie w “41” barmana albo kelnerki… Val. Takiej blondi z dredami. Weź tam tego smoka pospiesz, niech nie siedzi na jajach tylko zepnie dupeczkę. Odwdzięczę się, myślą, mową uczynkiem i zachowaniem.. i Wilma? - podjęła po krótkim zacięciu - Nie masz żadnych info o Andy… o Starym? Over.

Przez chwilę panowała cisza w eterze. - Nie. Nie wrócił. Nie słyszałam nic aby wrócił. W jakiejkolwiek formie. Chudy trzyma tam rękę na pulsie. Coś by dał cynk gdyby były jakieś wieści. - głos drugiej kobiety odezwał się po tej chwili przerwy i brzmiał poważnie. Nawet chyba nie chciała mówić publicznie o takich tematach.

- No a to u ciebie też wielkie zmiany. Masz jakiegoś Tygryska powiadasz? No to jak się spotkamy musisz go nam pokazać. I na mieście mówisz “41”? I Val - dredziara? No dobrze. Nie bardzo miałam czas zwiedzać miasto. Ale jak będę to znajdę. Ale z tą sobotą to nie wiem czy wyjdzie. Mamy opóźnienie. I nie wiadomo jak będzie u celu. Dopiero jedziemy a jeszcze powrót. Ale postaram się. Może się uda. Jak nie to cię znajdę na mieście po powrocie. Zwykle mam parę dni wolnego przed następną trasą. Over. - Wilma szybko podjęła wcześniejsze wątki o jakich trajkotała druga bękarcica. Nawijała wesoło przeskakując z jednego na drugi i wracając do radosnego, niefrasobliwego tonu.

- Spoko Willy, nie teraz to w tygodniu się złapiemy i pójdziemy w balet… chociaż wtedy ciężko złapać Tygryska… też mu dają wolne tylko w weekendy. - wzruszyła ramionami, z torebki wyjmując zdjęcie i pokazała Azjatce wysoką, dumną postać w zielonym, galowym mundurze. Kciukiem puknęła go w sam środek piersi, a potem puknęła w swoją pierś, robiąc minę wyjątkową wymowną pod tytułem “to moje!”.

- Też trep w końcu… z Boltów. Taki tam, ledwo kapitan - wyszczerzyła się w eter - Nie ma się co podniecać. Ale jak będziesz chciała to go razem we dwie napadniemy. Ma krzepy od cholery, uwierz mi da radę… już dawał - parsknęła wyjątkowo kosmato - A jak z tobą, znalazł się wreszcie ktoś komu nie chcesz wyrwać tchawicy przez nos i przepchać jej gardłem aż do jelit? Poza tym musisz poznać moje kumpele! - radość wróciła do bękarciego głosu i ruchów. Tym razem puknęła blondynkę ze zdjęcia w pierś, powtarzając gest - Teraz już mi się nie wywiniesz stara! Jeśli nie będziesz spędzać ze mną przepustek to się wkurwię! Nudzi mi się w tym cywilu tak bardzo, że aż tyłek boli od… no dobra, tyłek to mnie akurat nie boli akurat od leżenia - zarechotała wesoło - Kurde, ale gdybym wiedziała że macie takie śliczne Gniazdo to chyba bym odjebała jakąś lewiznę aby też zacząć tu robić! Over!

Denise siedząca na swoim obrotowym krześle miała minę jakby trochę się pogubiła kto jest kto w tych opowieściach i zdjęciach Lamii. Kiwnęła głową z uznaniem i uniosła dwukrotnie kciuk najpierw gdy ta wskazała na fotkę oficera w galowym mundurze a potem na krótkowłosą blondynkę w zgrabnej kiecce gdy we trójkę pozowali do zdjęcia. Ca to Wilma zdawała się bawić w najlepsze. Rechotała w eter na całego.

- Bolta? Jakiego bolta? Jakiegoś bolcowego kapitana? - Lamia nie była pewna czy kumpela nie wie o jaką jednostkę chodzi czy tylko się droczy, że nie wie.

- To kapitan Thunderbolt. Bardzo przystojny. - do rozmowy wtrąciła się radiooperatorka przyciskając twarz do mikrofonu trzymanego przez gościa. W głosie dało się słyszeć uznanie i może lekką nutkę zazdrości.

- Fiju fju! Lamia! Wyrwałaś kapitana specjalsów? Oficera? I to z tych cholernych boltów? No Rybka! Zawsze był z ciebie niezły numer! - przez eter doszło ich gwizdnięcie uznania i wesoły śmiech drugiej bękarcicy.

- A ja no znasz mnie. Coś się trafi to się nawinie. I mówisz, że taki przystojniak i do podziału ten twój Tygrysek? No cholera to mam nadzieję, że Smok i jego smoczki się sprężą i uwiniemy się przed końcem weekendu. Słyszałeś Smok? - Wilma zaśmiała się po raz kolejny jakby tym bardziej nie mogła się doczekać spotkania.

- Słyszę, słyszę. Całą rozmowę słyszę. Jesteście na ogólnym. Zobaczymy co da się zrobić. Ale sama wiesz, że to nie zależy tylko ode mnie. Over. - Smok tym razem był troszkę cierpki. Ale też mówił jak kogucik pozwalający na drobne harce swoim kurczaczkom.

- No wiem, wiem Smok. Ale pomyśl coś. Użyj tego swojego łebskiego mózgu i wymyśl coś by się dało. Ja się potem odwdzięczę. Over. - Wilma tym razem zwróciła się do szefa konwoju z prośbą.

- Zobaczymy co da się zrobić. Over. - Smok powtórzył z uporem ale nie chciał widocznie rzucać pustych obietnic.

- Noooo weeeź, Smok - Mazzi zrobiła smutną minkę, posyłając całe wiadro pluszu, miłości, podziwu i słodyczy przez kabel i eter do dowódcy konwoju - Skoro Willy mówi, żeś łebski facet, na pewno coś wymyślisz! Ona ma nosa do ludzi, zawsze miała. Cycki tak samo, prawilne. Chyba je parę razy widziałam - dorzuciła, puszczając łącznościowej Azjatce oczko. Zaczęła też bawić się jej włosami odgarniając je za ucho.

- Jak każdy łebski facet masz swoje sposoby, nie mów że nie. Też będę zobowiązana, w końcu nie na co dzień się wraca zza grobu i jedzie chlać z tymi którym udało się przetrwać, nie? Pomyśl w ten sposób… niejedna przepustka przed wami, przed tobą, a ja mam parę lubujących mundury koleżanek, które chętnie posłuchają historii o dzielnym dowódcy transportu i na wyścigi będą lecieć, aby się na nim uwiesić chociaż na jeden taniec, jednego drinka czy jeden wieczór gdzieś w sprzyjających warunkach… no i przydałby się ktoś kto będzie pacyfikował chłopaków zawczasu, zanim zaczną chlapać jęzorami co robiłam w kantynie Chudego, na zapleczu - zaśmiała się, drapiąc po nosie - Ej Willy, chcesz żeby ci coś ogarnać na mieście? Skoro i tak latam po wolności, przydam się na coś, nie? Over.

- Dziewczyny. Mówię po raz kolejny. To nie zależy tylko ode mnie. Ale będe miał to na uwadze. I zrobię co będę mógł. Over. - Smok powtórzył spokojniej ale też jakoś tak dobitniej. Jakby coś go zaczęło drażnić.

- Okey, okey, Smoku, nie denerwuj się. My tylko tak po babsku chlapiemy ozorami z babskiej radochy. - Wilma włączyła się prawie od razu ledwo ten skończył mówić jakby chciała go uspokoić. - Hej Lamia, Smok jest spoko. Jak mówi, że coś pomysli to pomyśli. A jak się nie uda to znaczy, że się nie dało. Smok jest spoko dlatego z nim jeżdżę. - zaraz też dorzuciła wyjaśnienie swojej kumpeli po tej stronie eteru. A mundurowa Azjatka pokiwała twierdząco głową zgadzając się z tą opinią.

- Dobra Rybka widzimy się za parę dni. Tu czy tam. Złapiemy się. Ogarnij mi dobrego whiskacza do wyrżnięcia i coś fajnego do zerżnięcia ale tak naprawdę to po prostu bądź. Nie przejmuj się resztą. Over. - była bękarcica rzuciła do byłej bękarcicy kosmatym tonem podszytym niefrasobliwością oraz ciepłymi uczuciami. Jakby samo spotkanie z żywą Lamią było najważniejsze a reszta to nie istotne detale.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 13-04-2020, 00:39   #154
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Skoro Wilson mówiła, że ten cały Smok jest spoko, Mazzi mu odpuściła, tym bardziej widząc azjatyckie potwierdzenie. Zamiast tego mocniej ścisnęła mikrofon.
- Będę Willy, obiecuję. Nigdzie daleko się już nie wybieram - powiedziała tym razem jakoś tak poważniej, chociaż emocje dało się łatwo wyczuć: radość, ekscytację, smutek z braku bezpośredniego kontaktu i nadzieję na rychłe zobaczenie.
- Bierz co się da, jak biją: wal pierwsza… i niczego kurwa nie żałuj - dodała z zacięciem - I wróć do mnie, stara. Wy też wracajcie cało, wszyscy. Smoku, pod twoje skrzydła. Szerokiej drogi załoga.

- Powodzenia i do usłyszenia Rybka. Bez odbioru. - Smok pożegnał się krótko chociaż życzliwie.

- Do uściskania Rybka! Jeszcze wytrzymaj parę dni i potem zaszalejemy! Bez odbioru. - na chwilę chyba znów Wilmą nieco szarpnęło za serce bo głos jakby jej trochę zmiękł gdy się żegnała ze swoją frontową kumpelą. Potem nastąpiła cisza eteru. Denise sięgnęła po mikrofon aby odstawić go na miejsce.

- Wszystko w porządku? - zapytała Azjatka patrząc z troską na siedzącą na podłodze kobietę.

Cisza w eterze, cisza w pokoju radiowców. Łącznościowiec na krześle i kiwająca się na podłodze brunetka w mało wojskowej garsonce, gapiąca się martwo w punkt na podłodze. Euforia uleciała ucięta nożem ledwo połączenie się skończyło.

- Nie chciałam jej mówić, nie przy ludziach - chrypnęła, zgrzytając krótko zębami zanim nie westchnęła boleśnie, ściskając ramionami zgięte kolana. Walcząc z drżąca szczęką dokończyła - Pamiętam jej głos, ale nie twarz. Nie pamiętam jej twarzy… prawie nic nie pamiętam. Wiem że była tam… obie tam byłyśmy, poznałam głos - zrobiła krótką przerwę, trzęsąc się z nagłego powiewu chłodu - Nie umiem sobie przypomnieć, taka się obudziłam. Wybrakowana, niepełna. Ułomna. Niezdolna do dalszej służby… - prychnęła, kręcąc głową - Powinnam być tam z nią, teraz… a co robię? Siedzę kurwa na podłodze i nie mogę zebrać się do kupy w obawie że jak za szybko wstanę znowu mi odłączy świadomość, albo dostanę ataku paniki. Nawet pierdolonej broni nie noszę, bo jeszcze komuś niechcący zrobię krzywdę. Ja pierdole… - zwiesiła głowę, gapiąc się pod nogi - Serio zostaje tylko pić i udawać że jednak warto było przeżyć. Zostawie dla niej info, dobrze? Namiary.

- Oj… - Azjatka przez chwilę chyba nie bardzo wiedziała co powiedzieć albo zrobić. Ale w końcu zsunęła się ze swojego krzesła, klęknęła obok siedzącej brunetki i objęła ją pocieszająco. - Jasne, że możesz zostawić namiary. Jakbyś coś chciała zostawić dla Wilmy, nawet później to wpiszę cię do jej znajomych. Bo tak od obcych to różnie bywa. Wiesz, względy bezpieczeństwa i takie tam. - Denise lekko poklepywała ramię w mokrej marynarce mówiąc przyjemnym, łagodnym głosem jakiego było miło słuchać. - A jak jej nie pamiętasz no ale ona chyba ciebie pamięta. To cię rozpozna. Może nawet jak pójdziesz do kadr to by ci pokazali jej akta? No chociaż zdjęcie. Nie wiem czy sie zgodzą ale możesz zapytać. - Milczały tak przez chwilę i czy z ciekawości czy by jakoś zmienić temat łącznościowiec zapytała o coś innego.

- Ale na tym zdjęciu… - zagaiła i lekko skinęła w stronę gdzie Lamia miała owo zdjęcie. - To kto właściwie jest? Bo chyba trochę się pogubiłam. - zapytała z łagodną ciekawością.

- Steve, mój chłopak - Mazzi pociągnęła nosem, brodą wskazując na fotę zielonego gada. Następnie wskazała na blondynę - A to Eve, moja dziewczyna i dziewczyna Steve’a. Tak, żyjemy we trójkę i tak sobie egzystujemy jak para hub…- pogłaskała palcem wskazującym najpierw kobiece, a potem męskie, papierowe lico - Na dorodnym pniu… dzięki Kasztanku, gdzie macie te kardy? - siorbnęła kinolem ostatni raz, zanim nie zamknęła oczu i po głębokim wdechu otworzyła je ponownie, wracając do bezczelnej normy.

- Pracują w tych kadrach jakieś zabawowe chłopaki, jak ten wasz Ross? - zaakcentowała pytanie uniesieniem jednej brwi, zanim nie pocałowała znienacka Azjatki w usta.

- Dzięki Kasztanku,naprawdę. Teraz to nie jednego drina masz u mnie w niedzielę. Lubisz tańczyć? Zagnam ci chłopaków Tygryska na parkiet, bo ze mnie drewno. Chyba że odpowiednio się napierdolę - pokiwała mądrze głową, aby z westchnieniem sięgnąć za pazuchę po książeczkę wojskową - Moje cyferki i literki. Żebyś miała co wpisać w ten rejestr aby karton łychy przemycić Willy do baraku.

- Dobrze. - Azjatka wydawała się albo zmieszana albo przytłoczona tym wszystkim. Ale wzięła się za coś prostego i znajomego. Czyli za spisanie danych gościa do notatnika aby je potem móc wciągnąć w resztę wojskowej biurokracji jaka stanowiła układ nerwowy każdej armii.

- Ale poczekaj bo nie jestem pewna czy ja dobrze wszystko rozumiem. - zadbane brwi Denise zmarszczyły się w grymasie skupienia. - To masz chłopaka… I dziewczynę… - wskazała palcem gdzieś na zasoby torby i portfela Lamii gdzie były jej zdjęcia. - I chcesz mnie zaprosić w niedzielę na drinka? To na co ty właściwie chcesz mnie zaprosić? - Azjatka mówiła jakby miała podejrzenie, że jej pierwotne wyobrażenie o tym niedzielnym drinku mogło się trochę przemodelować.

- Jak to na co? - Mazzi przekrzywiła głowę, podchodząc do dziewczyny i ciepło się uśmiechając - Na cokolwiek będziesz miała ochotę. Chcesz aby się skończyło na drinku i zabawie w duecie, tak będzie. Jeśli będziesz miała… - poprawiła żołnierski kołnierzyk - Większe apetyty, wtedy też się je zaspokoi. Ja chcę wyrwać chociaż na parę chwil taki piękny kwiat magnolii i pokazać się z nim, poznać bliżej. Móc podziwiać w wersji - łypnęła wymownie w dół - Bardziej barwnej niż zieleń, choć ona akurat tobie cholernie pasuje.

- Aha… Nie no wiesz… Po prostu… Zazwyczaj jak rozmowa o zapraszaniu na drinka to zwykle chodzi o dwie osoby… No i jak masz… No kogoś… No to jakby to wyglądało jakbyś z kimś się umawiała na drinka? Nie chcę być tą trzecią przez jaką są tylko kłopoty. Wcześniej myślałam, że jesteś singielką. - Denise mówiła cichym, może nawet nieco speszonym tonem jakby trochę ją to wszystko krępowało i przytłaczało. Ale też nie chciała urazić ani sprawić kłopotów rozmówczyni. Ani teraz ani podczas niedzielnego wieczoru o jakim była mowa.

Odpowiedziało jej wesołe machnięcie ręką, a Mazzi zrobiła minę jakby to naprawdę nie był żaden problem.
- O daj spokój, to żaden problem. Słyszałaś zresztą rozmowę z Willy, mamy w planach obie napaść na Tygryska. Jeśli chcesz możesz dołączyć - zaśmiała się, raz jeszcze sięgając do torby i coś tam grzebiąc - Nie będą mieli nic przeciwko, ani Kociaczek, ani Tygrysek… wręcz przeciwnie! Chętnie cię poznają, żadnych fochów, żadnych kłopotów. - z torebki wyjęła jeszcze jedno zdjęcie. było widać na nim neon z Honolulu i masę ludzi wklejonych w brunetkę z obrożą “Princess” na szyi. - A to zrobiliśmy tydzień temu, widzisz aby ktoś miał komuś coś za złe? Myślę że idealnie byś tutaj pasowała - mruknęła dziewczynie do ucha.

- Aha… To chyba jakąś imprezę mieliście… - Denise uśmiechnęła się nieśmiało oglądając zdjęcie z poprzedniego weekendu. Na dość skromne liczebnie towarzystwo w porównaniu do obsady z ostatniej niedzieli. Ale dla kogoś nie wtajemniczonego i tak pewnie wyglądało na ciekawy skład i imprezę.

- A to teraz w niedzielę to kto ma być? - zapytała zerkając na siedzącą przy niej kobietę.

- Na pewno ta trójka - wskazała chłopaków Krótkiego, potem pokazała rudzielca - Ona, bo tam pracuje… może ona - tu stuknęła podobiznę dredziary i na koniec wskazała dwa najważniejsze detale - Steve też, Eve tak samo. Ja no i Denise. Może znasz. Ślicznotka z wyższej półki, mam jej skołować kostium kąpielowy.

- Jaka Denise? To jest jeszcze jakaś? - zapytała Azjatka z poważną miną gdy tak kiwała głową słuchając kogo na zdjęciu przedstawia jej Lamia. - Aaa! Znaczy, że ja! - roześmiała się po chwili gdy zorientowała się o jakiej Denise mówi jej rozmówczyni. - No dobrze. To bardzo ci dziękuję za zaproszenie. W takim razie przyjdę. Chociaż nie jestem pewna czy podołam. - Azjatka o kasztanowych włosach zgodziła się z łagodnym uśmiechem ale chyba trochę wątpiła we własne siły i możliwości czy dorówna innym imprezowiczom.

- Świetnie! - saper ucieszyła się szczerze, obejmując żołnierkę ze śmiechem. Dla niej nie istniały żadne wątpliwości, ale i rozterki, co dobitnie pokazywała, wylewając optymizm całymi wiadrami - Widzimy się w takim raziem w niedzielę pod barem na drinku. Super, już nie mogę się doczekać!

- Tak. Ja też. - radiowiec uśmiechnęła się nieśmiało ale wydawała się bardziej “na tak” niż “na nie”. W końcu wstała i pociągnęła za rękę swojego gościa w stronę zewnętrznej cześci pomieszczenia a potem na korytarz.

- Do kadr to musisz wyjść z tego budynku… - zaczęła tłumaczyć jak się dostać do tych kadr. Wyglądało na to, że zaraz obok jest bliźniaczy barak, też z biurem tylko innym. I tam właśnie miały być kadry. - No to do zobaczenia w niedzielę. I powodzenia! - Denise na koniec życzyła szczęścia nowo poznanej koleżance i pożegnała ją ciepłym uśmiechem.

Lamia znów musiała opatulić się wojskową peleryną gdy wróciła na tą pluchę na zewnątrz. Dotarła do sąsiedniego budynku i schemat rzeczywiście był podobny. Też był krótki hol a potem prosty korytarz z serią drzwi po obu stronach. I te kadry miały być właśnie gdzieś tutaj. Przeszła zostawiając mokre ślady butów na podłodze. Zresztą widocznie nie ona pierwsza. Znalazła drzwi z odpowiednią tabliczką i weszła do środka. Tam stało kilka biurek z czego cztery były obsadzone. Dwa przez jakieś starsze panie i dwa przez parę bardziej w wieku Lamii.

- Tak? - zapytała jedna ze starszych pań widząc gościa w pelerynie ociekającej deszczem jaki ich odwiedził. Z tego co ją zdążyła uprzedzić Denise to właśnie te dwie tutaj rządziły w kadrach. I jedna miała być miła a druga wredna. Tylko Azjatka albo kiepsko to wyjaśniała albo Lamia kiepsko to zapamiętała bo nie bardzo wiedziała która jest która.

Powolnym gestem saper zdjęła kaptur, ukazując światu smutnego, przemarzniętego basseta na skraju śmierci głodowej.
- Dzień dobry paniom - przywitała się, próbując za głośno nie szczękać zębami. Kiwnęła szybko głową, podchodząc do najstarszej - Proszę wybaczyć, że przeszkadzam i… - zacięła się, miętoląc w palcach przepustkę.
- Moja przyjaciółka tu stacjonuje… - popatrzyła na tę najstarszą umęczonym wzrokiem - Jest teraz w trasie, zjeżdża przy weekendzie i… jeśli byłaby możliwość, chciałbym panią prosić o pomoc bo… ehhh - westchnęła, basset pogłębił się - Czy mogłabym prosić, żeby… żebym mogła zobaczyć jej zdjęcie? Nie... nie chcę na wstępie jej straszyć i denerwować, a… - wzruszyła nerwowo ramionami, gdy patrzyła za okno, mocno zaciskając szczęki.
- Ostatnio widziałyśmy się na północy. W Kotle - sztywno obróciła kark do kadrowej, patrząc na nią udręczona - Chyba… tak mi się wydaje. Niedawno dopiero wypuścili mnie ze szpitala… i nie pamiętam. - sapnęła gorzko - Nie pamiętam… jej twarzy. Tylko głos y, wybuchy… krzyki i nie… nie chciałabym jej od wstępu - zrezygnowanym gestem położyła przepustkę na blacie, ściszając głos - Nie chcę aby od wstępu wiedziała jak bardzo jestem teraz ułomna. Proszę mi pomóc, tylko pani może to zrobić.

Kobieta do której zwróciła się Lamia wzięła do ręki otrzymaną przepustkę. Zerknęła na gościa, na zegar ścienny i słuchała tego co ona mówi. Zresztą chyba cała biurowa trójka przerwała swoją robotę gdy słuchali tego co ma do powiedzenia. - No ale proszę pani my nie udzielamy informacji o kimś z naszej jednostki osobom z zewnątrz. - odezwała się ta druga ze starszych mówiąc tonem oczywistej oczywistości.

- No tak, właściwie tak… - ta do której głównie mówiła saper pokiwała głową zgadzając się ze słowami koleżanki. Ale dało się wyczuć, że ma do tego jakieś “ale”. Zawahała się miętoląc w dłoni czasową przepustkę. - Właściwie nie możemy udzielać takich informacji osobom z zewnątrz. - zaczęła mówiąc powoli ale dało się wciąż wyczuć owo “ale”.

- Ale powiedz o kogo chodzi. No i przydałby nam się jakiś dowód na wasze powiązania. Chyba rozumiesz, my musimy mieć jakąś podkładkę, że nie wynosimy stąd niejawnych informacji obcym osobom na same ładne oczy. - pani z kadr popatrzyła na siedzącą petentkę raczej z przychylnością. Wydawało się, że jeżeli ta dostarczy jej jakiś pretekst z tym dowodem to była skłonna przychylić się do jej prośby.

- Chodzi o kapral Wilmę Wilson - saper powiedziała, wyjmując z torebki kartkę ze szpitala wojskowego, gdzie były spisane wszystkie Bękarty które tam trafiły. Wskazała palcem w odpowiednim miejscu - To jej numery… a to moje - Po raz drugi sięgnęła do torebki, aby wyjąć książeczkę wojskową - Służyłyśmy w jednej jednostce. 7th ICEC. Byłam… jej sierżantem - martwe oczy basseta popatrzyły na kadrową - Kiedyś. Przedtem.

- O tak, właśnie o coś takiego chodzi. - starsza pani pokiwała głową z zadowoleniem czytając te nazwiska, symbole i numery. - Timmy mógłbyś sprawdzić te nazwiska? - zwróciła się do młodzieńca przy innym biurku. Ten wstał, podszedł, wziął kartkę i wyszedł z nią gdzieś przez drzwi prowadzące na zaplecze. - To trochę potrwa. - zwróciła się uprzejmie do gościa siedzącego po drugiej stronie biurka.

- Tylko Wilma tu jest… - saper pokiwała głową, wpatrując się w blat przed sobą - Inni są w Mason, albo też nie żyją i - zacięła się, podnosząc wzrok na kadrową - Dziękuję - dodała z ulgą i wyraźną wdzięcznością - Ratuje mi pani życie.

- Od tego tu jesteśmy. No ale nas też obowiązują jakieś przepisy. - starsza pani uśmiechnęła się łagodnie poprawiając okulary na nosie. Siedziały tak jeszcze chwilę aż drzwi się otworzyły i wrócił Timmy. Podszedł do rozmówczyni petentki i przyniósł jej jakieś aktówki. Starsza pani zapoznawała się z nimi parę chwil, zerknęła przy tym ze dwa razy na młodszą kobietę po drugiej stronie biurka i w końcu się odezwała.

- Tak, widzę, że mówisz prawdę. Rzeczywiście razem z Wilmą służyłyście w tej samej jednostce. - odrzekła zerkając na swoją koleżankę siedzącą obok. Ta tylko lekko wzruszyła ramionami i wróciła do swojej pracy.

- Tak, Wilma służy u nas. To jest jej zdjęcie. A przy okazji dostała awans na specjalistę. - Lamię poinformowała pracownica kadr wyjmując z akt fotografię i przesuwając ją na drugą stronę biurka. Fotografia przedstawiała portret młodej kobiety w mundurze. Jaka patrzyła z poważną miną wprost w obiektyw aparatu.
I ta facjata na błyszczącym, sztywnym papierze fotograficznym przedarła się przez mgłę amnezji jaka dominowała w umyśle pokiereszowanej sierżant. Znała tą twarz! Była tego pewna. Nawet imię nie mogła sobie przypomnieć aby skojarzyć z tą twarzą ale gdzieś, pod czaszką poruszyły się niespokojnie obrazy wydawało się już zamazanych wspomnień. Raczej ich echo. Nie miała pojęcia co w nich jest ale czuła, że coś tam jednak jej jeszcze zostało w zakamarkach pamięci.

Drżące palce ostrożnie ujęły fotografię, podnosząc ją na wysokość bękarcich oczu, gdy ich właścicielka oglądała twarz z bliska, zapamiętując każdy detal, drobiazg…
- Znam ją… pamiętam - wyszeptała wzruszona, po czym westchnęła, kładąc zdjęcie na blacie, chociaż dalej gładziła poważną twarz delikatnie palcami.
- Och Willy... - wyrwało się jej. Teraz już mogła sobie wyobrazić jak siedzi w transporterze i rży ze śmiechu słysząc nadpobudliwą sierżant po drugiej stronie linii.
- Jaka ona śliczna… - westchnęła z uśmiechem, a z napiętej gęby zeszły bassecie nakładki. Mimo tego autentycznego smutku nie dała rady wygnać z oczu. Martwiło ją też, że chyba nie pamiętała jeszcze czegoś ważnego.
- Dziękuję - z ociąganiem przesunęła zdjęcie do kadrowej, przygryzając wargę - Zasłużyła na awans, na pewno.

- To dość częste. Jak ktoś wróci stamtąd. - kadrowa w okularach uśmiechnęła się łagodnie pozwalając petentce w mokrej pelerynie nacieszyć się na nowo odkrytą znajomą twarzą na fotografii.

- Teraz ma przydział do kompanii logistycznej. Spec od systemów łączności i rozpoznania elektronicznego. Więc często jest w trasie. Niedawno do nas przyszła. W sierpniu. - starsza pani czytała te wiadomości z trzymanych przed sobą akt.

- Sprytna bestia… i moja - wyszczerzyła się, pociągając nosem i nagle wyprostowała plecy - Czy byłaby szansa dostać kopię? Choćby xero, na zwykłym papierze.

Ta druga podniosła głowę znad swojego biurka by posłać Lamii ostrzegawcze spojrzenie. Ale ta w okularach uśmiechnęła się łagodnie. - Tak, myślę, że możemy to zrobić dla ciebie. Timmy? Możesz zrobić jedną odbitkę tego zdjęcia? - znów zwróciła się do tego samego młodzieńca z sąsiedniego biurka.

- Jasne. Ale będzie czarno - białe. Nie mamy kolorów. - uprzedził gdy ruszył aby wykonać polecenie. Potem znów wyszedł gdzieś na zaplecze przez te same drzwi. Ale wrócił prawie od razu. - Proszę. - rzekł młodzieniec kładąc odbitkę zdjęcia przed Lamią. Ta była już a zwykłym papierze no i czarno - biała. Sporo detali uleciało z tej odbitki w porównaniu do zdjęcia. No ale nadal twarz była dla Lamii rozpoznawalna.

- Zanieś to już proszę na miejsce skoro już tu jesteś. - okularnica zwróciła się do młodego mężczyzny i ten skinął jej głową zabierając z powrotem akta które niedawno przyniósł.

Mazzi podziękowała raz jeszcze, wstając na trochę sztywnych nogach. Odruchowo zasalutowała kadrowej, a gdy wychodziła, przyciskała wydrukowaną fotkę do piersi. Nie miała pojęcia jakim cudem z powrotem znalazła się na przystanku, obraz dwoił się jej przez oczami, zalewając się czernią co parę kroków. Pamiętała jednak oddawanie kurtki, zduszone uprzejmości do Jima i Kennetha. Dwa szybkie, gorące pocałunki z nimi oboma, a potem zimno i deszcz,gdy siedziała na ławce z zadartą do góry głową, a deszcz padający na jej twarz skutecznie maskował płynące z oczu łzy.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zt51rITH3EA[/MEDIA]

Pojawiły się w starym kinie przed czasem, w biznesie przecież nie wypada się spóźniać. Bryła budynku budziła całą gamę bardzo miłych wspomnień w obu kobietach, kojarząc się z zabawą i przyjemnością. Tutaj się poznały, całkiem niedawno, a dla Mazzi jakby w innym życiu - takim mniej barwnym, gdzie łapanie oddechu przychodziło ciężej i gdzie kolory jesieni nie wydawały się aż tak intensywne. Tym razem obdrapanych ścian zewnętrznych nie podpierała armia mniej lub bardziej nawalonych punków, brakowało warstwy tłuczonego szkła na chodniku i zapachu rzygów z sąsiadujących zaułków. Nikt nie spał z głową na krawężniku, nikt nie glanował randomowego przechodnia za to że tamten krzywo się spojrzał. Nikt nie śpiewał, znaczy nie darł ochryple ryja, ani nie wygrywał rytmu jednej z palantowych piosenek kawałem metalowej rury o klapę śmietnika. Panowała cisza, spokój… sielanka iście idylliczna.

- Ciekawe co przygotowała tym razem - saper mruknęła do obejmowanej blondynki, idąc w kierunku drzwi na zaplecze za barem.

- Myślisz, że coś przygotowała? Ja zdążyłam zrobić kosztorys. W pracy. Ale to tak na brudno. - fotograf przyjechała na ostatnią chwilę. Tak ostatnią, że Lamia już zdążyła wyjść z jej mieszkania, przyjść do starego kina i był ten moment zastanawiania się czy iść samej na to spotkanie czy jeszcze poczekać. No ale prawie w ostatniej chwili do baru wparowała prawie spóźniona blondynka. I nadal dało się od niej wyczuć aurę zdenerwowania i pośpiechu. Nawet nie bardzo miały pogadać co się działo od rana. Eve wciąż była w jasnej koszuli, apaszce i całej reszcie jak ją rano widziała Lamia. Widać to było pod krótkim, lekkim rozpiętym płaszczem jaki do przejścia kawałek z budynku do samochodu był w sam raz. Chociaż ten deszcz jakoś przestał padać gdy Lamia wracała autobusem do domu blondynki. Niebo się rozpogodziło i zrobiło się na tyle ciepło by można było sobie pozwolić na rozpięcie kurtki czy płaszcza. No i właśnie dziewczyna Lamii, już idąc w stronę drzwi prowadzących na zaplecze, wyjęła z torby jakąś teczkę na akta a z niej kartkę z zapisanymi kolumnami cyfr ułożonymi w nakreśloną ołówkiem tabelkę.

Saper łypnęła na kartkę, ale szybko sobie darowała wnikanie w detale. Musiałaby przysiąść i wczytać się w rzędy znaczków, a to wymagało momentu na przystanięcie którego nie miały, bo gdzieś koło drzwi zobaczyła znajomą, zwalistą sylwetkę Antona. Pomachała do niego żywo rączką, mówiąc w międzyczasie do swojej blondi.

- Masz łeb do takich rzeczy: interesów, planów i logistyki. Na pewno będzie dobrze - pocałowała ją w skroń - Zresztą to tylko taka kurtuazyjna rozmowa, prawda? Może znowu trzeba będzie jej trzeba wypieprzyć w dupkę trzonkiem pałki teleskopowej - dodała weselej, jakby ta myśl wcale nie była jej przykra.

- Oh no tak. Ale jestem trochę zdenerwowana. W ogóle nie miałam czasu przygotować się do tej rozmowy. Nie wiem co powiedzieć. A przecież to nasza wielka szansa! Trochę się zdziwiłam jak ją wczoraj ugadałaś by się z nami spotkała. Oj, trochę się denerwuję. - fotograf cicho westchnęła ale schowała z powrotem kartkę do teczki. I skorzystała z okazji aby ją schować do torby gdy zatrzymały się przy Antonie i drzwiach jakich pilnował. Skoro Lamia sprzedała mu całusa w policzek to Eve też się w końcu uśmiechnęła i też go cmoknęła.

- Możecie wejść. - mięśniak w czarnym uniformie z napisem “SECURITY” otworzył przed nimi drzwi na już całkiem znajomy korytarz który z jednej strony miał znajomą Lamii toaletę dla personelu a nieco dalej schody prowadzące na górne piętro.

- Dzięki skarbie. Świetnie wyglądasz, byłeś u fryzjera, co? Chyba w końcu muszę się zorientować czy można was wynająć jeśli się człowiek poczuje niepewnie - saper uśmiechnęła się do mięśniaka, ściskając lekko jego łokieć gd przechodziła obok. Przepuściła Eve, a potem ruszyła za nią.

- Też się zdziwiłam… - Mazzi przyznała bez bicia, wzruszając ramionami, gdy zostały same a drzwi za ich plecami się zamknęły - Zobaczmy czy uda się coś ugrać, a jak nie… po prostu bawmy się dobrze.

- Eh… No tak, masz rację. - blondynka uśmiechnęła się blado za to zostawiony za drzwiami ochroniarz prychnął rozbawiony na całego z tej uwagi przechodzącej obok niego saper. Teraz szły same we dwie. Najpierw korytarzem, potem nawrót na schody prowadzące na górę, skręt we właściwą odnogę korytarza i jeszcze kawałek i znalazły się przed drzwiami z napisem “OLGA ORLOV szef ochrony”. Blondynka wzięła głębszy wdech, wypuściła go i dała znać kumpeli, że jest gotowa.

- Będzie dobrze - saper powtórzyła szeptem, gładząc blond policzek i całując krótko zdenerwowane usta. Próbowała zachowywać spokój i opanowanie, mimo że gdzieś w środku zaczynało ją zwijać. Nie czekając dłużej zapukała szybko cztery razy, pokazując Eve język.

Język pomógł na tyle, że blondynka uśmiechnęła się i też pokazała Lamii swój. Ale prawie w tym samym momencie usłyszały zza drzwi zdecydowane, kobiece “Proszę!”. No i weszły do środka. A w środku, za swoim potężnym biurkiem rezydowała królowa lodu. Idealnie uczesana jakby każdy jej włosek znał swoją rolę i nie miał odwagi wysunąć się poza szereg i obowiązującą rolę. Do tego raczej blada cera sprawiały wrażenie chłodnej i nieprzystępnej osoby. Gospodyni wstała gdy obie weszły po czym wskazała na fotele dla gości przed jej biurkiem.

- Proszę, usiądźcie. - Olga przywitała się jak na dobrą gospodynię wypadało. Eve grzecznie potruchtała na wskazane miejsce i znów miała minę jak uczennica wezwana przez dyrektorkę na dywanik. Wydawało się, że siedzi na krawędzi fotela jakby zaraz miała się zerwać. Zerkała częściej na gospodynię po drugiej stronie masywnego biurka to na swoją dziewczynę na sąsiednim fotelu.

- Macie na coś ochotę? Mam tylko mocny alkohol. - zapytała gospodyni wskazując na szafkę jakiej widocznie używała jako barku. Z miejsca zawężając wybór dostępnych opcji.

Mazzi za to usiadła wygodnie, zakładając nogę na nogę. Plecy oparła o fotel, korzystając z wygodny mebla, gdy dolne rejony jej ciała wciąż odczuwały skutki niedzielnych zabaw.
- Wódka na lodzie? - głos saper zostawała opanowany, tylko gdzieś w głębi oczu paliły się przewrotne ogniki. Spojrzała po pozostałej dwójce i dorzuciła - Trzy razy?

- Dobry wybór. - gospodyni skinęła głową i ruszyła w stronę wskazanej przed chwilą szafki. Otworzyła ją i zaczęła rozlewać zamówione trunki. Przy okazji nie dało się przegapić jej zgrabnej sylwetki obleczonej w szarą garsonkę i spódniczkę z tego samego kompletu. Spódniczka mogła być uznana ciut za zbyt frywolną bo sięgała tak o szerokość dłoni wyżej niż to przewidywał dawny, biurowy i biznesowy standard. Ale na te zgrabne, smukłe nogi w pończochach i tak było przyjemnie popatrzeć. Eve widząc jak swobodnie zachowuje się Lamia też jakby trochę się uspokoiła. Siadła nieco wygodniej czekając na dalszy rozwój wypadków. Olga zaś wróciła z małą tacką i trzema szklaneczkami przezroczystego płynu i pływającymi w nim kostkami lodu. Pozwoliła wziąć po szklance swoim gościom a sama sięgnęła po ostatnią szklaneczkę.

- Salut! - rzekła buńczucznie i sama przechyliła swoją szklankę jednym, wprawnym haustem. Eve próbowała ale nie dała rady. Wypiła może z połowę nim ją zatkało. Dla Rosjanki zaś to widocznie nie była pierwszyzna bo ledwo trochę oczy zmrużyła po przełknięciu mocnego alkoholu. Uśmiechnęła się i chyba ją bawiła nieporadność blondyny w tym alkoholowym temacie.

Saper odbiła toast, lejąc gorzałę w gardło. Skrzywiła się, gdy przełknęła, ale całość poszła jej całkiem sprawnie… jakby kiedyś była w wojsku albo coś.
- Dobrze cię widzieć, jak zwykle zresztą - Mazzi zaczęła część socjalną, uśmiechając się do Rosjanki sympatycznie - Szykujecie jakiś koncert w najbliższym czasie? Tak z ciekawości pytam, ostatni wspominam całkiem - zmrużyła radośnie oczy - rzewnie.

- Oczywiście. U nas praktycznie co weekend jest jakiś koncert. Chociaż wasz punkowy ulubieniec na razie nie raczył się zapowiedzieć z kolejnym. Zresztą pewnie jak zwykle przyleci na ostatnią chwilę bo mu się ubzdura, że fanki go potrzebują i musi dać koncert. - Olga popatrzyła z wysoka i z wyższością na swoich gości. Ale prychnęła z irytacją i pogardą na taką punkową organizację grafiku. Obeszła biurko i wróciła na swoje miejsce.

- No a co was do mnie sprowadza? - zapytała składając ramiona na piersi i rozsiadając się wygodnie na swoim fotelu jak na prawdziwym tronie. Teraz już zupełnie wyglądała jak lodowa królowa w swojej lodowej sali tronowej na swoim lodowym tronie. Eve ukradkiem zerknęła na Lamię chyba niepewna która z nich i co powinna zacząć mówić. Zwłaszcza, że Olga zaczęła rozmowę jakby nie miała pojęcia co je tu sprowadza. Mimo, że przyszły na umówioną wizytę.

- O tak… jego fanki zawsze są w potrzebie i liczą, że jego muzyka je uratuje. Przynajmniej na jeden wieczór, albo i cały tydzień - saper uśmiechnęła się, zdejmując maskę uprzejmej radości na rzecz autentycznego ciepła, kiedy mówiła o palancie z gitarą. Potrząsnęła głową, wracając do poprzedniej pozy.

- W sumie tak sobie z Eve przechodziłyśmy obok, włączyły się nostalgiczne wspomnienia… i pomyślałyśmy że wpadniemy zobaczyć czy przypadkiem nie potrzebujesz pomocy w rewizji jakiś paskudnych, brudnych wywłoczek… a jak wiadomo, trochę się ich tu szwenda… i ty jedna, biedna, musisz im stawiać czoła. Szkoda abyś się spociła, albo kontuzji dostała - pokiwała mądrze głową, przechodząc płynnie do dalszej części - Poza tym w sumie to skoro już jesteśmy, chciałyśmy szczerze zapytać co sądzisz o tym naszym filmowym hobby. Ma to sens i logikę w sobie, widziałabyś możliwość aby to pokazywać szerszej publiczności? zmrużyła jedno oko, unosząc lewą brew do góry - Na przykład tutaj?

- Nie interesuje mnie czy pomysły i projekty ludzi którzy do nas przychodzą mają sens. Odpowiadam tutaj za bezpieczeństwo a nie program artystyczny. - królowa chłodu szybko i chłodno ucięła ten spekulacyjny temat.

- Oj Olga noo… Przecież rozmawiałyśmy w niedzielę. Przecież jak nam pomożesz rozkręcić ten interes to się jakoś odwdzięczymy. - Eve nie wytrzymała i odważyła się wreszcie odezwać skoro mowa było o kluczowym dla nich projekcie na który obie się tak mocno napaliły.

- Tak? A jak? - gospodyni szybko odbiła piłeczkę zerkając teraz na Eve jak sęp na świeżą padlinę.

- Noo… Może jakaś opłata manipulacyjna… - blondynka rzuciła niepewnie zerkając szybko na siedzącą obok czarnulkę w poszukiwaniu koła ratunkowego. No tego akurat nie zdążyły wcześniej obgadać ze sobą więc musiały improwizować.

- Prowizja w talonach i ciele, co wolisz - Mazzi uśmiechnęła się półgębkiem - Wiemy co cię kręci i jakie sytuacje sprawiają że krew krąży ci szybciej w żyłach. Będziesz miała prawo testować wszystkie nasze dziewczyny, wyzywać się na nas i mieć dodatkowo profit - zmrużyła oko - za wkręcenie nowego filmu. Chyba że chcesz aby ci wynosić wojskowy szpej.

- Prowizja? Tak prowizja brzmi lepiej niż jednorazowa opłata. - Olga z zadowoleniem przyjęła propozycję Lamii i wskazała palcem na nią zerkając na blondynkę by wskazać jej właściwy tok rozumowania.

- Prowizja mi się podoba. Nie jestem zachłanna. 10% tego co zarobicie na filmach. - Olga widocznie miała wprawę w prowadzeniu negocjacji biznesowych bo przeszła gładko do rozmowy o tym jakby poruszała się po znanej sobie trasie.

- A co ty nam dajesz za te 10%? - fotoreporter zapytała też całkiem szybko.

- Ja wam daję ochronę. W całym obiekcie. Wam, waszym filmom, gościom i imprezom. Poza tym przedstawię wasz projekt szefowi w odpowiednim świetle. Nie wiem czy się zgodzi czy będzie chciał jeszcze z wami rozmawiać. Zazwyczaj nie ingeruje w takie detale póki wszystko działa i nie sprawia kłopotów. - gospodyni nie traciła rezonu patrząc to na jedną to na drugą partnerkę w interesach.

- Do tego te prawo testowania wywłok jakie będą się za wami ciągnąć też mi się podoba. Chociaż w tym lokalu i tak biorę każdą na jaką mam ochotę. - rzuciła nonszalanckim tonem machając niefrasobliwie dłonią jakby mówiły o wypiciu drinka w barze.

- No tak… Ja tu przygotowałam kosztorys… Jeszcze nie zdążyłam go przepisać na czysto ale… - blondynka jakby sobie o tym przypomniała sięgając do swojej torby bo znaną już Lamii teczkę. Ale Olga nawet nie dała jej dokończyć.

- Nie jestem liczykrupą. Nie zajmuję się finansami. Jak się wkręcicie w interes to rozliczajcie się z rachunkowością. Oni są od liczenia talonów. - gospodyni znów machnęła ręką dając znać, że takie przyziemne sprawy jej nie interesują. Eve więc zamarła już z trzymaną kopertą i zerknęła znów na Lamię niepewna co teraz robić dalej.

- Brzmi nieźle, zwłaszcza ta ochrona - Mazzi zmieniła nogi, uśmiechając się całkiem sympatycznie - Jeśli się uda zyskacie też duży wpływ na to, gdzie będą imprezy branżowe - uśmiech się jej poszerzył - Poza tutejszym lokalem będą też imprezy… branżowe. Tam też będziesz miała prawo brania na żądanie - wyjęła papierosy, kładąc paczkę na blacie stołu - Z drugiej strony na imprezach poza lokalem też by się czasem przydało mieć takiego Antona przy sobie. W kwestii bezpieczeństwa, oczywiście. Jedne, dwóch twoich chłopaków od czasu do czasu, gdy przyjdzie się rozbijać gdzieś w Honolulu… albo co.

- Nie wnikam co mój personel porabia w wolnym czasie. Ale na służbie mają być na służbie. - Olga też sięgnęła po paczkę swoich papierosów. Chwilę dała się obserwować podczas rytuał odpalania papierosa. W końcu odezwała się prowokująco wydmuchując dym gdzieś w bok nie tracąc kontaktu wzrokowego z Lamią. Na Eve zdawała się nie zwracać większej uwagi.

- A kiedy zamierzacie przyjść do nas z pierwszym gotowym filmem? Tak orientacyjnie oczywiście. Za tydzień, za miesiąc, za kwartał? - zapytała znów zaciągając się papierosem trzymanym w swoich bladych, smukłych palcach.

- O to mi chodzi - Mazzi również odpaliła sobie papierosa, trzymając kontakt wzrokowy. Bawiła się kołnierzykiem marynarki, wodząc po nim palcem powolnym ruchem - Aby czasem paru twoich chłopców było na służbie poza kinem. Nie co wieczór, ale gdy będzie potrzeba ochrony… oczywiście też nie będą stratni. - zaciągnęła się, wydmuchując dym do góry - Szkoda aby tacy zdolni chłopcy się marnowali… a sam film. Tutaj trzeba spytać dyrektora wykonawczego - położyła dłoń na kolanie Eve - Jak sądzisz kochanie, do dwóch tygodni się pojawimy? Jutro nagrywamy, potem złożenie… a kto wie, czy po drodze nie wskoczy nowy projekt.

- Oh ten projekt co mamy robić jutro? - dłoń Lamii przyjemnie zacisnęła się na gładkim kolanie Eve. A ta nawet trochę przesunęła to kolano w jej stronę. Siłą rzeczy między jej udami pojawiła się więc interesująca szczelina. - No to składanie i montaż… Jeśli wszystko jutro nagramy surowego materiału… No i muzyka, efekty dźwiękowe… - fotograf mówiła jakby na chwilę zanurzyła się w swoim fotograficznym świecie jak tak mówiła i stukała ołówkiem po swojej pełnej, różowej, dolnej wardze. Mówiła patrząc w zamyśleniu gdzieś w sufit. - No na ten weekend to może być ciężko. Zwłaszcza jak ja i Lamia mamy inne plany. No ale po tym weekendzie już chyba powinno dać radę. Więc na następny już powinien być gotowy. Możemy się jakoś umówić wstępnie na następny czwartek czy piątek aby obejrzeć materiał. - blondynka w końcu skończyła te swoje nieme obliczenia i zeszła na ziemię zerkając pytająco na Lamię i na Olgę co sądzą o takim terminie.

- Więc czwartek. U mnie na 15-ą. W piątki to już nam się weekend zaczyna i zaczynamy młyn. - Olga zdecydowała się w jednej chwili co do tego terminu. I włożyła papieros między wargi a sama zaczęła coś zapisywać w jakimś kalendarzu czy innym notatniku.

- A z tymi moimi byczkami na wynos… - zaczęła nową myśl jeszcze pisząc coś w tym notesie ale już na moment zerkając na drugą brunetkę wydmuchując przy tym dym jak smok. - No to pewnie. Mogą obsługiwać imprezę poza głównym lokalem. - zgodziła się odkładając eleganckie pióro gdy skończyła pisać. - Ale oczywiście trzeba ich wynająć. - rzekła wracając do swojej dumnej pozy jedynej, słusznej władczyni tego królestwa.

- A dużo by to kosztowało? Bo nawet myślałam o jakiejś ochronie podczas kręcenia filmów. Tak by można było w spokoju kręcić. Zwłaszcza w plenerze. Jutro to już damy radę sami no ale tak na przyszłość to mogłoby nam bardzo pomóc. - Eve podchwyciła pomysł z wynajęciem ochroniarzy.

- Standardowa stawka. Tutaj macie cennik. - gospodyni otworzyła szufladę, pogrzebała w niej chwilę i w końcu wyjęła niewielką kartkę i przesunęła je na drugą stronę stołu. Eve sięgnęła po nią i przejrzała po czym nachyliła się w stronę Lamii by zbadać ją razem.

- A nie dałoby się raz w miesiącu dla dobra przyszłych interesów… - saper wstała, aby przenieść się na biurko szefowej tyłkiem i flaszką z barku. Dolała wódki do szkła, patrząc Oldze prosto w oczy i przygryzajac wargę - Puścić dwóch twoich w teren? Za dnia, więc tutaj i tak spokój będziecie mieli… a nam by pomogło. Przynajmniej z początku. - nachyliła się aby podać szklankę, przez co marynarka rozsunęła się na boki. Jak u bardzo brudnej, niegrzecznej wywłoki.

- Dwóch? Za dnia? W środku dnia? - Olga obdarzyła rozpuszczoną wywłokę jaka rozpanoszyła się na jej biurku krytycznym spojrzeniem. Ale przyjęła od niej podaną szklankę wódki i lodu.

- O tak my byśmy bardzo prosiły. Może by się udało jakoś to ze sobą połączyć? - ponieważ Lamia siadła tak, że rozdzieliła sobą obie kobiety to Eve wstała ze swojego miejsca i stanęła z boku biurka wspierając ją w tej prośbie.

- Połączyć? Tak może i dałoby się to połączyć. Ale musiałabym mieć przekonanie do takiego projektu. Rozumiecie, odpowiadam między innymi za bezpieczeństwo moich ludzi. - Olga zaczęła bawić się trzymaną szklanką jakby tylko i wyłącznie ona ją interesowała. Oglądała ją pod światło nie poświęcając swoim rozmówczyniom nawet jednego spojrzenia.

- Too… Może byśmy cię mogły jakoś przekonać? - Eve zaproponowała nieśmiało zezując nieco na rozłożoną na biurku brunetkę.

- Przekonać? No może, może… A co proponujecie? - wreszcie Olga chociaż dalej bawiła się swoją szklanką spojrzała na swoich gości. Na blondynkę stojącą z boku biurka i brunetkę okupującą jej biurko. Sama siedziała po królewsku w swoim fotelu wciąż leniwie obracając podarowane szkło ale mimo chłodnej maski chyba bawiła się świetnie tą rozmową.

Mazzi jakby tylko na to czekała. Z uroczym, pogodnym uśmiechem sięgnęła do torebki, grzebiąc w niej z rozmysłem przez parę chwil, aż w jej dłoni pojawiła się złożona, teleskopowa pałka.
- Chyba miałabym parę pomysłów, o ile ty masz czas - wymruczała, nachylając się w stronę Rosjanki.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 13-04-2020 o 00:50.
Driada jest offline  
Stary 13-04-2020, 01:12   #155
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=93fAJe8WVjA[/MEDIA]

Świat za szybą samochodu powoli pogrążał się w mroku, zostawiając dwie zamknięte wewnątrz metalowej puszki kobiety pośrodku morza czerni i budynków z rzadka rozświetlonych jakimkolwiek światłem. Spotkanie z Olgą chyba dało się zaliczyć do udanych, przynajmniej obie strony wyglądały na zadowolone żegnając się po tym jak już w znanej toalecie doprowadziły się do porządku. Wytaczając majestat na ulicę przed starym kinem, Mazzi czuła spokój. Udało się wstępnie postawić pierwsze kroki pod dystrybucję. Teraz należało zadbać o same filmy Aktorów, gaże, scenografię, scenariusze...
- Gdybym wiedziała, że latasz do ratusza w takim zestawie… - brunetka uśmiechnęła się przez lusterko do siedzącej za kierownicą blondi i władczym gestem położyła jej dłoń na kolanie - Opowiadaj Kociaczku, jak ci minął dzień? Ktoś się naprzykrzał i mam mu przestawić parę kości, albo podłożyć c4 pod furę?

- Oj nic poważnego. Po prostu miałam dużo roboty w ciemni i jeszcze musiałam artykuł napisać i się parę osób pytało czemu mnie wczoraj nie było ale powiedziałam, że się źle czułam. I jeszcze zdążyłam zrobić ten kosztorys dla nas ale tylko tak na brudno. Uprzedziłam, że jutro mnie nie będzie no ale w czwartek i pewnie w piątek będę znów musiała tam pojechać. Dobrze, że mam na tyle luzu by nie musieć tam jeździć regularnie. - Eve wyrzuciła z siebie kłębek zdań jakby tylko na to czekała i wreszcie miały okazję pogadać. Bo wczoraj wieczorem nie bardzo bo głównie omawiały jak Lamia ma dojechać do jednostki Wilmy, dzisiaj rano jak to rano, nie bardzo był czas przed pracą a po pracy złapały się w ostatniej chwili przed wizytą u Olgi. Gdy tak szybko tłumaczyła jak to minął jej dzień w biurze dla odmiany łagodnie i powoli głaskała dłoń na swoim kolanie czerpiąc z tego chyba otuchę i wsparcie.

- A właśnie. A tobie jak poszło w koszarach? Znalazłaś tą swoją koleżankę? - prawie w ostatniej chwili blondynka odwróciła głowę do pasażerki pytając z kolei o realizację jej porannych planów. Ale jeszcze nie odpalała samochodu.

- Jakoś ci to wynagrodzę kochanie - saper wychyliła się, całując gadające usta blondyny czule. Zamarły tak, z czołami przyklejonymi do siebie, a brunetka westchnęła, zamykając oczy.

- Tak, znalazłam ją, chociaż nie widziałam. - powiedziała cicho, pocierając czołem o czoło blondi i ciesząc się tą chwilą tylko i wyłącznie dla nich, kiedy nie trzeba nikogo udawać, ani przed nikim się zgrywać. - Puścili ją w trasę, wiesz… konwój. Nie było jej w jednostce - w jej ton wdarły się weselsze nuty - Ale rozmawiałam z nią przez radio. Dziwię się, że mnie tam wpuścili, ale miałam więcej farta niż rozumu. Na strażnicy siedziało dwóch całkiem ogarniętych i sympatycznych chłopaków. Wyjechałam z księżniczką w potrzebie… no się poczuli. - parsknęła, chociaż bez ironii. Obu mundurowych wspominała cholernie ciepło, z opcją aby zapamiętać sieżanta i go dorwać przez Wilmę - Przepustka, herbata… nawet mi kurtę dali bo wylazłam tak jak teraz a padało i pizgało Szatanem. Musiałam naprawdę biednie wyglądać, bo u łącznościowców też nie było problemu. Co prawda tam najpierw zmacałam po łapie,a potem walnęłam szybki masaż ramion jednemu specowi, ale… znaleźli mi Wilmę, jej trasę i z kim jedzie. Później Denise nas połączyła… ona żyje Eve. Ma się dobrze. Chudy nie puścił pary z gęby, zaskoczyłam ją. Mam jej zdjęcie - ożywiła się wracając na swój fotel. Rytuał grzebania w babskiej torebce się powtórzył. wolna ręka pstryknęła światełko na suficie.

- Dali jej awans, zasłużyła… po tym wszystkim każdy z nich zasłużył. - dodała spokojniej, rozprostowując kartkę i pokazując swojej drugiej połówce - Dali mi w kadrach, tam też o dziwo… cholera. Dziś naprawdę był dobry dzień. Do tego na niedzielę naraiłam nam tę łącznościowiec, Denise. Och Kociaczku… mała, słodka Azjatka. - westchnęła - Spodoba ci się. Poza tym jeśli dobrze pójdzie do Mason pojedzie z nami Willy… a w niedzielę wieczorem w Honolulu spotkamy się wszyscy razem i hm, nie wiem - wzruszyła ramionami odrobinę teatralnie - Chciałabym abyś poznała Willy, mam nadzieję że się polubicie… wszyscy. - na twarz brunetki wrócił głęboki cień, ale szybko zniknął - Mam też namiary na dwie gorące sztuki, włóczące się tak samopas i lubiące dobrą zabawę… ach. I w poniedziałek w 41… ten no. Ken, jeden z tych co mi dziś pomogli. Noooo… zaprosiłam go na drina.

W pierwszej chwili gdy Lamia zetknęła się czołem i ustami z czołem i ustami blondynki wydawało się, że to zadziałało jak terapia o natychmiastowym działaniu. Z blondynki jakby momentalnie uleciały wszystkie rozterki i wątpliwości. A potem słuchała tych rewelacji tylko otwierając oczy ze zdziwienia albo mrucząc ciche “Ooo…”, “Naprawdę?” i widać było, że cieszy się szczęściem swojej połówki i też cieszy się, że tak jej gładko poszło.

- To ona? Ta Wilma? - zapytała na wszelki wypadek, jak dostała xero odbitkę z kadr. - Trochę im szwankuje ten skan… - zauważyła tonem zawodowego speca od takiej tematyki. - Ale bardzo ładna dziewczyna. Fotogeniczna. To też mam nadzieję, że uda mi się ją poznać jak najlepiej. A myślisz, że ona lubi krótkowłose blondynki? - zapytała z figlarnym uśmiechem zerkając na pasażerkę.

- I ta Denise jest Azjatką? Taką prawdziwą? O rany to dobrze, że ją zaprosiłaś. Niewielu jest w mieście Azjatów. Szkoda, że nie masz jej zdjęcia. Wiesz co? Musisz wziąć ode mnie jakiś smartfon. Albo nawet aparat. Jak się trafi okazja to rób zdjęcia. Poza tym to niezły pretekst do bajery jest. - wieściami o sympatycznej pani łącznościowiec też była zaskoczona. Całkiem pozytywnie. Zaśmiała się gdy sugerowała Lamii pomysł który widocznie sama miała już nieźle wypraktykowany.

- Ojej, szkoda, że nie mogę jechać z wami do Mason. Tak bym chciała was wszystkich poznać. No ale trafiło mi to wesele… - z kolei dla odmiany to rozstanie na większość weekendu wyraźnie smuciło blond kierowcę. Westchnęła z żalem, że ją ominął te wszystkie spotkania w sąsiednim mieście. - No ale przynajmniej kasa będzie za to wesele no a ty wreszcie spotkać się ze swoimi kolegami z wojska. Pogadacie o wojskowych sprawach i w ogóle. - Eve machnęła ręką chcąc chyba szybko zatrzeć swoją wcześniejszą, nieco smętną uwagę.

- I zaprosiłaś kolegę na drinka w poniedziałek? No, no Lamia! Rozwijasz aktywność na wielu kierunkach jednocześnie! - roześmiała się gdy saper powiedziała jej o poniedziałkowych planach z Kenem w roli głównej.

- I do tego jeszcze złapałaś namiar na jakieś dwa kociaki? A fajne? I gdzie je można spotkać? Kurcze gdzie ja znów wsadziłam te kluczyki? - zapytała w końcu szukając w torbie kluczyków i chyba zapominając, że są już wsadzone do stacyjki.

- Podobno gdzieś w “Krakenie” grasują panienki lubiące gorące numerki… jedna ma różowe włosy, więc łatwo poznać… kluczyki masz w stacyjce kochanie - Mazzi uśmiechnęła się ciepło znad zdjęcia Willy, gładząc je bezwiednie po czarnych włosach - Na pewno cię polubi, tym się nie przejmuj w ogóle. Ciebie sie nie da nie lubić, więc sorry. - machnęła ręką - Zresztą powiem tak. Słyszałaś Chudego, nie? bujałam się i z laskami i chłopakami. Nie ma szansy żebym do niej nie wyskoczyła i nie wyciągnęła z łachów, a skoro nadal sie cieszy że mnie słyszy i chce razem się urzynać to znaczy, że swoja - zaśmiała się wreszcie, poprawiając blond kosmyk na skroni fotograf - Obiecuję, wszystko ci wynagrodzę za ten weekend. Może... - skrzywiła się - być trochę smętnie, bo nadal nikt z nas nie ma wieści o naszym Starym, wielu innych też nie wróciło. chcę ich też wypytać o więcej szczegółów. Jaka byłam, co lubiłam. Czy… mam tam może gdzieś jednak jakąś rodzinę - wzruszyła ramionami, lampiąc się za okno - Muszę też namówić Chudego aby jakoś mi wyciągnął zdjęcie Starego z kadr. Mam dziwne strzępki o nim, nieważne - machnęła ręką, wracając do pogody ducha, kiedy zaśmiała się głośno i wesoło - Widzisz? Za to właśnie cię kocham! Nikt nie ma takich zajebistych pomysłów jak ty! - dorzuciła z dumą tak patrząc na swoją blond własność czule - Aparat to genialna sprawa, tylko poducz mnie jak go używać aby ładne fotki wychodziły. A ten kolega to młody kapsel, nie wiem… chyba się starzeję, wiesz? - przyznała bez bicia i cienia ściemy - Zmókł dziś jebaniutki jak tak latał po herbatę, bo mi swój płaszcz oddał jak czekałam...taki...no młody kapsel, nie wiem jak to wytłumaczyć - trochę się speszyła, drapiąc po nosie - Jak taki młodszy brat, czy kuzyn, którego chcesz wziąć za rękę i pokazać jak wygląda prawdziwe życie i prawdziwe balety. Nie był nigdy w Honolulu - dorzuciła tonem zadumy po czym westchnęła - My to jednak mamy łatwiej. Wystroisz się, wskoczysz w szpilki, powdzięczysz… i już możesz wchodzić. A taki chłopak.. ehh. Starzeję się, Eve, wybacz.

- Starzejesz? Ty? Daj spokój Lamia. Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejsza i w kwiecie wieku. - Eve pacnęła dłonią ramię pasażerki a następnie nachyliła się ku niej aby dać jej całusa. W policzek. W ocho. A potem zaczepnie zjechała wargami i zębami w dół jej szyi. Wyprostowała się i skorzystała z podpowiedzi gdzie są kluczyki od samochodu. Odpaliła samochód który po krótkim warczeniu zapalił.

- Z tym aparatem to genialna sprawa. A te najprostsze rzeczy są naprawdę proste. Kierujesz obiektyw i pstrykasz. Mam coś takiego u siebie. To ci pokażę co i jak. - mówiła już trochę nieuważnie gdy zaczęła skomplikowany manewr cofania by wyjechać na prostą.

- A z tym weekendem to mną się nie przejmuj! Nic mi nie będzie, jedź ze Stevem i zabaw się po wojskowemu. Ja tu na was grzecznie poczekam. Mam nadzieję, że wrócicie na tyle wcześnie by mi wszystko opowiedzieć. - zaśmiała się dając znać, że nie trzeba się o nią martwić ani zaprzątać głowy w ten nadchodzący weekend. Dojechała do wyjazdu na ulicę i zatrzymała się zerkając w obie strony drogi.

- To teraz gdzie? Do domu? - zapytała skoro i tak musiała poczekać bo jakaś ciężarówka jechała w ich stronę.

Mazzi już chciała przytaknąć, niestety pokręciła głową.
- Do Madi, trzeba ją wykupić jutro na te 2-3 godziny. Inaczej nie dostanie wolnego - mruknęła, siadając wygodniej w fotelu. Z jękiem ulgi zdjęła buty, podkulając nogi na siedzenie, a kolana objęła ramionami - Po drodze zatrzymamy się na chwilkę przy ratuszu. Jamie mieszka w okolicy, obiecałam że jej podrzucimy adres gdzie ma pojechać na ten plan zdjęciowy… a nie znałam adresu, bo przecież Kociaczek jest od logistyki, a jakaś tam marna sierżancina może od czasu do czasu wyduma jakiś scenariusz - powachlowała rzęsami na blondynkę - Trzeba też pomyśleć co kupić chłopakom. Na pewno rano po drodze do jednostki wstąpimy po bułki do Mario… jeśli chcesz i ci się chce, chyba jeszcze zdążymy złożyć zamówienie, to rano byśmy tylko odebrały paczkę gorących słodkości. Do tego jakaś setucha na łeb do popicia. A gdyby im tak zamówić całą blachę szarlotki? Albo sernika… tam ich czwórka głodomorów. Iiii… tę piżamę wreszcie wypadałoby ogarnąć Tyrgyskowi. Jakiś sweter ciepły dodatkowo, albo bluzę. Zima idzie, nie może nam tam marznąć bidulek, no nie? - zrobiła smutną minkę - Ciebie zawsze mogę ogrzać, a on tak daleko…i jakąś niespodziankę mu trzeba wymyślić.

- No tak, masz rację… Też bym go chętnie pogrzała a jego tak ciągle nie ma i nie ma. Dobrze, że chociaż na weekendy go wypuszczają. No tak to jeszcze coś dla Steve’a… - blondynka pokiwała żwawo głową na znak, że całkowicie popiera i zgadza się z pomysłami swojej dziewczyny.

- O tej porze to Madi pewnie jeszcze jest w Dragon Lady… I jeszcze trochę tam będzie… To może do “Mario”? Bo nie wiem o której dokładnie zamyka ale chyba wcześniej niż salon masażu. Tylko mi rano przypomnij, żeby do niego podjechać bo ja pewnie nieprzytomna będę. - zwróciła się do pasażerki z prośbą gdy pod blond kędziorkiem układała pewnie trasę na teraz i już na jutro. I jakoś z tego namysłu udało jej się przegapić to, że ma drogę wolną bo ta ciężarówka właśnie ich minęła.

- Nie wiem czy się uda z Madi. No wiesz to już jutro rano. Może być ciężko. I tak to do Jamie na końcu. Jak będzie w domu to się ją odwiedzi. Jak nie to zostawimy jej kartkę. A wiesz gdzie ona mieszka? Bo mi tłumaczyła nawet ale trochę drętwa byłam. Wiem tylko, że gdzieś przy ratuszu. - w końcu Eve spojrzała na Lamię by się dopytać o te detale planu trasy gdzie mają teraz jechać.

- Nie dowiemy się, jeśli nie spróbujemy - saper odpaliła papierosa, uchylając okienko w drzwiach i mrucząc nadawała dalej - Jamie dała mi swój adres na kartce, trafimy pod właściwe drzwi o każdej możliwej porze dnia oraz nocy… do czego zresztą nas namawiała, jednak dziś proponuję po prostu wrócić do domu. Jutro będzie przejebany dzień, od samego rana… tak, zapamiętam. Ale ty ustawisz budzik, ok? Ja pewnie zapomnę… - mruknęła nad fajkiem, gapiąc się przez okno - To Mario, Madi, Jamie i dom… ehhhh, nie wiem - prychnęła lekko zła, choć chyba najbardziej na siebie - Co mu można dać za niespodziewajkę. Jak wrócimy wcześniej, dałabyś radę wydrukować parę zdjęć z niedzieli dla niego i chłopaków? - łypnęła ciepło na Eve - Z drugiej strony… łażenie na smyczy zawsze jest w modzie, nie? Do tego płaszcze, a pod płaszczami sama koronkowa bielizna i najwyższe obcasy jakie znajdziemy. W furze zostaną zwykłe ciuchy… chyba nam dadzą dość czasu abyśmy go obie pogrzały, co? Hmm… a jakby my tak wepchnąć w te jego prezenty jeszcze jedno foto? - teraz już pełnoprawnie patrzyła na Eve, szczerząc do niej ząbki - Coby pamiętał co na niego czeka w domu. Tylko je trzeba zrobić.

- O… Ooo…. Ooooo…. - Eve ledwo nadążała komentować kolejne pomysły swojej dziewczyny ale w miarę jak ta roztaczała przed nią swoją wizję i plany twarz blondyny zdradzała coraz większą aprobatę i ekscytację. Dopóki ktoś za nimi nie zatrąbił bo mała osobówka stała już dłuższą chwilę blokując wyjazd z parkingu.

- O cholera zagapiłam się… - mruknęła speszona blondynka. Zerknęła w jedną i drugą stronę ale nic nie jechało więc ruszyła w trasę. - To najpierw do Mario… - mruknęła ostrożnie zmieniając bieg na wyższy. I gdy sytuacja się uspokoiła znów podjęła wątek.

- Absolutnie się z tobą zgadzam Lamia. Chodzenie w bieliźnie, szpilkach i obroży jest zawsze modne. Zwłaszcza jak ja mam obrożę a ty smycz. - zgodziła się wesoło i pomysł przypadł jej do gustu. - To chciałabyś zrobić taką sesję? Dzisiaj wieczorem? - zapaliła się do pomysłu. - No przydałby się ktoś trzeci jak to mamy być we dwie na zdjęciach. To zawsze lepiej wychodzi. No ale trudno jak nie mamy nikogo to poustawiam kamery na wyzwalacz i też damy radę. - pokiwała głową na znak, że może nie jest tak jakby sobie wymarzyła bez tej trzeciej osoby z aparatem ale też jest jak najbardziej do zrobienia.

- A wywołać zdjęcia… Na jutro rano… - zmarszczyła brwi i nosek gdy coś obliczała w głowie do najbliższego zakrętu. - No wszystkich to chyba nie. Chociaż w “Honolulu” wcale tak dużo nie było. Myślę, że te z kanapy co jesteś razem z nim i z Donem to mogłyby być dobre. . I potem na koniec ta zbiorówka. Może coś od Betty Ale to byś musiała wybrać które chcesz bo wszystkich na rano to raczej nie dam rady. - zwróciła się do pasażerki tłumacząc jak to mogłoby być z tym wywoływaniem zdjęć.

- No a w tej jego jednostce mam nadzieję, że nas wpuszczą do niego. Nie jestem pewna o której otwierają. Ale może byłaby chociaż otwarta jakaś toaleta? Jakby nie była zbyt czysta to by mi to chyba specjalnie nie przeszkadzało. - powiedziała słodko - niewinnym głosem unosząc na chwilę do góry brwi. - Gorzej jak się skończy na kiblowaniu przed bramą cały ranek. Albo jak nie zdążymy i już pojadą gdzieś. - trochę się strapiła na myśl jak bardzo improwizowany jest ten plan na jutro rano. - Ale masz rację Lamia! Jak nie spróbujemy to nie będziemy wiedzieć! - potrząsnęła dłonią na znak, że cofa te swoje wątpliwości. Ale już musiała zwolnić bo dojeżdżały do parkingu przed apartamentowcem. Błękitnego kombi Betty jeszcze nie było a cukiernia była jeszcze otwarta.

Saper dopaliła papierosa i wyrzuciła niedopałek za okno, zamykając je bo wieczór zrobił się chłodny, a ona wystarczająco wymarzła już w imię dobrego wrażenia jak na jeden dzień. Poza tym jeszcze by się jej oczko w głowie przeziębiło, do czego nie wolno było dopuścić.
- Chcę być dziś tylko dla ciebie, bez dodatkowych elementów - przyznała wreszcie, spoglądając na kierowcę poważnym wzrokiem - Nic nie ugotuję, bo nie umiem, ale chętnie się tobą zajmę w inny sposób. Na przykład zrobię ci kąpiel, umyję plecy i zaniosę do łóżka - domruczała, odpinając pasy. Pocałowała też dziewczynę w policzek, kiedy zginała się przy majstrowaniu z zapięciem - Kocham cię… chyba ci dziś tego nie mówiłam, zbrodnia. Przyjmę każdą karę jaką wymyślisz - puszczając jej oczko, wytoczyła się z fury. Poczekała aż blondi ją zamknie i obie weszły do piekarni, od progu machając wesoło do właściciela.

- Hej Mario, mamy taką pewną sprawę do ciebie, romans prawie - saper zaczęła nawijać, ćwierkając pogodnie z fotograf przylepioną do boku - Dałoby radę zamówić na jutro rano paczkę? Tak z tuzin tych pączków z cukrem pudrem i ajerkoniak, tuzin precli z lukrem. Po cztery ciastka z jabłkami, kawowe, z wiśniami… te koperki z serem… ooo, może te kremowe też, tak ze cztery. Kociaczku… coś jeszcze? Ach, Mario! - na koniec zwróciła się do starszego Włocha, przyjmując bassetową minę - A czy jest szansa zamówić całą blachę ciasta?

Eve wydawała się pod takim wrażeniem tych wyznań i komplementów w samochodzie i po drodze do cukierni, że pozwoliła sobie rozpływać się w zachwycie. Wtuliła się w bok swojej dziewczyny do kompletu obejmując ją w talii. Przywitała się z Mario a sympatyczny, łysiejący grubasek z wąsikiem powitał je promiennym uśmiechem jak zawsze.

- Oczywiście, żaden problem. Po prostu część wypieków zrobimy według tego zamówienia. Otwieramy o 6 rano to można je odbierać. A ta blacha ciasta to jaka ma być? Coś z tego? - gospodarz sprawnie zapisywał zamówienie gości w notesie, kiwał przy tym głową więc wszystko pewnie mu pasowało no a na koniec wskazał na listę ciast złożoną z kilkunastu pozycji. Od szarlotki, przez murzynki, serniki i całą masę innych łakoci do wyboru.

Obie kobiety pochyliły się nad nią, patrząc na każdą z pozycji. Mazzi jednak kręciła głową, mrużąc trochę oczy i zatrzymała się na Zebrze… Zebry miały paski, dało się też wrzucić parę modyfikacji. Chyba.
- Mariooo… a dałbyś radę zrobić z tego tygryska? - popukała palcem pasiaste ciasto, lejąc bessecie spojrzenie prosto w cukiernika - Takie pomarańczowe i z czarnymi paskami. Żeby no… był z tego tygrys, bo ono dla Tygryska. Powiedz że dasz radę, proszę. - na koniec zaszkliła ślepiami jakby od tgo zależała jej dalsza egzystencja.

- O! No! To by było idealne! - Eve ożywiła się i dołączyła się prośbą i spojrzeniem do próśb Lamii. Mario zaś spojrzał na listę, zmrużył oczy i zastanowił się chwilę.

- Poczekajcie, sprawdzę czy wszystko mam. - powiedział unosząc do góry palec po czym wyszedł gdzieś na zaplecze.

- A może jakiś wzorek? Albo napis? Wiesz jak na torcie czasem się robi. Tak by było wiadomo, że to od nas. - blondyna szepnęła cicho na ucho swojej brunetki czekając aż cukiernik wróci do nich z zaplecza.

- Tak, mam wszystko. Po prostu zmienię kolory ale będzie taki pomarańcz i brązowy, że prawie czarny. Coś jeszcze? - Mario obwieścił im swoje wieści które okazały się dobre. Coś zanotował u siebie w notatniku i czekał czy to już koniec zamówienia czy jeszcze nie.

- Może kartkę w środku, albo napis z lukru na boku? - Mazzi dorzuciła, drapiąc się po nosie - Coś krótkiego… hm. “Coś słodkiego przed weekendem. Zachowaj siły dla nas. Eve i Lamia”. co sądzisz Kociaczku? - zwróciła się do blondi.

- Napis z lukru myślę, że byłby w sam raz. - blondynka pokiwała głową na znak zgody. - A może coś jeszcze, że “Czekamy i tęsknimy”? I może jeszcze jakiś całus tak by miał od nas słodkiego całusa. - Eve dorzuciła coś od siebie zerkając to na Lamię to na cukiernika.

- Tak, to można napisać. Ale dobrze by napis był możliwie krótki. Wtedy można dać większe litery a te są wyraźniejsze. A całus, mamy wzornik na usta to wygląda jak całus. Może być? - wąsacz szybko odpowiedział na te pytania i przedstawił swoją wersję ograniczeń co do tych słodkich życzeń.

- Jasne że tak! - Mazzi zachichotała się jak mała dziewczynka, zacierając rączki z radości. Torty, ciastka i nagie fotki… czego więcej mógł potrzebować Steve aby pamiętać o nich aż do weekendu, gdy znów będą się mieli na wyciągnięcie ręki
- O rany… kurw.. .kurde - parsknęła i pierwszy raz od niepamiętnych czasów spaliła buraka, łypiąc trochę speszona na cukiernika - to z góry to pierwsze, a na boku że czekamy i tęsknimy. I te usta. Kurde… - parsknęła, przecierając czubek nosa wierzchem dłoni - Tooo… tak, będzie idealnie. Z samego rana jesteśmy po odbiór i… dziękujemy Mario, jesteś najlepszy! - dokończyła pałna entuzjazmu, z ramienia ściągając torebkę.

- Jasne. Będzie do odebrania jak tylko jutro z rana otworzymy. - Mario coś tam u siebie podkreślił zamaszystym ruchem i też mu chyba sprawiało przyjemność realizacja takich indywidualnych zamówień. Obie roześmiane klientki wypadły z cukierni wesoło truchtając do niewielkiej osobówki. Eve znów musiała na chwilę się skoncentrować by wrócić do ruchu ulicznego. Na szczęście tutaj nie był zbyt wielki. I następnie zaczęły sunąć popołudniowym miastem aby zajechać przed “Dragon Lady”.

- O rany Lamia! - Eve wciąż przeżywała to co wcześniej przed cukiernią powiedziała jej dziewczyna. - Tak się cieszę, że spędzimy razem wieczór tylko we dwie! Dawno tego nie robiłyśmy! - powiedziała obejmując ją i namiętnie całując w usta. Jakby już nie mogła doczekać się aż wrócą do domu i będą mogły się zająć tylko sobą.

Salon rehabilitacji i masażu a także tatuażu był jeszcze otwarty. Za bardzo nie zmienił się od ostatniej wizyty byłej bękarcicy w tym miejscu. Ot, może trochę inaczej wyglądał przez wzgląd na popołudniową porę. Nawet nie była pewna czy to ta sama dziewczyna w recepcji czy inna.

- Madi? Tak jest. Ale teraz jest zajęta. Ma klienta. Musicie trochę poczekać. Ale chyba niedługo powinna skończyć. - recepcjonistka popatrzyła na ścienny zegar gdy z sympatycznym uśmiechem i łagodnym głosem informowała klietnki o dostępności rehabilitantki o jaką pytały.

- Dzięki, poczekamy - Mazzi nie robiła problemów. Zgarnęła Eve na wygodny fotel pod ścianą i tam usadziła ją sobie na kolanach. Blondi miała rację, zbyt dawno nie spędzały czasu tylko we dwie. Ciągle zabiegane, albo przez pracę, albo goniące coś, czego nie umiało się nazwać, a tym bardziej pamiętać.
- Musimy się przejść do kina, na film - powiedziała, przytulając się do pleców dziewczyny - Wybierz jakiś, na co miałabyś ochotę. Jakoś ogarniemy żeby się nam nikt więcej nie plątał. Albo kolacja. Muszę cię zabrać na kolację… kiedy ma pani wolny termin, pani Anderson?

- Ojej Lamia ale z ciebie bajerantka! - Eve znów wydawała się i rozbawiona i rozczulona słowami Lamii. - Wesz aż trochę żałuję, że dałam ci się już wyrwać. Bo to na taką bajerę od takiej Tygrysicy jak ty to bym się mogła wyrywać co chwila. No ale oczywiście nie ma takiej drugiej Tygrysicy jak ty! - blondyna objęła swoją brunetkę z taką werwą i radością, że zwróciła uwagę jakiegoś przechodzącego faceta. A ona na niego żadnego bo właśnie całowała się ze swoją dziewczyną. Facet sapnął, pokręcił głową i ruszył dalej.

- A na film i kolację pewnie! Może jutro? Po filmie, znaczy tym naszym, chyba mamy wolne. Wszyscy pewnie się rozjadą do pracy albo domów to chyba zostaniemy we dwie. Tylko byśmy musiały pojechać do kina zobaczyć co grają. Ale to jak mamy partnerski związek to myślę, że musimy się jakoś podzielić. Bo jak ty byś miała płacić za kino i kolację to ja przecież też bym coś musiała się dołożyć. Żeby było sprawiedliwie. - Eve wesoło bujała nóżkami wciąż obejmując szyję swojej dziewczyny i ćwierkała wesoło będąc w wyśmienitym humorze na te wszystkie plany i pomysły.

- Ubierz się ładnie i daj mi powód do tego żeby pamiętać o tym jakie życie jest piękne - saper zaśmiała się, czule odgarniając blond kosmyk z buźki drugiej dziewczyny - Na spokojnie, pójdziemy na film wieczorem, potem kolacja. Po naszym filmie będzie pewnie trzeba pomóc ludziom się rozjechać, spakować sprzęt i przewieźć z powrotem do ciebie. To trochę zajmie, tak samo jak rozkładanie tego bajzlu z powrotem. - mówiła cicho, praktycznie mrucząc jej do ucha - Mam coś do załatwienia jutro w dzień na mieście, dość… przykre sprawy, ale muszę je załatwić samodzielnie. Dlatego później jeden anioł będzie miał masę roboty, aby mnie postawić na powrót do pionu - pocałowała ją w skroń, dodając cicho - Za długo zwlekałam aby odwiedzić moich chłopaków, tych… których nic już nie boli, ani nic więcej nie sprawi aby cierpieli i się bali. Leżą tutaj, w Siuox. Mam ze szpitala które dokładnie kwatery. Spotkamy się wieczorem, mogę być trochę nietrzeźwa, ale nie przejmuj się. Nie narobię ci siary.

- Ah… - Eve żachnęła się gdy widocznie domyśliła się o jakim adresie wizyty mówi kobieta jakiej siedziała na kolanach. - Oj nie martw się. Nieważne w jakim stanie do mnie wrócisz dla mnie będziesz najważniejsza na świecie! I będę na ciebie czekać. - obiecała żarliwie całując czule czoło swojej parnerki. - A film pewnie skończymy kręcić przed południem. To do wieczora będzie jeszcze dużo czasu na różne sprawy. - uśmiechnęła się pogodnie na znak, że z tym nie widzi problemu w jutrzejszym grafiku. - Jej to teraz mi dałaś zadanie. Muszę wymyślić coś ładnego w co mam się ubrać na wieczór. - przygryzła wargę chyba rzeczywiście zastanawiając się nad tym dylematem.

Zdążyły się nagadać akurat w sam raz gdy z korytarza wyłoniła się znajoma, ciemnowłosa sylwetka. Tym razem ubrana w służbowy, biały fartuch do połowy uda. Madi podeszła do nich trzymając ręce w kieszeniach fartucha.

- Cześć foczki. Co was do nas sprowadza? - przywitała się patrząc na nie obie z zadziorną wesołością.

- Siemasz kociaku z kosmosu - saper posłała jej czarujący uśmiech numer pięć - Bądź naszą gwiazdką z nieba i powiedz, że jutro koło 10:00 możemy cię wynająć na parę godzin, boś wolna, szczęśliwa i czekająca na zlecenie. Mamy w planach jeden artystyczny happening, po którym masaż nadwyrężonych mięśni może się okazać niezbędny.

Madi roześmiała się z tego kociaka z kosmosu gdy ksywa widocznie przypadła jej do gustu. Trochę spoważniała gdy rozmowa przeszła do konkretów. - Jutro? Na 10-tą? No raczej będzie ciężko. Mam rehab tutaj. I co za happening? - masażystka pokręciła głową na znak, że z jutrem to może nie być tak łatwo jej się wyrwać.

- Film kręcimy, w starych łaźniach gdzieś… Kiciu, gdzie to było?- popatrzyła na Eve, aby po raz kolejny została jej doradcą do spraw rzeczywistości - Bedzie Di, RB, my... Jamie. Nie dasz rady jakoś sie zmienić, czy coś? Byłoby świetnie jakbyś sie urwała z nami.

- Ah film! No tak mówiłyście coś. - Madison klepnęła się w czoło na znak, że właśnie skojarzyła wcześniejsze luźne rozmowy z jutrzejszą datą. - O chollerra… - zagryzła wargę gdy widocznie zaczęła bić się z myślami. Popatrzyła gdzieś za okno myśląc gorączkowo.

- A te łaźnie to te stare, miejskie łaźnie tam gdzie… - Eve zaczęła tłumaczyć gdzie mają być kręcone zdjęcia do jutrzejszej produkcji ale masażystka przerwała jej zniecierpliwionym ruchem dłoni.

- Tak, wiem gdzie to jest. O cholera no… - jęknęła z żalem. Sięgnęła po stojące obok krzesło i siadła na nim okrakiem opierając się ramionami o oparcie. - Rżnęłabym. - pokiwała w zadumie swoją ciemną głową by dać znać o swoim dylemacie.

- Tam jest bardzo brudno. Tak punkowo. - Eve z niewinną minką kusiła ją dalej.

- Oh, no wiem! - westchnęła z żalem masażystka. - Cholera laski czemu nie powiedziałyście przed weekendem? Prawie na pewno coś bym skołowała aby być. Ale tak dziś już wieczór a tu chodzi o jutro rano. - Madi popatrzyła na nie z żalem. - Mam na jutro umówiony rehab. Ale jakby mnie nagle miało nie być to musiałabym skołować zastępstwo. Po prostu nie wiem czy się uda. - masażystka rozłożyła ramiona na znak swoich ograniczeń.

- Zróbmy tak. Będę to będę. Nie będę to znaczy, że mi się nie udało nikogo skołować. Ale dzięki foczki za pamięć i zaproszenie. Zrobię wam za to mokry masaż mokrymi cyckami albo przecweluję te wasze seksowne tyłeczki przy następnym spotkaniu. Może tak być? - masażystka w końcu podjęła decyzję i rzuciła swoją propozycją rzucając im łobuzerskie spojrzenie.

- Tylko będziesz musiała przy tym mówić do nas czule… tak jak najbardziej lubimy - Mazzi momentalnie się wyszczerzyła, bujając kociakiem na kolanach - Na razie w takim razie trzymamy kciuki, aby się udało. W razie czego zgarniemy wiadro brudu z podłogi na nasze następne spotkanie, aby chociaż dać namiastkę obskurnego, punkowego kibla.

- O! I chyba widzę na kim bym mogła użyć tego wiadra brudu. - Madi wyszerzyła się tak samo wesoło jak jej rozmówczynie patrząc zębato na Eve a potem na Lamię.

- No mnie to pasuje. A ten masaż i cwelowanie dałoby się jakoś połączyć? Jakby ktoś chciał jedno i drugie? - Eve nieśmiało zgłosiła swoją rączkę do odpowiedzi co rozbawiło masażystkę.

- Coś czuję, że się dogadamy. A właśnie to kiedy następne spotkanie? Może się jakoś umówimy we trzy? Ja w dzień to jak widzicie nie bardzo mogę. Ale po robocie możemy się spotkać u Betty. Chociaż teraz tam cały harem urzęduje… To mogłabym przyjechać do was. Tak wieczorem po robocie. Przenocowałabym u was by już nie tłuc się potem po nocy do Betty. - Madi kuła żelazo póki gorące i z miejsca przystąpiła z inicjatywą kolejnego spotkania.

- Jasne! Możesz nocować u nas kiedy zechcesz! Tylko ten termin to na jutro chyba nie bo trochę już mamy z Lamią plany na jutro. - Eve od ręki zgodziła się na te warunki i zostało im ustalić jeszcze dogodny termin skoro adres już był.

- W takim razie.. czwartek? - Mazzi podrzuciła od razu, nie widząc problemu w oczekiwaniu jednego dnia więcej. - Chyba się pomieścimy w tym wielkim, wygodnym łóżku -dodała kiwając głową po czym dorzuciła wesoło - Skoro taki kloc jak Steve się tam z nami wyspał, drobna, eteryczna kobietka zrobi to tym bardziej. Tylko weź tę maść co ostatnio. Na jeden tydzień mam… hm, powiedzmy że ciągle nie za ciekawie widzę wizyty w toalecie - machnęła ręką, pokazując że to żaden problem.

- Chyba że - zbystrzała nagle - We trzy uderzymy wieczorem do “Krakena” szukać pewnych rozrywkowych lasek. A potem zlegniemy u Eve i tam przejdziemy na konkrety.

- Oooo! Lamia! Jesteś genialna! - blondynka otworzyła szeroko usta i oczy zaskoczona takim pomysłem. Ale z miejsca uznała go za genialny o obdarzyła pomysłodawczynię mocnym całusem w policzek.

- “Kraken”? No to nie jest “Honolulu” czy “Neo”. Podobno trochę miało być jak “Neo” ale budżet nie ten. Ale jest całkiem niezły. Czasem tam chodzę. Ale dlaczego “Kraken”? - masażystka zmrużyła oczy ale raczej z ciekawości co do wyboru lokalu niż z niechęci przed takim pomysłem na spędzenie czwartkowego wieczoru.

- A wiesz Madi… - saper rozsiadła się wygodnie, ze swoim blond kotem na kolanach. Pocałunek przyjęła wdzięcznie i nawijała dalej - Byłam dziś w Hammond Park, jest tam jednostka w której stacjonuje moja kumpela z Bękartów. Co prawda nie było jej na miejscu bo puścili bidulkę w trasę, ale trafiłam na całkiem sympatycznych chłopaków. Pomogli mi się z nią skontaktować przez radio… i tu właśnie wchodzi Ross, łącznościowiec. Cały na wojskowo - zabujała brwiami, bawiąc się w najlepsze - Usłyszałam jak gadał z kumplem przez radio o jakichś laskach co lubią na ostro się bawić. Więc go trochę zmolestowałam masażem i takimi tam, aż powiedział że jedna to Kim, druga… Mag, ma różowe włosy. Jestem ciekawa co to za foczki. Poza tym różowowłosej jeszcze nie zapinałaś - wachlowała na masażystkę rzęsami. - Wejdziemy tam odstawione jak do Honolulu i bierzemy co się nam spodoba, nawinie. Bez reszty.

- Oj dziewczyno, chyba nie wiesz co ja już miałam okazję zapinać. Nawet koleżankę z pracy w trakcie nudniejszej zmiany. - Madi machnęła ręką śmiejąc się beztrosko i wskazała kciukiem na recepcjonistkę. Ta chyba usłyszała coś bo podniosła głowę by spojrzeć w kierunku ich trójki.

- Właśnie opowiadam dziewczynom jak cię zapinałam na zapleczu! - obwieściła jej radośnie masażystka.

- Oh zamknij się Madi! Nie musisz o tym chlapać ozorem każdemu! - recepcjonistka poczerwieniała ze złości i posłała po okolicy spłoszone spojrzenie.

- Nie bój nic! To moje kumpele. Te co ci mówiłam, z “Honolulu” i reszty! Właśnie się umawiamy na kolejne cwelowanie. Co zrobisz? Dziewczyny same proszą. - masażystka nawijała w najlepsze na koniec rozsunęła rączki w geście bezradności i trochę się osunęła by mniej blokować linię wzroku między fotelem i recepcją. Eve zaś też wyglądała na ubawioną na całego i energicznie pokiwała głową na znak potwierdzenia słów kumpeli.

- Madi jesteś niemożliwa… - fuknęła na nią koleżanka z pracy i chyba sama już nie była pewna czy powinna się dalej złościć czy się roześmiać.

- A tam niemożliwa, tylko jeden facet jest w stanie jej dorównać w bolcowaniu… ma dziewczyna talent, więc nie powinien się marnować - saper machnęła ręką, a potem klapsem wstała blondynkę ze swoich kolan i sama również się podniosła, od razu obejmując ją w pasie - Też bym chciała z nią pracować, korzystałbym ile wlezie...albo wylezie i znowu wlezie - puściła Madi oko, zanim nie wróciła do recepcjonistki - Chcesz kiedyś ruszyć z nami w balet do Honolulu? Tam to dopiero wstępuje w nią szatan. Polecam - zabujała brwiami - Dziesięć na dziesięć!

- O tak ja też polecam. Czy tak na solo czy zbiorowo to Madi jest świetna. - Eve podeszła razem z Lamią no to już i Madi też podeszła razem z nimi do recepcji.

- A tak w ogóle to to jest Lana. Lana o to jest Lamia i Eve. - masażystka dokonała prezentacji całej trójki. Dziewczyny wymieniły się uściskami i uśmiechami.

- W “Honolulu”? No ale ja słyszałam, że tam jest ostro. - Lana zawahała się. Rozmowa może by trwała dalej ale masażystka zorientowała się, że już dużo jej tej przerwy nie zostało.

- Dobra dziewczyny. Może się uda to widzimy się jutro. A jak nie to w czwartek. Tylko mi jeszcze powiedzcie jak się spotkamy. - rehabilitantka o czarnych włosach zagaiła swoje dwie kumpele chwilowo ignorując koleżankę z recepcji.

- To przyjedź do nas. To pojedziemy jedną bryką do “Krakena”. A potem wrócimy do nas. - Eve zaproponowała coś od siebie i Madi przystała na tą wersję. Pocałowała w usta Lamię, i Eve a potem nachyliła się nad recepcją w kierunku Lany.

- No chodź, chodź, wiem, że lubisz. - przywołała ją wezwaniem palca znów wywołując rumieniec koleżanki. Ale ta rzeczywiście pochyliła się nad recepcją i dała się pocałować. Ale Madi ją całowała póki ta druga nie oddała pocałunku jak należy.

- Widzisz? Mówiłam, ze cię w końcu odbiję temu złamasowi z jakim niby chodzisz. - prychnęła rozbawiona odchodząc już wgłąb korytarza.

Dwie klientki wyszły za to przed lokal, kierując się od razu do fury. Rozchichotane zajechały pod adres podany przez Jamie, zastając ją w mieszkaniu. Przekazały naprędce adres na jutrzejszy plan zdjęciowy i z piskiem opon ruszyły do domu. Przecież w planach miały całkiem sporo do zrobienia, zanim jutro rano staną przed jednostką Thunderbolts licząc... chyba na cud.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 13-04-2020, 02:56   #156
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 35 - Wizyta w Wild Water Park Barracks

Czas: 2054.09.23; świt, śr;
Miejsce: Sioux Falls; mieszkanie Eve
Warunki: wnętrze mieszkania, ciepło, jasno na zewnątrz ziąb, silny wicher, pogodnie


- Oj mamo, jeszcze pięć minut… - wyglądało na to, że we dwójkę stanowią zgrany, i nieźle się uzupełniający zespół. Jak z tym wstawaniem i budzikiem. Lamia przypomniała sobie o budziku jak ten zaczął dzwonić o poranku. Za oknem pizgało złem jakby wicher nie zatrzymywany na tym śródlądowym, płaskim oceanie traw żadnymi przeszkodami chciał ściąć wszystko co żyje. A przy okazji wybić szyby. Bo co jakiś czas jakiś kamyk czy gałązka zderzyła się z niewidzialną szybą z nieprzyjemnym dźwiękiem. No ale śpiąca na niskim łóżku blondynka tego nie słyszała. Do tej pory śpiąca obok niej brunetka z tatuażem dziwnego królika na żebrach też nie. No ale jak już zadzwonił budzik to się zorientowała jak paskudny jest przedświt. Chociaż pogodny i nie padało. Ale noc o tej 5 rano dopiero zaczynała ustępować. Niebo robiło się granatowe i na ziemi jeszcze panowały ciemności. No a w sypialni za oknem na piętrze starego magazynu dzwonił budzik. Widocznie mimo wszystko Eve musiała pamiętać by go jednak nastawić wczoraj wieczorem. Chociaż teraz w przeciwieństwie do partnerki dość słabo reagowała na tą sugestię do pobudki.


---



W mieszkalnej części magazynu ratuszowej fotograf Anderson tego poranka wcześnie zapłonęło światło w oknach. A wewnątrz panował typowy dla poranków rozgardiasz. Wydawało się, że tysiąc rzeczy trzeba zrobić na raz a czas pędzi jak szalony. Jedyny spokojniejszy moment był podczas śniadania. Jak za oknem nadal szalał ten sztormowy wicher ale już panowała szarówka zwiastująca początek nowego dnia.

- Jej, Lamia pomożesz mi spakować lampy do samochodu? Wczoraj je naszykowałam ale trzeba je zanieść do samochodu. O rany ale pizga. Jak my będziemy kręcić zdjęcia jak tak będzie pizgać cały dzień? - gospodyni wskazała na jakiś pudła leżące przy drzwiach wyjściowych. Dobrze, że wczoraj przygotowały ten sprzęt bo dzisiaj wątpliwe by się z tym wyrobiły. A wicher naprawdę mógł pogrzebać plany planu filmowego. Zwłaszcza jak strój aktorów z założenia był dość skąpy.

- I zrobiłam te zdjęcia w nocy. Zobacz czy mogą być. Tak byle jak wyszły ale spieszyłam się. Pomyślałam, że takie zrobię aby były. A potem na weekend to wam zrobię lepsze. No i więcej. Wybierz jakie mamy zabrać ze sobą. - Eve jedząc grzankę posmarowaną dżemem podsunęła po stole szarą kopertę wielkości A4. Z niej wysypały się zdjęcia. Z ostatniego wieczoru z sesji jaką urządziły sobie we dwie po powrocie z miasta. Eve ustawiła kilka świateł i aparatów, obgadała z Lamią tło na jakim miały pozować no a potem musiały wybrać sobie stroje. Tutaj chyba im zeszło nawet dłużej niż z samą sesją. Bo jak Eve otworzyła swoją garderobę z bielizną. Tą prywatną i tą w jakiej czasem robiła bardziej śmiałe zdjęcia bardziej śmiałym modelkom no to było z czego wybierać. Staniki, pończochy, pasy do pończoch, gorsety i cała masa takiej kolekcji. Aż przyjemnie było oglądać, dotykać, wybierać i chichotać przy tym niemożebnie opowiadając sobie sprośne żarciki, uwagi i wspomnienia. Dlatego zeszło im całkiem sporo ale bardzo przyjemnie spędzonego czasu.

W końcu sam modeling. Gdzie panowały dwójnasób partnerskie relacje. Eve zdała się na Lamię jak zawsze w sprawach scenariusza. Ale wnosiła liczne poprawki profesjonalnego fotografa. Jak się lepiej ustawić, tam się wygiąć, tu pochylić, spojrzeć tam albo tu i tak też z godzinę pewnie na pstrykaniu tych fotek im zeszło. No a z drugiej strony blondyna w pełni partnerski podział ról co do tego kto ma być w obroży a kto ma trzymać smycz. Efekt końcowy jednak można było podziwiać dopiero teraz przy śniadaniu. Bo wczoraj blondyna jeszcze musiała je obrobić, poprawić, wydrukować no i jeszcze te z weekendu.

- Nie wiem które lepsze. Kolorowe czy czarno białe? - zawahała się wgryzając się w swoją grzankę i popijając kakao. Faktycznie w kopercie był z tuzin zdjęć formatu średniej książki. Jedna seria kolorowa druga czarno biała. Ze dwa ujęcia z harców Lamii z dwoma boltami na sofie w “Honolulu”. Widocznie z tego filmiku co smartfonem nagrała Betty. Ze dwa z południa u Betty gdzie akurat obie dziewczyny Steve’a grały pierwszorzędną rolę na królewskiej audiencji. No i jeszcze dwa z ostatniego wieczoru. Gdzie obie pozowały w nocnej, erotycznej bieliźnie perfekcyjnie podkreślających ich atuty. A dzięki smyczy i obroży także właściwy podział ról. No ale trzeba było wybrać czy kolorowe czy te drugie.



Czas: 2054.09.23; ranek, śr;
Miejsce: Sioux Falls; brama główna do Wild Water Barracks
Warunki: wnętrze samochodu, ciepło, jasno na zewnątrz umiarkowanie, um. wiatr, pogodnie


- Ojej mam nadzieję, że zdążymy. - kierowca powtórzyła po raz nie wiadomo który. Zrobiło już się całkiem widno. I na szczęście ten cholerny wicher co o świcie dął jakby chciał zmieść całe miasto do poziomu gruntu wreszcie zelżał i zmienił się w niezbyt silny wietrzyk. No i szarówka została zastąpiona całkiem pogodnym niebem. Już gdy zajechały pod cukiernię Mario to już było bardziej widno niż ciemno. Były tak wcześnie, że na parkingu zastały jeszcze błękitną landarę Betty. Chociaż w jej balkonie było widać światło. Więc pewnie już szykowała się na kolejny dzień. Pewnie Madi też. No ale czas gonił pod koszary za miastem więc musiały tylko odebrać paczkę gorących łakoci od cukiernika, zapłacić talonami i ruszać w drogę. Szybko samochód wypełnił się przyjemnym, aromatem tych świeżo upieczonych łakoci. Przykrył nawet zapach kosmetyków używanych przez obie załogantki.

- O rany ale to pachnie. A nie pogniotło się? Rany, żeby tylko się nie pogniotło. A widziałaś jak Mario to ślicznie zrobił? Genialnie mu to wyszło! Jak się Steve nie ucieszy to ma taaakąąą krechę! - blondynka widocznie znów musiała przykryć swoje zdenerwowanie czy ekscytacje gadaniną. Zerknęła na pudełko na kolanach pasażerki w jakim spoczywał najważniejszy element nocnego zamówienia. Czyli tygrysie ciasto. Rzeczywiście było w tygrysie barwy i deseń. Pomarańczowo - czekoladowe. No i z lukrem ułożonym w zamówiony wczoraj wieczorem napis. I krwistoczerwonym ozdobnikiem apetycznych ust. Może dlatego Eve jechała tak ostrożnie od cukierni aż po parking przed zamiejską jednostką. Ruch na drogach był nawet spory gdy pewnie ci z porannej zmiany ruszali z domów do swojej pracy.

- Jej fajnie, że Jamie się wczoraj zgodziła na ten nasz filmik. A masz coś dla niej? Jakieś osobne scenki? Bo na Rude Boy’a się pewnie nie zgodzi. Rany ciekawe czy ten palant pamięta, że się z nami umówił! Co zrobimy jak nie przyjedzie? A w ogóle masz jakiś scenariusz? Ciekawe czy Madi da radę się wyrwać. A ta Lana od niej? Myślisz, że da się zbajerować? - droga z centrum miasta, samochodem była akurat na tyle długa by miały jeszcze raz okazję pogadać. Już nie zajęte pakowaniem całego planu filmowego do niezbyt pojemnego auta albo pędzeniem by zdążyć na czas do cukierni. Tylko siedziały obok siebie no i mogły pogadać. A sądząc po tematach po jakich skakała blondyna w jej głowie panował zwyczajowy chaos jak przed każdym wydarzeniem do jakiego podchodziła poważnie i jej zależało.

- No to jesteśmy. - westchnęła blondynka wjeżdząjąc na parking przed jednostką. Wybrała starannie miejsce i powoli zaparkowała. Zgasiła silnik i spojrzała na zegarek. - 06:38. To co teraz? Myślisz, że już pojechali? Jesteśmy za wcześnie czy za późno? - zerknęła na pasażerkę obok. Brama główna rzeczywiście była zamknięta. Ale w przypadku koszar to była raczej norma. Było już widno i pogodnie wiec było znów widać tą stróżówkę przy wejściu. Tą samą w jakiej w zeszłym tygodniu rozmawiały z nocnymi wartownikami po wizycie w “Neo”. Tydzień czasu a wydawało się, że to strasznie dawno temu. Teraz też tam byli jacyś wartownicy więc cokolwiek by chcieć załatwić w jednostce od nich trzeba było zacząć sprawę. Jeśli Steve dotrzymał obietnicy i wpisał ich w rejestr odwiedzających to tym razem powinno być łatwiej. Przyjechały dość wcześnie, nawet jak na wojskowy tryb życia więc były spore szanse, że jest tuż przed, w trakcie albo po śniadaniu. O ile nie dostał nocnego wezwania w teren to były spore szanse, że jest jeszcze w koszarach. W końcu wojsko, zwłaszcza w regularnych koszarach, lubiło stały, stabilny rytm życia.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-04-2020, 03:13   #157
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Dks4EV6oIv4[/MEDIA]

Cały poranek od nieludzkiej piątej godziny upłynął Mazzi na przygotowaniach, nerwowej bieganinie, pakowaniu sprzętu… ledwo otworzyła oczy już głowa pękała jej, trzymając w napięciu gdy skacząc na jednej nodze próbowała jednocześnie wciągnąć pończochę i odpowiedzieć coś Eve, choć w ustach tkwiła jej szczoteczka do zębów przez co poziom komunikacji pozostawiał wiele do życzenia… a przecież miały tyle do obgadania!
Biegały więc podobne parze chomików napojonych kofeiną w ostatniej chwili przypominając sobie o leku wyproszonym od Madi zeszłego wieczoru - niby nic, a od razu jakoś łatwiej skakało się na niebotycznie wysokich obcasach po całym królestwie fotograf.
W iście maratońskim tempie dopinały harmonogram, pakując sprzęt i wielką torbę z ciuchami na zmianę, jako że jechały w dość skąpych strojach, tych samych w których nocą robiły sobie zdjęcia.

Zresztą zdjęcia też były - koperta rozmiarów średniej wielkości książki, pełna czarno-białych, hipnotyzujących fotografii, wybranych dla radości i przyjemności jednego ledwo tam byle kapitana sił specjalnych.

Tego samego, pod którego jednostką obie kobiety zaparkowały samochód, wewnątrz którego rozchodził się miks zapachów wypieków cukierniczych, kobiecych perfum i przeróżnych kosmetyków, jako że obie pasażerki fury wyglądały, jakby wybierały się do Honolulu, więc do bramy strażniczej pasowały mniej więcej jak pięść do nosa. Były za wcześnie, za późno?
Szło się przekonać tylko w jeden sposób.
- Dobrze że już tak nie wieje. Bałam się trochę czy nas nie zwieje na tych szczudłach - uważając aby nie pognieść pudełka z ciastem, Mazzi ostrożnie otworzyła drzwi, wystawiając długie nogi na zewnątrz i dopiero wtedy wstała. - Kochanie, weźmiesz smycz i obrożę? Chyba się ubierzemy już w środku… na razie chodźmy - łypneła na strażnice - Zobaczymy gdzie dzisiaj brykają Tygryski.

- Ah no tak, smycz i obroża, dobrze, że przypomniałaś. - kierowca też zaczęła się szykować do wyjścia. Schowała kluczyki do kieszeni płaszcza i wyszła na zewnątrz. Z tylnego siedzenia wzięła wspomniane przedmioty i właściwie nie bardzo mając co z nimi zrobić po chwili namysłu schowała je do torebki.

- Lamia! A będziemy coś nagrywać? Bo nie wiem czy brać smartfon albo aparat. - zapytała zerkając na zawartość jednego z pudeł na tylnym siedzeniu.

- Wzięłabym cię na smycz już teraz, ale mamy to ciasto… no może się pognieść - saper westchnęła dość ciężko, poprawiając płaszcz i nachylając się aby sięgnąć z wnętrza auta po torebkę. Ustawiła się tak, aby ze stróżówki dało się łatwo dostrzec cały proces i wyeksponowane plecy.
- Weźmy może aparat, tak na wszelki wypadek. Może Tygrysek będzie chciał jakąś fotkę zrobić, albo coś podobnego - mruknęła wesoło, wyjmując torbę i dla świętego spokoju, poprawiła starannie ułożone włosy, aby przyklepać pojedynczy włos wyrwany wiatrem z szeregu. - Dobrze, ciasto jest. Słodycze są. Zdjęcia są. Coś dla stróżówki też jest - na górę bajzlu w torebce położyła małą torebkę papierową, jeszcze ciepłą i też zalatującą ciastkami - Uniformy mamy, smycz też… chyba wszystko - uśmiechając się ciepło do blondi zrobiła krok w stronę wartowników. Wystawiła sugestywnie ramię - Mogę panią prosić, pani Anderson?

- Dobra to wezmę. - pani Anderson zgodziła się z sugestią i wzięła jeden z aparatów zawieszając go sobie na szyi. Zamknęła drzwi, obeszła samochód i z uśmiechem zajęła miejsce u boku brunetki. Ale jak już się umościła to zmarszczyła brwi jakby sobie o czymś przypomniała.

- Chyba, że ja wezmę pudełko. To wtedy ty będziesz mieć wolne ręce. Czy wolisz tak jak teraz? - zapytała po kolei wskazując na zawartość swojej torebki i na pudełko z kolorowym ciastem trzymanym przez Lamię.

Brunetka zmrużyła oko, nie namyślając się długo. Szybko wyszczerzyła się uśmiechem numer pięć, tym najbardziej czarującym. Oddała naręcze z kartonu i paczek słodyczy.
- Racja… takiej brudnej, niegrzecznej wywłoki nie wolno puszczać samopas - wymruczała dziewczynie prosto do ucha, sięgając do jednej z trzymanych przez nią toreb. Szybko znalazła co trzeba.
- Jeszcze by mi ją ktoś ukradł, a drugiej takiej nie znajdę - dodała, powoli zakładając na szczupłą szyję znaną obrożę z napisem “TOY”. Przypięła smycz, a jej koniec ujęła w wypielęgnowaną dłoń.
- A teraz mały bonus dla widzów w pierwszym rzędzie - szepnęła, nim złapała brodę blondyny czubkami palców i nie pocałowała jej prosto w te rozchylone usta. Pocałunek trwał dość długą chwilę, zanim Mazzi nie odsunęła się, kciukiem poprawiając szminkę w kąciku ust zabaweczki.
- Chodź Kociaczku, zróbmy tu trochę zamieszania - zaśmiała się cicho, ruszając z miejsca.

- O tak! - blondynka zapomniała o całym zamieszaniu i zdenerwowaniu dając się ponieść ekscytacji. Nawet nachylała odpowiednio głowę aby łatwiej było założyć obrożę. I sądząc po pocałunku dało się wyczuć tą ekscytację nadchodzącymi wydarzeniami. Wreszcie jednak co miało być gotowe to było. - Tylko nie idź za szybko. - poprosiła jeszcze jak tylko ruszyły w stronę budki strażniczej. A tego poranka panowała cisza i spokój na tym wojskowym parkingu. Więc miarowy stukot szpilek po asfalcie zwiastował przybycie dwójki gości. Zresztą o tak wczesnej porze zbyt wielkiej konkurencji nie miały. Właściwie to na tą chwilę były tylko we dwie. A i ich przybycie chyba nie zostało niezauważone. Dwóch strażników chyba było dość mocno zaintrygowanych zbliżającymi się gośćmi. Zwłaszcza jak to były dwie ślicznotki w kusych płaszczykach, długich nogach i jeszcze dłuższych szpilkach. No i jedna prowadziła drugą na smyczy.

Lamia zorientowała się, że tą i jednostkę w Hammond Park robiono pewnie według tego samego projektu. Przynajmniej bramę. Pewnie ta wojskowa standaryzacja. Budka była podobna a po drugiej stronie bramy był podobny budynek jak w HPB był dla odwiedzających. Tylko ten tutaj miał zamknięte, metalowe żaluzje to wyglądał na zabity dechami. Z drugiej strony ostatnim razem były po godzinach odwiedzin a teraz pewnie były przed. Nawet załoga posterunku przy bramie miała podobną obsadę. Sierżant i kapral. Obaj patrzyli na dwie postacie za oknem jakby nie byli pewni czy to na pewno do nich mają sprawę.

Mogły iść na próżno, i na próżno robić z siebie widowisko. Nawet jeśli Mayers nigdzie nie wyjechał, pozostawała kwestia aby ktoś go zawołał. W Hammond Park się udało, ale nikt nie powiedział, że uda się i tutaj. W końcu noga zawsze kiedyś się podwijała, szczególnie jeśli nosiła niebotycznie wysokie obcas.
- Czołem chłopcy - Mazzi postawiła na bycie czarującą, uśmiechając się do pary żołnierzy i pomachała im rączką trzymającą smycz. Opadła się wolną dłonią o parapet okienka, spoglądając to na kaprala, to na sierżanta. Dziś szarża wyżej okupowała cieciówkę, na szczęście jednak byli to mężczyźni.

- Możemy zająć takim przystojniakom chwilkę? Prośbę mamy… okropnie ważną - saper zrobiła smutną minkę - Wiemy, że jest wcześniej, ale potem pewnie naszego chłopaka wyślą w teren i - zrobiła miejsce aby Eve do niej podeszła i objęła ją, przy okazji zostawiając żołnierzom torebkę z pachnącymi jak nieszczęście drożdżówkami - Chciałybyśmy się z nim zobaczyć. Bylibyście tacy kochani i mu dali cynk że jesteśmy, czekamy i tęsknimy tutaj pod bramą? Bardzo prosimy.

- No dzień dobry… No ale… Ale jest jeszcze za wcześnie… Znaczy przed godzinami odwiedzin… - sierżant odchrząknął i chyba próbował zachować wojskowy profesjonalizm. No ale miał wyraźne trudności z koncentracją i wzrok bez przerwy uciekał mu do dwóch postaci w płaszczach widocznych za oknem.

- A to co to jest? - kapral zapytał wskazując na postawioną papierową torbę.

- No właśnie dlatego tak wcześnie przyjechałyśmy… żeby przywieźć Tygryskowi coś na śniadanie i żeby było jeszcze ciepłe. Bo on tak ciężko pracuje i tylko te wojskowe racje… więc skoczyłyśmy z Kociaczkiem rano i pomyślałyśmy że może się go uda złapać… a to dla was - przesunęła torebkę jeszcze odrobinę w stronę mężczyzn - Bo właśnie jest rano, zimno okropnie i dopiero co ciemno się przestało robić, a wy tu pewnie chłopcy całą noc siedzicie i już tylko myślicie o końcu warty… a przychodzą jakieś i wam głowę zawracają. Na pewno jesteście głodni, częstujcie się. Są z piekarni Mario, jeszcze ciepłe - saper lała miód, kusząc jednocześnie. Uśmiechała się przy tym słodko do obu żołnierzy, aż wreszcie skupiła się na tym starszym szarżą.

- Oj panie sierżancie, my wiemy że jest wcześnie. Tylko się boimy że po śniadaniu zaraz poślą nam chłopaka w teren i tyle z naszego widzenia. - w jej głos wdarł się smutek, mocniej też przycisnęła blondynkę, głaszcząc ją po ramieniu, szyi i włosach. Przykleiła też policzek do jej policzka, nadając dalej - Dla was to żaden problem, wy tu przecież dowodzicie i trzymacie w kupie aby działało… dlatego bardzo ładnie prosimy. Pomożecie kobietom w potrzebie? Naprawdę okropnie nam zależy i nawet nie chcemy myśleć jak będzie nam źle jeśli znowu dopiero przy weekendzie się zobaczymy… a ta się starałyśmy dziś przygotować i zrobić niespodziankę! - na sam koniec zaatakowała najbardziej tragicznym z bassetowych spojrzeń.

- Ah… - sierżant chyba miał kłopot z zebraniem słów i myśli pod napływem tych słodkości i w słowach, widokach i podarkach. - No ale proszę to zabrać my nie możemy przyjmować takich rzeczy. - sapnął w końcu wskazując na torbę z łakociami. I prawie jak na zamówienie ten drugi bez skrępowania po nią sięgnął zaglądając co jest w środku. - Co ty robisz?! - fuknął na niego zirytowany dowódca warty.

- O, drożdżówki… - kapral w ogóle się nim nie przejął pochłonięty zaglądaniem co jest w środku. I nawet jedną wyjął i ugryzł spory kawałek. - Pycha! Niebo w gębie. Lepsze niż te co nam dają. Naprawdę jeszcze ciepłe. Chcesz? - pulchny kapral z błogą miną na twarzy zaczął konsumpcję łakoci.

- Przestań! Chcesz mieć potem kłopoty o jakąś łapówkę? - sierżant robił koledze jawne wyrzuty.

- Pączki na łapówkę? Daj spokój na łapówki to się daje alk, koks albo talony. - grubasek machnął niefrasobliwie ręką jedząc dalej drożdżówkę z cukierni. I dopiero ze dwa gryzy później zorientował się, że kolega obdarza go dość dziwnym spojrzeniem. - Znaczy tak słyszałem! Ja nie biorę! - zapewnił szybko kapral przestając nawet jeść drożdżówkę. Zerkał na kolegę i w końcu nawet na dwie sylwetki widoczne za oknem.

- Kiedyś się doigrasz. - mruknął z rezygnacją jego kolega. Ale odwrócił się w stronę dwóch kobiet w płaszczach.

- Daj spokój, co ci szkodzi? Przecież nie musimy dziewczyn nigdzie wpuszczać. Zawiadomi się kogo trzeba przez dyżurnego i niech on się martwi. A w ogóle ten wasz chłopak to kto? Jak się nazywa? - kapral wrócił do konsumpcji drożdżówki nie zwracając uwagi, że trochę się ubrudził pudrem. Mówiła najpierw do kolegi ale w końcu na koniec zapytał gości kogo chcą odwiedzić.

Dwie panienki po drugiej stronie szyby stały objęte, wtulone w siebie jakby było im zimno. Patrzyły na dwóch mężczyzn jakby byli ich ostatnią szansą na przeżycie w tym zimnym, samotnym i pustym poranku.
- Tygrysek - brunetka wypaliła od razu jakby było to coś oczywistego, a potem zrobiła wielkie oczy i ciche “ochh” - Znaczy Steve, kapitan Steve Mayers. Czasem chodzi po koszarach w różowej podkoszulce. Poza tym jest bardzo dzielny… i ciągle w tygodniu zajęty pracą - dodała i nagle obie piersi pod płaszczami urosły w dumie, aby zasmucić się przy samej końcówce - Przyjechanie tak rano to jedyna szansa. Proszę sprawdzić, ma wpisanych w gościach Lamię Mazzi… i może jeszcze tu jest, zamiast w terenie - na koniec tragizm basseta osiągnął apogeum, a oczy się zaszkliły.

- Kapitan? Kapitan Mayers? - sierżant trochę jakby się zająknął. Eve wtulona w swoją partnerkę energicznie potwierdziła jej słowa kiwaniem głowy. Podoficer wewnątrz budki zaś wyjął z szuflady jakiś skoroszyt i coś tam zaczął przeglądać i szukać. Jego kolega zaś na chwilę zapomniał przeżuwać gdy padł stopień i nazwisko. Potem szybko nachylił się nad uchem kolegi i coś mu szeptał przez chwilę.

- Dobra, dobra, tylko sprawdzę. - mruknął niechętnie sierżant i chyba otworzył na właściwej stronie bo już wodził palcem po jakichś tabelkach. - Tak. Kapitan Steve Mayers. - pokiwał głową na znak, że znalazł odpowiednie nazwisko. - Lamia Mazzi. No jest. A koleżanka? - podniósł wzrok na blondynkę w płaszczu.

- Eve, znaczy Evelyn Anderson. - blondynka usłużnie podpowiedziała swoje nazwisko.

- Evelyn Anderson? Ta z gazety? - sierżant się wyraźnie zdziwił. Zresztą fotoreporterka chyba też. Ale szybko znów pokiwała twierdząco głową. - Czytałem twoje reportaże. Te wywiady z różnymi ludźmi były fajne. No ale dobrze, też jesteś na liście. - podoficer jakby się rozpogodził i uspokoił. Zamknął skoroszyt i schował go z powrotem do biurka. Złapał za telefon i wykręcił jakiś numer.

- Tu Wiley z 1-ki… Do kapitana Mayersa… Gości ma przy bramie… Lamia Mazzi i Evelyn Anderson… Nie wiem… Dobra… Mhm… Jasne to czekam. - rozmawiał dość krótko przekazując informację w głąb koszar po czym odłożył słuchawkę i zadarł wygoloną głowę do góry. - No to trzeba poczekać. Zaraz przyślą odpowiedź. - pokiwał głową. A jego kolega zdążył wszamać pierwszą drożdżówkę i w torbie szukał kolejnej.

- A te drożdżówki to skąd macie? Gdzie można takie kupić? - zapytał zerkając za okienko.

Tymczasem brunetka rozpromieniła się, słysząc że obie są na liście gości.
- Widzisz Kociaczku, zrobił jak powiedział - szepnęła jej do ucha, całując je zaraz potem i tylko coś chyba cały ten proces ją rozproszył, bo powtórzyła proces i potem jeszcze raz. Jej ręce zaczęły jakoś mocniej błądzić po ciele blondynki.
- Sięgnęłabym z ciebie ten płaszcz już teraz… zajebiście pachniesz… jak szarlotka - doszeptała, zanim wróciła do rzeczywistości, wchodząc na powrót w rolę uroczej i trochę roztrzepanej foczki - Jest taka piekarnia, “U Mario”. Prowadzi ją stary Włoch… jaka to była ulica, Kociaczku? Dziękujemy chłopcy - posłała obu po całusie.

- O tak na 69… - blondynka chyba miała taką samą ochotę na brunetkę badającą jej ciało pod tym kusym płaszczykiem jak ona na nią. Bo się poddała jej szeptom i zabiegom. - Też bym chciała już klęczeć przed tobą i cię zaliczać… - odszeptała jej zapraszająco. - No ale dla Steve’a zaczekam. - oświadczyła z męką w głosie by wyrazić jak bardzo dłuży jej się to czekanie. - Cholera jak jest i do nas nie wyjdzie to będę normalnie zła na niego. - sapnęła w pewnym momencie.

- Znaczy co na 69? - kapral który widocznie słyszał tylko początek odpowiedzi i nie doczekał się reszty dopytał się o tą resztę. Po chwili zwłoki bo widok szepczących do siebie i obściskujących się ślicznotek za oknem znów trochę ich obu zdezorientował i zaabsorbował.

- Z tobą bym chciała na 69! - zachichotała cichutko Eve mrucząc na ucho Lamii. Ale zaraz nachyliła się nad okienkiem by odpowiedzieć chłopakom wewnątrz. - To na 69-ej ulicy. I skrzyżowanie z Western Av. Na południe od obwodnicy. Cukiernia u “Mario” to tam każdy zna w okolicy. - wytłumaczyła im gdzie jest ten adres z tymi łakociami.

Stały tak jeszcze chwilę przed stróżówką gdy wewnątrz zadzwonił telefon. Sierżant złapał go zaraz po pierwszym dzwonku i chwilę słuchał. Rozmowa była raczej krótka, może zdanie czy dwa. Po czym odłożył słuchawkę i spojrzał w górę. - Znaleźli kapitana Mayersa. Mówił, że zaraz przyjdzie. - przekazał dobrą wiadomość. A kapral szturchnął go trzymaną torbą z łakociami. Sierżant po chwili zwłoki sięgnął po pączka i też się w niego wgryzł. - Kurde, naprawdę dobre. - mruknął z uznaniem.

- Smacznego chłopcy - saper odpowiedziała, gdy już pokonała pierwszą falę radości kiedy miało się ochotę skakać pod sufit jak mała dziewczynka. Udało się, złapały go! Miał zaraz przyjść, już za chwilę się zobaczą po całych trzech dniach rozłąki.

- Hej… a jest szansa na otworzenie poczekalni? - spytała nagle żołnierzy, zaglądając im w okienko - Zimno okropnie, a my się tak spieszyłyśmy, że zapomniałyśmy wziąć swetrów - ze smutną miną wyprostowała się, na krótką chwilę rozchylając płaszcz i pokazując co ma pod spodem, zanim nie okryła się ponownie.

- Yyy… Aaale no… Uhh… - sierżant wydawał się mieć już całkiem dobry humor, że sprawa poszła gładko i bezproblemowo. Ale na widok tego co miała ciemnowłosa dziewczyna kapitana pod płaszczem, a w końcu nie miała zbyt wiele, no to jakby zapomniał jak się mówi i przeżuwa. W końcu podrapał się trochę nerwowo kciukiem po skroni przymykając na chwilę oczy jakby potrzebował chwili do skupienia i koncentracji. Zresztą kapral zachowywał się podobnie.

- Ale przed godzinami otwarcia to musimy mieć zgodę przełożonego. - wypalił szybko sierżant jakby się bał, że nie będzie mógł potem mieć okazji. Kapral pokiwał głową na znak potwierdzenia słów kolegi. Obaj rozłożyli ręce na znak, że tutaj wchodzi takie wojskowe “nie da się bez rozkazu” a żaden z nich nie był władny wydać tego rozkazu.
Ale w końcu się doczekały. Jeszcze dobry kawałek za bramą dojrzały sylwetkę mężczyzny w polowym mundurze. Szedł sprężystym, energicznym krokiem w ich stronę. Chyba też je dojrzał bo uniósł dłoń w geście pozdrowienia zanim dystans się skrócił na tyle co by można było swobodnie rozmawiać.

- Jest! O rany wyszedł! Złapałyśmy go! Lamia, ale co my teraz będziemy robić jak tu do nas przyjdzie? - Eve też go pozdrowiła machaniem rączki ale zaraz zafrapowała się jak mają go przyjąć na miejscu.

- O jasny szlag… - Mazzi też wydawała się zaaferowana, nie mogąc oderwać wzroku od zbliżającego się oficera. Przez parę jego kroków ją zatkało, przełknęła ślinę. Jak alkoholik na widok flaszki pełnej najlepszego alkoholu. Szybko przywołała na twarz uśmiech, dołączając do wesołego machania górnymi kończynkami i dreptania w miejscu na szczudłach wyjątkowo niecierpliwie.
- Dobra, to zrobimy tak. Odstaw na razie tort tutaj na blat... - zaczęła nadawać do niej ściszonym głosem. Śmiała się przy tym, i mruczała jej do ucha na szybko. Sama też odstawiła siatkę i torebkę, czekając aż ich żołnierzyk wyjdzie w końcu zza przeklętego płota.

- Dobra! O rany, będzie heca! - Anderson zachichotała jakby właśnie szykowały się do zmajstrowania jakiejś psoty swojemu wspólnemu chłopakowi. Odstawiła tacę na oparcie dla gości przy okienku stróżówki i przygotowała sobie płaszcz rozpinając go i odwiązując pasek. Czekała tak trzymając kurczowo poły tego płaszcza.

- O rany ale jestem podjarana! - pisnęła cichutko gdy Steve już podchodził do stróżówki. Na chwilę im zniknał z oczy przysłonięty tym małym budyneczkiem ale widziały jego kontury gdy pojawił się w drzwiach budki i coś powiedział do dwóch załogantów. A potem znów się pokazał gdy skierował się do furtki jaka brzęknęła cicho automatycznym zamkiem a on przez nią przeszedł.

- No cześć. Stało się coś? - zapytał z niepewnym uśmiechem nie wiedząc chyba czego się spodziewać. Przywitał się jeszcze gdy do nich szedł tym swoim energicznym krokiem szybko obrzucając wzrokiem ich sylwetki w kusych płaszczykach i wysokich szpilkach.

- Czeeśćć Steve! - Lamia i Eve zrzuciły z siebie płaszcze prawie w tym samym momencie i obie z radosnym piskiem rzuciły mu się na szyję obściskując i całując na powitanie. Zaskoczenie było kompletne. Steve jakoś tak odruchowo przyjął każdą z nich do swojego jednego boku i przygarnął jednym ramieniem. I chyba ten moment później spojrzał nieco w dół by ogarnąć wzrokiem ich prawie nagie sylwetki obleczone jedynie w koronkową bieliznę. Miał minę trochę podobną jak jego trzej kumple gdy się w niedzielę władowali do pokoju pełnego niespodzianek.

- Oo… - mruknął, zerkając w dół po tych kuszących półnagich, kobiecych kształtach które obejmował. - O w mordę… - dodał nie bardzo wiedzieć co powiedzieć. Ale sądząc po rodzącym się uśmiechu chyba spodobało mu się to co widzi. I trzyma. - Ale się wystroiłyście! - roześmiał się w końcu wesoło gdy te pierwsze zaskoczenie wreszcie zaczęło z niego opadać.

- Tęskniłyśmy za tobą, Tygrysku! - saper szczebiotała, uwieszona mu na szyi pod jednym bokiem, bo pod drugim to samo robiła fotograf. Obejmowały go, siebie trochę też, chociaż ich dłonie bardziej jeździły naprzemiennie po froncie munduru. Łasiły się do Bolta, wtulając w niego, ocierając i całując jeśli tylko była okazja. Parę razy pocałowały też siebie tuż przed jego twarzą, zanim nie wrócił do okazywania radości w wesoły, spontaniczny i niezwykle kosmaty sposób.
- Weekend tak daleko… - szept Mazzi przerwał się, gdy przejechała językiem po boku jego szyi - Nie dałyśmy rady bez ciebie wytrzymać. Dobrze że cię złapałyśmy! - dodała z przejęciem, patrząc mu prosto w oczy z miną ufnego psiaka patrzącego na ukochanego pana - Bałyśmy się, że po śniadaniu gdzieś cię poślą! Dlatego jesteśmy wcześniej! Niespodzianka!

- No widzę. Śliczna niespodzianka. I podwójna! - Steve wyglądał na zachwyconego sytuacją. Zresztą chyba jak każdy z całej trójki. - Niech was obejrzę. - zagaił nieco je oprowadzając na ręce jak w tańcu aby tak znalazły się o krok od niego i mógł je sobie swobodniej obejrzeć całą sylwetkę.

Męskie oczy łapczywie syciły się widokiem znajomych i prawie nagich kształtów które dały mu chwilę by nacieszyć się tym widokiem wszystkich koronek jakie ozdabiały ich krągłości. Przesunął się po delikatnym, czarnym staniku Lamii który koronkową robotą siegał aż do szyi upodobniając go do bardzo skromnego chociaż finezyjnego, koronkowego topu. Potem przesunął się niżej na jej płaski brzuch i kawałek widocznego na żebrach króliczego tatuażu. Wreszcie zjechał jeszcze niżej na czarne, koronkowe figi i pończochy podkreślającymi zgrabne i długie nogi kończące się zabójczymi szpilkami. Potem przyszłą kolej na Eve. Jej koronkowy kostium był bardziej klasyczny. I miała na sobie koronkową górę i dół w ciekawe wzorki i wycięcia. No tylko w przeciwieństwie do Lamii dodatkową ozdobę stanowiła obroża z zaczepioną smyczą. Komplet Lamii bardziej pasował do kobiety zdecydowanej i stanowczej ten który miała na sobie Eve był bardziej dziewczęcy i delikatny.

- I co? Podoba ci się? - Eve nie wytrzymała dłużej tego napięcia i ekscytacji więc zapytała całkiem bezpośrednio.

- O tak! Tak jak zawsze mówiłem: jesteście najlepsze! - bolt roześmiał się gdy się już napatrzył i znów przyciągnął je obie do siebie całując radośnie i jedną i drugą. - A to? - Steve postukał palcem w obrożę blondynki.

- A to… Bo widzisz tak sobie myślałyśmy… Bo wiesz jakby się komuś zachciało siku albo co? Macie tu jakieś toalety? Wiesz, niekoniecznie muszą być super czyste nie jestem aż tak wymagająca. - dziennikarka w koronkowej bieliźnie ćwierkała radośnie dając się ponieść tej radości i emocjom.

- Toalety? Poczekajcie chyba mam coś lepszego. - Steve zrozumiał aluzję bo puścił je i zaczął wracać w stronę stróżówki. - Poczekajcie przy wejściu. - jeszcze się odwrócił by wskazać na wejście dla gości do sali widzeń. Sam zaś wrócił przez furtkę do stróżówki.

- Dobrze Tygrysku, ale nie każ nam czekać za długo - brunetka pożegnała go smutną miną, zanim nie przepięło się jej coś pod kopułką. Wyprostowała dumnie plecy, łapiąc za smycz.
- Słyszałaś… idziemy moja mała kurewko - wyszeptała patrząc blondi w oczy, widząc w ich odbiciu własną, rozświetloną gębę o zamglonych podnieceniem oczach. Pocałowała krótko blondynkę, dajac jej standardowego klapsa na rozpęd. Szybko zgarnęły pakunki, torebki które niosła Eve, zaś Lamia prowadziła ją na smyczy, ściskając ich płaszcze pod pachą.

Pod wskazanym punktem przystanęły, objęte ze względu na chłód i już jawnie przestępując z nóżki na nóżkę, aż nagle za ich plecami rozległ się zgrzyt. Drzwi poczekalni otworzyły się, ukazując wyszczerzoną twarz Krótkiego. Jego rąk wciągających je do środka.
Pomieszczenie przypominało baraki z jednostki Willy, z tym że panował okrutny ziąb, bo piec się nie palił. Paliło się za to światło, ze względu na zasunięte żaluzje. Ten kołchoz miał niezaprzeczalny i niepodważalny plus nad pozostałymi lokalami w tym cholernym mieście- taki żywy i . Ledwo znaleźli się w środku, Mazzi rzuciła ich ubrania na trochę zapadniętą kanapę, czując jak trzęsie się i wcale nie od mrozu.
- Eve… rozpalisz? Ja nam przygotuję fotel - wychrypiała zanim z zębatą miną nie rzuciła się do przodu, wskakując na oficera i obejmując w pasie nogami. Nie dała mu nic powiedzieć, ani zareagować inaczej niż rozpoczęciem potyczki na wargi, zęby i języki.

Eve musiała być tak samo wniebowzięta tak samo jak Lamia. Aż się nie mogła doczekać wizyty w sali spotkań i tego co tam na nie czekało.
- Dobrze! - pisnęła radośnie i postukała szpilkami w stronę metalowego piecyka. Kucnęła przy nim i zaczęła grzebać w polanach i podpałkach aby rozpalić ogień. Na chwilę zeszła na dalszy plan gdy pozostała dwójka zajęła się sobą.

Steve nie miał tyle czasu na przygotowania i ekscytację co jego dziewczyny. Ale chyba dość szybko nadrobił straty. I tak samo jak pozostała dwójka dobrze wiedział po co zamknęli się w tej odizolowanej sali dla gości. Złapał Lamię cofając się trochę pod naporem jej impetu ale bez większego trudu utrzymał ją na sobie nie przerywając całowania. Tylko w tej pozycji miał zajęte ręce by ją podtrzymać więc szybko podszedł do jakiegoś stołu sadzając ją na jego krawędzi. I teraz wreszcie mógł buszować dłońmi do woli po jej ciele.

- Cholera ale się wystroiłaś! Rany co za niespodzianka! A już myślałem, że coś się stało jak mi powiedzieli, że czekacie przed bramą. - wyrzucił z siebie gorączkowo gdzieś do jej włosów. - Ah! - sapnął jakby sobie o czymś przypomniał. Przerwał karesy by spojrzeć na zegarek. - O 8 muszę być już na odprawie. To mamy jakieś pół godziny. Może ciut więcej. - uprzedził gdy sprawdził jak stoją z czasem na tą wizytę.

Mazzi złapała go za rękę, patrząc na tarczę sikora i kiwnęła krótko głową, zanim nie odłożyła męskiej kończyny z powrotem na swoje ciało. Skorzystała też i przycisnęła do siebie Bolta nogami, aż ch biodra naparły na siebie co prawie przyprawiło saper o zapaść. Tak, mieli ograniczoną pulę czasową, trudno. Ale mieli. Okazję i to powinno wystarczyć.
- Odbijemy sobie w weekend, obiecuję. Wszystko ci wynagrodzimy - wyszeptała równie rozgorączkowanym tonem, wodząc po jego twarzy dłońmi i zapamiętując każdy znany detal na nowo. - Zdążymy, ze wszystkim… i stało się. - dodała, dysząc mu prosto w usta - Tęskniłyśmy z Eve… bardzo. To dla ciebie, wszystko dla ciebie. Jesteśmy twoje - skończyła, wpijając się wygłodniale w twarz przed sobą. Dłońmi zjechała niżej, na wyścigi i pospiesznie walcząc z guzikami munduru.

- O tak, jesteście najlepsze! - rozbierany i rozbierający oficer sapnął z wrażenia i przejęcia wpatrzony w kobiece ciało siedzące na krawędzi stołu. Próbował chyba w gorączce ściągnąć ten finezyjny topostanik z czarnej koronki. Ale chyba stracił cierpliwość bo tylko podwinął go do góry aby odsłonić dwie, apetyczne krągłości w których się zanurzył. Tak bardzo i szybko, że Lamia wylądowała plecami na tym blacie a on znalazł się tuż nad nią sprawdzając smakiem i dotykiem jędrność i smak jej piersi. Pospołu też udało się jego wyłuskać z bluzy w wojskowym kamuflażu. I teraz przyszła kolej na podkoszulkę. Tym razem w porządnych barwach wojskowego brązu.

- Poczekaj na resztę niespodzianek - Mazzi zachichotała. Niestety przy tshircie pozbycie się przeszkody wymagało chwilowego odłączenia części twarzowej oficera wojsk specjalnych od części frontowej podoficera korpusu inżynieryjnego. Dwie strony coś nie miały na to ochoty, porwanie ciucha nie wchodziło w grę. Wtedy przed odprawą musiałby się jeszcze przebierać, urywając tak cenne minuty z puli czasu wspólnego. Tylko te dłonie i usta na skórze torsu, ciepło bijące od większego ciała... oraz zapach upijający mocniej od bourbona walonego na kubki.

- Eve, potrzebne wsparcie! - wydyszała rozbawiona, przeciągając koszulkę za krawędź aż pod pachy partnera i działała dalej, aż nie zejdzie z ramion i nie wyląduje w kącie. Duże palce u stóp wetknęła w szlufki przy pasie wojskowych spodni i próbowała ściągnąć w dół, niestety pasek i zapięcia trzymały.

- Już biegnę! - zawołała wesoło blondynka i zaraz dał się słyszeć tupot jej obcasów po dechach podłogi gdy podbiegła do stołu. - Ale ślicznie razem wyglądacie! Tak fotogenicznie! Ano tak! - z przejęcia pacnęła się w czoło a dłoń ubrudzona drewnem i sadzą zostawiła na nim ciemny ślad. Ale tym fotograf się nie przejmowała. Wprawnymi ruchami wzięła się za swój aparat i zaraz była gotowa do rozpoczęcia sesji zdjęciowej.

- A w ogóle to co potrzeba? - zapytała przez trzask migawki uwieczniającej to żywiołowe spotkanie. Steve właśnie pomógł ze swoją koszulką więc prezentował się w stroju męskiego topless. A teraz na spokojniej można było wymieniać między sobą ciepłotę ciał z jednego do drugiego ciała.

- Spodnie… nie sięgnę - brunetka wysapała, kończąc zachwycone wgapianie się w mężczyznę przed sobą. Cholera, widok tego jak ściąga ciuchy chyba nigdy się jej nie znudzi!
- Ale z ciebie towar - jęknęła na poły z zachwytu, na poły ze zniecierpliwienia, już wyciągając ramiona aby go do siebie przyciągnąć. Jakoś nagle przestało być absolutnie chłodno, nie wiało, nic nie bolało. Panował nawet tropikalny upał.
- Zajmiesz się nim tam od dołu? - sapnęła do blondynki, zanim nie wcisnęła głowy bolta między swoje piersi.

- Dobra! - fotograf ucieszyła się z takiego zadanie jakie jej przypadło w udziale. Położyła aparat na blacie i sama uklękła przy boltowym pasku majstrując przy nim. Po chwili spodnie razem z bielizną szybko zjechały w dół aż do męskich kostek. A z tego co Lamia widziała w przerwach między własnymi piersiami, głową Steve’a i jeszcze niżej między własnymi udami to blond główka rzeczywiście ostro zabrała się do pracy. Zresztą dało się to odczuć po jego reakcji. Chociaż to jak sam upajał się smakiem, zapachem i dotykiem jej piersi, szyi i ust to może od tego tak jęczał i sapał. Wyglądało na to, że jest już całkiem mocno pobudzony, co nie dziwiło.

Ruchy całej trójki robiły się coraz bardziej nerwowe, dotyk zachłanniejszy, usta mocniej znaczyły teren, Mazzi nie raz poczuła jak mężczyzna przygryza wrażliwą okolicę sutek i brodawek, za każdym razem wywołując u niej zmianę niskiego mruczenia na głośny jęk. Moment gdzie rozsądek brał górę minęli dawno, a przynajmniej ona nie pamiętała nawet jak wyglądał.
- Zaraz Tygrysie - wychrypiała, wstając nagle do siadu i odpychając odrobinę kochanka od siebie. - Najpierw… chodź tu kociaczku - dorzuciła, ciągnąc blondi na stół. Obróciła się plecami, klękając na stole, z mężczyzną przyklejonym do pleców. Ocierała się pośladkami o jego biodra, mając wrażenie, że za chwilę eksploduje, jeśli nie zrobi z nią tego, o czym chyba we trójkę myśleli ledwo sie zobaczyli. Ruchem dłoni poinstruowała blondi aby ta położyła się na plecach, głową do ich dwójki.

Taki układ i przemeblowanie pasował całej trójce równie mocno. Eve zachichotała i bez wahania wskoczyła na blat trochę bujającego się od tych wygibasów stołu. Grzecznie położyła się na wznak na tym meblu i gościnnie rozchyliła swoje smukłe uda przed twarzą partnerki zwieńczone tymi czarnymi, finezyjnymi koronkami jakie wciąż miała na sobie.

Steve też wyglądał na zadowolonego.
- O tak, ślicznie, po prostu ślicznie… - sapał z przejęcia i zadowolenia. Trochę nie wiadomo czy mówił o przodzie blondyny, tyle brunetki czy o jej koronkach jakimi właśnie się bawił by zaraz zsunąć je w dół. A potem pozwolił blondynie na ustne zaliczenie więc przez moment było słychać charakterystyczne, mlaszczące odgłosy. Ale zaraz niecierpliwie wszedł do zapraszającego wnętrza wypiętej saper. I odgłosy trochę się zmieniły na bardziej klaszczące. Tylko ten stół trochę bujał i skrzypiał tak samo jak poprzednio.

Mazzi powitała jego pojawienie się z nosem wbitym w gorące wnętrze ud Eve, zaciskając mocno palce na jej skórze. Tutaj nie starczyło czasu, aby rozebrać kochankę, miała nawet to w planie, lecz wejście Steve’a skutecznie wybiło jej wszelkie logiczne myśli z głowy. Z głośnym, pełnym ulgi i zadowolenia jękiem przyjęła go wewnątrz siebie, na chwilę odrywając głowę od blondynki kiedy przez mięśnie wzdłuż kręgosłupa przeszedł pierwszy, delikatny impuls. Trwała tam chwilę, ciesząc się z tak długo wyczekiwanego momentu, gdy wreszcie są we trójkę, Mayers jest w niej, a Eve na dole.

Drugie pchnięcie przywróciło na tyle świadomości, aby odepchnąć od siebie samą celebrację chwili, twarz brunetki wróciła z powrotem między uda blondynki, pozwalając aby mężczyzna z tyłu brał to, na co miał ochotę i jak miał ochotę. Wychodziła mu biodrami na przeciw, stękając i pojękując coraz głośniej w miarę jak tempo nabierało szybkości. To samo tempo próbowała oddać blondynce, pracującej językiem tam, gdzie pracował i brunet.

Chyba wszyscy byli w siódmym niebie i na odpowiedniej pozycji i kompozycji. Steve co miał do wyboru jeden przód i drugi tył swoich dziewczyn, Lamia co czuła tam w dole tak penetrację Steve’a i trochę też palce albo i usta blondyny i Eve co leżała tak jak najbardziej lubiła, na samym spodzie i do tego pośrodku a z przodu i z tyły ktoś się nią zajmował albo ona mogła się kimś zająć.

Wydawało się, że tak będzie to trwać do szczęśliwego końca ale Steve jednak wyszedł z inną propozycją.
- Chodźcie tu. - sapnął czerwony z przyjemnego wysiłku gdy się wyprostował, wyszedł i z Lamii i Eve pociągając tą co była na górze do pozycji bardziej wyprostowanej. Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę kanapy. - Cholera! - sapnął nagle gdy widocznie zapomniał o ściągniętych przy kostkach spodniach przez które teraz o mało się nie wywrócił. Z irytacją próbował ściągnąć je ale przez wojskowe buty wcale nie było to takie łatwe. - A do diabła z tym… - mruknął z zniechęcony i w końcu jakoś zrobił kilka śmiesznie krótkich kroczków aby usiąść na sofie dla gości. Pociągnął Lamię do siebie i na siebie a w międzyczasie ze stołu zeskoczyła i dołączyła do nich krótkowłosa blondynka.

- O rany, z wami jest najlepiej i najfajniej! - roześmiała się prawie naga fotograf która została w samych figach i szpilkach czekając jaka teraz przypadnie jej rola w tym trójkącie. A Mayers usadził sobie Mazzi na kolanach i zaczął znów przerwane na stole manewry. Ale pod wpływem rytmicznych ruchów jakoś tak się ten duet rozsypał, że w końcu Lamia wylądowała bokiem na tej sofie a on tak trochę pod nią a trochę za nią ale nie przerywał tego pompowania.

Trzymał też bękarcią nogę pilnując, aby przypadkiem nie opadła i wciąż dziewczyna pozostawała ustawiona pod odpowiednim kątem. Za to saper oddychała ciężko, łapczywie chwytając ustami powietrze w rytmie tego co żołnierz z nią wyprawiał. Gapiła się na niego z miną pośrednią między ekstazą, fascynacją i obłędem. Mało skoordynowanie wyszukała na oślep dłoni Eve, a gdy ją już chwyciła, szybko pociągnęła do siebie i połączonych z Krótkim bioder.

- Bierz się do roboty - wychrypiała, czując że zaraz odpłynie, więc trzymała się męskiego ramienia jak kotwicy. Tak jak przyciskała do nich blond głowę, ale tylko przez moment nim fotograf nie złapała odpowiedniego rytmu. Wtedy też przeniosła dłoń w dół jej pleców, gładząc skórę nad kręgosłupem i wbiła palce w mokre, klejące wnętrze dziewczyny.

Eve zareagowała z pomrukiem zadowolenia gdy Lamia przyciągnęła ją do ich duetu. A potem jeszcze wsunęła dłoń pod prześwitujący materiał jej bielizny by się nią zająć.
- Steve? A dasz troszkę się pobawić? - poprosiła mężczyznę mają podwójny zestaw męskich i kobiecych bioder tuż przed swoją twarzą.

- Noo dobraa… - wysapał z trudem Steve i na chwilę wysunął się z gorącego, gościnnego wnętrza Lamii aby Eve też mogła się poczęstować. - O rany ale numer… - jęknął z niedowierzaniem gdy na chwilę mógł się roześmiać. Zerknął w przelocie na zegarek ale widocznie jeszcze mieli czas bo zaraz jego usta i dłonie zajęły się ustami i piersiami saper w czarnych szpilkach. Saper zaś miała dobry widok to na jego twarz albo włosy tuż przy swojej twarzy i piersiach. Albo twarz o blond krótkich włosach trochę niżej gdy na przemian obsługiwała albo ją albo jego. Steve jednak miał chyba plan by wznowić intensywne manewry więc wrócił do przerwanego zajęcia i sofa znów zaczęła rytmicznie skrzypieć.

Wystarczyło raptem parę ruchów, aby brunetkę wygięło i chwytając co miała akurat pod ręką dla lepszej stabilności, szczytując z czołem przyciśniętym do meskiego czoła i palcami zaplątanymi w blond włosy. Pozwoliła sobie zastygnąć na chwilę ciesząc się po prostu ze wspólnego szczęścia, oddechów, bliskości.
- D… dziękuję, kocham was - wyszeptała przez urywany oddech, spoglądając komandosowi prosto w oczy, zanim nie pocałowała go czule, wdzięcznie prężąc się na kanapie i gładząc blond głowę. Westchnienie przeszło w zadowolone mruczenie, oddech i tak płytki ponownie miał zacząć się rwać...gdyż kochanek nie zamierzał przerywać pieprzenia, z tym wyjątkiem że zamiast szybkiego tempa, stawiał na długie, posuwiste ruchy.
Moment przebłysku świadomości starczył, aby Lamia otrzeźwiała na tyle, aby wyłapać pewien istotny szczegół. Z fizycznym bólem, odsunęła biodra, kręcąc głową na boki w niemym wyrazie “nie”. Pociągnęła też blondi za rękę, aby zamieniły się miejscami. W końcu obie za nim tęsknili, nie wypadało aby zajmował się tylko jedną.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 19-04-2020, 03:20   #158
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Zamieszanie z zamianą miejsc na chwilę przerwało zabawę. Ale tylko na chwilę. Eve sprawnie zastąpiła Lamię a Lamia sprawnie wylądowała o poziom niżej, tuż przy tych zderzających się ze sobą bioder jej kochanków. Teraz ona mogła urzędować do woli i słyszała ich naprzemienne jęki gdzieś tam nad sobą. Zabawa zaczęła się w najlepsze ku wspólnej uciesze i satysfakcji. W końcu jednak nieuchronnie zbliżał się jej finał.

- Chodźcie, szybko! - Steve popędził je obie ruchem ręki i słowem wstając i niejako spychając z siebie obydwie swoje kochanki. Przez te wciąż skrępowane kostki nie wyszło mu to zbyt ładnie ani zgrabnie a nawet obie musiały mu nieco pomóc ciągnąć go do pionu. Ale w końcu stanął nad nimi gdy one już czekały na dole z radośnie gotowymi pyszczkami. I długo tak ich wspólny mężczyzna nie kazał na siebie czekać. Zaraz opróżnił zbiorniczki zalewając ich twarze kroplami gęstego lukru przy jękach spełnionej, męskiej przyjemności. Wreszcie z ulgą z powrotem opadł na sofę z miną szczęśliwego spełnienia tej wspólnej przygody.

Obok niego, pomiędzy nogami przykucnęły obie jego kobiety, śmiejąc się i chichocząc rozpromienione. Każda opierała się o jedną z jego nóg, przypatrując się czule to Mayresowi, to sobie nawzajem.
- Och… trochę się ubrudziłaś - saper wychyliła się do Eve, pocierając czubkiem nosa lepki od nasienia policzek i zaśmiała się kosmato, zanim nie wystawiła języka, zlizując białą, kleistą masę z twarzy blondynki, a co zebrała, dzieliły między siebie, całując się namiętnie tuż przed dochodzącym do siebie mężczyzną. Przy okazji pamiętały, aby dłońmi sprawdzić czy przypadkiem czegoś nie pogubiły, więc długie, wąskie palce ściskały piersi, głaskały po ramionach i biodrach.

Trudno było powiedzieć komu te dziewczyńskie zabawy sprawiały więcej przyjemności. Brunetce, blondynce czy mężczyźnie który to obserwował na wyciągnięcie ręki. Blondynka z zaangażowaniem zabrała się za zabiegi higieniczne mające na celu oczyścić usta, twarz, szyję i piersi brunetki. Pracowicie pracowała tak palcami jak i ustami i językiem. A brunetka rewanżowała jej się tym samym. Sądząc więc po reakcji mężczyzny było na co popatrzyć.

- Ale Lamia, zobacz. Chyba trochę też pobrudziłyśmy Steve’a. - fotograf zwróciła uwagę na uświnione kleistą masą fragment męskiej anatomii. I teraz razem z zapałem przystąpiły by posprzątać to co nabrudziły doprowadzając swojego mężczyznę do granic męskiego szczęścia.

- To ja pójdę po karton. - blond główka skinęła na znak dany przez brunetkę. Wstała całując ją jeszcze na pożegnanie i sama podeszła do stołu i zdawałoby się zapomniany przez całą trójkę prezent z cukierni. Wracając jednak zrobiła minę skalaną zastanowieniem.

- Steve? A ta kamera działa? - zapytała wracając do sofy z pudełkiem.

- Jaka kamera? - mruknął niekoniecznie przytomnie Steve z głową leniwie wspartą o wezgłowie sofy.

- No tamta. - blondynka wskazała brodą gdzieś na róg pod sufitem. I rzeczywiście tam była zamontowana kamera przemysłowa.

- Oo kurwa! W ogóle o tym zapomniałem! - Steve podążył spojrzeniem za wzrokiem blondyny i nagle jęknął ze złością. Pacnął się w czoło i zaraz zsunął dłoń na oczy.

- Ohh… Czyli działa? Oj... - domyśliła się blondynka patrząc niepewnie to na swojego chłopaka to na swoją dziewczynę.

Mazzi wyobraziła sobie, jak właśnie gdzieś w trepowej cieciówce na terenie jednostki siedzi dwóch, albo więcej szpejów i gapi się na darmowe widowisko z jednym z nich w roli głównej. Też zwróciła główkę w stronę kamery, przygryzając pełną, dolna wargę i przekrzywiając kark po ptasiemu… a potem parsknęła śmiechem, wracając do obejmowania kapitana, symbolicznie machając ręką.
- Przy kolejnej wizycie musimy pamiętać aby czymś ją zakryć - parsknęła, spoglądając żołnierzowi w twarzy, delikatnie chwytając za rekę zasłaniającą oczy.

- Czy będziesz miał kłopoty za to, że wypieprzyłeś porządnie dwie swoje laski w zamkniętej przestrzeni, z dala od możliwości gorszenia kogokolwiek… i to całkiem porządnie wypieprzyłeś? - jej głos stał się niski, zadowolony i mruczący, kiedy układała się ufnie z boku napakowanego cielska, wodząc dłonią po szerokiej piersi. Pocałowała go czule - Masz je wpisane w listę gości, widzenie też nie jest jakoś wyjątkowo lewe ani nielegalne… - na bękarcie usta wszedł zębaty uśmiech, gdy wyciągnęła łapkę do Eve - Mam gdzieś kto to zobaczy, byle ty byś nie miał z tego powodu kłopotów… jak ich nie będzie, to co? - zaśmiała się cicho - Paru w koszarach chyba będzie ci zazdrościć.

- No ja też. I tak zgodziłam się grać w naszych filmach jakby Lamia widziała mnie w jakiejś roli. - blondynka zajęła drugi bok ich mężczyzny aby także dołączyć do tych zapewnień o wsparciu i troski o niego. On zaś jeszcze chwilę przykrywał sobie oczy dłonią ale w końcu machnął ręką i pocałował najpierw jedną a potem drugą. A potem objął każdą z nich i przysunął do siebie w opiekuńczym geście.

- Niee. Nic mi nie zrobią. Nic poważnego. W końcu trochę trudno by im było znaleźć kapitana specjalsów co by im poprowadził odprawę… - zerknął na zegarek - Za 30 minut. Nic mi nie zrobią. Wezwą mnie na dyscyplinarkę, będe miał pogadankę, że to nie przystoi oficerowi i będę musiał przeprosić i obiecać, że to się nie powtórzy. Nie dygajcie to nic poważnego. Nie takie numery tutaj odchodziły. W końcu to koszary specjalsów. - kapitan chyba przełknął tą pierwszą gulę z kamerą i wrócił mu dość lekki i pogodny ton jakby nic wielkiego się nie stało i raczej nic mu nie groziło. Eve zerknęła na drugą osobę o wojskowych korzeniach chyba chcąc sprawdzić czy jest jak mówi kapitan. Ale mogło tak być. Jak zasłużony oficer liniowy nie miał zaszarganego konta w papierach to raczej taki numer mógł przejść jako wybryk bez większych konsekwencji.

Mazzi przemilczała pytanie, czy przypadkiem nie ma już na koncie podobnych numerów i sraczek w papierach, albo czy ktoś wyżej się nie uwziął na niego, czekając okazji aby udupić. Pozostało zaufać Mayersowi i jego osądowi.
- Przepraszamy… chciałyśmy ci zrobić niespodziankę, a wyszedł problem - saper westchnęła, wstając do siadu. Czułym gestem poprawiła żołnierzowi włosy, zanim nie wzruszyła ramionami, pozbywając sie pesymizmu - A skoro już i tak zaczęliśmy jak u Alfreda Hitchcocka… Eve, pokaż Trygryskowi co tam mu przywiozłyśmy. - Uśmiechnęła się ciepło do blondi - I chyba to ten moment żeby zapytać czy ciężko się im przeżywało poniedziałek…

- Nic się nie stało. Małe piwo. To moja wina bo tak mnie poniosło, że w ogole zapomniałem o tej kamerze. Powinienem pamiętać. No Eve pokaż co tam jeszcze macie. - nagi kapitan uspokoił swoje panny gestem i słowem na znak, że nie ma się czym martwić. Uspokojna ich słowami fotograf skinęła główką i sięgnęła po przyniesioną paczkę. Otworzyła ją i wyjęła z niej tackę pełną dwukolorowego ciasta.

- Poczekaj, ustawię dobrze… - wymruczała przekręcając blachę tak by była napisami dla dzisiejszego solenizanta.

Mazzi za to zakryła dłonią żołnierzowi oczy, łaskocząc oddechem w bok szyi przy uchu. Wcale nie udawała, że bawi się przednie, dodatkowo sama wyglądała jak zaaferowana dziewczynka… w pończochach, podwiniętej koronkowej koszulce ze stanikiem i w wysokich szpilach, rozłożona przy prawie nagim mężczyźnie i przed inną prawie nagą kobietą, niosącą prezent: zero skrępowania, zero niepotrzebnego wstydu. Raczej spokój, odprężenie i radość z wycinanego numeru.
- Nie podglądaj Tygrysku, bo nie będzie niespodzianki - zrugała Krótkiego łagodnie i zaraz zapytała - Jak się podobała paczka żywnościowa w poniedziałek? Jak wam minął dzień i drugi dzień? Dużo roboty czy wam dają troszkę odetchnąć… ja ledwo siedzę na tyłku, dlatego wolałam żebyś mnie brał tak jak brałeś teraz - dodała żartobliwie, przyklejając czoło do jego skroni.

- Spoko. Ja ustalam grafiki dla całego oddziału to wpisałem nam czyszczenie pomieszczenia. Przespaliśmy na legalu do obiadu. - Krótki wyjawił sekret przetrwania swojego poniedziałku przyznając się do tego bez najmniejszego skrępowania.

- To dobrze bo tak się martwiłyśmy o ciebie jak sobie poradziłeś. Ja to ledwo żywo byłam ledwo wstałam. Dobra już, otwórz oczy. - fotograf ostrożnie ustawiła tacę przed ich kapitanem i dała znać Lamii by odsłoniła mu oczy. A Mayers mógł wreszcie popatrzeć na przygotowaną tacę wypieków.


- O cholera! To dla mnie? O i z dedykacją jeszcze. “Coś słodkiego przed weekendem. Zachowaj siły dla nas. Eve i Lamia”. - Przeczytał na głos próbując odczytać te lukrowe litery. - A i tu jeszcze jest. - dojrzał, że z boku też jest jeszcze jakiś napis. - “Tęsknimy i czekamy” - też go przeczytał na głos.

- Dziewczyny... jesteście po prostu niesamowite. Dosłownie najlepsze na świecie! - Steve roześmiał się i chyba chciał coś powiedzieć. Coś odpowiedniego i stosownego. Ale po chwili memłania słów w ustach w końcu pocałował jedną i drugą mocno i dosadnie.

- To czekajcie, trzeba spróbować tych słodkości! Zresztą jeszcze nie jadłem śniadania. Eve połóż tą tacę na stole co? - Krótki zachowywał się jakby miał dzisiaj urodziny. Blondyna pokiwała głową i ostrożnie wstała do pionu zanosząc ciasto na stół z jakiego niedawno korzystali w całkiem inny sposób. Mayers zaś schylił się aby naciągnąć z powrotem spodnie i tak je dopinając podszedł do stołu. Fotoreporter położyła ciasto na stole i z kartonu podała mu nóż do krojenia.

- A paczka, hej! Mówiłaś o kanapkach. A tam były nie tylko kanapki. - zaśmiał się bolt dopinając spodnie i biorąc podany nóż do ręki. - Dzięki Lamia jeszcze w życiu nikt mi nie zrobił takich apetycznych kanapek. - odwdzięczył się czułym pocałunkiem. I bez wahania zaczął kroić ciasto.

- A właśnie a wam jak zleciał poniedziałek? No i reszta tygodnia? Też się zastanawiałem z chłopakami jak to przeżyłyście. I reszta dziewczyn. - zapytał gdy odkroił pierwszy kawałek podając go swoim partnerkom.

Znalezienie bielizny zabrało saper dobre dwie minuty, zanim w końcu udało się odnaleźć zagubioną część garderoby i nałożyć na właściwe miejsce. Górna część uniformu też wróciła na odpowiednią pozycję. W końcu parsknęła, przy apetycznych kanapkach. O tak, udało się wtedy również.
- Było ciężko… - saper nie ukrywała niczego, ani nie zatajała - Wstałyśmy jakoś chyba po południu już tak oficjalnie. A nie że się przetoczyć do łazienki i wrócić do łóżka. - westchnęła, biorąc kawałek ciasta i podała je Eve - Poza tym zanim dałyśmy radę jako tako chodzić, spędziliśmy z pół godziny w wannie z zimną wodą - parsknęła naraz wesoło - Chyba powinnam ci zrobić burę… ale pfi tam. Raczej będe pytać o powtórkę - zaśmiała się, pokazując chłopakowi język - U nas powoli, do przodu. Bardziej się martwiłyśmy o ciebie i chłopaków… no bardziej o ciebie. Poniedziałek przewegetowałyśmy, wczoraj Kociaczek był w pracy w ratuszu, ja odwiedziłam jednostkę Willy, a potem postanowiłyśmy zrobić ci małą niespodziankę i o - rozłożyła ręce, szczerząc się pogodnie - Chyba się udało… ach, racja! - nagle zwróciła głowę do Eve, nim nie zerwała się od stołu. Wróciła do rzuconych toreb i wróciła z nimi, a także ze swoją torebką. Z wymowną miną wyjęła papierową kopertę wielkości średniej książki i podsunęła Mayersowi.

- Tak! A to ciasto to był pomysł Lamii! Specjalnie wczoraj pojechałyśmy do Mario, wiesz tego naprzeciwko Betty, no i Lamia wpadła na pomysł, żeby zamówić ci specjalne ciasto bo oni tam mieli taką zebrę tylko no wiesz czarno - białą ale Lamia poprosiła Mario by przerobił na tygrysie barwy bo jesteś naszym Tygryskiem no i Mario był taki kochany, że się zgodził no i na dzisiaj rano wystarczyło pojechać i wszystko już było gotowe! - Eve wyrzuciła z siebie potok streszczający jak to było z tym ciastem. A Steve poczuł się chyba trochę zdezorientowany tak słuchając tego ćwierkotu, krojąc kolejny kawałek tego specjalnego ciasta i patrząc na podaną kopertę.

- Bo wiesz jaka jest Lamia, ma same genialne pomysły. Tylko strasznie się bałyśmy, że wyjedziesz wcześniej i cię nie złapiemy no ale jak już się udało to dobrze. - Eve dorzuciła jeszcze szybką końcówkę nim wgryzła się w ciasto. - O rany ale pycha! - rzekła trochę niewyraźnie.

- Poczekajcie dziewczyny, chodźcie tam. Tam powinno być cieplej. - tym razem Steve wziął blachę na razie zostawiając kopertę w dłoniach Lamii i tak przeszli w pobliże stołu bliższego metalowego piecyka. Bo po tych zabawach znów chłód na odkryte ciała zaczynał już być nieprzyjemnie odczuwalny. A przy piecyku faktycznie zdążyła się już wytworzyć ciepła aura.

- Tak, no Lamia to faktycznie ma łeb nie od parady z tymi pomysłami. A co tutaj macie? - Mayers usiadł przy stole odkroił ostatni kawałek dla siebie ale ostatecznie żeby mieć jeszcze czyste dłonie to jednak wziął kopertę od Lamii zamiast kawałek ciasta. Zajrzał ciekawie do środka próbując dojrzeć co tam jest. - Co to? Jakieś zdjęcia? - zapytał zerkając to jedną to na drugą. Eve zaśmiała się ale nic więcej nie powiedziała. Więc wysypał zdjęcia na swoją dłoń.

- Ooo… Udało wam się? - spojrzał zaskoczony sponad zdjęć ale te szybko znów przykuły jego uwagę. - Ooo… To tutaj z “Honolulu”... Jej jak my się pomieściliśmy na tej sofie? - przez chwilę obracał zdjęcia z przyjemnym zafascynowaniem wymalowanym na twarzy jak próbował wzrokiem ogarnąć ten trójkąt swój, Dona i Lamii pośrodku. - O a te sam robiłem! To u Betty w dzień… - zaśmiał się gdy rozpoznał swoje własne ujęcie swoich foczek podczas królewskiej audiencji. - Ooo… A tego nie pamiętam… Jakieś nowe? - zapytał przyjemnie zaskoczony gdy doszedł do dwóch ostatnich zdjęć z wczorajszej, prywatnej sesji.

- Ja też się dziwię jak wyście się tam pomieścili - Mazzi prychnęła ironicznie, przy focie kanapki z boltów i jednej saper w środku. Z torebki wyciągnęła papierosa, odpalając go i skubiąc ciasto łypała na Mayersa, uśmiechając się pod nosem. Wydawał się zadowolony - dobrze. O to właśnie chodziło, nieprawdaż?

- A tak, te są wczorajsze - wydmuchnęła dym do góry, spoglądając na fotkę klęczącej na łóżku brunetki w znanym już zestawie bieliźnianym. Wyginała się do tyłu, trzymając smycz i blondynkę na smyczy, tuż przy swoich piersiach, chociaż oba pyszczki zwracały się w stronę kamery i bezpośrednio na oglądającego zdjęcia.

- Będą ci przypominać co czeka na ciebie w domu - powiedziała, skubiąc w najlepsze ciasto, mrucząc co chwilę bo było przepyszne i tylko ze względu na moralne wytyczne, nie chciała zżerać całości swojemu chłopakowi. - Taaa… czasem tam coś mi się krzywym fartem uda - wzruszyła ramionami, a jej uśmiech stał się krzywy - Fart głupca, nic więc. Jedz ciasto. W torbach są jeszcze ciastka i drożdżówki na drugie śniadanie dla ciebie i tych twoich darmozjadów. Aby ci nie marudzili że nic nie dostają.

- O nich też pamiętałyście? Będą zachwyceni. - Steve nie mógł wyjść z podziwu i zachwytu nad tymi różnorodnymi talentami swoich dziewczyn. - Oj będzie mi się dłużyć do tego weekendu. Ale po cichu mam nadzieję, że nic nam nie wypadnie to może uda mi się wyrwać w piątek na noc. - powiedział znad oglądanych zdjęć. Rozłożył je na stole a sam siegnął w końcu po swój kawałek ciasta. - Kurde naprawdę dobre. - rzekł z pełnymi ustami. I zaraz się prawie zachłysnął jak Eve nagle na niego naskoczyła.

- Steve! Bo znów zapomnę. Słuchaj jak już tak gadamy to możesz zapytać się chłopaków czy by chcieli z nami zagrać “Mary Sue 2”? Bo Lamia ma świetny scenariusz no ale tym razem przydałaby nam się męska pomoc a myślę, że po tym co chłopaki pokazali klasę w “Honolulu” to by się nadawali w sam raz. - fotograf wypaliła bez ostrzeżenia jakby naprawdę bała się, że znów zapomni zapytać.

- Aa… Ten filmik? No tak… Dobra to zapytam. Myślę, że nie powinni być przeciwni. Ale zapytam. Aha to jeszcze coś… - Krótki przełknął gryza ciasta i zaczął mówić dalej. - Boo… Hmm… - zaczął i urwał jakby nie bardzo wiedział jak ugryźć temat. - Mam tutaj taką koleżankę. Całkiem miłą. I ten, no… - znów się zawahał gdy tak spojrzał najpierw na jedną, potem drugą dziewczynę a potem na swój kawałek ciasta. Eve popatrzyła na Lamię zaintrygowana taką zmianą tematu. - No i tak jej opowiadałem trochę o tym weekendzie i w ogóle. No i strasznie się napaliła. Znaczy, żeby was poznać. To jej tak zaproponowałem, że może ze mną do was przyjechać w ten piątek. No i potem rano ja z Lamią pojedziemy do Mason. No a wy z Karen już sobie chyba dacie radę ułożyć grafik same. Co wy na to? - zapytał przedstawiając swój pomysł na początek nadchodzącego weekendu.

- Wojskowa koleżanka, tak? - Mazzi zaakcentowała pytanie uniesieniem brwi, dojadając swoje ciasto. Siedziała na blacie stołu, z nogą założoną na nogę i słuchała, aż wreszcie pokiwała głową. - I chcesz ją nam przedstawić? Och Stevie… jasne że tak! - zaśmiała się pogodnie, chociaż w jej ruchach pojawiła się sztywność. Ale raczej spowodowania chłodem.

- Chętnie zobaczymy jakie tam za płotem masz ciekawe koleżanki… wiesz że bardzo lubimy poznawać nowe foczki - zabujała brwiami, popalając na spokojnie papierosa. - Jest też szansa, że w sobotę nie pojedziemy we dwójke do Mason, ale w trójkę… jeśli moja koleżanka się wyrobi z patrolu. Jak nie, to w niedzielę po powrocie jesteśmy umówieni na piwko i drinka...a zobaczysz - machnęła ręką, a potem wstała, krzywiąc się lekko. Stukając obcasami przeszła przez pomieszczenie, rzucając niedopałek do pieca. Sięgnęła od razu po nowego papierosa - Poza tym to urocze… - mruknęła, bawiąc się zapalniczką zanim tytoniowy rulonik nie zajął się równomiernie -... że pamiętałeś o Eve, aby nie czuła się samotna.

- Właściwie to tak właśnie myślałem, że jak my pojedziemy razem to ty zostaniesz tutaj sama. No a jak tak Karen mi się napatoczyła… - Krótki skinął głową na znak, że wykorzystał sprzyjające okoliczności. - Właściwie to nawet wspomniałem, że może jest szansa, że zostaniesz jej dziwką na ten weekend. - wyznał po chwili wahania patrząc uważnie na blondynkę.

- Ooo… Naprawdę? - fotoreporterka siedząca w samych figach i szpilkach grzała się przy piecyku ale to wyznanie ją zaskoczyło. Sprawdziła spojrzeniem twarz swojego chłopaka sprawdzając chyba jak bardzo poważna.

- No tak jakoś samo wyszło z rozmowy. - Steve przepraszajaco rozłożył ramiona trochę chyba zażenowany.

- A jakaś fajna ta Karen? No wiesz, jakiś kaszalot? - blondynka wydawała się badać temat jeszcze nie wiedząc jak zareagować.

- Fajna! Szczupła, ciemne, krótkie włosy. Trochę jak twoje tylko ciemne. No i fajna no. Chodzi z nami na akcje i imprezy. Ale no ostatnio jakoś się umawiałem z wami to ona gdzieś mi zginęła. - mężczyzna w wojskowych, polowych spodniach zaczął szybko tłumaczyć kim jest jego koleżanka z pracy.

- No dobrze jak mówisz, że fajna no to w porządku. Zobaczymy w piątek, przywieź ją. - Eve w końcu machnęła ręką i zgodziła się na ten przyjazd owej koleżanki.

- To świetnie, tak jej powiem. - Steve się uśmiechnął z ulgą i teraz wrócił do rozmowy z Lamią. - To mówisz, że nas też może być więcej? No nie ma sprawy. Myślę, że bez problemu zmieścimy dodatkową osobę. Więc tym się nie przejmuj. A w ogóle kto to jest? Ta Wilma? - teraz on z kolei pytał się kogoś o nową dla siebie osobę z zewnątrz.

- Może być, nic pewnego - saper wzruszyła ramionami, patrząc w ogień już bez uśmiechu. Poważnie zgromiła wzrokiem płomienie, jakby je to cokolwiek obchodziło - Mają okienko powrotu piątek-poniedziałek - prychnęła, dopalając papierosa i ze złością cisnęła go w płomienie. Nie było sensu opowiadać ostatniego dnia, całej niepewności, pustki, nadziei i radości, gdy po wszystkim wyszła z Hammond Park z kopią zdjęcia. Niepotrzebne matowanie czasu i sentymenty.

- Moja przyjaciółka, będę chciała wziąć ją w obroty. - powiedziała, wracając pod pozycję bolta i korzystając z okazji że jeszcze jest, klapnęła mu na kolanach, opierając skroń o szerokie ramię - Jest w porządku… tylko nie chcę o tym teraz gadać, ok? Jest zbyt dobrze, nie psujmy tego - pocałowała go w szczękę - Mnie też komuś chcesz wcisnąć, czy zostało mi darowane?

- Właściwie to musiałem od ciebie, właściwie od was obu, kijem odganiać takich trzech zwyroli co z miejsca chcieli następną imprezę i wymłócić was dokładnie z każdej strony i pozycji. - bolt przyznał z namysłem jakby musiał przypomnieć sobie przez kacowe opary jak to właściwie było.

- Ja jestem za! No i można by przy okazji ten filmik dokończyć… - blondyna zgłosiła się na ochotnika potwierdzając swój udział w takim projekcie. I przypominając troszkę ciszej o planie filmowym. Co z kolei rozbawiło Mayersa.

- A wy? Jakie macie plany do weekendu? - zapytał komandos znów zerkając na zegarek. Jeśli dobrze saper widziała godzinę to mieli jeszcze może z 10 min, góra kwadrans.

Czas uciekał, Mazzi nie miała pojęcia jakim cudem zrobiło się tak późno. Starała się nie spinać, wrócić w rolę wdzięcznej foczki, tylko poza rwała się na szwach, gdy coraz mocniej i bardziej rozpaczliwie wtulała się kapitana, jakby to miało uchronić go od konieczności powrotu do jednostki.
- Trzech zwyroli… może by wreszcie wymyślili coś ciekawego, a nie że zawsze tylko ja robię komuś niespodzianki - uśmiechnęła się niewinnie, wachlując rzęsami na Mayersa - Będziemy dziś kręcić film, wiesz… brud, stare łaźnie...tak punkowo. Zejdzie do popołudnia, potem powrót do domu. Mamy dziś iść z Kociaczkiem do kina i na kolację… i tak nam minie dzień. Za to w czwartek… u mnie kolejne próby bez ładu i składu w ratowaniu świata. Ten Azyl dla ćpunów, mówiłam ci. Te byłe sierżanciny zawsze mają nie po kolei pod kopułą- rozłożyła ręce rozbrajająco się uśmiechając - Po południu z Madi jedziemy do “Krakena” wyrywać lachony… tak jakoś wyszło, że dostałam namiar na całkiem zabawowe foczki, lecimy obadać temat. Jak dobrze pójdzie obudzimy się w piątek, ogarniemy… a potem ty do nas przyjedziesz i znowu będziemy mogli być razem i się dobrze razem bawić - dokończyła wesołym pytaniem - Chcesz coś na ten piątek? Specjalne życzenia?

- Nnnieee… - Steve skrzywił się trochę gdy próbował chyba wymyślić co mógłby sobie życzyć ale widocznie nic mu mądrego nie przyszło do głowy. - Po prostu bądźcie obie w domu, ja przywiozę Karen i wspólnie się sobą zajmiemy. - wzruszył w końcu ramionami stawiając na prostotę rozwiązań. Eve pokiwała głową na znak zgody, że taki plan jej jak najbardziej pasuje.

- A “Kraken” jest w porządku. Byliśmy tam parę razy. No ale jakoś się tak utarło, że balujemy głównie w “Honolulu”. Przy “Honolulu” każdy lokal w tym mieście wygląda biednie. No jeszcze chyba tylko “Neo” i “Madame Kitty” mogłyby iść w konkury. To w takim razie powodzenia wam życzę w tych foczych łowach w “Krakenie”. - zaśmiał się Steve tym swoim łagodnym, ciepłym śmiechem. Siedzieli tak półnadzy grzejąc się od siebie nawzajem i piecyka stojącego o krok dalej.

Mięśnie twarzy saper drgnęły, gdy spoglądała w tę żołnierską gębę tuż obok. Widziała ten przyjemny grymas i czuła ciepło nie tylko fizyczne, którym emanował, a które działało kojąco, sprawiając że sztywność puszczała. Mieli za mało czasu, aby zajmować się durnotami, zresztą znając życie w weekend Mayers nasłucha się wystarczającej liczby smętów, aby mu zawracać dupę żywymi i martwymi kumplami z byłego oddziału. Ani strachami mieszkającymi pod skórą. Niepewnościami… nie potrzebował ich. Jego robota była wystarczająco stresująca, żeby nie musieć dokładać rozterek kalek wojennych.
- Szkoda że pójdziemy same. Gdybyś szedł z nami, każda foczka by była od razu rozmoczona. Gotowa do konsumpcji - mruknęła, a oczy zabłysły ponownie głodem gdy patrzyła na Steve’a z bliskiej odległości. Łapiąc go znienacka za bary, przemalowała pozycję, siadając mu na kolanach. Dłoń o pomalowanych paznokciach szybko znalazła się między ich ciałami, ponownie rozpinając guziki spodni.

- Skoro i tak już tu jesteśmy… dziesięć minut wystarczy... - wychrypiała z zacięciem, manewrując dłonią przy trzonie interesu kapitana, stawiając go do pionu i ocierając się o niego swoimi biodrami z bielizną odsuniętą strategicznie w bok, pod pachwinę. Nie dała mu też zaoponować, skutecznie zatykając jego usta swoimi, zwłaszcza językiem wciskającym się do jego ust. Tak jak przyjęła go w siebie, ledwo był w stanie się w nią wsunąć. Tym razem dziewczyna nie czekała, ani nie bawiła się w uprzejmości. Z ochrypłym westchnieniem dobiła się do męskich bioder, od razu ruszając do galopu o tempie dorównującym ich zwyczajowym zapasom. Mało w tym zostało czułości, bardziej żądza, wymieszana rozpaczą. Branie na zapas, mocniej, silniej. Na później i żeby pamiętać. Niczego nie żałować, choćby świat miał się zaraz skończyć.

Bolt chyba nie spodziewał się takiego manewru. Ale gdy już Lamia wznowiła działania zaczepne, podjął to wyzwanie. W parę chwil udało im się zaczać trzecią rundę sportów siłowych po poligonie na stole i sofie teraz przyszła kolej na krzesło. Lamia odbijała się w górę i w dół na udach i kolanach Steve’a. Zaś on przytrzymywał ją w talii pomagając utrzymać rytm albo dłonie zjeżdżały na jej podrygujące piersi. Ledwo rejestrowali Eve która przyjęła na siebie obowiązek i przyjemność uwiecznienia tych harców na migawce własnego aparatu. Wśród trzasków migawki i buzującego w piecyku ognia dwa pół nagie ciała wpadły w płynny rytm sprawiając sobie nawzajem masę spoconej i zdyszanej przyjemności. Steve nic właściwie nie mówił. Chociaż sapał i zrobil się czerwony. Czasem zachłannie buszował dłońmi i ustami po twarzy i piersiach kochanki ale głównie pomagał jej kontynuować tą zabawę w rodeo.

Ona za to nie wyglądała, jakby miała zamiar przerywać, ani zastopować choć na sekundę. Wspierana przez dłonie kochanka raz po raz wybijała się do góry, aby z impetem wypaść prosto w dół, aż ich ciała nie zlały się w jedno na ułamek sekundy, zanim ponownie nie poderwała się do galopu wyciskającego z ust ostatnie hausty tlenu. Z długich, ciemnych włosów skapywały kropelki potu, tak samo jak z piersi i pleców. Saper czuła jak powoli, ospale suną jej po skórze, bądź dla odmiany odrywają się nagle, lecąc gdzieś w przestrzeń równie istotne co cena galonu ropy przed wojną. Gdzieś zaginęła sala odwiedzin, pora dnia i miejsce w czasie oraz przestrzeni. Szaleństwo do końca wyprało rozsądek, włączając tryb pracy “obłęd”... którego powód siedział trochę przed, w, i odrobinę pod Mazzi, gnając na złamanie karku w tym samym kierunku. W skupieniu, ciszy. Bez zbędnego pieprzenia niepotrzebnych bzdur. Jedyne dźwięki jakie dziewczyna z siebie wydawała były wyjątkowo mało artykułowane: jęki, westchnienia i zduszone sapnięcie, gdy partner dobijał ją, nabijając na siebie aż pod sam gwizdek, a później znów wyrzucał w górę, gdzie partnerka wracała z impetem w dół, jak pocisk relacji powietrze-ziemia, prosto do celu.

W pewnym momencie Lamia zarejestrowała, że naprawdę leci w dół. Gdzieś obok Eve chyba krzyknęła krótko, Steve chyba też, właściwie to chyba wszyscy krzyknęli. Ale krzyk i upadek urwał się prawie w tym samym momencie. Coś jeszcze łupnęło zdrowo i jakoś dziwnie zamiast widzieć blat stołu i ciasto nad sobą to nie wiadomo dlaczego zaczęła widzieć ten blat od stołu. Ale na tym etapie to było jak drobnostki i chwilowe trudności. Steve skorzystał z okazji by nieco przemodelować ich partnerski układ. Wziął ją na siebie tak, że teraz już w ogóle sufitowała pod tym blatem stołu. Jedne elementy wydawała się widzieć przesadnie wyraźnie inne się rozmazywały. Ale głównie czuła jak leżą oboje pod tym stołem, poruszający się za jej plecami męski tors i tą esencję męskości co porusza się w niej z mocą młota pneumatycznego. I to jak w końcu eksploduje w niej ku wzajemnej satysfakcji. Jak jeszcze jej ciało wygina się w długi łuk by po chwili satysfakcji wreszcie opaść plecami na ten gorący, żywy, zasapany materac pod sobą.

Kątem oka dostrzegła kawałek nogi od krzesła, podejrzanie samowolnie poruszającej się poza macierzystą konstrukcją. obok leżała chyba druga noga… coś wybuchło? Nie… stół ciągle stał, a przecież fala wybuchu skutecznie zmiotłaby wszystkie meble…
Skupienie przychodziło saper ciężko, chociaż oddychało się dziwnie lekko. Musiała przeczekać aż miną dreszcze i da radę zebrać się z wygodnego leżyska… nie mieli czasu, ale przecież to tylko chwilka, no. Jeszcze chwilę, symboliczne “5 minut, mamo” - każdy miał swoje.
- Kapitanie obawiam się, że wydany wam sprzęt uległ awarii. I to nie ten, co nadal trzymacie we mnie - stęknęła, odwracając głowę tak aby móc go pocałować w podzięce. - Nic ci nie jest?

- Co? Nie, nic mi nie jest. - Mayers też musiał złapać oddech. I miał trochę opóźnione reakcję. Ale jakoś podniósł głowę, spojrzał w dół siebie i dół Lamii. I dostrzegł gdzieś między swoimi łydkami a butami resztki rozbitego krzesła. - Cholera… Co za szajs teraz robią… - stęknął i szurnął nogą posyłając kawałek mebla gdzieś dalej. - Cholera… Muszę się już zbierać… - westchnął ponownie. Tym razem gdy spojrzał na zegarek. Rzeczywiście zbliżała się już 8 rano gdy miał być jna odprawie.

- No dziewczyny, naprawdę się nie spodziewałem. I niespodzianka nieziemska! Niestety już muszę się zbierać… cholera - sapnął ocierając ramieniem pot z czoła. I zacząć razem z Lamią na sobie wyczołgiwać się spod stołu. Trochę jakby czołgał się pod drutami. Tylko wówczas zwykle czołgało się głową do przodu. Wreszcie wydostali się na wolną przestrzeń operacyjną obok stołu i wrócili do bardziej pionowej pozycji chociaż Lamia jeszcze siedziała mu na kolanach.

- Eve? Znajdziesz moją koszulkę? Gdzieś tu powinna być. - poprosił blondynkę o wsparcie. Ta pokiwała głową i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu zaginionej w toku walk brązowej koszulki.

- Nie tłumacz się kochanie, wiemy że musisz iść - korzystając z ostatniej okazji, saper zamarudziła jeszcze na krześle z Bolta te parę sekund, obejmując go mocno, z całych sił jakie jeszcze jej pozostały. Przełknęła też głośno ślinę, zazgrzytała zębami, wtulona w jego pierś i ramię, aby w końcu wypuścić powoli powietrze.

- Dobrze, że chociaż trochę trafiłyśmy w twój gust, jeśli chodzi o niespodzianki… i jakbyś się spodziewał to by nie było niespodzianki! - gdy odezwała się ponownie jej głos był pogodny, tak samo jak uśmiech i tylko gdzieś ze środka źrenic wyglądał przemarzniętym basset, chociaż starała się go pacyfikować. Aby nie sprawiać smutku - tego szajsu mieli wszyscy po dziurki w nosie.

- No już Tygrysku, chodź, wstawaj… zanim znowu się o ciebie potknę. Nie mogę tak patrzeć jak leżysz nieużywany… albo jak siedzisz. Prowokujesz, wiesz? Swoją egzystencją - dodała, ciągnąc go do góry aby wstał. Sama kucnęła, na szybko przeczyszczając mu sprzęt zanim naciągnęła na jego biodra spodnie i nie zapięła paska i guzików.

- Jeszcze bluza kochanie… gdzieś przy stole - też popatrzyła krytycznie na oficera, podnosząc się do pionu. Przegryzła kawałkiem ciasta, zabierając się za pakowanie gambli aby dało się je łatwo przenieść przez bramę - Bądź grzeczny, uważaj na siebie i wracaj do nas szybko… bo będziemy czekać i się niecierpliwić… na cieście pisało samą prawdę. - dodała konfidencjonalnym szeptem.

- Jasne. Dzięki. Za wszystko. Naprawdę jesteście najlepsze na świecie. - Steve uśmiechnął się ciepło do nich obydwu. Bo Eve akurat wróciła wręczając mu jego podkoszulkę. No i komandos zaczął się ubierać i doprowadzać do porządku w iście komandoskim tempie. W parę chwil stał przed nimi umundurowany oficer jednostki specjalnej a nie jakiś golas z portkami spuszczonymi do kostek.

- No i pozdrów tam chłopaków od nas. No i zapytaj o film. Z tą Karen to się nie przejmuj, przywieź ją i zobaczymy. No ale najważniejsze to tak jak mówi Lamia, po prostu wróć do nas. - Eve też zaczęła mówić dziwnie szybko i chyba też nie było jej tak lekko po prostu ubrać się i wyjść. Może dlatego rozglądała się po pomieszczeniu aż namierzyła swój koronowy biustonosz i wreszcie go założyła.

- Zawsze Lamię proszę i Lamia nigdy mi nie odmawia. No ale skoro jeszcze jesteś… - blondynka uśmiechnęła się łobuzersko do czarnulki po czym ustawiła się tyłem do Krótkiego nadstawiając mu tył rozpiętej jeszcze bielizny. - Zapniesz mnie? - zapytała prosząco przy okazji puszczając oczko do Lamii. Steve’a rozbawiła ta prośba no i w paru ruchach zapiął tą bieliznę. No i nadszedł czas się pakować i zbierać.

- Eeeej, to moja fucha! - Mazzi pogroziła im obojgu palcem, wręczając żołnierzowi paczkę z resztą ciasta i torbę słodyczy oraz zdjęć. W pewnej chwili cmoknęła zniesmaczona.
- Już wiem o czym zapomniałyśmy Kociaczku - popatrzyła na blondi, marszcząc nos - Kawa… nie przywiozłyśmy kawy, cóż za niedopatrzenie - pokręciła głową, bolejąc nad stanem pamięci, aż przeszła do finału, robiąc minę wcielenia niewinności - To oznacza, że musimy przyjechać jeszcze raz, z pełnym zamówieniem - podeszła do rzuconych na ziemię płaszczy, chwilę miętoląc je w dłoniach, gdy maska luzu na sekundę opadła jej z twarzy. Szybko jednak wzięła się w garść, przynajmniej od zewnątrz.
- Łap prowiant… i jeśli chodzi o pozdrawianie chłopaków - dorzuciła ze słodką minką, zakładając swój płaszcz, a ten drugi dając blondi, po czym zaparkowała pod boltowym bokiem - Powiedz Donowi że w żadnym przypadku nie pozdrawiamy go jakoś specjalnie.

- Na pewno Don się ucieszy. - Steve uśmiechnął się ciepło gdy spojrzał z namysłem gdzieś ponad czarną głową jakby już sobie wyobrażał tą scenę przekazywania tej informacji wojskowemu paramedykowi z oddziału.

- Na pewno. - Eve też rozbawiła ta uwaga gdy zakładała na siebie swój płaszcz. - Czekajcie! Zróbmy sobie jeszcze zdjęcie we trójkę! Zaraz ustawie aparat! Ustawcie się tutaj przy piecyku! - blondyna nagle wpadła na pomysł i bez wahania zaczęła wskazywać dłonią gdzie mają się ustawić a sama gmerała przy swoim aparacie. W końcu postawiła go na sąsiednim stole, sprawdziła chyba co i jak widać, trochę poprawiła i wreszcie kliknęła coś a sama szybko postukała obcasami aby przebiec do wolnej strony Steve’a. Moment czekania na pstryknięcie migawki aby ująć trójkę przy piecyku. Umundurowanego mężczyznę w centrum i dwie ślicznotki w kusych, rozpiętych płaszczach i tylko koronkowej bieliźnie po jego bokach.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 19-04-2020, 03:29   #159
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację

Błysnęło, świat zrobił się biały, a aparat uwiecznił mundurowego playboya, obwieszonego foczkami jakby to nie było nic niezwykłego. Nawet o 7 rano, w środku tygodnia i przy temperaturze poniżej 15 stopni…
- Och tak, to będzie śliczna fota, postawimy ją sobie przy wyrze... - Mazzi wychyliła się całując blondynkę, wyraźnie zachwycona ostatnim ujęciem i całością sceny. Na koniec pocałowała też tego trzeciego z ich związku, tuląc mocno ich oboje.
- Chodź kochanie, odprowadzimy cię pod bramę - zaćwierkała, przyjmując rolę zabujanej pod samą grzywkę dziewczyny, którą do cholery w końcu była - Pomachamy na pożegnanie i powzdychamy do twoich pleców… i tego co poniżej. Spokojnie, Eve wcale nie zrobi ci zdjęcia tyłka… - dopowiedziała uspokajająco, a potem doszeptała niby całując blondi w policzek, ale tak żeby i brunet słyszał - Ustaw jakiś tryb cichy, ok?

- Dobrze kochanie. A jeśli chodzi o zapinanie jestem do twojej dyspozycji jak tylko stąd odjedziemy. - Eve mruknęła tak z niczego sobie niby zapatrzona w jakieś ustawienia swojego aparatu w którym coś tam majstrowała. I tak niechcący otarła się prowokująco swoim tyłeczkiem o biodra Lamii. Ich wspólny chłopak znów się roześmiał ale zebrał już wszystkie prezenty i ruszył z nimi do zewnętrznego wyjścia.

- A z tym zdjęciem to świetny pomysł. Też chce takie. Postawię przy szafce. Wszystkie chłopaki będą się dopytywać co to za ślicznotki i będą mi zazdrościć. - dorzucił wesołym tonem gdy wyszli przed bramę jednostki. - Zostawię otwarte. I tak zaraz zaczynają się godziny odwiedzin. - rzeł zamykając za sobą drzwi tylko na klamkę. We trójkę podeszli jeszcze do stróżówki gdzie czas był się pożegnać ostatecznie. On musiał wrócić za bramę a one zostać przed.

- Taaaaa? A co im odpowiesz na do dopytywanie? - Mazzi nie ukrywała dobrego humoru, trochę zbyt nawet ekspresyjnego i głośnego. Tak jak przytulała ramię żołnierza może trochę za mocno, wbijając bezwiednie paznokcie w jego mundur i skóre. Ale uśmiechała się szeroko, reagując spontanicznie, gdy przypadkiem klepała Eve po pośladkach, albo napierała ciałem na dobrze odkarmionego trepa między nimi.
- Słuchaj Stevie -powiedziała nagle, gdy tamten całował blondynkę na pożegnanie - Dadzą ci tam koło wyra powiesić tablicę korkową? Byłoby na czym te foty przeróżne przyczepiać… choćby takie owoce wydumania twoich kobit… jak te z koperty ostatnie - ruchem brody pokazała na trzymane pakunki - Będziesz miał co oglądać i z czego wybierać. Już my ci dostarczymy materiałów… - z zębatym uśmiechem nadstawiła pyszczek do pożegnania.

- Tablica? Taka gazetka? - Steve zastanowił się czy mówią o tym samym i co by się z tym dało zrobić.

- O tak! Genialny pomysł! Widzisz Steve?! I dlatego zawsze mówię, że Lamia ma same genialne pomysły! Ja wszystko obrobię, przygotuję i ci podrzucę takie gotowce jak w tej kopercie! - Eve z miejsca zapaliła się do pomysłu swojej dziewczyny i aż w podnieceniu zaczęła gwałtownie gestykulować rękami na wszystkie strony by wesprzeć poparcie dla tego pomysłu.

- No chyba by się dało. Jestem kapitanem. Mam własny pokój. Dzielę go z porucznikiem. - uśmiechnął się lekko by trochę pochwalić się możliwościami tej szarży.

- Z Karen? - chytrze zapytała fotograf powodując pogodny uśmiech ich chłopaka.

- Karen jest specjalistą a nie porucznikiem. - Kapitan łagodnie pokręcił głową by wyjaśnić blondynce różnicę stopni.

- A w czym się specjalizuje? - zapytała z ciekawością bardzo pasującą do kogoś z cywilbandy.

- Jest strzelcem wyborowym. Ale specjalizacja to taki stopień. Niżej od sierżanta ale wyżej od kaprala. - wojskowy cierpliwie tłumaczył dalej.

- Czzylii… Jak Karen przyjedzie w piątek… To będzie pod Lamią? Bo Lamia jest sierżantem. I to starszym. - blondyna niewinnie zmrużyła oczka gdy tak dodawała sobie dwa do dwóch z tymi szarżami i Karen i doszła do własnych wniosków.

Mazzi zachichotała cicho, kręcąc przecząco głową, gdy całowała blondynkę w czoło.
- Lamia jest weteranem, niezdolnym do służby. Takim emerytem tylko z lepszymi cyckami - wytłumaczyła powoli i najlepiej jak umiała - Zachowałam stopień… tytularny. Coś jak powiedzmy były burmistrz. Z tym że wiadomo że jeśli wejdę do ratusza już mnie na górne pokoje nie wezmą. Ewentualnie mogą wyprosić w miłych słowach, zamiast od razu łamać nogi i ręce - wzruszyła ramionami, do kompletu przewracając oczami - Ale podoba mi się twój tok myślenia. Uwielbiam mieć pod sobą niższe szarże… w końcu wiadomo, że trzeba takich dobrze zmusztrować, aby coś wyciągnąć konkretnego. Dla ich dobra, wiadomo. I dla dobra całej jednostki - pokiwała głową mądrze, przenosząc spojrzenie na żołnierza, choć tym razem razem nie wyciagała twarzy, a wręcz przeciwnie. Wydawała się odchylać do tyłu na zasadzie “łaski bez”.
- Fakt… ta kasta oficerska zawsze ma lepiej i więcej. A biednym podoficerom zawsze tylko wiatr w oczy i chuj w dupę… - podrzuciła standardowym tekstem o nierówności klasowej i już nawijała dalej - Ale to dobrze wiedzieć, masz tam trochę przestrzeni i prywatności. Tablica z foczkami będzie pasować idealnie.

- Dobra to ja skombinuję tablicę u siebie a wy fotki na tą tablicę u siebie. A teraz jeszcze raz dzięki za tą niespodziankę. I do zobaczenia w piątek. Ewentualnie w sobotę rano. - Steve uśmiechnął się jeszcze raz po czym jeszcze raz objął i pocałował każdą ze swoich dziewczyn. I wreszcie odwrócił się ku furtce którą znów otworzył automat. Tam chyba przez okienko jeszcze oddał klucz i coś powiedział obsadzie. Po czym przekroczył tą furtkę i wrócił na teren koszar. Odwrócił się jeszcze parę kroków dalej by pomachać im na pożegnanie. A prawie cały czas im obu towarzyszył trzask migawki aparatu blondynki.

Wygladało że zdjęcia strategicznego rejonu na mapie ciała jednostki przeciwnej został sfotografowany i teraz wystarczyło wybrać z posiadanych danych te idealne i idealnie oddające wszelkie walory obiektu.
- Doskonała robota, jestem z was dumna, komandorze Kociaczku - z pełną powagą Mazzi przytaknęła, kątem oka widząc efekty pracy blondynki na małym, cyfrowym wyświetlaczu. Machała cały czas, przyjmując pozę uroczej i trochę głupiutkiej foczki, chociaż bardzo zaangażowanej.
- Tylko pamiętaj, od razu wpadaj do nas, będziemy czekać! Ktoś nas musi zapiąć przed snem! I zjedz do końca słodycze! Trzymaj tam się i uważaj żebyś tego ślicznego pyszczka nie zarysował… ani tyłeczka! Bo będzie szkoda! - wykrzyczała wesoło swoje wstawki - Pamiętaj aby pozdrowić chłopaków… inaczej jak ich spotkamy to same ich ucałujemy! Aaa… niech będą w niedzielę w Honolulu wieczorem! Pa Tygrysku, kochamy cię! I już tęsknimy!

Eve dzielnie wspierała Lamię w tych krzykach i pożegnaniach. Steve do końca chyba się śmiał i miał dobry humor. Bo już jak miał znikać za rogiem jeszcze ostatni raz odwrócił się i pomachał im. A potem zniknął za rogiem.

- Ehh… No i znów go nie ma… - westchnęła cicho blondynka w kusym płaszczyku. - Ale mamy coś na pocieszenie! Chcesz zobaczyć? To chodź do samochodu bo tutaj troszkę zawiewa po nogach. - fotograf szybko zmieniła temat na weselszy i pomachała aparatem gdzie może na małym ekraniku ale dało się zobaczyć chociaż ogólnie jak wyszły zdjęcia.

- Nie ma… - Mazzi przytaknęła smutno, biorąc wdech i dodała weselej - Ale wróci, zobaczysz. Już niedługo - Popatrzyła w miejsce gdzie zniknął ich mężczyzna,idący energicznym, sprężystym krokiem. Z naładowanymi bateriami na cały nadchodzący, ciężki dzień… taką miała nadzieję. W coś przecież trzeba było wierzyć.
- To był dobry pomysł, dobry plan i perfekcyjne wykonanie - objęła blondi ramieniem, kierując się do samochodu. Było warto wstać o świcie, latać i przygotowywać wszystko, aby później zobaczyć tę radość i pozytywne zaskoczenie na twarzy żołnierzyka. Poczuć bardzo namacalne dowody jego radości na całym ciele, gdy konsumował z werwą przygotowane śniadanie z dwóch żywych dań oraz słodyczy.
- I ciasto mu się spodobało… - zachichotała, odwracając się przez ramię aby pomachać do stróżówki - Czeeeść chłopcy! Udanego dnia i do zobaczenia!

- Cześć! Wróćcie jak najprędzej! - sierżant pozwolił sobie na uprzejmy a nawet przyjazny uśmiech i machnięcie dłonią na pożegnanie. Ale szamiący drożdżówki kapral pozwolił sobie na większą wylewność i pożegnał się głośno i bez skrępowania. Blondynka też odwróciła się by im pomachać i posłać całusa. A potem trzeba było poszperać po kieszeniach w sprawie kluczyków i już można było usiąść we względnie ciepłym wnętrzu osobówki. Eve wzięła sobie aparat na kolanach i coś gmerała chwilę.

- Tutaj masz. Tym cofasz. - rzekła przekazując Lamii aparat i pokazując którym przyciskiem się cofa przegląd zdjęć. Na ekranie bezczelnie dominował męski tyłek w wojskowym kamuflażu i tak z połowę ud pod nim i z połowę pleców nad nim.

- Zrobiłam wam trochę fotek na tym krześle. Ale ślicznie wyszliście! Ale trochę się przestraszyłam jak to krzesło się pod wami rozpadło. Na szczęście nic wam się nie stało. - komentowała blondynka wsadzając kluczyki do stacyjki.

- Krzesło… to tam było jakieś krzesło? - saper średnio przytomnie reagowała na to, co się dzieje dookoła, wpatrzona w ekranik aparatu. Przeglądała zdjęcia z wypiekami na twarzy i rozmarzonym uśmiechem. Na niektórych ujęciach wyglądali jakby mieli zamiar rozszarpać się wzajemnie. W świetle dnia i pod doskonałym okiem fotograf nawet zwykłe pieprzenie zmieniało się w sztukę, gdzie zwykły kaleka mógł stać się kimś więcej. Kimś budzącym pożądanie i pożądającym. Tego, który ściskał ją silnymi rękami, przyciskając do siebie albo obłapiając bez skrępowania, naturalnie. Jakby mu się to najzwyczajniej w świecie należało.
- Kurde… ale super sesja - mruknęła, robiąc zbliżenie na własną gębę, wpatrzoną w twarz powyżej z tak obłąkanym wzrokiem, że od patrzenia robiło się saper dziwnie.
- Ja tak serio wtedy wyglądam? - spytała, drapiąc się zakłopotana po nosie.

- Nieee! No coś ty! - Eve machnęła dłonią jakby odganiała jakąś nieprzyjemną wizję. - Te zdjęcia kiepsko wyszły. Tak naprawdę, w realu wyglądasz po prostu rewelacyjnie. - blondynka pokiwała głową zgadzając się ze swoimi słowami. I jakoś w międzyczasie jak to mówiła zbliżyła swoją twarz do twarzy brunetki a ramionami oplotła jej szyję. Lamia poczuła jak palce fotograf delikatnie drapią jej kark a usta zbliżają się do jej ust. - Jakbym mogła grzmociłabym się z tobą na okorągło i bez przerwy. Nawet tu i teraz. Chociaż nie chciałabym narobić rabanu by nas zgarnęła ochrona czy coś. - przyznała już szeptem całując Lamię w ucho do którego szeptała.

- To dobrze… bo już myślałam że ta mina zabujanej małolaty to tak u mnie na stałe - powoli dzięki blond zabiegom saper odzyskała pewność w głosie i spojrzeniu, spychając swój rozmaślony, topiący się Boltowi w dłoniach obraz, na rzecz tych dalszych.
- Kochanie… kiedy w końcu puścimy pierwszą premierę w kinie i złapiemy parę chwil wolnych daję ci słowo - zwróciła twarz do twarzy blondi, opierając czoło o jej czoło i mrucząc kojąco - Przez cały dzień nie wyjdziemy z łóżka, wypieprzę cie tak, że przez tydzień nie będziesz w stanie pomyśleć bez strachu o pójściu do toalety - obietnicę przypieczętowała buziakiem prosto w usta, uśmiechając się nagle zębato - Dziś wieczorem ci zrobię takie preludium, wersję demo. Po kinie i kolacji zamkniemy się w sypialni… chyba że będziesz wolała wannę, albo stół. Lubię stoły, dobrze mi się kojarzą - zaśmiała się kosmato i dodała trochę kwaśno - Damy radę zajechać jeszcze na chwilę gdzieś do cywilizacji przed plenerem. Znowu przypadkiem się potknęłam i nadziałam na jakiegoś Bolta… a ten mnie pobrudził - westchnęła smutno, ze schowka pasażera wyjmując paczkę chustek - Na głodniaka lepiej mi się myśli nad scenami… jeśli się rozleniwię nic nie wyjdzie.

- Oj Lamia ty to nawet odmawiać umiesz ślicznie! - roześmiała się fotograf i odpaliła silnik. Ten po paru mruknięciach odpalił i blondynka zaczęła proces wykręcania z miejsca a potem wyjeżdżania na drogę główną.

- No to tak… - zaczęła mówić zerkając na zegarek. - Jest prawie 8-ma… W łaźniach mamy zbiórkę na 10-tą… No my byśmy musiały być trochę wcześniej by wszystko rozstawić. Lampy, kamery i tak dalej. To z pół godziny do godziny zejdzie… No to mamy jakąś godzinę luzu… Właściwie mogłbyśmy nawet wrócić do mnie. Powinnyśmy zdążyć chyba… - podzieliła się z brunetką swoimi wyliczeniami sprawdzając jak się zapatruje na to wszystko.

Mazzi udawała że słucha, bawiąc się aparatem i przeglądając zdjęcia. Wolną dłoń trzymała blondi na kolanie, jeżdżącnią od stawu po zwieńczenie uda. Oddech po raz kolejny tego dnia przyspieszył jej, tak jak zęby zacisnęły się na dolnej wardze, gdy zerkała dyskretnie na profil fotograf, aż wreszcie jej dłoń nie zatrzymała się na udzie, tylko zeszła głębiej, między nogi i tam wypuściła palce na zwiad w klimacie tropików.
- A jebać to, zatrzymaj się. Chcę cię. Tu i teraz - wyszeptała ochryple prosto do ucha kierowcy, a ledwo skończyła mówić, przyssała się wargami do jej szyi, mrucząc jak najęta.

- Oh! Lamia! Kurcze poczekaj, daj mi zjechać! - o ile blondynka chętnie i z wyraźną przyjemnością przyjmowała delikatne pieszczoty kochanki to jej nagła ofensywa zaskoczyła ją kompletnie. Pisnęła trochę jakby z przestrachu a trochę jakby próbowała pohamować radosny śmiech i starła się zjechać na pobocze. Ostatecznie udało jej się wjechać w boczną drogę prowadzącą chyba do jakiejś farmy widocznej z setkę metrów dalej. Tam wreszcie mogła wyłączyć silnik i oddać się przyjemności.

- Właśnie taką cię lubię najbardziej! - roześmiała się wesoło krótkowłosa obejmując dłońmi głowę Lamii i wpijając się ustami w jej usta. Chociaż w tych pozycjach było im trochę niewygodnie.

- A nie taką bez niczego? - druga kobieta wydyszała rozbawiona, na przemian całując twarz i usta blondynki, przyciąganej dłońmi w odpowiednim kierunku. Pasy poszły w diabły, guziki płaszczy poddały się sprawnym, energicznym palcom, niecierpliwie wyłuskujących cała z okowów materiału.

- Chodź na tył - Mazzi pociągnęła swoją dziewczynę za rękę, gramoląc się między siedzeniami bez wychodzenia na zewnątrz.

- Dobrze! - pisnęła uradowana i już mocno rozebrana blondynka. Co akurat trudne nie było biorąc pod uwagę w czym tutaj przyjechały. Kierowca bez wahania zwaliła na podłogę jakieś szpargały by zrobić im miejsce. I poczekała aż brunetka wygodnie położy się wzdłuż tylnej kanapy.

- Oj Lamia ty naprawdę jesteś najlepsza! - westchnęła zachwycona Eve widząc przed sobą twarz Lamii. Nachyliła się nad nią tak, że przez moment saper widziała nad sobą twarz w blond aureoli porannego Słońca a potem ta twarz zbliżyła się i poczuła zachłanne usta na swoich ustach i twarzy. A potem fotograf pracowicie zaczęła schodzić tymi pieszczotami na dalsze rejony saperskiej anatomii. Na jej piersi gdzie zabawiła na dłużej ale i przed oczami Lamii też rozciągały się ciekawe widoki. Po twarzy szyja opasana obrożą, potem obojczyki i dyndające atuty blondynki.

Chwyciła je w dłonie, ściskając delikatnie i drapiąc skórę wokół brodawek paznokciami w delikatny sposób. Ujęła jedna z nich między kciuk i palec wskazujący, podrażniając w rytm coraz szybszego oddechu partnerki. Skołowaną głowę ogarnał spokój, żale smutki i rozterki uleciały, rozpływając się w cieple i zapachu owocowego balsamu. Saper polizała językiem tę cudownie pachnącą skórę.
- Chcesz zobaczyć najlepszą foczkę po tej stronie Ścieku? Spójrz w lusterko… a teraz chodź do mnie - zaśmiała się przez urywany oddech.

- Najlepsza foczka po tej stronie Ścieku to jest właśnie pode mną. - Eve trochę nachyliła się by spojrzeć w swój dół gdzieś gdzie między swoimi piersiami a brzuchem miała twarz Lamii. Puściła jej swoje firmowe mrugnięcie ale sama przyśpieszyła swoje ruchy. Weszła do wnętrza samochodu ustawiając się swoim wnętrzem nad twarzą leżącej na plecach kobiety oddając je do jej dyspozycji. A sama zaczęła prace ręczne nad podobnym detalem anatomii leżącej czarnulki.

Saper otoczył znajomy, duszno-cierpki zapach i taki sam smak, Wpijała się we wnętrze fotograf ustami i nosem, spijając wilgoć i zatapiajac się w niej jak ćpun w ulubionym narkotyku. Pieściła blondynkę palcami, wargami, zassysała w usta ten najbardziej wrażliwy element, jednocześnie unosząc biodra do góry, aby ułatwić zabawę z drugiej strony.

Blondynka reagowała żywo i żwawo nie ukrywając jaką te manewry sprawiają jej przyjemność. I już musiała być solidnie “zrobiona” na spotkaniu bo Lamię powitało jej gorące i wilgotne wnętrze. Eve tylko chwilę zdzierżyła takie zabawy z głową obijającą się o sufit. I w końcu zrewanżowała się podobnie. Blond czupryna migała pomiędzy rozchylonymi udami saper dostarczając jej ustnych i ręcznych przyjemności.

Dobrze, że obie były niewielkich rozmiarów, dzięki czemu jakoś mieściły się na tej kanapie i było im całkiem wygodnie, gdy wiły się splecione w jeden, dysząco - pojękujący organizm. Ledwo Mazzi powitała usta blondynki między swoimi udami, zaczęła zapominać o czymś tak prozaicznym jak oddech. Czuła aż nazbyt wyraźnie każdy dotyk i ruch wewnątrz siebie, prowadzące po sznurku zwinnych palców i języka prosto na szczyt. Nie była jednak egoistą, ze swojej strony dwoiła się i troiła, wygrywając własną melodię na jasnowłosym instrumencie przygniatającym ja do skórzanego legowiska. Przez odurzajacą woń kobiety przebijały się też inne nuty, również swojskie i znajome, choć bardziej niż męskie. Brunetka nie miała niestety głowy aby się nad tym zastanawiać, gdy jej lędźwiami szarpnęła pierwsza fala skurczów, a gorące otępienie rozpoczęło falowe rozlewanie po całym ciele. Odruchowo zacisnęła mocniej trzęsące się uda, blokując partnerkę w tym newralgicznym miejscu i momencie.

Nagły ruch ud zaskoczył blondynkę co dało się poznać po tym jak coś zamamrotała i kurczowo złapała za uda kochanki jakby chciała się od nich uwolnić. Ale widocznie to był ten pierwszy odruch zaskoczenia. Zaraz potem jej talent do ustnych zaliczeń objawił się w pełni gdy z entuzjazmem powitała taką reakcję partnerki na swoje manewry. Sama zresztą też doszła do szczytowego momentu zaraz potem. Tłumiąc swoje jęki między udami Lamii.

Wreszcie po szycie fala zaczęła opadać. Oddechy i ruchy zaczęły zwalniać. Oczy jakby zaczęły lepiej widzieć a uszy słyszeć. To, że znów są na tylnej kanapie niezbyt dużej osobówki, stoją na jakiejś polnej drodze i trochę chłód zaciąga na te rozgrzane i zroszone potem ciało.

- O rany… Lamia… - Eve na ile się dało przewaliła się na bok opierając się trochę plecami o oparcie kanapy aby móc swobodniej spojrzeć na twarz kochanki. - Miałam na to ochotę jak tylko cię zobaczyłam w tym seksownym kompleciku. - wyznała z leniwym uśmiechem wskazując na to co sobie wczoraj wybrały na wieczorną sesję a dzisiaj na odwiedziny u wspólnego mężczyzny.

Kiwanie ciemnowłosą głową było z początku samą odpowiedzią, gdy była sierżant przecierała twarz dłonią, sufitując średnio przytomnie po dachu fury.

- Gdzie ty żeś się tego nauczyła? - spytała przez zasapany uśmiech, gładząc udo i kolano dziewczyny - Niech już będzie ten cholerny wieczór… daj spokój - parsknęła, puszczając jej oko - Gdybym rypała cię tylko wtedy, gdy mam na to dziką ochotę obawiam się, że nie wychodziłybyśmy z wyra przez miesiąc - na ślepo zaczęłą szukać płaszcza i papierosów - Jak ta Karen okaże się trefna i będzie coś się sadzić to najpierw wpierdole jej, potem Steve’owi… niech ci tylko coś zrobi, coś szczeknie, albo krzywo spojrzy - prychnęła, wyciągając fajka.

- Nie, no nie bój się. Steve przecież mówił, że jest fajna. - Eve zaczęła się gimnastykować na tej wąskiej przestrzeni tak by na niej zawrócić i znaleźć się twarzą w twarz ze swoją dziewczyną. Tak trochę leżała bokiem obok niej a trochę na niej na ile pozwalała szerokość kanapy. Kontynuowała gdy już się na niej umościła i pocałowała ją w usta by odgonić te rodzące się wątpliwości.

- O chłopakach też mówił, że są w porządku no i rzeczywiście tak było. Prawda? No to może z tą Karen też tak będzie. - dodała od siebie wierząc chyba w wyczucie Steve’a do natury ludzkiej.

- A się nauczyłam takich sztuczek z filmów. Mnóstwo teorii. A potem praktykowałam z kim się tylko dało. A w takim stroju to chyba nie powinnaś się mi pokazywać. Bo normalnie tracę głowę jak cię widzę w czymś takim. - dodała z uśmiechem niewinnego urwisa opierając swoją głowę na łokciu i spoglądając wesoło na twarz leżącej kobiety.

- Muszę zapamietać - Lamia zaśmiała się cicho, przygarniając ciepłe ciało do siebie. Odpaliła papierosa i ze szczęśliwą, zrelaksowaną miną wgapiała się w sufit, kołysząc odrobinę trzymaną blondynkę - Żeby przypadkiem wpaść kiedyś do tego ratusza jak będziesz. Zobaczymy czy mają tam odpowiednio brudne kible, aby się dało wyskoczyć z płaszcza… samą bieliznę będe pod nią miała oczywiście przypadkowo. Przypadki chodzą po ludziach, nie? Nie znasz dnia ani godziny, gdy ci jakaś kaleka wojenna wyskoczy zza rogu w samych gaciach. Założy obrożę i jeszcze wytarmosi gdzieś na brudnej obskurnej glebie w podłym klozecie… okropieństwo - łypnęła na nią z niepoważnie poważna miną - Myśłałaś o wynajęciu ochrony? Albo pomyśl…następnym razem przy wizycie u Tygryska, gdy spyta się czy coś się wydarzyło, wtedy zaczniesz chlipać że taka zła sierżancina cię niecnie wykorzystuje w przerwie w pracy… i jeszcze brzydko mówiła. Żeś brudna dziwka, i kurewka… - pocałowała blondynkę w skroń zanim dodała rozbawiona - O ile zakład że spyta, czy to nagrałyśmy?

- No tak, przecież już trochę nas zna. - krótkowłosa blondynka roześmiała się na samą myśl o realizacji takiego pomysłu i możliwej reakcji Krótkiego. Przestała się śmiać i przez chwilę wodziła po oczach Lamii rozpalonym spojrzeniem.

- Ojej naprawdę byś mogła mi zrobić taki prezent? - zapytała z mieszaniną ekscytacji i niedowierzania, że być może taka wizja jest możliwa do zrealizowania. - Ojej, bardzo bym chciała! - w końcu ekscytacja zwyciężyła i radośnie pocałowała Lamię w usta. - A wiesz, że dziwnym przypadkiem mam u siebie klucz do piwnicy ratusza? Znaczy u siebie w biurze. A tam jest jedno takie paskudnie zabrudzone pomieszczenie. Pełno pajęczyn i w ogóle. Nikt tam nie sprząta ani nie chodzi. Nawet w środku dnia. Więc jakby ktoś tam się zamknął no to nie wiadomo jak długo by czekał aż ktoś tam przyjdzie. - Eve dodała swój kawałek układanki do realizacji tego projektu w swoim miejscu pracy.

- A ta w ogóle to już Steve’owi nie chciałam zawracać głowy. Ale wiesz jakby ktoś z was tak pokazał się u mnie w biurze, nawet tylko odwieźć czy odebrać po pracy no wiesz, tak, żeby było wiadomo, że mam kogoś no i towar pierwsza klasa. No to by mi było bardzo przyjemnie. Bo czasem mi robią jakieś głupie uwagi. No wiesz, że lewa jakaś jestem bo nie mam nikogo. Nic poważnego ale tak bym chciała im utrzeć nosa, że jednak kogoś mam. - Eve westchnęła cichutko i mowiła jakby zwierzała się przyjaciółce i parnterce z jakiejś swojej osobistej potrzeby. Zwłaszcza, że ta mogła pomóc jej ją zrealizować.

- Zjebów nie brakuje - Mazzi przytuliła ją mocniej, całujac w czubek głowy i paliła przez pół fajka w ciszy, głaszcząc uspokajająco po plecach. Mrużyła przy tym lewe oko, myśląc intensywnie. Nie mogło tak być, aby ktoś robił przykrość jej kobiecie.
- Mam tam jakiejś kurwie obić mordę? - rzuciła najpierw kontrolne pytanie, pociągając ostatnie buchy fajka zanim nie podjęła tematu - Kiedy i o której? Następny twój wypad do pracy, wpadnę z niespodzianką… nie dygaj kochanie, coś wymyśle że lambadziarze wyskoczą z papci. Coś kurwa wymyśle - dodała z zacięciem, a potem rozpogodziła się, ujmując brodę fotograf i zmuszając aby podniosła głowę.
- Specjalny scenariusz dla mojej specjalnej dziewczyny - dokończyła łagodnie, całujac ją czule.

- Naprawdę?! - blond twarz rozpromieniła się od samej obietnicy takiej wizyty. - O rany Lamia jesteś taka kochana! - ucieszyła się i z tej radości objęła głowę swojej kochanki całując ją przy tym żarliwie w mokrym pocałunku.

- A bić nie, nie trzeba. Jak się pokażesz to już i tak wszystkim szczęki opadną i się zamknął. - wyglądało na to, że blondynce wystarczyłaby sama wizyta mogła ją uradować jak wizyta jakiejś gwiazdy i idolki. Odwróciła głowę bo dał się słyszeć jakiś zbliżający się pojazd. Ale minął ich zaparkowaną osobówkę nie zwalniając dalej. Ale to jakby przypomniało o świecie zewnętrznym. Eve zerknęła na zegarek.

- Ojj… 8:30… Chyba musimy się zbierać… - sapnęła z żalem jakby licząc, że Lamia może znajdzie pretekst by tak sobie poleżeć jeszcze chwilę.

- Bez nas i tak nie zaczną… - odpowiedź przyszła szybko, saper ani myślała zwalniać uścisku i pozwalać Evelyn wstać. Wyciągnęła za to drugiego papierosa, tego pierwszego wyrzucając przez naprędce uchylone okienko - Nie pali się, daj się nacieszyć. Tu przynajmniej nie ma kamer - zaśmiała się cicho, wracając do pozycji horyzontalnej z foczką na podorędziu - Nie musimy już wracać do ciebie, pojedziemy od razu na miejsce. Trzeba się trochę spóźnić, każdy porządny pancur nie przyjeżdża o czasie, nie? Leż Kociaczku… od bladego świtu latamy, dajmy sobie jeszcze kwadrans, co? Poza tym jestem kaleką wojenną, pamiętaj. Po takich ekscesach potrzebuję paru minut na ogarnięcie… starość, zakwasy, szrapnele, te sprawy - skończyła z parodią powagi.

- Oj daj spokój Lamia z ciebie jest foczka z wyższej półki. Na pewno mnóstwo ludzi się za tobą ogląda na ulicy albo w jakiś barach. Szczęściara ze mnie, że mogę z tobą chodzić. - Eve ucieszyła się z decyzji Lamii i z powrotem pozwoliła sobie opaść piersią na jej pierś. Chociaż sięgnęła po jeden z płaszczy aby okryć je obie przed niezbyt przyjemnym chłodem z zewnątrz. Takie przykrycie rzeczywiście odczuwalnie zmniejszyło ten efekt.

Papieros tlił się, przyklejony do ust Mazzi, a ona sama milczała. Przytuliła mocniej drugą dziewczynę, przy okazji przełykając gorzką gulę zalegajacą w gardle. Gapiąc się w sufit cieszyła łeb błogością, bezruchem i ciepłem, nie tylko tym fizycznym. Ciężko szło jej uwierzyć, że ktoś może widzieć w niej coś więcej, niż ona widziała w lustrze. Buta granicząca z arogancją, pewność siebie w kontaktach z ludźmi - przywdziewała różne maski, próbując ukryć kalekiego psa, zagrzebanego gdzieś w środku głowy… bo trzeba jakoś żyć. Iść do przodu, próbować zaaklimatyzować w świecie, którego się nie pamięta. Z przeszłością której nie ma… a raczej jest, z tych paru krwawych przebłyskach rzezi rozgrywajacej się nie tak dawno temu, tam gdzie ziemia niczyja.

- Wiesz co? - blondynka znów zagaiła brunetkę jakby miała kolejną rzecz do obgadania. - Bo tak ostatnio myślałam o tej naszej firmie. W “MazziXXX”... Podoba mi się ta nazwa! - lekko klepnęła obojczyk wspólniczki aby przyklepać tą nazwę gdy już padła. - No ale właśnie tak w tej firmie. No to ty byś wymyślała scenariusze ja bym zajęła się nagrywaniem i obrabianiem materiału. No ale poza tym to coś bym miała jeszcze robić? - zapytała patrząc uważnie na leżącą pod sobą i trochę obok siebie brunetkę.

- Cieszę się, czasem coś tam wyjdzie w pijackim amoku - Tym razem na ustach saper pojawił się uśmiech. Pocałowała czule czubek jasnowłosej głowy, chcąc aby ta pieprzona chwila mogła trwać wiecznie. Już nigdy nie wracać do świata na zewnątrz, móc pozostać z kimś kogo się kocha; w jego ramionach słuchać bicia serca i oddechu…

- Kwestie rozliczeń, sprawy biznesowe. Cyferki, kosztorysy… nie znam się na prowadzeniu firmy, nie wymagaj za wiele od podoficera - łypnęła w dół, mrużąc oczy w sympatycznej minie - Znasz miasto, miejscówki, wiesz co w trawie piszczy. Wygadywać aktorów możemy obie, nie? Gdzie trzeba zachować profesjonalizm ty będziesz idealna. Tam gdzie nie do końca idzie o standardową bajerę, spróbuję podziałać ja… a reszta będzie wychodziła na bieżąco. - dopaliła papierosa i wyrzuciłą go za okno - Uda się, zobaczysz.

- No pewnie, że się uda! Weź sama zobacz. Tyle lat już jest to miasto i w ogóle odkąd zaczęła się wojna i co? Nic! Nikt nie założył dotąd własnego studia filmów akcji! Czli będziemy pierwsze! Dwie gorące babeczki z super pomysłem! - Eve też się roześmiała i z tek ekscytacji nawet uniosła się na ramionach nad Lamię aby pokazać jak bardzo inne leszcze są bez szans skoro one dwie się zabrały za ten temat.

- I wiesz co jeszcze myślałam? - Anderson opadła znów na poziom tylnej kanapy ale tym razem trochę bokiem gdy oparła głowę na łokciu a sama zaczęła wolną dłonią jeździć palcem po bliższej piersi czarnulki. - Myślę, że z tym studiem i siedzibą nie ma co kombinować. Zróbmy je u mnie. Ty byłaś w tych magazynach? No ja ich prawie nie używam. Ale tam jest całkiem sporo miejsca. Możemy tam urządzić biuro, magazyny, jakieś plany zdjęciowe robić, scenografię, garderobę może jakiś socjal dla aktorów i obsługi. No a jak my będziemy mieszkać u mnie to wszystko będziemy miały na miejscu. A do kina i Olgi to nawet na piechotę będzie blisko. Wcześniej to się tak trochę szczypałam z tym by robić to u mnie ale po ostatnim weekendzie pomyślałam, że chrzanić to! Jak się za to zabierać to po całości. - fotograf zaczęła tłumaczyć saper jaki ma pomysł na swój wkład w ten ich wspólny biznes i jak by można wykorzystać tą słabo użytkowaną powierzchnię magazynową jaką dysponowały.

- Znaczy czekaj… Wyjaśnijmy to sobie na wstępie, żeby nie było niedopowiedzeń - Lamia zmrużyła jedno oko, przyjmując wyjątkowo poważną i skupioną minę. Uśmiech udało się schować pod żołnierskim marsem. Patrzyła na Evelyn przez parę długich chwil, zanim nie dodała - Chcesz żebym z tobą mieszkała. U ciebie, tak? Wyżerała rzeczy z lodówki, zajmowała łazienkę i brudziła pościel, poza tym odkradała rzeczy i regularnie osuszała barek - wymieniła krótką listę, a praktycznie sam jej wierzchołek minusów mieszkania z nią pod jednym dachem. Dłużej jednak zezgredziałej miny nie dała rady utrzymać, zamiast tego roześmiała się głośno i radośnie, jakby była dzieckiem w fabryce czekoladek. Wyciągnęła ręce i ujęła twarz blondynki w dłonie, aby pocałować te uśmiechnięte usta tuż nad sobą. Mocno, zachłannie. Z wdziecznością.
- Kurwa, plutonem egzekucyjnym się ode mnie nie odgonisz - dodała zduszonym od wzruszenia głosem, a potem znowu się zaśmiała, wzdychając zaraz potem - I nie przeszkadza ci dokowanie takiego gołodupca jak ja? Jeśli tak… ok, magazyny byłyby zajebiste. Wrócimy to zobaczymy na czym stoimy, pomyśli się co tam damy radę wepchnąć i wypchnąć. Jak ogarnąć i urządzić. Trzeba nam zaplecza technicznego, pomysł z socjalem dla aktorów świetna rzecz. Żarcie, ciuchy, jakaś kanapa czy pokój gdzie mogą odpocząć. Przyda się też kącik medyczny, bo każda robota ciągnie ze sobą urazy, bez względu jaka - mruczała, bujając fotograf w ramionach - I jeszcze jedna sprawa, odnośnie tego odebrania cię z roboty - zmieniła nagle temat o sto osiemdziesiat stopni - Wytrzymasz jeszcze tydzień kochanie? Mam pewien pomysł… ale ogarnięcie tego co potrzebuję zajmie mi trochę czasu, ale obiecuję - przekręciła się tak aby móc patrzeć partnerce w twarz i dodała poważnym, uroczystym tonem - Będzie warto, masz na to moje słowo.

- Ojej, przyjedziesz po mnie i do mnie? Tak przy wszystkich? Jako moja dziewczyna? - oczka blondynki rozjaśniły się promiennym blaskiem od tej ekscytacji i na ten niesamowity dzień o jakim mówiła ciemnowłosa. - O rany, Lamia! Pewnie, że poczekam! - zawołała radośnie, uściskała ją mocno i pocałowała prosto w jej pełne usta.

- Oj nie przejmuj się mną wytrzymałam tyle miesięcy to i nic mi się nie stanie przez ten tydzień czy dwa. - fotograf trochę się odkleiła od brunetki i machnęła ręką jakby to czekanie i inne drobnostki to był nic nie znaczący detal, łatwy do przełknięcia wobec takiej obiecanej nagrody.

- A jak mamy być parą, tak na poważnie, no to pewnie, że powinnyśmy razem mieszkać. Zobaczysz tam jest aż za dużo miejsca. Nawet ten segment co ja zajmuje sobie na mieszkanie i studio to tam jest sporo miejsca. Jakbyś chciała mieć własny pokój, biuro czy no coś innego to na pewno się znajdzie miejsce. Nawet dla Steve’a! Znaczy jakby wolał chociaż na weekendy mieszkać z nami a nie w tych koszarach z tym swoim porucznikiem. - dziennikarka znów ćwierkała radośnie jakby wszystko było do zrobienia w parę chwil no może nie w parę ale do zrobienia zwłaszcza jakby się we dwie za to zabrały a jak we trójkę to już w ogóle.

- Zastanówmy się - brunetka ułożyła się wygodniej, podkładając ramię pod głowę. Drugim wciąż obejmowała blondi - Będzie wolał mieszkać w jednym pokoju z innym trepem, czy z nami dwoma… w jednym łóżku? - zrobiła zadumaną minę, łypiąc w dół - Zostaje też kwestia czynszu. Nie będę mieszkała u ciebie na krzywy ryj. Z renty za wiele nie mam, ale jak wydostanę papiery z Mason skoczę do ratusza i pogadam. Na Front się nie nadaję, może chociaż tutaj na coś się przydam. Jakoś tym cholernym saperem zostałam, coś umiem. - zasufitowała na dach fury - Od biedy dam radę łatać im sprzęt i ludzi tu na miejscu. Zobaczymy. Robota budżetowa to zawsze robota budżetowa. Chujowa, ale stabilna. Mogę też sprowadzać nam od czasu do czasu nowe foczki do testowania…. i poproszę Amy żeby nauczyła mnie gotować. Jakoś tobie też się przydam.

- Czyli się zgadzasz? Yeah! - twarz fotograf wykrzywił grymas triumfu i radości. Złożyła wolną dłoń w pięść i wyrzuciła ją triumfalnie do góry. - Rany Lamia tak się cieszę, że się zgodziłaś! - roześmiała się wesoło. Ale chyba zaraz naszła ją jakaś refleksja bo się zamyśliła. - A myślisz, że Steve by się zgodził? Bo tak jemu się chyba podoba w tych koszarach jak tak o tym mówił. - popatrzyła uważnie na żołnierza w stanie spoczynku prosząc ją o ekspertyzę w bardziej dla niej swojskim temacie.

- A talonami się nie przejmuj. Jakoś damy radę. No nie wiem czy nam starczy na rozkręcenie całego interesu no ale to się najwyżej będzie kombinować później. Znajdzie się jakąś fuchę czy coś. - zadumała się nad tymi sprawami finansowymi jakie ich czekały ale nawet to nie wydawało się nie do pokonania póki trzymały się razem.

- I no tak czynsz… - twarz blondynki zamyśliła się na chwilę patrząc gdzieś w dal przez szczelinę w drzwiach. - No tak racja czynsz… - pokiwała swoją blond czupryną gdy Lamia przypomniała o tym istotnym elemencie wspólnego bytowania. - A jakbym brała od ciebie ten czynsz zamiast w talonach to w jakimś barterze? Albo powiedzmy na to w naturze czy usługach? Mogłoby być takie coś? - zapytała ze sprytnym uśmiechem wracając już przytomnym spojrzeniem na leżącą obok niej twarz.

- Hmm… ciężka sprawa, naprawdę ciężka. Ten barter i natura, tak wymiennie rozumiem… i różne usługi - Mazzi też się zamyśliła, drapiąc czubek nosa palcem wskazującym - Tak… rzeczywiście ciężka sprawa, bardzo skomplikowana i trudna do okiełznania. Raz w jednym miesiącu powiedzmy więcej barteru, w drugim więcej natury… tak… - skrzywiła smutno usta, jakby taki poziom skomplikowania przerastał prostego podoficera, który, jak wiadomo, nie był od myślenia.
- Chyba że - udała że naraz ją olśniło, choć wciąż pozowała na mało ogarniętą - Może żebyśmy się nie pomyliły, będziesz mi drukowała na początku każdego miesiąca… powiedzmy co dziesiąty dzień każdego miesiąca… tą, no. Kartę czynszu. Jak te teraz na towary luksusowe. Wpiszesz ile w danym miesiącu życzysz sobie barteru, ile jakiej natury i innych usług… a ja będę musiała to zapłacić, wykonać, dać - pokiwała głową w zadumie - Zorganizujemy pieczątki i co zrobię, będziesz stemplować na karcie. Wtedy powinnyśmy dać radę ogarnąć. Tak myślę.

- Karty czynszu… towary luksusowe, stempelki… - blondynka takiej propozycji chyba się nie spodziewała bo teraz ona zrobiła minę jakby nie ogarniała komplikacji tego projektu. - A to na przykład co można mieć za taką kartę i stempelek? - zapytała w końcu wciąż mrużąc trochę oczy i brwi jakby próbowała przejrzeć co się kryje za tym projektem.

- A to zależy na co byś miała ochotę… w ramach czynszu - brunetka uśmiechnęła się lekko - Powiedzmy zabranie na kolację, dzień na wyłączność, ilość orgazmów jednego wieczora, wyjście gdzieś na miasto i tu wpisane gdzie życzysz abym cię zabrała. Wspólna kąpiel. Bycie podnóżkiem. Załatwienie kogoś trzeciego na noc… nie wiem - wzruszyła ramionami - Takie parę propozycji z brzegu. Jak daną zaliczę to stawiasz stempel i tak aż zapłacę cały czynsz.

- Ooo! Takie coś!? Ooo! Takie zamówienie na niespodziankę? O rany Lamia jesteś genialna! Tak, tak, tak, zróbmy tak! O rany już się nie mogę doczekać pierwszej kartki! - pomysł widocznie się spodobał bo gdy Eve załapała o co w nim chodzi z miejsca wyglądała na zapaloną entuzjastkę jego realizacji.

- Steve ma rację Lamia, jesteś najlepsza. - westchnęła uszczęśliwiona i znów spokojniej ułożyła się na boku przy boku swojej dziewczyny, wspólniczki a teraz także współlokatorki.

- Skoro szanowny pan kapitan znamienitej jednostki specjalnej tak mówi… i do tego najlepsza i najzdolniejsza fotograf i fotoreporter pracująca dla samego ratusza potwierdza… - brunetka kiwała powoli głową, aż wreszcie parsknęła, uśmiechając się miną najszczęśliwszego adoptowanego właśnie basseta. I to na całym świecie.
- Skoro tak, jestem wam skłonna zawierzyć. Zawsze lepiej słuchać mądrzejszych i bardziej rozgarniętych - puściła blondi oczko, a na jej twarzy pojawił się cień zadumy - A właśnie… słuchaj Kociaczku mój, mam takie pytanie, ty na pewno będziesz wiedzieć i się orientować. Jest tu gdzieś kanałek, albo inna rzeczka, gdzie się da wynająć albo skołować łódkę? Wiesz, taką na nocną wycieczkę wodną, przy świetle księżyca. - zagryzła wargę - Skoro dekuję u ciebie… ehhhh. Chcę pokazać Betty, że o niej pamiętam i nadal jest dla mnie bardzo ważna… kurde - skrzywiła się - Ostatnio się ciągle gdzieś włóczę, zaniedbałam ją… i Amy. miałyśmy iść na lody… - pokręciła głową, całując blondynkę w czoło - Jakoś tak wyszło, że tydzień się robi za krótki.

- Noo… Też mam ostatnio takie wrażenie… - przyznała zafrapowana twarz okolona blond lokami. - A z Betty albo gdzie indziej czy z kim innym no to nie ma sprawy jak masz ochotę to chodź i odwiedzaj a i zaprosić kogoś możesz jeśli uznasz, że warto. Kogoś od nas albo kogoś nowego. Jakbyś poszła na balangę do starego kina i wróciła z jakąś fajną cizią wyrwaną z parkietu to przecież nie będę na ciebie krzyczeć czy coś. - blondynka pokiwała głową jakby to było oczywistą oczywistością. - Przecież jak będziemy mieszkać razem a pote jeszcze razem urzędować w tym magazynie no to to będzie też twój dom. Chyba wiesz, że trochę się droczę z tobą z tym czynszem? Przecież nic bym od ciebie nie brała. - popatrzyła uważnie na czarnulkę sprawdzając jak ta przyjmuje jej słowa.

- A woda z łódką… - przygryzła wargę i zapatrzyła się na chwilę gdzieś przed przednią szybę. - Spirit Lake. - powiedziała wracając spojrzeniem do twarzy Lamii. - Pokażę ci. - uśmiechnęła się i szybko pocałowała usta tej drugiej. Po czym zaczęła się gramolić między przednimi siedzeniami przy okazji zrzucając z siebie płaszcz i świecąc tyłkiem w czarnych ale prześwitujących majtkach. Sapała chwilę by czegoś dosięgnąć ale w końcu wróciła na swoje miejsce. Usiadła w bardziej cywilizowany sposób kładąc sobie nogi Lamii na swoich gościnnych udach a sama zaczęła wertować atlas samochodowy. Chwilę tak szukała ale w końcu widocznie znalazła.

- O zobacz. Jesteśmy tutaj, w Sioux Falls. - wskazała na nieregularnego kleksa który oznaczał dawną metropolię na obrzeżach której się teraz znajdowały. - O a tutaj jest Spirit Lake. - przesunęła kilka palców dalej po nieco już zużytym papierze. Chyba miała zakładkę na tej stronie więc pewnie najczęściej używała właśnie tej strony. W przy paznokciu Eve była mniejsza plamka podpisana Spirit Lake. I faktycznie dwie błękitne plamki nad i pod nią.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 19-04-2020, 03:45   #160
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- To ta sama droga co jechałyśmy do Mason. Chociaż od południa też można dojechać. Jak będziecie jechać w weekend w tamtą stronę to może pogadaj ze Steve’m to cię zawiezie. To sama zobaczysz jak to wygląda. Tam kiedyś było sporo środków wodnych dla turystów i prywatne domki. No wiesz, tutaj to raczej trudno o jeziora więc no tam chyba najbliżej. No ale tak słyszałam sama tam nie byłam. - Eve zakończyła swoje tłumaczenia i oddała Lamii atlas aby sama mogła wszystko zobaczyć. No rzeczywiście jak się miało samochód to nie było tak strasznie daleko. Może ze dwie czy trzy godziny niczym nie zakłóconej jazdy. Mniej więcej w połowie dystansu do albo z Mason.

Wyglądało legitnie, obiecująco. Jeśli zachowało się tam cokolwiek wartego uwagi, istniała szansa na wykonanie szalonego planu całkiem sprawnie.
- Wygląda na to, że będzie trzeba przekonać Tygryska aby nadrobił trochę trasy w ten weekend - Lamia wyszczerzyła się szeroko, patrząc na mapę i starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów trasy. Wydawała się prosta, dodatkowo po w miarę bezpiecznym terenie… przynajmniej bez maszynek co dwa rowy.
- Właśnie o tym mówiłam -podniosła wdzięczny wzrok na blondynkę, a potem przytuliła czoło do jej czoła - Co ja bym, kurwa, bez ciebie zrobiła… mój doradco do spraw rzeczywistości. Jesteś najlepsza - przymknęła oczy, a potem westchnęła ciężko - Chodź kochanie, zbieramy się. Wieczorem nadrobimy… - niechętnie wyprostowała się, łypiąc za okno i przygryzła wargę - W przyszłym tygodniu będzie trzeba znaleźć parę godzin i pojeździć po mieście. Zima idzie, a Steve tam ma trepowy szpej. Skoro już ma dwie baby, wypada aby dbały o coś więcej niż jego libido i żołądek. Cokolwiek by nie mówił i jakiego twardziela nie zgrywał… ciepły sweter, koc i skarpety przydadzą się zawsze. Coś miękkiego i o przyjemniejszej fakturze niż to żołnierskie pierdololo.

- Świetny pomysł. To mam nadzieję, że ja będę miała trochę luzu to może pojeździmy razem coś mu poszukać. A jak nie to powiem ci gdzie można uderzyć. - fotograf uśmiechnęła się promiennie i też zatarła ramiona bo mimo płaszcza trochę jednak ciągnęło chłodem po nagiej skórze.

Trzeba było odbębnić standardowy już po takich karesach pt. “Widziałaś mój… “ i jeszcze się w to ubrać. Ale z ubieraniem poszło im prawie tak samo sprawnie jak z rozbieraniem bo w końcu poza bielizną i płaszczami zbyt wiele na sobie nie miały. Znów obsadziły niewielką osobówkę i kierowca uruchomiła silnik po czym ostrożnie wykręciła na główną drogę wracając na kierunek prowadzący do miasta.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=l7yfEcWwink[/MEDIA]

- To tutaj. Cholera zapomniałam, że tam się nie da dojechać samochodem. Znaczy trzeba przejść kawałek. To tam za tymi gruzami. - kierowca w kusym płaszczyku zatrzymała swoją małą osobówkę na zaniedbanym i opuszczonym parkingu. Dawniej coś tu chyba było. Coś dużego. Może stadion czy coś w tym stylu. Ale teraz coś musiało dopomóc w tym jak to się spektakularnie zawaliło. Na saperskie oko jakaś niezłej mocy bombka. Ale teraz już raczej broń tej mocy nie była używana zbyt często nawet na Froncie. I właśnie część tego gruzu zawalała nawet parking gdzie się zatrzymały.

- Tam jest ścieżka. Na piechotę się da no ale samochodem nie. Ściana tak runęła, że jakoś te szalety nie przywaliło no i zostały w miarę całe. Odkryłam to miejsce całkiem przypadkiem jak robiłam fotki z ciekawych miejsc w mieście. Ale dawno tu nie byłam. Aha, tam jest trochę ciemno w środku to weźmy latarki. - mówiła swoje a na sam koniec wskazała na schowek po stronie pasażera. W nim rzeczywiście były dwie latarki i nawet przyzwoicie świeciły. Były trochę przed czasem bo było ledwo parę minut po 9-ej według zegarka fotograf.

- Nie ma sprawy, poradzimy sobie - odpowiedź Mazzi poprzedzał zblazowany uśmiech. Poklepała partnerkę po kolanie zanim wysiadła na spękany asfalt i chwilę kontemplowała widoki. Sioux kryło w sobie wiele niespodzianek, ta szczególna intrygowała tym mocniej, że zaraz miała się zmienić w część scenografii do ich prywatnego filmu.

- Poświecisz mi? Wezmę sprzęt, tylko najpierw zmienię buty - dodała, z torby z ciuchami wyjmując sandałki na prawie płaskim obcasie. Na koronowy zestaw założyła krótkie szorty i tak przygotowana zaczęła wyciągać pudła z lampami.

- Ej Eve - zatrzymała się w pół ruchu - Masz klamkę? Tak profilaktycznie. Nie wiadomo co tu się nie zalęgło, lepiej mieć pod ręką argument w dyskusji. Albo żeby pogonić zwierzaki. Chuj wie co tu siedzi teraz - raz jeszcze łypnęła na ruiny, tym razem podejrzliwie.

- No tak, mam coś. Może faktycznie lepiej ty to weź. Ja mam jeszcze gaz w torebce. - blondynka pokiwała i chyba nawet ulżyło jej, że Lamia się zajmie takimi sprawami. Zaczęła szukać czegoś w swojej torebce i po chwili wyjęła niewielki, kieszonkowy rewolwerek na 6 naboi. Jak głosił napis .38 Special. Niestety zaczęta paczka naboi jaką kierowca wyjęła z zakamarków auta była właśnie w paczce a zapasowego ładownika nie było. Co oznaczało żmudne wydłubywanie luźnych naboi a następnie ładowanie ich do każdej komory bębna.

[media]http://www.gunmann.com/wp-content/uploads/2019/10/best-revolver.jpg[/media]

- Poczekaj to ja też się przebiorę. Chociaż buty. - wysapała blondynka gdy musiała usiąść na fotelu by zmienić buty na wygodniejsze, zwłaszcza do łażenia po gruzie. Potem zamknęła wóz i wzięła na siebie rolę przewodniczki chowając pojemnik z gazem do jednej kieszeni płaszcza a latarkę do drugiej.

Trasa z początku była dość prosta. Póki szły asfaltem dawnego parkingu i omijały dość luźno leżące bryły gruzu. Ale im były bliżej tym tego gruzu było więcej i były coraz większe bryły. Aż wreszcie trzeba było chyba wejść na dawny trawnik oraz lawirować między przewalonymi dźwigarami i całymi elementami potężnej niegdyś ściany. Co przypominało marsz mrówki między palcami olbrzyma czy wędrówkę jakimś labiryntem.

- No patrz trochę dalej niż mi się wydawało… - mruknęła w pewnym momencie trochę zafrapowana fotograf gdy momentami trzeba było oprzeć się o jakiś dźwigar. Te gruzy oddzielały ich od reszty świata. Reszty miasta i ludzkości. Już ten parking wydawał się bezludny na jakichś peryferiach miasta. A tutaj jak tak przemykały we dwie wśród tych ruin stadionu to wydawało się jakby były ostatnimi ludźmi na tej planecie.

- Jest! To tam! - gdy wyszły zza kolejnego załomu jaki wydawał się podobny do każdego swojego sąsiada jaki minęły wcześniej Eve radośnie wskazała miejsce przed sobą. No rzeczywiście stał tam dość płaski budynek. Przynajmniej ściana frontowa. Faktycznie zakrawało na cud, że żaden z większych elementów nie zgniótł tej łupiny podczas upadki. Zupełnie jakby jakiś okruch nie został zmiażdżony przez przez padającego olbrzyma dlatego, że akurat trafił na szczelinę pomiędzy jego palcami. Okalający ich gruz miał kilka ludzkich wysokości. Więc szło się jak dnem niezbyt wysokiego kanionu z błękitem nieba nas sobą. A wewnątrz tylko częściowo teren był oświetlony przez światło dnia.

Gdy znalazły się przed głównym wejściem dało się dostrzec jeszcze napisy oznajmiające, że to łaźnia publiczna. Zachowały się nawet tabliczki informujące, że wewnątrz są toalety dla pań, panów, niepełnosprawnych, prysznice, szatnie i cała tego typu aparatura jaka kiedyś była codziennością. Wadą było to, że nie było zbyt wiele okien. A część pewnie blokował okoliczny gruz. Tutaj już mogły przydać latarki o jakich mówiła wcześniej fotograf.

- Trochę ciemno. Ale wzięłam lampy. Jak się rozstawi to będzie coś widać. No i mam przesłony to można regulować poziom oświetlenia. Bo jak tak bez niczego to dość mocno wali po oczach. No zależy jaki ci efekt potrzebny. Cholera fajnie, jakby reszta przyjechała bo trochę się nanosimy tych rzeczy przez te wertepy. - westchnęła na myśl o tych wszystkich pudłach i kartonach jakimi o świcie wyładowały niewielki bagażnik samochodziku. No faktycznie znieść z piętra na dół to jeszcze nie tak strasznie ale tutaj ten samochód został kawałek gruzowego kanionu dalej.

Eve weszła w głąb pomieszczenia oprowadzając Lamię po wnętrzu. Budynek zaś nosił ewidentne ślady wieloletniego pustostanu z jakiego każdy korzystał jak chciał i zabierał lub zostawiał co chciał. Przy samym wejściu gdzie przez rozbite okna sięgało światło dnia jeszcze było znośnie. Tam były krótkie korytarze jakie rozdzielały się na część dla obu płci. Dalej było ciemniej. Chociaż w pewnym momencie był jakby świetlik. Przez wybitą gruzem dziurę wpadał do ciemnego wnętrza snop światła. Były też kafelkowane ściany, podłogi, toalety, prysznice, szatnie i mniej więcej to wszystko co obiecywały tabliczki przed głównym wejściem. Tylko w wersji po końcu świata i kilku dekadach później.

Chociaż dało się rozpoznać sprzęty i pomieszczenia to wszędzie panował kurz, brud i wilgoć. W powietrzu unosił się piwniczny, wilgotny zapach. Tam gdzie przedarła się woda były kałuże i błoto albo ślady po nich gdy wyschły. Oczywiście były też ślady ognisk a w jednym miejscu nawet chyba mógł być jakiś lokalny pożar. I do tego różne graffiti. Nawet dzisiaj można było dostrzec jakieś zabrudzone resztki ręczników, butów, ubrań, plastikowych i szklanych pojemników po kosmetykach czy środkach czyszczących. Ale widocznie dawno tu nikogo nie było. Wydawało się jakby świat, miasto i ludzie zapomnieli o tym miejscu.

- I co sądzisz? Może być? Mnie to kręci, mogłabym tu nawet nago latać. Ale nie wiem jak ty i inni. - zapytała niepewnie blondynka gdy już mniej więcej obeszły cały budynek. Chociaż miał on pewnie wielkość niezbyt dużego sklepu nawet w latach świetności. Do tego był zbudowany na zasadzie lustra gdy jedno skrzydło było bliźniaczym odbiciem drugiego. Albo bardzo podobnym więc łatwo było się połapać. Część z szatniami i prysznicami miała pecha i została zgnieciona opadającą budowlą. Ale ta z toaletami zachowała się mniej więcej cało.

Ani blondi, ani RB nie żartowali. Syf panował konkretny, taki z najwyższej półki degeneracji publicznej. Zapewne gdyby dobrze poszukać, znalazłoby się rozbryzgi krwi i ślady po kulach, a do tego puste strzykawki i inny syf. Mazzi z fajkiem w gębie kontemplowała okolicę, przechadzając się powoli, aż stanęła przed wejściem do niegdyś damskiej części przybytku.

- Brakuje aby ktoś nasrał na środku - mruknęła, odganiając stopą resztki kości czegoś, co było chyba kiedyś psem, a teraz stanowiło parę luźnych kostek z czaszką pozbawioną żuchwy. - Jest idealnie - dodała, kiwając powoli głową, a pod ciemnowłosą kopułą trybiki pracowały jak wściekłe - Niczego nie zmieniamy, prócz jednego. Zanim kogokolwiek tam wpuścimy, przeszukamy teren i usuniemy fanty po ćpunach. Żadnych igieł i tym podobnych. Reszta pasuje - parsknęła, uśmiechając się krzywo - Jak cholera pasuje.

- Myślisz, że może być? Ale co ja się pytam, przecież to ty jesteś reżyserem! - twarz blondyny zdradzała, że kamień spadł jej z serca gdy usłyszała opinię pani reżyser tego show jaki miały tutaj nagrywać. - To chodź do samochodu, mam tam rękawice no i może coś zaczniemy nosić. - westchnęła fotograf znów wychodząc na nieco jaśniejsze zewnętrze.

Zdołały wrócić do niewielkiej osobówki, wziąć te rękawice i pierwsze fanty a następnie znów wrócić na ten plan filmowy i trochę go ogarnąć. W międzyczasie fotograf pozwoliła sobie na filozoficzną uwagę, że jakby się zabierały za ten interes na serio to właśnie taka ekipa pomocników do tych pomocniczych spraw też by się przydała. Pierwsi aktorzy zjawili się z kwadrans przed 10-tą. Obok osobówki zaparkowała Diane przywożąc ze sobą Val. Widocznie jakoś się dogadały ze sobą by przyjechać razem. Bo jak mówiła dredziara trochę niewygodnie by tu jej było przyjechać autobusem. Znaczy musiałaby spory kawałek przejść od najbliższego przystanku.

Widząc je saper pomachała na przywitanie, podchodząc pod auto i poczekała aż gangerka zaparkuje motor obok niego. Rozglądała sie też po okolicy, zastanawiajac się kiedy to miejsce widziało tylu gości na raz, a przecież jeszcze nie wszyscy dotarli. Gdzieś w głębi duszy cieszyła się, że pomysł chwycił… a tu jednak.
- Siema laski - kiwnęła im głową kiedy silnik zamilkł. Zatarła też ręce w ogóle nie z uciechy - Jak tam, zwarte, gotowe, nastawione pozytywnie? Wino przywiozłyście?

- Dziewczyno… Jak punk to punk! - Di popatrzyła na Lamię z takim politowaniem jakby pytała o kolor nieba czy coś tak równie banalnego i oczywistego. Po czym triumfalnym ruchem wyjęła z wewnętrznej kieszni kurtki dwie butelki. I chyba naprawdę było to jakieś wino. Cała scena wprawiła uczestniczki w dobry humor. Przez spojrzenia i uśmiechy wyzierała pełzająca atmosfera oczekiwania i ekscytacji. Zwłaszcza jak chyba wszystkie wiedziały po co się tutaj zjechali.

- Miałam nadzieję, że obalę je z wami i Rude Boy’em. I podobno mam zostać dzisiaj gwiazdą filmową co będzie zaliczać seksowne kociaki! - Indianka roześmiała się i naparła swoimi skórzanymi biodrami na letnią i dziewczęcą sukienkę blond dredziary. Ta roześmiała się i niby ją odepchnęła. Ale niezbyt przekonywająco.

- No właśnie a Rude Boy już jest? - zapytała kelnerka rozglądając się po parkingu. No ale tego jego zdezelowanego pickupa nigdzie nie było widać.

Ciemna brew Mazzi uniosła się gdzieś na środek czoła.
- Przecież to palant - powiedziała jakby to wszystko wyjaśniało. Westchnęła jednak i dokończyła - Musi się spóźnić, nie? Zegarki to wymysł systemu, próbujący narzucić wolnym ludziom konkretne normy… choćby czasowe. Mówcie lepiej co tam w domu słychać, jak wam minął wczorajszy dzień?

- A on w ogóle ma zegarek? - zapytała Indianka chowając z powrotem butelki do wewnętrznych kieszeni. Wydawały się tam znikać tak skutecznie, że jedynie dziwne ruchy poły skórzanej kurtki wskazywały, że jest dziwnie ciężka.

- Chyba nie ma. - Val chyba nie dostrzegła ironii w pytaniu bo odpowiedziała jak na serio. - Ale spotkałam go wczoraj bo przyjechał do nas. I mu mówiłam. Obiecał, że przyjedzie. No ale był trochę wstawiony… - wyznała z zakłopotaniem kelnerka z “41”.

- No to może przyjedzie. - Eve nie traciła nadziei ale na razie jeszcze było trochę czasu do wyznaczonego spotkania.

- Oby. Chciałabym go zaliczyć. - gangerka przyznała bez skrępowania uśmiechając się równie szelmowsko.

- Ja bym wolała aby on zaliczył mnie. - dredziara roześmiała sie wesoło z tym akurat się zgadzając.

- No tak, jest całkiem niezły. - fotoreporterka też dołączyła się do tego obgadywania nieobecnego.

- Dobra dupa, z twarzy też… i te łapy. Co on kurwa nimi potrafi wyprawiać powinno podpadać pod konkretny paragraf - Mazzi westchnęła, parskając pod nosem gdy wyjmowała papierosy. Wyciągnęła jednego i rzuciła paczkę Indiance - Poza tym naprawdę jest dobry w te klocki, aż ciary przechodzą na samo wspomnienie… i to nie z obrzydzenia - pokręciła głową, śmiejąc się cicho - Jebałabym jak pułkownik karną kompanię. No ale wiecie jak jest - wzruszyła ramionami i zrobiła smutną minę - Będzie mi teraz musiało wystarczyć patrzenie jak wam tasuje wnętrzności i uwiecznianie tego na taśmie dla przyszłych pokoleń. Nie żebym narzekała, patrzeć też lubię - dodała, podpalając fajka, a wolną łapą maltretowała niewielką blaszkę zawieszoną na szyi. Przetaczała ją między palcami, gładząc wybite w metalu litery.

- O tak, jest dobry w te klocki. - gangerka sprawnie złapała szluga i dla odmiany wyjęła z kieszeni zapalniczkę rewanżując się Lamii poczęstunkiem ognia. - A wiecie co w nim jest najlepsze? - zapytała i na chwilę umilkła aby samej zaciągnąć się swoim szlugiem. - To jest cholerny Rude Boy! Ten do którego tyle razy kiślowałam pod sceną! - zaśmiała się jak z dobrego dowcipu gdy wymieniała jej zdaniem najlepszy atut mężczyzny o jakim tak beztrosko wymieniały opinie.

- I nosa nie zadziera - saper dorzuciła własne spostrzeżenie, paląc w zadumie rakotwórczą pałeczkę - Dziwne. Zwykle faceci jak złapią trochę sławy albo władzy to im odpierdala… a tu nie. Pamiętam za pierwszym razem jak go spotkałam. Byłam naćpana prochami, potem się najebałam jak nieboskie stworzenie… a on zamiast wykorzystać okazję, odwiózł mnie do szpitala. - parsknęła, wciąż nie mogąc w to uwierzyć, a powróciwszy do owego wydarzenia nie szło się rozczulić - Poza tym cudownie gra. Uwielbiam jego muzykę. Jego też... durny palant.

- O tak, największy palant w mieście. - zachichotała kelnerka. Ale był to śmiech zabarwiony pozytywnymi emocjami jakie wywoływał u niej nieobecny.

- Jest taki naturalny. Prawdziwy. Na scenie i poza nią. I w tekstach. Tym mnie kupił. - gangerka przyznała się jak to było z jej fascynacją idolem który chyba łączył je wszystkie.

- To prawda. Jak do nas przyjeżdża to zawsze się zgrywa na zwykłego kolesia w kurtce. Chociaż i tak sporo osób u nas wie kim on jest. A czasami jak go ktoś po prostu poprosi by coś zagrał to on bierze gitarę i gra. Tak po prostu. - dredziara też miała pozytywne wspomnienia związane z liderem “The Palantas”.

- Jej to może ja powinnam zrobić z nim wywiad? Taki do gazety. Myślicie, że by się zgodził? - fotograf natchniona wyznaniami koleżanek rzuciła pomysłem od siebie.

- Jak mu dasz za ten wywiad parę jaboli, najlepiej tych co ostatnio piliśmy u Betty… - saper zadumała się, choć oczy się jej śmiały - Możesz uderzyć w ton, że oto ma okazję puścić swój antysystemowy przekaz dalej w świat, do ludzi wciąż omotanych normami reżimu.

Dziewczyny poparły słowa Księżniczki. I Eve wzięła to wszystko za dobrą monetę. Więc pomysł wywiadu chyba się przyjął.


Jamie przyjechała prawie o czasie. Ktoś ją podwiózł samochodem ale ona wysiadła na parkingu a samochód pojechał dalej. - Cześć. - przywitała się z dziewczynami które już były na miejscu.

- No to brakuje nam naszą obsadę na główną rolę męską. I może Madi jak się jej by udało wyrwać. - fotograf podsumowała skład liczebny obsady. Właściwie większość już była na miejscu.

- Oby - Mazzi rzuciła nostalgiczne spojrzenie na horyzont w stronę miasta i cywilizacji - Dobrze jakby się jej udało. Nasz pierwszy film w końcu, nie? A szarpidrutem się nie przejmuj - machnęła zbywająco ręką, chociaż denerwowała się, że palant zapomniał, albo zmienił w ostatniej chwili plany i nie raczył nikogo poinformować - W końcu punk, nie? Żaden szanujący się punk nie przytoczy się o czasie. Proponuję walnąć po kielichu na dobry początek i dać mu jeszcze z kwadrans.

- Jakby nie przyjechał to przecież możemy nakręcić coś same. Prawda? - lodziara chyba była jedyną aktorką w ich ekipie która raczej by się nie zmartwiła jakby obyło się bez męskiej roli.

- Dokładnie, kij mu w oko! - Di poparła pomysł dziewczyn gdy sięgnęła po jedną z butelek, multitoola i chwilę mocowała się z korkiem. Ale widać było, że to dla niej nie pierwszyzna.

- No ale ja bym wolała jakby przyjechał. - rzekła cicho i nieśmiało dredowata fanka punk rocka.

- To damy mu jeszcze czas? Ile na niego czekamy? Jest kwadrans po. - Eve podeszła do dziewczyn jakie obsiadły maskę jej osobówki i okolicę. Ale chyba głównie pytała panią reżyser która miała plan w głowie.

Ona popukała palcem wskazującym po dolnej wardze, patrząc gdzieś w chmury jakby mogły one dać odpowiedź. O tak, spokojnie dadzą radę i bez palanta z gitarą, chociaż to by wymagało przemodelowania planu, ale do cholery! Kto ma dać radę jak nie one?
- Damy mu czas do wpół do parzystej. Starczy żeby zrobić jedną flachę na dobry początek i rozruch - zaśmiała się, klepiąc stojącą obok blondynkę w tyłek - Eve, włączaj radio. Na chuja tu stoimy jak te smętne prącia?! Dawaj, rób hałas!

- Dobrze! - Eve wygramoliła kluczyki z kieszeni przy wtórze aplauzu zachęty na ten pomysł ich reżyser. A w tym czasie Diane puściła butelkę pitą z gwinta w obieg.

- Za nasz pierwszy film! - zawołała upijając pierwsza a potem podając ją koleżankom. Kierowca zaś dobrała się do wnętrza samochodu i uklękła na siedzeniu kierowcy aby pogrzebać w niewielkim pudełku kaset jakie ze sobą woziła w samochodzie.

- Ona sama się prosi. Normalnie prowokuje. - motocyklistka pokręciła swoją czarną głową widząc idealnie wyeksponowane tylne walory krótkowłosej blondynki. Val spojrzała za jej spojrzeniem i roześmiała się wesoło.

- Jest wino, kobiety i śpiew. Czego nam więcej potrzeba? - Jamie która akurat przejęła butelkę wcale nie była niechętna dokładania kogoś jeszcze do tej wesołej brygady.

- O! Już mam! To będzie w sam raz! - zawołała z wnętrza wozu blondyna rozpakowując jakąś kasetę z pudełka i wkładając ją do samochodowego kaseciaka.

Nastała chwila ciszy, po niej cichy trzask rozbiegówki, a potem głośniki zachrypiały czterema słowami, rozpoznawalnymi chyba w każdej części Zasranych Stanów: Gunter glieben glauten globen!

Ledwo padły zaraz pojawiła się perka i damskie głosy zaczęły jeden z największych przebojów przedwojennej kapeli, nazywanej The Offspring.

- Give it to me, baby! - Lamia wydarła się razem z nimi, rycząc z czystej radochy. Złapała butelkę i złapała solidnego łyka, a potem od razu oddała Val szkło. Krew żywiej zaczęła krążyć po ciele, morda sama wykrzywiła się w szerokim uśmiechu. Endorfiny wystrzeliły w górę, tak samo jak wystrzeliła była sierżant, skacząc w miejscu i mocno tupiąc w rytm muzyki przez pierwsze parę sekund, zanim nie skoczyła na gangerkę, obijając się o nią z impetem. Na dnie pamięci widziała podobną scenę, choć w innym miejscu i czasie. Tam, daleko na północy też mieli odrapanego kaseciaka i też tak tańczyli drąc mordy pod same chmury… chyba nawet do tego samego.

Diane, zawodowa punkówa i gangerka od razu złapała ten sam rytm. Naskoczyła odbijając się swoją piersią od piersi Lamii a i reszta dziewczyn też bywała na koncertach Rude Boy’a. Dołączyły się do zabawy skacząc, wrzeszcząc i śpiewając jakieś fragmenty jakie akurat znały z płynącego kaseciaka albo podawały sobie zaczętą butelkę. Indianka w którymś momencie złapała za kelnerkę i przyciągnęła ją do siebie kusząco ocierając się podkoszulkiem o jej plecy. Jamie podobnie przykleiła się do Lamii.

- Jak on zaraz nie przyjedzie to chyba rzeczywiście zaczniemy bez niego. - zawołała Eve i upiła łyk z butelki którą w tym momencie akurat ona trzymała. Radość, endorfiny, agresja, poczucie własnej siły i wspólnoty zdawały się przepełniać rozgrzane ciała podobnie jak promile taniego alkoholu. Nawet początek dnia i pogodne niebo czy otwarta przestrzeń zagruzowanego parkingu nikomu chyba nie przeszkadzały. Ani czy ktoś się gapi czy nie.

- Jak nie przyjedzie to wieczorem same go znajdziemy i wyruchamy! Di, pomożesz mi z tym, co? Sprzęt masz! - Mazzi dołączyła do wesołego rechotu, gdzieś między jednym a piętnastym skokiem. Papieros upadł gdzieś na ziemię, ale nie zarejestrowała tego, pławiąc się w szczęściu i chcąc się w nim utopić. W którejś chwili porwała butelkę i chwyciła nowy haust, aż zagulgotało w przełyku.

- O tak! Wyruchamy go! Ruchać Rude Boy’a! - co prawda rozochocona gangerka objęła Lamię aby wyrazić w pełni swoje poparcie dla jej idei. Ale reszcie dziewczyn też pomysł się spodobał. Może poza jedną.

- A nie możemy poruchać siebie nawzajem? - zaproponowała Jamie trochę niezadowolona tokiem rozumowania koleżanek. Ale od weekendowej reprymendy jaką w hotelu udzieliła jej Betty pilnowała się aby nie wyrażać otwarcie swojej negacji dla brzydszej połowy ludzkości. Spontaniczna impreza na tym zapomnianym parkingu rozkręciła się na całego gdy zza zakrętu wyłonił się znajomy, zdezelowany pickup.

- Jest! Przyjechał! - dziewczyny przywitały nadjeżdżający samochód radosnymi okrzykami i machaniem rączek. A ten zwolnił, wjechał na parking i zatrzymał się obok osobówki blondynki.

- Cześć. - przywitał się niedogolony brunet wysiadający z samochodu. Jak zwykle był w swojej skórzanej kurtce z całą kolekcją znaczków, przypinek i naszywek i swoim firmowy, zblazowanym spojrzeniu.

Jaśnie pan hrabia raczył się zjawić, zajeżdżając na włości modnie i po punkowemu spóźniony. Sam jego widok przyprawił saper radosny grymas na gębie, kąciki ust automatycznie wygięły się do góry.
- Co jest RB, masz tam zamontowany radar? - spytała wesoło, machając do niego butelką wina. Darła się, żeby przekrzyczeć ryczącego kaseciaka i kobiece pokrzykiwania - Wystarczy że otworzy się wina i zacznie pogo, a zjawiasz się jak duch zeszłych świąt?

- Coś w tym guście. - punk wyszedł zza samochodu i jakoś tak samoistnie zgarnął ze sobą Lamię łapiąc ją w talii. Drugą ręką przyjął wino od Indianki która skorzystała z okazji i wpakowała się pod jego drugi bok.

- Ale z ciebie palant. - mruknęła gangerka i trochę nie bardzo wiadomo czy z wyrzutem, podziwem czy zachwytem.

- Nie ma jak dobre wino o poranku. - mruknął z uznaniem gwiazdor punka gdy wreszcie mógł zakosztować tej promilowej ambrozji o owocowym smaku.

Mazzi chętnie zakotwiczyła pod ramieniem gangera, obejmując go własnym ramieniem w pasie i na przywitanie pocałowała zarośnięty policzek.
- Pij, pij… i tak wiemy że ci staje po alkoholu. Zdążyłeś coś zjeść, czy przyjechałeś na głodniaka? - spytała, trącając czubkiem nosa szczecinę pod kością policzkową - Dobrze cię widzieć, wyglądasz wywrotowo jak zawsze.

- Zjeść? Co ty, dopiero wstałem. - punk skorzystał z zaproszenia i z leniwym uśmiechem na zarośniętej gębie pławił się w tej kobiecej adoracji swoich fanek. Te zaś Lamii znów udało się rozbawić żartobliwą uwagą. Wyglądało jakby wszyscy przyjechali tutaj na imprezę i właśnie wkroczyła ona w nowy, jeszcze ciekawszy etap.

- Ej Kociaczku, mamy coś jeszcze do żarcia? - saper rzuciła pytaniem w fotograf, gryząc się w język że skoro czeka ich parę godzin filmowania, wypadałoby aby główny, męski aktor nie padł po paru kwadransach napruty i wypluty.
- Ach… właśnie. Di wyłączysz boomboksa? - łypnęła wymownie na Indiankę, aby przejść wzrokiem do palanta - A ty chodź na chwilę, mam sprawę. O ile znajdziesz czas na prośby fanek - dokończyła, robiąc smutny dziobek.

- Chyba coś mamy. - blondynka pokiwała głową i ruszyła na tyły osobówki by znaleźć coś w tych bagażach jakie tak pracowicie pakowały jeszcze przed świtem.

- Szkoda, dobra nuta leci. - Indianka też weszła do samochodu chociaż po to by ściszyć muzę.

- Jasne. Co jest? - punk przekazał dziewczynom zaczętą butelkę a sam zaczął spacer obok pani reżyser sięgając przy okazji po zmiętoloną paczkę ledwo co skręconych szlugów bez filtra. Gestem poczęstował rozmówczynię nim sam wziął jednego.

Mazzi, jako kobieta z zasadami, szluga i pacierza nigdy nie odmawiała. Kiwając w podzięce głową, wyłuskała jednego i wetknęła między wargi, czekając na ogień. Szybko jednak się zreflektowała i sama wyjęła zapalniczkę, podpalając fajka wpierw punkowi, a potem sobie.
- Romans mam, dość wywrotowy. Dlatego pomyślałam że uderzę z nim do ciebie, bo w tym zakichanym mieście nie ma nikogo, kto by się bardziej nadawał niż taki jeden palant - zaciągnęła się, zerkając na zarośniętą gębę ciepłym spojrzeniem - Widzisz… jakby tu zacząć, abyś w pełni pojął powagę tej prośby - wydęła lekko wargi - Potrzebuję pomocy RB, tylko ty możesz mi w tym pomóc. Masz do mnie cierpliwość, jeszcze nie dostałam od ciebie z liścia, a zdaję sobie sprawę jak czasem wkurwiam. Pomyślałam że pomógłbyś mi i podszkolił w grze na gitarze. W ogóle powiedział na początku skąd gitarę mogę skołować. Nie mam pojęcia, ciągle nie ogarniam tu kurwa co gdzie stoi, a co dopiero jak się łapie za te gryfy aby poleciały dokładnie te dźwięki które chcę - westchnęła, odwracając się twarzą prosto do oponenta i wzięła go za rękę - RB, nauczyłbyś mnie grać? Na początek jedną piosenkę… taką jaką chciałabym zagrać jednej bardzo ważnej dla mnie lasce. Rozumiem że to nie są tanie rzeczy, uwaga bożyszcza i palanta w jednym. Co powiesz na cztery jabole zaliczki i jednego na każdą godzinę ćwiczeń?

- Jasne. - Rude Boy chociaż miał ten bezczelny, zblazowany uśmieszek który nadawał mu prowokujący wygląd jakby non stop kpił ze wszystkich i wszystkiego. Ale spojrzenie miał pełne ciepła i sympatii. Przynajmniej tak się Lamii wydawało gdy z nią rozmawiał.

- Przyjedź do nas na próbę. Tam koło szpitala. Albo zostawię dla ciebie w “41”. Cholera tam właściwie być nawet jakaś gitara… Albo znów coś napruty byłem i coś mi się pojebało… Garry’ego trzeba by zapytać… - zaciągnął się tym byle jak skręconym szlugiem i zaczął mówić jakby chodziło o jakąś drobnostkę dla kumpeli. Dopiero gdy chyba zaczął mówić o tej gitarze co może już jest albo nie u Garry’ego to trochę się pogubił w zeznaniach i spojrzeniu.

- A granie na gitarze jest banalnie proste. Chodzi by złapać rytm. Swój rytm. Tak jak to czujesz. A potem po prostu drzesz mordę. Nic prostszego. - rzekł znów jakby w graniu na tym instrumencie nie było nic tajemniczego czy prostego. Nawet położył przy tym swoją dłoń najpierw na swoim sercu a potem na sercu rozmówczyni gdy bajerował o tym poczuciu rytmu.

Dla niego było to takie proste, naturalne. Jak poruszanie, oddychanie. Przepijanie kolejnych łyków taniego wina i bicie serca. Ciepło dłoni na piersi przykuwało uwagę, podsuwając z pamięci sceny o jakich saper powinna zapomnieć, skoro na szyi nosiła tabliczkę z danymi właściciela… jak na porządną sukę przystało.
- Jeśli zaczęłabym grać to co mi siedzi w duszy, obawiam się, że wyszedłby z tego deathcore, albo co najmniej trash metal - uśmiechnęła się, mrużąc oczy i trwała tak przez chwilę, zanim nie zaśmiała się głośno, wyciągając ręce.
- Dziękuję! - zarzuciła mu je na szyję, obejmując mocno i całując w podzięce po twarzy. Przerywała czynność przy nagłych wybuchasz szczerego, radosnego do bólu śmiechu. Zgodził się! Tak po prostu, jakby to był pryszcz… cholerny, punkowy Romeo. Z gitarą.
- Dzięki RB - dodała już ciszej, stając na palcach aby położyć mu brodę na ramieniu i przytulić ile sił w ramionach - Ratujesz mi życie.

- Nie ma sprawy. - dłonie mężczyzny zsunęły się niżej na plecy, biodra i w końcu pośladki wtulonej w niego kobiety. Pochylał brode na dół z tym swoim swobodnym, naturalnym uśmieszkiem by móc na nią patrzeć z bliska.

- Powiem ci coś jeszcze na ten temat. - rzekł na chwilę unosząc jedną z dłoni aby móc swobodniej zaciągnąć się szlugiem. - Jeśli się odważysz to zrobić. - zaczął wydmuchując chmurę dymu gdzieś w bok. - To już wygrałaś. Będzie pisk radości i mokre kolanka. - zaśmiał się krótko i cicho jakby świetnie znał ten temat z doświadczenia. - Bo tak naprawdę nie chodzi o to co i jak drzesz ryja. - zaciągnął się jeszcze zanim zaczął zdradzać tajemnice tego punkowania na pełny etat. - Tylko dla kogo i dlaczego. Jak jesteś naturalny. To ta magia, ta chemia… - dłoń znów klepnęła jego własną i tą drugą pierś jaka do niego tak wdzięcznie przylegała. - Działa. Coś was zaczyna łączyć. Zwłaszcza jak ten ktoś wie, że robisz to tylko dla niego. Albo dla niej. I wtedy to nieważne tak naprawdę co ci wyjdzie. Może jakimś krytykom czy innym chujkom się nie podobać. Ale osoba dla jakiej wywiniesz taki numer będzie naćpana z radochy. A jak nie to olej zimną, zakłamaną sukę i nie zawracaj sobie gitary kajdaniarską systemiarą. - dłoń znów wróciła na swoje miejsce gdzieś tam na tylnym dole Lamii gdy gwiazda lokalnej, punkowej sceny artystycznej skończył tłumaczyć swoją filozofię na ten temat.

Oczy Mazzi robiły się coraz większe, aż zaczęły przypominać pięciodolarówki lśniące czystym zachwytem. Tym razem nie zgrywała się, ani nie udawała - zamiast tego dała się porwać przekazowi i przewrotnej prostocie. Miało sens, albo chodzio o to, kto mówił. Ten cholerny drań przez którego grę pewnej chłodnej wrześniowej nocy uciekła ze szpitala i pokonała zasieki, aby móc jeszcze raz usłyszeć cudowną melodię.
- Chciałabym mieć tyle pewności siebie co ty - mruknęła nagle, przykładając dłoń do kłującego policzka. To że ganger ją obmacywał jakoś wcale saper nie przeszkadzało. Wzięła głębszy oddech i zaśpiewała cicho parę pierwszych linijek utworu, który chodził jej po głowie. Zamknęła przy tym oczy, próbując iść za radą i wyrzucić kawałek serca razem ze słowami. Nie były one wesołe, ani pogodne, wręcz przeciwnie… ale tak było lepiej. Pasowały, szczerze i do bólu. Współgrały z wojennym chaosem i powybuchowym lejem siedzącymi Mazzi w głowie.

W końcu dziewczyna złapała się na tym, że stoją oboje w ciszy, a ona ściska mocno poły skórzanej kurtki punka, aby ukryć jak mocno trzęsą się jej ręce.
- Kojarzysz ten kawałek? - spytała sztywno, otwierając odrobinę oczy i patrząc gdzieś w bok, zamiast na twarz rozmówcy.

- Tak, chyba tak. Nie dygaj, to bułka z masłem. Zwłaszcza, że już teraz ci świetnie poszło. To co dopiero z gitarą. - uśmiechnął się i pocałował ją w usta. Jeszcze klepnął jej trzymane pośladki chcąc się nacieszyć tymi krągłościami.

- To się jakoś ugadamy na tą gitarę. W “41” albo u nas w garażu. - mruknął jakby to już było postanowione. - Ale też mam sprawę. - zagaił nowy wątek patrząc z góry na twarz tuż przed swoją twarzą. - Nie mogę dzisiaj zostać zbyt długo. Sprawę mam na mieście do załatwienia. - uśmiechnął się tym rozbrajającym uśmiechem jakby sądził, że to wystarczy.

W pierwszym odruchu saper chciała odsunąć głowę, gdy poczuła usta na swoich ustach. Zanim to jednak zrobiła, zdradliwe ciało oddało pocałunek i to całkiem chętnie. Rozsądek wrócił na szczęście przed językiem - ten dziewczyna w porę cofnęła.
- Godzina. Do półtorej - tutaj postawiła twarde warunki, idąc jego śladem i mocno ścisnęła pośladki pod wytartymi spodniami. Nie były tak elastyczne jak te pewnego oficera wojsk specjalnych, ale pod tym względem nie było mężczyzny mogącego się mierzyć z Krótkim pod tym kątem… i nie tylko tym. Obraz uśmiechniętej łagodnie góry mięśni przywrócił Mazzi rozsądek. Pokręciła głową, przypatrując się gangerowi z uwagą.

- Jeśli będziecie współpracować to przelecimy scenariusz bez dubli i na żywiole. Pójdzie szybko, jak włoży się w sprawę serce - wyszczerzyła się zębato - I jeszcze może jedną interesującą rzecz.

- Zainteresowałaś mnie tym wkładaniem. - odpowiedział nie tracąc swojego kpiącego spojrzenia ale wziął Lamię za ramię i tak z nią documował do reszty filmowego towarzystwa.

- To zaczynamy? - zapytała Eve i widząc potwierdzenie nastąpiła radosna fala hałasu i chaosu. A grupka pod wodzą dwóch przewodniczek ruszyła dnem gruzowego kanionu w kierunku miejskich szaletów jakie cudem ocalały z tego pogromu jaki nastąpił nie wiadomo jak dawno temu. Roześmiana, pstrokato ubrana grupka zawędrowała na plan filmowy. Na jakim wcześniej reżyser i jej asystentce udało się mniej więcej przygotować scenerię pod przygotowany scenariusz. Lamia wyłapała nieco zaniepokojone spojrzenie krótkowłosej blondyny gdy towarzystwo mijając ją wchodziło do środka.

- Ale punkowo. - stwierdził punk okiem znawcy jakby nie pierwszy raz znalazł się w takim otoczeniu. I bynajmniej go to nie raziło.

- No. - Diane zgodziła się rozgniatając ciężkim butem jakąś zapomnianą puszkę. A potem kopnęła ją w głąb mroków pomieszczenia. Val i Jamie miały trochę nieswoje miny. Ale na razie nie wyrażały swoich obaw i protestów werbalnie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172