|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
11-04-2020, 00:29 | #151 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 34 - Harmodon Park Barracks Czas: 2054.09.22; przedpołudnie, wt; Miejsce: Sioux Falls; brama główna do Harmodon Park Barracks Warunki: umiarkowanie, jasno, ponuro na zewnątrz umiarkowanie, umiarkowany wiatr, deszcz Gdy Lamia nie była pewna czy to obudził ją ruch czy dźwięk w bezpośrednim sąsiedztwie czy może po prostu się obudziła bo taka przyszła na to pora. W każdym razie jak Eve zorientowała się, że jej partnerka otworzyła oczy to pochyliła się nad nią by sprzedać jej całusa na pożegnanie. Przy okazji leżąca jeszcze w łóżku kobieta mogła poczuć delikatny zapach wyczuwalny razem z żywym ciepłem uśmiechniętej blondynki. - Jak jesteś głodna to w kuchni i lodówce powinnaś coś znaleźć. Kuchenka jest podłączona a mikrofala też chyba powinna działać. - gospodyni machnęła dłonią w stronę drzwi jakie oddzielały sypialnię od reszty pomieszczeń użytkowych. - Zostawiam ci tu klucze. Ten jest od domofonu a te od tych drzwi wewnętrznych. Reszta od czego innego. Ja mam swoje no ale nie wiem która z nas wróci prędzej do domu. - gospodyni tłumaczyła na pęczku kilku spiętych kluczy który jest od czego. Widocznie trzy z nich były minimum by dostać lub wydostać się z jej kryjówki w starych magazynach. Tym razem wcale nie przypominała wczorajszej Eve obok jakiej obudziła się Lamia. Tamta była ubrana jedynie w smycz i obrożę a ta co siedziała teraz obok niej wyglądała jakby zaraz miała spotkanie wysokiego szczebla. Zgrabna spódnica trochę przed kolana, czysta koszula, garsonka na niej i apaszka pod szyją bez wątpienia byłyby niezłym strojem wyjściowym na jakieś oficjalne spotkanie. W takim stroju można było uwierzyć, że Eve ma jakąś stałą fuchę w ratuszu lub innej podobnej firmie. --- Po wyjściu Eve Lamia została sama w tym cichym i przestronnym królestwie fotograf o blond czuprynie. Rzeczywiście o swój żołądek nie musiała się martwić. Eve musiała skitrać część wczorajszych wypieków Mario. Dzisiaj co prawda już nie były takie świeże ale nadal dały się zjeść i niewiele traciły ze swoich walorów smakowych. Obsługa łazienki też działała na podobnych zasadach jak u Betty czy szpitalu. Miała więc aż nadto czasu i oazji aby przygotować się do nowego dnia. Nowy dzień za oknami wyglądał na pogodny a Słońce ładnie, wręcz pocztówkowo, świeciło zza chmur. No nic tylko z werwą zacząć kolejny dzień. Zwłaszcza, że ta grzecznie przespane wczoraj przedpołudnie a teraz cała noc pozwoliła zregenerować siły. Chociaż zakwasy z niedzielnej nocy właśnie chyba wchodziły w apogeum swoich możliwości. Wczoraj jeszcze względnie na świeżo, jutro już zaczną “schodzić” no ale dzisiaj to gdyby miała mięśnie z drewna to pewnie słyszałaby jak trzeszczą. No ale to nie były boleści jakie mogłyby ją powalić z powrotem do łóżka. Pewnym pocieszeniem mogło być to, że pewnie reszta uczestników tych weekendowych imprez czuje się pewnie podobnie. No i miała przecież swoje sprawy do załatwienia zanim dojdzie do tej 15-ej gdy były umówione u Olgi. --- Szykując się do wyjścia mogła odkryć, że jednym z atrybutów życia w cywilu jest mienie ubrań. Bo jej dobytek w tej materii był mocno skromny. No ale jeśli nie miała ochoty chodzić non stop w trzech koszulkach na krzyż to chyba będzie musiała pomyśleć o rozbudowie swojej garderoby. Na razie jednak mogła się wspomóc tym co Betty albo jak tutaj, Eve miały w swoich szafach. A miały tego całkiem sporo. Eve też miała niezłą kolekcję chociaż nie panował tu taki porządek jak u zorganizowanej pielęgniarki. Zanim się przygotowała do wyjścia przyszła zmiana pogody. Pogodny, słoneczny poranek został zasnuty deszczowymi chmurami. Jakby pogoda przypomniała sobie, że już druga połowa września i tą jesień wypada zacząć szykować. Musiała więc jeszcze wziąć coś na ochronę przed tym deszczem. A potem pozamykać te wszystkie drzwi i zamki tak jak prosiła jej blondynka przed odejściem. I jakoś tak odruchowo zdała sobie sprawę, że pod względem obronnym to Eve zorganizowała się całkiem nieźle z tym gniazdkiem. Wewnętrzne drzwi były ciężkie i mocne, obite blachą, z mocnymi zamkami i zawiasami. Trzeba by się nieźle napocić by je zdobyć szturmem. Do tego ta wąska przestrzeń kratownicy jaka robiła za podłogę i schody. Goła stal i beton bez żadnych kryjówek. Jedynie wejście na górę po prawej, do mieszkania i studia no i na parterze po lewej do garażu gdzie ostatnio Steve zostawiał swoją maszynę. Drzwi do domofonu też były niczego sobie. O ile te wszystkie drzwi pozostawały zamknięte oczywiście. Potem musiała przejść kawałek w tym deszczu do starego kina. Bo jak jej wczoraj tłumaczyła fotograf tutaj był przystanek. No i rzeczywiście był. Pod niezbyt szczelną wiatą spotkała tylko kilka zakutych w płaczcze, kurtki i kaptury osób. Nie miała zegarka to nie wiedziała która jest dokładnie ani ile trzeba czekać na ten 57 co to miał jeździć po wschodnich peryferiach miasta. No i właśnie zatrzymywał się też przy koszarach w Harmodon Park. Potem mogła się zabrać nim z powrotem. Tylko ten 57 jeździł tylko w jedną stronę więc trzeba było zrobić całe koło przez te peryferia i centrum miasta by w końcu wrócić na ten startowy przystanek. Przy okazji miała okazję jak to jest siedzieć, stać i czekać pod wiatą o jaką rozbijały się krople deszczu zawiewanego nieco wiatrem pod wiatę. I gdy się nie wie czy transport właśnie pojechał, dopiero co przyjedzie i jak nie wiadomo kiedy przyjedzie. Za towarzysza miała jakiegoś starca który oparł się o ściankę wiaty i chyba drzemał. Zawiewało od niego alkoholem i niezbyt przyjemnymi woniami. Dla równowagi z drugiej strony siedziała jakaś kobieta. Sciągnęła kaptur siedząc pod wiatą więc dało się dojrzeć jej twarz. Musiała być w wieku bardziej zbliżonym do Betty niż do Lamii. Sądząc po kurtce w panterkę jaką miała pod płaszczem i szturmowych spodniach mogła być jakimś szwendaczem. Na jakąś wojskową raczej nie wyglądała. Miała kosz dorodnych ryb i wydawała się całkiem z siebie, z kogoś czy czegoś zadowolona. --- W końcu przez deszczową kurtynę przebił się odgłos kopyt. I zamajaczyła furgonetka zaprzęgnięta w dwa konie. Zbliżyła się do przystanku i ktoś wsiadł, ktoś wysiadł. Starsza sierżant była akurat z tych wsiadających. Wewnątrz nie było tłoku więc mogła spocząć gdzie miała ochotę. I teraz ten wiatr i deszcz już nie były takie nieprzyjemne jak się obserwowało z suchego wewnątrz. Konna furgonetka w tempie niewiele szybszym od pieszego marszu mijała kolejne kwartały mniej lub bardziej zrujnowanym i zagospodarowanych ulic. W mieście panował miszmasz. Im bliżej peryferii tym więcej dało się dostrzec ponurych i niemych pustostanów. Ale miasto jako całość chyba prosperowało całkiem nieźle. Musiało być względnie bezpiecznie bo chociaż mijały ich czasem jakieś wojskowe pojazdy czy sylwetki w mundurach to jednak nie było wojskowych checkpointów, barykad, patroli ani czegoś podobnego. Za to niespodziewanie prawie minęli patrol dwóch kawalerzystów. Niewiele było widać przez te poncza jakie mieli na sobie co chroniły ich od tego deszczu to nawet nie była pewna czy to jacyś żołnierze, policjanci czy jeszcze ktoś inny. Furgonetka jechała praktycznie cały czas prosto trzymając się głównej drogi. A gdy wydawało się, że ta już wyjechała za miasto skręcił na krzyżówkach w lewo. I po chwili już w tym deszczu zaczęło majaczyć jakieś ogrodzenie zalatujące wojskową bazą. - Harmodon Park! - obwieścił woźnica gdy zatrzymał się przy kolejnym przystanku. Lamia nie była pewna ile dokładnie ta furgonetka człapałą się w ten deszcz ale na czuja to mogło być i z godzinę. Samochodem na pewno byłoby o wiele szybciej no ale nie miała do dyspozycji samochodu. Gdy wyszła na zewnątrz nadal trochę wiało i padało. Ale dało się poznać, że jest we właściwym miejscu. Furgonetka zajechała na parking jaki był przed główną bramą. A potem poczłapała się dalej. Na parkingu zaś było całkiem sporo samochodów i chyba żadnego wojskowego. Było tak jak tłumaczyła Eve. Po lewej stronie drogi była ogrodzona jednostka a po drugiej widać było osiedle pewnie jeszcze przedwojennych domów. Na wypadek gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości nad główną bramą wznosił się napis “Harmodon Park Barracks”. Lamia nie widziała dokładnie co jest za ogrodzeniem ale poznała od razu, że samo ogrodzenie to już na pewno powojenny wytwór wojskowej myśli inżynieryjnej. Za bazę stanowiły heksy z siatki wypełnione ziemią co dawało solidna osłonę przed odłamkami, pociskami broni ręcznej i sporą ilością drobniejszych eksplozji. A te siatkowe klocki można było ustawiać w dowolnej odległości wzdłuż, wzwyż czy na szerokość. Pozwalały więc szybko wznieść ziemną ścianę dzielącą teren wnętrza od tego co na zewnątrz. Zwłaszcza jak się miało chociaż jedną nawet niezbyt dużą ładowarkę czy koparkę do ładowania ziemi do tych heksów. No albo kompanię poborowych… Ale tych siatek chyba im w końcu zabrakło. Bo konstrukcję wzmacniały bale drewna, głazy, wbite sztaby, kolce, nieśmiertelne zasieki no i fosa. Chociaż gdy w ten deszcz przechodziła obok niej nie do końca była pewna czy to fosa sucha czy mokra. Błotnistej wody było tyle, że mogła być mokra ale przez te gorące lato poziom wody opadł, że prawie wyschła albo była sucha tyle, że przez ostatnie deszcze nalało się wody która nie zdążyła jeszcze odparować. W każdym razie baza chociaż sztukowana jak chyba wszystko w tym świecie to jednak nie sprawiała wrażenia tymczasowej. Chociaż zależało do punktu widzenia. W końcu skoro ktoś ją zbudował to mógł ją i rozebrać. Na razie jednak stała i robiła całkiem solidne wrażenie nawet podczas tego deszczowego przedpołudnia. Przed samą bramą dostrzegła leżącą na asfalcie zaporę. Ale łańcuch jaki od niej biegł sugerował, że w razie kłopotów strażnicy mogli ją podnieść by zablokować pojazd napastników. Dawniej napęd byłby elektryczny czy hydrauliczny. No ale widocznie łańcuchem napędzanym ręcznie też dało się to zrobić. Ale na razie zapora leżała wprasowana w asfalt zalewana kroplami i kałużami deszczu. No i przy samej bramie był posterunek strażniczy. Za szybami obitymi siatką i kratami Lamia dostrzegła dwóch żołnierzy. Z czego po belkach naszytych na rękawach poznała sierżanta i kaprala. Akurat w taką porę i pogodę tłoków przy bramie nie było. Właściwie to była sama. Więc obaj popatrzyli na nią z zaciekawieniem gdy podeszła do okienka.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
13-04-2020, 00:17 | #152 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V5BF1V1pbTs[/MEDIA] Normalność była pociągająca do tego stopnia, że wystarczyła chwila wolności oddechu, aby utopić się w niej i upić aż do nieprzytomności. W cywilu, po całym wojennym syfie, życie wydawało się prawdziwym cudem. Już nie trzeba było wstawać przed świtem i skrupulatnie wypełniać plan dnia, wykreowany przez kogoś innego. Maleńki, nieistotny trybik wyskoczył z maszyny i toczył się przed siebie… wolny, nieskrępowany normami, regulaminami i zasadami. Rozbestwił się, z pewnością stał czymś, czym mogło się straszyć kadetów, pokazując przykład jako przestrogę przesiąkniętej hedonizmem do szpiku kości jednostki skazanej z góry na potępienie… choć lepiej byłoby o takim zapomnieć, wszak Armia składa się z niezbędnych, ale w pełni wymienialnych elementów.
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
13-04-2020, 00:25 | #153 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
13-04-2020, 00:39 | #154 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... Ostatnio edytowane przez Driada : 13-04-2020 o 00:50. |
13-04-2020, 01:12 | #155 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
13-04-2020, 02:56 | #156 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 35 - Wizyta w Wild Water Park Barracks Czas: 2054.09.23; świt, śr; Miejsce: Sioux Falls; mieszkanie Eve Warunki: wnętrze mieszkania, ciepło, jasno na zewnątrz ziąb, silny wicher, pogodnie - Oj mamo, jeszcze pięć minut… - wyglądało na to, że we dwójkę stanowią zgrany, i nieźle się uzupełniający zespół. Jak z tym wstawaniem i budzikiem. Lamia przypomniała sobie o budziku jak ten zaczął dzwonić o poranku. Za oknem pizgało złem jakby wicher nie zatrzymywany na tym śródlądowym, płaskim oceanie traw żadnymi przeszkodami chciał ściąć wszystko co żyje. A przy okazji wybić szyby. Bo co jakiś czas jakiś kamyk czy gałązka zderzyła się z niewidzialną szybą z nieprzyjemnym dźwiękiem. No ale śpiąca na niskim łóżku blondynka tego nie słyszała. Do tej pory śpiąca obok niej brunetka z tatuażem dziwnego królika na żebrach też nie. No ale jak już zadzwonił budzik to się zorientowała jak paskudny jest przedświt. Chociaż pogodny i nie padało. Ale noc o tej 5 rano dopiero zaczynała ustępować. Niebo robiło się granatowe i na ziemi jeszcze panowały ciemności. No a w sypialni za oknem na piętrze starego magazynu dzwonił budzik. Widocznie mimo wszystko Eve musiała pamiętać by go jednak nastawić wczoraj wieczorem. Chociaż teraz w przeciwieństwie do partnerki dość słabo reagowała na tą sugestię do pobudki. --- W mieszkalnej części magazynu ratuszowej fotograf Anderson tego poranka wcześnie zapłonęło światło w oknach. A wewnątrz panował typowy dla poranków rozgardiasz. Wydawało się, że tysiąc rzeczy trzeba zrobić na raz a czas pędzi jak szalony. Jedyny spokojniejszy moment był podczas śniadania. Jak za oknem nadal szalał ten sztormowy wicher ale już panowała szarówka zwiastująca początek nowego dnia. - Jej, Lamia pomożesz mi spakować lampy do samochodu? Wczoraj je naszykowałam ale trzeba je zanieść do samochodu. O rany ale pizga. Jak my będziemy kręcić zdjęcia jak tak będzie pizgać cały dzień? - gospodyni wskazała na jakiś pudła leżące przy drzwiach wyjściowych. Dobrze, że wczoraj przygotowały ten sprzęt bo dzisiaj wątpliwe by się z tym wyrobiły. A wicher naprawdę mógł pogrzebać plany planu filmowego. Zwłaszcza jak strój aktorów z założenia był dość skąpy. - I zrobiłam te zdjęcia w nocy. Zobacz czy mogą być. Tak byle jak wyszły ale spieszyłam się. Pomyślałam, że takie zrobię aby były. A potem na weekend to wam zrobię lepsze. No i więcej. Wybierz jakie mamy zabrać ze sobą. - Eve jedząc grzankę posmarowaną dżemem podsunęła po stole szarą kopertę wielkości A4. Z niej wysypały się zdjęcia. Z ostatniego wieczoru z sesji jaką urządziły sobie we dwie po powrocie z miasta. Eve ustawiła kilka świateł i aparatów, obgadała z Lamią tło na jakim miały pozować no a potem musiały wybrać sobie stroje. Tutaj chyba im zeszło nawet dłużej niż z samą sesją. Bo jak Eve otworzyła swoją garderobę z bielizną. Tą prywatną i tą w jakiej czasem robiła bardziej śmiałe zdjęcia bardziej śmiałym modelkom no to było z czego wybierać. Staniki, pończochy, pasy do pończoch, gorsety i cała masa takiej kolekcji. Aż przyjemnie było oglądać, dotykać, wybierać i chichotać przy tym niemożebnie opowiadając sobie sprośne żarciki, uwagi i wspomnienia. Dlatego zeszło im całkiem sporo ale bardzo przyjemnie spędzonego czasu. W końcu sam modeling. Gdzie panowały dwójnasób partnerskie relacje. Eve zdała się na Lamię jak zawsze w sprawach scenariusza. Ale wnosiła liczne poprawki profesjonalnego fotografa. Jak się lepiej ustawić, tam się wygiąć, tu pochylić, spojrzeć tam albo tu i tak też z godzinę pewnie na pstrykaniu tych fotek im zeszło. No a z drugiej strony blondyna w pełni partnerski podział ról co do tego kto ma być w obroży a kto ma trzymać smycz. Efekt końcowy jednak można było podziwiać dopiero teraz przy śniadaniu. Bo wczoraj blondyna jeszcze musiała je obrobić, poprawić, wydrukować no i jeszcze te z weekendu. - Nie wiem które lepsze. Kolorowe czy czarno białe? - zawahała się wgryzając się w swoją grzankę i popijając kakao. Faktycznie w kopercie był z tuzin zdjęć formatu średniej książki. Jedna seria kolorowa druga czarno biała. Ze dwa ujęcia z harców Lamii z dwoma boltami na sofie w “Honolulu”. Widocznie z tego filmiku co smartfonem nagrała Betty. Ze dwa z południa u Betty gdzie akurat obie dziewczyny Steve’a grały pierwszorzędną rolę na królewskiej audiencji. No i jeszcze dwa z ostatniego wieczoru. Gdzie obie pozowały w nocnej, erotycznej bieliźnie perfekcyjnie podkreślających ich atuty. A dzięki smyczy i obroży także właściwy podział ról. No ale trzeba było wybrać czy kolorowe czy te drugie. Czas: 2054.09.23; ranek, śr; Miejsce: Sioux Falls; brama główna do Wild Water Barracks Warunki: wnętrze samochodu, ciepło, jasno na zewnątrz umiarkowanie, um. wiatr, pogodnie - Ojej mam nadzieję, że zdążymy. - kierowca powtórzyła po raz nie wiadomo który. Zrobiło już się całkiem widno. I na szczęście ten cholerny wicher co o świcie dął jakby chciał zmieść całe miasto do poziomu gruntu wreszcie zelżał i zmienił się w niezbyt silny wietrzyk. No i szarówka została zastąpiona całkiem pogodnym niebem. Już gdy zajechały pod cukiernię Mario to już było bardziej widno niż ciemno. Były tak wcześnie, że na parkingu zastały jeszcze błękitną landarę Betty. Chociaż w jej balkonie było widać światło. Więc pewnie już szykowała się na kolejny dzień. Pewnie Madi też. No ale czas gonił pod koszary za miastem więc musiały tylko odebrać paczkę gorących łakoci od cukiernika, zapłacić talonami i ruszać w drogę. Szybko samochód wypełnił się przyjemnym, aromatem tych świeżo upieczonych łakoci. Przykrył nawet zapach kosmetyków używanych przez obie załogantki. - O rany ale to pachnie. A nie pogniotło się? Rany, żeby tylko się nie pogniotło. A widziałaś jak Mario to ślicznie zrobił? Genialnie mu to wyszło! Jak się Steve nie ucieszy to ma taaakąąą krechę! - blondynka widocznie znów musiała przykryć swoje zdenerwowanie czy ekscytacje gadaniną. Zerknęła na pudełko na kolanach pasażerki w jakim spoczywał najważniejszy element nocnego zamówienia. Czyli tygrysie ciasto. Rzeczywiście było w tygrysie barwy i deseń. Pomarańczowo - czekoladowe. No i z lukrem ułożonym w zamówiony wczoraj wieczorem napis. I krwistoczerwonym ozdobnikiem apetycznych ust. Może dlatego Eve jechała tak ostrożnie od cukierni aż po parking przed zamiejską jednostką. Ruch na drogach był nawet spory gdy pewnie ci z porannej zmiany ruszali z domów do swojej pracy. - Jej fajnie, że Jamie się wczoraj zgodziła na ten nasz filmik. A masz coś dla niej? Jakieś osobne scenki? Bo na Rude Boy’a się pewnie nie zgodzi. Rany ciekawe czy ten palant pamięta, że się z nami umówił! Co zrobimy jak nie przyjedzie? A w ogóle masz jakiś scenariusz? Ciekawe czy Madi da radę się wyrwać. A ta Lana od niej? Myślisz, że da się zbajerować? - droga z centrum miasta, samochodem była akurat na tyle długa by miały jeszcze raz okazję pogadać. Już nie zajęte pakowaniem całego planu filmowego do niezbyt pojemnego auta albo pędzeniem by zdążyć na czas do cukierni. Tylko siedziały obok siebie no i mogły pogadać. A sądząc po tematach po jakich skakała blondyna w jej głowie panował zwyczajowy chaos jak przed każdym wydarzeniem do jakiego podchodziła poważnie i jej zależało. - No to jesteśmy. - westchnęła blondynka wjeżdząjąc na parking przed jednostką. Wybrała starannie miejsce i powoli zaparkowała. Zgasiła silnik i spojrzała na zegarek. - 06:38. To co teraz? Myślisz, że już pojechali? Jesteśmy za wcześnie czy za późno? - zerknęła na pasażerkę obok. Brama główna rzeczywiście była zamknięta. Ale w przypadku koszar to była raczej norma. Było już widno i pogodnie wiec było znów widać tą stróżówkę przy wejściu. Tą samą w jakiej w zeszłym tygodniu rozmawiały z nocnymi wartownikami po wizycie w “Neo”. Tydzień czasu a wydawało się, że to strasznie dawno temu. Teraz też tam byli jacyś wartownicy więc cokolwiek by chcieć załatwić w jednostce od nich trzeba było zacząć sprawę. Jeśli Steve dotrzymał obietnicy i wpisał ich w rejestr odwiedzających to tym razem powinno być łatwiej. Przyjechały dość wcześnie, nawet jak na wojskowy tryb życia więc były spore szanse, że jest tuż przed, w trakcie albo po śniadaniu. O ile nie dostał nocnego wezwania w teren to były spore szanse, że jest jeszcze w koszarach. W końcu wojsko, zwłaszcza w regularnych koszarach, lubiło stały, stabilny rytm życia.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
19-04-2020, 03:13 | #157 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
19-04-2020, 03:20 | #158 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
19-04-2020, 03:29 | #159 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
19-04-2020, 03:45 | #160 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |