|
Samedi dusił emocje, zakopywał je głęboko, pozwalając rozsądkowi odzyskać kontrolę. No to trafili do konserwy, do której szczury nie posiadały otwieracza. Tłoczyli się jak sardynki i wypływały z nich płyny w ilościach mogących rozpocząć proces marynowania. Boguchwał miał racje w słowach przekazanych konspiracyjnym szeptem. Okoliczności sprzyjały wydobyciu. Nie z byle kogo, bo większość azylantów nie posiadała ani cennej wiedzy, ani ochoty na rozmowę, dochodząc do siebie po wydarzeniach sprzed paru chwil. William Vanhoose, którego ostatnie zachowanie zdradzało swoisty dualizm, mógł za to bardzo dobrze dojrzeć do odkrywki.
Rozmowa z bojowym robotem mocno przypominała kalambury, ale okazała się nawet przyjemną rozgrzewką przed tym co miało go dopiero czekać. Pierwszy raz kiedy wdał się w dłuższą wymianę myśli z Bogumiłą. Stwierdził, że może w przyszłości spróbuje nawet podłapać ten ich język gestów. Pod grubą warstwą pancerza znalazł osobę całkiem pozytywną.
Położył na posadzce futerał i zaczął otwierać szereg klamr. Duży skórzany, najprawdopodobniej od czegoś co kiedyś nazywano kontrabasem. Uchylił wieko, odsłaniając liczne kieszenie, schowki i pasy mocujące. W jednej z przegród umieszczone były dwie butle z ostrzegawczymi symbolami płomienia, od których odchodziły grube węże. Baron przyjrzał się smutnemu położeniu wskazówki manometru, pozakręcał koliste zawory i zajął się przepinaniem zasobnika.
– Cóż Van, żadne plotki nie wyszły na zewnątrz, że zmieniła się u was hierarchia. Taka kolej rzeczy. Zawsze przyjdzie młodszy, silniejszy, na dłuższą metę utrzymanie pozycji jest niemożliwe – Truposz jak to miał w zwyczaju, do zautomatyzowanych czynności dodawał paplaninę.
– Ale jeśli byś nie posłuchał rozkazu to „co”? Zaciekawiłeś mnie, przecież kogo jak kogo, ale ciebie nie da się kurwa szantażować. Nie samego Williama przeklętego Vanhoosa. Patrz.
Caleb wyciągnął z pojemnika brezent. Rzucił na podłogę i butem zaczął rozwijać, ukazując schowane pod nim części robota.
– Przez ten złom, zamiast siedzieć właśnie w DiscCity. Popijać przedwojenne whiskey, zaciągając się dymem z dobrego cygara i słuchać bluesowej kapeli, siedzę w dziurze pełnej szczurów, a ty razem ze mną – spoglądał badawczo na kanibala, zastanawiając się czy podejmie dialog. Jeśli chciałby coś z siebie wyrzucić to miał właśnie okazję.
Żyleta spokojna o stan zdrowia najważniejszych osób w grupie, wyjęła z torby bukłak z wodą i przysiadła się do Vanhoose, tak żeby dobrze widzieć Bożydara i Boguchwała. Gdy gladiator na nią spojrzał zamigała mu parę słów, nie siląc się nawet na zrozumiały dla innych język. Cytat:
Po tym jak Caleb zademonstrował części robota, kanibal poruszył się nerwowo jakby więzy go uwierały. Próbował wysilić się na uśmiech cechujący człowieka nieznającego strachu.
– Moja propozycja jest taka przebierańcu. Oddasz mi ten złom, a jak załatwimy sprawę szczurów, wypuścicie mnie i pozwolicie wrócić do swoich. Ta laleczka – wskazał skinieniem na Bogumiłę – dwa razy uratowała mi dupsko, dlatego odwdzięczę się tym samym. Przekażę komu trzeba, że Truposz i Rita gryzą glebę, słowem nie wspomnę o bliźniakach z Alternatywy, nikt nigdy nie dowie się o waszym udziale w sprawie. Bystry z ciebie gość komediancie, masz łeb na karku inaczej nie przetrwałbyś tak długo na Rubieżach. Co ci podpowiada twój instynkt? Zwodzę was czy mówię prawdę? | Bogumiła na słowa Vanhosee o niej samej uniosła bukłak w stronę kanibala jak do toastu. Ciekawił ją rozwój rozmowy tak samo jak wynik działań technika. Miała chwilę na odpoczynek, więc regenerowała siły kolejno pozostając w bezruchu i skrzętnie wykorzystując to co ofiarował im los.
– Instynkt mówi mi, że mają na ciebie hak i to naprawdę mocny – Truposz uśmiechnął się i rozsiadł wygodniej na swoim futerale. Posiadali czas na swobodną dyskusję, naprawdę jego nadmiar. – Sposób, który przedstawiłeś byłby i dla ciebie wygodny. Nie dostałbyś polecenia powrotu na pustynie i usuwania nadmiaru świadków. Zakładam, że Śliski Johny już gryzie glebę, od niego masz moje dane? – bardziej niż pewnik, a nawet gdyby nie, paser zasługiwał, by po niego wrócili.
Samedi przeciągnął się i oparł o ścianę, odchylając do tyłu głowę aż trafił potylicą na tynk.. Niespiesznie zabrał się za udzielanie odpowiedzi.
– Więęc tak... w obecnych okolicznościach myślę, że mówisz prawdę. Co nie powstrzyma cię przed zwiedzeniem nas, gdyby pojawiły się jakieś nowe. Teraz moja kolej. Zaangażowanie z jakim wykonujesz zadanie, sugerowałoby, że grożą twoim bliskim. Posiadanie takich tłumaczyłoby również sposób w jaki strącili cię z piedestału. Ponadto stary Vanhoose wykorzystałby robota dla własnych korzyści, a nie biegł, by oddać go w zębach. Trafiłem, czy pudło? – zagadki były całkiem przyjemną formą rozrywki.
Krótkofalówka, dla której Willburn znalazł miejsce przy pasie futerału, tak żeby mając go na plecach, znajdowała się na wysokości ust, zaskrzeczała i wypluła z siebie klika przerywanych słów.
— Halo, jest tam ktoś? Słyszałam odgłosy walki, a wentylacja nadal nie działa. Podajcie swój status. Zgłoście się. Odbiór. Cytat:
– Przydałbyś się w Syndykacie dziwaku – to była jedyna odpowiedź na jaką mógł liczyć Samedi, ale miał wrażenie, że w tym zdaniu prócz niechętnego uznania mogło kryć się potwierdzenie jego przypuszczeń. Vanhoose spojrzał na niedobitków Nowej Nadziei, zatrzymując wzrok na Karlu, który próbował tamować krwawienie z nosa.
– Żeby była jasność. Nie zabiłem waszego kumpla bo mi się nie spodobała jego pedalska fryzurka. Odkąd mam coś do powiedzenia w Syndykacie, nie zostawiamy za sobą stosu trupów. Harcerzyki z Alternatywy widzieli pewnie raporty. Odwiedzamy osady, zabieramy co nam się należy a jeśli ktoś próbuje się stawiać dopiero wtedy płacimy mu ołowiem. Trzy razy zapytałem o Ritę i Truposza. Trzy razy. Rozumieliście konsekwencje. To nie była sprawa osobista, lecz wyższa konieczność.
Karl wybełkotał w kierunku kanibala jakieś niezrozumiałe przekleństwo.
| Truposz ujął w dłoń nadajnik. Na jego egzemplarz nie został rzucony czar poprawionej transmisji, którym Boguchwał podregulował swoją. Nie przyjrzał się zanadto magicznej sztuczce, żeby spróbować powtórzyć zabieg. Mimo trzasków i zakłóceń wysłał w eter.
– Trzymamy się dziewczyno. Technik zapomniał wspomnieć o Skórzaku w zbroi, ale nic dziwnego, gość lubił wtapiać się w tło. Poza tym mamy czas do namysłu na ile systemy podtrzymywania życia pozwolą. Nie spiesz się, działaj rozważnie.
– Więc nie zaspokoisz mojej ciekawości, co? – Baron wrócił zmysłami do Vanhoosa, bawiąc się anteną radia. – Pewnie boisz się, że uruchomią kary umowne. Nic nie szkodzi. Jest tu człowiek, który potrafi wróżyć z mechanicznych wnętrzności. Zobaczymy czy przepowie czym dokładnie jest robot. Hmm… ty wiesz, czy też zabronili ci się interesować? – wiercił spojrzeniem kanibala. – Okazałbyś trochę dobrej woli i oszczędził nam wysiłku. Przeanalizowanie go to kwestia czasu. Cytat:
Vanhoose wytrzymał spojrzenie, teraz to on wbił wzrok w mroczne oblicze barona.
– Zrób to a wszyscy ludzie w tym pomieszczeniu niedługo będą martwi. | – Nie nudzi mu się takie ciągłe grożenie wszystkim, za wszystko i zawsze śmiercią? – na pierwszy rzut okaz zapytała znudzona wojskowa Bożydara.
– Jest w nim ukryty ładunek? – Baron drążył. – Zawsze możemy pogrzebać w mniej licznym gronie, sami ochotnicy świadomi ryzyka – mężczyzna wcale się nie przejął. Pochylił się do przodu.
– A gdybym przekornie je zniszczył, żeby chuj który tak bardzo ich pragnie popłakał się jak dziecko? Szkoda, że nie mógłbym zobaczyć widoku. Vaan… – kontynuował – Twoja propozycja jest kusząca, ale nie jesteś moim jeńcem, nie ja decyduję. Więc radzę rozważyć opcje, które ci zostały. Jeśli grożą ci zabiciem, strzelam, jakiś ludzi. Jedna frakcja, która obecnie może ci pomóc, to oni – Skinął głową na bandę z Alternatywy. – W czwórkę rozjebali cały twój oddział, czujesz potencjał. Ceny pewnie się domyślasz. Druga to oczywiście umrzeć. Bardzo dobre alibi. Ci których tam potencjalnie więżą stracą na wartości i może ich wypuszczą. Dla ciebie game over, ale czuję, że opcja bardzo ci odpowiada. To co, idziesz ze mną na przegląd robota?
Truposz nie miał pomysłu jak jeszcze mógłby podejść Vanhoosa, przynajmniej przy obecnie posiadanej wiedzy. Rozwinął do końca nogą brezent i przyglądając się z zaciekawieniem częściom, trącał je czubkiem buta z całkowitym brakiem należnego szacunku. Dla niego równie dobrze mogły robić za piłkę. Cytat:
Kiedy Truposz wskazał Coltów jako jego przyszłych wybawicieli, kanibal ryknął śmiechem tak głośnym, jakby Samedi właśnie opowiedział jakiś świński dowcip, z zaskakującą puentą. Skulił się w sobie chichocząc jak idiota, rechot prawie zamienił się w czkawkę, oczy mu się zaszkliły. Postronny obserwator mógłby uznać, że facet właśnie oszalał albo jest totalnym przygłupem, ktoś uważniejszy dostrzegłby, że to śmiech przez łzy. To co powiedział Samedi rozbawiło Williama, ale jednocześnie doprowadzało do rozpaczy. W końcu uspokoił się choć na jego twarzy pozostał litościwy uśmieszek.
– Gdy byłem małym chłopcem dziwolągu wydawało mi się, że jestem wyjątkowy i niepowtarzalny. Że tylko ja tak głęboko przeżywam, czuję ten świat. Że wszystko wkoło jest scenografią a ludzie to tylko statyści grający w moim przedstawieniu. Wyrosłem jednak z tego, ale kurwa, widzę, że ty dalej naiwnie tkwisz w przekonaniu, że możesz wykuwać swój los . Że życie w pewnym momencie nie złapie i nie ściśnie cię za jajca. Dałem ci na tacy jedyne słuszne rozwiązanie. Przekonaj swoich kumpli, żeby mnie wypuścili, oddaj złom a ja spróbuję posprzątać ten bałagan. W innym wypadku, już niedługo przekonasz się boleśnie na własnej skórze, że nie jesteś bohaterem swojej opowieści, dojrzysz sznureczki na których jesteś prowadzony, ale wtedy będzie już za późno. | Truposz przyglądał się Vanhoosowi, nieco zbity z tropu reakcją. Żałował, że nie może zrobić kanibalowi trepanacji i sięgnąć bezpośrednio tego co znajduje się w jego głowie. Gość naprawdę był przytłoczony potęgą swojego nemezis. Jak mucha w pajęczej sieci, czekająca na pożarcie. Święcie przekonany, że choćby nie ważne jak mocno się szarpał, nie jest w stanie zmienić swojego losu.
– Ja dla odmiany, będąc małym chłopcem uważałem, że jestem gównem – kapelusznik zaśmiał się chrapliwie – Gównem, które robiło wszystko, żeby utrzymać się na powierzchni i nie pójść w kanał. Nawet nie wiesz jak dobry stałem się w pływaniu w szambie. Hahaha. – zazgrzytał gardłowo.
– Ja tam byłam królewną. Pojebani nie? – Miła zamigała do brata. – Kończymy tą ich przepychaninę, która do niczego nie prowadzi? – zapytała Bożydara.
– Mi to nawet się ten dialog podoba. – odpowiedział w migowym młodszy z braci Colt. – Idzie się czegoś dowiedzieć o Truposzu i Williamie. Może ich znajomość ewoluuje w coś głębszego? – zapytał Dar zaciekawiony.
Truposz siedział chwilę lekko się kiwając, biegając gałkami ocznymi to w prawo to w lewo. Składał porozrzucane części układanki. Rozmowa nie była bezcelowa, wyłuskał z niej kilka istotnych szczegółów. Po pierwsze żaden kat Alternatywy nie wzbudzi w Vanhoosie takiego lęku, jakim darzył on obecnych mocodawców, więc strachem na niego nie wpłyną. Po drugie, perswazja również nie zadziała. Nic co mogliby mu sprzedać. Kanibal uważał, że jedyną drogą jest uległość i podporządkowanie, o czym pewnie sam boleśnie się przekonał, próbując wcześniej stawiać opór. Wciąż się w nim tlił, rozpaczliwy, mocno stłumiony i przekonany o własnej niemocy. Czyniło go to bezwartościowym jeńcem ze związanym językiem. Rodziło się zatem pytanie, „kto”? Kto jest w stanie w niedługim czasie podporządkować sobie ukształtowanego człowieka o silnym charakterze, na modłę niewolnika poddanego wieloletniej tresurze. Chociaż tego mógł się spróbować jeszcze dowiedzieć. Pociągnął myśl Williama.
– Dobrze, ostatnia rzecz. Pomóż mi przekonać resztę, bo sam nie dam rady, a chciałbym sobie jeszcze na powierzchni popływać. Nazwij grozę, która bez wysiłku może nas poskładać jak domek z kart. Jak inaczej to sobie wyobrażasz? Co mam im niby powiedzieć? Puśćcie Vanhoosa z robotem bo apokalipsa. To prości żołnierze, muszą ocenić swoje szanse. Ale głupi też nie są, nie będą pchać się do przodu ze świadomością pewnej przegranej i śmierci – wyciągnął rękę w geście, że to w chuj oczywiste. Cytat:
Vanhoose spojrzał najpierw na braci Colt a potem zatrzymał wzrok na ich siostrze.
– Zapytaj ich najpierw dlaczego znaleźli się w Nowej Nadziei. Zapytaj jakie rozkazy otrzymali w DiscCIty. Bo wydaje mi się komediancie, że nie tylko ja tu jestem więźniem. | Rzut z jeszcze jednej perspektywy. Caleb podążył wzrokiem za Vanhoosem, wpatrując się jednak intensywniej w braci Colt. Niemowa w końcu nie odpowie. Zmarszczył brwi, przeglądając listę grzechów, które ostatnio popełnił względem mieszkańców DiscCity. Nie znalazł nic poważnego. Stare długi spłacił. Coś pominął? Fakt faktem, zakopano u nich kreta, skoro William znał nawet treść rozkazów.
– Mieliście mnie pojmać? A cóż takiego stary Truposz wam uczynił? Za dobrze straszył w Halloween i dla smarka wodza AdA nie zostały żadne cukierki? – szydził.
Nie doczekał się odpowiedzi. Technik udawał, że jest bardzo zajęty terminalem, a największy z Coltów jakby z jeszcze większym zaangażowaniem doglądał swojego sprzętu.
|