Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-12-2014, 22:02   #141
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Dni: 1-4

Mürrür zmełł w ustach przekleństwa. Gdyby nie Kora puściłby taką wiązankę o dowództwie, że uszy by im powiędły. Na szczęście lekarka przyszła z dobrym słowem w samą porę.

- Dzięki, dziękuję. Naprawdę to twoja zasługa. Że wszyscy żyją.

- Zrobiłam to co musiałam. - odpowiedziała tylko Kora. Spojrzała pytająco na zamknięte drzwi modułu przed którym stali i Yeyeo natychmiast się skrzywił.

- Szkoda gadać. Gubernator od siedmiu boleści. - mężczyzna wypluł to słowo jakby "gubernator" oznaczało szczególnie obrzydliwego robaka. Machnął ręką i dodał:
- Nie ma co. Jest jeszcze kupa roboty.

***

Prawdziwsze słowa nie mogły zostać wypowiedziane.

Dawny pracownik hydroponicznych farm, teraz pechowy kolonista z feralnej misji miał kupę roboty. Najpierw przejrzał listę na pobranym z magazynu przenośnym komputerze. Pięćdziesiąt ludzi ze wszystkich zakątków galaktyki. Nie potrafił nawet wymówić imion niektórych. Zresztą same imiona niewiele mu mówiły.

Postanowił zrobić obchód. Zobaczyć jak mają się nowi, zobaczyć ich twarze w świetle dnia, uzupełnić listę o dodatkowe dane. Zaczął od ambulatorium. Tu znajdowali się ci, którzy najgorzej znieśli wybudzanie. Później odwiedzał kolejne moduły wszędzie powtarzając to samo:

-Jak się czujecie?
-Jasne pytajcie, powiem co wiem.
-Jedzenie? Wieczorem zaczniemy wydawać prowiant. Poczekajcie.
-Nazywam się Mürrür Yeyeo. Jestem jednym z tych trochę wcześniej wybudzonych.
-Dam wam znać kiedy będziemy rozkładali habitaty. Już niedługo
-Tak, jesteśmy już bezpieczni, nic się nie bójcie.
-Gubernator? Nie, nie liczcie, że się wami zajmie. Nie wiem, zamknął się w swoim module.
-Ambulatorium to tam. Moduł z siódemką. Kora i Shinji to lekarze.
-Nie wiem. Awaria. Może deszcz meteorów? Wyszliśmy cało, to najważniejsze.
-Fajnie. Mogę wam zadać kilka pytań?


Kilka godzin później Mürrürowi mieszały się już imiona i twarze. Miał jednak poczucie dobrze wykonanej pracy. Odwiedził każdego nowego kolonistę. Usłyszał czego potrzebują i wiedział co jeszcze należy zrobić. Przy okazji tabelka została uzupełniona o kolejne kolumny: stan zdrowia, płeć, wiek, zawód, numer modułu.

To był oczywiście dopiero początek. Teraz trzeba było się wywiązać z obietnic. Wybrał kilkoro bardziej ogarniętych kolonistów do pomocy. Do zmierzchu rozdzielali prowiant i wodę.

***


Następnego ranka Mürrür obudził się zmęczony i obolały. Nie był przyzwyczajony do takiego ciążenia. Usiadł na posłaniu i ciężko westchnął. Przecież dziś mieli rozkładać habitaty!

Większość kolonistów leżała w modułach albo snuła się bezcelowo w okolicach ambulatorium, szóstki z prowiantem albo jedynki z nieczynnymi lodówkami. Tylko nieliczni wydawali się robić coś konkretnego. Yeyeo zaczęły nachodzić niewesołe myśli. Nie ogarnie tego wszystkiego sam. Na szczęście niektórzy wcześniej obudzeni brali się za robotę. Mężczyzna najbardziej ucieszył się z działalności starszego wojskowego Cabbage'a, który postanowił usystematyzować cały ten bajzel.

Nie spotkał deValla, szczęśliwie dla gubernatora, i nie miał zamiaru wystawać pod jego barakiem. Zebrał grupkę zdrowych, silnych kolonistów i zabrali się za rozkładanie habitatów. Yeyeo wiedział, że w kręgu nie zmieści się ich wiele, ale potrzebowali trochę normalności. Moduły nie nadawały się do życia na dłużej niż kilka dni, a i tak dla słabszych kolonistów było to za wiele.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 16-12-2014, 17:53   #142
 
Prince_Iktorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Prince_Iktorn ma wyłączoną reputację

Dzień 1

Dość głośne przekeleństwa Kevina niosły się po terenie całego obozu. Nocny sabotażysta nie próżnował, a ładunki które podłożył, całkowicie unieruchomiły prom. Anders nie pozwolił sobie jednak na odprężenie. Razem z Karlem, byłym oficerem floty oraz Eve, ocalałą mechanik z Nadziei, przez cały dzień przeczesywali obóz, centymetr po centymetrze. W trakcie poszukiwań, Jeremiasz nabrał szacunku dla starszego oficera. Był systematyczny, dokładny, opanowany.
~Widocznie u nich oficerowie awansują za zasługi~ skonkludował ex-marine wspominając swoje nieudane egzaminy oficerskie. Wszystko szło tam dobrze dopóki komisja nie zaczęła patrzeć na miejsce urodzenia.


Eve... no cóż przynajmniej słuchała co się do niej mówi. Jeremiasz widział iż była zadowolona mogąc wypełniać polecenia, zwłaszcza takie które mogły oszczędzić jej konieczności grzebania w ładunkach wybuchowych.
- Słuchaj Eve, w razie gdybyś coś zobaczyła to przede wszystkim nie dotykaj. Natychmiast zawołaj mnie i komandora -nie mógł powstrzymać się przed nadaniem Karlowi tego przezwiska - Odejdź na bezpieczną odległość i zawracaj ludzi, którzy będą chcieli podejść.
- Tak jest sir.- niższa o głowę od Andersa kobieta zdawała się nie pamiętać iż był on jedynie sierżantem.
Pan mówił że jest saperem? Da pan radę rozbroić ładunki, jeśli jakieś znajdziemy?
- Miałem szkolenie saperskie – Jeremiasz postanowił nie tłumaczyć, że było ono po pierwsze krótkie, a po drugie skupiało się raczej na zakładaniu ładunków, a rozbrajaniu tych najprostszych.
- Nic się nie martw, Eve. Nie sądzę abyśmy coś znaleźli, tamte ładunki eksplodowały w ściśle określonym czasie. Nie były ustawione jako pułapki. Gdyby ten gnój miał ich więcej, sądzę że już by wybuchły. Po prostu musimy być ostrożni. – puścił oko i klepnął ją lekko w ramię.
Odpowiedzią był lekki uśmiech na zmęczonej twarzy.
Gdy rozdzielili się Anders mruknął do siebie
- To będzie długi dzień...

Dzień 2-3

~Oto kolejny wspaniały dzień ku chwale Korpusu i Cesarza~ tak zwykle kazał im krzyczeć starszy sierżant Thorne gdy jego marines w kolejnym obozie musieli od nowa kopać latryny. Bo oczywiście Przenośne Jednostki Higieniczne były zawsze na miejscu, ale czasami miewały awarie, a ludzie nie mogli rozłazić się po krzakach...

Na szczęście w zestawie narzędzi znajdowały się łopaty i saperki więc przynajmniej w kwestii sprzętowej wszystko wyglądało nieźle. Natomiast sprawa personelu... no cóż, tu trzeba przyznać iż łatwiej byłoby znaleźć wodę na pustyni niż kolonistów chętnych do kopania. Razem z Murrurem opracowali kilka planów pozyskania siły roboczej, ale plan akcji ,,kto nie kopał ten nie będzie miał ciepłej wody” został odrzucony. Podobnie jak ,,kto kopał ten będzie miał dostęp do ciepłej wody jako pierwszy” czy ,,kto kopał ten zdobędzie Punkty Dobrego Kolonisty”. W końcu zastosowali znaną Jeremiaszowi metodę ,,łapanki”.



Młody człowiek snuł się po obozie próbując jakoś odnaleźć się w sytuacji.
- Witaj – usłyszał za sobą odwracając się – gubernator kolonii wyznaczył cię do pomocy w zadaniu HIG1.
- Zaraz, kto? W czym? – młody musiał zadrzeć głowę aby spojrzeć w twarz Andersa, jednak po chwili trzymał już w rękach łopatę.
- Idziemy kopać. Nie przejmuj się, szybko pójdzie. Robiłem to już wiele razy...



Kobieta w średnim wieku stojąc przed jednym z kontenerów ewidentnie starała się wyglądać na bardzo zajętą. Jednakże sierżant marines miał oko do rozpoznawania właśnie takich osób.
- Dzień dobry – skinął głową na przywitanie – [B]Jeremiasz Anders[/b], służby ochrony. Potrzebna jest pani pomoc.- Niemal niewidoczne spięcie kobiety umknęło uwadze żołnierza.
-Jest potrzebna pani pomoc.
- Oczywiście. O co chodzi?
- Musimy wykopać kilka dołów.
- A w jakim celu?
- Na latryny...


Anders pracował razem z innymi, najpierw kopiąc doły, potem mocując elementy wspornikowe i nośne, a ostatecznie ściany i oświetlenie. Widział dobrze że kilkoro z kolonistów nie lubi go przez fakt udziału w takiej pracy, ale póki co nic nie śmierdziało. Tak jak tłumaczył młodemu chłopakowi.
- Najlepiej jest kopać latryny. Wtedy jeszcze nie śmierdzi i robota w miarę czysta. Gorzej z zasypywaniem. Ale wtedy bierzesz dobrą chustkę na twarz i sypiesz.

Po upływie całego dnia udało się postawić w środku obozu zespół dużych szaletów, osłoniętych częściami paneli z kontenerów, następnego dnia wykończyli osłony oraz podłączyli system oświetlenia. Dzięki naleganiu Andersa oświetlenie obejmowało także wnętrze szaletu.
- Żeby wiedzieć czy coś żywego tam się dostało – odpowiadał na zdziwione pytania.
-No to nie musimy już polegać na toaletach w habitatach. Trzeba tylko ostrzec Kevina że latryny się już nie przesuną.

Dzień 4

Kolejny dzień minął Jeremiaszowi dość szybko. Powołując się na zezwolenie gubernatora próbował otrzymać dane z sekcji Archibalda, ale zarówno Kora jak i Shinji chodzili przepracowani i poddenerwowani. Zaproponował pomoc jednej z pielęgniarek i cały dzień spędził w ambulatorium.
Wieczorem udało mu się zabrać wymęczoną pielęgniarkę na kolację z opiekanej racji wojskowej i przekonać (przy okazji odganiając wścibskiego drona Kevina), aby pokazała mu Archibalda i wyniki sekcji. Potwierdziły się jego przypuszczenia, chłopak zginął za sprawą potężnego psionika. Przez cały dzień pytał także o Kze'taha.

Dni 5-7

Widząc ze personel ambulatorium ma mnóstwo pracy, Anders poświęcił około połowę czasu na pomoc w ambulatorium. Lekarzem nie był ale jego siła i podstawowe przeszkolenie czyniły z niego w sumie dobrą namiastkę pielęgniarza.

W południa zaczął zbierać grupy osadników, którzy wyglądali na nieprzygotowanych do życia poza miastem i robić pogadanki/ wykłady starając się przekazać im choć trochę wiedzy z zakresu survivalu czy tego jak odróżnić drapieżnika od roślinożercy.
Podobnie wieczorami, dla chętnych zaproponował naukę obchodzenia się z bronią i walki wręcz, choć frekwencja na tych ,,Andersowych pogadankach” nie powalała, przynajmniej póki co, to jednak kilka osób przychodziło. Miał nadzieję że uda mu się namówić innych m.in. Miltona aby podjęli się ról instruktorów w swoich dziedzinach. Nadal poszukiwał śladów pobytu Kze'taha w obozie, lub świadków którzy mogli go widzieć.

Dzień 8

Strzały Kevina wyrwały Andersa z zamyślenia. Początkowo z lekkim rozbawieniem obserwował zajście, a w duchu uśmiał się nieźle z pomysłu Mela aby handlować z tymi stworami, ale sytuacja prędko zaczęła robić się poważna. Gdy Fireant ruszał, Anders wystrzelił w biegnącego stwora.
 
__________________
-To, że 99% ludzi jest innego zdania niż Ty, wcale nie znaczy, że to oni mają rację.

Ostatnio edytowane przez Prince_Iktorn : 16-12-2014 o 17:57.
Prince_Iktorn jest offline  
Stary 18-12-2014, 05:00   #143
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Dni 0-2

Spotkanie z gubernatorem, uruchomienie waporatorów. To poszło dobrze. Próba zorganizowania ludzi na wyprawę. Już nie tak bardzo.

Po zagorzałej rozmowie z Korą spora cześć kolonistów nie darzył archeologa sympatią, zrobił więc to co uznał za słuszne. Wprowadził się do habitatu który rozłożył Frank. Było w nim dość miejsca dla nich obu. Mel nie mógł zrozumieć dlaczego tylko on pomyślał o tym by po prostu wejść i zająć jedno z łóżek. Habitaty mieściły kilko ludzi, lecz ci najwyraźniej woleli spać na podłodze w ładowni lub w namiotach. Nie polepszyło to opinii kolonistów o Melathiosie, ale on się tym nie przejmował.

Dni 3-8

Przez pięć dni Mel naprawiał swój błąd. Najpierw zabrał się za manifest przewozowy. Sprawdził co jest gdzie a jego kopie przekazał Frankowi. Po wybraniu go na kwatermistrza logicznym było aby miał do niego dostęp. Przez resztę czasu doktor spędził nad listą kolonistów którą zabrał ze statku. Doktor utworzył bazę danych z listą nazwisk, zawodów oraz informacji jakie udostępnili Fundacji. Mel uzupełnił listę o informacje jakich udzielił mu Murrur w serii krótkich wywiadów.
Po stworzeniu listy ludzi naukowiec zabrał się za tworzenie krótkiej, jak na razie, bazy danych o zwierzętach zamieszkujących tę planetę. Składała się ona z trójwymiarowych skanów wykonanych przez Hermexa i na razie zawierała jedynie Skylosuchus'a którego martwy skan wykonał w trakcie sekcji zwierzęcia. Było również miejsce na Krowę Polną. Dziwne stworzenie, które mignęło mu podczas ataku, lecz nie zdążył wykonać skanu.

Dzień 9


Ekspedycja szła dobrze dopóki Kevin nie zaczął bawić się z lokalną fauną w ganianego. Wszystko było by dobrze gdyby wybrał coś mniejszego jak Krowa ale on musiał rzucać się na opancerzone bydle o wymiarach tanka i podobnej wadze. Mel chciał go zbesztać, lecz najpierw musiał ratować sytuacje.
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
Stary 20-12-2014, 17:59   #144
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
NOWA KREW

Dzień po lądowaniu: 5, czas: 2-59 czasu miejscowego.
Planeta XA82000-0, Obóz Landing


Kolejny alarm ćwiczebny wyrwał wszystkich ze snu w środku nocy. Kod dzwoniący na indywidualnym komunikatorze każdego oznaczał "Alarm bojowy, Cichy", przeplatany z "Zagrożeniem Biochem". Znów było dużo zamieszania, biegania, ale przynajmniej każdy wiedział co ma robić i stawiał się na wyznaczonym stanowisku do pełnienia funkcji wyznaczonej na taki wypadek (wraz ze zmiennikiem). Jedni mieli do obsadzenia stanowiska ogniowe, inni sensory, jeszcze inni przygotowywali medykamenty, wydawali maski czy kierowali ludzi tam gdzie trzeba. To już piąty taki alarm w ciągu ostatnich dwóch dni, w tym drugi nocny, Karl wiedział, że przeciąga strunę, choć parametry alaru próbnego ustawiał losowo, tak że sam nie wiedział co i kiedy wypadnie.
Taka placówka musi działać jak zegarek, pomyślał, inaczej będzie źle.
Całe szczęście większość już załapywała.
- Tu Cabbage, kod Limo Delta Cztery - przedstawił się i podał kod oznaczający odwołanie ćwiczeń próbnych numer 5 - Dziękuję wszystkim za udział w ćwiczeniach. Z przyjemnością stwierdzam, że czas osiągnięcia stanu gotowości poprawił się o trzydzieści trzy sekundy. Niniejszym ogłaszam zawieszenie alarmów próbnych na następne dwa dni oraz zmniejszenie ich częstotliwości w przyszłości. Wyśpijcie się i odpocznijcie. Zasłużyliście. Cabbage, bez odbioru.

Dzień po lądowaniu: 6, czas: 10-30 czasu miejscowego.
Planeta XA82000-0, Obóz Landing, moduł naukowy



Profesor Hermann Kruger i doktor Johann Gottlieb niespecjalnie przypadli sobie do gustu, ale obaj umieli pracować razem. Kruger zamujący się botaniką z ciekawości i Gottlieb - ksenobiolog z zamiłowania stanowili ciekawy zespół. Dołączył do nich Karl, któy po prawdzie zorganizował to małe spotkanie, by sprawdzić czy znalezione w czasie przygotowywania obozu próbki roślin pozwolą na znalezienie czegoś jadalnego.

- Większość roślin tutaj jest zielona, proces fotosyntezy jest identyczny jak na standartowo terraformowanych planetach - zaczął profesor - ta jednak jest niezwykle ciekawa. Wysłałem już kogoś po dodatkowe próbki...
Karl, zaskoczony, podniósł brwi i przerwał mówiącemu - Nic mi o tym nie wiadomo, panie Kruger, każde wyjście musi być odnotowane i pod eskortą, tu nie jest bezpiecznie...
Ten jednak zbył go machnięciem ręki - Jestem pewien że wszystko było jak trzeba. Procedury, procedury, a gdzie miejsce na geniusz, panie Kabbage! Na czym to ja... ach tak. Ta roślina jest niezwykła. Może lepiej powie o tym kolega.


Doktor Gottlieb zaczął sucho, niemal mechanicznie - Roślina prawie nie ma zielonych części, wykształca jedynie zielony kwiat w okresie kwitnienia. Rozbudowany acz delikatny system korzeniowy splata się symbiotycznie z okoliczną roślinnością. Rośliny wysyłają do bulw produkty fotosyntezy, zaś bulwy przekazują trawie nieco ze swojej toksyczności. Zwierzęta to wiedzą, i nie jedzą roślinności wokół tej rośliny. Toksyna jest niestety szkodliwa dla ludzi, jednak po zbadaniu kilku egzemplarzy nieco podpieczonych naszym lądowaniem ustaliliśmy, że toksyczność znika przy porządnej obróbce termicznej.

- Jesteście pewni? - Karl był nieco sceptyczny, i już chciał zadać dodatkowe pytanie, gdy do habitatu weszła jedna dumuzianek, Akra Xuk, niosąc na wielkim półmisku coś, co wyglądało na żółtego kartofla wielkości dojrzałego melona, przedzielonego wewnątrz błoną na podobieństwo czątek pomarańczy.
- Kosmiczny Ziemniak raz, pieczony od rana, wciąż parujący i gotowy. Za smak nie odpowiadam, bo panowie sosów ani przypraw sobie nie życzyli!
Profesor Kruger wyciągnął niewiadomo skąd niezbędnik skauta, czyli widelcołyżkonóż i drugi podał doktorowi.
- Zaraz zobaczymy, dołączy pan do lunchu, komandorze?
Doktor Gottlieb wziął sztuciec, aczkolwiek miast zjeść nałożył trochę na podstawkę włożył do analizera - Spokojnie, zaraz zobaczymy czy toksyna całkowicie znikła.
Zobaczmy...


... gotowe. Po toksynie ani śladu. Po upieczeniu większość to nadal węglowodany zbliżone do skrobii, ale jest też nieco białka, sporo chityny...
- A ja wam powiem tylko, że skorupę łupie się gorzej od orzecha żelaznego, a całość prawie nie ma smaku. - swoje wtrąciła kucharka - I po pieczeniu tak długo jak sobie panowie naukowcy życzyli rozpada się na kawałki, więc może być tylko puree - co podkreśliła wbijając głębiej widelec, co spowodowało rozpadnięcie się potrawy, trzymanej w kupie cienką skórką, i rozsypanie się pestek wielkości orzecha, rozsianych dość gęsto w środku. Po czym wyszła energicznie, zamiatając fartuchem ziemię i nie pozostawiając wątpliwości, że Kosmiczny Ziemniak toksyczny nie jest.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 25-12-2014 o 02:54.
TomaszJ jest offline  
Stary 28-12-2014, 20:54   #145
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
TERAZ: Mel, Kevin, Dante, Anders

Kevin chyba musiał przysnąć na więcej niż jednym szkoleniu z "ABC kolonisty" bo jedną z podstawowych zasad - wbijanych każdemu potencjalnemu odkrywcy nowych światów do głowy - było to, żeby nie tykać lokalnej fauny i flory bez wcześniejszego upewnienia się co do jej absolutnej nieszkodliwości. Ale chrzanić nudne reguły! Pościg za zwierzakiem był świetną okazją do rozruszania kości i wyszalenia się, więc pilot nie żałował ani sekundy z szaleńczej gonitwy. Dostał to, co chciał i rad byłby rozejść się ze zwierzakiem we względnym pokoju, ale tutejszej faunie najwidoczniej obcy był duch zdrowej, sportowej rywalizacji i ciężko znosiła porażki - czego widocznym dowodem było to, że rozwścieczony "nosorożec" zaczął grzebać kopytami w ziemi, szykując się do wzięcia brawurowego młodzieńca na rogi.

Mel najszybciej z grupy zorientował się, że coś jest nie tak i jakie rzeczywiste niebezpieczeństwo grozi lekkomyślnemu członkowi ich wyprawy. Wcisnął gaz do dechy i z wyciem silnika jego łazik wystartował naprzód, zmniejszając dystans do drugiego pojazdu i rozgrywającej się przy nim sceny.

Dante, siedząc z przodu, miał lepszą pozycję strzelecką; przyłożył karabin do oka, wyczekał chwilę, i puścił w zwierzaka krótką serię; bok roślinożercy spłynął krwią, ale bestia była zbyt zaabsorbowana swoim celem, by zwrócić na to uwagę. Anders, stojący przy zamontowanym na dachu pojazdu karabinie, miał mniej szczęścia: broń miała spory odrzut, a ruch i nierówny nie ułatwiał zadania, więc seria z maszynówki poszła gdzieś w powietrze. Samochód pędził, ile dało się wycisnąć na takim krótkim odcinku, ale mimo wysiłków kierowcy do celu zostało dobre 50 metrów.

Ostrzał prowadzony z drugiego auta dał Kevinowi przynajmniej chwilę czasu; nie czekając na to, aż zwierzak się rozmyśli, wypalił do niego z rewolweru. Odrzut niemal wyrwał mu nadgarstka, ale ciężki kaliber zrobił swoje: bestia ryknęła z bólu, kiedy pocisk rozorał jej pysk, krusząc rogi i wbijając się w nieopancerzoną skórę nad okiem. Krew spłynęła po pysku stwora, który nagle zaatakował w furii. Na szczęście odniesione rany spowolniły monstrum; pilot miał sekundę przewagi, którą wykorzystał na śmignięcie za samochód - teraz od ryczącej, zakrwawionej i dyszącej wściekłością bestii dzieliła go maska jeepa... a za chwilę miała nadejść odsiecz! Gorzej, że stwór też zauważył pojawienie się nowego wroga i teraz jego małe oczka wypatrywały się to w pilota, to w pojazd, jakby bestia zastanawiała się, na kogo ma uderzyć...

WCZEŚNIEJ: Alain

Ślęczenie nad logami nie było wcale takie bezproduktywne, jak uważał zniechęcony gubernator; owszem, brakowało mu fachowej wiedzy z dziedziny pilotaży, astrogacji i podobnych kosmicznych zagadnień, ale dzięki temu miał świeże spojrzenie na sprawę z odmiennej perspektywy. I zamiast wgłębiać się w techniczne szczegóły, zwrócił uwagę na inne rzeczy - dokonując ciekawego odkrycia: otóż, biorąc nawet pod uwagę bałagan, jaki panował w plikach, nie dało się nie zauważyć pewnych nieciągłości zapisu. Doświadczonemu w administracyjnych sztuczkach i kruczkach Alainowi od razu przyszło na myśl, że ktoś wyciął lub wyedytował część dokumentacji, usiłując coś ukryć... tylko co?

Do tego potrzebował jednak już pomocy specjalisty i tu spotkał go dość nieprzyjemny zawód; ludzie patrzyli na niego niechętnie, na każdy sposób odmawiając pomocy albo udając bardzo zajętych swoimi obowiązkami. Ktoś nawet burknął coś niepochlebnego o "książątkach". Było jasne, że autorytet gubernatora mocno podupadł, a wśród kolonistów rośnie frustracja i gniew na "nieudolną władzę"; zamiast oficjalnych i legalnych przedstawicieli prawa, ludzie pokładali większe zaufanie w trójce z "pierwszego rzutu", która od momentu pechowego wybudzenia czyniła wszystko, by "nowej krwi" było względnie komfortowo... Może więc warto było coś z tym zrobić, zanim skrywana niechęć przerodzi się w otwarte zarzewie buntu?

WCZEŚNIEJ: Murrur

Zadziwiające, jak wiele może uczynić zwykłe ludzkie dobro, odpowiednio podane. Inżynier nie był przecież szczególnie dobrym organizatorem ani urodzonym przywódcą, ale jednak dzięki swojemu oddaniu i trosce o los "nowych" zyskał posłuch większy niż - pożalcie się bogowie - oficjalny gubernator, izolujący się od ludzi i ich problemów w komfortowym promie. Wystarczyło kilka dni, by Murrura kojarzył każdy w obozie, a wszyscy odnosili się do niego z szacunkiem i życzliwością. Ludzie pozdrawiali go, sami pytali, czy w czymś nie pomóc, albo po prostu zagadywali prosząc o radę czy zwyczajnie szukając jego towarzystwa. Owszem, było to nieco męczące i na dłuższą metę wyczerpujące doświadczenie dla skromnego robotnika, ale dobrą stroną było to, że wszyscy wykonywali jego polecenia bez szemrania, dając z siebie o wiele więcej, niż zapewne robili by pod "oficjalnymi" rozkazami. Dla Murrura stało się jasne, że podświadomie koloniści "wybrali" ich trójkę - jego, Korę i Shinjego - na swoich przywódców, a szemrania wobec gubernatora i innych "namaszczonych" zarządców stawały się coraz silniejsze... i coraz bardziej radykalne.

Był też ku temu inny powód, a nawet dwa: kończące się zapasy i kwestia dostępu do modułów. Początkowo Yeyo rozdawał racje żywnościowe z zestawów survivalowych; nie było najlepsze, ale za to sycące i zbilansowane. "Żelazne racje" jednak zaczęły się kończyć po tygodniu i trzeba było je wydzielać; co prawda uruchomiono dwa miksery proteinowe - urządzenia zdolne przemienić materię organiczną na zdatną do jedzenia "papkę" - ale na razie jedynym dostępnym materiałem była tylko rosnąca trawa, skutkiem czego żarcie było paskudne... i jak ostrzegali lekarze, na dłuższą metę mogło spowodować problemy z dietą. Wody też nie było za dużo - cysterna miała ograniczoną pojemność, a woda była używana nie tylko do picia. Ze spisu Mela wynikało, że na planetę spadł też moduł "spiżarnia" z odpowiednią ilością żywności... ale trzeba było by go poszukać, a poza obóz nikt nikt nie miał odwagi się samodzielnie zapuszczać.

Drugim punktem zapalnym okazał się dostęp do modułów; początkowo ludzie brali z każdego z nich, co chcieli i co uważali za potrzebne, potem jednak, w miarę rozbudowywania kolonii, doszło do scysji na tym tle - bo okazywało się nagle, że ktoś przywłaszczył sobie sprzęt naukowy czy inne niezbędne wyposażenie. Dodatkowo ludzi w oczy kuł nierówny dostęp do broni - moduł zbrojowni był zamknięty na kod, a pieczę nad nim sprawowali Anders, Karl i gubernator. Planeta była niebezpieczna - co już się okazało pierwszego dnia - i niejedna osoba czułaby się bezpiecznej ze gnatem boku. Pojawiły się więc postulaty, by dostęp do zbrojowni był powszechny, a nie tylko zarezerwowany dla "tych wojskowych".

I tak właśnie się przedstawiała sytuacja, która spadła na barki Murrura w dniu, w którym część załogi - kojarzona z "obozem gubernatora" wyjechała z LZ na zwiad i polowanie. Ale to było brzemię, które musiał ktoś dźwignąć - a jak nie on, to kto...?

WCZEŚNIEJ: Anders

Większość cywili może uważać, że żołnierze mają tylko jedno zadanie: zabijać innych żołnierzy na dalekich wojnach. Nic bardziej mylnego; armia składająca się wyłącznie z amoralnych morderców zniszczyłaby się sama w czasie pokoju, nie mówiąc już o tym, że jej przydatność poza polem bitwy byłaby zerowa. Wojsko jest nie tylko dla obrony (czy ataku) - jest również po to, by służyć ludziom i pomagać w ciężkich zadaniach.

Anders dwoił się i troił, by zrobić ze swojej wiedzy i szkolenia jak najlepszy użytek; postawny komandos wzbudzał należyty respekt, choć ludzie byli raczej zdziwieni, widząc go przy mało "wojennych" zajęciach typu kopanie latryn, pomoc w ambulatorium czy w roli cierpliwego wykładowcy. Pierwsze lody zostały jednak przełamane i dystans między "cywilami" a "mundurem" wyraźnie się zmniejszył. Owszem, niektórym nie podobało się to, że grzeczny (ale stanowczy) marine "zaganiał ich" do pracy czy nauki, ale większość rozumiała potrzebę wynikająca z konieczności - i dawała się przekonać. Nawet niezbyt przyjemna robota z dołami kloacznymi koniec końców przyniosła mu pewną "sławę" i półżartobliwe określenie "człowieka do zadań bardzo specjalnych".

Kzetah zaś przepadł bez śladu - i nikt nie potrafił wskazać Jeremiaszowi, gdzie się może znajdować. Większość osób nawet nie kojarzyła takiego człowieka. Gdyby Anders nie widział dzikusa na własne oczy, mógłby zastanawiać się, czy ten nie był tylko wytworem jego wyobraźni...

Niemniej jednak dla Jeremiasza - jako bądź, co bądź, dowódcy i kogoś wyczulonego na społeczne nastroje - wyraźny była swoista przepaść miedzy tymi wybudzonymi jeszcze na "Nadziei" a "nowymi" kolonistami. On sam był kojarzony z coraz mniej popularnym gubernatorem, a jego żołnierska profesja - i pozycja "stróża zbrojowni" - była solą w oku niektórych kolonistów, domagających się równego dostępu do broni. Coś niewątpliwie wisiało w powietrzu - i kiedy Anders opuścił obóz, miał wrażenie, że jakoś łatwiej mu się oddycha. Choć, jak pokazał niefrasobliwy "wyczyn" Kevina nowe okoliczności przyrody nie oznaczały wcale barku kłopotów...

WCZEŚNIEJ: Mel

Nauka i zew eksploratora mają swoje reguły i prawa, nie obejmujące spraw tak przyziemnych jak kłopoty innych ludzi czy wymagania ciemnych mas. Mel nie zamierzał się przejmować takim czy innym zdaniem na swój temat - i po prostu robić swoje. Miał tu przecież całą planetę do odkrycia! Faunę i florę do skatalogowania! Badania do zrobienia, mapy do narysowania i mnóstwo innych rzeczy, które były po tysiąckroć ważniejsze niż jakieś przejściowe niewygody. Uczył się jednak na własnych błędach i drugie podejście do wyprawy zaplanował zdecydowanie staranniej i dokładniej, przy okazji porządkując listę sprzętu i osadników. Chyba częściowo - i zupełnie nieświadomie - odpokutował tym swoje "grzechy", choć Kora wciąż była na niego ciężko obrażona, a za jej przykładem poszła reszta "nowych" kolonizatorów, wśród których młoda pani doktor najwidoczniej robiła za kogoś w rodzaju autorytetu.

Nic to. Wszystko, czego Mel potrzebował do życia i pracy, było na miejscu - i gotowe do użytku. Baza wiedzy o planecie była jak na razie skromna, ale wyprawa "w dzicz" - zwiad połączony z polowaniem - była doskonałą okazją do jej poszerzania. Tylko czemu miał niejasne wrażenie, że ich wyjazd został przyjęty z dziwną mieszaniną ulgi i zawiści...?

To jednak był materiał na późniejsze przemyślenia. Na razie Mel zaciskał zęby i żyłował silnik do oporu, spiesząc w sukurs Kevinowi, który właśnie odkrył, jak zachowuje się podrażniony przedstawiciel lokalnej fauny z nowego, jeszcze nieznanego nauce gatunku...

WCZEŚNIEJ: Karl

Patrzenie, jak z dnia na dzień - pod jego opieką - z chaotycznego miejsca katastrofy wyłaniają się zręby ładu, było dla eks-komandora prawdziwą przyjemnością. Owszem, po zaledwie tygodniu organizacji ciężko było mówić o wzorowym porządku, ale postępy były widoczne gołym okiem, przynajmniej jeśli wsiąść pod uwagę element ludzki. W kwestii organizacji zapasów nie poszło już tak gładko, i na polu zagadnień własności prywatnej oraz wspólnej było kilka bolesnych niedociągnięć. Szczególnie żądania uwspólnienia zawartości zbrojowni musiały wywołać w dowódcy zimny dreszcz. Dać osobom bez żadnego przeszkolenia broń do ręki? Równie dobrze mogli się sami już pogrzebać, nie czekając na atak "obcych".

Słabość gubernatora - i swoista "próżnia", jaką powodowała jego izolacja, niespodziewanie postawiła Karla w sytuacji nieformalnego "renegata". Ludzie kojarzyli go z "oficjalną władzą" i choć część nastrojów ciążyła w kierunku trójki "trybunów ludowych", dystyngowany komandor był dla wielu czymś najbardziej zbliżonym do tego systemu władzy, jaki znali z rodzimych światów. Nie kogoś, do kogo przychodzi się z codziennymi problemami i po pocieszenie, ale zdecydowanie osoby, od której oczekuje się zdecydowanych poleceń - i je się wykonuje.

Niemniej jednak Karl, stary i doświadczony oficer, miał wyjątkowego "nosa" do najmniejszych nawet przejawów buntu czy defetyzmu w swoich szeregach. Szemranie przeciw "rządom wojskowych" były na razie tylko nieżyczliwymi ploteczkami, ale ziarno niepokoju zostało zasiane. Bałagan w zaopatrzeniu, kończąca się żywność, tarcia związane z "niesprawiedliwym traktowaniem"... to wszystko mieszało się jak w kotle, przyprawiając siwe skronie komandora o migrenę. A na dodatek dwóch najlepszych żołnierzy - wzbudzających swoisty respekt samą swoją obecnością - wybrało się na wyprawę zwiadowczą, zostawiając obóz z poważnie uszczuploną obroną... a komandora z mniejszą ilością narzędzi subtelnego nacisku.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 28-12-2014 o 22:56.
Autumm jest offline  
Stary 01-01-2015, 16:07   #146
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację


Dzień po lądowaniu: 8, czas: 11.40 czasu miejscowego.
Planeta XA82000-0, Obóz Landing, przedział desantowy Meatwagona 102


Udział biorą: BN, Herman Kruger, Ama Lla (i jej ochroniarki), Heimo van Kleist, Marie Locke, Nirad Sariff, dr Kora i kilkoro innych

Karl Llevelyn Cabbage siedział wraz z kilkoma innymi osobami, które dyskretnie zaprosił na to spotkanie - tu, zamknięci i odizolowani od reszty obozowiczów, mieli omówić temat, którego unikano niemal od początku - potencjalnego wroga, oraz jego znaczenie dla przyszłości kolonii.
Jedni znaleźli się tu ze względu na doświadczenie militarne, inni - z powodu pomysłowości, lub dlatego, że spotkali się z wrogiem w czasie nocnego ataku.
- Panowie i Panie - ex-komandor powitał wszystkich - wiecie dlaczego tu jesteśmy. Poprosiłem wcześniej kilka osób o jak największą ilość danych o naszej niewiadomej, trzeba je przeanalizować i wyciągnąć wnioski.
Na przenośnym wyświetlaczu ukazała się przejrzysta antropomorficzna anomalia, widoczna w silnym świetle szperaczy.
- To nagranie z czołgowej kamery, przynajmniej wiemy że bandyta jest dwunożny. Mamy też zdjęcia jego śladów stóp, termogaficzny obraz czegoś, prawdopodobnie pojazdu, który nagonił tu zwierzęta oraz obrazy ładunków, które unieruchomiły prom. Niewiele, ale myślę, że coś można wywnioskować na podstawie tego co mamy.
Nastąpiła tu krótsza przerwa, po czym Karl kontynuował, tonem nieco wykładowym
- Mogli nas z łatwością zabić, natomiast woleli utrzymać z dala od orbity, ich sprzęt wykracza sporo poza możliwości imperialnej armii, może mają coś takiego w laboratoriach testowych, ale z tego co mi wiadomo teleportacja nie została użyta militarnie nigdzie w obrębie imperium. Nagonili na nas stado zwierząt, różnych gatunkowo. To zakłada jakąś umiejętność wpływania na miejscową faunę i wykorzystywania jej. Od tygodnia nie dają znaków. Czekam na wasze uwagi i wnioski.
- A skąd te pohopne wnioski o “teleportacji”, e, panie… panie “profesorze nazwiska-nie dosłyszałem”? Zostało to zbadane? Czy polegamy tylko na niedoskonałej obserwacji? - zapytał ktoś z tyłu. Wszyscy skierowali na niego wzrok; był to niechlujny facet w niedopasowanym kombinezonie i starodawnych okularach. Bawił się małym notatnikiem - Była noc, ciemno, stres i kiepski sprzęt… równie dobrze to mogło być przewidzenie. Tak samo jak ten “atak” zwierząt - odkszlnął - Statystyczna koincydencja. Jakieś twarde dowody, prócz rojeń militarnych freaków?
Kabbage bez słowa wywołał zdjęcia ładunków wybuchowych na skrzydłach promu.
- Standardowe ładunki, do kupienia w każdym sklepie. Albo samodzielnego zmajstrowania - wzruszył ramionami facet - Nic szczególnego. Równie dobrze mógłby to być ktoś z nas; z tego co wiem, ta misja kolonizacyjna też dysponuje takim sprzętem… uśmiechnął się krzywo i zdjął okulary, wycierając je w ubranie. Ludzie zauważalnie zaczęli szeptać.
- Chodzi między innymi o to, byśmy ustalili źródło. Sprawa jest poważna i nie ma co się z niej śmiać - Karl postarał się zmrozić wzrokiem okularnika.
- Sugerujesz, że wśród kolonistów jest ktoś, kto ma własne, inne od wspólnych cele? - zainteresowała się stojąca w rogu kobieta o krótko ostrzyżonych, srebrnych włosach - Misja jest finansowana z wielu źródeł, a niektórzy udziałowcy są utajnieni. Jeśli mamy znaleźć sabotażystę - lub kilku, to podstawowe pytanie brzmi - dlaczego? - zrobiła szeroki gest dłonią, pokazując na prezentację Karla - To, co zaprezentował komandor, to dość nietypowy sposób prowadzenia walki. Zamachowcy ewidentnie chcieli coś osiągać. Jakieś sugestie, co konkretnie i czemu dostęp do orbity jest tak dla nich ważny?
- Osobiście uważam, że mamy do czynienia z niewielką grupą, której niespecjalnie zależy co robimy na powierzchni. Z jakiegoś powodu unieruchomili "Nadzieję" i uniemożliwili nam dostęp do niej. To oczywiście robocza hipoteza, ale mogą to być po prostu piraci lub poszukiwacze wraków. To co mamy na dole to nic w porównaniu z bogactwem jaki oferuje statek kolonizacyjny. Nawet nieco pokiereszowany. Tym bardziej jeżeli zgłoszą go jako opuszczony wrak, wówczas będą mieli prawo do jego ładunku i jego samego płacąc tylko ułamek jego wartości.
- Z całym szacunkiem, komandorze, ale pozwolę sobie zaprotestować - odkaszlnął jakiś mężczyzna w środkowym rzędzie - Nirad Sariff, administrator planetarny, do usług - wstał i ukłonił się wszystkim - Raporty służby kolonizacyjnej Imperium są w tym względzie szczególnie dokładne; nie ma, podkreślam, nie ma absolutnie żadnych śladów aktywności grup przestępczych - szczególnie o takich możliwościach - w całym sektorze. Ani teraz, ani w znanej przeszłości. Takie sugestie są absolutnie niedopuszczalne, bowiem rzucają krzywdzące pomówienia na działalność Fundacji oraz agencji imperialnych. Dziękuję za wysłuchanie - poprawił ubranie i usiadł.
- Jak już mówiłem, to tylko hipoteza - odbił piłeczkę ex-komandor - poza tym od ostatniego raportu mogła się tu pojawić jakaś grupa, o czym następny raport na pewno poinformuje - Karl, obyty w meandrach polityczno-biurokratycznych dobrze wiedział, że nie można urzędnikowi mówić wprost, że jest idiotą.
Urzędnik pokręcił głową, ale nic nie powiedział. Na tą chwilę wyglądało na to, że Karl był bliski przekonania ludzi do swojej wizji tego, co stało się na planecie. Jednak ta chwila tryumfu nad oporną administracyjną materią była, jak się okazało, krótkotrwała. Przy wejściu powstało małe zamieszanie, kiedy dwie zdecydowane postacie zrobiły miejsce dla pięknej, młodej dziewczyny o egzotycznej urodzie, ubranej w luźne, ornamentowane szaty.


WEJŚCIE WICHRZYCIELI

- Bracia i siostry - zaczęła nowoprzybyła, a jej przyjemny, łagodny głos niemal hipnotyzował - Nie dajmy się omotać niepotrzebnemu gniewowi i ślepocie, jaką on sprowadza. Ta misja miała być misją pokoju. Przybyliśmy tu założyć nowy dom, a nie walczyć. Kto, prócz zatwardziałych morderców, mógłby życzyć nam źle? - umilkła na chwilę i skierowała wzrok na stojącego Karla - Okazuje się, że jest tu wiele zamętu i niejasności. Jedni twierdzą, że barka uległa wypadkowi. Inni, że był to celowy atak. Planeta miała być niezamieszkana; teraz stała się gniazdem piratów… - pokręciła głową - Czy nie wydaje się każdemu z was, że celowo karmieni jesteście kłamstwem, by ludzie z bronią i głowami pełnymi bezlitosnych regułek mogli łatwiej narzucić nam swoje rządy twardej ręki? - zakończyła ze smutnym pytaniem w głosie, a na sali podniósł się chór ożywionych głosów, sprzeczających się ze sobą i dyskutujących słowa prorokini.
- Szanowna Pani - zaczął Karl, wciąż pełniący rolę przewodniczącego tego spotkania - daleki jestem od narzucania komukolwiek rządów, czasy gdy wydawałem rozkazy i wymagałem ich wykonywania minęły wraz z moimi ciemnymi włosami.
Kabbage przeczesał z uśmiechem swoją wciąż bujną, choć zupełnie siwą czuprynę - Teraz walkę zostawiam młodszym. A że próbuję czasem służyć radą i doświadczeniem nie jest grzechem. Faktem jest, że coś stara się zakłócić nasz pokojowy pobyt na planecie, i ja także jak i Pani pragnę temu zapobiec. Aby zapobiegać, musimy dowiedzieć się kto za tym stoi. By nie wzbudzać paniki, to zebranie jest zamknięte. Nie dążę do dyktatury, co więcej - liczę na wsparcie Pani i Pani ludzi w uspokajaniu nastrojów - zakończył z uśmiechem komandor.

Jak wiadomo z każdego podręcznika taktyki, najlepszą formą obrony jest atak. Wyciągając do kobiety otwartą dłoń z propozycją współpracy, i to na oczach tylu świadków, Kabbage niespodziewane wytrącił oponentce broń z ręki, bowiem widoczne było, że kobieta szykowała się do ostrej konfrontacji na argumenty. Zapadła niespodziewana cisza, a oczy wszystkich zebranych przeskakiwały między starym wojskowym, a młodą duchowną, ciekawe odpowiedzi.
- Mam nadzieję, że za tymi słowami pójdą czyny. Niech mój udział będzie tego gwarantem - odpowiedziała w końcu, usiłując przekuć klęskę w zwycięstwo - Bądźcie jednak czujni, bracia i siostry, i oceniajcie wszysko swoim własnym rozumem - zakończyła - Niezależnie od tego, kto dokonał tego zdradzieckiego czynu, zło jest wśród nas i czeka, by posiać swoje gorzkie nasiona.
I właśnie po to jest aparat nacisku i kontroli, by zło siedziało cicho w swojej norce i nie przeszkadzało obywatelom, pomyślał zwolennik autorytarnych rządów Karl Kabbage. Ale powiedział co innego - Cieszy mnie Twoje wsparcie. Będziemy czujni, ale dzięki właśnie takiemu duchowi współpracy osiągniemy w przyszłości wspólny sukces i prosperującącą, szczęśliwą kolonię.
Całość została niemal żywcem zerżnięta z plakatu propagandowego, ale brzmiało dostatecznie pompatycznie by w opini Karla zadowolić duchowną.
- Ale odeszliśmy od tematu. Na razie mamy dwie hipotezy - sabotaż i zagrożenie ze strony grupy przestępczej. Ktoś jeszcze chciałby coś powiedzieć? Wszelkie nowe koncepcje, jak i argumenty obalające dotychczasowe teorie są mile widziane.


BAZA ALFA CZYLI TEMAT ZASTĘPCZY

- Czy udało się wreszcie skontaktować z wcześniejszą bazą? Wiemy gdzie ona jest? Jeśli ktoś tam jest mogliby wiedzieć coś więcej. Albo jeśli… Powinniśmy tam wysłać zwiad, jak już zrobimy najważniejsze. - odezwał się Murrur Yeyeo wstając.
- Tych dwóch pilotów nad tym siedzi od kilku dni - odezwała się znów srebrnowłosa kobieta, wydająca się być najlepiej poinformowana ze wszystkich - Oczywiście wszystko w “wielkiej tajemnicy” - prychnęła - Skoro ze wszystkim się tak kryjemy, nie dziwię się, że rodzi się mnóstwo różnych teorii - potarła palcem czoło i dodała - Któryś z nich wspominał, że oryginalny landing zone jest jakieś siedem ka klików stąd. Trochę za daleko ja na nasze możliwości, ale tam właśnie szukałabym “Excalibura” w pierwszej kolejności. Komunikacji nikt nie próbował, sprzęt nie jest dobrze skalibrowany do nasłuchu na większe odległości…
- Em… dziękuję pani… ?
- Mary. Mary Locke. Widziałeś mnie nagą, Murrze i zapomniałeś jak mam na imię?
- zaśmiała się i pomachała zdjętym z szyi identyfikatorem z wyraźnym napisem “MEDIA” - Najwyższej jakości informacje z najbardziej niebezpiecznych regionów kosmosu. Subskrybujcie mój kanał! - dodała z przekąsem standardową formułkę dziennikarską.
- Zatem proponuję, jeśli ktoś umie, żeby spróbować się skontaktować z tym Excaliburem. - dodał Yeyeo po czym usiadł z powrotem na miejscu.
- Wiele nie ryzykujemy - odparł na to Karl - bandyci i tak wiedzą gdzie nas szukać. Panie Sariff, wydaje się być Pan uporządkowaną i solidną osobą, może zorganizuje pan zespół, prosząc odpowiednie osoby do pomocy? Sam chętnie jej udzielę, ale obawiam się że systemy komunikacyjne z których korzystałem w czasie aktywnej służby byłyby wedle obecnych standardów mocno przestarzałe.
- Trochę się na tym znam i na taką odległość nadawanie z poziomu gruntu jest bez sensu - odzewał się zwalisty, posiwiały mężczyzna, wyjmując z ust długopis - Możemy wykryć źródła sygnałów, o ile jakieś są, ale obustronna komunikacja będzie bardzo utrudniona, jeśli oni nie nasłuchują. A raczej nie, skoro sami się nie skontaktowali - obrócił długopis w masywnych palcach - Gdyby tylko dało się wynieść w jakikolwiek sposób sprzęt na orbitę, albo choćby dostać do wraku statku… wtedy mielibyśmy planetę jak na talerzu. Muszą być inne sposoby niż ten prom! Nie wierzę, że w tym gronie nie jesteśmy w stanie wymyślić rozsądnej alternatywy! - zapalił się.

- Do pewnego stopnia da się zastąpić to naszym sterowcem. Wystarczy umieścić antenę i wypuścić tak wysoko jak się da. Nie est to co prawda to samo co orbitalny satelit ale z braku laku można sobie to w ten sposób spróbować zrekompensować. Jest to technicznie dość proste do zrobienia. Wadą jest natomiast to, że wyłacza to sterowiec z innych zadań. Więc kwestia doboru priorytetów. Właściwie i tak można by na nim zamontować system do kumuunikacji. Wówczas nawet podczas lotu mógłby robić za przekaźnik. Do tego można go przesuwać z miejsca na miejsce co relatywnie zwiększa jego zasięg choć oczywiście nie od ręki. - skoro dyskusja zeszła na jego działkę to Kev “się poczuł” zobowiązany wypowiedzieć co sądzi na ten temat. Skoro już mówił to w sumie nic nie stało na przeszkodzie by skomentował i wcześniejszą dyskusję


UMYSŁEM PILOTA, CZYLI KEVIN WALKER WYCIĄGA WNIOSKI

- Co do zamierzeń napastników… Cóż… Nie będę się wypowiadał czy tu ktoś był naprawdę czy była to nocna imaginacja… - zaczął tonem wyraźnie mówiącym, że nawet nie bierze tego na serio pod uwagę. - Ale czy najazd tych zwierząt czy wybuch promu i ślady wokół niego były jak najbardziej na serio. Slady zostały skamerowane zaś rozwalony prom przez te parę dni chyba każdy mógł sobie obejrzeć do woli. Jakby ktoś potrzebował opinii eksperta to informuję, że jest uziemiony na dość długo biorąc pod uwagę środki jakie mamy do dyspozycji w tej chwili. - rzekł zirytowanym głosem co i tak było cieniem złości jaką okazywał przy pierwszym spotkaniu na świeżo po zdarzeniu pierwszego poranka.
- Na mój gust na pewno chcieli nas pozbawić mobilnosci. Z naszego sprzętu tylko prom zapewniał nam transport na orbitę i po planecie. Był też na zewnatrz i był łatwy do rozwalenia w porównaniu do sprzętu w modułach. Nikt co prawda nie zginął ale nie wiem na tą chwilę czy było to celowe czy po prostu tak im to wyszło w praniu. - wzruszył ramionami. Wedle jego oceny obcy dobrali hierarchię celów wedle dostępności. Pod tym względem właściwie ciężko było znaleźć bardziej kuszący cel niż samotny, niepilnowany prom orbitalny. Bardziej efektywne działanie można było osiągną przeż dłuższą akcję lub z większą ilością uczestników oraz dłuższym rozpoznaniem. Tego ostatniego raczej nie dało się zrobić skoro tego samego dnia spadli z orbity w losowy teren.
- Ostatnio dali nam spokój. Przynajmniej do mnie doszło nić o żadnych ich akcjach. Dla mnie oznacza to, że albo osiągnęli swój cel za pierwszym razem albo ich determinacja osłabła czyli znów to pierwsze. Mogą też szykować się na nastepny numer i wpadną z odwiedziną gdy będą gotowi. - zamilkł na chwilę wpatrzony w jakiś punkt na ścianie najwyraźniej myśląc nad czymś jeszcze. - Po jednej i tak krótkiej w sumie akcji ciężko powiedzieć o nich coś konkretnego. Pozostają nam hipotezy i spekulcje. Aby dowiedzieć się konkretów trzeba ich znaleźć. Próba nawiązania łączności dobrze się do tego nadaje. Choć nie mozemy ich zmusić do odpowiedzi oczywiście to myślę, że może poczują się jak załogi okrętów podwodnych podczas sonarowania. A jakby się am ktoś rozsądny trafił może jednak uda się skłonić do jakichś negocjacji. - Kevin mimo, że większość kariery spędził w mundurach wojsk różnorakich uważał się zawsze za pilota a nie żołnierza i jakoś do strzelania czy walki się nigdy nie rwał. Co innego w samoobronie albo jeśli chodziło o rywalizcację, zwłąszcza w jej sportowej odmianie. Ale tak myśleć bezustannie o zgładzeniu i zniszczeniu przeciwnika… Nie, to nie było w jego stylu…
- Od początku też zstanawia mnie szybkość ich pojawienia się tutaj. Przybyli pierwszej nocy pod konkretny adres… Czyli albo wylądowaliśmy im sąsiedztwie… Bo wbrew pozorom spadające gwiazdy, meteory i lądowniki widać z daleka ale gdzie konkretnie zaliczą glebę to już niekoniecznie… albo mają sprzęt przynajmniej w stylu radarów i to na tej półkuli… Przy pierwszym wypadku musiałaby byc chyba mowa o jakiejś zamaskowanej, może nawet podziemnej infrastrukturze bowiem sprawdziliśmy teren z powietrza całkiem przywoicie i jakos nic nie wpadło nam w oko. Choć wystarczyłby w sumie zaparkowany pojazd z paroma osobnikami w środku a to już jest jak najbardziej do przeoczenia… W drugim wypadku może być jakaś baza albo własnie pojazd czy raczej lądownik orbitalny. Ewentualnie pierwsza baza. Przebyć 7000 kilometrów trochę zajmuje ale jak ma się latadełko jest jak najbardziej do zrobienia. Trzeba by tylko wyladować odpowiednio wcześnie i ostatni kawałek przejechać bryką. Więc jak ma się standardowe, sprawne wyposażenie takim jakim nawet my dysponujemy… lub powinniśmy… jest jak najbardziej do zrobienia. - podsumował swoje wnioski Walker i popatrzył po zebranych czy ktoś się wypowie w tej materii. Jak dla niego były te dwie podstawowe opcje i obie były równie realne.


SZALE POPARCIA I DRAŻLIWE TEMATY

W czasie, kiedy Kevin wykładał swój pogląd na sprawę, Nirad Sariff wstał, i grzecznie manewrując miedzy siedzącymi, przeszedł naprzód sali. Dyskretnie zajął miejsce za plecami komandora, jakby dając do zrozumienia, po czyjej stronie stoi.

- Widzę tu wiele ciekawych opini.- Powiedział Mel.- I kilka naprawdę gównianych, ale biorąc pod uwagę, że mamy zapas wody i prowiantu na nie więcej niż 30 dni a droga długa, trudna i pewnie cześć z was zginie. Może skupmy się najpierw na zabezpieczeniu własnych tyłków a dopiero później szukajmy bazy. Z resztą i tak część z was zginię prędzej czy później.-
- Panie Sofilatres! - ostrzegawczo rzekł Karl do mówiącego, po czym kontynuował, już do wszystkich.
- Myślę, że statek na orbicie może posłużyć za bierny przekaźnik do kontaktu z drugą bazą . Mamy kody, a gdyby zostały zmienione, może mamy kogoś, kto umie je złamać. To prawie jak satelita. A gdyby przy okazji udało się zdalnie wywołać awaryjne odpalenie pozostałych modułów, byłoby doskonale.
- Warto by było tego spróbować. - odezwał się milczący do tej pory Cyborg - Odzyskanie modułu 0 ułatwiło by nam diametralnie przeżycie i asymilację, jednak próby manualne w samym module nie powiodły się. Nie będę kłamał, mam nikłe pojęcie o komputerach, ale zdaje mi się, że jeden z nieżyjących już uczestników mógł coś namieszać przy próbie hackowania. Być może jest to odwracalne. Francis Pritchard, jeden z rozmrożonych, jest jak słyszałem świetnym informatykiem.
Podejmując po chwili rozmowę po wypiciu łyka wody, Dante rzekł:
- Wracając do tematu prowiantu i zaopatrzenia oraz bezpieczeństwa. Przygotowałem pojazdy na polowanie i poszukiwanie wody pitnej, wyruszamy niebawem, w przeciągu kilku godzin. Prosiłbym w tym czasie komandorze o wydanie broni wszystkim kolonistom. Mamy wystarczająco dużo strzelb oraz broni krótkiej i amunicji, żeby zaopatrzyć weń każdego. Zawsze zwiększa to szanse w przypadku kolejnego niespodziewanego ataku. Nie możemy pozwolić sobie na centralny aparat bezpieczeństwa, jest nas zwyczajnie za mało. Każdy musi dbać przede wszystkim o swoje bezpieczeństwo i osób obok niego. To jedyne efektywne rozwiązanie. Przypominam, że mamy do czynienia z przeciwnikiem uzbrojonym w najnowszą technologię. - wskazał na obraz na projektorze holograficznym- To kamuflaż optyczny połączony z kamuflażem termicznym. Sprzęt pierwszego sortu, dostępny tylko i wyłącznie w wojskach specjalnych planet trzynastego poziomu technologicznego. Musimy w tym przypadku kierować się zaufaniem do nas samych drodzy Państwo, mamy przeciw sobie wymagającego, dobrze wyposażonego i inteligentnego przeciwnika. Nie możemy sobie pozwolić na wewnętrzne rozłamy.
A w razie pomysłów
- podjął po chwili- aby ktoś próbował wykorzystać broń do prywatnych intryg i ku rzeczom ogólnie postrzeganym jako złe wobec innych kolonistów, ostrzegam. Zajmę się takimi ludźmi osobiście.
Cyborg zamilkł, cofnął się o krok i spoczął oparty o ścianę Meatwagon’a.
- Tak! Broń dla każdego! Chcemy czuć się bezpieczni! - podniosły się głosy z sali, choć kilka osób zaczęło uciszać narwańców. Krzywda się jednak stała; reporterka od razu zwęszył okazję i zadała na głos pytanie, jakie chodziło po głowach wszystkich zgromadzonych od pewnego czasu:
- Więc, komandorze, jakie jest stanowisko tymczasowych władz kolonii w sprawie powszechnego dostępu do broni? I co o tym sądzi pani Lla, która podjęła się kontroli nad działaniami rządu? - dodała z rozbrajającym uśmiechem, ale jej oczy zdradzały, że właśnie jest w swoim żywiole. Znów zapadła pełna oczekiwania cisza, jak przy starciu Karla z prorokinią.
- Dostęp do broni ograniczył gubernator, więc on także może tą decyzję odwiesić. - Karl Kabbage był stanowczy w tym względzie - Jakkolwiek zgadzam się z tym zarządzeniem. Gdy brakuje podstawowych rzeczy broń może bardzo zaognić sytuację. Myślę jednak, że gubernator znajdzie chwilę, by wysłuchać waszych argumentów i zmienić tą decyzję. Ja ze swojej strony obiecuję, że jeżeli dostęp do broni zostanie przyznany to znajdę instruktorów, którzy nauczą cywili bezpiecznego obchodzenia się z nią i strzelania. Jednakże należy pamiętać, że to niesie konsekwencje. Nie będzie samosądów - tu były oficer surowo spojrzał na Dantego - ale przepisy kolonialne wyraźnie mówią o tym kiedy wolno użyć broni i jakie będą konsekwencje łamania tych przepisów.
Dante nie spuścił wzroku gdy Komandor przeszył go lodowatym spojrzeniem.
~”Trzeba porozmawiać z deVall’em w tej sprawie. Stary ma poniekąd rację, ale zdaje się że przede wszystkim traktuje samych kolonistów jako czynnik zapalny i wewnętrzne, główne zagrożenie, zapominając o zagrożeniu zewnętrznym i samej planecie.”~ pomyślał.
-Komandor ma racje. W tej sprawie musimy poczekać na decyzje Gubernatora deValla, na pewno weźmie on pod uwagę zdanie każdej ze stron.
- A gdzie jest gubernator? Nie widzę go wśród nas, mimo że toczą się tu ważne dyskusje, tyczace się nas wszystkich. - z krzesła podniosła się kobieta w białym fartuchu i z burzą loków. Ludzie pokiwali głowami w aprobacie. Kto jak kto, ale Kora cieszyła się wśród kolonistów dużym poważaniem - Proszę zachować sobie taki gładkie gadki na wiec wyborczy, komandorze. Wszyscy wiemy, że to nieprawda! - powiedziała głośno i sięgnęła pod fartuch. Z wewnętrznej kieszeni wyciągnęła mały, zgrabny pistolet i pokazała go wszystkim zebranym. Rozległy się syknięcia i niegłośne komentarze.
- Nikt mi nie udzielał pozwolenia na broń, bo miałam ją w swoim bagażu. A przed wybudzeniem się nowych kolonistów, pierwsza grupa brała sobie ze zbrojowni co chciała, bez restrykcji. Wystarczy zobaczyć, co kto teraz nosi! - zakończyła z pasją.
Murrur Yeyeo wstał i odchrząknął głośno.
- Panie Sofilatres jak pan grzebał w tych swoich sprawach to może pan nie zauważył, ale mamy znacznie mniej prowiantu. Wasza wyprawa lepiej niech szuka modułu z żywnością, a nie sobie jedzie na wycieczkę. Co do broni myślę, że lepiej się trochę ograniczyć. Automat w niedoświadczonych rękach może zrobić więcej szkody niż pożytku. Ee… Pan Anders robi świetną sprawę z tymi szkoleniami. Każdy powinien czasem na nie zajść.


DYSKUSJA ZMIERZA KU KOŃCOWI

Tak jak słowa pani naukowiec wyraźnie podgrzały atmosferę, tak zwrócenie uwagi na proste fakty ze strony inżyniera uspokoiło nieco sytuację. Być może po prostu należało ludziom wytłumaczyć co, jak i dlaczego, a nie zasłaniać się regułkami rodem z regulaminów wojskowych?
- Śrutówka to broń prostsza niż może się wydawać, do tego stricte defensywna a ma solidny kawał siły rażenia. Mamy ich zapas, podobnie jak rewolwerów.
Od broni automatycznej jednak, tak jak Pan Yeyeo wspomniał, lepiej się wstrzymać. Niech zajmują się nią osoby w przeszłości zaznajomione z wojskiem, to broń stricte ofensywna, w przeciwieństwie do strzelby czy w mniejszym stopniu do rewolweru. Proszę wszystkich o cierpliwość w tej kwestii, po polowaniu które zajmie 2 do 4 dni, zaczniemy organizować kursy obsługi broni, walki wręcz czy walki bronią białą. Tymi dwoma ostatnimi z przyjemnością zajmę się osobiście, gdyż nasz przeciwnik widać lubi bliski kontakt i podkradanie się. W takim wypadku jeden nóż może stanowić więcej niż broń palna. Ode mnie tyle w temacie. Kevin, Anders, Sofilartes, za pół godziny przy terenówce i mrówie. Czas na nas, do widzenia państwu.
Powiedziawszy to, hełm cyborga zasunął się z charakterystycznym stukiem, on sam pokierował się po tylnym trapie na zewnątrz.
- Heh! Murrur… Jakby odnalezienie zaginionego modułu było takie proste to już byśmy go przynajmniej zlokalizowali… - zwrócił się pilot do doktora z łagodnym uśmiechem. - Rozumiem i doceniam troskę i zdroworozsądkową potrzebę zaopatrzenia w żywność. To co mówisz ma rację bytu. - pozornie zgodził się z doktorem ale kontynuował dalej. - Ale jesteśmy w dziczy a nie w supermarkecie. Na tą chwilę nie mamy pojęcia, gdzie może być ten moduł. A “tę naszą wyprawę”... Hmm… Mam nadzieję, że nie przemawia przez ciebie jakaś złośliwość. To nie jest jakaś tam kozacka wyprawa dla znużonych playboyów tylko ma konkretne myśliwkso - rozpoznawcze zadanie. I co więcej w przeciwieństwie do odnalezienia zaginionego modułu da się zrobić w tej chwili posiadanymi zasobami. Jeśli się powiedzie i uzyskane dane i wyniki bedą pomyślne rozwiąże to problem z dostawą żywności. Przynajmniej taki mamy cel wybierając się tam. Co wyjdzie z tego to zobaczymy. Jedziemy w końću w obcy teren. Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś uwagi względem celowości czy celów tej wyprawy to słucham ale mam nadzieję, że wszyscy zdajemy sobie sprawę z wartości i sensowności tego przedsięwzięcia. - popatrzył najpierw na doktora a potem powiódł wzrokiem po reszcie sali. Albo mu się zdawało albo zaczynały się w tej małej grupce jakieś zwyczajowe kwachy i podziały.
- A jedźcie sobie gdzie chcecie. Im szybciej, tym lepiej! Nikt was tu i tak nie chce, gubernatosrkie pachołki! - krzyknął jakiś “odważny”, chowając się w grupie. Nie wyglądało na to, żeby pomysł wyprawy - nawet z przedstawionymi przez pilota celami - przypadł ludziom do gustu, szczególnie w świetle palącego problemu szczupłych zapasów.
- A co do strategicznego sensu szukania naszych nocnych gości i ich bazy to ma to jak największy sens. Póki nie wiadomo co to za jedni, a jak nam komandor ładnie pokazał potencjał reprezentują nielichy, to cały czas żyjemy w militarnym trybie. Dopiero jeśli uda się zneutralizować zagrożenie napadu odzyskamy pełnie swobody manerwru i będziemy mogli robić to po co tu przylecieliśmy. - Walker dopowiedział swoje na uwagę o zmniejszeniu priorytetu poszukwań ich tajemniczych i agresywnych sąsiadów na niby bezludnej planecie.

- Moi Państwo! Nie należy rozpoczynać kolonizacji od kłótni! - Karl starał się uspokoić wzburzoną grupę - Wyprawa ma dostarczyć mięsa dla kolonii i sprawdzić pobliskie tereny. To nie wycieczka turystyczna, ani safari dla uprzywilejowanych. A co do uzbrojenia, widzieliście, że w czasie prób alarmowych broń jest czasowo wydawana osobom, które przyznały, że są przeszkolone, by mogły zająć stanowiska bojowe. Jestem daleki od chęci wprowadzenia dyktatury wojskowej. Właściwie daleki jestem nawet by wydawać wam rozkazy. Chcę pomóc kolonii najlepiej jak umiem, całym moim doświadczeniem i umiejętnościami. I chciałbym aby każdy z was pragnął tego samego.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 01-01-2015 o 16:10.
TomaszJ jest offline  
Stary 14-01-2015, 20:02   #147
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=JeyAnd4emNw[/MEDIA]


Komandos wychylił się z okna pędzącej Mrówy i puścił serię po nogach stwora, pudłując.
Gdy już zbierał się do wykrzyczenia ostrzeżenia, coś go wyrwało w pół wdechu.
Rozpędzony łazik wpadł w pół-kontrolowanym poślizgu pod sterami doktora Sofilartesa. Pojazd minął zwierzę, siejąc do niego z wieżyczek, które próbowało go zaatakować, gdy był w ślizgu. Z drugiej strony Kevin w pojeździe terenowym minął zwierzę.

Nie wszystko poszło zgodnie z planem, jakżeby inaczej.
Tym czymś, co przerwało ostrzegawczy krzyk cyborga był sam kierowca z bombowca Sofilartes. Wychylony cyborg-strzelec został malowniczo wypadnięty z pędzącego bokiem, na łeb, na szyję łazika. Gdy się zorientował, leżał na ziemi dobre 20 metrów od zwierzęcia, łypiącego na niego małymi oczkami. Z potężnym przedstawicielem lokalnej fauny przed sobą i dwoma spierdalającymi samochodami w tle, cyborg przyłożył karabin do oka. Przełączył tryb strzelania na ciągły.


Wypuszczając powietrze z płuc, nacisnął spust. Pociski wydawały się ospale wylatywać z lufy.
Morderczy świst wydarł się ze stłumionego karabinu, a wizg przecinających powietrze kul i ledwo słyszalnych puknięć wbijających się w zwierzę pocisków wymieszał się z oddalającym rykiem silników. Wszystko działo się wolno. Bardzo wolno.

Cisza. Wieczność pomiędzy uderzeniami serca.

Słońce paliło. Wilgoć lepiła się do spoconych przedramion, a zapach ziół gryzł w nozdrza.

Zwierzę upadło na ziemię.
Czas zaczął wracać do normy.

Cyborg odetchnął. Tętno zaczęło powoli spadać.
Podszedł do oddychającego zwierzęcia, klęknął nad nim, oddał mu szacunek i poklepał po szyi. Zwierzę poruszyło się delikatnie, jednak nic więcej.

Żołnierz wstał, wymierzył lufę karabinu w głowę umierającego stworzenia i pociągnął za spust. Pocisk wbił się w głowę zwierzęcia, kończąc jego cierpienie.

Pojazdy nadjechały po kilku sekundach, trzej mężczyźni rozmawiali i spoglądali na zwierzę.

Dante stojąc nadal przy zwierzęciu, wybrał kanał ogólny obozu i nadał wiadomość.

"Zgłasza się grupa rozpoznawcza. Potrzebujemy sterowca na naszą pozycję. Upolowaliśmy zwierzę, około 6 ton. Trzeba je przetransportować do bazy. Będziemy czekać na wasze przybycie. Powtarzam, sześć ton. Potrzebny sterowiec. Dystans siedemset kilometrów. Nadajniki włączone." - zakończył.

Dante
zwrócił się w stronę towarzyszy:
-To co panowie, rozbijamy mały obóz? W czasie dolotu zdążę zwierzę wypatroszyć. Poporcjować jednak będą musieli w bazie.


-Powiedzcie... Nie ma żaden z was przypadkiem alkoholu?
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."

Ostatnio edytowane przez potacz : 14-01-2015 o 20:08.
potacz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172