Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-03-2015, 15:46   #131
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Odwrót wroga nie zawsze musi oznaczać zwycięstwo. Dwa zniszczone mechy, część piechoty leżała martwa, nic więc dziwnego że Polarianie wycofali się. Taktyczny odwrót, a nie ucieczka. Jones uśmiechnął się tylko pod nosem, po przeanalizowaniu sytuacji.

Nadal znajdował się w ukryciu. Wróg go nie wykrył, więc miał szansę. Tylko czy aby był to odpowiedni ruch. Nie chciał podążać z resztą drużyny. Powodów było kilka, ale jeden z nich był najważniejszy. Żadne z nich nie było odpowiednio wyszkolone w zwartej walce. Pilot, technik, skaner, nawigatorka. Jak chcieli bawić się w jakiś pieprzonych marines, proszę bardzo. Wolał jednak działać sam. Musiał wykorzystać swoją przewagę, jaką dawały mu jego umiejętności i zdolności.

Burza się nasilała, co oznaczało tragiczne warunki pogodowe. Praktycznie zerowa widzialność. To co było dla niego przeszkodą, było również dla glonojadów. Zwiadowca sprawdził czy jego magazynek jest pełen, maskowanie dalej działa a potem ruszył. Puścił Pchłę przodem, by mieć lepszy podgląd. Wszystkie swoje skanery zostały ustawione, i przekalibrowane by wykrywać najczulsze drgania nawet. Nie zamierzał dać się zaskoczyć.

Chciał podejść jak najbliżej Salt. Wybadać co planują zrobić rybki. Może coś przeoczyli. Może będzie jakieś wejście, które nie jest dobrze strzeżone albo nawet wcale. W takich warunkach łatwo coś przeoczyć.

-Szefie, tu Jones.. Idę za rybami. Chcę się rozejrzeć. Niech West przypadkiem nie wsadzi mi rakiety w dupę.. - przekazał krótki komunikat, a potem ruszył.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 21-03-2015, 20:12   #132
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WEST

Ross spisał się, jak zawsze i już po chwili West miał namiar na miejsce lądowania. Spiął stary, opuszczając się niżej, w warstwę kłębiących się chmur.

Kosmiczny myśliwiec wbił się w rozszalały żywioł. Potężny wiatr szarpnął maszyną, zmusił Westa do pełnej koncentracji uwagi.

Owiewka kabiny pokryła się breją w kolorze gęstych szczyn i przez chwilę West musiał lecieć tylko opierając się na swoim wyczuciu i rozszalałych systemach pozycjonowania. Thunder zszedł za nisko. West poderwał myśliwiec w górę, walcząc jednocześnie z wiatrem próbującym uziemić maszynę. Odpalił silniki korygujące w ostatniej chwili, co uratowało Thundera przez zderzeniem z ziemią.

Nie było to jednak idealne lądowanie.

Myśliwiec uderzył w coś skrzydłem, tuż przy ziemi. West usłyszał huk. Przez chwilę myślał, że uderzenie urwało mu skrzydło, ale było odwrotnie.

Osmonitowa struktura pancerza ścięła rozmokłą skałę soli, rozbryzgując wokół gęstą maź i żrące błoto.

Ten jeden błąd jednak zaważył.

Myśliwiec obrócił się, tnąc siłą rozpędu kolejne formacje wyżłobione przez szalejące żywioły. Przez kilkanaście długich sekund West mógł tylko zaciskać zęby i znosić kolejne wstrząsy i trzaski, kiedy lądujący myśliwiec rozwalał kolejne przeszkody.

W końcu Thunder znieruchomiał, zagrzebany dziobem w ostatniej hałdzie soli, jakieś trzy kilometry od wyznaczonego miejsca lądowania i dwa od SALT 01.
Komputer pokładowy wyświetlał kolejne uszkodzenia – drobiazgi, ale w panujących warunkach uniemożliwiały jakiekolwiek działania w atmosferze.

Owszem, poderwanie Thundera w kosmos nadal wydawało się możliwe, ale jakiekolwiek manewry w oporze powietrza, w solnych deszczach i przy huraganowym wietrze były zaproszeniem do poważniejszych kłopotów.
Najwyraźniej kolejne lądowania wyczerpało limit szczęścia Westa.

MR. JONES

Pchła średnio sprawdzała się w szalejącej zamieci – obraz przekazywany przez robota do zwiadowcy był chybotliwy, zaśnieżony, rozdygotany. Huraganowy wiatr, który przy braku ostrożności potrafił wywrócić człowieka, bez najmniejszych problemów miotał ważącym mniej niż funt urządzeniem. Ponadto pracujące na pełen regulator silniczki ostro wyczerpywały baterię pchły.
Poirytowany zwiadowca zmuszony był ściągnąć robota z powrotem do gniazda na rękawicy pancerza i zdać się na rozbudowane systemy skafandra.
Kierował się za Polarianami, namierzając wrogów, jako nieco ciemniejsze plamy na rozmazanym odczycie.

Pędził, najszybciej jak tylko pozwalały warunki i po chwili ujrzał przed sobą jasnopomarańczową plamę ognia nad SALT-01 – zapewne efekt ataku Thundera.

Przestrzeń wokół kopalni i zniszczonej windy grawitacyjnej gotowała się, a okolice skrywał trujący obłok żrących gazów – efekt reakcji chemicznych, w jakie weszły związki soli i gazów tworzących atmosferę.

Jakby sam śnieg z deszczem i huraganowy wiatr były za małymi atrakcjami.
Odpalił system maskowania (sam nie wiedział po co, bo najwyraźniej Polarianie byli tak samo ślepi jak ludzie), ustawił się na pozycji ogniowej z widokiem na siły wroga (jeżeli marne odczyty można było nazwać widokiem) i obserwował działania wroga.

- Przegrupowują się. Umacniają pozycje przy głównym wejściu do SALT 01.
Najwyraźniej te zimnokrwiste skurczysyny miały, co lub kogo tam ochraniać.

BELZEN, CHAN, CLARKE, WEST

Dzięki namiarom przesyłanym przez Rossa i stałym kontakcie radiowym z lądownikiem szybko odnaleźli się w szalejącej ulewie.

W międzyczasie Chan przyjrzał się dokładnie szczątkom polariańskiego mecha, ale nic nie przypominało ziemskiej technologii. Wszystko przystosowane było do oddychających cieczą, posługujących się chwytnymi mackami stworzeń przypominających ziemskie delfiny z wysuwanymi z skórnych kieszeni, chwytnymi mackami i centryczną głową. To był odwieczny problem Federacji, że większość maszyn i technologii dostosowana była do określonej rasy.
Jedynie Felenici i Ludzie mieli zbieżną budowę, zbieżne układy nerwowe i nawet rozrodcze – do tego stopnia ich DNA było spójne, ze istniały teorie, że obie rasy powstały w wyniku eksperymentu genetycznego wykonanego prawie w tym samym czasie na odległych od siebie o niespełna dwadzieścia lat świetlnych układach planetarnych. Reszta obcych w Federacji była … no cóż … obca. I nawet pewne podobieństwa uniemożliwiały kompatybilność większości urządzeń. Polarianie pod tym względem byli jeszcze bardziej … obcy. Bo o ile rasy tworzące Federację zaczęły w końcu unifikować swoje osiągnięcia technologiczne w większości zbieżnych z innymi rasami płaszczyzn życia, o tyle Polarianie nie mieli takiej potrzeby. A inność ich ciał, psychologii i innych ksenobilogicznych aspektów czyniło jakiekolwiek próby wykorzystania ich sprzętu w warunkach bojowych (nie laboratoryjnych) na z góry nieudane.

Ten sprzęt wydawał się Chanowi mało … finezyjny. Był ciężki, wręcz toporny. Gruba stal, masywna konstrukcja, kojarzyła się mu z czymś, co powstawało na Ziemi jeszcze przed nuklearną zagładą, jaką ludzie na nią sprowadzili, nim przenieśli się na Marsa i Kolonie w Układzie Solarnym.

Nim zebrali się w jednym miejscu minęło kilkanaście minut.

- West. – Clark’e nawiązał łączność z pilotem, który wylądował za daleko od ich pozycji, by na niego czekać. Był bliżej SALT 01 i trzeba było to wykorzystać. – Ross prześle ci nowe koordynaty. Tam się spotkamy.

Śnieg już zdecydowanie ustąpił pola zimnemu deszczowi, walącymi grubymi, żrącymi kroplami w ich hełmy i przesłony.

Ulewa miała jednak ten plus, że dobrze chroniła ich przed wzrokiem wroga.
Szli więc w stronę SALT 01 rozbryzgując kałuże na wpół zmarzniętej solanki, z której unosiły się wstęgi chlorowodoru. Na butach ich skafandrów tworzyły się półprzeźroczyste kryształki soli, utrudniając poruszanie w coraz większych kałużach.

Szli do walki, czując typowe w takich momentach zdenerwowanie.

Z Westem spotkali się bez przeszkód w wyznaczonym punkcie. Niecałe pół kilometra od SALT 01.

Nawet z tego miejsca widzieli gryzący dym i łunę płonących gazów – pokłosie ataku Westa.

- Ross. Podaj nam aktualną sytuację.

- Hej. Spójrzcie tam! – Van Belzen zobaczyła to pierwsza.

Jeden z pancerzy piechoty wroga.

Leżał kilkanaście metrów od nich z wyraźnie uszkodzonym mechanizmem pajęczych nóg, unieruchomiony, ale nie pusty! W skafandrze znajdował się Polarianin! Być może już martwy, być może konający, ale na pewno jeszcze tam był.

Nie! Teraz dopiero go ujrzeli. Zza pajęczej maszyny wypełznął stwór odziany w lżejszy kombinezon. Najwyraźniej zajmował się naprawą uszkodzonego pojazdu. W mackowatych odnóżach trzymał urządzenie, którego zadaniem było na pewno składanie” do kupy” uszkodzonych elementów. Z urządzenia wydobywał się łuk ognia.

Łeb Polarianina zakrywał zdradzający wysokie zaawansowanie technologiczne kombinezon.

Przeciwnik wyraźnie patrzał w ich stronę, ale ignorował ich obecność. Czyżby ich nie widział?

ROSS

Został sam na lądowniku, ale nie miał czasu by się nudzić.

Najpierw bawił się w opiekunkę i pomógł zebrać się oddziałowi w jedną całość. Potem zajął się tym, co lubił najbardziej – wyciągając, co tylko się dało z ograniczonej technologii lądownika. Skanowaniem i namierzaniem.

- Osiem lub dziewięć celów. Blisko siebie. Przed konstrukcjami starej kopalni. Piechota.

Podawał na bieżąco odczyty do załogi.

- Chyba bronią wejścia do SALT.

Ekrany zamigotały, zaśnieżyły.

Ross zmrużył oczy pod hełmem. Doskonale wiedział, co to znaczy.
Odruchowo spojrzał w górę, na tyle, na ile pozwalał na to hełm.

Namierzali jego pozycję. Najpewniej z ŻÓŁWIA.

Mógł przyczaić się całkowicie wyciszając wszystkie urządzenia. Wtedy istniała szansa, że go nie wykryją. Jakikolwiek sygnał, jakakolwiek wymiana informacji, próba namierzenia czegokolwiek a ZÓŁW wiszący na orbicie mógł go namierzyć.

Pozostawało pytanie - co wtedy zrobi? Zrzucić mu na głowę jakąś bombę? Zignoruje?

Cisza w eterze oznaczała, że jego załoga postałaby bez wsparcia jego systemów namierzania.

Musiał decydować, czy ważniejsze było jego wsparcie czy też przyczajenie się i odczekanie, aż wiszący mu nad głową pancernik zakończy swoje poszukiwania.

Musieli nieźle ich wkurzyć tym rozwaleniem windy, tam na górze.
 
Armiel jest offline  
Stary 23-03-2015, 21:47   #133
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
- Powodzenia tam na zewnątrz. - rzekł do ich "oazy dobrego humory i pogogdy ducha" gdy szykowała się do wyjścia na zewnątrz. Wkrótce też został sam. Pogoda uniemożliwiała mu bezposrednią obserwację bo nie widział dalej niż ileś tam kroków przez te zachlapane półpłynnym, gęstym, zimnym syfem wizjery promu ale miał swoje pokładowe zabawki. No i doświadczenie poparte sporą dozą wiedzy i fantazji. Na podstawie więc komputerowych brzęków, szumów i iogotliwych światełek jakie przekazywała mu na konsoletę aparatura promu, miał całkiem niezły podgląd na pole walki. Właściwie po utracie Scorpiona zapewne najlepszy całościowy obraz od kogokolwiek na zewnątrz. Przez tę opadłą i wciąż opadającą breję ci na zewnątrz widzieli tylko najbliższą okolicę. To niezbyt pomagało jakiejś sensownej koordynacji.

Jednak udało mu się przesłać im dane na ich własne naręczne komputerki. To trochę powinno ich uniezależnić od roli promu jako centrum koordynacji działań. Widział na ekranie zmierzające ku Salt obce sygnatury które po prędkości, kierunku i liczebności określał jako wrogą piechotę. Widział, że West wylądował Thunderem bo jego szybkoporuszający sie i odbijający radarowe fale kadłub dawał ładne radarowe echo. Nie był jednak pewny bez jego raportu czy przesłania sygnału jak mu te lądowanie poszło.

- Tu Ross. Tak wam powiem... Hmm... Na moje oko to sądzę, że naziemne skany Polarsów są podobne jakościowo do tych z kosmicznych wersji ich floty. Czyli, że superczułe nie są. Ale jeszcze nie potrafię określić ich granicznego zasięgu skutecznego wykrywania. No i ta pogoda... - zaczął Ross korzystając z chwili przerwy gdy Ziemnianie czekali by sie przegrupować, by podzielić się z nimi swoimi obserwacjami na temat techniki wroga. Przynajmniej ze swojej działki. Gdy zaczynali walkę obawiał się, namierzenia jednak okazało się, że pogoda przeszkadza obu stronom w podobny sposób. Załoga Federacji miała trochę lokalnej przewagi dzięki systemom promu. Poza tym jednak Polarsi nie błysnęli na razie niczym w kwestii wykrywania czy maskowania. Nie według Ross'a no ale jeszcze nie miał pojęcia jak to się potoczy wszystko. Póki mieli systemy promu mieli pewien margines bezpieczeństwa nawet w takiej sytuacji.

- Proponuję dla bezpieczeństwa uznać ich systemy za porównywalne z naszymi. Przynajmniej w tych warunkach. Ale jakby się przyszło taplać w czymś czy nurkować no to wówczas może być dla nas cieżko. Więc nie sądze by wszelkie zbiorowiska większych płynów były dla nas zdrowym i bezpiecznym środowiskiem. - Podsumował swoje wnioski. Nie był już taki pewny czy uda im się ścignąć Polarsów zanim ci dotrą do Salt. A co tam jest, nie miał pojęcia. Płyny jednak spływają w dół a kopalnia to jeden wielki dół czy system dziur. Jego radosna załoga mogła więc spotkać jakieś dołki i inne dziury gdzie Polarsi mogli pływać jak u siebie na pokładach okrętów. Obawiał się, że takie środowisko wówczas wpłynie korzystnie na ich wroga. - Hmm... Może dałoby się zmajstrować jakiś sonar... - mruknął nie wiadomo już czy do nich czy do siebie. Niesety nawet z systemami promu nie był w stanie przeniknąć murów budynków i tego co jest pod nimi. Był to jednak kolejny punkt by zliwkidować ilu się da Płetwiaków w korzysntniejszej dla siebie sytuacji i terenie.


- Skanują z orbity! Przyczajam się! - nagłe usłyszeli jego nerwowy okrzyk, bez żadnego uprzedzenia czy wywołania jakie prócz nagłych sytuacji zachowywał tak na mostku ich korwetki jak i teraz. Nie miał jednak czasu. Przy namierzaniu liczyła się każda sekunda i bit danych płynących w eter. Każdy strzęp radarowej czy radiowej fali można było wykryć przy odpowiednich urządzeniach. Każdy też strzęp dało się odpowiednio zamaskować. Ross znał te techniki świetnie z obu stron. Gdyby mieli tutaj takie cudeńka jak na Ajalosie... To nadal takie skanowanie z tak bliska było groźne i zalecałby całkowitą ciszę. Jego ręce śmigały po prymitywnej konsolecie tej orbitalnej windy na jakiej się znajdował. Zgodnie z wyszkoleniem zwiększajacych masznsę na pozostanie niewykrytym powyłączał co się dało. Radio i radar pozostawił jedynie w biernym trybie. Same nie wydawały żadnych fal czy sygnałów więc były nie do wykrycia raczej. Nadal więc słyszał więc co się dzieje u reszty załogi ale nie mógł się udzielić póki trwało wrogie skanowanie. Wyłączył światła by zmniejszyć sygnaturę optyczną na wypadek gdyby miał się jakąś głupia dziurą w chmurach zdradzić swoją pozycję. Liczył jednak, że pogoda mu sprzyja. Naleciały słony śnieg powinien w naturalny sposób zdeformować regularność ludzkiej konstrukcji. No i liczył, że "w razie czego" jest na tyle blisko kompleksu Salt, że wezmą go za jakiś mniejszy budynek. W końcu z orbity aż tak się nie powinien różnić od nich od innych podobnych budynków w okolicy. Zostawało czekać czy to zadziała.

Gdy wykonał wszystkie porcedury co z powodu wprawy, prymitywnego wręcz sprzętu i "wielkości" jednostki na jakiej przebywał zabrało mu zdumiewajaco mało czasu rozparł się wygodnie w pogrązonym prawie w zupełnym mroku fotelu pilota. Wnętrze oswietlało tylko słaba poświata pokładowych konsolet. Zamyślił się słuchając w radio sytuacji na zewnątrz. Spojrzenie powedrowało mu na drugą stronę pancernej szyby gdzie widział rozchlapujące i spływajace po niej breję. ~ Co za syf... Na Fridzie to chociaż oko można zawiesić nawet jak się z nią gadać normalnie nie da... ~ trochę rozbawiło go wspomnienie o własnej uwadze jeszcze na orbicie jak przyrównał pozorną urodę Perły do ich pyskatej nawigator.

Tak naprawdę jednak czekał. Czekał z charakterystycznym, napieciem wszelkich skanerów gdy są świadomi, że skanuje ich uzbrojony wróg. Że są obiektem polowania. Zacisnął szczęki a palce mocniej oplotły poręcz fotela ~ A przez tę psikretynkę nawet nie mamy jak się odgryźć. Kurwa! Nawet nie mamy jak zwiać! ~ na wspomnienie o Rowens znów zalała go fala żółci. No tak po kretyńśku stracić taką specjednostkę a azałogę posłać na zatracenie wprost w te rybolskie paszcze i płetwy! Pokręcił z wściekłości głową. - Kiedyś będą o tym nauczać w Akademi jako przykład... - mruknął sam do siebie bo nikt go nie słyszał przy wyłączonycm nadawaniu. Dokładny przykład czego to jeszcze nie wiedział ale na pewno niczego dobrego. Bo kurwa jak można tak głupio strac... Eehhh...

Machnął ręką by odpędzić ten myślowy, podsycany złością i niezrozumieniem, słowotok. Ale było mu ciężko. Normalnie w takiej sytuacji podawałby Fridzie najbezpieczniejsze namiary na trasę a Chanowi namiar do otwarcia ognia gdyby zaszłą taka potrzeba. Teraz nie mógł ani lecieć ani walczyć. Tylko czekać. Jeśli Polarsi go nie namierzą... Wówczas pomyśli co dalej. Jeśli namierzą... No to wówczas już zbytnio dużych zmartwień miał nie będzie. Spojrzał leniwie na obity wstrząsoodporną wykładziną sufit. Za nim jeszcze były bebechy promu z tymi wszystkimi kablami i czujnikami. Potem zewnętrzyny kadłub. A następnie kilkadziesiąt kilometrów, zarzyganej solnym syfem atmosfery tej bagnistej planetki. W końću gdzieś tam na orbicie stacjonował już na pograniczu kosmosu Żółw, bo zgadywał, że to on ich szukał. Ta setka kilometrów dla laseró, plazmy czy nawet rakiet było jak mgnienie oka. Ross ledwo by na ekranie zauważył, jakąś aktywność i już by był pod ostrzałęm. Dość akademicko więc siedział w fotelu i analizowal co Polarsi mogliby użyć. Raczej nic meganiszczącego w stylu atomówki. Za blisko Salt a tam najwyraźniej było coś co ich kręciło i to bardzo. Pewnie więc coś słabej czy góra średniej mocy. To znaczy w kosmicznej skali walk pełnowymiarowcych okrętów. To był w końću odpowiednik pancernika Federacji mógł więc pewnie nawet zafundować coś tak romantycznego jak wypalenie tej planety czy przewiercenie na jej na wylot. - No tak... Bo kurwa jakiś nędzna korewta czy niszczyciel to za słabe na nas by było... - mruknął trochę zdegustowany ich brakiem wojennego farta. No już o większego kija ze strony Polarsó to chyba faktycznie ciężko by było znaleźć a oni trafili pod niego prawie od razu za pierwszym razem. Dzięki tej miłujacej pokój i ludzi łagodnej idiotce opętanej jakąś maniakalną wizją... - Ja pierdolę... Ale nas wjebała... - czuł, znowu wzbierajacą złość jak zawsze gdy ostatnio przypomniał sobie o ich pokładowej esperce.

Wzruszył ramionami i obrócił fotel dookoła aż zatrzymał go tyłem do szyby. Mógł zginąć wraz z promem w kazdej chwili. Zrobił co mógł by wyciszyć ich sygnaturę. Albo to zadziałało albo nie. Chwilowo z roli koordynatora działań był wyłączony a stanowisko w kokpicie było własciwie bezuzyteczne. Nastawił więc na odbiur by mieć podgląd na sytuację na zewnątrz i wszelkie niebezpieczne zmiany i ruszył do ładowni. Myśli o tej cholernej Rowens przypomniały mu, że przed wyjściem Frida coś wspomniała, że znalazła coś w logach które prawie w ostatniej chwili odzyskali do tej blondmaniaczki wizji. Skoro i tak był uziemiony i wyłaczony z akcji nawet pośredniej postanowił się zając czymś co mógł. Ponadto nie miałw cześniej okazji a co jest na tych danych z sondy od której wszystko sie zaczęło to był od początku ciekawy. Miałw rażenie, że tam może być coś co choć trochę wyjasni co tu się działo zanim się teleporcili do tego systemu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-03-2015, 23:27   #134
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Niekompatybilność międzygatunkowa była Chanowym bólem dupska. Zwłaszcza kiedy patrzył na obce jednostki i ichnie stanowiska dowodzenia. Nadziei więc nie miał wielkich, kiedy zajmował się oglądaniem resztek mecha, ale nawet one prysły w zderzeniu z rzeczywistością. Wnętrze maszyny było dostosowane do połączenia delfina z ośmiornicą. Całkiem jakby ktoś się za dużo hentai naoglądał i chciał koniecznie wypuścić efekty nie tylko w morza jakiejś odległej planety, ale również na ląd i dalej, by podbijały kosmos. Nie było tu niczego przydatnego jak na jego oko. Czy może raczej tyle mógł stwierdzić teraz, na szybko, bez porządnego warsztatu. No, może poza tym, że prędzej to pasowało do wczesno przemysłowej ery, i finezji rodem z maszynki do mięsa. Ot, taka rękawica, która nie pozwalała na zmielenie ręki.


Ruszyli dalej na nowe koordynaty, w deszczu, który upodabniał nawet najbardziej zasyfione przemysłem ciężkim terraformowane planety, do istnego raju. Zastanawiał się tylko kiedy breja zacznie się przeżerać przez skafandry. Ross dał im jeszcze znać o ilości przeciwników pod kopalnią, zanim musiał zamilknąć. Jeśli go namierzali, to jeśli znajdą i pieprzną tu czymś większym, to będą mieli niezły burdel. Ratowała ich ewentualnie bliskość Salt. Jakoś tak lżej mu się zrobiło na myśl że ich grupa idzie na z góry upatrzone przez rybki pozycje.


Kiedy van Belzen zauważyła przeciwnika, ciśnienie skoczyło Chanowi jak szalone. Miało chwilę na uspokojenie się od czasu walki i znowu prawie go przyprawiło o zawał. Przez chwile pusty skafander go zmylił, dopiero potem zobaczył tak jak i reszta polarsa. Niemalże sparaliżował go fakt, że ten patrzył na nich, a jednak nic nie robił. Może porozumiewał się ze swoimi za pomocą ultradźwięków, ale nie próbował nawet odstrzelić nikogo z Federacji. To zaś zdawało się logicznym rozwiązaniem biorąc pod uwagę psychikę rybek. Tylko że ten zdawał się być ślepy. Shao nawet nie myślał za dużo, kiedy doskoczył kilkoma susami, żeby zmniejszyć odległość i wpakował pół magazynka blastera w delfinowatego. - Skafandry te małe, służą do statków, pozwalają im się poruszać i działać w środowisku prawie naturalnym, fale ultradźwiękowe, bez nich są ślepi i głusi, jak faktyczne ryby, czy delfiny. Zewnętrzne pancerze najłatwiej rozwalić waląc w nogi. Bez nich tracą mobilność na lądzie całkowicie. - Wyłuszczył swoją teorię kanonier. - Errr... przepraszam, poniosło mnie chyba, ktoś chciał go przesłuchać? - Stałby z zakłopotaną miną, ale przepełniała go radość, zdawało mu się że znalazł słaby punkt. Kochał słabe punkty przeciwnika.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 28-03-2015, 20:28   #135
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Clarke wpatrywał się w obcego. Pierwszy raz stanął z wrogiem oko w... hmmm... z braku alternatywy - w oko. Polarianin wyraźnie zwrócony w ich kierunku zdawał się ich nie widzieć. Isaac nie wiedział dlaczego rybol nie reagował, ale nie chciał tego sprawdzać. Jego serce po raz kolejny zaczęło pompować potężne dawki adrenaliny, która rozprowadzając się po żyłach i tętnicach sprawiła, że dla technika czas zwolnił. Jego pole widzenia powoli zawężało się w kierunku Polarianina, a nagły skurcz mięśni pociągnął karabin w górę i umieścił go płynnym ruchem w dołku strzeleckim, znajdującym się tuż pod obojczykiem. Przyciągnął celownik broni do hełmu i wymierzył. Cała akcja nie trwała nawet sekundy, a gdy Clarke miał już pociągnąć za spust usłyszał strzał i zobaczył jak łeb Polarianina eksploduje, rozbryzgując wokół tkankę, która następnie została rozwiana przez szalejącą burzę. Isaac osunął broń i spojrzał na spust. Przecież on nie pociągnął za spust, więc co się stało? Obrócił się w lewo i zobaczył Chana, który ciągle jeszcze stał w pozycji strzeleckiej, a z lufy jego karabinu unosiła się smużka dymu, rozwiewana przez solną wichurę.
-Niezły strzał.- powiedział opuszczając broń. Rozejrzał się wokół, czy nie było w pobliżu nikogo więcej, kto mógłby sprawiać zagrożenie.
-Osłaniajcie mnie, idę to sprawdzić/- powiedział p.o. kapitana i ruszył w kierunku zabitego Polarianina i jego pajęczego skafandra, który naprawiał. Szedł powoli, cały czas celując w leżącego obcego, aby w razie gdyby nie był do końca martwy wpakować w niego kolejną kulkę. Gdy dotarł do celu rozejrzał się i (na tyle ile czas i wiedza techniczna mu pozwalała) spróbował ocenić czy coś im się może przydać. Jakaś łączność, system oznaczania przyjaznych jednostek, broń czy może słabe punkty pancerzy.
 
Lomir jest offline  
Stary 29-03-2015, 10:31   #136
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Polarianin zmienił się w masę biologiczną walającą się w solnej kałuży – zagrożenie zostało wyeliminowane. Ludzie zmniejszyli przewagę wroga wykorzystując nadarzającą się sposobność.

Ruszyli dalej!

Lało jak z cebra. Solny deszcz zastygał na wizjerach, rozbijał się z łoskotem o ich ochronne pancerze. Szli dalej, na tyle sprawnie, na ile pozwalały im warunki atmosferyczne no i wysokie ciążenie 3,5 g na planecie.

Ross milczał i poczuli się jeszcze bardziej zagubieni, zdani na własne siły.
Maszt sieci KOSMO zauważyli z daleka. Migoczące czerwonawe światełka. Punkt odniesienia w szalejącym wokół nich potopie.

Mr.Jones zajął dogodną pozycję do ataku, zachodząc skoncentrowane przy wejściu do SALT-01 siły przeciwnika. Był od nich trzysta, może dwieście pięćdziesiąt metrów. Z tej odległości nawet solna burza nie ograniczała odczytów z jego broni. Mógł w końcu policzyć siły Polarian.

- Osiem rybek – nadał komunikat na ich wewnętrznej sieci łączności.

Nawet jeżeli Polarianie namierzali ich z orbity, to takie małe radyjka łączności bojowej były jak ciche pierdnięcie w Sali Kongresu Federacji pełnej ludzi. Nie było szansy, by ktoś poczuł czy usłyszał.

Reszta żołnierzy podeszła lekko z prawej, blisko siebie, wypatrując przed sobą zagrożeń i wroga. Zbliżyli się niewykryci na jakieś sto metrów. Więcej nie ryzykowali. Nie byli w tym specjalistami. Tylko Jones potrafił bić się tak naprawdę na powierzchni planety. Ale w czekającej ich walce każda para rąk, każdy karabin mógł okazać się na wagę złota.

Ośmiu wrogów. Powinno się udać.

- Jones. Ty zaczynasz. Wchodzimy zaraz po twoim strzale.


Czekali na to, co miały przynieść najbliższe sekundy i minuty.

MR. JONES

Zwiadowca potwierdził krótkim przekleństwem, że zrozumiał, wybrał na cel jeden z niewyraźnym, rozmazujących się kształtów, poprawił kalibrację systemów namierzania, wzmocnił siłę wiązki na ekstremalne maksimum, chcąc mieć pewność, że strzał będzie skuteczny i ryzykując szybsze przegrzanie broni, wymierzył i strzelił.

Kilkaset metrów dalej Polarianin oberwał i chyba wywalił się na ziemię. Mr. Jones zaczął namierzać kolejnego. Solną burzę przecięły smugi laserów. Śmiercionośne wiązki przeszywały przestrzeń w jedną i w drugą stronę. Kilka poleciało w stronę pozycji zwiadowcy.

Mr. Jones zaklął szpetnie, przymierzył w kolejny cel i wystrzelił trafiając kolejnego przeciwnika. Kiedy wiązki wrogich laserów zaczęły rozrywać solne podłoże zbyt blisko jego pozycji szybko przemieścił się na inne stanowisko i zaczął namierzać kolejny cel.

BELZEN

Ruszyli do ataku na rozkaz Clarke’a. biegła, jeśli biegiem można było nazwać powolne ślizgi w solnej burzy i przy tak dużym ciążeniu, strzelając na ślepo gdzieś, gdzie wydawało jej się że znajdują się Polarianie.

Co ona tutaj robiła!

Taplając się w solance, niczym szeregowy piechociarz. Ona! Duma pieprzonej floty Federacji.

Koło niej zagotowało się powietrze przecięte czymś gorącym i śmiercionośnym.

- Rozproszyć się! Rozproszyć się! – krzyk dowódcy rozbrzmiewał w jej hełmie, jakby Clark wrzeszczał jej prosto w ucho.

Kolejny strzał z lasera minął ją o niespełna pół metra, trafił ziemię przed jej nogami, rozrzucając na boki parującą breję. Odpowiedziała ogniem w stronę, skąd przyleciały pociski, szukając sobie jednocześnie osłony.

Ktoś krzyknął na otwartej linii. Wrzask nie pozostawał wątpliwości, że jakiś człowiek oberwał właśnie od wroga. I to oberwał poważnie. Nie potrafiła powiedzieć, kto to był, ale w tej chwili obchodziło ją, że to nie ona.

- Bliżej! Musimy podejść bliżej, by skutecznie związać ich walką!

I nie Clarke. Przynajmniej jeszcze nie.

Kolejne dwie lub trzy wiązki uderzały wokół niej, zmieniając solną powierzchnię planety w gotującą się zupę, zamieniając solne, rozpływające się formacje w rozbryzgujące się wokół kryształy.

Belzen wrzeszczała, klęła i waliła na oślep w stronę, skąd walili do niej polarianie, licząc na to, że wyeliminuje wrogów szybciej, niż oni ją.

CHAN

Ruszył do walki zaraz po rozkazie Clarke’a. Skrócić dystans. Zbliżyć się do Polarian. Nisko. Szukać osłony.

Ludzie wokół niego zaczęli strzelać. Chan również. Oszczędnie. Odpowiadając ogniem w stronę z której nadlatywały smugi wrogich strzałów. Pozostając w ruchu. Wolnym, ograniczonym przez śliskie podłoże, wichurę, lejący się deszcz oraz grawitacje planety.

Udało mu się zmniejszyć dystans do niespełna pięćdziesięciu metrów. Wydawało mu się, że ujrzał zarys charakterystycznego skafandra wrogów po lewej i otworzył ogień w jego stronę, leżąc nisko za jakąś skalną formacją. Z satysfakcją ujrzał po kilku seriach rozbłyski w tamtym miejscu i cichy huk rozrywanego skafandra.

Broń zasygnalizowała wyczerpanie magazynka, więc korzystając z osłony przeładował klip energetyczny i wyskoczył w poszukiwaniu kolejnego celu i kolejnej pozycji ogniowej.

Z lewej zamajaczył mu kolejny pajęczy kształt wroga. Wystrzelił do niego zaliczając kolejne trafienia. A potem z prawej strony nadleciały laserowe smugi. Jedna z nich trafiła Chana w prawe ramię, wysunięte w tył podczas strzelania.

Chan wrzasnął, kiedy laser przebił osłonę pancerza, ciało, kość i pomknął dalej. Przystosowany do walki w trudnych warunkach skafander dokonał tego, co czego był zaprojektowany. Uszczelnił się automatycznie dokonując amputacji kończyny w połowie ramienia.

Chan upadł na ziemię.

Nie wiedział, na ile stracił przytomność i czy ją w ogóle stracił, lecz kiedy odzyskał zdolność mówienia wychrypiał w kom link jeden komunikat, przesycony bólem i szokiem.

- Oberwałem!

WEST

Szedł do walki zupełnie zdezorientowany. Strzelał – niezgrabny i ciężki, celując tam, skąd nadlatywały strzały wroga. Liczył na to, że Polarianie są równie zagubieni, co oni i zaskoczeni. Skracał dystans do wroga, by nie strzelać na ślepo.

Kilka razy o mało nie oberwał. Wrogie strzały przecinały ulewę niespełna pół metra od niego. Przed nim, za nim, obok niego!

Nie pozostawał dłużny i w pewnym momencie lufa jego spectry dymiła w zetknięciu z solnym deszczem. Znalazł sobie osłonę za jakąś ociekającą wilgocią skałą, zmienił wyczerpany klip, wychylił się zza skały zauważając jakieś poruszenie.

Zobaczył Polarianina, który dość niezgrabny w swoim skafandrze na pajęczych nogach, próbował dotrzeć do tej samej osłony co West. Pilot wciągnął powietrze, wychylił się zza kamienia i posłał kilka smug energetycznych prosto w nadchodzącego Polarianina.

Trafił tnąc odnóża maszyny, dziurawiąc kokon na cielsko umocowany na górnej części konstrukcji i rozwalając hełm i łeb przeciwnika.

Usłyszał krzyk Chana i zamarł na chwilę. Potem jednak nie miał czasu na opłakiwanie strat, bo zaraz za pierwszym wyeliminowanym polarianinie pojawił się drugi.

Smugi lasera zaczęły niszczyć teren wokół Westa, rozwalać jego osłonę, a on mógł tylko paść na ziemię i czekać. Nie mógł się wychylić, bez ryzyka utraty życia. Nie mógł zrobić nic przygwożdżony ogniem wroga.

W końcu Polarianin przestał strzelać, a ten ułamek sekundy wykorzystał West. Wychylił się zza dymiącej osłony i posłał przeciwnikowi kilka wiązek. Niepotrzebnie, ale skutecznie. Okazało się, że wróg był martwy. Najwyraźniej ktoś wywalił mu dymiącą, syczącą ranę gdzieś z boku jeszcze przed tym, nim West dorobił mu kilka następnych dziur w rybim cielsku.

CLARKE

Wydał rozkaz do ataku i poprowadził ludzi do boju, tak jak to nauczały podręczniki taktyki Federacji. Co prawda wkuwał je dawno temu, w Akademii, na pamięć, ale nie sadził, że kiedykolwiek będzie zmuszony zastosować je w praktyce.

Wokół szalała burza i wichura. Strzały wroga pojawiały się znienacka. Gwałtowne rozbłyski światła i dymiąca przestrzeń, kiedy smuga energii mijała swoje cele.

Udało mu się uniknąć trafienia i skrócić dystans o połowę. Ostrzelał dwa niewyraźne kształty – zapewne wrogów w ich pajęczych skafandrach, które zdradziły wypuszczane przez nich wiązki lasera. Nie wiedział czy trafił, ponieważ ktoś ostrzelał jego pozycję z flanki, o mało nie rozwalając czaszki niemal cennym strzałem.

Przeczołgał się w bok, patrząc jak jego poprzednia pozycja zamienia się w gotującą kałużę solanki, poderwał na nogi z trudem pokonując opór grawitacji i odpowiedział ogniem. Tym razem był pewny trafienia. Musiał nawet wcelować w coś ważnego w całym skafandrze polarianina, bo w miejscu, do którego strzelał, coś wybuchło z gwałtownym sykiem.

Jeden mniej!

Krzyk jednego z jego ludzi rozbrzmiał mu w uszach, niczym wyrzut sumienia. To on poprowadził go do walki. Na śmierć.

- Czysto – usłyszał w głośnikach hełmu głos Jonsa. – Załatwiliśmy całą ósemkę. Uważajcie. Niektórzy mogą jeszcze żyć.

- Luźny szyk – Clarke wydał kolejne rozkazy. – Meldować się.

- Oberwałem – to był Chan.

Żył! Przynajmniej tyle.

ROSS


Wyciszył wszystko, zerwał łączność i czekał. Słyszał, jak wichura wyje poza lądownikiem. Słyszał, jak kawałki zamarzniętej soli siekają pancerz pojazdu w którym się ukrywał.

Odruchowo wstrzymywał oddech wpatrując się w odczyty na pasywnym skanerze.

Nadal był namierzany.

Przeprowadził szybką symulację uwzględniając rozmiar Perły, dane o jej ruchu wokół Alfa Scuti i prędkości obrotowej, jak również nakładając na symulację wielkość i prędkość poruszającego się na orbicie ŻÓŁWIA. Wyszło mu siedem minut i osiemnaście sekund z tolerancją do jedenastu sekund. Tyle czasu wrogi pancernik powinien znajdować się nad ich radiantem globu.

Siedem minut i szesnaście sekund. I piętnaście sekund.

Z nudów zaczął odliczać zajmując czymś niespokojne myśli. Nie zastanawiać się nad tym, co dzieje się z resztą załogi, która najpewniej już wdała się w walkę z wrogiem.

Dwie minuty i osiem sekund. Siedem sekund. Pięć sekund. Cztery. Trzy. Dwie. Jedna. Minuta. Pięćdziesiąt dziewięć.

Konsoleta rozjarzyła się ostrzegawczą czerwienią!

Kurwa! Systemy namierzania wroga jakimś cudem wzięły sobie ich lub pobliska okolice na cel.

Kurwa!

Ross zacisnął zęby. Teraz nie mógł już nic zrobić. Bezsilny i wystawiony na strzał mógł tylko czekać. Czas na opuszczenie lądownika minął bezpowrotnie jakieś pięć minut temu.

Taktyczny pocisk plazmowy wystrzelony z orbity uderzył prawie bezpośrednio w cel. Pocisk zdolny niszczyć ufortyfikowane pozycje wroga na planecie.

W jedną sekundę lądownik zmienił się w metalową trumnę, którą eksplozja przeturlała blisko dwieście pięćdziesiąt metrów w bok.

Przypięty pasami Ross widział, jak uderzenie o coś twardego rozrywa kadłub na strzępy. Fotel został wyrwany z mocowań i przez chwilę Ross latał wewnątrz lądownika obijając się o ściany, nadal bezpieczny w swoim fotelu.

Trzy i pół sekundy później fala plazmy zalała okolicę w promieniu kilku kilometrów smażąc wszystko i wszystkich łącznie z Rossem.


WSZYSCY


Po chwili okazało się, że nikt więcej nie został trafiony. Dwóch Polarian żyło jeszcze, lecz nie trzeba było ich dobijać. Sprawę za ludzi załatwiła atmosfera planety i wróg najzwyczajniej w świecie się udusił.

- Teren na podejściu do SALT 01 emanuje jakimiś dziwnymi odczytami. To chyba pole minowe lub jakaś inna forma ochrony. – Ostrzegł ich Jones trzymający się na dystans ze swoją snajperką.

I wtedy niebo za ich plecami rozjaśnił jaskrawy snop światła. A potem fala uderzeniowa rzuciła nimi na ziemię, cisnęła o skały, pozbawiła na kilka sekund przytomności.

Nad nimi przelała się fala ognia, na szczęście już nie tak silna, by przepalić się przez osłonę pancerzy.

Epicentrum wybuchu było gdzieś indziej. Kilka kilometrów za nimi. Tam, gdzie wylądował West swoim THUNDEREM lub tam, gdzie Ross i lądownik.
Szumiało im w głowach, ale żyli.

Wiedzieli, co się stało. Przeczuwali to. Polarianie musieli mieć jakąś łączność ze swoim statkiem, a kiedy ostatni z nich padł wróg postanowił uderzyć taktycznie z orbity, nie wahając się dłużej. Wykorzystując swoją przewagę militarną. Tez by tak zrobili na miejscu Polarian.

Pocieszającym było tylko to, że nie celowali w SALT-01 co oznaczało, że baza była dla nich ważna.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 29-03-2015 o 10:35.
Armiel jest offline  
Stary 31-03-2015, 04:16   #137
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Załatwienie rybola wprawiło kanoniera w nieco ekstatyczny stan. To uczucie, emocje, działanie, nie umywały się do żadnej symulacji VR. Co ważniejsze, stał nad przerobionym na kotlety wrogiem. Został im tylko szturm na SALT01. Brzmiało jak bułka z masłem. Zresztą czuł się jakby mógł jeść granaty na śniadanie i popijać napalmem. Może był z dala od swoich systemów bojowych, ale dalej miażdżył.


Walka na ziemi miała pewne mankamenty, ot, chociażby celność jego ręki w porównaniu do komputerów wspieranych jego genialnym umysłem, była żenująco niska na większe odległości. Musiał podejść niebezpiecznie blisko. Kalkulować ryzyko, osłony i siłę ognia w zupełnie innych warunkach. Mimo to dalej był w stanie eliminować przeciwnika, głównie dzięki systemom smart, ale tym się nie przejmował. Jego sprzężenie było silne. Oko kierowane dodatkowymi markerami celne. Znów miażdżył... a potem przyszła fala bólu i zmyło go całkowicie. Nie wiedział nawet na jak długo.


Otworzył oczy i zameldował że żył. Po stanie gardła wnioskował że musiał się drzeć jak opętany. Sprawdził jak dokładnie oberwał. Miał najwyraźniej czas, skoro jeszcze żył, to znaczy że reszta załatwiła pozostałych ryboli, albo miała ich w pełnym szachu. Nie docierało do niego przez chwilę co dokładnie się stało. Dopiero później myśli zaczęły tłuc się w głowie. *No i jak ja teraz będę wyglądał. Conajmiej kurwa niesymetrycznie! Pieprzone ryby, pieprzony świat, nosa za konsoletę nie wyściubię jeśli się stąd wyrwiemy. Kurwa. Boli!* Poruszył ponownie ręką i omal ponownie nie zemdlał. Potrzebował zestawu medycznego, dropsów, a przede wszystkim nowej ręki. To było do załatwienia. Tyle że nie tutaj. Może gdzieś w rdzeniu Federacji, tyle że musieli się do niego dostać, a byli w czarnej dupie na planecie tak zaściankowej, że Polarianie mogli rozpocząć na niej teraformację bez niczyjej wiedzy. Nie wspominając już o wiszącym po drodze ŻÓŁWIU.


Z marazmu i użalania się nad sobą, wyrwał go meldunek Jonesa. To było proste, spróbował się skoncentrować na małych problemach po kolei. - Miny najlepiej ustrzelić. Rozbrojenie jest... - Nie dokończył, bo rzuciło nim jak szmacianą lalką i znowu odpłynął w objęcia Morfeusza. Kiedy się ocknął, przez chwilę nic nie mówił. Leżał bez ruchu dobrą minutę. Czekał na przeładowanie i drugą salwę, ale ta nie nastąpiła. W końcu wstał. Wspierając się na karabinie, żeby utrzymać równowagę. Kręciło mu się w głowie i znowu chciało rzygać, z bólu i świadomości co się musiało stać. Ross mówił że go namierzają, uderzenie orbitalne nie trafiło ich ani SALT, więc celem musiał być lądownik lub Thunder. Byli uziemieni i prawdopodobnie stracili kolejnego członka załogi. Chciało mu się wyć, ale to nic by nie pomogło.
- Wystrzelajcie te miny i przejmijmy to gówno zanim stwierdzą że kopalnia im jednak niepotrzebna. Ja nie postrzelam, ręke mi upierdoliło. - Rzucił ochrypłym głosem kanonier. Wolnym krokiem odszedł dobre kilkadziesiąt metrów w stronę z której przyszli. Jeśli mieli wysadzać miny, to nie miał zamiaru być w ich polu rażenia kiedy odpalą.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 31-03-2015, 10:57   #138
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przyczajenie się za leżącym (i martwym równocześnie) Polarianinem wydało się Westowi dobrą opcją. Do chwili, gdy Żółw spuścił im na głowy pocisk kinetyczny, czy też inne paskudztwo.

Tony oderwał się od Polarianina, w którego prawie go wprasowało. Uniósł się nieco, obmacując całe ciało (a dokładniej - kombinezon) i mało rozsądnej próbie sprawdzenia, czy wszystko jest w porządku. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że wszystkie kontrolki skafandra działają normalnie. Czyli jemu nic się nie stało.
Ale za to Ross milczał. Martwe również pozostawało połączenie z Thunderem. A z tego wynikało, że Polarianie załatwili dwa ptaszki jednym strzałem.

- Cholerne ryby - mruknął do siebie, po czym przełączył się na ogólną sieć łączności.

- Jones, masz dokładniejsze namiary na te miny? - spytał.

Bez strzelających na prawo i lewo Polarian mieli szanse powoli i systematycznie rozstrzelać całe pole minowe, ale strzelanie na oślep mijało się nieco z celem. Jak już, to lepiej było te niby-miny obejść, niż niepotrzebnie marnować energię, która prędzej czy później musiała się skończyć.
 
Kerm jest offline  
Stary 31-03-2015, 11:28   #139
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Akcja. W końcu cholerna akcja. Lasery latały na lewo i prawo. Wybuchy. Ranni. Martwi. Ryby padające jak muchy. Wojenna zawierucha sprawiła, że Jones poczuł się jak u siebie. Nie było nic lepszego dla zwiadowcy, niż widok wroga, któremu laser wypala dziurę między oczami [czy cokolwiek, byle strzał okazał się śmiertelny].

A potem jasny snop światła, i Thunder wraz...kurwaaaa...z jego towarzyszem...wyleciał w powietrze. Potężne pierdolnięcie i po ich statku pozostało wspomnienie. Ryby się nie pierdoliły w tańcu. Skurwiele z wytrzeszczami.
-Ja pierdolę.. - rzucił do siebie zwiadowca

- Teren na podejściu do SALT 01 emanuje jakimiś dziwnymi odczytami. To chyba pole minowe lub jakaś inna forma ochrony. – Ostrzegł ich Jones trzymający się na dystans ze swoją snajperką.

- Jones, masz dokładniejsze namiary na te miny? - spyta West

-Hej młody. Dobrze, że nic Ci nie jest. Tak mogę was podprowadzić, ale pozwólcie mi się tym zająć z dystansu. Nie podchodźcie za blisko. Nie wiadomo jakie pole rażenia ma to gówno - rzucił a potem zaczął namierzać cele. Strzał i obejrzenie efektu

Gdyby jednak okazało się, że to za mało zamierzał sam obejść je, podchodząc do SALT. Zajmie mu to więcej czasu, niż normalną drogą. Był jednak dobry w swoim fachu, a ryzyko było w kalkulowane w ten zawód.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 03-04-2015, 23:48   #140
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Frida nigdy nie czuła się aż tak nie na miejscu. Jej piaskownicą były kokpity statków, a nie naziemne pola bitew, wymagające wejścia z wrogiem w fizyczny kontakt. Zabijanie pojedynczych celów - co za brak rozmachu i nuda. Przypierdolić działkiem we wrogi pancernik i rozpieprzenie go w na miliardy drobnych kawałeczków - taaak, w to mogła się bawić...ale tak hasać po wertepach z nędznym karabinem w łapach?
-No żesz kurwa… - wyrwało się jej po raz kolejny w ciągu ostatnich paru minut.

Ślizgając się i klnąc pod nosem, próbowała namierzyć cokolwiek, co nie było człowiekiem, tylko cholerną zmutowaną rybą. Ku swojemu zaskoczeniu przeżyła i gdy ostatni z ósemki polarsów odłożył łyżkę, wciąż stała względnie pewnie na własnych nogach. Jakim chujem nie oberwała, ani nie odstrzeliła sobie stopy - odpowiedzi na te pytania raczyli znać jedynie najznakomitsi mędrcy kosmicznego wszechpierdolnika.

Fala jasnego światła poderwała kobietę do góry nim ta zdążyła choćby krzyknąć, fundując jej krótki lot i ślizg w błocie. Dochodzące z hełmu krzyki i rzucane w pośpiechu słowa reszty załogi dochodziły do van Belzen z pewnym opóźnieniem. Potrzebowała dobrej minuty, by połączyć fakty.

Skoro West się odezwał, oznaczało, że to nie Thunder padł ofiarą ataku z orbity. Pozostawał tylko jeden, alternatywny cel...
-No żesz twoja pierdolona, zajebana w dupę mać...i komu teraz będę cisnąć? - mruknęła z goryczą. Cholerny Ross...nawet go kurwę lubiła na swój sposób. Poza tym to właśnie upierdliwy skaner ogarniał szyfrowania, sygnały i całą resztę komunikacyjnych machlojek. Bez niego zostali na słonym lodzie - delikatnie rzecz ujmując.

Coś zakuło Fridę w miejscu, gdzie normalny człowiek ma serce. Szybko podniosła rękę sprawdzając, czy żadna zagubiona wiązka lasera, albo skalny odłamek przypadkowo nie przebiły jej pancerza...wydawał się cały. Szpeciły go jedynie solne zacieki, podobne do kleksów ptasich gówien. Dziwne uczucie minęło dość szybko, zostawiając po sobie całe morze wściekłości, nienawiści i żalu.
-Chan, gdzie ty kurwa jesteś? - warknęła do komunikatora, gramoląc się powoli na równe nogi. Skoro kanonier oberwał, potrzebował wsparcia i kopa w dupę na rozpęd.
Nie mogli sobie pozwolić na stratę kolejnych ludzi.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172