Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-03-2017, 22:41   #71
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Do Padre zaczęła dodzwonić się Bradley. Nie kryła zadowolenia..
- Zciwicki, słyszałam, że macie problem. Zabieram wasze ptaszki z jezdni, bo się chuja znacie na ornitologii. Nie dziękuj. Nawet nasz martwy parch umierał dłużej, niż wasz. Bez odbioru.
Rozłączyła się, nie dając nawet czasu na odpowiedź.

Black 6 po wejściu do dżungli przerzucił się na broń krótką tu i tak nie było widoczności w której jego karabin byłby przydatny. Po chwili obserwowania podszedł do mężczyzny
- Co jest doktorku? Zgubiłeś coś? - zagaił black 6 starając się wyglądać przyjaźnie

Owain przez chwilę z fascynacją obserwował obiekt wrzucony w środowisko skrajnie odmienne od swojego naturalnego.
Wyciągnął detektor i dokładnie sprawdził teren, wodząc nim w obie strony, tak w poziomie jak i w pionie.
Gdy Black 6 zdecydował się ujawnić jako pierwszy, Owain został w ukryciu, czekając, czy coś się na niego nie rzuci.

Padre także nie ujawniał swojej pozycji obserwując otoczenie.

- Nie strzelaj! Poddaję się! - grubasek prawie podskoczył z wrażenia gdy Black 6 nagle pojawił się w jego pobliżu. Podniósł ręce do góry i patrzył przestraszonym wzrokiem na uzbrojonego obcego mężczyznę. Detektor w tym czasie żadnego ruchu nie rejestrował. Oprócz tego którego źródłem byli Black 6 i ten starszawy facet. Niemniej jednak detektor wykrył jakieś źródło anomalii. Jakieś dwa tuziny metrów od miejsca gdzie byli obecnie, nieco w lewo. Pewnie jakiś nadajnik czy coś podobnego sądząc po regularnym, spokojnym pulsie jaki wysyłał w eter. Padre nie mógł zlokalizować żadnego zagrożenia kryjącego się w tych zaroślach.

- Każ mu się zidentyfikować - nadał Padre przez obrożę - My cię kryjemy.

- Czysto, ale dwadzieścia metrów w tamtą stronę coś nadaje. - mruknął Owain do Padre, pokazując ręką kierunek.

- Sprawdzę - nadał Padre przez obroże i ostrożnie ruszył we wskazanym kierunku (obchodząc łukiem jeśli trzeba, by nie pokazywać się grubasowi, wciąż we włączonym kamuflażu ) - Osłaniaj go.

- Nie mam zamiaru. - szkoda amunicji, dodał w myślach black 6 ale zostawił to dla siebie - Teraz przejdźmy do konkretów. Kim jesteś i co tu robisz?

- Jestem Saul. Dr. Saul Jenkins. - powiedział przestraszonym głosem starszawy mężczyzna. Nadal wyglądał na przestraszonego choć nie widząc agresywnego zachowania i tak się trochę uspokoił. - Zgubiłem się. I moją walizkę! A tam są bardzo ważne badania! Bo coś mnie goniło. Chyba. I zgubiłem się. - odpowiedział doktor Saul co nieco opuszczając dłonie i mrużąc oczy jakby chciał się przyjrzeć bliżej rozmówcy. - A ty kim jesteś? Co masz na szyi? - odważył się zapytać trochę wskazując dłonią mniej więcej ku twarzy i szyi Mathiasa.

W ty czasie schowany dalej w krzakach Black 4 chyba pozostawał niezauważony przez rozmówcę Black 6. Widział na trzymanym w jednej dłoni detektorze, jak Black 0 porusza się mniej więcej w kierunku źródła sygnału, jak detektor wykrywa dwóch rozmawiających o kilkanaście metrów od siebie i poza tym jakoś nie wykrywał innych zagrożeń. Zcivicki przedzierał się w tym czasie przez dżunglę. Nie miał pojęcia czego szuka bo nie wiedział co mogło być źródłem sygnału. Ale mając przybliżony rejon poszukiwań zaczął wedle wskazówek od Black 4 zbliżać się do źródła sygnału. Dżungla tutaj była gęsta, że znalazł źródło sygnału dopiero gdy było o krok od niego. Wcześniej minął te miejsce chyba ze dwa razy podczas przeszukania a nie było go widać. Okazało się, że źródłem sygnału jest walizka. Taka z hermetycznych i pewnie wzmocnionych. Czy kuloodpornych to nie był pewny. Miała wszystko co trzeba by wyglądać na profesjonalne miejsce trzymania bardzo - ważnych - rzeczy. Łącznie właśnie z migającą diodką i pulsującym w wielu zakresach markerem który pozwalał na jej łatwiejsze zlokalizowanie. Gdzieś w pobliżu usłyszeli odgłos zbliżającego się pojazdu.

Black 0 obejrzał bez dotykania walizkę. Obejrzał też drzewa wokoło czy nic nie czai sie na góre.Jeśli nie znalazł nic podejrzanego zważył ją kijem by sprawdzić czy nic nie kryje się pod nią. W końcu ktoś mógł zastawić mała pułapkę z granatem, albo jakieś gówno kryło się pod walizkę gotowe ujebac go w rękę.
- Znalazłem jakąś walizkę - nadał przez obrożę do czwórki i szóstki.

- Dziadek właśnie kwękał, że jakąś zgubił. Bierz to gówno, zgarniamy emeryta i jazda do baru, tam go przesłuchamy jak należy. - rzucił Owain przez obrożę do obu.

Padre wynurzył się z krzaków z walizką. “Czwórka sprawdź co to podjeżdża” nadał przez obrożę.
- To my tu zadajemy pytania - powiedział - to ta? Otwórzmy ją. Dasz radę sam czy mam pomóc wytrychem? - klepnął w kolbę karabinu.
- Czego doktorem jesteś? Może czytałem jakąś z twoich prac.

Pamiętając, że druga grupa zdołała przywrócić do stanu używalności pojazd mający uchodzić za legitny środek transportu, Owain zaczął od sprawdzenia ich pozycji na holomapie Obroży, czy aby nie wybrali się na przejażdżkę w ich okolicy, żeby poszpanować wozem.

- O jeszcze jeden! Moja walizka! - starszy człowieczek wydawał się dość przytłoczony najpierw jednym a potem drugim Parchem tak w pełni uzbrojenia i tak blisko niego. Ale od razu rozpoznał przedmiot jaki przyniósł Black 0. Schylił się i podniósł go bez wahania. Zaraz zaczął oglądać z różnych stron jakby chciał się upewnić, że nic jej się nie stało. Nie sprawiała wrażenia, że oprócz brudu błota i przyklejonych liści coś jej się stało. Starszy pan więc z ulgą z powrotem chwycił ją w dłoń jak porządny naukowiec czy biznesmen porządną walizkę powinien.

- Jestem Saul Jenkins, doktor astroarcheologii. Specjalizuję się w specyfice tego systemu i o nim napisałem kilka prac. - przedstawił się na tyle dumnie i godnie na ile pobrudzone dżunglą ubranie pozwalało. Astroarcheologia była dość szeroką i mało precyzyjną dziedziną nauki. Zajmowała się mniej więcej tym czym ziemska archeologia tyle, że nie na Ziemi teoretycznie koncentrując się na odnalezieniu i skatalogowaniu wymarłych kosmicznych cywilizacji. I co prawda tam i tu odnaleziono pewne ślady które były trudne do jednoznacznej weryfikacji to jednak oficjalna nauka do tej pory żadnych obcych cywilizacji nie uznawała. Niemniej jednak system Relict ściągał do siebie astroarcheologów gdyż jeszcze nim ludzie przysyłali tu pierwsze sondy a potem załogi systemowa anomalia była podejrzewana o nienaturalne pochodzenie. Na to jednak znowu mimo wielu pokoleń badaczy i miliardów wydanych kredytów nigdy nie odnaleziono jednoznacznego potwierdzenia lub zaprzeczenia. W tym czasie Black 4 sprawdził holomapę. Można było powiedzieć, że wedle niej większość grupy Black i ta jedna z Brown tylko śmignęła trochę ponad setkę metrów przed nimi skrajem dżungli. Pieszo nie było szans ich dogonić. I to pieszo przez dżunglę. Tylko sygnatury Black 2 i 7 były nadal w miejscowym lokalu rozrywkowym.

- To chyba nie czytałem nic twojego - powiedział Black 0 - a teraz otwieraj - skinął karabinem na walizkę.

- Szkoda. Myślałem przez chwilę, że rozmawiam z kimś kto umie właściwie docenić te osiągnięcia naukowe jakie pomagałem dokonać. - westchnął dr. Jenkins i wzruszył ramionami. - Ale walizki nie mogę otworzyć. Materiał źródłowy pobrany do badań mógłby ulec nieodwracalnemu uszkodzeniu. A tu chodzi o dziedzictwo kulturowe jakim spadkobiercą jest cała ludzkość. - doktor przyciskał do siebie walizkę i wzniósł do góry palec wskazujący by podkreślić jak ważne jest to co posiada w tej walizce. - Walizkę bezpiecznie można otworzyć jedynie w sterylnych warunkach a tu na pewno takie nie są. - wyjaśnił dodatkowo z powrotem kładąc dłonie na prostokątnym pakunku.

- Jednak będę nalegał, naszło mnie jakoś na ubogacenie kulturowe - powiedział Padre - jeśli nie masz klucza postaw na ziemi, szkoda by cię trafić rykoszetem.

- Ależ nie ma takiej potrzeby ryzykować zniszczenie dziedzictwa kulturowego sprzed tysiącleci. To nijak nie jest panom do niczego potrzebne. Prosiłbym by panowie mnie wyprowadzili stąd do jakiejś cywilizacji. - doktor mówił wolniej i wyraźniej starając się dotrzeć do słuchacza.

- Otwórz tą walizkę, albo ja to zrobię - Padre odbezpieczył karabin - wszelkie ryzyko biorę na siebie.

- Przykro mi. Ale ja nie mogę wziąć na siebie takiego ryzyka. - tym razem doktor dał krótszą odpowiedź przyciskając swoją walizkę do swojej piersi.

- Otwórz… tą… walizkę…, albo zrobię to sam, a ciebie zostawimy gołego w lesie. Potem przykicają króliczki i dobiorą ci sie do dupy. Ostatnia szansa doktorku. Black 6 cofnij się krok czy dwa, żebyś nie oberwał rykoszetem.

MG:

- Ależ tam nie ma nic dla was cennego. Żadnych skarbów ani narkotyków. Ani broni. Same bezwartościowe skorupy. Ale rozpadną się w zetknięciu z powietrzem. Dlatego trzeba zachować je w całości. Dla dobra wszystkich ludzi. - doktor spocił się ze zdenerwowania ale dalej trzymał kurczowo walizkę jak jakiś talizman albo skarb.

- To reszta się wybrała na jakąś wycieczkę krajoznawczą. - zameldował Owain, wynurzając się z krzaków i dołączając do konsylium na polance. - Padre, dawaj idziemy do knajpy i tam sobie z mądralą pogadamy, co tu będziesz mu wyciągać brudne gacie z teczki. Chuj wie, co on tu mógł przyciągnąć, szwendając się po lesie.

Padre bez słowa wymienił magazynek na przeciwpancerne pociski, podszedł i szarpnięciem wyrwał walizkę, po czym ją rzucił na ziemię i przestrzelił zamek.

Parch wyrwał walizkę doktorowi astroarcheologii, rzucił na ziemię i strzelił. Naukowiec zaczął krzyczeć i podbiegł do Black 0 usiłując go powstrzymać. Nie zdążył jednak i karabin Zcivickiego trafił w walizkę. Tą jednak siła uderzenia odrzuciła kawałek ale jakoś nie otworzyła się dzięki tej metodzie. - Nie! Proszę, niech pan tego nie robi! To jest dziedzictwo całej ludzkości! - doktor krzyczał łapiąc za ramiona Zcivickiego i uniemożliwiając mu sensowne celowanie nie tylko do walizki ale i do czegokolwiek. Usłyszeli coś jeszcze. Skrzek czy jakieś trzaski charkot. Zbliżało się. Szybko! Zupełnie jakby wystrzał zwabił to coś właśnie w ich stronę! Black 4 miał namiar na swoim detektorze choć sam celów jeszcze też nie widział. Wiele celów. O jakieś pół setki metrów od nich. Ale szybko się przemieszczających.

Owain obrócił się w miejscu, by sprawdzić z której strony nadciągają xenosy. Na szczęście wyglądało na to, że przedzierają się od strony doliny, a więc nie blokowały im drogi do baru.
- Mówiłem, kurwa! - warknął, ciskając wszystkimi posiadanymi granatami, jeden po drugim, mniej więcej w kierunku robali. - Chodu!
Potem chwycił Jenkinsa za ramię, drugą ręką dobył tomahawka, odpalił funkcję ognia i nie czekając, aż ostrze rozgrzeje się do czerwoności, ruszył biegiem przez dżunglę w stronę knajpy, wycinając sobie przejście przez zawadzającą florę.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 18-03-2017, 23:34   #72
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Walizka wytrzymała, nie pozostało nic innego jak poprawić. Gdy Owain odciągnął doktorka, Padre poprawił walizce jeszcze raz, na więcej szkoda czasu. Potem zmienił magazynek na pełny, zwykłej amunicji i zaczął wycofywać się za resztą osłaniając.
- Strzelać jak będzie szansa trafienia - powiedział.
 
Mike jest offline  
Stary 19-03-2017, 05:24   #73
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 10 - Pierwsza przerwa

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven - Hell; 2250 m do Checkpoint 1
Czas: dzień 1; g 32:00; 60 + 60 min do Checkpoint Black 1




Black 2 i 7



Amy pisnęła niezbyt głośno ale za to dość wesoło gdy dzięki ramionom Chelsey wylądowała tyłkiem na blacie baru. Potem na chwilę uciszyła się gdy Diaz sama usadowiła się obok niej a potem znowu radośnie i niefrasobliwie pisnęła gdy latynoskie dłonie popchnęły ją tak, że upadła plecami na blat baru. - Chcesz to zrobić tu na barze? Ale czad! - blondynka od razu odgadła zamiary Latynoski i najwyraźniej przypadły jej one do gustu bo zdawała się podchodzić do pomysłu bardzo entuzjastycznie.


Amanda okazało się, że potrafi być rozkosznie wdzięcznym stworzeniem. Gdy Diaz wpakowała się też na blat baru blondyna zachęcająco uniosła się na czubkach palców stóp prezentując swoje zachęcająco rozwarte uda obite zielonymi dżinsami. Jej biodra też kusząco drgały w zapraszającym rytmie i przy tym twarz blondyny wydawała się gdzieś tam daleko i nisko na drugim końcu baru. - Chodź! Chodź do mnie! - blondynka nie ustawała wabić Latynoski do wspólnej zabawy. Jej ramiona chętnie przyjęły ciemnowłsoą kobietę która wylądowała na niej obejmując ją, przyciskając chciwie do siebie i całując tam gdzie zdołała. Chelsey mogła zbadać zawartość tego co kryło się pod bialą koszulą blondyny. Najpierw dłońmi i palcami a potem gdy obie wyzwoliły ją z koszulki także ustami. Teraz te same kobiece atrybuty które nie tak dawno prezentowały się raczej wybitnie mało efektownie przymrożone wychłodzeniem wielogodzinnym przebywaniem w wodzie teraz wyglądaly, smakowały i dawały się ugniatać dokładnie tak jak powinny. Blondyna też reagowała tak jak na takie zabawy zadowolona kobieta powinna.


Gdzieś w tym momencie do obydwu kobiet dotarło, że Amy jest ubrana w zdecydowanie mniej rzeczy niż Chelsey. Właściwie całe dwie z czego koszula już pętała jej się gdzieś zwichrowana między jej plecami a blatem baru a spodnie właśnie zostały rozpięte. W przeciwieństwie do niej Diaz mimo, że pozbywała się swojego ekwipunku jak na wyścigi to jednak nadal było jej dość daleko do choćby połowicznego rozebrania.


http://euvs.org/img/spirits/full/2887.jpg



Nie przeszkadzało to Diaz jednak spić z blondyną drinka. A właściwie z niej. Gdy na barze zauważyła butelkę tequili wiedziała, że nie może się zmarnować. Złotawy płyn wylądował na piersiach i brzuchu blondyny a zaraz za nim wylądowały tam usta, język i dłonie Latynoski wzbudzając nieopisaną radochę u Amy. - Oj czekaj teraz zmiana. - uśmiechnęła się blondyna całując czule usta Latynoski i podnosząc się bardziej do pionu. - Chcesz pociągnąć z gwinta? - zapytała z lubieżną minką biorąc butelkę w dłoń i skierowując strumień na swoje piersi skąd spływały na niższe partie ciała.


- Czekaj, też ci pokażę sztuczkę. - blondyna roześmiała się i lekko uderzyła ramiona Black 2 powalając ją na tyłek. Przy okazji razem pozbyły się już resztek ubrania Parcha ukazując jej górne wdzięki na świeże powietrze. Blondyna miała najwyraźniej dużą wprawę w rozbieraniu ludzi bo szybko też ściągnęła buty, spodnie i majtki Diaz jakoś specjalnie nie zwalniając tempa. W końcu jakby zamieniły się miejscami. Teraz Chelsey leżała plecami na blacie baru a blondyna kroczyła na czworakach, leniwym kocim ruchem dając jej się sycić każdą swoją gładkością i krągłoscią. Przeszła jednak trochę za Diaz tak, że ta nad sobą miała jej gardło, potem piersi i brzuch. Zaraz jednak wróciła trzymając jakąś ciemną butelkę.


Odkorkowała butelkę i nieśpiesznie przelała niebieskawą zawartość na piersi i brzuch leżącej na blacie Latynoski. Ta poczuła jak na jej rozgrzaną i czułą na dotyk skórę wylewa się i spływa chłodnawy płyn drażniąc i pobudzając zakończenia nerwowe tuż pod skórą. Amy odłożyła butelkę gdy spora część Chelsey była już przykryta niebieskawym płynem. - Teraz wstań. - wyszeptała podekscytowana pomagając jej przyklęknąć do pionu. Sama zaś odwróciła się tyłem do niej i położyła z powrotem na blacie baru. Dłoń blondyny sięgnęła po zapalniczkę. - Tylko się nie przestrasz. Nic nie będzie bolało. - uśmiechnęła się wciąż podekscytowana blondynka patrząc z dołu z wysokości kolan Diaz na jej twarz. Zapalniczka pstryknęła tuż przy udzie Latynoski tak, że poczuła jej gorąco. Ogień podpalił niebieskawy płyn tak samo jak benzynę lub coś równie łatwopalnego. Płyn momentalnie zajął sie ogniem roznosząc się od epicentrum przy kolanie Diaz, przesuwając się po jej kroczu, brzuchu i piersiach. Płonął choć Diaz czuła, nadal ledwie ten chłodny, ściekający po swojej skórze płyn. Płyn ściekał w dół wciąż płonął ale tam na dole czekały na niego jędrne usta i język Amy które spijały to co ściekało na dół z wyższych partii ciała Diaz. - Chodź, chodź do mnie Chelsey… - mruczała zachęcająco blondynka skupiona swoimi dłońmi, palcami, ustami i językiem na udach i ich złączeniu. Sama prezentowała wolną dłonią swoje wdzięki które teraz wyglądały o wiele apetyczniej niż niedawno na świeżo po wyjęciu z basenu. Chelsey nie omieszkała skorzystać z zaproszenia do zabawy z tymi wdziękami wdzięczącej się blondyny.


---



- Ubierzcie się. Czerwoni tu drałują. - głos Black 7 wydawał się być obydwu kobietom wyrwany jak z innego świata. Ale holo wyświetlane przed Obrożą sugerowało, że przegląda mapę okolicy. Amy wdzięcznie wtulona w Chelsey drgnęła jakby w ogóle przez ostatnie parę chwil zapomniała o drugim Parchu. Spojrzała pytająco na Latynoskę i zaczęła zezować po barze i podłodze by odnaleźć swoje spodnie i koszulę. - Niezły show. Robiłyście już to wcześniej? - bezoosoba maska hełmu pancerza wspomaganego spojrzała ciekawie na dwie splecione ze sobą nagie kobiety.


- No pewnie. Przecież tu pracuję. -
odparła blondi namierzając coś białego co miało szansę być jej koszulką. - Ale teraz to nie była praca tylko przyjemność i rozkosz. - uśmiechnęła się czule do leżącej przy niej brunetki i pocałowała ją jeszcze raz.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zach krawędź dżungli; CH Brown 2; 2100 m do Checkpoint Brown 3
Czas: dzień 1; g 32:00; 15 min + 150 min + 60 min do Checkpoint Brown 3 (Brown)



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zach krawędź dżungli; CH Brown 2; 2000 m do Checkpoint Black 1
Czas: dzień 1; g 32:00; 60 + 60 min do Checkpoint 1 (Black)




Brown 0, Black 1, 5, 8



- Widzisz tu jakiś cywili mamuśku? - Johan demonstracyjnie strzepnął trochę zasychającej brei ze swojego pancerza. Pancerze jasno wskazywały, że cała trójka należy do jakichś służb mundurowych i chyba niezbyt przypadło im przeszeregowanie przez jednego z Parchów do jakiejś cywilbandy. Za to chętnie i z zadowoleniem przyjął automat od Brown 0. - O! Dzięki dziewczyno teraz pogadamy inaczej! - sądząc po tym jak swobodnie czuł się i wyglądał z bronią musiał mieć praktykę w jej używaniu.


Po opuszczeniu żółtego pojazdu prawie od razu zagłębili się w tropikalny ukrop dżungli. Pierwsza szła Black 1. Chociaż bardziej przypominało to przedzieranie przez dżunglę taranem. Za nią szła Brown 0 ze swoim detektorem. Optymalnie detektor najlepiej działał na czysto czyli bez zwalistej sylwetki pancerza wspomaganego tuż przed sobą. Potem trójka mundurowych i pochód zamykały Black 5 i 8. Dzięki ciężkiemu pancerzowi wspomaganemu mieli solidne wsparcie ogniowe ale też i odwrotnie proporcjonalnie wyglądało to pod względem bezszelestnego przemykania. Siłowniki i spustoszenie jakie czynił operator pancerza wspomaganego było z zapasem łatwiejsze do zlokalizowania niż kilka osób bez takiego ciężkiego sprzętu. Detektor jaki dzierżyła Vinogradova dawał jednak nadzieję, a jakieś zrównoważenie tego efektu.


Teren był nadal tak samo ciężki jak wtedy gdy jakiś czas temu grupa niebieskich przedzierała się przez dżunglę by dotrzeć do przewróconego autobusu. Teraz też każdy krok był zanurzaniem się w groźny, nienzany mrok zgniłej zieleni. Poruszali się o wiele wolniej niż na otwartym terenie. Odległość paru setek metrów wydawała się rozciągać z minutę. Gorący pot ściekał grubymi strugami po skroniach i po plecach a manierki osuszały się w zastraszającym tempie. Zaś do spoconych, klejących się ciał lgnęły tuzinami jakieś meszki, komary i pijawki.


- Mam go. Chyba jest w porządku. - odezwał się w pewnym momencie Elenio wpatrzony w holomonitor panelu sterującego dronem. Obraz pokazywał znaną Parchom kapsułę desantową osadzoną na jakimś wypalonym fragmencie dżungli.


http://vignette1.wikia.nocookie.net/...20090710191638


Doszli tam w kilka minut później. Wypalony okrąg dżungli tworzył zawalidrogę więc mimo, że byli już o ostatnie kilkanaście metrów od kapsuły dalej poruszanie się po tym kłębowisko popękanych, popalonych pni i gałęzi przypominało przedzieranie się przez jakieś zasieki. Tu się przydała pomoc pancerza wspomaganego który oczyścił drogę do kapsuły. Przydała się też Brown 0 której Obroża rozpoznała się nawzajem z kapsułą dzięki czemu wrota do wnętrza orbitera otwarły się i zawartość wnętrza stanęła otworem.


Kapsuły Parchów były wyposażone w miarę standardowo. Dopiero indywidualna customizacja zamówienia nadawała charakteru poszczególnym grupom, zamówieniom i pojedynczy kapsułom. W Brown 2 były więc poukładane w wieszaczkach i pojemnikach standardowe typy broni i amunicji oraz medykamentów. Były karabiny i karabinki, broń krótka i do zwarcia, amunicja lekka i ciężka, różne rodzaje granatów i medykamentów. Jak zwykle w takich okazjach było więcej sprzętu niż nawet przeciążony Parch zdołałby unieść. Dylemat był więc nie czy coś jest ale co wziąć ze sobą by starczyło do następnego Checkpoint.


Brown 0 stwierdziła, że jakoś jej status czy cel się nie zmienił. Dalej miała dotrzeć do Checkpoint Brown 3 oddalonego o trochę ponad 2 km od obecnego. Dalej też miała współpracować i osłaniać jednostki sojusznicze. Musiał nadal choć jeden z nich dotrzeć do następnego Checkpoint. Ale teraz system zaliczył jej wykonanie zadania więc egzekucja odwlecze się jeszcze o przynajmniej te dwie czy trzy godziny! No chyba, że nie przeżyłaby tak długo.


Na razie mieli okazję do uzupełnień sprzętu. Trzy “jednostki sojusznicze” również skorzystały z okazji do uzupełnień. Karl pobrał karabin wyborowy podobny jak w grupie Black miał Szóstka. Żołnierz i marine zaopiekowali się bezpańskimi karabinkami. Resztę ekwipunku uzupełniały magazynki i broń boczna sprawiając, że teraz wyglądali zdecydowanie bardziej bojowo niż gdy Black 8 i Brown 0 ich znalazły.


Pobieranie sprzętu przerwały im odgłosy walki. Jakieś eksplozje jak od granatów i wystrzały jak ze szturmówek. Dobiegały nieco wytłumione pre odległość. Gdzieś z podobnej odległości i kierunku gdzie ostatnio Obroże pokazywały namiar na czerwonych.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; okolice klubu Haven - Hell; 2250 m do Checkpoint 1
Czas: dzień 1; g 32:00; 60 + 60 min do Checkpoint 1



Black 4, 6, 0 (czerwoni)




Black 4 szarpiąc przerażonego naukowca jedną ręką biegł nie oglądając się za siebie. W tym gąszczu gdzie widać było czasem na aż kilkanaście kroków najczęściej na kilka a czasem w ogóle bieganie było bardzo ryzykownym sportem. Zwłaszcza w dżungli opanowanej przez obcych. Biegnąć Graeff stracił co prawda namiar z detektora ale przemieszczał się na tyle szybko by liczyć, że wybiegną na otwarty teren nim to coś ich dopadnie. Naukowiec krzyczał i płakał jednocześnie biegnąc szarpany przez Parcha. Łkał za swoją walizką i naukowymi skarbami jakie miały tam być. Przestał tylko na chwilę gdy eksplodowały w pobliżu granaty Graeff’a. Za to gdzieś z trzewi dżungli rozległo się przestraszone kwilenie. Razem z nimi biegł Black 6 nadal stawiając na większy magazynek swojej broni bocznej niż potężny ale mało pojemny mag swojego karabinu wyborowego. Na takie odległości w których tutaj można było prowadzić ostrzał broń długa nadal miała większą siłę rażenia od krótkiej ale pod względem zasięgu znacznie się sprawa wyrównywała.


Ostatni biegł Black 0. Zdążył strzelić ponownie do opornej walizki. Tym razem zamek odskoczył i ukazało się wnętrze. A w nim… Coś co Zcivicki w pospiechu i półmroku dżungli nie był pewny co to jest. Jakaś skała? Skorupa? Chyba coś takiego. Nie miał jednak czasu ani ochoty by zapoznawać się z tym czymś bliżej więc odwrócił się i ruszył za pozostałą trójką. Szybko odkrył mankament swojego planu. Gdy wszyscy zbrojni biegli przez tą cholerną dżunglę… Nikt z nich nie strzelał! Dwa Parchy przed nim nie przejawiały coś ochoty do zatrzymania się wiedząc, że właśnie on jest pierwszy w kolejce do dziabania. Bez chwili przerwy w biegu detektor Black 4 był beużyteczny. Nie dało się złapać namiaru pościgu inaczej niż przez słuch. A na słuch to biegnącemu człowiekowi przedzierajacemu się z uporem przez ukrop gęstej, błotnistej dżungli ciężko było usłyszeć coś innego prócz samego siebie. Można było się zatrzymać i spróbować wycelować. Tyle, że w tych odległościach każde pudło oznaczało raczej przejście do zwarcia przez ścigającego stwora. Mogłoby się udać gdyby byli uprzejmi atakować po sztuce na lufę na raz a Parchy byłyby uprzejme nie pudłować.


Ostatecznie zdecydowała szybkość. To coś co ich ścigało było szybsze od człowieka więc dogoniło nawet biegnącego człowieka. Kiedy dokładnie Padre zorientował się gdy coś skoczyło mu na plecy przewalając i jego i siebie. Zdołał przetoczyć się i przykucnąć by strzelić bez celowania w poczwarę wielkości sporego psa. Potężne strzały z karabinu rzuciły rochlapanym truchłem o jakiś pień. Ale był drugi! Ten już zdążył rzucić się na człowieka i ten nie zdążył strzelić. Zdzielił go raz i drugi swoim karabinem ale cel był zbyt skoczny i ruchliwy, zbyt zażarty by odpuścić lub dać w siebie wystrzelić. Sam też użarł Parcha aż ten poczuł piekący ból. I zaraz potem znowu! Black 0 zaczynał już odczuwać mroczki przed oczami a bydle choć samo poranione nadal zamierzało go tu zagryźć! W końcu jednak jakimś farciarskim trafieniem kolby w łeb udało mu się powalić trafieniem sześcionożną bestię a buty dobiły sprawę definitywnie.


Wreszcie ostatni z czerwonych wyłonił się na otwartym terenie gdzie czekali już na niego pozostali dwaj i dr. astroarcheologii. Do lokalu do jakiego zmierzali zostało im jakieś ostatnie kilkadziesiąt metrów. W oddali, jakieś kilkaset metrów widać było nieruchomy, żółty autobus choć holoomapa nie pokazywała tam żadnego ruchu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-03-2017, 10:54   #74
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Ostatnie metry przeszedł już tyłem, celując w skraj lasu.
- Black 6, połataj mnie z łaski swojej, stimpacki mam w bocznej kieszeni.
Jeśli nic nie wyskakiwało z krzaków szybko zmienił na pełny magazynek, zużyty chowając do ładownicy.
 
Mike jest offline  
Stary 24-03-2017, 23:06   #75
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- Fajny ma tyłek - Powiedziała dosyć głośno i wyszczerzyła ząbki Black05, wpatrując się w wymienioną część ciała Brown0, gdy ta wyparzyła z busa jako pierwsza w kierunku swojego Checkpointu. Po czym Isabell się zaśmiała, wzruszając ramionami. Opróżniła cały swój plecak, robiąc miejsce na nowe graty, jakie mieli za chwilę zgarnąć z kapsuły.

Słysząc podobne stwierdzenie pośrodku pola walki, Nash prychnęła rozbawiona. Skrzywiła gębę w tworze uśmiechopodobnym, przypinając przy okazji podarowany granat do pancerza. Ostatnia z grupy Brown nie tylko tyłek miała niezły, radziła też sobie z zabezpieczeniami, przejmując choćby z początku kontrolę nad dronem Trójki.
“Jest bar. Postaw jej drina. Może da ci go pomacać i bliżej poznać” - wystukała wiadomość do Piątki, spluwając na mijane drzewo.

- Wygląda czysto - Vinogradowa uparcie gapiła się w detektor. Głowę trzymała opuszczoną i udawała że komentarza nie słyszała, czemu przeczyły oblane rumieńcem policzki i nagle spięte plecy. Szła przy Black 1, dziękując w myślach za taką a nie inną konfigurację oddziału, pozwalającą znaleźć się w bezpiecznej odległości od podejrzanie przyjaznej blondynki z Obrożą.


Gdy tak przedzierali się przez dżunglę, Black 5 zabezpieczała tyły wraz z Parchatą08, której po cichaczu podała fajka, sama sobie jednego zapalając. Mamuśka była na przodzie, więc nie powinna tego widzieć, więc i nie powinna ewentualnie się czepiać… a zresztą, i gdyby coś zaczęła na ten temat marudzić, Isabell miała to w wielkim poważaniu. Nie byli w końcu typowymi trepami, co tu więc się przejmować wielce jakąś dyscypliną w trakcie “akcji”.

Kapsuła miała w sobie same wspaniałości, jak normalnie kurna gwiazdka i królik w jednym, tyyyyyle prezentów… zaczęła upychać magazynki do karabinka do plecaka, wymieniła swój napoczęty na pełny, ten po prostu wyrzucając na ziemię, podobnie zrobiła z tym z pistoletu, załadowała granat zapalający do podwieszonego granatnika, uzupełniła granaty w schowkach pancerza, podobnie z lekarstwami… a na końcu i dorzuciła granatów do plecaka.
- Kto bierze większy zapas leków? Też się w końcu przydadzą… chłopcy, może wy co na grzbiet załadujecie? - Zamrugała do nich teatralnie ślipkami.

- Nie krępuj się. Bierz co chcesz - Obroża Ósemki wydała z siebie krótkie zdanie, a Nash dorzuciła kierowcy szeroki uśmiech, kontrastujący ze zwykłą powagą goszczącą na wiecznie pochmurnej gębie. Zaraz też zabrała się do roboty, pakując co jej podpadło pod brudne łapy. Magazynki karabinowe, granaty, leki. Z każdym drobiazgiem przytwierdzonym do pancerza humor się Parchowi wyraźnie poprawiał. Gdzieś przy uzupełnianiu puszek z napalmem zaczęła nucić chrapliwie, pogwizdując od czasu do czasu.
- Oni pewnie co innego by załadowali - beznamiętny głos lektora mieszał się z kanciastym szczeknięciem z grubsza tylko przypominającym chichot.

Pogaduchy musiałą przerwać nie kto inna, jak jedynka.
- Nie gadać. Brać ile zdołacie. Głównie leki i ładunki wybuchowe, bo to kończy się najszybciej. Cywile - podkreśliła to słowo - też weźcie ile wlezie. I jak nie chcecie głodować, to tutaj są koncentraty żywieniowe.
Sama zaczęła przykładnie grzebać w medykamentach i granatach, uzupełniając przy okazji swoje własne zapasy i pozbywając się częściowo wystrzelanego magazynka. Obładowała się jak wół, wieszając na sobie dodatkowe granaty, magazynki, a przede wszystkim leki. Dużo leków, apteczek, medpaków, czynników...

- Może zjedzmy i połatajmy się, jeżeli ktoś jeszcze potrzebuje? - Vinogradova też przebierała w zapasach, dopełniając braki. W miejsce pożyczonych broni napakowała medykamentów, uzupełniła granaty - Tutaj, zanim pójdziemy. Pozostały sprzęt i tak się zmarnuje, ale weźmiemy zapasy na czysto. Całkiem na czysto.

Helen na chwilę podniosła głowę, nie przerywając szabrowania.
- Tak, uzupełnijcie braki i użyjcie wszystkiego, co się da na miejscu. Kapsułę zostawcie otwartą. Może komuś się przyda.

- A kogo się spodziewasz, jehowych?
- Obroża zaszczekała, Black 8 uniosła łeb znad kapsuły i wlepiła wzrok w Jedynkę. Pokręciła głową i wróciwszy do szabrowania, chwyciła wolnego stimpaka. Strzał w udo, krótkie westchnienie ulgi, po którym odrzuciła pustą strzykawkę za plecy. Tubkę koncentratu wsadziła między zęby, ssąc powoli słono-tłustą papkę o niezidentyfikowanym posmaku. Szkoda, że nie wzięli taczki. Przydałaby się taczka. Albo Siódemka.

Jedynka nie powiedziała tego głośno, ale popierała pomysł, żeby się nażreć. Wzięła drugą tubkę z odpakowanej paki. Szamiąc skoncentrowane papu, zauważyła coś w głębi kapsuły. Przeszło jej przez myśl, jak zaraz dostanie opierdol od reszty, ale co tam. Zrzuciła trochę ładunku i wyszarpała wielką butlę do miotacza ognia. Diaz w tym roku święta obchodzi wcześniej.


Leki, amunicja, jeszcze więcej leków. Granaty jedne, drugie i trzecie. Dodatkowa paczka leków. Brown 0 pakowała się jak na wojnę, patrząc markotnie co jakiś czas na holo obroży. Dostała osobny punkt, nie ten należący do “czarnych”... ale może gdy zaliczą swój najbliższy, dostaną te same koordynaty. O ile centrala już łaskawie odnotowała prośbę Black 1, albo w ogóle ją odsłuchała.
- Elenio… Karl. Johan - z pudełeczkiem czegoś, co wedle etykiety było pure z groszku i ziemniaków, podeszła do żołnierzy. Uśmiechnęła się do każdego, ale szybko zmarkotniała. Wyświetliła mapę z zaznaczonym nowych checkpointem, wpatrując się w nią z widocznym napięciem.
- Dziękuję, że zgodziliście się przyjść tutaj. Teraz sobie poradzicie. Macie już broń i wyposażenie - zaczęła ostrożnie, gapiąc się uparcie w mapę. Holo pozostawało niewzruszone, wyświetlając wciąż to samo. Zamknęła oczy, jakoś odechciało się jej jeść. Zwlekała pół minuty, nim wyrzuciła z siebie na jednym wydechu i ze wzrokiem wbitym w ziemię - Przysłali nowy rozkaz. Mam was odprowadzić do następnego punktu. Jeżeli zgodzicie się iść… ale nie mam nic co mogłabym wam zaproponować w zamian. Jako ochrona się nie nadam i... i - zadygotała, zaciskając pulsujące szczeki.

- Spoko nie przejmuj się byliśmy wam to winni po tym co dla nas zrobiłyście. Ty i Asbiel. - uśmiechnął się Karl i trącił lekko swoim ubłoconym ramieniem ubłocone ramię Vinogradovej. U niego jak i u reszty kanalarzy bez trudu było widać co za sprzet miał wcześniej a co właśnie dobrali. To właśnie dobrane było przeważnie chociaż trochę czyste.

- No pewnie. Jesteście teraz nasze dziewczyny. Nie puścimy was samych. - Johan też podszedł z drugiej strony Brown 0 i skorzystał z okazji by obmyć twarz i głowę wodą z jakiejś manierki. Coś chyba profilatktycznie nie precyzował jakie właściwie dziewczyny ma na myśli.

- A gdzie cię teraz wysyłają? Masz to na mapie? - zapytał Latynos grzebiąc coś przy panelu drona odziedziczonego po Black 3.

Zebrało się trepom na uzewnętrznianie, no po co to komu? Ósemka skrzywiła się i odpaliła holoklawiaturę, pisząc na niej przy akompaniamencie gardłowego, trzeszczącego rechotu. Spojrzała na kanalarzy i długo patrzyła, trawiąc raz po raz ich słowa, by finalnie skrzywić się i wykasować wiadomość, nim system przetworzył ją na słowa.
- Pokaż im gdzie cię wywalili - zaczęła inaczej, mina też stała się mniej kwaśna - Coś wymyślimy.

Brown 0 zrobiło się jakoś lżej, spokojniej. Podniosła głowę i wskazała na punkt, odzywając się pewniej.
- Gdzieś tu, dwa kilometry… według systemu - uśmiechnęła się lekko. - I naprawdę nie ma sprawy. Bez rozkazu też byśm… byśmy pomogły - spojrzała na rudego Parcha, który właśnie bez rozkazu i sensu wlazł w kanały.

- O. Do Sofosa. - gliniarz odezwał się jako pierwszy z mundurowych. - Może uchował się jakiś latacz. A jak nie to na dachu powinno być lądowisko. Powinno dać się wylądować. - gliniarz myślał i mówił na głos jednocześnie obserwując nieco prześwitującą holomapę wyświetlaną przez Obrożę Brown 0.

- A zaraz zobaczymy. - uśmiechnął się Elenio i coś zaczął gmerać w panelu swojego drona. - Ale to chwilę potrwa nim doleci okey? - spytał widząc jak nagle skupił na sobie uwagę sporej części zebranych.

- Dobra ale to i tak wcześniej trzeba by tam dotrzeć ziemią. Ten autobus da radę tam dojechać? - odezwał się Johan patrząc na Karla.

- Jeśli wszystko jest z drogą jak było to powinien. - odpowiedział ostrożnie Karl nie chcąc w ciemno dawać jednoznacznej odpowiedzi.

- To najpierw zajedźmy do Haven. Zabiłbym za prysznic. - powiedział Latynos chwilowo chociaż odrywając się od swojego panelu.







.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 25-03-2017, 02:22   #76
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
- Nie przesadzacie? Na wakacjach jesteście? Mamy do punktu godzinę i dwa kilosy. Jeżeli nie musimy wam już osłaniać dupy, to możemy zostawić was w Haven. Możecie też iść, ale ZA nami, jak tresowane pingwiny. Nie rozbestwiajcie się, my w przeciwieństwie do was, mamy misję do wykonania za której olanie wysadzają głowę. Wiem wiem, parchy fajna sprawa, sami byście wstąpili, ale teraz nie robimy poboru.
Helen nie podobała się ta ekipa. Brown chętnie by przyjęła, była równie użytkowa jak reszta parchów, ale trzech typów? Po chuj za nimi szli? To jakaś trójka VIPów była? Na razie usługiwali za bagażowych, takie z nich VIPy.
- Wszyscy obładowani? Ruszać się, bo nam bus odjedzie.
Jedynka oddaliła się nieznacznie od kapsuły i zaczęła lustrować okolicę, wodząc końcówką karabinu na boki. Gdzie obracały się gały, tam towarzyszyła zimna już od dłuższego czasu lufa.

- Hej mamuśku okres masz? Weź jakoś się ogarnij. - prychnął Johan dla odmiany coś znacznie mniej przyjemnie niż przed chwilą do Vinogradovej.

- I my idziemy z Mayą więc jak coś to wy możecie iść z nami. Pokręciło ci się coś od łykanego testosteronu mamciu. - dodał Latynos kręcąc głową na marudzenie Black 1. - I spuść z tonu z tymi pingwinami i takimi tam. Bo przestaniemy być dla ciebie sympatyczni. - dodał wpakowując do przywieszki dodatkowe granaty.

- Macie jakąś misję z nami czy bez nas. Ale z nami macie trzy lufy więcej. Ale wybij sobie z głowy, że będzie nam dyrygować jakiś kryminalista. Bezpieczniej trzymać się razem. Ale to nie jest konieczność ani dla nas ani dla was. Więc chyba lepiej się dogadać jakby miała wyglądać ta współpraca. Na początek pewnie nieźle by było jakbyś nie wyskakiwała z pingwinowaniem. - Karl odezwał się również gdy jątrzący styl wypowiedzi Black 1 mu też nie podpasował. Wszyscy zdawali się być już objuczeni sprzętem i gotowi do wymarszu. - Elenio pójdziesz z Mayą pierwszy. Ja i mamuśka weźmiemy centrum. Johan, Asbiel tyły. Ty Piątka rozpalceluj się do woli gdzieś między nas. - policjant rozparcelował posiadane siły po szyku. Teraz gdy każdy miał prawdziwą broń można było zmienić szyk na większą ilość luf.

Banda brązowej oczywiście musiała być również pyskata. Znalazło się trzech jebanych służbistów, którzy będą teraz rzucać się parchom pod nogi, naprzykrzając swoimi pożal się boże zdolnościami radzenia sobie w sytuacjach bez wyjścia. I jeszcze chcieli przejąć dowodzenie... litości.
- Żebyście umieli tak strzelać, jak prujecie słowotokiem. Gówno mnie obchodzi, co ze sobą zrobicie, ale wasza służba się skończyła, więc spocznij żołnierzu, dopóki nie znajdziemy waszych jednostek. Chcecie przeżyć, to trzymajcie się łaskawie na tyłach. My mamy zadanie i przez ostatnie kilka godzin wyszło, że ja w tej grupie wydaję rozkazy, więc będziecie się słuchać jak zgrana paczka, albo wypierdalać przy najbliższej sposobności. Na razie grzecznie spadać do środka, pancerz idzie przodem i lepiej się do tego przyzwyczajcie.

Atmosfera jeszcze przed paroma minutami przyjazna, nagle zrobiła się ciężka i nieprzyjemna. Pojawiły się pierwsze zgrzyty w starciu charakterów i rozbieżności w hierarchii dowodzenia. Brown 0 za wiele do gadania nie miała. W obecnej sytuacji wychodziło na to trzech wojskowych będzie zmuszonych chronić Parcha, a nie jak chciała Centrala - Parch ochraniać jednostki sojusznicze. O ile nagle nie zmienią zdania i nie pójdą własną drogą, zostawiając ją samą sobie przez ten krótki czas zanim ładunek wybuchowy nie pozbawi jej głowy. System był bezlitosny... ale nie tylko o to chodziło. Cała wyciągnięta z kokonów trójka nie była taka zła. Nawet miła. Sympatyczna i pomocna. Tak samo jak Black 1, Asbiel i ich blond kierowca, częstujący podczas krótkiej przejażdżki piwem każdego bez wyjątków.

Obramowana przez Karla i Johana kryminalistka nabrała trochę pewności siebie. Na tyle, żeby zdobyć się na pogodniejszy uśmiech. Położyła obu mundurowym na plecach i popatrzyła na nich, jakby chciała przekazać im własny spokój.
- Mogę panią zapewnić, że chłopaki radzą sobie ze strzelaniem równie dobrze, jeśli nie lepiej - zwróciła się do kobiety w pancerzu wspomaganym - Widziałam tam na dole... w kanałach. Poradzą sobie cokolwiek się nie stanie i mogą pomóc. Mamy Obroże, oni nie... ale nie jesteśmy wrogami, walczymy po tej samej stronie. Z tym samym przeciwnikiem. Będzie nam łatwiej wykonać zadanie, jeżeli połączymy siły. Może Centrala w końcu się obudzi i dołączy mnie do pani grupy. To zawsze... parę dodatkowych par rąk do pomocy. Tych nigdy za mało. Nie wiadomo co pani grupa dostanie na następny Checkpoint. Nas była dziesiątka, a... zostałam sama w szambie i gdyby nie wasza pomoc, ratunek, podwózka, ochrona... zainteresowanie i bezinteresowność... - przełknęła nerwowo ślinę - Nikt z nas by nie wyszedł na powierzchnię. Działając wspólnie damy radę osiągnąć więcej. Nie musimy się kłócić, ani patrzeć na siebie spode łba. Kryminaliści, nie kryminaliści. Każdy z nas jest coś wart. Dajmy sobie szansę. - okrężnym ruchem brody pokazała zebranych przy Checkpoincie ludzi.

W jednej radosnej niczym wielokrotne dożywocie w izolatce chwili, Ósemka z całą mocą przypomniała sobie dlaczego tak do ciężkiej kurwy nie lubi ludzi i preferuje pracę solo. Kręciła głową, majstrując przy holoklawiaturze. Przestawiła kanał na prywatny, parę sekund przebierała paluchami po klawiszach, wysyłając do Jedynki krótką wiadomość, składającą się raptem z jednego zdania:
“To zawsze trzy spluwy na +”
Znów coś kliknęła, spluwając na zielsko będące prawdopodobnie paprocią. Biały glut zawisł między drobnymi listkami i finalnie skapnął na glebę przyciągany siłą grawitacji.
- Celów do rozwałki starczy dla każdego. Z nawiązką. Tkwimy w jednym gównie. Po równo mundury i obroże. Jeden cel. Chcemy przeżyć. Nie miejsce i pora na chujomierzenie. Mało wrażeń mamy dookoła? To nie kompania, ani nie pierdel. Nie róbcie se jaj i nie zabierajcie Zero fuchy, bo się jebaniec potnie z rozpaczy. - lektor gadał, a Nash odpala w tym czasie fajka. Zaciągnęła się i nie przerywając pisania, machnęła głową na trepów - Oni idą z Młodą. Młoda idzie ze mną. Ja idę z tobą. - wycelowała papierosem w Jedynkę - Dobrze gada, nie wiemy co nam Góra dopierdoli za zakrętem. Ogarniemy, albo nie ogarniemy. Jedno jest pewne. Będzie chujowo. Jak się zacznie pierdolić trzeba kogoś za plecami. Kto zostanie, tamci? - prychnęła ironicznie, machając ręką z grubsza na pozycję baru i czerwonej grupy - Sprawdziłam jednych i drugich. Szósty z tym karabinem nie miał się co pchać w kocioł, zresztą to nasz jedyny konował. Musi żyć, nie ryzykować bez potrzeby. Czwórka i Zero? Widzisz ich gdzieś tu? - rozłożyła ramiona, a z jej gardła wydobył się ochrypły warkot - Zrobią to samo co przy włazie. Podwiną ogonki i spierdolą. Jebie mnie taki układ. Wolę za sobą sprawdzoną ekipę. - złote oczy prześlizgnęły się po Parchach i skończyły na mundurowych. Zeskanowały każdego po kolei, zatrzymując się finalnie na Latynosie i długo się mu przyglądały. Mógł wiać, nie musiał po nikogo wracać. Ani na niego czekać. Żaden z kokoniarzy nie musiał. Tak samo sprawa wyglądała z dwoma Parchami i Parchobusem.
- Chociaż Patino mogę mieć nie tylko z tyłu, ale i z przodu. Na górze, albo na dole. - parsknęła. Szybko jednak wróciła do powagi, wyrzucając kiepa i przydeptując go butem - Na cholerę tu sterczymy? Wątpliwości dogadamy w busie. Ruszmy się, jest robota. - zamknęła holo, sięgając po karabin.

Trójka mężczyzn słuchała Black 1 jakby z niedowierzaniem. Patrzyli to na siebie nawzajem to na nią jakby chcieli się upewnić, że dobrze słyszą i pojmują co ona mówi. Spięli się i wyglądali jakby mieli się zamiar kłócić i na pewno nie zgadzają się z tym o czym i jak mówiła Bradley. Słowa Vinogradovej a potem Nash jednak nawet trochę oderwały od tej szykującej się kłótni. Latynos uśmiechnął się prosto w twarz złotookiej saper i przygarnął jej kibić do siebie jakby szykował się do tańca z nią albo pozował do zdjęcia czy po prostu chciał mieć ją blisko siebie. Karl i Johan pokrzepiająco obramowali Brown 0 biorąc ją w środek jak dwóch kumpli może brać pod opiekuńcze skrzydła i ramiona mniej groźną kumpelę. Ale jednak słowa Black 1 dopiekły im na tyle, że nie puścili tego w niepamięć.

- Może to przegrzanie? Ma nastawione ten blaszany pajacyk na grzanie albo chłodzenie jej padło. - Johan odezwał się patrząc pytająco na grupkę to na stojącą przed nimi Black 1.

- Albo czad. Wentylacja jej siadła i się nałykała CO i teraz jej się wszystko miesza. - odpowiedział Latynos w brudnym pancerzu Armii też przekrzywiając głowę by zerknąć na postać w pancerzu wspomaganym.

- Albo za ciasny hełm. Ten permanentny ucisk na mózg może być straszny. Nie wiem jak inaczej udałoby się komuś zapomnieć kim są Parchy i co oznacza stan wyjątkowy. - Karl odpowiedział w podobnie troskliwym tonie patrząc na operatora pancerza wspomaganego. Stan wyjątkowy oznaczał, że władze na danym terenie przejął jakiś sztab kryzysowy czy podobny w sytuacji zagrożenia xenos najczęściej byli to jacyś mundurowi.

- Posłuchaj mamciu nie ty nam będziesz mówić kiedy skończymy służbę. - odezwał się już poważniej Latynos wskazując na Bradley palcem. - I my jesteśmy jednostką. Jednostką Z1. - wskazał na siebie i dwóch kolegów obok. - I zaraz zobaczymy z tą łącznością z centralą. - spojrzenie Elenio odpadło gdzieś w bok gdy sięgnął do ucha po parchowy komunikator. Zaczął w nim grzebać pewnie szukając jakiegoś kanału. Komunikator był na tyle cwany, że jak się znało co trzeba można było połączyć się dzięki satelitom prawie wszędzie.

- Nie będziesz nam rozkazywać. Żaden Parch nie będzie rozkazywać mundurowemu. Przyswój to sobie lepiej prędzej niż później. My idziemy z dziewczynami. Idziemy jak Karl mówił. Elenio jest zwiadowcą a Maya ma detektor. Karl i ty macie dalekosiężne bronie więc sięgnięcie z centrum szyku najdalej z nas. Ja i Asbiel na końcu. Nie chodziliśmy tak z wami ale chodziliśmy już w podobnym szyku. A pancerz na przód pewnie ale w ataku a nie podczas marszu przez gęsty, obcy teren. - Johan też spoważniał i patrzył po kolei na osoby o jakich mówił. Karl kiwał głową na znak zgody żołnierz wciąż grzebał coś w holoklawiaturze starając się chyba gdzieś połączyć. Wszyscy trzej mieli już parchowe komunikatory w uszach więc choć nie mieli map wyświetlanych przez Obroże mogli już chociaż głosowo porozumiewać się z Parchami nawet gdy byli poza zasięgiem głosu.

- Posłuchaj Jedynka co dziewczyny mówią. Wy nie wiecie co wam rozkażą z orbity my nie wiemy co nam rozkaże sztab. Ale w przeciwieństwie do was my mamy realną władzę nad okolicą przez ten stan wyjątkowy a wy nie. Czy będziemy współpracować ładnie, nieładnie czy w ogóle nie zmieni to ilości syfu przez jaki kroczymy. I chcesz czy nie powiedz ile tu jesteście? Godzinę? Dwie? Kilka? My tu jesteśmy troszkę dłużej od was i trochę tu widzieliśmy. I znam te chujomierzenie, znam. Przybyli chłopcy i dziewczyny z Armii i Floty ze swoimi nowoczesnymi super - zabawkami też kozaczyli jacy nie są ważni i którzy to nie są lepsi tak samo jak ty teraz. I wiesz co się zawsze na końcu okazywało? Że tym alienom lata koło chuja kogo zarzynają i z czyjej lufy giną. Nie wiem co na nas czeka w tej dżungli czy po wyjściu z niej ale coś czeka na pewno. Na ciebie też. Czy pójdziesz z nami czy nie czy pójdziesz z przodu czy nie. Ale nie zamierzam cię niańczyć złotko i uważasz, że wiesz lepiej to idź swoją drogą. - Hollyard machnął ręką w stronę ściany dżungli jaka ich otaczała wskazując Black 1 wybór jakiego mogła dokonać. - Piątka jak się nazywasz? Jeśli Jedynka pójdzie dalej to pójdziesz ze mną w centrum. Chyba, że chcesz iść z nią to droga wolna. - na koniec Karl przestał trzymać poufało - przyjacielskim gestem Brown 0 i spytał Black 5 o imię i co zamierza robić. Johan też przeszedł w stronę Nash by naszykować się do szyku o jakim mówili. Teraz cała trójka mundurowych objuczona bronią i sprzętem wyglądała zdecydowanie bardziej bojowo niż z resztkami sprzętu z jakimi ich znalazły w kokonach Vinogradova i Nash. Elenio wciąż grzebiąc w holoklawiaturze podszedł za to w stronę Mayi też szykując się do przyjęcia danego szyku.

- No mam problem. Mam kanał ale nie znam aktualnych haseł. Mógłbym od ręki odezwać się na cywilną, niekodowaną linię i tam dać znać by nas połączyli ze sztabem. - w głosie Latynosa dało się słyszeć wahanie mówił niezbyt wiadomo do kogo. Zanim jednak ktoś zareagował Obroże odezwały się głosem Black 7.

- Dobra panie i panowie ja nie zamierzam tak tu siedzieć idę przygruchać sobie jakąś wdzięczącą się dupeczkę jak ten blond - kociak co go Chelsey znalazła. - na słuch brzmiało jakby Ortega właśnie gdzieś wstał i szedł.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 25-03-2017, 03:06   #77
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Ósemka ze stoickim spokojem zniosła pojawienie się w przestrzeni osobistej obcego elementu. Przekręciła do niego gębę i wymownie pociągnęła nosem, a nieme "śmierdzisz" było aż nadto wyraźnie. Cała piątka jebała jakby się tarzali w śmietniku za kliniką aborcyjną. Prysznic nie był złym pomysłem.
- Masz ciągle cały pierdolnik czarnuchów do poganiania. - odkleiła rękę celem napisania paru zdań i nim lektor skończył je udźwiękawiać, znów chwyciła broń. Posłała Black 1 krzywy uśmiech, unosząc brwi ku górze. Lufa skierowała się ponaglająco tam gdzie autobus.

- Dosyć tego! - Bradley huknęła jak sierżant na musztrze. - Wszyscy pozamykać mordy i ustawić się do szyku! Zwisa mi pod magazynkiem, co wy o tym sądzicie. To jest moja władza - popukała się po obroży - więc przestańcie mi rozpierdalać grupę. Mamy zadanie do wykonania, nikt wam nie każe z nami iść. Do chuja wafla, pochowajcie fiuty i dajcie nam pracować, bo alternatywę mamy taką, że pierdolną nam z kosmosu sygnał i powysadzają bańki. Wtedy będziecie mieli takiego chuja jak stąd do ch1. Chcecie sobie radzić sami, to spierdalać. Chcecie iść z nami, to wykażcie się jakąś wdzięcznością i słuchajcie co do was mówię, bo inaczej to byście prędzej wyzdychali, niż doczołgali się do kapsuły. Nie mam zamiaru wam rozkazywać, ale nie będę się też z wami sprzeczała, ani tym bardziej zmieniała strukturę dowodzenia, bo kogoś uciskało w kroczu jak mu pałka podrosła, bo czuje się władczy z powodu jakiegoś jebanego stanu kryzysowego. Tak się składa, że wiem co to jest stan kryzysowy i to pewnie lepiej niż wy wszyscy razem wzięci.

Gdyby nie obroże, Helen nie dyskutowałaby tak długo i po prostu komuś zajebała. Ale nie mogła. Monitorowali ich cały czas. Świerzbiły ją ręce z ciekawości, jak by teraz przyjmowali taki raz od pancerza. Nie tylko był większy niż to, co miała w jednostce, to jeszcze dopakowała w więzieniu.
- Pancerz z przodu. Przyjmuje pierwszy atak, kto stoi najbliżej chowa się za nim. Standardowa procedura. Wiemy gdzie iść, waszym zadaniem jest tylko rozglądanie się na boki, nie potrzebujemy zwiadowcy, więc nie pierdolcie mi, co mam robić. To nie jebane miasto, tylko prosta droga przez krzaki.

- Hmmm?
- Black05 również obrabiała tubki żywnościowe, tuż po zaopatrzeniu się w sprzęt, oraz wypełnieniu nim pustego plecaka. Zdaje się, że któryś z żołnierzyków pytał o jej imię… a teraz się powoli wszyscy zaczynali wykłócać, co robić dalej?
- Isabell - Bąknęła kobieta, odrzucając już pustą tubkę. Ojej, żeby jej mandatu nie dali za zaśmiecanie…
- To do busa, tak? - Powiedziała, po czym zapakowała na siebie wypełniony przydatnymi gratami plecak, i… skierowała już pierwsze kroki w stronę Pussy Wagon.

W odpowiedzi za plecami kierowcy rozległo się potakujące skrzeknięcie. Żadna ze stron nie zamierzała odpuścić, aby przełamać impas bez fochów i pretensji wypadało zastosować… trzecie rozwiązanie. Stercząc jak kutasy w płocie narażali się niepotrzebnie, marnując przy okazji cenne sekundy, o które cała chryja się rozbijała… przynajmniej z tej przestępczej strony. Ósemka ruszyła za Piątką, zawijając po drodze ramieniem Brown i wymownie sugerując uściskiem, że ma zacząć przebierać nogami. Drugi skrzek poleciał w stronę żołnierzy, trzeci do Parcha w pw. Mogli się kłócić w baro-burdelu, albo po drodze. Szczęśliwe nieszczęście - pozostawała wolna interpretacja pod rękę z rosnącym wkurwem.

Widząc, jak reszta się wreszcie rusza, jedynka podbiegła do przodu i starała się dalej iść na froncie. Chuj z formacją. Nie miała władczy fizycznej egzekwować rozkazy. Od razu dostałaby z obroży i skończyłoby się rumakowanie. Jednak uginać się pod trójką nie-parchów nie miała zamiaru. Pod nikim nie miała, patrząc na to, jaka grupa się jej trafiła. Jedyną osobą zdającą się mieć jakiekolwiek pojęcie o dowodzeniu był gość, którego nie posłucha nigdy w życiu, podpadł Bradley już od samego początku, a każdą swoją decyzją pieczętował jej pogląd.

Nie tak, szło nie tak i na opak. Vinogradova próbowała zrozumieć co się u diaska dzieje. Dlaczego skakali sobie do oczu zamiast próbować dogadać? Tak byłoby łatwiej dla całej grupy. Ciągnięta przez Ósmą obracała wciąż głowę przez ramię, gapiąc się na żołnierzy. Black 1 wyrwała do przodu, byle postawić na swoim, a chłopaki ciągle stali w miejscu - żyć albo nie żyć dla brązowego Parcha.
- Asbiel - szepnęła, wyłamując w stresie palce. Black 5 podała swoje imię, padło jednak jeszcze jedno. - Zoe proszę. Ja muszę z nimi…

Zgrzyt zębów rozszedł się echem po lesie, saper stanęła w miejscu. Rudy łeb błyskawicznie obrócił się ku prowadzonej dziewczynie, złote oczy zmrużyły czujnie, wylewając z siebie niechęć oraz zaskoczenie… niekoniecznie w tej kolejności. Szuranie kłów się powtórzyło i jeszcze raz, tym razem dla higieny psychicznej, wtórując niememu “kurwa”. Czekała, spoglądając spode łba to na Brown to na trepów, a uniesiona brew akcentowała niewypowiedziane pytanie “co dalej?”.

- Zwiadowca nie jest potrzebny? - Elenio wybełkotał z niedowierzaniem powtarzając rewelacje wypowiedziane przez Black 1 i wyglądał jakby był w ostrym szoku.

- Zamknąć mordy i stawać w szeregu?
- Johan podniósł brwi ze zdziwienia i wyglądał jakby smakował ten obcy zwrot usłyszany od Bradley. Podrapał się po wygolonej głowie jakby to mu miało pomóc zebrać myśli.

- Władza? Dowodzenie? Ona ma tu jakąś władzę? Jakoś dowodzi? Na razie drze się najgłośniej i próbuje rozstawiać wszystkich po kątach. - Karl też wydawał się kompletnie być zniesmaczony zachowaniem Black 1. - Dobra chłopaki chuj z nią. My widocznie nie ogarniamy geniuszu jej strategii i jesteśmy kompletnymi leszczami. Ale mamy teraz pancermamuśkę to ona nam pokaże jak się wygrywa wojny. Przecież ma ten swój superpajacyk. Niech idzie. - machnął ręką policjant patrząc na największą sylwetkę w ich grupie.

- Szkoda, że ma tą Obrożę. Z Obrożą nie jest uczciwie. Nie ma jak się mamina przed nami bronić tak naprawdę. Szkoda. Załatwilibyśmy ją w dziesięć sekund bez tej Obroży. - Johan pokręcił głową spluwając w krzaki patrząc na przemeblowania grupki Parchów ale obserwując głównie postać w ciężkim pancerzu wspomaganym.

- Zwiadowca jest niepotrzebny? Przejść przez parę krzaków? - Latynos wciąż wydawał się być zgorszony herezjami wypowiedzianymi przez Black 1. Wymownie popatrzył na ścianę dżungli wznoszącej się na kilkadziesiąt metrów ponad ludźmi obojętnie w jakich pancerzach by nie byli. Zielony gąszcz ciągną się nieprzerwanie aż do przecinki po drugiej stronie odległej o dwieście czy trzysta metrów dalej. Póki nie doszło się do skraju dżungli odległość obserwacji skracała się do kilkunastu a czasem nawet kilku metrów.

- Dobra chłopaki, szkoda dziewczyny. Tamta pancera jeszcze się łyknie prędzej niż myśli. Takie przemądrzałe dziewczynki zawsze bardzo boleśnie spadają na pyszczek. Chodźcie. - Karl machnął ręką i pozostała dwójka mundurowych ruszyła zaraz za nim. Hollyard doszedł do czekającej Brown 0 i klepnął ją przyjaźnie po ramieniu. - Pójdziesz z Elenio. On się zna. Jest z “Xenoslayerów”. - uśmiechnął się do niej pocieszająco. Sam ruszył dalej idąc na chwilę przed czekającymi Brown 0 i Black 8.

- To co Złotooka? Mamy dzisiaj randkę na zapleczu, co? - zapytał wesoło Johan dołączając do dwóch kobiet i zatrzymując się przy Black 8. Najwyraźniej zamierzał przyjąć szyk jaki wcześniej we trzech ustalali. W tym czasie Karl doszedł już mniej więcej do Isabell.

- Dobra chodź. Ja pierdolę. Zwiadowca nie potrzebny. - Elenio też doszedł do stojącej grupki i położył dłoń na ramieniu Vinogradovey zagarniając ją z powrotem do przodu. Wciąż kręcił głową na te herezje ale już wyprzedził ostatnią parę i we dwójkę zaczęli się zbliżać do Karla i Isabell.
- Dobra słuchaj Maya, weźmiesz swój detektor i pójdziesz pierwsza. Spróbuj jakoś brać poprawkę na tego kloca przed nami. Ja będę tuż za tobą i jak coś to złapię cię za ramię. O tak. - położył jej dłoń na ramieniu lekko naciskając na dół. - Wtedy zatrzymaj się i kucnij. Ale uważaj bo jak będzie chujnia to od razu będę strzelał dobra? To nie spanikuj wtedy. - powiedział akurat gdy mijali Karla i Isabel. W ciągu paru chwil szyk ułożył się mniej więcej w linię. Na początku torowała z hałasem drogę przez gąszcz Black 1. Za nią w pewnej odległości szła zwiadowcza para Vinogradovey z detektorem i Patino jako zwiadowcą. W centrum szła torowo Krunt i Hollyard. Pochód zamykali Nash i Mahler.

Brown 0 kiwała głową, zgadzając się na wszystko co żołnierze mówili. Ton głosu i zachowanie, głupstwa w postaci troski. Cieszyła się, że nie odeszli, ani nie rozdzielili. Przejęta przez Latynosa słuchała i zapamiętywała co ma robić i jak. Nic trudnego, paść na kolano. Nie kazali jej walczyć, miała filować detektorem po okolicy… i jeszcze facet się martwił, że się przestraszy więc uprzedził zawczasu co zamierza. Wytłumaczył, żeby nie było niespodzianek. Chyba pamiętał jak na sam widok broni Asbiel padła płasko na dno kanału. Odruch cywila.
- Uważam że rozpoznanie terenu… zwiad… są bardzo ważne - powiedziała, zerkając na niego nim wyciągnęła detektor - Lepiej nie pakować się w nieznane, wiedzieć co czai się z przodu. Rozsądnie jest najpierw zbadać teren, a potem dopiero… podejmować inne działania. Wtedy nie ma niespodzianek, że coś wyskakuje zz pleców… albo spada z sufitu - podetknęła maszynkę pod nos żeby niczego nie przeoczyć. No i nie wiedziała co jeszcze powiedzieć, nie była wojskowa.

- To źle uważasz - odezwała się Bradley do Brown przez radio, nie zatrzymując się na chwilę. - Jesteśmy w środku dżungli, mamy prostą drogę do przejścia, do tego ją znamy. Wszędzie dookoła mogą grasować mutasy, nie mamy czasu na tracenie go na zwiad, musimy iść do przodu i rozglądać się dookoła. Jak nie chcesz, żeby coś spadło ci na łeb, to patrz się do góry. Miej oko na innych w oddziale, a oni będą mieli oko na ciebie. Zwiad i rozpoznanie robi się przed akcją. Im szybciej dojdziemy do busa, tym lepiej.

Na końcu pochodu, w samym ogonku Nash zajęła ręce niesieniem karabinu, więc komunikacja werbalna z jej strony się ucięła. Nim ruszyli obwąchała wymownie Mahlera, dając mu do zrozumienia, że on również śmierdzi. Jasne, ze wszystkimi się umówiła na zapleczu, niech się jeszcze w kolejkę ustawią. No chyba pojebało.
Przynajmniej ruszyli, skończyli szerzyć miłość i przyjaźń między podziałami. Zaczęli działać. Nie przeszli jednak dziesięciu metrów, a ledwo w eterze zapanowała cisza, gdy Ósemka wydała z siebie coś pośredniego między mruczeniem i kląskaniem, wlepiając wzrok w plecy Vinogradovej. Tym razem dźwięki nie niosły ze sobą szydery, złości - jak na możliwości niemowy brzmiały pogodnie, jakby chciała dorzucić od siebie coś pozytywnego. Szybko się ogarnęła, sklejając paszczę. Niepotrzebny hałas ściągał równie niepotrzebną uwagę otoczenia.

- Jedynka, to waszego rzęcha widziałem jakieś trzysta metrów na północny zachód od speluny, tuż przy ścianie drzew? - odezwał się zadowolony z siebie głos Czwórki na bezpośrednim kanale z Bradley.

- Raczej tak. A co cieszysz gębę?


- Bo poszedłem się przejść i nawdychać zdrowego leśnego powietrza. Coś się nie śpieszycie z powrotem. Gdyby reszcie się zechciało, możemy do was podbić. - rzucił Owain, wywołująć holomapę. - I tak musimy iść w mniej więcej tamtym kierunku, jeśli już skończyliście bawić się w niańki. Dookoła meliny spokój, ale nie czuję tego.

- Zostańcie z resztą i nie ruszajcie się z baru, zachowajcie czujność. Jesteśmy w drodze powrotnej, mamy dużo prezentów. Nie mam czasu na pogaduszki.

- No to raz-raz, bo zegarki nam tykają. A do tego gruchota lepiej się nie przywiązujcie, sprawdziłem mapy i słabo to wygląda, dwa kilometry przez gęstą dżunglę do Checkpointa, nie ma zmiłuj. Czwórka out.


Black 1 szła przez dżunglę jak żywy taran zostawiając za sobą przesiekę przez krzaki w dżungli. Akurat gdy skończyła rozmawiać z Black 4 wyszła też i z półmroku dżungli na wycięty, i zalany spiekotą dnia otwarty teren przy jakim wciąż stał żółty autobus. Zorientowała się jednak, że wyszła sama. Pozostałe pół tuzina osób pozostawało gdzieś z tyłu zbyt daleko by dała radę zauważyć ich bezpośrednio. Byli z dobre kilkadziesiąt metrów od skraju dżungli. Nie słychać było jednak odgłosów walki i ikonki pozostałych Parchów też jakoś niespecjalnie w akcji były. Nie bardziej niż można by oczekiwać podczas ciężkiej przeprawy przez ciężki, dżunglowy teren, w tym żarze tropików objuczonych dziesiątkami kilogramami sprzętu ludzi.

- Nie słuchaj jej nie zna się. A ty wiedziałem, że jesteś inteligentna dziewczyna ledwo cię zobaczyłem.
- słowa Vinogradovej podziałały chyba jak miód na zranioną dumę i duszę Latynosa i już nawet gderania pancermamuśki chyba tak jakoś bardziej było mu znieść strawnie wiedząc, że idzie razem z tak bystrą i inteligentną kobietą która potrafi należycie docenić jego profesję.

Pół tuzina ludzi podzieliło się na trzy pary. Szli szeregiem, jedno za drugim i sprawę poruszania się ułatwiała przetarty przez Black 1 pas stratowanej roślinności. Nawet bez doświadczenia bojowego dało się oszacować, że z pancerzem wspomaganym w pobliżu nie ma mowy o dyskrecji czy podkradaniu się. No chyba, że do czegoś jeszcze większego i głośniejszego to może, może…

Pary trzymały się w granicy zasięgu wzroku. Krunt i Hollyard będąc w centrum szyku gdy się odwracali widzieli parę za sobą albo przed. Ale dwie graniczne pary najczęściej widziały tylko tą środkową dwójkę. Nawet częściowo stratowana po przejściu pancerza wspomaganego dżungla była nadal gęsta i utrudniająca obserwację. Rozrzut jaki preferowali i z zauważalną wprawą i zgraniem utrzymywali panowie dawał jakąś szansę, że w razie zasadzki czy ataku obszarowego ktoś zostanie jednak poza zaatakowaną strefą.

Vinogradowa poczuła w pewnym momencie dłoń Elenio na swoim ramieniu. Przyklękła tak jak jej mówił wcześniej a on dał jakiś znak ręką. Idąca za nimi para również przyklękła i powtórzyła znak w efekcie cała kolumna zatrzymała się prawie w jednym momencie. Karl który szedł ze swoją Novą w dłoniach przyklękł i wycelował w jedną stronę dżungli dając gestem znak Black 5 by osłaniała drugą. Podobnie Mahler podobnie zastopował Nash i sam wycelował karbinek w stronę z której przyszli a jej zostawiając do osłaniania flanki. W tym czasie Elenio cały czas stał prawie całkowicie nieruchomo.

- Co jest Elenio? - Karl spytał szeptem przez komunikator. Zerkał w stronę stojącego z kilkanaście metrów dalej Latynosa.

- Muchy. Ale nie jebie. Świeżynka.
- odezwał się w końcu Latynos. Położył dłoń na nadgarstku Vinogradovey i delikatnie nakierował go na ścianę dżungli. Odczekał chwilę obserwując ekran ale dalej ekran rozbrzmiewał uspokajającym pykaniem oznaczającym brak alarmującego ruchu. - Detektor nic nie pokazuje. Ale musi być blisko. Ten kloc to minął. - dodał po chwili Elenio przenosząc wzrok z ekranu monitorka Vinogradovej na ścianę dżungli jaka zaczynała się tuż przed i za nimi.

- Jak świeże? Mogliśmy to mijać poprzednio? - spytał Karl szeptem patrząc podejrzliwym wzrokiem w rozciągającą się tuż przed nim dżunglę. Parę kroków od niego i Krunt mogło być w tym gąszczu cokolwiek. Łącznie z rozwalonym czołgiem.

- Musiałbym zobaczyć. Mogło być albo i nie. Nie szliśmy dokładnie tędy to ciężko powiedzieć. Musiałbym sprawdzić. - odezwał się Latynos patrząc gdzieś w głąb krzaków półmrocznej dżungli. Tu na dno lasu docierało już bardzo mało światła więc wszelkie detale tonęły w cieniach i półmrokach.

- Czekaj dojdziemy i sprawdzimy.
- zdecydował Karl i dał dłonią znak. Po chwili cała szóstka znalazła się mniej więcej w jednym miejscu. Moment wykorzystał Latynos by pomamrotać mściwie pod nosem coś o zbędnych zwiadowcach.

Po chwili ruszyła pierwsza dwójka. Tym razem Elenio i Maya szli obok siebie. Krunt i Hollyard podzielili się między osłanianie strony w którą szli a kierunkiem gdzie poszła Black 1. Pozostałej dwójce została osłona kierunku skąd przyszli i jednej z flank. Pierwsza para szła ostrożnie krok za krokiem Latynos celował przed siebie ze swojego karabinku a Vinogradova z pistoletu i detektora. Doszli tak z może tuzin kroków gdy Latynos gestem złapał za nadgarstek kobiety o czarnych włosach zatrzymując ją. Gdy skierowała wzrok tam gdzie miał nieruchomo wycelowany karabin dostrzegła jakieś truchło. Było nieruchome i latały wokół tego muchy które słyszeli od paru kroków coraz wyraźniej. - Mam gnidę. Chyba jakiś kapral, może sierżant. Zdechły. - powiedział cicho w komunikator. Puścił ramię Vinogradovej i pokonał ostanie kilka kroków od truchła by je obejrzeć dokładniej.

- Oberwał. Tripletem czy dwoma. Niedawno. Kwadrans, może dwa. No jeszcze nie sztywnieć całkiem nie zdążył. - Latynos mówił skupionym głosem gdy kopnął raz czy dwa co przy okazji rozjuszyło latających padlinożerców.

- Pół godziny? To byliśmy w kapsule albo pod nią. Albo wysiadaliśmy z busu. - mruknął Johan zaskoczony takim określeniem czasu. Byli w prostej linii może z kilkadziesiąt może sto metrów od busu więc nawet gdyby podjeżdżali i silnik nieco zagłuszał to z takiej odległości powinni usłyszeć walkę.

- Może oberwał dalej i tu się doczołgał i zdechł?
- Karl próbował znaleźć jakieś inne wyjaśnienie tej niezgodności.

- Nie. Dostał mocno, zdechł na miejscu albo prawie. - Latynos wstał i zaprzeczył dość zdecydowanym głosem. - A tu się nie da daleko strzelać to i strzelec musiał być blisko. - odezwał się rozglądając się po krzakach jakby tam właśnie miał być ów strzelec. Ruszył powoli do przodu. Odeszli z Mayą z kilka kroków gdy znów się zatrzymał. - Jeszcze dwa. Wyglądają podobnie. - dodał po chwili dając znać Brown 0 by teraz szła za nim a on objął prowadzenie. Jej detektor wciąż pykał uspokajająco nie pokazując żadnego podejrzanego ruchu.

W końcu obeszli podejrzany rejon. Znaleźli gdzieś z tuzin rozstrzelanych stworów. Dość blisko siebie wszystkie zabite w walce od broni palnej. Z ludzi ktoś też musiał oberwać bo znaleźli ślady krwi na liściach i zużyte medpaki. Ale widocznie nikt nie zginął. Znaleźli też łuski które niektóre Latynos pozbierał i po powrocie na szlak pokazał reszcie. Łuski były z amunicji pośredniej do karabinków ale charakterystyczne oznaczenia mówiły, że wystrzelono je z wyciszonej broni. Tłumaczyłoby to dlaczego mimo tak w miarę bliskiego stoczenia walki niczego nie słyszeli. Latynos wnioskował z wyglądu pobojowiska, że ludzi było dwóch co najmniej. Może nawet podobna ilość jak ich teraz tutaj. Na pewno bez żadnego ciężkiego sprzętu w stylu pancerzy wspomaganych. Wszyscy trzej mężczyźni wydawali się być dość zaskoczeni odkryciem tego pobojowiska.

Ludzie pozostawali ludźmi, bez względu na sytuację i z całym wachlarzem skurwysyńskich następstw do kompletu. Nie zarazy, kataklizmy, xenosy czy próżnia... wciąż największym wrogiem człowieka pozostawał drugi człowiek.
- Mamy konkurencję. Będzie ciekawie. Uważać. - głos syntezatora mieszał się z ochrypłym rechotem Black 8. Końcem lufy pokazała w kierunku Pussy Wagonu, kracząc ponaglająco.

- Wracajmy do busa - od widoków i zapachów jatki Brown 0 zrobiło się niedobrze. Wściubiała nos w detektor byle nie musieć oglądać porozwlekanych trupów, ale bzyczenia much i smrodu nie mogła ignorować. Potrząsnęła głową, znajdując racjonalne wyjaśnienie - Dźwigamy więcej niż powinniśmy, tyka nam zegar. Powinniśmy się pospieszyć, nie możemy się zatrzymywać nad każdym pobojowiskiem... krew przyciąga ścierwojady i inne... stwory. Mówiłeś Elenio, że wasz kanał jest zablokowany, a ty nie znasz aktualnych kodów. Jak zrzucimy sprzęt i usiądziemy postaram się coś na to zaradzić. - potrząsnęła panelem hakera przypiętym do nadgarstka i parsknęła - Zawsze lubiłam włamywać się do wojskowych sieci... takie hobby.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 25-03-2017, 21:08   #78
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Black 2 i Amanda sama każąca się nazywać Amy ruszyły pod eskortą tej pierwszej i przewodem tej drugiej kierując się ku schodom i szybko znikając innym Parchom z oczu. Dziewczyna z blond włosami cicho klaskała bosymi stopami po podłodze ale po dywanie jaki wytłumiał odgłosy a był rozłożony na schodach poruszała się właściwie bezszelestnie. Za to prawie na pewno prowokująco i celowo kręcąc kuperkiem by podkreślić swoje walory i krągłości.
- Myślisz, że teraz mogę wyjąć pistolet? - zapytała gdy zatrzymała się na chwilę na piętrze jakby chciała się upewnić, że Chelsey nie wywinie numeru i nie zawróci zostawiając ją tu samą. Korytarz jednak wyglądał dość chaotycznie zupełnie jakby nagle wiele osób tędy przebiegło w pośpiechu. Zostawiło za sobą chaos porzuconych ubrań, torebek, butów, butelek, tacek i kto wie czego jeszcze. Widząc, że Latynoska wciąż z nią jest blondynka dość pewnie choć wyraźnie ostrożnie ruszyła w głąb korytarza. Wydawała się spięta i zdenerwowana przytłoczona tą aferą na dole i tym cichym, złowróżbnym chaosem tutaj.

Do jednych drzwi jednak podeszła pewnie. Otworzyła je po chwili wahania bo były uchylone.
- To mój pokój. Mój i dziewczyn. Przepraszam za ten bałagan. - powiedziała i w głosie zabrzmiało jej dodatkowo zniechęcenie gdy widocznie zdała sobie sprawę jak dosłownie burdelowato wygląda ten pokój teraz. Zamknęła jednak drzwi i to swoim Kluczem przystawiając swój palec co damka drzwi. Dawało nadzieję, że choć standardowy atak i zaskoczenie drzwi powinny wytrzymać. - Mamy go na spółę. Czasem któraś tu śpi albo zdrzemnie. Bo klientów obrabiamy na dole. Ale mamy prysznic! I własną toaletkę. - Amy prezentowała swój na pół prywatny na pół służbowy pokój. Na metraż był podobny do tego jaki miały Parchy dla siebie. Ale wedle słów Amy i wyglądu pokoju chyba miały go na trzy czy cztery dziewczyny. Więc zagęszczenie było tutaj jeszcze większe. No ale w przeciwieństwie do Parchów nie spędzało się większości pozostałego, niezahibernowanego życia. Poza tym faktycznie było i łóżko i na wpół otwarte drzwi do łazienki przez które widać było kabinę prysznicową, i szafy z ubraniami pokroju raczej jak najbardziej pasującym do dziewczyn pracujących w takim lokalu i całe sterty kosmetyków oraz zabawek porozrzucanych i poprzewalanych chaotycznie po większości wolnych przestrzeni w tym pokoju.

Prysznic! Bez kamer, nadzoru i do tego w zajebistym towarzystwie! Ledwo padło hasło, łapska Diaz sięgnęły do hełmu i pozbyły się go, odrzucając na najbliższe wyro. Prysznic! Z wkładką! Miała ochotę wydrzeć triumfująco szczerzący się ryj, ale jednak ogarniała że w okolicy kręciły się wciąż kurwy do odstrzału.
- Baw się dobrze Wujaszku, tylko bądź taki kochany, a nie zjebany i zostaw coś dla mnie na potem - wyśpiewała po linii ogólnej nim komunikator poszedł w pizdu razem z hełmem na wyro. Potem przyszła kolej na kurewskie rękawice, co się ściągały tak kurewsko wolno.
- Nie no Promyczku, nie ma lipy. Szkoda że mojej meliny na wolności nie widziałaś. Tam to dopiero był syf. Póki żaden frajer się nie rozkłada w kącie jest czysto, elegancko i pełna kulturwa - wymruczała do blondyny, obserwując ją z drapieżnym uśmiechem przyklejonym już chyba na stałe, gdy laska szwendała się w okolicy Parcha - Pakuj co lepsze fanty, zawijaj coś ekstra. Teraz to wszystko twoje - wskazała całe pomieszczenie i znajdujące się w nim klamoty - Moja kumpela bierze co chce.

- No nie mów, że resztę kociaków też chcesz skitrać dla siebie. Nie bądź chytra. - Black 7 odpowiedział niby poważnym tonem ale jednak dało się wyczuć, że chociaż żartując udaje, że nie rozumie uwagi Black 2.

Amy roześmiała się radośnie ze słów Black 2 choć ta nie do końca była pewna czy blondynka wzięła jej słowa za żart czy po prostu odczuwała ulgę, że Chelsey aż tak nie przywiązuje wagi do wystroju jej pokoju. A sądząc po spojrzeniu bardzo chętnie za to obserwowała jak Latynoska zaczyna się pozbywać swojego pancerza i ekwipunku.
- Rozbierasz się. - oznajmiła zaciekawionym tonem i spojrzeniem. W ogóle wydawała się czuć swobodniej i dużo pewniej odkąd znalazły się zamknięte same w pokoju prawie prywatnym. Zachowanie Latynoski też wydawało ją się bawić, ciekawić i uspokajać. No i jeszcze prowokować do niecnych zachowań.
- No to teraz nie wiem… - zamruczała jak kotka i przestąpiła z nogi na nogę wykonując jakiś gest swoim kluczem. Światło się nieco przydymiło a z głośników popłynęła muzyka. - Mam ci się pomóc rozebrać… - wymruczała robiąc krok ładnie kołysząc swoimi wypukłościami i jakoś tak krocząc, że jej długie nogi wydawały się jeszcze dłuższe. Położyła dłonie na sprzączkach i zamknięciach jakie jeszcze na sobie miała i zaczęła je rozsupłać odsłaniając coraz bardziej samą Diaz spod więziennego uniformu. - Sama mam się rozebrać… - odwróciła się do Latynoski tyłem i przechyliła łapiąc ją za potylicę jedną dłonią a zaczynając rozpinać guziki swojej koszuli drugą przez co jej dekolt robił się coraz szerszy. - Czy mam ci pokazać dokładniej ten pokój… - dłoń z karku Chelsey przewędrowała wskazując na ścianę z drzwiami do łazienki. Ale też była na niej półka zawieszonymi atrybutami kowbojskimi. Przynajmniej tak wyglądał kapelusz, lasso a na dole buty.

Przez Diaz stał ciężki dylemat natury oralnej… moralnej, no jeden chuj. Prysznic z foczką, foczka na wyrze, striptiz foczki albo pomoc przy wypakowaniu oferowana… przez foczkę. Każda opcja kusiła, tym bardziej tak uroczo prezentowana. Te problemy parchatego świata ją dobijały. Tyle niepewności i ciężkich wyborów, przy których planeta opanowana przez kosmiczne kurwy schodziła na mniej zaszczytny, daleki jak wizja wyjścia na wolność plan.
Nie chcąc zaprzątać sobie głowy zadumą, wybrała opcję pośrednią. Złapała za białą, kelnerkowatą koszulę i rozdarła ją, bo po co marnować czas na rozpinanie guzików, jak tu laska stygła i się marnowała? Taka nieużywana, bezsensownie się nudząca. Materiał zatrzeszczał i poddał się, drobne zapięcia wystrzeliły dookoła. Na światło dzienne znów wyłoniła się para krągłych, bujnych cycków, które Black 2 od razu ujęła w dłonie, podnosząc jakby chciała je zważyć. Kciukami drażniła sterczące sutki, zębami podgryzała tak ślicznie podstawioną szyję. Dyszała przy tym tak, że pedofil z długoletnim stażem by się nie powstydził.
- Co masz poza kowbojkami? - wysapała, przekręcając blondynkę w ramionach tak, że stanęła przed nią frontem. Szybko złapała ją w pasie i uniosła do góry. Część problemów mogły rozwiązać wspólnie pod prysznicem, a w jakiej kolejności to się zobaczy.

Blondynka cichutko jęknęła z zaskoczenia gdy materiał jej białej koszuli rozdarł się pod szarpnięciami ramion Latynoski. Ale poza tym scenariusz zdarzeń przez nią proponowany przyjmowała z największym zadowoleniem. Mruczała i jęczała z zadowolenia czując dłonie Diaz na swoich krągłościach i jej usta na swojej szyi. Za to jej usta z kolei chętnie szukały policzka, ust, ucha czy tam gdzie akurat sięgnęły. Dziewczyna wytrzymywała bez zająknięcia wygięta w niewygodnej pozycji gdy pozwalała Black 2 obrabiać się od tyły do tego prowokująco jeszcze ocierając się łopatkami i barkami o jej piersi i brzuch.
- Och to poczekaj, pokażę ci! Usiądź! - pomysł Diaz był chyba kolejnym jej pomysłem który przypadł Amy do gustu. Gdy już znalazła się frontem do niej lekko popchnęła ją sadzając ją na podstawionym przez siebie krześle tak, że Black 2 opierała się piersią o oparcie krzesła i mogła złożyć na nim swoje ramiona. - To mój specjalny numer! Zawsze robię go na scenie albo jak ktoś zamówi. Tu jest trochę ciasno ale będzie okey. - blondyna zostawiła ją i szybko podskoczyła do półki. Wsadziła bose stopy w wysokie buty, pomocowała na spodnie ochraniacze, na nagi tors narzuciła kamizelkę i gdy nałożyła kapelusz była już jak jakaś cowgirl z rozkładówki. Potem pewnie znowu coś uruchomiła swoim Kluczem bo światła zmieniły się tak samo jak melodia. Zrobiło się prawie całkowicie ciemno i okazało się, że kostium jaki miała na sobie Amy lekko odbija słabe światło jak w jakimś ultrafiolecie. Na koniec dziewczyna wzięła z półki lasso i stanęła o kilka kroków przed siedzącą na krześle Diaz.
- Nie mam miejsca. Będę musiała skrócić. - przyznała trochę zmartwionym tonem a jej ramiona zaczęły rozkręcać lasso. Linka też okazała się odbijać światło. Amanda zaczęła okręcać i siebie i swoje lasso. Świecąca linka owijała się kierowana artystyczną dłonią Amy a jej jakoś nie przeszkadzało to zrzucić z siebie kamizelki. Wówczas linka lasso ładnie podkreślała jej apetyczne krągłości i wypukłości oświetlając bladym światłem jej ciało pozostawiając resztę jedynie w błękitnych konturach sylwetki choć nawet ta wyglądała gibko i kusząco w rytm jej pląsów, migających świateł i muzyki. Jednym a potem drugim ruchem zerwała z nóg owijacze i znów zakręciła lassem. Teraz nagle jednak wykonała wyrzut ramienia i nagle świecąca pętla poszybowała przez pokój oplatając się wokół siedzącej na krześle Latynoski. Amy szarpnęła od razu za linę tak, że Diaz poczuła jak ta zaciska się na jej szyi, piersiach, ramionach i plecach choć nie było to bolesne.
- O. I jak tak kogoś złapię na widowni. To kończę na nim. Ale czasem robię to z jakąś dziewczyną na scenie jak na popisówie. - mruknęła zadowolona z siebie i swojego pewnie bardzo okrojonego numeru.

- Niezłe Promyczku, teraz ja - Diaz mruknęła niskim głosem, szczerząc się bardzo szczęśliwie. Z tą samą miną szarpnęła więzy, przez chwilę walcząc z odruchem mordowania po wpadnięciu w pułapkę. Nie siedziała w pułapce, Promyczek nie zamierzał jej skalpować. Był miły, ona też chciała być miła. Sznur mignął w powietrzu, blondyna zachwiała się i poleciała wraz z nim do przodu. Tam gdzie rozłożone zapraszająco ramiona Parcha.

- Oojeej. Złapałaś mnie. - Amy zatrzepotała rzęsami z przesadnie niewinną minką co też jakoś wyglądało i brzmiało prowokująco. - I jesteś taka silna. - mruknęła przesuwając dłonią po ramieniu Diaz z lekka chyba zezując na nią choć w półmroku nie była pewna. - No teraz jak mnie masz będę musiała skończyć z tobą. - powiedziała jakby to miała być jakaś kara dla niej czy porażka ale coś dziwnie kompletnie nie wydawała się tym zmartwiona. Właściwie to nawet wręcz przeciwnie. Wstała na własne nogi i przesunęła nogę nad oparciem krzesła wciskając się wręcz między nie a siedzącą na krześle Latynoskę. Położyła swoje dłonie na jej ramionach odsuwając ją nieco od siebie a potem nie odrywając tych dłoni zaczęła rozsuwać do końca kombinezon więzienny Black 2. Rozsunęła na sam dół i szarpnięciem zdarła rękawy odsłaniając koszulkę i ramiona Latynoski. Następnie zbliżyła swoje usta do ucha Chelsey.
- I na scenie to jakoś tu ich zostawiam. Ale dla prywatnych pokazach to zależy jakie klient ma życzenia. Więc jakie masz życzenia? - wyszeptała kuszącym szeptem nie zapominając napierać przy okazji swoimi piersiami na piersi Diaz oddzielone tylko koszulką Latynoski.

- Śmierdzę Parchem - Diaz obserwowała akrobacje kociaka, mrucząc przy tym i mrużąc oczy. Brakowało tylko… nie no kurwa. Nawet muzykę miały. I klimat przygaszonych świateł. Tym razem też Wujaszek nie brandzlował się za ladą, ani im nie sapał gdzieś z góry… góra. Tak, od tego trzeba było zacząć. Wstała z krzesła, podtrzymując blondynę jedną ręką w pasie, a drugą za tyłek. Pozbawione rękawic palce wsunęły się bezczelnie w mokre, miękkie wnętrze, a usta Latynoski ponownie zaatakowały te Amandy.
- Prysznic z wkładką, comprende? - oderwała się na mgnienie oka i parsknęła jej prosto w nos, niosąc w stronę łazienki.

Amanada roześmiała się wesoło słysząc życzenie Black 2. Albo z tego jak ją złapała i uniosła. Pomogła jej owijając wokół jej bioder swoje nogi i łapiąc ramionami jej szyję.
- Och Chelsey, mnie się podoba. - mruknęła Amy wciągając powietrze nozdrzami chłonąc zapach Latynoski z jej szyi, twarzy i włosów. - Ale jak chcesz to pewnie, chodź pod prysznic! - zawołała wesoło blondyna machając zachęcająco głową w stronę w półotwartych drzwi do łazienki.

Dla Diaz nie był to zbyt duży wysiłek i kilka kroków dalej znalazły się w łazience. Niezbyt dużej, podobnej do tych z pokoi hotelowych tyle, że ilość kosmetyków, ręczników, szlafroków jasno mówiła, że ktoś i to kobiecy ktoś mieszka tu od dłuższego czasu i zdążył odcisnąć na tym pomieszczeniu swoje piętno. Pomieszczenie wyczuwając ruch rozświetliło się samo ciepłym światłem. Teraz Black 2 dostrzegła, że to co brała przez uchylone drzwi za kabinę prysznicową faktycznie nią jest. Ale na dole jednak była klasyczna wanna.
- I co teraz? Puścisz mnie? Jak mnie puścisz to mogę pomóc ci się rozebrać. Albo ty możesz rozebrać mnie. - blondynka zawiesiła się znowu Latynosce w uścisku i spytała jej filuternie mrużąc oczy i przygryzając wargę. Miała na sobie nadal kapelusz, zielone dżinsy i kowbojskie buty.
Diaz zaś była w podkoszulce i kombinezonie ściągniętym mniej więcej do bioder. Wybrała opcję z rozpakowaniem prezentów - ten blond był niezły... no i miał już mniej opakowań.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 26-03-2017, 00:12   #79
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Post wspólny MG, Cohena, Mike'a, Zuzu, kinkubus i Leminkainena

Gdy byli już w komplecie, Owain szybko ruszył w stronę lokalu, nadal holując za sobą zasapanego i postękującego Jenkinsa.
- Tu Czwórka, Szóstka i Zero - załomotał o framugę styliskiem tomahawka, otwierając bezpośrednie połączenie do Black 2 i 7, na wypadek, gdyby byli gdzieś w głębi baru - wchodzimy głównym wejściem i mamy ze sobą języka, wstrzymać ogień.
Po parnej dżungli i uskutecznianym w niej przymusowym joggingu, lekki chłodek i cień panujące w środku były niemal jak orzeźwiający prysznic.
Otarł mokre czoło przedramieniem, uważnie otaksowując pomieszczenie. Oczy błysnęły mu na widok baru i zdobyczy imprezowiczów.
- O, widzę, że też sobie znaleźliście przytulaka - wyszczerzył zęby. - Spoko. Nasz nie jest taki gładki, ale za to mądrala z literami przed nazwiskiem, doktór. - pochwalił się, mocno obejmując wiercącego się Jenkinsa ramieniem. - No, ale jakieś priorytety muszą być. Siadaj, dziadek. - pchnął naukowca na krzesło. - I gadaj, skąd się tu wziąłeś i jak taki zdechlak, jak ty zdołał przeżyć w dżungli z tymi kurewskimi robalami szwendającymi się dookoła.

- Zanim zaczniesz polewać ustaw detektor. - powiedział Padre - Bo coś mi się wydaje, że nie wszystkie psy skasowałem.

Owain wyciągnął detektor z plecaka i postawił go na stole, przy którym usadził doktorka, skierowanym w stronę frontowej ściany.
- Są tu jakieś inne wejścia? - zapytał bywalców.

- Pewnie są. Spory lokal. My zwiedzaliśmy dolne piętro. - odparł spokojnie Black 7 dłubiąc sobie niefrasobliwie wykałaczką w zębach. Lokal faktycznie do klasycznej przydrożnej speluny czy sklepu nie należał. Przez zrujnowany pociskiem artyleryjskim lub podobnym rogu widać było dwa wyższe piętra. Teraz Ortega mówił o niższych. A i te przestrzenie taneczne i barowe jasno wskazywały, że powinien być tu tłum ludzi w rozbawionym stanie a więc i mieć całkiem sporo wejść. Zakładając, że stwory byłyby uprzejme przedostawać się do wnętrza wejściami jak na kulturalnych klientów przystało.

W tym czasie dr. Jenkins wstał i podszedł do baru. Wydobył z lodówki jakąś butelkę chyba soku i osuszył prawie za jednym posiedzeniem. Butelkę wyrzucił i od razu sięgnął po następną. Ją też osuszył gdzieś tak w zdecydowanej większości gdy najwyraźniej ugasił największe pragnienie. - Ty bandyto! - rzucił oskarżycielskim tonem wskazując prosto na Black 0 swoją prawie pustą butelką. - Barbarzyńco! Zniszczyłeś dorobek i dziedzictwo całej ludzkości! - rzucił ze złością w stronę Zcivickiego.

- Byłem kurewsko ciekawy jak to dziedzictwo całej ludzkości wygląda - odparł Padre. - Przejmuj się bardziej swoim życiem, bo jak się coś zeżre to nie na wiele ci sie dziedzictwa przydadzą.
Obchodził i zaglądał do różnych zakamarków knajpy.

Po chwili namysłu, Owain skierował detektor w stronę zaplecza.
- Dobra, profesor, nie chlipaj nam tutaj, tylko gadaj, o co pytałem. Skąd się tu wziąłeś, jak przeżyłeś i co to za pierdolenie o dziedzictwie ludzkości na tym zadupiu? - powiedział, samemu ładując się za bar, biorąc browara z lodówki i zrywając kapsel o ladę.

- Barbarzyńca! - krzyknął za odchodzącym Zcivickim doktor astroarcheologii. - Sami barbarzyńcy. Ale czego ja się spodziewam po bandzie kryminalistów. - jęknął sfrustrowany i ramiona mu wyraźnie opadły. - I nie chodzi o tą kolonię czy nawet wizytę ludzi na tym księżycu czy układzie. Mówię przecież, że to był skarb całej ludzkości. Mógł być nawet starszy niż ludzka cywilizacja. Może tak stary jak ta anomalia tutaj w tym układzie. A ten dzikus to zniszczył. Ograbił ludzkość z tego bezcennego skarbu. Teraz leży tam zagubiony w dżungli i zniszczony przez tego barbarzyńcę. - doktor mówił coraz bardziej rozżalony aż wreszcie przerwał najwyraźniej załamany ogromem barbarzyństwa i straty jaką przez Black 0 poniosła cała ludzkość.

- Czwórka zadał ci pytanie doktorku - zebrał broń w jednym miejscu, ale z dala od doktorka. - Panienko, umiesz strzelać?

- I zaczynam się niecierpliwić. Widzisz, stoisz teraz przed wyborem - chwycił Jenkinsa za kark, wyciągnął zza baru i ponownie posadził na krześle. - Albo pogadasz ze mną na tematy, które mnie interesują, albo oddam cię w ręce tego oto mojego spowiednika, Emanuela Zciwicki’ego. Znasz to nazwisko? Widziałeś holonagrania z jego pielgrzymek? Wiesz jaka jest między nami różnica? Ja cię po prostu zabiję, tu i teraz i koniec. Ale on zechce cię zbawić, a to, mój ty poszukiwaczu zaginionej arki, może potrwać bardzo długo i bardzo boleć. To jak?

Blondynka trzymała się blisko Black 2 i jakoś nie przejawiała ochoty do integracji z hałaśliwymi nowo przybyłymi. Na pytanie Zcivickiego przecząco pokręciła głową. - Jesteś Parchem. Wszyscy jesteście. Jeśli zabijecie kogoś to Obroża was też zabije. A o tym dzikusie nie słyszałem ale nie mam ochoty niczego o nim słyszeć. - machnął ręką w stronę Black 0. Doktor powtórzył wiedzę powszechną o Parchach i ich ograniczeniach. Miał rację. Gdy Parch zabijał nie-parcha sam ginął. Gdy poważył się na naruszenie nietykalności osobistej gwarantowanej przez Federację Obroża też serwowała mu coś podobnego więc realne było uderzenie z raz czy dwa nim powalała nosiciela na ziemię w drgawkach.

- Ej, to chyba faktycznie doktor. - powiedział Owain z udawanym podziwem, uśmiechając się szeroko. - O, a to wiesz: co będzie, jak ci obiję mordę, połamię nogi i wypierdolę z powrotem do dżungli? Nie zabiję cię, a zginiesz. Dasz radę obliczyć, w ile? No, bądź rozsądny, jak na uczonego przystało i gadaj.

- Rozbiliśmy się lataczem w dżungli. - odpowiedział po dłuższej chwili milczenia doktor jakby szacował jak bardzo na poważnie mówi i wygląda Black 4. W końcu chyba uznał, że lepiej nie sprawdzać. - Jesteście bandą kryminalistów. - dodał z wyższością i wyraźnym obrażeniem się zwłaszcza na zero i czwórkę.

- My o tym wiemy i ty też, więc nie mów o nas tylko o sobie. - wtrącił się Padre - Zachciało ci się lać i wylądowaliście w lesie?

- Nie! Co za bałwan! - Jenkins krzyknął unosząc dłonie ku sufitowi. - Lecieliśmy po to by zabezpieczyć ten skarb ludzkości! Przewieźć go w bezpieczne miejsce! Skarb który ukradłeś i zniszczyłeś! - doktor wycelował palcem w oskarżycielskiej furii patrząc na głównego sprawcę całego nieszczęścia z numerem 0 na napierśniku.

- Kto to są ‘my’? Gdzie się rozbiliście i co się stało z twoimi kumplami? Skąd i od kiedy wiedzieliście o tym gównie, które miałeś w walizce? - zadawał kolejne pytania Owain, pociągając browara i przyglądając się na przemian doktorkowi, blondynce i Dwójce.

- Jak to od kiedy?! Od początku! Przecież to był mój główny projekt badawczy! Musieliśmy się ewakuować gdy przyszły te potwory ale musieliśmy po to wrócić! To przecież ważniejsze od kogokolwiek na tym globie! Ważniejsze dla całej ludzkości! A teraz przepadło. Leży tam zniszczone w dżungli bo trafiłem na barbarzyńców. Dlaczego? Dlaczego to zniszczyliście? Co wam szkodziła ta walizka? Dlaczego mi ją zabraliście? Dlaczego ograbiliście całą ludzkość? Dlaczego? - dr. Jenkins pałał wciąż wyraźną złością i gniewem na niecny postępek dwóch z grupki “czerwonych” z grupy Black ale w końcu się chyba załamał przytłoczony bezmiarem straty jaką poniósł i on i jego zespół i przede wszystkim cała ludzkość.

- Na potrzeby dalszej rozmowy, przyjmijmy, że w celach nie robiliśmy magistra i nie byliśmy na bieżąco z postępami twoich wykopek. - Czwórka beknął i odrzucił pustą butelkę. - Kiedy i kto was ewakuował? Dlaczego? Natknęliście się na te robale czy was wyrzucili zapobiegawczo?

Z pozycji na barze Diaz miała całkiem niezły widok na resztę towarzystwa, jojczącego doktorka i blondzię na dodatek. Tej ostatniej poświęcała najwięcej uwagi, przygarniając opiekuńczo pod skrzydło, ledwo czerwoni wleźli do lokalu, zaczynając obsikiwać zapobiegawczo kąty.
- No ba że fajna, w końcu moja kumpela - odpowiedziała w końcu, kiedy jej butelka tequili pokazała smutne dno. Jako obiekt całkowicie zbędny, przeleciała przez pomieszczenie i zakończyła żywot na ścianie, w kaskadzie szklanych okruchów.
- Jest moja, ja ją pierwsza wyhaczyłam. Ty się baw z doktorkiem w doktorka - wzruszyła ramionami, kołysząc na boki tułowiem i trzymaną w uścisku laską na dodatek - Na dole jest bunkier, ale chuje do szczania się w nim zamknęli. Na hasło, panel… zobaczymy co Stokrotka powie jak wróci z wycieczki… i daj spokój amigo - wycelowała wyszczerzem w Black 4 - Będziesz se łapy brudził? Na dole w piwnicy jest czteroręka kurew. Głodna, wyposzczona. Doktorek zacznie grymasić, powie że go głowa boli, albo dupka za ciasna, to się go tam zamknie. Obstawiasz ile wytrzyma? Dłużej niż związany i wrzucony do basenu? - zamrugała, przenosząc parchatą uwagę na grubcia. Uśmiechała się pogodnie, jak do dawno niewidzianego przyjaciela.

Owain zarechotał głośno, słysząc, co mówi Dwójka.
- Widzisz, dziadek, lepiej gadaj ze mną, bo tu są same straszne zbóje, a kto cię przed nimi ochroni, jak nie ja? Ty, lalka, ale ładnie to tak zabierać najlepsze fanty tylko dla siebie? - zapytał z wyrzutem. - Nie nauczyli cię dzielić się z innymi w przedszkolu? Pytam serio, bo ja nigdy do przedszkola nie chodziłem. - parsknął, po czym przeniósł uwagę ponownie na nieszczęsnego badacza. - No jak tam, namyśliłeś się i zaczniesz gadać bez kwękania o tej twojej porcelanie czy mam cię oddać ładnej pani, żeby zrobiła ci tak dobrze, jak mówiła?

- Było się nie szwendać po krzakach - Latynoska wzruszyła ponownie ramionami - Kto pierwszy ten lepszy i pierwszy podbija w bajerę do lasencji. Muy buena lasencji - mrugnęła do blondynki.

- Zaraz szwendać. - obruszył się udawanie Owain. - Miała być najkrótsza droga do checkpointa, trochę nie wyszło, ale może i lepiej, bo nauka dosłownie poszła w las, nie? - klepnął astroarcheologa w ramię.

- O tak! I Chelsey mnie uratowała! I jest wspaniała! - blond dziewczę w białej koszuli zarzuciło swoje ramiona na szyję Black 2 wyznając swój zachwyt nad i do Latynoski i jej postępku z dolnych poziomów lokalu. Wydawała się jeszcze ciaśniej i mocniej przylgnąć do niej. Dłoń blondyny spoczęła na tyle hełmu Latynoski. Za to doktor wydawał się teraz obrażony także na Black 2 za jej słownictwo i pogróżki pod swoim adresem. - Musieliśmy się ewakuować bo nadciągały robale. Ale potem wróciliśmy po ten bezcenny artefakt. No ale rozbiliśmy się w dżungli. Udało mi sie wydostać ten bezcenny obiekt wieloletnich badań ale wszystko na próżno bo go zniszczyliście. - wybąkał w końcu skonsternowany przebiegiem rozmowy naukowiec.

- Weź zluzuj napleta dziadku, bo ci się zaraz żyłka przepnie i pierdolniesz na zawał. Tatusiek rozjebał ci zabawkę, czaimy. No ale chuja nas to obchodzi, claro? Więc vete a la mierda, putana estupida - Black 2 prychnęła, ale nie zdążyła się zjeżyć dzięki zabiegom blondyny. Odchyliła się w jej stronę, rewanżując się objęciem w pasie. Dłoń w rękawicy zawędrowała pod biała koszulę, badając znajdującą się pod spodem skórę. Miękką i ciepłą z tego co zdążyła już zauważyć. I smaczną na dodatek.
- Mhmmm - zgodziła się wspaniałomyślne na pochwalną wiązankę pod swoim adresem. Tym razem wesoły wyszczerz zaatakował Amandę - Wiesz… coś mi się obija po bani, że też masz coś wspaniałego - dłoń z żeber przesunęła się na jedna z piersi - No ale nie jestem pewna. Musiałbym sobie przypomnieć. Tyle się dzieje, że ciężko spamiętać.

- Jak to było z tymi robalami? Kiedy się zaczął ten cyrk? Wiesz skąd się wzięły, gdzie widziano je po raz pierwszy? - indagował Jenkinsa Owain.

- Auć! - pisnęła rozkosznie z zadowolenia blondyna gdy dłoń w rękawicy zawędrowała pod jej koszulę i to jeszcze do tego strategicznie ważnego i wrażliwego miejsca. - Ale to niesprawiedliwe, w tym pancerzu to ja cię tak nie mogę. - poskarżyła się udając dąsa blondyna wciąż wszczepiona ramionami za szyję Black 2.

- Nie wiem skąd się wzięły te potwory. Nikt nie wie. Jak zwykle nikt nigdy nie wie skąd się wzięły ale jak już to od razu ich było pełno. Zaczęło się od jakichś obław z miesiąc albo dwa temu. A potem już były. Wczoraj musieliśmy się ewakuować ale dziś postanowiliśmy wrócić po owoc naszych badań. Ale rozbiliśmy się i wylądowałem sam w dżungli.

Owain zamyślił się na chwilę, a celem wzmocnienia skupienia, przyglądał się dziewczynom.
- Coś się wydarzyło przed albo w czasie tych obław? Niby jacyś terroryści mieli rozpieprzyć sprzęt do terraformacji, nie? O co tam chodziło?

- Coś na to poradzimy jak się Stokrotka z familją dotelepią. Wykurwiasz z nami, chcesz coś zgarnąć ze sobą? Masz tu swoje manele? - Diaz nie przerywała macania, ale dla ułatwienia zabawy i ukrócenia miauczenia, kliknęła hełmem, odsłaniając twarz. Pierdzenie zgreda jakoś niespecjalnie ją obchodziło. Miała inne zajęcia.

- Nie wiem, nie zwracałem uwagi na wiadomości wiem tyle co rozmawiali moi studenci. Pracowałem nad tym artefaktem i pochłaniało mnie to całkowicie. Wreszcie odnalazł się tak dawno temu przewidziany w teorii dowód na to, że anomalia może być tworem sztucznym. I to prastary, starszym niż ludzkość a nawet Układ Słoneczny, może nawet starszym niż Droga Mleczna. Byłoby więc jakimś niewyobrażalnie potężnym konstruktem na skalę kosmiczną który do dziś poozostawił swoje piętna na tkance wszechświata. Dlatego reszta otaczających detal mnie nie interesowała. - doktor nauk ścisłych znów na moment mówił dobitnie gdy opowiadał o swojej pracy i projekcie badawczym. Anomalia była jedną jeśli nie najbardziej znaną cechą charakterystyczną układu Relict i jedną z niewielu rzeczy jakie większość ekspertów współczesnej nauki się zgadzała to to, że była bardzo stara tak samo jak i cały układ skąd właśnie i wziął swoja nazwe.

- O! Jesteś! Znowu! - blondynka w białej koszuli i zielonych dżinsach ucieszyła się gdy znów zobaczyła twarz Latynoski. Jej dłoń od razu powędrowała do twarzy drugiej kobiety. Pytanie jednak nieco zbiło ją z tropu. Albo znowu już zaczynała odczuwać efekt pracy dłoni Black 2 na swoim frontowym, wrażliwym rejonie. - Tak! Mam coś. Pokój. Na górze. Ale sama się boję iść. Pójdziesz ze mną? - zapytała blondyna proszącym tonem zbliżając swoją twarz do twarzy Latynoski póki ich czoła nie zetknęły się razem.

Graeff dał w końcu za wygraną. Stawało się oczywiste, że jajogłowy przez cały czas bawił się w tej swojej piaskownicy, gówno wie o tym, co się działo w międzyczasie na księżycu i ciągle wraca do tych swoich dzbanków czy skorupek.
Machnął ręką i ponownie ruszył za bar po następne piwo.
- Wygląda na to, że chuja wie. Ja z nim skończyłem. - rzucił beznamiętnie, wywołując holomapę, żeby sprawdzić pozycje reszty, po czym otworzył kanał do Jedynki.
- No jak tam, lalka, wracacie do knajpy? My jesteśmy tu w komplecie i czas już, myślę, udać się do roboty.

- Claro que si - latynoski Parch odpowiedział niskim pomrukiem zadowolonego kota, zeskakując na glebę i zgarniając ze sobą lasencję - Prowadź Promyczku na salony. Zwiedzimy pięterko i parter i co się nawinie - mruczała wybitnie zadowolona z życia i obecności w tym miejscu, czasie i towarzystwie. Nagle odwróciła głowę, wrzeszcząc gdzieś w głąb baru - Wujaszku, weź filuj na tych cabrónes! Ja i promyczek idziemy po jej graty!

Najpierw do Czwórki doszedł łomot, jakby ktoś przerzucał złom. Potem odezwała się jedynka.
- Siedźcie w knajpie i wykonujcie polecenia Dwójki i Siódemki. Jesteśmy w drodze. Bez odbioru.
Następnie odezwała się do wspomnianej dwójki latynosów.
- Ogarnijcie parszywych Zciwickiego. Nie męczcie ich. Przynajmniej mi przeszło. Opatrzcie ich, jeśli trzeba i pokażcie, gdzie mają czekać, żeby niczego nie spieprzyć.

- Czekaj dwójka - Powiedział Padre biorąc jeden ze znalezionych pistoletów i rzucając go jej - naucz swoją laskę obsługi, jeśli chcesz dłużej cieszyć się tą znajomością. Po za tym… chromowana stal dobrze współgra z nagą skórą.

- Co robimy z tym schronem? Ta mała mówiła, że tam uciekły też jej koleżanki. Jak są takie fajne jak ta blondi to może być całkiem fajne. Takie dźwięczące się dźwięcznie kociaki. - Black 7 mruknął wydłubując sobie coś wykałaczką z zębów niezbyt coś zainteresowany toczącą się dotąd rozmową.

Owain parsknął i przewrócił oczami, słysząc odpowiedź Jedynki.
- Chica mówiła, że zamknięty na zamek elektroniczny. Jak dasz radę wysadzić, to spoko, nawet się garnę, ale jeśli nie, to chuj z nimi, nie tam siedzą. - odparł Ortedze.
Wziął ze stolika detektor i ruszył w stronę wejścia, dopijając browara i rzucając butelkę za siebie.
- Idę się rozejrzeć, czy coś się tu nie przyszwendało. - rzucił przez Obrożę do wszystkich w lokalu.
Wyszedł przed bar i omiótł wihajstrem cały front, po czym ruszył wzdłuż ściany budynku w stronę, z której przyszli, zatrzymując się przy rogu budynku i sprawdzając ścianę dżungli.

- Ale ja widziałem ten zamek. Wygląda na cały. Można pogadać. Chica mówili, że zamknęli się bo zwiewali od alienów. Ale jak zobaczą ludzi po drugiej stronie może sami otworzą. - odpowiedział Ortega wydłubując patyczek z zębów i oglądając z zaciekawieniem to co nim wydłubał. W końcu wzruszył ramionami i cisnął go gdzieś przed siebie na podłogę. - Dobra panie i panowie ja nie zamierzam tak tu siedzieć idę przygruchać sobie jakąś wdzięczącą się dupeczkę jak ten blond - kociak co go Chelsey znalazła. - Black 7 nadał na ogólnej linii całej grupy wstając i prostując się na chyba te swoje dwa i pół metra pancerza wspomaganego i ruszył gdzieś w stronę korytarzy lokalu. Graeff w tym czasie zdążył wyjść na zewnątrz przed frontową ścianę ale detektor pykał uspokajająco nie wykrywając żadnego ruchomego zagrożenia. Własnymi zmysłami też go nie dostrzegał. Zostawało mu albo wrócić do środka i iść razem z Black 7 albo obejść lokal dookoła. Black 0 i Black 6 zostali w środku. Ich mini grupka znów się rozlazła po kątach jedynie markotny profesor siedział pogrążony w rozpaczy z powodu straty ludzkości jaką ponieśli głównie z powodu Black 0.

Podszedł do baru i wziął jakąś ocalała butelkę, wziął też szklankę i podszedł do doktorka. Postawił przed nim szklankę i nalał do pełna.
- To cię postawi na nogi. Znieczuli. Powiedz co tak konkretnie ta nasza ludzkość straciła, tylko prostymi słowami.

- Front czysty, idę dalej. - nadał do reszty.
Nie wykrywszy niczego od strony drogi ani z kierunku, z którego przybyli do speluny, Owain kontynuował obchód, trzymając się ścian lokalu, z detektorem w jednej ręce, a drugą na uchwycie karabinu wiszącego na uprzęży.

Doktor Jenkins chyba nie mógł patrzeć w spokoju na Zcivickiego bo unikał jak mógł by patrzeć w stronę hełmu. Siedział wciąż skwaszony i wpatrywał się najpierw w stół a potem w postawione na nim szkło z równym brakiem zainteresowania. Dopiero gdy Black 0 zapytał o główny projekt nad którym naukowiec spędził tyle czasu pojawiła się jakaś inna reakcja łamiąca ten stupor. - Co straciła?! - powtórzył pytanie Zcivickiego. - Wszystko! Klucz do przeszłości, klucz do przyszłości, bramę do dawnych dni, do czasów gdy wszechświat był młody! Może odkrylibyśmy pierwszą cywilizację? Dowiedzieli kto był przed nami? Czy jeszcze jest? I co się z nimi stało? Gdzie są? Są jeszcze? I te odkrycia naukowe! Nawet z jakichś wymarłych światów czy resztek moglibyśmy osiągnąć niebywałe korzyści! To wprost nie do wycenienia jak bardzo mogłoby wspomóc naszą naukę, kulturę i nasze człowieczeństwo! - dr. Jenkins mówił z pasją święcie przekonany o swojej racji. Wyrzucał ręcę w górę to unosił palec albo pukał nim w blat stołu.

Black 4 szedł wzdłuż ściany licząc, że zdąży przedsięwziąć jakieś akcje jak choćby zmienić broń nim coś go zaatakuje. Posługując się detektorem był co prawda znacznie bardziej odporny na wszelkie zasadzki i samo urządzenie znacznie ułatwiało wykrycie jakiegokolwiek skradającego się przeciwnika ale jednak zajmowało jedną z dłoni pozostawiając drugiej całą resztę. A jedną ręką karabinek obsługiwało się skrajnie niewygodnie. Przeszedł jednak nie niepokojony przez front budynku, minął gruz pozostawiony po trafieniu ciężkim sprzętem i ruszył wzdłuż dłuższej ściany. Ściana nie była idealnie gładka bo budynek klubu okazał się być raczej komponentem różnych sal i kto wie czego jeszcze. Zakamarków było sporo z natury tego miejsca. Teraz jeszcze doszło przemielenie terenu przez ciężką artylerię która wyrwała potężne leje nie zważając na detale jak ziemia, płoty, chodniki czy asfalt. Drobiazgami jak pojazdy nawet tak duże jak furgonetki i ciężarówki też się nie przejmowała. W jednym z lejów wystawał jakiś złom. Wystawał niewiele więc ciężko było poznać co to właściwie jest ale pewnie jakiś mech albo pancerz wspomagany. Czy oberwał a ciężkiego sprzętu podczas bombardowania czy potem coś go rozwaliło tego też nie szło z tak daleka oszacować. Dostrzegł też, że na budynku zamontowano kamery. Przynajmniej część chyba jeszcze działała. Choć będąc na zewnątrz mógł być filmowany ale raczej jemu samemu nijak to pomóc nie mogło.

- Zero … powiesz mi na kiego chuja była ci teczka profesora? Kasy z tej misji nie wyniesiemy zresztą jak z całego naszego parchowego życia a jakby miał broń albo cokolwiek co mogłoby być dla nas przydatne to sam by tego próbował użyć. - zapytał Black 6.

- Ciekawość to jedna z moich słabości - odparł Padre - po za tym, nie obraź się doktorku, nie wierzyłem ci. Taką już mam naturę.

Owain dokończył obchód bez żadnych ekscytujących wydarzeń po drodze, co, paradoksalnie, wzbudziło w nim podejrzenia. Jego instynkt przetrwania interpretował to jednoznacznie jako ciszę przed burzą. Zapewne wkrótce się okaże, czy był to fałszywy alarm wywołany przez tę część mózgu, która zachowała coś z pradawnej małpy, zawdzięczającej takiej paranoi przetrwanie i dalszą ewolucję czy jednak atawistyczne reakcje pozwolą przetrwać jej odległemu potomkowi.
- Wchodzę, frontowe wejście. - rzucił na kanale bywalców meliny, by po chwili faktycznie wrócić do środka. - Dookoła czysto. Na razie. Siedem, jak tam z tą norą, jakieś chętne dupy czekają z rozłożonymi nogami? - rzucił, myszkując za barem w poszukiwaniu czegoś mocniejszego od piwa.

- A co ci będę kit wciskał? Chodź i sprawdź. - w słuchawkach słyszeć się dało głos Black 7.

Wśród nielicznych ocalałych butelek znalazł się prawdziwy skarb. Prawdopodobnie dlatego, że stał na jednej z najniższych półek, ale możliwe również, iż wszyscy, którym zdarzyło się tu znaleźć wcześniej i także natknęli się na to znalezisko, znali jego reputację i nie chcieli mieć z nim nic wspólnego, nawet w tak desperackich czasach.
Przezroczysta butelka była absolutnie nijaka, kiepskiej, seryjnej produkcji z plastikowym korkiem i nieco krzywo przyklejoną, prostą, czy wręcz prostacką, w designie, etykietą głoszącą “Outer Space Gentleman”.
Owainowi niemal zaszkliły się oczy na widok trunku z rodzinnych stron, paskudnego, alkoholu udającego burbon, a w istocie będącego mieszanką pół na pół z czystym etanolem. Nektar ten, dość powszechnie uważany za jeden z najgorszych napojów wyskokowych w galaktyce, cieszył się niesłabnącą popularnością ze względu na stosunek mocy do ceny.
- Jedynka i reszta twierdzą, że wracają, ale prędzej zakładają tam bidula, także nie wypatrywałbym ich z niecierpliwością. - powiedział do wszystkich Owain, odkręcając korek i chciwie wciągając aromat “Gentlemana”. - Dobre, Siedem, to gdzie jest to muslimskie niebo? - dodał, pociągając pierwszy łyk ostrego, wypalającego kubki smakowe alkoholu.

- W Piekle. - odparł lakonicznie Black 7. Faktycznie podziemna część klubu dla kontrastu z naziemną nosiła to właśnie nazwę.

Owain ruszył przez salę i dalej korytarzem w kierunku tak szczegółowo opisanej części lokalu.

Doktor Jenkins siedział osowiały przygnieciony widocznie stratą skarbu dla całej ludzkości. Siedział i kieliszek przed nim jak stał pełny tak nadal stał nie ruszony. Towarzyszyli mu Black 6 i 0 którzy obserwowali albo jego, albo kierunek gdzie najpierw zniknął Black 7 a teraz 4 albo wystrój co nieco sponiewieranego lokalu. Poza tym panował półmrok przytłumionych świateł i cisza bo muzyka ledwo była słyszalna.

Black 4 natknął się na pierwszą przeszkodę jeszcze przed zejściem do Hell. Krata rozdzielająca obydwa poziomy była zamknięta i przewiązana łańcuchem. Pewnie przez schodzącego niżej Black 7. Węzeł nie stanowił większej przeszkody dla kogoś z chwytnymi dłońmi choć rozplątanie go zajmowało trochę czasu. Teraz zwiadowca miał go pod dostatkiem ale jakby nagliło mogło spowolnić o trochę za długo. Choć jednak zamknięta krata zabezpieczała rozgraniczenie obydwu poziomów dość dobrze przed stworami bez chwytnych dłoń lub za słabych by zniszczyć kratę lub łańcuch.

Black 4 nie wiedział gdzie jest ten cały schron ale gdy pykał przełącznikiem Obroży wyświetlała się holomapa na której miał zaznaczoną pozycję Black 7. Całkiem przyzwoity kawałek dalej. Hell okazało się połączeniem kasyna i nocnego klubu z miłymi paniami w roli głównej atrakcji nocy. Tu oznak walki, chaosu ucieczki, przestrzelin, łusek i śladów krwi zarówno ludzkiej jak i obcej było zdecydowanie więcej niż na górze. Im bliżej podchodził do pozycji Black 7 tym chyba było gorzej. W końcu doszedł do jakiejś trochę większej sali z trzema filarami gdzie było całkiem sporo ludzkich ciał. Goście, klubowicze, mundurowi, obsługa, krupierki, kelnerki leżeli tu wszyscy. Wszyscy byli martwi i leżeli pokotem już pewnie tak z parę godzin. Wyglądało jakby stwory urządziły sobie tutaj jadłodajnię sądząc po zmasakrowanych i zdekompletowanych ciałach. Chłód pomieszczenia sprawiał, że stan rozkładu nie postąpił jeszcze zbyt wyraźnie i te wszystkie pożarte, pocięte, urwane ciała, korpusy i kończyny leżały w zakrwawionych,ludzkich resztkach.

Na suficie dostrzegł jakąś wyrwaną i spaloną dziurę przez którą pewnie dałby radę przecisnąć się człowiek gdyby tam sięgnął. Widział też napis “DO SCHRONU” i strzałkę kierującą w dół. Pewnie na jakieś schody i do jeszcze niższego poziomu pomieszczeń. Black 7 był już niedaleko, może ze dwa czy trzy tuziny metrów przed nim, pewnie gdzieś na tych schodach poniżej lub w ich pobliżu.

- Siódemka, zamknąłeś za sobą tę kratę na górze? - zapytał Owain, chowając butelkę, chwytając karabin w obie ręce i włączając latarkę, by móc uważniej przyjrzeć się pomieszczeniu, a zwłaszcza dziurze w suficie.

- No. - przytaknął w słuchawce głos Black 7. Na słuch coś brzmiało, że chyba nie jest w najlepszym humorze.

- A powiesz, po kiego chuja czy gramy w dwadzieścia pytań? - Owaina zaczynała irytować elokwencja i obfitość szczegółów w odpowiedziach Ortegi.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 26-03-2017, 05:28   #80
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 11 - Zjazd w Hell i Haven

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven - Hell; 1750 m do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 32:25; 140 + 60 min do CH Brown 3



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven - Hell; 2250 m do CH Black 1
Czas: dzień 1; g 32:25; 35 + 60 min do CH Black 1




Brown 0; Black 1, 5, 6, 8 i 0 - Haven; parter; bar




Sprawa pobojowiska w dżungli została niewyjaśniona. Do skraju dżungli zostało ostatnie kilkadziesiąt metrów ale była tak gęsta, że gdyby nie co jakiś czas wyświetlane mapy przez Obroże w ogóle w tym gęstym półmroku duszących wieczną zgnilizną tropików nie szło się zorientować. Jakieś prześwity pojawiały się dopiero ostatnie trzy czy cztery tuziny metrów a niebo może z połowę tego. Dopiero wtedy widać było, że zbliżają się do jakiejś większej przerwy w tym parnym lesie.


Na zewnątrz przywitała ich Black 1 która zdążyła już wyjść wcześniej gdy oni oglądali pobojowisko. No i zabłocony żółty bus o nieco nadpalonym dachu, licznych przestrzelinach, krwistych zaciekach i mało której całej szybie. Wreszcie mogli wyjść na równy teren bez krzaczorów i haszczy choć tu z kolei bezlitośnie zaatakowało ich gwiazda Relict prażąc mimo wiszącego nad seledynowym niebem gazowego olbrzyma zasłaniającego sporą część widnokręgu. Południe miało być za parę godzin więc temperatura nadal będzie stopniowo rosła. A już teraz pot lał się strumieniami przyklejając ubrania do skóry. Swoje robił też zabrany zapas sprzętu który dźwigali na własnych plecach i ramionach. Dobre kilkadziesiąt kilogramów broni, pancerzy, amunicji, granatów i medykamentów zdecydowanie ciążyło i przygniatało do błotnistej, ściółki dżungli. Gdy znaleźli się wreszcie w busie i mogli zrzucić z siebie choć część tego złomu i usiąść wreszcie poczuli zdecydowaną ulgę.


Elenio i Maya siedli razem. Ale okazało się, że zmęczenie zwłaszcza Vinogradovej dało do wiwatu. No i Black 5 pokierowała busem tak prędko, że zajechali przed lokal zanim Brown 0 zdołała cokolwiek zrobić z hakowaniem kanału wojskowego o jakim mówił Latynos. - Prysznic! - wyszczerzył się wpatrzony w ciemną toń mroku rozwalonych drzwi wejściowych lokalu. Większość wycieczki wysypała się z chęcią zanurzając się do klimatyzowanego wnętrza lokalu. Tylko Black 1 wyburczała chyba dalej obrażonym głosem, że zostanie popilnować pojazdu i mają się pospieszyć. - Na górze są prysznice. - dorzucił niezbyt wiadomo do kogo Latynos.


- Nieźle chłopaki przeorali teren. - powiedział wysiadając z busa Johan. Rozejrzał się dookoła i zwłaszcza rozwalony narożnik klubu na dłużej przykuł jego uwagę. - Wjebaliśmy się w te kanały bo zaczynało sypać. - dodał marynarz. Tam na odkrytym terenie sawanny pomiędzy ścianą krateru a ścianą dżungli no niezbyt było się gdzie ukryć przed ostrzałem artyleryjskim.


- O. Panda. I to chyba ta co nas mijała rano. - uwagę policjanta z kolei zwrócił przewrócony na burtę policyjny samochód. Obserwował go w drodze z busa do baru przyglądając mu się ciekawie.






Wewnątrz lokalu wciąż przebywali Black 6 i 0 siedząc przy stole razem z dr. Jenkinsem. Słyszeli nadjeżdżający pojazd, potem jak zatrzymuje się przed wejściem i wreszcie jak do środka napływają pasażerowie. Trójka ubłoconych i uzbrojonych mężczyzn rozmawiała chyba o przewróconym pojeździe policyjnym przed lokalem. Najwyraźniej wzbudził on ich zainteresowanie. Zamilkli gdy zaczęli zbliżać się do stolika zajętych przez dwójkę Parchów i doktora astroarcheologii. Po przybyciu Parchów z busa ich grupka była znowu mniej więcej w całości. Nie licząc rozstrzału po budynku od piwnic po strych.



Black 2 - Haven; piętro; pokój Amandy







Blondynka zeskoczyła na posadzkę łazienki i z zachęcającym zestawem spojrzeń, uśmiechu, filuternego przygryzania warg wciąż obejmując szyję drugiej kobiety pozwoliła się jej rozpakować. Diaz dużo do rozpakowywania z niej nie miała po rozpięciu dżinsów, ściągnięciu ich na dół i zsunięciu wysokich butów blondyna była właściwie rozpakowana. - Zostaw mi kapelusz. Bardzo go lubię. - poprosiła Latynoskę gdy ta wróciła do pozycji wyprostowanej.


- To daj, teraz moja kolej. - Amy też widocznie lubiła rozpakowywać prezenty bo prawie rzuciła się na swój. Dłonie dość gwałtownie i niecierpliwie złapały i ściągnęły podkoszulek Diaz. Zaraz potem blond kowbojka uklękła przed Diaz i zaczęła zsuwać jej kombinezon wzdłuż jej nóg. Trochę dłużej zeszło z butami ale w takim rozpakowywaniu Amanda miała najwyraźniej sporo wprawy więc na długo jej ta komplikacja nie zatrzymała.


Po chwili obydwie kobiety były już gotowe do prysznica a właściwie po zatkaniu korka w wannie nawet kąpieli. O ile prysznic i to osobisty był uznawany za wyróżnienie dla specyficznych rodzaju więźniów jakimi były Parchy to kąpiel w wannie nie była dostępna w żadnym parchowym więzieniu. A już na pewno nie kąpiel z tak uroczą, miłą i chętną blondyneczką. - Poczekaj! Mam pomysł! Zaraz wracam! - Amy która właśnie zajmowała się plecami Diaz korzystając z pomocy wszelakich poczawszy od gąbki, przez własne dłonie i jakoś często ocierając się o nie swoimi przednimi atutami nagle poderwała się, pocałowała szybo w usta i wybiegła z łazienki nie kłopocząc się z takimi detalami jak zamykanie za sobą drzwi. Black 2 słyszała szybki tupot jej bosych stóp który umilkł na chwilę po czym zaraz zaczął wracać. Przeoczona blondynka z przyklejonymi do ciała znacznie ciemniejszymi od wody włosami blondynka stanęła w triumfalnej pozie przed wanną. Z małą kamerą w dłoni. - Zrobimy sobie focie! Albo nawet filmik! - wydawała się zachwycona własnym pomysłem i szybko z powrotem kicnęła do wanny.


---



- Płomyczku a chcesz z powrotem zakładać te więzienne łachy? - zapytała Amy wycierając ręcznikiem trochę siebie a trochę plecy Chelsey. Wskazała gestem na porzucone na podłodze podkoczulek i więzienny drelich w jakim dotąd paradowała pod pancerzem Black 2. - Bo wiesz jakbyś chciała coś normalnego… Albo nawet seksownego… - blondynka nie dokończyła ale wymownym gestem wskazała na szafy pełne kobiecych ubrań na przeróżne okazje. Nawet pobieżny rzut oka pozwalał znaleźć ubiór jak nie na każdą to na całkiem sporo okazji. Nawet jakby liczyć na coś co musiało wejść i być wygodne pod pancerz Parcha to nadal było tego co nieco. Amanda też już kończyła zabawy z ręcznikami i zaczynała się chyba rozglądać za jakimś ubraniem i dla siebie. Black 2 wiedziała, że może znów ubrać się jak i wcześniej. Ale póki byli na misji z której mało kto wracał na pokład statku - matki żywy to właściwie wymogów ubraniowych nie mieli. Właściwie nawet pancerza nie musiał, żaden Parch nosić. Choć pancerz jednak znacznie zwiększał szansę przeżycia obrażeń na polu walki. Ale pod nim raczej jakichś specjalny dress code nie obowiązywał. W najgorszym razie gdyby udało jej się przeżyć misję to zniszczyli by jej ten ubiór na orbicie. Ale kto wie, może nie? Wtedy miałaby coś swojego z tej misji u siebie w celi.


- A może chcesz wziąć karty? Ze mną. - blondyna z uśmiechem podeszła do jakiegoś biurka i wyciągnęła z niego paczkę holokart do gry. Wyglądały jak klasyczne karty do gry. Ale z obrazkami samej Amandy. W najróżniejszych kostiumach i pozach. A, że były holo więc wystarczyło przycisnąć kciukiem i miniprojektor wyświetlał krótki zapamiętany obraz. Zawsze była to miniaturka samej blondyny kusząco wygiętej, przesyłającej całusa czy patrzącej wymownie spod okularów. Ról Amy też miala chyba tak wiele ile było numerów i figur w kolorach. Prezentowała swoje wdzięki jako żołnierka, kelnerka, sekretarka, policjantka i oczywiście także jako kowbojka i chyba w tym samym kapeluszu który tak lubiła. - Chcesz z autografem? - spytała patrząc koso blondyna chyba raczej przekonana, że Diaz weźmie ten grywalny prezent. W końcu Parchy grać w karty mogły jak i inni więźniowie więc ich posiadanie raczej nie było zabronione.



Black 4 i 7 - Hell; sala z filarami



- Po tego chuja, żeby nic stąd nie wylazło tam na górę. Przyszłeś podziwiać wystrój wnętrz, masz mi coś do pokazania, chcesz zrobić ze mną jakiś deal czy inny chuj? Bo by posłuchać swoich głosów mogliśmy i przez poziomy. - Black 4 nadal ze swojego miejsca w sali z filarami nie widział Black 7. Bezpośrednio słyszał już jego głos choć nie na tyle wyraźnie by zrozumieć co mówi. No ale dzięki komunikatorom jednak nie miał ostatecznie problemów z komunikacją tak z Ortegą jak i resztą Parchów.





Latarka zamontowana na karabinku spełniała swoje zadanie tyle że z kilkunastu metrów oświetlała tylko jedną z krawędzi dziury w suficie. W niej nic się nie ruszało. Tyle, że nawet jakby coś tam było z trzech innych stron to i tak by z miejsca gdzie stał nie było widać. Nie był do końca pewny jak i kiedy powstał ten otwór. Ale wyglądał na dość świeży. Resztki nadpalonej wyściółki sufitowej spadły na masakrę na podłodze. Do tego wszystko było mokre zupełnie jakby zostało zlane wodą. Krew łączyła się z pływająca wodą zalegając cienka warstwą wśród ciał, łusek i oderwanych kończyn. Dostrzegł nawet jakiś pistolet wśród ciał gdzieś na środku pomieszczenia.


- Te, negocjator! Tak ci dobrze szły gadki z tym tatuśkiem na górze, chodź z tymi tu pogadaj. Bo inaczej z dupeczek nici. - Ortega najwyraźniej się niecierpliwił przed trudnościami jakie piętrzyły się tu na drodze i wydawał się być zirytowany. Albo zwłoką Graeff’a. W każdy razie zawołał go przez komunikator. Wizja kociaków które były tak blisko a jednak nadal wydawały się nieosiągalne a czas uciekał więc margines błędu i szansę na poznanie się z nimi malały. - Chyba, że znasz się na tym i wiesz jak to otworzyć. Bo już mnie to wszystko trochę wkurza. - burknął niezadowolony i sfrustrowany operator pancerza wspomaganego na kanale grupy. Owain międzyczasie dostrzegł, że jest tu trochę fantów. Pewnie nikt jeszcze nie szabrował tego pomieszczenia. Widział szafkę która pewnie była barkiem. Co prawda nie widział co jest w środku ale po co komu w nocnym klubie pusty barek? Widział jakiś stolik na którym wciąż leżała paczka papierosów i zapalniczka. Gdzieś leżał z boku jakiś datapad. Właściwie jakby się przemóc można by przeszukać jeszcze same zmasakrowane ciała. One też wyglądały na zmasakrowane ale nie szabrowane.

Pomieszczenie przed którym stał było nie takie małe. Ale jedynie jakiś chudziak czy drobnica schowałaby się za filarami. Poza tym były jakieś fotele, krzesła czy stoły ale raczej też zdolne ukryć coś nie większego od psa. Z drugiej strony minął od schodów całkiem sporo pomieszczeń i korytarzy. Nie sprawdził ani większości ani wszystkich. Nie wiadomo czym mógł się tam minąć. Równie dobrze z tym co mogło się czaić przy dziurę w suficie. Albo wydostać się przez otwartą kratę na poziom Haven. Na słuch jednak też nie mógł nic pewnego zlokalizować. Jeśli tu w okolicy coś było to się kitrało na tyle dobrze, że nie mógł tego w tej chwili wykryć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172