18-03-2017, 22:41 | #71 |
Reputacja: 1 | Do Padre zaczęła dodzwonić się Bradley. Nie kryła zadowolenia.. - Zciwicki, słyszałam, że macie problem. Zabieram wasze ptaszki z jezdni, bo się chuja znacie na ornitologii. Nie dziękuj. Nawet nasz martwy parch umierał dłużej, niż wasz. Bez odbioru. Rozłączyła się, nie dając nawet czasu na odpowiedź. Black 6 po wejściu do dżungli przerzucił się na broń krótką tu i tak nie było widoczności w której jego karabin byłby przydatny. Po chwili obserwowania podszedł do mężczyzny - Co jest doktorku? Zgubiłeś coś? - zagaił black 6 starając się wyglądać przyjaźnie Owain przez chwilę z fascynacją obserwował obiekt wrzucony w środowisko skrajnie odmienne od swojego naturalnego. Wyciągnął detektor i dokładnie sprawdził teren, wodząc nim w obie strony, tak w poziomie jak i w pionie. Gdy Black 6 zdecydował się ujawnić jako pierwszy, Owain został w ukryciu, czekając, czy coś się na niego nie rzuci. Padre także nie ujawniał swojej pozycji obserwując otoczenie. - Nie strzelaj! Poddaję się! - grubasek prawie podskoczył z wrażenia gdy Black 6 nagle pojawił się w jego pobliżu. Podniósł ręce do góry i patrzył przestraszonym wzrokiem na uzbrojonego obcego mężczyznę. Detektor w tym czasie żadnego ruchu nie rejestrował. Oprócz tego którego źródłem byli Black 6 i ten starszawy facet. Niemniej jednak detektor wykrył jakieś źródło anomalii. Jakieś dwa tuziny metrów od miejsca gdzie byli obecnie, nieco w lewo. Pewnie jakiś nadajnik czy coś podobnego sądząc po regularnym, spokojnym pulsie jaki wysyłał w eter. Padre nie mógł zlokalizować żadnego zagrożenia kryjącego się w tych zaroślach. - Każ mu się zidentyfikować - nadał Padre przez obrożę - My cię kryjemy. - Czysto, ale dwadzieścia metrów w tamtą stronę coś nadaje. - mruknął Owain do Padre, pokazując ręką kierunek. - Sprawdzę - nadał Padre przez obroże i ostrożnie ruszył we wskazanym kierunku (obchodząc łukiem jeśli trzeba, by nie pokazywać się grubasowi, wciąż we włączonym kamuflażu ) - Osłaniaj go. - Nie mam zamiaru. - szkoda amunicji, dodał w myślach black 6 ale zostawił to dla siebie - Teraz przejdźmy do konkretów. Kim jesteś i co tu robisz? - Jestem Saul. Dr. Saul Jenkins. - powiedział przestraszonym głosem starszawy mężczyzna. Nadal wyglądał na przestraszonego choć nie widząc agresywnego zachowania i tak się trochę uspokoił. - Zgubiłem się. I moją walizkę! A tam są bardzo ważne badania! Bo coś mnie goniło. Chyba. I zgubiłem się. - odpowiedział doktor Saul co nieco opuszczając dłonie i mrużąc oczy jakby chciał się przyjrzeć bliżej rozmówcy. - A ty kim jesteś? Co masz na szyi? - odważył się zapytać trochę wskazując dłonią mniej więcej ku twarzy i szyi Mathiasa. W ty czasie schowany dalej w krzakach Black 4 chyba pozostawał niezauważony przez rozmówcę Black 6. Widział na trzymanym w jednej dłoni detektorze, jak Black 0 porusza się mniej więcej w kierunku źródła sygnału, jak detektor wykrywa dwóch rozmawiających o kilkanaście metrów od siebie i poza tym jakoś nie wykrywał innych zagrożeń. Zcivicki przedzierał się w tym czasie przez dżunglę. Nie miał pojęcia czego szuka bo nie wiedział co mogło być źródłem sygnału. Ale mając przybliżony rejon poszukiwań zaczął wedle wskazówek od Black 4 zbliżać się do źródła sygnału. Dżungla tutaj była gęsta, że znalazł źródło sygnału dopiero gdy było o krok od niego. Wcześniej minął te miejsce chyba ze dwa razy podczas przeszukania a nie było go widać. Okazało się, że źródłem sygnału jest walizka. Taka z hermetycznych i pewnie wzmocnionych. Czy kuloodpornych to nie był pewny. Miała wszystko co trzeba by wyglądać na profesjonalne miejsce trzymania bardzo - ważnych - rzeczy. Łącznie właśnie z migającą diodką i pulsującym w wielu zakresach markerem który pozwalał na jej łatwiejsze zlokalizowanie. Gdzieś w pobliżu usłyszeli odgłos zbliżającego się pojazdu. Black 0 obejrzał bez dotykania walizkę. Obejrzał też drzewa wokoło czy nic nie czai sie na góre.Jeśli nie znalazł nic podejrzanego zważył ją kijem by sprawdzić czy nic nie kryje się pod nią. W końcu ktoś mógł zastawić mała pułapkę z granatem, albo jakieś gówno kryło się pod walizkę gotowe ujebac go w rękę. - Znalazłem jakąś walizkę - nadał przez obrożę do czwórki i szóstki. - Dziadek właśnie kwękał, że jakąś zgubił. Bierz to gówno, zgarniamy emeryta i jazda do baru, tam go przesłuchamy jak należy. - rzucił Owain przez obrożę do obu. Padre wynurzył się z krzaków z walizką. “Czwórka sprawdź co to podjeżdża” nadał przez obrożę. - To my tu zadajemy pytania - powiedział - to ta? Otwórzmy ją. Dasz radę sam czy mam pomóc wytrychem? - klepnął w kolbę karabinu. - Czego doktorem jesteś? Może czytałem jakąś z twoich prac. Pamiętając, że druga grupa zdołała przywrócić do stanu używalności pojazd mający uchodzić za legitny środek transportu, Owain zaczął od sprawdzenia ich pozycji na holomapie Obroży, czy aby nie wybrali się na przejażdżkę w ich okolicy, żeby poszpanować wozem. - O jeszcze jeden! Moja walizka! - starszy człowieczek wydawał się dość przytłoczony najpierw jednym a potem drugim Parchem tak w pełni uzbrojenia i tak blisko niego. Ale od razu rozpoznał przedmiot jaki przyniósł Black 0. Schylił się i podniósł go bez wahania. Zaraz zaczął oglądać z różnych stron jakby chciał się upewnić, że nic jej się nie stało. Nie sprawiała wrażenia, że oprócz brudu błota i przyklejonych liści coś jej się stało. Starszy pan więc z ulgą z powrotem chwycił ją w dłoń jak porządny naukowiec czy biznesmen porządną walizkę powinien. - Jestem Saul Jenkins, doktor astroarcheologii. Specjalizuję się w specyfice tego systemu i o nim napisałem kilka prac. - przedstawił się na tyle dumnie i godnie na ile pobrudzone dżunglą ubranie pozwalało. Astroarcheologia była dość szeroką i mało precyzyjną dziedziną nauki. Zajmowała się mniej więcej tym czym ziemska archeologia tyle, że nie na Ziemi teoretycznie koncentrując się na odnalezieniu i skatalogowaniu wymarłych kosmicznych cywilizacji. I co prawda tam i tu odnaleziono pewne ślady które były trudne do jednoznacznej weryfikacji to jednak oficjalna nauka do tej pory żadnych obcych cywilizacji nie uznawała. Niemniej jednak system Relict ściągał do siebie astroarcheologów gdyż jeszcze nim ludzie przysyłali tu pierwsze sondy a potem załogi systemowa anomalia była podejrzewana o nienaturalne pochodzenie. Na to jednak znowu mimo wielu pokoleń badaczy i miliardów wydanych kredytów nigdy nie odnaleziono jednoznacznego potwierdzenia lub zaprzeczenia. W tym czasie Black 4 sprawdził holomapę. Można było powiedzieć, że wedle niej większość grupy Black i ta jedna z Brown tylko śmignęła trochę ponad setkę metrów przed nimi skrajem dżungli. Pieszo nie było szans ich dogonić. I to pieszo przez dżunglę. Tylko sygnatury Black 2 i 7 były nadal w miejscowym lokalu rozrywkowym. - To chyba nie czytałem nic twojego - powiedział Black 0 - a teraz otwieraj - skinął karabinem na walizkę. - Szkoda. Myślałem przez chwilę, że rozmawiam z kimś kto umie właściwie docenić te osiągnięcia naukowe jakie pomagałem dokonać. - westchnął dr. Jenkins i wzruszył ramionami. - Ale walizki nie mogę otworzyć. Materiał źródłowy pobrany do badań mógłby ulec nieodwracalnemu uszkodzeniu. A tu chodzi o dziedzictwo kulturowe jakim spadkobiercą jest cała ludzkość. - doktor przyciskał do siebie walizkę i wzniósł do góry palec wskazujący by podkreślić jak ważne jest to co posiada w tej walizce. - Walizkę bezpiecznie można otworzyć jedynie w sterylnych warunkach a tu na pewno takie nie są. - wyjaśnił dodatkowo z powrotem kładąc dłonie na prostokątnym pakunku. - Jednak będę nalegał, naszło mnie jakoś na ubogacenie kulturowe - powiedział Padre - jeśli nie masz klucza postaw na ziemi, szkoda by cię trafić rykoszetem. - Ależ nie ma takiej potrzeby ryzykować zniszczenie dziedzictwa kulturowego sprzed tysiącleci. To nijak nie jest panom do niczego potrzebne. Prosiłbym by panowie mnie wyprowadzili stąd do jakiejś cywilizacji. - doktor mówił wolniej i wyraźniej starając się dotrzeć do słuchacza. - Otwórz tą walizkę, albo ja to zrobię - Padre odbezpieczył karabin - wszelkie ryzyko biorę na siebie. - Przykro mi. Ale ja nie mogę wziąć na siebie takiego ryzyka. - tym razem doktor dał krótszą odpowiedź przyciskając swoją walizkę do swojej piersi. - Otwórz… tą… walizkę…, albo zrobię to sam, a ciebie zostawimy gołego w lesie. Potem przykicają króliczki i dobiorą ci sie do dupy. Ostatnia szansa doktorku. Black 6 cofnij się krok czy dwa, żebyś nie oberwał rykoszetem. MG: - Ależ tam nie ma nic dla was cennego. Żadnych skarbów ani narkotyków. Ani broni. Same bezwartościowe skorupy. Ale rozpadną się w zetknięciu z powietrzem. Dlatego trzeba zachować je w całości. Dla dobra wszystkich ludzi. - doktor spocił się ze zdenerwowania ale dalej trzymał kurczowo walizkę jak jakiś talizman albo skarb. - To reszta się wybrała na jakąś wycieczkę krajoznawczą. - zameldował Owain, wynurzając się z krzaków i dołączając do konsylium na polance. - Padre, dawaj idziemy do knajpy i tam sobie z mądralą pogadamy, co tu będziesz mu wyciągać brudne gacie z teczki. Chuj wie, co on tu mógł przyciągnąć, szwendając się po lesie. Padre bez słowa wymienił magazynek na przeciwpancerne pociski, podszedł i szarpnięciem wyrwał walizkę, po czym ją rzucił na ziemię i przestrzelił zamek. Parch wyrwał walizkę doktorowi astroarcheologii, rzucił na ziemię i strzelił. Naukowiec zaczął krzyczeć i podbiegł do Black 0 usiłując go powstrzymać. Nie zdążył jednak i karabin Zcivickiego trafił w walizkę. Tą jednak siła uderzenia odrzuciła kawałek ale jakoś nie otworzyła się dzięki tej metodzie. - Nie! Proszę, niech pan tego nie robi! To jest dziedzictwo całej ludzkości! - doktor krzyczał łapiąc za ramiona Zcivickiego i uniemożliwiając mu sensowne celowanie nie tylko do walizki ale i do czegokolwiek. Usłyszeli coś jeszcze. Skrzek czy jakieś trzaski charkot. Zbliżało się. Szybko! Zupełnie jakby wystrzał zwabił to coś właśnie w ich stronę! Black 4 miał namiar na swoim detektorze choć sam celów jeszcze też nie widział. Wiele celów. O jakieś pół setki metrów od nich. Ale szybko się przemieszczających. Owain obrócił się w miejscu, by sprawdzić z której strony nadciągają xenosy. Na szczęście wyglądało na to, że przedzierają się od strony doliny, a więc nie blokowały im drogi do baru. - Mówiłem, kurwa! - warknął, ciskając wszystkimi posiadanymi granatami, jeden po drugim, mniej więcej w kierunku robali. - Chodu! Potem chwycił Jenkinsa za ramię, drugą ręką dobył tomahawka, odpalił funkcję ognia i nie czekając, aż ostrze rozgrzeje się do czerwoności, ruszył biegiem przez dżunglę w stronę knajpy, wycinając sobie przejście przez zawadzającą florę.
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |
18-03-2017, 23:34 | #72 |
Reputacja: 1 | Walizka wytrzymała, nie pozostało nic innego jak poprawić. Gdy Owain odciągnął doktorka, Padre poprawił walizce jeszcze raz, na więcej szkoda czasu. Potem zmienił magazynek na pełny, zwykłej amunicji i zaczął wycofywać się za resztą osłaniając. - Strzelać jak będzie szansa trafienia - powiedział. |
19-03-2017, 05:24 | #73 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 10 - Pierwsza przerwa Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven - Hell; 2250 m do Checkpoint 1 Czas: dzień 1; g 32:00; 60 + 60 min do Checkpoint Black 1 Black 2 i 7 Amy pisnęła niezbyt głośno ale za to dość wesoło gdy dzięki ramionom Chelsey wylądowała tyłkiem na blacie baru. Potem na chwilę uciszyła się gdy Diaz sama usadowiła się obok niej a potem znowu radośnie i niefrasobliwie pisnęła gdy latynoskie dłonie popchnęły ją tak, że upadła plecami na blat baru. - Chcesz to zrobić tu na barze? Ale czad! - blondynka od razu odgadła zamiary Latynoski i najwyraźniej przypadły jej one do gustu bo zdawała się podchodzić do pomysłu bardzo entuzjastycznie. Amanda okazało się, że potrafi być rozkosznie wdzięcznym stworzeniem. Gdy Diaz wpakowała się też na blat baru blondyna zachęcająco uniosła się na czubkach palców stóp prezentując swoje zachęcająco rozwarte uda obite zielonymi dżinsami. Jej biodra też kusząco drgały w zapraszającym rytmie i przy tym twarz blondyny wydawała się gdzieś tam daleko i nisko na drugim końcu baru. - Chodź! Chodź do mnie! - blondynka nie ustawała wabić Latynoski do wspólnej zabawy. Jej ramiona chętnie przyjęły ciemnowłsoą kobietę która wylądowała na niej obejmując ją, przyciskając chciwie do siebie i całując tam gdzie zdołała. Chelsey mogła zbadać zawartość tego co kryło się pod bialą koszulą blondyny. Najpierw dłońmi i palcami a potem gdy obie wyzwoliły ją z koszulki także ustami. Teraz te same kobiece atrybuty które nie tak dawno prezentowały się raczej wybitnie mało efektownie przymrożone wychłodzeniem wielogodzinnym przebywaniem w wodzie teraz wyglądaly, smakowały i dawały się ugniatać dokładnie tak jak powinny. Blondyna też reagowała tak jak na takie zabawy zadowolona kobieta powinna. Gdzieś w tym momencie do obydwu kobiet dotarło, że Amy jest ubrana w zdecydowanie mniej rzeczy niż Chelsey. Właściwie całe dwie z czego koszula już pętała jej się gdzieś zwichrowana między jej plecami a blatem baru a spodnie właśnie zostały rozpięte. W przeciwieństwie do niej Diaz mimo, że pozbywała się swojego ekwipunku jak na wyścigi to jednak nadal było jej dość daleko do choćby połowicznego rozebrania. http://euvs.org/img/spirits/full/2887.jpg Nie przeszkadzało to Diaz jednak spić z blondyną drinka. A właściwie z niej. Gdy na barze zauważyła butelkę tequili wiedziała, że nie może się zmarnować. Złotawy płyn wylądował na piersiach i brzuchu blondyny a zaraz za nim wylądowały tam usta, język i dłonie Latynoski wzbudzając nieopisaną radochę u Amy. - Oj czekaj teraz zmiana. - uśmiechnęła się blondyna całując czule usta Latynoski i podnosząc się bardziej do pionu. - Chcesz pociągnąć z gwinta? - zapytała z lubieżną minką biorąc butelkę w dłoń i skierowując strumień na swoje piersi skąd spływały na niższe partie ciała. - Czekaj, też ci pokażę sztuczkę. - blondyna roześmiała się i lekko uderzyła ramiona Black 2 powalając ją na tyłek. Przy okazji razem pozbyły się już resztek ubrania Parcha ukazując jej górne wdzięki na świeże powietrze. Blondyna miała najwyraźniej dużą wprawę w rozbieraniu ludzi bo szybko też ściągnęła buty, spodnie i majtki Diaz jakoś specjalnie nie zwalniając tempa. W końcu jakby zamieniły się miejscami. Teraz Chelsey leżała plecami na blacie baru a blondyna kroczyła na czworakach, leniwym kocim ruchem dając jej się sycić każdą swoją gładkością i krągłoscią. Przeszła jednak trochę za Diaz tak, że ta nad sobą miała jej gardło, potem piersi i brzuch. Zaraz jednak wróciła trzymając jakąś ciemną butelkę. Odkorkowała butelkę i nieśpiesznie przelała niebieskawą zawartość na piersi i brzuch leżącej na blacie Latynoski. Ta poczuła jak na jej rozgrzaną i czułą na dotyk skórę wylewa się i spływa chłodnawy płyn drażniąc i pobudzając zakończenia nerwowe tuż pod skórą. Amy odłożyła butelkę gdy spora część Chelsey była już przykryta niebieskawym płynem. - Teraz wstań. - wyszeptała podekscytowana pomagając jej przyklęknąć do pionu. Sama zaś odwróciła się tyłem do niej i położyła z powrotem na blacie baru. Dłoń blondyny sięgnęła po zapalniczkę. - Tylko się nie przestrasz. Nic nie będzie bolało. - uśmiechnęła się wciąż podekscytowana blondynka patrząc z dołu z wysokości kolan Diaz na jej twarz. Zapalniczka pstryknęła tuż przy udzie Latynoski tak, że poczuła jej gorąco. Ogień podpalił niebieskawy płyn tak samo jak benzynę lub coś równie łatwopalnego. Płyn momentalnie zajął sie ogniem roznosząc się od epicentrum przy kolanie Diaz, przesuwając się po jej kroczu, brzuchu i piersiach. Płonął choć Diaz czuła, nadal ledwie ten chłodny, ściekający po swojej skórze płyn. Płyn ściekał w dół wciąż płonął ale tam na dole czekały na niego jędrne usta i język Amy które spijały to co ściekało na dół z wyższych partii ciała Diaz. - Chodź, chodź do mnie Chelsey… - mruczała zachęcająco blondynka skupiona swoimi dłońmi, palcami, ustami i językiem na udach i ich złączeniu. Sama prezentowała wolną dłonią swoje wdzięki które teraz wyglądały o wiele apetyczniej niż niedawno na świeżo po wyjęciu z basenu. Chelsey nie omieszkała skorzystać z zaproszenia do zabawy z tymi wdziękami wdzięczącej się blondyny. --- - Ubierzcie się. Czerwoni tu drałują. - głos Black 7 wydawał się być obydwu kobietom wyrwany jak z innego świata. Ale holo wyświetlane przed Obrożą sugerowało, że przegląda mapę okolicy. Amy wdzięcznie wtulona w Chelsey drgnęła jakby w ogóle przez ostatnie parę chwil zapomniała o drugim Parchu. Spojrzała pytająco na Latynoskę i zaczęła zezować po barze i podłodze by odnaleźć swoje spodnie i koszulę. - Niezły show. Robiłyście już to wcześniej? - bezoosoba maska hełmu pancerza wspomaganego spojrzała ciekawie na dwie splecione ze sobą nagie kobiety. - No pewnie. Przecież tu pracuję. - odparła blondi namierzając coś białego co miało szansę być jej koszulką. - Ale teraz to nie była praca tylko przyjemność i rozkosz. - uśmiechnęła się czule do leżącej przy niej brunetki i pocałowała ją jeszcze raz. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zach krawędź dżungli; CH Brown 2; 2100 m do Checkpoint Brown 3 Czas: dzień 1; g 32:00; 15 min + 150 min + 60 min do Checkpoint Brown 3 (Brown) Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zach krawędź dżungli; CH Brown 2; 2000 m do Checkpoint Black 1 Czas: dzień 1; g 32:00; 60 + 60 min do Checkpoint 1 (Black) Brown 0, Black 1, 5, 8 - Widzisz tu jakiś cywili mamuśku? - Johan demonstracyjnie strzepnął trochę zasychającej brei ze swojego pancerza. Pancerze jasno wskazywały, że cała trójka należy do jakichś służb mundurowych i chyba niezbyt przypadło im przeszeregowanie przez jednego z Parchów do jakiejś cywilbandy. Za to chętnie i z zadowoleniem przyjął automat od Brown 0. - O! Dzięki dziewczyno teraz pogadamy inaczej! - sądząc po tym jak swobodnie czuł się i wyglądał z bronią musiał mieć praktykę w jej używaniu. Po opuszczeniu żółtego pojazdu prawie od razu zagłębili się w tropikalny ukrop dżungli. Pierwsza szła Black 1. Chociaż bardziej przypominało to przedzieranie przez dżunglę taranem. Za nią szła Brown 0 ze swoim detektorem. Optymalnie detektor najlepiej działał na czysto czyli bez zwalistej sylwetki pancerza wspomaganego tuż przed sobą. Potem trójka mundurowych i pochód zamykały Black 5 i 8. Dzięki ciężkiemu pancerzowi wspomaganemu mieli solidne wsparcie ogniowe ale też i odwrotnie proporcjonalnie wyglądało to pod względem bezszelestnego przemykania. Siłowniki i spustoszenie jakie czynił operator pancerza wspomaganego było z zapasem łatwiejsze do zlokalizowania niż kilka osób bez takiego ciężkiego sprzętu. Detektor jaki dzierżyła Vinogradova dawał jednak nadzieję, a jakieś zrównoważenie tego efektu. Teren był nadal tak samo ciężki jak wtedy gdy jakiś czas temu grupa niebieskich przedzierała się przez dżunglę by dotrzeć do przewróconego autobusu. Teraz też każdy krok był zanurzaniem się w groźny, nienzany mrok zgniłej zieleni. Poruszali się o wiele wolniej niż na otwartym terenie. Odległość paru setek metrów wydawała się rozciągać z minutę. Gorący pot ściekał grubymi strugami po skroniach i po plecach a manierki osuszały się w zastraszającym tempie. Zaś do spoconych, klejących się ciał lgnęły tuzinami jakieś meszki, komary i pijawki. - Mam go. Chyba jest w porządku. - odezwał się w pewnym momencie Elenio wpatrzony w holomonitor panelu sterującego dronem. Obraz pokazywał znaną Parchom kapsułę desantową osadzoną na jakimś wypalonym fragmencie dżungli. http://vignette1.wikia.nocookie.net/...20090710191638 Doszli tam w kilka minut później. Wypalony okrąg dżungli tworzył zawalidrogę więc mimo, że byli już o ostatnie kilkanaście metrów od kapsuły dalej poruszanie się po tym kłębowisko popękanych, popalonych pni i gałęzi przypominało przedzieranie się przez jakieś zasieki. Tu się przydała pomoc pancerza wspomaganego który oczyścił drogę do kapsuły. Przydała się też Brown 0 której Obroża rozpoznała się nawzajem z kapsułą dzięki czemu wrota do wnętrza orbitera otwarły się i zawartość wnętrza stanęła otworem. Kapsuły Parchów były wyposażone w miarę standardowo. Dopiero indywidualna customizacja zamówienia nadawała charakteru poszczególnym grupom, zamówieniom i pojedynczy kapsułom. W Brown 2 były więc poukładane w wieszaczkach i pojemnikach standardowe typy broni i amunicji oraz medykamentów. Były karabiny i karabinki, broń krótka i do zwarcia, amunicja lekka i ciężka, różne rodzaje granatów i medykamentów. Jak zwykle w takich okazjach było więcej sprzętu niż nawet przeciążony Parch zdołałby unieść. Dylemat był więc nie czy coś jest ale co wziąć ze sobą by starczyło do następnego Checkpoint. Brown 0 stwierdziła, że jakoś jej status czy cel się nie zmienił. Dalej miała dotrzeć do Checkpoint Brown 3 oddalonego o trochę ponad 2 km od obecnego. Dalej też miała współpracować i osłaniać jednostki sojusznicze. Musiał nadal choć jeden z nich dotrzeć do następnego Checkpoint. Ale teraz system zaliczył jej wykonanie zadania więc egzekucja odwlecze się jeszcze o przynajmniej te dwie czy trzy godziny! No chyba, że nie przeżyłaby tak długo. Na razie mieli okazję do uzupełnień sprzętu. Trzy “jednostki sojusznicze” również skorzystały z okazji do uzupełnień. Karl pobrał karabin wyborowy podobny jak w grupie Black miał Szóstka. Żołnierz i marine zaopiekowali się bezpańskimi karabinkami. Resztę ekwipunku uzupełniały magazynki i broń boczna sprawiając, że teraz wyglądali zdecydowanie bardziej bojowo niż gdy Black 8 i Brown 0 ich znalazły. Pobieranie sprzętu przerwały im odgłosy walki. Jakieś eksplozje jak od granatów i wystrzały jak ze szturmówek. Dobiegały nieco wytłumione pre odległość. Gdzieś z podobnej odległości i kierunku gdzie ostatnio Obroże pokazywały namiar na czerwonych. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; okolice klubu Haven - Hell; 2250 m do Checkpoint 1 Czas: dzień 1; g 32:00; 60 + 60 min do Checkpoint 1 Black 4, 6, 0 (czerwoni) Black 4 szarpiąc przerażonego naukowca jedną ręką biegł nie oglądając się za siebie. W tym gąszczu gdzie widać było czasem na aż kilkanaście kroków najczęściej na kilka a czasem w ogóle bieganie było bardzo ryzykownym sportem. Zwłaszcza w dżungli opanowanej przez obcych. Biegnąć Graeff stracił co prawda namiar z detektora ale przemieszczał się na tyle szybko by liczyć, że wybiegną na otwarty teren nim to coś ich dopadnie. Naukowiec krzyczał i płakał jednocześnie biegnąc szarpany przez Parcha. Łkał za swoją walizką i naukowymi skarbami jakie miały tam być. Przestał tylko na chwilę gdy eksplodowały w pobliżu granaty Graeff’a. Za to gdzieś z trzewi dżungli rozległo się przestraszone kwilenie. Razem z nimi biegł Black 6 nadal stawiając na większy magazynek swojej broni bocznej niż potężny ale mało pojemny mag swojego karabinu wyborowego. Na takie odległości w których tutaj można było prowadzić ostrzał broń długa nadal miała większą siłę rażenia od krótkiej ale pod względem zasięgu znacznie się sprawa wyrównywała. Ostatni biegł Black 0. Zdążył strzelić ponownie do opornej walizki. Tym razem zamek odskoczył i ukazało się wnętrze. A w nim… Coś co Zcivicki w pospiechu i półmroku dżungli nie był pewny co to jest. Jakaś skała? Skorupa? Chyba coś takiego. Nie miał jednak czasu ani ochoty by zapoznawać się z tym czymś bliżej więc odwrócił się i ruszył za pozostałą trójką. Szybko odkrył mankament swojego planu. Gdy wszyscy zbrojni biegli przez tą cholerną dżunglę… Nikt z nich nie strzelał! Dwa Parchy przed nim nie przejawiały coś ochoty do zatrzymania się wiedząc, że właśnie on jest pierwszy w kolejce do dziabania. Bez chwili przerwy w biegu detektor Black 4 był beużyteczny. Nie dało się złapać namiaru pościgu inaczej niż przez słuch. A na słuch to biegnącemu człowiekowi przedzierajacemu się z uporem przez ukrop gęstej, błotnistej dżungli ciężko było usłyszeć coś innego prócz samego siebie. Można było się zatrzymać i spróbować wycelować. Tyle, że w tych odległościach każde pudło oznaczało raczej przejście do zwarcia przez ścigającego stwora. Mogłoby się udać gdyby byli uprzejmi atakować po sztuce na lufę na raz a Parchy byłyby uprzejme nie pudłować. Ostatecznie zdecydowała szybkość. To coś co ich ścigało było szybsze od człowieka więc dogoniło nawet biegnącego człowieka. Kiedy dokładnie Padre zorientował się gdy coś skoczyło mu na plecy przewalając i jego i siebie. Zdołał przetoczyć się i przykucnąć by strzelić bez celowania w poczwarę wielkości sporego psa. Potężne strzały z karabinu rzuciły rochlapanym truchłem o jakiś pień. Ale był drugi! Ten już zdążył rzucić się na człowieka i ten nie zdążył strzelić. Zdzielił go raz i drugi swoim karabinem ale cel był zbyt skoczny i ruchliwy, zbyt zażarty by odpuścić lub dać w siebie wystrzelić. Sam też użarł Parcha aż ten poczuł piekący ból. I zaraz potem znowu! Black 0 zaczynał już odczuwać mroczki przed oczami a bydle choć samo poranione nadal zamierzało go tu zagryźć! W końcu jednak jakimś farciarskim trafieniem kolby w łeb udało mu się powalić trafieniem sześcionożną bestię a buty dobiły sprawę definitywnie. Wreszcie ostatni z czerwonych wyłonił się na otwartym terenie gdzie czekali już na niego pozostali dwaj i dr. astroarcheologii. Do lokalu do jakiego zmierzali zostało im jakieś ostatnie kilkadziesiąt metrów. W oddali, jakieś kilkaset metrów widać było nieruchomy, żółty autobus choć holoomapa nie pokazywała tam żadnego ruchu.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
20-03-2017, 10:54 | #74 |
Reputacja: 1 | Ostatnie metry przeszedł już tyłem, celując w skraj lasu. - Black 6, połataj mnie z łaski swojej, stimpacki mam w bocznej kieszeni. Jeśli nic nie wyskakiwało z krzaków szybko zmienił na pełny magazynek, zużyty chowając do ładownicy. |
24-03-2017, 23:06 | #75 |
Wiedźma Reputacja: 1 | - Fajny ma tyłek - Powiedziała dosyć głośno i wyszczerzyła ząbki Black05, wpatrując się w wymienioną część ciała Brown0, gdy ta wyparzyła z busa jako pierwsza w kierunku swojego Checkpointu. Po czym Isabell się zaśmiała, wzruszając ramionami. Opróżniła cały swój plecak, robiąc miejsce na nowe graty, jakie mieli za chwilę zgarnąć z kapsuły. Słysząc podobne stwierdzenie pośrodku pola walki, Nash prychnęła rozbawiona. Skrzywiła gębę w tworze uśmiechopodobnym, przypinając przy okazji podarowany granat do pancerza. Ostatnia z grupy Brown nie tylko tyłek miała niezły, radziła też sobie z zabezpieczeniami, przejmując choćby z początku kontrolę nad dronem Trójki. “Jest bar. Postaw jej drina. Może da ci go pomacać i bliżej poznać” - wystukała wiadomość do Piątki, spluwając na mijane drzewo. - Wygląda czysto - Vinogradowa uparcie gapiła się w detektor. Głowę trzymała opuszczoną i udawała że komentarza nie słyszała, czemu przeczyły oblane rumieńcem policzki i nagle spięte plecy. Szła przy Black 1, dziękując w myślach za taką a nie inną konfigurację oddziału, pozwalającą znaleźć się w bezpiecznej odległości od podejrzanie przyjaznej blondynki z Obrożą. Gdy tak przedzierali się przez dżunglę, Black 5 zabezpieczała tyły wraz z Parchatą08, której po cichaczu podała fajka, sama sobie jednego zapalając. Mamuśka była na przodzie, więc nie powinna tego widzieć, więc i nie powinna ewentualnie się czepiać… a zresztą, i gdyby coś zaczęła na ten temat marudzić, Isabell miała to w wielkim poważaniu. Nie byli w końcu typowymi trepami, co tu więc się przejmować wielce jakąś dyscypliną w trakcie “akcji”. Kapsuła miała w sobie same wspaniałości, jak normalnie kurna gwiazdka i królik w jednym, tyyyyyle prezentów… zaczęła upychać magazynki do karabinka do plecaka, wymieniła swój napoczęty na pełny, ten po prostu wyrzucając na ziemię, podobnie zrobiła z tym z pistoletu, załadowała granat zapalający do podwieszonego granatnika, uzupełniła granaty w schowkach pancerza, podobnie z lekarstwami… a na końcu i dorzuciła granatów do plecaka. - Kto bierze większy zapas leków? Też się w końcu przydadzą… chłopcy, może wy co na grzbiet załadujecie? - Zamrugała do nich teatralnie ślipkami. - Nie krępuj się. Bierz co chcesz - Obroża Ósemki wydała z siebie krótkie zdanie, a Nash dorzuciła kierowcy szeroki uśmiech, kontrastujący ze zwykłą powagą goszczącą na wiecznie pochmurnej gębie. Zaraz też zabrała się do roboty, pakując co jej podpadło pod brudne łapy. Magazynki karabinowe, granaty, leki. Z każdym drobiazgiem przytwierdzonym do pancerza humor się Parchowi wyraźnie poprawiał. Gdzieś przy uzupełnianiu puszek z napalmem zaczęła nucić chrapliwie, pogwizdując od czasu do czasu. - Oni pewnie co innego by załadowali - beznamiętny głos lektora mieszał się z kanciastym szczeknięciem z grubsza tylko przypominającym chichot. Pogaduchy musiałą przerwać nie kto inna, jak jedynka. - Nie gadać. Brać ile zdołacie. Głównie leki i ładunki wybuchowe, bo to kończy się najszybciej. Cywile - podkreśliła to słowo - też weźcie ile wlezie. I jak nie chcecie głodować, to tutaj są koncentraty żywieniowe. Sama zaczęła przykładnie grzebać w medykamentach i granatach, uzupełniając przy okazji swoje własne zapasy i pozbywając się częściowo wystrzelanego magazynka. Obładowała się jak wół, wieszając na sobie dodatkowe granaty, magazynki, a przede wszystkim leki. Dużo leków, apteczek, medpaków, czynników... - Może zjedzmy i połatajmy się, jeżeli ktoś jeszcze potrzebuje? - Vinogradova też przebierała w zapasach, dopełniając braki. W miejsce pożyczonych broni napakowała medykamentów, uzupełniła granaty - Tutaj, zanim pójdziemy. Pozostały sprzęt i tak się zmarnuje, ale weźmiemy zapasy na czysto. Całkiem na czysto. Helen na chwilę podniosła głowę, nie przerywając szabrowania. - Tak, uzupełnijcie braki i użyjcie wszystkiego, co się da na miejscu. Kapsułę zostawcie otwartą. Może komuś się przyda. - A kogo się spodziewasz, jehowych? - Obroża zaszczekała, Black 8 uniosła łeb znad kapsuły i wlepiła wzrok w Jedynkę. Pokręciła głową i wróciwszy do szabrowania, chwyciła wolnego stimpaka. Strzał w udo, krótkie westchnienie ulgi, po którym odrzuciła pustą strzykawkę za plecy. Tubkę koncentratu wsadziła między zęby, ssąc powoli słono-tłustą papkę o niezidentyfikowanym posmaku. Szkoda, że nie wzięli taczki. Przydałaby się taczka. Albo Siódemka. Jedynka nie powiedziała tego głośno, ale popierała pomysł, żeby się nażreć. Wzięła drugą tubkę z odpakowanej paki. Szamiąc skoncentrowane papu, zauważyła coś w głębi kapsuły. Przeszło jej przez myśl, jak zaraz dostanie opierdol od reszty, ale co tam. Zrzuciła trochę ładunku i wyszarpała wielką butlę do miotacza ognia. Diaz w tym roku święta obchodzi wcześniej. Leki, amunicja, jeszcze więcej leków. Granaty jedne, drugie i trzecie. Dodatkowa paczka leków. Brown 0 pakowała się jak na wojnę, patrząc markotnie co jakiś czas na holo obroży. Dostała osobny punkt, nie ten należący do “czarnych”... ale może gdy zaliczą swój najbliższy, dostaną te same koordynaty. O ile centrala już łaskawie odnotowała prośbę Black 1, albo w ogóle ją odsłuchała. - Elenio… Karl. Johan - z pudełeczkiem czegoś, co wedle etykiety było pure z groszku i ziemniaków, podeszła do żołnierzy. Uśmiechnęła się do każdego, ale szybko zmarkotniała. Wyświetliła mapę z zaznaczonym nowych checkpointem, wpatrując się w nią z widocznym napięciem. - Dziękuję, że zgodziliście się przyjść tutaj. Teraz sobie poradzicie. Macie już broń i wyposażenie - zaczęła ostrożnie, gapiąc się uparcie w mapę. Holo pozostawało niewzruszone, wyświetlając wciąż to samo. Zamknęła oczy, jakoś odechciało się jej jeść. Zwlekała pół minuty, nim wyrzuciła z siebie na jednym wydechu i ze wzrokiem wbitym w ziemię - Przysłali nowy rozkaz. Mam was odprowadzić do następnego punktu. Jeżeli zgodzicie się iść… ale nie mam nic co mogłabym wam zaproponować w zamian. Jako ochrona się nie nadam i... i - zadygotała, zaciskając pulsujące szczeki. - Spoko nie przejmuj się byliśmy wam to winni po tym co dla nas zrobiłyście. Ty i Asbiel. - uśmiechnął się Karl i trącił lekko swoim ubłoconym ramieniem ubłocone ramię Vinogradovej. U niego jak i u reszty kanalarzy bez trudu było widać co za sprzet miał wcześniej a co właśnie dobrali. To właśnie dobrane było przeważnie chociaż trochę czyste. - No pewnie. Jesteście teraz nasze dziewczyny. Nie puścimy was samych. - Johan też podszedł z drugiej strony Brown 0 i skorzystał z okazji by obmyć twarz i głowę wodą z jakiejś manierki. Coś chyba profilatktycznie nie precyzował jakie właściwie dziewczyny ma na myśli. - A gdzie cię teraz wysyłają? Masz to na mapie? - zapytał Latynos grzebiąc coś przy panelu drona odziedziczonego po Black 3. Zebrało się trepom na uzewnętrznianie, no po co to komu? Ósemka skrzywiła się i odpaliła holoklawiaturę, pisząc na niej przy akompaniamencie gardłowego, trzeszczącego rechotu. Spojrzała na kanalarzy i długo patrzyła, trawiąc raz po raz ich słowa, by finalnie skrzywić się i wykasować wiadomość, nim system przetworzył ją na słowa. - Pokaż im gdzie cię wywalili - zaczęła inaczej, mina też stała się mniej kwaśna - Coś wymyślimy. Brown 0 zrobiło się jakoś lżej, spokojniej. Podniosła głowę i wskazała na punkt, odzywając się pewniej. - Gdzieś tu, dwa kilometry… według systemu - uśmiechnęła się lekko. - I naprawdę nie ma sprawy. Bez rozkazu też byśm… byśmy pomogły - spojrzała na rudego Parcha, który właśnie bez rozkazu i sensu wlazł w kanały. - O. Do Sofosa. - gliniarz odezwał się jako pierwszy z mundurowych. - Może uchował się jakiś latacz. A jak nie to na dachu powinno być lądowisko. Powinno dać się wylądować. - gliniarz myślał i mówił na głos jednocześnie obserwując nieco prześwitującą holomapę wyświetlaną przez Obrożę Brown 0. - A zaraz zobaczymy. - uśmiechnął się Elenio i coś zaczął gmerać w panelu swojego drona. - Ale to chwilę potrwa nim doleci okey? - spytał widząc jak nagle skupił na sobie uwagę sporej części zebranych. - Dobra ale to i tak wcześniej trzeba by tam dotrzeć ziemią. Ten autobus da radę tam dojechać? - odezwał się Johan patrząc na Karla. - Jeśli wszystko jest z drogą jak było to powinien. - odpowiedział ostrożnie Karl nie chcąc w ciemno dawać jednoznacznej odpowiedzi. - To najpierw zajedźmy do Haven. Zabiłbym za prysznic. - powiedział Latynos chwilowo chociaż odrywając się od swojego panelu. .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
25-03-2017, 02:22 | #76 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
25-03-2017, 03:06 | #77 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
25-03-2017, 21:08 | #78 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
26-03-2017, 00:12 | #79 |
Reputacja: 1 | Post wspólny MG, Cohena, Mike'a, Zuzu, kinkubus i Leminkainena Gdy byli już w komplecie, Owain szybko ruszył w stronę lokalu, nadal holując za sobą zasapanego i postękującego Jenkinsa. - Tu Czwórka, Szóstka i Zero - załomotał o framugę styliskiem tomahawka, otwierając bezpośrednie połączenie do Black 2 i 7, na wypadek, gdyby byli gdzieś w głębi baru - wchodzimy głównym wejściem i mamy ze sobą języka, wstrzymać ogień. Po parnej dżungli i uskutecznianym w niej przymusowym joggingu, lekki chłodek i cień panujące w środku były niemal jak orzeźwiający prysznic. Otarł mokre czoło przedramieniem, uważnie otaksowując pomieszczenie. Oczy błysnęły mu na widok baru i zdobyczy imprezowiczów. - O, widzę, że też sobie znaleźliście przytulaka - wyszczerzył zęby. - Spoko. Nasz nie jest taki gładki, ale za to mądrala z literami przed nazwiskiem, doktór. - pochwalił się, mocno obejmując wiercącego się Jenkinsa ramieniem. - No, ale jakieś priorytety muszą być. Siadaj, dziadek. - pchnął naukowca na krzesło. - I gadaj, skąd się tu wziąłeś i jak taki zdechlak, jak ty zdołał przeżyć w dżungli z tymi kurewskimi robalami szwendającymi się dookoła. - Zanim zaczniesz polewać ustaw detektor. - powiedział Padre - Bo coś mi się wydaje, że nie wszystkie psy skasowałem. Owain wyciągnął detektor z plecaka i postawił go na stole, przy którym usadził doktorka, skierowanym w stronę frontowej ściany. - Są tu jakieś inne wejścia? - zapytał bywalców. - Pewnie są. Spory lokal. My zwiedzaliśmy dolne piętro. - odparł spokojnie Black 7 dłubiąc sobie niefrasobliwie wykałaczką w zębach. Lokal faktycznie do klasycznej przydrożnej speluny czy sklepu nie należał. Przez zrujnowany pociskiem artyleryjskim lub podobnym rogu widać było dwa wyższe piętra. Teraz Ortega mówił o niższych. A i te przestrzenie taneczne i barowe jasno wskazywały, że powinien być tu tłum ludzi w rozbawionym stanie a więc i mieć całkiem sporo wejść. Zakładając, że stwory byłyby uprzejme przedostawać się do wnętrza wejściami jak na kulturalnych klientów przystało. W tym czasie dr. Jenkins wstał i podszedł do baru. Wydobył z lodówki jakąś butelkę chyba soku i osuszył prawie za jednym posiedzeniem. Butelkę wyrzucił i od razu sięgnął po następną. Ją też osuszył gdzieś tak w zdecydowanej większości gdy najwyraźniej ugasił największe pragnienie. - Ty bandyto! - rzucił oskarżycielskim tonem wskazując prosto na Black 0 swoją prawie pustą butelką. - Barbarzyńco! Zniszczyłeś dorobek i dziedzictwo całej ludzkości! - rzucił ze złością w stronę Zcivickiego. - Byłem kurewsko ciekawy jak to dziedzictwo całej ludzkości wygląda - odparł Padre. - Przejmuj się bardziej swoim życiem, bo jak się coś zeżre to nie na wiele ci sie dziedzictwa przydadzą. Obchodził i zaglądał do różnych zakamarków knajpy. Po chwili namysłu, Owain skierował detektor w stronę zaplecza. - Dobra, profesor, nie chlipaj nam tutaj, tylko gadaj, o co pytałem. Skąd się tu wziąłeś, jak przeżyłeś i co to za pierdolenie o dziedzictwie ludzkości na tym zadupiu? - powiedział, samemu ładując się za bar, biorąc browara z lodówki i zrywając kapsel o ladę. - Barbarzyńca! - krzyknął za odchodzącym Zcivickim doktor astroarcheologii. - Sami barbarzyńcy. Ale czego ja się spodziewam po bandzie kryminalistów. - jęknął sfrustrowany i ramiona mu wyraźnie opadły. - I nie chodzi o tą kolonię czy nawet wizytę ludzi na tym księżycu czy układzie. Mówię przecież, że to był skarb całej ludzkości. Mógł być nawet starszy niż ludzka cywilizacja. Może tak stary jak ta anomalia tutaj w tym układzie. A ten dzikus to zniszczył. Ograbił ludzkość z tego bezcennego skarbu. Teraz leży tam zagubiony w dżungli i zniszczony przez tego barbarzyńcę. - doktor mówił coraz bardziej rozżalony aż wreszcie przerwał najwyraźniej załamany ogromem barbarzyństwa i straty jaką przez Black 0 poniosła cała ludzkość. - Czwórka zadał ci pytanie doktorku - zebrał broń w jednym miejscu, ale z dala od doktorka. - Panienko, umiesz strzelać? - I zaczynam się niecierpliwić. Widzisz, stoisz teraz przed wyborem - chwycił Jenkinsa za kark, wyciągnął zza baru i ponownie posadził na krześle. - Albo pogadasz ze mną na tematy, które mnie interesują, albo oddam cię w ręce tego oto mojego spowiednika, Emanuela Zciwicki’ego. Znasz to nazwisko? Widziałeś holonagrania z jego pielgrzymek? Wiesz jaka jest między nami różnica? Ja cię po prostu zabiję, tu i teraz i koniec. Ale on zechce cię zbawić, a to, mój ty poszukiwaczu zaginionej arki, może potrwać bardzo długo i bardzo boleć. To jak? Blondynka trzymała się blisko Black 2 i jakoś nie przejawiała ochoty do integracji z hałaśliwymi nowo przybyłymi. Na pytanie Zcivickiego przecząco pokręciła głową. - Jesteś Parchem. Wszyscy jesteście. Jeśli zabijecie kogoś to Obroża was też zabije. A o tym dzikusie nie słyszałem ale nie mam ochoty niczego o nim słyszeć. - machnął ręką w stronę Black 0. Doktor powtórzył wiedzę powszechną o Parchach i ich ograniczeniach. Miał rację. Gdy Parch zabijał nie-parcha sam ginął. Gdy poważył się na naruszenie nietykalności osobistej gwarantowanej przez Federację Obroża też serwowała mu coś podobnego więc realne było uderzenie z raz czy dwa nim powalała nosiciela na ziemię w drgawkach. - Ej, to chyba faktycznie doktor. - powiedział Owain z udawanym podziwem, uśmiechając się szeroko. - O, a to wiesz: co będzie, jak ci obiję mordę, połamię nogi i wypierdolę z powrotem do dżungli? Nie zabiję cię, a zginiesz. Dasz radę obliczyć, w ile? No, bądź rozsądny, jak na uczonego przystało i gadaj. - Rozbiliśmy się lataczem w dżungli. - odpowiedział po dłuższej chwili milczenia doktor jakby szacował jak bardzo na poważnie mówi i wygląda Black 4. W końcu chyba uznał, że lepiej nie sprawdzać. - Jesteście bandą kryminalistów. - dodał z wyższością i wyraźnym obrażeniem się zwłaszcza na zero i czwórkę. - My o tym wiemy i ty też, więc nie mów o nas tylko o sobie. - wtrącił się Padre - Zachciało ci się lać i wylądowaliście w lesie? - Nie! Co za bałwan! - Jenkins krzyknął unosząc dłonie ku sufitowi. - Lecieliśmy po to by zabezpieczyć ten skarb ludzkości! Przewieźć go w bezpieczne miejsce! Skarb który ukradłeś i zniszczyłeś! - doktor wycelował palcem w oskarżycielskiej furii patrząc na głównego sprawcę całego nieszczęścia z numerem 0 na napierśniku. - Kto to są ‘my’? Gdzie się rozbiliście i co się stało z twoimi kumplami? Skąd i od kiedy wiedzieliście o tym gównie, które miałeś w walizce? - zadawał kolejne pytania Owain, pociągając browara i przyglądając się na przemian doktorkowi, blondynce i Dwójce. - Jak to od kiedy?! Od początku! Przecież to był mój główny projekt badawczy! Musieliśmy się ewakuować gdy przyszły te potwory ale musieliśmy po to wrócić! To przecież ważniejsze od kogokolwiek na tym globie! Ważniejsze dla całej ludzkości! A teraz przepadło. Leży tam zniszczone w dżungli bo trafiłem na barbarzyńców. Dlaczego? Dlaczego to zniszczyliście? Co wam szkodziła ta walizka? Dlaczego mi ją zabraliście? Dlaczego ograbiliście całą ludzkość? Dlaczego? - dr. Jenkins pałał wciąż wyraźną złością i gniewem na niecny postępek dwóch z grupki “czerwonych” z grupy Black ale w końcu się chyba załamał przytłoczony bezmiarem straty jaką poniósł i on i jego zespół i przede wszystkim cała ludzkość. - Na potrzeby dalszej rozmowy, przyjmijmy, że w celach nie robiliśmy magistra i nie byliśmy na bieżąco z postępami twoich wykopek. - Czwórka beknął i odrzucił pustą butelkę. - Kiedy i kto was ewakuował? Dlaczego? Natknęliście się na te robale czy was wyrzucili zapobiegawczo? Z pozycji na barze Diaz miała całkiem niezły widok na resztę towarzystwa, jojczącego doktorka i blondzię na dodatek. Tej ostatniej poświęcała najwięcej uwagi, przygarniając opiekuńczo pod skrzydło, ledwo czerwoni wleźli do lokalu, zaczynając obsikiwać zapobiegawczo kąty. - No ba że fajna, w końcu moja kumpela - odpowiedziała w końcu, kiedy jej butelka tequili pokazała smutne dno. Jako obiekt całkowicie zbędny, przeleciała przez pomieszczenie i zakończyła żywot na ścianie, w kaskadzie szklanych okruchów. - Jest moja, ja ją pierwsza wyhaczyłam. Ty się baw z doktorkiem w doktorka - wzruszyła ramionami, kołysząc na boki tułowiem i trzymaną w uścisku laską na dodatek - Na dole jest bunkier, ale chuje do szczania się w nim zamknęli. Na hasło, panel… zobaczymy co Stokrotka powie jak wróci z wycieczki… i daj spokój amigo - wycelowała wyszczerzem w Black 4 - Będziesz se łapy brudził? Na dole w piwnicy jest czteroręka kurew. Głodna, wyposzczona. Doktorek zacznie grymasić, powie że go głowa boli, albo dupka za ciasna, to się go tam zamknie. Obstawiasz ile wytrzyma? Dłużej niż związany i wrzucony do basenu? - zamrugała, przenosząc parchatą uwagę na grubcia. Uśmiechała się pogodnie, jak do dawno niewidzianego przyjaciela. Owain zarechotał głośno, słysząc, co mówi Dwójka. - Widzisz, dziadek, lepiej gadaj ze mną, bo tu są same straszne zbóje, a kto cię przed nimi ochroni, jak nie ja? Ty, lalka, ale ładnie to tak zabierać najlepsze fanty tylko dla siebie? - zapytał z wyrzutem. - Nie nauczyli cię dzielić się z innymi w przedszkolu? Pytam serio, bo ja nigdy do przedszkola nie chodziłem. - parsknął, po czym przeniósł uwagę ponownie na nieszczęsnego badacza. - No jak tam, namyśliłeś się i zaczniesz gadać bez kwękania o tej twojej porcelanie czy mam cię oddać ładnej pani, żeby zrobiła ci tak dobrze, jak mówiła? - Było się nie szwendać po krzakach - Latynoska wzruszyła ponownie ramionami - Kto pierwszy ten lepszy i pierwszy podbija w bajerę do lasencji. Muy buena lasencji - mrugnęła do blondynki. - Zaraz szwendać. - obruszył się udawanie Owain. - Miała być najkrótsza droga do checkpointa, trochę nie wyszło, ale może i lepiej, bo nauka dosłownie poszła w las, nie? - klepnął astroarcheologa w ramię. - O tak! I Chelsey mnie uratowała! I jest wspaniała! - blond dziewczę w białej koszuli zarzuciło swoje ramiona na szyję Black 2 wyznając swój zachwyt nad i do Latynoski i jej postępku z dolnych poziomów lokalu. Wydawała się jeszcze ciaśniej i mocniej przylgnąć do niej. Dłoń blondyny spoczęła na tyle hełmu Latynoski. Za to doktor wydawał się teraz obrażony także na Black 2 za jej słownictwo i pogróżki pod swoim adresem. - Musieliśmy się ewakuować bo nadciągały robale. Ale potem wróciliśmy po ten bezcenny artefakt. No ale rozbiliśmy się w dżungli. Udało mi sie wydostać ten bezcenny obiekt wieloletnich badań ale wszystko na próżno bo go zniszczyliście. - wybąkał w końcu skonsternowany przebiegiem rozmowy naukowiec. - Weź zluzuj napleta dziadku, bo ci się zaraz żyłka przepnie i pierdolniesz na zawał. Tatusiek rozjebał ci zabawkę, czaimy. No ale chuja nas to obchodzi, claro? Więc vete a la mierda, putana estupida - Black 2 prychnęła, ale nie zdążyła się zjeżyć dzięki zabiegom blondyny. Odchyliła się w jej stronę, rewanżując się objęciem w pasie. Dłoń w rękawicy zawędrowała pod biała koszulę, badając znajdującą się pod spodem skórę. Miękką i ciepłą z tego co zdążyła już zauważyć. I smaczną na dodatek. - Mhmmm - zgodziła się wspaniałomyślne na pochwalną wiązankę pod swoim adresem. Tym razem wesoły wyszczerz zaatakował Amandę - Wiesz… coś mi się obija po bani, że też masz coś wspaniałego - dłoń z żeber przesunęła się na jedna z piersi - No ale nie jestem pewna. Musiałbym sobie przypomnieć. Tyle się dzieje, że ciężko spamiętać. - Jak to było z tymi robalami? Kiedy się zaczął ten cyrk? Wiesz skąd się wzięły, gdzie widziano je po raz pierwszy? - indagował Jenkinsa Owain. - Auć! - pisnęła rozkosznie z zadowolenia blondyna gdy dłoń w rękawicy zawędrowała pod jej koszulę i to jeszcze do tego strategicznie ważnego i wrażliwego miejsca. - Ale to niesprawiedliwe, w tym pancerzu to ja cię tak nie mogę. - poskarżyła się udając dąsa blondyna wciąż wszczepiona ramionami za szyję Black 2. - Nie wiem skąd się wzięły te potwory. Nikt nie wie. Jak zwykle nikt nigdy nie wie skąd się wzięły ale jak już to od razu ich było pełno. Zaczęło się od jakichś obław z miesiąc albo dwa temu. A potem już były. Wczoraj musieliśmy się ewakuować ale dziś postanowiliśmy wrócić po owoc naszych badań. Ale rozbiliśmy się i wylądowałem sam w dżungli. Owain zamyślił się na chwilę, a celem wzmocnienia skupienia, przyglądał się dziewczynom. - Coś się wydarzyło przed albo w czasie tych obław? Niby jacyś terroryści mieli rozpieprzyć sprzęt do terraformacji, nie? O co tam chodziło? - Coś na to poradzimy jak się Stokrotka z familją dotelepią. Wykurwiasz z nami, chcesz coś zgarnąć ze sobą? Masz tu swoje manele? - Diaz nie przerywała macania, ale dla ułatwienia zabawy i ukrócenia miauczenia, kliknęła hełmem, odsłaniając twarz. Pierdzenie zgreda jakoś niespecjalnie ją obchodziło. Miała inne zajęcia. - Nie wiem, nie zwracałem uwagi na wiadomości wiem tyle co rozmawiali moi studenci. Pracowałem nad tym artefaktem i pochłaniało mnie to całkowicie. Wreszcie odnalazł się tak dawno temu przewidziany w teorii dowód na to, że anomalia może być tworem sztucznym. I to prastary, starszym niż ludzkość a nawet Układ Słoneczny, może nawet starszym niż Droga Mleczna. Byłoby więc jakimś niewyobrażalnie potężnym konstruktem na skalę kosmiczną który do dziś poozostawił swoje piętna na tkance wszechświata. Dlatego reszta otaczających detal mnie nie interesowała. - doktor nauk ścisłych znów na moment mówił dobitnie gdy opowiadał o swojej pracy i projekcie badawczym. Anomalia była jedną jeśli nie najbardziej znaną cechą charakterystyczną układu Relict i jedną z niewielu rzeczy jakie większość ekspertów współczesnej nauki się zgadzała to to, że była bardzo stara tak samo jak i cały układ skąd właśnie i wziął swoja nazwe. - O! Jesteś! Znowu! - blondynka w białej koszuli i zielonych dżinsach ucieszyła się gdy znów zobaczyła twarz Latynoski. Jej dłoń od razu powędrowała do twarzy drugiej kobiety. Pytanie jednak nieco zbiło ją z tropu. Albo znowu już zaczynała odczuwać efekt pracy dłoni Black 2 na swoim frontowym, wrażliwym rejonie. - Tak! Mam coś. Pokój. Na górze. Ale sama się boję iść. Pójdziesz ze mną? - zapytała blondyna proszącym tonem zbliżając swoją twarz do twarzy Latynoski póki ich czoła nie zetknęły się razem. Graeff dał w końcu za wygraną. Stawało się oczywiste, że jajogłowy przez cały czas bawił się w tej swojej piaskownicy, gówno wie o tym, co się działo w międzyczasie na księżycu i ciągle wraca do tych swoich dzbanków czy skorupek. Machnął ręką i ponownie ruszył za bar po następne piwo. - Wygląda na to, że chuja wie. Ja z nim skończyłem. - rzucił beznamiętnie, wywołując holomapę, żeby sprawdzić pozycje reszty, po czym otworzył kanał do Jedynki. - No jak tam, lalka, wracacie do knajpy? My jesteśmy tu w komplecie i czas już, myślę, udać się do roboty. - Claro que si - latynoski Parch odpowiedział niskim pomrukiem zadowolonego kota, zeskakując na glebę i zgarniając ze sobą lasencję - Prowadź Promyczku na salony. Zwiedzimy pięterko i parter i co się nawinie - mruczała wybitnie zadowolona z życia i obecności w tym miejscu, czasie i towarzystwie. Nagle odwróciła głowę, wrzeszcząc gdzieś w głąb baru - Wujaszku, weź filuj na tych cabrónes! Ja i promyczek idziemy po jej graty! Najpierw do Czwórki doszedł łomot, jakby ktoś przerzucał złom. Potem odezwała się jedynka. - Siedźcie w knajpie i wykonujcie polecenia Dwójki i Siódemki. Jesteśmy w drodze. Bez odbioru. Następnie odezwała się do wspomnianej dwójki latynosów. - Ogarnijcie parszywych Zciwickiego. Nie męczcie ich. Przynajmniej mi przeszło. Opatrzcie ich, jeśli trzeba i pokażcie, gdzie mają czekać, żeby niczego nie spieprzyć. - Czekaj dwójka - Powiedział Padre biorąc jeden ze znalezionych pistoletów i rzucając go jej - naucz swoją laskę obsługi, jeśli chcesz dłużej cieszyć się tą znajomością. Po za tym… chromowana stal dobrze współgra z nagą skórą. - Co robimy z tym schronem? Ta mała mówiła, że tam uciekły też jej koleżanki. Jak są takie fajne jak ta blondi to może być całkiem fajne. Takie dźwięczące się dźwięcznie kociaki. - Black 7 mruknął wydłubując sobie coś wykałaczką z zębów niezbyt coś zainteresowany toczącą się dotąd rozmową. Owain parsknął i przewrócił oczami, słysząc odpowiedź Jedynki. - Chica mówiła, że zamknięty na zamek elektroniczny. Jak dasz radę wysadzić, to spoko, nawet się garnę, ale jeśli nie, to chuj z nimi, nie tam siedzą. - odparł Ortedze. Wziął ze stolika detektor i ruszył w stronę wejścia, dopijając browara i rzucając butelkę za siebie. - Idę się rozejrzeć, czy coś się tu nie przyszwendało. - rzucił przez Obrożę do wszystkich w lokalu. Wyszedł przed bar i omiótł wihajstrem cały front, po czym ruszył wzdłuż ściany budynku w stronę, z której przyszli, zatrzymując się przy rogu budynku i sprawdzając ścianę dżungli. - Ale ja widziałem ten zamek. Wygląda na cały. Można pogadać. Chica mówili, że zamknęli się bo zwiewali od alienów. Ale jak zobaczą ludzi po drugiej stronie może sami otworzą. - odpowiedział Ortega wydłubując patyczek z zębów i oglądając z zaciekawieniem to co nim wydłubał. W końcu wzruszył ramionami i cisnął go gdzieś przed siebie na podłogę. - Dobra panie i panowie ja nie zamierzam tak tu siedzieć idę przygruchać sobie jakąś wdzięczącą się dupeczkę jak ten blond - kociak co go Chelsey znalazła. - Black 7 nadał na ogólnej linii całej grupy wstając i prostując się na chyba te swoje dwa i pół metra pancerza wspomaganego i ruszył gdzieś w stronę korytarzy lokalu. Graeff w tym czasie zdążył wyjść na zewnątrz przed frontową ścianę ale detektor pykał uspokajająco nie wykrywając żadnego ruchomego zagrożenia. Własnymi zmysłami też go nie dostrzegał. Zostawało mu albo wrócić do środka i iść razem z Black 7 albo obejść lokal dookoła. Black 0 i Black 6 zostali w środku. Ich mini grupka znów się rozlazła po kątach jedynie markotny profesor siedział pogrążony w rozpaczy z powodu straty ludzkości jaką ponieśli głównie z powodu Black 0. Podszedł do baru i wziął jakąś ocalała butelkę, wziął też szklankę i podszedł do doktorka. Postawił przed nim szklankę i nalał do pełna. - To cię postawi na nogi. Znieczuli. Powiedz co tak konkretnie ta nasza ludzkość straciła, tylko prostymi słowami. - Front czysty, idę dalej. - nadał do reszty. Nie wykrywszy niczego od strony drogi ani z kierunku, z którego przybyli do speluny, Owain kontynuował obchód, trzymając się ścian lokalu, z detektorem w jednej ręce, a drugą na uchwycie karabinu wiszącego na uprzęży. Doktor Jenkins chyba nie mógł patrzeć w spokoju na Zcivickiego bo unikał jak mógł by patrzeć w stronę hełmu. Siedział wciąż skwaszony i wpatrywał się najpierw w stół a potem w postawione na nim szkło z równym brakiem zainteresowania. Dopiero gdy Black 0 zapytał o główny projekt nad którym naukowiec spędził tyle czasu pojawiła się jakaś inna reakcja łamiąca ten stupor. - Co straciła?! - powtórzył pytanie Zcivickiego. - Wszystko! Klucz do przeszłości, klucz do przyszłości, bramę do dawnych dni, do czasów gdy wszechświat był młody! Może odkrylibyśmy pierwszą cywilizację? Dowiedzieli kto był przed nami? Czy jeszcze jest? I co się z nimi stało? Gdzie są? Są jeszcze? I te odkrycia naukowe! Nawet z jakichś wymarłych światów czy resztek moglibyśmy osiągnąć niebywałe korzyści! To wprost nie do wycenienia jak bardzo mogłoby wspomóc naszą naukę, kulturę i nasze człowieczeństwo! - dr. Jenkins mówił z pasją święcie przekonany o swojej racji. Wyrzucał ręcę w górę to unosił palec albo pukał nim w blat stołu. Black 4 szedł wzdłuż ściany licząc, że zdąży przedsięwziąć jakieś akcje jak choćby zmienić broń nim coś go zaatakuje. Posługując się detektorem był co prawda znacznie bardziej odporny na wszelkie zasadzki i samo urządzenie znacznie ułatwiało wykrycie jakiegokolwiek skradającego się przeciwnika ale jednak zajmowało jedną z dłoni pozostawiając drugiej całą resztę. A jedną ręką karabinek obsługiwało się skrajnie niewygodnie. Przeszedł jednak nie niepokojony przez front budynku, minął gruz pozostawiony po trafieniu ciężkim sprzętem i ruszył wzdłuż dłuższej ściany. Ściana nie była idealnie gładka bo budynek klubu okazał się być raczej komponentem różnych sal i kto wie czego jeszcze. Zakamarków było sporo z natury tego miejsca. Teraz jeszcze doszło przemielenie terenu przez ciężką artylerię która wyrwała potężne leje nie zważając na detale jak ziemia, płoty, chodniki czy asfalt. Drobiazgami jak pojazdy nawet tak duże jak furgonetki i ciężarówki też się nie przejmowała. W jednym z lejów wystawał jakiś złom. Wystawał niewiele więc ciężko było poznać co to właściwie jest ale pewnie jakiś mech albo pancerz wspomagany. Czy oberwał a ciężkiego sprzętu podczas bombardowania czy potem coś go rozwaliło tego też nie szło z tak daleka oszacować. Dostrzegł też, że na budynku zamontowano kamery. Przynajmniej część chyba jeszcze działała. Choć będąc na zewnątrz mógł być filmowany ale raczej jemu samemu nijak to pomóc nie mogło. - Zero … powiesz mi na kiego chuja była ci teczka profesora? Kasy z tej misji nie wyniesiemy zresztą jak z całego naszego parchowego życia a jakby miał broń albo cokolwiek co mogłoby być dla nas przydatne to sam by tego próbował użyć. - zapytał Black 6. - Ciekawość to jedna z moich słabości - odparł Padre - po za tym, nie obraź się doktorku, nie wierzyłem ci. Taką już mam naturę. Owain dokończył obchód bez żadnych ekscytujących wydarzeń po drodze, co, paradoksalnie, wzbudziło w nim podejrzenia. Jego instynkt przetrwania interpretował to jednoznacznie jako ciszę przed burzą. Zapewne wkrótce się okaże, czy był to fałszywy alarm wywołany przez tę część mózgu, która zachowała coś z pradawnej małpy, zawdzięczającej takiej paranoi przetrwanie i dalszą ewolucję czy jednak atawistyczne reakcje pozwolą przetrwać jej odległemu potomkowi. - Wchodzę, frontowe wejście. - rzucił na kanale bywalców meliny, by po chwili faktycznie wrócić do środka. - Dookoła czysto. Na razie. Siedem, jak tam z tą norą, jakieś chętne dupy czekają z rozłożonymi nogami? - rzucił, myszkując za barem w poszukiwaniu czegoś mocniejszego od piwa. - A co ci będę kit wciskał? Chodź i sprawdź. - w słuchawkach słyszeć się dało głos Black 7. Wśród nielicznych ocalałych butelek znalazł się prawdziwy skarb. Prawdopodobnie dlatego, że stał na jednej z najniższych półek, ale możliwe również, iż wszyscy, którym zdarzyło się tu znaleźć wcześniej i także natknęli się na to znalezisko, znali jego reputację i nie chcieli mieć z nim nic wspólnego, nawet w tak desperackich czasach. Przezroczysta butelka była absolutnie nijaka, kiepskiej, seryjnej produkcji z plastikowym korkiem i nieco krzywo przyklejoną, prostą, czy wręcz prostacką, w designie, etykietą głoszącą “Outer Space Gentleman”. Owainowi niemal zaszkliły się oczy na widok trunku z rodzinnych stron, paskudnego, alkoholu udającego burbon, a w istocie będącego mieszanką pół na pół z czystym etanolem. Nektar ten, dość powszechnie uważany za jeden z najgorszych napojów wyskokowych w galaktyce, cieszył się niesłabnącą popularnością ze względu na stosunek mocy do ceny. - Jedynka i reszta twierdzą, że wracają, ale prędzej zakładają tam bidula, także nie wypatrywałbym ich z niecierpliwością. - powiedział do wszystkich Owain, odkręcając korek i chciwie wciągając aromat “Gentlemana”. - Dobre, Siedem, to gdzie jest to muslimskie niebo? - dodał, pociągając pierwszy łyk ostrego, wypalającego kubki smakowe alkoholu. - W Piekle. - odparł lakonicznie Black 7. Faktycznie podziemna część klubu dla kontrastu z naziemną nosiła to właśnie nazwę. Owain ruszył przez salę i dalej korytarzem w kierunku tak szczegółowo opisanej części lokalu. Doktor Jenkins siedział osowiały przygnieciony widocznie stratą skarbu dla całej ludzkości. Siedział i kieliszek przed nim jak stał pełny tak nadal stał nie ruszony. Towarzyszyli mu Black 6 i 0 którzy obserwowali albo jego, albo kierunek gdzie najpierw zniknął Black 7 a teraz 4 albo wystrój co nieco sponiewieranego lokalu. Poza tym panował półmrok przytłumionych świateł i cisza bo muzyka ledwo była słyszalna. Black 4 natknął się na pierwszą przeszkodę jeszcze przed zejściem do Hell. Krata rozdzielająca obydwa poziomy była zamknięta i przewiązana łańcuchem. Pewnie przez schodzącego niżej Black 7. Węzeł nie stanowił większej przeszkody dla kogoś z chwytnymi dłońmi choć rozplątanie go zajmowało trochę czasu. Teraz zwiadowca miał go pod dostatkiem ale jakby nagliło mogło spowolnić o trochę za długo. Choć jednak zamknięta krata zabezpieczała rozgraniczenie obydwu poziomów dość dobrze przed stworami bez chwytnych dłoń lub za słabych by zniszczyć kratę lub łańcuch. Black 4 nie wiedział gdzie jest ten cały schron ale gdy pykał przełącznikiem Obroży wyświetlała się holomapa na której miał zaznaczoną pozycję Black 7. Całkiem przyzwoity kawałek dalej. Hell okazało się połączeniem kasyna i nocnego klubu z miłymi paniami w roli głównej atrakcji nocy. Tu oznak walki, chaosu ucieczki, przestrzelin, łusek i śladów krwi zarówno ludzkiej jak i obcej było zdecydowanie więcej niż na górze. Im bliżej podchodził do pozycji Black 7 tym chyba było gorzej. W końcu doszedł do jakiejś trochę większej sali z trzema filarami gdzie było całkiem sporo ludzkich ciał. Goście, klubowicze, mundurowi, obsługa, krupierki, kelnerki leżeli tu wszyscy. Wszyscy byli martwi i leżeli pokotem już pewnie tak z parę godzin. Wyglądało jakby stwory urządziły sobie tutaj jadłodajnię sądząc po zmasakrowanych i zdekompletowanych ciałach. Chłód pomieszczenia sprawiał, że stan rozkładu nie postąpił jeszcze zbyt wyraźnie i te wszystkie pożarte, pocięte, urwane ciała, korpusy i kończyny leżały w zakrwawionych,ludzkich resztkach. Na suficie dostrzegł jakąś wyrwaną i spaloną dziurę przez którą pewnie dałby radę przecisnąć się człowiek gdyby tam sięgnął. Widział też napis “DO SCHRONU” i strzałkę kierującą w dół. Pewnie na jakieś schody i do jeszcze niższego poziomu pomieszczeń. Black 7 był już niedaleko, może ze dwa czy trzy tuziny metrów przed nim, pewnie gdzieś na tych schodach poniżej lub w ich pobliżu. - Siódemka, zamknąłeś za sobą tę kratę na górze? - zapytał Owain, chowając butelkę, chwytając karabin w obie ręce i włączając latarkę, by móc uważniej przyjrzeć się pomieszczeniu, a zwłaszcza dziurze w suficie. - No. - przytaknął w słuchawce głos Black 7. Na słuch coś brzmiało, że chyba nie jest w najlepszym humorze. - A powiesz, po kiego chuja czy gramy w dwadzieścia pytań? - Owaina zaczynała irytować elokwencja i obfitość szczegółów w odpowiedziach Ortegi.
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |
26-03-2017, 05:28 | #80 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 11 - Zjazd w Hell i Haven Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven - Hell; 1750 m do CH Brown 3 Czas: dzień 1; g 32:25; 140 + 60 min do CH Brown 3 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven - Hell; 2250 m do CH Black 1 Czas: dzień 1; g 32:25; 35 + 60 min do CH Black 1 Brown 0; Black 1, 5, 6, 8 i 0 - Haven; parter; bar Sprawa pobojowiska w dżungli została niewyjaśniona. Do skraju dżungli zostało ostatnie kilkadziesiąt metrów ale była tak gęsta, że gdyby nie co jakiś czas wyświetlane mapy przez Obroże w ogóle w tym gęstym półmroku duszących wieczną zgnilizną tropików nie szło się zorientować. Jakieś prześwity pojawiały się dopiero ostatnie trzy czy cztery tuziny metrów a niebo może z połowę tego. Dopiero wtedy widać było, że zbliżają się do jakiejś większej przerwy w tym parnym lesie. Na zewnątrz przywitała ich Black 1 która zdążyła już wyjść wcześniej gdy oni oglądali pobojowisko. No i zabłocony żółty bus o nieco nadpalonym dachu, licznych przestrzelinach, krwistych zaciekach i mało której całej szybie. Wreszcie mogli wyjść na równy teren bez krzaczorów i haszczy choć tu z kolei bezlitośnie zaatakowało ich gwiazda Relict prażąc mimo wiszącego nad seledynowym niebem gazowego olbrzyma zasłaniającego sporą część widnokręgu. Południe miało być za parę godzin więc temperatura nadal będzie stopniowo rosła. A już teraz pot lał się strumieniami przyklejając ubrania do skóry. Swoje robił też zabrany zapas sprzętu który dźwigali na własnych plecach i ramionach. Dobre kilkadziesiąt kilogramów broni, pancerzy, amunicji, granatów i medykamentów zdecydowanie ciążyło i przygniatało do błotnistej, ściółki dżungli. Gdy znaleźli się wreszcie w busie i mogli zrzucić z siebie choć część tego złomu i usiąść wreszcie poczuli zdecydowaną ulgę. Elenio i Maya siedli razem. Ale okazało się, że zmęczenie zwłaszcza Vinogradovej dało do wiwatu. No i Black 5 pokierowała busem tak prędko, że zajechali przed lokal zanim Brown 0 zdołała cokolwiek zrobić z hakowaniem kanału wojskowego o jakim mówił Latynos. - Prysznic! - wyszczerzył się wpatrzony w ciemną toń mroku rozwalonych drzwi wejściowych lokalu. Większość wycieczki wysypała się z chęcią zanurzając się do klimatyzowanego wnętrza lokalu. Tylko Black 1 wyburczała chyba dalej obrażonym głosem, że zostanie popilnować pojazdu i mają się pospieszyć. - Na górze są prysznice. - dorzucił niezbyt wiadomo do kogo Latynos. - Nieźle chłopaki przeorali teren. - powiedział wysiadając z busa Johan. Rozejrzał się dookoła i zwłaszcza rozwalony narożnik klubu na dłużej przykuł jego uwagę. - Wjebaliśmy się w te kanały bo zaczynało sypać. - dodał marynarz. Tam na odkrytym terenie sawanny pomiędzy ścianą krateru a ścianą dżungli no niezbyt było się gdzie ukryć przed ostrzałem artyleryjskim. - O. Panda. I to chyba ta co nas mijała rano. - uwagę policjanta z kolei zwrócił przewrócony na burtę policyjny samochód. Obserwował go w drodze z busa do baru przyglądając mu się ciekawie. Wewnątrz lokalu wciąż przebywali Black 6 i 0 siedząc przy stole razem z dr. Jenkinsem. Słyszeli nadjeżdżający pojazd, potem jak zatrzymuje się przed wejściem i wreszcie jak do środka napływają pasażerowie. Trójka ubłoconych i uzbrojonych mężczyzn rozmawiała chyba o przewróconym pojeździe policyjnym przed lokalem. Najwyraźniej wzbudził on ich zainteresowanie. Zamilkli gdy zaczęli zbliżać się do stolika zajętych przez dwójkę Parchów i doktora astroarcheologii. Po przybyciu Parchów z busa ich grupka była znowu mniej więcej w całości. Nie licząc rozstrzału po budynku od piwnic po strych. Black 2 - Haven; piętro; pokój Amandy Blondynka zeskoczyła na posadzkę łazienki i z zachęcającym zestawem spojrzeń, uśmiechu, filuternego przygryzania warg wciąż obejmując szyję drugiej kobiety pozwoliła się jej rozpakować. Diaz dużo do rozpakowywania z niej nie miała po rozpięciu dżinsów, ściągnięciu ich na dół i zsunięciu wysokich butów blondyna była właściwie rozpakowana. - Zostaw mi kapelusz. Bardzo go lubię. - poprosiła Latynoskę gdy ta wróciła do pozycji wyprostowanej. - To daj, teraz moja kolej. - Amy też widocznie lubiła rozpakowywać prezenty bo prawie rzuciła się na swój. Dłonie dość gwałtownie i niecierpliwie złapały i ściągnęły podkoszulek Diaz. Zaraz potem blond kowbojka uklękła przed Diaz i zaczęła zsuwać jej kombinezon wzdłuż jej nóg. Trochę dłużej zeszło z butami ale w takim rozpakowywaniu Amanda miała najwyraźniej sporo wprawy więc na długo jej ta komplikacja nie zatrzymała. Po chwili obydwie kobiety były już gotowe do prysznica a właściwie po zatkaniu korka w wannie nawet kąpieli. O ile prysznic i to osobisty był uznawany za wyróżnienie dla specyficznych rodzaju więźniów jakimi były Parchy to kąpiel w wannie nie była dostępna w żadnym parchowym więzieniu. A już na pewno nie kąpiel z tak uroczą, miłą i chętną blondyneczką. - Poczekaj! Mam pomysł! Zaraz wracam! - Amy która właśnie zajmowała się plecami Diaz korzystając z pomocy wszelakich poczawszy od gąbki, przez własne dłonie i jakoś często ocierając się o nie swoimi przednimi atutami nagle poderwała się, pocałowała szybo w usta i wybiegła z łazienki nie kłopocząc się z takimi detalami jak zamykanie za sobą drzwi. Black 2 słyszała szybki tupot jej bosych stóp który umilkł na chwilę po czym zaraz zaczął wracać. Przeoczona blondynka z przyklejonymi do ciała znacznie ciemniejszymi od wody włosami blondynka stanęła w triumfalnej pozie przed wanną. Z małą kamerą w dłoni. - Zrobimy sobie focie! Albo nawet filmik! - wydawała się zachwycona własnym pomysłem i szybko z powrotem kicnęła do wanny. --- - Płomyczku a chcesz z powrotem zakładać te więzienne łachy? - zapytała Amy wycierając ręcznikiem trochę siebie a trochę plecy Chelsey. Wskazała gestem na porzucone na podłodze podkoczulek i więzienny drelich w jakim dotąd paradowała pod pancerzem Black 2. - Bo wiesz jakbyś chciała coś normalnego… Albo nawet seksownego… - blondynka nie dokończyła ale wymownym gestem wskazała na szafy pełne kobiecych ubrań na przeróżne okazje. Nawet pobieżny rzut oka pozwalał znaleźć ubiór jak nie na każdą to na całkiem sporo okazji. Nawet jakby liczyć na coś co musiało wejść i być wygodne pod pancerz Parcha to nadal było tego co nieco. Amanda też już kończyła zabawy z ręcznikami i zaczynała się chyba rozglądać za jakimś ubraniem i dla siebie. Black 2 wiedziała, że może znów ubrać się jak i wcześniej. Ale póki byli na misji z której mało kto wracał na pokład statku - matki żywy to właściwie wymogów ubraniowych nie mieli. Właściwie nawet pancerza nie musiał, żaden Parch nosić. Choć pancerz jednak znacznie zwiększał szansę przeżycia obrażeń na polu walki. Ale pod nim raczej jakichś specjalny dress code nie obowiązywał. W najgorszym razie gdyby udało jej się przeżyć misję to zniszczyli by jej ten ubiór na orbicie. Ale kto wie, może nie? Wtedy miałaby coś swojego z tej misji u siebie w celi. - A może chcesz wziąć karty? Ze mną. - blondyna z uśmiechem podeszła do jakiegoś biurka i wyciągnęła z niego paczkę holokart do gry. Wyglądały jak klasyczne karty do gry. Ale z obrazkami samej Amandy. W najróżniejszych kostiumach i pozach. A, że były holo więc wystarczyło przycisnąć kciukiem i miniprojektor wyświetlał krótki zapamiętany obraz. Zawsze była to miniaturka samej blondyny kusząco wygiętej, przesyłającej całusa czy patrzącej wymownie spod okularów. Ról Amy też miala chyba tak wiele ile było numerów i figur w kolorach. Prezentowała swoje wdzięki jako żołnierka, kelnerka, sekretarka, policjantka i oczywiście także jako kowbojka i chyba w tym samym kapeluszu który tak lubiła. - Chcesz z autografem? - spytała patrząc koso blondyna chyba raczej przekonana, że Diaz weźmie ten grywalny prezent. W końcu Parchy grać w karty mogły jak i inni więźniowie więc ich posiadanie raczej nie było zabronione. Black 4 i 7 - Hell; sala z filarami - Po tego chuja, żeby nic stąd nie wylazło tam na górę. Przyszłeś podziwiać wystrój wnętrz, masz mi coś do pokazania, chcesz zrobić ze mną jakiś deal czy inny chuj? Bo by posłuchać swoich głosów mogliśmy i przez poziomy. - Black 4 nadal ze swojego miejsca w sali z filarami nie widział Black 7. Bezpośrednio słyszał już jego głos choć nie na tyle wyraźnie by zrozumieć co mówi. No ale dzięki komunikatorom jednak nie miał ostatecznie problemów z komunikacją tak z Ortegą jak i resztą Parchów. Latarka zamontowana na karabinku spełniała swoje zadanie tyle że z kilkunastu metrów oświetlała tylko jedną z krawędzi dziury w suficie. W niej nic się nie ruszało. Tyle, że nawet jakby coś tam było z trzech innych stron to i tak by z miejsca gdzie stał nie było widać. Nie był do końca pewny jak i kiedy powstał ten otwór. Ale wyglądał na dość świeży. Resztki nadpalonej wyściółki sufitowej spadły na masakrę na podłodze. Do tego wszystko było mokre zupełnie jakby zostało zlane wodą. Krew łączyła się z pływająca wodą zalegając cienka warstwą wśród ciał, łusek i oderwanych kończyn. Dostrzegł nawet jakiś pistolet wśród ciał gdzieś na środku pomieszczenia. - Te, negocjator! Tak ci dobrze szły gadki z tym tatuśkiem na górze, chodź z tymi tu pogadaj. Bo inaczej z dupeczek nici. - Ortega najwyraźniej się niecierpliwił przed trudnościami jakie piętrzyły się tu na drodze i wydawał się być zirytowany. Albo zwłoką Graeff’a. W każdy razie zawołał go przez komunikator. Wizja kociaków które były tak blisko a jednak nadal wydawały się nieosiągalne a czas uciekał więc margines błędu i szansę na poznanie się z nimi malały. - Chyba, że znasz się na tym i wiesz jak to otworzyć. Bo już mnie to wszystko trochę wkurza. - burknął niezadowolony i sfrustrowany operator pancerza wspomaganego na kanale grupy. Owain międzyczasie dostrzegł, że jest tu trochę fantów. Pewnie nikt jeszcze nie szabrował tego pomieszczenia. Widział szafkę która pewnie była barkiem. Co prawda nie widział co jest w środku ale po co komu w nocnym klubie pusty barek? Widział jakiś stolik na którym wciąż leżała paczka papierosów i zapalniczka. Gdzieś leżał z boku jakiś datapad. Właściwie jakby się przemóc można by przeszukać jeszcze same zmasakrowane ciała. One też wyglądały na zmasakrowane ale nie szabrowane. Pomieszczenie przed którym stał było nie takie małe. Ale jedynie jakiś chudziak czy drobnica schowałaby się za filarami. Poza tym były jakieś fotele, krzesła czy stoły ale raczej też zdolne ukryć coś nie większego od psa. Z drugiej strony minął od schodów całkiem sporo pomieszczeń i korytarzy. Nie sprawdził ani większości ani wszystkich. Nie wiadomo czym mógł się tam minąć. Równie dobrze z tym co mogło się czaić przy dziurę w suficie. Albo wydostać się przez otwartą kratę na poziom Haven. Na słuch jednak też nie mógł nic pewnego zlokalizować. Jeśli tu w okolicy coś było to się kitrało na tyle dobrze, że nie mógł tego w tej chwili wykryć.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |