|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
|
13-02-2021, 22:29 | #1 |
Reputacja: 1 | [Warsztaty BC] Oderint Dum Metuant Link do komentarzy. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=j9MOrZukSPo[/MEDIA] Kymeris. Jeden ze Światów Zmierzchu, które stanowiły zewnętrzny pierścień planet okalający Zmrożone Serce Wrzeszczącego Wiru, jednej z dwóch Wielkich Burz Osnowy separujących imperialny sektor Calixis od dzikiej Ekspansji Koronus. Planeta jakże typowa dla tego pierścienia. Ledwo zdatna do życia skała obsypana piachem i gdzieniegdzie porośnięta skarłowaciałymi krzakami. Typowe quasi-pustkowie w stylu badlands w odcieniach brązu, piachu i ceglastej czerwieni, gdzieniegdzie upstrzone niewielkimi mieścinami, wioskami, posterunkami bądź bazami takiej czy innej grupy ludzi (a raczej "ludzi", biorąc pod uwagę ich stopień mutacji i skażenia wpływem Osnowy oraz Chaosu). Klimat ich nie rozpieszczał. Szczyty temperatury w okolicach równika sięgały nawet powyżej 110 stopni, a w nocy spadały kilka stopni poniżej zera. Ta różnorodność nie rozpościerała się na różnorodność pór roku - była tylko jedna, sucha, dywersyfikowana oscylacją temperatur. Niebo spowijane było różnorodnymi kolorami: czerwonopomarańczowym przechodzącym w chorobliwie bladozielony za dnia, aż po ciemnoniebieski i czerń w nocy. Jeden księżyc orbitował wokół planety, zwany Elorum, a za nim ciągnął się warkocz meteorów - które czasem wpadały w atmosferę planety i stawały się meteorytami, bombardując jego powierzchnię. Najbardziej "prominentnym" regionem tej planety była okolica tak zwanej Świątyni Kłamstw. Był to wrak niszczyciela klasy Iconoclast, dawien dawno zwanego Light of Ascension i należącego do, pożal się bogowie, "imperium" Trupiego Bożka. Porwany przez sztorm podczas podróży w Osnowie, uszkodzony i zdychający kolos wpadł do Wrzeszczącego Wiru i runął właśnie w to miejsce, jego załoga martwa, a ich dusze obracane w szponach demonów niczym zabawki. Przez lata miejsce to leżało odłogiem i rdzewiało, aż wpadło w łapska Tzeentchian - a konkretnie grupy wróżbitów. Pozyskując dla siebie to pancerne schronienie i jego sekrety dorzucając do własnych, wróże ci założyli ową Świątynię Kłamstw - miejsce, skąd wypłynęły dziesiątki przepowiedni zmieniających Los nie tylko pojedynczych ludzi, ale i całych planet czy nawet całego Wiru. Jego sława mogła tylko rosnąć. Z całego Wiru wielcy i mali zdążali na pielgrzymki do Świątyni aby modlić się do Tzeentcha, składać podarki kapłanom (szczególnie przełożonemu świątyni, tzw. Kłamliwej Wyroczni). Przybywali do Świątyni Kłamstw aby usłyszeć Prawdę. Wyrocznie Świątyni przepowiedziały wyniesienie i upadek wielu herosów. Przepowiedziały potęgę kapitana Theofusa Kreeli, naczelnego pirata i łupieżcy w Wirze - człeka tak potężnego, że miał on szansę złapać za mordę całe wnętrze tej burzy. Przepowiedziały napoczęcie procesu jednoczenia zwaśnionych plemion dzikusów na planecie Xurunt i ich walki z ciemiężycielami spod ziemi. Przepowiedziały niejedne wydarzenie na Q'sal, bogatym i przepełnionym intrygami świecie ciążącym ku Temu, Który Zmienia Drogi. Przepowiedziały mrożącą krew w żyłach Wstrząsającą Wróżbę - obietnicę tego, że Wir miał zostać kiedyś najechany przez przepotężne siły zewnętrzne, być może wyznawców Fałszywego Imperatora. Ostatnia Wysoka Wyrocznia, Renkard Copax, przepowiedziała również wyniesienie pewnej grupy Heretyków. Była to ponoć świeżo upieczona warbanda, ale całkiem sprawna. Kiedy przed paroma tygodniami (czy miesiącami? Czas w Burzach Osnowy płynął według machinacji sił plujących na zasady rządzące rzeczywistością...) Kymeris zostało najechane przez potężnego kacyka, Komara Barbarzyńcę, i jego armię zmotoryzowanych rębajłów, to oni powiedli koalicję tubylców przeciw napastnikowi - i to oni przycięli Komara. Już wtedy byli legendarni. Dwie armie brutalnych motocyklistów i buggy'owców starły się na pustkowiach niedaleko Padliny (slamsowej mieściny nieopodal Świątyni Kłamstw). Komar był zaiste potężnym wrogiem i sprawnym kierowcą - jechał na dachu transportera opancerzonego, sterując nim za pomocą swego obuwia. Niemniej jednak zginął, obskoczył Wpierdol, więc nie mógł mieć racji. Martwi nie mogą mieć racji, gdyż nie żyją. Na swoje nieszczęście, Copax planował zamach na tych bohaterskich Heretyków. Przeliczył się. Przepowiednia tyczyła się nie tylko ich wyniesienia... ale także jego śmierci z ich rąk. I niezłej demolki wewnątrz Świątyni, która potężnie osłabła po zgonie Copaxa, przetrzebieniu sił i środków oraz objęciu jego mało kompetentnej uczennicy, Eliki zwanej Wieszczką, nową Kłamliwą Wyrocznią. To był idealny czas, aby Kymeris zainteresował się ktoś jeszcze. Kolejny watażka Światów Zmierzchu. Ku'tan Chan... i jego zausznicy. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=p3JGU08422I[/MEDIA] Seline Doron, szczwana i odznaczająca się silną mocą telekinetyczną renegacka psykerka, przepełniona ambicją wykraczającą poza ludzkie granice. Narmer-Ra, były członek legionu Tysiąca Synów, starożytny i zgorzkniały weteran tysięcy lat i tysięcy bojów. Ch'lor, niepozorny, wieloznaczny i rozmywający (w alkoholu) wszelkie kategoryzacje czarnoxiężnik. Oraz Zod, oddany mrocznym bożkom, straszliwie pomutowany i przepełniony żądzą walki legionista od Głosicieli Słowa. Wszyscy oni z różnych powodów stawili się do Ku'tan Chana na służbę - wysoce lukratywną i pomocną w osiągnięciu ich prywatnych celów. Tym razem jednak pierwszy raz mieli stanąć ze sobą ramię w ramię aby wykonać pierwsze Sprzysiężenie na taką skalę. W pewnym sensie podobny do Komara Barbarzyńcy, Ku'tan Chan również był Kosmicznym Marine Chaosu. Nie należał do żadnego ze starych Legionów czy bardziej prominentnych warband. Jego ekipa składała się z różnych wyrzutków, najmitów, niewolników i ludzi oraz nieludzi osobiście mu lojalnych. Plotki głosiły, że w przeszłości był Lojalistą, członkiem znienawidzonej bandy z Sektora Calixis, zakonu Piorunów Chana. Inne głosiły, że był stopień wyżej - sierżantem albo członkiem Białych Blizn. Jakakolwiek nie byłaby prawda, dzisiaj był całkiem szanowaną personą, od niedawna rozszerzającą swe władztwo w rejonie Światów Zmierzchu. Jego centrum dowodzenia i głównym argumentem był potężny krążownik klasy Murder o nazwie Demise, którego Ku'tan wydarł w krwawej bitwie abordażowej jednemu ze swoich dawnych rywali, a potem przez tydzień trzymał na dziobie spreparowany czerep tegoż rywala, póki kosmiczne wiatry nie obdarły go ze wszystkiego i nie rozsypały w proch. Ale Kymeris było ciężkim, być może zbyt ciężkim orzechem do zgryzienia nawet dla kogoś takiego jak samozwańczy chan. Inne rekiny niż on rzuciły się do tych krwawiących strzępów. Złowieszczy Vorxec Calvarius, rzekomo były kapelan lojalistycznego zakonu Srebrnych Czaszek, dziś fanatyczny krzewiciel wiary w Nurgle'a, mający za sobą małą, acz elitarną koterię bojowników i czarowników Władcy Much - podobno chciał zaatakować Świątynię Kłamstw z jakiegoś powodu (pomijając fakt, że Nurgliści i Tzeentchianie się wzajemnie nienawidzili). Theronsaen, zwana Nęcącą - jedna z księżnych Postrzępionej Helisy, rejonu Wiru zdominowanego przez wyznawców Slaanesha, dziś napadająca na Kymeris celem zdobycia niewolników do swych bezecnych tortur. Potężny demon Khorne'a, zwany Myśliwym - nieprzejednany morderca psykerów i niszczyciel ich poczynań, wiodący za sobą czeredę purtków i Khornistów celem dewastacji Świątyni Kłamstw. Wreszcie, Sektoth Szeptacz Fałszów, niesławny, samolubny czarnoxiężnik Tzeentcha (niekiedy fałszywie pozujący za Mrocznego Apostoła Głosicieli Słowa, co niezmiernie drażniło tychże) znany z tego, że destabilizował i sabotował różne miejsca oraz całe planety, a następnie je szabrował aby wypełnić nieznane cele - swoje, bądź swego nieznanego mocodawcy. Sektoth był śmiertelnym rywalem Ku'tana i obecnie przebywał ponad Kymeris w swej lekkiej fregacie The Undying i wcale nie był przyjacielem Tzeentchian z wraku Iconoclasta. Byli też oczywiście tubylcy, którzy wcale nie złożyli broni - resztki populacji zdewastowanej Padliny i portu kosmicznego oraz okolicznych nomadów, połączone w jedną, starającą się przetrwać grupę z resztkami inwazyjnej armii Komara (o ironio - dawni wrogowie dzisiaj byli braćmi). A na końcu Elika Wieszczka, Kłamliwa Wyrocznia Świątyni Kłamstw, wciąż mająca do swej dyspozycji pokaźny zasób arkanicznej wiedzy, oddanych czarowników i fanatycznych Nieubłaganych Strażników. Zadanie, jakie Ku'tan Chan zlecił swym najprzedniejszym najmitom, było zarazem proste, jak i ciężkie do wykonania. Mieli zlecieć na powierzchnię Kymeris w rejon Świątyni Kłamstw i tak ułożyć sytuację dyplomatyczno-militarną, by to sztandar chana załopotał nad tymi ziemiami. Bez znaczenia dla niego było w jaki sposób to rozegrają - siłą, destrukcją, podstępem, negocjacją, sojuszem - byleby nie bratali się z Sektothem. Jego warbanda miała zostać pokonana i przepędzona z tej planety. Los reszty leżał w rękach Heretyków (acz ta "reszta" pewnie jeszcze o tym nie wiedziała i wcale nie musiała się godzić na takie traktowanie... cóż, ich problem). Demise po początkowym starciu strzeleckim z The Undying na dalekim zasięgu, osiadł na orbicie parkingowej jakieś dwieście kilometrów w poziomie od ruin Padliny. Heretycy mieli okazję załatwić jeszcze kilka spraw na jego pokładzie - przede wszystkim pozyskanie dodatkowych narzędzi i zasobów.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 23-02-2021 o 20:13. |
14-02-2021, 15:28 | #2 |
Reputacja: 1 |
|
16-02-2021, 22:31 | #3 |
Reputacja: 1 | - Do kurwy nędzy!!! Narmer-Ra odetchnął parę razy i czym prędzej zaczął recytować Drugą Enumerację by stłumić wściekłość i zrównoważyć emocje. Ostrożnie zwiększył moc plecaka by wykonać skok. Wizg silników przeszedł w wycie, gdy Syn próbował wylądować w wyznaczonym przez siebie miejscu. Przyziemił z łoskotem, aż wstrząs rozszedł się po całym jego ciele a zęby szczęknęły o siebie. Przestrzelił o przynajmniej dwa kroki, a dodatkowo chwilę zajął mu powrót do równowagi - błędy, które mogły przesądzić o śmierci na polu bitwy. Narmer-Ra wyłączył silniki i rozejrzał się po opuszczonej ładowni Demise, w której trenował użycie plecaka odrzutowego. Zdjął hełm i przetarł spoconą, łysą czaszkę. “Mały Horus”. Tak na Ullanor nazwali go jego bracia, po tym, jak w Triumfie Ullanorskim maszerowali przed Imperatorem i zgromadzonymi półbogami - Primarchami, jak ich wtedy zwano w ignorancji, która już wtedy była znakiem rozpoznawczym Imperium. “Mały Horus”... Poniewczasie roztrząsał, czy to z racji podobieństwa rysów do Mistrza Wojny, czy dzielonego z nim braku talentów psionicznych. Braku wtedy. Bo później… Zapomniał. Zapomniał jak się używa plecaka odrzutowego. Kiedy ostatnio takiego używał? Potrząsnął głową. Tego również nie pamiętał… Przynajmniej nadal żył. Żył, i mógł na nowo nauczyć się tego i myriadów innych rzeczy, których zapomniał przez te siedem… nie, dziewięć tysięcy lat, licząc wedle kalendarza Imperium. A może to było jedenaście milleniów? Albo dwanaście? W Chaosie zawierało się każde nieprawdopodobieństwo. Sam był najlepszym tego przykładem. Założył hełm. Nie byłoby go tu żadną miarą, gdyby nie jedna z takich właśnie nieprawdopodobności. Kilka posłyszanych przypadkiem słów, z ust istoty którą jako ostatnią można by podejrzewać że ma wiedzę o czymś, co byłoby w stanie wyrwać go z odrętwienia i rozpaczy - odniosło skutek. Wymamrotał litanię by uspokoić Ducha Maszyny po bezceremonialnym żonglowaniu hełmem i włączył silniki plecaka. Możliwe, że problemy z użyciem plecaka wynikały z mniej-niż-idealnego stanu technicznego krążownika i jego bitewnych uszkodzeń - co mogło skutkować niestabilnością sztucznej grawitacji. A może niezdrowym było oczekiwanie, że na przesyconym Osnową okręcie prawa fizyki będą działały niewzruszenie?? - Sursum corda - sarknął i wystartował znowu. Po raz pierwszy od dawna miał jakiś cel, pojawił się jakiś cień szansy w życiu wypełnionym goryczą i popiołem. Oczywiście, nie śmiał dawać sobie nadziei - nie na darmo przetrwał tak długo unikając przyciągnięcia ku sobie kapryśnego wzroku Rujnujących Potęg, by oddawać się marzeniom, ale... Zatopiony w myślach Syn stanął przed dwiema pokracznymi sylwetkami flankującymi wejście do rozbrzmiewającego zgrzytem maszynerii warsztatu. Serwitorzy celowali w niego a ich ślepia, oczy czy cokolwiek, co w ich przypadku odpowiadało za widzenie, świeciły jadowicie. - Szukam hereteka Drachgana- oznajmił. - Chcę ubić interes. Serwitorzy milczeli przez chwilę, nie opuszczając broni. Narmer-Re obserwował ich beznamiętnie, obracając w ustach Drugą Enumerację i powstrzymując się od sięgnięcia po własne uzbrojenie. Naraz lufy opadły a cybernetyczne konstrukty cofnęły się do wnęk. Narmer-Ra przekroczył łukowate wejście i zanurzył się w mroczne wnętrze rodem z koszmarnego snu Mechanicus. Bo tak właśnie było. Stąpał miarowo, mijając stosy rupieci i działającą, często ezoteryczną maszynerię. Przystanął na chwilę przy dwóch podświetlonych zbiornikach amniotycznych, w których, niczym w zalewie, unosiły się dwa dziwne stworzenia. Jedno targnęło się gdy spostrzegło go z bliska, ale jego ruchy były niezborne i słabe, spowolnione środkiem znieczulającym. Narmer-Ra przyjrzał się z fascynacją kłom i pazurom istoty, zgadując, że mimo nie nadzwyczajnych rozmiarów musi być niezwykle niebezpieczne w walce wręcz. Łoskot ciężkich kroków sprawił, że się odwrócił i stanął twarzą w twarz z panem tego miejsca. Kilkadziesiąt par oczu świeciło, błyszczało, mrugało i zgrzytało, obserwując go na sposoby, jakich Syn mógł się tylko domyślać. Samemu mierzył ich właściciela, szukając słabych punktów, miejsc wrażliwych dla jego broni na tyle, by zniszczyć wcieloną herezję Omnizjasza. Jeśli zaszłaby taka konieczność. Żałosna istota kuliła się u nóg rdzewiejącej, zmutowanej potworności. Narmer-Ra popatrzył na nią, przez chwilę gorzko wspominając szczytne idee, za które walczyli i ginęli bohaterowie Wielkiej Krucjaty. Niektórych chwalebnych i dumnych chwil nie można zapomnieć - nawet po tysiącach lat. Przeniósł spojrzenie na hereteka. - Pozdrowienia, mroczny adepcie Drachgan - odezwał się. - Sława jaką cieszysz się na pokładzie Demise jako zbrojmistrz sprawiła, że przybywam z propozycją handlową. Wkrótce znajdę się na powierzchni Kymeris, wykonując zadanie wyznaczone przez Ku’Tan Chana. Będę potrzebował paru przedmiotów - w tym niezawodnej broni. - Co z tego będziemy mieli? - głos brzmiał jak zgrzyt nieoliwionych trybów, zaiste nadzwyczaj trudny był do zrozumienia, jakby jego właściciel rzadko miał okazję go używać. - To oczywiste, adepcie - Kosmiczny Marine odpowiedział gładko, choć negocjacje z tą ohydą paliły mu wargi gorzkim ogniem. - Będziesz miał pierwszeństwo… w wyborze spośród ciekawostek, które znajdę na Kymeris. Broń, inne wyposażenie… może jakiś ciekawy implant? Jestem pewien że znajdą uznanie w twoich oczach, biorąc pod uwagę zainteresowania z których jesteś znany na Demise - wskazał naokoło opancerzoną ręką. - Oczywiście, jeśli się mylę, nie będę zabierał twego cennego czasu i złożę tę ofertę heretekowi Ferritusowi Manusowi lub twemu rywalowi, Anugaxowi. Ponad połowa ślepi mrocznego adepta zwęziła się, zabłysła jaśniej lub zmieniła kolor. Narmer-Ra uznał to za dobrą wróżbę… Narmer-Ra popatrzył na rozmownego miecznika swymi mieniącymi się oczyma. “Heretykami.” Był heretykiem, odwrócił się od Imperium Człowieka, ale to nie oznaczało że rzucona w twarz prawda nie bolała. Opuścił spojrzenie. Tam, gdzie przed tysiącami lat dumnie błyszczał szkarłat Tysiąca Synów, teraz wyblakły, obdrapany kolor był ledwo widoczny na wielokrotnie naprawianych, poznaczonych tysiącami szram płytach pancerza. Kiedyś stał wśród swych braci z Ósmego Bractwa niczym bohater i nadzieja Ludzkości. Teraz? Był żebrakiem, wygnańcem i uciekinierem, mierzącym bogactwo w tym co mógł unieść na sobie… Heretykiem. Narmer-Ra skinął wojownikowi. Nie wyglądał on groźnie, ale z drugiej strony został wyznaczony do “sił inwazyjnych” - wybrańców Ku’Tan Chana - a to oznaczało, że musi w nim coś więcej niż niepozorny wygląd sugerował. Co? Chaos zawierał każdą nieprawdopodobność. Jak na przykład to, że będzie musiał zdzierżyć obecność Głosiciela Słowa. Narmer-Ra zacisnął szczęki i czym prędzej jął recytować Trzecią Enumerację. Cokolwiek, byle tylko opanować wściekłość i osiągnąć balans umysłu. Jego pogarda i nienawiść do XVII Legionu w niczym nie wygasła przez te wszystkie tysiąclecia.
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise Ostatnio edytowane przez Romulus : 21-02-2021 o 22:46. Powód: Drobne poprawki |
18-02-2021, 21:57 | #4 |
Reputacja: 1 |
|
20-02-2021, 06:16 | #5 |
Reputacja: 1 | - Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich. Kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie. - Twarz Seline wykrzywił ironiczny uśmiech, kiedy wyrecytowała słowa swojego dawnego mentora, z czasów kiedy służyła Trupiemu Bożkowi. W czasach, kiedy jej serce było pełne ideałów, kiedy uczono ją skromności i pokory. Cicha, posłuszna, nie zadawająca pytań. Gotowa poświęcić życie. - Bzdury. - Prychnęła pogardliwie.
__________________ Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni... Ostatnio edytowane przez Lua Nova : 20-02-2021 o 13:25. |
20-02-2021, 18:12 | #6 |
Reputacja: 1 | Mortal Kombajn, nad którym czuwa spizgane oko Tzincza. Polecenia i upoważnienia płynące z ust Ku'tan Chana zostały wykonane. Heretycy zakręcili się po okręcie, odwiedzając jego trzewia i spotykając się z różnymi indywiduuami celem pozyskania garści dodatkowych zapasów czy innych przedmiotów. Spędzili nad tym większość dnia. I uwinęli się z tym w samą porę, gdyż chan wysłał po nich posłańców, nędznych heretyków obarczonych bolesnymi ciężarami reprezentującymi wiarę w Rujnujące Moce. Mieli się stawić w sali narad krążownika. Nie kluczyli po nim. Choć nie służyli u chana zbyt długo i wciąż gubili się w pokrętnych korytarzach, klatkach schodowych, windach i pomieszczeniach, jeszcze bardziej zagmatwanych aniżeli onegdaj poprzez wpływ Chaosu, to posłańcy doskonale znali drogę. Straże, nieznani z przynależności (oprócz bycia "tymi od chana") renegaccy Astartes, przepuścili ich. Wewnątrz już czekał na nich chan, siedzący na tronie wykonanym z kości i ostrzy pokonanych wrogów. Po jego bokach kolejni Marines Chaosu oraz nędzni służący, napakowani barbarzyńcy i cwani czarownicy. Pośrodku był wciąż działający stół holograficzny, doglądany przez hereteków, a kawałek dalej krąg do rytuałów. A w tle grała klimatyczna muzyka. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=q1hfboPuXYk[/MEDIA] Kawałek jest krótki, więc prawy przycisk na klip i zaznaczcie opcję "Loop" (czy tam chyba 'powtórz' w wersji PL, pierwsza z góry).- Witajcie, potężni Heretycy. - gładkim, spokojnym, nawet nieco "szepliwym" głosem przemówił główny czarownik Demise, pośledni psyker (acz nadrabiający arkanami rytuałów i rozległą wiedzą) Szeng Cang. Zaczął mówić, powtarzając rozkazy chana i szczegóły na temat Kymeris oraz nadchodzącego zadania. Co chwila w tle rozlegał się głęboki śmiech Ku'tan Chana. Taką miał ów mocarny wojewoda właściwość, że lubiał sobie basowo chichotać i czasem gadał do siebie. Różne mogły być tego przyczyny. Niektórzy uważali, że lubił swój głos. Inni, że była to jakaś mutacja albo dar mrocznych bogi. Jeszcze inni twierdzili, że to była poza. A kolejni, że to była klątwa, jakieś wudu. Relatywnie mała ilość śmiertelników (a szczególnie nikt na Demise) twierdziła, że Ku'tan Chan był po prostu kutasem, i to powalonym. Tak czy inaczej, jego śmiech był nawet miły dla ucha. A cwaniacki głos Canga tylko nadawał "klimatu" całemu spotkaniu. Oto rodził się szemrany plan w półmrokach, o złowieszczym podtekście i obietnicy wielkiego pozysku. Ale trzeba go było raz, że ustalić, dwa - powierzyć Mrocznym Potęgom, a trzy - skropić krwią wykonawców w ramach paktu porozumienia. To był ten czas, kiedy drużyna Heretyków musiała się zastanowić, jak zrealizować prikaz chana... i jak na tym skorzystać. +++ Ars mechanica We wspólnym Google Document udało nam się całkiem szybko ustalić szczegóły Compact. I tak: 1 - Convene Uczynił to już Ku’tan Chan z pomocą Szeng Canga. 2 - Scope: Undertaking Primary Objective - podbić Kymeris dla Ku’tan Chana. Secondary Objectives (od 4 do 6, normalnie do ustalenia przez BG, ale tutaj priorytety są jasne i w zasadzie nie ma nic innego do roboty): - Wyeliminować bądź wyprzeć interesy Sektotha Szeptacza Fałszów, - Deal lub pacyfikacja Slaaneshytów Theronsaen Nęcącej, - jw. ale dot. Nurglistów Złowieszczego Vorxeca Calvariusa, - jw. ale Khornistów Myśliwego, - jw. ale Tzeentchian ze Świątyni Kłamstw, - Wcielenie Kymerisjan i niedobitków armii Komara Barbarzyńcy do sił Ku’tan Chana Tertiary Objectives (tajne i dla każdego BG, ustalone wspólnie przez MG i gracza) - każdy już ma. 3 - Anointed: Seline Doron Ku'tan Chan przybija stempel. 4 - Muster Resources Ch'Lor - Bolt Pistol, paczka good quality Lho-sticks, Narmer-Ra - Legion Heavy Flamer, granaty, Seline Doron - Advanced Medikit, Laspistol, Zod - Jump Packs. 5 - Dedication to the Dark Gods: punkt pominięty w ramach opcjonalności. Natomiast jeśli chodzi o Ritual, to zgodnie z rozpiską przedstawioną przez Arvelusa tutaj ([Chram] Warsztaty BC - Oderint Dum Metuant), Szeng Cang, wspomagany przez Ch'Lora zgodnie z mechaniką Assistance, spróbuje przywołać Błękitnego Horrora. Szeng ma po 45 Inteligencji i Siły Woli, a także Wiedzę o Demonologii na poziomie +20, zna również prawdziwe imię purtka (co da bonus +30). Ch'Lor, również znający się na demonologii, da Cangowi +10 do testu. Gdyby jeszcze jedna osoba się na tym znała, dałaby drugie +10. Tylko dwie osoby pomogą pomagać testującemu, nie więcej - a i też nie w każdym teście (zdrowy rozsądek & decyzja MG). W tej sytuacji i z tym konkretnym przywołującym żadne inne mody z tabeli 6-7 (str. 229 BC) nie mają zastosowania. Przywołanie: 22/95 Int. Czas przywołania: 1k5 (wypadło 4) + 5 + łączna ilość Sukcesów (8) = 17 rund (1 runda = 6 sekund, więc ekipa ma 102 sekundy na zadawanie dibałowi pytań). Nagięcie woli purtka do woli przywołującego: Cang 52/75 SW (baza +30 za true name) vs Blue Horror 92/32 SW, czyli 3 Sukcesy vs 7 Porażek. Blue Horror został przywołany i całkowicie nagięty do woli Canga i odpowie na każde pytanie Heretyków, jeśli będzie znał nań odpowiedź.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 25-02-2021 o 10:35. Powód: Postanowienia z doca. |
03-03-2021, 14:32 | #7 |
Reputacja: 1 | - Lord, lord, podążaj za mną, tak, dobrze! - postępujący przed Narmer-Ra mutant zachowywał się jak szaleniec, ale Jeden z Tysiąca był wystarczająco zaintrygowany, by mimo wszystko pójść za nim i zagłębić się w czeluściach rufy Demise. Byłoby to prawdą, że szajbus miał coś cennego, jakiś relikt z dawnych czasów, broń która mogła mu się przydać? I czego mógł chcieć w zamian? Przysługi, transakcji, a jeśli nie tego, to czego jeszcze? Gdyby nie piętno Pana Krwi i Czaszek wyryte na piersi tej żałosnej, skamlącej parodii przedstawiciela rasy ludzkiej, Narmer-Ra nie zaprzątałby sobie nim głowy. Ale... może jednak... istniał cień szansy na to, że wyznawca Krwawego Boga faktycznie dysponuje czymś interesującym, coś co mogło mu się przydać. Z jakiego innego powodu ryzykowałby gniew Anioła Śmierci?? Narmer-Ra spotkał na swej drodze wielu szaleńców, ale nawet wśród nich mało było zdeklarowanych samobójców. Nie odzywał się, nie chcąc spłoszyć szalonego przewodnika nim ten nie zaprowadzi go do broni, o której plótł od pół godziny, prowadząc Kosmicznego Marine krętymi, ciasnymi korytarzami przeznaczonymi dla obsługi maszynowni, pełnymi dymu, kłębów pary, huku i brudu. Narmer-Ra raz po raz przeciskał się lub pochylał głowę w miejscach, które nie były projektowane na wymiar pancerzy wspomaganych Marines, co w niczym nie polepszało jego humoru. - Daleko jeszcze? - warknął wreszcie, urywając szczególnie irytujący chichot kultysty. Ten na jedno mgnienie spojrzał ku niemu morderczo i natychmiast się odwrócił, niemal wywracając na śliskiej, usmarowanej brudem kracie podłogowej. - Już za chwilę koniec, m’lord - zachichotał piskliwie, idiotycznie. - Jeśli zechcesz pochylić się, by nie uderzyć w … Narmer-Ra wytężył słuch. W stanowiącym tło hałasie było coś jeszcze - zgrzyt metalu i rytmiczny chrapliwy dźwięk… oddech, zbliżający się w miarę kolejnych kroków Marine. - … dokładnie tak, mój lordzie, a teraz przywitaj się z moimi… - głos naznaczonego zmienił się raptownie, gdy dwie ogromne sylwetki wysunęły się zza węgła. Ogryny - przyodziane w stroje palaczy, brudne od dymu i smarów, zbrojne w młot i zaostrzony pręt, zdolny przebić nawet wspomagany pancerz. - … kumplami… - bardzo zadowolony z siebie przewodnik nagle urwał, gdy ciężki pistolet Marine bluznął jaskrawym światłem. Plazma przebiła uzbrojonego w pręt pół-ludzkiego palacza i zamieniła jego wnętrzności w parę. Runął niczym ogromny wór z mąką, martwy nim jeszcze dotknął podłogi. - Na Kły Kho… - szaleniec wytrzeszczył oczy, po czym rzucił się do ucieczki ze zwinnością Demonicy i przyspieszeniem eldarskiego ścigacza, a Narmer-Ra nie bardzo miał czas zająć się nim tak, jakby miał na to ochotę, bo był troszkę zajęty. Drugi ogryn był z twardej, a może nadzwyczaj głupiej gliny ulepiony i ruszył na niego, zataczając młotem potężny łuk! Jeden z Tysiąca doskoczył i przechwycił uderzenie na przedramię, metal trzonka zazgrzytał o ceramit. Ogryn był monstrualnie wielki i ciężki, przenosił rozmiarami nawet Marine zakutego w pancerz Imperial Maximus, ale Narmer-Ra udało się go docisnąć do ściany. Palacz wyszczerzył pieńki zębów i ryknął z wściekłością, usiłując oswobodzić ogromną broń, gdy naraz zawył z bólu. Marine w wolnej ręce miał już ostrze Legionisty i dźgał przeciwnika pod żebrami miarowo niczym maszyna, zadając potworne rany z których wylewały się strumienie krwi. Dźgał i wyrywał nóż, dźgał i wyrywał, nawet gdy ogryn bez życia osuwał się już po ścianie. Jeśli ktokolwiek zapomniał, że Kosmiczni Marines są zabójcami, naprawdę zasługiwał na wszystko co go spotkało. Dysząc, Narmer-Ra odstąpił o krok i spojrzał za “przewodnikiem”, ale tego już nie było widać w mrocznej maszynowni. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że adrenalina dopiero zaczynała na dobre działać i uspokojenie organizmu musiało zająć dłuższy moment. Marine rozejrzał się i przyjrzał dokładniej ogrynom i ich dobytkowi, ale po chwili wyprostował się i zawrócił skąd przyszedł. Wracając, przyobiecał sobie odnaleźć “przewodnika” i porozmawiać z nim od serca... Narmer-Ra nie mógł się nadziwić nowemu nabytkowi. Im dłużej czyścił i sprawdzał ciężką, masywną broń, tym więcej szczegółów odkrywał. Była to bez wątpienia broń jednego z Legionów z jego ery, i nawet patyna tysiącleci, uszkodzenia i próby wymazania tożsamości poprzednich właścicieli nie mogły tego ukryć. Po paru godzinach był już pewien - ciężki miotacz został wyprodukowany przez - lub dla - Legionistów Żelaznych Rąk. Pasował do ich furii nieubłaganej niczym sama Meduza! Gubił się w domysłach. Oznaczenie klanu było uszkodzone bardziej od innych, zbrukane i zatarte bardziej od innych. Byłaby to broń Klanu Avernii, zdarta z trupów Morlocków na poczerniałych od ognia i krwi polach Istvaan V? A może któregoś innego, utracona w setkach bitew i potyczek stoczonych podczas Herezji Horusa? Albo później? Narmer-Ra podziwiał wojowników X Legionu, ich oddanie ideałom Imperium i zaciekłość w walce, choć duma, zimna brutalność i bezwzględność synów Ferrusa Manusa nie wystarczyły by uchronić ich przed zdziesiątkowaniem i utratą Ojca w otwierającej Herezję Masakrze na Lądowisku. Tak, to mogło być oznaczenie Klanu Avernii. W jaki sposób miotacz rodem z arsenałów Legionów, wyposażony w zaawansowane systemy kompensujące grawitację, mógł trafić na Demise? Było to fascynujące, stanowiło przykład tego jak krętymi drogami towary, istoty i idee rozprzestrzeniały się niezależnie od nominalnej przynależności takich szlaków. Gdy Narmer-Ra wspomniał swoje podróże… mogło zakręcić się w głowie od ogromu fragmentu galaktyki który zwiedził w swym życiu. Oczywiście, długość tegoż życia miała w tym swój udział. Jeden z Tysiąca nacisnął spust i broń odpowiedziała rykiem i strumieniem ognia omiatającym ścianę ładowni. Na hereteku najwidoczniej zrobiło wrażenie z kim miał do czynienia, skoro po odrzuceniu co bardziej “egzotycznych” egzemplarzy uzbrojenia - i nawet Kosmiczny Marine nie ze wszystkim wiedział jak posługiwać się takimi dziwactwami ewidentnie dotkniętymi przez Rujnujące Potęgi - przypomniał sobie o tym egzemplarzu, złożonym w jego Warsztacie w oczekiwaniu na przypływ zainteresowania mrocznego adepta tak pospolitym i “nieupiększonym” reliktem z czasów Herezji. Oczywiście, wszystko ma swoją cenę i w przypadku miotacza również została ona wyznaczona, ale Narmer-Ra uważał że dobił korzystnego targu z adeptem Drachganem. Ponownie nacisnął spust i obrócił się, na próbę kładąc zaporę ogniową. Miotacz ognia nie był jego bronią pierwszego wyboru, ale biorąc pod uwagę w jak nielicznej grupie mieli podbić Kymeris dla Ku’tan Chana… Do tego Chan w swej roztropności wydawał się faworyzować Seline Doron, nie dość że zwykłego człowieka, to jeszcze kobietę, i ją forsować na przywódcę Paktu. Nisko upadł autorytet Kosmicznych Marines, skoro dochodziło do tak kuriozalnych sytuacji. Nieważne. Ważne było to, po co przybył na Kymeris...
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise |
04-03-2021, 13:26 | #8 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Micas : 04-03-2021 o 18:48. Powód: Korekta ostatniego akapitu. |
04-03-2021, 19:31 | #9 |
Reputacja: 1 |
|
05-03-2021, 22:17 | #10 |
Reputacja: 1 | Sprzysiężenie zostało ustanowione, a rytuał dobiegł końca - a wraz z nimi ku końcowi chyliła się audiencja u Ku'tan Chana. Niemniej jednak chan wydał jeszcze rozkaz, po namyśle. "Dane wywiadowcze" sugerowały, że połączone niedobitki armii Komara Barbarzyńcy i jego "syna", Komarka, oraz niezależnych Kymerisjan, zdołały całkiem niedawno opanować (a raczej odzyskać w przypadku tubylców) lądowisko usytuowane w połowie drogi między Świątynią Kłamstw a ruinami Padliny. Nadarzyła się tym samym świetna okazja aby nakłonić tych pozbawionych wyższego celu, zmaltretowanych ludzi do pochylenia głów przed chanem i uznania jego zwierzchności w zamian za militarną, transportową i handlową pomoc, odbudowę ich sadyb na Kymeris i możliwość służby w armii najzajebistszego warlorda po tej stronie Wiru. Poza tym lądowisko było krytycznie ważne do zdesantowania większej ilości wojowników, materiałów wojennych, zapasów, i tak dalej. Więc kazali Heretykom zapakować się do silnie uzbrojonego i opancerzonego guncuttera, w obstawie pełnej drużyny doborowych ludzkich wojowników chana, i zlecieć tamże celem negocjacji & przejęcia nieruchomości. Zlot nie trwał długo, ale był - jak prawie zawsze - męczący. Nie aż tak dla Astartes, ale Seline mało nie zwymiotowała. Zresztą nawet paru chojraków z chanatu też miało problemy gastralne. Ciężko nie mieć, kiedy metalową bryłę praktycznie zrzucono w orbitę, wpadła w atmosferę i dopiero po chwili zaczęła pruć silnikami w głąb, a po kwadransie ustabilizowała lot. Prawie wytrzęsło z ich serc nawet chęci do wypełnienia tej (i innych) misji. Przelot nad skalistymi górami i suchymi pustkowiami Kymeris nie trwał długo. Piloci skontaktowali się już z tym, co zostało po "wieży kontroli lotów" i otrzymali pozwolenie na lądowanie (nie to, żeby ktoś był w stanie na wpół zrujnowanym lądowisku skutecznie powstrzymać bojowy prom kosmiczny). Wszędzie tylko zaroiło się od różnego rodzaju obszarpańców. Zwyczajnych ludzi, mutantów różnego stopnia, chyba nawet ze trzech Chaos Marines. Jeden z tych ostatnich wystąpił. Miał wielokrotnie masakrowany i łatany pancerz, w tym fragmentami zdobycznych zbroi, sądząc po mnogości wzorców i kolorystyki. - Witajcie, goście. - rzekł gromko do wysypujących się z guncuttera ludzi i Astartes - Jestem Krah, onegdaj lewa ręka Komara Barbarzyńcy. To są Vidak Marzyciel, reprezentant Kymerisjan - wskazał na starca w przestronnych łachmanach, wspierającego się o kosturze ze skamieniałego drewna, i na wysokiego oraz chorobliwie chudego, acz żylastego człowieka w pancerzu karapaksowym, zbrojnego w sporo pistoletów, granatów i noży - i Tristam, dawny człowiek Komarka. Witamy was na jedynym prawdziwie wolnym i niezależnym kawałku Kymeris. Wielki Chan, Ku'tan, już nam przesłał odpowiedź na nasze wezwanie S.O.S. poprzez vox. Jesteście tu, aby nam pomóc odeprzeć najazd szaleńców i zrzucić jarzmo tyrańskich kajdanów?
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
| |