Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-09-2010, 21:40   #141
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Klony uwijały się jak szalone, Nejl również próbował dotrzymać im tempa, lecz po prostu było za mało czasu. Kolejne kwatery grabiono, by wznosić prowizoryczny mur u wyjścia. Ale kolejnej linii obrony już nie rozpoczęli. Młody jedi mocowała sie właśnie z jakąś skrzynią, która miała wzmocnić lewą "flankę", gdy zwiadowca wracał biegiem do umocnień. "Za wcześnie!"
-Na stanowiska! Osłaniać odwrót!- krzyknął rycerz zostawiając swój ładunek i ruszył biegiem w stronę barykad, wyciągając miecz.
Pierwsze dwójka obrońców dobiegała do barykady. Trzech, czterech, pięciu, sześciu klonów, dwójka jedi... I to wszyscy. niemal ciskało się pytanie "gdzie reszta", lecz odpowiedź była aż nadto oczywista. Po ledwie kilku sekundach pojawiły się również droidy i ostrzał zaczął się na nowo.
-Dobra robota- usłyszał głos D’an, która osiadła na ziemi, zrównując oddech
-Miejmy nadzieję, że tutaj zgrzejmy dłużej miejsca- odrzekł rycerz, mimowolnie się uśmiechając i przyklęknął przy niej. Na razie tak droidów nie był zbyt silny, wiec mógł sobie na chwilę pozwolić na ten luksus. Era natomiast wyjęła apteczkę i bez słów zaczęła opatrywać jego głowę. Ricon był jej wdzięczny za danie tego pretekstu, by jeszcze mógł chwilę nie uczestniczyć w walce. W ciszy przypatrywał sie jak uzdrowicielka radzi sobie z opatrunkami środkami odkażającymi. Trwało to może nie więcej niż minute, ale wystarczyło by bicie serca się uspokoiło, a mięśnie nieco rozluźniły.
- Dzięki Ero- rzekl gdy skończyła, uśmiechając sie przy tym i wstał by pomóc w obronie.

Znów walka stała się monotonna, gdy blaszki padały na ziemie, by kolejne mogły zając ich miejsca. Nie było w tym żadnej ambitnej taktyki czy zorganizowania, nie zaatakowano ich znów z rakiet, ot chyba separatyści po prostu wysyłali kolejne rzędy droidów z taśmociągu, licząc na to że zmęczą obrońców, lub co mogło, zdążyć się szybciej czekali aż zużyją ostatni magazynek. Problem polegał jednak na tym, że te plany jakkolwiek mogły wydawać się głupie, były strasznie realne. Prędzej czy później wystrzelają ich, lub do obrony pozostaną tylko trzy miecze świetlne i blastery- jako prymitywne maczugi. "Gdzie jest ta cholerna odsiecz" - przemknęło przez myśli gdy próbował określić ile już się bronią. Zdawało sie, że to trwa już wieczność.
I znów nastąpiło coś co zaskoczyło Nejla, choć przecież było całkowicie do przewidzenia. Rakieta rozniosła szczątki blaszaków, wznoszą w powietrze dym gesty szary dym. Zasłona dymna? Problem był jednak poważniejszy po korytarzu zaczęły wjeżdżać charakterystyczne pierścienie o średnicy mniej więcej półtora metra.
-Celować w droideki- krzyknął Nejl, od razu, gdy je rozpoznał, choć wiedział, że niewielkie były szanse by je zniszczyć. Problem polegał jednak na tym, że gdy staną i uruchomią pole, ani blastery ani miecze świetle nic im nie zrobią
-Się porobiło- mruknął do siebie, gdy pierwsze dwa droideki zaczęły ostrzał. Musieli coś szybko wymyśleć. Bo niedługo mogli sie utrzymać. Do zniszczenia tych robotów potrzebowali albo saperów, albo przynajmniej ciężkiego działka. Może jakaś pułapka mogła by je unieszkodliwić ale...
- Wycofujemy się do laboratoriów – rozkazała Era przerywając jego gorączkowe rozważania. to rzeczywiście było na tą chwilę jedyne rozwiązania
Czy tam uda się powstrzymać natarcie? Ricon nie wiedział, lecz tego z pewnością tutaj nie dokonają.
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 09-09-2010, 22:00   #142
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Zagubiony, aczkolwiek dziwne w tym chaosie dokładny wystrzał z blastera pierwszego lepszego droida, przemknął tuż przy twarzy Liry, pozostawiając rozcięcie skóry pod okiem, a potem przetrzebiając trochę włosów w puszczonym luźno paśmie.
Zamrugała gwałtowniej, jakby wybudzając się z jakiego amoku.. bo może i przez ostatni czas właśnie w czymś na ten kształt się znajdowała? Wypracowany przez nią styl walki polegał na umiejętnym stawianiu kroków, wykonywaniu uników i szybkich cięć świetlistymi ostrzami. Każdy z tych elementów wymagał z jej strony odpowiedniej dawki skupienia, przez co reszta świata znajdująca się pomiędzy nią a przeciwnikiem zwykle przestawała istnieć. A to drobne zdarzenie właśnie wdarło się i zburzyło jej harmonię z Mocą, zachwiało jej osobistym światkiem następujących po sobie ruchów. Zastygła na zaledwie moment po odpowiednio wykonanej sekwencji, szykując się już do przedstawienia droidom kolejnej, nie dostrzegła zbliżającego się wystrzału, którego efektem teraz było to draśnięcie.

Ostrza zostawiały za sobą złociste smugi w powietrzu, kiedy kobieta pośpiesznie osłaniała się przed kolejnymi wiązkami zmierzającymi w jej stronę i spokojnie mogącymi jej wyrządzić sporą krzywdę. Gdyby miała do czynienia z bardziej żywymi istotami, to mogłaby pomyśleć, że rozbuchały się po zranieniu jej osoby przez jednego z nich. Lira zrobiła kilka uników i kroków w tył, a korzystając z pewnego rodzaju tarczy jaką roztaczała przed sobą podwójnym mieczem, pozwoliła sobie na szybkie zorientowanie się w sytuacji jaka miała miejsce na ich polu bitewnym. A ona nie była dobra.

Mieszały się w niej przeróżne emocje. Z jednej strony szczerze pragnęła rzucić się w ten tłum droidów, znaleźć tego jednego zuchwałego, który ją trafił i odpowiednio go zmasakrować jego własną kończyną trzymającą felerny blaster. To było o tyle dziwne, że było całkiem dla niej obce, a przynajmniej w takim natężeniu, które kazało jej dłoniom zaciskać się mocno na rękojeści.
Ale było też i to drugie uczucie, które podrzucał jej zdrowy rozsądek powątpiewający w szczęśliwe zakończenie takiego wyczynu i radzący chwilowe wycofanie się do dwójki Jedi i reszty klonów. I to, Lira musiała przyznać, że był dobry pomysł, gdyż jedyne białe pancerze jakie widziała w okolicy już leżały nieruchomo pośród nieprzerwanie nadciągających droidów. Argumenty te były tak przekonujące, że kobieta zaraz zaczęła się stopniowo wycofywać, od czasu do czasu tylko sobie torując drogę mieczem i pacyfikując stojące na jej drodze blaszaki.

Dawno już nie musiała tyle tańczyć ze swoim mieczem, była to swego rodzaju nowość. Oczywiście, zawsze były jakieś pojedyncze zdarzenia, kiedy inaczej nie dało się do kogoś przemówić, ale nigdy dotąd nie brała udziału w prawdziwej bitwie. Szczęście czy nieszczęście.. gdyby było inaczej, to zapewne miałaby większe w tym doświadczenie, chociaż możliwość utraty jakiejś kończyny lub bycia oszpeconą też była dość spora. Ostatnia misja na której była razem z Riconem prawie nie wymagała korzystała z miecza, pomijając przedzieranie się przez dżunglę. Główną umiejętnością Liry było mieszanie w głowach innym ludziom, walka mieczem świetlnym znajdowała się dopiero na kolejnym miejscu. Oczywiście, gdyby wtedy cały czas miała przy sobie broń to nie omieszkałaby jej odpowiednio użyć. Perswazja miała jednak swoje limity, po których zaczynało się kopanie dupy, czasami też i tej blaszanej.

Dopiero jak dotarła do pomieszczenia to dopadła plecami do najbliższej ściany. Przyłożyła wewnętrzną część dłoni do miejsca jej względnego trafienia przez droida, a potem odsunęła ją i zerknęła na ślad krwi tam pozostawiony. Żachnęła się na ten widok, którego powodem był jakiś jej drobny błąd. Od niechcenia i ze złością na samą siebie przetarła ranę rękawem tuniki, a potem pomknęła ku barykadzie, by za nią się schować.
Przysiadła i z przyjemnością obserwowała jak kolejne wkraczające na „ich teren” blaszaki padają od celnych wystrzałów garstki klonów jaka im została. To pozwoliło jej odetchnąć głębiej i pozornie uspokajająco. Odgłosy strzelających blasterów ponad nią, chrzęst droidów padających na ziemię.. to wszystko w tym momencie było dziwnie kojące, chociaż była pewna tego, że choćby lekka zmiana w dźwiękach mogłaby zgasić tlącą się nadzieję. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim wyłapywała też strzępki wymiany zdań dwójki Jedi znajdujących się nieopodal.
Wszystko zostało przerwane szybko i dosłownie z hukiem dudniącym jeszcze potem w uszach. Lira skuliła się na ten moment, aby nie zostać przez coś uderzoną. Potem zerwała się równo na nogi chcąc ocenić ogólne zniszczenia i działania droidów, jednak to było utrudnione przez dym towarzyszący wybuchowi. Poczuła lekkie uderzenie w buta, więc odruchowo cofnęła się od nieznanego jej obiektu. Kiedy dym przestał być tak gęsty, ale i tak ciągle dawał się we znaki, spostrzegła, że została niecnie zaatakowana przez bezpański blaster. Pchana przeświadczeniem o tym, że wszystko może wyrządzić krzywdę droidom, podniosła go z ziemi i zważyła w dłoniach, by zaraz potem je mało zgrabnie w nich ułożyć. Dotąd przyzwyczajona tylko do trzymania rękojeści miecza, teraz starała się jakoś wygodnie pozginać palce. Pierwsza próba zakończyła się nagłym wystrzałem, który na szczęście pomknął ku ścianom. Druga zaś była bardziej owocna, bo i świetliste wiązki poleciały mniej więcej ku blaszanym agresorom. Lira uśmiechnęła się lekko na to nowe doświadczenie, które chwilowo uwalniało ją od potrzeby rzucenia się prosto w wir walki. Dużo brakowało tej broni, nawet nie dało się ich porównywać, ale w takiej sytuacji nie miała zamiaru zbytnio wybrzydzać i po prostu stosować wszystko.

Jej zapał został zgaszony przez szybkie mignięcie, a potem ukazanie się w pełnej okazałości droideków, których tarcze dokładnie je chroniły przed wszelkimi atakami. Dłonie poluzowały uchwyt na trzymanej broni, która znowu się wydawała być tak nieważna i po prostu marna. Droideki.. nawet jeśli miały swój słaby punkt pomiędzy działkami i nie były w stanie ustrzelić znajdującej się tam osoby, to samo dostanie się tam było dużym narażaniem życia, nie wspominając już o tym, że nie mieli niczego, co mogłoby przełamać tarczę. Zbliżenie się do nich byłoby jawną głupotą, ale żołnierze wypełniający rozkaz Ery potrzebowali ochrony. Z tego też powodu ponownie rozpoczęła ostrzeliwanie droidów kryjących się za ich lepszymi i bardziej śmiercionośnymi braćmi. W końcu też i będący w ciągłym pogotowiu miecz świetlny znowu się doczekał chwili dla siebie, gdy kobieta odrzuciła poprzednią broń od siebie i pozwoliła rozjarzyć się ostrzom. Stanęła na drodze pomiędzy zmierzającymi do laboratorium żołnierzami, a droidami, odbijając ich pociski, a także będąc napiętą i gotową do zaatakowania każdego, który tylko zanadto się zbliży.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 10-09-2010, 00:35   #143
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Tamir


Szklana pokrywa kokpitu odłączyła się całkiem łatwo, gdy Tamir pchnął ją Mocą, jednocześnie przygotowując się na uderzenie ogromnej ilości wody. Jego przewidywania sprawdziły się. Setki litrów lodowatej cieczy, w jednej chwili wdarły się do wnętrza myśliwca napierając na, bezbronnego wobec takiego ataku, Zabraka. Jedi z początku nie był w stanie niczego zrobić. Siła uderzenia przygniotła go do fotela uniemożliwiając podjęcie jakichkolwiek działań oraz chwilowo odbierając zdolność trzeźwego myślenia. Dopiero po jakimś czasie Tornowi udało się wreszcie oderwać od siedzenia, wydostać ze zniszczonej maszyny i pozwolić by ta na dno opadła już bez niego.

Młody rycerz spojrzał ku górze jednak nie dojrzał niczego, tylko ciemność. Jedynymi, widocznymi dla niego, światłami był szybko oddalający się myśliwiec. Tamir błyskawicznie podjął próbę wydostania się na powierzchnię. Powietrza było coraz mniej, a ciemność wcale się nie rozrzedzała. Chłopak rozpaczliwie odpychał się nogami i rękoma, niestety nie przynosiło to widocznych efektów. Przed nim wciąż nie było niczego poza nieprzebranymi ilościami wody. Mięśnie zaczęły boleć, jednak nie rezygnował. Nie dostrzegał niczego co mogłoby wskazywać na to, ze zbliża się do powierzchni, właściwie czuł się jakby stał w miejscu bezradnie przebierając rękoma. Powietrze skończyło się, ale Zabrak wciąż walczył. Wiedział, że mu się uda, musiało mu się udać. Wciąż jednak tkwił w wodzie. Siły zaczęły go opuszczać, ciemność wokół jakby bardziej sczerniała, ręce i nogi odmówiły posłuszeństwa. Torn oddalał się...

I właśnie wtedy jego głowa przedarła się przez cienką, nienamacalną wręcz granicę, którą była tafla wody. Chłodne powietrze uderzyło w jego twarz, a życiodajny tlen znów wypełnił płuca. Jedi wciągnął mocno powietrze, aby zaraz je wypuścić w serii kaszlu. Przysiągłby, że podczas tego procesu wypluł również niemało wody. Dopiero po dłuższej chwili, gdy już nacieszył się możliwością oddychania, spojrzał ku górze. Czarne chmury znów pokryły całe niebo, ogromne błyskawice przedzierały się przez nie co chwila, a towarzyszące im gromy waliły o bębenki w uszach. Pomiędzy świetlnymi smugami można było dostrzec inne, mniejsze i zdecydowanie bardziej kolorowe. To bitwa o Kamino przybierała na sile. Tamir nie mógł jednak dostrzec niczego więcej. Rozejrzał się wokół, ale nie zauważył też miejsca, w które mógłby popłynąć. Niemożliwym było wypatrzenie platform miasta, o które z takim poświęceniem walczył.

Torn zauważył jednak co innego. Na powierzchni wciąż unosiła się spora część skrzydła, która dzięki swojemu płaskiemu kształtowi nie poszła jeszcze na dno. Jedi nie bez trudu podpłynął, po czym oparł się na niej. W ten sposób powinien doczekać pomocy, o ile takowa nadejdzie. Znów rozejrzał się po niebie. Nie dostrzegł niczego poza kolejnymi błyskami. Ani śladu Jareda, czyżby pomyślał, że Zabrak już nie żyje? Tamir nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać. Nagle poczuł ogromny ból w prawym boku. Z grymasem na twarzy, podciągnął się na skrzydło, aby dojrzeć co jest jego przyczyną, a gdy cały tułów wynurzył się z wody, dojrzał ogromną rybę zaciskającą swoje szczęki w ciele młodego rycerza. W jednej chwili sięgnął po miecz, zapalił go, a następnie przebił napastnika na wylot. Ten rozwarł swoje szczęki i wpadł do wody. Jedi szybko wspiął się na część własnego myśliwca i skulony wpatrywał się w zburzoną powierzchnię oceanu. Chwilę potem ryby zaczęły wyskakiwać z wody, wprost na niego, siedzącego, rannego pilota... z mieczem świetlnym w ręku.



Jared


Myśliwiec pędził w stronę toczącej się bitwy i tylko silny wiatr, uderzający raz z jednej raz z drugiej strony, przeszkadzał w rozwinięciu pełnej prędkości. Jared dostrzegał już pojedyncze sylwetki walczących maszyn, śmigające po niebie i ostrzeliwujące się nawzajem. Już za moment wpadnie w tę całą zawieruchę, aby znowu siać postrach w szeregach droidów. Chwycił mocniej ster, rzucił jeszcze okiem na ekran komputera pokładowego, a następnie pociągnął za spust i jego statek zaatakował.

Pierwsza seria pozbawiła skrzydła jednego z Vulture'ów, który momentalnie spadł w dół ciągnąc za sobą smugę dymu. Następna uderzyła idealnie w innego droida, który eksplodował, rozsiewając wokół drobne części. Kilka kolejnych strzałów i kilka kolejnych myśliwców spadło do oceanu. Młodego rycerza ponownie pochłonął szał bitewny, a blaszaki wokół niego miały tego wkrótce pożałować.

Jedi znowu zaczęli przeważać, ale wówczas raz jeszcze z orbity nadleciały posiłki Separatystów. Silny ostrzał przeciwnika zmusił kolejnych członków zakonu do wycofania się, a osłabione siły obrońców musiały podjąć nierówną walkę z najeźdźcą. Tym razem zaatakowały nie tylko Sępy. Wśród ich szeregów z łatwością można było wypatrzeć myśliwce załogowe, w których Jared rozpoznał statki Mon Calamari. Czyżby dołączyli oni do Konfederacji? Jeden z nich siadł Coddowi na ogonie i mimo wielu skomplikowanych manewrów ze strony gonionego, wciąż tam pozostawał. Jeden z jego strzałów dosłownie o włos minął lewe skrzydło Delty.


Era & Shalulira & Nejl

Oddział rozpoczął odwrót pod ostrzałem droidek i innych blaszaków. Po drodze kilka kolejnych klonów padło na ziemię, rażonych ogniem przeciwnika. Przez drugie wyjście z holu zdołała się przedostać zaledwie dwunastka żołnierzy i trójka Jedi. Dalsza droga prowadziła windami w dół, grupa opuściła je na najniższym poziomie. Wylądowali w okrągłym pomieszczeniu, z ogromną kolumną pośrodku, w której umieszczono szyby wind. Prócz nich znajdowały się tam tylko jedne drzwi, które musiały prowadzić do kompleksu do klonowania.

Kilku szeregowców zajęło się niszczeniem mechanizmów windy, tak by te nie zostały wykorzystane przez droidy i jeszcze dodatkowo tamowały przejście. W ruch szły kolby karabinów, rękojeści blasterów i wszystko co było pod ręką. Udało się, ani jedna kabina nie została na czas przywołana przez blaszaki. To niewątpliwie dawało obrońcom trochę czasu. Teraz przeciwnik musiał spuścić się na dół na linach. Pozostawało podjąć decyzję czy bronić się tutaj czy może bliżej kompleksu.
 
Col Frost jest offline  
Stary 10-09-2010, 16:37   #144
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Wizg blasterowych wiązek ich jasne błyski gdy stykały się z ostrzem miecza chwilowo wypełniały cały świat Ery D’an. Chaos roznosił się w Mocy, przemoc zawsze odbijała sie w niej wyraźnym echem, od czasu rozpoczęcia wojny nawet intensywniejszym. Czas jednak robił swoje, Jedi powoli przywykała do tego chaosu wyłapując coraz więcej szczegółów sytuacji. I nie była pewna czy jej się to podoba. Bo im lepiej pojmowała z czym się mierzą tym gorzej to wyglądało.
Wycofywali się z towarzyszami na tyle szybko na ile się dało. Jedi osłaniali klony bezbronne pod naporem boltów. Każdy ruch i krok miał znaczenie, mógł być tą cienką granica pomiędzy życiem a śmiercią.
Błysk, odbicie, życie.
Kolejny lekki krok w bok oczy śledzące monotonny ruch działek droideków z uwagą, której Era nauczyła się już jako dziecko w zimnym skupieniu śledzące unoszący się w powietrzu zdalniak.
Błysk, odbicie, życie.
Cichy taniec światła, srebrne ostrze zataczało wkoło kręgi otulając swoją panią czymś na kształt błyskającego płaszcza.
Błysk, odbicie, życie.
Stal w dłoni stawała się coraz cieplejsza, coraz bardziej stapiała sie z trzymającym miecz ciałem.
Błysk, odbicie, życie.
Pogrążona w cichym tańcu ze śmiercią dziewczyna odbierała świat tysiąc razy wyraźniej, każdy ruch odczuwał intensywniej, światło było jaśniejsze, kolory ostre oddech prawdziwy ponieważ...
...błysk... błysk...
...decydował o czyimś życiu. Czułą dwa klony za sobą widziała dwie wiązki laserowe. Jedna wypluło działko droideka druga z karabinu podążającego za jego plecami B2. Dwie wiązki, dwa życia. Prawo czy lewo? Nie miała nawet nanosekund na zastanowienie, wybicie z rytmu było śmiercią dla obu. Więc po prostu pociągnęła ruch, który już wykonywała prowadząc buczące ostrze w prawo.
Odbicie.
Druga wiązka minęła ucho Ery przebijając hełm klona za jej lewym ramieniem. Ciało mężczyzny targnął nagły skurcz spinając wszystkie mięśnie po raz ostatni potem stopy straciły oparcie i siła ciężkości klona na podłogę. Umarł zanim dotknął ziemi. Czułą jak rozpływa się w Mocy, życie zgasło jak nagły, urwany krzyk.
To wciąż bolało, ale już nie tak bardzo jak na początku. Teraz cierpienie ugasiła w zimnej koncentracji. Do przodu ocalić co się da czego się nie da nie oddać lekko.
W tym nieludzkim zimnie jak i intensywności każdego kolejnego ruchu było coś nieludzko upajającego i przerażającego zarazem.
Koordynacja każdego kroku z ruchem klonów tym razem okazała się trudniejsza, czemu w końcu większość jej aktywności na polu walki ostatnimi czasy na tym polegała. Może dlatego, że to nie były „jej” klony. Z nimi była już zgrana, przynajmniej Helio zaczynał już wiedzieć czego się po niej spodziewać i nic nie poprawiało jej humoru jak złorzeczący Słoneczko. Ale dziś jej chłopcy byli daleko tocząc jakąś inną walkę być może dla któregoś z nich ostatnią. Nagle zatęskniła za swoim Regimentem, z nimi byłoby jej łatwiej, może nawet przyjemnie.
Wypadli za róg i ostrzał zelżał. Klony znały drogę wiec D’an pozwoliła im prowadzić biegnąc z tyłu. Sama w życiu by nie trafiła. Snując się po kilkunastu identycznych korytarzach ciągle nabawiła się wrażenia, że jest w jakimś surrealistycznym śnie w których chodzi po labiryncie prowadzona przez wiele lustrzanych odbić jednej i tej samej istoty.
Myślała już, że nigdy nie dotrą do windy gdy przed biegnącym korowodem pojawiły się drzwi.
- Do środka, już – swoim starym zwyczajem ładowała wpierw swoich żołnierzy nim wsiadła sama.
Droga w dół była długa. D’an przebyła ją oparta o zimną ścianę windy z zamkniętymi oczami czuła jak powoli uspokaja się jej oddech i gwałtownie bijące serce. Powoli dopuszczał do głowy pierwsze myśli. A te jak zawsze były o stratach. Straciła ponad połowę swojego małego oddziału. Czy zawsze będzie miała tak tragiczne statystyki jako dowódca? Zwłaszcza, że wcale sie o to dowództwo nie prosiła.
Republika. Zmarszczyła brwi zdziwiona bo przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć nazwy tej przebrzydłej kapitalistycznej organizacji która kazała im tutaj zdychać. Czyżby miała aż tak słabą pamięć by nie przypomnieć sobie dla czego nawdychała się emanującej w Mocy przemocy lądując w samym środku małej masakry.
Ale czy naprawdę dlatego tutaj była? Za to walczyła?
W jednolitym szumie przesuwających się nad głową lin i licznych oddechów odpoczywających po walce towarzyszy Era D’an po raz pierwszy od dnia wyruszenia na front zadała sobie pytanie dlaczego walczy.
Dla Republiki? Nie to było dobre dla polityków, do wrzeszczenia z mównicy. Teraz w tej jednej chwili pomiędzy wystrzałem a odbiciem wiązki Republika stanowiła coś odległego i zbyt abstrakcyjnego.
Bo Rada kazała? Trochę tak, ale przecież nie jest jakimś durnym cielakiem co lezie gdzie go za sznur ciągną.
A wiec Ero D’an na wszystkie czarne dziury szlaku na Kessel czemu wlazłaś do tej jamy Sarlaaca?
Delikatne szarpniecie i uporczywy dzwonek windy przerwały rozmyślania dziewczyny. Dotarli na miejsce i musiała się skoncentrować na nowym problemie jakim była dalsza strategia obrony. Chociaż zdaniem Ery słowo strategia było tutaj użyte stanowczo na wyrost.
Na szczęście chłopcy głupi nie byli i sami wzięli się za demolowanie windy i to z entuzjazmem o który nie podejrzewała tych zawsze skrojonych pod regulamin żołnierzy.
Tymczasem dziewczyna wolno zbliżyła się do jedynych drzwi. Z duszą na ramieniu uchyliła je patrząc na zawieszony w ocenie korytarz o przezroczystych ścianach. Widok zaparł jej na chwilę dech w piersi. Wszędzie była woda ciemna jak noc i głęboka jak niebo.
Niestety poza wartościami wizualnymi korytarz nie dawał za wiele możliwości do obrony. Jeśli mieli się tu zasadzić potrzebowali nowych umocnień, póki co nie było ich z czego za bardzo zrobić.
Odwróciła się do Nejla i Shaluliry.
- Trzeba znowu zorganizować stanowiska obronne. Jedno z nas mogłoby mieczem pociąć kabiny skoro już i tak są średnio przydatne i coś sklecić przy drzwiach. Możnaby też pójść do laboratorium. Może uda sie znaleźć jakieś chemikalia które się dobrze pala albo robią bum... – miała trochę do czynienia z laboratoriami w życiu i wiedziała, że wszędzie sie trochę czegoś takie znajdzie, chociażby środki do sterylizacji. – ...mogłoby się nam przydać. Musimy się tylko uwinąć. Poza tym może po drugiej stronie jest więcej sprzętu do barykadowania się. Co wy na to?
Ta taktyka kupiła im trochę czasu na górze, może zadziała na dole, zwłaszcza, ze droideka nie tak łatwo przetransportować nie działającym szybem windy.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 10-09-2010, 16:57   #145
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Shaak Ti stała przed monitorem pokazującym różne lokacje miasta. Towarzyszył jej Lama Su, premier Kamino, który był swego rodzaju przewodnikiem dla mistrzyni. Do Jedi, która dowodziła obroną lądową, napływały coraz to gorsze komunikaty:

- Platforma załadunkowa C-22, zajęta przez wroga.

- Sektor bezpieczeństwa 6, stracony.

- Centralna zbrojownia, zdobyta przez wroga.

Wieści zasmuciły członkinię rady. Wiedziała, że szóstego sektoru bronił Voolvif Monn. Mogła tylko liczyć na to, że przeżył. Być może droidy wzięły go do niewoli. Nadzieja to wszystko co im zostało. "Mistrzu Rancisis" pomyślała "śpiesz się." Na ekranie pojawiło się pomieszczenie z trzema zbiornikami, w których znajdowała się trójka klonów.

- Żołnierze ARC - wytłumaczył Lama Su. Shaak Ti nie musiała o nic pytać. Premier, jakby czytając w jej myślach, zawsze rozpoznawał momenty, w których na monitorze pojawiało się coś niezrozumiałego dla Jedi. A może po prostu doskonale orientował się co może być obce dla przybyszów. - Zaawansowany typ żołnierza. Zostali wytrenowani osobiście przez Jango Fetta, na najbardziej niebezpieczne misje.

- A jednak trzymacie ich w pojemnikach? Czy są niebezpieczni?

- Posiadają część osobowości Jango, oraz jego niezależność. To czyni ich nieprzewidywalnymi. Jeżeli zostaną uwolnieni będą walczyć w obronie Kamino, ale po bitwie...

- Jestem przekonana, że Jedi będą w stanie utrzymać ich w ryzach.

- Dobrze więc. Mam tylko nadzieję, że nie jest na to za późno.

- Pokaż mi dzieci.

Na ekranie pojawiło się pomieszczenie, w którym garstka klonów broniła się przed znacznie liczniejszym przeciwnikiem. Gdy obserwator przyjrzał się bliżej, mógł zauważyć, że za żołnierzami w białych pancerzach znajduje się kilkoro dzieci-klonów, przyszłych żołnierzy Republiki. O ile przeżyją ten dzień. Droidy otoczyły bowiem grupkę broniących się na samym środku pustej sali. Klony stały się praktycznie celami na strzelnicy. Nie mogły nawet się poruszyć, gdyż wówczas oberwało by któreś z dzieci, a ich ochrona była priorytetem. Dlatego też dzielni żołnierze padali jeden po drugim w zastraszającym tempie.

Gdy padli wszyscy, a droidy przygotowywały się do eksterminacji najmłodszych, nagle zdarzyło się coś niespodziewanego. Oto z góry, z kanałów wentylacyjnych wyłoniła się trójka żołnierzy w dziwnych uniformach, ostrzeliwujących blaszaków, niezwykle skutecznie. Wpadli dokładnie pomiędzy młodzików, a ich niedoszłych zamachowców, jednocześnie siejąc dookoła chaos i zniszczenie. Dosłownie chwilę zajęło im oczyszczenie całego pomieszczenia.


- Ocaliliście nas - wypalił któryś z dzieciaków.

- Sami mogliście się ocalić. Nie jesteście bezbronni - odpowiedział mu jeden z ARC. - Do tego właśnie byliście szkoleni. Chwyćcie najbliższą broń i przygotujcie się na... - jeden potężny strzał zmiótł dwójkę żołnierzy. - Nadchodzą!

Przez główne wejście, do środka weszły dwie droideki. Chyba tylko dzięki przychylności losu nie miały włączonych osłon, a może zwyczajnie były pewne swego, gdyż:

- Droideki! Nie mamy wystarczającej siły ognia, by zdjąć je obie - stwierdził ostatni ocalały ARC, skryty wraz z dziećmi za jakimś kawałkiem żelastwa, jednocześnie będąc przyszpilonym przez ogień wroga.

- Może będę mogła pomóc - odezwał się jakiś głos. - Trzymajcie się nisko - dodała Shaak. Niebieska klinga dźwięcznie zatańczyła w powietrzu. Puszki nie opierały się długo. Obie przebite na wylot mieczem świetlnym, padły u stóp Jedi. - To jeszcze nie koniec. Musimy zabrać dzieci w jakieś bezpieczne miejsce.

- Lama Su - głos zabrał ARC. - Gdzie jest główny klon?

- Nie żyje. A placówka klonowania jest zagrożona - rozmowę przerwała kolejna fala blaszaków.

- Więcej droidów bojowych! - krzyknęła mistrzyni Ti.

- Zabierz dzieci na niższe poziomy - rozkazał wręcz klon, jednocześnie rzucając małą, metalową i pikającą kostkę, w stronę przejścia. - Powinniśmy uciekać - ostrzegł, a po chwili pokojem wstrząsnęła eksplozja, skutkiem której drzwi zostały zniszczone, a przejście zasypane. Udało się, dzieci były bezpieczne. Nie był to jednak jeszcze koniec.


Era & Shalulira & Nejl

Nejl ruszył z dwójką klonów w kierunku laboratoriów, a tymczasem Lira, Era i pozostali żołnierze zabrali się za tworzenie nowej barykady. Nie mieli żadnego materiału, dlatego wykorzystali do tego celu kabiny wind, które po lekkiej modyfikacji za pomocą miecza świetlnego, świetnie się do tego nadawały. Może ich ścianki nie były zbyt grube, ale zawsze stanowiły jakąś osłonę przed blasterami przeciwnika. Najgorsze było to, że nikt właściwie nie wiedział ile mają czasu. Pierwsze blaszaki mogły tu wpaść w każdej chwili i zastać ich w trakcie budowy umocnień. Dlatego wszyscy śpieszyli się jak tylko mogli, chociaż wiedzieli, że pośpiech nie służy jakości ich pracy.

Po jakimś czasie z krótkiego rekonesansu po laboratoriach wrócił Ricon. Miał bardzo złe wieści. Nie dość, że nie znalazł niczego przydatnego, to dodatkowo odkrył coś, co z pewnością nie pomoże nielicznym obrońcom:

- W laboratorium zgromadzono cywilów i klony-dzieci.

- Co takiego?! - D'an była w szoku. - Przecież mieli zostać ewakuowani na transportowce.

- Najwidoczniej nie zostali - stwierdził ponuro rycerz.

Piętnastka defensorów miała zatem dodatkowe zadanie. Nie bronili tylko laboratoriów, które po długim czasie i wielkim nakładzie środków oraz sił można było odbudować. Teraz bronili też niewinnych istnień w postaci cywilów i dzieci, które w przyszłości miały stać się trzonem armii republikańskiej. Tymczasem droidy nie nadchodziły.
 
Col Frost jest offline  
Stary 10-09-2010, 16:57   #146
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Budując prowizoryczną barykadę ramię w ramie z Shalulirą i grupką klonów Era czuła się jak szef kuchni odgrzewający zimny kotlet z zamiarem podania go jako danie dnia.
Fortel przerabiali już tyle razy, że do tego czasu droidy pewnie już się go spodziewały. Tyle, że dziewczynie nie przychodziło do głowy nic innego. A skoro jej towarzysze zdawali się nie mieć w zanadrzu żadnych asów skazani byli na kolejną barykadę.
Jedi ruszyła przed siebie pewnym krokiem wykraczając do unieruchomionej kabiny windy. Klony rozmontowały już drzwi i stojąc w wejściu na korytarz kombinowały jak z tych lichych środków jakimi dysponowali utworzyć barykadę z prawdziwego zdarzenia. Póki co niestety nie bardzo mieli z czego w ogóle budować.
Srebrne ostrze zabuczało miarowo gdy dziewczyna zabrała się za dostarczanie im budulca. Zaczęła od sufitu przesuwając ostrzem po spojeniach. Blacha zatrzeszczała i zaczęła się wyginać tuż nad głową młodej Jedi. Stojące obok klony podniosły wzrok przyglądając się jej uważnie. Nie widziała ich twarzy skrytych za anonimowymi hełmami, ale czuła zaskoczenie i niepokój jakim promieniowali w Mocy. Ich zdaniem definitywnie robiła coś nie tak, nie miała jednak czasu spytać. Słyszała jak sufit nad jej głową zatrzeszczała cicho nim ostatnie zbyt obciążone spojenie puściło zwalając kilkadziesiąt kilo metalu niemal wprost na głowę D'an.
- Sir! – Jeden z osłupiałych klonów wyrwał się z osłupienia w jakim ja obserwowali. Z refleksem godnym podziwu wpadł do kabiny rzucając zaskoczoną dziewczynę na podłogę i osłaniając własnym ciałem.
Era nie zdążyła nawet otworzyć ust a już leżała przygniatana do kratownicy z łokciem swego obrońcy uciskającym jej szyję. Ze swojej pozycji widziała ciemny wizjer jak oko bestii w którym może się kryć wszystko i nic.
Jej obrońca podkulił głowę spodziewając się uderzenia rozległ się łomot i...
...kawał blachy spadł metr od drzwi windy sunąc wolno po podłodze znacząc swoją drogą raniącym uszy zgrzytem i rysami.
Blacha była cięższa niż się spodziewała. Sądziła, ze zdoła ją utrzymać za pomocą Mocy, jednak gdy przyszło co do czego zaskoczona D'an znalazła w sobie siły jedynie by ja odepchnąć od siebie i swojego „wybawcy”.
Klon dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że wciąż żyję. Nieznacznie podniósł głowę patrząc za siebie na zwalony sufit potem spojrzał prosto w twarz pani komandor. Czuła promieniujące od niego osłupienie. Jeszcze chwilę temu pożegnał się z życiem chcąc ocalić swojego dowódcę, ale to dowódca ocalił ich oboje. Era uśmiechnęła się zawadiacko unosząc brew.
- Nie żebym nie była dozgonnie wdzięczna za chęć ocalenia mi życia, ale nie za wygodnie wam szeregowy? – spytała z przekąsem. Nie czuła się szczególnie dobrze wgniatana w podłogę windy przez dwa razy cięższego do siebie mężczyznę w pancerzu i pod bronią. Miała też na końcu języka uwagę o jego karabinie wbijającym się jej w udo, ale ja przełknęła. Nie chciała ośmieszać chłopaka który bądź co bądź zachował się bohatersko.
Klon wybełkotał coś niezrozumiałego co kończyło się na sir i szybko wstał z podłogi wyciągając rękę do Ery. Skorzystała z pomocy by się podnieść. O dziwo czuła się bardziej sponiewierana niż po całej dotychczasowej walce, może dlatego, ze wcześniej adrenalina blokowała świadomość odnoszonych ran.
- Jak ci na imię, szeregowy? – spytała otrzepując posiniaczony tyłek.
- TD-3427, sir!
Wykrzyczał ten zbitek liter z prawdziwą dumą, że aż coś się w niej skurczyło. Wciąż nie mogła przywyknąć do traktowania tych numerów ewidencyjnych jak prawdziwe imiona.
- Cóż prawdziwy z ciebie śmiałek TD, a teraz lepiej wracajmy do pracy, mamy mało czasu.
Dalsza część rozbiórki obyła się bez gwałtownych wypadków. D'an pocięła kabiny i razem z klonami i Shalulirą ustawiła je w prowizoryczną barykadę. Gdy wrócił Nejl stała właśnie oceniając trwałość konstrukcji.
Teren dawał im niespodziewaną przewagę. Korytarz wyglądał na dość kruchy i stanowił jedyne dojście do laboratoriów na którym zależało blaszakom. Musiały więc ograniczyć użycie cięższej broni bo jeśli zawala tunel na obrońców nigdy nie dostaną tego po co przybyły. To dawało Erze i reszcie choć cień nadziei na przetrzymanie obrony do czasu przybycia odsieczy.
Jednak słowa Ricona zburzyły zupełnie wątłe podwaliny pewności swego planu jakie kiełkowały w głowie Jedi.
- W laboratorium zgromadzono cywilów i klony-dzieci.
W jednej chwili cała krew odpłynęła z twarzy Ery.
- Co takiego? Przecież mieli zostać ewakuowani na transportowce. – wymamrotała z szeroko otwartymi oczami.
- Najwidoczniej nie zostali – skwitował Nejl.
Uciekła z twarzy dziewczyny krew wstąpiła na jej policzki w gniewnym grymasie, przez zaciśnięte zęby wysyczała wiązankę soczystych przekleństw z różnych stron galaktyki.
- Przypilnujcie barykady, muszę sobie tam z kimś porozmawiać. – prychnęła. - Na sadło tysiącletniego hutta, o takich rzeczach się ludzi uprzedza zawczasu!
Wyruszając na tą misję widziała na co się pisze, inni Jedi też. Dorosłe klony choć nie do końca wyszkolone były już żołnierzami i umiały sobie radzić. Gdyby teraz zginęli byłaby to owszem tragedia, ale nie taka jak rzeź cywili. Stawka w rozgrywce nagle wzrosła a dziewczyna zaczęła odczuwać rosnącą presję.
- Śmiałek weź kilku kolegów i chodźcie ze mną. Reszta rozwalić każdego blaszaka który wychynie z szybu windy – rzuciła mijając dyskutujące o czymś klony.
TD natychmiast zasalutował i ruszył za nią.
„Śmiałek”, podobało się jej to przezwisko, miało w sobie więcej mocy niż zlepek numerów. Gorliwy chłopak przypominał jej trochę Krayta.
Tylko się znowu nie przywiązuj bo zaraz ktoś mu łeb odstrzeli i znowu będziesz ryczała. Upomniała się w myśli, ale trudno było być obojętnym wobec tych którzy narażali życie stojąc z tobą ramię w ramię naprzeciw zastępów wroga.
Gdy tylko opuścili wybudowany na dnie korytarz Jedi rozejrzała się pobieżnie.
- Zbierzcie co się da chłopcy i zróbcie tu drugą barykadę, z tamtej prędzej czy później ans wykurzą i dobrze by było mieć wtedy coś w zanadrzu – poleciła.
- Tak jest! – zasalutował „Śmiałek” po czym razem z kolegami rozbiegli się szukając mebli.
Era odetchnęła ciężko po czym ruszyła na spotkanie z uchodźcami, może któryś z nich jest naukowcem i zna choć trochę te pomieszczenia. Musiała dobrze zaplanować obronę a pomysły kończyły się jej w zastraszającym tempie.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 12-09-2010, 13:52   #147
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Zimno. Przenikliwe i straszliwe zimno otaczało Tamira z każdej strony. Wnikało w niego, przechodziło przez jego ciało. Zabrak czuł, jakby tysiące lodowatych ostrzy wbijało się w jego ciało w każdym centymetrze, a ubranie nie chroniło ani na jotę.
Gdy ta fala lodowatej wody uderzyła w niego, w jego głowie kotłowały się różne myśli. Wspomnienia z dzieciństwa. Z beztroskiego czasu spędzonego w Świątyni, u boku innych młodzików. Gdy biegało się korytarzami, które aż kipiały Mocą i spokojem. Poza poważnymi rozmowami Mistrzów i Rycerzy, wypełniał je też śmiech młodych padawanów i młodzików. Ciche, miarowe buczenie mieczy świetlnych podczas treningów. A także szum wody w Pokoju Tysiąca Fontann. Wspomnienia z treningów pod okiem Yalare, które były trudne i wymagające od Tamira dużego samozaparcia i silnej woli. W końcu wspomnienia czasu wspólnie spędzonego z Erą.
Wspomnienia mieszały się razem z myślami o tym, że Zabrak ma wciąż zadanie do wykonania. Póki żył, póty jego obowiązkiem była obrona Kamino. A by tego dokonać, musiał znaleźć się na powierzchni. Dlatego zmuszał się do płynięcia. Mimo iż nie widział celu, mimo iż nie znał odległości. Zmuszał swoje ciało do pracy, do działania, do dążenia do wypłynięcia. A gdy tracił wiarę, toczył wewnętrzną walkę, wmawiając sobie, że da radę. Że wypłynie.
Gdy świeże, zimne powietrze owionęło twarz Jedi, po której ściekały stróżki wody, Torn na powrót poczuł, że żyje. Przez tą krótką chwilę poczuł się naprawdę szczęśliwy, bo udało mu się przezwyciężyć zmęczenie, zwątpienie, samego siebie i wodę, która była ciężkim i wymagającym przeciwnikiem w walce o życie. Ale szczęście szybko minęło, gdy Rycerz zdał sobie sprawę, że jest sam, zdany na siebie i łaskę Mocy pośrodku oceanu Kamino z bitwą szalejącą wysoko w chmurach i na nowo rozpętującą się burzą. Czy mógł liczyć na jakiś ratunek? Jeśli tak, to jak długo przyjdzie mu na niego czekać?
Dasz radę, Tamierze. Wychodziłeś już z gorszych opresji. To woda, a woda jest jak Moc. powtarzał sobie, gdy wspinał się na dryfujące skrzydło. Tylko, że Moc go nie kąsała. Woda co prawda bezpośrednio też nie, ale za to żyjące w niej ryby, wyraźnie miały chrapkę na wymoczonego Zabraka.
- Nic z tego... - powiedział hardo młody Rycerz, stając pewnie na skrzydle. - Zabraka na zimno dziś nie podajemy. - machnięcie ręką, brzęk szmaragdowego ostrza i kolejna ryba padła martwa do oceanu. Mam nadzieję, że ktoś po mnie przyleci, bo naprawdę nie chcę skończyć jako pokarm dla ryb. pomyślał z nadzieją Tamir, gdy szykował się do kolejnej obrony.
 
Gekido jest offline  
Stary 17-09-2010, 23:47   #148
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Tutaj, na niższych poziomach zalegała nienaturalna cisza i spokój. Nejlowi jeszcze huczały odgłosy ostatnich wystrzałów, lecz sama droga do laboratorium była opustoszała. Czy była to specyfika tej dziwnej "fabryki"? Jeszce przed atakiem młody rycerz ze specyficzną sobie skrupulatnością zrobił sobie spacerek po bronionym sektorze, by lepiej go poznać i w razie czego w trakcie walki wykorzystać ten wątły atut. Już wtedy spotkał jedynie dwóch naukowców, który pilnie pakowali swój sprzęt.
Teraz przypadło mu robić tu rekonesans. W bocznych pomieszczeniach niewiele zostało, a na pewno nic co pomogło by obrońcom. mogli w prawdzie rzucać w droidy próbówkami, lecz to nie zwiększało ich szans. Co do odczynników chemicznych Nejl był raczej laikiem, lecz i moc nie podpowiadała mu, by tam znajdywało się coś wartego uwagi. Gdy jednak dotarli do głównych pomieszczeń gdzie w końcu coś odkryli. Niestety tylko pogorszyło to sprawę. Jego spojrzenie najpierw trafiło na Kaminonian, które nie sposób było przeoczyć przez wysoką i smukłą sylwetkę. Ale nie tylko naukowcy tu się znajdywali. Były również klony- dzieci wyglądające może 6-10 lat, choć Nejl wiedział, że tak naprawdę były znacznie młodsze. To samo ubranie, a raczej uniform, te same ostre rysy mandalajski, te same krótko przystrzyżone włosy, te same beznamiętne oczy przyglądały mu sie, jakby naraz oglądał wiele holofilmów tego samego dziecka.
Już mial ruszyć by zapytać się któregoś z cywilów co oni to do cholery robili lecz szybko sam sobie odpowiedział. Najwyraźniej nie zdążyli. ewakuacja była dość gorączkowa, a gdy pojawiły się okręty separatystów, trzeba było ją przerwać. Lub ktoś po prostu zapomniał o kolejnej grupie ewakuowanych- pomyślał z goryczą młody jedi.
Na jednak obecną chwilę niewiele to zmieniało. Cywile stąd nie uciekną, a więc obrona musi wytrzymać przed laboratorium.
- Wracamy. Nie możemy dopuścić tutaj droidów- rzucił jeszcze do dwójki klonów, gdy ruszył szybkim krokiem spowrotem w stronę wind.

Wiadomość o cywilach byla również zaskoczeniem dla Ery
-Nie znalazłem nic co pomogłoby w obronie. - wziął głębszy oddech- Co gorsza W laboratorium zgromadzono cywilów i klony-dzieci.
- Co takiego? Przecież mieli zostać ewakuowani na transportowce.
- Najwidoczniej nie zostali –
stwierdził ponuro rycerz, do którego coraz mocniej docierało w jak krytycznej sytuacji sie znajdywali. Nie było drogi ewakuacji, poddanie również nie wchodziło w grę, gdyż nie mogli zapewnić bezpieczeństwa cywilom i dzieciom, z oddziału klonów zostało mniej niż połowa, a w najbliższym sąsiedztwo mieli blaszaki, które lada chwila znów ich zaatakują. Z góry już słyszał jakieś odgłosy, najprawdopodobniej droidy przygotowywały się do ostatecznego szturmu.

- Śmiałek weź kilku kolegów i chodźcie ze mną. Reszta rozwalić każdego blaszaka który wychynie z szybu windy – "Śmiałek?" zdziwił się Nejl słysząc ksywkę klona, zastanawiając skąd znów to się wzięło. Choć Ricon potrafił dzięki mocy ich rozróżniać, to jednak nadal pomijając numery identyfikatorów, które i tak nie pamiętał, wydawali się być bezimienni. Przezwiska nie były znów złym pomysłem... Jakie ksywki można by nadać klonom? No i jak je do tego przekonać, bo rozkazem to chyba nie najlepszy pomysł...
Te myśli znów pozwoliły mu się choć trochę odprężyć i przetrzymać kolejne minuty. Za chwilę znów się zacznie
- Na pozycje. Nie dajcie żadnemu blaszakowi się przedrzeć- rozkazał już ledwie kilku klonom które zostały do obrony i ponownie włączył miecz.
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 20-09-2010, 16:04   #149
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Era

Żołnierze, choć musieli być wycieńczeni po niekończących się starciach z droidami i budowaniem kolejnych barykad, energicznie zabrali się do pracy. Niewiele jednak przydatnych przedmiotów mogli znaleźć. Większość umeblowania laboratoriów była bardzo delikatnej konstrukcji i z racji tego nie za bardzo nadawała się na osłonę. Na szczęście klony, w końcu wychowane na Kamino, doskonale znały strukturę okolicznych zabudowań. Któryś z nich wpadł na dość posty, a jednocześnie genialny pomysł by zacząć rozbierać ściany. Nie obyło się bez pomocy miecza świetlnego, skutkiem czego rozmowa Ery z tubylcami musiała zostać nieco przełożona w czasie.

Jedi cięła kolejne kawałki metalowej powierzchni odsłaniając całe sieci kabli i rur, schowanych za nią. Jej wojacy nosili natomiast te kawałki, układając z nich kolejne zapory. Tym razem mogli zrobić to porządnie, czas ich gonił, choć nie tak jak poprzednio. Blaszaki nie zaatakowały jeszcze pozycji przy windach, więc dotarcie tutaj zajmie im sporo czasu.

D'an wbiła w ścianę klingę po raz kolejny, gdy nagle uderzyło w nią złe przeczucie. Negatywne emocje, które zawładnęły na ten ułamek sekundy jej umysłem dosłownie zwaliły ją z nóg. Poczuła ból i rosnącą rozpacz. Nie miała wątpliwości kogo dotyczą. Tamir miał kłopoty. Niemal całkowicie przysłoniło to Erze drugą "wiadomość" jaka do niej dotarła. Droidy zaatakowały.


Shalulira & Nejl

Puszki wreszcie uderzyły. Sam atak poprzedziło zrzucenie ogromnych ilości granatów i termodetonatorów, aczkolwiek niemal wszystkie eksplodowały w szybach wind, przez co obrońcy poza wysokim piskiem w uszach po serii wybuchów, nie odczuli ich wcale. Następnie w dół, spuszczając się na linach ruszyły B1. Nie mogły jednak atakować w dużych ilościach. Najwyżej po pięć na jedną windę. Klony skutecznie je likwidowały.

Ponieważ z braku ludzi i materiału barykadę ustawiono już w korytarzu prowadzącym do laboratoriów, problemem mogły okazać się szyby z drugiej strony "kolumny" stojącej na środku okrągłego pomieszczenia. Tak samo chyba rozumowały droidy, gdyż wysyłane tamtędy jednostki pojawiały się znacznie częściej niż te uderzające od czoła. Dowódcy Separatystów nie przewidzieli jednak jednego. Dwójka Jedi skutecznie wycinała kolejne B1, które w mniejszych ilościach nie stanowiły dla nich żadnego wyzwania.

Jedynym problemem była nadążenie za wciąż pojawiającymi się przeciwnikami i utrzymanie ich ogólnej liczby na dość niskim poziomie. Szczególnie wyróżniała się na tym tle Lira, które w oczach Nejla musiała chyba wpaść w jakiś szał bitewny. Jej płynne i szybkie ruchy dziesiątkowały nacierające oddziały. Ricon nie radził sobie wcale źle. Jego wkład również był ogromny, choć technika jego towarzyszki wciąż go zadziwiała.


Tamir

Kolejna ryba wyskoczyła z wody z rozdziawionymi szczękami licząc na kawałek świeżego mięska. Podobnie jak jej poprzedniczki skończyła wpadając martwa do wody. Następna została przekrojona na pół, a jeszcze następna zniknęła z dziurą w głowie. Stwory po kolei atakowały Tamira, a ten z coraz większym trudem je odpierał.

Bok rwał go przy każdym zamachu. Poczuł też ogromne zmęczenie i lekko zaczęło mu się kręcić w głowie. Skoncentrował się jedynie na wybijaniu kolejnych kaminoańskich ryb, dzięki czemu jakoś jeszcze dawał sobie radę.

Gdy już niemal opadł z sił, nagle napastnicy zaprzestali swoich prób zdobycia pożywienia. Torn wyczuł w Mocy, że zbliża się coś ogromnego i nie ucieszyło go to. Chciał jeszcze dobyć miecza, ale nie miał już ku temu siły. W jednej chwili ze wzburzonego oceanu wyłoniło się ogromne zwierzę.


Na jego grzbiecie można było dostrzec sylwetkę Kaminoanina. Przybyła pomoc...
 
Col Frost jest offline  
Stary 25-09-2010, 22:50   #150
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Z początku Tamir potrafił rozróżniać dźwięki. Inny był plusk wody, gdy głodna ryba wyskakiwała z wody chcąc wgryźć się w Zabraka. Inny był też w momencie, gdy śmiała ryba, pchana głodem i instynktem przetrwania, wpadała martwa w głębiny oceanu. Do tego dochodziło ciche i miarowe buczenie miecza świetlnego należącego do Rycerza.
Jednak z czasem, gdy ryby nie ustępowały, a ból dawał coraz bardziej o sobie znać, te dźwięki zlały się w jedno. A najbardziej wyraźnym był dźwięk buczącej przy uchu klingi. Jej szum był dziwnie kojący. Pozwalał oddalić myśl o rwącym boku. A Torn wolał nawet nie myśleć o tym, jak ten mógł wyglądać. Do tego całkiem możliwe było, że wdała się jakaś infekcja. Te myśli jednak chciał zostawić na później. Gdy będzie miał pod nogami bardziej stabilne podłoże niż dryfujące na falach skrzydło. Te myśli mu w tej chwili przeszkadzały. Musiał skupić się na przetrwaniu. Na wybijaniu kolejnych żarłocznych ryb, które raz za razem wyskakiwały z wody i tam też znikały bez życia.
Ale nawet jego zapał i wola walki musiały w końcu ustąpić zmęczeniu. Czuł, że ledwo trzyma się na nogach. Miał wrażenie, że jego nogi znajdują się w zupełnie innej części galaktyki niż on sam. Ramiona także mu ciążyły. Płomień życia wciąż się w nim tlił, tak jak i chęć ponownego spotkania z Erą, która pewnie zabije go, jak tylko się dowie w jakie tarapaty się wpędził. Jeszcze jedno cięcie. I kolejne, po którym przyklęknął na jedno kolano i podpadł się ręką. Pot, który skroplił się na jego czole i skroniach zalśnił w blasku szmaragdowej klingi. Nie wiedział, czy to pot, czy woda ścieka po jego ciele. Wiedział, że tanio skóry nie odda i, że będzie walczył do ostatniego tchu.
Lecz nagle ryby odpuściły. A przynajmniej wszystko na to wskazywało. Od dłuższej chwili nie nastąpił żaden kolejny atak. Żadna nie pokusiła się o próbę wgryzienia się w ciało Tamira. Chwilowa radość zagościła w sercu Zabraka. Przez ułamek sekundy poczuł się bezpieczny. Ale to trwało krótką, ulotną chwilę. Bowiem w Mocy zalśniło życie. Duża istota zbliżała się do niego. I to zapewne ona przepędziła te krwiożercze ryby.
- Moc jest ci dziś wyjątkowo mało przychylna. - powiedział do siebie Zabrak, z ironicznym uśmiechem. Klinga wciąż buczała buntowniczo, gotowa do wznowienia swego tańca śmierci. I Tamir także był gotów. Chociaż ciało odmawiało posłuszeństwa, chociaż nie miał już sił. Obiecał sobie, że spróbuje zadać jeszcze jeden cios. Być może desperacki, ale może ratujący mu życie. Nie tracił sił na poprawienie pozycji. Wciąż klęcząc na jednym kolanie czekał, a sekundy mijały długo niczym wieczność. Na tafli pojawił się wzgórek, z którego wyłoniło się wielkie i majestatyczne zwierzę. Torn wypuścił powietrze, przyszykował się do ataku, gdy dostrzegł Kaminoana na grzebiecie tego zwierzęcia. I w tej jednej chwili, cały bojowy zapał go opuścił. Kciukiem zmusił szmaragdową klingę do zaśnięcia, a sam osunął się już teraz na oba kolana. Był ocalony.
 
Gekido jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172