Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-02-2010, 20:11   #141
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
David Mallory - Tura 13




When you walk, Through a storm
Hold your head, up high
And don't be afraid, of the dark

(...)

Walk on, through the wind
Walk on, through the rain
Though your dreams be tossed
And blown


Do zobaczenia Kevin... - słowa przeplotły się z piosenką...


Alone


Ciemno i zimno; zimno i duszno; duszno i ciemno...


Walk on, walk on
With hope in your hearts
You'll never walk, alone


Ostatnie słowa z piosenki przebrzmiały gdzieś w głowie... Kiedy umysł mężczyzny usiłował sobie poradzić z paradoksem w jaki wpadł właśnie teraz, a może chwilę temu...

Prawie automatycznie usiadł... Próbował usiąść. W całkowitej ciemności jego głowa uniosła się tylko kilkanaście centymetrów uderzając w coś metalicznego. Leżał w czymś co było wykonane z metalu – z każdej strony miał zaledwie kilka najwyżej kilkanaście centymetrów przestrzeni. Było zimno i całkowicie ciemno, ale najgorsze było to, że było duszno... Pomieszczenie... Trumna... musiała być hermetyczna i zapas powietrza najwidoczniej kończył się.

Logika nie miała tu nic do rzeczy...


David zaczął walić pięściami w metalowe ściany i drzeć się wniebogłosy licząc na to, że ktoś – może – go usłyszy... A jeżeli nie?


*****



Metalowe drzwi chłodziarki zamknęły się z cichym stukiem. W pomieszczeniu przez chwilę, dość długą chwilę, było cicho po czym Świr wycedził przez zęby:

- A... Ha. Ponieważ ja nie pomyliłem się przy orzeczeniu zgonu... To mamy zmartwychwstanie... Auć... po prostu auć. - zabrał z pobliskiego wieszaka jakiś kitel i rzucił Davidowi - Membrum virile ci dynda...


Mężczyzna dopiero teraz uświadomił sobie, że stoi – jak go Matka Natura stworzyła. Złapał kitel i zawiązał go wokół pasa dalej nie wiedząc – tak do końca – co jest grane.


Rozejrzał się nieufnie po otoczeniu. Pomieszczenie wyglądało na prosektorium, nowoczesne, dobrze urządzone, ale: prosektorium. Na stole sekcyjnym leżały jakieś zwłoki, z przesłoniętą twarzą... Gdzieś w tle leciała jakaś muzyka – teraz ledwo słyszalna... To wszystko dotarło do Davida jednak po chwili... Najbardziej niebezpiecznym elementem w pokoju był Puszek, albo Okruszek – bo tak naprawdę to ciężko było ich rozpoznać - z microuzi wycelowanym w tors Davida...
 
Aschaar jest offline  
Stary 01-03-2010, 00:43   #142
 
Miriander's Avatar
 
Reputacja: 1 Miriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie coś
-------- -------- -------- -------- --------

Pchnął drzwi przed siebie, wpadając na



Piątek, 18 lipca 2008 r. godzinę 01:41

Siedzę za kierownicą, moje oczy bolą od długotrwałego wysiłku, szczypiąc i buzując czymś nieokreślonym na powierzchni gałki ocznej, zupełnie jak oranżada którą zwykło się kupować za 20 fenigów w kiosku obok szkoły.
Trę te oczy, ale oczywiście to nie pomaga. Muzykę wyłączyłem minutę temu, za minutę włączę ją z powrotem znów zapalając się adrenaliną, jednak między jedną minutą a drugą jest 4116,67 metra i linie światła świata kurczącego się w linię ciągnącą ku znikającemu punktowi. Byłem przez chwilę bohaterem jak z filmu, chciałem być bohaterem jak z filmu. Teraz po raz pierwszy uderza do mnie uczucie zupełnego oderwania się od świata. Jestem poza nurtem życia, zawieszony w momencie, który dziwnie nie przemija. Ciągnę ku znikającemu mi przed oczyma punktowi jak Barry Newman w filmie którego nie oglądałem i nie oglądnę już. Dociskam gazu, by szybciej



-uch...och, huh... - rozległo się między nieoświetlonymi niczym innym prócz światłami ulicznych latarni ścianami mieszkania Adriana. On sam wymacał światło na ścianie po prawej, trochę poniżej jego ramienia i zaraz zmrużył powieki, czy to przed bezwzględnymi fotonami, czy przed bezlitośnie bolesnym widokiem nędzy i rozpaczy, jaki rozciągał się poprzez jego kawalerkę. A raczej kilka obrazów.
Zachnięta krew na odłamkach szyby różnego kształtu rozsypanych po biurku i jego okolicach.
Zasłona, nadszarpnięta i z kilkoma brudnymi kropkami, powiewa żałośnie.
Wiatr wpadający przez otwarte okno porozrzucał papiery, a nawet przewrócił śmieci stojące w worku na korytarzu.Wyziębił mieszkanie.
Przewrócił figurkę major Motoko, która teraz zwisała w połowie na krawędzi półki.
Über formal unentscheidbare Sätze der Principia Mathematica und verwandter Systeme. zgięte w przedśmiertnych konwulsjach na podłodze, zaraz przy nodze krzesła.

Bajzel, jednym słowem.

Nie zdejmował butów. Adrian Hasse jest jednak gdzieś indziej, daleko od bałaganu, w jaki przemieniło się jego życie, dlategoż ten opis aplikuje tylko do tego, co za 41 minut zobaczy Cornčlie, zaniepokojona sąsiadka/wspólokatorka z góry, wydział filologii, prywatnie saksofon w małym big bandzie oraz typowy mieszczański rave.
Zobaczy chorobliwą postać kiedyś w miarę miłego nerda pochyloną przed lapkiem.
Wróć. Teraz:
Chłopak stoi przed pakowanym papierem położonym/rzuconym na jego biurko. W środku znajduje się przezajebisty sprzęt, nawet design notebooka jest fajniutki i bardzo nowoczesny. Zero oznak, kto jest producentem. Wszystkie oznaki jednak wskazują, że darczyńcą jest Legion, tzn. Thomas lub




Niedziela, 20 lipca 2008 r. godzina 21:32

Czerwień sukni.
-Autorów fascynuje tajemnica bytu-
Czerwień ust.
Dążenie do nieskończoności i perfekcji, zjawisk nieosiągalnych-
Złoto pośród czerwieni.
nieoderwaną całość, tak jakby jedna linia nie mogła istnieć bez drugiej.
Czerwień faluje, rozciąga się. płynie::krew. Czerpie powietrze. Życie.
Gdyż każdy z nas może odczuwać osobiste pragnienia lub skrycie na cos lub kogoś oczekiwać…
Huk. Nie, hałas. Nie, brzdęk. Nie, zakłócenie. Szum.
Koniec snu. Pojawia się postać.
Diabeł.

- Raise. – dyndas wyciągnął z kieszeni talię kart i przetasował lepiej niż zawodowi krupierzy – Pamiętaj… Sky is the limit…
- Jak możesz deprawować młodego człowieka hazardem?!? – Kobieta w czerwieni pojawiła się przy ławce – Nasz pociąg odjeżdża za dwie minuty. Chodź…

Kroki.






O ZAWIŁOŚCI I NUDZIE

Istnieje taki etap nauki gry na fortepianie, gdy uczeń jest w stanie tylko grać takie wprawki, które nie są warte słuchania.Proste wprawki są nudne, a ciekawe zbyt trudne. Kłopot ten pojawia się w wielu przedmiotach. Jest on bardzo widoczny w algebrze tradycyjnej. Trzeba spędzić wiele czasu na raczej sztucznych i nie rozwijających inicjatywy zagadnieniach, zanim zdobędzie się wiedzę algebraiczną, wystarczającą do rozwiązania jakiegoś ciekawego problemu. To samo oczywiście występuje w algebrze nowoczesnej. Pisząc rodział pierwszy i drugi czułem, że są one podobne do pierwszego aktu sztuki. Wprowadzono już postacie, ale nie uwikłano ich jeszcze w dostateczną ilość spraw, aby były naprawdę emocjonujące. Każdy, kto ma takie wrażenie, powinien przeczytać te rozdziały raczej szybko. Korzyści płynące z zawartych w tych rozdziałach wniosków będą coraz bardziej widoczne w miarę czytania tej książki.
Warto chyba wspomnieć o roli odsyłaczy. Niektóre z nich mają cel oczywisty - dostarczają informacji o przytoczonych cytatach albo o źródle historycznym dla danej idei. Inne wiążą się ze sprawą trudności ścisłego przedstawienia wyników. Przy pisaniu książki popularnonaukowej zawsze powstaje zagadnienie stopnia ścisłości, z jakim należy przedstawić dany materiał. Głównym celem książki popularnonaukowej jest naszkicowanie podstawowych idei danego przedmiotu. Dlatego też autor rozpoczynając pisanie książki wyjaśnia daną ideę za pomocą prostych i dość ogólnych terminów. Następnie spogląda na to, co napisał, i stwierdza, że nie jest to prawdziwe, gdyż pewnych raczej specjalnych okolicznościach, może zdarzyć się coś zupełnie przeciwnego. Jeżeli autor nie jest zbyt staranny, to dodaje pewną ilość warunków uzupełniających, aż tekst staje się tak mało przejrzysty, jak dokument prawny czy formularz dotyczący podatku dochodowego. W ten sposób pierwotny cel - proste przedstawienie pewnej ogólnej reguły - został całkowicie chybiony. Ja jako sposobu wybrnięcia z tej sytuacji użyłem odsyłaczy. W tekście podaję proste stwierdzenie. O przypadkach wyjątkowych i zastrzeżeniach, które mogłyby niepokoić szczególnie dobrze poinformowanego albo krytycznego czytelnika, wspominam w odsyłaczu. Niektóre odsyłacze w rodzdziale czwartym pełnią raczej funkcję dodatku. Podane w nich są rachunki, które nie są niezbędne dla śledzenia toku rozumowania i którymi wielu czytelników nie chciałoby zawracać sobie głowy.
- W.W.Sayer we Wstępie do "Drogi do matematyki współczesnej" w tłumaczeniu Lecha Kubika, Państwowe Wydawnictwo "Wiedza Powszechna", Warszawa 1974








-uch...och, huh... - rozległo się między nieoświetlonymi niczym innym prócz światłami ulicznych latarni ścianami mieszkania Adriana. On sam wymacał światło na ścianie po prawej, trochę poniżej jego ramienia i zaraz zmrużył powieki, czy to przed bezwzględnymi fotonami, czy przed bezlitośnie bolesnym widokiem nędzy i rozpaczy, jaki rozciągał się poprzez jego kawalerkę. A raczej kilka obrazów.
Zachnięta krew na odłamkach szyby różnego kształtu rozsypanych po biuru i jego okolicach.
Zasłona, nadszarpnięta i z kilkoma brudnymi kropkami, powiewa żałośnie.
Wiatr wpadający przez otwarte okno porozrzucał papiery, a nawet przewrócił śmieci stojące w worku na korytarzu.Wyziębił mieszkanie.
Przewrócił figurkę major Motoko, która teraz zwisała w połowie na krawędzi półki.
Über formal unentscheidbare Sätze der Principia Mathematica und verwandter Systeme. zgięte w przedśmiertnych konwulsjach na podłodze, zaraz przy nodze krzesła.
Bajzel, jednym słowem.
Nie zdejmował butów. Adrian Hasse jest jednak gdzieś indziej, daleko od bałaganu, w jaki przemieniło się jego życie, dlategoż ten opis aplikuje tylko do tego, co za 41 minut zobaczy Cornčlie, zaniepokojona sąsiadka/wspólokatorka z góry, wydział filologii, prywatnie saksofon w małym big bandzie oraz typowy mieszczański rave. Zobaczy chorobliwą postać kiedyś w miarę miłego nerda pochyloną przed lapkiem.
Wróć. Teraz:
Chłopak stoi przed pakowanym papierem położonym/rzuconym na jego biurko. W środku znajduje się przezajebisty sprzęt, nawet design notebooka jest fajniutki i bardzo nowoczesny. Zero oznak, kto jest producentem. Wszystkie oznaki jednak wskazują, że darczyńcą jest Legion, tzn. Thomas lub
lub
lublublublublublublublublublublublublublublub
Zawiesiłeś się.
Wstrząsnął nerwowo głową. Lub...ktoś.
Obczaił jeszcze raz ten zajebisty look. Było prawie pewne, że po włączeniu ten sprzęt go zabije, a przynajmniej zabierze mu sporo godzin z życia. Szybki rewind: jest



Piątek, 18 lipca 2008 r. godzina 01:41

Siedzę za kierownicą, moje oczy bolą od długotrwałego wysiłku, szczypiąc i buzując czymś nieokreślonym na powierzchni gałki ocznej, zupełnie jak oranżada którą zwykło się kupować za 20 fenigów w kiosku obok szkoły.
Trę te oczy, ale oczywiście to nie pomaga. Muzykę wyłączyłem minutę temu, za minutę włączę ją z powrotem znów zapalając się adrenaliną, jednak między jedną minutą a drugą jest 4116,67 metra i linie światła świata kurczącego się w linię ciągnącą ku znikającemu punktowi. Byłem przez chwilę bohaterem jak z filmu, chciałem być bohaterem jak z filmu. Teraz po raz pierwszy uderza do mnie uczucie zupełnego oderwania się od świata. Jestem poza nurtem życia, zawieszony w momencie, który dziwnie nie przemija. Ciągnę ku znikającemu mi przed oczyma punktowi jak Barry Newman w filmie którego nie oglądałem i nie oglądnę już. Dociskam gazu, by szybciej

]

- Oh...mein Gott - spojrzał znad iskrzącego tysiącami pikseli ekranu na resztę ciemnego pokoju.


%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%



-uch...och, huh... - rozległo się między nieoświetlonymi niczym innym prócz światłami ulicznych latarni ścianami mieszkania Adriana. On sam wymacał światło na ścianie po prawej, trochę poniżej jego ramienia i zaraz zmrużył powieki, czy to przed bezwzględnymi fotonami, czy przed bezlitośnie bolesnym widokiem nędzy i rozpaczy, jaki rozciągał się poprzez jego kawalerkę. A raczej kilka obrazów.
Zachnięta krew na odłamkach szyby różnego kształtu rozsypanych po biuru i jego okolicach.
Zasłona, nadszarpnięta i z kilkoma brudnymi kropkami, powiewa żałośnie.
Wiatr wpadający przez otwarte okno porozrzucał papiery, a nawet przewrócił śmieci stojące w worku na korytarzu.Wyziębił mieszkanie.
Przewrócił figurkę major Motoko, która teraz zwisała w połowie na krawędzi półki.
Über formal unentscheidbare Sätze der Principia Mathematica und verwandter Systeme. zgięte w przedśmiertnych konwulsjach na podłodze, zaraz przy nodze krzesła.
Bajzel, jednym słowem.
Nie zdejmował butów. Adrian Hasse jest jednak gdzieś indziej, daleko od bałaganu, w jaki przemieniło się jego życie, dlategoż ten opis aplikuje tylko do tego, co za 41 minut zobaczy Cornčlie, zaniepokojona sąsiadka/wspólokatorka z góry, wydział filologii, prywatnie saksofon w małym big bandzie oraz typowy mieszczański rave. Zobaczy chorobliwą postać kiedyś w miarę miłego nerda pochyloną przed lapkiem.
Wróć. Teraz:
Chłopak stoi przed pakowanym papierem położonym/rzuconym na jego biurko. W środku znajduje się przezajebisty sprzęt, nawet design notebooka jest fajniutki i bardzo nowoczesny. Zero oznak, kto jest producentem. Wszystkie oznaki jednak wskazują, że darczyńcą jest Legion, tzn. Thomas lub
lub
lublublublublublublublublublublublublublublub
Zawiesiłeś się.
Wstrząsnął nerwowo głową. Lub...ktoś.
Obczaił jeszcze raz ten zajebisty look. Było prawie pewne, że po włączeniu ten sprzęt go zabije, a przynajmniej zabierze mu sporo godzin z życia. Szybki rewind: jest



Piątek, 18 lipca 2008 r. godzina 01:41

Siedzę za kierownicą, moje oczy bolą od długotrwałego wysiłku, szczypiąc i buzując czymś nieokreślonym na powierzchni gałki ocznej, zupełnie jak oranżada którą zwykło się kupować za 20 fenigów w kiosku obok szkoły.
Trę te oczy, ale oczywiście to nie pomaga. Muzykę wyłączyłem minutę temu, za minutę włączę ją z powrotem znów zapalając się adrenaliną, jednak między jedną minutą a drugą jest 4116,67 metra i linie światła świata kurczącego się w linię ciągnącą ku znikającemu punktowi. Byłem przez chwilę bohaterem jak z filmu, chciałem być bohaterem jak z filmu. Teraz po raz pierwszy uderza do mnie uczucie zupełnego oderwania się od świata. Jestem poza nurtem życia, zawieszony w momencie, który dziwnie nie przemija. Ciągnę ku znikającemu mi przed oczyma punktowi jak Barry Newman w filmie którego nie oglądałem i nie oglądnę już. Dociskam gazu, by szybciej


- Oh...mein Gott - spojrzał znad iskrzącego tysiącami pikseli ekranu na resztę ciemnego pokoju. Heh, to głupie.
Ale spójrz jeszcze raz.
Cisza w pokoju.
- Hallo? - spytał.
Coś na pewno się tam poruszyło. Wstał.
Krok, jeden drugi.
Wpółuchylone drzwi na zewnątrz, jasna klatka schodowa. Rzucił okiem w dół, w górę i po półpiętrze. Zatrzask głuchy i przekręcany zamek.
Lekko wytrącony z równowagi wrócił do poprzednich założeń:





O ZAWIŁOŚCI I NUDZIE

Istnieje taki etap nauki gry na fortepianie, gdy uczeń jest w stanie tylko grać takie wprawki, które nie są warte słuchania.Proste wprawki są nudne, a ciekawe zbyt trudne. Kłopot ten pojawia się w wielu przedmiotach. Jest on bardzo widoczny w algebrze tradycyjnej. Trzeba spędzić wiele czasu na raczej sztucznych i nie rozwijających inicjatywy zagadnieniach, zanim zdobędzie się wiedzę algebraiczną, wystarczającą do rozwiązania jakiegoś ciekawego problemu. To samo oczywiście występuje w algebrze nowoczesnej. Pisząc rodział pierwszy i drugi czułem, że są one podobne do pierwszego aktu sztuki. Wprowadzono już postacie, ale nie uwikłano ich jeszcze w dostateczną ilość spraw, aby były naprawdę emocjonujące. Każdy, kto ma takie wrażenie, powinien przeczytać te rozdziały raczej szybko. Korzyści płynące z zawartych w tych rozdziałach wniosków będą coraz bardziej widoczne w miarę czytania tej książki.
Warto chyba wspomnieć o roli odsyłaczy. Niektóre z nich mają cel oczywisty - dostarczają informacji o przytoczonych cytatach albo o źródle historycznym dla danej idei. Inne wiążą się ze sprawą trudności ścisłego przedstawienia wyników. Przy pisaniu książki popularnonaukowej zawsze powstaje zagadnienie stopnia ścisłości, z jakim należy przedstawić dany materiał. Głównym celem książki popularnonaukowej jest naszkicowanie podstawowych idei danego przedmiotu. Dlatego też autor rozpoczynając pisanie książki wyjaśnia daną ideę za pomocą prostych i dość ogólnych terminów. Następnie spogląda na to, co napisał, i stwierdza, że nie jest to prawdziwe, gdyż pewnych raczej specjalnych okolicznościach, może zdarzyć się coś zupełnie przeciwnego. Jeżeli autor nie jest zbyt staranny, to dodaje pewną ilość warunków uzupełniających, aż tekst staje się tak mało przejrzysty, jak dokument prawny czy formularz dotyczący podatku dochodowego. W ten sposób pierwotny cel - proste przedstawienie pewnej ogólnej reguły - został całkowicie chybiony. Ja jako sposobu wybrnięcia z tej sytuacji użyłem odsyłaczy. W tekście podaję proste stwierdzenie. O przypadkach wyjątkowych i zastrzeżeniach, które mogłyby niepokoić szczególnie dobrze poinformowanego albo krytycznego czytelnika, wspominam w odsyłaczu. Niektóre odsyłacze w rodzdziale czwartym pełnią raczej funkcję dodatku. Podane w nich są rchunki, które nie są niezbędne dla śledzenia toku rozumowania i którymi wielu czytelników nie chciałoby zawracać sobie głowy.
- W.W.Sayer we Wstępie do "Drogi do matematyki współczesnej" w tłumaczeniu Lecha Kubika, Państwowe Wydawnictwo "Wiedza Powszechna", Warszawa 1974



%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%
On mówi jest kurwa źle, kurwa, kurwa, kurwa chcę wyjechać, pogrzebać się w ziemii i już nie być taki sam każdego dnia, ja pierdolę, patrzeć tak w lustro wiszące na ścianie i widzieć się takiego samego zamkniętego w ramie, spuchniętego, niewyraźnego, zamazanego.
Jeden naciska przycisk i gaz w żarówce jarzy się ale to już nie bo odbicie to nie odbicie a aproksymacja jego świata.
Cuchnie wewnątrz, mdłe powietrze wdziera się przez nos do gardła, wzbudzając na wymioty. Przełknął, nie, będzie jeszcze bardziej, przełknął jeszcze raz, kurwa ten zapach pomimo wybitej szyby-
reklamówka na łóżko, szeroko otwiera drzwi do kibla, wspina się na wannę, otwiera okienko, wraca, wdepnie w szkło, popatrzy skrzywiony i niedobry, zasłona-odrzucona na bok, wieje chłodem z jeszcze jednego otwartego okna.
Idzie do aneksu,chlust, woda napłenia czajnik, na podstawkę, włączyć.
Oparte ciało o blat.
Głowa spuszczona.
Zimno-neuron-impuls-mięśnie kurczą się - włosy stają na ręce, dreszcz przebiega ciało, plecy, uda, bark,plecy. Zimno, a jeszcze czuje ten zapach.



Piątek, 18 lipca 2008 r. godzinę 01:41

Siedzę za kierownicą, moje oczy bolą od długotrwałego wysiłku, szczypiąc i buzując czymś nieokreślonym na powierzchni gałki ocznej, zupełnie jak oranżada którą zwykło się kupować za 20 fenigów w kiosku obok szkoły.
Trę te oczy, ale oczywiście to nie pomaga. Muzykę wyłączyłem minutę temu, za minutę włączę ją z powrotem znów zapalając się adrenaliną, jednak między jedną minutą a drugą jest 4116,67 metra i linie światła świata kurczącego się w linię ciągnącą ku znikającemu punktowi. Byłem przez chwilę bohaterem jak z filmu, chciałem być bohaterem jak z filmu. Teraz po raz pierwszy uderza do mnie uczucie zupełnego oderwania się od świata. Jestem poza nurtem życia, zawieszony w momencie, który dziwnie nie przemija. Ciągnę ku znikającemu mi przed oczyma punktowi jak Barry Newman w filmie którego nie oglądałem i nie oglądnę już. Dociskam gazu, by szybciej

-białe obłoki kotłują się na dziubkiem, ciepło aż parzy, linie w obłokach, krzywe, opiszesz nigdy, a jeśli przecież to równaniem i kłamstwem
to musi być kłamstwem
mój język, boli, skażony szumem, toksycznością miasta, ciągle kurwa, kurwa, ja pierdolę to się kurwa nie kurwa kurwa. O Boże, jak jest kurwa źle, jak bardzo źle, sam się plączę choć nie wymawiam, a mimo kurwa pierodolona jebana twarz się kurczy i marszczy i
Uderzy jeden w blat drewniany, by usłyszeć coś prócz fal depresji swych i obłędnych wniosków schorowanego, zniewolonego umysłu. Bólu poczuć nie zdoła.
Zaburzenie, zaburzenie, zaburzenie zaburzenie, zaburzenie, zaburzenie.

Przełknie znów ślinę której w ustach brak, ręce na kubku położy, sam o szafkę oparty przykucając i do siadu przechodząc. To nieludzkie, pomyśli, nie myląc się ni nie eksklamując tego w przypływie złości czy rozpaczy, a stwierdzając to nie z przymusu umysłu, ale zimnej i samonapędzającej kolejne wnioski logiki zdań złożonej przez onego i pielęgnowanej przez lata.
Ktoś pomyśli, dlaczego snów swoich nie pamięta. Odrzuci pytanie, wnioskując, że ku obłędzie będzie onego prowadził.

Zauważył pakowany papier na biurku pokrytego Laplacem, syntetycznym (krzemowym) Herzogiem, rozsypanym szkłem i zaschniętą krwią.
Znalazł się przy nim.
Zostało otworzone.



NEW ITEM!

Komputer_laptop_superwypaśny_niespodzianka + 50 zum Torheit


Więc jeden wspomniał* i wiedział, co zrobił.

***


- W co grasz?
- Lemmingi, ostatnio ściągnąłem
- Nie za stare?
- Trochę stare, wciąż grywalne.
- Tetryk z Ciebie się zrobił. I awanturnik.
Odwrócił się ku niej.
- Entschuldigung fur-
- Das ist ok.
- Nie no, narobiłem trochę hałasu ostatnio. Policja pewnie przyjechała?
- Tak, dzielnicowy, szukał Ciebie. Nikt nie spał w kamienicy przez pół nocy.
- A...
- Tak, ja też. No, cholera, na ostatnim mieszkaniu nie miałam sąsiada, który wyrzucał komputer przez okno i darł się po nocy.
- Sorry, naprawdę.
- Byłeś na komendzie?
- Tak, wcześniej też mnie spisali za zakłócanie porządku. Chyba dostałem mandat czy coś.
- Nie orientowałeś się?
- Nie, szczerze - działo się ostatnio tyle, że nie miałem jak.
- A teraz wszystko ok?
- Tak, tak, wszystko ok.
- No to nie siedź po ciemku, przynajmniej zapal sobie lampkę. I zamknij drzwi do mieszkania, dobra? - powiedziała, odsuwając się.
- Mhm
- Hej!
- Co?
- Lepsze nastawienie, nie dziwię się, że wariujesz. Wakacje są, a Ty coś siedzisz, dłubiesz w tych wzorach - przerzucała wzrokiem kartkę podniesioną z ziemi - weź się zgadaj z kimś, gdzieś zadzwoń, dobra?
- Dzięki, postaram się nie wrzeszczeć po nocy, a jak już, to śpiewając What Shall We Do with a Drunken Sailor?
Parsknęła, ale później jeszcze próbowała odszukać w jego wzroku czegoś, co mogło wskazywać, że niekoniecznie jest ok.
- Jakby coś, wpadnij na górę do nas kiedyś.
- O, dzięki, z chęcią. Pewnie, może, jakoś jutro, dobra? Dziś lekko jestem zmęczony i wiesz
- Tak, rozumiem.
- No...
- No nic, to idź spać, wyśpij się leniu. I jakby coś było nie tak, to wiesz - wpadaj do nas, znajdziemy jakieś rozwiązanie - Cornčlie klepnęła dwa razy palcami w szyję i wyszła, a przymykając jeszcze drzwi uśmiechając się lekko. Po odprowadzeniu jej, raz i drugi obrócił zamkiem, spojrzał przez judasza i z westchnieniem potoczył się znów ku stacji.


Niepokoiła go ta dewiacja. Dla każdego gatunku priorytetem jest przeżycie, wzrost i bezpieczeństwo populacji. Tymczasem lemingi, małe zwierzątka przypominające wyglądem chomiki (właściwie, to będące takimi) zbierają się czasem, w zupełnie przypadkowe dni i tysiącami ciągną nad skarpy i urwiska, rzucając się ku płynącemu w dole wartkiemu nurtowi rzeki, przy których często żyją.
Co jest przyczyną tego masowego obłędu?
Czy to obłęd?

Słonie. Odłączają się od stada, kładą się na boku i czekają na śmierć.
Konie potrafią również położyć się i nie przyjmować pożywienia.
Łabędzie po stracie partnera wzbijają się w górę i pikują w dół, roztrzaskując się.
Orki w oceanariach uderzają z całej siły głowami w ściany basenu.

Forum internetowe, wpis:

Moja rybka popełniła samobójstwo. Wyskakiwała z akwarium tak długo, aż jej nie zdążyłam uratować :P
Teraz już nie mam rybek...


Tak,samobojstwa popelniaja gesi tuczone sztucznie na przerost watroby. Po kilku tygodniach tuczenia(nieruchomo) i zwiazanych z tym okrutnych meczarniach gesi tluka glowa o twardy przedmiot az do utraty tchu!Wg.badan konczy tak z soba od 5 do 10 % tuczonych gesi.

(...)Forelius pusillus. Zwierzęta te popełniają samobójstwo dla dobra mrowiska.

O zachodzie słońca część mrówek pozostaje poza mrowiskiem po to, by zapieczętować otwór prowadzący do jego wnętrza. Zabezpieczają w ten sposób mrowisko przed intruzami, ale same nie dożywają poranka.

Samobójstwa wśród zwierząt - pszczół, os czy mrówek - obserwowano już wcześniej, ale dochodziło do nich tylko wówczas, gdy zwierzęta były atakowane.


Nadal pozostaje pytanie - dlaczego?



[/center]




* ([WoD: Mortals] TBL - Cieńka Czarna Linia)
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%p%r%z%e%z%n%a%c%z%e%n%i%e%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%l%o%s%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%w%k%u%r%w%a%%%%%%%%%%%%%%% 5
%%l%o%g%i%k%a%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%
%%%%%%%%%%r%e%s%t%%a%r%t%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%s%z%u%m%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%h%a%r%m%o%n%i%a%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%555
%%%%%%%%i%n%f%o%r%m%a%c%j%a%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%5
%%%z%ł%o%ś%ć%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%w%o% l%n%o%ś%ć%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%w%n%i%o%s%k%i%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% 555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%o%s%o% b%l%i%w%o%ś%ć%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%




Opuszki palców biją w blat w zniecierpliwieniu, gdy na ekranie długa kolejka ściągania po kolei ukazuje przesuwające się paski-niebieskie-paski postępu zasyssania kolejnych .mp3 . Szybko spiracił Matlaba, Mathematicę, zdążył już zapchać pulpit dublującymi się plikami, ich archiwami i kopiami zapasowymi.
Dubstep sączył się przez słuchawki, kilka kanałów irc żyło na zakładkach w przeglądarce a on obczajał już pewnie od kilku dobrych godzin to maila, to ruch na forum, zmęczonymi białkami błyskając na piksele. Ostatnie pół godziny spędził, zmieniając tapety.
Herbata.
Nowy thread.
Nowy bit. Nowy refleks światła. Kolejne kliknięcie. Click, click. click click.
Dzieje się, ktoś postuje zdjęcia zrobione na nocnej zmianie w szpitalu, sfotografował EKG, można powiększyć, przyjrzeć się. Ktoś inny wyżywa się w paincie na nieśmiesznym macro. Jest ich więcej, 500 wariacji jednego bohomaza. Kolejny zasyp penisów. Magia internetu. Problemy: nowe, źle artykułowane. I te stare, przedyskutowane milion razy. Kolejne wpół poważne, wpół żałosne, wpół śmiesznie powstające wymysły konspiracyjne.
Nuda, ciągła nuda i tysiące myśli i wyobrażeń.
Zmęczone oczy bolące od spoglądania w ekran.
Kolejne westchnienie, kolejna przerwa, by strzelić z kręgosłupa i popatrzeć niewyraźnie za okno.
Nic tam nie ma.
Gdzie ja jestem? We wspomnieniach nadal przy głosie Izabeli Vallentine, która w hipnotycznej .mp3 kontrolowała mój wytrysk słownymi komendami. Ale jestem też pełen obaw, rozmawiając z Ottem. I próbując pozostać przytomnym w zimnym metrze. I śmiejąc się w ten dzień lata. I jestem tam i jestem gdzie marzę i gdzie chciałbym być. Jestem splątany w tych chwilach/przestrzeniach, ściślej, matematycznie, patrz -> wymiar. Zbiór, graf, określony przez funkcję czy funkcjonał, może i przez inny formalizm. Jestem taki sam.
Najprostsza analogia, gdzie jestem, czym jestem: Sieć. Nie internet. Sieć.
Wśród innych, marzących. Anonimowy. Wyjątkowy. Przeciętny. Prawdziwy.





...Śniłeś kiedyś sen tak wyraźny, że zdawał Ci się rzeczywistością?






Ja tak zacząłem. Ja tak się zapętliłem. Taki był start.



Loop
Rewind.


To ja: Adrian.

Adrian to Adrian.
Nie Adrian.
Ale i Adrian.

Rozumiecie?

Ja/My/On też nie rozumie/rozumuje/rozumowali/rozumieli/rozumiało/rozumiału.

To nie nielogiczność. To nie błąd. To nie sen. To nie szaleństwo.To nie to. Tonie to. Tonieto.


Budzę się. To kolejny dzień.
Spocony jestem w piżamie.

N I E.

J E D Y N A R Z E C Z Y W I S T O Ś Ć T O


szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs


szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs


szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szINFORMACJAzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs


szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs


szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
 
Miriander jest offline  
Stary 05-03-2010, 09:56   #143
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Eric Gower - Tura 13 - 26 lipca 2008

To było dziwne uczucie. Bardzo dziwne uczucie. Siedział w pluszowej loży naprzeciwko kobiety, której nie znał, ale był pewnym, że ona zna jego. Może nawet zna go lepiej niżby sobie tego życzył... To wszystko co działo się przez ostatnie kilka dni... To też było dziwne.



Kobieta uśmiechnęła się ciepło i powiedziała wskazując na stojący na stole imbryk:

- T’ien Yiheng powiedział, że “Herbatę się pija, by zapomnieć o hałasie świata.” - powiedziała spoglądając na Erica. - Napijmy się zatem herbaty. Wyciszmy się.

Jej zupełny spokój, traktowanie czasu jakby nie istniał i nie miał żadnego znaczenia udzieliły się Ericowi. Herbata – jako taka – nigdy nie była jego ulubionym napojem. Choć może raczej należałoby powiedzieć – ograniczał ją do ekspresowej torebki wrzucanej do kubka i zalewanej wrzątkiem... Podniósł czarkę do ust i aromat naparu uderzył w jego nozdrza. Przymknął oczy i upił mały łyczek... Usłyszał muzykę, a przynajmniej był to jakiś rodzaj muzyki, tradycyjnej muzyki, grany na czterostrunowej gitarze. W jakiś sposób ta muzyka pasowała do sytuacji, nastroju i herbaty...

- Czy zechce pan wybrać kwiat? -
pytanie dotarło do niego i otworzył oczy widząc najpierw ubraną w tradycyjne kimono artystkę, później ubranych w równie tradycyjne szaty gości herbaciarni, a dopiero na samym końcu stojącą obok tacę z jakimiś zasuszonymi kwiatami.


Sięgnął po jeden z nich, kiedy uświadomił sobie, że wszyscy wokół mówią po chińsku. Wstał gwałtownie wywracając niski stolik i powodując spore zamieszanie. Wybiegł na ulicę, która była po prostu dość szerokim klepiskiem obstawionym niewysokimi drewnianymi domami... Jakiś chłop prowadził wózek zaprzężony w osiołka...

„Gdzie ja jestem?”-
myśl zamierzała mu rozwalić umysł. Zupełnie jakby w czaszce wybuchła mu bomba...


- Oh, przepraszam, nie zauważyliśmy pana – może czterdziestoletni mężczyzna zatrzymał się tuż koło Erica.
- Nie... nic... nic nie szkodzi - wykrztusił rozglądają cię po okolicy „Katedry Bomby A”...

Para odeszła pozostawiając go samego z coraz bardziej zwariowanymi myślami. Myślami, które przypominały ruletkę, albo jakieś szalejące obrazki w jednorękim bandycie... Ciemność. Musiał to wszystko zepchnąć w ciemność i myśleć rozsądnie.


- Mój drogi... Nie tak szybko... W moim wieku trzeba się oszczędzać... - kobieta wzięła go pod rękę - Vegas może nie jest moim ulubionym miejscem na wieczorne spacery, ale skoro już tu jesteśmy...

Dopiero teraz Eric zwrócił uwagę na to w co jest ubrany. W tym smokingu doskonale pasował do znanego chyba każdemu „Bellagio Casino”... Zmierzał coś powiedzieć, ale gdy otwarł usta usłyszał:

- Od pierwszych chwil naszego życia uczy się nas, że żyjemy w trójwymiarowym świecie. Uczy się nas, że mamy wpływ tylko na długość, szerokość i wysokość. Uczy się nas, że czas jest stały, że płynie... że istnieje jedna jedyna rzeczywistość. Oczywiście – uciekając od tego ograniczenia – człowiek, każdy człowiek, wierzy, że istnieje coś jeszcze – jakaś inna, lepsza rzeczywistość... I istnieje. Ale nawet tutaj istnieje więcej niż jedna rzeczywistość... Setki, tysiące równoległych rzeczywistości, w których żyją ci sami ludzie, ale żyją zupełnie inaczej, często zupełnie nieświadomi, nie myślący o tym, że ich życie mogłoby być inne, że może się skończyć za kilka sekund. Popatrz – wskazała ręką podjeżdżającą pod kasyno limuzynę i wysiadającego z niej... Erica – to jeden z tysięcy Ty. W tej rzeczywistości po studiach wyjechałeś do Stanów i w nowojorskim metrze spotkałeś dziewczynę, zakochałeś się z wzajemnością w córce właściciela „Bellagio”... Historia jak z filmu skończyła się miesiąc temu kiedy ona zginęła w wypadku samochodowym... Zapytasz czy mógłbyś temu zapobiec? Nie. Nikt z nas nie widzi swojej przyszłości ani przyszłości żadnego innego z nas... To ma związek z tym, że nas tak naprawdę nie ma w równoległych rzeczywistościach... Ten tutejszy Eric Gower nie ma najmniejszego pojęcia o tym kim naprawdę jest i jakimi możliwościami dysponuje – jest zwykłym człowiekiem takim jak miliardy innych... Tak naprawdę nas tutaj nie ma... - zamknij oczy. Nie bój się poprowadzę Cię – Tak naprawdę nas tutaj nie ma. To wszystko co widzimy, odczuwamy, czego doświadczamy jest tylko wytworem naszych umysłów... Fatamorganą... Powiedz mi czy masz mokre stopy, albo kostki?
- Nie... - odparł Eric zaskoczony pytaniem.
- Otwórz oczy.

Gower otworzył oczy i momentalnie poczuł ziąb; oboje stali po kolana w lodowatej wodzie fontanny. Uświadomił sobie, że mając zamknięte oczy założył, że idzie po wyłożonym kamieniami równym placu przed fontanną. Szum wody słyszał cały czas więc był on niemiarodajny; zresztą nie zaprzątał sobie głowy ocenianiem odległości od fontanny na podstawie jej głośności... Nie widział gzymsu fontanny i przeszedł przez niego jakby nie istniał... Woda zresztą też nie istniała do chwili kiedy nie uświadomił sobie jej istnienia i wpływu na jego spodnie i nogi...

- Co teraz? - zapytał ciągle zszokowany tą demonstracją.
- Teraz musimy wrócić do naszej rzeczywistości... Jaką rzecz z niej pamiętasz? - podniosła palec – Nie mów. Pomyśl.

Aromat herbacianego naparu uderzył w nozdrza, a pierwszy niewielki łyczek spłynął do przełyku. Przez kilka sekund Eric bał się otworzyć oczy. W końcu otworzył z ulgą zauważając, że znajduje się wyłożonej pluszem loży...

- Nazywam się Raniya al-Rikabi. Jakie pytania chcesz mi zadać przyjacielu?
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 05-03-2010 o 09:58. Powód: tytuł
Aschaar jest offline  
Stary 11-03-2010, 03:16   #144
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 13 - Adrian Hasse - poranek


- Ups. Sorry – mężczyzna uśmiechnął się do Adriana i poprawił ciemne okulary – Po ostatniej Rewolucji mamy tu mały bajzel. Jednym słowem bajzel. To nie ta sekcja.


Siedzę za kierownicą, moje oczy bolą od długotrwałego wysiłku, szczypiąc i buzując czymś nieokreślonym na powierzchni gałki ocznej, zupełnie jak oranżada którą zwykło się kupować za 20 fenigów w kiosku obok szkoły.
Cholera... TO już było. Było i nie było. Może było, chociaż prawdopodobnie raczej nie było. Któraś z submodularnych, niekompletnych i nieudawadnialnych wersji rzeczywistości sprzysięgła się, aby z najlepszego możliwego punktu w najwyższej dostępnej rozdzielczości (...presented in HDTV dolby surround 5.1...) pokazać TEN wypadek. Idealnie perfekcyjnie, pokratkować co 0,00001 sekundy, opisać wszystkie siły i zachodzące zjawiska... Hasse zacisnął oczy.




- Powinienem czuć złość – głos Kumpla Z Paczki był niespodzianką. Adrian otworzył oczy widząc znajomego ubranego jak jakiś wojskowy i stojącego z nieznaną dziewczyną w otoczeniu przypominającym... cholera jasna wie co przypominającym...
- Powinienem czuć %złość% - powtórzył zupełnie nie zwracając uwagi na zaskoczoną minę studenta – bo teraz wiem, że mogłeś mnie uratować, ale tego nie zrobiłeś.

Schylił się, aby podnieść trochę piachu. Dopiero teraz młody matematyk zauważył, że otoczenie jest całkowicie statyczne, jakby zatrzymało się w czasie, lub w idealnej cyfrowej pauzie.

- Problem był tylko taki – teraz to wiem, że moim przeznaczeniem było umrzeć w wyniku tego wypadku – pozwolił się wysypywać piaskowi z ręki. - To pewnie brzmi głupio i wygląda głupio... Ale tylko w taki sposób potrafię się z tobą skontaktować – korzystając z tego, że generując kolejne rzeczywistości pozwalasz mi włamać się w swój umysł. Chciałem Ci to powiedzieć w szpitalu, ale jakoś nie było okazji... O nic nie mam do Ciebie żalu, takie było %przeznaczenie%. Ja jestem...


Über formal unentscheidbare Sätze der Principia Mathematica und verwandter Systeme... przeglądane z zainteresowaniem przez major Mokoto...

W ten sposób pierwotny cel - proste przedstawienie pewnej ogólnej reguły - został całkowicie chybiony. Ja jako sposobu wybrnięcia z tej sytuacji użyłem


RELOAD



Czerwień. KREW i nie krew.
-Autorów fascynuje tajemnica bytu- Cyfrowego niebytu chyba
- Dążenie do nieskończoności i perfekcji, zjawisk nieosiągalnych – Nieskończoności rozlazłych pixeli i co? perfekcji...
Krew faluje, rozciąga się. płynie. Zachłystuje się każdym kolejnym strzałem. Śmierć.
Gdyż każdy z nas może odczuwać osobiste pragnienia lub skrycie na cos lub kogoś oczekiwać…
Huk. Nie, hałas. Nie, brzdęk. Nie, zakłócenie. Szum.
Każdy chce kogoś...


Kolejna wirtualna rzeczywistość rozpadła się w niebyt.



Program Malfunction: %RESTART%



Istnieje taki etap nauki (...), gdy uczeń jest w stanie tylko grać takie wprawki, które nie są warte słuchania. Proste wprawki są nudne, a ciekawe zbyt trudne. Kłopot ten pojawia się w wielu przedmiotach.



One znów łaziły. Z głośników wydobywała się ta sama muzyka... eee... to samo brzękanie i popiskiwanie przyprawiające...

Cornčlie, zaniepokojoną sąsiadkę/współlokatorkę z góry, wydział filologii, prywatnie saksofon w małym big bandzie

…o poważną zapaść nerwową na tle muzycznym. One łaziły. Znów. Uparcie. Po kolejnej planszy. Łaziły. Były udziergane na drutach i łaziły; może na innym szydełku, ale łaziły... Układały cegiełki i łaziły. Bezmyślnie łaziły. Łaziły w te i łaziły z powrotem. Łażenie było ich celem samym w sobie. Łaziły niezależnie od wszystkiego. Po prostu lazły do przodu jak bezmózgie małpy... Lazły jak społeczeństwo... Lazły jak ludzie, ogłupiali technologią i „łatwym życiem”...


Cholera... nie ma Blokera...
%WKURW% Zamierzasz leźć razem z nimi?



Nowy thread. Nowy bit. Nowy refleks światła. Kolejne kliknięcie. Magia internetu. Problemy: nowe, źle artykułowane. I te stare, przedyskutowane milion razy. Kolejne wpół poważne, wpół żałosne, wpół śmiesznie powstające wymysły konspiracyjne. Nuda, ciągła nuda i tysiące myśli i wyobrażeń. Zmęczone oczy bolące od spoglądania w ekran. Kolejne westchnienie, kolejna przerwa, by strzelić z kręgosłupa i popatrzeć niewyraźnie za okno. Nic tam nie ma.

Gdzie ja jestem? %SZUM – HARMONIA% Nowy egzabajt danych. Bezużytecznych danych.


Über formal unentscheidbare Sätze der Principia Mathematica und verwandter Systeme... przeglądane z zainteresowaniem przez major Mokoto...Strona 187...

...rozległo się między nieoświetlonymi niczym innym prócz ulicznych latarni ścianami mieszkania Adriana. On sam wymacał światło na ścianie po prawej, trochę poniżej jego ramienia i zaraz zmrużył powieki, czy to przed bezwzględnymi fotonami, czy przed bezlitośnie bolesnym widokiem nędzy i rozpaczy, jaki rozciągał się poprzez jego kawalerkę. A raczej kilka obrazów. Zaschnięta krew na odłamkach szyby różnego kształtu rozsypanych po biurku i jego okolicach. Zasłona, nadszarpnięta i z kilkoma brudnymi kropkami, powiewa żałośnie. Wiatr wpadający przez otwarte okno porozrzucał papiery, a nawet przewrócił śmieci stojące w worku na korytarzu. Wyziębił mieszkanie.

%OSOBLIWOŚĆ% - Powiedziałbym, że duża osobliwość... Zamierzasz to ogarnąć czy budujesz Xaos?



%LOS% No... każdy jest kowalem własnego losu...


- Lepsze nastawienie, nie dziwię się, że wariujesz. Wakacje są, a Ty coś siedzisz, dłubiesz w tych wzorach - przerzucała wzrokiem kartkę podniesioną z ziemi - weź się zgadaj z kimś, gdzieś zadzwoń, dobra?
- Dzięki, postaram się nie wrzeszczeć po nocy, a jak już, to śpiewając What Shall We Do with a Drunken Sailor?
- Jakby coś, wpadnij na górę do nas kiedyś.
- O, dzięki, z chęcią. Pewnie, może, jakoś jutro, dobra? Dziś lekko jestem zmęczony i wiesz...
- Tak, rozumiem.
- No...




What Shall We Do with a Drunken Sailor – podoba mi się...



Über formal unentscheidbare Sätze der Principia Mathematica und verwandter Systeme... przeglądane z zainteresowaniem przez major Mokoto...



...Śniłeś kiedyś sen tak wyraźny, że zdawał Ci się rzeczywistością?



%LOGIKA% >>>Odsyłacz. W tekście podaję proste stwierdzenie. O przypadkach wyjątkowych i zastrzeżeniach, które mogłyby niepokoić szczególnie dobrze poinformowanego albo krytycznego czytelnika, wspominam w odsyłaczu. No właśnie - poszukaj odsyłacza. Wszystkiego za Ciebie nie będę robił...



Program Break – Pointer: RELOAD from core.


Über formal unentscheidbare Sätze der Principia Mathematica und verwandter Systeme... przeglądane z zainteresowaniem przez major Mokoto...



Warto chyba wspomnieć o roli odsyłaczy. (...) Inne wiążą się ze sprawą trudności ścisłego przedstawienia wyników. Przy pisaniu (...) zawsze powstaje zagadnienie stopnia ścisłości, z jakim należy przedstawić dany materiał. Głównym celem (...) jest naszkicowanie podstawowych idei danego przedmiotu. Dlatego też autor rozpoczynając pisanie (...) wyjaśnia daną ideę za pomocą prostych i dość ogólnych terminów. Następnie spogląda na to, co napisał, i stwierdza, że nie jest to prawdziwe, gdyż pewnych raczej specjalnych okolicznościach, może zdarzyć się coś zupełnie przeciwnego. Jeżeli autor nie jest zbyt staranny, to dodaje pewną ilość warunków uzupełniających, aż tekst staje się tak mało przejrzysty, jak dokument prawny czy formularz dotyczący podatku dochodowego.
białe obłoki kotłują się na dziubkiem, ciepło aż parzy, linie w obłokach, krzywe, opiszesz nigdy, a jeśli przecież to równaniem i kłamstwem to musi być kłamstwem; mój język, boli, skażony szumem, toksycznością miasta, ciągle kurwa, kurwa, ja pierdolę to się kurwa nie kurwa kurwa. O Boże, jak jest kurwa źle, jak bardzo źle, sam się plączę choć nie wymawiam, a mimo kurwa pierdolona jebana twarz się kurczy i marszczy i...
Uderzy jeden w blat drewniany, by usłyszeć coś prócz fal depresji swych i obłędnych %WNIOSKÓW% schorowanego, zniewolonego umysłu.

Pisząc rozdział pierwszy i drugi czułem, że są one podobne do pierwszego aktu sztuki. Wprowadzono już postacie, ale nie uwikłano ich jeszcze w dostateczną ilość spraw, aby były naprawdę emocjonujące. Każdy, kto ma takie wrażenie, powinien przeczytać te rozdziały raczej szybko. Korzyści płynące z zawartych w tych rozdziałach %WNIOSKÓW% będą coraz bardziej widoczne w miarę czytania tej książki.


Muzykę wyłączyłem minutę temu, za minutę włączę ją z powrotem znów zapalając się adrenaliną, jednak między jedną minutą a drugą jest 4116,67 metra i linie światła świata kurczącego się w linię ciągnącą ku znikającemu punktowi. Byłem przez chwilę bohaterem jak z filmu, chciałem być bohaterem jak z filmu. Teraz po raz pierwszy uderza do mnie uczucie zupełnego oderwania się od świata. Jestem poza nurtem życia, zawieszony w momencie, który dziwnie nie przemija. Ciągnę ku znikającemu mi przed oczyma punktowi jak Barry Newman w filmie którego nie oglądałem i nie oglądnę już.
%INFORMACJA%: Liczba akapitów: 1. Liczba wyrazów: 91. Liczba znaków: 575. Ostatni zapis: NIGDY.




%WOLNOŚĆ% - Naprawdę odważysz się po nią sięgnąć? On czeka...




Adrian budzi się zlany potem w zimnym mieszkaniu. Laptop leży na biurku wyświetlając jakiś głupawy komunikat o zakończeniu pobierania...

A, tak przy okazji - nazywam się Qiuntan.
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 12-03-2010 o 17:30. Powód: Grafika
Aschaar jest offline  
Stary 27-03-2010, 22:56   #145
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Życie jest pełne niespodzianek. Jeszcze jakiś czas temu Eric w życiu by nie pomyślał, że będzie siedział na najbardziej pluszowej kanapie w mieście, naprzeciw kobiety, która wiedziała o nim zdecydowanie więcej niż by chciał, a na dodatek będzie popijał herbatkę, jak rasowy anglik, którym nigdy się nie czuł ... cudnie...

Nastrój tego miejsca, sposób w jaki zachowywała się kobieta, jej beztroska, oraz spokój powodowały, że Eric zapomniał o wszystkich problemach. Czuł, jakby czas stanął w miejscu.
Ostatni raz czuł się tak beztrosko w liceum, kiedy z kumplami palił... W każdym razie wyglądało to trochę jak herbata.

Napój miał intensywny zapach. Był tam przyjemny, że mężczyzna przymknął oczy zaczynając pić. W tej samej chwili do jego uszu dotarła muzyka, tak jakby ktoś specjalnie czekał, aż weźmie pierwszy łyk, żeby wprowadzić go we wschodni nastrój.

-Czy zechce pan wybrać kwiat?

-Ja... Co?!- natychmiast otworzył oczy, przed którymi stała ubrana w tradycyjne kimono azjatka z kwiatami. Nagle dotarło do niego, że wszyscy siedzący w pomieszczeniu wyglądali jak w filmach Kurosawy! Co więcej w końcu zrozumiał, że wszyscy dookoła mówią po chińsku.

Nie wiedział co się stało. Wstał gwałtownie wywracając stolik i wybiegł na ulice, czując na sobie spojrzenia wszystkich siedzących w środku. Nie miał pojęcia gdzie jest, ani co się stało, wszystko działa się zbyt szybko.

-Oh, przepraszam, nie zauważyliśmy pana.- Eric zatrzymał się, omal nie wpadając na jakiegoś przechodniego mężczyznę.

-Nie... nic... nic nie szkodzi.- wyjąkał.

Cały czas nie mógł zrozumieć co się dzieje, gdzie się znajduje i jak to się stało, że jeszcze przed chwilą był w chińskiej pijalni z przed kilku set lat, a przed chwilą wpadł na normalnego faceta w zniszczonej katedrze.

-Mój drogi... Nie tak szybko... W moim wieku trzeba się oszczędzać... Vegas może nie jest moim ulubionym miejscem na wieczorne spacery, ale skoro już tu jesteśmy...

Nagle zauważył, że ma na sobie smoking, który mógł kosztować jego kilku miesięczną pensję. Jakby tego było mało krajobraz też był inny... Vegas!
Na język nasuwało mu się multum pytań, jednak był w takim szoku, że nie mógł wydać z siebie nawet chrząknięcia.

Zanim zdążył coś z siebie wydusić kobieta opowiedziała mu o równoległych rzeczywistościach i o tym, że to on nas samych zależy jak wykorzystamy nasze. Nagle zadała dziwne pytanie- „czy masz mokre stopy”.
To było najdziwniejsze pytanie jakie usłyszał, jednak gdy otworzył oczy poczuł chłód i wodę. Zdał sobie sprawę, że stoi po kolana w fontannie pełnej lodowatej wody. Wtedy dotarło do niego to co kobieta chciała mu uzmysłowić. Nic nie istnieje póki sobie tego nie uświadomimy, lub w to uwierzymy.

W końcu wrócili do miejsca, gdzie zaczęła się ich rozmowa. Eric ponownie poczuł zapach herbaty i otworzył oczy.

-Nazywam się Raniya al-Rikabi. Jakie pytania chcesz mi zadać przyjacielu?

-Kim jesteś? Kim wy wszyscy jesteście. Kurt, Lukrecja, cała reszta tego „towarzystwa”? Co się tu dzieje i w jakim stopniu mam w tym swój wkład? Jak to się dzieje, że wpływam na ważne wydarzenia i dowiaduje się o tym dopiero od Kurta? Kto załatwił tak Webbera w noc, gdy go poznałem?
Tylko proszę cię... Nie owijaj tak, jak oni. Proszę.
 
Zak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172