|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
|
21-10-2016, 09:45 | #1 |
Reputacja: 1 | [Warhammer] Wschodzący Cień "Król Ropuch" był dwupiętrową, solidną i wielce poważaną w Eppiswaldzie, nadrzeczną karczmą. Przybytek zlokalizowany był przy samym rynku, mając za sąsiadów jedyne murowane kamienice w mieście, należące do najbogatszych mieszczan - Adriana Hochenlochego, Sigismunda Bocka, Joachima Stockenhauera i burgmeistera Hieronima Valdereinna. Nad masywnymi, wykonanymi z eppiswaldzkiego dębu drzwiami wisiał szyld przedstawiający koronowaną ropuchę. Każdy z mieszkańców miasta znał opowieść, dzięki której karczma nazywała się jak się nazywała. A było to tak: "Dawno temu żył sobie król Merogenów o imieniu Odocer, który był tak nieokrzesany, niekulturalny, arogancki, brzydki, niechlujny i śmierdzący, że wszyscy jego poddani schodzili mu z drogi i unikali go jak ognia. Problem polegał na tym, że król do granic wykorzystywał swoje "królewskie prawo" - obyczaj pozwalający mu spędzić noc poślubną z każdą młodą panną, zanim oblubieniec dostąpi tego zaszczytu. Wiele młodych mężatek, po nocy z królem odwiedzało stare mądre kobiety, aby mieć pewność, że królewskie nasienie w ich łonach nie wyda spaczonego owocu. Pewnej wiosny, król wybrał się na polowanie na kaczki. W pewnej chwili usłyszał plusk i wesoły śmiech jakiejś młodej dzieweczki. Nie chcąc dzielić się spodziewaną rozkoszą, nakazał swym ludziom pozostać na miejscu, a sam ruszył między trzciny porastające brzegi rzeki. W końcu dostrzegł przecudny widok - oto sama bogini Lacothea kąpała się nago. Król nie był w stanie opanować się, oglądając nagą boginię. A ta, słysząc i widząc go, uśmiechnęła się. "Twa pilność w podziwianiu mego ciała rozbawiła mnie. Jednak za przyjemność trzeba zapłacić. Obdaruje cię postacią bardziej przystającą do twego charakteru, która również pozwoli ci na zaspokojenie żądz każdej wiosny i to nie z byle kim, ale ze mną w mej wodnej postaci". Z tymi słowami bogini przemieniła króla w największą i najbrzydszą ropuchę nad brzegami rzeki Söll. Król Odocer został Królem Ropuchą." Na tyłach karczmy znajdowała się przystań, zawsze pełna barek, łodzi, tratw i innego pływającego po rzece sprzętu. Wioślarze, żeglarze, flisacy, kupcy i pasażerowie spędzali czas w przytulnym wnętrzu lokalu prowadzonego przez Hildę Bröhm, z pomocą jej sześciorga dzieci. Każdy mógł liczyć na ciepłą strawę, chłodne, pieniste piwo i kąt do spania, czy to w osobnym pokoju na piętrze, czy we wspólnym alkierzu w lewym skrzydle. W prawej części budynku mieściło się mieszkanie gospodyni i pomieszczenia gospodarcze. Tego dnia z barki należącej do Ottokara Elbsta, kupca z Geschburga, wysiadł niezdarnie młody jegomość, odziany w czarny, długi płaszcz, szarą bufiastą czapkę i buty z spiczastymi noskami. Do pasa miał przytroczony miecz, a w ręku trzymał skórzaną, ozdobioną mosiężnymi guzami teczkę. Stojąc na progu, omiótł salę bacznym spojrzeniem, po czym skierował swoje kroki do stojącej za kontuarem Hildy. Jej potomstwo jak zwykle rozbiegane, usługiwało gościom. Młodzian skłonił się, lekko uchylając czapki, czym od razu zaskarbił sobie szacunek gospodyni. Postawił teczkę na ladzie i odgarnął poły płaszcza. - Jestem Aldebrandt Mössbauer - przedstawił się. Hilda kiwnęła głową. - Chciałbym wynająć osobny pokój, zjeść coś i odświeżyć się po podróży. A potem porozmawiać. Oberżystka spełniła oczekiwania gościa, przydzielając mu pokój numer trzy i wręczając klucz do łaźni. Po jakimś czasie młodzieniec zjadł obiad i opróżnił dwa kufle piwa przy stole stojącym nieopodal kontuaru. Hilda przywołała swoją najstarszą córkę, szesnastoletnią Alfridę, aby ta ją zastąpiła, po czym dosiadła się do Aldebrandta. - Pracuję dla Świątyni Vereny w Pfeildorfie - poinformował ją młodzieniec. - Poszukuję ludzi, którzy mogliby dla mnie wykonać pewne zadanie. Dodam od razu, że nie do końca bezpieczne zadanie. Czy mogłaby mi Pani pomóc znaleźć odpowiednich ludzi? Hilda pomogła. Jakiś czas potem syn Hildy, jedenastoletni Gebhard popędził zawiadomić wyznaczone przez matkę osoby o czekającym ich w Królu spotkaniu. |
21-10-2016, 22:44 | #2 |
Reputacja: 1 | Przez dziurę w dachu do izby sączył się snop światła. Śpiącego w najlepsze Moritza obudziło pukanie do drzwi. Mężczyzna zwlókł się niechętnie z łóżka, aby usłyszeć wiadomość, którą dostarczył mu mały Gebhard. Moritz najchętniej spałby dalej, ale zanosiło się na to, że szykuje się jakaś robota do zrobienia, a żal byłoby przegapić okazję zarobienia kilku monet. Stary marynarz rozruszał zesztywniałe stawy robiąc kilka skłonów i przysiadów, co było jego codzienną rutyną. Następnie zasiadł do stołu i chwyciwszy za butelkę, pociągnął z niej spory haust gorzałki. Moritz po latach spędzonych na wodzie nie lubił, gdy nie kołysało. Dostawał choroby lądowej, a jedynym lekarstwem niwelującym niedogodność był alkohol. Wystarczyło kilka łyków, aby poczuć się jak na wodzie. Po całej butelce zaś, można było poczuć się jak w czasie sztormu na pełnym morzu. Mężczyzna odsiedział chwilkę w oczekiwaniu na przyjemne kołysanie, a następnie nałożywszy na głowę swój marynarski kapelusz ruszył nieśpiesznie w stronę karczmy. W zasadzie był nieco głodny, więc nawet dobrze się składa, że spotkanie ma odbyć się w karczmie. Z reguły pora obiadowa była porą, w której Moritz budził się po nocnej libacji, a następnie udawał się do karczmy na śniadanie, skąd najczęściej wracał nad ranem. |
21-10-2016, 22:46 | #3 |
Reputacja: 1 | Gebhart znalazł Elmera jak ten oddawał mocz z nadbrzeża prosto do rzeki, musiał więc chwilę poczekać, aż resztki cienkiego piwa znikną w mętnym nurcie. - Czego? - Elmer zapytał wpatrującego się weń chłopaka, gdy skończył korzystać z publicznego pisuaru. - Panie Lutefiks mama prosi do karczmy. - Po kiego grzyba, przecież spłaciłem wszystkie długi? - Elmer długo pracował nad wyzbyciem się wiejskiego akcentu, a raczej pracowała rózga jego mistrza magii Grimmdalfa, który uważał że w tym zawodzie właściwe wysławianie się jest niezbędne. - Nie wiem panie, ponoć jakiś interes jest do zrobienia - odpowiedział z lekkim przestrachem Gebhart, wszak z czarodziejami nigdy nic nie wiadomo, nawet jeśli nie są to jeszcze pełnoprawni czarodzieje i na dodatek nieudacznicy. - Dobra, powiedz matce że zaraz przyjdę. Elmer podrapał się po tyłku, splunął pod nogi i ruszył chwilę po chłopcu. Brudne ubranie, cuchnący oddech, nos jak kartofel i krępa lekko zgarbiona postura, bardziej przypominała wioskowego głupka niż czeladnika najbardziej tajemniczego i niepokojącego rzemiosła w Imperium. |
22-10-2016, 05:17 | #4 |
Northman Reputacja: 1 | Dzień to był zwyczajny, jak każde inny odkąd pamięcią Bodo sięgał, a że myślą głębszą głowy sobie zazwyczaj nie zawracał, to i daleko we wspomnienia nie zagłębiał się. Od kilku tygodni wszystko układało się wyśmienicie. Były szczury, były zlecenia, było za co opłacić czynsz, ojeść się, opić i jeszcze kilka miedzianych zaskórniaczków zostawało. Żyć nie umierać, co tu się długo rozwodzić. Wszedł do Ropucha z beztroską manierą zawadiackiego kroku i wskoczył na swój stołek w kąciku przy szynkwasie. Mały piesek drepczący przy zabłoconym kamaszu Wankera usiadł grzecznie w ciemnym rogu obok pana, ziewnął, zerknął do góry na Bodo, a potem osunął się i przymknął bystre ślepia wsparty pyszczkiem na brudnych łapkach, wetchnął i chyba udawał nieobecnego, lub zasypiał. - Szybkiś Herr Wanker. – Frau Hilda nalała wina dla szczurołapa. - A to zależy kochana dobrodziejko. – Bodo był w wyśmienitym nastroju węsząc zlecenie. - Szczury ucapić mogem szybko i dobrze, acz to drogie. Szybko i tanio tysz mogem, azali to nie za dobrze, bo niedokładnie. – tłumaczył dłubiąc brudnym plauchem w uchu. - Się zawsze jakiś zawieruszy. A pani kochana sobie życzy dobrze, tak? - Ja nie o tym. Synek wiadomości nie przekazał? - A… A tak, tak! Przekazał. – Bodo skwapliwie pokiwał rzadką grzywką, z powagą, choć był znienacka skołowany. Twarda sztuka, pomyślał mrużąc oczy. Zaczyna negocjacje od zbijania z tropu… Gebhard kilka minut wcześniej wpadł na zmierzającego do karczmy szczurołapa, który zza winkla się wynurzył murowanej kamienicy, w piwnicy której Bodo ze Szczekusiem pokoik najmowali, będący niegdyś pomieszczeniem na skład kartofli. Spotkanie w karczmie w sprawie zlecenia jasnym Wankerowi było, że natury pasożytniczego problemu. Szczurołap, więc łyknął wina czekając na wyjaśnienia. Karczmarki za język nie ciągnął więcej, uważając, że lepszy interes zrobi, jeśli ona zacznie o robotę się prosić. Wszak już wyszedł na takiego capa, co to wartko garnie się do roboty, więc pewnie tanio, bo desperacko.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 22-10-2016 o 05:28. |
22-10-2016, 13:40 | #5 |
Administrator Reputacja: 1 | Wilhelm oderwał się od księgi, którą właśnie studiował. To, że księga, miast formuł magicznych, zawierała facecje różne, o sprawach między mężczyznami i kobietami zachodzących, z opisami niekiedy dość ciekawymi, było sekretem, ale księga powagi dodawała. W szkołach jeszcze będąc Wilhelm czasu zbyt wiele na rozrywki różne nie miał, podobnie jak i inni uczniowie Kolegium, ale niekiedy chwil kilka się znalazło, by to i owo z chętną panną spróbować. A że Wilhelm do szpetnych nie należał... - Słucham cię. - Zamknął księgę i spojrzał na chłopaka. Ciotka mu wbijała do głowy, że można być uprzejmym dla każdego... a dopiero gdy to nie zadziała, należy walić batem przez łeb. Albo magią potraktować, co już ostatecznym wyjściem było, gdy inne środki zawiodły. - Matka prosi bardzo, by wielmożny pan do Ropucha przybył - wydukał chłopak. - Po co? - Nie wiem, ale matka prosiła usilnie - odparł Gebhard. - Ale gość jakiś przyjechał i wtedy mnie posłała. Do wielmożnego pana, a potem jeszcze do kilku. Musi sprawa być ważna. - Biegnij więc - powiedział Wilhelm. - Być może będę w 'Ropuchu' prędzej, niż ty, a jak nie, to matce powtórz, że przybędę. Rzucił chłopakowi dwa miedziaki, które tamten sprawnie chwycił. Gdy za Gebhardem zamknęły się drzwi Wilhelm wstał. Miał nadzieję, że sprawa jest ciekawa. Jeśli tak, to odwoła dzisiejsze spotkanie... Wyszedł z pokoju i niespiesznym krokiem podążył do karczmy. |
22-10-2016, 16:42 | #6 |
Reputacja: 1 | Nie mogła się doczekać, aż zatopi zęby w słodkim wypieku. Jagoda niosła równie owocowy kawałek placka, pachnący, świeżutki, błyszczący purpurą w naciętych otworkach... Pycha, aż ślinka sama ukradkiem wymykała się z ust. |
24-10-2016, 09:01 | #7 |
Reputacja: 1 | Krzesło niebezpiecznie odgięło się od pionu, gdy Berwin położył nogi na stół. W ręku trzymał kieliszek z winem, białym, lekko musującym, pięcioletnim. Jeszcze robionym przez jego ojca. Woskowym w posmaku, ojciec zawsze robił takie miodowo – woskowe i był z tego cholernie dumny. Ojciec zmarł dwa lata temu, gdy Berwin przedzierał się przez puszcze Księstwa Brasov. Hraban dowiedział się o tym od matki kilka dni temu, gdy po ponad dziesięciu latach wrócił do domu. Wrócił? Nikt go tu specjalnie nie oczekiwał. Ani brat, który zagarnął rodzinną winnicę i widział w nim konkurenta do schedy, ani tym bardziej, ta zołza bratowa. Reszta rodzeństwa, czyli dwie siostry wyszły za mąż i wyjechały. Jedna do Nuln, a druga bliżej do Gutach. Chyba tylko matka się ucieszyła na jego widok, ale matka zawsze była zastrachana. Wpierw przez ojca, a teraz przez brata. Berwin spojrzał na leżący na stole pas z mieczem i sztyletem, by przenieść wzrok na swoje zniszczone buty. Co on sobie wyobrażał, że po dziesięciu latach przyjmą go z otwartymi ramionami? Życie tu toczyło się dalej. Bez niego. Nikt go tu nie potrzebował. Dopił wino i z rozmachem cisnął kieliszek w kąt rozbijając szkło na drobny mak. Wstał i założył pas. Ciężar miecza przyjemnie zaciążył u biodra. Musiał się przejść. Wyszedł przed dom i ruszył w stronę pobliskiego Eppiswald. Pieszo, było blisko i nie widział potrzeby siodłania konia, z resztą Nero, jego wierzchowiec, był lepiej traktowany od niego. Stał bydlak w stajni i zażerał owies. Niech sobie odpoczywa. Berwin podjął decyzję, jutro ruszy na północ poszukać roboty. Może w Nuln spotka się z siostrą. Zawsze lubił Agnes, a ona jego. Idąc nabił fajkę i skrzesał ogień. Od strony Eppiswaldu pędził Gebhard Bröhm. - Cześć mały, gdzie tak pędzisz? – zagadał Hraban puszczając kłęby dymu. - Tak po prawdzie, to do Was panie Berwinie. Matka prosiła, żeby Pan przyszedł do Króla. Ma jakąś sprawę. Mężczyzna pokiwał głową. - Wracasz ze mną? - Nie. Muzę jeszcze kogoś znaleźć. - To nie tylko mnie chce widzieć? No dobra leć. Odprawił chłopaka ruszając do karczmy. Chyba jednak w poszukiwaniu zajęcia nie będzie musiał jechać w stronę Nuln. |
24-10-2016, 20:16 | #8 |
Reputacja: 1 | Gerhardt od dłuższego czasu przechadzał się po eppiswaldzkim nadbrzeżu, ze wzrokiem wbitym czas cały w rzeczną toń. Robił przy tym uporczywie miny, które w zamyśle miały mu nadać dystyngowanej powagi w oczach ewentualnych świadków i podkreślić jego filozoficzne zadumanie, ale po prawdzie to sprawiały, że wyglądał, jakby przez dłuższy czas nie mógł się porządnie wysrać. Z tego jednak nie zdawał sobie sprawy, choć nawet, gdyby ktoś go w tej kwestii uświadomił, to i tak na przekór Stutzer nadal by się tak samo krzywił. Ponieważ we własnej opinii był bardzo wrażliwy na przekaz ludowych opowieści, od paru dni, to jest od przybycia tutaj, rozmyślał nad opowieścią o królu Odocerze. Coś mu w niej nie pasowało. Być może wpłynął na to zapach zepsutego pstrąga, unoszący się nad rzeką, albo co gorsza fakt, że bogini Lacothea na wiosnę najwyraźniej dawała się chędożyć ropusze. Wzdrygnął się zdegustowany i może nawet wygłosiłby jakąś mowę na ten temat do kolebiącego się koło wiklinowego płotka pijaka, ale akurat przybiegł syn Hildy Bröhm i został zmuszony do rezygnacji z krasomówczego popisu. - Wielmożny panie, mama... - zdyszany chłopiec powiedziałby pewnie i więcej, ale szlachcic postanowił wykorzystać pojawienie się potencjalnego rozmówcy. - Myślisz chłopcze, że boginie rzeczne lubią polne kwiaty? - Pijaczyna, aktualnie kurczowo trzymający się studni, pokiwał głową, ale tego Gerhardt nie zauważył. Zebrane na łące kwiaty były dobre dla każdej kobiety, jak mniemał, ale ta gustowała w ropuchach, więc nie był tego taki pewny. - Nie mówili o tym w żadnej twojej bajce? - Mama... kazała przekazać, że w ma sprawę do wielmożnego pana - odpowiedział zbity z tropu jedenastolatek. - Dobrze - zgodził się zrezygnowany dottrahofczyk, który w międzyczasie odrzucił pomysł sterczenia nad wodą z bukietem kwiatów. Jeszcze by zmarzł. Nie lubił tego. - Masz tutaj chłopcze... - przerwał, grzebiąc w kieszeniach. Nieskutecznie. - Albo jednak nie. Idę - dodał, święcie wierząc, że kogoś to obchodzi. Pijak rzygał do studni, niebezpiecznie wychylając się do przodu. Gerhardta naszły dwie konkluzje, po pierwsze, będzie trzymał się z dala od oferowanej mu wody, a po drugie, biorąc pod uwagę pustki w kieszeniach jego płaszcza, potrzebował srebra. I czegoś, żeby zająć sobie czas, bo zamysł obdarowywania kwiatkami jakiejś rzecznej suki był wiele mówiący. Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 25-10-2016 o 12:45. Powód: literówki |
25-10-2016, 10:08 | #9 |
Reputacja: 1 | Santiago przebywał w Eppiswaldzie od kilku tygodni. Z jednej strony to niezbyt długo, ale z drugiej nieprzyzwyczajonemu do bezczynności Estalijczykowi oczekiwanie na okazję zabrania się w dalszą drogę na północ łodzią lub z karawaną było całkiem sporym wyzwaniem. Oczywiście istotnym czynnikiem była chęć podróżowania przy możliwie niskich kosztach własnych, co dodatkowo utrudniało znalezienie czegoś interesującego. Zatem rzec było można, że kręcił się po okolicy niczym giez wokół końskiego zadka. Z oczywistych względów był częstym gościem Króla Ropucha. Co prawda tutejsze wino nijak miało się do tych, które zwykł kosztować w swojej ojczyźnie, ale nie miał zbyt wielkiego wyboru - mocniejsze trunki szybko zwalały go z nóg, a imperialne piwo było zbyt ciężkie jak na jego gust, dlatego unikał go jak tylko mógł. Mimo sympatii do czterokopytnych koniem, czy innym bydlęciem jednak nie był i picie wody było ostatecznością. Wracał właśnie z tego, co miejscowi szumnie nazywali portem, gdy drogę przeciął mu biegnący dokądś wyrostek. Ten ostatni zatrzymał się nagle, najwyraźniej rozpoznając Estalijczyka i machając rękami starał się zwrócić jego uwagę. - Panie... eee... - zaczął - Santiago. - dodał po chwili, gdy przypomniał sobie imię mężczyzny. - Racz... eee... wybaczyć, że... przeszkadzam... eee... - jąkał się próbując naśladować dworski język Estalijczyka - Ale matka kazała was zawołać do Ropucha, karczmy znaczy się, bo coś ważnego ma dla was do przekazania. - Dokończył jednym tchem i czekał na odpowiedź de Ayolasa bezwiednie skubiąc przy tym kraj koszuli. Tenże rozmyślał właśnie co też skłania rozmówców do prób wysławiania się w sposób, w jaki nie mówią na codzień. Zwykle kończy się to jakąś gafą lub wielokrotnie powtarzanym "eee". Nie chcąc trzymać chłopaka w niepewności dłużej, niż wymagało tego dobre wychowanie skwitował tylko tę ciekawostkę nieznacznym poruszeniem brwi i zwrócił się do wyrostka, którego imienia nie kojarzył zbytnio, chociaż wygląd jak najbardziej. W końcu to jego próbował przekupić, by przejrzał piwniczkę Ropucha w poszukiwaniu jak najlepszych butelek wina. Nic z tego nie wyszło, bo chłopak twierdził, że matka nikomu nie daje klucza do piwniczki, ale zawsze warto było spróbować. - Zaiste wiadomości przyniesione przez ciebie niezmiernie mnie interesują. Rzeknij rodzicielce swojej, że niezwłocznie do gospody przybędę by wysłuchać co ma mi do powiedzenia. - Zakończywszy miedziakiem wciśniętym do dłoni nieco zbitego z tropu chłopaka kontynuował swój marsz. W końcu i tak właśnie szedł do Ropucha na kubek zbyt ciężkiego i zbyt cierpkiego wina.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... Ostatnio edytowane przez Gob1in : 25-10-2016 o 14:52. |
25-10-2016, 21:42 | #10 |
Reputacja: 1 | Aldebrandt siedział przy stole ustawionym nieopodal kontuaru. Mężczyzna wyglądał na nieco ponad dwadzieścia lat. Los był dla niego łaskawy - miał wszystkie zęby, gładką cerę, prosty nos i zaledwie kilka zaczerwienionych wyprysków na brodzie. Jego ubranie było proste, wykonane z ciemnego samodziału, w sam raz dla uczonego w podróży. Jego skórzana teczka obita mosiężnymi guzami leżała na stole. Obok niej stał dzban wypełniony winem, ale nie produkowanym przez Hildę lekkim różowym, tylko ciężkim czerwonym, a więc lokalnym Zweigeltem lub sudenlandzkim Gewürtztraminerem. Stągwi towarzyszyły drewniane kubki, na razie puste. * Hildy chwilowo nie było, więc Bodo usiadł na swoim zwyczajnym miejscu, czekając. Karczmarka pofatygowała się sama do niego, przynosząc nieco wina. Zbyt mało, jak na gust szczurołapa. - I co się krzywisz? - zapytała. - Mało Ci? Do tamtego jegomościa idź, więcej Ci naleje. To on się chciał z Tobą widzieć. * - Moritz! - stary marynarz usłyszał swoje imię już w progu, gdy tylko ściągnął kapelusz aby zmieścić się w drzwiach. Wołała go Hilda, stojąc za ladą i podając córce półmiski wypełnione parującą kaszą. Chwilę wcześniej przypłynęła barka i trzeba było obsłużyć nowych klientów. - Podejdź no do tamtego pana i rozgość się! * - Och, Elmer, mogłeś się chociaż uczesać - skarciła Lutefiksa karczmarka, gdy ten wszedł do wnętrza Ropucha. - I przydałoby się zmienić onuce. Tam podejdź, do stolika. * - Powitać szanownego pana, Herr Stutzer - Hilda delikatnie dygnęła, witając szlachcica. Wskazała na stolik, przy którym już siedziało kilku mężczyzn. - Tam proszę. Mam nadzieję, że zniesie Pan towarzystwo. Wszystko się wyjaśni. * - Jagódko, trzymaj no tylko tego swojego orła na uwięzi, dobrze skarbie? - gospodyni z lekkim przestrachem patrzyła na ptaka siedzącego na ramieniu dziewczyny. - Nie chciałybyśmy, żeby zrobił komuś krzywdę, prawda? A towarzystwo niezbyt mu może odpowiadać... - wskazała na stolik nieopodal kontuaru. * - I Herr Hraban już jest - następny półmisek parującej kaszy trafił w ręce Anny, a potem na stół zajęty przez marynarzy. - To już prawie wszyscy. Tam Pan podejdzie. * Wilhelm von Dohna i Santiago de Ayolas krok w krok podeszli do drzwi gospody. Każdy z innej strony. I obaj równocześnie weszli do środka, przepychając się i obijając o futrynę. Napięcie rozładowała natychmiast Hilda, witając obu panów. - Herr von Dohna i pan Santiago! To już wszyscy. Proszę, proszę do stołu. Herr Mössbauer, to już wszyscy. Coś podać jeszcze? - Tak, droga pani - odpowiedział mężczyzna, ze zgrozą obserwując resztki czerwonego trunku znikające w gardzielach co poniektórych z zgromadzonych. - Jeszcze jedną stągiew tego wyśmienitego wina i jakieś serdelki dla psa. Może wtedy odczepi się od mojej nogawki! - Przedstawiałem się już każdemu z osobna - Aldebrandt odchrząknął i wstał. - Teraz przedstawię się raz jeszcze i wyjaśnię sprawę, która kazała mi się spotkać z Wami. Cierpliwości. Nazywam się Aldebrandt Mössbauer. Jestem wysłannikiem Gretchen Herzberg, Najwyższej Kapłanki Vereny w Pfeildorfie. Jako, że zostaliście mi poleceni chciałbym Wam zaproponować pracę dla świątyni. A dokładniej odnalezienie pewnego człowieka - Friedermanna Lessinga, profesora historii Uniwersytetu Nulneńskiego, który zaginął dwa lata temu podczas badań terenowych. Eppiswald jest jedną z możliwych lokalizacji. Praca ma polegać na odnalezieniu tego mężczyzny, żywego lub martwego i przekazaniu wszelkich znalezionych dowodów rzeczowych oraz przedstawieniu raportu z przebiegu śledztwa. Kapłanka może zaoferować wam wynagrodzenie w wysokości jednej złotej korony dziennie. Na głowę - dodał, widząc zdziwione spojrzenia. - To chyba sporo... Ocekiwać się będzie od Was, że wywiążecie się z zadania w dwa tygodnie. W wyznaczonym dniu będzie tu, w Eppiswaldzie czekać na Was ktoś, kto zawiezie Was do Pfeildorfu, abyście mogli osobiście zdać raport. Jeśli jesteście zainteresowani, mam tutaj kontrakt do podpisania... - sięgnął po teczkę i wydobył z niej plik papierów, buteleczkę inkaustu i pióro. Z wyczekiwaniem spojrzał na zgromadzonych wokół stołu. - Kto pierwszy? |