|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
|
03-10-2022, 21:26 | #1 | |||
Reputacja: 1 | WHFR 4ed. - "Augur"
| |||
05-10-2022, 22:55 | #2 | |||
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Elenorsar : 11-10-2022 o 11:19. | |||
08-10-2022, 09:56 | #3 | ||||||
Reputacja: 1 |
- Źle się dzieje - Sigismund, starszy brat Carla, pogłaskał się po swojej łysinie znad kufla piwa. - Odmieńce coraz liczniejsze i bezczelne się stają. I tak jak mi żal, że bez córki ostanę - rzucił nieco zawilgocone spojrzenie w stronę Sylwi - to przecież bezpieczniejsza ona tu w Wolfenburgu, niż u nas będzie, prawda? Młodszy z braci z zadumą potaknął głową. Jego bratanica wychodziła za mąż. Ależ ten czas leciał! Tak był zajęty swoją karierą, że nim się obejrzał, trzydzieści wiosen mu minęło. Pokręcił głową ze zdumieniem. - Sam zostanę - markotnie stwierdził Sigi, zaglądając do kufla. - Będziesz miał na nią baczenie, prawda? - zwrócił się do brata. Carl zapewnił go, że tak właśnie będzie. Nie było po co wdawać się w tłumaczenia, że ma dużo obowiązków, często wyjeżdża i nigdy nie wiadomo, czy wróci. Że Wolfenburg, to duże miasto i jest tu tyle samo, a może więcej niebezpieczeństw, niż na dworze Wittagów. - Wiesz Carl, ojciec byłby z ciebie dumny - zmienił temat rozmowy starszy Skell. - Ale pamiętaj, co nam mówił. Teraz nie tylko musisz dbać o siebie, ale i moją córkę, kiedy ja nie mogę. A ty kiedy się ożenisz? Ja nie mam syna i raczej już nie będę miał, kto przedłuży nasz ród? Wiecznie młody nie będziesz. Z twoim nowym stanowiskiem, łatwo znalazłbyś odpowiednią pannę - brat najwyraźniej poczuł się teraz w obowiązku przejąć rolę głowy rodu. Zresztą faktycznie nim był, odkąd ojciec umarł. - Masz rację - Carl uśmiechnął się, a blizna na twarzy mu zadrgała. - Czas, bym się tym zajął - zgodził się sam nie wiedząc, czy po to, by uspokoić brata, czy rzeczywiście mając to na myśli.
Żar lał się niemiłosiernie z nieba. Zbroja zmieniła się w piec i Carl chciał czy nie chciał, w końcu musiał ją z siebie zdjąć. Bez pancerza nie wyglądał już tak groźnie, ale i nie rzucał się tak mocno w oczy. Ale jego potężny zweihander był stale w pobliżu i nie trzeba było ani wprawnego oka, by go zauważyć, ani wielce bystrego umysłu, aby dodać dwa do dwóch. Ktoś, kto wiózł ze sobą taki kawał żelaza, nie był pierwszym lepszym podróżnym, któremu warto było wchodzić w drogę. Zresztą nawet bez miecza swoją postawą i wojskowym obyciem nieświadomie dawał znać otoczeniu, któż zacz. Mundur również podróżował w jukach, by go niepotrzebnie na szwank nie narażać. Zwykłe ubranie podróżne więc musiało starczyć i oto Carl Skell, mężczyzna w sile wieku, przemierzał gościniec. Twarz jeszcze nie stara, z blizną która raczej niż go szpecić, pewnego dojrzałego powabu mu dodawała. Włosy jeszcze siwizną nie dotknięte, a i nawet kilkudniowy zarost, którego dorobił się w drodze sprawiały, że całość prezentowała się dobrze. Nie, aby zaraz jawił się jako łamacz serc niewieścich, bo ani z urody ani z charakteru nim nie był, ale wygląd bynajmniej od niego nie odstręczał. Drogę do celu, kiedy miał siły myśleć w tym upale, poświęcił poznaniu się z towarzyszami. Chociaż pogoda niezbyt sprzyjała do obracania językami, to przez dwa tygodnie nawet strzępki rozmowy jakiś obraz ich osobowości dawały. Sam o sobie, czy to z natury, czy z panujących temperatur nie mówił zbyt wiele. Ale starał się, aby towarzysze nie powzięli przekonania, że od nich stroni czy stara się jakieś tajemnice zachować. Zresztą, co tu dużo do opowiadania było. Wojsko było całym jego życiem od maleńkości. Matka mu odumarła młodo, ojciec niedawno, bratanica a mąż wyszła, a brat w stopniu sierżanta osiadł w siedzibie Wittagów, gdzie szkolił rekrutów, był ochroniarzem panicza Gustava, jak i jego nauczycielem szermierki. Miał też w zanadrzu kilka opowieści o bitwach, które stoczył. To, że był sierżantem w elitarnej Czarnej Gwardii nie było również dla nikogo tajemnicą. - Przydałoby się trochę tego zimna, co go opat nam wywróżył - rzucił z uśmiechem, ocierając rękawem pot z brwi. Jego wysuszone gardło sprawiło, że nie wypowiedział tego zbyt głośno. Czy towarzysze nie usłyszeli, czy nie mieli sił skomentować, nie wiedział. Było zbyt upalnie, by się tym przejmować.
Upał nie zelżał, za to można było dostać zimne piwo, trzymane czy to w piwnicy pod ziemią, czy też w beczce opuszczonej do studni, nie miało to znaczenia. Gdy przepłukał gardło pierwszym kuflem postanowił zjeść coś porządnego. W takim miejscu jak to jedzenie powinno być smakowite. Tatulek wkrótce zaproponował mu prosiaka w marynacie musztardowej. Do tego solidną porcję ziemniaków z okrasą. Carlowi ślina napłynęła do ust a w brzuchu zaburczały werble. Jako, że potrawa miała być podana dopiero za jakiś czas, a nie chciał wystawiać się na męczarnie oczekiwania, zamówił polewkę z solidną pajdą chleba. Zupa była gęstą zawiesiną warzywną, zrobioną na bazie mięsa. Zmuszał się, aby nie pochłonąć jej zbyt szybko mimo, że miał na to ochotę. Kufel znowu miał pełen. - Ach, jak dobrze - zwrócił się do towarzyszy. - Dobrodziejstwa cywilizacji. Musztarda! W czasie służby takich luksusów nie ma - mimo jego starań, miska była już pusta i pozostało mu jedynie wyczyszczenie jej chlebem. - To rzeczywiście zacne miejsce. Gospodarzu! A dajcie nam jeszcze tego waszego słynnego sera! - Zanim wypowiem się w tej sprawie, po mieście pierwej chciałbym się nieco rozejrzeć - Carl odniósł się do założenia siedziby, pociągając z kufla. - Tutaj nie, to zbyt miłe miejsce, na wypoczynek dobre. Ale świątynia... sam nie wiem... pospaceruję trochę. Na początek odwiedzę miejscowy garnizon, dowiem się co w mieście słychać. Ostatnio edytowane przez Gladin : 09-10-2022 o 18:33. Powód: stylistyka | ||||||
09-10-2022, 17:32 | #4 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | Wolfenburg |
09-10-2022, 23:55 | #5 | |||
Reputacja: 1 | Zygfryd był to człek o wzroku surowym, przenikliwym, błękit jego oczu kontrastował z czarną nieuczesaną czupryną, zaniedbaną tak jak i kilkudniowa broda strzyżona niedokładnie i na szybko. Gdyby nie wzrok w którym widać było spokój i intelekt rzekłbyś że obdartus to jakiś lub banita co to zbyt długo w lesie gnił i higieny nie dochował. Oczy sugerowały jednak co najmniej wykształcenie, przebijała się przez nie charyzma, a pełne uzębienie sugerowało że nie jest to członek plebsu i trud życia jaki obecnie prowadzi niekoniecznie jest czymś z czym zmaga się od urodzenia. Wzrost ponad przeciętny, wystawał o głowę nad większością a i ramiona małe nie miał. Nie była to góra mięśni niczym atleci na odpowiedniej diecie, wytrzymałe, lekko zasuszone ciało, wytrenowane w znoju, błocie i wiecznej potyczce, przypominał bardziej żołdaka z Ostlandu lub innego opuszczonego przez bogów miejsca niż kapłana którym podobno był. Ciężko było wiek ocenić, w sile wieku, ale ile Nocy Wiedźm przeżył? Zresztą czy to ważne było? Młody nie był. Wieść niosła że o jego obecność zabiegał nie opat, ani nikt z kanoników, a Eckhart Drakenhof, dowódca Czarnej Gwardii Ostlandu. Ci zresztą co przybyli kilka dni wcześniej mogli zobaczyć jak zakonnik o mało co na zawał nie zszedł gdy ten jegomość pojawił się cały we krwi i błocie na progach klasztoru. Prosto z podróży jak mówił, ale to podróż do samego piekła i z powrotem być musiała, krew mu zresztą spod zbroi po ręce wciąż ciekła i znaczyła trasę gdy czym prędzej do lazaretu i łaźni go zaprowadzili, później do dnia ceremonii w kaplicy nikt go nie widział. Co przeżył nikt go nie pytał ale do zbroi przypięte były święte teksty i błogosławieństwa, gdziekolwiek był więc widać pomocy Sigmara potrzebował, przeżył, znak to zapewne więc że ją otrzymał. Poza zbroją i napierśnikiem z symbolem podwójnej komety, wojskowymi butami i ogólnie wytrzymałym podróżnym ubraniem nie dało się nie zauważyć tuniki i elementów ubrania w kolorach czerni z żółtym obszyciem, wysokie kryzy zbroi i odrośnięte włosy (większość zakonów Sigmara je goli) pod którymi pewnie znajdują się wygolone albo nawet wyrżnięte w skórze święte symbole sugerowały dla obeznanych dość jednoznacznie członka Zakonu Srebrnego Młota. Dobrze to wróżyło misji, wszak zakon ten jest chyba najbardziej uwielbiany przez lud, przemierzają Imperium docierając do najdalszych zakątków gdzie lud boży świątyń własnych nie ma, a słowa Sigmara jak i pomocy pragnie. Doradzają lokalnym władcą, niszczą napotkane zło i bronią ludu Sigmara strzegąc bezpieczeństwa wielkimi młotami bojowymi - co ciekawe, ten jeden zamiast młota miał przy pasie korbacz na rękojeści którego symbol Młotodzierżcy w kształcie młota dodano. Podobno chętnie pomagają też w napotkanych świątyniach, nawracają wątpiących nowicjuszy czy szkolą ich w walce pokazując że służba Sigmarowi to nie tylko słowo. W skrócie kochani przez lud słudzy boży. Zupełnie inaczej niż Zakon Oczyszczającego Płomienia którego większość plebsu, o ile zna bo często działają po cywilnemu, to kojarzy głównie z płonącymi stosami...
Całą ceremonię przeszedł z godnością chwaląc Sigmara i zachowując się jakby znał jej elementy na pamięć. Widać po ręce po której zaschnięta strużka krwi była że rany jego jeszcze się goją, nie łamało go to jednak w najmniejszym calu i nie dało się po nim poznać. Na zakończenie odebrał listy i pokłonił do błogosławieństwa w zadumie, gdy opat skończył pożegnał się życzliwie kłaniając raz jeszcze, tym razem krótko: - Chwała Sigmarowi ojcze, wiek Twój i mądrość Twa jest dla ludu Sigmara łaską, rad będę zobaczyć Cię w zdrowiu po powrocie i za to będę składał swe modły. Chwała Młotodzierżcy i jego Imperium - rzekł życzliwie, skłonił żołniersko i odmaszerował.
O swoich kompanów przed wyjazdem wypytał w Zakonie i znajomych Czarnogwardzistów, o jednych słyszał więcej, o innych mniej, ale ostatnie lata spędził bardziej w Lesie Cieni niż gdziekolwiek indziej, toteż musiał trochę sobie odświeżyć pamięć. W Wurzen planował posłać kilka kruków z listami by podpytać o imiona i okoliczności, szczególnie w Altdorfie pewnie wiedzą swoje, tam Katedra jak i całe miasto żyje z plotek i polityki. Tymczasem żar lał się z nieba, pot drażnił rany z porannego biczowania i modlitwy, głębsze rany się już zagoiły, ubranie było wymienione a tunika wyprana, wbrew pozorom była to miła odmiana od zimnych rzek, zabłoconych bezdroży, gospód o wątpliwej opinii i innych nieprzyjemności jak zwierzoludzie i gobliny na wielkich pająkach. Gdyby nie listy mógłby wątpić czy aby nie trwoni czasu jaki Sigmar mu dał na błahostki. - Zaszczyt z Wami pracować Panowie, wierzę że los splótł nasze drogi nie z przypadku a Sigmar nasze ścieżki prowadzi, wybaczcie jednak, czas ostatni spędziłem na odludzi, rad byłbym poznać lepiej swoich współpracowników. Z kim zatem mam przyjemność? Mnie zwą Brat Zygfryd, uniżony sługa Sigmara i kapłan z Zakonu Srebrnego Młota, Wy zaś? - zapytał podróżnych uważnie lustrując zebranych, szczególnie młodzika o siwych włosach, mutacja? czy może spotkanie z czarownicą? a może odwrotnie, stary był tylko twarz małolata? Naturalne to nie jest - przeszło mu przez myśl w głowie. - Ja tam bym cieszył się z upałów Carl, znać to że jego wizja od nas daleka, chociaż sól z potu niemiłosiernie wdziera mi się w rany to może i lepiej, na warcie nie usnę - zażartował. - Eckhart się o Tobie dobrze wypowiada, rad więc jestem że razem jedziemy - dodał żołnierzowi dobre słowo.
Polecona przez Mistrza Świątyni, Erkenbranda Gaertnera, zajazd “Pod Rozłożystym Dębem” zawierał jedną ogromną wadę o której zapomniał zapewne celowo powiedzieć im klecha - niziołka. Zaraza, nie dość że oddano im, bogowie jedni wiedzą czemu, najlepsze ziemie Strilandu na Krainę Zgromadzenia to jeszcze rozeszło się to złodziejskie nasienie po całym Imperium. Zygfryd odruchowo skrzywił się na widok kurdupla, ale rezonu miał w sobie na tyle że ręką na której zaschła krew od razu załapał się za żebra, wyszło więc że rany po podróży mu doskwierają i stąd ten grymas. Za półludźmi nie przepadał, nie zamierzał jednak robić sobie od progu wroga z kogoś kto mu będzie podawał jadło i napitek. Poza tym, da mu szanse, w końcu byli tu z polecenia samego Mistrza Świątyni. Niziołek od razu przyniósł strudzonym wędrowcom piwa i chleba ze smalcem by mieli co zagryźć czekając na zamówienia. Zygfrydowi podał również krasnoludzki bimber by uśmierzyć ból, co ten przyjął z uznaniem i podziękował gospodarzowi. Odnosząc się do propozycji towarzyszy rzekł: - Doradzałbym jednak żadnych krzyków i zamiast zaznaczania obecności wtopienie się w tłum. Oraz - tu spojrzał na Oswalda, który co prawda cicho ale jednak, właśnie bezceremonialnie nazwał wszystkich inkwizytorami - o wiele większą dyskrecję, w gospodach ściany mają uszy, dobrze że dziś gwarno tutaj. - Dużo tu przyjezdnych z okazji Sonnstill ale to nadal dość mała mieścina, swoi się znają i obcych łatwo rozpoznać, a o obcych przynoszących kłopoty rozniesie się w mig i będziemy naszego celu (celowo nie użył słowa heretyk) szukać niczym wiatru w polu. - Świątynia jest miejscem należytym i dobrze nas tam przyjmą gdy zobaczą strudzonego podróżą kapłana, celem naszej wizyty w mieście jednak również i tam bym się nie chwalił, przynajmniej nie na początku. - Cieszmy się zbliżającym świętem przesilenia letniego, rozejrzyjmy, zaciągnijmy języka, na odkrywanie kart zawsze przyjdzie czas, a jak dobrze pójdzie to i to nie będzie potrzebne. - dodał sugerując nader ostrożność w działaniach. - Dlatego moim zdaniem powinniśmy się posilić, wszak jadło tu dobre, a na spoczynek udać do Świątyni, prosząc o nocleg dla kapłana z Zakonu Srebrnego Młota i jego świty - dodał ponownie dając do zrozumienia że nie dla inkwizytorów. Ostatnio edytowane przez Wired : 10-10-2022 o 00:25. | |||
11-10-2022, 12:14 | #6 | ||
Reputacja: 1 |
| ||
12-10-2022, 21:31 | #7 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | - Nie po mojemu to. Kapłani od razu nas poznają, a ich służba rozniesie wieść po okolicy – odpowiedział Pankraz, prostując i wyciągając ramiona. |
16-10-2022, 23:45 | #8 | ||||
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Nuada : 17-10-2022 o 15:37. Powód: literóki i stylistyka | ||||
18-10-2022, 22:16 | #9 | |
Reputacja: 1 |
| |
18-10-2022, 22:58 | #10 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | Wyszykowany jak należy Pankraz szybko zakipiał złością, która kazała mu zacisnąć pięść. Nie poczerwieniał przy tym jednak na twarzy, ani nie zgrzytał zębami. Podszedł do Huberta nieprzejęty jego stanem i jedną ręką podniósł go do góry. |