Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-06-2011, 12:40   #111
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
Siedziała na trawie spoglądając przed siebie. Średnio dochodziły do niej jakiekolwiek odgłosy. W głowie majaczyło tylko jedno pytanie „Dlaczego?” choć może bardziej „ Kurwa, dlaczego?”. Nie miała pojęcia po kiego została tu przysłana musząc szlajać się po lasach i co raz uciekać przed czymś co miało na nią ochotę, a nie chciało wcale za to płacić. Uspokajała skołatane strachem nerwy. Miała wrażenie, że nigdzie nie czeka na nią żadna nagroda, bo i za co? Każdy mógłby włóczyć się za tą przedziwną bandą. Zacisnęła powieki i pociągnęła kilkukrotnie nosem uzmysławiając sobie prawdziwy dramatyzm tych przemyśleń.
Była głodna i zmęczona, ale nie chciała pozostawać tu ani chwili dłużej.
Uniosła zeszklony boleścią nad samą sobą wzrok w stronę Jansa.

- Nie chce zostać tu ani chwili dłużej. – mruknęła. Uniosła torbę , w której tkwiły dwie niepełne garstki malin. Zupełnie straciła ochotę na jedzenie. Po raz wtóry. Westchnęła cicho dodając - Poza tym, dziękuję....wam.
 
Witch Elf jest offline  
Stary 29-06-2011, 20:45   #112
 
Mortarel's Avatar
 
Reputacja: 1 Mortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputację
Khaldin przedzierał się przez krzaki. Czynił to w sposób nieustraszony. Każdy jego ruch był niczym krok prawdziwego herosa. Wiedział, że jeśli dojdzie do walki, to on będzie tym, na którego barkach spocznie ciężar odpowiedzialności za wygraną. W jego mniemaniu tak właśnie było.

Nagle ujrzał bestię. Plugawego potwora, który roztaczał dookoła swąd zgnilizny i niewiele lepiej wyglądał. Krasnolud zdumiał się tak bardzo, że odgarnięta ręką gałązka wystrzeliła wprost w jego kierunku, smagając mu twarz. To go postawiło do pionu. Uniósł swój topór, uderzył raz i drugi, i monstrum padło nieżywe, po raz wtóry, na ziemię. Oczywiście inni też zadawali ciosy, ale Khazad już nie raz widział tego typu uderzenia. „Tak to sobie mogą cepem zboże młócić”- pomyślał.

Wtedy to ujrzał ranę na ciele jednego z dziwaków. Tego, co to tak przodem się pchał, przed wszystkimi. Krasnolud wiedział, że to nie był przypadek. Gdyby człowiek usłuchał khazadzkiej taktyki, to nie odniósłby żadnej rany, a przeciwnik leżałby martwy. Widocznie Ci tutaj woleli uczyć się na swoich błędach.

Po walce wszyscy wrócili do swoich zajęć. Ludzie do kopania, Luiza do uspokajania się, a Krasnolud do dłubania w zębach. Każdy miał tu poważne zajęcie, które musiał wykonać. Wtem udało się otworzyć trumnę, do której tak pieczołowicie się dobierano. Odór rozkładu rozniósł się po okolicy. Khaldin podszedł bliżej. Pochyliwszy się nad trumną zaczął przyglądać się trupowi, miał bowiem plan. W trumnach często można spotkać robaki, które zjadają zwłoki po śmierci. Khazad chciał w łatwy sposób pochwycić parę sztuk. Wszystko dla tego, że miał żyłkę i haczyk. Pamiętał też o strumieniu i marzyła mu się na kolację ryba, albo dwie. Zwłaszcza, że część mięsa można było dać pozostałym i to nie za darmo. Jeśli by mu się udało zebrać trochę robaków, to chciał spróbować szczęścia w łowieniu wodnych przysmaków.

Po tym wszystkim rzekł, że nic go nie trzyma w tym miejscu i jak najbardziej chciałby wracać. Zwłaszcza, że chyba udało mu się znaleźć to po co przyszedł. Nie był pewien, ale w końcu nikt nie malowałby symboli wokół bezwartościowego kawałka kamienia. Nagle rozległ się głos Luizy. Dziękowała za udzieloną jej pomoc. Krasnolud poczuł się w obowiązku, aby jej odpowiedzieć:

-Nie ma za co, to nic wielkiego. Po prostu znalazłem się we właściwym miejscu, o właściwym czasie… jestem pewien, że będziesz potrafiła się odwdzięczyć za udzieloną Ci pomoc. – odparł.
 
Mortarel jest offline  
Stary 30-06-2011, 22:26   #113
 
Cartobligante's Avatar
 
Reputacja: 1 Cartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodze
Skalp wyskoczył z rozgrzebanego grobu i ruszył w stronę krzaków, a na jego zawołanie niewiele dłużej się zastanawiając rszył i Carolus. Jego obietnica nie brzmiała aż tak kusząco, jakby się staremu wydawało. Stark jeszcze nigdy w swoim niedługim żywocie miał okazję się zauroczyć, a nawet zakochać.
"Cóż to za twór szkaradny??"- Stark stanął jak wryty na widok ghula. Nie było co czekać. Jans zaatakował, odwracając uwagę bestii od roztrzęsionej, bezbronnej dziewczyny. Zaraz do niej doskoczył, chwytając swój kij ustawił się w pozycji obronnej tuż przed Luizą.

Gdy silniejsi ubili wygłodniałego stwora, Stark otulił wystraszoną kobietę swoim płaszczem i zastanawiał się jak odwrócić jej uwagę od tego co się stąło. - Szszsz... Spokojnie, już wszystko dobrze, nic ci już nie grozi- Carolus wydał z siebie uciszający dźwięk poczym uśmiechnął się do madame obejmujc jej ramiona wypowiadając uspokajające słowa. Luiza drżła, a jej oczy szkliły się z trudem trzymając łzy strachu. Chłopak odgarnął zaraz jej włosy z czoła i zapytał patrząc jej w oczy- Jesteś ranna? Przynieść ci wody albo czegokolwiek?- Zapytał z troską. - Ale narazie chodźmy z tego przerażajacgo miejsca i usiaźmy na otwarym terenie - dodał twierdząco i łapiąc dziewczynę pod ramię, udał się z nią przed obelisk, gdzie reszta już przyklepywała rozkopany grób.

Po chwii podszedł do siedzącej przy chłopaku Luizie i zapytał spoglądając na młodzieńca - Jak tam mała? Powoli strach przechodzi? - Chłopak skinłą lekko głową w stronę pytającego potwierdzajac, że na ciele madame Lulu nie ucierpiała, jenak na duchu znacznie, co wyraziła zaraz w kilku słowach żalu. - Już wracamy, nie martw się... - odpowiedizał jej zaraz dodając - obronię cię przecież.. z mniejszym zapałem, ale stanowczo.

- Mamy już chyba wszystko, czy coś nas tu jeszcze trzyma?- Dopytywał, sprawdzając czy ma swoje rośliny schowane w suchym i bezpiecznym miejscu.
 
__________________
Niechaj stanie się Światłość.

Ostatnio edytowane przez Cartobligante : 02-07-2011 o 09:05.
Cartobligante jest offline  
Stary 02-07-2011, 19:55   #114
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Wrócili do obozowiska w pobliżu wioski. Wokół zagaszonego ogniska ziemia była zryta i skopana. Khaldin, używając tłustych robaków wyciągniętych z grobu Udolfa wziął się za łowienie ryb w strumieniu. O dziwo, szło mu to nad podziw dobrze i już po godzinie siedzenia na brzegu, u jego stóp szamotało się kilka całkiem przyzwoitej wielkości ryb. Gdy nałowił tyle, że starczyło to na posiłek dla wszystkich, wrócił do obozowiska. Oczywiście nic za darmo nie trafiło na naostrzone patyki. Khaldin podał swoją cenę... Nie każdemu się ona podobała. Potem ustalili kolejność wart i udali się na spoczynek. Ciszę nocy przerywał tylko skowyt walczących nad trupami we wsi psów i wrzask jakiegoś nocnego ptaka. Dzień wstał mglisty i mokry - doskonały na wyruszenie w drogę powrotną do Wurzen.

<---*--->

Luiza

-Odnoszę wrażenie, że niezbyt podobała Ci się mała wędrówka na jaką Cię wysłałem – zamaskowany mężczyzna leżał w jej łóżku, na wpół nagi i bawił się niewielkim, wykonanym z czarnej, lśniącej skóry pejczem. W pokoju unosił się odurzający, słodki aromat leniwie płonących kadzideł. Na stoliku stała karafka wypełniona gęstym, ciemnożółtym płynem i dwa bogato złocone puchary. Uśmiechnął się do niej i skinął palcem aby podeszła. – No nie bocz się na mnie, Lithilla... Po prostu powiedz co się zdarzyło. Czy zdobyliście kamień?

Odurzona zapachem kadzideł i słodkim nektarem jaki wypili, wpadła w doskonały nastrój. Dawno nie spędziła tak upojnej nocy z mężczyzną. Sainsirg był wytrawnym kochankiem, a uprawiany przez nich seks był mieszaniną bólu, czułych pieszczot, poniżenia i uniesień. Rankiem obudziła się sama, w zimnym już łóżku. Po jej kochanku nie było śladu, rozpłynął się niczym sen jakiś złoty. Jedyne co po nim pozostało to leżący na poduszce list i pierścień z opalem.

Cytat:
Lithillo,
Tej nocy otwarłaś przed sobą i mną wrota do krainy wiecznej rozkoszy. Niestety nie dane mi będzie budzić się przy Tobie, gdyż pilne sprawy wymagają mojej obecności nie w Twym łożu, a gdzie indziej... Nasz Pan przychylnie patrzy na nasze działania i wszystko idzie w dobrym kierunku. W podzięce pozostawiam Ci naznaczony jego znakiem pierścień. Dzięki niemu rozpoznasz w otaczających Cię ludziach, tych którzy oddali się mu na służbę. Zdobycie Krwawego Kamienia Khorne’a było dopiero pierwszym krokiem na drodze do naszego celu... Będą kolejne i Ty, Lithillo odegrasz znaczącą rolę przy ich stawianiu. Teraz musisz przekonać swych byłych towarzyszy, aby Ci dopomogli. Nasi ludzie skierują ich na właściwe ścieżki, ale to Ty masz zapewnić ich udział. Nie mamy czasu aby szukać kogoś innego, a oni poświadczyli już swą przydatność. Tym razem celem jest Shutzeński Las. Tam ponoć przebywa grupa wyznawców naszego wielkiego wroga, Khorne’a. Ich przywódcą jest zmutowany minotaur, Ubuk. Potrzebujemy jego głowy... Brzmi to okropnie i ohydnie, ale cel uświęca środki. Nie zniechęcaj się, gdyż następne żądania mogą być jeszcze gorsze.
Łączę się z Tobą w miłości do naszego Księcia
Sainsirg
xxx
Carolus

- Doskonale, doskonale – stary Broelicke zacierał ręce z zadowolenia. Carolus co prawda przywiózł tylko jeden korzeń Grobowego Korzenia, ale radość starego właściciela „Apteki Pod Dwoma Sokołami” nie miała końca. Od razu zabrał się za czyszczenie rośliny, mrucząc coś pod nosem. Oczyszczony korzeń drobno posiekał i zalał jakąś ostro pachnącą substancją, po czym słoik z preparatem odłożył na półkę. – Ile to ja mówiłem, że Ci zapłacę? Dziesięć, tak? Masz tu chłopcze piętnaście i opowiadaj co tam się działo? Z kim pojechałeś?

Aptekarz słuchał z uwagą, co jakiś czas zadając pytania. Po jakimś czasie zaparzył herbatę. Na aptecznym stole pojawiła się też kolacja w postaci chleba, smalcu i konfitur. Dagmar poczekał, aż młody mag zje, a potem przedstawił swoją kolejną propozycję.

- Dokładnie sobie przestudiuj zielnik, jaki Ci ostatnio dałem. Znajdziesz tam wiele przydatnych informacji, nie tylko z zakresu zielarstwa... – Urwał w połowie zdania. Popatrzył uważnie na chłopaka przez swoje kryształowe szkła i kontynuował. – Wiem, że młodzi mają duże potrzeby. Te piętnaście koron jakie Ci zapłaciłem, na długo nie starczy, co? Ale głowa do góry, Carolusie. Mam już coś nowego na oku.
- Nie, nic się nie bój. Nie będzie ghuli ani starych cmentarzy – uśmiechnął się. – Wybierzesz się na wschód, niemalże do Kislevu. Nie ma to jak poznawać obce kraje, hehe. Na Seldońskich Wzgórzach i w Shutzeńskim Lesie rosną niespotykane gdzie indziej gatunki grzybów i roślin. W lesie porozglądaj się za Czerniakiem Kropicielem, odmianą tritius. A na łąkach jakie porastają przedpola lasu rosnąć powinny w całkiem sporej ilości kłącza Kulperadu. Dosyć popularna roślinka, szczególnie wśród młódek, co je między udami swędzi, hehe...

Khaldin

Krasnolud pewnym krokiem wkroczył na dziedziniec zamku barona von Wallensteina. Nikt nie zatrzymywał go w bramie, nikt nie żądał wyjaśnień co tutaj robi. Ot, po prostu wszedł rzucając wyzywające spojrzenia stojącym w bramie strażnikom. Zatrzymany dopiero został gdy wszedł do obszernego głównego hallu siedziby barona. Już po chwili pojawił się osobisty służący władcy, Meltzer i z miną męczennika powiódł Khaldina do komnat von Wallensteina.

- Wejść – rozległo się w odpowiedzi na pukanie do gabinetu, tego samego, w którym Khaldin został przyjęty przez barona po raz pierwszy. Baron, odziany w skórzany kubrak i wysokie buty do jazdy konnej, przechadzał się po pomieszczeniu. W ręce trzymał długi sztylet, którym co jakiś czas markował ciosy w wyimaginowanego przeciwnika. Gdy zobaczył swojego gościa, schował sztylet i podszedł do niego.

- Ach, to Ty – powiedział przyglądając mu się uważnie. Jego wzrok powędrował od głowy krasnoluda, niżej, poprzez wypiętą pierś i zatrzymał się na kieszeniach. Coś w wyglądzie stojącego tuż przed Khaldinem barona było innego od tego co zapamiętał z ostatniej wizyty, nienaturalnego, jednak krasnolud nie był w stanie zorientować się co. – Masz kamień?
Khaldin wręczył baronowi kawałek skały. Ten przez długą chwilę wpatrywał się w niego bez słowa, potem otworzył sekretarzyk i położył kamień na srebrnym talerzu. Zamknął przeszklone drzwiczki i wyciągnął z szuflady sakiewkę, którą podał krasnoludowi.
- Oto twoje pieniądze – powiedział siadając w fotelu. Jego twarz wykrzywił grymas, który jednak nie trwał dłużej niż mrugnięcie oka. – Dobrze zarobione czterdzieści pięć koron. Spisałeś się na medal, krasnoludzie. To przybliża nas do celu jakim jest załatwienie tego odmieńca i heretyka, Kriegera. Nadal chcesz go dopaść, co?

Krasnolud przytaknął. W końcu to on zabił jego towarzyszy, a sam Khaldin w tym starciu solidnie oberwał. Tak, że częściowo stracił pamięć. Chciał się zemścić. O tak, zemści się z pomocą barona i jego pieniędzy.
- Widzisz, do naszego przedsięwzięcia niezbędne jest jeszcze kilka rzeczy, równie nietypowych co ten kamyczek, który mi przyniosłeś – Von Wallenstein wskazał na leżący za szybą czarny kawałek skały. – Moi przyjaciele, którzy przeprowadzą rytuał uważają, że niezbędna jest głowa kogoś podobnego Kriegerowi. Na przykład przywódcy małej bandy zwierzoludzi siejącej postrach na granicy Kisleva, w rejonie Shutzeńskiego Lasu. Za głowę minotaura Ubuka oczywiście Ci zapłacę. Co powiesz na siedemdziesiąt... pięć karli?

Jans

- I jak było? – zapytał hrabia Armin von Krupp. Spotkali się ponownie w karczmie „Pod Rogiem Obfitości”. Jans nie mógł się nadziwić, że w obskurnym wnętrzu nic się przez ostatnie dni nie zmieniło. Cuchnęło tak samo jak ostatnio, a za stołami siedzieli dokładnie tacy sami ludzie, o brudnych, zakazanych mordach. Nawet szlachcic zajmował ten sam stolik i jak poprzednio, na blacie przed nim leżał pistolet. Hrabia zdradzał oznaki podekscytowania. Cały czas wiercił się na ławie a palcami stukał o brudny, poplamiony i klejący się blat stołu. –Masz pierścień?

Gdy zobaczył obrączkę z zielonym kamieniem, natychmiast wyciągnął po nią rękę, jednak w ostatnim momencie powstrzymał się. Szybkim ruchem wydobył zza pazuchy sakiewkę i cisnął nią o stół. Do uszu Jansa dobiegł przyjemny dźwięk uderzających o siebie, stłoczonych w woreczku złotych krążków. Podał hrabiemu pierścień. Oczy Armina von Kruppa zabłysły szaleńczo, gdy podniósł pierścień do ust i zaczął go całować.
- W końcu. W końcu odzyskany. W końcu jest mój – szeptał, jednak na tyle głośno, że Skalp był w stanie go usłyszeć. – Przekleństwo Udolfa okazało się niczym... Obyś zgnił, łotrze...
- A to dobre! Zgnił! Hahaha - Chyba zdał sobie sprawę z tego co właśnie powiedział, gdyż zaczął się śmiać. – Pożarty przez robaki! Czy jego ciało ostało się? A może przypadkowo wywlekliście je z grobu i zostawiliście na pożarcie bestiom nocy?

Gdy dostrzegł podejrzliwe spojrzenia, kierowane w jego stronę przez zajmujących pozostałe ławy klientów, umilkł i z nabożną czcią nawlekł pierścień na łańcuszek jaki miał na szyi. Ukrył go na piersi, pod koszulą.
- Powiedz mi Zingger, czy chciałbyś zarobić nieco więcej pieniędzy, niż to co właśnie otrzymałeś? – zapytał patrząc wprost w oczy Jansa. – Bo widzisz, Jego Dobroć baron von Wallenstein szuka ludzi do wyprawy z tym krasnoludem, z którym byłeś w Regensdorfie. Płaci całkiem dobrze, z tego co wiem. Ale tym razem może to nie być zwyczajny spacerek, może być niebezpiecznie.

Sigfrid

Ojciec Leopold ugościł Sigfrida w swoim mieszkaniu, które w mniemaniu grabarza, nie pasowało do kapłana Morra. Przestronny apartament urządzony był z przepychem. Podłogi wyłożone były puszystymi dywanami, przyozdobionymi misternymi, wijącymi się wzorami. Na ścianach wisiały liczne obrazy, niektóre przedstawiały sceny ekstatycznej miłości i wyuzdania. Większość mebli znajdujących się w lokum kapłana była bogato zdobiona i inkrustowana złotem.

Kapłan posadził Sigfrida w wygodnym, głębokim fotelu i podał mu puchar z winem. Kielich wykonany był z migotliwego kryształu, który odbijał światło płonących w pomieszczeniu świec. Napój był mocny i aromatyczny. Pachniał korzeniami, miodem i czymś jeszcze. Grabarzowi zakręciło się w głowie. Wzory na dywanach ożyły, zaczęły się wić niczym splecione ze sobą wielokolorowe węże.
- Sigfridzie, opowiadaj teraz o wyprawie – głos Ojca Leopolda dobiegał z daleka, był przytłumiony ale równocześnie dźwięczny i melodyjny. – Z kim pojechałeś? Co się działo? Dobrze się bawiłeś?

Grabarz zaczął z początku nieskładnie, potem już płynnie zdawać relację z wyprawy do Regensdorfu. Duchowny słuchał z zainteresowaniem. Cały czas pijąc i zachęcając Sigfrida do tego samego. Gdy grabarz skończył relację, Ojciec Leopold wstał i wyszedł z komnaty, aby po chwili wrócić, niosąc sakiewkę, którą wręczył strażnikowi grobów.
- Obiecana zapłata. Trzydzieści sztuk złota, ni mniej ni więcej – powiedział. – Widzisz, jest taka sprawa. Esmondowi bardzo spodobała się praca na cmentarzu. I ja również jestem bardzo zadowolony z jakości pełnionych przez niego obowiązków. Nie żebym miał coś Tobie do zarzucenia, ale sam rozumiesz... Jego ojciec, Hans Wacker jest wielkim dobroczyńcą świątyni w Carroburgu. Ale nic się nie bój, nie zostawię Cię bez pracy. Pan von Wallenstein szuka dzielnych ludzi do pewnej delikatnej sprawy. Myślę, że Twoi znajomi też się piszą na tą przygodę... To jak, mogę na Ciebie liczyć?

Sigfrid, odurzony trunkiem i skołowany całą zaistniałą sytuacją, w jakiej się znalazł, przez chwilę patrzył tępo na kapłana. Ale w końcu zdecydował. Przecież takim ludziom jak wielebny Leopold się nie odmawia.
 
xeper jest offline  
Stary 03-07-2011, 21:12   #115
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Okolice Regensdorfu

- Panie Krasnoludzie! - warknął Jans w odpowiedzi na cenę, którą Khadlin proponował kompanii za świeżo złowioną przez siebie rybkę.
- Wsadźcie sobie te Wasze pstrągi głęboko w rzyć! Płacić za nie nie zamierzamy! - spojrzał na Sigfrida, który stojąc za Skalpem kiwał mu głową z aprobatą.

- Wolę prędzej ubić dzikiego psiaka! - Zingger podniósł ręce w głośnym proteście - Rzekłem - spojrzał karcąco na krasnoluda.

I z Wujem Munchem udali się w pobliże ruin Regensdorfu, aby zapolować na włochatego zwierza.

Wurzen

Jans skrzywił się z niesmakiem na słowa von Kruppa o zmarłym Udolfie. "Kimkolwiek by nieboszczyk nie był, o zmarłych źle się nie powinno mówić" - pomyślał. "To takie nie profesjonalne" - dodał.

Propozycję kolejnej "robótki" od von Kruppa pod egidą "Dobrodzieja", jak powoli zaczynał myśleć o Baronie, i tym razem skalkulował na chłodno. I znowu wyszło, że stan jego posiadania jest lżejszy o brakujący i właśnie mu oferowany mieszek złotych karli. "Ale jak grać, to grać w zaparte" - jak mawiają szulerzy z Podgrodzia w Talabheim.
Toteż wyszczerzył zębiska i odparł hrabiemu:

- Karle nie śmierdzą. Tylko ile tym razem proponujecie? Musowo dwa razy więcej niż ostatnio, mi się widzi. I bez wielkich targów - dodał szybciej niż chciał, ale wiedział, że gra jest warta świeczki.
- Plus dziesięć złotych monet za obecność krasnala w drużynie. To łotr i dusigrosz. Dwóch w drużynie to i tak za wiele.

Kim był ten drugi hrabia von Krupp nie musiał zgadywać.

- A jako że zbrojna wyprawa nam się tu szykuje pomyślcie jeszcze o moim uzbrojeniu Mości Hrabio. Co bym bosy nieboraczek nie maszerował przeciw Złu tego świata - wzniósł oczy ku powale karczmy. - Od biedy może być nawet jaka trucizna... - dodał z nabożnym namaszczeniem.

Gdy po negocjacjach dobili wreszcie targu Jans "Skalp" Zingger wyruszył w Stare Miasto.
Wcześniej zapewnił sobie jeszcze nocleg w stajni u von Kruppa, który niechętnie uznał, że lepiej mieć łowcę skór pod okiem niż pozwolić włóczyć mu się nie wiadomo gdzie i przypadkowo zginąć.

Pierwsze kroki Jans skierował do małego burdelu, gdzie przeputawszy kilka złotych monet zapragnął odpocząć po trudach niebezpiecznej podróży. Swe wdzięki ofiarowała mu piękna ciemnooka inamorata o imieniu Ignis, która ulżyła mu w nieznośnych męskich cierpieniach i pokazała, że potrafi wyczyniać istne "cuda na kiju".

Po tych jakże wyczerpujących miłosnych zmaganiach Zinnger, już dnia następnego, odwiedził zbrojmistrza, gdzie zakupił niebrzydką skórznię i całkiem znośny oszczep. W końcu tym razem czekała go prawdziwa wojaczka, jak podkreślał von Krupp. Nabył w pobliskim sklepie również nowe ubranie. Stare było już nielicho zniszczone, szczególnie po starciu z trupojadem. Uzupełnił także Skalp zapas prowiantu i gorzałki przed wyprawą. Na koniec zaś zdybał u wędrownego kramarza przyzwoity koc z prawdziwej włóczki. "Co by nogi w nocy ogrzać, gdy kobity brak" - myślał łowca skór przezornie.

Gdy dla przybicia udanego targu kramarz poczęstował Skalpa okowitą ten z wdzięczności kupił również od niego kolczyk. "Męski" jak zapewniał handarz nicpoń. "Nadaje powagi" - kusił.
Tak czy owak otumaniony alkoholem Jans stał się posiadaczem żelaznej biżuterii, która od tej pory miała sprawiać mu nieznośny ból lewego ucha.

Tak wyekwipowany Zingger przez resztę pozostałego czasu przebimbał w stajni kurując rany i czekając na umówiony znak wymarszu od swego chlebodawcy.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 03-07-2011 o 21:37.
kymil jest offline  
Stary 04-07-2011, 16:03   #116
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Zdziwiło Sigfrida, że krasnolud ma przy sobie żyłkę i haczyk i zamierza łowić ryby. Tego się nie spodziewał, a zaskoczenie, jakiego doświadczył, wcale nie było przyjemne — był naprawdę głodny, a z jedzenia, które ze sobą wziął, nie zostało już wiele. Skarcił się w duchu za brak przygotowania, choć oczywiście przeoczenie to nie było takie niespodziewane, w końcu nie miał prawie żadnego doświadczenia w podróżowaniu. Ostatni raz był na szlaku jakieś dziesięć lat temu, wyruszywszy z Grünackeren do Wurzen po śmierci Aldreda, swego grabarskiego mentora.

Pomimo burczenia w brzuchu Sigfrid nie zamierzał jednak płacić Khaldinowi za rybę — i nie tylko cena miała tutaj znaczenie, ale także tradycyjny ostlandzki upór, jakim charakteryzował się ten człowiek. W tamtej chwili ostatnią rzeczą, jaką chciał zrobić, było ukorzenie się przed tym małym chamem. Nie myśląc zatem wiele, ruszył za Jansem, aby wcielić w życie jego wcześniejszy plan polowania na psy. Wciąż czuł się co prawda nieswojo na myśl o spożywaniu mięsa takiego zwierzęcia, ale tylko wzruszył ramionami. Ludzie jedli psinę zawsze, gdy nadchodziły czasy głodu — to nie tak, że któryś z cudem ocalałych od Burzy Chaosu mieszkańców prowincji będzie go teraz oceniał.

Sigfrid podążył za Jansem, wyciągnąwszy procę, z której pomocą zamierzał ogłuszyć któregoś z kundli. Po dotarciu do wsi znalezienie watahy zdziczałych psów zajęło im tylko minutę; widząc ich, zwierzęta trzymały się z daleka, podkulając ogony i warcząc. Procarz zakręcił rzemieniem, na końcu którego umieścił okrągły kamień; świst zdawał się denerwować zwierzęta, ale nie zmusił ich do ucieczki. Wycelowawszy dobrze w sztukę wskazaną przez Zinggera, grabarz wypuścił pocisk, który trafił prosto w głowę czworonoga, posyłając go na ziemię. Podczas gdy reszta kundysów uciekła, mężczyźni dobiegli do oszołomionego osobnika i dobili go. Sigfrid pozostawił oprawienie go swemu koledze i już wkrótce mogli powąchać zapach pieczonego mięsa. Nie było, co prawda, najlepsze, ale Münch nie wybrzydzał.

Najadłszy się wreszcie do syta, dostrzegli, iż zbliża się już wieczór, i wszyscy zgodnie stwierdzili, że nie ma sensu wyruszać w podróż. Następnego dnia Sigfrid obudził się mokry i zziębnięty, przeklinając pogodę i brak odpowiedniego posłania. Na szczęście wędrówka do Wurzen obyła się tym razem bez problemów. Większość czasu grabarz spędził na rozmowie z Jansem, gapieniu się ukradkiem na Luizę bądź unikaniu Khaldina i Carolusa. Gdy w końcu przybyli na miejsce, był szczęśliwy, że to już koniec i nie mógł się doczekać obiecanych trzydziestu koron.

***

Wieczorem tego samego dnia Sigfrid siedział w mieszkaniu ojca Leopolda, chłonąc jego ekstrawagancki styl. Czuł się nieswojo, widząc taki przepych właściwie po raz pierwszy w życiu; nawet w domu rodzinnym, w którym powodziło się o wiele lepiej niż jemu obecnie, ani u nikogo z otoczenia jego rodziny nie spotkał się nigdy z porównywalnym bogactwem. Stąpał ostrożnie, a potem sztywno siedział w fotelu, obawiając się, iż swoim plebejskim dotykiem coś popsuje lub może skazi. Rozglądał się łapczywie, choć z pewnym zakłopotaniem, i z wypiekami na twarzy podziwiał przedstawiające orgie obrazy. Gdy przebywał w tym miejscu, zdawało mu się, że jest mały i nic nieznaczący — to tylko podsycało w nim cichą pogardę wymieszaną z zazdrością, nienawiść biednych ludzi, jaka powstaje, gdy stykają się z bogatymi.

Podany mu trunek rozproszył jednak jego myśli i zmienił percepcję. Grabarz przestał zastanawiać się, czy taki wystrój pasuje do sługi boga śmierci — zamiast tego zaczął czynić przypadkowe, chaotyczne obserwacje, nie prowadzące do żadnych wniosków. „To wino musi być naprawdę mocne”, pomyślał z trudem. Wtedy ojciec Leopold zapytał go o przebieg podróży i — czasami z trudem przypominając sobie detale — Sigfrid opowiedział mu wszystko, czego doświadczył.

Do czasu, gdy Münch skończył swoją opowieść, a kapłan przyniósł sakiewkę z pieniędzmi, grabarz zdołał już oswoić się z nowym stanem. Myśląc z trudem — musiał powtarzać wszystko raz i wtóry, bo szybko zapominał, co przed chwilą przyszło mu do głowy — zrobił listę rzeczy, jakich będzie prawdopodobnie potrzebował w podróży. Buty, płaszcz, namiot, koc — na wszystko powinno mu starczyć złota. Jednak z drżeniem przypomniał sobie mutanty spod spaczonego zajazdu i przez krótką chwilę rozważał w myślach, że być może nie warto ryzykować, ruszając na kolejną niebezpieczną wyprawę. Idea ta zgasła szybko, gdy Sigfrid spojrzał na szczerą twarz kapłana. Nagle pomyślał, że jest on jego przyjacielem — goszcząc go nawet w swoich luksusowych komnatach — i na pewno nie wystawi go na niepotrzebne niebezpieczeństwa.

— Ach, oczywiście, wasza… mości… esk… celencyjo — wydukał z zakłopotaniem i językiem bardziej niż zwykle plączącym się na skutek napoju. — Tylko że trakty są niebezpieczne… i jeśli ta wyprawa ma być… niebezpieczna jak poprzednia… to byłoby… niebezpiecznie… Starczy mi tamtej zapłaty — kupię sobie zwyczajne wyposażenie, ale… przydałoby się też… tarczę… może przeszywanicę… hełm… Jeśli waszmość nie będzie miał z tym kłopotów… Byłoby to przydatne.

***

Następnego dnia, wyspawszy się porządnie, Sigfrid postanowił udać się na zakupy, choć mógł to faktycznie zrobić dopiero po uporaniu się ze skutkami wizyty u kapłana. Walcząc z nudnościami, starał się odtworzyć szczegóły ich rozmowy, lecz wszystko, co się tam wydarzyło, pamiętał gorzej niż przez mgłę. W końcu udał się do centrum miasta, tworząc w głowie listę rzeczy do kupienia. Na wurzeńskim rynku było tłoczno, co nieco go denerwowało, gdyż nigdy nie czuł się dobrze w tłumie, poruszanie się ułatwiały jednak radośnie brzęczące w sakiewce złote monety.

Najpierw postanowił uzupełnić swoją garderobę, poczynając od kupna nowej koszuli. Sigfrid wierzył, że noszenie tego samego ubrania cały czas przyniesie mu szczęście, ale chciał być przygotowany na sytuację, w której zostałoby ono zniszczone. Następnie nabył dwie chustki, na wypadek, gdyby katar złapał go w czasie podróży w stronę Kislevu. Oczywiście mógłby wytrzeć nos w rękaw, tak jak to robił zazwyczaj, ale pomyślał, że warto byłoby pokazać się z dobrej strony; zwłaszcza Luizie z pewnością by to zaimponowało.

Znalazł także gruby, wełniany koc, za który zapłacił bez zastanowienia. Niedługo potem nabył płócienną płachtę mającą służyć jako namiot. Ekwipunek podróżny dopełniały także: pięciolitrowy bukłak, mała, skórzana manierka, porządny, żelazny garnek oraz trzy pochodnie i małe pudełeczko zawierające tuzin zapałek. Do tego grabarz kupił jeszcze butelkę gorzałki i zapas suchego prowiantu mający starczyć na tydzień.

Spojrzawszy na swoje stare, liche, niemalże rozpadające się buty, uznał też, że jest to dobry moment na kupno porządnego obuwia. Udał się zatem do szewca, którego asystent, wykrzywiony w dziwnym grymasie, zmierzył jego stopę. Sigfrid czuł się tutaj niechciany i sam miał ochotę jak najszybciej opuścić warsztat. Przedtem jednak nabył wspaniałe buty podróżne z doskonałej skóry, co wydawało mu się przyjemnym, choć ekstrawaganckim, luksusem. Zapłacił za nie dziewięć koron, niemalże trzecią część wszystkich posiadanych obecnie pieniędzy, i nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wydał tyle złota na jedną rzecz. Marzyła mu się jednak nawet większa fortuna w przyszłości, tak więc zmierzając w stronę gospody, nie tylko nie martwił się o wiele lżejszą sakiewką, ale wręcz ten ubytek sprawił mu przyjemność.

Krocząc przez rynek zatrzymał się tylko raz, gdy zauważył stragan wypełniony instrumentami muzycznymi. Jego wzrok spoczął na ustnej harmonijce, małym drewnianym pudełeczku, na którym — jak kiedyś widział — da się wygrywać melodie. Wahał się dłuższą chwilę, czując na sobie wzrok zniecierpliwionego sprzedawcy, ale w końcu zakupił niewielki instrument, uznając, iż może się przydać, gdy „Ciotka Droll” wpadnie na swój kolejny szalony pomysł.

***
W karczmie zjadł jak król, wydając aż półtora szylinga na najlepszy dostępny posiłek; trzymając w dłoni udko kurczaka, pomyślał, że warto było męczyć się wędrówką do Regensdorfu. W dobrym nastroju wracał na cmentarz — zamierzał nocować w swojej starej izbie, gdyż „Esmond, syn dobroczyńcy świątyni” najwyraźniej żył w innych warunkach. Po tych wszystkich zakupach podliczył pieniądze i stwierdził, że ma jeszcze piętnaście koron oraz trochę szylingów i pensów. Zostawił sobie trzy karle wraz z drobniakami na przyszłe wydatki, a pozostały tuzin złotych monet przezornie zakopał nocą w pobliżu świątyni, nie chcąc zgubić takiej sumy. Z równą ostrożnością potraktował trzy marki, które zaszył wewnątrz swojej kamizelki.

Po tym wszystkim poszedł spać, ciesząc się wygodą, jaką zdawał mu się zapewniać zwyczajny siennik. Następnego dnia przeżył wielkie zaskoczenie, usłyszawszy rano pukanie do drzwi. Wydarzenia sprzed dwu dni nagle mu się przypomniały, gdy zobaczył jakiegoś człowieka dźwigającego pakunek.
— Sigfrid Münch? — zapytał, na co grabarz odpowiedział skinięciem głowy. — To od ojca Leopolda.
Młody mężczyzna wyszedł już bez słowa, a Sigfrid otworzył worek, w którym schowana była przesyłka. W środku znalazł grubą przeszywanicę, wytrzymałe skórzane nogawice i takież rękawice, hełm ze skóry i futra oraz okrągłą tarczę z żelaznym umbem. Przymierzywszy pancerz, stwierdził, że wszystkie jego elementy pasują na niego zaskakująco dobrze.

Wyposażony w ten sposób, usiadł na krześle i zaczął zastanawiać się nad przebiegiem nowej wyprawy, czekając na wezwanie. Następne dni zamierzał spędzić na ciężkich ćwiczeniach i nie mógł się doczekać podróży, nawet pomimo wszystkich krasnoludów i magów biorących w niej udział. Jakoś z nimi wytrzyma — w tej chwili był tak lojalny w stosunku do ojca Leopolda, że nie zawahałby się, chociażby mieli ubić podobnego czarodzieja. Albo smoka.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 06-07-2011 o 19:06.
Yzurmir jest offline  
Stary 05-07-2011, 20:44   #117
 
Mortarel's Avatar
 
Reputacja: 1 Mortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputację
Krasnolud nie przejmował się tym, że towarzysze nie chcą jego ryb. „Trudno, będzie więcej dla mnie”- pomyślał. Cena, jakiej zażądał nie była wygórowana. Pięć srebrnych szylingów to kwota, za którą każdy z obecnych mógł zafundować sobie pieczoną rybę.

Khaldin wprawnym ruchem zabił trzepoczące się stworzenia, następnie oczyścił je z łusek i wypatroszył. Nabijając ryby na patyk piekł je nad ogniem, aż mięso zarumieniło się wskazując na to, że kolacja gotowa. Zapach pieczonych ryb rozległ się w pobliżu sprawiając, że Khazadowi pociekła ślinka. Zaczął pałaszować tak, że aż mu się uszy trzęsły.

***

Dotarłszy do Wurzen udał się prosto do barona. Ściskając w ręku kamień patrzył na miejskie zabudowania, podziwiając architektoniczne detale. Mijał strażników wypinając dumnie pierś. Trzymał przy tym głowę w górze, jakby nie bał się niczego. Przed wejściem do komnaty barona schował kamień do kieszeni. Wszedł do środka i przywitał się z pracodawcą. Na jego prośbę wręczył mu kamień. Khaldina zastanawiało tylko jedno, co mogło być cennego w tej skalnej grudzie. Nie poznał na niej ani złota, ani innego cennego materiału. „Dziwni są ci ludzie”- pomyślał zerkając, jak skała ląduje na srebrnym talerzyku.

Następna chwila była jedną z najszczęśliwszych w życiu Khazada. Otrzymał obiecane złoto i uśmiech wymalował się na jego twarzy. Przyjął sakiewkę z pobrzękującą zawartością dziękując baronowi. Khazad pokiwał potakująco głową na pytanie o dopadnięcie Kriegera. W głębi serca wciąż miał nadzieję, że jego towarzysze żyją.

Krasnolud wysłuchał kolejnych słów barona a wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Kiedy von Wallenstein skończył brodacz odparł krótko, lecz treściwie –Pańska hojność nie zna granic. Twoja wola panie, moje ręce –rzekł. Cieszył się na samą myśl o siedemdziesięciu pięciu karlach. To dopiero był majątek. Co tam jakiś Minotaur Ubuk. Ubije się go jak każdego innego zwierza. Krasnolud zapewnił barona, że na pewno zabije potwora i wróci do Wurzen niezwłocznie, gdy tego dokona. Przytaszczy też ze sobą głowę stwora. Następnie skłonił się i wyszedł za przyzwoleniem gospodarza. Udał się do karczmy gdzie spędził noc na jedzeniu, piciu i spaniu w jednej z lepszych tawern. Nie na jego nogi ubogich tawern progi.

***

Następnego dnia udał się wprost do dzielnicy, w której można było dokonać zakupów wszelakich sprzętów. Rozpytywał też po drodze o sługach najemnych. Udało mu się zdobyć informację na temat jednego żołnierza, który akurat poszukiwał zajęcia. Negocjacje nie trwały długo. Khazad musiał wyłożyć sporą kwotę, ale dzięki temu najął zaprawionego w boju żołnierza, prawdziwego zabijakę. Dzięki takiemu posunięciu miał wreszcie kogoś, kim może dowodzić. Nie to, co te pokraki. Ten to się będzie słuchał i przywalić lepiej potrafi. Ot co! Okazało się, że najmita za dodatkowa opłatą będzie także usługiwał Khazadowi, co tym bardziej wpłynęło na decyzję o jego zatrudnieniu.

Następnie udał się na zakupy. Potrzebował nowej zbroi. Rozglądał się mianowicie za czepcem kolczym. Udało mu się go znaleźć. Do tego doszła spora flaszka gorzałki, drugą kupił najemnikowi, co to by samemu nie pić. Następnie prowiant na tydzień, zarówno dla niego jak i nowego towarzysza, dwie nasączane olejem pochodnie, co to się w deszczu nawet palą, grzebień, żeby sługa mógł czesać jego brodę, własne kości do gry, oraz duży namiot, długi sznurek, jakby coś trzeba było związać. Zamierzał też kupić miksturę leczniczą, jakby udało mu się takową dostać. Nie wiedząc, co zrobić z resztą pieniędzy nabył okazyjnie kota – szarego dachowca, którego włożył do plecaka, a dodatkowo przywiązał go do niego za pomocą zakupionego wcześniej sznurka. Tan na wszelki wypadek, żeby nie nawiał. Nazwał go Sigfrid. "Ciebie mi przynajmniej nie powinny zjeść te psojady, co innego jakbym kupił jakiegoś burka. Musiałbym co noc wystawiać straże przy nim, przed kolacją"- pomyślał.

( 31 zk 12 s 4p – tyle mi wyszło. Doliczyłem nawet więcej jak 10% bo nie chciało mi się liczyć dokładnie)
 

Ostatnio edytowane przez Mortarel : 06-07-2011 o 20:06.
Mortarel jest offline  
Stary 05-07-2011, 23:58   #118
 
Cartobligante's Avatar
 
Reputacja: 1 Cartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodze
Podróż wyczerpywała. Po tym co wydarzyło się w drodze do tego niespokojnego miejsca, Stark miał oczy otwarte i uważnie rozglądał się dookoła. Do samego Wurzen nic jednak nie zaskoczyło towarzyszy podróży i jego samego. Widząc w oddali blanki murów cieszył się już na spotkanie z aptekarzem Broelicke i zawartością sakiewki jaka mu przysługiwała. Dlatego też bacznie trzymał rękę na kieszeni, w której schował zebrany przed dniem Grobowy Korzeń.

Tak bardzo był zajęty pilnowaniem go, że nie zauażył jak wszyscy rozpierzchli się po uliczkach miasta. ”Nikt się nie pożegnał…- co za brak wychowania.” - skwitował, trochę jakby z żalem, że nawet i madame Luiza nie uśmiechnęła się do niego na pożegnanie. Zapach ryb, pieczonego mięsa i Świerzego chleba zaraz jednak przerwały te smutki. ”Udam się zaraz do aptekarza i napełnię mój pusty brzuch- nigdy więcej bez prowiantu nie wychodzić z miasta!”- Postanowił udając się prosto do starego aptekarza.

***

Właściciel apteki „Pod Dwoma Sokołami” był wniebowzięty. A co dopiero Carolus Stark, którego stawka za wykonane zadanie nieoczekiwanie się podwoiła. Zachęcany przez swojego chlebodawcę, przeżuwając niezgrabnie z głodu pyszną kolację, zaczął opowiadać.
- Drużynę stanowili jacyś pospiesznie zebrani jegomościowie grabarze i nader gburowaty krasnolud, zaszczyciła nas także i pewna nader urodziwa dama. Każde z nich z innym interesem wybrać się na cmentarz potrzebowało, ale ich zamiarów nie odkryłem, zwłaszcza wspomnianej tu madame. Reszta skupiła się raczej na szabrowaniu grobów czy zrujnowanych okolic cmentarza. Nie zżyliśmy się zanadto, jak to z nieznajomymi, a gdy już robiło się całkiem przyjemnie, pora była wracać. I tak oto jestem, cały i zdrów, chociaż i niewiele by brakowało, żeby mnie na cmentarzu chowali. - Zakończył przeżuwając.

Zaraz też starzec położył rękę na swoim zielniku, jaki dał do przestudiowania chłopakowi przed wyjazdem.
Cytat:
- Dokładnie sobie przestudiuj zielnik, jaki Ci ostatnio dałem. Znajdziesz tam wiele przydatnych informacji, nie tylko z zakresu zielarstwa. Wybierzesz się na wschód, niemalże do Kislevu.
- Kislev?!?- Chłopak podskoczył zdumiony. Do tej pory niewiele słyszał o tej krainie, tyle że daleko na wschodzie leży i z Imperium graniczy.
- Dajcie mi Panie dzień lub dwa odpoczynku, bym księgi twoje przestudiować zdążył i nieco pozwiedzać mógł, abym do tak dalekiej podróży spokojnie się przygotował.- Zaraz też poszedł do swojego pokoju na poddaszu, przeliczył kilkakrotnie swoje błyszczące Karle. Chowając je w sakiewce pod poduchę i ułożył się do snu, by rankiem zająć się studiami.

***

Skoro świt Carolus wyruszył na poszukiwanie przydatnych rzeczy. Zaraz zakupił sobie plecak, żeby pomieścić w nim swoje rzeczy, worek mały do przechowywania zebranych ziół, oraz bukłak z wodą. Mając jeszcze w pamięci swój burczący brzuch podczas ostatniego marszu, zaopatrzył się zaraz w tygodniowy prowiant. Nie omieszkał także wstąpić do zbrojmistrza. Wiele ciekawych okazów zdobiło półki sklepowe. Carolus zwrócił zaraz uwagę na wypolerowaną drewnianą kuszę. Wyglądała na solidną, toteż przeliczył to co mu zostało w sakiewce i po długim namyśle wymienił swoje Karle na tą piekną broń. Domówiło niej także kilka bełtów. Zaraz też owinął ją w koc, tak by się nie uszkodziła ale i by nikt nie zwracał uwagi na to, co ciekawego niesie. Z takim uposażeniem wróciło apteki, gdzie na swoim poddaszu oddał się pochłanianiu niezwykle dziwnego zielnika, czekając na wezwanie aptekarza.
 
__________________
Niechaj stanie się Światłość.

Ostatnio edytowane przez Cartobligante : 06-07-2011 o 09:53.
Cartobligante jest offline  
Stary 14-07-2011, 10:52   #119
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
Jak do cholery mogłaby podobać jej się taka wędrówka?
- Było… fantastycznie – rzuciła z lekką ironią , marszcząc przy tym nos.
Widok leżącego w jej łożu Sainsirga, działał jednak kojąco. Uśmiechnęła się lekko i stając do niego plecami, zaczęła rozpinać bluzkę. Rozbierała się powoli opowiadając o wszystkich zajściach. Cieszyła widokiem nagich ramion i pleców. Z czasem krągłych pośladków i ud. Obróciła się równie nieśpiesznie wchodząc na łoże. Pozwoliła mu nad sobą panować. Lubiła gdy ból łączył się z rozkoszą. Noc była nadzwyczajnie długa. W ciągu niej wielokrotnie zmieniali role, by mężczyzna mógł się przekonać, że potrafi również być boleśnie surową dominą. Robiła wszystko, by docenił jej umiejętności, a długo oczekiwane spełnienie wypełniło ich oboje.

Rankiem, jeszcze przed pełnym obudzeniem podświadomie sięgnęła dłonią w jego stronę. Natrafiła jednak jedynie na chłodną poduszkę. Otworzyła oczy z zaspanym zawodem. Przeciągnęła się leniwie, choć nie było już nikogo, kto mógłby docenić ciężar jędrnych piersi.
Westchnęła cicho dostrzegając liścik i uroczą błyskotkę. Przeczytała go kilkukrotnie z rumieńcami, które są dość rzadkim zjawiskiem wśród kobiet jej profesji. Wsunęła na palec darowany pierścień długo obserwując jak prezentuje się na smukłym palcu. Po kilku minutach przyjemnej kontemplacji, ruszyła do balii odprawiać zawiłe, kobiece rytuały. Odświeżona, pachnąca i wymalowana ubrała się pośpiesznie, by dokonać potrzebnych zakupów. Nauczona minioną wyprawą dobierała ekwipunek rozsądnie dając się jedynie ponieść swojej słabości przy zakupie absolutnie fantastycznych perfum. Mijała kolejne stragany. Handel z kupcami stał się idealną okazją do ćwiczenia umiejętności flirtu i dyskretnego zwracania uwagi na własne wdzięki. Przy czym ewentualny upust ceny był przyjemną wartością dodaną.

Wczesnym popołudniem wróciła pod skrzydła „mamy” zostawiając nowe rzeczy w swojej niewielkiej izdebce. Zadanie od Sainsirga było absolutnie priorytetowe i wymagające przygotowań. Po skromnym obiedzie ruszyła znów w miasto starając się doszukać informacji od znajomych, (często o dość zakazanych gębach) na temat jej niedawnych towarzyszy.

Wieczorem powróciła do burdelu, który tętnił już własnym życiem. Pomieszczenia wypełniał chichot kobiet i wesołe pomruki klientów. Umknęła przed karcącym wzrokiem właścicielki szybko wskakując w swoje drzwi. Szykowała się na pracowitą noc. Zawsze ciesząc się powodzeniem, nie miała problemów z klientami. Mimo wszystko tym razem było inaczej.
Nie musiała wykazywać się podzielnością uwagi by udając żywe zainteresowanie mężczyzną, myśląc o czymś zupełnie innym. Na przykład o rachunkach, które pozwolą na zakup pięknej sukienki widzianej całkiem niedawno. Seks stawał się czymś więcej. Czy to za sprawą Sainsirga? Nie rozpatrywała tego dalej, oddając się bez reszty najcudowniejszej grze jaką dotąd poznała. Grze z ludzkim pożądaniem.
Tej nocy przyjęła sześciu mężczyzn.

Następnego południa gdy odespała ponownie ruszyła na przechadzkę po Wurzen. Tym razem kierowała swe kroki do zielarzy. Chciała odnaleźć Carolusa licząc, że gdy ruszą razem w stronę Kislevu, szybko napotkają resztę.
 

Ostatnio edytowane przez Witch Elf : 14-07-2011 o 10:54.
Witch Elf jest offline  
Stary 14-07-2011, 16:49   #120
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Tym razem wszyscy byli lepiej przygotowani na czekającą ich wyprawę. Mimo iż było lato, tu udawali się na wschód, a tam, wedle tego co ludzie gadali, było znacznie zimniej a przymrozki zdarzały się nawet w Sigmarzeitcie. Lepiej uzbrojeni i zaopatrzeni w prowiant na drogę, opuścili mury Wurzen w słoneczny i pogodny poranek, kierując się tym razem na wschód, ku odległej o trzy dni drogi wsi Steinhof, leżącej u stóp wzgórz i na granicy lasu.

Trakt, ktorym podążali był dobrze utrzymany, a to za sprawą opłaty, jaka w imieniu barona von Wallensteina była pobierana od podróżnych w zamian za korzystanie z drogi. Tuż za miastem, nie dalej jak dwa rzuty kamieniem od ostatnich zabudowań podgrodzia stała strażnica, w której rezydował mytnik w otoczeniu strażników w biało-czerwonych strojach. Każdy z nich, jako oznakę swojej funkcji miał na ramieniu opaskę z mosiężną odznaką. Wszyscy podróżni zobowiązani byli zapłacić sześć pensów, które trafiały do wielkiej szkatuły umieszczonej pod stołem. W zamian za uiszczone myto, urzędnik wręczał podróżnemu owalny krążek, na którym wybite było godło barona i nazwa strażnicy, w tym przypadku „Wurzen I”.

- To upoważnia do jednorazowego przemierzenia traktu, na całej jego długości. W każdej napotkanej strażnicy macie obowiązek zaprezentować ów żeton. W docelowym miejscu, czy będzie to Steinhof, Bratian czy Grunwald, te dwa ostatnie leżące po drugiej stronie rzeki, powinniście zdać żeton mytnikowi. Jeśli nie będziecie w stanie zaprezentować owego, zostaniecie ukarani grzywną wynoszącą pięć złotych koron. Jak widać, nie opłaca się podróżować na gapę – wyjaśniał mytnik.
- Nowe czasy nastają – dodał na koniec. – Baron nowe porządki wprowadza w swej domenie, pieniądze na nowe sposoby zbiera. Jesteśmy jedną z pierwszych instytucji działających na tej zasadzie, ale już wkrótce wszędzie tak będzie. Inni widząc jak dobrze się ów system sprawdza, w prowincjach go wprowadzą. Porządek będzie i kasa na utrzymanie dróg. To nie to co do tej pory, że na gębę się jechało. Porządek musi być. Szerokiej drogi!

I rzeczywiście, porządek, tak jak mytnik wspominał, był. Trakt był dobrze utrzymany i oznakowany. Kamienie milowe i drogowskazy wyznaczały kolejne odcinki drogi a co trzy mile wzniesiona była szopa, zaopatrzona w palenisko i zapas obroku dla koni. Ruchu dużego na trakcie nie było. Na początku, w okolicach miasta był on znacznie większy niż potem, gdy po lewej stronie mieli tylko las, a po prawej widoczną za pasem trzęsawisk i trzcinowisk rzekę. Z zarośli porastających brzeg cały czas słyszeli odgłosy ptaków, które co jakiś czas całymi stadami zrywały się do lotu. Na samym Talabeku od czasu do czasu mijały ich barki wypełnione towarami z Kislevu i odległego Ostermarku, oraz niewielkie łódki należące do rybaków, zamieszkujących przybrzeżne osady.

Pierwszy nocleg wypadł im w położonej na brzegu karczmie „Trzy Pióra”, stanowiącej równocześnie bezpieczną przystań dla podróżujących rzeką.
 
xeper jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172