Cisza towarzysząca przeprawie Kawalerów Mieczowych przez knieje tworzącą naturalną granicę Litwy z ziemiami Kurów, zdawała się wisieć nad oddziałami niczym preludium do nadchodzącego gniewu sił niezmierzonych ludzkim rozumiem. Zygfryd próbował wmówić sobie, iż to uczucie jest tak naprawdę stworzone przez prawie magiczną naturę miejsca, którego nie znali, a ciemność nocy jedynie potęgowała niepokój. Chciał z całej siły wierzyć, że owe siły pochodzą od Jedynego Boga, nie zaś fałszywych bożków pogańskich, za którymi czają się co najwyżej diabelskie moce.
Chciał w to wierzyć.
Tak bardzo chciał.
Jak i pewnie każdy.
Czemu więc wciąż czuł ten lodowaty uścisk w gardle, dlaczego szpony lodu mroziły mu serce?
Rozkaz Deotheriego z jednej strony wydawał się nieprzemyślany. Wszakże czemu mieli podróżować po zachodzie słońca, gdy nieznany im teren spowity będzie w mroku? Z drugiej strony nikt nie przeciwstawił się dowódcy, więc i jak miał wątpić Zygfryd w ocenę Deotheriego? Żaden z o wiele bardziej doświadczonych rycerzy nie podniósł sprzeciwu czy obiekcji, zaś sam von der Recke nawet spojrzeniem nie rzucił na swe słowa wrażenia, jakoby były one fałszywe czy nieprzemyślane. Dla każdego było jasne, że dowódca jest całkowicie pewien swojej decyzji i choć mówił o zagrożeniach jakie może sprowadzić szalony zamysł pogan, swoją twardą postawą rozpalał odwagę w rycerzach.
Wyprawa Kawalerów Mieczowych na ziemię Kurów, będąca wyprawą mającą rozpoznać tereny wroga, została podzielona na trzy, aby w ten sposób łatwiej móc przeprawić się przez puszczę. Rozdzielenie osób dokonano wedle wytycznych Deotheriego, który działał jakimś niezrozumiałym Zygfrydowi planem.
Sam Zygfryd został przydzielony do grupy, która towarzyszyła samemu dowódcy...
...i Rohrbach z jakiegoś powodu nie był w tym momencie pewien, czy to wywyższenie to łaska...
...czy może przekleństwo.
[media]https://rank.cd-cdn.com/image/upload/c_limit,a_exif/rankingshare-90043260e30311e694160646e07996f31d05ffc31f2d12a033 .jpg[/media]
Puszcza nie wydawała się być aż tak rozległa na mapach, które oglądał Zygfryd. Dopiero będąc na jej terenach, młody rycerz zrozumiał, iż myliłby się ten, kto posiadałby wyobrażenie podróży tylko poprzez to, co zostało uwiecznione na pergaminie.
Na pewno też tusz nie mógł przenieść ze sobą atmosfery miejsca.
Młody rycerz nie przyznałby się oczywiście nikomu do tego uczucia, ale ciemność oplatająca puszczę, ciche szmery i szumy drzew oraz dźwięki zbudzonego z letargu nocnego życia, wzbudzały w nim nieokreślony instynktowny przestrach przed... nieznanym?
Żaden z braci nasłuchujących i wypatrujących zagrożenia skrytego w gęstwinie, którzy kroczyli w milczeniu, nie mógłby określić źródła tego kiełkującego w nich strachu. Zygfryd widział niepokój malujący się na twarzach tych, których żaden strach nie zdejmie w końcu - a na pewno nie pokona ich trwoga przed malowanymi diabłami pogan.
A zrozumienie, że i on musi być nieustraszony, chyba najbardziej martwiło Rohrbacha. Nie mógł mu ulec.
Zdjęty szaleństwem brat musiał zostać przypisany pod opiekę innej grupie, bo jego obecności nie uświadczył młodzian. Co zaś tyczyło się Svajone - wbrew przewidywaniom części, nie została ona wysłana przed boskie oblicze, mimo swej upartości w trzymaniu się fałszywej wiary oraz opluwaniu klątwami świętych i rycerzy. Z niezrozumiałego powodu Deotheri postanowił poczekać z wyrokiem na czas przedostania się na ziemie Kurów. Może wynikało to z żywionej nadziei na wyciągnięcie z niej reszty wiedzy o terenach?
Jaka nie byłaby prawda, początkowo Svajone zdawała się jakby trwać w jakim transie, idąc bez jednego wrogiego słowa czy nawet gestu, prowadzona przez żołnierza towarzyszącego od początku Kawalerom Mieczowym, trwającego najwyraźniej na usługach samego dowódcy. Kobieta miała skrępowane sznurem ręce i choć nie była ciągnięta na ścisłej uwięzi, Zygfryd rozumiał, iż i tak nie było możliwości, aby uciekła.
Dopiero, gdy zaszli głębiej w puszczę, poganka wyraźnie zaczynała odzyskiwać zmysły, jednak nie wyglądało na to, żeby była pierwsza do wszczynania buntu czy nawet krzyków.
Początkowo...
Na początku nic nie wzbudziło większego niepokoju niż już obecny. Lekki wiaterek poruszał liśćmi drzew wywołując przy tym nieznaczny szum, który wszak towarzyszył rycerzom cały czas. Zygfryd nawet widział delikatne poruszenie listowia roślin przy ziemi, jednak prócz efektów działania natury nic niesamowitego nie miało miejsca.
Do momentu gdy Rohrbach zrozumiał, że nie czuje na twarzy żadnego podmuchu wiatru.
Całkowita cisza została zaburzona. Nie był to nagły atak. Na wstępie usłyszeli jedynie jakby głośniejszy szum. Dopiero po chwili, gdy ich uszy przyzwyczaiły się już do odgłosu, zaczęli w nim rozróżniać dźwięki, jakie należeć nie mogły do dźwięków nieożywionej siły przyrody. Zygfryd miał nieodparte wrażenie, że szum jest tak naprawdę szeptem wielu głosów, a wręcz czasem wydawało mu się, iż jest w stanie rozróżnić nawet całe słowa, nie pochodzące jednak z żadnego ze znanych mu języków.
Ale prawdziwy strach zdjął Rohrbacha dopiero w momencie, gdy wokół rycerzy zaczęły przemieszczać się ulotne istnienia, delikatne niczym puch wierzb, wirując między nimi, zataczając kręgi wokół sylwetek...
...szeptem wyśpiewując niezrozumiałą pieśń...
-
Przybył... - wydusiła z siebie Svajone, padając na kolana nieopodal Zygfryda -
...intruzi na jego ziemiach...
Deotheri obrócił się powoli z jakąś irytacją patrząc na kłębiące się nienazwane byty. Spojrzał po swoich podkomendnych wyraźnie mając zamiar wydać rozkaz, ale przerwał zamiar zobaczywszy spojrzenie Svajone wbite w obraz za nim i zanim zdążył odwrócić się w tamtą stronę, kobieta padła czołem do ziemi w jakimś błagalnym geście.
Zygfryda zaś doszedł przerażony szloch niewiasty.
Rohrbach zobaczył jak Deotheri zastygł skupiając się całkowicie na malującej się w oddali sylwetce mężczyzny, obserwującego z odległości ich zgromadzenie.
[media]https://i.gr-assets.com/images/S/compressed.photo.goodreads.com/hostedimages/1516301680i/24890966.jpg[/media]
Młodemu rycerzowi wydawało się, iż usłyszał ze strony dowódcy cichy syk, niczym odgłos dzikiego zwierzęcia, ale prócz dźwięku zagrożenie nie nastało. Miast tego von der Recke, swoim pewnym głosem nie cierpiącym sprzeciwu, wydał rozkaz wypowiedziany z jakąś tłumioną złością.
-
Trzymać się z dala, pilnować tyłów. Zajmę się przywódcą tego obłąkanego pogaństwa.
Nie czekał dłużej na reakcję, tylko obnażywszy miecz ruszył żywszym krokiem w stronę oczekującego nieznajomego, zabierając ze sobą tylko dwóch, w tym owego żołnierza, pozostawiając na tyłach grupę pewnie kilkunastu, w tym z dziesięciu rycerzy, wraz z Zygfrydem.
Nie minęło wiele uderzeń serca, gdy cofających się rycerzy doszło charczenie dzikich bestii, które tym razem nie pochodziło znikąd. Oczom wszystkich ukazały się wszak trzy wilcze bestie, wzrostem prawie dorównujące Zygfrydowi, jakich aparycja wydawałaby się pochodzić z zaniedbania, a jednak...
...nikt nie mógł tych wyraźnie wygłodniałych potworów nazwać boskim tworem.
Deotheri nie obdarzył rycerzy ni spojrzeniem, krocząc uparcie ku swemu konfliktowi, pozostawiając innych z ich walką, która mogła nadciągnąć w każdej chwili, gdy tylko bestie na nich się rzucą, znudzone krążeniem, w jakimś niezrozumiałym zamiarze osaczenia mężczyzn.
Svajone będąca opodal Zygfryda nie zaprzestała płakać ani nie wstała z klęczek, mimo bezsensu tego braku reakcji.