Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-07-2019, 11:47   #1
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
[V:tM] Miasto Grzechów - Rot

Prolog - scena 1
Marlo uśmiechnął się szeroko na widok porucznika. Wiedział że typ go nie lubi - ba, nienawidzi byłoby właściwym określeniem - i szczerze bawiło go, że nie mógł go ruszyć.
- Co tam przyjacielu? Dobrze ci się wiedzie? - Porucznik zacisnął zęby ze złości.
-Powiedz mi Etan czy ty naprawdę jesteś idiotą czy tylko udajesz ograniczonego? - wysyczał tracąc już cierpliwość. I… Fakt faktem to że musiał go przesłuchiwać 5 raz w tym tygodniu w sprawie kolejnych “problemów” w jego klubie było po prostu irytujące. Westchnął.
-Słuchaj Etan naprawdę nic nie wiesz o tych zajściach. Przecież byłeś tam do jasnej cholery! - Marlo wzruszył ramionami płynnym gestem przysunął sobie na kolana masującą mu barki blondynkę.
-Miałem występ. Wiesz poruczniku… Kiedy gram jestem w innym świecie. - DJ przechylił głowę przyglądając się policjantowi.
- Co się dzieje przyjacielu? Wydajesz się być podenerwowany.... -błysnął uśmiechem białych zębów.
-Ej a może się napijesz? Wiesz... Ja naprawdę lubię się dzielić. - Zapytał DJ chwytając stojącą niedaleko niego butelkę z winem. Porucznik poczerwieniał ze złości.
-Zobaczysz Grim... jeszcze doczekamy chwili kiedy polityka się zmienii i ja wtedy..
-wyciągnę do Ciebie przyjacielską dłoń? - dokończył Marlo uśmiechając się rozbrajająco.
-Nie kretynie.. – Porucznik ściszył głos. -… zamknę cię w jakiejś małej, ciasnej celi i będę patrzeć jak dzień po dniu schodzą z ciebie wszystkie maski, aż sprawdzę co się znajduje na samym dnie…. - Marlo zaśmiał się głośno i przeciągnął rękę po ogolonej głowie lekko zmieszany agresja w słowach rozmówcy.
-Poruczniku naprawdę nie wiedziałem że masz takie fantazje co do mojej skromnej osoby. - powiedział obracając groźbę w żart.
-Ale na serii dziękuje za zainteresowanie, schlebia mi ono. Serio. - DJ drwił dalej.
Gliniarz patrzył na Marlo dusząc w sobie bezsilną wściekłości. W końcu przeniósł spojrzenie na patrząca na niego blondynkę, która jak gdyby nigdy nic wciąż siedziała na kolanach jego rozmówcy. Jej oczy były dziwnie błyszczące i zaczerwienione, do tego wąskie źrenice… Była czymś odurzona bez dwóch zdań i... chyba jego rozmówca również. Ale hmn... przez to że Marlo zakrywał oczy ciemnymi szkłami nie mógł tego stwierdzić z pewnością. Ech… Gdyby tylko mógł go ruszyć. Ale… Nie mógł. Westchnął i postanowił zmienić ton.
-Powiedz Marlo czy ty zawsze jesteś naćpany czy to ja wpadam nie w porę? - DJ uśmiechnął się lekko i ściągnął siedząca mu na kolanach dziewczynę. Wstał podchodząc do okna. Popatrzył chwilę na zasnute mgłą powietrze nocnego miasta. Zapadło dłuższe milczenie.
-Słuchaj poruczniku ostatnimi czasy ta przereklamowana rzeczywistość stała się zbyt przytłaczająca by brać ją tak całkiem na serio i trzeba umieć się wyluzować. Odpuścić.. - Gliniarz obserwował w ciszy przesłuchiwanego. Ta odpowiedź choć enigmatyczna wygląda na dziwnie szczerą. Cóż… Bez dwóch zdań miał do czynienia z gościem który ma nierówno pod sufitem, zresztą jak wszyscy ci „artyści”. Naprawdę w niczym nie przypominał swojego ojca, który powinien go wydziedziczyć dla obopólnego dobra. I… Cóż… generalnie to jakieś zeznanie miał do swojego protokołu i nie było już sensu tracić na tego kretyna więcej czasu.
-Dostałeś ostrzeżenie. - powiedział w końcu policjant chcąc zakończyć tę bezsensowną rozmowę i ruszył w stronę wyjścia. Już chwytał za klamkę gdy usłyszał...
-Poruczniku?
-Czego chcesz?- zapytał gliniarz stając w pół kroku.
-Widzimy się jutro w sześcianie? - Policjant przeklął siarczyście i wyszedł. Miał dość bogatych świrów na jeden dzień.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 05-07-2019, 21:38   #2
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
Prolog - scena 2
Marlo przemieszczał się po mieście czarną limuzyną z zaciemnionymi szybami. Przyglądał się oświetlonym budynkom z szerokim uśmiechem. Świeża krew z grassem krążyła mu w żyłach podbijając kolory i emocje. “Szczęście” to było to co właśnie doświadczał. Naprawdę kochał to całe miasto, tych wszystkich ludzi i jako całość i każdego z osobna. Byli piękni każdy z nich i doskonali we własny, unikalny sposób. Poczuł jak młoda funka wtula mu się sennie w jego pierś. Jak ona miała na imię Erika, a może Jesika? Cóż... Już dawno zauważył że nie może ich spamiętać, że mu się mylą. Hmn… Może to przez grass? Zresztą jeśli tak to naprawdę niewielka cena. Niewielka cena by nie oszaleć. Pocałował ją delikatnie w czoło. Wiedział że dziewczyna go kocha. Wszystkie go kochały i… On je też, bo były jego, jak całe miasto które szczelnie otaczał swoją miłością. Kiedy pozostałe dziewczyny w limuzynie zauważyły że skupił się na jednej też zaczęły domagać się uwagi więc im również okazał zainteresowanie. Były ważne, zapewniały mu spokój i bezpieczeństwo. Były jego komfortem. W końcu poczuł że wóz się zatrzymuje.
-Jesteśmy na miejscu panie Grim. - powiedział szofer. Marlo westchnął czy oni naprawdę nigdy się nie nauczą?
-Marlo przyjacielu po prostu Marlo. - powiedział czekając aż hotelowy boy otworzy mu drzwi, co nastąpiło prawie od razu. Rudy chłopak bez wątpienia musiał biec, był zdyszany.
-Dobry wieczór panie Grim. - Marlo zaśmiał się szczerze. Okey nie miał siły poprawiać następnego.
-Dobry - powiedział wstając i czekając aż dziewczyn do niego dołączą. Lubił mieć je przy sobie tak jak i paczkę grassu. Dzięki temu mógł dawać z siebie wszystko i uzupełniać siły niemal na bieżąco.
-Duży ruch? - zapytał chłopaka który teraz gdy DJ wstał wyglądał przy nim na nastolatka.
-Jak w ulu panie Grim. Jak w ulu. - Marlo pokiwał głową. Interesy szły dobrze a natwet lepiej gdy z dnia na dzień przybywało mu popularności. Wszedł pewnie do środka przez oszklone drzwi i przywitał się ciepło z obsługą. To byli jego ludzi. Jedni z wielu, którym należała się jego miłość. Zaśmiał się sam do siebie był teraz na dobrej fazie. Wkroczył do kasyna razem z rozchichotanymi dziewczętami którym bez wątpienia udzieliła się jego wesołość. Od razu przywitał go główny superwizor.
-Jak tam swing dzisiaj? - zapytał Marlo.
- Jest dobrze panie Marlo. Myślę że do północy padnie nowy rekord sali! - Marlo uśmiechnął się zadowolony. Chociaż jeden zapamiętał jak mają się do niego zwracać.
-Tak trzymać przyjacielu. Tak trzymać. - powiedział i powiódł wzrokiem po sali pełnej rozemocjonowany ludzi i niebieskich świateł. Wszystko było takie piękne, to była ulotna chwili bliska doskobałej perfekcji. Poczuł dumę. Tak był dumny. Z zamyślenia wyrwała go okrzyk jakiejś starszej kobiety który zagłuszył brzdęk sypiących się monet. Babina ograła jednorękiego bandytę. Marlo uśmiechnął się lekko. Żeby wygrać trzeba grać. Serio… Ludzie myślą że kasyno „oszukuje”, a prawda jest taka że ma po prostu więcej środków i może grać wtedy kiedy gracz już nie może… I dlatego wygrywa… Marlo poczuł jak dziewczyna która się do niego tuliła w aucie osunęła się zemdlona. Podtrzymał ją. Była blada i spocona. Czuł jak jej serce podkręcone utratą krwi i grassem bije jej rozpaczliwie w piersi i... poczuł nagły irracjonalny głód, chociaż nie był głodny. Gastro?
-Panie Marlo? Co z nią? Nie wygląda dobrze. - zapytał zatroskany supervisor.
-To hmn… z emocji… - powiedział Marlo patrząc na dziewczynę. Chciał to poczuć - to co ona. Jednak zmusił się do tego żeby oddać ją supervisorowi.
-Wezwij jakiegoś lekarza niech ją obejrzy. - powiedział w końcu przysuwając sobie inną funkę, która wyglądała na wniebowziętą że miejsce przy nim się zwolniło. I tym razem szatynka zastąpiła omdlałą brunetkę i... cóż.. kochała go. Jak one wszystkie. I… On… Też je kochał. Zgarnął palcem włosy z jej szyi. Chciał poczuć tą miłość całym krwiobiegiem.
-Chodźmy się zabawić…. - powiedział do dziewczyn i nagle złowił na sobie czyiś wzrok. Jego diler też był w pracy. Marlo spojrzał na zegarek. Punktualnie co do minuty. Podszedł… Do niego… Omówić z nim kilka spraw... W końcu wziął “nowy” towar i w ruszył z dziewczynami na górę do swoich “prywatnych dobrze strzeżonych apartamentów” w których czasem sypiał jak nagle złapał go poranek.
Gdy dziewczyny weszły przekręcił za nimi klucze. Rzucił torbę z grassem na stół. Nie musiał nic mówić. Dobrze je wyszkolił. Szybko zabrały się za zwijanie jointów z bletków z jego prywatnego asortymentu. Kiedy w powietrzu uniósł się znajomy, słodkawy zapach poczuł zniecierpliwienie. Był teraz tak bardzo spragniony… W końcu zaczął pomału, po trochu, spijać z nich czyste szczęście. W końcu poczuł jak odpręża się całkowicie a w głowie przyjemnie mu się kołysze. Pojawiają się kolory… poddał się temu uczuciu i zatracił się w nim. Po jakimś czasie poczuł jak ze słodkiego niebytu wyrwało go nieśmiałe potrząsanie.
-Marlo zaspałeś. Dzisiaj grasz w sześcianie. - powiedziała tleniona blondynka patrząc na niego szarymi mocno przekrwionymi oczami. Czy wyglądał podobnie? Nie wiedział dla pewności ubrał okulary. Na serio musi się rozmówić z dilerem miała być lekka sativia a on mu zapodał potężną indyjkę. Przeniósł wzrok na inne dziewczyny. Spały. Tylko jakimś cudem ta jedna nie.
-Jak masz na imię? - zapytał Marlo. Mętne oczy dziewczyny rozbłysły na chwile radością.
-Sonia. - powiedziała szczęśliwa że zadał sobie trud by zapytać.
-Dziękuję Soniu. - powiedział całując ją w usta i zostawiając na nich krwawy ślad. Nagle dotarło do niego że jest brudny.
-Zaczekaj tutaj. - powiedział idąc zrobić sobie zimny prysznic z na przemian ciepłą i zimną wodą. Poczuł się po nim trochę lepiej. Kontury przedmiotów trochę się uspokoiły. Kiedy wyszedł Sonia spała. Mógł się domyślić że tak będzie. Na serio załatwił go diler na szaro. Albo hmn... na zielono! Ze zmęczonym, szerokim uśmiechem nic nie mógł zrobić. I… Hmn... Chwilę się zastanawiał czy nie obudzić dziewczyn. Ale były wyczerpane. W końcu po prostu ubrał się starając się doprowadzić do ładu. Zresztą jakby nie patrzeć do limuzyny wziął tylko 8 kobiet. Reszta miała czekać w Sześcianie. Więc wyszedł i po drodze powiadomił ochroniarza że dziewczyny się zmęczyły i żeby pilnował żeby nikt ich nie niepokoił.
Powoli zszedł na dół . Zatrzymał się w recepcji. Powiedział tam by zamówili mu limuzynę prosto do Sześcianu. Naprawdę czuł się bardziej porobiony niż zazwyczaj. Ściany migały mu przed oczami i jakby oddychały w rytm jego udawanego, płytkiego oddechu. Czym on do cholery był? Chciało mu się śmiać. A może płakać?
-W porządku pani Marlo? - zapytał recepcjonista.
-Tak. T… AK… muszę złapać oddech. - skłamał.
-Może lekarza? - zapytał zatroskany recepcjonista i… Marlo uświadomił sobie z tą czystą jasnością naćpanego gościa że ten człowiek martwi się o niego że go kocha. I zalały go ciepłe uczucia.
-Nie trzeba przyjacielu. - powiedział sporym wysiłkiem woli zmuszając się do tego żeby go nie wyściskać co jednocześnie uświadomiło mu że już jako taka ogarnia. I kiedy tylko to pomyślał ściany jakby trochę się uspokoił. Następne minuty poświęcił na koncentracji na tym że już jest dobrze i że ogarnia chociaż samo wejście i przejazd limuzyny pamiętał bardzo mgliście.
Zmysły tak naprawdę wyostrzyły mu się dopiero gdy stanął przed konsolą. Ciepły bas czuł całym ciałem. Spojrzał na wiwatujących ludzi. Poznał wśród nich też kilka wampirów. Ale to nie miało znaczenia, bo teraz miał pewność - kochali go wszyscy i… on ich też kochał. Po czym zaczął występ czując jak się spala dla nich dając z siebie wszystko… Dając dla nich siebie i czerpiąc z nich….
Po półtorej godzinnym graniu zrobił sobie przerwę i zszedł z podwyższenia ustawiając playback. Natychmiast otoczyły go „nowe” dziewczyny z jego orszaku. Żywe i radosne. Poszedł z nimi na pilnie strzeżone zaplecze klubu. Czuł ich podekscytowanie szybko bijące serca. Były głodne, spragnione. Ale zostawił je z ochroniarzem i na zaplecze poszedł sam zamykając za sobą drzwi. Podszedł do przybyłej dzisiaj partii beczek i zaczął otwierać po kolei każdą z nich małym nożem wykonując nacięcia na przegubie i upuszczając kilka kropel do każdej z nich. Gdy skończył kręciło mu się w głowie a ciało zalewało na przemian to ciepło to gorąco. Resztki krwi pulsowały rozpaczliwie w jego żyłach gdy wrócił do dziewczyn, które szybko wyczuły że coś jest nie tak i wcale się do niego nie garnęły. Potrzebował krwi… Teraz… Natychmiast!
-Idźcie po towar. Zapalcie i wróćcie do mnie. - rozkazał głosem którego nie poznawał. Czuł że się chyba trzęsie.
-Wszystko okey szefie? - zapytał ochroniarz. I… Nie nie było okey. Marlo nie miał złudzeń że przesadził. Nie pomyślał. Złapał się na tym że patrzy na szyję ochroniarza. Gość był postawny ale z nim nie miał szans. I… To co że gość nie palił grassu ważne że miał krew w żyłach. Kiedy… Usłyszał stukot biegnących szpilek. Odetchnął z ulgą. Dziewczyny wracały. Przeniósł wzrok na ochroniarza.
-Zrób sobie przerwę nakazał. - i kiedy tylko pierwsza z dziewczyn znalazła się w jego pobliżu wgryzł jej się w szyje biorąc łapczywy haust i szybko ją odrzucając by chwycić następną a potem następną. Nie żywił się teraz miłością ale czystym przerażeniem, ale był taki głodny... Musiał, musiał uciszyć głód. Kiedy skończył i zaczął w pełni nad sobą panować zobaczył jak poharatał dziewczyny. Cześć z nich wyglądała na ledwie żywą. Troskliwie zaczął zlizywać ich rany by się jakoś zasklepiły. To nie były delikatne ślady po kłach ale prawdziwe rany szarpane. Jedna z dziewczyn ocknęła się gdy się nią zajmował.
-Jesteśmy takie spragnione panie. - powiedziała patrząc na niego błagalnie podkrążonymi, czerwonymi oczami. I… Naprawdę wyglądała upiornie. Marlo odwrócił wzrok ale szkoda już została wyrządzona i widział przed oczami jak twarz tej kobiety rozpada się i umiera. Skóra odłazi od kości płatami! Martwe serce zaczęło znowu tłuc się w jego pierci w reakcji na obrazy które chaotycznie zaczęły powielać się i nachodzić na siebie. Nie chciał tego widzieć. Bał się!
-Jutro. - powiedział w końcu głosem bez wyrazu wstając i zataczając się przytrzymał się ściany. Czuł się źle, chory, przerażony i ogłupiały. Zostawił dziewczyny i powlókł się do siebie. Po drodze minął ochroniarza który oddalił się jak mu polecił jednak... cały czas był w pobliżu.
-Dziewczyny pomdlały. Zadzwoń po lekarza. - Polecił.
-I… Ja idę do siebie. Niech nikt mi nie przeszkadza.
- Mocny stuff? - zapytał ochroniarz bez wątpienia wyczuwając zapach jego ubrania, jednak... Marlo nie odpowiedział tylko powlókł się przed siebie. Musiał odpocząć.
 
Rot jest offline  
Stary 10-07-2019, 11:37   #3
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Ethan ocknął się wcześnie, ledwie chwile po tym jak tarcza słoneczna zniknęła za linią horyzontu. Było to możliwe dzięki temu, że zachował w sobie wiele z człowieka, tak, zdawał sobie z tego sprawę. Równie dobrze jak wiedział, że człowiekiem już nie jest. I że inni nie-ludzie czyhają w mrokach nocy…
Myśli i wspomnienia zaczęły powoli wracać na swoje miejsce. Świadomość się restartowała. Przypomniał sobie, że tej nocy jest umówiony na spotkanie ze swoją matką. Nie prawdziwą, która wydała go na świat, ta uciekła z połową ówczesnego majątku ojca i latynoskim kochankiem jak miał 5 lat, ale z nocną matką, wampirzycą, która dała mu nowe życie. Noctrum, Czarna Dama, jedna z najstarszych Spokrewnionych w tym mieście. Chociaż w tym przypadku nie było to szczególnie trudne. Większość dawnych wampirzych rezydentów zginęła, gdy obecny Książę, Thomas Vercetti, jeszcze jako śmiertelny boss mafijny, dokonał czystki na lokalnej społeczności wampirów, by następnie samemu stać się władcą nocy i ofiarować podobny dar swoim najbardziej zaufanym wspólnikom. W każdym innym miejscu Ethan Grin byłby traktowany jak ledwie szczeniak, niepoważny, świeżo przemieniony wampir. Tutaj jednak, gdzie większość społeczeństwa Spokrewnionych kroczyła przez noc ledwie od kilkunastu, może kilkudziesięciu lat, zyskał sobie szacunek. Cóż, olbrzymia fortuna, którą odziedziczył, pewnie miała w tym swój udział, ale charyzma i ugodowy charakter były tym, co pozwoliło mu zaistnieć na kainickich salonach.
Nagle rozdzwonił się telefon. Niewiele osób miało jego prywatny numer. Tym razem dzwoniła Elizabeth Maxwell, jego "sekretarka", jak często o niej myślał, chociaż tak naprawdę była jego oficjalnym przedstawicielem prawno-finansowym i pośredniczką pomiędzy nim a kapitalistycznym imperium pozostawionym przez ojca.
- Cieszę się, że już się pan obudził - zaświergotała tym swoim łagodnym głosikiem, któremu próbowała nadać ton powagi. - Jest kilka kwestii, które wymagają pańskiej uwagi. Kiedy i gdzie moglibyśmy się spotkać?]

Marlo ocknął się w łóżku w czarnej jedwabnej pościeli wypełnionej gęsim piórem. Nie mógł, no nie potrafił zamknąć się dobrowolnie w jakiejś przeklętej trumnie. Już dość miał ze sobą problemów przez całą tą sprawę „nieżycia”, by sobie jeszcze dokładać.

Tak wiedział, że nie jest już człowiekiem, ale „lubił czuć się człowiekiem”. Zresztą co to na dobrą sprawę zmieniało? Daje był sobą! No dobra. Uspokoił myśli przypominając sobie jak to jest czuć własny puls, bicie serca. Po chwili zaczął też oddychać. Oddychać nie imitować oddech jak mogliby powiedzieć co niektórzy... Zresztą. Do diabła jeśli czuje że oddycha to znaczy, że oddycha, a to że musi o tym pamiętać nic nie znaczy! Nic!

Poczuł jak serce przyspieszyło mu, gdy się zirytował. No czuł! No nie mogą mu powiedzieć że to jakieś złudzenie. Zresztą on był generalnie „żywy”, po prostu przeszedł na inny poziom „życia” i “dusza’ zaczęła mu się oddzielać od “ciała” i trochę wysiłku trzeba było włożyć żeby wszystko działało „normalnie”, „po staremu”. Nic więcej!

No i…. Podejrzewał, że nie wszystkie wampiry patrzą na to tak jak on ale… Nawet jak coś “straciły” to przecież da się to “odnaleźć”… Jednak cóż tak przed samym sobą musiał przyznać że chyba trochę się ich obawiał. Zwłaszcza tego całego „księcia”... Na serio to co o nim gadają to prawda? Że wszystkich wymordował?

No ale… przecież nikt nie rodzi się zły. To głód wyzwala te „najniższe instynkty” w każdym z nich. Ale gdyby… Gdyby mógł sprawić że żaden wampir nie był by już nigdy więcej głodny. To wtedy nie byłoby tego całego… hmn... “zła”.

Może… Może już niedługo….

Wstał przypomniał sobie że ma się spotkać z Nocrum. Uśmiechnął się lekko. W pewien sposób kochał “swojego twórcę”. Ale... czasem przypominała mu starszą kobietę którą trzeba się od czasu do czasu zajmować, zabawiać...

W końcu zebrał się w sobie i wstał z łóżka. Wykąpał się i doprowadził do jako takiego ładu ubierając wyjściowy, biały garnitur. Wrócił do łóżka.

I… Tak się składało, że ciągle spała z nim jakaś z jego funek o której... cóż… prawie zapomniał. Ale nie miał dla niej teraz czasu. Podszedł do lodówki. Wyciągnął z niej złotą piersiówkę. Była przystosowane do transportu krwi, więc na dzień starczała. Podniósł dłoń śpiącej kobiety delikatnie zębami nacinając jej skórę i pozwalając skapać jej krwi do pojemnika. Tyle by mu starczyło a jej nie zaszkodziło. Zalizał ranę. Kobieta mruknęła przez sen ale się nie obudziła.

Zadowolony wypłukał dłonie i schował piersiówkę. Skontrolował czy się nie poplamił - i nie. Zrobił to eleganck! Jednak... hmn…. na przyszłość musi wpoić “dziewczyną” by na noc zostawiały mu świeżą krew bo może nie mieć czasu na takie “zabawy”.

I… Wtedy usłyszał telefon. Jego Japoneczka. Uśmiechnął się szeroko. Ze wszystkich swoich korpoludków tą najbardziej lubił.

- Cześć piękna. – powiedział instynktownie się uśmiechając. Pociągnął łyk.

- Słuchaj. Dzisiaj jestem umówiony. Nie wiem ile mi z tym zejdzie. Jak jeszcze będę na chodzie to się odezwę, ale myślę że jutrzejsza noc będzie pewniejsza. Mam nadzieję że to nie jest sprawa życia i śmierci? – uśmiechnął się szeroko. No lubił takie drętwe żarty nawet jeśli cieszyły tylko jego. Przymknął na chwilę oczy skupiając się na grasie w krwiobiegu. Mały łyczek, a jakoś uspokajają…
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 10-07-2019, 22:49   #4
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
- Nie dla osób, które znam - odpowiedziała i Ethan nie był pewny czy mówiła poważnie, czy był to tylko żart. - Dobrze, skontakuję się ponownie jutro o tej samej porze. Życzę przyjemnej nocy i owocnego spotkania, panie Grin.
Ethan odłożył telefon. Zaczął przygotowywać się do wyjścia [możesz to opisać, jeśli chcesz] W radiu leciał właśnie jakiś program informacyjny. W dokach poprzedniej nocy miała miejsce poważna strzelanina. Gość w studiu zastanawiał się czy oznacza to początek kolejnej wojny gangów i zrzucał winę na nieśmiertelny konflikt pomiędzy społecznością kubańską i haitańską, mimo że prowadzący wpomniał, że większość uczestników zajścia była rasy kaukaskiej. Później omawiano też ostatenie przypadki zaginięć, ale bezemocjonalnie, bo zaginięcia w Vice City były niemal codziennością. Z jednej strony obwiniano zorganizowaną przestępczość a z drugiej rozumiano, że wiele ludzi przybywało do miasta po to właśnie, aby zniknąć, porzucić przeszłość i zacząć nowe życie z nową tożsamością. Na koniec, w segmencie o bardziej humorystycznym tonie, omawiano kwestię dziwnego zachowania kotów, co podsumowano stwierdzeniem, że należy chwytać aparaty i kamery, a może uda się zdominować "Najzabawniejsze zwierzęta świata".

Marlo już miał wychodzić… Ale cofnął się. Bez okularów przeciwsłonecznych to nie było to. Uśmiechnął się szeroko gdy nałożył je na siebie. Lubił oglądać świat zza szkieł. Kolory były wtedy takie ostre… Nasycone. Zresztą jak sobie później “dołoży” to jeszcze się przyjemnie wyostrzą...

Ale… zmarszczył czoło kiedy usłyszał o strzelaninie w radiu. No na serio skąd na tym świecie tyle nienawiści? Zła… Ludzie powinni móc się wyluzować, odprężyć przy dobrym Grassie i muzyce. Poczuć tą wewnętrzną radość jakąś wywołuje dobrze dobrany bas… Na szczęście to miasto miało jego. Jego - czyli nadzieję na lepsze jutro. Bo “On” był tu by je chronić, by chronić ludzi przed nimi samymi. Przynieś im spokój, radość i… miłość….

Zmarszczył czoło słysząc o kotach. No co miał piernik do wiatraka? Naprawdę nie rozumiał tej fascynacji kotami, czy psami. To ludzie byli ważni. Świat to oni i tylko oni.

W końcu opuścił swoje prywatne komnaty idąc wąskimi doskonale oświetlonymi korytarzami. Minął ochronę która skłoniła mu się pozdrawiając. On odpowiedział im tym samym. To byli jego ludzie. Jego przyjaciele.

Zszedł do swojego podziemnego parkingu i po chwili wahania wybrał samochód na dzisiaj. Jechał do Noctrum. A ona lubiła “klasyczny styl”, więc by zrobić jej przyjemność postanowił skorzystać ze „skromnego” chevroleta. Otworzył drzwi i usiadł w wygodnym skórzanym fotelu. Chwycił manualną skrzynie wrzucił bieg i z piskiem opon wyjechał z parkingu.

Była piękna noc. Miasto skrzyło się morzem świateł. Pociągnął z piersiówki i po chwili kolory pięknie się wyostrzyli a dobry humor jeszcze podbił. Był w domu. W mieście które kochał i które kochało jego.

Bez problemu dotarł do Vice Point, pod stojącą na plaży uroczą Ville. Noctrum lubiła dobrze wyważoną mieszankę dobrego stylu i przepychu. Gdy wjeżdżał na teren jej posesji potężne metalowe bramy rozwarły się bezszelestnie. Miało to w sobie coś “niepokojącego”.

Zaparkował na podjeździe blisko domu. Czuł wyraźny niepokój. Gdzieś w zakamarkach umysłu przypomniała mu się scena jak go przemieniła. Jak… Czuł się zupełnie bezbronny gdy wyciekało z niego życie. Takie coś… Zostaje.

W końcu wziął się w garść i wysiadł z samochodu trzaskając drzwiami. To była przeszłość. Teraz był królem nocy. Cholernym zbawicielem, który powstrzyma to całe miasto przed upadkiem w najczarniejszy mrok. Pociągnął jeszcze większy łyk i poczekał, aż przejdzie go dreszcz a kolana tak jakby… Przyjemnie… Zmiękną. Szeroki uśmiech wypłynął mu na twarz był gotów.

Podszedł do drzwi nie dzwoniąc. Było otwarte. Wszedł do środka.

- Noctrum, słoneczko. Chciałaś się ze mną spotkać więc jestem! W czym ci mogę pomóc? – zapytał rozglądając się po przestronnym apartamencie w poszukiwaniu jego właścicielki.

Czarna Dama pojawiła się jak zwykle - wchodząc powoli i bezszelestnie, w swojej tradycyjnej, dawno niemodnej czarnej sukni z białymi koronkami. Coś się jednak zmieniło - wśród czarnych fal jej włosów znalazły się dwa ciemnoniebieskie pasemka, symetrycznie, po jednym z każdej strony twarzy. Jej błękitne, zimne oczy taksowały go spod lekko zmarszczonych, gęstych brwi. Czyżby oczekiwała komentarza? Pochwały tej drobnej zmiany w wyglądzie? A może bała się krytyki? Z jej - jak zwykle - beznamiętnego wyrazu twarzy nie dało się wyczytać odpowiedzi na te pytania.

- Dobry wieczór, Ethanie - przywitała się, posyłając mu delikatny, ale nieszczery uśmiech. Nie było w nim wesołości. Był wyuczony. "Uśmiech numer trzy", jak zwykła go nazywać. - Na początek mógłbyś zabawić swego Stwórcę rozmową. Jak się miewasz? Czy twoje nieruchomości funkcjonują należycie? - zapytała, ale Marlo wiedział, że tak naprawdę nie interesują ją odpowiedzi. Pytała dla zasady, bo nauczono ją, że rozmowy nie zaczyna od kwestii ważnych, że nie przechodzi się od razu do interesów… Stara szkoła.

Marlo poczuł strach i szacunek nawet na rauszu nie potrafił się bronić przed tymi uczuciami.
- Zmieniłaś fryzurę… i… bardzo… bardzo ładnie ci w niej naprawdę. - odpowiedział nie wierząc w żadne słowo. To od niej nauczył się kłamać, czy kłamał zawsze? Do cholery chciał być miły a potykał się o słowa jak drugoklasista. Wyciągnął piersiówkę i pociągnął spory łyk. Dystans i luz. Spokojnie zaraz złapie równowagę i będzie dobrze. Postanowił skorzystać z okazji którą mu dała i odpowiedzieć na pytania.
- No dobrze się mam, naprawdę. Wszystko jest git. Trzymam fason i daje radę. A kasa się kręci, nie zbiedniałem - powiedział i na twarz wypłynął mu już nie wymuszony uśmiech. Grass uspokajał go w każdej sytuacji i mógł na nim polegać. Z nim było prawie tak jakby to co tu robił to była naprawdę zwykła rozmowa zwykłych ludzi którzy się znają i… Lubią… Tak lubią przecież lubili go wszyscy…
- Ale słońce moje. Nie o tym chcesz rozmawiać nie? - zapytał przyglądając się jej i zastanawiając się nie po raz pierwszy jaka była gdy żyła. Zanim… Zanim to wszystko ją aż tak przygniotło i… zmieniło…
 
Rot jest offline  
Stary 11-07-2019, 19:22   #5
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
- Oczywiście, masz rację, są inne sprawy, które chciałabym z tobą omówić, proszę, chodź ze mną…
Poprowadziła gościa do salonu, gdzie zasiadła w głębokim, obitym czerwonym materiałem fotelu. Ethan wiedział, że to antyk wykonany przed wiekami na francuskiej ziemi. Noctrum bardzo go lubiła. Potrafiła przesiadywać w nim całe noce, czytając książki, prowadząc dyskusję czy snując w swojej głowie plany na nadchodzące tygodnie.
- Czy mogę cię prosić? - wskazała na stojącą na małym stoliku butelkę po winie i wysoki kieliszek. Kiedy jej nalewał, kontynuowała. - Cieszę się, że ci się dobrze wiedzie. Matwią mnie jednak niektóre z twych wyborów. Obawiam się jak ocenią je inni z naszej społeczności. Zdradź mi proszę, czy żywisz ambicje, aby zyskać pozycję wśród Spokrewnionych czy satysfakcjonuje cię towarzystwo śmiertelnych?

- Wybory, słoneczko? Ja naprawdę nie dbam o wielką politykę, chce tylko żeby to miasto było szczęśliwe, nic więcej. I widzisz, ja wiem, mam pewność, że muzyka je uleczy! Wszystko zmieni. Każdą jego rany zmyje. Zresztą zobaczysz opowiadałem ci o tym nie raz! - powiedział z absolutną pewnością na którą stać go było po grasie. I… Po chwili zrozumiał że spytała jeszcze o coś. Zastanowił się.
- I no cóż… właściwie to chcę też by inni Spokrewnieni przychodzili do mojego klubu, i żeby przeżywali to co mogę im dać. Jeśli uda mi się umocnić moją pozycję to frekwencja odwiedzin się zwiększy a to wyjdzie całemu miastu na dobre! - po chwili przypomniał sobie że zanim zacznie mówić powinien pomyśleć. Spróbował to naprawić.
- Takiej odpowiedzi spodziewałaś się, śliczna?

- Owszem, spodziewałam się czegoś podobnego - pokiwała powoli głową i umoczyła usta krwią z podanego jej kieliszka. - Spodziewałam się, że znów opowiesz mi o magicznych mocach leczniczych jakie twoja muzyka posiada. Spodziewałam się takiego naiwnego idealizmu rozpieszczonego dziecka żyjącego w czasie pokoju i dobrobytu… - Znów upiła łyk. - Nie jesteś już jednak dzieckiem, nieopierzonym pisklęciem. Jesteś niezależnym neonatą ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nie jestem już za ciebie odpowiedzialna… - Kolejny łyk. - Nie żywię wobec ciebie żadnych uraz i chcę cię ostrzec. Czasy się zmieniają. Czas pokoju i dobrobytu odchodzi w przeszłość, robiąc miejsce dla nadchodzącej wojny. Toczyć się ona będzie na wielu frontach a najwięksi gracze wykonują pierwsze, jeszcze ostrożne, posunięcia. Spokrewnieni pojawiają się w twoim klubie, ale nie w poszukiwaniu uniesień, lecz aby cię obserwować, oceniać… Rzeczywiście nie dbasz o politykę, nie zdeklarowałeś się po żadnej ze stron, dlatego jesteś niepewnym elementem na planszy. A los niepewnych elementów może być dwojaki: albo dołączą do której z sił albo muszą być usunięte z planszy. Spodziewaj się w równym stopniu posłów niosących ozłocone propozycje co zabójców niosących krew i ogień.

Marlo oparł się o poręcz za zabytkowego krzesła. Które zaskrzypiały niepokojąco pod jego ciężarem.
- Noctrum przecież… Też jesteś gdzieś w środku Toreadorką. Skąd w tobie tyle cynizmu? No musisz coś czuć! W coś wierzyć! Coś kochać…– Położył z rozpędu dłoń na jej ręce. Była zimna. Jego grzał wewnętrzny ogień i Grass, ale mógł być też taki… Będzie taki?
- Noctrum… Naprawdę nie doceniasz pięknej siły miłości jaką możesz dostać od ubóstwiającego Cię tłumu. Naprawdę jeśli miasto cię prawdziwie kocha to nie pozwoli Ci zginąć bez względu na żadną zawieruchę!– powiedział z naciskiem ale widząc, jej całkowity brak reakcji na jego gorące słowa poddał się w końcu. Potarł się po ogolonej głowie. Myśląc. W końcu zaczął jeszcze raz teraz inaczej dobierając słowa.
- Okey... Dobra... Może… Może faktycznie nie wszystko rozumiem. Powiedz co mi proponujesz? Doradź jakoś...

- Nie przywiązuj się do miasta, miasta powstają i upadają, bywają nawet spalone do gołej ziemi. Nie przywiązuj się do ludzi, tak łatwo umierają… niewiele też potrzeba, by nimi manipulować. Ci, którzy jednej nocy cię kochają i wykrzykują z uwielbieniem twoje imię, po tygodniu mogą cię nienawidzić i pragnąć twojej śmierci - ostrzegła. - Nie oznacza to jednak, że nie są piękni. Wręcz przeciwnie. To właśnie ta możliwość do ciągłej zmiany, którą my tracimy, sprawia, że są fascynujący. Ludzie i miasta. Podziwiaj zmiany, zachwycaj się nimi… ale się nie przywiązuj, oszczędzisz sobie cierpienia - w jej słowach brzmiał ciężar osobistego doświadczenia.
- Poświęć też trochę czasu, aby przyjrzeć się planszy nim gra na dobre się zacznie. Zainteresuj się kto gra, jakie posiada figury i jaką część pola kontroluje. Jeśli nie chcesz być jedynie pionkiem przesuwanym w imię cudzych interesów i w końcu poświęconym bez chwili wahania, musisz stać się czymś więcej: figurą, a z czasem może nawet jednym z graczy. Nie patrz jednak za daleko w przyszłość, skup się na chwili obecnej. Najbliższe miesiące, może nawet tygonie rozsądzą o losie nas wszystkich i całego miasta.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 13-07-2019, 10:25   #6
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
-Moja miasto nie upadnie. Nie dopóki ja tu jestem – powiedział Marlo z absolutną pewnością.
- I moim ludziom też nic się nie stanie! Nie dam im zginąć. Nikomu! – Wychwycił smutek w głosie wampirzycy i w nagłym porywie uniesienie przesunął rękę na jej szyje i mocno przytulił się do niej. Chciał ją ogrzać. Chociaż trochę…
- I ciebie też ochronie. Zobaczysz. – powiedział z naciskiem.
-A moi ludzie mnie nie zdradzą. Są ze mną związani. To coś więcej niż przyjaźń. – powiedział z naciskiem i w końcu uwolnił ją z objęć. Odsunął się od niej i zaczął nerwowo krążyć spacerując w te i we wte. Zmuszając rozchwiany umysł by pomyśleć. Pomału powoli ogarniał kotłujące się w nim uczucia.
-No i cóż… Ty i ja Nocreum… Oboje jesteśmy Toreadorami. Światłem ludzi w mroku. Musimy... Musimy się trzymać razem. Hmn… Zwłaszcza jak idą te “gorsze czasy”... Ale... Serio nie jesteśmy sami w tym mieście! I… Widzisz… Już jakiś czas temu myślałem o interesie z Mercedesem Cortezem. On też jest Toreadorem nie? I to takim chyba wyżej... Coś kojarzę, że mi kiedyś mówiłaś. A ja cię słucham zawsze i naprawdę. Tylko nie wszystko pamiętam. – powiedział pocierając skronie. Po chwili zaczął na nowo.
- No w każdym razie on wkłada swój hajs w porno. A ja… Hmn… Ja zawsze chętnie promuje „dobrą sztukę”. Dlatego mógłbym podpisać z nim umowę o dystrybucji jego filmów w mojej sieci hoteli. On zarobiłby na tym, a ja nie stracił, bo tak czy siak jakiś kanał płatnego porno w pakiecie jest. – Zastanowił się jeszcze chwilę.
- No i jest jeszcze Kent Paul. – Marlo wyszczerzył się momentalnie.
- Mówiłem Ci słońce że chce wydać płytę? Myślę, że jak nic pokryje się ona złotem i jeszcze na niej zarobię. – Zastanowił się chwilę.
- Zaraz to prawda, że Mercedes i Kent są razem? - Potrząsnął głową.
- Nie to że mam coś przeciwko. Tak z ciekawości się pytam.

- Tak, widzę, że słuchasz, ale po prostu nie wszystko pamiętasz - odpowiedziała łagodnie Noctrum, a lekki, ale szczery uśmieszek zabłąkał się na jej usta. - Więcej nauczysz się nie z moich słów, a z doświadczenia. Bezsprzecznie korzystnym będzie, jeśli nawiążesz relacje z co ważniejszymi osobistościami. Cortez i Paul to dobry wybór na początek. Jeśli chcesz mojej rady zwróć się też do Rosenberga. Mogę cię umówić na spotkania z nimi, ale musisz pokazać się im od jak najlepszej strony. Nie przynieś mi wstydu - upomniała go matczynym tonem. - Zaczniemy od Harpii. Poprosiłam go, aby zebrał dla mnie pewne informacje. Obiecał, że dostarczy je dzisiaj do klubu Malibu. Byłbyś tak dobry i odebrał je dla mnie? Wolałabym nie odwiedzać tego miejsca. Jest takie hałaśliwe i kiczowate - pokręciła lekko głową, ubolewając nad poziomem lokalu.

-Rosenberg… Rosenberg… - Marlo myślał intensywnie. Uśmiechnął się szeroko.
-A już wiem! To ten prawnik od rodzin mafijnych nie? – potarł się po karku.
-Wiesz… Cóż… Może lepiej żebym zabrał tam moją prawą rękę - Elizabeth Maxwell. To ona reprezentuje mnie w kwestiach prawno-finansowych. Nie wiem czy to rozsądna spotykać się z prawnikiem bez odpowiedniego zaplecza. I… Tak się składa że mam się z nią spotkać jutro i mógłbym ją zabrać do Malibu by mi pomogła. – uśmiechnął się szeroko.
-Wiesz jakby dało się z nim umówić na jutro to byłoby idealnie! – zmarszczył czoło.
-Ale… Dzisiaj miałem coś dla ciebie zrobić. Spotkać się z Harpią w Malibu nie? Zaraz… Rosenberg też tam będzie? Może od razu do niej zadzwonię. Myślisz że to dobry pomysł? – zapytał zastanawiając się bo jakby nie patrzeć Elizabeth była tylko człowiekiem. No ale co mogłoby się stać?
- A i nie martw się. Jestem solidna firma i nie ma opcji bym cię zawstydził. – powiedział szczerząc się uśmiechem mówiącym "Marlo solidna firma". I...Nagle doszło do niego co usłyszał i wybuchnął głośnym śmiechem.
- Słońce zaraz ty mój klub też uważasz za hałaśliwy i kiczowaty?

- Umówię was więc. Jeśli chcesz, to weź swoją podwładną - zgodziła się Czarna Dama. - Pamiętaj jednak, że im więcej wie o Świecie Mroku, im bardziej jest zaangażowana, tym w większym niebezpieczeństwie jest jej zdrowie i życie. Ignorancja śmiertelników jest błogosławieństwem. I dla nich i dla nas. Oczywiście nie twierdzę, że cokolwiek może jej się przytrafić w samym Klubie Malibu. To Elizjum, miejsce neutralne i bezpieczne. Moje nauki mają bardziej ogólny charakter…
Noctrum uśmiechnęła się lekko, gdy została nazwana "słońcem".
- Twój klub jest przynajmniej o dwa poziomy lepszy od Malibu - odparła wymijająco.

- Na dziś czy na jutro? –Zapytał Marlo który się już trochę pogubił. W końcu machnął ręką.
- A z resztą, z Kentem też mam interes to od razu do niej zadzwonię. – powiedział wyjmując służbową komórkę i czekając aż się zgłosi. Zazwyczaj Elizabeth nie kazała mu długo czekać.
- A jej nic nie będzie, nie z takimi problemami sobie radziła. Psychicznie to ta kobieta jest nie do zdarcia. – powiedział i nagle posłał Noctrum jeden z najbardziej rozbrajającym uśmiechów na jakie było go stać.
- O… Jestem lepszy o całe dwa poziomy śliczna? No to jest komplement który muszę zapamiętać…

- Poinformuje Kenta Paula, że będziesz tam dzisiaj, żeby się ciebie spodziewał. Poinformuję również Rosenberga, więc jeśli będzie miał czas, może uda ci się spotkać z oboma podczas jednej wizyty. Jeśli będzie zajęty, nic na to nie poradzę i będziesz musiał się ponownie pofatygować w późniejszym terminie - odpowiedziała spokojnie Noctrum, przyzwyczajona już nieco do konieczności wyłuszczania wszystkiego jak najdokładniej.
Maxwell odebrała telefon i zapewniła, że pojawi się w Klubie Malibu o wyznaczonej godzinie. Nie dała po sobie poznać zdziwienia, niepokoju czy irytacji. Zawsze profesjonalna - to mogło być jej motto.
- Rozmowa przebiegła pomyślnie, jak mniemam? - padło retoryczne pytanie. Czarna Dama uśmiechnęła się lekko. - Jest jeszcze jedna kwestia, którą chciałam poruszyć nim odejdziesz, ale wydaje mi się, że nie musimy się śpieszyć. Mam wrażenie, że spędzamy ze sobą zbyt mało czasu. Jesteś zawsze taki zaabsorbowany swoją pogonią za pięknem muzyki i miłością ludzi…
 
Rot jest offline  
Stary 25-08-2019, 12:46   #7
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Marlo uśmiechnął się szeroko.
-Ta. Wszystko dogadane. „Lubię, kiedy wszystko idzie zgodnie z planem.” – powiedział cytując jedną z ulubionych postaci filmowych i wyłączając przy tym ostentacyjnie komórkę.
Przeniósł wzrok na wampirzyce. No znał już ten ton i te oczka i to były te same oczka które zimno patrzyły jak wycieka z niego życie. No ale czy mógł ją winić? Była taka samotna w tej wielkiej rezydencji to normalne że chciała „przyjaciela”.
Podszedł do niej i wziął ją za rękę przykładając sobie do ust, klęknął, całując ją delikatnie.
-Słońce przecież wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważna… Wiele ci zawdzięczam… Co powiesz na to żebym zabrał cię do… - przyglądał jej się uważnie zastanawiając jaką rozrywkę jej zaproponować. No bo przecież nie pójdą do „restauracji”. A klubów chyba nie lubiła.
-Kina? Teatru? Opery? No tylko powiedz śliczna… Mam helikopter i zaufanego człowieka, który zawiezie mnie gdzie zechcę. Poważnie zastanów się i daj mi znać… A póki co... – Marlo obejrzał się na drzwi.
-Załatwię te kilka spraw, bo nie chcę mieć potem w klubie żadnych problemów. – wstał.
-Jeszcze raz zastanów się i napisz mi na co masz ochotę a ja już wszystko załatwię tak że twoim jedynym problemem będzie wybór ulubionej kreacji.

- Muzeum. Zabierzesz mnie do muzeum miejskiego w Downtown. Czytałam w gazecie, że otworzyli tymczasową wystawę egipskich artefaktów i z tej okazji muzeum jest teraz otwarte przez całą dobę - odpowiedziała Noctrum. - A teraz załatw, co musisz załatwić. Już cię nie zatrzymuję. Widzimy się później.

Marlo ucałował ją w dłoń jeszcze przed wyjściem i ruszył w stronę swojego Chevrolet. Po chwili naszła go refleksja. Jak stara jest Noctrum? Może pamiętać czasy egipskie? Zagadał ją o to raz czy dwa razy ale zawsze odpowiadała mu coś w stylu “że kobiet nie pyta się o wiek”.
No nic. Tyle jeśli o nią chodzi.
Wsiadł do auta wrzucił bieg i ruszył. Drogę do Malibu znał. Znał drogę do każdego klubu w tym mieście.

O tej godzinie klub Malibu był oblegany. Nie tylko parking przy samym klubie, ale wszystkie inne dostępne miejsca w okolicy były zajęte. Ludzie całymi grupami zmierzali na miejsce pieszo, często nieostrożnie przekraczając ulicę. Przed wejściem rozciągnęła się długa, podwójna kolejka ludzi liczących na to, że bramkarze uznają właśnie ich za godnych wejścia do środka. Wśród oczekujących można było zobaczyć przedstawicieli wszystkich ras i większości grup społecznych istniejących w Vice City. Nie wiadomo było do końca czym kierują się bramkarze przy decyzji kogo wpuścić a kogo odesłać z kwitkiem. Po mieście krążyły plotki, że każdej nocy dostają inne instrukcje: jednego dnia wpuszczano bogaczy, innego osoby możliwie roznegliżowane, to znów jedynie brodatych mężczyzn i krótkowłose kobiety… takich teorii było wiele, ale nikt nie rozgryzł systemu. Ostatecznie próby dostania się do klubu stały się rodzajem ruletki, rozrywki samej w sobie, zwłaszcza że czekając w kolejce można było spotkać wiele ciekawych osób i zdarzało się, że fragmenty kolejki w pewnych momentach po prostu odłączały się i odchodziły, by w innej części miasta kontynuować świeżo zawartą znajomość.
Marlo wiedział, że istnieje też boczne wejście, przeznaczone dla VIPów: Spokrewnionych, ich ulubionych sług oraz różnej maści wpływowych śmiertelnych, którzy woleli ominąć główne sale i udać się bezpośrednio na piętro, do bardziej kameralnych, luksusowych pomieszczeń. To tam załatwiało się wiele z najważniejszych interesów w mieście. Klub, jako Elizjum, zgodnie z wampirycznymi prawami, był miejscem wolnym od przemocy, w którym użycie nadnaturalnych umiejętności było zabronione. Takich miejsc, Elizjów, było oczywiście więcej na terenie miasta, ale to właśnie zostało objęte patronatem przez Primogena klanu Ventrue, co nadawało mu szczególny status i renomę.

Marlo nie krążył długo w poszukiwaniu parkingu. Idąc po najmniejszej linii oporu zaparkował gdzie się dało nie patrząc czy łamie przy tym „jakieś przepisy”. Wątpił żeby ktoś o tej godzinie i to właśnie „jego” chciał „nagrodzić” mandatem. A że wóz był jego ślepy by zauważył po bijącej po oczach, zdobionej złotem rejestracji.

Wyciągnął telefon i zadzwonił żeby sprawdzić czy jego „sekretareczka” jest już na miejscu i ruszył w stronę bramkarzy. Mógł, może nawet powinien wejść tylnym wejściem. Ale… Wtedy ludzie by go nie wiedzieli. A mieli go widzieć! Lubił być widziany…

Spokojnie przechodził przez tłum gapiów, który w większości robił mu przejście jeśli nie poprzez sławę i szacunek to poprzez respekt do jego rozmiarów. By na koniec zatrzymać się jak należało przy ochronie.

- Co tam przyjaciele? Duży dziś ruch. – Zapytał patrząc z góry na ochronę i uśmiechając się szeroko miał swoją widownię i czuł się teraz prawdziwie “żywy”.

- Dzień jak codzień, proszę pana, o tej godzinie zawsze ustawiają się kolejki - odparł służbiście jeden ze strażników wejścia.
- Przepraszam, mój kuzyn jest wielkim fanem pańskiej muzyki, mogę prosić o autograf dla niego? - zapytał inny, podając Marlo podręczny notes i długopis.

Marlo zaśmiał się szczerze.
-Jasne nie ma sprawy. Dla kogo? - zapytał i po usłyszeniu odpowiedzi szybko postawił zamaszystą dedykacje dla “szczęśliwego wybrańca”. Po chwili zastanawienia przerzucił stronę i szybko nagryzmolił zaproszenie do loży vip dla dwóch osób.
-Pokarz to moim chłopakom będziecie moimi specjalnymi gośćmi. - powiedział zostawiając w końcu ochronę.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 25-08-2019, 13:44   #8
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
Marlo wkroczywszy do budynku, Ethan skierował swe kroki w kierunku głównej sali, skąd dobiegała go niemal ogłuszająca, przenikająca całe ciało muzyka. Na parkiecie ludzie tańczyli, korzystając z tego, że nie było jeszcze tłoczno. Sztuczna mgła mieszała się z dymem papierosów i cygar. Kolorowe reflektory podwieszone pod sufitem i neony na scenie i za barem mogły człowieka słabszego duchem przyprawić o epilepsję. Grupa śpiewająca i tańcząca na scenie składała się z pięciu mężczyzn, każdego w innym stroju: policjanta, strażaka, budowlańca, członka gangu motocyklowego i jeszcze jakiejś profesji, której Marlo nie był w stanie rozpoznać.
"Podpieram kolumnę na lewo od baru" - napisał w wiadomości tekstowej Elizabeth.
Grin rozejrzał się i zlokalizował swoją "sekretarkę". Teraz pozostawało się tam tylko przejść… To jednak okazało się nie takie łatwe. Ludzie go rozpoznawali, zaczepiali, prosili o autograf, możliwość zrobienia sobie z nim zdjęcia, wejściówkę do Sześcianu… Był też mężczyzna, który twierdził, że ma pomysł na niezwykle zyskowny interes i potrzebuje jedynie małej, maleńkiej inwestycji w wysokości, powiedzmy pół miliona dolarów. Była dziewczyna, która błagała, żeby załatwił jej scenę dla jej zespołu. Wreszcie brodaty, całkowicie pijany rosjanin, oświadczył mu łamaną angielszczyzną, że "sprawa została załatwiona i że jakby jeszcze kiedyś coś potrzebował, to on i Ivan są o dyspozycji", zanim został wyprowadzony przez dwóch sprawnych, milczących ochroniarzy.

Malo był w swoim żywiole czuł jak muzyka go wypełnie. Kochał to uczucie i… Kochał sławę. Może normalnego człowieka by ona męczyła ale nie jego. Nie odpuścił żadnej fotki ani autografu rozdając je na prawo i lewo jak i wejściówki. Był żywą chodzącą autoreklamą. Gościowi od interesu powiedział żeby podrzucił mu biznesplan do Sześcianu, dziewczynę zmierzył i jeśli była „dość ładna” dał jej numer i polecił zadzwonić jutro.
A gdy zahaczył go Rusek po prostu się gapił. Coś mu umknęło? Czy po prostu to kolejny świr jakich trochę już miał. No nic. Rozejrzał się w poszukiwaniu Elizabeth czując że chyba trochę popłynął a nie po to tu przyszedł. No... może, nie tylko po to. W końcu postanowił chwilowo nie tracić czasu na ludzi i przepchnął się do sekretarki używając “większej” siły.
- Co tam śliczna? Długo czekasz? - zapytał uśmiechając się do niej szeroko i ostentacyjnie nachylając się do niej oparł dłoń o kolumnę, całkowicie ignorując zamieszanie wokół jego osoby.

- Nie, proszę pana - odpowiedziała Elizabeth. - Wystarczająco by zgasić tylko jednego natręta, który miał się za niewiadomo kogo i próbował mnie zaprosić do "pokoju dla VIPów". Czemu zawdzięczam tę zmianę zdania w kwestii możliwości spotkania z panem? Bo spodziewam się, że nie chodzi o wcześniej wspomniane przeze mnie kwestie.

- No ciężko gościa winić że próbował szczęścia. - Powiedział Marlo wyobrażając sobie jak komicznie ten „podryw” musiał wyglądać. W końcu zniecierpliwiony machnął ręką.
- No ale do rzeczy śliczna. - Powiedział biorąc ją pod rękę i prowadząc w „bardziej ustronne miejsce”. Gdzie już nie każdy mógł wejść i było trochę bardziej “kameralnie”.
- Widzisz. Potrzebuję cię teraz bo możliwe że będziemy robić deal’a, może nawet dwa. Kojarzysz gościa od pornosów? Mercedes’a Cortez’a? No w każdym razie chce mu złożyć ofertę wykupu prawa do emisji jego filmów w mojej sieci hoteli. Rozumiesz mamy płatną kablówkę i chciałbym by wspierała. Hmn… „Rodzime produkcje.” I… Cóż właściwie to tak nieoficjalnie to mogę ci teraz powiedzieć że w sumie to zależy mi na dobrych „układach” z tym typem więc generalnie w wielu kwestiach można by mu pójść na rękę, ale nie chcę też na tym stracić, a… Zarobić. - Marlo przerwał by dać dziewczynie czas by przetrawić tego newsa a po chwili kontynuował.
- Drugi biznes jest taki że chcę w końcu wydać płytę dlatego trzeba by sporządzić umowę z Kentem Paul właścicielem studia nagraniowego by umożliwił mi nagranie i być może pomógł przy promocji. - podrapał się po głowie.
- I cóż mówiąc szczerze to właściwie to nie wiem co z tego da się dziś załatwić ale takie są hmn… „wstępne założenia” i chcę byś mogła byś z tym na bieżąco. - przypomniał sobie że w sumie i ona jemu coś chciała dziś przekazać.
- Zaraz a ty dzwoniłaś do mnie w jakiej sprawie?

- Proszę o wybaczenie, ale nie znam osób zajmująch się branżą pornograficzną. Moje doświadczenie w branży hotelowej i zarządzaniu przygotowały mnie jednak na wszelkie ewentualności. Jestem pewna, że będę w stanie doradzić oraz pomóc spisać dokumenty, które należycie zabezpieczą pańskie inwestycje - zapewniła. - Mój wcześniejszy telefon dotyczył spraw bieżących wymagających pańskiej uwagi. Potwierdzenie wcześniejszych nieoficjalnych ustaleń, podpisanie umów i innych dokumentów, wybór nowego szefa ochrony hotelu Szklana Wieża, zatwierdzenie harmonogramu spotkań z radą nadzorczą na najbliższy kwartał oraz przedstawienie ocen poszczególnych krótkofalowych strategii inwestycyjnych. Oczywiście, postarałam się wszystko skondensować do absolutnego minimum, żeby nie zaprzątać panu głowy zbędnymi detalami… Na chwilę obecną powinniśmy się jednak skupić na odnalezieniu dżentelmenów, o których wspomniał pan wcześniej. Pan Cortez i pan Paul mają się tutaj pojawić w najbliższym czasie, jak rozumiem?
Jakby na zawołanie rozległo się głośne pukanie do drzwi, które zaraz się otworzyły. Kimkolwiek był przybyły, nie zamierzał czekać na zaproszenie. Wyglądał przeciętnie: był mężczyzną na oko dwudziestoparoletnim, niezbyt przystojnym, średniego wzrostu i postury. Oczy miał szaroniebieskie i nieco zamglone, jakby pod wpływem narkotyków; ciemnoblond włosy postawione żelem na sztorc; czerwoną, hawajską koszulę wymiętą i rozhełstaną.
- To ten natręt - szepnęła Elizabeth krzyżując ręce na piersiach.
- Kogóż to moje oczy widzą! - odezwał się mężczyzna z mocnym, brytyjskim akcentem i radosną pewnością siebie osoby na solidnym rauszu, energicznie gestykulując. - Sam Ethan Grin, nie... sam Wielki Marlo zdecydował się wreszcie wstąpić w moje skromne progi! Nie, nie, nie! Nic nie mów! Nie chowam urazy! Wiem jak bardzo jesteś zajęty. Hotele, koncerty, fani, laleczki… - tu spojrzał na Maxwell, która stała nie dać poznać po sobie zdziwienia. - Och, gdybym wiedział, że jest twoja, niczego bym nie próbował. Ale nie martw się, i tak mnie spławiła. I to jak! Jak szefowa! Masz pod ręką prawdziwy skarb, chłopie! - uśmiechnął się szeroko, znów skupiając uwagę na Ethanie. - I nie martw się ani chwili! Dostałem wiadomość. Mam wszystko czego chciała szanowna Czarna Dama. Miałem wprawdzie nadzieję, że przyjdzie mi się z nią spotkać osobiście, ale powiem szczerze, że nagroda pocieszenia pod twoją postacią również całkowicie mnie satysfakcjonuje. Wreszcie będziemy mieli okazję bliżej się poznać. No bo tak, widzieliśmy się raz czy drugi, ale nigdy nie było okazji, żeby nawiązać prawdziwie braterskie więzi. A jesteśmy wszak w pewnym sensie rodziną! Czy to czujesz? Ja to czuję!
 
Rot jest offline  
Stary 27-08-2019, 14:53   #9
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Marlo popatrzył na dziewczynę zaskoczony. No bo jak można nie znać branż pornograficznej no? I to w mieście w którym się mieszka! Hmn… Dopiero potem naszła go refleksja „z kim rozmawia” i trochę się zmieszał. Ale kobieta jak zawsze zachowała pełny profesjonalizm i za to ją właśnie kochał.
Pokiwał dyplomatycznie głową kiedy przeszła płynnie do spraw bieżących. Wiedział, że „proza życia” w końcu go ściągnie i jak zawsze obiecał sobie że tym razem „bardziej się postara” i przyłoży do… czego tam powinien. Ściągnął brwi. Zaraz… A o co biega w Szklanej Wieży? Znowu była jakaś burda? Ale zanim zdążył zapytać zwróciła mu uwagę na fakt, że byli już tu w lokalu i mogliby załatwić najpierw jedno. Wtedy usłyszał pukanie i… Jakże by inaczej. Przybył… Pan Harpia. Powinien go tak tytułować? Kurcze nie był dobry w te klocki. Zresztą no jak na trzeźwo można tak do kogoś powiedzieć per Harpio? A z niego już przecież zeszło… I… Tak prawdę mówiąc. Poczuł ukłucie zazdrości. Też chciał być znowu na fali… A stresując się przy Noctrum zdążył wypić prawie wszystko. Kiedy to tak szybko zaczęło z niego schodzić?
I… Na ziemię dopiero sprowadziło go gdy zobaczył zmieszanie swojej partnerki. Zaśmiał się głośno rozumiejąc co zaszło.
-Śliczna bądź miła dla tego pana, to przyjaciel.- szepnął do niej cicho i… Poczuł jak ciepło rozlewa się po jego ciele jak Harpia zaczął go wychwalać. No lubił to… Tak bardzo. Uśmiech sam mu wypłynął na twarz. Odkrył, że dobrze się czuje w towarzystwie tego „osobnika”.
Pokiwał głową kiedy posłuchał jego krótkiej relacji „o podrywie” i… Coś go nagle zaniepokoiło.
- Elizabeth jest dla mnie bardzo ważna i bardzo ją sobie cenię. – powiedział stając za dziewczyną kładąc jej obie dłonie na ramionach. Jakby chciał jasno dać do zrozumienia – „że jest jego”. I… Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego co robi. Zabrał ręce - zachowywał się jakoś nerwowo.
Postanowił szybko przejść do sprawy Noctrum.
-Znasz Czarną Damę… Lubi bardziej hmn… kameralne przestrzenie. U mnie też nie pamiętam kiedy ostatnio się pokazała. – Powiedział podchodząc do Toreadora. I… Kiedy znowu dostrzegł ten charakterystyczny lekko zamglony wzrok znowu poczuł jeszcze silniejsze ukłucie zazdrości. I… przyłapał się na tym że nagle chciał wyssać całą substancje z jego krwiobiegu. Co było przecież
absurdalnie głupie. Noctrum go ostrzegała, by nigdy nie żerował na innych wampirach. W końcu przeniósł wzrok z szyi rozmówcy z powrotem na oczy i zmusił się do uśmiechu. Postanowił wyartykułować swoje potrzeby.
-Przyjacielu widzisz… ja to tak szczerze najchętniej bym się czegoś napił, no wiesz… żeby podbić uczucia ale… zanim popłyniemy… To musisz wiedzieć, że przyszedłem tu też z własną prośbą. Chcę nagrać płytę w twojej wytwórni i zależy mi na jej promocji. Ty masz kontakty… Ja pieniądze. No i hmn… ten niebywały talent! – błysnął szerokim uśmiechem przy autoreklamie.
-Dlatego zabrałem - Elizabeth. – Powiedział pokazując na dziewczynę.
-Ona jest moją prawą ręką jeśli chodzi o całą papirelologię. Dlatego poprosiłem ją by mi towarzyszyła. Ale… hmn… nie chce też jej tu za długo trzymać, no wiesz by rano zdołała iść do pracy. Dlatego przyjacielu najpierw interesy. I… Hmn… W ogóle to Cortez też dzisiaj będzie? Jemu również chciałbym przedstawić pewną propozycję wsparcia rodzimych produkcji…

- Cortez? Skąd ty wiesz…? - Kent przez moment wydawał się zszokowany, ale szybko się opanował i wrócił do swojego radosnego nastroju. - No, ale skoro wiesz, to nic nie zaszkodzi, jak potem sprawdzimy. Najpierw jednak inne sprawy.
Wyciągnął skórzane etui na wizytówki i wybrał dwie. Jedną wręczył Ethanowi a drugą Elizabeth.
- Nie bój się, mała - zwrócił się do "sekretarki" - to nie mój numer, tylko mojego gościa od papierologii. Spotkacie się, pogadacie sobie o drobnych druczkach i innych urokach waszej pracy. Powiem mu, żeby się zachowywał należycie i nie próbował was oskubać.
- A ten, ten to jest mój numer - wrócił do rozmowy z Marlo. - Bo oczywiście, że ci pomogę, jak tylko mogę. Nikt nie powie, że Paul Kent nie wyświadcza przysług, zwłaszcza swoim ziomkom. Więc będziesz miał wszystko co najlepsze! I zrobię z ciebie gwiazdę… Nie! Ty już jesteś gwiazdą! Ja zrobię z ciebie supernową! Rozświetlisz całe nocne niebo! Księżyc przy tobie schowa się ze wstydu, mówię ci! Zadzwoń jak będziesz gotowy, a ja przygotuję studio i zgarnę najlepszą ekipę. Będziesz wielki! Jak Love Fist! Może nawet większy, jeśli zainwestujemy więcej w reklamę. Rosenberg jest tu, w klubie, przedstawimy mu sytuację, na pewno nam pomoże jeśli chodzi o media.

Marlo uśmiechnął się szeroko szybko łapiąc ekscytacje swojego rozmówcy. I… Rozbawiło go też to, że Harpia chyba naprawdę był mocniej związany z Cortezem. No ale... to nie była jego sprawa.
W końcu kiedy Toreador dał mu wizytówkę sam wręczył swoją – na złotym kartonie wyraźnie tłuste czarne litery z jego ksywką, numerem i adresem sześcianu. Więcej nie potrzebował.
A gdy Harpiar rozwijał przed nim jego drogę do osiągnięcia zawrotnej kariery - oczy, ukryte za szkłami, rozbłysły mu żywym ogniem. Tego pragnął jak nic innego! Może… Może nawet wyjdzie poza kraj?
- Reklama musi być! Oboje wiemy, że to się wielokrotnie zwróci. – A słysząc że Rosenberg też już jest, przeniósł wzrok na Elizabeth.
- Śliczna znasz Rosenberg nie? To właściciel kancelarii adwokackiej K. Rosenberg & Co. oraz główny udziałowiec kampanii medialnej Vice News Network. Jego pomoc bardzo nam się przyda…
Przeniósł wzrok powrotem na Toreadora.
- Gdzie go znajdziemy?
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 28-08-2019, 21:27   #10
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
- Znam, aczkolwiek jedynie na płaszczyźnie zawodowej - odparła Elizabeth.
- Ken jest tu, za ścianą - odpowiedział Harpia. - No może więcej niż jedną, nie wiem w którym pokoju dokładnie siedzi, ale zaraz to ustalę. Na pewno rozkoszuje się, hm, drinkiem w towarzystwie pięknych pań. Powinniśmy do niego dołączyć! "Podbić uczucia", tak to chyba określiłeś wcześniej, czyż nie? Obawiam się tylko, że to nie jest… - zwrócił spojrzenie ku Maxwell, która chłodno się uśmiechnęła.
- O mnie się nie martwcie. I tak powinnam już wracać. Przy rozmowie z panem Rosenbergiem nie będę potrzebna, bo i tak nie będzie on w stanie rozmawiać o pracy, gdy już znajduje się w swym… imprezowym nastroju.
- Ha! Masz rację, dziecino - zaśmiał się Kent. - Zaraz dam komuś znać, żeby zamówił ci taksówkę. Mamy specjalną umowę z Taksówkami Kaufmana, pojedziesz do domu stylowo i bezpiecznie.
- Dziękuję bardzo. I życzę panom miłej zabawy. Dobrej nocy.
Kiedy Elizabeth wyszła, Kent wykonał szybki telefon, po czym zaprowadził Marlo do innego z VIPowskich pokojów. Ten był większy i miał widok na główną salę. Grała tu muzyka, światła były przytłumione, a narkotyki wszechobecne. Kilkanaście osób, płci obojga, chociaż z przewagą kobiet, folgowało sobie na różne sposoby. Harpia nie obdarzył ich nawet cieniem uwagi. Od razu skupił się na sofie, na której leżał szatyn w średnim wieku, noszący jaskrawożółtą koszulę, błękitne spodnie i białozłote buty z krokokodylej skóry (a przynajmniej jeden, bo drugi musiał gdzieś zaginąć w akcji).
- Ken! Druhu! Przyjacielu! Kompanie! - Harpia ruszył przed siebie z szerokim uśmiechem i rozwartymi ramionami. - Widzę, że świetnie się bawisz, szkoda, że ostatnim czasem tak rzadko cię tu widuję… Ale rozumiem, praca potrafi przytłoczyć. Kiedy jednak przychodzi czas, żeby się odstresować, zawsze wiesz, do kogo wrócić! Podnieś się, nie uwierzysz, kto zawitał w nasze progi!
- Ughh - jęknął Rosenberg, przetarł czoło i zagarnął na nie kędzierzawą czuprynę, by zakryć początki łysiny. Usiadł. Założył okulary. - Gość, mówisz? - jęknął ponownie.
- Zaiste! Sam Ethan nieuchwytny Grin! I przybywa więcej niż tylko rekreacyjnie.
- Mówisz, że ma do nas interes? - Ken podrapał się w ucho, w którego płatku tkwił mały, diamentowy kolczyk.
- Głównie to do mnie. Będziemy nagrywać płytę-megahit! Ale ty też możesz się załapać na ten chwalebny rejs ku sławie, inwestując swoje medialne wpływy…
- Nie mów mi o inwestowaniu! Żadnego gadania o pracy po pracy, pamiętasz?
- Pamiętam.
- No to nie zapomnij. - Ken podniósł się ociężale z sofy, po czym podniósł zamglony wzrok na Marlo. - Pamiętałem, że jesteś duży, ale nie, że aż tak - mruknął, po czym wyciągnął dłoń. - Miło cię widzieć. Rozgość się. Czym chata bogata.

Marlo odetchnął w duchu słysząc że Elizabeth będzie miała eskortę do samego domu. Jednak Harpia miał łeb na karku. Pozwolił mu działać i pożegnał się z „sekretarką”. Po czym dał się Toreadorowi prowadzić rozglądając po lokalu. Jego miał być lepszy… Ale ten też nie był w sumie najgorszy…
I… Kiedy weszli do kolejnego pokoju z przytłumionym światłem poczuł jak momentalnie jego zmysły się wyostrzyły. Wyczuł grass a to wywołało pragnienie. Szybko zaczął przeszukiwać tłum gości zastanawiając się czy przypadkiem nie wyłowi tutaj jakiejś ze swoich funek. Wiedział, że lubią takie “zabawy” i w sumie im nie zabraniał, byle by były potem… Hmn… Dyspozycyjne.. Jednak… Już po chwili szukania głód zaczął być tak dotkliwy, że wyssał by krew dosłownie z każdego, kto by przy nim zapalił. Było to średnio budujące, ale taka była prawda.
W końcu zmusił się do tego by odłożyć to „na potem” i ruszył za Harpią. I... po chwili oczy mu rozbłysły jak zobaczył Rosenberga. Ten to już miał grubo! Uśmiechnął się szeroko kiedy prawnik wyciągnął w jego stronę dłoń, po czym szybko ją uścisnął, przez co rękę mężczyzny na chwile praktycznie zniknęła. Marlo wyczuł chłód tej ręki i zrozumiał, że z ekscytacji musiał podnieść swoją temperaturę, co zdarzało mu się nie raz, gdy targały nim silne emocje – jak teraz.
- Przyjacielu miło mi cię poznać i wierzę, że utrzymamy dobry kontakt. Bo widzisz… ja potrafię zmieniać rzeczy w złoto. – powiedział zręcznie wyjmując połyskującym w słabym świetle wizytówkę i podając ją prawnikowi.
Przeniósł wzrok na salę.
- Wyczułem że macie Grass prawda? – powiedział tym razem stając się już dokładnie namierzyć źródło zapachu w wątłym oświetleniu.

- Grass? Grass?! Pewnie, że mamy Grass. Mamy chyba wszystko! - odparł Rosenberg.
- A jeśli czegoś brakuje, możemy to bez trudu załatwić - wtrącił żartobliwie Paul.
- Idź, łyknij sobie i wróć, ja tymczasem pozbieram się do reszty - Ken machnął niedbale ręką, po czym zaczął sobie masować skronie.

Marlo nie potrzebował dalszej zachęty idąc za zapachem podszedł do grupki palących i chichoczących w zacienionym kącie. Dwie blondynki i dwie brunetki. W sam raz. Zastanawiał się czy właśnie złamał klucz selekcji do dzisiejszego wieczoru. I… Dziewczyny były już tak porobione, że poznały go dopiero po tym jak się przedstawił. Było to zabawne i nie zdarzało się mu to często. Stał przed nimi przez chwilę chłonąć zapach grasu, spoconego ciała i perfum.
Potem zapytał jak się bawią i… czy mają ochotę drobne pieszczoty… Nie sprzeciwiały się, tylko kokieteryjnie zachichotały. Przysunął do siebie blondynkę kładąc jej rękę na szyji i zbliżając do jej szyi. Delikatnie wgryzł się w jej krwiobieg i zmrużył oczy. Wyczuł Grass którego tak bardzo potrzebował i chciał jak najwięcej. Jednak wziął tylko kilka głębszych łyków. 2, 3 no dobra 4. I nie odrywając ust zalizał ranę. Przytulając do siebie mulatkę. Poczuł jak ciepło rozlewa się po jego krwiobiegu zanim jeszcze wgryzł się w następną tętniącą ciepłem szyję. Pociągną 2, 3, 4 no 5 łyków. Zanim ją zalizał. Już czuł się „dobrze” jak powinien.
A były przecież jeszcze dwie do spróbowania. Nie no nie potrafił sobie odmówić. Przysunął kolejną dziewczynę pociągając kilka łyków teraz chyba teraz więcej niż 5. To było takie przyjemne. Pamiętał że zlizuje ranę i przeniósł wzrok na ostatnią. W głowie już mu się kotłowało a barwy wyostrzył. Przysunął ją do siebie i wbił kły w jej szyje biorąc jeden przeciągły łyk. Zalizał ranę.
-Jest tu… Naprawdę dobry towar. – mruknął rozluźniony rozkładając ręce i przytulając je na pożegnanie.
-Wpadnijcie kiedyś do Sześcianu. – powiedział na koniec i ruszył z powrotem do „swoich przyjaciół”. Wiedział, że się szeroko uśmiecha ale nie było teraz siły we wszechświecie która sprowadziła by go na ziemię. Był na fali.
 
Rot jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172