Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-07-2013, 20:51   #41
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Jeśli do teraz ktoś miał jakieś wątpliwości, czy ksiądz potrafi posługiwać się bronią, to właśnie zostały one rozwiane wraz z dymem opuszczającym lufę. Zdaniem klechy, efekt był cudowny.

Nie byli to ludzie. Z wyglądu i zachowania bliżej im było do pomiotów szatana. Patrzeć na eksplozję głowy, rozerwaną na strzępy przez tuzin śrutu, był widokiem godnym tej wyprawy. Tak czy owak, Netaniasz stał usatysfakcjonowany, nim przypomniał sobie, że aktualnie uciekają przed hordą Hien. Jednak bez przerwy rzucał spojrzeniem przez ramię, aby upewnić się, że nikt z ich grupy nie wpadł w poważne kłopoty.

I cóż, nikt też na gołe oko nie wyglądał na poważnie rannego. Mimo to, w całym tym zamieszaniu Crucifix zapomniał, iż do kompletu drużyny brakowało pewnej "niewiasty", która znikła im z oczu. Przypomni sobie o niej dopiero później. Za późno.


Kiedy na horyzoncie zamajaczyły do połowy otwarte wrota, ksiądz złapał drugi oddech. Przyśpieszył kroku, by jak najprędzej dopaść pozycji do osłaniania reszty towarzyszy. W wąskim przejściu znacznie łatwiej będzie mu odpierać napór przeciwnika.


Kolejne minuty miały zadecydować o ich być lub nie być. Choć zdołali zamknąć się w łączniku, było to tylko kwestią czasu, nim Hieny znajdą jakąś szczelinę, przez którą wpadną i urządzą krwawą łaźnię. Jak dotąd Bóg był im przychylny... no, może większości. Widocznie los Carli był Jego wolą, bo co do jej rychłej śmierci, Netaniasz nie miał wątpliwości.

- Niech Pan czuwa nad jej duszą - wyszeptał, mimo iż się jej brzydził. Niezbadane są wyroki boskie i przeznaczenie jego dzieci.

Oby tylko Ojciec zlitował się nad Prahą oraz Igorem i poprowadził ich stopy przez tunel techniczny. Wszystko jak zawsze jest w Jego rękach.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 21-07-2013, 22:27   #42
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


CARLA


Carla działała szybko. Zastrzyk z medpaka zadziałał, jak należy i po chwili chemiczne świństwo popłynęło przez jej ciało dając tak potrzebnego w tej chwili kopa.

Szybko przeszperała ciała zabitych Hien znajdując tylko prymitywne noże i jeden, całkiem morderczo wyglądający kastet. Dobre i to, bo Hieny nigdy nie stanowiły dobrego celu do wypraw łupieżczych.

Carla podjęła decyzję. Bardzo odważną decyzję. Była jednak sama, więc łatwiej się jej było przemykać przez korytarze Kibla, niż kilkuosobowej grupie. Łatwiej było pozostać tylko cieniem pośród mroków. Duchem pośród opustoszałych cel.

Oddalała się od wycia Hien, które najwyraźniej próbowały sforsować jakąś przeszkodę oddzielającą ich od potencjalnych ofiar. To dawało szansę Carli i tej szansy nie zamierzała zmarnotrawić na załamywanie rąk nad swoim losem i tego, że reszta fiutów zwyczajnie ją zostawiła. Na myśl o tym wzbierał w niej gniew, ale szybko stłumiła go w sobie. Słyszała, że nie jest zbyt dobrze dawać się ponosić Gniewowi. Że to przyciąga … demony.

Właz znalazła tam, gdzie go zapamiętała przechodząc korytarzem. W bocznej odnodze, przy głównej arterii. Nie był szerokim włazem, takim jak zejście do Kibla, którym trafili do tego syfu. Był mniejszym włazem „technicznym” prowadzącym w dół, do jakiegoś pomieszczenia lub tunelu pomocniczego w labiryncie GEHENNY. Też może być.

Prostokątna, podnoszona przez dość prosty mechanizm klapa. Najwyraźniej dawno nie otwierana, co dawało pewną nadzieję, że Hieny nie korzystają z tej drogi.

Pomagając sobie nożem Carla zdjęła boczną płytę z panelu sterowania odsłaniając bebechy. Maszyny STRAŻNIKA przechodziły przez takie miejsca sterowane przez SI. Ona musiał poradzić sobie sama. Wiedziała jednak, gdzie znajduje się blokada elektromagnetyczna, i po chwili Carla mogła już zająć się siłowym podniesieniem klapy. Tak, jak się tego obawiała, towarzyszył temu nieunikniony jęk metalu, który poniósł się echem po korytarzach. Carla liczyła na to, że w rozgardiaszu, jakie narobiły, żadna z Hien nie usłyszy hałasu, jaki towarzyszył torowaniu drogi.

Myliła się.

Kiedy właz został otworzony Carla zauważyła jakieś poruszenie na końcu korytarza, który kończył się właśnie jej klapą. Coś tam było. Zgarbione, odległe co najwyżej o dwanaście, piętnaście kroków od znieruchomiałej Carli. Słyszała, jak węszy. Wciąga powietrze w nozdrza, sapie, jak ranne zwierzę.

- Szichra szy tho thy ? – usłyszała Carla niewyraźnie zadane pytanie w terrańskim.




PRAHA, BLONDAS


Wejście do tunelu technicznego prowadziło przez wąski szyb. Najpierw musieli jednak zdemontować kratownicę ochronną, co nie zajęło im zbyt dużo czasu. Praha wśliznął się pierwszy, za nim do szybu technicznego wszedł Blondas.
Tunel był niezbyt wysoki i szeroki. Można było po nim poruszać się w przykucnięciu lub czołgając się na brzuchu, jak kto wolał. Druga metoda była wolniejsza, ale na pewno dużo wygodniejsza.

Każdy ich ruch wprowadzał w rezonans metalową przestrzeń, wypełniał tunel licznymi odgłosami towarzyszącymi ich przejściu, mimo że starali się poruszać najciszej, jak to było możliwe.

Wyczuwali zimno przenikające tunel, co oznaczało, że STRAŻNIK wyłączył systemy podtrzymywania życia w sektorze. Póki jednak mieli swoje obręcze więzienne, nic im nie groziło.

Praha wybierał drogę czując się, jak w swoim żywiole. Ostrożnie, w „trybie paranoi” każącej mu podejrzewać, że za każdym zakrętem czy w każdym mijanym szybie wentylacyjnym czai się coś chcącego dobrać się im do dupy, oderwać głowy lub spaść na twarz, przywrzeć do niej i zgwałcić ustnie wpuszczając do żołądka embriona, z którego wykluje się nowy potwór. To ostatnie było dość niedorzeczne, ale najsilniej oddziaływało na wyobraźnię szczura tunelowego.

Nic jednak się nie wydarzyło i po kilku minutach i dwóch zakrętach Praha wyprowadził ich bliźniaczym szybem technicznym na pokryty korozją korytarz.

Po opuszczeniu tunelu technicznego Praha stał dłuższą chwilę i nasłuchiwał. Wyjście zawsze robiło hałas. Musieli wypchnąć kratę, zeskoczyć na metalową powierzchnię. Jeśli coś lub ktoś polował w okolicy, mógł usłyszeć odgłosy, jakie towarzyszyły ich działaniom.

Ale znów nic złego się nie wydarzyło. Pogrążony w ciemnościach sektor zdawał się być cichy i opuszczony. Ale Praha wiedział, że to tylko pozory. Że A-0776 samo w sobie jest dość groźne. I ta cisza, po hałasie, jaki towarzyszył im wcześniej, działa na Prahę najbardziej.

Ruszyli dalej, w stronę drzwi, za którymi czekali ich „kumple z celi”. Kumple z celi i Jonasz.

- Co to było? – zapytali się obaj jednocześnie szeptem przykucając przy ziemi.
Nie chcieli się przyznać, ale dźwięk, który usłyszeli mocno ich podenerwował. Bo w końcu jak często na GEHENNIE ma się okazję słyszeć jękliwy, cichy, pełen bólu płacz dziecka? Skoro dzieci nie ma. Żadnego.

Ale odgłos nie powtarza się więc uspokojeni więźniowie kontynuują swój marsz przez ciemność, aż docierają do drzwi, za którymi czekają inni. O ile nie ma tam już Hien.



ORTEGA, JONASZ, NETANIASZ, TORCH


Czekali w napięciu wsłuchując się zarówno w oddalających się tunelem technicznym Prahę i Blondasa, jak i w bezskuteczne starania Hien by dostać się do łącznika. Bestie po drugiej stronie tłukły w bezsilnym szale stalową gródź z siłą, która dawała wiele do myślenia. Na razie jednak bezskutecznie.
Oni mieli czas, by przeładować broń i oczyścić się z krwi. Przemyśleć dalszą strategię postępowania. Stracili już jedna osobę, w zasadzie na samym początku. Zdawali sobie sprawę, że zadanie jest bardzo trudne. Że być może bossowie popełnili błąd, wysyłając aż tak liczną grupę. Może jeden sprytny szczur tunelowy miałby większą szansę na ukończenie misji. Albo dwóch. Teraz jednak nie było odwrotu. Musieli czekać i czekali.

Czekali i czekali, ale nic się nie działo. I nagle usłyszeli umówiony sygnał wystukany po drugiej stronie drzwi.

A potem drzwi drgnęły i zaczęły unosić się w górę. Mechanizm zadziałał i po chwili znów byli w szóstkę.

Przed nimi kolejny sektor. Opuszczony i dziwny. Ponoć natknąć się tutaj można na Wędrowca, ale też na psionów – zmutowanych przez Anomalię więźniów. Ponoć sam sektor działa na ludzkie zmysły, mamiąc je i oszukując.



WSZYSCY

Gdzieś w tunelach zapomnianych korytarzy GEHENNY coś się poruszyło, otworzyło oczy.

Szponiasta łapa przedarła worek owodniowy, z którego wyciekła gęsta, cuchnąca maź.

Ciemnoskóre, karłowate stworzenie, pchane pierwotnym instynktem wylało się na metalową kratownicę i zakwiliło rozpaczliwie. Odpowiedziały mu inne kwilenia.

Liczne głosy, jak miauczenie kotów lub płacz dzieci. Z różnych części.

Ciemnoskóre stworzenie otrząsnęło się z płynów owodniowych, wygięło umięśniony grzbiet i ostrożnie ruszyło na przód. Do miejsca, gdzie przyciągały je dziwne zapachy. Zapachy, budzące jakieś pierwotne, wrodzone instynkty stworzenia.
 
Armiel jest offline  
Stary 25-07-2013, 07:56   #43
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Wędrówka przez opuszczony sektor, gdzie na ścianach światło latarki prześlizgiwało sie co jakiś czas po napisie A-0776, była pełna niewidzialnego napięcia. Atmosfera na korytarzach była grobowa. Skorodowane tunele przenikał nieprzyjemny przejmujący ubrania i chwytający za kości, kłujący gardła i płuca chłód. Para tworzyła się z oddechu lecz nie było widać widocznych oznak mrozu. Praha nie widział ani szronu, ani lodu, ani sopli. Może dlatego, że nauczył się patrzeć nie dostrzegając zbędnych szczegółów.

Wnętrze tętniącego niegdyś życiem sektora przypominało teraz zatopiony wrak łodzi podwodnej lub dryfującego przez głębię przestrzeni kosmicznego molocha - duh! Praha odkrył Gehennę! Pozbawione więźniów cele i korytarze jak nawiedzony dom trwało w posępnym milczeniu jakby z pogardą obserwując intruzów. A może i ściany były już martwe? Rozkładające się żelazne trupy pochłaniane przez nicość, popadające w zapomnienie. Praha wiedział, choć nie chciał się zakładać ze sobą czy przypadkiem bardziej nie podejrzewał i czuł, że w tym ogarniętym beznadziejną pustką miejscu, gdzie za krawędzią światła czaił się mrok, mieszkają nowi gospodarze. Ugięci na wyżymanie z ich umysłów nadziei, odwagi i pokoju. O tym ostatnim, to raczej mowy być nie mogło już od czasu przekroczenia przez więźnia progu międzygwiezdnego krążownika karnego Gehenna i to jeszcze sprzed czasów Anomalii. Jednak nie każdy był taki sam, niektórzy mogli znaleźć pokój ducha w przeróżnych miejscach i choć szczur do takich osób nie należał, to wiedział, że są tacy. Na pęczki. Jedni lgnęli do wiary w Boga, drugiego człowieka, technologę, ideologię czy innego idola jak to w sektach bywa. Inni oddawali się w bezpieczne ramiona dragów, hedonizmu, szaleństwa lub śmierci. Praha uczepił się nadziei choć była pełna prześwitujących obaw jak nie do zdarcia, nieśmiertelne, wypierdziane kalesony bezdomnego Sylwestra z 676. Tak, nawet na Gehennie można było być na wyzwolonym sektorze śmierdzącym kloszardem.

Szczur najbardziej bał się ślepego zaułka. Oczywiście w przenośni. Wielokrotnie we śnie przychodził do niego koszmar obracający się wokół jednego i tego samego motywu. Sytuacji bez wyjścia. Nagłe olśnienie, poznanie prawdy, która druzgoce swym brutalnym absolutem beznadziei wszystkie sztuczne zabezpieczenia psychiki. Kilkakrotnie na Gehennie Praha budził się zlany potem na mokrym materacu z nieopisanym uczuciem wszechogarniającego szczęścia, że to był tylko zły, niedorzeczny, nierzeczywisty sen. Wtedy życie na sektorze było tego dnia znośne, przynajmniej do pierwszego rozczarowania w zderzeniu z realiami tego brutalnego świata, gdzie normalny człowiek uczy się znieczulicy na każdym kroku jak małe dziecko chodzenia. Do przetrwania hoduje się skorupę obojętności. Pancerz z wypranych emocji, zabitych uczuć wyższych i zamordowanego sumienia. Praha udusił swoje gołymi rękoma łkając przy tym jakby przeprowadzał eutanazję na kimś ważnym i bliskim lub odcinał od maszyny podtrzymującej życie taką osobę. Ale zabite sumienie nie umierało. Nie odchodziło na zawsze w jakieś inne, pewnie lepsze od tego, miejsce, gdziekolwiek by nie miało być. Nie. Ono powracało przypominając sobą nieszkodliwego żywego trupa. Pozbawionego agresji zombie. Przynajmniej tak Praha wyobrażał sobie wypaczone sumienie. Jak gdyby patrzył w martwe oczy ożywieńca z nadzieją i strachem, że tam może być uwięziona świadomość losu i wspomnień do których nie da się wrócić, stanu z którego nie ma powrotu. A więc tak, Praha lubił myśleć o sobie, że jest nowym człowiekiem, który ewoluował jak wirus. Lubił tak myśleć, bo wierzył, że jak długo będzie sobie powtarzał to kłamstwo, to stanie się w końcu prawdą. Bo w rzeczywistości jego sumienie skopane i obite solidnie, leżało w ciemnym dole dna jego serca wsłuchane we własny bezgłośny krzyk niemego zdziwienia, że już nie pamięta do kogo należy. Ale jeszcze wciąż żyło zwieszone na cienkiej nitce. Jak duszący się od braku powietrza w niekończącym się momencie konania; w tej ostatecznej chwili na krawędzi świadomości, że choć jeszcze nie umarł to już jest trupem.

Więzień 4413615 musiał się dostosować żeby żyć. Aby przeżyć należało poddać się lub zmusić do ewolucji. Ten, kto tego nie robił był nie znającym dnia ani godziny samobójcą. Tylko tak można nazwać kogoś, kto da się zabić przez własną głupotę. Chociaż po tych paru brzydkich latach na Gehennie zdarzały się i samobójstwa z prawdziwego zdarzenia. I Praha wiedział, że tak skończy jeśli usłucha najbardziej utajone lęki, te demony wyzierające z ukrycia czarnych kątów gmachu jego ciemnej duszy, które szeptały, że nie ma nic. Nic nie ma. Nie ma dokąd uciekać. Nie ma po co uciekać. Nie ma statków transportowych. Nigdy nie było planów kolonizacji a raczej szansy na nią daną przez pacyfistów w humanitarnym geście aspołecznym, podatnym na agresję wygnańcom z Terry. Że bezpłodność nie jest na czas lotu zaszczepionym środkiem antykoncepcyjnym. Że to wszystko to propaganda. Kłamstwo.
Okrutny żart...

Jest Gehenna
Nie ma nic

Nie ma przyszłości
Nadziei
Ucieczki

Jest wieczne dziś
Nicość
Nic


Uciekaj od siebie
Można tylko uciec od siebie
W śmierć

Praha wiedział, że nie chce takiego życia. Podświadomie czuł, choć nie przyznał się przed sobą do tego jeszcze nigdy, że gdy uwierzy w beznadziejność... kiedy pozna prawdę o kłamstwie... jeśli już nic go innego nie czeka prócz wegetacji o przetrwanie... to wtedy...

Na miejscu tego odkrycia strzeli sobie w łeb.
Otworzy żyły.
Przedawkuje dragi.
Cokolwiek byle natychmiast.

Bez żalu dla tych nędznych ostatnich chwil, w tym przeklętym padole skurwienia, którego tak głęboko nienawidzi całym sobą, że aż czasem czuł, że mógłby gołymi rękoma rozszarpać wszystkich jego mieszkańców na krwawe strzępy. Wyrwać jak chwasty.

Szczur otrząsnął się z natrętnych myśli, gdy zdało mu się, że słyszy znowu zawodzący płacz dziecka przeszywający ciszę pustych korytarzy na granicy ludzkiego słuchu. Zatrzymał się. Nasłuchiwał. Sektor wsiadał na psyche. Nie słyszał nic prócz ciszy. Takiej która nawet nie krzyczy już i nie piszczy w uszach. Martwa. Taka, że wpełza pod skórę wywołując tym dreszcze. Która zdechła w samotności bezgłośnie i wpychając się do ust chce zatkać sobą już i tak ściśnięte gardło. Udusić.
Wzdrygnął się.

Zdał sobie sprawę, że na jakiś czas zapomniał, że nie jest sam. Że idzie w grupie towarzyszy złączonym tym samym celem. Że razem z Torchem prowadzą ich wszystkich po szczepionkę.
No dobrze, niech będzie, że tak niby było.
Praha nigdzie nie szedł dla elity gangerów, lecz uciekał z sektora śmierci. Bynajmniej zamierzał tam wracać. Szedł po szczepionkę dla siebie a każdy, kto będzie chciał mu w tym przeszkodzić awansuje z nie bycia przyjacielem na wroga jego przetrwania. Jebać cały sektor. Niech zdychają wysrywając przełyki, migdały i języki. Nie mogłoby go to chyba mniej obchodzić.

Szedł cicho i ostrożnie niczym cień własnego cienia rzucony na ciemność przez mrok. Rozglądał się, węszył, nasłuchiwał. Oby było przejście Wędrowca. A jak nie, to prowadzić będzie trasą, która oznajmił wszystkim przed spuszczeniem do Kibla. Droga, której bał się chyba z nich wszystkich najbardziej wiedząc co czeka na dole... Prowadził ich niemal jak w darze ofiarnym, bo ta krwawa rzeź mogła kupić czas, odwrócić uwagę, dać szansę na przetrwanie. To była wszak część planu ucieczki bezimiennego więźnia i tym razem nie zamierzał dać się złapać nikomu...

Praha obrócił się i uśmiechnął do Netaniasza i Torcha, który uciszał przed chwilą mędrkującego obojnaka. Szczur przyłożył palec do ust pojednawczo nakazując Jonaszowi ciszę poniżej dziesięciu decybeli. Puścił oczko. Taki był szczur tunelowy skromny, troskliwy, łagodny i serdeczny.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 27-07-2013, 21:45   #44
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Szichra szy tho thy ? – usłyszała Carla niewyraźnie zadane pytanie w terrańskim.

Córa Rzezi zaklęła szpetnie w duchu, jednak nie dała się sprowokować. Najprościej byłoby zabić Hienę. Najprościej, ale niekoniecznie najlepiej. Wtedy mogłyby się tutaj zlecieć kolejne potwor, a z większą grupą Ford nie miała szans. Przygarbiła się więc, chcąc pozostać pod osłoną mroku. Mocno ściskała w dłoni znaleziony kastet, którego ostry kształt dawał jej irracjonalne poczucie bezpieczeństwa. Czekała. Była gotowa do odparcia ataku, postanowiła jednak, że sama nie zacznie walki. Zobaczy, co zrobi Hiena.

- Szichra? - ponowiła pytanie kreatura, zanurzając się głębiej w korytarz. Jeszcze chyba nie widziała Carli, która czekała niby pantera przyczajona do skoku. To było trudne. Trudniejsze niż sama walka. Kobieta nienawidziła bezczynności. Choć wyciągając zeznania ze swoich ofiar nieraz musiała wykazać się cierpliwością, więc potrafiła się powstrzymać... przynajmniej trochę.

Hiena zbliżała się. Powoli i ostrożnie. Carla słyszała jak pokraka węszy. Coraz bardziej i mocniej, jakby czymś podniecona. Do węszenia doszło mamrotanie, niezrozumiałe i bełkotliwe. A potem Hiena wydała z siebie skrzek. Głośny i ostry, jak szczeknięcie psa.

- Bądź cicho albo Szichra nie wróci. - szepnęła ostro. - Został zamknięty i tylko ja wiem gdzie. Przepuść mnie, a nic mu się nie stanie, uwolnię go, gdy będę wracać. Czujesz go na mnie, prawda? Wiesz, że nie kłamię.

Pertraktacje z Hieną? To nie było mądre. Aczkolwiek walczyć z nią Carla mogła w każdej chwili. Wciąż gotowa skoczyć przeciwnikowi do gardła z obnażoną karabelą, czekała na reakcję.

Hiena zamarła. Węszenie urwało się. W gardle zezwierzęconego człowieka zagulgotał dziki, narastający pomruk. Cała sylwetka wykolejeńca zamarła, niczym posąg. Carla wręcz czuła napięcie mięśni potwora, jego gotowość do skoku.

- Nic Ci nie zrobię... jeśli będziesz grzeczna. Twoje stado i moje stado się oddaliło. Przepuść mnie, a Tobie i Szi... Szichrze nic się nie stanie.

Hiena zawahała się na jedną, krótką chwilę. Gulgot w gardle miał przerodzić się w wycie. Ale nie zdążył. Carla wyczuła co się święci i szybkim susem dopadła poparańca. Stal ze świstem przecięła powietrze, rozdarła gardło w fontannie gorącej krwi. Z płuc Hieny wydobył się gulgot - mlaszczący i obsceniczny, słyszalny do najwyżej korytarz obok.

Kobieta nie traciła czasu. Uderzyła ponownie w oszołomioną Hienę, trafiając prosto w oko. łamiąc kości, wyłupując gałkę oczną i powalając Hienę na ziemię. Dwa kolejne ciosy spowodowały, że drgająca bestia znieruchomiała, a Carla poczuła gorąco rozlewające się gdzieś w jej wnętrzu.

To nigdy nie przestanie ją jarać… śmierć ostateczna! Teraz jednak trzeba było ratować dupsko, aby jeszcze mogła go poużywać. Rozejrzała się, zejście na dół wcale nie zachęcało. Właściwie nie zachęcało w ogóle – ciemna dziura w podłożu, w której mogło czaić się wszystko. Ford znów znalazła w głowie skojarzenie z tą częścią pleców, gdzie tracą one swoją szlachetną nazwę.

Co było jednak robić? Zostać tu nie mogła na pewno. Postanowiła zejść mimo braku drabinki. Ostrożnie, zapierając się po jednej stronie plecami, a po drugiej nogami, dodatkowo asekurując rękami, którymi trzymała się po bokach, powoli i bezgłośnie zsuwała się w lepką ciemność.


Co tam na nią czekało?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 27-07-2013, 22:35   #45
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Oczekiwanie na szczura tunelowego i Blondasa żołnierz umilił sobie ponownym napełnieniem magazynka swojego karabinu. Dwa pociski kaliber 7,62mm trafiły na właściwe sobie miejsce. Dźwięk dobijających się Hien nie tracił na intensywności, ale Rick był gotów na wszystko - wliczając wtargnięcie mutantów do korytarza, gdzie czekał ich cel. Co dziwne jak na obozowego twardziela Ortega wrócił myślami do Carli Ford. Nie znał jej i podejrzewał, że zginie w ciągu najbliższej godziny lub już jest martwa, ale... Wojownik nie był głupi i wiedział, że Krwawa Kurwa nie wysyłałaby po wybawienie osoby słabej. Niedoczekanie reszty szefów takich jak Parszywy Joe czy Karl...


Z drugiej strony Ortega widział i słyszał Hieny. Dużo powykręcanych karykatur ludzi, którymi niegdyś byli. Co najmniej tuzin i jeden Stwórca wie ilu jeszcze w poziomie niżej. Jak silnym trzeba by być aby pokonać taką masę? Czy on by dał radę? Czy ktokolwiek by dał? Żołnierz szczerze w to wątpił. Pozostało jej zatem się skradać, ukrywać, atakować jedynie pojedyncze cele - z zasadzki, z ukrycia, z ciemności. Ortega - mimo iż skory do wyzwań - nie chciałby być na jej miejscu. W porównaniu do niego niemal filigranowej kobiety - słabszej, mniej sprawnej, ale wyróżniającej się jednym ciekawym narządem, który niestety Hieny z chęcią by zżarły razem z resztą.

Sygnał wystukany po drugiej stronie wrót nagle wyrwał żołnierza z transu. Ortega nie unosił lufy, bo nie podejrzewał, że to może być kto inny jak dwójka więźniów. Był czujny, ale nie miał paranoi. Jak się okazało - jeszcze nie miał...

Kolejny sektor stał otworem. Od dawna nie podróżujący Punisher poczułby się jak turysta gdyby nie wspomnienie celu ich wędrówki i odgłosy dobijających się za kolejnymi wrotami kanibali. Skurwysyny, były wytrwałe i to nawet wyszkolony żołnierz sił specjalnych musiał przyznać...

Po wyruszeniu w dalszą drogę mężczyzna nie tracił na czujności. A ta męczyła. Sektor był cichy i spokojny. Nie było słychać żadnych, nawet najsłabszych dźwięków, a nieprzeniknione ciemności pobudzały wyobraźnie. Rick pamiętał jak reszta mówiła, że w tym sektorze coś robi kaszankę z mózgów osób go przemierzających. Że niby coś straszy i to ponoć całkiem skutecznie. Rick chciał się o tym przekonać. Nie wiedział, że nastąpi to tak szybko i tak bardzo tego pożałuje...

Przemierzając ciemności żołnierz skupiał się na sobie, swoich towarzyszach i najbliższych otoczeniu. Zgodnie z tematyką walk w terenie zurbanizowanym - CQB oraz MOUT - zagrożenie mogło nadejść w każdej chwili. Pojawić się w każdej wnęce, za każdym zakrętem. Hieny mogły zostawić pułapki lub też wabiki, po których poszliby wybrańcy. I czujność żołnierza tym razem Ricka zgubiła. Cienie zaczęły przybierać kształty, ale zgodnie z tym co mówił wcześniej ktoś z grupy Ortega się nad tym nie zastanawiał. Szedł, świecił, był gotowy do walki. Robił swoje...


Gorzej zaczęło się robić, kiedy jeden z cieni zyskał całą paletę kolorów i... Ortega znał tę osobę. Żona jego partnera w duecie snajperskim - Joanna - siedziała ze spuszczoną głową sucho cedząc słowa, które na żołnierza podziałały aż za bardzo...

- Dick, już nie mam Ci za złe śmierci Roberta, mojego męża. Zrozumiałam, że byłeś za słaby aby go ocalić. Aby ten pierwszy strzał, na tej cholernej akcji... - w jej głosie czuć było napięcie. - ... był celny. On zginął, ty przeżyłeś. Los wysłał w nicość lepszego. To nie on zawinił tylko ty... - z tonu jej głosu biła skrywana w głębi serca nienawiść. - Ty nie trafiłeś! I tak samo jak zawiodłeś jego zawiedziesz i obecnych towarzyszy. Sam zginiesz również. Nie są twoimi przyjaciółmi, jak Bob, ale swoje życie chyba cenisz, nie? Życzę Ci abyś zdychał z brudnym sumieniem... - ostatnie zdanie zmora wykrzyczała.

Żołnierz spiął się cały zatrzymując na moment pochód. Wodził latarką w ciemności, ale wizja zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Była realna, a Rick myślał w pewnej chwili, że mógłby nawet usiąść obok kobiety. Faktycznie od lat myślał co by było gdyby wtedy trafił celnie... Gdyby nie zawiódł. Żołnierz nie chcąc dać po sobie poznać emocji ruszył dalej, ale już mniej pewnie. Był gotów do walki, ale obawiał się kolejnej wizji. Wizji wydarzeń czy osób, o których chciałby zapomnieć... Po pewnym czasie w ciemności Ortega znowu dostrzegł znajomą twarz. Zamrugał kilkukrotnie, ale gość jedynie uśmiechnął się paskudnie.


- Witam, jeleniu. - powiedział z pogardą mężczyzna, przez którego żołnierz trafił na statek. - Widzę, że jak wcześniej dajesz się ruchać w dupsko. Jeszcze moja spierdolina dobrze na Tobie nie wyschła, a ty już dopuszczasz kolejnych... - zaśmiał się. - Najpierw zabrałem Ci kobietę, a potem wolność. Teraz Parszywiec Joe i reszta wysłali Cię po jakieś gówno, po którego doniesieniu dostaniesz kulkę w łeb. Żałosne... Nie lepiej abyś sam się zabił? - promień latarki sprawił, że zmora zniknęła, ale żołnierz pomimo mocnych nerwów zaczął coraz bardziej odchodzić od zmysłów.

- Idź przodem. - powiedział żołnierz do księdza podając mu latarkę. - W tym terenie lepiej abyśmy wrócili do pierwotnej formacji. Blondas, zajmij miejsce Carli... - powiedział idąc na koniec pochodu Punisher.

Ostatnia z wizji była niemal oczekiwana. Rick bał się spotkać ojca. Bał się tego co powie o tym co stało się z jego życiem. Z tym co przez pokolenia mężczyźni rodu pielęgnowali, a on zatracił to w jedną noc. Reputacją... Tym co Rick zobaczył nie był tym razem cień, postać w ciemności, a zwykły obraz w jego głowie. Coś mu mieszało w mózgu...


Zachodziło słońce. Jego ojciec - młodszy o kilka lat jak go pamiętał - wyglądał czegoś przez lornetkę. Początkowo milczał, ale w końcu się odezwał...

- W końcu jesteś, mój synu. - znajomy głos wywołał na twarzy żołnierza zmieszanie. - Jak zwykle gonisz mój cień, który już dawno zniknął Ci z pola widzenia. Zawsze byłem od Ciebie lepszy. Strzelałem lepiej, walczyłem lepiej, miałem wyższy stopień, a niemal wszyscy oficerowie gadali z Tobą tylko i wyłącznie przeze mnie. Myślałem, że mimo wszystko będą z Ciebie ludzie, ale... myliłem się. Po co były te walki w klatkach? Po co odejście z czynnej służby? - ojciec Punishera westchnął. - Nigdy nie będziesz taki jak ja. To do czego dążysz to Twoje wyobrażenie mojej osoby, które jest niczym w porównaniu z tym na co ciężko pracowałem... Jesteś jednym ze sprawniejszych na statku pełnym kryminalistów. Szybszy od dziwek, które nie będą Ci w stanie uciec. – dodał z przekąsem przodek Ricka. - Silniejszy od homoseksualistów, których będziesz mógł wykorzystać. Wytrzymalszy na ciosy od gałganów w pasiakach... Na ziemi, w wojsku, byłbyś kupą gówna. Kiedyś chciałem być z Ciebie dumny, ale nie było powodów. Teraz jest świetny aby Ciebie nie żałować. Żegnaj synu i gnij w tym piekle...

Ortega zatrzymał się obracając za siebie. Nie wiedział czy te obrazy wywołała przesadna czujność czy magia tego sektora. Tak czy inaczej to podziałało. Żołnierz zaczynał wątpić. W jego kompanów, w misję i co najgorsze - we własne możliwości. A tego, że nie da rady bał się najbardziej...
 
Lechu jest offline  
Stary 28-07-2013, 15:48   #46
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Wątpić ludzka rzecz. A im bardziej komuś zależy na przetrwaniu, tym bardziej należy na niego uważać. Sytuacja była raczej nieciekawa, ale z Prahą nigdy nie wiadomo- najlepszy z najlepszych, zna okolicę nie gorzej niż Torch, a może i lepiej. Trzeba mieć na niego oko. Tym razem dał Torchowi fanty na przechowanie, co na Gehennie jest oznaką zaufania, więc Oleg wyluzował, ale nie zamierzał całkowicie odpuścić. Nie przy nich, zbyt mało o nich wiedział.
Hieny nie przestawały dobijać się do grodzi, jednak Torch nie przejmował się tym. Bardziej martwił się o dwójkę w przejściu technicznym. Nie wiedział, co zastaną w 776, ale miał pojęcie, co mogą tam zastać. I to go właśnie martwiło.
Szczur "nadał" sygnał i krótko potem grodź otwarła się. Torch w milczeniu oddał mu plecak, rzucając krótkie spojrzenie. "Śmiało, sprawdź, czy wszystko jest" zdawał się mówić. W końcu zasada ograniczonego zaufania działa w obie strony, a ona to szanował.

Zagłębili się w sektorze. Kosmiczna pustka, zupełnie jakby spacerowali po nocnym nieboskłonie pozbawionym gwiazd. To właśnie one nadają życie kosmosowi, niektóre migoczą, inne świecą jednostajnie, a są i takie, które gasną całkowicie gdy nadchodzi ich czas. Ten sektor był jak niebo bez gwiazd- niby stały tu stoły, w celach były prycze i półki, jednak wszystko to martwe, bez oznak czyjejkolwiek obecności. Sztuczne, jakby nie zostało stworzone do użytku, tylko na pokaz. Muzeum, czy raczej skansen, którego jedynymi gośćmi byli prawdopodobnie oni. Mimo iż sektor nadawał się do zamieszkania, był opuszczony, i to najdobitniej świadczyło, że coś złego się tu dzieje.

Chcąc odpędzić natrętne myśli, skupił się na czymś innym, pożytecznym. Kto zablokował drzwi prętem? Możliwe że ten ktoś szedł właśnie w tę stronę. Ale dlaczego miałby to robić? Zostawić sobie drogę ucieczki? Ale po co ktoś miałby wchodzić do Kibla i jeszcze planować wracać tą samą drogą? Przez umysł przebiegło Torchowi, że ktoś, kto zna te terany i wiedział o ich misji, pomógł im. Ktoś, kto przewidział, że tędy pójdą i że nie uda im się uniknąć Hien. Ale dlaczego ten ktoś miałby to robić? Z dobroci serca?

Jonasz nagle zaczął gadać, i mimo iż nie miał mocnego głosu, to niósł się on znacznie dalej, niż było potrzeba. Trącił delikatnie ramię hakera i upomniał go.
- Cisza. Nagadasz się, jak wyjdziemy.
Spojrzał w ciemności w jego oczy, dziwnie nieludzkie, i odczekał chwilę, chcąc upewnić się, że chłoptaś zrozumiał. Cofnął się o krok, wracając do szyku, po czym wrócił do rozmyślania.

Hieny tego nie zrobiły, nie zapuszczałyby się do 776. Zapewne już próbowały i przeczesując sektor nacięły się na psionów, choćby i jednego. Instynkt samozachowawczy, który odpowiada za większość podejmowanych przez nie decyzji, powiedział im, że nie warto. Takie prymitywy nie mogą walczyć z czyś, czego nie widzą, a psioni walczą za pomocą umysłów. A ponoć im słabszy umysł, tym łatwiej im się poddaje. Co by nie mówić o zaciekłości i odwadze Hien, to jednak z psionami nie daliby rady, nie ich tym przeciwnika. Do tego dochodzi aura samego miejsca, o którym się mówi, że mąci w głowach wszystkim obecnym istotom. I nie są to zwyczajne plotki.

Cały czas, odkąd przekroczyli próg sektora, jakieś myśli pałętały się Olegowi z tyłu głowy. Natrętne jak muchy, z każdą chwilą coraz głośniejsze i natarczywe. To jak uczucie, że o czymś się zapomniało. To jak gdy ludzie mówią, że mają coś na końcu języka. Nie mogą tego sięgnąć, jednak są przekonani, że tam jest, i to nie daje im spokoju. Aż taka myśl po prostu się ujawnia, w całej krasie. Oleg wiedział, że to 776 miesza mu w głowie. Wiedział, że tak się stanie, przestrzegał przed tym innych. Jednak najbardziej uderzyło go, że to są jego własne myśli, własne wspomnienia. Tego się nie spodziewał.

Ni z tego, ni z owego, wspomniał czasy, gdy był jeszcze nastolatkiem. Co to za ojciec, który wykorzystuje własne dzieci? Każe nastolatkom pracować w fabrykach i sprzątać, kraść i napadać. Sprzedaje ciała córek, nawet tej najmłodszej, trzynastoletniej, wyłącznie dla zysku? Oleg czuł do niego zarówno nienawiść, jak i strach. Bo do czego jeszcze jest taki ktoś zdolny? Czy ma jakiekolwiek granice?
Gdy ojciec podpadł mafii, cała szóstka rzuciła szkołę i pomogła zbierać pieniądze na spłatę długu, każdy na swój sposób. Wtedy ojciec był inny, próbował po prostu wyżywić ośmioosobowa rodzinę. Gdy żona straciła pracę, zapożyczył się u niewłaściwych osób. U mafii, która żyła z doprowadzania do nędzy i tak już przymierających głodem. Sępy, zabierające resztki twojego dorobku i godności. Ale wtedy byli wielką, kochającą się rodziną, i razem zdołali spłacić dług. Ojciec jednak się zmienił. Egoistyczny skurwiel, gdy tylko zobaczył, ile pieniędzy mogą przynieść jego dzieci po całym dniu pracy, postanowił to wykorzystać. Dlaczego? Pewnie jak każdy, kto żyje w biedzie, miał tego dosyć. Ale żeby krzywdzić swoich potomków? Krew z jego krwi. Nie dbał o to. Nikt inny zresztą też, w Nowym Kijowie, jak w w całej Ukrainie, nie przejąłby się ich losem. Cały kraj pogrążony był w długach, gospodarka trzymała się ostatkiem sił i każdy dbał już tylko o swój własny interes. Petrenko nie byli jedyną rodziną, która na tym ucierpiała. Dzieciaki pracowały wszędzie, nawet prostytucja nieletnich nie stanowiła tu problemu. Ukraina była europejską Sodomą i Gomorą. A oni mieszkali w jej stolicy.

Minęła zaledwie chwila, gdy myśli wtłoczyły się do jego świadomości, jednak nie miały zamiaru równie szybko jej opuszczać. Starał się skupić na otoczeniu, nazywał w myślach każdy przedmiot, przypisywał mu konkretne emocje i czynności, na nic. Obrazu po prostu pojawiały mu się przed oczami, niewinnie, na drugim planie, jednak nie mógł ich ignorować. W poprawczaku, gdy odwiedzało go rodzeństwo, nie mógł spojrzeć im w oczy. Psychologowie z placówki mówili, że gdy wyjdzie, będzie mu łatwiej się z tym uporać. Nie było. Widział raz przez okno, jak jakiś obleśny staruch gwałci jego siostrę, a ich ojciec siedzi i pilnuje, żeby nie zrobił niczego, za co nie zapłacił. Oleg powinien był coś zrobić. Wtedy, w tamtej chwili, nie dwa dni później. Podpalił samochód ojca, ten chcąc ugasić ogień sam stanął w płomieniach, umarł szybko i boleśnie. Ale i tak było za późno. Sofia starała się pocieszyć brata mówiąc, że te dwa dni nie miały znaczenia. - Robili mi to tyle razy, że te kilka kolejnych... To nie ma znaczenia. Uwolniłeś mnie, nas, od niego, to jest ważne. Oleg, posłuchaj... Ale to tylko pogorszyło sprawę. Młody Petrenko zrozumiał, że w żaden sposób nie naprawi krzywd wyrządzonych rodzeństwu przez ojca. Czuł, że jako najstarszy brat zawiódł ich, pozwalając żeby to w ogóle się zaczęło. Nigdy więcej nie był w stanie spojrzeć któremukolwiek z nich w oczy, a kontaktowali się ze sobą od święta do święta.

Sofia, najmłodsza, zaćpała się gdy miała 18 lat. Skądś dorwała czystą heroinę i Oleg był pewien, że wiedziała co robi.

Szedł pustym korytarzem, z trudem powstrzymując łzy. Zawiódł rodzinę, a potem, gdy nadarzyła się okazja, rozkręcił karierę, zostawiając ich w tyle. W przeszłości, okrutnej przeszłości. Był nie mniej egoistyczny niż ojciec, i nienawidził się za to. Teraz, w tym momencie, stracił z oczu wszelkie pozytywy, tego co zrobił, tego, co się stało, tego, co się nie stało... W tej jednej chwili poczuł się najmniej wartym skurwielem we wszechświecie.
W pustym, pozbawionym gwiazd, wszechświecie.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 28-07-2013 o 15:53.
Baczy jest offline  
Stary 28-07-2013, 22:29   #47
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Widok martwych Hien wraca do niego, gdy idą zbyt cichymi korytarzami.

Gdy czekali na Prahę i Blondasa, przyjrzał im się uważnie w zimnym świetle latarki. Nie był specjalistą od anatomii, ale nawet on widział i potrafił wskazać zmiany. Trzecie powieki, błony odblaskowe - niepokojące tapetum ludicum - w nie do końca ludzkich oczach, ostre, poczerniałe kły w wydłużonych żuchwach, bezwłosa, szara skóra o nienaturalnej fakturze zdawała się śliska, jak naoliwiona. Stawy byly jak guzowate, pasożytnicze narośla na cienkich gałęziach. Przyjrzał im się uważnie, zapamiętał.

I teraz - w tej upartej, nachalnej ciszy - wraca to do niego.

A w module skojarzeń, razem z okrwawionymi ciałami Hien, wraca do niego wyciemnione wnętrze jego sterylnie czystego, chłodnego apartamentu.
Ciekawość swędzi jak ślad po neuroszczepionce. Ustawia pełne 3D, rozciąga holo-interfejs, by wyświetlane na nim obrazy widoczne były w naturalnej skali. Cieszy się jak dziecko, rozpruwając kolejne warstwy zabezpieczeń HelixCorpu. Czuje euforię, ekscytację jak po zażyciu psycho-pilla, kiedy wyciąga kolejne informacje z bazy danych korporacji, która go wyrzeźbiła, której logotypy nosił na opuszkach palców. I jest w tym cień jakiejś rozkosznej perwersji - bezczeszczenia tajemnicy, jakby oglądał porno z surogatką lub jedną ze swoich tutorek.
Wraca do niego moment, gdy otwiera pliki z najstarszymi video-zapisami. I gdy ekscytacja zamienia się w coś innego: w fascynację, która rozkłada się w ustach posmakiem metalu i żółci. Czuje odrazę, czuje obrzydzenie, czuje chore, zwichnięte podniecenie. Chłonie te obrazy jak gąbka. Pierwsze efekty rzeźbienia genetycznego. Pierwsze eksperymenty na ludziach. Zna to. Zna to doskonale. Tą szarą strefę nauki, tą cenę, którą trzeba zapłacić za wzrost krzywej progresu. Sam płacił ją chętnie i wiedział, że jest nieunikniona. Ale to, co ma teraz przed oczami wymyka się jego pojmowaniu.
Oblizuje wyschnięte wargi.

Obraz - Pacjent 98b. Odchodzące paznokcie. Wypadające włosy. Wypełniona osoczem i ropą opuchlizna zacierająca rysy twarzy. Obraz - Pacjent 123c. Wyrodniejące gałki oczne. Skóra ociekająca śluzem. Ujawniające się geny recesywne. Ulegające atrofii palce. Później - całe kończyny.

Otwiera kolejne obrazy.
Zapisy kolejnych pacjentów.

139. 143. 150... 200... 205...
Czuje zdumienie, że pamięta to wszystko tak dobrze. Marszczy brwi, wbija spojrzenie w idącego przed nim Prahę. Wspomnienie nie znika. Tkwi pod powiekami jak igła wbita pod skórę, jak jakaś pieprzona obsesja wyobraźni.
Otwiera kolejne obrazy. I kolejne.

Z każdego filmu, z każdego kadru, z każdego udokumentowanego eksperymentu coś krzyczy, coś wije się, coś cierpi, coś degeneruje się, coś umiera. Coś. COŚ. Nie człowiek. Nie świadoma istota ludzka.

Coś.
Spotworzenie.
Horror-organizm.

Napęczniałe żyły pełne są czarnego, gęstego śluzu. Wiją się po powierzchni ciała jak tłuste dżdżownice próbujące na powrót zbić się w ziemię. Nie ma już twarzy. Zniknął kontur ciała, zniknęły kończyny. Głowa zlewa się z korpusem. Kości wyginają się pod nieprawdopodobnymi kątami. Kregosłup zastyga zwinięty w półspiralę. Nie ma oczu. W zasadzie nie ma ust. Resztka zębów przebija coś, co kiedyś było policzkiem na wylot. Pokryta wybroczynami skóra ciasno opina tą bezkształtną masę zwyrodniałych kości i mięsa, które aż gotuje się bio-nano. Wszystko to drży, wije się, wibruje jak od przeraźliwie głośnego krzyku.

Ale nie ma już gardła, które mogłoby krzyczeć.

Jonasz szybko, niecierpliwie przeskakuje lata, przechodzi od pierwszych eksperymentów do pierwszych oficjalnych pacjentów, do pierwszych oficjalnych zleceń. I kolejnych, kolejnych. Aż znajduje to, czego szuka. Bowen J. Przegląda kwestionariusz, który wypełnili jego rodzice. Przygląda się zaprojektowanej przez nich rzeźbie, oczekiwanemu profilowi psychologicznemu. Przygryza usta, gdy widzi te wszystkie zarodki, te wszystkie płody, z których każdy był Jonaszem. Widzi jak degenerują i jak umierają. Ogląda zdjęcia, symulacje. Swoją-nieswoją twarz. Swoje-nieswoje ciało. Zwyrodniałe, spotworzone.

Całkowite odczłowieczenie.
Zrobaczony regres.
Pamięta, że potem długo stał przed lustrem. Śledził ostry kontur szczupłego ciała, idealną symetrię twarzy, która kilka lat później uwidzi się niektórym członkom Lion’s Army twarzą anioła, symbolem nieosiągalnej na Gehennie czystości. Pamięta to bardziej natarczywie niż wiele dni przeżytych we wnętrznościach Kosmicznego Wieloryba. To obrzydzenie. Ten strach, że tak niewiele dzieliło go tego koszmaru genetycznego konfliktu. Że to mógł być on: czysta świadomość w pułapce ze zdegenerowanego biolo. Bez możliwości ucieczki. Bez możliwości ratunku. Bez ust, którymi można krzyczeć. Bez dłoni, którymi można ze sobą skończyć.

Ten strach wraca teraz do niego. Bo przecież on wie jakimi prawami rządzi się Gehenna. Domyśla się zasad stojących za tym eksperymentem. Wie, że to, czego wszyscy się boją, to co wszyscy nazywają “demonami”...

- ...to assemblery - mówi cicho, cały trupio monochromatyczny w białym świetle latarek. - Nie demony. Nano i bio-nano, które jemy i wdychamy. A zaraza...

- Cisza - czuje na ramieniu ciężką rękę Torcha. - Nagadasz się, jak wyjdziemy.

Wywija się spod tego uścisku. Niezgrabnie, zaskakująco szybko. Jakby ten dotyk parzył, jakby mężczyzna już morfował, a czerwonawa oparzelina na nagiej czaszce była symptomem zerowym. Patrzy na spokojnego Petrenkę. Patrzy na puszczającego oczko Prahę, przytykającego palec do ust.

- On nas skanuje - syczy tylko z lodowatym naciskiem. - Żadnych zbędnych bodźców. Żadnych stymulacji zewnętrznych. Tylko my. Nie widzicie tego? Sczytuje nas, aktualizuje bazę danych. Przygotowuje się.
A my na to pozwalamy - zawisa w powietrzu niedopowiedziane.
Potrząsa głową, przeczesuje dłonią białe włosy. Nasuwa gogle, odpalając zminimalizowany interfejs. Przełyka gorzką ślinę, krzywi jasne usta. Zerka na złączkę, która tkwi ciągle w naramiennym WKP Szczura i mruga zalotnie bladą, zieloną diodą. Ciekawość swędzi jak ślad po neuroszczepionce. Odpala aplikację, subwokalizuje kolejne polecenia podręcznej AI, próbując wślizgnąć się niepostrzeżenie przez zabezpieczenia do zgromadzonych na dysku danych.

Mruga próbując pozbyć się spod powiek nachalnych obrazów.
Próbuje znaleźć kotwicę dla rozedrganych myśli.

On - Jonasz - zarodek 3565/JB/9.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 29-07-2013, 00:18   #48
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Udało się! Znów banda wykolejeńców minus jedna była razem, cokolwiek to znaczyło. Blondas jednak wcale aż tak bardzo się z tego faktu nie cieszył. Ten sektor miał być według przewodników, najbardziej popieprzony i jednocześnie miał dać największe szanse na przedostanie się w rejony mieszkalne. Kurwa już pierwsze chwile w tym miejscu przywołały jemu i Prasze omamy słuchowe. Omamy lub może prowokacja czegoś co tu mieszkało.

Igor poruszał się ostrożnie, starając się nie mącić tej ciszy, która nie wiedzieć czemu bardzo go denerwowała. Efekt jaki wywierała można było porównać do kapiącego kranu. Kropla kapie rytmicznie, uderza o zlew lub umywalkę i doprowadza do szału, prawie każdego człowieka. Efekt jest szczególnie odczuwalny nocą gdy dzienny hałas zamiera, a zmęczone organy słuchu stają się szczególnie wrażliwe na dźwięki. Tutaj nic nie kapało, ale ten cholerny brak dźwięków był równie drażniący jak cieknący kran.

Lentz próbował myśleć o czymś by stłumić nerwowość, ale efekt chyba nie był najlepszy. Dzieciństwo zamiast wracać do niego ciastem jabłkowym babci i beztroską lata, wracało przykrymi zdarzeniami z którymi jak mu się wydawało dawno się już uporał. Jego własny ojciec był świrem, no może nie od samego początku, ale później taki się stał. Nie wiadomo czemu matka dała się na to namówić, ale skurwiel wymyślił sobie że najlepszą karą, jeśli dzieci są niegrzeczne jest wiązanie ich do krzeseł. Początkowo były to krótkie akcje, minuta lub dwie i zarówno on jak i młodsza siostra Jane wracali do swych pokojów potulni jak baranki. Potem jednak było coraz gorzej, minuty zmieniły się w kwadranse, a kwadranse w godziny. Do tego dochodziło kneblowanie, gdy ojciec nie miał ochoty słyszeć ich jęków. Matkę też zaczął wiązać i tak naprawdę nie wiadomo dlaczego mu na to pozwalała. Miarka przebrała się gdy Jane o mało nie zadusiła się kneblem. Odeszli z matką, a wielomiesięczna terapia pozwoliła młodemu Igorowi normalnie funkcjonować. Chociaż słowo normalnie to było dużo powiedziane, bo nigdy nie związał się z kobietą dłużej niż przez trzy miesiące, bał się że stanie się taki sam jak ojciec. Nie nosił też żadnych obrączek, łańcuszków itp. Co prawda tłumaczył sobie, że biżuteria przeszkadza podczas treningów sztuk walki, ale tak naprawdę nie lubił tego z innych powodów. Również jego życie zawodowe i później konspiracyjne było naznaczone piętnem przeszłości. Bezlitosna efektywność w walce i ciągły sprzeciw przeciwko ograniczaniom swobód obywatelskich były swoistą antytezą tamtych wydarzeń.

Zesłanie na Gehennę, o mały włos nie zniszczyło psychicznie Lentza, choć bardziej odczuł areszt i proces, gdzie często był pętany, ale tu wszelka nadzieja zgasła. To była porażka, a to w co wierzył zostało boleśnie i bezpowrotnie zdeptane. Z czasem jednak zbudował w sobie siłę, wykroił spory kawał niezależności i odnalazł cel, który trzymał teraz jego umysł w dobrej formie.
 
Komtur jest offline  
Stary 29-07-2013, 00:37   #49
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
"Gabinet wikariusza. Kolejne ascetyczne pomieszczenie, jakby w kościele katolickim było ich mało. Pod wąskim oknem stoi biurko, a na nim kopa papierów. W rogu mebla stylowa lampka. Pod ścianami regały wypełnione po brzegi. Święte obrazki, krzyże. W honorowym miejscu krucyfiks.

Zmierzcha.


Za topornym krzesłem siedzi on. Najzwyczajniej ubrany w jeansy i błękitną koszulę z koloratką. Ślęczy nad jakimś pismem. Wyraźnie skupiony. Stalowe spojrzenie. Lekki zarost. Nieprzeciętnej urody.

Rozlega się pukanie. Kapłan podnosi głowę i woła - Proszę.

Do pokoju wchodzi wysoki blond chłopak, na oko dwanaście lat. Odziany mundurkiem, jaki zwykli nosić w sierocińcu.
Trochę nieśmiało zamyka za sobą drzwi i zostaje pod nimi.

- Proszę - powtarza łagodny, męski głos - podejdź. Nie gryzę - częstuje go śmiechem.
- Pytał o mnie ksiądz - odpowiada chłopiec postępując kilka kroków.
- A tak. Prosiłem siostrę Anię, aby cię do mnie przysłała. Jak widać, pamięć jeszcze ją nie zawodzi - dodaje po chwili.

Młodzieniec nic nie odrzeka, tylko tępo wpatruje się w kapłańskie oblicze.

- Ah - wzdycha, by zaraz wstać z krzesła i oprzeć się o biurko. - Podobało mi się twoje wczorajsze pytanie. To o pewności co do Obietnicy Pańskiej.
- Podobało się księdzu moje pytanie?
- Jasne. Bo widzisz, wątpliwości nie są grzechem. Grzechem jest ich ignorowanie i nie szukanie odpowiedzi. Rozumiesz? - robi zatroskany wyraz twarzy, próbując wyczytać myśli chłopca z jego oczu.
- Chyba... tak.
- Nie, nie rozumiesz - ponownie wzdycha, jakby trochę podenerwowany. - Ale nie winię cię. Jeszcze całe życie przed tobą. Znajdziesz odpowiedzi w swoim czasie.
- Jeśli ksiądz tak mówi.


Chwila ciszy. Obie istoty zastygają w zadumie. Czas traci na znaczeniu.
Liczy się tylko zaduma. Mistrza i ucznia.


- Chcesz poznać odpowiedzi? - pytanie pada jak cięcie bicza, roztrzaskując nagromadzone emocje.
- Eee... Chyba powinienem. Tego oczekuje ode mnie Bóg, prawda? - mimo to chłopak zaprzecza sobie swoją niepewnością. Chce stąd wyjść? Uciec?
- Posłuchaj mnie uważnie. Wyróżniasz się od pozostałych. Jest w tobie coś... co przypomina mnie samego w twoim wieku. Ten upór. Ten zapał. Masz to w sobie, musisz to tylko z siebie wydobyć. Mogę ci pomóc we właściwym kroczeniu ścieżką Pana.
- Że niby zostanę księdzem?
- Nie - tym razem wybuch śmiechu - chociaż, niczego nie skreślam. Miałem na myśli poznanie prawdziwej esencji Boskiej energii. Chodź, pokażę ci. Mamy tu w kościele sekretne pomieszczenie. W nim przechowujemy całą wiedzę i mądrość setek lat. Ten, kto ich zazna, staje się innym człowiekiem.

Kapłan wstaje i podchodzi do jednego z regałów, a następnie uruchamia ukryty mechanizm, który odsuwa biblioteczkę na bok. Na jej miejscu zieje mroczne wejście. Ksiądz staje w progu i kiwa na chłopaka, zachęcając go, by poszedł za nim.


Po krótkiej chwili wahania młodzieniec rusza, sam jeszcze nie wie do czego. Po drodze mija biurko. Dostrzega na nim jedną kartkę papieru różniącą się od pozostałych pism.



Dni, tygodnie, miesiące, lata. Czas znowu nie gra roli.

Ksiądz znalazł to czego szukał.

Gwałty.
Biczowanie.
Okaleczanie.
Odprawianie dziwnych rytuałów.
Wpajanie chorej wiedzy.
Wtapianie wypaczonego kręgosłupa moralnego.
Psychoza.
Opętanie.
Upadek.
Agonia.
Oświecenie.

Powstanie.


Był gotowy.


'Staliśmy się jakby śmieciem tego świata i odrazą dla wszystkich aż do tej chwili.'*
'Ten zaś kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem.'**"



- Idź przodem.

Netaniasz potknął się o coś, by zaraz po tym upaść. Spojrzał na Ortegę, nie wyglądał najlepiej. Jak zresztą wszyscy. Szybko odebrał latarkę i wstał, otrzepując kolana. Ze źródłem światła w lewej dłoni czuje się jakoś pewniej. W prawej ręce wciąż trzyma przeładowaną broń, opartą o lewe przedramię. Gotową do strzału.
Nie powinno nic go zaskoczyć. A przynajmniej tak sobie wmawiał.

Tam, wciąż czeka na nich cel podróży. Nic się nie zmieniło. Od ich misji nadal zależy życie dziesiątek ludzkich istnień. Muszą ich ocalić. Nawet jeśli jego towarzysze mają zawieść. On nie może. Nie jest to brane pod żadną uwagę.
Pomoże im wszystkim.
Ochroni ich wszystkich.

Zaufanie jest kluczem.


***


Znowu ten obraz. Zaledwie z przed... kilku godzin?
Stoi tam, w pomieszczeniu sanitarnym. Opiera się o umywalkę.
Wykonuje znak krzyża na czole.
Ostrożnie, jakby z czcią wymawia słowa - Nie zawiodę Cię.


Ale w lustrze nie ma jego odbicia.
Jest za to inny kapłan.
Ten, który pokazał mu prawdę.



__________________
* 1 Kor 4, 13 - 1338
** 1 Kor 6,17 - 1339
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 29-07-2013, 20:38   #50
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


CARLA

Carla zaryzykowała, bo nie miała niczego do stracenia. Zejście nie miało drabinki czy innych udogodnień nadających się do użycia. By dostać się na dół pozostała jedynie brutalna siła. Zaprzeć się plecami o jedną ze ścian, nogami o drugą i spróbować zejść niżej. Nie spaść.

Zaciśnięte szczęki, metaliczny smak w ustach – być może z przygryzionej wargi, być może to krew zarżniętej Hieny – i droga w dół. Ból pleców, ból nóg napiętych z wysiłku. Głośne sapanie, mimo prób powstrzymania tego świszczenia i p[pojękiwania przypominającego odgłosy seksu.
A potem nagle zejście rozszerza się niespodziewanie i Carla nie daje rady utrzymać się dalej i ześlizguje się w dół, w ciemność. Na szczęście z niedużej już wysokości.

Carla poczuła, że chlupnęła w coś mokrego, gęstego i zimnego. Jak śluz, szlam albo błoto. Gęsta breja nie była zbyt głęboka, a kiedy więźniarka wstała powoli, zorientowała się, że maź sięgała jej najwyżej do połowy łydki. Zawiesina nie była gęsta, ale śmierdziała tak, że aż wyciskała łzy z oczu.
Najwyraźniej gdzieś na tym poziomie poszła hydraulika i woda zmieszała się z czymś, zalewając korytarz.

Carla uspokoiła oddech i wsłuchała się w ciszę panującą w „odkrytym” sektorze. Kapanie wody, jakieś gulgoty, odległe pochlipywania. Żadnych odznak życia, odgłosów Hien czy innego paskudztwa.

Korytarz, na którym się znalazła mógł poprowadzić ją w lewo lub w prawo. Nie bardzo potrafiła powiedzieć, w którym kierunku znajdują się te sekcje, które doprowadzą ją do wybranych sektorów. Na ścianie, co prawda odszukała oznaczenie, ale było wykonane dla maszyn STRAŻNIKA. Nie poprawiono ich rękoma uwolnionych więźniów.

Musiała przemyśleć swoją sytuację, albo .. zdać się na swój instynkt czy też czysty przypadek w wyborze dalszej drogi.



WSZYSCY, POZA CARLĄ

Cisza tego sektora drażniła ich coraz bardziej. Działała im na nerwy. Powodowała, że w sercu wzbierały irracjonalne lęki. Rodził się … strach. Taki atawistyczny, niechciany, zatruwający umysły i serca czarnym jadem przerażenia. Niepowstrzymany i wyniszczający, jak terrańskie tsunami, nim technologia pozwoliła ludziom na ujarzmienie sił natury.

Krzyk, który poniósł się echem po pustym, przeraźliwe cichym korytarzu spowodował, że nagle puściły w nich tamy niechcianych wspomnień.

NAZGUL SCREAM - YouTube




PRAHA

Wrzask ogłuszył go, zachwiał nim, przycisnął do ściany w panicznym odruchu ucieczki. Serce szczura zabiło szybciej, adrenalina napłynęła kolejną falą do organizmu powodując, że wszystko stało się bardziej wyraziste, bardziej przytłaczające. Jakby ktoś zrzucił mu z oczu brudne szkła.

Zamroczony Praha potrząsnął głową, szybko dochodząc do siebie. I ujrzał coś, czego nie bardzo chciałby ujrzeć na Zakazanych Sektorach.

Korytarzem ktoś powoli szedł w ich stronę. Nie sam. Idącemu towarzyszyły jakieś dziwne stworzenia, przypominające wielkością średniej wielkości psy, z głowami przypominającymi wijące się sploty macek. Stwory, przynajmniej w liczbie tuzina, szły w ich stronę po ścianach, suficie i podłodze, jakby nic sobie nie robiąc z praw grawitacji.

Praha spojrzał na boki, widząc, że nie każdy z jego towarzyszy tak dobrze zniósł wrzask, jak on sam.




BLONDAS


Wrzask przerwał ciąg niechcianych myśli i rozmyślań o dawnym życiu i jego paskudnych aspektach.

Igor zachwiał się, przez chwilę przykucnął na jedno kolano kręcąc głową, jakby próbował się otrząsnąć ze złego snu. Z koszmaru, który ściska za gardła, miażdży wolę i rozrywa opór człowieka na strzępki.
Ale Lentz ma jaja z tytanu i szybko otrząsa się z tej chwili słabości, by za moment tego pożałować.

Nie byli już sami w sektorze.

Korytarzem w ich stronę płynęła … jakaś widmowa postać, przypominająca cień zakapturzonego człowieka, a towarzyszyły jej kreatury wyśnione w najgorszych majakach: ni to psy, ni to mackowate głowonogi, poruszające się zarówno po ścianach, podłodze jak i suficie.

Było ich naprawdę wiele.




ORTEGA


Krzyk zachwiał także Ortegą, który miał wrażenie, że ktoś wbija mu przez uszy do czaszki rozpalone sztylety.

Wrzask kołatał mu się po mózgu bolesnym rezonansem, powodował, że byłemu żołnierzowi trudno było zogniskować spojrzenie, nawet jeśli widział tylko ciemność.

Przez chwilę Ortega ujrzał ojca idącego w ich stronę korytarzem. Ale tylko przez chwilę. Bo kiedy odzyskał panowanie nad swoim umysłem i swoimi nerwami zorientował się, że to nie ojciec zbliża się w och stronę, ale jakiś ciemny kształt do złudzenie przypominający kogoś wysokiego i zakapturzonego. Bardziej jednak Ortegę zaniepokoiły towarzyszące zakapturzonemu … potwory.

Chude, z mackami zamiast głów, zbliżały się w ich stronę po ścianach, suficie i podłodze.

W ustach Ortega poczuł nagle wzbierającą żółć. Bał się. Bał się, co może się stać, kiedy te mackowate potworki z Zakazanych Korytarzy, znajdą się blisko nich.



JONASZ

Jonasz usłyszał krzyk i popłynął w ciemność.

Zdołał tylko zrobić krok w tył, kiedy nogi ugięły się pod nim i upadł na korytarz.

Nie mógł oddychać, miał wrażenie, że serce podchodzi mu do gardła. Albo, że jest to coś innego. Jakieś wewnętrzne robactwo, które toczyło go od jakiegoś czasu. Drążyło jego idealnie wyhodowane ciało, tocząc pod skórą, w gładkich, gościnnych mięśniach swoje robacze korytarze. Zakładając w głębi jego smukłego ciała robacze kolonie pełne jaj, wijących się nicieni, pierścieniowych robaków pasożytujących w Jonaszu, tak jak uwolnieni więźniowie pasożytują w stalowym cielsku GEHENNY.

Ostatnią myślą tracącego świadomość Jonasza było to, że jeśli czegoś nie zrobi, robactwo pożre go od środka. Mdlejąc wypluł z siebie jeszcze jednego robaka. Gdyby był świadomy, ujrzałby symetryczną twarz wieńczącą obłe ciało pasożyta. Twarz, którą jakiś czas temu Armia Lwów uznała za oblicze anioła.

Ale Jonasz już tego nie widział. Leżał na korytarz a z jego ust wydobywał się dziwny, gulgotliwy dźwięk.




NETANIASZ

Nataniasz, jako jedyny ustał na nogach, kiedy rozległ się wrzask, który zachwiał jego kompanami, a Jonasza, dosłownie, ściął z nóg.
Były ksiądz poczuł strach, który szybko przerodził się w ekscytację.
Tam, przed nim, korytarzem nadciągało ZŁO. Czuł to. Wyczuwał całym swoim ciałem, całą swoją duszą.

To, co się zbliżało było nieludzkie, wyrachowane, zdeprawowane i żądne tego, co mieli oni.

Nataniasz widział już wysoką postać w szacie z kapturem oraz towarzyszące jej … byty. Hybrydy psów, kałamarnic i czegoś jeszcze. Ociekające śluzem, ociekające jakąś mazią, czarne, jak trzewia GEHENNY.
Były coraz bliżej.




TORCH

Wrzask wypełnił uszy Torcha chwilą grozy. Mdlącym momentem słabości. Wewnętrznego drżenia. Ale Torch doskonale znał to uczucie. Towarzyszyło mu na torach pokazowych, na niezliczonych arenach, gdzie tłum skandował jego imię. Oleg już dawno temu nauczył się panować nad tym uczuciem. Nauczył strach przekuwać w paliwo dla niego samego. Dzięki strachowi Torch płonął, niczym ognie piekielne będące esencją jego popisów.

Piroman wciągnął powietrze, rozkoszując się tą chwilą. A potem spojrzał na publiczność.

Ale zamiast niej zobaczył jedynie ciemność przypominającą zakapturzanego człowieka i piekielną sforę kreatur nie mogących pochodzić z tego świata, które zbliżały się w stronę szóstki ludzi po suficie, ścianach i po kratownicy na podłodze.

Przed taką widownią nie będzie łatwo o dobry popis – niezbyt mądra myśl przemknęła przez głowę Torcha.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172