06-03-2016, 00:10 | #101 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Frank Jackson - małomówny optymista. ~ No nie jest dobrze... ~ sapnął w myslach Jackson gdy przełknął po raz kolejny ślinę w suchych ustach. Męczył się. Chyba szybciej niż powinien. Tak, w sumie miało to sens po takiej utracie krwi. Czuł się słaby i zmęczony. Chętnie by wlazł do jakiegos wygodnego łóżka i spał do rana. Albo jeszcze lepiej do południa! A co! W końcu wakacje no nie? Ale zamiast wygodnego łózka i cywilizowanej dawki ciemności zmieszanej z półmrokiem pokoju tak znanej i niby nie groźnej otaczał go leśno - burzowy żywioł. Nie był przyzwyczajony do takiego środowiska. Ciemno, wiatr piździ, galęzie co chwila trzaskają, no strach sie bać normalnie. A jeszcze ten stwór gdzies tu po ciemności grasuje. ~ Jak ja sie w to wpakowałem? Przecież jestem technikiem telewizyjnym. Obrabiam obrazy z reportaży i do newsów. Przyjechałem tu na wakacje. A tuu... Jakies pieprzone paranormal activity z indiańską legendą w roli głównej! ~ nie mógł pojąc gdzie popełnił błąd. Przecież robił to co wszyscy i powinien teraz spać w namiocie po meczącym dniu na spływie i zbierać siły do następnego a potem odpłynąć dalej i zmierzyć się z przygodą na tym wodnym szlaku. Tak! Tak miało być! A nie jakieś szamany, potwory, zombiaki, wendigo no i jeszcze wszystko w tym pieprzonym lesie! No zabić się o te korzenie można było. Wszędzie te kurestwo nasadzane ni w pięć ni w dziewięć zupełnie bez sensu... A gdzie bloki? Gdzie płyty chodnikowe? Asfalt? Beton? Jak trawniki to równe, krzaki też przystrzyzone w żywopłoty a nietn chujowy gąszcz co sie po pięciu krokach jakby się postarać to się dałoby zgubić. Co za syf... Te niewesołe rozmyslania i złożeczenia jakoś podnosiły go na duchu pozwalajac odbiec myślami od sytuacji w jakiej się znalazł. Bo uczepił się tej nadziei na odnalezienie tej jaksini i tego szamana ale tak na prawdę nie miał pojęcia gdzie ich szukać. A dokładniej nie do końca wiedział gdzie się znajduje w tym leśnym zadupiu. Zgadywał, ze gdzieś w pobliżu rzeki ale niewiele mu to dawało jeśli nie wiedział gdzie się na tej mapie przy tej rzece znajduje. Miał pomysł ale nie umiał przekuć teorii w praktykę. Zostawało zwyczajnie zdać się na łud szczęcia ale nie był pewny czy potwór, utrata krwi albo zwykłe wycieńćzenie nie dopadną go wcześniej nim odnajdzie tą cholerną jaskinię i tego szamana. ~ Też niezły cwaniak. Nadał do mnie sygnał a teraz zgasł. I weź go znajdż w tym gąszczu po ciemku. ~ skrzywił się trochę kwasno pod adresem tego starego z wizji. Chyba tamten przecenił jego mozliwości albo jakos może zakładał, że kazdy w tym lesie to ma jakiś indiański zmysł by do niego trafić czy co... Jak tak to się cholernie zdziwi, że trafił mu się zwykły białas z miasta. I jak tak sobie spacerował po nocy przez piękny na widokówkach pierwotny las o zdrowym, żeskim powietrzu to zdawało mu się, że dostrzegł jakieś światło przed sobą. Zbystrzał od razu i schował lighstick'a pod kurtkę by sie upewnić. Ale nadal je widział. Zastanawiał się co zrobić ale na nic mądrego nie wpadł. Może to był ten stary z wizji? Ruszył w tamtą stronę ale zatrzymał się. To był ich stary obóz. Wrócił do punktu wyjścia. I jak widział nie tylko on. Grupka ze spływu też tam dotarła. Taszczyli kogoś więc pewnie ktoś oberwał. Wahał się chwilę. Iśc do nich? Ta skromny ludzki okruch cywilizacji jaką tam widział wołał go do siebie. Kusił. Przyjazne ludzkie choć trochę znajome twarze. Może Bear by wiedział jak stąd wyjść? Może Connor by założył mu porządny opatrunek? Może Nick by znowu powiedział czy zrobił cos pokrzepiającego? Albo ta Arisa w końcu wywaliła kawę na ławę co tam pod kopułką jej sie kłebi? Zresztą w takiej sytuacji chętnie by się tam po prostu znalazł. Z wielgachnym i silnym John'em, zdecydowanym Bruce'm czy tą ślicznotką Angie. Noo... spotkałby się z nimi. Powiedział o tej grocie i chyba szamanie. Może oni też coś takiego mieli? Może razem by na coś wpadli? Tylko czemu wrócili do obozu? Też się zgubili? Wpadli na jakiś pomysł? Ale nie był pewny swojej reakcji. Tego co sie dostało i weszło w jego ciało grożąć utratą kontroli. Na razie znikło ale na razie trzymał się z dala od ludzi. Szukał w myślach pretekstu czy sposobu by jakoś się z tego wywinąć i pójść tam do nich. Wodził tak rozpaczliwie po tych ciemnych pniach i konarach gdy nagle wpadła mu w oko jakaś dziwna regularnosć nie pasująca ani do gałęzi ani reszty standardowego wyposażenia lasu. Lufa! Strzelba! Strzelec! O kurwa! Przez moment zamarł jakby sam stanął na przeciw lufy. Momentalnie się wszystko w nim zagotowało i przeżył klasyczny, instynktowny wariant decyzyjny ataku czy ucieczki. Atakować? Uciekać? Tamten facet miał przecież strzelbę a on tylko nóż i latarkę. Spojrzał jeszcze raz i tak, był już pewien tamten czub mierzył do grupki przy obozie! Chciał ich zabić! PRzez chwilę rozważał inne wrianty. Może to kawał? Może ma sól w nabojach? Albo celuje do czegoś obok? Ale nie miał czasu. Sam niczego godnego strzelania prócz jego znajomych z obozu nie dostrzegał. Ale kurwa przecież on miał broń! Do Franka mogł nie celowac tylko dlatego, że go nie zauwazył jeszcze! A jak zobaczy? Może chybi? Może się zawaha? Rozpacz ogarnęła serce młodego baltimorczyka. Przecież kurwa był taki młody! Nie chciał umierać! Ale nie zdąży. Wiedział, że miałby jakąś szanse jakby wpadł w tamtego, zdzielił lagą czy podbił lufę ale nie zdązy! Tamten już celował mógł strzelić w kazdej chwili! Ale jak Frank coś zrobi na pewno go zauważy! I wtedy on był najbliższym celem i kurwa jedynym! Przecież ci z obozu tym bardziej byli za daleko by mu coś pomóc. ~ To jest kurwa niesprawiedliwe! ~ zacisnął z bezsilnej wściekłosci zęby. - NIE STRZELAJ! Stój nie strzelaj! - wydarł się z całych sił w płucach. I chuj. Zadarł z jakimś uzbrojonym w broń psychopatą co nie miał oporów strzelać do nieuzbrojonych ludzi niczym mu nie zagrażających i bez ostrzeżenia. Frank watpił by był bardziej wyrozumiały dla kogoś kto próbuje pomieszać mu szyki. No i chuj! Szarpnął za lighsticka i rzucił w stronę obcego. Miał nadzieję zaraz potem paść w krzaki na ziemię i przeczołgac się za jakiś pień. Miał nadzieję, że świecacy patyczek zdezorientuje nieco przeciwnika. I była jakaś szansa, że jak upadnie blisko niego to może tamci z obozu go zobaczą. Jak nie to chyba skumają chociaż co znaczy w tym kraju i teksańskim pograniczu okrzyk ostrzegający przed ostrzałem z broni.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
08-03-2016, 10:50 | #102 |
INNA Reputacja: 1 | Ange ani nie miała czasu na przemyślenia czy rozmowy, ani ich nie pragnęła. Brat ją zawiódł, przyjaciół nie miała. To miał być miły relaks i przyjemny wypad, by się lepiej poznać, by się pobawić, odpocząć, powdychać świeżego powietrza oraz powysilać nieco mięśnie. Wyszło z tego jedno, wielkie gówno. W dodatku śmierdziało. Nie musieli iść długo, choć tempo narzucone im przez rozgniewaną Ange było ciutkę szybsze niż standardowa prędkość chodu. Miała wszystkiego powyżej uszów, czuła się zeschizowana i jeśli przeżyje i wyjdzie z tego lasu - psychiatryk murowany.
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 08-03-2016 o 11:13. |
08-03-2016, 16:18 | #103 |
Reputacja: 1 | Barker próbował uporządkować to wszystko co widział, ale… nie potrafił. Czy to co widział zdarzyło się, zdarzy, może się zdarzyć? Czym były wizje? Czego dotyczyły? Bobby nie bardzo je rozumiał a tym bardziej nie potrafił wyrazić słowami. Jedyne co zrozumiał to to że… za tym wszystkim coś prastarego i związanego z tą ziemią. I że Indianie… potrafili okiełznać to zło. A przynajmniej próbowali. Taką miał przynajmniej nadzieję dając się bezwolnie ciągnąć jak kukła w kierunku znalezionych towarzyszy. Sam zbyt skołowany by się odezwać, oraz milczący. Jak miał opowiedzieć o wizji, którą same ledwie ogarniał? I to słowami? Przecież właśnie artykulacja zdań była dla niego problemem. Zresztą… co by to pomogło? Kamerę zabrał ze sobą. Nie działała… bo wyczerpały się jej baterie. Więc nie mógł sprawdzić co zawiera, ale… może kryła w sobie odpowiedzi? Klucz do jego wizji, tego miejsca, potworów? Dlatego ją zatrzymał. Aaron został ranny. To… przypieczętowało los jego w oczach Bobby’ego. Frank już powiedział co się dzieje, gdy się zostało rannym. Connor więc… się mylił. Potwór nie ranił ich by ich spowolnić, infekował ich tym głodem. Tak jak to zrobił z Frankiem. Ale Bear nie wspomniał o tym głośno. Nie chciał pogarszać i tak już kiepskich nastrojów. Toteż na pytanie Ange, postarał się uśmiechnąć i powiedzieć.-Fffwszystko w po po porządku ze mną. Znaa znalazłeem apparat… i go próbbowałem rozp rozpr rozzp… co z nim nie tak. Chybba bbatteria ppadła. I zaprzeczył jej słowom.- Nic nnnnie słyszęę… wyddaje cci się. To co mówiła Ange nie miało sensu, ale co innego miało? I w sumie mogli iści tam gdzie proponowali Ange z Arisą. Dla Barkera nie miało znaczenia. I tak trafią tam, gdzie las zechce. Dotarli do obozowiska, co… Barkera jakoś nie zaskoczyło. Ostatnim razem też tu zaszli. Nie miało znaczenia w którym kierunku się udadzą. Las ich nie wypuści. - Nnnie.. mmma seennssuu… Nie mmma pottrzeby.- stwierdził spokojnie Bear popierając Ange, wyraźnie mniej zaniepokojony powrotem do obozu niże reszta. -Uddammy się gdzie gdzie gdzie… kolwiek. Trafffimy i ttak ttu.- Wskazał pochodnią na namiot.- Tto miejjjsce jest nnasz naszym zamkkiem, osstatnim bbastionem. Czczy tto się się nnam ppodoba czy nnnie.- Wiedział na czym stoi, a to dodawało otuchy Bearowi i siły w tej kiepskiej sytuacji.- Wwwięc wwyykkorzystamy tto.. Ttrzeebba na nowo rozpppalić ognisssko.. trzebbba się przyg-gotować na atttak. Trzeba… zajająć się tym.- wskazał pochodnią na tajemniczy namiot. - Zajjj rzeć i… noo.. przeggonić bądź.. zniszszczyć stwora.- Tak. To trzeba było zrobić. Przygotować się do walki z zagrożeniem które przyjdzie. Zniszczyć to co było w namiocie. Znaleźć jakieś baterie wśród zostawionych tu rzeczy. Bear pogłaskał delikatnie załamaną Ange po głowie chcąc jej dodać otuchy.- Niiigdzie nie idę. Trzebbba tylko oggień roozpalić baardziej.- Po czym pokazał kamerkę Nicolasowi.- Znaajjdziesz batterię do do tego? Może ona zaafwierać jakieś odpo odpowiedzi.- Uzbrojony w rakietnicę i płonącą pochodnię zwrócił się w kierunku namiotu Mounta, po czym rzekł do Connora.- Piszszesz się na przega ganianie szczcz szszczur… grryzoni? Bał się tego co kryje się w namiocie. Ale to był znany mu strach. Tak samo “Bear” czuł się stojąc bezbronny przed rozjuszonym niedźwiedziem. Ta sytuacja też była beznadziejna, ale przynajmniej wiedział na czym stoi i co musi zrobić. Różnica polegała na tym, że wtedy był z nim wuj Jeffrey z flintą, który ustrzelił z niej owego drapieżnika, z drugiej strony… Barker też nie był tu sam, prawda?
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 08-03-2016 o 16:29. |
08-03-2016, 21:35 | #104 |
Reputacja: 1 | I wrócili. Tak po prostu. Obozowisko stało się dla nich sercem rozszalałego na morzu wiru, który przyciągną ich do siebie, jakkolwiek by się nie starali wyrwać. Byli w pułapce. Ange i Bear dobrze ocenili sytuację. Nie mogli już uciekać, musieli się przygotować i walczyć. Na ich nieszczęście, jedyną słuszną bronią zdawały się jedynie ogień i talizmany. Westchnął i podszedł bliżej ognia. |
08-03-2016, 22:27 | #105 |
Reputacja: 1 | Mikołaj obserwował jak widmowe pająki znikają, jeden po drugim. Wyparowują przy zbliżeniu płomienia pochodni zupełnie jak krople letniego deszczu spadające na rozgrzanego grilla. Skojarzenie rozbawiło chłopaka. Dlaczego w takiej sytuacji przyszło mu na myśl słoneczne letnie i leniwe popołudnie przerwane ciepłym deszczem? Tego nie wiedział. Może jego mózg przekraczał granice, spoza której już nie można wrócić i Mikołaj postradał zmysły? To by było za proste. Oddać się w objęcia szaleństwa, położyć na ziemi i umrzeć. Nawet jeśli to najwygodniejsze wyjście to młody mężczyzna był zbyt silny psychicznie żeby się załamać. Musiał walczyć do końca, czy tego chciał czy nie. Sytuacja przybierała coraz to gorszy obrót. Kolejna ofiara, tym razem był to Aron, którego okaleczone ciało musieli ciągnąć. Mikołaj był przeciwny pozostawieniu na wpół martwego mężczyzny w lesie, nawet jeśli był balastem dla całej "ekspedycji". Nie mógłby sobie spojrzeć w oczy po czymś takim. Może był zarozumiałym dupkiem, bananowym dzieckiem bogatego ojca, ale w głębi duszy był dobrym człowiekiem. I miał nadzieję, że to dobro go nie zgubi... W trakcie marszu Mikołaj kilkukrotnie sprawdzał swój sprzęt elektroniczny oraz analogowy kompas. Nie spodziewał się niczego innego. - Typowe. Jak w każdym, pierdolonym, horrorze klasy B. - powiedział do siebie. GPS do niczego się nie nadawał. Strzałka wskazująca lokalizację skakała z miejsca na miejsce, niczym młoda żabka, odwiedzając miejsca oddalone od siebie nawet o kilometr. Kompasy, zarówno te elektroniczne jak i ten analogowy zachowywały się tak, jakby znajdowali się na biegunie. Igła kręciła się w kółko, co rusz pokazując północ w innym kierunku. Z komórką nie było lepiej, nawet połączeń alarmowych nie dało się wykonać, nie mówiąc już o regularnym zasięgu. -Pieprzony szmelc. I na co tu wydawać tyle kasy, skoro kiedy tego najbardziej potrzebuję to cała ta jebana elektronika wypina się na mnie dupskiem? - powiedział po raz kolejny do siebie. Gdy dotarli do obozu Mikołaj stał z otwartymi ustami i wybałuszonymi oczami. Po komentarzu Connora chłopak powiedział wpatrując się w obozowisko -Z ust mi to wyjąłeś...- Chłopak przysłuchiwał się rozmowie ekipy. Spojrzał na pochodnię. Nie dobrze, powoli się dopalała, ale mogła pomóc rozpalić ogień po raz kolejny. - Póki palą się pochodnie powinniśmy nazbierać jak najwięcej drewna, jeśli mamy rozpalić ognisko. Widziałeś, że te namioty nie chcą się palić. Musimy działać teraz, szybko. Jeśli decydujemy się, że zostajemy tutaj to ja idę po drewno, ale potrzebuję kogoś do pomocy, żeby trzymał chrust albo pochodnię. Connor? Pomożesz mi? - Jeśli wszyscy przystali na propozycję, aby zostać w obozie, a Connor zdecydował się pomóc Polakowi to razem ruszyli w mrok nocy. Poza drewnem Mikołaj wypatrywał kolejnych łapaczy snów, które mógłby zabrać i przytroczyć sobie do plecaka. Z tego co zaobserwował Mayfield działały równie dobrze co otwarty płomień.
__________________ Może jeszcze kiedyś tu wrócę :) Ostatnio edytowane przez Lomir : 10-03-2016 o 14:42. |
09-03-2016, 00:22 | #106 |
Reputacja: 1 | - Obóz... Pieprzony obóz... - podsumowała pod nosem z wymuszonym uśmiechem na twarzy. |
09-03-2016, 12:59 | #107 |
Reputacja: 1 | -Nnnie.. zajjmuję się ele-ele-ktroo... nie znam się na noowin... Techniika t tto nie mmoja działka...- Bobby wzruszył jedynie ramionami słysząc je zarzuty. No i też to wykoncypował wcześniej: że ktoś zgubił w lesie ów aparat, że mógł zawierać jakieś wskazówki co do samych zdarzeń. Tyle że to nie miało znaczenia. Kto zgubił ten aparat i tak prawdopodobnie nie żyje. Wtedy nie umiał włączyć nagrań, a oni mieli na głowie i inne sprawy, takie jak szukanie Bruce'a i majaki i... znalezienie Bruce'a i reszty. I powrót do obozu i bębny. Wedle mniemania Barkera, nie było okazji i czasu. Aż do teraz. -Jjjak ummiesz... to... zrób. Jjja się nna ttyym nie znam. Ffffww pracy uszy... użyfff... Cykam luustrzanką Nikona, po ojczulku.- której ze sobą nie miał, podobnie jak innego aparatu fotograficznego. Nie używał ich na urlopie.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
10-03-2016, 16:10 | #108 |
Reputacja: 1 | FRANK Krzyknął, aby zwrócić uwagę nieznajomego an siebie. Odciągnąć od reszty ludzi. Powstrzymać. Wiatr wył. Huczał. Tętnił. Dudnił. Świstał. Nieznajomy nie zareagował. Rzucony lightick poszybował w jego stronę. Upadł obok. Nie odciągnął uwagi. Huknęło, kiedy mężczyzna nacisnął spust. ARON Przez ciało Arona przeszedł niekontrolowany skurcz. Mężczyzna zamachał gwałtownie rękami. Kopnął nogami ziemię. Z pokrwawionych ust wyrwało mu się nagle dziwne, przyprawiające o ciarki wycie. Niby ludzkie, ale jednak bardziej zwierzęce. Ruchy jego ciała stały się gwałtowniejsze, mniej skoordynowane, bardziej dzikie! Z ust bryznęła mu krew, zmieszana z czymś czarnym i gęstym jak dym! Czymś, co niczym upiorny ukwiał rozkwitło mu nad twarzą wysnuwając wokół czarne, wijące się macki. Groza tego, co widziały ich oczy zmusiła obserwatorów do doskoczenia w tył, byle dalej od tego, co działo się z sympatycznym skądinąd czterdziestolatkiem. A ten wydał z siebie ostatni nieludzki jęk, przeciągający się w czasie na dobre kilkadziesiąt sekund, by w końcu opaść na ziemię. Leżał tam nieruchomy, z twarzą wykrzywioną w paroksyzmie agonii, a dym, który pojawił się nad jego ustami z wolna wnikał na powrót do ciała, kryjąc się w miękkim wnętrzu niczym widmowy krab-pustelnik w znalezionej w morzach muszli. BOBBY, CONNOR, ANGELIQUE, W chwilę przed makabrycznym spektaklem, jaki zrobił Aron, Bobby i Connor - wraz z uzbrojoną w kij Angie - zajęli się namiotem. Angie dźgnęła płótno kijem, co jednak niewiele dało, więc cała trójka najwyższą starannością i ostrożnością, ochraniając się wzajemnie, podeszła do wejścia. Jeden z mężczyzn otworzył połę, a drugi gotów był posłać do środka ognistą flarę, pocisk, cokolwiek, byleby posłać do piekieł to co w namiocie szalało! Niepotrzebnie. Bo namiot okazał się być pusty, chociaż słowo pusty nie oddawało prawdy o tym, co w nim ujrzeli. Kiedy tylko otworzyli poły światła zniknęły, dym zniknął, smród zniknął, wnętrze namiotu również zniknęło. A na jego miejscu widzieli … drzewa! Leśną ścieżkę skąpaną w blasku księżyca drogę … Oniemiali spojrzeli po sobie nie bardzo wiedząc, co widzą. JOHN, BRUCE, MIKOŁAJ Uwagę trójki mężczyzn przykuło to, co działo się z Aronem. Ten szalony taniec świętego Wita. Ten demoniczny pokaz padaczki w skrajnie obłąkanej postaci i formie. Dzieląc swoją uwagę pomiędzy Bobbyego i Connor, dziewczyny i Arona. Może właśnie dlatego tak szybko zareagowali na to, co się wydarzyło w chwilę po tym, jak Aron znieruchomiał na ziemi. Huknęło. A zaraz po tym z lasu doszło ich wycie. Niby wilcze, ale w jakiś sposób … inne, chociaż nie potrafili powiedzieć, co w tym wyciu było innego i obcego. A potem to poczuli! Cała trójka. Poczuli jakimś właśnie rozbudzonym zmysłem, z którego posiadania nie zdawali sobie sprawy. Coś się zbliżało. Pędziło w ich stronę pełne żądzy! Głodne! Spragnione! Piorun uderzył gdzieś blisko, niczym diabelski bęben. Musieli uciekać! Czuli to! Uciekać stąd najszybciej, jak najdalej tylko zdołają! Nie mogli tutaj pozostać ani chwili dłużej! ARISA Arisa usiadła obok ogniska, wykorzystując tę resztkę światła jaki dawało i ignorując drgawki Arona i działania trójki przy namiocie, zajęła się elektroniką. Sprawnie wyłuskała kartę pamięci z rozładowanego urządzenia upewniając się, że nie uszkodzi w ten sposób niczego. Bez trudu udało jej się przełożyć zadrukowaną elektroniką blaszkę do innego urządzenia. Włączyła je i z zadowoleniem zorientowała się, że wszystko jest sprawne. Mogła odczytać to, co znajdowało się na znalezionej kamerze! Mogła! I wtedy top poczuła! Zbliżające się zagrożenie! Coś pędziło w ich stronę! Była tego pewna! Z bliżej nieokreślonego kierunku, nadciągało coś paskudnego, coś potwornego, coś, czego nadejście mogło być jej końcem! Ich końcem. Musieli uciekać! Szybko! Nie zatrzymując się. Nie wahając! Nie tracąc czasu. FRANK Huknęło! Nagły blask poraził oczy Franka, a kiedy znów je otworzył ujrzał, że mężczyzna z karabinem zniknął, podobnie jak zniknęli członkowie spływu w którym brał udział. Nadal jednak widział namioty. Sflaczałe, jakieś takie … zagubione, puste. I wtedy to zobaczył… Ludzi. Przeźroczyste, zwiewne sylwetki, pląsające pomiędzy namiotami w dziwaczny, nieludzki sposób. Niewyraźne kontury, jak duchy, poruszające się „poklatkowo”, „skokowo”, jak zjawy w japońskich horrorach, których ruchy były takie … odczłowieczone, mechaniczne, dziwaczne… Sylwetki pojawiały się, znikały, przesuwały, przeskakiwały z miejsca na miejsce. Czasami słyszał też jakieś dziwne szelesty… niczym echa odległej mowy… Zamarł. Zamrugał oczami. |
10-03-2016, 17:26 | #109 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Strażaka aż zamurowało, gdy zobaczył, co dzieje się z Aronem. To, jak się zachowywał, przywodziło mu na myśl tandetne horrory z lat 90-tych, które - nomen omen - lubił oglądać. Szkoda, że teraz uczestniczył w jednym z nich. Ich kolega z ekipy wyglądał, jakby został opętany przez to, co próbowało dopaść ich wszystkich. Czarne, wijące się macki, które wyskoczyły z jego ust razem z krwią sprawiły, że Mayfield skrzywił się i odskoczył do tyłu. Odruchowo schował dłoń do kieszeni i zacisnął ją na łapaczu snów, jakby to miało mu w czymś pomóc. Pierwsze, co przyszło mu na myśl, gdy Aron padł, a dym wniknął w jego ciało, to czy oni wszyscy mają to już w sobie i czy to tylko kwestia czasu, aż ten demon/bestia/zło wcielone czy cokolwiek innego ich wykończy? A może po prostu wybierało najsłabszych? Obecnie było milion pytań bez odpowiedzi. Wpatrując się a leżące ciało Cage'a, miał zamiar sięgnąć do plecaka po nóż, ale chwilę później doszedł do wniosku, że to nie miało sensu. Co miałby zrobić tym kozikiem? Porzucił szybko ten pomysł, wciąż zerkając w stronę Arona. Po tym co zobaczył i po tym, co się tej nocy działo, Mayfield wiedział, że koleś albo udaje, że nie żyje, albo rzeczywiście nie żyje. Umysł wrzucał mu przed oczy wkrętki, że jak tylko podejdzie do leżącego bez ruchu Arona, to ten nagle rzuci się na niego z zębami, jak zombiaki w 'The Walking Dead'. Wolał nie ryzykować; zresztą, kto by chciał... zwłaszcza po tym, co stało się z Mountem? Mając wciąż na oku leżące zwłoki, ruszył w końcu z Bear'em i Ange w stronę pulsującego światłem namiotu. I tu kolejny opad szczeny. Światło zniknęło, a namiot okazał się być pusty. Chociaż nie do końca, bo wnętrze wypełniło się... drzewami i jakąś ścieżynką! Ot tak, na pstryknięcie palców namiot zaprezentował im pogrążony w ciemnościach las... To już była przesada. Co to, do cholery, miało znaczyć? W książce Alicja przenosiła się do Krainy Czarów przez króliczą norę, a oni mieli przejść do Królestwa Koszmarów przez zaczarowany namiot? WTF? Connor nie ogarniał tego swoim umysłem, a z szeroko otwartymi ustami, wpatrując się w równie zaskoczonych towarzyszy, musiał wyglądać co najmniej dziwnie, jeśli nie idiotycznie. - Czyżby jakaś dróżka na drugą stronę rzeczywistości? Aż sam nie wierzę, że to mówię... - rzucił do Ange i Bobby'ego, gdy już udało mu się zebrać trochę myśli. - Pewnie to coś, co zagięło na nas parol chce, żebyśmy tam weszli, ale z drugiej strony... chyba lepiej to sprawdzić, niż kręcić się w kółko i potem znowu tu wrócić. Co myślicie? Może Arisa ma na to jakąś swoją teorię równoległych wszechświatów, albo coś? Raz jeszcze zerknął w głąb namiotu i zamrugał kilka razy oczami, by upewnić się, że to wszysto nie jest jakąś pieprzoną iluzją. Potem wychylił się nieco i niezbyt głośno krzyknął w stronę Japonki. - Arisa, chodź no tutaj, musisz coś zobaczyć...
__________________ [i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i] |
13-03-2016, 12:45 | #110 |
Reputacja: 1 | John od kilku dłuższych chwil w ogóle się nie odzywał. Obserwował jedynie pozostałych. Co jakiś czas potakiwał lub kręcił głową, dzięki czemu reszta mogła przynajmniej wiedzieć, że wciąż jest przy nich, obecny myślami, przynajmniej częściowo. Starał się rozpaczliwie ułożyć w głowie jakiś sensowny plan, ale paranormalna natura mających miejsce wydarzeń przekraczała granice jego wyobraźni. Pozostali przy konającym koledze wraz z Mikołajem i Brucem, reszta zajęła się mniej lub bardziej pożytecznymi czynnościami. Widząc jak Aaron umiera w męczarniach, Smith postanowił, że powinien wreszcie przestać stać nieruchomo jak słup i również zabrać się do działania, dla dobra ich wszystkich. Zauważył zaniepokojony wzrok, którym oddalający się Connor spoglądał na Aarona i wydawało mu się, że odczytał myśli młodego strażaka. John podszedł bliżej okularnika, i butem, ostrożnie podważył jego ciało tak by przekręcić je na brzuch. Potem przykucnął przy ciele i przytrzymał je sobie, jedną muskularną łapą oplatając jego szyję, a drugą chwytając za głowę. Następnie z całej siły szarpnął, zamierzając o ile starczy mu sił zakończyć cierpienia mężczyzny, złamać mu kark i obrócić jego głowę o sto osiemdziesiąt stopni. W takim stanie, nawet gdyby zmienił się w zombie to posiadałby przysłowiowe "oczy w dupie" i musiałby chodzić tyłem, co raczej nie czyniłoby go zbyt groźnym, albo przed siebie po omacku co dałoby identyczny efekt. To co zrobił wcale nie poprawiło mu humoru. Wstał z posępną miną i wyczuwając zagrożenie, przygotował się na ewentualny atak, znów kurczowo ściskając swoją prowizoryczną dzido-pałkę. - Słyszeliście ten huk i to wycie? Czy miesza mi się w głowie? Bądźcie czujni... Chyba coś się zbliża. - John odsunął się od połamanych przez siebie zwłok i rozglądał uważnie, chcąc w razie czego być gotowym na atak, i do obrony, lub rzucić się na ratunek, gdyby tak jak wcześniej, potwór postanowił zaatakować kogoś słabszego. |