12-08-2016, 16:39 | #1 |
Krucza Reputacja: 1 | [oWod, Vampire:DA] Kronika Denemearca - Droga, 18+ The speech of a maiden should no man trust nor the words which a woman says; for their hearts were shaped on a whirling wheel and falsehood fixed in their breasts. Havamal af Odin Atak nastąpił szybko i niespodziewanie, nie dając obrońcom szans na jakiekolwiek przygotowania. Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Powietrze wypełniły gardłowe warkoty, ujadania, piski, chaos walki, krew na śniegu, ucieczka przerażonych obrońców i trupy poległych… Wilczy zaśpiew zwycięskiej watahy niósł się daleko. Pieśń radości, wolności i siły. Bysior z białą łatką i szaro podpalana wadera sczepili się w krótkiej i brutalnej walce o dominację. Samiec jednak przeliczył swoje siły. Wilczyca wciąż niepodważalnie była Alfą i nie pozwoliła na odebranie sobie pozycji. Okrwawione kły kłapały głucho nad pyskiem pokonanego, gdy wadera przygważdżała go do ziemi przednimi łapami. Gdy w końcu odpuściła, basior odbiegł z podkulonym ogonem schodząc jej z oczu. Wadera poczęła powracać do ludzkiej formy Szare oczy błysnęły jeszcze iskierkami podniecenia i topniejącego gniewu, gdy ocierała okrwawioną twarz. - Oznaczyć teren i rozstawić straże. - rzuciła ku swoim kompanom. - Zostaniemy tu, by odpocząć. Kilkanaście godzin później Wysoki, długowłosy mąż wysforował się naprzód, z dala widząc swą domenę zamienianą w zgliszcza. Gniew zasłonił mu obraz, wizg nieokiełznanej wściekłości rozległ się w uszach. Zacisnął szczęki aż skóra zbielała, kłykcie w zaciśniętych pięściach chrupnęły złowrogo. Nim rozum rzucił wyzwanie jego impulsywności, wiking skorzystał z mocy Canarla. - Pochowajcie się - warknął do zbliżających się kompanów, gdy gniew opadł i znowu zdolnym był mówić. Wskazał im wybrane przez siebie miejsca. - Co uczynić chcesz? - spytał jeden z nich ściągając swego konia. - Ci, co to uczynili zapłacą krwią… - już nie rozpacz, nie gniew pobrzmiewały w głosie woja lecz stalowe, napędzane nienawiścią postanowienie. - Czekać nam jeno trzeba… - uśmiech jaki wypełzł na jego oblicze zdawał się być nieczęstym gościem. - Ukryjcie się. Nie trzeba im wystawiać wszystkich asów w rękawie. Niech Odyn nas prowadzi! Rozkaz z ciężkimi sercami wykonali. Sam zsiadł z konia, puszczając go wolno. Nie musiał czekać długo. Nadeszli od zachodniej strony osady, rozglądając się czujnie. Cała piątka niepewna czemu w akurat to miejsce podążyła. Czwórka z nich pierwej stąpała, rozglądając się wokół. Ostatnia osoba idąc z tyłu, czujna, spięta, z brwiami zmarszczonymi w jedną kreskę. Nie dając po sobie poznać zaskoczenia, Agvindur wyszedł do nich, zamykając całą piątkę w pułapce. Stanął na przeciwko sprawcy zniszczenia z nagim mieczem. Nie dając czasu na zebranie myśli ni na dysputy, rzekł jeno: - Niðingr! Niðingr! Niðingr! Przeciwnik uśmiechnął się złowieszczo i ruszył na jarla. Ten odpowiedział tym samym, a z kryjówek wyskoczyli towarzysze pana na Ribe by zająć pozostałych wrogów. Dwójka walczących spięła się w pierwszych ciosach holmgang. Miecz o miecz zgrzytnął, siła potężnych ramion ciosała niemal iskry. Wzrok pojedynkujących spotkał się tuż tuż przy sobie. A wtedy… dłonie i głowę Agvindura poczęła krwawa łuna oświetlać. Ciało dymić poczęło karmazynową mgłą. Jarl miecz wypuścił... Ostatnio edytowane przez corax : 13-08-2016 o 07:55. |
13-08-2016, 17:36 | #2 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 16-08-2016 o 13:40. |
13-08-2016, 18:06 | #3 |
Reputacja: 1 | Elin, Volund Elin wróciła do siebie stojąc gdzieś pomiędzy chatami. Uciekła? Rozejrzała się niepewnie, zauważając przy okazji, że ma na sobie nową suknię. Sięgnęła do włosów i rozsupłała ciasno spleciony kok z cichym westchnięciem. Nie wiedziała co wydarzyło się po krzyku Volunda ale musiała to z nim wyjaśnić… Rozejrzała się ponownie i ruszyła w poszukiwaniu berserkera. Nie było go jednak w niskich chatach, blisko wozów, nie pożywiał się na nikim obecnie. Gangrel zawsze przebywał w okolicy cywilizacji i jedynie sen jego miał miejsce w dziczy, nie wiadomo gdzie. Z jakichś przyczyn nie było nigdzie w okolicy, tego była pewna. Pytaniem brzmiało, dokąd… po co miałby udać się poza Jelling. Nie widziała też nigdzie w okolicy Freyvinda i Gudrunn. Czyżby ją coś ominęło ważnego? Wioska już prawie cała we śnie pogrążona była i na zewnątrz nikogo pytać o to gdzie podziali się aftergangerzy. Okrążyła więc Jelling szukając jakiś świeżych śladów mogących ją naprowadzić ku Volundowi. Bystrooka volva bardzo szybko dostrzegła, może nie wyraźne ślady bosych stóp, ale to odcisk w śniegu, to przygiętą, więdnącą trawę co ją słońce musiało spod białego całunu zimy odsłonić, to gałęzie połamane. Pogrobiec nie był jak wilcza Gudrunn, pomimo jego siły nie było w jego ruchach gracji ani precyzji. Jak niedźwiedź zdawał się kroczyć przez życie, dosłownie i w przenośni. Elin widziała też drobne rzeczy, które przeoczyłby kto inny. Połamane były gałęzie nie broniące drogi rozchybotanym krokom. Gdzieś był ślad, jak gdyby ktoś upadł. Jakkolwiek dziwne się to zdawało, wyglądało, jak gdyby Volund szedł w bólu, jak raniony tej nocy gdy z woli Odyna tylko ocaleli na polanie, a nie silny i niewzruszony jak podczas rozmowy którą pamiętała aż… Lecz ślady wskazywały jednoznacznie. Zdziwiona podążała za nimi ostrożnie nasłuchując przy okazji czy przypadkiem Gangrel nie znajdzie się zaraz przed nią. Mógł nie chcieć jej widzieć ale ona widząc tak niepokojące ślady, nie umiała po prostu odwrócić się i wrócić do wioski. Szła więc ponownie sama przez las najciszej jak potrafiła. Dotarła w pobliże niewielkiej niecki przez którą strumień przepływał, tak, że wespół ze śniegiem roztopionym czyniło się coś na miarę wylewiska jak najdrobniejsze z jezior. Z daleka jeszcze między drzewami dostrzegła Pogrobca. Przypomnieć sobie mogła obsesję berserkera na punkcie czystości. Pierwszy raz jak zobaczyła go w Ribe, umarłe ciało wciąż jeszcze mokre było od kąpieli wziętej zapewne na chwilę przed przybyciem na thing. Tak i teraz stojący na brzegu berserker cały ściekał wodą, włosy i broda jego ściągnięte były i sperlone kroplami. Powoli, krok po kroku wychodził z wody, jednak wyraz twarzy nietęgi jakiś i ostrożne kroki - i zmysły stępione chyba bólem, jako że volvy nie widział, nie słyszał jeszcze - świadczyły, że w bólu jest jakimś. Wyszła spomiędzy drzew starając się tym razem, by było ją dobrze słychać, żeby nie zaskoczyć berserkera. - Volundzie? - Zapytała przyglądając mu się z troską i próbując odnaleźć jakieś nowe rany. - Wszystko w porządku? Otworzył oczy jeszcze sekundę zbolałe nim oblicze skamieniało jak maska. Nie mogło jednak ukryć na bladym, dotychczas nieskazitelnym ciele, widocznym jakoś wyraźniej i odcinających się żył, pociemniałych… najdelikatniej. Lecz wciąż jak omen czegoś, jak początek. Choroby…? Jeszcze na chwilę zamknął oczy i widziała po jego obliczu i bezruchu i wysiłku niewidzianym, że ciało jego walczy z źródłem bólu. Podówczas je otworzył i spojrzał na nią już całkiem przytomnie. Chwilę patrzył na volvę zwyczajnie już lunatycznym wzrokiem, nim jego umysł cofnął się o tę chwilę w czasie i pytanie jej ze stojącą przed nim kobietą zdołał jednak powiązać. - Tak. - odparł w końcu lakonicznie, patrząc nieodgadnienie na wampirzycę. Nie mogła spodziewać się innej odpowiedzi, to było takie typowe. Westchnęła bezgłośnie uznając, że nie ma sensu kontynuować tematu i skinęła lekko głową dając znać, iż przyjmuje odpowiedź. - Chciałam wyjaśnić naszą ostatnią rozmowę… - Zaczęła ostrożnie, nie wiedząc w zasadzie czy cokolwiek więcej mówiła, czy nie. - Proszę. - poprosił gestem by podeszła obok, samemu już raźniej wychodząc na brzeg, ewidentnie nie nosząc nawet śladów czegokolwiek co weń wstąpiło w Jelling. Podeszła niepewnie do niego jakby ciągle zawstydzona nagością Gangrela. - Przyjemna kąpiel? - Zapytała nagle. - Gdybym jeszcze żył. - odpowiedział całkiem szczerze - Teraz służy ona jedynie szacunku i godności. Nie ma w tym przyjemności. - odpowiedział, pochylając odrobinę głowę, wcale nie zawstydzony wpatrując się w rozmówczynię tak samo intensywnie, jak zawsze. Pokiwała delikatnie głową i w końcu odważyła się spojrzeć w oczy Volunda. - Nie jestem na tyle naiwna, by wierzyć, że nam przebaczą… - Zaczęła. - Po prostu mam nadzieję, że uznają, iż dosyć już rozlewu krwi… To co zrobili w Ribe… - Pokręciła głową ze smutkiem. - I to tylko dlatego, że mieszkańcy pozwalali rządzić jednemu z nas… - Głos jej scichł. - Po prostu mam nadzieję, że uznają, iż warto powstrzymać dalszą walkę, by nie ucierpieli także ich ludzie… - Mieszkańcy… - skinął głową - Pozwolili rządzić jednemu z nas, który poprowadził hird spośród nich, byśmy wszyscy dokonali czegośmy dokonali, gdy władca Ribe nie sprzeciwił się woli Freyvinda. Z jakichkolwiek przyczyn. Bez mieszkańców Ribe, ta rzeź nigdy nie miałaby miejsca. - berserker powiedział spokojnie, i w sposób tak nonszalancki, tak jak gdyby mówił o pobocznym temacie, tak… rzeczowo o życiach tylu zasadniczo niewinnych… dla niego współwinnych? Że ciężko było uwierzyć, w jego adorację dla dobroci volvy. - Ale to oczywiście nie ma znaczenia. Nie wybaczą nam z innych przyczyn. A im… nie pozostało nic innego jak rozlew krwi. Zdziwienie błysnęło w błękitnym oku na taką reakcję berserkera. - Wiem czym dla nich jesteśmy… - Rzekła jednak. - Widziałam to… - Ja nie widziałem… - na to przekrzywił głowę Volund, z zaciekawieniem - Czymżeśmy dla nich? - Śmiercią… Niewiele różnimy się od tej bestii cośmy jej wczoraj pomogli. - Jesteśmy śmiercią. - odparł z naciskiem Pogrobiec - ...i czymś jeszcze. Umarliśmy, a po przebudzeniu w nas żądza krwi, a krew życiem. W naszych sercach bestia. Nie jesteśmy ludźmi. - wyszeptał z naciskiem, równocześnie jakimś gestem mimochodem wskazując w stronę, z której mniej-więcej byłoby na wprost ku polanie - A oni są bestiami, i oni również nie ludźmi. Są ludzie i bestie. Lecz… oczywiście. - przerwał na chwilę, zerkając na odbicie swoje i Elin w wodnej toni - To, że nie czujemy już przyjemności innej jak krew, to, że żywych nam trzeba jako ofiar… - powiedział z pewną niechęcią, względem samego siebie chyba - Faktu nie zmienia, że czujemy, jak czuć mogliśmy za życia, i myślimy również. I dlatego krew dalej przelewana będzie. - Obyś się mylił z tym rozlewem krwi… A tamto miejsce… - Spojrzała w stronę polany. - Być może będą w stanie oczyścić dzięki mocy Sol…Chciałabym móc im chociaż tyle powiedzieć. - Westchnęła cicho. - Wątpię w to, teraz, gdy i Freyvind na oczy przejrzał i wie, że jedyna nadzieja nie nas nawet, a Danii, w śmierci ich wszystkich. - odparł Pogrobiec z jakąś złowrogą obojętnością, i chłodem - I nie zawahamy się im jej nieść. Tako zapewne i Agvindur, gdy do Ribe przybędzie, choć nie z rozsądku a bo… on sam również nie wybaczy. Zagryzła wargi i w toń wody się wpatrzyła nie znajdując słów więcej. - Dlaczegoś zdziwiona? Ty jedna powinnaś rozumieć… i czuć, że tak musiało mieć miejsce. Z drugiej strony… - zastanowił się. - Widziałem brankę… w Ribe. Jej skóra jak kora drzew. Jak skały ziemne. Znasz jej imię? Spuściła wzrok nie chcąc by Volund ujrzał poczucie winy dławiące ją od wnętrza ale na pytanie uniosła spojrzenie zdziwiona. - Garima. - Garima… - wypowiedział, na chwilę patrząc ponad głową volvy, jak gdyby próbował nowego języka, dotykał koniuszkiem palców, smakował słowo i zeń próbował zrozumieć więcej, co oczywiście poza zasięgiem jego było. Gdy oczy powróciły leniwie na volvę, były już karmazynowe. - Myślisz, Elin, że mogło tak być, że w odległej wiosce Garimy, lub mieście, gdzie ludzie o skórach jak kora drzew i skały ziemne, ktoś mógł kiedyś ją zwać Słoneczkiem? - berserker zapytał miękko, przyjemnym tonem głosu i bezlitośnie w wymowie. Twarz volvy zdawała się bledsza niż zazwyczaj. Gangrel mógł dostrzec w błękitnym oku, że wieszczka doskonale wie do czego on zmierza. - Być może… - Odparła niepewnie. Gangrel znów mówił z pasją, z gniewem, może to krew Freyvinda sprawiła, że w tej chwili tak się jawił, jakby złość jakaś dawała słowom jego siłę, choć nie była na volvę skierowana… cała. Przynajmniej nie krzyczał. - Jak wiele branek? Jak wiele łupów? Jak wielu pomordowanych? Jak wiele zbeszczeszczonych? Miejsc świętych i kobiet? Od Anglów po prawie sam Konstantynopol, Paryż złupion, a teraz dziw wszystkich bierze, że nienawistni wyznawcy Zachłannego przybywają pod nasze progi niosąc przemoc. Świat cały żyje w strachu, lecz co dla nas chwałą, dla nich krzywdą, a za pewien czas… oni przyjdą do nas, odpłacić. Gdy już skończym się wzajem mordować, jak z lupinami. - uspokoił się, na koniec, bacząc Elin bardzo uważnie wzrokiem. - Za każde jedno Słoneczko, im, lub światu żywych, skradzione. - Świata całego sama, jedna nie uratuję… Mogę próbować jedynie, to co w mym zasięgu jest… - Odrzekła cicho z powagą. - Choć widzisz jaki tego efekt, gdym spróbowała nawet tak malutki kawalątek ocalić. - Dodała z goryczą. - Nie zawrócę biegu Sol. - Nie. Lecz przynajmniej próbowałaś. Potrzeba ci dostrzec jedynie, że jak bieg Sol poza twymi rękoma, tak tej wojny powstrzymanie. I o Frankach myśleć. - wyjaśnił - Morza należą do drakkarów, lecz oni nadejdą lądem. Mi podobni ich powstrzymywać spróbują. Lupini… - sam też w stronę polany wzrokiem na chwilę powiódł - ...ochroniliby ten niewielki Danii wycinek, który był ich. Albowiem nie są zdobywcami. Są obrońcami. I dlatego nie wybaczą. Nie mieli nic ponad to. Myśmy do nich przyszli nieproszeni. Czyn haniebny piątki w Ribe pomścić należało. Lecz w ich oczach, zapewne, z nimi rozmawiając. Nigdy by swych nie oddali za atak godny synów Lokiego. Przewagę jeno nad wyprawą naszą by mieli. Stało się jak musiało… - westchnął ciężko, siadając na skraju sadzawki, zmęczony, nie na ciele wcale. Przysiadła obok niego zerkając z troską i obawą wymieszanymi w spojrzeniu, jakby nie wiedziała czy ma prawo się martwić o berserkera. - Gdybym wcześniej wyczuła… - Zaczęła patrząc w toń sadzawki ale urwała potrząsając lekko głową. - Tak musiało najwyraźniej być. - Przytaknęła na końcu. - Nie wystarczy im w wiking iść. Jeszcze Dania sama musi się rozedrzeć. - powiedział, dłonią mokre włosy z czoła bladego odgarniając - Jak od lat czyni… Żal ci ich? Ile hall śmiertelnych jarlów, bez Einherjar spłonęło? Ile waśni ile śmierci przyniosło? - mówił, mało zrozumiale, ciężko było stwierdzić, czy wciąż do volvy, czy tylko do siebie. - Dania ciągle silną jest... - Odrzekła unikając odpowiedzi. - Choć jeśli w wewnętrznych waśnaich pogrążeni będziem, to szanse nasze mniejsze... Podobnie jeśli Agvindurowi coś się stanie… Nie ma drugiego takiego jarla, za którym tylu Einherjar wraz z ludźmi by stanęło zjednoczonych. - Czy ciebie kto zwał Słoneczkiem, nim się volvą ziściłaś? - zapytał Volund, wciąż z twarzą zmęczenie w toń wpatrzoną, i jasna była jego aluzja. Milczała dłuższą chwilę próbując wsłuchać się w swoje uczucia, gdyż gdzieś głęboko jakaś struna została poruszona tym pytaniem. - Być może… - Odparła w końcu. - Musieli… - westchnął teraz on, warg nie rozwierając - Teraz rozumiem, czemu takie miano… Ciepła, co znajome i za pewne się bierze… lecz tęsknota bezkresna i na śmierć wiodąca gdy je odjęto. - wyszeptał tylko, nieco spojrzenie znad oczu na przeciwległy brzeg podnosząc. Uśmiechnęła się delikatnie. - Dlategom chciałam ją chronić. - Odparła po prostu. - Wszystkich chcesz chronić. - odparł - Spotykać cię za to będzie krzywda, za krzywdą, za krzywdą…- dokończył ze zrezygnowaniem. Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 13-08-2016 o 18:48. |
13-08-2016, 22:12 | #4 |
Reputacja: 1 | Wszyscy
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! Ostatnio edytowane przez -2- : 13-08-2016 o 22:14. |
16-08-2016, 13:56 | #5 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
16-08-2016, 14:44 | #6 |
Reputacja: 1 | Gdzieś w Jelling Gdy wyszli na zewnątrz skald poprowadził ich kawałek. Gdyby demon mógł słyszeć z oddali i tak by im to nic nie dało, a gdyby słyszał tylko to co mogła słyszeć śpiąca Franka, starczyłoby wyjść jedynie z chaty. ale odruchowo nie chciał być za blisko. Stanął w końcu w miejscu gdzie mieszkańcy Jelling sprawiali woły jakie do cna wysysali przez 3 noce. - Pytania jakieś macie? - odezwał się w końcu jakby zmęczonym głosem. - Nie. - odparł Volund - Bratem krwi cim, innym niż Agvindur, lecz wesprę Cię cokolwiek uczynić zdecydujesz… Jarlu Bezdroży. Helleven spojrzała na obu ze złością. - Wiesz co właśnie obiecałeś? - Syknęła cicho do Freyvinda. - Wiecie z czym to się wiąże? - Błękitne oko tym razem ku Volundowi się uniosło. Czekała. Skald spojrzał na Jensa, jakby zastanawiając sie nad czymś. Chłopak był w chacie, powinien byc i tu. Zaczął mówić patrząc na niego choć słowa więcej do volvy i berserkera kierował. - Stwórca mój w Skanii mnie przebudził. Owszem, nauczał, tyle jeno co w drodze do Ribe, by mnie zostawić swemu starszemu potomkowi. I opuścił. Serce mi z piersi wyskoczyć chciało gdy odchodził, wiązać mnie trzeba było. Gdy Agvindur mnie wychował, wiedzieliśmy obaj, że pozabijamy się gdy w Ribe zostanę. Znów przeciw sobie, brata w krwi tym razem opuściłem, którego pokochałem. Przez Lokiego przeklęty jestem, gdzie nie pójdę, tam on palcem tyka, że śmierc, że krew. Stad po bezdrożach szlak mój idzie, czasem jeno w siedzibach ludzkich się zatrzymuje. - Urwał, ale zaraz kontynuował. - Stąd może ambicja, by jak Agvindur, miec coś… władzę, by być dla innych jak on, bym miec wokół siebie tych co chcą bym ja był przy nich. Demonica to wie, dlatego tym mnie kusiła. - Umowę z nią zawarłeś, a nie przysięgę dałeś. - stwierdził pewnie Pogrobiec - Nam na głowie Gudrunn, potem wilki, Ribe… jeśli… jeśli. - przerwał na chwilę, jak gdyby z myślami bolesnymi się bijąc, jak gdyby na chwilę znów echo Bestii w czaszcze mu zaszumiało - Jeśli prawdą jest, że Aros niczyje, że Einar jakimś tajemnym sposobem oprócz wilków jeszcze zgładzony, możesz mieć Aros i Chlo w ten sposób bezpieczeństwo okupić. A wtenczas, jak myśleć będziesz, jak więcej mieć, na wypadek wszelki… choćby wiarołomstwa demona, albowiem i on nie jest Paktem związany i przestrzegać go moc żadna nie zmusza… - zerknął ku Elin, która nie była sobą - Być może Elin od bogów poznałaby sposób, by Chlo wiarę ku Asom zwrócić i duszę ocalić… a ja, by demona pewniej przegnać. Dziewczyna była opętana przez demona? Helleven niemal na głos nie wypowiedziała tego pytania, szybko jednak zaciskając usta i przeganiając zdziwienie ze swego wzroku. - Agvindur nauczyłby Cie jak dobrze rządzić. - Złość szumiała jej w głowie przesączając się do słów. - Ale swoją obietnicą postawiłeś sprawę na ostrzu noża. A może od początku to planowałeś i dlatego, i mnie przysięgą krwi spętać zechciałeś? - Volund widzę rozumie chyba, Ty Elin nie. - Zbliżył się do niej lekko. - Nie ma takiej siły w dziewięciu światach, by mnie zmusić abym przeciw Agvindurowi stanął. Sam z siebie, gdy tak Norny zdecydują? Może na strzępy się rozerwiemy, ale nie z poruczenia plugastwa. - Spojrzał jej w oko, na chwile oderwał wzrok patrząc na Volunda. - Agvindur chce bym Aros objął. To pierwszy krok parcia ku władzy nad całą północą. Jego wolę spełniając zgodnie z obietnica tej piekielnej suce dana będę czynił. Ale jej nie wierzę. Mamy po prostu więcej czasu by znaleźć sposób jak demona się pozbyć. Chlo sił nabierze, my sposób może znajdziemy… a jak nie… Może krwawymi łzami nad nią zapłaczę gdy nie uczynię tego co demon chce. - Uśmiechnął się. - Do tego czasu… przeciw wilkom czy Krystom, silnego sprzymierzeńca mamy. A ja spętać się nie dam. Wieszczka uważnie mu się przyjrzała, jej wzrok zdawał się przewiercać przez niego i oceniać. W końcu skinęła lekko głową. - Niech tak będzie. - Odparła niechętnie. - Aros ją zaspokoimy, przeciw wilkom nas wzmocni i zagadkę nowej groźby rozwikła… lecz później… - zamyślił się Pogrobiec, on z kolei: gdy Helleven na Freyvinda, a skald na niego samego, on był na Widzącą patrzył - W Hedeby wiele do uczynienia mamy… lecz do tej gry na ostrzu noża… nie cierpię tego rzec, lecz jeśli w Hedeby kościół powstaje, znaczy to, że biskupa sprowadzą. Pomówić z kimś takim dałoby mi okazję dowiedzieć się bardzo wiele jak Chlo pomóc. Lecz to przyszłość odległa, a nam kolejne powody, dlaczego czas nagli. Gudrunn lada chwila wróci, i uwierzcie mi, że słowo dawszy walczyć do śmierci gotowa… - Porozmawiam z Gudrunn. Złe słowa padły. Od dwóch nocy nad sobą panować mi ciężko, mówiliśmy o tym i nie wiem czy to krew wilków, czy dar Eyjolfa. Co zaś do Hedeby… - urwał i znów zbliżył się ku dwójce z jaka krwią był związany. - Aros pierwszym krokiem, Dania drugim, tego demon czeka. Przez Hedeby droga, nie przez Ribe. W Hedeby tez to plugastwo tedy może pomóc, gdy tam się skierujemy. Czas… czas mamy, to jeno kupiłem. By znaleźć sposób jak pozbyć się kurwiegosyństwa z ciała Franki. Przez ten czas czy przeciw wilkom… czy przeciw Krystom w Hedeby można plugastwo wykorzystać. - Pierw wilki potem Aros. - Rzekła już spokojna i ponura jakaś. - A plugastwo takowe, by wypędzić niewielu dość silnych i wiedzących co robić się znajdzie. Trzeba za języki ludzi będzie pociągnąć, gdzieś w kraju winnien się ktoś taki znaleźć. - Ku Aros i ku wilkom przez Ribe droga, i w śmierci wilków ocalenie, i w Aros uzyskaniu i wiedzy, co tam miejsce miało. Jasnym jest, że powrócić do domeny Agvindura musimy, nim wyruszymy prawdziwie. - rozejrzał się Pogrobiec, gdy oczy jego czerwienią się zalały - O ile zasadzki na wilki tu czynić nie chcemy, lecz stratą czasu to być może. Proszę was jeno… Elin, Ty wpierw z Gudrunn pomów, by zechciała z Freyvindem mówić, albowiem jemu samemu przemówić nie zezwoli, jako rzekła. Ja tej nocy… wrócić jeszcze na polanę zechcę. - zakończył, ku skraju lasu we właściwą stronę patrząc. - Pomówię. - Skinęła spokojnie głową, choć w myślach zastanawiała się cóż takiego skald znów naplótł, by tak zdenerwować Gangrelkę. Wszak jak ich ostatnio razem widziała znikali w lesie. - A polanę rzeczywiście dobrze sprawdzić pierw przed wyruszeniem, czy tam się znów nie zjawili. - Czasu wiele zmitrężyliśmy dziś. Nie ruszać nam ku Ribe tej nocy. - Spojrzał na Volunda. - Zasadzki wilków się obawiałem i obawiam. Bezbronni w dzień na bezdrożach jesteśmy. Teraz jednak mamy umowę z tą suką. Może ona uchroni. Wróćmy dziś na polane jako rzeczesz. - Przeniósł spojrzenie na volvę. - Weźmy z chaty coś co ich wódz nie zabrał. W stajniach juki Svena. Demonowi wytłumaczyć, że nim sie za Aros weźmiemy sprawę wilków rozwiązać… można. Ty Elin powiesz nam gdzie są, lub nie. Do Ribe o zmierzchu nastepnego ruszymy - potoczył pytającym wzrokiem po obojgu. - Jak oczekujecie. Lecz na polanie z pewnością wilków nie uświadczymy i sam udać się zamierzałem. - cały czas Volund patrzył na północ - Poszukam, co posłańcy Odyna mogli z truchła pozostawić. Muszę je obejrzeć i jeśli je zrozumiem… być może mą przypadłość zrozumiem. - wyjaśnił, na w pół nieobecnym głosem, mówiąc o oglądaniu ciał równie naturalnie i mimowolnie, jak o podróżowaniu nocą. - Posłańcy Odyna? - Helleven spojrzała zainteresowana na berserkera. - Nie pamiętasz Huginna i Muninna? - skald zdziwił sie spoglądając na volvę. Wieszczka zaklęła w myślach, czyżby Jednooki swoje kruki im na pomoc wysłał? Już chciała coś odpowiedzieć, gdy Jens niepewnie wytoczył się z chaty, krew na skroni zasychała powoli. Podszedł do Freya z twardym wyrazem twarzy jednak: - Memu bratu bezpieczeństwo i naukę zapewnisz skoro z d….nawiedzoną służką podróżować będziesz? - spytał cicho, by nie przerywać pozostałej dwójce rozmowy. - Bezpieczeństwo? - Skald zdziwił się lekko. - Opiekę, by mógł wiek męża osiągnąć i pełnię swych talentów przy boku Twego osiągnąć. - Jens nie dal się zbyć z pantałyku. - Tak. Jeżeli - zaakcentował to słowo - wezmę go na służbę, opiekę i naukę mieć będzie. Ale nie będzie w tym bezpieczeństwa i nie o złym co w niej siedzi tu mówię. Od tego najmniejsze, lub może i żadne po tej rozmowie. Jens skinął głową: - Prócz oręża czego jeszcze oczekujesz? Srebra? Mam 10 srebrnych monet i jedną broszę. Na żywienie i za Twój początkowy trud winno starczyć. Potem Jorik sam będzie wiedział jak odpłacić. A ja co pół roku będę dalej słać daninę. - chłopak starał się ze wszystkich sił być godna głową rodziny. Widać było, ze nie chce specjalnego traktowania ni dla siebie ni dla brata. Na twarzy skalda nutki gniewu mozna było zobaczyc, jak budza się powoli, a we wzroku lekka złość. - Jeżeli nadejdzie taki czas bym musiał srebro brać za nauki, to niechaj słońce ujrzę. Niechaj sam mnie przekona, niechaj sam zdecyduje co ze sobą zabrac, a wiernością on zapłaci nikt za niego srebrem. Jens zdumiony stał słowami Freyvinda. W końcu skinął głową: - Ujmy nie chciałem sprawić, toć to zwyczaj… I brat mój. Dopełnić wszystkiego trzeba jak należy. Reszta w rękach Jorika. I Twoja decyzja. - Jemu daj tedy to co mi chciałeś ofiarować. Obaczym czy mądrze wykorzysta. - Frey powiedział już spokojniej. - A o tym co w chacie zaszło i o słowach tu wypowiadanych chciałbym przysięgi od Ciebie, że nikomu nic nie rzekniesz. - Nie powiem, nie dlatego, żem związany przysięgą. Panika by wybuchła inaczej w Jelling. - skrzywił się. - A tego nie trzeba. - Dobrze. W takim razie ostaw nas samych. - rozkazał mu Pogrobiec lodowatym tonem, podchodząc do volvy. - Wydajesz się zagubiona. Czyliż coś jest nie w porządku? - zapytał z troską w głosie. Helleven uśmiechnęła się zmartwiona i potarła lekko czoło. Volund jednakże zdawał sobie sprawę, iż gest ten jest bardziej wystudiowany niż prawdziwy, a uśmiech ostrzejszy od tego jaki zwykle Elin światu ukazywała. Natomiast z całą pewnością kobieta zaczynała się czegoś obawiać i wściekać na siebie, choć emocje te były głęboko ukryte pod kontrolą żelaznej i chłodnej woli, tak różnej od znanej Gangrelowi łagodnej i niepewnej volvy. - Chyba demon w myślach mi pomieszał... - Odparła ostrożnie, a Pogrobiec kłamstwo w jej słowach wyczuł. - Ssssz. Nie zagrozi nam… - Volund przyłożył na chwilę palec do ust, delikatnie i uspokajająco się uśmiechając. Podszedł blisko, niekomfortowo i intymnie blisko, lecz bez zawahania, jakby między nim a volvą… nie było dystansu. - Lecz pamiętasz na pewno jak nienawistne słońce prawie Cię nam odebrało, gdy ratować mnie ruszyłaś… - pięknolicy mimo rany otwartej na twarzy, jak makabryczny obraz samego Baldura, pogładził policzek Widzącej z uśmiechem zarówno poufałym jak i… lubieżnym. - Na pewno wdzięczność mą znad jeziora zapamiętasz aż po Ragnarok... - wyszeptał, nachyliwszy się jej do ucha, lecz nie dość cicho by choćby i Freyvind nie słyszał. Helleven zamrugała zdziwiona ale zaraz na jej twarzy wykwitł zadowolony uśmiech i głowę na piersi Volunda ułożyła mówiąc cicho. - Pamiętam. Pogrobiec twarz volvy jednookiej w dłoń ujął, obok niej się przesuwając i za nią przechodząc, całym ciałem do kobiety przytulony, jakby kochanek wieloletni i poufały, rękoma ją objął i twarz zmysłowo między szyją a ramieniem nachylił, spode brwi na Freyvinda zerkając. - Albowiem, bracie, wszystko co rzeknę będzie pamiętała. - powiedział spokojnie, prawie ucho volvy ustami muskając - Ponieważ nie jest to Elin. - wyjawił raptownie… Tym samym, hipnotyzująco przyjemnym tonem. - Drugi demon?! - skald aż się zatchnął, choć przecież nie oddychał. Kobieta zamarła na słowa Pogrobca ale słysząc Freyvinda zaśmiała się cicho i głowę odchyliła by otrzeć ją o ciało Volunda. - Wiedziałam, żeś sprytniejszy niż wszyscy sądzą. - Odparła prawie mrucząc. - Ale nie masz do końca racji… - Odwróciła się szybkim ruchem, by jemu spojrzeć w oczy. - Elin to ja… i ja to Elin. - Uśmiechnęła się uwodzicielsko głaszcząc mężczyznę po policzku. Berserkera wzrok raptownie od skalda ku oku jedynemu się zwrócił. Widać było, że jna spokojną reakcję chciał kobietę puścić. Na słowa… na gesty jednak puścić zapomniał, a w oku widać było rozbawienie i zaintrygowanie. Kogoś komu rozsądek krzyczy o niebezpieczeństwie, lecz jest więcej niż gotów zagrać w ryzykowną grę dla gry samej. Kąciki ust makabrycznego a pięknego lica się uniosły. - A jednak mrok rozum jej odbiera. - zacytował demona, podważając, jak gdyby testując Helleven - I nie wiadomo tedy, czy służy innym czy jemu… Jak nam to rozumieć? Jeśli jest jak mówisz, wiesz volvo, że lękamy się, co nam nieznane… a ciebie nie znamy. - dokończył, choć wiele po nim było widać, a niekoniecznie lęk. - Demonowi wierzyć zamierzacie? - Uniosła brwi zdziwiona. - Wiesz przecie, że każde ich słowo to pułapka. - Dłoń aftergangerki zsunęła się delikatnie po szyi Volunda. - I znacie mnie, wszak już się widzieliśmy.... - Musnęła nosem ślad palca na szyi berserkera. Pogrobiec puścił Helleven, pewien na razie, że ta niczego raptownego nie uczyni. Nie odsunął się jednak. - Gdy demon słów użyje by ranić, by lęk sprowadzić... słowa te są prawdą. Albowiem jedyna prawda, równa przysiędze, leży w okrucieństwie… i we strachu. Ale na Elin nie czerwony lęk spłynął.. Uchwycił, z jednej strony bezceremonialnie, z drugiej tak delikatnie jak można, podbródek volvy, podnosząc spojrzenie jedynego oka, jak gdyby chciał widzieć kłębiące się w jej duszy emocje, choć to ona Widzącą była. Twarz przybliżył. - Miast lęku nadeszłaś ty. Elin twierdziła, że wiedzące bardziej narażone są na złe duchy. Oferowała się jako pułapkę na demona jakby nie przejmowała się tym czym to grozi. Wedle słów Volunda sobą teraz nie była. Z drugiej jednak strony demon który wszedł w Chlo świadom zdawał się tego co działo się wokół, gdy uśpionym był pozwalając dziewczynie bez wpływu działać. Elin taka jak teraz, czy cokolwiek przed nimi stało… nie pamiętała jak widać nic z czasu gdy delikatna volva w przytomności pozostawała. Demon w Chlo twierdził, że mrok oddaje innemu rozum aftergangerki. “Elin to ja… i ja to Elin” mówiła ona sama jednocześnie zaprzeczając i potwierdzając jakoby ta która przemawiała była kimś innym. Frey myślał o tym patrząc na oboje i słuchając ich. Znał takie pozorne rozdwojenie jaźni, że ta sama osoba zdawała się czasem jakby co ją opętało. Nieobliczalna czy dobro czy mrok ze sobą poniesie. Choć nie człowieka. I nie osobiście. - Włosy Sif ściął z potrzeby wyrządzenia krzywdy i dla krotochwili, a jednak sprawił że Asom dostały się przepotężne dary: Gungnir i Draupnir Odynowi, Skidbladnir i Gulinborsti Freyowi, Mjolnir Thorowi - skald odezwał się w końcu przewiercając volvę wzrokiem - a Sif stratę odzyskała. Dzięki niemu nowe, niepowstrzymane mury Asgardu wyrosły, słońce i księżyc dalej są na niebie, a Freya uniknęła losu gorszego od śmierci. Bo poświęcił się za wszystkich dając zbrzuchacić Svadelfariemu, a jednak to przez niego zginęli Baldur i Hodur. On to pomógł Thorowi odzyskać Mjolnir od Thyrma, oraz zdobyć nieśmiertelną sławę w Utgardzie w pojedynkach ze Skymirem, ale i on Sif posiadł Władcy Burzy rogi doprawiając i mówią, że Ullr jego jest bękartem na sromotę synowi Jord. On wraz z Odynem i Honirem twórcą jest ludzkości ale też to on powiedzie Jotuny, bestie i przeklętych na Asgard w Ragnarok. Bezkresne dobro w nim drzemie tak jak i bezkresne zło, chęć krzywd najgorszych czynienia dla byle krotochwili. Jakby opętany sam był, jakby dwie osoby w nim mieszkały i nawet Asowie i Wanowie nie wiedzieli które w nim w dany czas mocniejsze. Freyr umilkł na chwilę lecz wzroku z niej nie spuszczał. - Sven się nie mylił, prawda? Prawdę rzekł nad Engelsholm? Gdy Volund podbródek Helleven ujmował ujrzał w błękitnym oku pragnienie, które z trudem udało się jej opanować. Był zbyt blisko. Dłonie położyła na piersi berserkera, by lekko się od niego odepchnąć i już chciała coś żartobliwego odpowiedzieć, gdy skald począł mówić. Spojrzenie ku niemu podążyło i brwi lekko się uniosły. - A cóż to Sven mówił? - Zapytała szczerze zainteresowana. Pogrobiec również skalda słuchał, władztwa jego nad słowami, i nie dziwił się już bliskości Asów i Wanów i tego, jak ważni mu byli. Lecz również co Sven w swoim czasie powiedział nie dane było Volundowi usłyszeć. Helleven zaś kamiennie nie puścił, trzymając ją delikatnie jak oblubieniec i łapczywie jak zdobycz i w dwoistości podobnej jaźniom Widzącej gotów się zdawał zamienić intymną bliskość w niedźwiedzi uścisk. - “Ty!!! Lokiego służka!” - Zacytował Freyvind dla którego spamiętywanie słów było wręcz sensem tego kim był. - Tak rzekł, a gdym spytał czemu tak powiedział odparł: “To jej druga natura!” Pogrobiec trzymający volvę mógł wyczuć jak zastygła na chwilę. - A mówił skąd mu taki pomysł w głowie postawił? - Zapytała przesłodzonym głosem, w którym groźba się czaiła. - Ten kto go wysłał jest w wielkich łaskach Ognistego Olbrzyma. Ja Agvindurowi służę. - Dodała już spokojniej, choć kolejną, leniwą próbę wyswobodzenia się z uścisku Gangrela podjęła. - Czyli nie jest też prawdą, że Pan Ognia darem Cię naznaczył, że czego się tkniesz umiera wokół - Skald pokiwał głową jakby jej słowa wszystko wyjaśniały. - Nie jesteś tańczącą z trupami, jak też rzekł, które to słowa powiedział mu ktoś, kto ‘podarunek’ Ci wysłał. Bo jak rzeczesz Agvindurowi służysz? - Nie wij się tak… - Pogrobiec wyszeptał tuż przy jej uchu, ustami prawie że je muskając - Albo się nie opanuję… - dokończył dwuznacznie, choć dla afterganger jasnym było, do czego rzucił tę… obcesową aluzję. Freyvind przez sekundy fragment przy słowie szeptanym mógł kły dostrzec. Helleven wyraźnie oburzyła się na usłyszane oskarżenia i szarpnąć już chciała, gdy szept Volunda ją powstrzymał. Głowę ku niemu obróciła i na palcach stanąwszy również do ucha jego sięgnąwszy szepnęła. - Puść mnie zatem.... bo nie będę Cie powstrzymywać. - Nie o mnie się lękaj, miła. Lecz skaldowi odpowiedz… on mnie w razie czego odciągnie… lub nie. - widać było, że Gangrel jeszcze jakiś gest chce uczynić, lecz wreszcie powaga sytuacji górę wzięła. Ręką jedną volvę puścił i delikatnie kciukiem usta jej zarysował, po czym o krok się cofnął, puszczając ją całkiem. Jednak w spojrzeniu pięknolicy miał teraz poza zaczątkami żądzy jawną groźbę. Wieszczka oczy przymknęła opanowując narastające w niej pragnienie i z ulgą przyjęła wypuszczenie jej z objęć berserkera. Odetchnęła cicho i na Freyvinda spojrzała już ze zwykłym spokojem. - Oszczerstwa bezpodstawne to jeno były. - Rzekła z jakimś wyrzutem w głosie. - Ten kto je rozsiewa pragnie bym sama została, bez niczyjej pomocy, jeno na niego zdana… - Wzdrygnęła się ze złością i oczy zmrużyła. - Nie pozwolę mu na to. - Dodała ciszej jakby już do siebie. - Braćmi krwi Twymi jesteśmy - Frey warknął. Mogło się zdawać, że to nie reakcji i czynów berserkera można było stawiać na pierwszym miejscu jeżeli chodzi o kłopoty. W oczach znów błyszczały mu iskierki szału. Wszak Lokiemu zawdzięczał od ponad pół wieku większość zła jakie go spotykało. - Tak powiedziałem Svenowi. Że kłamie kto oczernia Elin, która nie może być tym o czym mówił. Teraz nawet pewności nie mam, czy z nią rozmawiam, czy ze złym duchem. Ona nie służy Panu Ognia, to może Ty? Nie Ty, to może ona? A Ty to ona, ona to Ty. Zagadki, niepewność. Nic tedy prawdy w słowach Svena nie ma, bo tak rzeczesz? - Ostrożnie. - wtrącił po retorycznym pytaniu Freyvinda berserker - Krew wilkołaków w naszym bracie, jak i we mnie. Słowo niewłaściwe może Bestię zbudzić… - przestrzegł, po części faktycznie chcąc ostrzec tę niepojętą istotę w ciele Elin… ...lecz słychać było i fascynację w głosie jego, jak gdyby snuł co by się stało, gdyby… Helleven hardo uniosła podbródek i wpatrzyła się we Freya. - Nie było prawdy w jego słowach. - Rzekła spokojnie. - Ale widać, że Leiknar kilkoma słowami już Was przeciw mnie, przeciw Elin napuścić może. - Westchnęła cicho. - Co będzie gdy się pojawi? Szansa żadnych nie mamy. - Uśmiechnęła się smutno. - Lepiej więc rozszarpcie mnie teraz jeśli macie taką ochotę, bo już to wolę niż jego. - I choć co do większości słów volvy można było mieć wątpliwości, czy szczerze są wypowiedziane, to ostatnie z pewnością takie były. Zbliżając się powoli do aftergangerki Freyvind nie spuszczał z niej wzroku. Ręce drżały mu lekko od wewnetrznej walki samego ze sobą. - Leiknar… - rzucił niby do żadnego z nich, jakby jedynie smakując to słowo. Wzrok zamyślony miał przez chwile, lecz zaraz przytomniej skoncentrował wzrok na jednookiej. - Me przekleństwo znanym Ci i Volundowi. Także to, że szczególnie od dwóch nocy walczę jak Thor z Jotunami by nie dać się ponieść potwornemu gniewowi. Żadne z nas od tego nie wolne, klątwa Canarla. Wiecie też, że mnie wilki głównie ścigały. Tajemnic przed rodzeństwem w krwi nie mam skąd zagrożenie na nie ściągnąć mogę i kim jestem. Słowa Svena padły, ziarno zasiały. Butem je przygniotłem, na skały rzuciłem. Ale podlewane tajemnicą i tym, że niewiele inaczej od Chlo to wygląda… Na nagiej skale kiełkuje. Chcesz je wypalić, czy pozwolisz mu rosnąć? Po Volundzie widać było, że w umyśle błądzi ważne pytanie. Lecz przejęty był swym bratem i milczał, chcąc by volva wpierw jemu odpowiedziała. Kobieta milczała dłuższą chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. W końcu westchnęła cicho. - Powiem prawdę, to pewnie i tak swoje będzie dalej wiedział. - Mruknęła. - Ale niech będzie. - Spojrzenie jednego oka wbiła w skalda. - Jest nas dwie w jednym ciele. Osobne umysły, dość różne jak widać. - Uśmiechnęła się nieznacznie. - Nie wiem czy to przekleństwo Pana Kłamstwa czy cena za nasz Dar. Nie wiem co ona czyni i nie wiem czy ona pamięta co czynię ja. - Wzruszyła ramionami, choć spięta lekko była, gdy dalej kontynuowała. - To, że Leiknar mnie szuka, niedawnom dopiero odkryła. Puścił sam, wiele lat temu. Widać, odwidziało mu się. - Spojrzała na swych braci krwi. - Zadowoleni? Skald patrzył na nią bacznie, lecz fałszu w niej nie odnalazł. - Dwa umysły, różne myśli… Sama siebie wciąż zwiesz Elin? Rzeczesz że Ty to ona, lecz od niej odróżniasz. - Gdyż tak jest. - Odparła po prostu. - Możecie zwać mnie Helleven. - Dodała. - Czy Agvindur wie o tobie, Helleven? - dobiegł ją zza pleców głos berserkera. - Przez tyle lat ciężko, by się nie zorientował. Pogrobiec gorzkie spojrzenie posłał Freyvindowi na tę wieść. Kontynuował jednak pytania równie spokojnie, wbrew jego roli we... wszystkim. - Zdawałoby się, że i Elin po tylu latach świadoma jest ciebie… więcej lat i bliższa ci. Ciężko, lecz czy się zorientował? - zapytał, używając podobnej nieprecyzyjności co ona, i chcąc słowo jedno usłyszeć, co jasno przekaże czy Agvindur świadom był… Helleven. Pogrobiec zapytał jak ktoś nawykły do półprawd. - Oszczędził mi takiego przesłuchania, wiedząc, że obie po jego stronie jesteśmy, a ja nie dopytywałam. - Leiknar… - Skald spojrzał znów na volvę przenosząc wzrok z Volunda na którego go kierował, gdy ten pytania zadawał. - Leiknar może próbować. Niechaj to uczyni, każdemu koniec jego sagi pisany, jemu tez. Elin dopaść mu nie dam, o Tobie rzec tego nie mogę, bo dziś dopiero Tobie się zwiedziałem. Ale wszak na jedno wychodzi, czyż nie? - Wdzięczna zatem Elin być muszę. - Skłoniła lekko głowę ku Freyowi. - Już Wam ją zwracam. - Uśmiechnęła się leciutko. - Wstrzymaj się chwilę. - rzekł Volund jeszcze - Spójrz na mnie. - tym razem dyplomatyczniej poprosił, by nań spojrzała. Volva zamrugała jednak i zdziwionym wzrokiem po nich potoczyła. - Co się stało? - Elin ze strachem w głosie zapytała, a wyraz twarzy kobiety złagodniał. - ...rozprawialiśmy właśnie z Tobą o wszystkich momentach, których pamięć Ci się zaciera. - powiedział zza niej Pogrobiec kamiennym tonem. Patrzył na Freyvinda, z namysłem... - … choć powiedzieć “z Tobą” prawdą do końca nie jest. - Skald uchwycił spojrzenie Pogrobca, ale nie chciał z Elin byc nieszczery. Gdybyż to było w druga stronę… - ...taki już jest paradoks opisywania tego, czego się nie pamięta. - wzruszył ramionami Volund, a choć oczyma nie ruszył, nie patrzył już na brata, lecz jakąś dal, odległą w czasie i przestrzeni. Aftergangerka patrzyła, to na jednego, to na drugiego nie bardzo wiedząc co ma sądzić ale po chwili dotarł do niej sens ich słów i w błękitnym oku panika zaczęła rosnąć. - Rozprawialiście… - Wyszeptała i krok w tył uczyniła chcąc więcej przestrzeni wokół siebie uzyskać. - I co ustaliliście? - Zapytała ostrożnie. - Towarzyszkę mą i służkę, od krzywdy chcę uchronić z tym bydlęciem z mroku się układając, choć wiele dobrego to nie przyniesie. Uważasz, że siostrę w krwi ostawię tedy, gdy niewinna obecności Helleven? Wiedz jednak, że jeśli przyjdzie bronić przed Leiknarem… brak wiedzy nie pomoże. Z tajemnic i przeszłości swej obdzierać Cię nie chce i nie będę. Sama zdecydujesz. - Leiknarem? - Volva ostrożnie imię wypowiedziała jakby smakując jego brzmienie. Brzmiało boleśnie znajomo. - A więc to tak ma na imię… - Zagryzła wargi i spuściła wzrok. - Tajemnic robić nie chciałam… jeno ja naprawdę nic o nim wiem. - Powiedziała cicho. Pogrobiec, gdy rozmawiali, stał tylko nieruchomo jak posąg, tak jak tylko umarły może. Zaś lunatyzm jego, przywołany przebudzeniem Elin jakąś niewypowiedzianą prawdę, spostrzeżenie straszne zdawał się skrywać, nie reagował wcale na rozmowę Freyvinda z ich siostrą… - Co oznaczał podarunek jaki Sven przywiózł? Potrząsnęła głową spoglądając ze smutkiem na skalda. - Nie wiem… Wiem jeno, że ręka należała do osoby, którą znałam… więc pewnie groźba… - Wieszczka teraz postawę tak odmienną od Helleven prezentowała, iż zupełnie kruchą i delikatną się zdawała. - Takoż Sven nie pamiętał nic, kim był ten kto go przysłał. Zastanawiające jednak czemu Ty nic nie pamiętasz, a ta druga tak. - Ona… pamięta? - Błękitne oko rozszerzyło się w zdumieniu, Elin czoła dotknęła z namysłem ale w końcu pokręciła głową. - Nie wiem… Przykro mi… - Znowu po obojgu spojrzała. - I wybaczcie, że nie mówiłam ale jak… miałam o czymś takim powiedzieć? - Rozumiem. - ozwał się nagle berserker, nie wracając do nich myślami. A choć przysiąc można było, że nawet volvy nie słucha, że nawet ich nie widzi… coś w głosie jego, tembrze i delikatności pojedynczego, niby mimochodem rzuconego słowa wskazywało, jak bardzo dogłębnie… Nie wybacza, choć i miękkość tonu świadczyła, że nie ma w jego oczach czego wybaczać. Jeno iż… Rozumie. - Stało sie. Wiemy ninie. - Frey jakby się nad czymś zastanawiał, spiął się wyraźnie, gniew przepełzł przez jego twarz. - Ona inna niż Ty się zdaje, jak ogień i woda…. Ty to byłaś, gdyś wieszczyła, że by spór zakopać, braterstwo krwi bogowie widzą? Nad Engelsholm? Strach znów na jej twarzy się odbił ale głową potrząsnęła. - Nie ja… - Odparła cicho. Pogrobiec spojrzał na nią, na Freyvinda, na nią znów, w stronę Engelsholm, w stronę Caernu i na skalda. Parsknął, a po chwili parsknięcie zamieniło się w głośny śmiech, który począł nieść się po nocy. Być może taka właśnie reakcja Volunda wyrwała skalda ku przytomności z rodzacego sie i prawie namacalnego szału. Drżał na całym ciele wpatrując się to w volvę to w berserkera. - A ona mi w twarz rzekła - wycharczał - że to ja ją… was dla swych celów wiązać chciałem… - Och, z pewnością jest zaradna! - rzucił berserker, znów żyw, z jakąś złowieszczą ekscytacją, podchodząc ku Elin. Spojrzał na sekundę w pojedyncze oko. Dłonie na ramionach delikatnych volvy położył i na skalda spojrzał. - Może powinniśmy je zamienić, lękiem Helleven przyzywać. Może ona wymyśli, jak z naszego położenia wybrnąć, ku Ribe dotrzeć. - paskudny uśmiech, zupełnie jak nie stoickiego dotychczas Volunda, przyozdobił… lub wypaczył pięknolicego. Kobieta wyraźnie przestraszona była ale jeszcze nad lękiem widać panowała, gdyż odrzekła cicho. - Ona też volvą jest, więc jeśli tak rzekła… widać tak ujrzała. - Na słowa Pogrobca wyprostowała się dumnie. - Nie jestem zabawką. - Nie, nie jesteś. - oblicze uspokoiło się, grymas znikł. Volund puścił volvę, spokojnie krok jeden wstecz czyniąc i drugi, wzrokiem ją mierząc - Lecz z pewnością nawet volva taka jak ty, a pewnym że drugiej podobnej w całej Danii nie ma, może fałsz rzec, lub prawdę omijać. - spojrzał na skalda - Jako że nigdy wiadomo, z którą mowa, proszę bracie… Nie pytaj czy coś pamięta, jeno co pamięta… - i dalej cofał się o krok jeden i kolejny od nich. - Starczy! - Frey znów zaczął buzować gniewem jaki przypływał i odpływał niczym morze przez Hjuki i Bila kontrolowane. Spojrzał na Pogrobca jakby zaczepki szukał, choć widać było, że jakby wbrew sobie. Jakby część jego bólem przepełniona ciągłej walki odpuścić chciała, a druga dążyła do krwawej furii. Rozłam prawie jak u Elin. Choć jakże inaczej. - Norny zabawiły się z nami przednie. Ale ich krotochwilom nawet Asowie i Vanowie podlegają. Nad Engelsholm los nas splótł. Może w jakim celu. Ja, choć nie wiedząc, przez wilki ścigany byłem. Elin, też nie wiedząc przez Leiknara. Może okaże się, że i Ciebie Volundzie jaki południowy król szuka - Frey rzucił zupełnie bezsensowny przykład. - Choć demon już na Ciebie i tak nastawał. Przeznaczenie czy los? Za jedno. Związało nas. Stawić czoła temu trzeba, może od tego co nad Engelsholm zaszło nasza przyszłość zależy. Czy Helleven bogowie rzec o braterstwie przeznaczyli, czy zrobiła to jeno by obrońców zyskać dla Elin, a przy tym dla siebie. - Dziękuję. - Odrzekła po prostu. - Chciałabym móc umieć te zmiany powstrzymać alem na razie bezsilna. Jakakolwiek przyczyna za jej słowami stała. Teraz i po Waszej stronie jest z racji krwi braterstwa. A Agvindurowi zawsze dobrze służyła… Więc nie powinno być dużych kłopotów… - Dodała chcąc jakoś jaśniej zarysować sytuację. Volund w ciszy słuchał obydwojga. Słowa Freyvinda rozjaśniły go i uspokoiły. Słów volvy wysłuchał. Pozwolił by zapadła cisza i powiódł po prostu po obydwojgu wzrokiem. - Obie cel macie jeden. Przetrwać. Ona zdaje się akceptować to, ty też. - Skald znów uspokoił się nieco. Coś przeszło mu przez myśl. - Od kiedy w jednym ciele, obie…? Elin pośpieszne spojrzenie Pogrobcu rzuciła i odparła z westchnięciem. - Nie pamiętam czasów, nim do Danii przypłynęłam. Nie umiem więc odpowiedzieć na Twe pytanie. - Wtedy już z Tobą… obok Cie była? - Tak. - Może od niej więcej się dowiemy… - Jeśli wiedziała o tym kto mnie ściga… to całkiem możliwe. - Przyznała mu rację. Volund chwilę słów ich słuchał. Rozważał jak gdyby czy nie rzec czegoś, czegoś bolesnego zapewne… nie dla niego. Zdecydował jednak po prostu odwrócić się bez słowa i ku lasowi kroczyć - w kierunku znanym obojgu z jego rodzeństwa przez krew: do Caernu. |
19-08-2016, 18:32 | #7 |
Krucza Reputacja: 1 | Tissø Nad jeziorem Tissø kwitł handel. Po drewnianych kładkach, umożliwiających bezpieczne przejście suchą nogą, przewijała się cała masa ludzi. Wymieniano tkaniny, skóry, kły morsów, tran, niewolników, biżuterię i wszystko na czym tylko można było zarobić. Prawda była taka, że większość ludzi nawet nie zdawała sobie sprawy na czym można było zbić fortunę póki nie trafiła nad Tissø. Jezioro łączyło się bezpośrednio z morzem kanałem, szerokim na tyle, że dwa drakkary mogły się mijać swobodnie. Nad samym zaś jeziorem znajdowała się halla lokalnego jarla, który na modę południowcow kazał tytułować się księciem. Wzdłuż kanału znajdowały się zabudowania targowe, pełne przekrzykujących się kupców, rybaków i bogatych gości. Tissø było miejscowością pełną kontrastów. Po ulicach krążyli biedacy, którzy kupowali sobie szczęscie sprzedając członków swoich rodzin. Z drugiej strony niektórzy handlarze mieli na sobie tyle złota i kamieni szlachetnych, że karki ich i ich żon aż uginały się pod ich ciężarem. Magnatki nie tykały się pracy fizycznej, wyręczając się nawet w najprostszych zajęciach służbą. Było to typowe dla rejonów bardzo szybko rozwijających się gospodarczo. Podobno przyczynił się do tego głównie jarl. Wszyscy wiedzieli, że jest aftergangerem, który objął tron z błogosławieństwa i łaski Asów i Vanów. Pierwszą jego decyzją było wybudowanie świątyni na chwałę Freji. Zelandia, w której władał rzeczony afterganger znad jeziora Tissø stała się najspokojniejszą częścią kraju Dunów. Nie znaczyło to jednak, że nie było tam wojowników, wszak Tissø znaczyło “Jezioro Tyra”. Wojowie z całego kraju Dunów przybywali tam, aby osiąść we wciąż rosnącej osadzie i oddać swe miecze ku chwale Jednorękiego. Kult Tyra był tu bardzo silny, na co przychylnie patrzył obecnie rządzący jarl. W Tissø noc nie zapadała. Wieczorami Brytowie, Germanie i Frankoni handlujący z Dunami i między sobą, świętowali ubite interesy. W części handlowej pomiędzy płonącymi ogniskami kręcili się i biedacy. Ci ostatni a to żebrali a to kradli resztki jedzenia, skrawki dóbr lub sprzedawali ostatnie posiadane dobro - własne ciała. W langhusie jarla rozbrzmiewały sagi, a uroczyste uczty trwały całe noce. Sielanka zdawała się trwać nieprzerwanie. W halli jarl siedział na zdobionym krześle. U jego stóp leżały trzy niewolnice, które miały jedynie obroże na szyi. Wszystkie miały ogień w oczach gdy zerkały na siedzącego przy nich mężczyznę. Z prawej strony tronu, nieco w cieniu, stała wysoka, czarnowłosa kobieta w prostej czarnej sukni. Wszyscy wiedzieli że jest żoną jarla, która najwyraźniej z pobłażaniem spoglądała na zabawy swego męża z niewolnicami. Wodziła wzrokiem wolno po zebranych. Tej nocy jednak spokój pana na Tissø został przerwany. Do halli wszedł Ulf, hirdman jarla, zwany Szeptaczem. Szybko przeszedł przez wielka salę, prawie przewracając skalda, który właśnie śpiewał o walce Jarla Bezdroży z wyznawcami Chrysta na ziemi Franków. - Panie - pochylił głowę stojąc przed tronem - wieści przynoszę z Aros. Afterganger na tronie wyprostował się bez słowa, gdy meżczyzna z tatuażami pod oczami patrzył na niego z ukosa. Machnął otwartą dłonią, dając mu tym samym znak, że wieściom posłuch daje. - Jarl Aros zaginął. Powiadają, że najbliżsi hirdsmani jego szaleją, niektórzy na własne miecze sie rzucili. Agvindur w Ribe thing zwołał. Najpewniej wyruszy z wyprawą by krew ze swej krwi znaleźć. - Lub pośle zaufanych - pierwszy raz odezwał się jarl, po czym złożył ręce w piramidę i myślał chwilę, analizując informacje. W halli panowała niemal nieludzka cisza, nikt nie śmiał przerwać skupienia księcia. - Poślijcie po moich hirdsmanów. Trza nam ruszyć z pomocą do Aros. Wszak miasto nie może bez władcy zostać. Czy coś jeszcze, Ulfie? - Tak, do Aros przed tym statki bogate wpłynęły. Ponoć szerzyć wiarę w Jezusa Białego. Siedzący na tronie kiwnął głową. - Zasłużyłeś na nagrodę - afterganger przeczesał rude włosy swojej ulubionej niewolnicy, ciągnąc je lekko w górę, tak że kobieta uniosła twarz i ukazała swój uśmiech i nagi biust Ulfowi - Dziś zjesz przy mym stole, ze mna jak równy z równym. Co moje to i Twoje, wybieraj którą chcesz. Ulf uniósł wzrok. Tylko na moment zerknał na piersi rudej niewolnicy. Jego oczy powędrowały wprost na żonę jarla. Po sali przebiegł szept zdumienia i zaskoczenia lecz jarl odwrócił się tylko by spojrzeć na kobietę. Po chwili spojrzał ponownie na Ulfa i skinął głową. - Co moje, to i Twoje. Tej nocy. Szeptacz podszedł do czarnowłosej, wział ją za rękę i wspólnie opuścili główne pomieszczenie halli przez drzwi prowadzące do prywatnych pomieszczeń władcy. Hedeby Tego dnia niemal wszyscy mieszkańcy skupili się w miejscu kultu. Gwar rozmów, przekrzykiwania i przejęcie sprawiały, że powietrze przesycone było czystą energią. Na wykarczowanej obecnie polance w zachodniej części osady, pełnej obecnie mężczyzn i niewolnych, stał chudy mąż o sarnich oczach opierając się na smukłej lasce, co nieco kostur podróżny przypominała. Za jego plecami pocili się i sapali mężczyźni wkopując właśnie w ziemię pierwszy zrąb budowli. Wśród zebranego tłumu kręciły się przyjezdne, rozdając niewielkie drewniane krzyżyki z pachnącego drewna i słodkości: niewielkie kuleczki nabite orzechami, egoztycznymi owocami, rozpływające się w ustach w rytm słów głoszonych przez mówcę: - Chrystus przez swoją śmierć i zmartwychwstanie stał się prawdziwą i doskonałą świątynią Nowego Przymierza i zgromadził lud. Ten lud święty, zebrany w jedności Ojca, Syna i Ducha Świętego, jest Kościołem, czyli kulthusem Boga, zbudowanym z żywego drewna, gdzie Ojciec doznaje czci w Duchu i prawdzie. Słusznie więc od dawna nazywa się "kościołem" także budynek, w którym gromadzi się wspólnota chrześcijańska, aby słuchać słowa Bożego, razem się modlić, przystępować do sakramentów oraz sprawować Eucharystię…. Większość zebranych traktowała to zdarzenie jak rozrywkę dopowiadając żartobliwie pikantne historyjki z modłów odprawianych podczas wypraw. Dzieciaki uganiały się za cudzoziemkami domagając się kolejnych porcji słodyczy. A w tym czasie trwała mowa… ...a budowniczy w końcu ustawili pal drewna w miejscu. Na ten widok, mężczyzna zwany "Wielebnym" pokropił miejsce ze słowami: - In nomine Patris et fillii et Spiritus Sancti, poświęcam ten Kościół ku chwale Pana i jego Matki, Maryji, któren z łaski króla Eryka, pana Danii stawiany ku zbawieniu wszystkich mieszkańców zacnego miasta Hedeby. Na te słowa z głębi tłumu zebranych rozległ się piękny, czysty głos Almy. Do jej śpiewu, wkrótce dołączyły kolejne kobiece zaśpiewy, sprawiając, że obserwujący wydarzenie mieszkańcy ucichli, wsłuchując się w obce słowa, niosące w sobie zaklętą moc... Ostatnio edytowane przez corax : 20-09-2016 o 04:28. |
07-09-2016, 13:17 | #8 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
07-09-2016, 13:38 | #9 |
Reputacja: 1 | Wieszczka poprosiła skalda, by nim ona nie rozmówi się z Gudrunn, przeczekał w chatce gdzie Chlo z Grimmem odpoczywają. Sama udała się pod hallę Jelling i tak oczekiwała przybycia Gangrelki. Wioska ucichła na czas nocy i o tej porze niewielu ludzi było widać. Prócz Jorik co z Freyem zacięcie chciał mówić, jedynie spóźniony staruszek sunął po rozmiękłych ścieżkach między chatami. I on wkrótce zniknął w bezpiecznym cieple domostwa. Gudrunn jednak nie wracała. Udawać się w gonitwę po lesie za rozwścieczoną Ganrelką najmądrzejszą rzeczą nie było, Elin nie pozostawało więc nic innego jak czekać. Przespacerowała się po całym Jelling nasłuchując odgłosów nocy i zastanawiając czy może Volund na Gudrunn przypadkiem gdzieś nie trafił. Osada duża jednak nie była więc i spacer dość krótki. Ponownie więc przysiadła na ławeczce przed hallą i dalej czekała. Gdy tylko przycupła ponownie przed domem, głos chropawy posłyszała: - I czegoż siedzisz? - Przecie za nią po lesie biegać nie będę. - Odszepnęła rozglądając się ciekawa czy może dostrzeże w końcu właściciela głosu. - I dziękuję za pomoc… wtedy… - Dodała. - Za kim? - zdziwił się rozmówca. - Za Gudrun… - Odparła. Czyżby nie wiedział? Zatem pojawiał się jedynie od czasu do czasu? Volva zaczynała mieć coraz więcej pytań. - A! - głos przytaknął z roztargnieniem - Ona nieważna. Czas ruszać. Na co czekasz tu? - dorzucił z wyrzutem i zniecierpliwieniem. - Bo gotowa gardło Freyvindowi rozszarpać przy następnym spotkaniu… - Elin westchnęła. - A nam sojuszników teraz tracić nie lza. Rozmówię się z nią i ruszamy. - Rozejrzała się znowu. - Wiesz coś? - Spytała przestraszona. - Ona nieważna. To miejsce nieważne. Czas jeno tracisz. - zachrypiał głos jakby z nieco większej oddali. - Sojuszników szukać potężnych trzeba, by dług szybciej spłacić. - Wiesz gdzie takich znaleźć mogę? - Zapytała unosząc wzrok ku nocnemu niebu. - Na pewno nie tutaj, siedząc pod rozpadającą się chatą. Wiesz gdzie… nauczycieli miałaś chyba wcześniej? - Pewnie miałam… lecz ich nie pamiętam. - Wzruszyła ramionami i wstała, gdyż w jednym głos miał rację. Im dłużej tu siedzieli, tym dłużej Agvindur sam mierzył się z tym co wydarzyło się w Ribe. - Trzeba jeno Volunda znaleźć…. - Westchnęła cicho i ruszyła ku jednej z chatek by Freya powiadomić. - Wiesz może gdzie go znajdę? - Rzuciła nie bardzo wierząc w odpowiedź. - Nie. - głos po krótkiej przerwie kontynuował - Nie zapomnij zabrać swojego znaleziska. Ofiaruj go temu, kto go godzien. Upewnij się, że zło na dobro zamieni… - westchnięcie towarzyszyło ostatnim słowom. Zadumanie krótkie co po nim nastąpił jakby jakaś myśl rozjaśniła - Sama sławę zdobyć możesz i popleczników zdobyć, korzystając z niego. - Nie pragnę sławy… - Odparła spokojnie. - Dlaczego mi pomagasz? - Zapytała nagle bojąc się, że ostatnie rady są jakby pożegnaniem. Nie miała odwagi zapytać o to kim czy czym jest tajemniczy właściciel głosu, bo być może zupełnie zaprzepaściłaby szanse na dalszy rozmowy, a odpowiedzi pewnie i tak by nie usłyszała. - Nie chodzi o sławę dla sławy. Pytałaś, sama pytałaś, jak odwrócić co uczynione. Jeśli chcesz rzeczywiście pomóc, pozycję swą umocnić musisz. Nie zrobisz tego kryjąc się wiecznie w cieniu. Łatwiej znaleźć sojuszników… co wiedzę i moc mogą mieć, gdy imię Twe znane będzie nie jedynie z tego, żeście miejsce święte zbezcześcili. - głos zabrzmiał smutkiem niemalże odbijającym się w nocy. - Ja chcę… przywrócić jego świetność. To wszystko… - I ja tego pragnę… ale nie ufam samej sobie. - Uśmiechnęła się ze smutkiem. - Jestem szalona, wiesz? Nikt nie wie co ta druga wymyśli… Lepiej z boku się trzymać… - Westchnęła cichutko. - Ale uczynię co w mej mocy. Jak… jak mogę Cie zwać? - Zapytała nagle. - A kto z wiedzących w pełni włada swym umysłem? Zawsze dzielony on jest między tu i tam, teraz a kiedyś. Skoroś szaleństwa swego pewna, uczyń z niego swoją moc. Cisza zapadła po tych słowach: - Masz ich, masz mnie. Znajdź sposób na uzgodnienie między jedną a drugą. Jeśli obie będziecie działać jak jedno… może to będzie Twoje uzdrowienie? - głos mruczał cicho jakby zadumany - Zwać… Styggr. Tak, Styggr mnie zwać możesz. - A więc przyrzekam Ci Styggrze, że zrobię co w mocy mej, byle krzywdy Agvindurowi i braciom mym nie uczynić, by świętemu miejscu świetność znów przywrócić. - Odparła poważnie. - I dziękuję za Twą pomoc… - Zawahała się na moment. - Ona… ona więcej niż ja wiedzieć może. Poznasz ją, po tym, że włosy zawsze splata. Ale i uważaj na nią... Odpowiedzi nie było. Wieszczka westchnęła cicho nie wiedząc czy jej ostatnie słowa dotarły do właściciela głosu. Przy tym wszystkim co się wydarzyło, słowa Styggra pocieszeniem były. Istniała szansa na odratowanie źródła… i nie była z tym sama. Krok przyspieszyła i do chatki ruszyła. Drzwi do chaty otwierając niemal wpadła na Jorika, który z miną zawziętą i rumieńcami na policzkach wykwitłymi właśnie wychodził. Spojrzała zdziwiona na chłopaka ale go nie zatrzymywała tylko na weszła do środka chaty i na Freyvinda pytająco spojrzała. - Co mu powiedziałeś? - Zapytała. - Że znajomość hnefatafl to za mało by zdecydować się wziąć go na wychowanie. Pokiwała powoli głową. - Dobrze, żeś go nie wziął… Zbyt wiele przeciwności przed nami, by dzieci za sobą ciągąć. - Westchnęła cicho. - Gudrunn dalej nie ma. Chyba uznała, że nie wróci, póki my się nie wyniesiemy… A czas nam więcej tracić niedobrze. - Stwierdziła. - Tak czy owak czekać nam na powrót Volunda, tej nocy już nie ruszymy. - Nocy nie ale porankiem ruszać możem. Konie i wozy mamy. - Niepokoi mnie trochę podróż za dnia - skald był sceptyczny - Wilki mogą się czaić… jednej nocy nie dojedziemy do Ribe, lecz bezpieczniejsze dzień spędzić w ziemi za połową drogi, niż zamkniętym w pudle jeno Bjarkiego mając za ochronę ziemie te opuszczać. - Psie syny raczej nie będą spodziewać się, że zaryzykujemy podróż za dnia, to dałoby nam przewagę… I może nasz brat wróci szybciej, to by podróż jeszcze w nocy zacząć można by było… - Zawahała się na moment. - Sądzę, że powinniśmy ruszać jak najszybciej. - Dodała. - Przez wzgląd na Aros? Hedeby? - To też… - Powiedziała nieśmiało. - Bardziej jednak o Agvindura się martwię… Choć wiem, że i tak nic pomóc nie mogę… - Zagryzła wargi i niemal wyszeptała. - Chcę już po prostu wiedzieć… - Ufać i wierzyć nam, że wszystko z nim w porządku - skald spojrzał miękko na volvę i położył jej dłoń na ramieniu - ale na wszystko przygotowani być musimy Elin. Rozumiem, że nieświadomość i obawa męczy. Zobaczymy co zrobić jak Volund powróci. Skinęła głową powoli. - Racja teraz i tak wiele nie zdziałamy… - Westchnęła cicho i uśmiechnęła się łagodnie do swego brata krwi. - Dziękuję. - Troje nas w skrzyniach na wozie trzeba złożyć będzie jeżeli w dzień podróżować mamy, Chlo też o własnych siłach nie pójdzie, a Bjarki powozić będzie, też ranion. Zwierząt na zmianę nie mamy… Im częstsze popasy by odpoczywały tym dłużej to potrwa. - Patrzył na aftergangerkę jakby się nad czymś zastanawiał. - Duże obciążenie dla dwóch koni…- Zaczęła chodzić nerwowo też się zastanawiając intensywnie. - Ale musimy jakoś ruszyć. - Krew nasza śmiertelnych wzmacnia, może nie tylko ludzi? - Można by spróbować… Ale czy damy rady zmusić konia do picia krwi… - Coś może się może wymyśli - mruknął Frey. - A jak nie, to gdy padną trzeba będzie iść na piechotę. - Możemy teraz sprawdzić… I tak wiele więcej do roboty nie mamy… - Elin niepokój zaczęła czuć na myśl, że krew będzie musiała oglądać. Westchnęła cicho i do skalda się zwróciła. - Jest jeszcze jedna sprawa, o której powinniście wiedzieć. - Mam nadzieję, że tym razem to dobre wiadomości. - Skald uśmiechnął się lekko. - Niestety nie bardzo… Kiedy Ty i Volund smaku krwi zwykłej znieść nie możecie, mi jest ciężko w ogóle zmusić się do picia. Tak jest od czasu walki na polanie… Brwi Freyvinda powędrowały w górę, aftergangerka nie mogąca zmusić się do picia krwi. To jak berserker brzydzący się walką. Zamyślił się patrząc na volvę. Coś przeszło mu przez myśl. Zmrużył oczy zwracając sie do Elin. - To akurat chyba nie taki problem jak się zdaje. W Twoim przypadku. Spojrzała zdziwiona na niego. - Nie? Ale jeśli nie zdołam się napić, będę Was prosić o zmuszenie do tego… Nie chcę nikomu krzywdy wyrządzić. - Dwie was jest. Wątpię by Helli miała takie opory jak Ty - kącik ust Freya powędrował do góry. - A jedno ciało dzieląc, krwią i Ciebie napoi sama pijąc. Patrzyła na niego przez chwilę zaskoczona kompletnie. - Całkiem możliwe, że tak jest… - Westchnęła cicho i uśmiechnęła się delikatnie. - Być może na coś się przyda, to że nas dwie. - Może to Was zmusi by się w jednym Ciele ugadać. Potrzebujesz jej Elin - Frey w zamyśleniu nawinął kosmyk włosów volvy na palec. - Jej bezwzględności czasem, a teraz jak mówisz i krwi… Ona Ciebie też, delikatności, dobroci. Aftergangerka wzrok onieśmielona spuściła. - Jeśli już wiecie… Mogłybyśmy się spróbować jakoś komunikować między sobą… - Spojrzenie jednego oka utkwiła w dłoni skalda. - Ona włosy zawsze spina. - Rzekła nagle i wzrok uniosła. - Tak rozpoznać ją możecie. - Chcesz przekazać jej słowa jakieś? - Że dla naszego wspólnego dobra powinna z Wami współpracować… i powiedzieć jak najwięcej o… Leiknarze. Sądzę, że to ważne… - Nie o to mi szło., bardziej o prywatne… nie wiem, zapomnij. Może niedobrze abyście poznawały się przez nas. Uśmiechnęła się do niego ciepło. - Dziękuję ale teraz najważniejsze, byśmy zjednoczyły siły. - Przydało by się. Ona nie przeciwna współdziałaniu, choć nie oczekuję, ze te same powody ma ku temu. - Skald zastanowił się nad czymś. - Woda… - Woda? - Zapytała zaskoczona. - Konie krwi nie wypiją ot tak. Trzeba w czymś ją przemycić. Gdy spragnione bedą wypiją nawet zaprawioną płynem życia. Klasnęła w dłonie. - Dobry pomysł, oby tylko rozcieńczona zadziałała. Szkoda będzie zwierzęta stracić. Chodźmy więc do stajni. - Konie są po wieczornym pojeniu, teraz pić pewnie nie zechcą. Westchnęła cicho, widać rwało ją by coś robić, a nie w miejscu siedzieć. - To skrzynie przenieśmy chociaż, bo ludzi teraz i tak do roboty nie zaciągniemy… Tu nie Ribe… - Raz, że skrzynie nasze w halli Gudrunn. Mamyż wchodzić w jej domostwo przed rozmową, po tym co zaszło? Dwa, że jeżeli Volund wróci blisko świtu… to nie wiemy w jakim stanie i czy dniować nam jeszcze tu nie przyjdzie. Wtedy musielibyśmy skrzynie do domostwa znów taszczyć. - Prawiem pewna, że Gudrunn wróci przed świtem oczekując, że się wynieśliśmy. A gdy nas zoczy, to ciężko jej reakcję przewidzieć. - Odrzekła ale usiadła na ławie zrezygnowana. Na samo wspomnienie w oczach o dziwo tak długo spokojnego skalda, gniew znów zaczął się budzić. - Freya mi swiadkiem, że to jedna z kilku ostatnich, z którymi zwady i nieprzyjaźni chciałbym szukać - rzekł głosem w którym zaczęły pełgać nutki tłumionej furii - ale dostanie to co sama nam zechce ofiarować, gdy nas tu zoczy. Elin zaalarmowana tonem głosu skalda wstała natychmiast i spojrzała na niego łagodnie. - Trzymajmy się planu. Pierw ja z nią pomówię. - Odrzekła uspokojającym głosem. - Może też sprawdzę czy przypadkiem po prostu gdzieś w okolicy palisady się nie kręci… Gdy tak gaworzyli między sobą Elin powoli słowa swoje przestawała słyszeć. Głos skalda z dala do niej dobiegał i coraz mniej wyraźnym zdawał się on sam. Jego kroków na ziemi słychać już się nie dało. Wizja jakowaś wciągać ją poczęła jeno pierwszy raz odczucie takowe miała, jakby przez mgłę przebijać się miała. Czuła się obserwowana z wszelkich stron, jak pisklę wystawione na widok drapieżników. Obecność. Przytłaczająca. I słowa jakoweś mówione w języku, który znajomym się jej zdawał. Uchwycić znaczenia ich jednak nie zdołała. Frey zaś w końcu zauważyć mógł, że z dziewczyną coś się znowu dzieje. Bogowie widać musieli do niej ponownie przemawiać bo oko białkiem wywrócone miała i głowę w tył odrzuconą. Cała wysztywniona jako drewniana lalka, którą dzieci bawić się zwykły. Z miejsca uchwycił ją w objęcie aby nie upadła. Podtrzymując tak patrzył lekko zszokowany na jej twarz. Słowa przez mleko mgły przebijać się poczęły w w końcu i Elin jedno słowo wyłuskać się udało: - Pomocy… - szepnął głos męski, znajomy. Coś ciągnęło jej jaźń w jego stronę lecz nim postąpić kilka kroków zdołała inny głos wbił się: - Nie słuchaj. To pułapka! Nie idź w jego stronę! - chrypiał Styggr - nie słuchaj… Ktoś kogo znała jej pomocy potrzebował, powinna iść, powinna pomóc, głos Styggra jednak wstrzymał ją w miejscu. - Pułapka? Ależ gdzie tu pułapka być może? - Zapytała zadziwiona, jeśli ktoś zdołał przebić się do niej w ten sposób - był ważny. Krok ostrożny uczyniła próbując więcej wyczuć, usłyszeć. - Pułapka? Jaka pułapka? - Skald patrzył zdezorientowany na nią, a gniew wzbudzony niecierpliwością i wspomnieniem awantury z Gudrunn ulatniał się. Cofał. Zamiast niego jego myśli wypełniły się zdrową, totalną paranoją. Zaczął strzelać oczami wokół wypatrując zagrożenia i nieufnie patrząc na cienie spowijające osadę. Mocniej przy tym volvę uchwycił i oparł dłoń na rekojeści miecza. Lecz wokół nikogo nie dostrzegł. Cisza panowała wokół z rzadka przerywana odgłosami osady. Volva w jego ramionach nadal jak skamieniała była w głąb siebie jakby wpatrzona. Głos bliski, znajomy. Chciała do niego się udać, pragnęła pomóc, móc ujrzeć właściciela tego głosu. Gdzieś głęboko w niej jakby coś się wyrywało. Krok kolejny uczyniła. Styggr ostrzegał ale jeśli czuła coś takiego, to jak to mogłaby być pułapka? Zresztą to wizja jeno. Cóż jej może się stać? I jeszcze jeden krok. - Znajdź…. mnie… - wionął głos, czułością przepełniony nagle - Zniszczyć mnie …. chce… pomóż… skarbie…min eneste skat... Lecz w te słowa gniewny okrzyk się wdarł. Styggr okrzyk bojowy wydał, co się nagle w wysoki wizg, pisk przemienił. Ostre tony uszy Elin niemalże przebiły, skupienie i trans jej przerwały… Volva nagle trząść się poczęła w uścisku Brujah, z trudem do zmysłów powracając. Ostatnie słowa jednak w pamięci wryły się parzącymi zgłoskami. Zmysłami warkot charkotliwy swego nowego towarzysza wyczuwała raczej niźli słuchem wyłapywała...Drgawek opanować chwilowo w szoku będąc nie mogła. - Styggr? - Wydukała przez trzęsące się zęby. Ciągle nie bardzo widząc co się dookoła niej dzieje. Nie rozumiała co się stało. Myślała, że jej nowy towarzysz jednak materialny bardziej jest, skoro nie wszystko wiedział… Ale do wizji jakoś przeniknął. “Przyjdź do mnie…” Rezonowało w całym jej ciele. Jęknęła cicho próbując się objąć i powstrzymać drgawki. - Elin, co z Tobą? - Frey potrząsnął volvą by przywrócić ją ku przytomności. - Jaki Styggr? Volva zamrugała i przytomniej na skalda pojrzała. - Ktoś mnie wzywał… A Styggr przeszkodził… Mówił, że to pułapka… Ale on pomocy potrzebował. - Wyjaśnienia kobiety zdecydowanie były bardzo nieskładne. - Kto Cię wzywał?! Kim jest Styggr?! - Frey to rozglądał sie wokół czujnie to znów wpatrywał w twarz aftergangerki. - Nie wiem… Znam go ale nie wiem skąd… Znam go dobrze… - Oko wieszczki nagle się poszerzyło, gdy myśl pewna do niej dotarła. Mocniej Freyvinda chwyciła nagle przestraszona. - A jeśli to Leiknar? - Wyszeptała. - Styggr to Leiknar? Czy Leiknar Cię wzywał? Elin gwałtownie pokręciła głowa na pierwsze pytanie Freya. - Leiknar mógł mnie wzywać… - Potwierdziła przy drugim. - To by wyjaśniało czemu nie potrafię sobie przypomnieć skąd go znam. - Wzdrygnęła się lekko. - Mówił, że ktoś chce go zniszczyć… - Nie rozumiem… Leiknar zastawił na Ciebie pułapkę zsyłając wizję w której o pomoc Cię prosił? - Freyvind zdumiał się - wszak to sensu nie ma żadnego skoro przed nim się ukrywasz. - Chce bym przyszła do niego, może to jest pułapką.. - Pokręciła głową. - Nie wiem… Nie rozumiem. Jak mógł w ogóle tak się ze mną skontaktować? - Jego słowa ciągle przebrzmiewały w jej głowie. - Jak mogli - poprawił ją skald. - Mogli? - Spojrzała na niego nierozumiejąc. - Leiknar i Styggr. - Styggr… Styggr jest… - Zagryzła wargi i westchnęła cicho. - Uznaj, że zwariowałam zupełnie. Słyszę głosy… Konkretnie jeden ale właśnie najwyraźniej, to szaleństwo mi pomogło, więc chyba nie jest aż tak źle… - Zerknęła na Freyvinda niepewnie. - Pomogło? - Skald puścił volvę patrząc na nią zaskoczony. Dwie w jednym ciele, do tego jedna słyszała głosy. W aftergangerce musiało być naprawdę już bardzo ciasno. - Od dawna głos ten słyszysz? - Od walki na polanie… Najwyraźniej wszyscy za to co się tam wydarzyło płacimy. - Odparła robiąc delikatną aluzję do nietypowego zachowania skalda. - Taaaak, rozumiem… - Freyvind odsunął się lekko. To nie wyglądało na zwykłe szaleństwo, a myśli w głowie aftergangera szeptały swą dziką pieśń. Wspomniał jej słowa, gdy mówiła, że demony mają większy dostęp do widzących, do takich jak ona. Mówiła, że Chlo była tknięta lekkim darem widzenia i demon opętał ją. Teraz wychodziło na to, że drugi jest z Elin, od momentu zniszczenia wilczej świętości. Pytanie brzmiało, czy bydlę już zawładnęło volvą czy jedynie szykowało się do tego. Albo czy teraz rozmawiał z Elin czy z Styggrem… Słowa aftergangerki sugerowały, że to ten Styggr jej pomaga i odkrył przed nią spisek Leiknara… Frey widział wielokrotnie, jak Agvindur wzywał do siebie ludzi lub einherjar z oddali, samą wolą, myślą. Skald zrozumiał wnet, że Elin została już nawiedzona, Agvindur wzywał pomocy, a Styggr podszywając się pod volvę desperackie wezwanie o pomoc jarla, obracał przeciw niemu. W oczach zafalował mu gniew ocierający się o furię, nie patrzył już na Elin tak jak przed chwilą. W jego wzroku można było zauważyć to co w chacie, gdy rozmawiał z demonem siedzącym w Chlo. Wieszczka krok do tyłu zrobiła widząc zmieniające się spojrzenie skalda. Nie wierzył jej, nie ufał więcej, chciała być w końcu szczera i oto jak się to skończyło. Lepiej było słowem o niczym nie wspominać. - Pójdę na Gudrunn poczekać bądź brata naszego. Zależy kto pierw się pojawi… - Rzekła cicho i w stronę halli się zwróciła chcąc odejść. - I jakie kłamstwa będziesz im sączyć w uszy Styggrze? - spytał z głosem wibrującym od złości. - Gdy się pojawią? - Rozległ się dźwięk wyciąganego miecza. Elin przerażona spojrzała na niego i znów o krok się cofnęła. - Freyvindzie, to ja… Nie Styggr… Możem szalona ale jeszcze wiem jak się nazywam… Nie rzucał się na nią, broń wyciągnął raczej dla obrony wspominając możliwości opętanej Franki wolał nie stawać przeciw Złemu z gołymi rękoma. Tak jak w przypadku Chlotchild wolałby przepędzić to z volvy, czuł do niej wiele przez więź krwi, a gniew nie przeciw niej kierował, lecz ku demonowi, jaki ją posiadł. Z drugiej strony nie miał też pewności. Chlo po przejęciu jej ciała przez to co ją nawiedziło, zachowywała sie inaczej. Mimiką, słowami, głosem odbiegała od normalnego stanu. Po Elin widać tego nie było… ale Zły mógł udawać. - Jaką mam pewność mieć? - spytał, a właściwie wycedził ni to do Elin, ni to do Styggra. - Gdyż jeśli Stryggr byłby zły i mnie opętał… to dlaczego miałby mi wcześniej pomóc Muninna i Hugina wezwać? A pomógł. - Spróbowała nie mając pojęcia co przekona Freya. - Albo to Elin wierną służką Asów i Vanów będąc ich wezwała, a tyś nie zdołał w tym przeszkodzić? - Na twarzy skalda brak było pewności, za to sporo niepewności i wahania kryjącego się pod maską gniewu. Wieszczka westchnęła zrezygnowana. - Cokolwiek powiem możesz to przekręcić tak by pasowało to do Twojego poglądu… Więc cóż mam uczynić byś uwierzył? - Zapytała. Na to pytanie odpowiedzieć nie potrafił, myśli podszeptywały mu, że demon pokierował Chlo za bestia, a Elin również przez nieznany sobie las ku niej podążyła, gdy z Volundem uspokajali Gudrunn. - Nie wiem, ale jeśliś Elin, to zrozumiesz me obawy. - Myślisz, że mną coś zawładnęło… Może modlitw do Chrysta spróbuj? - Zaproponowała zastanawiając się jeszcze co mogłaby uczynić. - Nie znam tych modłów. A i wiedzy ku temu nie mam, by wiedzieć zali Zły strzymać je może. Zresztą i tu nas na północy złych duchów nie brak, niczym demonów przez Lokiego zesłanych. Ci za nic mogą mieć Zachłannego i jego syna. - Patrzył wciąż uważnie stojąc w bezruchu. Volva również stała spokojnie, ręce swobodnie opuszczone po bokach, ramiona lekko opuszczone jakby przytłoczone jakimś ciężarem. - Nie mogę krwi Twej więcej się napić… - Zagryzła wargi. - A innego sposobu by Cie przekonać nie widzę. - Westchnęła cicho. - Co teraz? Pilnować mnie chcesz? - Na Volunda poczekać trzeba, aż wróci. On w tym uczony. Do tego czasu… - wskazał chatę gdzie spoczywali Chlo i Bjarki. - Jeśliś Elin… - zbliżył się o krok nie unosząc miecza - to wierzę, że zrozumiesz i wybaczysz. Jeśli jednak jest tak jak myślę, i opętałeś mą siostrę w krwi, nie dam Ci zła czynić, skłócać i przeciw nam działać. W oku wiedzącej jedynie smutek mógł wyczytać. Ruszyła powoli ku chacie i weszła do środka, by usiąść po przeciwnym jej krańcu niż Franka i godi. Kolana ramionami objęła i wpatrzyła się w jakiś punkt tylko dla niej widoczny słowa nie mówiąc. Freyvind targany złymi przeczuciami niecierpliwością, złością… usiadł w progu, miecz w ziemię wbił w zasięgu reki, a czoło o dłoń oparł łokciem wspartą na kolanie. - Volundzie… - wyszeptał. - Niech bogowie sprawią, że szybko przybędziesz… Elin zerknęła na brata krwi i widząc jak miecz wbija w ziemię, sztylet swój z pasa odpięła i po ziemi go przetoczyła w kierunku Freya. - Byś nie myślał, że komu krzywdę będę chciała tym uczynić. - Mruknęła i znowu gdzieś się wpatrzyła mamrocząc cicho pod nosem do Styggra. - Szkoda, że Cie zoczyć nie można… |
07-09-2016, 21:35 | #10 |
Reputacja: 1 | Równocześnie, w caernie…
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! |