Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-10-2017, 08:32   #11
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
sklepie była kilka minut po dziewiątej. Włączyła ogrzewanie i zapaliła świeczki, próbując nadać przygnębiającemu, tonącemu w szarości poranka miejscu nieco radości. Od czasu do czasu pojawiali się znajomi klienci, jak i ludzie, których zupełnie nie kojarzyła - najpewniej przyjezdni. Jedni kupowali pentakle, inni książki na temat tych ziem i okolicznych legend, jeszcze inni świece i kadzidła. Rylee nie mogła narzekać na brak zajęcia, a przerwy między obsługą kolejnych klientów umilała sobie filiżanką gorącej kawy i lokalną gazetą, która trąbiła o tym, że wciąż nie ma żadnego postępu w sprawie morderstwa Penny Worthington.

Dzwonek przy drzwiach zaanonsował kolejnego gościa, z wizyty którego Rylee jakoś nie potrafiła się zbytnio cieszyć. Widząc wyszczerzoną w uśmiechu twarz Barta Daviesa, najlepszego kumpla Luke'a, miała ochotę przyłożyć mu czymś ciężkim.
- Cześć, Ry., co tam u ciebie? - Spytał, podchodząc do blatu.
- Wszystko ok. Przyszedłeś coś kupić? - Zapytała chłodno kobieta.
- Ja? No bez przesady. - Davies się zaśmiał. - Nie wierzę w te wszystkie idiotyczne rzeczy, które tu sprzedajesz.
- Więc po co przyszedłeś? Denerwować mnie?
- Słuchaj, wiem, że ostatnio między nami nie układa się najlepiej, ale obiecuję, że się poprawię ze swoim zachowaniem.
- Do momentu, aż się wstawisz i znów zaczniesz demolować okolicę?
- Nie, nie, Ry. Mówię poważnie. Super, że robimy Halloween u ciebie, będę grzeczny, Luke już ze mną o tym rozmawiał
- rzucił Bart.
- Cokolwiek. - Carpenter wzruszyła ramionami.

Bart już otworzył usta by coś powiedzieć, gdy dzwonek przy drzwiach dał znać o kolejnym gościu. Rylee zerknęła przez lewe ramię chłopaka i ujrzała kobietę, którą wszyscy w Devils Lake uważali za wyalienowaną dziwaczkę. Cerys Hastings.


Starsza kobieta o farbowanych, rudych włosach, z niewzruszoną miną podeszła powoli do blatu, za którym stała Rylee. Wpatrywała się w nią ponurym wzrokiem, choć blondynka miała wrażenie, że mętne, prawe oko patrzy gdzieś poza nią.
- Dzień dobry, podać coś, pani Hastings? - Zapytała.
Tamta wciąż się w nią wpatrywała, aż w końcu wypaliła.
- Za to, co zrobiła mi twoja babka, dosięgnie cię sprawiedliwość, Carpenter!
Hastings zacisnęła zęby, a Rylee niemal namacalnie czuła bijącą od niej nienawiść, choć nie wiedziała nawet, o co chodziło starej dziwaczce.

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 09-10-2017, 11:06   #12
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
Dzień przed Halloween nie mogła narzekać na brak klientów, choć przeważali raczej przyjezdni, chcący zapoznać się przed Samhain z legendami o palonych i topionych tu czarownicach. Rylee podzieliła się kilkoma zasłyszanymi od babki historiami, przy okazji sprzedając sporo książek na temat okolicy. Przed Nocą Duchów zawsze miała większy ruch, co oczywiście ją cieszyło, bo za coś musiała jeść i opłacać rachunki, pomimo tego, że babcia zostawiła jej spory spadek. Pewnie niejedna kobieta w jej wieku zachłysnęłaby się okrągłą sumką leżącą na koncie, ale nie Rylee, która twardo stąpała po ziemi i wiedziała, na co może sobie pozwolić, a z czym poczekać. Poza tym remont domu był obecnie najważniejszy.


Nie była zbytnio zachwycona pojawieniem się Barta. Kiedyś uważała go za przyjaciela, wychowali się razem w tej mieścinie, ale od dłuższego czasu mężczyzna działał jej na nerwy, głównie przez to, że strasznie się zmienił. Zaczął nadużywać alkoholu, po którym stawał się agresywny i lubił rozwalać rzeczy, które do niego nie należały. Po ostatniej takiej akcji, kiedy noc spędził zamknięty w celi, powiedział jej i Luke'owi, że skończył z piciem. I co? Dwa dni później chodził nawalony jak stodoła po ulicach Devil Lake i głośno śpiewał. Tacy ludzie byli niereformowalni - zwykle obiecywali coś, żeby się od nich odczepić, a potem wracali do starych nawyków. Rylee wiedziała, że z Bartem zawsze będzie tak samo.

Porozmawiali chwilę, choć blondynka zupełnie nie miała ochoty wysłuchiwać, że "tym razem będzie inaczej", właściwie to miała ochotę wyprosić go ze sklepu, bo samo jego pojawienie się obniżyło jej nastrój. Wtedy w środku pojawiła się stara pani Hastings, która z wyrazem twarzy, jakby zmagał ją ciągły ból, podeszła do lady, wpatrując się w Rylee, aż kobietę przeszedł zimny dreszcz. Nie lubiła Cerys i od dzieciństwa uważała ją za szaloną i dziwną. I choć nie czuła się w jej towarzystwie zbyt komfortowo, to zapytała grzecznie, co jej podać. W końcu "nasz klient, nasz pan" a blondynka nie zamierzała zniszczyć dobrego imienia sklepiku babci, na które ta pracowała latami.

W odpowiedzi usłyszała coś, co zupełnie zbiło ją z tropu. Przez chwilę nie wiedziała nawet co powiedzieć. Na szczęście Bart wiedział. Ironicznie, w swoim stylu.
- Leki na główkę już dzisiaj wzięte, pani Hastings? - Zapytał z szerokim uśmiechem.
Cerys spojrzała na niego z wyższością.
- Nie bądź taki mądry, Davies, bo ciebie też załatwię... - mruknęła skrzekliwie.
- O co pani chodzi? - Rylee w końcu wydobyła z siebie głos, choć zabrzmiała jak małe, wystraszone dziecko. - Jeśli miała pani jakieś zatargi z moją babcią, mi nic do tego...
- Właśnie.
- Wtrącił się Davies. - Wyjaśnicie to sobie tam w niebie u Najwyższego, jak już pani kopnie w kalendarz.
- Twoja babka smaży się w piekle, a ty poniesiesz karę za to, co zrobiła! - Warknęła starsza kobieta.
Rylee uniosła brwi, nie wiedząc zupełnie, co ma odpowiedzieć.
- Nie wiem, o co pani chodzi, ale nie pozwolę, żeby mi pani groziła - powiedziała spokojnie, choć zdenerwowanie rozsadzało ją od środka. Palcem wskazała na drzwi. - Proszę wyjść!
- Jutro zapłacisz za to, za co ona powinna zapłacić już dawno temu. Za to, co mi ukradła najcenniejszego! - Hastings uniosła głos.
- Dobra, starczy już tego przedstawienia, babuniu. - Bart chwycił ją za przedramię i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia.
Rudowłosa starowinka z niespodziewaną gracją wyrwała się z jego uścisku i posłała mu lodowate spojrzenie.
- Jesteś skończony, Davies... - syknęła, niczym wąż. - Tak, jak Carpenter.
- Oczywiście, pani Hastings, a teraz niech już pani spieprza do domu, co? - Bart wyszczerzył się.

Tamta tylko prychnęła,odwróciła się na pięcie i wyszła ze sklepu. Bart wyjrzał jeszcze za nią przez szybę w drzwiach i wrócił do lady, kręcąc głową.
- Stara wariatka. Takich pojebów powinno się izolować od reszty społeczeństwa. - Widząc zatroskaną twarz Rylee, dodał. - Nie przejmuj się nią. To tylko takie pierdolenie, żeby cię nastraszyć przed Halloween. Przecież wszyscy w miasteczku wiedzą, że stara Cerys jest zdrowo jebnięta.
- Tak, pewnie tak... - odparła blondynka, chociaż jakoś nie mogła przestać myśleć o tym, że słowa dziwaczki były jakoś powiązane z tym, co wydarzyło się w nocy i na cmentarzu. Nie zamierzała się tym jednak dzielić z Bartem. Już dawno stracił status osoby, której można było powiedzieć o swoich problemach. - Słuchaj, chcę zostać sama i przemyśleć sobie to wszystko. Zobaczymy się jutro u mnie.
- Ja... jasne... - Davies wydawał się być zaskoczony bezpośredniością kobiety. - Jeśli przejmujesz się tą wariatką, to mogę zostać i...
- Nie, nie przejmuję się, po prostu chcę posiedzieć w spokoju i napić się herbaty
- odparła, patrząc mu w oczy. Nie była to do końca prawda, ale on nie musiał o tym wiedzieć.
- No dobra - odrzekł niemrawo Bart. - Zatem do zobaczenia jutro na imprezie.
- Do zobaczenia. - Pożegnała go szybko Rylee, a mężczyzna uśmiechnął się tylko niemrawo i wyszedł ze sklepu, pogwizdując pod nosem jakąś wesołą melodię.

Carpenter westchnęła ciężko i poszła na zaplecze, gdzie wstawiła wodę na herbatę. W środku była cała rozedrgana i znów nie mogła przestać myśleć o tym, co wydarzyło się wczoraj i dziwnych groźbach Cerys. Czyżby rzeczywiście groziło jej jakieś niebezpieczeństwo? Może babcia nie mówiła jej o wszystkim i teraz stara wariatka chce się zemścić na niej za jakieś zdarzenie z przeszłości obu kobiet? Rylee czuła, że zwariuje, jeśli będzie mnożyć teorie w swojej głowie. Najlepiej po prostu iść do Hastings i wypytać ją na spokojnie, o co dokładnie chodzi. Tak właśnie zrobi. Zamknie wcześniej sklepik i przejdzie się do niej, chociaż wcale nie miała na to ochoty...

 
Tabasa jest offline  
Stary 10-10-2017, 08:37   #13
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
o jakiś czas w sklepiku pojawiali się nowi klienci, jednak Rylee nie potrafiła się skupić na niczym innym, jak na słowach Cerys Hastings, które zburzyły jej wewnętrzny spokój i wytrąciły z równowagi. Ostatecznie przed trzecią po południu zamknęła "Baba Yaga's Broom" i ruszyła w stronę domu staruszki na Barker Street. Pogoda była całkiem niezła, więc zdecydowała, że się przejdzie, zwłaszcza, że nie miała daleko. Wystarczyło przejść przez główną ulicę, skręcić na końcu w lewo i po dwustu metrach takiego spaceru, oczom Rylee ukazał się ponury, niewielki dom Cerys.


Kobieta przez chwilę się wahała, jednak ostatecznie nacisnęła na klamkę niewielkich, zardzewiałych, metalowych drzwiczek spajających drewniane ogrodzenie wokół domu. Te zaskrzypiały przeraźliwie, aż blondynka się skrzywiła. Przeszła wąską ścieżką do drzwi, weszła na małą werandę i zapukała. Najpierw dość nieśmiało, jednak gdy nikt nie odpowiedział, powtórzyła czynność, pukając mocniej i pewniej. Miała wrażenie, że za koronkową zasłoną w niewielkim okienku obok drzwi ktoś się poruszył, ale nie mogła być tego całkiem pewna, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Zapukała po raz trzeci, gdy z lewej strony usłyszała nagle paskudny warkot. Odwróciła głowę i zamarła. W jej stronę zbliżał się wielki owczarek z obnażonymi zębiskami.


Rylee nie zastanawiając się, zbiegła z werandy a pies, warcząc i szczekając, zaciekle ruszył za nią. Na szczęście udało jej się dopaść do bramy i zatrzasnąć ją za sobą, akurat w momencie, gdy rozwścieczony zwierzak skoczył na nią, odbijając się od metalowych elementów drzwiczek. Wciąż ujadał, aż z pyska parskała mu piana. Dysząc ciężko, kobieta ruszyła w drogę powrotną na miękkich nogach.

Ledwo wyszła na główną ulicę miasteczka a pogoda zaczęła się psuć. Nad okolicą zawisły ciężkie, deszczowe chmury, z których uderzyły pierwsze, zimne krople. Zerwał się silny wiatr, przez który Rylee musiała włożyć sporo siły w każdy kolejny krok. Na domiar złego, gdy się rozejrzała, dostrzegła, że na ulicy jest zupełnie sama. Prawie sama, bo w uliczce między piekarnią a salonem fryzjerskim dojrzała jakiś ruch. Przyspieszyła i gdy po chwili odwróciła się, serce aż podskoczyło jej do gardła - szedł za nią jakiś nienaturalnie wysoki mężczyzna w starym prochowcu i kapeluszu. To nie mógł być przypadek, że znalazł się akurat kilkanaście metrów za nią i spokojnym krokiem podążał w jej stronę. Nie widziała jego twarzy, skrytej pod szerokim rondem kapelusza, ale i chyba nie chciała jej dojrzeć.

Z ciężko bijącym sercem dopadła do swojego wiśniowego Fiata i odblokowała przyciskiem zabezpieczenie drzwi. Stojąc w strugach deszczu spojrzała raz jeszcze w stronę nieznajomego, ale jego już tam nie było. Ulica była pusta. Zupełnie, jakby rozpłynął się w powietrzu. A może Rylee tylko się wydawało, że ktoś za nią szedł? Ostatecznie nie chciała tego rozstrzygać, stojąc na zimnym, zacinającym deszczu. Wsiadła do samochodu, odpaliła silnik i odjechała w stronę domu babci.

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 11-10-2017, 10:33   #14
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
"Co za pojebana starucha!", pomyślała o Hastings, gdy w ostatniej chwili udało jej się wyskoczyć za bramę i zostawić za nią tego rozszczekanego bydlaka. Zwykle starała się zachowywać spokojnie, jednak były sytuacje, które wyprowadzały ją z równowagi. Cała się trzęsła, jednocześnie czując wzbierającą w środku agresję. Co ta baba sobie myślała? Najpierw przychodzi ją straszyć do jej własnego sklepu, a potem spuszcza na nią psa? Rylee warknęła pod nosem i kopnęła w bramę, dając upust emocjom, czym jeszcze bardziej rozwścieczyła skaczącego przy wejściu owczarka. Blondynka miała już dość tego ujadania, więc po prostu odeszła, ruszając do samochodu. Próbowała się uspokoić, ale wciąż drżała i czuła, jakby w żołądku zalegał jej wielki kamień.

Na domiar złego pogoda się popsuła, przez co kobieta wpadła w jeszcze bardziej minorowy nastrój. Nieco zdziwił ją zupełny brak ludzi na ulicach - nawet gdy padało, mieszkańcy Devils Lake załatwiali swoje sprawy i zawsze można było kogoś zauważyć. Tym razem tak nie było. Pomijając jakiegoś wysokiego faceta, który pojawił się kilkanaście metrów za plecami Rylee. Był strasznie wysoki i chudy, ubrany dziwnie, jak detektywi ze starych, czarno-białych filmów. Przez lejący deszcz Carpenter nie dostrzegła jego oblicza, ale nieco się zaniepokoiła, gdy facet ewidentnie szedł krok w krok za nią. Wyobraźnia pracowała: zabójstwo Penny, teraz ona sama na ulicy z obcym gościem, którego nigdy w życiu nie widziała... Przyspieszyła i dopadła do samochodu, jakby gonił ją najgorszy koszmar i wtedy okazało się, że nieznajomy po prostu zniknął. Rylee próbowała odnaleźć go wzrokiem między strugami deszczu, ale nie potrafiła. Wskoczyła więc do samochodu i ruszyła do domu.


Deszcz zacinał jak szalony, wycieraczki z trudem nadążały zbierać wodę z przedniej szyby. To była akurat ta mniej ciekawa strona jesieni, którą Rylee nieszczególnie lubiła, ale cóż - teraz słonecznych, jesiennych dni już raczej nie uświadczy. Próbowała skupić się na drodze przed sobą, ale nie mogła odpędzić się od paskudnych myśli na temat mogiły, ostatniej nocy, starej Cerys i dziwnego faceta na ulicy. Może Luke rzeczywiście miał rację i zaczęła wariować? Albo miała jakiegoś tętniaka na mózgu, czy inne paskudztwo, które obrzucało ją halucynacjami? Ale przecież to wszystko było takie realne... a przynajmniej wydawało się być.

Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk wiadomości na telefonie. Zatrzymała się na poboczu i ucieszyła, widząc sms-a od Luke'a. Pytał, co u niej i czy dobrze się czuje, więc odpisała mu zgodnie z prawdą, że średnio i że miała nieciekawy dzień w pracy, ale pogadają o tym, jak przyjedzie. Zdążyła ruszyć, gdy nadeszła kolejna wiadomość - Rylee przelotnie rzuciła okiem. "Ok, będę za kwadrans", odpisał narzeczony, co jeszcze bardziej ją ucieszyło. Po ostatniej nocy jakoś ciężko jej się wracało do domu, który kochała, w którym się wychowała i w którym nic dziwnego nigdy się nie działo. Miała nadzieję, że przynajmniej zastanie tam Gangesa, który dotrzyma jej towarzystwa do czasu przyjazdu Luke'a.

Nie zamierzała jednak siedzieć bezczynnie, biorąc pod uwagę, że nazajutrz miała się u niej odbyć impreza halloween'owa. Postanowiła, że przejdzie się na strych, żeby poszukać wszelkich ozdób na Samhain, które babka upychała w wielkich pudłach. Przynajmniej zajmie czymś głowę i nie będzie myśleć o tych dziwnych wydarzeniach. Tak, to zdecydowanie brzmiało jak dobry plan.

 
Tabasa jest offline  
Stary 13-10-2017, 07:27   #15
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
dy dojechała do domu, pogoda zaczęła się poprawiać. Wiatr i deszcz zelżały, przez ołowiane chmury przebijały się pierwsze, nieśmiałe promienie słońca. Przekręciła klucz w drzwiach i weszła do środka. Wzdrygnęła się, gdy w korytarzu uderzyło w nią przenikliwe, niepokojące zimno. Zastanawiała się nawet przez chwilę, czy nie zostawiła gdzieś otwartego okna, ale gdy to sprawdziła, przekonała się, że wszystkie są pozamykane. A może znów jej się coś wydawało? Ledwo weszła do kuchni, by wstawić wodę na kawę, a ocierając się o jej nogi pojawił się Ganges, wpatrując w nią swoimi wielkimi, niebieskimi ślepiami. Pogłaskała kota i z gorącym kubkiem kawy ruszyła na strych w poszukiwaniu halloween'owych ozdób.


Jak w każdym starym domu w okolicy, wejście na strych ukryte było w suficie, skąd prowadziły rozsuwane schody. Zajęło Rylee chwilę, nim się z nimi uporała i w końcu znalazła się w obszernym, zagraconym pomieszczeniu, które uderzyło jej zmysły zimnem i wilgocią. Przy takiej ilości pudeł i wszelkiego rodzaju innych przedmiotów, nie mogła się zdecydować, od czego zacząć, ale w końcu zabrała się do roboty. Po kwadransie przekopywania się przez szpargały, które w większości nie były jej do niczego potrzebne, dotarła do większych i mniejszych pudeł z rzeczami na Halloween. W środku znalazła lampki, plastikowe dynie, nietoperze, nagrobki i wiele innych przydatnych rekwizytów.

Jej uwagę zwróciła również inna rzecz. Pod jednym z pudeł nieopodal dostrzegła zawinięty w papier spory kształt i coś ją tknęło, żeby to sprawdzić. Przestawiła ciężki karton i zerwała szary papier, a jej oczom ukazała się spora, podniszczona książka, której Rylee nigdy wcześniej nie widziała w zbiorach babki. Zresztą, zbiory te trzymała w biblioteczce na parterze, w spiecjalnie przygotowanym do tego miejscu. Wiedziona ciekawością, zaczęła przekartkowywać tajemnicze dzieło o nazwie "Zaklęcia, pieśni i uroki". Oprócz przeróżnych zapisków i dziwacznych rysunków, napotykała na zakładki, które z pewnością powkładała w te miejsca babka i jej pismo. Część z tego, co pisała, brzmiało jak bełkot szaleńca, jednak Rylee aż przeszedł dreszcz po plecach, gdy na jednej ze stron znalazła kartę zaadresowaną do... siebie!


Kobieta rozłożyła szybko kawałek papieru i przeczytała na głos.
- "Jeśli kiedykolwiek znajdziesz się w niebezpieczeńtwie, które jest poza pojęciem zwykłych ludzi, ta księga ci pomoże. Sto czterdzieści dwa, dwa. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. J."
Rylee zupełnie tego nie rozumiała, jednak nie dane jej było się nad tym dłużej zastanawiać, gdyż właz prowadzący na strych zatrzasnął się z głośnym hukiem, jakby popchnięty niewidzialną dłonią. Carpenter podskoczyła w miejscu i krzyknęła, po czym zabrała książkę i ruszyła do wyjścia ze strychu. Szarpnęła za właz, jednak ten ani drgnął. Powtórzyła czynność i dopiero za czwartym razem drzwiczki puściły, odrzucając Rylee w tył. Blondynka klapnęła boleśnie na tyłku i powoli zbierała się, by wstać, gdy z dołu doszły ją stłumione uderzenia. Ktoś dobijał się do drzwi.

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 15-10-2017, 08:30   #16
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
Dom po przyjeździe był jakiś inny. Zimny. Dziwny. Rylee zrobiła sobie kawę, wzięła na chwilę Gangesa na ręce, gładząc jego ciepłe futerko, a gdy kot wyrwał się i pobiegł w stronę piwnicy, kobieta zebrała się w sobie i ruszyła na strych. Nie była na nim od dawna, dlatego aż się skrzywiła, gdy zaatakowała ją paskudna wilgoć, do której zresztą po dłuższej chwili się przyzwyczaiła.

Wzięła dwa łyki ciepłej kawy i zaczęła przedzierać się przez przeróżne pudła i inne graty wyniesione tu jeszcze za czasów, gdy żył dziadek. Widok niektórych rzeczy sprawiał, że powracała na chwilę do przeszłości, minionych lat beztroski, kiedy ważna była tylko zabawa. Uśmiechnęła się pod nosem, widząc pod jedną ze ścian wysłużonego konia na biegunach.


Podeszła do niego i pogłaskała po grzywie zrobionej z jakiegoś dziwnego materiału.
- Ile to żeśmy zwiedzili kiedyś fantastycznych krain, prawda, przyjacielu? - Pocałowała go w pyszczek, podświadomie czując w nozdrzach specyficzny zapach dziadka.
Wiele by dała, by na chwilę przenieść się do czasów, kiedy Janice i Johnathan dawali jej miłość, poczucie bezpieczeństwa i szczęście. Teraz została sama. Jasne, miała narzeczonego, ale to nie było to samo. Każdego człowieka kocha się inną miłością, bo i inne miejsce w naszym sercu zajmuje.

Otrząsnęła się z tych sentymentalnych myśli i wróciła do pracy. Poprzestawiała kilka rzeczy, a wzbity w powietrze kurz sprawił, że kilka razy kichnęła. W końcu jednak dokopała się do halloween'owych ozdób rozłożonych idealnie na trzy wielkie pudła. Było tam właściwie wszystko, czego potrzebowała, ale wiedziała, że nie da rady znieść ich sama, gdyż były po prostu za ciężkie. Będzie musiała powiedzieć Luke'owi, żeby się tym zajął.

Przesuwając pudła, nagle rzuciło jej się w oczy dziwne zawiniątko. Szybko zerwała papier i aż otworzyła usta z wrażenia. Miała w dłoni dziwną, starą księgę, której nigdy wcześniej nie widziała. Zaczęła ją szybko przeglądać i jej zdziwienie rosło, gdy napotykała na jakieś rytuały, zaklęcia i uroki. Zastanawiała się przy okazji, co ta książka robiła na strychu, skoro babcia trzymała wszystkie swoje ukochane pozycje w biblioteczce na parterze. To było bardzo dziwne. I jeszcze ta wiadomość zza grobu od Janice, po przeczytaniu której Rylee przeszedł dreszcz po plecach. Czy to wszystko miało związek z ostatnimi wydarzeniami? Może jednak nie wariowała i coś było na rzeczy.

Zamknęła książkę i podniosła się na równe nogi, gdy huk zatrzaskiwanej z dużą siłą klapy od strychu aż wyrwał z jej gardła krótki krzyk. Co tu się do cholery działo? Przecież to wejście nigdy samoistnie się nie zamknęło, nawet przeciąg nie byłby w stanie tego zrobić. Kobieta podeszła szybkim krokiem do włazu i złapała za klamkę. Klapa ani drgnęła.
- No chyba sobie ktoś jaja robi... - mruknęła do siebie i pociągnęła jeszcze raz.
Nie udało jej się otworzyć. Jakby ktoś celowo trzymał właz z drugiej strony, nie pozwalając jej opuścić strychu. W końcu, po dłuższej szarpaninie klapa odpuściła, posyłając Rylee na podłogę. Przejechała przedramieniem po zroszonym czole i usłyszała nagle charakterystyczne walenie w drzwi dochodzące z dołu. Wiedziała, że to Luke.

Zbiegła szybko po schodach na dół, potykając się niemal o leniwie drepczącego Gangesa i otworzyła drzwi. Ujrzała w nich lekko zaskoczonego narzeczonego, który w dodatku zapomniał się ogolić.


- Wszystko ok? - Zapytał Harmon, taksując ją wzrokiem. - Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła.
- To samo mogę powiedzieć o tobie
- odparła Rylee i rozwarła szerzej drzwi. - Wchodź, muszę ci coś pokazać.
- Mam zacząć się bać? - Luke unósł brwi.
- Ja się chyba trochę boję, ale zaraz ci opowiem...
Przeszli do kuchni, gdzie kobieta wstawiła wodę na herbatę i położyła znalezioną na strychu książkę przed narzeczonym. Wytłumaczyła mu szybko, jak weszła w jej posiadanie i pokazała kartkę od babki zaadresowaną do niej. Luke przeglądał dziwną księgę, rozmyślając nad czymś. W końcu się odezwał.
- Naprawdę w to wierzysz, kochanie?
- A ty nie? - Rylee uniosła brwi. - Ostatnimi czasy dzieje się ze mną coś dziwnego... tutaj dzieje się coś dziwnego. No i jeszcze dzisiaj przyszła do mnie do sklepu stara Cerys i groziła, że zapłacę jej za krzywdy, które wyrządziła moja babka. Pomijając fakt, że śledził mnie jakiś facet w płaszczu i kapeluszu. - Carpenter prychnęła.
- Zgłosiłaś to szeryfowi? - Luke spojrzał na nią.
- Nie, ten facet jakby rozpłynął się w powietrzu, a Cerys... - Blondynka wypuściła głośno powietrze z płuc. - Nikt nie bierze tej wariatki na poważnie.
Harmon objął ją w pasie i pocałował delikatnie.
- Powinnaś dać sobie z tym spokój, kochanie. - Spojrzał jej w oczy.
- Nie wierzysz mi, prawda?
- Wierzę, że coś się dzieje wokół ciebie, ale magia? Czary? Uroki?
- Wziął w dłoń księgę, po czym rzucił ją na kuchenny blat.
- Wiedźm też tutaj nie palono, nie? - Rylee skrzywiła się.
- To było dawno temu, ludzie bali się wszystkiego, czego nie rozumieli, dlatego palili i topili te bogu ducha winne zielarki i znachorki. - Wyjaśnił Harmon.
Rylee westchnęła ciężko. Chyba nie miała już siły i ochoty, by przekonywać narzeczonego do swoich racji.
- Na strychu przygotowałam pudła z ozdobami, jeśli je zniesiesz, zaczniemy przygotowywać dom - rzuciła.
- Jasne, już się tym zajmuję - odparł Luke, całując ją w czoło. - I nie przejmuj się tym wszystkim, bo wpadniesz w jakąś paranoję.
- Łatwo ci mówić - odrzekła i przez chwilę jeszcze patrzyła, jak mężczyzna znika na piętrze a potem klapnęła przy stole w kuchni, dopijając chłodną już kawę. Nie wiedziała, co się tu dzieje i ta niewiedza strasznie ją męczyła.

 
Tabasa jest offline  
Stary 16-10-2017, 09:23   #17
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
uke szybko uwinął się z wypełnionymi po brzegi pudłami, znosząc jedno po drugim i zostawiając na werandzie. Gdy tylko skończył na strychu, poszedł do szopy za domem, skąd zabrał skrzynkę z narzędziami i drabinę. Ustalili, że Rylee będzie podawać lampki, a Harmon je zamocuje nad werandą, na długości całego frontu domostwa. Rozmawiali o różnych rzeczach i ani razu nie poruszyli tematu księgi oraz dziwnych, niewytłumaczalnych rzeczy, które ostatnio przytrafiały się Rylee.

Będąc na wysokości okna sypialni babki, Luke nagle zachwiał się na drabinie, wyraźnie czymś przejęty i nie zdołał utrzymać równowagi, zwalając się na ziemię. Carpenter od razu do niego doskoczyła.
- Wszystko w porządku? Jesteś cały? Co się stało? - Zapytała z troską, pomagając mu wstać.
- Tak, wszystko ok, pewnie jutro będzie mnie tylko tyłek bolał... - Syknął Harmon, zbierając się do pionu. - Straciłem równwagę...
- Kłamać to ty nie potrafisz.
- Blondynka przewróciła oczyma.
- No dobra, zdawało mi się, że w sypialni twojej babki zobaczyłem najpierw jakąś ciemną postać, a potem twarz mężczyzny w szybie. Zachwiałem się i spadłem. - Wzruszył ramionami.

Rylee uniosła głowę, jednak w oknie babki dostrzegła jedynie Gangesa wylizującego łapki.
- Mówiłam, że coś jest nie tak...
- Bez przesady, pewnie mi się tylko wydawało. Jakieś załamanie światła, czy coś
- odparł Luke. - A może to był właśnie kot.
- I spadłeś przez kota? Dawno nie słyszałam tak głupiego wytłumaczenia.
- Rylee wyszczerzyła ząbki.
- To nic, kochanie, naprawdę, wracajmy do pracy. - Luke przytulił ją i pocałował.
Kobieta miała już coś odpowiedzieć, gdy na podjeździe pod domem pojawił się charakterystyczny, policyjny wóz, który zaparkował obok Fiata Rylee. Ze środka wyszedł szeryf Dwyer, kierując się w ich stronę. Nie miał zbyt wesołej miny, ale po prawdzie chyba nikt w Devils Lake nie widział go nigdy uśmiechniętego.


Przywitał się uścikiem dłoni z Harmonem i zdjął kapelusz, wpatrując w Rylee chłodnym wzrokiem.
- Przepraszam, że przeszkadzam, panno Carpenter, ale dostałem zgłoszenie, że niedawno nachodziła pani Cerys Hastings.
Luke prychnął.
- Przecież to niedorzeczne, szeryfie. Wszyscy wiedzą, że stara Hastings jest nawiedzona...
- Też tak uważam, ale chciałbym usłyszeć wersję panny Carpenter.
- Stoicki spokój Dwyera i zachrypnięty, głęboki głos sprawiały, że Rylee czuła się dziwnie bezpieczna. - Więc jak było, Rylee?

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 17-10-2017, 20:22   #18
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
Trochę ją irytowało to bagatelizowanie sprawy przez Luke'a. Przecież gdyby zobaczył kota, to nie spadłby z drabiny. Wiadomo, że nie chciał Rylee martwić, ale jego obecne podejście do sprawy bardziej ją wkurzało, niż uspokajało. Nie zdążyli dobrze pogadać, gdy przed domem pojawił się samochód szeryfa. Blondynka aż otworzyła usta z wrażenia, gdy usłyszała, co było powodem wizyty Dwyera.
- Jest tak, jak mówi Luke - powiedziała. - Hastings przyszła do mnie dzisiaj przed południem, zaczęła mi grozić, że odpowiem za krzywdy, które wyrządziła jej moja babka. Bart Davies może to potwierdzić, był wtedy ze mną w sklepie i ją w końcu wyprosił. Zamknęłam wcześniej i poszłam do niej, żeby powiedziała mi, o co jej dokładnie chodzi, a ta wariatka poszczuła mnie swoim psem. - Rylee prychnęła.
- Rozumiem... - odrzekł Dwyer. - Na wszelki wypadek nie zbliżaj się do niej. Nie chcę, żeby wydarzyło się coś złego.
- Oczywiście, nie mam zamiaru. - Carpenter przejechała dłonią po potylicy.
- Jakieś postępy w śledztwie Penny? - Wtrącił się Luke.
- Niestety nie. Jesteśmy w ślepej uliczce. Nie mamy zupełnie nic. Może zabrzmi to brutalnie, ale wygląda na to, że musimy czekać na jego kolejny ruch, być może teraz zostawi jakieś ślady - powiedział szeryf.
- Rzeczywiście brutalnie. - Harmon uniósł brwi.
- Robimy, co możemy, ale wiele nie możemy. Samemu ciężko mi to mówić, ale gość był naprawdę świetnie przygotowany i nie zostawił nawet mikrośladu, który mógłby nam w czymkolwiek pomóc. - Dwyer zmarszczył brwi.
- Dzisiaj widziałam podejrzanego faceta w centrum - rzuciła Rylee. - Nie widziałam go tu wcześniej. Chyba za mną szedł.
- Naprawdę?
- Dwyer postawił oczy i sięgnął do kieszeni kurtki po notes i długopis. - Możesz go opisać?
- Chyba tak, był bardzo charakterystyczny, no i na ulicy nikogo wtedy nie było... - odpowiedziała Rylee i szybko opisała wygląd podejrzanego mężczyzny.

Szeryf zanotował wszystko dokładnie i popukał się notesem po otwartej dłoni.
- Dziękuję, Rylee, to może być jakiś trop. Dam zaraz chłopakom znać przez radio, żeby mieli oko na ponad dwumetrowego typa w płaszczu. Jeśli się pojawi. - Spojrzał jej w oczy. - A na razie staraj się nie wychodzić nigdzie po zmroku i jeśli zobaczysz coś podejrzanego, dzwoń do mnie od razu.
- Niech się pan nie martwi, szeryfie, jest pod dobrą opieką.
- Luke uśmiechnął się i przytulił blondynkę, głaszcząc ją dłonią po ramieniu.
- Nie wątpię, ale zróbcie, jak mówię.
- Tak jest.
- Luke zasalutował niezgrabnie, a szeryf pokręcił tylko głową i ruszył w kierunku wozu.
- Dobrego popołudnia.
- Panu również
- odparła Rylee.
Gestem uniesionych rąk pożegnali odjeżdżającego szeryfa i zabrali się za dokończenie ozdabiania domu. Powoli zapadała szarówka i musieli się sprężyć, ale efekt ogólnie wypadł całkiem pozytywnie - udekorowali front i bok domostwa a także werandę, która prezentowała się bardzo ciepło i zapraszająco.


- Wnętrze domu zrobimy jutro, dzisiaj trzeba już sobie dać na luz - rzucił Luke, podziwiając z uśmiechem na ustach efekty ich pracy.
- Zgadzam się. Mam ochotę na ciepłą herbatę i wieczór przy serialach z ukochanym mężczyzną - powiedziała Carpenter.
- A potem na małe co nieco? - Mężczyzna poruszał miarowo brwiami.
- To się jeszcze zobaczy. - Kobieta pokazała mu język.
Rozmawiając o głupotach weszli do domu, zamykając drzwi na klucz, w końcu nie planowali już dzisiaj nigdzie jechać. Poza tym pogoda zaczęła się psuć, w powietrzu wisiała nieprzyjemna, delikatna mgiełka, która rozmywała kontury okolicy, nadając im ponury ton.

Zrobili sobie pizzę z mrożonki, do której idealnie pasował zimny Budweiser, po czym zasiedli do telewizora, by obejrzeć kolejne odcinki "Gry o Tron".


To był jeden z tych wieczorów, które mogłyby się nie kończyć. Śmiali się, żartowali, rozmawiali na przeróżne tematy i właściwie nie bardzo nadążali za fabułą serialu i w sumie niewiele się tym przejmowali. Rylee się rozpogodziła i rozluźniła a oprócz dobrego towarzystwa, wpływ na to miał na pewno złocisty trunek, którego wypiła dwie butelki i już czuła się wstawiona. A gdy tylko się wstawiała, nachodziła ją nieodparta ochota na dziki seks, zatem zaciągnęła Luke'a na piętro, całując go namiętnie i ściągając z niego koszulkę, spodnie i bokserki. Niedługo później wylądowali pod prysznicem a potem w łóżku, pieszcząc się i celebrując doznania.


Przez dłuższą chwilę masowała jego żylastego, wielkiego penisa, a potem wspięła się na niego. Wciąż trzymając silnie w dłoni członek Luke'a, wsunęła go między swoje uda. Drażniła się przez chwilę, przesuwając jego czubkiem po wargach sromowych i nie wpuszczając go do środka - a potem nagle usiadła na nim i wsunął się w nią tak głęboko, jak mógł. Zamknęła oczy, czując w sobie gorącego fallusa. Rylee pochyliła się do przodu i pocałowała ukochanego w usta.
- To jest piękne - wyszeptała.
Poruszała się w górę i w dół z powolną płynnością, która sprawiała, że czuła się coraz bardziej podniecona, ale wzbierało to niezbyt szybko i wydawało jej się, że minęły całe godziny, zanim poczuła to niemożliwe do opanowania stężenie w podbrzuszu, które oznaczało zbliżanie się do szczytu. Blondynka zaczęła dyszeć, a Luke w tym czasie bawił się jej dwoma spoconymi piersiami o twardych, ciemnych sutkach. W końcu przyspieszył, tak, że jego jądra uderzały ją w pośladki, aż w końcu pociągnął je mocniej w dół, a Rylee poczuła, jak uwolnił w niej swoje życiodajne soki.

Brała tabletki, więc nie było mowy o tym, by zaszła w ciążę, ale nawet jeśli, to przecież i tak zamierzali spędzić resztę życia razem. Luke zrzucił ją z siebie, rozłożył jej nogi i językiem zaczął pieścić nabrzmiałą łechtaczkę kobiety, aż do eksplozji niezapomnianych doznań od których Rylee aż wiła się na łóżku, dławiąc w gardle krzyk.
Dysząc ciężko, zdołała jedynie przekręcić się na bok, przykrywając kołdrą i ramieniem ukochanego, który przylgnął do niej jak idealnie dopasowany kawałek. Jeszcze przez chwilę czuła jego wciąż pobudzonego penisa na pośladkach, a potem odpłynęła w błogi, spokojny sen...

 
Tabasa jest offline  
Stary 21-10-2017, 09:07   #19
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
o przyjemnie spędzonym wieczorze, sen nadszedł szybko i tym razem Rylee nic się nie śniło. W końcu jednak obudziła się, czując nieznośną suchość w ustach i delikatny ból głowy - chyba jednak za dużo wypiła i teraz chciała jedynie ugasić pragnienie kilkoma łykami zimnej wody. Próbowała wymacać butelkę przy łóżku, ale przypomniała sobie, że nie wzięła mineralki z kuchni i westchnęła ciężko pod nosem.

Nagle usłyszała miarowe skrzypienie desek dochodzące z korytarza i aż ją zmroziło. Przez chwilę nasłuchiwała a gdy dźwięk powtórzył się, odwróciła się szybko w stronę Luke'a, próbując go obudzić. Nie pomogło nawet szturchanie - mężczyzna spał jak zabity i w dodatku zaczął chrapać. Rylee wypełzła więc z łóżka, chwyciła za kij bejsbolowy pozostawiony przez Harmona pod ścianą, po czym rozchyliła drzwi do sypialni i wyszła na korytarz. Palcami wymacała włącznik na ścianie i po chwili całe piętro zalało jasne, żółte światło. Rylee z niepokojem stwierdziła, że nikogo tutaj nie ma, ale przecież wyraźnie słyszała te miarowe kroki, lub czymkolwiek było to skrzypienie.

Ostrożnie zeszła na dół z kijem uniesionym do uderzenia i sprawdziła parter. Nic podejrzanego nie zauważyła. Ganges leżał zwinięty w kłębek w fotelu, w którym zwykle przesiadywała za życia babka i uniósł tylko leniwie łeb, zerkając na kobietę, by powrócić do poprzedniej czynności. Carpenter natomiast przeszła się do kuchni, nalała sobie wody mineralnej do szklanki i opróżniła ją szybko.


Wtem drzwi zamknęły się, jakby pchnięte jakąś niewidzialną ręką. Kobieta odwróciła się, zaniepokojona, a chwilę później usłyszała pukanie. Zdjęta strachem, chwyciła za kij, unosząc go do pozycji obronnej i ruszyła do drzwi. Wystraszona chwyciła za klamkę, jednak drzwi nie otworzyły się. Już miała zacząć krzyczeć, gdy nagle kurki kranu samoistnie się odkręciły i wystrzeliła z niego szkarłatna ciecz, spływająca do zatkanego odpływu zlewu. Rylee poczuła, jak robi jej się niedobrze - czerwona woda wyglądała, niczym wzburzona krew, kobieta jednak nie miała na tyle odwagi, by chwycić za korek i spuścić to coś do kanalizacji.

Co najgorsze, nagle cała kuchnia wypełniła się szkarłatnym blaskiem a blondynka dałaby głowę, że w zlewie coś się poruszyło. Stanęła jak wryta, gdy powoli z tej paskudnej brei poczęły wysuwać się długie, chude, obdarte ze skóry palce. Coś próbowało wydostać się na zewnątrz i dopaść Rylee, a kobieta musiała szybko otrząsnąć z przerażenia, które ją sparaliżowało.



 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 22-10-2017, 10:28   #20
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
Nie, to nie działo się naprawdę! Przecież potwory i inne okropności istniały tylko w filmach i książkach! A mimo to, nie mogła wydostać się z własnej kuchni, w dodatku coś paskudnego wyłaziło ze zlewu pełnego czegoś, co wyglądało jak krew. Rylee szarpała za klamkę, próbując otworzyć drzwi, jednak te jakby się zacięły i wiedziała, że to nie jest normalne. Serce waliło jej młotem i co jakiś czas oglądała się przez ramię, by zobaczyć, czy to coś ze zlewu nie jest już blisko i nie chce jej dopaść.

Widząc wychudzone ręce stwierdziła, że nie będzie dłużej patrzeć na to paskudztwo i szarpiąc się z drzwiami czuła wzbierającą w niej niemoc. Czy będzie musiała stawić czoła temu czemuś? Kijem bejsbolowym? Carpenter bardzo żałowała, że nie może dostać się do salonu, gdzie schowana była strzelba dziadka i jego rewolwer. Oblany krwawą poświatą pokój napawał ją obrzydzeniem i lękiem. W końcu spanikowała i zaczęła uderzać pięścią o drzwi.
- Luke! Luke! Pomocy! Proszę, otwórz drzwi!!! - Krzyczała, niemal płacząc.
Słyszała za sobą ponure, paskudne charczenie i aż ciarki przeszły ją po plecach. Uderzała w drzwi z całą siłą, jaką posiadała, wierząc, że narzeczony w końcu ją usłyszy i przyjdzie na ratunek.

Po niespełna minucie takiego walenia, drzwi nagle otworzyły się energicznie, a kuchnia wróciła do poprzedniego wyglądu. Nie było już szkarłatnego blasku, czerwonej cieczy w zlewie i paskudnych rąk próbujących ją dopaść. Był natomiast nie mniej zdziwiony niż Rylee, Luke.
- Co się stało, kochanie? Obudziło mnie walenie i twoje krzyki z dołu... - Mężczyzna przejechał dłonią po włosach.
Kobieta szybko streściła mu, co się wydarzyło, nie pomijając ani jednego szczegółu.
- Rzeczywiście, coś dziwnego się tutaj dzieje- powiedział Harmon, czym ją delikatnie zaskoczył.
- Mówiłeś, że nie wierzysz w takie rzeczy...
- Przecież nie krzyczałabyś i waliła w drzwi, będąc we własnej kuchni, gdyby nic się nie działo, nie?
- Harmon rozejrzał się po pomieszczeniu, podszedł również do okien i je sprawdził. Wszystkie były zamknięte. - Poza tym, wiem, że to, co widziałem w oknie sypialni twojej babki, to na pewno nie był Ganges.
- Więc co zrobimy? - Spytała kobieta z delikatną nadzieją w głosie.
- Jeszcze nie wiem, ale coś się wymyśli. Mówiłaś, że babka zostawiła ci książkę i wskazówki. Jutro się tym zajmiemy. - Spojrzał na G-Shocka na nadgarstku. - A właściwie dzisiaj, jest druga dwadzieścia.
- Dziękuję, że jesteś... - Blondynka wtuliła się w niego, a on ją mocno przytulił.
- Nie musisz mi dziękować, po to jestem. Ochronię cię przed czymkolwiek, co na ciebie czyha - odparł, gładząc ją po plecach. - A teraz chodźmy na górę, nie ma co stać w kuchni, jak można poleżeć w cieplutkim łóżku. - Puścił jej oczko.

Rylee skinęła mu głową i uśmiechnęła lekko. Nie oglądając za siebie, ruszyła razem z ukochanym na piętro, starając się nie myśleć o tym, co się wydarzyło. Musiała przyznać, że to było straszne, ale postawa Luke'a, fakt, że jej uwierzył i pewność w jego głosie odnośnie tego, co zamierzają uczynić z tymi wszystkimi przykrymi sytuacjami sprawiły, że poczuła się lepiej. Może nie zupełnie dobrze, ale spokojniej. Miała tylko nadzieję, że do rana nic się już nie wydarzy, bo chyba jej nerwy by już tego nie zniosły. W sypialni Luke zamknął drzwi na zasuwkę i położyli się do łóżka, wtuleni w siebie. Rylee długo nie mogła zasnąć, ale w końcu emocje nieco odpuściły i nawet nie wiedziała kiedy pogrążyła się we śnie.

 
Tabasa jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172