Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-12-2012, 00:16   #1
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
[Forgotten Realms/DnD 3.5] Podróż w nieznane



Rozdział I

Wszystko zaczyna się tak samo


Cienista Dolina była małą wioską, zupełnie inną niż ostatnio odwiedzane przez Kyllana miejsca. Nie było słychać zgiełku setek ludzi, straże nie przechodziły co chwila po ulicy przeganiając żebraków i odstraszając złodziei. Nie było słychać stukotu kół wozów uderzających o kamienne uliczki, powietrze nie było przesycone mieszanką potu, odchodów wylewanych prosto na ulicę i przypalonego jedzenia. W tej małej, zapomnianej przez bogów wiosce życie toczyło się zupełnie innym trybem.

Koń, prowadzony przez kleryka jechał powoli w stronę centrum wioski, które stanowiła mała oberża. Niski, przysadzisty budynek znajdował się w samym środku osady. Z komina osadzonego niepewnie na spadzistym dachu wydobywała się cienka nitka dymu. Okna, przez które z powodu grubej warstwy brudu nie było nic widać, bardziej odstraszały potencjalnych gości niż zapraszały do skorzystania z uprzejmości gospodarza. Kyllan nie miał jednak siły jechać dalej, jego ciało rozpaczliwie domagało się normalnych warunków noclegowych, a żołądek błagalnym mruczeniem prosił o ciepły posiłek, na który nie składało się chude, upolowane przy odrobinie szczęścia leśne zwierzątko typu zająca czy wiewiórki.


Kleryk ze smutkiem pomacał chudą sakiewkę. O ile na tym odludziu mógł uchodzić za bogacza, o tyle w większym mieście nie byłoby go stać nawet na dzban chrzczonego piwa. Mężczyzna zsiadł ze swojego rumaka, oddając lejce niskiemu chłopakowi, który miał zaopiekować się wierzchowcem. Kyllan wolał nie ryzykować, i obiecał chłopakowi miedzianą monetę, jeśli koń będzie wypoczęty i zadbany. Same słowa wywołały u chłopaka nielichą ekscytację i podniecenie, co widać było w jego zachowaniu oraz w tym, jak delikatnie zaczął obchodzić się ze zwierzęciem.

Ciężkie, drewniane drzwi prowadzące do wnętrza karczmy otworzyły się z drażniącym uszy jękiem. Nikt z nielicznych gości oberży nie zaszczycił mężczyzny nawet spojrzeniem w jego kierunku. Puste stoliki rozproszone w nieładzie po całej sali głównej nie odbiegały od wyobrażeń kapłana na temat wnętrza. Niemal czarne blaty pokryte były grubymi wcięciami i brudem. Stołki, o ile trzymały się prosto, wyglądały na bardzo niepewne. Mimo to mężczyzna zasiadł na jednym z lepiej wyglądających, czekając na karczmarza. Zamiast jego pojawiła się służebna dziewka, która zupełnie do tego miejsca nie pasowała. Uśmiechnięta, zadbana brunetka o hipnotyzującym spojrzeniu podeszła do Kyllana, poruszając wdzięcznie biodrami.


- Czego wam trzeba, panie? - spytała uprzejmie, a sposób w jaki mówiła nie przywodził na myśl zapadniętej dziury, za jaką mogła uchodzić Cienista Dolina.
- W tej chwili? - Kyllan omiótł służącą spojrzeniem. W miarę niezbyt nachalnym. - Na początek coś do zjedzenia poproszę.
- Mam coś wam polecić, panie, czy wiecie czego chcecie? - dwuznaczność tego pytania tylko potwierdzała, że dziewczyna nie pochodziła z tego miejsca.
- Liczę na twój dobry gust i wezmę to, co polecisz - odparł.
Dziewczyna uśmiechnęła się zalotnie, po czym bez słowa odwróciła się i odeszła w stronę szynkwasu.
Kilka minut później przed klerykiem pojawiła się głęboka, drewniana miska pełna gorącego gulaszu. Na talerzu obok wylądowało pół bochenka chleba, a w kubku znajdowało się czerwone wino. Dziewczyna bez słowa zostawiła na stoliku jedzenie, po czym skierowała się do drewnianych drzwi prowadzących do kuchni.


Po pół godzinie miska była pusta, zaś Kyllan wycierał jej dno ostatnim kawałkiem chleba. Uśmiech mimowolnie zawitał na jego twarzy. Gorący, a co najważniejsze smaczny posiłek spowodował, że oczy mężczyzny same zaczęły się zamykać. Kleryk wstał i powolnym krokiem ruszył w stronę grubego karczmarza, chcąc uregulować należność za posiłek.
- Smaczne jadło podajecie, mości gospodarzu. - zagaił przyjaźnie. Otyły karczmarz pogładził się po sumiastych wąsach, przyglądając się uważnie klientowi.
- Ano tak mówio. Z dalekaście panie? Nie znam waszej mor... twarzy waszej nie znam. - poprawił się szybko karczmarz.
- Ano z daleka. - zdawkowo odparł Kyllan - Ile się należy za kolację?- spytał po chwili.
- Razem ze pokojem to będą dwie sztuki srebra. - oczy gospodarza aż się zaświeciły na samą myśl o zarobku.
- Pokój? Nie prosiłem o pokój. - ze zdziwieniem odparł kapłan.
- Jak to panie, nie zostajecie? Przeca noc idzie, zara ciemnić się będzie. - z jeszcze większym zdziwieniem na twarzy odpowiedział pytaniem karczmarz.
- A, bo wy panie nie stond. - po chwili sam siebie poprawił gruby mężczyzna.
- Zostańcie panie na noc, piniondz to nie duży, a i duszę i życie ocalicie. - bez emocji w głosie zaproponował gospodarz. Kleryk miał przeczucie graniczące z pewnością, że słowa mężczyzny są prawdziwe i nie chce on tylko wyłuskać od podróżnego kolejnych monet.
- Ja was nakłaniać nie bende, zrobicie jak chcecie. Ale nikt tu u nas po zmroku nie wyłazi za wioskę, tyle wam panie powiem.- po tych słowach wrócił do czyszczenia miski szmatą, której nikt normalny nie użyłby do wycierania podłogi.

Do karczmy zaczęło wchodzić coraz więcej osób, wypełniając pomieszczenie coraz większym gwarem. W kominku rozpalono ogień. Początkowo tlił się jedynie mały płomień, pełzający po cienkich gałązkach, by po chwili buchnąć żwawiej i weselej, nadając całemu pomieszczeniu milszego i przytulniejszego wyrazu. Za jedynym czystym oknem widać było zachodzące za pobliskim wzgórzem słońce. Chwilę później ktoś zamknął z trzaskiem okiennicę, zamykając dostęp naturalnego światła do wnętrza. Nadciągała noc.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 27-12-2012, 19:29   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wioska była. I to była jej największa zaleta.
Wadą było to, że nawet w najmniejszej dziurze trzeba było za wszystko płacić. Chyba że było się bardem czy inszym szarpidrutem. Ten to zwykle zdołał zapracować na utrzymanie brzdąkaniem przy kominku, czy też snuciem opowieści, wzmacniając się piwem czy winem dla naoliwienia języka. A jak miał szczęście, to i towarzystwo na noc zdołał sobie wyśpiewać.
Kapłan, teoretycznie przynajmniej, również problemów mieć nie powinien ze znalezieniem klientów. Ale każdy wiedział, jaka jest różnica między teorią, a praktyką. A jeśli kto nie wiedział, to był durniem i tyle. I lepiej by dla niego było, gdyby w domu siedział, a nie włóczył się po polach i lasach.
Co prawda wielu durniami zwali tych, co się po szlaku włóczyli, za ich plecami, rzecz jasna, ale niekiedy innego wyjścia nie było. Czy to przed wierzycielem uciec, czy od narzeczonej niechcianej lub żony swarliwej, czy też - jak to w jego przypadku było - spod skrzydełek matczynej opieki się wyrwać.
A skoro wolności chciałeś, to ją masz i nie narzekaj.

Po zjedzeniu posiłku Kyllan podszedł do lady.
- Cóż takiego ciekawego dzieje się w okolicy? - zagadnął karczmarza. - Potwory jakieś po nocach się włóczą? - ściszył odrobinę głos. - Jako rzekliście, obcym w tych stronach, a po drodze nikt nic ciekawego nie opowiadał.
- Ludzie panie po nocach znikajo - konspiracyjnym szeptem odpowiedział karczmarz, nachylając się mocno do swojego rozmówcy.
- Po wiosce jeszcze chodzić można, ale nigdy samemu! - dodał szybko, po czym wrócił do swojego zajęcia.
- Całkiem znikają?
- Ano całkiem, jak kamykiem w kałuże! -
- Tak, jakby kto babę na ramię wziął i do chaty zaniósł, czy ślady walki są, albo i krew? Bo to różnica jest pewna.
- Nie wierzycie mi panie - po chwili powiedział mężczyzna, patrząc uważnie na kleryka.
- Co mam nie wierzyć? - Kyllan pokręcił głową. - Różne rzeczy po drodze widziałem. Ale różnice jest, gdy zwierz jaki człeka porwie, by go pożreć, a co innego, gdy na niewolnika go zabierają.
- Tu panie ani to, ani to w grę nie wchodzi. Zwierz pod wioskę nie podejdzie, boi się zbytnio, a niewolników u nas ni ma. Tutaj czarne moce działajom, magia ani chybi. Mówio, że w opuszczonym zamku kto znowu mieszka. -
To, że nie o zwykłego zwierza mogło chodzić, tylko o jakąś bestię z piekła rodem, to jedno. Z tego, że w Dolinie nie ma niewolnictwa nie wynikało, że gdzie indziej go nie ma. To drugie. Jednak Kyllan nie zamierzał snuć rozważań ni dyskutować na ten temat.
- O Zamku Krag mówicie? - spytał jeszcze ciszej. O ile poza Dolinami tą nazwą operowano swobodnie, o tyle w Dolinach mówiono o tej budowli szeptem.
- Nie wymawiajcie panie tej nazwy tutaj! To pecha przynosi! - Z wyraźnym strachem na twarzy karczmarz rozejrzał się w około, zupełnie jakby spodziewał się zobaczyć wychodzącego ze ściany obok demona. Następnie splunął siarczyście przez lewe ramię.
- Tak, o zamczysku mówię. - dodał po chwili bardzo cicho.
- A znalazł się śmiałek, co się tam wybrał? - spytał Kyllan. - Żeby plotki sprawdzić?
- Był taki, jeno rozum postradał. A bo to zaczęło się jak mu córkę jedyną porwało, włosy rwał ze łba, biadolił całymi dniami. Aż poszedł. Czy doszedł do samego zamku to nie wiem, panie, ale jak wrócił to nijak z nim pomówić nie było. Oczyma pustymi tylko patrzy w dal i mamrocze różne dziwactwa. I nie śpi. W ogóle nie śpi panie.
- To potężnego by trza kapłana, by go z tego wyrwać - stwierdził Kyllan. - Jeśli w ogóle by można. A do zamku to by trzeba pewnie całą grupą śmiałków iść, i to doświadczonych, a i przygód pragnących. Z tym, że gdyby mi porwali kogoś tak bliskiego, to pewnie też bym poszedł, na nic nie patrząc.
- U nas panie nikt nie pójdzie, boją się ludzie. A śmiałków to u nas długo pewno nie będzie, bo niby po co? Poza zamczyskiem nic tu do zarobku dla takich nie ma.
- Jak się wieści rozniosą, to i pewnie straceńców się zlezie co niemiara. - Kyllan pokiwał głową.
- Panie, a wy byście nie poszli? Jeno się rozglądnąć, za dnia. Tam wtedy spokój, a po was widać żeście mężni i byle gówna się nie boicie. -
- Za dnia, powiadacie? - Kyllan za okno spojrzał, za którymi, może z powodu szyb brudnych, ciemno już było. - Tak dla samej ciekawości mam iść?
- Nie panie, zobaczyć czy tam kto siedzi czy jak, może coś znajdziecie panie co by nas uspokoiło.
- Będzie co dzieciom opowiadać, jak się już ich dorobię - mruknął Kyllan nieco ironicznie. - Wy będziecie mieć spokój, jeśli mi się co uda znaleźć i wrócić, a ja? Opowieść? Za nadstawianie głowy?
Mężczyzna popatrzył na kleryka.
- Głupi nie jesteście panie, to i dobrze. Jak się zgodzicie to nocleg za darmo u mnie mieć będziecie i posiłek ciepły, a jak coś zdziałacie to i jaki grosz się znajdzie od ludzi.
- Może być. - Kyllan skonął głową. - Ostatnio paskudne czasy nastały i nawet dziewki za darmo nie chcą. - Uśmiechnął się lekko. - No a z czegoś żyć trzeba, jak mawiał mój jeden bard znajomy. Zgoda zatem, panie karczmarzu. Daleko do tego zamku? Żeby czasem nie było tak, że mrok mnie zastanie w drodze powrotnej.
- Nie panie, w sześć kwadransów obejdziecie do zamku. Drogą na południe ruszycie o świcie panie, potem mało widoczne rozwidlenie do lasu prowadzić będzie i tam skręcić musicie. Potem drogi się trzymajcie, ona do zamczyska prowadziła ongiś, jeno teraz natura odbiera co swoje.
- A od innej strony też jest dojazd do zamku, czy same lasy dokoła? - spytał Kyllan.
- Jedna droga jeno tam prowadzi panie. Przez las iść możecie, jeno tam konia nie dosiądziecie bo nogę złamać może i ubić trzeba będzie, a szkoda wierzchowca, bo widać na oko że wytrzymała bestia.
- Konia zostawię - odparł Kyllan. - Do spacerów nawykłem, a i pieszy mniej się w oczy rzuca, niźli człek na koniu. A w końcu to nie wyścig jakiś, tylko zwiad, więc ostrożnosć lepiej zachować. Jedno jest tylko rozwidlenie? - upewnił się.
- Tak panie, z resztą las zaczyna się w jednym miejscu, tam szukać musicie tego rozwidlenia. A co do konia to może i rację macie, w końcu ciemno w lesie, zwierz jaki się połakomi i stracicie konia. Głupi nie jesteście panie. - Powtórzył karczmarz.
- W takim razie obudźcie mnie skoro świt - poprosił Kyllan - A teraz zechciajcie mi pokój wskazać. A, jeszcze jedno... Gdyby kto leczenia w wiosce potrzebował, to powiedzcie.
- Dobrze panie, popytam czy kto nie zmógł ostanio. Pokój wam pokaże dziewka, jeno ją zawołam. Maraaa!!! - karczmarz wydarł się w stronę kuchni. Po chwili drzwi uchyliły się, a z pomieszczenia schowanego za nimi wyszła niska, pulchna i wyjątkowo brzydka kobieta. Uśmiechnęła się do kleryka, odsłaniając szereg dwóch zębów, które długo nie miały prawa się utrzymać w jej dziąsłach.
- Już pana obsługiwałaś, to rusz dupsko i pokój pokaż! - warknął do niej. Dziewka burknęła coś pod nosem i ruszyła przed Kyllanem, mówiąc do niego.
- Zaprasa sa mnom panie. - z jej twarzy nie znikał lubieżny uśmiech.
Albo Kyllan miał omamy, albo karczmarz się mylił, jako że ową Marę kapłan widział po raz pierwszy w życiu. I, miał nadzieję, ich kontakty nie będą zbyt częste.
Skinął głową karczmarzowi, po czym ruszył za dziewką, co miast Mara winna mieć chyba Zmora na imię. Albo i Koszmar. Miał wrażenie, że gdyby ją wysłać do zamku, nocą, to wróciłaby bez szwanku.
Po dojściu do pokoju Mara ponownie obdarzyła Kyllana zalotnym (w jej mniemaniu zapewne) uśmiechem, ponownie ukazując potworne braki w uzębieniu. Kyllar cofnął się o krok i spojrzał na KoszMarę z zaskoczeniem.
- Psettem siem do mie uśmiechołeś, ponie, a teroz to co? - spytała. - Jus ci sie moje cycki nie widzom?
Zdecydowanie mu się nie widziały...
- To bardzo ciekawe, co mówisz, Maro. Pozwolisz, że coś sprawdzę?
Nie czekając na odpowiedź wykonał dłonią skomplikowany gest.
- Uppgötva galdur! - powiedział.
Efekt był żaden. Czar nic nie wykrył, a sama Mara miała tyle wspólnego z magią, co zwykły stół. Albo więc działo się coś dziwnego, albo ktoś go robił, delikatnie mówiąc, w konia.
- Czy ktoś jeszcze obsługuje gości w tej karczmie? - spytał.
- Ni panocku, jeno ja i pan Gibbons.
- A jak zwie się ta karczma? Bo szyldu nie widziałem - wyjaśnił.
- U grubego Gibbonsa. Tak wsyscy godojo - padła odpowiedź.
- Dziękuję. I dziękuję za pokazanie pokoju - powiedział. - Do widzenia, do jutra - dodał uprzejmie.
Odprowadził wzrokiem Marę, a gdy ta zeszła na dół, otworzył drzwi swej przyszłej sypialni.

Pokoik miał kilka zalet. Był przeznaczony dla jednej osoby. Pościel była zdecydowanie czystsza, niż okna w karczmie. Prawdę mówiąc wyglądało na to, że nikt w niej jeszcze nie spał. Parę wbitych w ścianę haków udawało szafę, a na stoliku stała świeca.
W rogu stała miska i dzbanek z wodą, a nad nimi wisiał kawał płachty, zapewne ręcznik.

Kyllan wyjrzał przez okno, sprawdzając (tak na wszelki wypadek), jakie są możliwości opuszczenia pokoju tą drogą (ewentualnie wejścia do środka), a potem zamknął okiennice. Umył się, zasunął skobel i zastawił drzwi stołkiem, na którym stał dzban z wodą.


Rankiem obudziło go stukanie do drzwi.
- Panie kapłan. Słońce wschodzi! - doszedł do jego uszu głos gospodarza.
Gdy pojawiają się obowiązki, kończą się przyjemności. Zwrócony w stronę południa Kyllan odmówił krótką modlitwę, ubrał się i szybko zszedł na dół, gdzie już czekało na niego śniadanie.
Nie zamierzał zwlekać z wyruszeniem. To, co mówił gospodarz, to jedno, to, ile faktycznie potrwa wędrówka tam i z powrotem, to drugie. A jeśli w słowach karczmarza tkwiło choćby ziarno prawdy, to lepiej było wrócić do wioski przed zachodem słońca.


Wiodący na południe trakt był tym samym, którym przybył do Cienistej Doliny. Musiał jednak przyznać, że poprzednio przegapił odgałęzienie, o którym mówił karczmarz.


Bez zbędnego wahania, z kuszą gotową do strzału, Kyllan wkroczył w leśną gęstwinę.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-12-2012, 09:40   #3
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany

Słońce coraz rzadziej gościło na twarzy kleryka. Gęstniejące korony drzew nie przepuszczały promieni. Im dalej posuwał się Kyllan, tym większe miał poczucie obcości. Czuł, że ten las jest inny niż wszystkie, w których dotychczas miał okazję być. Drzewa nachylały się nad nim nieprzyjaźnie, liści nie poruszał nawet drobny powiew wiatru. W około panowała kompletna cisza, co również nie było zwykłe w lesie. W oddali nie wył żaden wilk, wiewiórka nie przeskoczyła z gałęzi na gałąź niosąc orzeszki do swojej nory. Nawet zwykłej żmii nie było widać czy słychać. Mimo to mężczyzna szedł dalej, kierując się ledwo widoczną drogą w stronę zamku.


Pomiędzy szerokimi konarami drzew, po przejściu kolejnego pagórka, oczom kleryka ukazał się ponury mur zamczyska. Ponad drzewami górowała baszta, z której musiał rozciągać się dobry widok na okoliczne tereny. Co więcej, zamek z żadnym wypadku nie wyglądał na ruinę. Nie był może okazem wspaniałości i do królewskiego dworu na pewno mu było daleko, jednak bez problemu mógł być odnowiony niewielkim nakładem sił i zamieszkały. Do zamku prowadziła otwarta brama w murze, do której dojść można było jedynie niezbyt szeroką drogą. Po lewej dłoni wyrastały wysokie na kilka metrów, ostre skały, z drugiej zaś strony znajdowała się skarpa, która również uniemożliwiała ucieczkę w bok. Zamek posiadał bardzo dobrze przygotowane podejście, uniemożliwiające ewentualnemu wrogowi skrycie się za jakąkolwiek przeszkodą terenową. Trzeba było iść na wprost, dzięki czemu strażnicy, który zapewne w czasach świetności budowli, patrolowali mury i bez trudu mogli dostrzec zbliżających się ludzi. Mężczyzna ruszył ostrożnie w stronę otwartej bramy i znajdującego się za nią dziedzińca. Ciężkie, drewniane drzwi wyglądały na solidne mimo upływu czasu.

Kiedy Kyllan zbliżył się do bramy, na ziemi zobaczył ślady końskich kopyt. Nie był tropicielem, bez trudu rozpoznał jednak kierunek w którym jeździec podążał. Z jego obserwacji wynikało, iż ewentualny mieszkaniec zamku opuścił swoją rezydencję. Z miejsca, w którym się znajdował, kapłan widział cały kamienny dziedziniec. Obserwował uchylone drzwi prowadzące do głównego budynku. Widział zamknięte drzwi prowadzące do stajni, oraz kolejne dwie pary drzwi zamykające wejścia do pomieszczeń gospodarczych. W oknach nie dostrzegł żadnego ruchu. Całość wyglądała na opuszczoną, jedynie ślady końskich kopyt zaprzeczały temu. Po prawdzie mogły być to ślady znużonego wędrowca, który wolał przenocować pod dachem niż na zimnej ziemi, coś jednak podpowiadało kapłanowi że sprawy mają się nieco inaczej.

Przyzwyczajony do kompletnej ciszy, przerywanej jedynie jego krokami, Kyllan drgnął gdy usłyszał za placami zbliżające się kroki. W jego kierunku zbliżały się, ukryte jeszcze za drzewami, przynajmniej trzy postacie. Kleryk nie wiedział czy cieszyć się z tego, że poruszają się na dwóch kończynach, czy nie. Cień rzucany przez skałę na niego dawał mu niewielką przewagę. Mógł nie być od razy zauważony, na pewno jednak nie mogła być to dobra kryjówka. Zanim kapłan zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, jego oczom ukazały się cztery przygarbione sylwetki, które po wyjściu z lasu od razu skierowały na niego swój wzrok. Czerwone, niemal świecące ogniem oczy wpatrywały się w mężczyznę.


Niskie, pokraczne istoty wyprostowały swoje nienaturalnie powykręcane łapska, zakończone palcami z długimi pazurami. Jeden z nich nosił na prawym ramieniu stary, zniszczony naramiennik. Drugi, stojący tuż obok niego, miał na sobie napierśnik, który w najgorszym razie mógł uchodzić za używany. Kolejne dwa ghule nie nosiły żadnego pancerza.

Kyllan musiał podjąć szybką decyzję. Mógł podjąć nierówną walkę z czterema ghulami, mógł też ruszyć w stronę zamczyska i spróbować wydostać się z niego inną drogą. Potwory czekały, a mężczyzna miał dziwne wrażenie że uśmiechają się do niego paskudnie.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 29-12-2012, 12:41   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gospodarza zapewne nie było w domu, o czym świadczyły pozostawione ślady kopyt, ale za to pozostały pieski podwórzowe. Może nieco nietypowe, ale z pewnością pełniące taką samą rolę - dopilnować, by nikt się nie włóczył po gospodarstwie. Albo wybić mu z głowy, i to na wieki, wszelakie pomysły związane ze składaniem niezapowiedzianych wizyt.
Nie da się ukryć, że dla kogoś takiego jak on nawet jeden ghul stanowiłby pewien problem. Starcie z czterema groziło śmiercią lub kalectwem. Ze wskazaniem na to pierwsze. Zamiast więc walczyć, lepiej było wziąć nogi za pas.
Z czterech dostępnych kierunków prawdę mówiąc pozostawał tylko jeden. Skakanie w przepaść czy wspinanie się po stromych skałach raczej nie mogło się zakończyć powodzeniem. Podobnie jak próba przedarcia się między stojącymi na drodze ghulami. A otwarte wrota zamku zapraszały...
Oczywiście równie dobrze mogła to być pułapka, w którą naiwnego poszukiwacza prawdy zaganiały ghule, pełniące w tym wypadku rolę psów pasterskich.
Kyllan, jakby nie zwracając uwagi na ghule, ruszył powoli w stronę zamkowej bramy, gotów natychmiast przyspieszyć, gdyby cztery stwory ruszyły szybciej w jego stronę.

Ghule stały niewzruszone, wpatrując się w powoli idącego mężczyznę. Gdy zniknął za bramą jeden z nich ruszył w stronę lasu, trzy pozostały na swoich miejscach patrząc dokładnie w Kyllana.
Wniosek był niezbyt wesoły. Najwyraźniej w zamku czekało coś jeszcze gorszego. Ale zawsze istniała szansa, że zanim to ‘coś’ go dopadnie, uda się jakoś z zamku wymknąć. Inną drogą oczywiście.
Kyllan zamknął za sobą bramę, która - ku jego zdziwieniu - nawet nie skrzypnęła, a potem rozejrzał się dokoła.

Dziedziniec nie wyróżniał się niczym szczególnym. Kamienne podłoże było niezwykle dobrze utrzymane jak na opuszczone zamczysko. Główny budynek był zaraz na wprost bramy. Dokładnie na środku ściany były umieszczone otwarte, pięknie zdobione drzwi prowadzące do wnętrza. Po obu stronach drzwi ziały czernią okna. Z całymi szybami, czyste niczym w pałacu. Sam budynek był bardzo dobrze utrzymany, jak i całość zamczyska. Miał cztery piętra, upstrzony był oknami i kilkoma balkonami. Po lewej stronie od wejścia na dziedziniec był zamknięte budynki, dużo mniejsze niż główny. Były to zapewne pomieszczenia gospodarcze, ewentualnie mieszkania dla służby. Po prawej stronie znajdowała się stajnia. Co więcej, z jej wnętrza dochodził zapach świeżego siana. Jedyna droga prowadząca z dziedzińca, nie licząc otwartej bramy, prowadziła do wnętrza budynku.
Na wszelki wypadek Kyllan zajrzał do stajni. Dobry wierzchowiec z pewnością pomógłby mu przedrzeć się przez pilnujące drogi ghule. A gdyby konikowi coś się stało? Najwyżej by go nie oddał...

Stajnia niestety świeciła pustkami, zatem Kyllan postanowił obejrzeć okolicę z wysokości zamkowych murów.
Na szczyt muru można było wejść bez większych problemów. Kamienne schody prowadzące na podest pod blankami, wygładzone zapewne setkami wędrujących tam i z powrotem stóp, były bardzo dobrze zachowane. Zęby czasu nie nadgryzły nawet jednego kamienia.
Z murów zamkowych rozciągał się wspaniały widok na okolicę. Niestety to, co po jakimś czasie dostrzegły oczy Kyllana, nie było zbyt optymistyczne - wokół zamku wałęsały się kolejne grupy ghuli, liczące po trzy, cztery osobniki. Tą drogą raczej nie mógł uciec. Chyba żeby wyrosły my skrzydła, a na to się raczej nie zanosiło... Wyglądało na to, że był więźniem, z pewną swobodą poruszania się, ale pod czujną strażą.
Jeśli nie wróci do wioski, gospodarz odniesie dwie korzyści - zwiększy swój stan posiadania o Kyllanowego wierzchowca, no i potwierdzą się podejrzenia o tym, że zło zagnieździło się w zamku. Chyba że sam karczmarz maczał swe paluchy w tej całej sprawie. Kto go tam wie...

Po zejściu na dziedziniec Kyllan skierował się w stronę zamku i wszedł do środka.
Wnętrze było dość jasne, szczególnie w porównaniu do lasu, którym szedł kleryk. Korytarz prowadzący od drzwi wejściowych był długi i dość rozległy. Po lewej i prawej co jakiś czas pojawiały się otwarte drzwi, prowadzące do różnych pomieszczeń. Wszystkie były puste. Na końcu korytarza znajdowały się schody prowadzące na piętro. Kleryk ruszył nimi ostrożnie, trzymając w dłoni gotowy do użycia łańcuch, stawiając każdy krok bardzo delikatnie w obawie przed trzaskiem. Ani jeden stopień nie wydał z siebie najcichszego nawet jęku. Na piętrze układ pomieszczeń był bardzo podobny. Kapłan ruszył powoli do przodu, zaglądając ostrożnie do mijanych pomieszczeń. Po minięciu zakrętu, dostrzegł padającą na korytarz smugę falującego światła, wychodzącą z jednego z pomieszczeń. Kleryk bez problemu rozpoznał źródło światła - była to niewątpliwie świeca. Z pokoju dochodziły też odgłosy kroków, ktoś tam z pewnością był.

Kyllan zajrzał ostrożnie przez szparę w uchylonych drzwiach.
Po pomieszczeniu krzątał się niezbyt wysoki, ogolony na łyso młodzieniec, w długiej do kostek czarnej szacie. Z pewnością nie była to wspomniana przez karczmarza zaginiona córka wieśniaka.
Młodzian krzątał się po pomieszczeniu układając jakieś rzeczy. Z miejsca, w jakim znajdował się Kyllan, nie bardzo było widać, co to takiego. Nawet nie można było powiedzieć, co to za pomieszczenie, jako że kapłan widział tylko stojący przy ścianie regał, na którym stało kilkanaście ksiąg. Równie dobrze mogły to być księgi maga, jak i miłośnika historii.
Problem był jeden. Aby wejść na wyższe piętro, trzeba było przejść obok otwartych drzwi, bowiem schody znajdowały się, jak na złość, za owym pokojem.

Kyllan przyglądał się młodzieńcowi przez dłuższy moment. Wyczekiwał chwili, kiedy będzie mógł przebiec niezauważony. Schemat działania tajemniczego człowieka był prosty. Podejście do jednej z półek, wzięcie czegoś, odwrócenie się, przejście przez pomieszczenie, odłożenie niesionego przedmiotu. I tak raz za razem. Kleryk spiął mięśnie, chcąc wykorzystać następny, niemal machinalny, ruch tajemniczej postaci. Młodzieniec w czarnej szacie chwycił przedmiot, już się odwrócił. Kapłan zrobił pierwszy, niemal niesłyszalny krok. Druga noga ruszyła na miejsce. Był na wprost drzwi. W tym momencie łysy chłopak wewnątrz pomieszczenia upuścił przedmiot trzymany w ręku. Odskoczył do tyłu, klnąc pod nosem, gdy szklany pojemniczek rozpryskał się na ziemi. Kątem oka zobaczył na korytarzu kogoś, kogo być tam nie powinno. Oczy chłopaka zrobił się szerokie z mieszaniny zdumienia i przerażenia. Wpatrywał się w stojącego w rozkroku Kyllana.
Chłopak stanowił idealny wprost obiekt ataku.
- Dzień dobry! - powiedział uprzejmie Kyllan. - Nie chciałem przeszkadzać. Pomóc ci w uprzątnięciu tego bałaganu?
 
Kerm jest offline  
Stary 30-12-2012, 12:45   #5
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Młody mężczyzna cofnął się na widok niezapowiedzianego gościa. Co więcej, Kyllan zamiast zaatakować, uprzejmie się przywitał i spytał, czy nie pomóc. To musiało wprawić gospodarza w jeszcze większą konsternację. Ta jednak nie trwałą długo. Niegościnny gospodarz zamiast podjąć gościa herbatą i ciasteczkami zarzucił na głowę kaptur i rozpoczął inkantację w języku, którego kleryk nie rozumiał.


Powietrze w około młodego maga zafalowało od zbieranej energii magicznej. Po chwili z dłoni mrocznego czarodzieja wystrzelił czarny promień energii, który trafił Kyllana prosto w pierś. Kleryk poczuł, jak opuszczają go siły. Koszulka kolcza zaczęła nieznośnie ciążyć mu na barkach, nogi ugięły się nieznacznie. Dzierżony w dłoni łańcuch wydał się ważyć kilka kilo więcej niż dotychczas. Kapłan popatrzył w twarz niegościnnego maga. Jego uśmiech nie wróżył niczego dobrego. Kyllan musiał działać.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 30-12-2012, 21:46   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mieszkaniec zamku okazał się człowiekiem pozbawionym dobrego wychowania. Zamiast przywitać gościa, zaproponować coś do zjedzenia czy picia, potraktował Kyllana jakimś paskudnym, osłabiającym czarem.

Kapłan, chociaż teoretycznie jego zadaniem jest niesienie pomocy, nie zamierzał pozostać dłużnym. Kolczasty łańcuch świsnął w powietrzu, a ostrza rozszarpały szatę na brzuchu łysego maga i wyryły w jego ciele długą, krwawiącą ranę. Mimo odniesionych obrażeń przeciwnik kapłana zdołał jednak ustać na nogach.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-01-2013, 10:34   #7
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Ludzie wyraźnie zmarkotnieli. Sytuacja nie wyglądała najlepiej, a słowa Kyllana tylko pogorszyły nastroje i zabiły tlącą się nadzieję na to, że był to tylko przypadkowy atak. Starsi, którzy pamiętali opowieści o zamku, chowali twarze w dłoniach. Młodsi, nie znający historii, nie wiedzieli o co chodzi, a to wprawiało ich w jeszcze większy strach.

Karczmarz, po chwili milczenia, zabrał głos.
-Pan kapłan ma rację. Sami nie damy sobie rady. Musimy znaleźć pomoc.- kleryk miał niemiłe odczucie, że mówca chciał przekazać jednocześnie ludziom, że obecny tam kapłan nie ma zamiaru im pomóc.
- Ligern, jesteś najlepszym jeźdźcem. Weźmiesz mojego konia i ruszysz do Crimmor o świcie. Powiesz co się dzieje i poprosisz o pomoc. Może tam znajdzie się ktoś, kto będzie chciał nam pomóc. - młody chłopak, na oko szesnastoletni, kiwnął głową z poważną miną. Odgarnął długie, brązowe włosy i popatrzył z niechęcią na kleryka.

Całe zgromadzenie zaczęło się powoli rozchodzić. Karczmarz rozdysponował, aby wystawić warty w razie kolejnego ataku. Kiedy wszyscy rozeszli się już do swoich domostw, mruknął tylko do Kyllana.
- Chodź panie. Obiecany nocleg dostaniecie. Wikt też. Ja słowa dotrzymuję. - wyrzut w jego głosie był wyraźny. Musiało to być nie lada zdziwieniem dla kapłana, nic bowiem nikomu nie obiecywał.

Noc minęła spokojnie. Kyllan przez okno obserwował jak brązowowłosy chłopak o świcie osiada konia i po błogosławieństwie na drogę ze strony swojej zapłakanej matki rusza w stronę najbliższego miasta, oddalonego o dwa dni drogi Crimmor. Zniknął za linią drzew już po chwili.

Dzień mijał powoli i nudno. Kleryk zajęty leczeniem kilku osób nie zauważył nawet, jak minęło południe. Czekał na kolejną chorą osobę, gdy powietrze rozdarł przeraźliwy wrzask kobiety. Nie był to jednak krzyk podobny do tego, który poprzedniego dnia oznajmiał atak nieumarłych. Był to krzyk przepełniony bólem i cierpieniem. Jak się okazało po chwili, która była potrzebna mężczyźnie na dotarcie pod karczmę, źródłem dźwięku była kobieta, która rankiem żegnała chłopca. Kapłan zobaczył też konia swojego gospodarza, na którym znajdowało się bezgłowe ciało. Kyllan od razu rozpoznał, iż było to ciało młodego gońca. Karczmarz stał obok, czytając kawałek pergaminu. W tym samym czasie dwie młodsze kobiety zajmowały się płaczącą i pogrążoną w rozpaczy kobietą.

Karczmarz skończywszy czytać, podszedł do kapłana.
- Dzięki tobie wszyscy zginiemy. wręczył klerykowi pergamin, po czym wszedł do swojej karczmy. Na starym, pożółkłym kawałku pergaminu starannie nakreślone było kilka słów czerwonym inkaustem.


Wydajcie mi kapłana, albo zniszczę was wszystkich. Macie sześć dni na podjęcie decyzji.


Krew była jeszcze świeża, zostawiła ślad na palcach Kyllana.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski

Ostatnio edytowane przez daamian87 : 15-01-2013 o 10:56.
daamian87 jest offline  
Stary 15-01-2013, 18:50   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Spojrzenia, spojrzenia, spojrzenia.
Ciekawe, co od niego oczekiwali. Żeby pojechał do zamku, wyzwał tego całego Torana na pojedynek? I pewnie jeszcze pokonał...
Że też życie nie jest takie proste, jak w opowieściach bardów - przyjechać, wykonać zadanie i odjechać z kabzą pełną złota. A tu znów się okazało, że za dobre uczynki trzeba płacić. A dobra rada, najwyraźniej, dostateczną zapłatą nie była.
Czemu od razu od człowieka spodziewano się cudów? I ma się pretensje, gdy tych cudów się nie dokona? A na razie, jedynym zyskiem za poniesione rany była garść złota za zdobytą na wrogach broń i bezpłatny nocleg, tudzież niechętne spojrzenie karczmarza.

Posłaniec wrócił dużo wcześniej, niż się to można było spodziewać.
Na dodatek przyniósł wieści, których zdecydowanie nie można było uznać za pomyślne. Szczególnie z punktu widzenia Kyllana.

Kapłan wszedł do gospody w ślad za karczmarzem. W końcu z kimś trzeba było sprawę omówić, a właściciel karczmy do tego celu nadawał się idealnie.
Jednego Kyllan był pewien - nie miał zamiaru ratować wioski za cenę swego życia. Poza tym - i tak był pewien, że jego (mniej lub bardziej dobrowolne) poświęcenie najwyżej odwlecze los wioski. I to też zamierzał karczmarzowi powiedzieć.
- Musimy porozmawiać - powiedział.
Karczmarz obrzucił kapłana niechętnym spojrzeniem, ale dosiadł się do jego stołu. Poza nimi i drzemiącym nad kuflem krasnoludem nikogo w sali nie było.
- Są trzy sposoby rozwiązania tej sytuacji - powiedział Kyllan.
- Pierwsza, to spełnienie owej uprzejmej prośby - mówił dalej. - Dzięki temu trochę szybciej zostaniecie niewolnikami pana na zamku.
Karczmarz skrzywił się i splunął na podłogę.
- A co my, kurwa, innego możem zrobić? - spytał. - Pomoc miał młody sprowadzić i co? Śmierć spotkał. Uciec mamy?
- Też o tym myślałem. - Kyllan skinął głową. - Teraz mag z zamku nie ma zbyt wielu sługusów, bo by od razu zaatakował. Gdybyście wszyscy ruszyli, równocześnie, z pewnością byście się przebili.
- Możecie też przygotować się do walki - powiedział, zanim karczmarz zdążył odpowiedzieć.
- Walczyć? - Karczmarz zdawał się być szczerze zdziwiony. - Toż samych chłopów tu mamy. Kowal jedynie wojakował nieco, a reszta... Sami widzieliśta, co potrafią, gdyby do walki doszło.
- Ale ci, co tu przyszli, zostali pokonani, a ich resztki spłonęły - powiedział Kyllan.
- Paru naszych też - odburknął karczmarz.
- Nie pierdol pan, panie karczmarz - wtrącił się nagle krasnolud, który najwyraźniej się obudził i słyszał przynajmniej część rozmowy. - Musicie stanąć do walki, prawda, kapłanie?
Dla potwierdzenia swych słów klepnął Kyllana w plecy.
- Jak? - spytał karczmarz, wodząc oczyma od jednego do drugiego. - Nie mamy nawet nędznej palisady.
- To już moja w tym głowa - warknął krasnolud. - I kapłana. I mam już kilka pomysłów. Wilcze doły na przykład. Brony można by zastosować. Trzeba też dużo ognia. truposza najlepiej sfajczyć.
Karczmarz słuchał z wybałuszonymi oczyma.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-01-2013, 19:06   #9
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
- No ale... Ale to nieumarłe są!- karzcmarzowi nie mieściło się w głowie, jak można walczyć z nieumarłymi.
- Jak tam chcecie z resztą, mnie tam śmierć nie straszna. I tak człekowi przyjdzie zdechnąć, a tak to nawet szybciej zejdzie z tego świata. - splunął ponownie.
- Pogadać z ludźmi mogę, ale nic wam nie obiecam. Z resztą co ja będę gadał, wy tłumaczcie chłopom że walczyć będą musieli z nieumarłymi. Panie kapłan. - po chwili dodał.
- Dobrze by było, gdybyście z Martą porozmawiali. - widząc, że kleryk nie miał pojęcia o kogo chodzi dodał.
- Matką tego młodego, co go przysłali z wiadomością. -
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 17-01-2013, 23:03   #10
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Porozmawiać? - powtórzył Kyllan za karczmarzem. - I co ja mam, według was, jej powiedzieć?
- A skąd ja mam wiedzieć? Nie ja jestem kapłanem, nie ja chwalę Lathandera czy Cubberta co ranek, nie ja niosę święte słowa do ludzi. - Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Ja też nie jestem z tych, co pociechę nieść potrafią - odparł Kyllan - chociaż kapłanem jestem.
- A nie od tego jesteś? Żeby pokazać sens tam, gdzie go nie ma? Żeby dać ludziom urojoną nadzieję, która zniknie szybciej niż się pojawiła?
- Czy to nie ty czasem chciałeś, żebym sprawdził, co się w zamku dzieje? - Kyllan się wkurzył. Spełnia czyjeś prośby, naraża swoje życie, a tu co? - A teraz do mnie masz pretensje? O co? Że już teraz wiecie, że zło nad wami zawisło? Nad całą wioską? Z mojej to winy?
Karczmarz popatrzył dziwnym wzrokiem na kapłana.
- Myślisz że coś by się zmieniło gdybyś tam nie poszedł? Zaatakowaliby za kilka dni, może tygodni. Wtedy by nas wyrżnęli w pień. Wszystkich. Teraz mamy szanse na to, żeby przeżyć. Ale ci ludzie tego nie pojmą. Oni widzą świat w czarno-białych barwach. Jeśli są trupy, to jest źle. Jest śmierć, to jest źle. Nie ma trupów, jest dobrze. A wracając do tematu. Kobieta straciła swojego jedynego syna. Kto ma z nią porozmawiać? Młynarz? Kowal? A może stary karczmarz z przeszłością? - mężczyzna zdał sobie sprawę z tego, że powiedział nieco więcej niż chciał.
- Twoja sprawa panie kapłan, nie ja się spowiadam bogom - dodał.
Aż dziw, że niektóre myśli karczmarza były dokładnie takie same, jak poglądy Kyllana. Niektóre, niestety. A jeśli chodzi o bogów... Władca Płomieni niezbyt wnika w to, co czynią jego wyznawcy, byle nie łamali jego zakazów.
- Ale do mnie też pretensje masz, jakbym miał cudu jakiego dokonać - mruknął kapłan - chociaż nie obiecałem takiego i wiesz dobrze, że dokonać go bym nie był w stanie.
- I lepiej by było, gdyby kto ze swoich pociechy jej udzielił, a nie obcy, którego i tak pewnie o śmierć swego syna oskarża - dodał.
- Idź przygotować plan z krasnoludem. - warknął karczmarz, wychodząc z budynku.
Kolejny niezadowolony...
***
Pogrzeb był krótki.
Pochowano ciało na małym cmentarzyku, leżącym na północ od wioski. Gdyby to od Kyllana zależało, oddałby zwłoki Ligerna oczyszczającym płomieniom, ale tutaj takie obyczaje nie były na porządku dziennym, a on nie zamierzał nalegać.
Jako jedyny kapłan w okolicy wygłosił krótką mowę. W paru słowach pożegnał Ligerna, opowiedział o podróży duszy, o spokoju, jaki zazna na dworze Kelemvora.
I starał się nie zwracać uwagi na wiele niezbyt przyjaznych spojrzeń.

***

Zaraz po pogrzebie zabrali się do pracy.
Mieli do dyspozycji sześć dni i ponad setkę ludzi. Czterdziestu pięciu zdolnych do władania orężem chłopów i około siedemdziesięciu kobiet, starców i dzieci. Tę drugą grupę dość trudno było skierować do walki, ale do przygotowań czy w tak zwanych siłach pomocniczych. W sumie każdy mógł rzucić flaszką z oliwą czy też cisnąć kamieniem z procy.

- Kto umie strzelać z łuku? - Zorgen zaczął dzielić wieśniaków. - Kto do lasu chadzał i potrzaski zastawiał? Który z procy umie strzelać? Kto najcelniej rzuca kamieniami?
Powoli wykształcał się podział obowiązków.

***

Wybudowanie w ciągu sześciu dni umocnień, zdolnych powstrzymać bandę umarlaków, było rzeczą dość trudną do wykonania. Solidne mury, palisada, fosa, zwodzony most... Kyllan wątpił, czy nawet wyśmienicie wyposażona i na dodatek liczna grupa krasnoludów, a nie banda wieśniaków. Ale Zorgen miał swoje plany.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172