Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-12-2015, 12:40   #31
 
Ryder's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputację
- CO WY TU KURWA WSZYSCY ROBICIE!!!

Ups. Kaeasa przystanęła przy drzwiach, nasłuchując. Chyba spanie do południa ostatniego dnia nie było dobrym pomysłem, mimo aż nadwyraz dobrego towarzystwa… Szczęśliwie wyglądało na to, że parszywa zgraja ciągle tu jest, ale ktoś był z tego powodu dość niezadowolony. Wyczekała dogodnego momentu, i weszła do Węgorza z wyuczonym lekkim, prommiennym uśmiechem na twarzy.

- Miało być was więcej...
- I jest – Dziewczyna była dumna z wyboru momentu, gdyż wszystkich na drogocenną sekundę wryło tam, gdzie stali. nawet podenerwowanego rycerza.

Całkiem wysoka jak na kobietę, czarnowłosa Kaeasa nie musiała nigdy zadzierać głowy do góry, by wwiercić się spojrzeniem w żadnego faceta. Jej duże zielone oczy potrafiły być hipnotyzujące, jeśli tylko chciała, w tym momencie jednak większą uwagę prawdopodobnie przykuł zakrzywiony miecz przerzucony przez plecy – świetna elfia robota. Właścicielka szybko ztaksowała zgromadzonych, nieco dłużej zatrzymując wzrok na Gaspardzie i Lairiel. Będzie ciekawie.

Izabel wyglądała dokładnie na taką, jaką się spodziewała ujrzeć. Młoda, głupia dziewucha, która wyraźnie potrzebuje silniejszych i mądrzejszych od niej sprzymierzeńców. W kolejce stali wszyscy, nieliczni się dopchają. Dobrze, że tu była; nie zamierzała spaprać takiej okazji.

Elfka spodziewała się, że wyruszą o świcie kolejnego dnia. Ależ skąd! Revald rozkazał wypad już teraz, w zimną noc. W dodatku miała jechać konno, a nie w powozie! Cholerne konie. Kaeasa nienawidziła koni, w ogóle zwierząt; z wzajemnością. Wszyscy już dawno siedzieli w siodłach, kiedy ona ciągle obchodziła swojego wierzchowca, czekając na dogodny moment, żeby go dopaść. Wreszcie durne zwierze rzuciło łbem w drugą stronę, a ona wskoczyła na niego płynnym gibkim zrywem. Już nie mógł jej dopaść, za to ona mu pokaże, kto jest panem. Wbiła ostro pięty w boki wierzchowca i ruszyła z resztą.

***

Jechali już długo i w myślach kobieta zamordowała Revalda już cztery razy. Zimno, mokro, i w ogóle nieprzyjemnie. Nawet rozmawiać nie bardzo się dało, a co dopiero zajmować się conocnymi zajęciami. Magnusie, wynagrodzisz mi to, myślała, tworząc w głowie listę życzeń.

Meżczyzna zwany przez wszystkich “Kaczorem” wrócił zbyt szybko z przedniej straży. Trupy. Dawno. Ludzie ginęli cały czas, ich sprawa, jeśli nie umieli o siebie zadbać. Z takim nastawieniem nadjechała ku pobojowisku, i myślała że nic jej tak nie ruszy, ale widok kobiety wzburzył jej żołądek. To było takie… nieestetyczne. Odwróciła wzrok z niesmakiem i wtedy ujrzała coś w gęstwinie. Światło!

- Zgadzam się z Lairiel. Revaldzie, myślałam, że zależy nam na czasie?
 
Ryder jest offline  
Stary 14-12-2015, 14:09   #32
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Nie powinniśmy się zapuszczać w pościg za światłem - poparł elfki - znałem te tereny kiedyś, pełno tu wykrotów i dołów. Łatwo nogę skręcić po ciemku. Nie sadzę, by ktoś wyrównał te bezdroża i powycinał krzaki przez te dziesięć lat. Dlatego ruszajmy dalej. Proponował bym przyśpieszony pogrzeb… nie za głęboki grób, ale ciała przykryjemy deskami z wozu. To powinno uchronić je przed zwierzętami, zwłaszcza jak deski będą miały gwoździe na zewnątrz.
 

Ostatnio edytowane przez Mike : 15-12-2015 o 22:37.
Mike jest offline  
Stary 16-12-2015, 20:16   #33
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
- Nie mam łopaty - powiedział Robert rozkładając ręce w geście bezradności - Ale może ktoś lepiej widzący w ciemnościach wskaże jakiś dół, czy coś takiego? Raz dwa zrobię wtedy pochówek. Nie godzi się ich zostawiać tak na trakcie.
 
pppp jest offline  
Stary 16-12-2015, 22:03   #34
 
Gantolandon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Kaczor nieszczególnie przepadał za swoim fachem. Nie, żeby go nienawidził. Po prostu... nie miał do niego żadnego stosunku. Robota jak każda inna. Karczmarzowi płacono za podawanie piwa, piekarzowi - za ciepłe bułki, a jemu - za narażanie życia w cudzej sprawie. Mógłby zmienić pracę bez większego żalu, chociaż powstrzymywało go to, że nic innego nie umiał.

Zwiad jednak lubił. Chwile, kiedy można było się oddalić na moment od ględzenia reszty oddziału i posłuchać świerszczy, czy sów. Poczuć zapach lasu, zamiast przepoconych pach i noszonych od tygodnia onuc. Była to też jedna z niewielu okazji, kiedy nikt nie mówił mu, co ma robić i gdzie iść. Drugą był pobyt w sraczu, ale tam nie miał takiej swobody ruchów i prawie zawsze ktoś się po chwili dobijał do drzwi.

Odnalezienie trupów popsuło mu więc znacznie humor. Raz, że widok zmasakrowanych zwłok zazwyczaj nie jest zbyt radosny, zwłaszcza gdy chodzi o zupełnie niewinnych ludzi. Dwa, że oznaczało to, że musi już zawracać i złożyć raport Revaldowi.

Prowadząc rycerza i resztę grupy do miejsca, gdzie znalazł ciała, zastanawiał się nad tym, co usłyszał podczas wcześniejszej rozmowy. Oczywiście, podróżowanie samotnie po trakcie bywało niebezpieczne. Ale dopiero co przeżyli jeden napad i zlikwidowali jedną bandę wynajętych oprychów w dość efektowny sposób. Można by pomyśleć, że taka liczba uzbrojonych ludzi w okolica powinna skutecznie przepłoszyć amatorów łatwego zarobku...

- Elfy dobrze gadają - zawyrokował - Mamy zadanie, a czas goni. Ktokolwiek to zrobił, może się jeszcze czaić w pobliżu i może wrócić, jak będziecie tutaj świecić pochodniami i tupać. Albo mogą przyjść do powozu, bo pilnuje go... jedna osoba? Nie wiemy nawet, czy nikt tego nie zrobił specjalnie, żeby nas wywabić.
 
Gantolandon jest offline  
Stary 17-12-2015, 12:20   #35
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Tyralyon wysłuchał pozostałych. Wyglądało na to, że oddział już się zgrał, wszyscy mówili jednym głosem.
-Co do trupów - rycerz wzruszył ramionami - to tylko zwłoki, to nikt. Chcecie ich chować podczas gdy tam niedaleko ktoś żywy może potrzebować pomocy? Zostawmy zmarłych wilkom, lisom i krukom, a sami jedźmy do światła. W przenośni i dosłownie to z reguły właściwa droga. Załatwimy to szybko i wrócimy do naszej podróży.
Kriskaven, mimo że mówił pewnie spokojnie i przekonująco, w duchu westchnął ciężko. Diabli nadali rycerski kodeks. Pamiętał czasy gdy go nie obowiązywał i wtedy wszystko było prostsze.
Zresztą, co tam kodeks. Zwykła ludzka przyzwoitość nakazywała pomóc potrzebującym.
Tyralyon spojrzał wyczekująco na Revalda. Było jasne, że dziesięć ich "nie" będzie znaczyło mniej niż jedno jego "tak". Tyralyon czekał więc. Cierpliwie.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 18-12-2015, 06:59   #36
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Gospoda kilka godzin wcześniej.

Gnori spokojnie popijając doskonałe piwo, ze znudzeniem obserwował gości przydrożnego zajazdu.
Jego towarzysze zajmowali się swoimi sprawami. „Młody” flirtował wpierw z jedną z podróżnych, potem z elfką. Od dłużej chwili obserwował go ludzka blond włosa dziewczynka. W końcu zdobył się na śmiałość i podeszła. Przygotowany był już na burknięcie czegoś w odpowiedzi na zwyczajowe pytanie w tych razach „A czemu masz brodę zapleciona w warkoczyki”. Jednakże dziewczynka wpatrywał się uważnie w krasnoluda. W końcu zapytał poważnie.
- Szarą zbroje masz by cie było trudniej dostrzec panie krasnoludzie?
Spodziewał się wszystkiego, lecz z pewnością nie takiego pytania. Dziecko wpatrywało się intensywnie w niego czekając na odpowiedź. ~„Niech tam.”~
- Tak. Masz bystre oko panienko.
Dziewczynka uśmiechnęła się. Potem podeszła i wskazała na jeden z elementów zbroi płytowej.
- Wujek, ma podobną. Głupio w niej wygląda, jak ubrany w wypolerowany czajnik no i ma tutaj – mała wskazała prawą stronę zbroi – takie coś wykrzywione. – mała ukształtował z dłoni coś na podobieństwo haka.
Krasnolud uśmiechnął się. Rzadko zdarzało się, iż dziewczynki interesowały się takimi przedmiotami jak pancerze.
- Pewnie hak do podtrzymywania kopii.
Potem długo jeszcze rozmawiali na temat pancerzy i różnic w budowie. Dawno Gnori nie był tak zadowolony z rozmowy z ludzkim dzieckiem.

***

Trochę później ten sam zajazd.

Do kompani dołączyła kolejna elfka. Gnori tylko burknął tylko na jej widok. ~”Kolejna wykałaczko szyjna szpiczasto ucha”~ Pomyślał pociągają długi łyk piwa. Potem odstawił zdegustowany musiało zbyt długo stać, było paskudne.
- Jeszcze piwo ale nie tego sikacza co poprzednio ma być porządne. – chwycił za przedramię przechodzącą kelnerkę. Dziewczyna syknęła bólu. Gnori czasem zapominał o swojej sile. Poluźnił uchwyt.
- Przekaż barmanowi, że jeśli jeszcze raz naleje mi takiego sikacza, wcisnę mu go wraz kuflem w dupę.
Potem paskudnie się uśmiechnął potem puścił już zniecierpliwioną dziewczynę.

***

Chwila obecna. Trakt.

Rozkaz, rozkazem zatem mrucząc o „żarciu” wojownik dosiadł niezgrabnie konia. Teraz gdy odnaleźli trupy na drodze, krasnolud dostrzegł okazje do rozruszania i rozprostowania kości. Mrucząc pod nosem.
- Zeżrę cię , to pewne jak to, że słońce codziennie wstaje na wschodzie. – mruknął, nim zsiadł do ucha konia.
Gdy już staną na własnych nogach.
- Co z was za ludzie, jedno z Was, dziecko a to jest dla wszystkich cywilizowanych ras dobrem najwyższym, potrzebuje pomocy a wy mówicie, że to nie Wasza sprawa. Elfom się nie dziwię, wszak to odmieńcy. Swoje potomstwo to pewnie zostawiają na pastwę dziczy.
Potem pokręcił głową, odchrząknął potem splunął na trakt. Pokręcił głową, po czym powiódł wzrokiem po zebranych.
- W dodatku po strojach zabitych wnoszę, iż zabici mogli być nawet szlacheckiego pochodzenia...
Gnori znacząco przerwał swoją wypowiedź, nie kończąc jej.
- Idziesz młody Gaspardzie?
Po tych słowach ruszył na poszukiwania, uprzednio jednak wziął odczepił od siodła tarcze, a w drugą dłoń ujął korbacz.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 18-12-2015 o 07:24.
Cedryk jest offline  
Stary 19-12-2015, 13:58   #37
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Najpierw zdziwienie. Potem obrzydzenie. A na końcu irytacja i zaduma. Tak, mniej więcej, można by opisać przebieg odczuć Gasparda w ciągu ostatnich pięciu minut. Spodziewał się, że w czasie ich zadania, czekać ich może wiele niespodzianek, ale z pewnością nie przypuszczał, że pojawią się one tak szybko i będą niosły ze sobą dylematy moralne. Oczywiście, Gaspard nie był z tych, którzy byli skorzy do stawiania własnego życia pod pretekstem spokoju sumienia.

Jednak zawahał się przed wypowiedzeniem kwestii - “jebał to pies”. W końcu gdzieś to sumienie miał, a dziecko to jednak dziecko. Z kamienia, tak do końca, to on nie był. No właśnie. Ode mnie strzały nie odbiją się, jak od jakiegoś głazu, no i w dodatku potrafię krwawić. Ostatnia myśl, jakby zdeptała jego wątpliwości.

- Jebał, to pies - słowa w końcu wypłynęły z jego ust. - Wybacz Gnorri. Ale mamy już przed sobą ciężkie zadanie, nie możemy niepotrzebnie ryzykować. O pochówku też zapomnijcie, bo jak tu posiedzimy zbyt długo, to i my będziemy potrzebować grobów. Najbliższy kilometr czy dwa proponuję przebyć galopem. - Spojrzenie Jauffreta spoczęło na mężczyźnie przybitym do wozu strzałą. - Niewiele trzeba byśmy wszyscy skończyli jak oni...
 
Hazard jest offline  
Stary 20-12-2015, 17:08   #38
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Paskudnie. Zimno, wietrznie aż wyło w uszach, ciemno jak w kałamarzu. Niebo zaciągnięte ciężką kurtyną czerni, zatarasowane przed światłem gwiazd napuchniętymi od deszczu obłokami. No i dla dopełnienia szczęścia ulewa, skapująca za kołnierze, kąsająca natarczywie jak rój insektów, wściubiająca się w każdy jeszcze to suchy zakamarek odzieży. Klimat Północy był wymagający, to pewnik, ale żeby przy wrześniu? Takie noce były rzadkością, wielką rzadkością. Nic dziwnego, że zabobonni chłopi widzieli w nich czas piekielny, pole do harców dla płanetników i diabłów.

- „Jebał to pies” – zawyrokował Gaspard.

- „Jebał to pies” – pomyślał Tyralyon i nie czekając na wyroki wodza ruszył z pochodnią w lepki mrok. Może to był ten pisk, który usłyszał – jeśli rzeczywiście go usłyszał, czy naprawdę go słyszał? – a może miał już zwyczajnie dość śliskich wykrętów.

- „Rycerz. Jestem rycerzem do diabła i zachowam się jak przystoi” – mówił sobie zbaczając z traktu, wkraczając w rozmiękły od deszczu, przeorany wykrotami zagajnik. Niknąc w mroku, odbarwiając sylwetkę w cieniach, wypadając poza zasięg wzroku towarzyszy.

Pisk, tym razem namacalny, jasno ukierunkowany, wyrwał się z tyłu, z gardła młodej pannicy. Revald, chcąc nie chcąc, szybciej niż pozwalałaby myśl, ruchami poklatkowanymi przez zmącaną rytmicznie światłem pochodni ciemność, wyrwał się do dziewczyny.

Fałszywy alarm. Cena ciekawości. Isabel nie wytrwała pod kuratelą Tristana, musiała zobaczyć wszystko na własne oczy. Wbity w karocę szlachcic i rozbity na części woźnica. Przyciskający przerażoną dziewuchę do piersi Krull zadbał, by oszczędzić jej widoku splugawionej kobiety. Tyle wystarczyło, by Tyralyon samowolnie oddalił się od reszty, zamazał wśród drzewiastych kształtów lasku. Ze wzrokiem utkwionym w oświetlanej pochodnią Isabel, centrum uwagi całej grupy, mało kto zauważył, że za rycerzem ruszył i Gnori.

- „Tutaj.” – Głos Roberta nadpłynął jeszcze skądinąd, gdzieś z boku. I z dołu. Młody Tumuliz wlókł po ziemi naderwane drzwi od powozu. – „Tu ich złożymy. Dajcie ich szybko, nie ma się już co rozglądać po sobie, żwawo”.

* * *


Pochodnia w jednej dłoni, miecz w drugiej. Wokół mokra, ciężka ciemność, a w dali, w nicości, błąkający się od kształtu do kształtu świetlik. Wiatr zacinał niemiłosiernie, przeganiał myśli, zostawiał pod czaszką tylko przejmujący chłód i dudnienie. Grząsko, coraz bardziej i bardziej. Namokły mech mlaskał pod stopami, wzmagająca się ulewa wygłuszała chrzęst łamanych gałązek.

Tyralyon nawet nie usłyszał, kiedy krasnolud znalazł się przy nim. Ciężki, w płytówce, z tarczą i korbaczem w dłoni. Gdyby ktoś chciał ich podejść, podszedłby. Zjawiłby się jak dżin z butelki, zmaterializował bez zapowiedzi, był przed nimi w jednej sekundzie. Albo za nimi.

Odwrócili się natychmiast, dziki łomot za plecami zagrzmiał jak górski wodospad. Ziemia rzuciła się ku nim, bryzgnęła czarnym błockiem po twarzach, zwaliła pochodnię w błotnistą pulpę, zgasiła zwałami mokrego piachu. Przewalone mocnym podmuchem drzewo spoczywało teraz z koroną połamanych gałęzi na ziemi, wiatrołom z korzeniami rozczapierzonymi bezradnie nad życiodajną glebą.

- „O mały włos” – sapnął krasnolud wypluwając z ust drobinki namokłej gleby. – ”Chodźmy, to już blisko…”

- „Już blisko” – zgodził się ochoczo Tyralyon, zadowolony, że znalazł poplecznika w kłamstwie.

* * *


- „Dobrze, to teraz jeszcze woźnica. Złóżmy go, o tu, ufff…” – Robert z trudem wydobył się z osypującego się leju. – „Teraz szybko zasypać”.

Kruszące się brzegi dołu znacząco przyspieszyły pochówek, porozbijane resztki wozu wylądowały na nieboszczykach dopełniając dzieła i pogrzeb był zakończony. Malcolm. Jeszcze Malcolm potrzebował wypowiedzieć kilka słów dla porządku i mogli się zbierać.

- „Mieli pięć minut. Zostały im trzy.” – Revald wykorzystując przymusowy przestój rozpalił płomyk zapasowej latarni. – „Musimy dziś dotrzeć co najmniej do Devren. Dłużej na tej ulewie i drogi zrobią się całkiem nieprzejezdne, a my nie mamy czasu do stracenia”.

- „Devren? Tej przemytniczej nory?” – Lairiel w zdumieniu ściągnęła brwi. – „To jeszcze po drugiej stronie Ofiarnych Kopców!”

- „Dlatego pośpiech jest w cenie. Nie mitrężmy.”

* * *


Wchodzili coraz głębiej w las, wabieni do migającego w cieniach światła jak ćmy. Niby przeszli już taki kawał – czy przeszli? Ile już tutaj byli? – a płomyczek dalej był poza zasięgiem. Wycofać się, zrezygnować?

Chrzęst pod butami. Tym razem to nie były gałęzie, szło poznać. Ciemno choć oko wykol, ale tam coś bieliło się w mchu. Jasne i zgrzytliwie łamliwe. Dłonie na rękojeściach, sunęli naprzód, skrzywieni gdy stopa znów natrafiała na skorupiaste, chrzęszczące znalezisko.

- „Hh… Halo? Hhh… Halo?” – Teraz było wiadomo. To nie złuda. – ”Hhh… Halo, na pomoc… Jest tu kto? Pomocy!”

Przyspieszyli kroku potykając się na żwirowatych otoczakach i przerąbanych pniakach. Las rzedł, malał, odkrywał przestrzeń wypalonej polany. Płomyk był tuż, już go widzieli. Widzieli jak dyndał w latarence zasupłanej sznurkiem na szyi małej istotki. Dziewczynka, może sześcioletnia, chlipiąca, przerażona, z rękoma ściśle związanymi na plecach konopną linką potykała się i odbijała od drzewiastych resztek. Szła przed siebie, nęcona majaczącym w sercu polany kształtem. Menhiry, kamienny okrąg postawionych na sztorc, obłych głazów był śladem ludzkości. Symbolem obecności człowieka wśród dzikiej natury. A w jego sercu, rozrzucając na ściany głazów fantastyczne cienie, gorzało ognisko.

Jak mogli go wcześniej nie dostrzec? Niemożliwe, z daleka dostrzegli płomień latarni u dziewczątka, a skryłby się rwący prawie pod kraniec kamieni ogień? Gnori rzucił się naprzód pierwszy, schwycił dziewczynkę za ramię, przyciągnął do siebie i jak najszybciej spróbował stłumić spodziewany wrzask. Prawie zdążył, z gardziołka pannicy zdążyła się dobyć może pierwsza sylaba, może ledwie zgłoska jakiegoś wołania, nim krasnoludzka, sękata łapa stłumiła dźwięk.

- „Spokojnie, spokojnie mała…” – Próbował niańkować krasnolud. – „Nic ci nie grozi”.

Obaj z Tyralyonem wiedzieli, że to nieprawda. Dostrzegli pokraczne kształty stojące wokół ognia, rozrastające się wśród miotanych przez płomienie cieni, czarne i niepokojące mimo ludzkich sylwetek. Nie zastanawiali się, z dziewczynką pod pachą rycerz rzucił się z powrotem w leśny gąszcz. Krasnolud nie chciał wypuszczać tarczy, ani korbacza. Wiedział, że szybko się przyda. A że biegał wolniej…

Nie odwracali się, ale syki i jazgot, które nadleciały z tyłu, bijąc od ognia z siłą kościelnych dzwonów jasno komunikowały, że z cichej ewakuacji nici. A do tego dziewczynka krzyczała i piszczała przestraszona.

- „Ucisz się do stu diabłów!” – Przeskakujący nad połamanymi pniakami rycerz mimo lodowatych, zacinających z góry kropli czuł coraz większe gorąco. – „Biegniemy do mamy i papy, musimy uciec przed tymi stworami. Musisz być cicho, bądź cicho albo nas złapią!”

Gnori, wolniejszy, biegł z tyłu, z większym trudem forsując wyrastające na drodze wykroty, leje i głazy. Wzrost robił swoje i płynne przeskakiwanie przeszkód nie szło tak łatwo jak rycerzowi, choć i ten swój bieg w zbroi szybko przypłacił ciężkim zmęczeniem. Płomyk lampy dudnił u szyi dziewuszki, rozjaśniał migające w dole czaszki i kości, które łamali wcześniej pod butami skradając się do ognia. Drzewa gęstniały na nowo, zwierały szyki, ścieśniały się w labiryntowy młodnik. Uskok, jasna cholera. Ziemia zrywała się nagle w pożyłkowanej korzeniami skarpie, Tyralyon ledwie utrzymał się na skraju. Zaryzykował się, odwrócił. Gnori, zasapany, biegł z tyłu, a za nim kołatały się cienie. Bez ognia, w naturalnym mroku bezgwiezdnego nieba i gęstych świerkowych gałęzi sylwetki powinny zniknąć. Ale malowały się jeszcze wyraźniej, czarne jakby wchłaniały wszelką barwę wokół siebie, spijały szarość nocy rosnąc w oczach.

Rycerz zbiegał w dół, próbował powoli, ale nie szło. Gnori, w pędzie, nie zdążył wyhamować, zwalił się w dół jak długi, leciał odbijając się od zatopionych w glebie głazów i wyżerających ze skarpy gałęzi. Koziołkując dopadł Tyralyona, przewrócił rycerza razem z dziewczynką, zwalił oboje na trawiastą kępkę.

Hełm? Gdzie był hełm? Musiał gdzieś spaść. A tarcza? Czując jak krew zalewa mu oczy – musowo jakieś rozcięcie – Gnori zgramolił się z ziemi i żelaznym uściskiem porwał z ziemi splecioną razem dwójkę. Korbacz, miał jeszcze korbacz. Dobre i to. Mimo woli złowił za sobą ruch, rosnące, rozczapierzone ręce. Na skraju skarpy chuderlawe ręce wystrzeliły w górę, wypłynęły poza poły szaty, jazgot ponowił się, zadudnił w bębenkach. Ale to było już w drodze, pędzili już dalej.

- „Wraaaaaaaaagh!” - ryknął Tyralyon, mieszanka wściekłości i obrzydzenia. Lepkie, kostropate łapska wystrzeliły nie wiadomo skąd, owinęły się wokół kostki. Oplotły i drugą nogę, przeniknęły zimnem do kości, choć od skóry oddzielał je gruby metal pancerza. Gnori doskoczył, chciał pomóc, ale coś capnęło go z tyłu. Szamocząc się wyrwał w skoku w górę, odgonił postać korbaczem. Rąbnięcie broni rozkawałkowało czaszkę przygarbionej, wychudzonej figurki. Tyralyon mieczem uwolnił uścisk, odrąbał wyrastające spod mchu łapy. Ale tych było więcej. Na razie gnali dalej, ale ziemia szumiała pod stopami. Spod grzybów i mchów dochodził bulgot i stukot, ziemia wybrzuszała się, tu i ówdzie nad powierzchnię wykwitały pokraczne kończyny wygrzebujące glebę znad reszty osadzonego pod ściółką cielska.

* * *


- „Słyszycie?” – Gaspard zapytał raczej retorycznie. Ryk usłyszeli wszyscy. Usłyszał i Revald. Usłyszał i przejechał dłonią po czole. Miał pewnie milion myśli, ale pewnie mało która dawała komfort poczucia słuszności.

- „Tristan, Jasper, na konie i zabierzcie lady na tył” – Krull wreszcie wysupłał skądś kolejne minuty, których tak bardzo dotąd brakowało. – „Reszta na konie, formować szyk i broń w łapy. Głowy nisko przy grzywach. Zobaczmy, jakiego wilka wywabili nam z lasu koledzy”.

* * *


Ucieczka zmieniła się w spacer. Przymusowy i ciężki. Nie było jak biec, gdy wokół przeszkadzały już nie tylko kamienie i doły, ale do blokady włączały się chwila za chwilą coraz to nowe, wygrzebujące się z ziemi pokraki. Tyralyon ciął na odlew, z mocą, z ukosa, raz za razem, co sił. Gnori przypadł do kompana, cofali się powoli, stojąc do siebie plecami, mając rozbeczaną dziewczynkę między sobą.

- „Hej, tutaj!” – Rycerz miał tylko nadzieję. Nie widział tego na pewno, ale wierzył. – „Pomocy, hej, tutaj, szybko!”

Byli już blisko, las zrzedł na powrót, zmienił się w zagajnik. Kojarzyli punkt startu, stąd ruszyli. Tak, słusznie, sylwetki na skraju to musieli być oni. Drużyna Revalda, poznawali już nawet obalony na bok wóz. Ten widok – sam widok, przymglony jak zza szkła – dodawał otuchy, był nadzieją wlewającą w zmęczone członki nową energię. Tyralyon warknął jak zwierz, wypadł na nowo wzrastające poczwary, ściął całą linię jak żniwiarz, capnął dziewczynkę za ramię, porwał ze sobą przewalając się nad sosnową barykadą. Gnori nie czekał, twardy i ciężki, okutany w żelazo, zaryzykował przeprawę mimo chłoszczących łapsk. Czuł jak orają zbroję, jak zostawiają na metalu blizny i wyrwy. Któryś nawet zranił go w głowę, skrwawił czuprynę, zlepił włosy lepką słodkością krwi. Ale udało się. Tym razem się udało.

Byli na skraju, byli u leśnego duktu, którym nie tak dawno jechali. Byli przy towarzyszach, którzy z bronią w pogotowiu, w strzemionach, czekali gotowi do szarży. Do szarży na cokolwiek, co wylezie na nich z leśnego mroku. Rycerz rzucił dziewczynkę na środek traktu, sam odwrócił się na pięcie, przyjął pozycję, stanął w jednej linii z krasnoludem. Las przed nimi szumiał, chłostane wichrem gałęzie przebiegały przed oczami jak owadzie odnóża, drapieżnie smagały się nawzajem. Deszcz powoli słabł, zmywał z twarzy obu wojowników krew i pot. Ciemność zajazgotała raz jeszcze, na znany im sposób. Ale spośród sosen i świerków, spomiędzy olch i grabów, nie wychynęło już nic. Żaden kształt, żadna sylwetka. Nawet żaden dźwięk. Nic innego niż klekot bijących się wzajem gałęzi i plask spadających w mech szyszek.

Nie kusili losu. Odjechali najszybciej jak mogli.

* * *


Devren. Że Devren to Devren nie dowiedzieliby się, gdyby Revald nie oznajmił tego wprost. Jak na miejscowość – czy z czymkolwiek mieliśmy tu do czynienia – Devren wyglądało rzeczywiście skromnie. Dziura przemytników, Lairiel miała rację.

Oficjalnie faktoria, traperski przybytek u podnóży Ofiarnych Kopców, które minęli przeprawą przez wąskie gardziele jarów i wąwozów. Ustawione u brzegu Raby szopy i chatynki robiły za magazyny i noclegownie dla traperów, drwali i smolarzy, którzy tachali nad wodę swe towary, które potem spływały na południe, do Johnsportu. Nad zbiorowiskiem drewnianych konstrukcji wątpliwej trwałości wzrastał budynek właściwej faktorii, szynku i punktu zbornego flisaków zajmujących się spławem towarów. Na pomoście przed zmontowanym z bali domostwem było miejsce dla paru szkut, a na mokrym piasku w zatoczce mogły spokojnie cumować płaskodenne kozy i galary. Tyle, że nie cumowały. Przy pomoście, zasupłany przy wbitych w dno balach łomotał się tylko niewielki, załadowany skrzynkami dubas ze ściągniętymi ściśle żaglami.

Skromna, wystawiona pospiesznie palisada z nierówno ociosanych sosnowych pni, powbijanych w ziemię, jak komu wygodniej, broniła dostępu do owego ludzkiego zakątka w sercu głuszy. Usadzeni na posterunku stróżowie nie palili się do wyłażenia spod naciągniętej nad nimi plandeki na deszcz, ale w końcu liczba przybyszów zrobiła jakieś wrażenie. Po serii westchnień i posapywań w końcu odciągnęli sztabę z prowizorycznej bramy i wpuścili przemokniętych podróżnych.

Na podwórzu, pod zadaszeniem, parę przywiązanych do palików koni skubało wsypaną do paśnika słomę. Znak, że faktoria miała gości i mieć ich musiała sporo, bo „zaparkowane” na zewnątrz konie najwidoczniej nie zmieściły się już w pokaźnej stajni.

- „Gdzie jest załoga Murmuka?” – Revald schwycił przechodzącego przez podwórze stajennego jak entomolog łapiący w szczypce najciekawsze okazy przed ich preparacją i nabiciem na szpilki.

- „Murmuka? Poszli, poszli przed wieczorem”.

- „Co takiego? Odpłynęli? Mieli czekać!”

- „Ja tam nie wiem, panie. Mieli-nie mieli, nie wiem. Popłynęli. Mówią…”

- „No? Co mówią?” – Revald mimo woli (a może i była w tym jakaś celowość) wzmocnił chwyt.

- „Nn-nno, mówią, że czmychnął szybciej, bo nie chciał, żeby go naszły chłopaki od Hrabiego. Mają jakie zaszłości podobno, co tam jest ja nie wiem.” – Młodzik spoglądał bezradnie na zebranych wokół, jakby liczył, że ktoś wyzwoli go z Revaldowego uścisku. – „Hrabia jest, chce opchnąć co tam ma, bo jest słowo, że… No musi, tak”.

- „Mów” – Krull podniósł chłopaka w górę jakby ten był leciutki niby grzebień – ”I tak powiesz.”

- „No, mają być Ratikowi jutro, jest słowo. Chcą opchnąć, co mają czym prędzej i się zwijają ze statkiem. Murmuk tak samo, może i chciał zaczekać, ale nie przy Hrabiowskich…”

Krull odstawił chłopaka na ziemię, jakby odstawiał na półkę produkt, z którego rezygnował. W obolałą rękę wepchnął mu monetę, rozkazał oporządzić konie i zły jak osa wparował do szynku.

* * *


Izba była przestronna, ale i tak mocno zadymiona, cuchnąca od potu i taniej gorzały. Kopcące kaganki dymiły pospołu z buchającymi tytoniem przemytnikami Hrabiego, kominek zajadał porąbane sosenki z szyszkami i igliwiem, wypluwał aromat lasu i ogniska. Drewniane ławy lepiły się od żywicy i piwska, a mocno złojona klientela, przyciśnięta alkoholem, lepiła się do ław. Za szynkwasem urzędował nadzorca ośrodka, stary Legrun, włochaty jak niedźwiedź i podobnej postury. Nie uchylał się przed Revaldem, powtórzył – odpowiednio przycinając to i owo, unikając wspomnienia o nadchodzących agentach Ratikowych służb – historię małolata. Murmuk i jego transport odpłynęli parę godzin temu.

Już w izbie na pięterku – luksus, który Revald kupił sobie tylko wiadomym sposobem – goście mogli zapoznać się z dalszymi punktami planu. Z opatrzonymi ranami, obandażowani jak mumie, wojowie siedzieli rozwaleni na pryczach, mrucząc po cichu, nie chcąc zbudzić zapadłej w letarg dziewczynki wyratowanej przez Gnoriego i Tyralyona. Ruda jak świętej pamięci matula, marchewkowa i o prawdziwie szlacheckiej, jasnobladej karnacji, dziewczynka płonęła gorączką, z pulsującymi od gorąca policzkami.

- „Miał tu na mnie czekać człowiek, flisak, który przeprawiłby nas na południe od gór, w stronę morza…”

- „Nie flisak i nie człowiek” – fuknęła Lairiel.

- „To teraz nie ma żadnego znaczenia. Nie ma go i nie ma jego łodzi. Zostaje nam albo droga w dół rzeki, albo przedzieranie się przez wzgórza i dalej szlak lasem. Jedno i drugie: praktycznie niemożliwość…” – Revald zacisnął pięści na kolanach i pokiwał się w bezsilnym gniewie. – „Łódź ma Hrabia, widzieliście go na dole. Cała ta jego szajka nie zgodzi się nas przeprawić. Część zniknie rano w pobliskich lasach, część spłynie na łodzi z towarem i pieniędzmi, które dostają od Legruna za sprzedane zdobycze z rozboju”.

- „A droga lasem?” – spytała dla formalności Kaeasa. Tyralyon i krasnolud wzdrygnęli się odruchowo.

- „Górny Las. W południowej części pełno tam orków, gnolli i inszego ścierwa. Są tam i bezpieczne szlaki, ale bezpieczne dla tych, którzy je znają” – Krull westchnął ciężko. – „Błądzić tam po omacku, jeśli nawet nie narazimy się na zasadzkę, to strata dni. A czasu, niestety, nam poskąpiono”.

- „Jeśli są i bezpieczne szlaki to ktoś musi je znać” – włączył się czuły na punkcie bezpieczeństwa Gaspard.

- „Gdyby przymusić któregoś z ludzi Hrabiego, żeby nas poprowadził, mogłoby się udać… Ale to najgorsze gnidy, nikt nie zgodzi się po dobroci. Trzeba by wziąć ich za kudły i przymusić…” – Krull uśmiechnął się promiennie. – „Nie możemy tu ryzykować rzezi. Za dużo ich na dole”.

- „Będzie trzydzieści dwie osoby” – zrachował szybko Kaczor. – „Jeśli wszyscy są od Hrabiego. Swoją drogą, który to?”

- „Siedział przy kominku, tyłem, w otoczeniu swoich drabów. Wielki jak dąb, w ćwierci ork, ale przyszła mu fantazja mianować się hrabią. Zrabował skądś jakąś replikę hrabiowskiej korony z Knurl i teraz paraduje w niej przy byle okazji.” – Krull powstał z pryczy rozprostowując kości. – „Jest jeszcze droga górami na południe, ale to czysta teoria. Stracilibyśmy z miesiąc, a to przekreśla taki plan. Los nam nie sprzyja, zdecydowanie nie sprzyja”.

- „I co w takiej sytuacji?”

- „W takiej sytuacji będziemy musieli trochę namotać we wrzecionach losu. I ułożyć sprawy po swojemu”.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 20-12-2015 o 17:25.
Panicz jest offline  
Stary 22-12-2015, 13:25   #39
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Jeszcze raz udało się przeżyć.
I nie tylko. Udał się też uratować dziecko z łap bestii. Tylko co teraz?
Rycerz siedział w pokoiku na piętrze razem z pozostałymi. Wcześniej sypnął groszem i załatwił garnuszek gorącego mleka. Napojona dziewczynka spała niespokojnie, płonęła gorączką. Tyralyon nakrył ja kocem.
Co teraz?
Z zamyślenia wyrwał go mokry nos atakujący jego łydkę. Rycerz pochylił się, pogłaskał Nutkę. Mógł być z niej dumny. Suczka cały dzień szła razem z konnymi. Teraz była równie zmęczona co on, ale nie przeszkadzało jej to w karesach.
Kriskaven bez namysłu podniósł Nutkę kładąc ją obok okrytej kocem dziewczynki. Suczka powąchała małą po czym ułożyła się obok niej. Dzieciak zamruczał coś niewyraźnie odruchowo przytulając się do źródła ciepła.
Tyralyon pociągnął łyk gorzałki z bukłaka. Ciepło. Zmęczenie. Ból złamanego żebra.
"Co ja zrobię z tym dzieciakiem? Do mamy i papy? Taaa, znając życie oboje już ziemię gryzą. Zostawić ją obcym ludziom? Nie godzi się. A do świątynnego przytułku? No nie wiem. Różnie bywa."
Z zamyślenia wyrwała rycerza tocząca się obok dyskusja. Wyglądało na to, że umówiony przewodnik dał nogę. Co teraz?
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 23-12-2015 o 17:50.
Jaśmin jest offline  
Stary 24-12-2015, 00:33   #40
 
Ryder's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputację
- „Dajcie mi czas do rana. Znajdę nam przewodnika" - prychnęła Kaeasa. Spojrzenie elficy było ciężkie do określenia, nieco znużenia, ale też i... rozbawienia? - „Będę potrzebować tylko imienia jednego z nich. Pełnego. Robercie" - zwróciła się do młodego Tumuliza słodkim głosem - „Pomożesz? Nie wykazałeś się jeszcze tak, jak nasi wojownicy w lesie, krótka pogawędka z towarzystwem na dole nie powinna być dla ciebie żadnym wyzwaniem, nie mylę się, hmm?"

Nie czekając na odpowiedź wstała i przeszła za siedzisko Krulla.
- „Nie martw się, Revaldzie" - rzekła spokojnym głosem kładąc starszemu rycerzowi dłoń miękko na ramieniu - „Jesteś wśród profesjonalistów. Wszystko wyjaśnię jutro."

Robert spojrzał na elfkę, która kręciła się za siedzącym Krullem:
- „Nie rozumiem w czym mam pomóc" - młody rycerz odpowiedział szczerze - „Co masz dokładnie na myśli?"

Westchnęła, może nieco zbyt teatralnie.
- „Pójdź na dół, porozmawiaj z dowolnym z ludzi tego hrabiego, wydobądź z niego pełne imię, przekaż mnie. Teraz, zanim wszyscy usną. Zaufaj mi, młody panie. Rano przekonam tę osobę, żeby nam przewodziła z największym oddaniem, na jakie będzie mogła się zdobyć" - powiedziała, a szelmowski uśmiech zatańczył na jej twarzy.

- „Ruszam natychmiast, dogadajmy tylko kilka szczegółów. A jeśli ma kilka imion, to które jest najważniejsze?" - zapytał Robert ciekawie. Prośba o cudze dane osobowe zwiastowała, że ma do czynienia albo z poborczynią podatków albo z czarownicą. Oba wyjścia były wyjątkowo nieciekawe - „A jeśli posługuje się patronimikiem, to on też ma znaczenie? I wreszcie, co jeśli zmienił imię i zadecydował, że nazywa się inaczej?"

Elfka w zamyśleniu przyłożyła palec wskazujący do policzka.
- „Nie wiem co to patronnik. Wszystkie są równoważne, kombinacja tych imion musi jednoznacznie oznaczać twojego rozmówcę" - zaczęła się niecierpliwić, lecz zamiast zaostrzyć ton głosu, przemówiła tak słodko, jak tylko potrafiła - „Dzięki temu imieniu będę mogła z nim porozmawiać w odpowiedni dla niego sposób, tak, aby go przekonać bez prymitywnych gróźb. Nie ufasz mi?"

- „Nikt z nas nie ufa sobie nawzajem" - Odparł z uśmiechem starzec - zwłaszcza w sferze magii.

Tyralyon słuchał. Po czym wyszedł przed szereg.
- „Nie znam się na magii, ale czemu nie mielibyśmy spróbować. Prawda, Robercie? A tymczasem zastanówmy się może nad drogą do celu" - rycerz poprawił się na siedzisku - „Będziemy potrzebować łodzi. Możemy więc zrobić dwie rzeczy. Pierwsza, kupić albo pożyczyć łódź od tego całego Hrabiego. Drugie wyjście, zbudować własną tratwę. Budowaliście kiedyś tratwę? Ja tak. Taka robota zajmie nam cały dzień, ale potem mamy szybki i w miarę bezpieczny spływ rzeką. I będą potrzebne dwie tratwy. Na pierwszej..."

- „Drogi Tyralionie" - ozwała się po raz kolejny Kaeasa - „Mężny z ciebie wojownik, lecz kiepski słuchacz. Człowiek, którego nam pozyskam, poprowadzi nas przez las, właśnie do tego jest potrzebny. Nie będzie większych komplikacji."

- „Dobrze, ale jeśli dobrze zrozumiałem, liczy się czas. Idąc przez las, nawet z dobrym przewodnikiem, nie pokonamy dystansu tak szybko i bezproblemowo jak rzeką. Zwracam uwagę, bezproblemowo. W lesie, jak zauważył rycerz Revald, roi się od agresywnego plugastwa. A plugastwo na tratwę na środku rzeki nie skoczy. Zero krwi."
Kriskaven pochylił się w kierunku rozmówczyni.
- „Uwierz mi, wiem co mówię. Rzeką będzie szybciej i bezpieczniej."

Elfica po raz kolejny westchnęła. Ci mężczyźni to jednak ciężkie przypadki.
- „Revald również mówił, że są bezpieczne szlaki, którymi można sprawnie się przeprawić, od tego wszystko się zaczęło!" - Odwarknęła i legła na najbliższym posłaniu odwracając się od reszty - „Czekam na ciebie Robercie, zrób to, o co cię prosiłam, zanim wszyscy zapomną, co tu robimy..."
 
Ryder jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172