Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-05-2013, 00:02   #1
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
[Aut. storytelling współczesna] - Odcienie Magii


Wieść o tym nieszczęśliwym zdarzeniu obiegła cały magiczny światek z prędkością sylfa. Dosłownie. Jednak po niecałym miesiącu, okazało się, że to nie było tak niezwykłe wydarzenie, jak się wydawało... Demony zaczęły atakować masowo niczego niespodziewających się magów. Nawet za dnia, kiedy moc potworów była mniejsza!
Nikt nie oddalał się samotnie na długo, a woda święcona na rynku osiągała horrendalne ceny.
Coraz więcej magów i aniołów ginęło, a głosy zaczęły mówić, że stoi za tym Catseye, znany z tego, że już wcześniej przysparzał kłopotów Radzie. W prawdzie nikt nigdy nie miał dowodu przeciwko magowi-degeneratowi, jednak krążyły plotki, że kilka osobistości oferuje nagrodę za jego głowę.
Czy to jego sprawka?
Dwóch magów nie mogło się teraz nad tym zastanawiać. Mieli coś innego do zrobienia...

*

Niespełna dwa dni temu na biurku Richarda pojawił się list. Mag doskonale wiedział, co to oznacza, tym bardziej, że Jennifer nie zauważyła niczego. Magiczne pieczęci miały to do siebie, że nikt, poza adresatem, nie zobaczy listu, dopóki go nie dotknie.
Treść była na pewien sposób niepokojąca, ale również zachęcająca. Richard od dawna nie miał okazji praktykować magii i przywołać Miśka, jednak nie uśmiechało mu się atakowanie nekromanty! Na dodatek miał tam pójść jako czyjeś wsparcie!
Ale co robić? Przecież Radzie nie można się sprzeciwić i każdy mag jest zobowiązany wypełnić polecenia jej członków. Tym bardziej, jeśli płacą...


Obrazek zapożyczony z bogatych zasobów
internetu. Pozostałe zdjęcia zrobiłam sama.

List leżał w gabinecie Maxa, który bezproblemowo rozpoznał pieczęć Rady. Nie rozumiał, dlaczego wzywają go jak zwykłego maga. Przecież mogli mu przekazać wiadomość, kiedy był w biurze... cóż. Służba nie zaczeka, tym bardziej, że spotkanie było zaplanowane na następny dzień, rano. Musiał się przygotować.


Było południe – czas, w którym magia ma największą moc. Spotkali się dopiero na miejscu.
Pierwszy przyszedł skrupulatny Max, Richard niewiele później. Nie znali się wcześniej, jednak bezbłędnie rozpoznali, że są magami – tych drobniutkich zakłóceń w powietrzu z niczym nie można było pomylić.
Znajdowali się na zwykłej, miejskiej ulicy. Naprzeciwko budynku, gdzie miał być nekromanta, znajdował się hotel. Powoli zaczynali rozumieć, dlaczego wysłano ich dwóch – musieli bardzo uważać, żeby żaden człowiek nie został wplątany w działania związane z magią.
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline  
Stary 27-05-2013, 16:07   #2
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Richard kupiwszy w kiosku gazete usiadł na ławce z widokiem na obserowany budynek i czekał. Liczył że towarzysz dołaczy do niego i bedą mogli porozmawiać nie pozostając na widoku.


Max pojawił się na miejscu niewiele wcześniej od swojego towarzysza. Wczorajszy dzień przedstawiał mu się jak odległe wspomnienie. Zresztą tak było zawsze, mag nie należał do tych, którzy szukają śmierci, ale nie bał się jej i nie zamierzał pozwolić na to aby poprzez strach miał zawalić misję. Nekromanci nie byli byle demonami, czy pomniejszymi zbuntowanymi magami. Kiedy ktoś decydował się na zabawę z zakazaną sztuką, decydował się na wszystko. Od mrocznych sztuk nie było odwrotu, a Max jako, mimo wszystko jeden z nielicznych magów, którzy przeżyli starcie z nekromantą, wiedział na co ich stać. Wiedział, że tu nie ma co liczyć na nawrócenie i poddanie się bez walki. Zawsze mogło być inaczej, ale Lingun spodziewał się raczej, że jeśli uda się wziąć go żywcem, to tylko po walce, jeśli się wyczerpie.

Wczoraj, tak jak zwykle, sprawdził swoje odruchy w czystym fizycznym treningu, oraz magiczne nazwyki, które działały tak jak zwykle. Bransolety pomagały, ale Max nie liczył na ich moc, zawsze wolał wiedzieć, że i bez nich będzie w stanie walczyć skutecznie broniąc magicznego świata. Wieczorem zjadł kolację z braćmi i jedną z sióstr. AlfaTeo rozumieli jego poświęcenie i oddanie, ale Kate była za młoda, aby pojać, że brat godzi się z nieuniknionym, iż pewnego dnia trafi na lepszego od siebie. Kate jak każdy młodzik wierzyła, że długowieczność ich rodu jest czymś wspaniałym i nie potrafiła oragnąć umysłem tego, że ktoś może narażać się dla ludzi których nie zna. Nie załapała jeszcze tego, że jej dziadka widuje ledwie kilka rady do roku, a pradziadka wcale, mimo iż z pewnością jeszcze żyje. Sam Max nie dostąpił jeszcze poczucia długiego życia, ale żył i doświadczył już tego, co znaczy kochać i co znaczy stracić miłość. Co prawda jego miłością nie była kobieta, ani nawet konkretna osoba, a idea. W mniemaniu maga jego miłosć leżała teraz na łożu śmierci i tylko głos kochającej osoby mógł ją przywrócić do życia.
Kate spoglądała na świat oczami dziecka, które widziało tylko to co pomiedzy ścianami.


Po kolacji Max poszedł wcześniej spać, a nad ranem ubrał się w jeden z garniturów, specjalnie skrojonych do tego typu zadań. Odpowiednie rozmieszczenie szwów i rozcięć, oraz dopasowanie ich rozmiarem do Maxa, pozwalało mu zachować odpowiedni styl, nawet po długim biegu i walce. Przejrzał się w lustrze i dokładnie obejrzał od stóp do głowy. Miał jakieś 190cm wzrostu, co przy wadze 93kg dawało mu posturę bardzo atletycznie zbudowanego pływaka. Co było w dużej mierze prawdą, bo Max uwielbiał pływać. Twarz o ostrych rysach, lekki ślad zarostu. Oczy ciemne tak jak krótkie włosy. Może jego odlędziny były nieco pyszne, ale elementalista lubił przed walką ostatni raz na siebie spojrzeć, jak więcej już miał nie mieć do tego okazji.

*
Stał teraz obok zaparkowanego samochodu i spoglądał na kamienicę, w której mieli znaleźć swój cel. Jego towarzysz po zakupieniu gazety usiadł na ławce. Max uśmiechną się i ruszył w jego stronę, po ledwie chwili zasiadł na ławce i spoglądając na budynek powiedział.
- Max Lingun, miło mi.
- Richard Bugle, wzajemnie - odprał niepozorny człowieczek w jeansach i podniszczonym t-shircie. Lekko zarosnięty, niespecjalnie wysoki i z wyglądu sprawiający dość dziwne wrażęnie. Gdybyś się krócej zastanowił nie byłbyś pewien czy ten człowiek nie mył ci kiedyś szyb w aucie na jakimś skrzyżowaniu. Był średniego wzrostu, sredniej wagi i miał ni to brązowe ni to jaśniejsze włosy. Jedyne co się w nim wyróżniało to sporawych rozmiarów dziwny wisior z tajemniczymi znakami oraz wysportowana sylwetka. Gdyby nie to - można by go nie zauwążyć na ulicy.
-To co, idziemy?
- Spokojnie, mamy chwilę czasu, a zanim się tam wpakujemy warto zwięszyć nasze szanse. Mój wój mawiał, że wygrana w walkach magów zależy od trzech rzeczy. Mocy, umiejętność i taktyki. Nie jesteśmy w stanie, nigdy być pewni mocy naszej i przeciwnika, ale możemy przechylać szalę zwycięstwa na nasza korzyć, zwiększając umiejetności swoje i towarzyszy, oraz dopracowując taktykę, poprzez poznanie przyjaciół. Ja jestem nazwijmy to bojowym elementalistą. Co prawda nie potrafię wykonać wielu sztuczek magów bojowych, ale opracowałem wiele pożytecznych zaklęć na potrzeby walki. Specjalizuję się w walce na niewielkim dystansie - powiedział to spokojnym tonem, aby postronnym nie zdradzać nic tonacją głosu. Nauczył się już, że ludzie nie słuchają spokojnego głosu. Za to na szepty i próby dyskrecji nadstawiają ucha o wiele chętniej.
- Cóz, ja specjalizuje się w przyzwaniach. Mogę przyzwać ze dwa golemy do rozbiórki tej chałupy i jesli skoczysz po dwie butelki mineralnej to przyzwę mą najpotężniejszą istotę - zaproponował drugi z magów.
Max uśmiechną się - To może weźmiemy ze dwie ze sobą, tu na ulicy na niewiele się przyda taki wodny demon, ale wewnątrz czemu nie - powiedział, wstając i ruszając do kiosku, aby kupić wodę.
Richard zaś odpiął od roweru swe plastikowe wiaderko i zamyślił się...przecież golemy mogły rozwalić siacnę z rurą....Nie pomyślął o tym wcześniej.

Uzbrojeni w wiaderko i dwie mineralne, podeszli do budynku. Musieli wyglądać nietypowo razem, bo od czasu do czasu ktoś na nich zerkał (czy może raczej, kobiety zerkały na Maxa).
Brama była otwarta, wystarczyło więc wejść, jednak co dalej? Przed nimi widniała klatka schodowa - mogli pójść albo w górę, albo w dół. Logika nakazywała jednak iść w dół - bo gdzież indziej mogli znaleźć nekromantę? Od samego progu poczuli dziwną presję - jakby psychiczny smród zgniłych jaj. Coś było nie tak z tym budynkiem i ewidentnie coś było nie tak z piwnicą - ach te stereotypy...
Na całe szczęście, nikogo więcej nie widzieli.
Richard nie czekając przyzwał do siebie Miśka by poczuć się bezpiecznie, a następnie Kuzyna Miśka by bezpiecznie mógł poczuć sie również jego nowy towarzysz. Nastepnie ściśnięty w nowopowstałym tłumie druid przewrócił wiaderko, usiadł na jego spodzie i rzucił: -To może ja zrobię zwiad, co?
Max skinął głową i sam także skupił się na magii płynącej w tym budynku. Uznał, że warto do tego wykorzystać swoją bransoletę, aby poznać rodzaj i zakres magii zastosowanie przez nekromantę. Potwierdziło się jedynie przypuszczenie, że cokolwiek to jest, jest na dole. Zła aura była zbyt... zbyt gęsta, żeby cokolwiek przez nią zbadać.
Richard zaś zamruczawszy cos pod nosem wyciąął śliczną buteleczkę a następnie otworzywszy ją spojrzał wprost przed siebie, gdzie ujrzał swego kochanego, słodziutkiego, wiernego sylfa. Zapytał go więc: -Mógłbys się rozejrzeć? Jakby coś było nie tak wołaj to Miśki przyjdą ci na pomoc.


Eteryczna, ledwie widoczna istotka momentalnie zniknęła. Nie było jej może pół minuty, a kiedy wróciła, oznajmiła, że nikogo nie widziała w tym budynku - jakby był opuszczony. Cały.
Okej. To było trochę niespodziewane. Cóz, chyba i tak było trzeba iść do tej piwnicy....- To co, idziemy? - zaproponował, po czym rzucił do Miśka: -Jak wejdziemy rozwal ścianę z rurą od wody.
- Czemu nie - odpowiedział i ruszył w stronę schodów.

Zeszli wąskimi schodami, na których Misiek i Kuzyn Miśka z ledwością się mieścili. Okazało się, że w piwnicy jest stosunkowo jasno – niewielkie okienka dawały zaskakująco dużo światła.
Pomieszczenie było duże i wyglądało, jakby ktoś dodatkowo je powiększył, burząc jedną ze ścian. Ze szczątków wystawały rury, jednak nie ciekła z nich woda, a powietrze było suche.
Pierwszy wyszedł Max, tuż za nim Kuzyn Miśka, potem Richard, a końcówkę obstawiał Misiek. Magowie nie zauważyli kręgu, dopóki weń nie weszli, a wtedy było już za późno.
Potężna bariera wyrosła momentalnie, odcinając ich od świata zewnętrznego. Misiek, który nie został w nią złapany, pozbawiony nieoczekiwanie mocy pana, rozpadł się w kupkę gruzu.
- Mam cię – powiedział głos i zza jednej z kolumn wyszedł mężczyzna odziany w skórzany płaszcz i kapelusz. W jednej ręce trzymał długą, zaopatrzoną w runy laskę, w drugiej... pistolet?


Oczywiście można było maga zabić bronią zwykłych ludzi... ale... nikt takich metod nigdy nie stosował! Wywoływało to zbytnie zamieszanie, chociaż Max słyszał kiedyś, że kilku członków z rady zaczęło interesować się bronią palną.
Mężczyzna spojrzał na pochwyconych i uniósł zdumiony brwi, jednak nic nie powiedział.
 
deMaus jest offline  
Stary 27-05-2013, 16:41   #3
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
- Mam niejasne wrażanie, że nie na nas polowałeś. Cóż pozostaje pytanie na kogo czekasz i jak bardzo martwi cię zmarnowanie tej pułapki? - Zapytał z uśmiechem Max analizując sytuację. Uznał, że pewna doza pewności siebie nie zaszkodzi, ale przygotował się na użycie tarczy, i to nie z bransolety, ale z własnych zasobów. Stworzył w głowie obraz kawałków podłogi, formujących się woków nich, aby przechwycić kule.

Richard zaś wylał zawartość butelek do wiaderka i w milczeniu przesunął je nogą w stronę bariery sprawdzając czy zdoła je ustawić tak by wystawało z obydwu stron. Liczył że bariera nie chroni przed rzeczami materialnymi, gdyż było by to głupie, mogło by zatrzymać i kule. Udało się, więc momentalnie podjął próbę przyzwania wodnej nimfy, żółwia Maurycego, licząc że pojawi się po drugiej stronie zachowaniem kontroli, a wtedy przewrócone wiadro poleci z nim w stronę napastnika zostawiając ślad wodny łączący materialnym kontaktem Maurycego i jego opiekuna.

Niestety Maurycy nie odpowiedział na wezwanie. Wydawało się, jakby bariera odcinała poskramiacza od istot, które przywołuje się za pomocą artefaktu. W sumie miało to sens. Bariera, która chroniła przed przenikaniem magii, mogła odciąć taki kontakt na tak długo, jak długo była postawiona.

Wkurzony Richard zrobił pierwsze co mu przyszło do głowy - kopnął wiadro w nieznajomego.

Niestety nie doleciało, a mag “uderzył” boleśnie w barierę.

- Hmm... - mruknął mężczyzna, wyciągając coś zza poły płaszcza. Magowie nie widzieli nic, jednak tamten wyraźnie coś rozkładał w powietrzu. - Dostałem informację od Rady, że mam tu zaczekać na nekromantę - powiedział, zerkając na nich. - Nie jesteście nekromantą... - zawyrokował z powątpiewaniem.

- Nie, dostaliśmy rozkaz czekać tu na nekromantę...też od Rady - zawyrokował Richard, patrząc z powątpiewaniem na ich napastnika. - To ty nie jesteś nekromantą?

- Zdecydowanie nie. - Podszedł kilka kroków i uniósł laskę. - Nie próbujcie niczego głupiego - polecił, po czym stuknął w brzeg bariery. Richard aż się zachwiał, kiedy odzyskał więź z Maurycym. Nieznajomy dalej mierzył do nich z pistoletu. - Dostałem list od rady. Powinniście mieć podobne.

- I mamy - powiedział wyciągając swój list i ruszając w stronę człowieka z bronią. - Nazywam się Maxymilian Lingun... - Zawiesił pytanie o imię napastnika w powietrzu.

- Ja zaś zwę się Richard Bugle i jestem druidem przedstawił się drugi z magów wyciągając pomięty list razem z chusteczką do nosa i ulotką brazylijskiej organizacji ekologicznej : Oszczędzaj wodę, bierz prysznic wspólnie.

- Jack Betelgez - odparł, unosząc brwi na oznajmienie Richarda, że jest “druidem”.

W prawdzie nie widział listów, jednak uchwycił ten, który podawał Max.

Stało się coś, czego żaden z nich nie podejrzewał. Dla Richarda wyglądało to tak, jakby powietrze między ich dłońmi nagle wybuchło. Max jednak widział, co się stało. Kiedy Jack dotknął papieru, pozostałości pieczęci rozbłysły i momentalnie strawiły papier, parząc ich jednocześnie po rękach.

Nieznajomy odskoczył, upuszczając trzymaną dotychczas laskę na ziemię. Pistoletu w prawdzie nie upuścił, jednak pospiesznie go schował, machając poparzoną dłonią.

Richard podszedł spiesznie do wiaderka sprawdzić czy zostało w niej jeszcze trochę wody. Niestety wszystko się rozlało. Mag westchnął zdesperowany i zakomenderował: Kuzynie Miśka, zrób dziury w ścianach i znajdź wodę.

Max przeciągnął lewą dłonią po prawej, i zaraz w miejscu oparzenia pojawił się lekki szron, zmieniający się w krople wody. - nie dziuraw tej piwnicy, bo zostawisz ślady, choć magia już to chyba zrobiła. - powiedział do Ritcharda, a do Jacka dodał.

- Mogłem ci to przytrzymać do światła - powiedział z uśmiechem. - Może obejrzysz na odległość list od kolegi. A przy okazji, wzmacniasz te kule, czy używasz tylko srebrnych pocisków? Nie miałem okazji do wielu testów, a misja to nie najlepszy czas na eksperymenty. -

- Spokojnie, to się zamaskuje - zapewnił go Richard.

- Nie ma sensu - powiedział do poskramiacza Jack. - Odłączyłem wodę w tym budynku wcześniej. Nic mi nie będzie... A więc jesteś elementalistą - zwrócił się do Maxa. - Lingun to znane nazwisko. Jesteś bratem Franklina? - zapytał, po czym pokręcił głową. - Z resztą, nie ważne. Listy. Nie jesteśmy w stanie ich zobaczyć, jeśli ich nie dotkniemy, a do pieczęci zostało dodane zabezpieczenie, żeby uległy zniszczeniu, żeby nikt inny nie poznał ich treści. Dosyć nietypowe... i niepokojące...

- To może potwierdzić moją tożsamość - powiedział podwijając rękaw, i pokazując runę od Rady. - Nosi symbole Rady, raczej bym jej nie miał, gdybym dla nich nie pracował. Pytanie co teraz, czy czekamy, czy zakładamy, że celu już tu nie ma i szukamy śladów, gdzie mógł odejść? -

- Nie sadze by już tu przyszedł. Osobiście proponuje się zmyć, radzie powiedzieć że to jej wina bo nam nie powiedziała o sobie na wzajem i dać sobie spokój - zaproponował druid.

Jack skinął w zamyśleniu głową.

- Skontaktuję się z wami jeszcze - powiedział i ruszył schodami w górę.

- Dobra, sądzę że i my powinniśmy się zbierać. To numer mojej komórki jakby co. - Richard zapisał ciąg cyfr w notesie i wyrwawszy stronę podał ja towarzyszowi. Następnie odwołał swe stworzonka i jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu. Potem ruszył ku schodom.

- Poczekaj na mnie na górze, parę minut, chcę się jeszcze rozejrzeć i potem coś ci przekazać. Jak możesz upewnij się, że Jack odejdzie. - Max przeszedł wokół ścian i badał je za pomocą runy od Rady. Szukał śladów, albo dowodów na to iż faktycznie miały tu miejsce jakieś mroczne rytuały. Zamierzał wyjść także na piętro i sprawdzić to samo. Mroczna aura była wszędzie, jednak dowodów na jakiekolwiek działania nekromanty brakowało. To samo na piętrze.

Wyglądało to tak, jakby ktoś, jakimś sposobem, skaził to miejsce złą aurą. Nie było to działanie obrażonych na świat duchów, czy innych istot. Mogło mieć coś wspólnego z demonami, jednak i to nie to. Mag? Ale jakim sposobem i po co?

Richard zaś zabrawszy swe wiadro powrócił na drugą stronę ulicy, po czym zamocowawszy je na powrót rozsiadł się z pozostawioną uprzednio gazetą. Jacka nigdzie nie widział - widać bardzo się spieszył.

Spojrzawszy na zegarek zerknął w stronę wejścia do kamienicy. Gdzie był ten cały Max, nie chciało mu się tu siedzieć. Nie podobała mu się ta cała sprawa, a tu był nazbyt wystawiony.

Max wyszedł po chwili z budynku i ruszył w stronę swojego towarzysza.

- Nie ma tam żadnych dowodów na to, iż był tam nekromanta. Budynek wygląda tak, jakby od lat był zamieszkiwany przez coś złego, co nasączało go ciemną mocą, ale nie miałem czasu na dokładne badania. spróbuję się czegoś dowiedzieć o Jack’u i o tym kto mieszkał w tym budynku. Proponuję spotkać się jutro, będę coś wiedział. Zapraszam na obiad, albo kolację, prześlę ci sms’a z adresem. - powiedział. Po czym ruszył do kioskarza od którego kupował wodę. - [i] Witam, mam pytanie, szukam lokalu do wynajęcia do niewielkiego projektu filmowego. Wie pan może kiedy można zastać mieszkańców tamtego budynku? Pukałem do niemal każdych drzwi, a nikt nie odpowiadał. Chyba, że jest na sprzedaż? - zapytał, z uśmiechem numer trzy.

Richard tylko kiwnął głową, wsiadł na rower po czym odjechał w swoja stronę. Ehh, liczył że uda się wyłgać z tej całej imprezy a tu proszę, jeszcze trzeba było tego nekromanty szukać. Postanowił pojechać do domu i zastanowić się jak się z tej akcji wykręcić.

- Ano... - sprzedawca zerknął na wskazany budynek. - Ten tu to na wyburzenie idzie. Eksmitowali z dwa dni temu wszystkich. - Wzruszył ramionami, po czym się ożywił. - Ale wiem, gdzie jest całkiem podobny budynek. Siostra tam mieszka i na pewno sąsiedzi się zgodzą na kręcenie, jeśli im się zapłaci... i nie ma pan tam jakiejś wolnej roli dla prostego człowieka? Mogę na przykład stać w tle, albo co... trupa udawać... byłem kiedyś w kółku teatralnym, ponoć całkiem niezły jestem w te klocki!
- Chętnie skorzystam, z adresu. Zobaczymy co będzie - powiedział podając niemały banknot kioskarzowi. - Dzięki za informacje. -
 
vanadu jest offline  
Stary 27-05-2013, 17:05   #4
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Maximilian po rozmowie z kioskarzem, udał się do oddziału zarządu miasta, dowiedzieć się wszystkiego o budynku. Okazało się, że wszyscy mieszkańcy dwa dni temu się wymeldowali i wyprowadzili z niewiadomych przyczyn. Właściciel, z którym magowi udało się skontaktować, wydawał się załamany, mówił, że teraz nikt nie będzie chciał tam zamieszkać. A była to taka spokojna, miła dzielnica...
Max nie był pewny, co to może oznaczać. Postanowił więc udać się do sklepu z bronią palną, gdzie po małej namowie i magicznej manipulacji sprzedawcą, zakupił Berettę 9, wraz z zapasem amunicji. Wszystko załadował do torby i pojechał za miasto, żeby poćwiczyć. Znalazł całkiem uroczy wał ziemi, na starym poligonie, w który strzelał do wieczora.
Do mieszkania wrócił jak było już ciemno, jednak zdążył jeszcze się przebrać, zanim zasiadł z bratem do stołu. Franklin nalegał, żeby jadali wspólnie posiłki, skoro mieszkają obok siebie. Czasami towarzyszyło im któreś z rodzeństwa, jednak dzisiaj byli sami. Doskonała okazja, żeby porozmawiać o sprawach Rady.
Franklin był w trzecim kręgu rady, a więc tym samym, co ten cały Jack Batelgez.
Okazało się, że brat rzeczywiście zna tego dziwnego maga, jednak nie na tyle, żeby coś więcej o nim powiedzieć. W kręgach było zazwyczaj tyle osób, że mało prawdopodobnym było, że wszyscy się znają. Wytworzyły się w nich małe grupki, a Jack przyjaźnił się z Kazują Hajime, który „pracował” jako detektyw i miał dobrą opinię wśród członków Rady. Możliwe, że to przez tą znajomość, Jack zainteresował się bronią palną. Niewątpliwie był pierwszym łowcą w historii, który w swojej pracy używał broni zwykłych ludzi. Dosyć ortodoksyjni członkowie Rady, uważali to za dewiację, podobnie zresztą Franklin.
Bronią palną nie można było zabić wampira, demona, czy innego stwora, co najwyżej spowolnić. Za to zabicie z niej maga, było bardziej niż prawdopodobne.
Zaskakujące było również to, jaką dodatkową pracę miał Jack. Wywodził się z długowiecznego rodu, jednak z niewyjaśnionych przyczyn, zerwał wszelkie kontakty z rodziną, a pracował jako najemny łowca! Zwykli ludzie mogli do niego przyjść z ulicy i prosić o pomoc w zabiciu domniemanego potwora, który ich terroryzował. Niewątpliwie czasami mogło się zdarzyć, że zwykli ludzie mogli mieć kłopot z różnymi istotami, ale, żeby ogłaszać się w gazetach? Szaleństwo!
Wróciwszy do swojego (dosyć sporego) mieszkania, Maximilian odkrył, że ma wiadomość na sekretarce...

W porównaniu do Maximiliana, Richard miał proste plany.
Wrócił do swojej kawalerki, przebrał się i wyszedł spotkać z dziewczyną. Jennifer uparła się, że muszą pójść do wesołego miasteczka. Oczywiście skończyło się na tym, że straszyli w domu strachów, a kiedy pracownicy ich znaleźli, kazali się ubrać i wyrzucili ich za bramę.
Oczywiście dodatkowy cel, którym było umieszczenie uświadamiających ulotek o ekologii w strategicznych punktach, został spełniony.
Do mieszkania wrócił późno. Był wyczerpany, jednak nie nieszczęśliwy. Legł na kanapę i nawet dzwoniący telefon nie mógł zmusić go do wstania. Ciche piknięcie starego aparatu oznajmiło, że włączyła się sekretarka.

Wiadomość była krótka i prosta.
Jack zadzwonił do obu, oznajmiając, że chce się z nimi spotkać jutro po południu, pod Statuą Człowieczeństwa. Było to miejsce oblegane przez turystów, więc teoretycznie bezpieczne.
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline  
Stary 05-06-2013, 21:37   #5
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Richard nie był zadowlony liczył że tamten nigdy się nie odezwie. Cóż, uznał, pójdę i się zobaczy, najwyżej po tym oleje sprawę. Tymczasem postanowił wykąpać się i wyleżęć w gorącej wodzie.

Po odebraniu wiadomości Max usiadł na macie w swojej sali treningowej i skupił się na magii. Trening w kontrolowaniu za pomocą magii niewielkich krążków zawsze pozwalał mu odciąć w myslach to, co niepotrzebne.

Miał za mało danych, ale musiał sobie radzić z tym co miał.
Po pierwsze. Nekromanta miał być w budynku, który został opuszczony w momencie nadania listu z Rady.
Po drugie. Rada napisała list, w sytuacji, kiedy mogli porozmawiać z nim osobiście, co zapewniało dużo wiekszą dyskrecję.
Po trzecie. List był tak, zabezpieczony, że poza pieczęcią nie dało się potwierdzić jego autentyczności.
Po czwarte. Jack. Osoba o kórej Rada nie wspomniała, pojawia się w podejrzanym miejscu i podejrzanych okolicznościach.
Po piąte. Propozycja Jack’a co do spotkania. Niby wszystko w porządku, ale coś mu nie grało.

Max doszedł do wniosku, że obecność rewolucyjnego członka Rady trzeciego kręgu jest podejrzana, na tyle, że powienien się mieć na baczności. W sumie to chwilowo był głównym podejrzanym, ale, że w ostatniej rozgrywce miał większość asów, to teraz należy to zmienić. Łatwo mógł sprawdzić przynajmniej, czy spotkanie, nie jest jawną półapką.
Wstał przy stukocie metalowych, krążków upadających na drewniają podłogię, poza matą i ruszył do telefonu, gdzie wybrał numer Ritcharda. Było już późno, więc nikt nie odebrał, za to odezwał się głos automatycznej sekretarki. Richard zresztą już dawno spał w wannie.
- Witaj, dostałem wiadmośc od naszego nowego kolegi. Daj mi znać, czy też masz z nim spotkanie? - zapytał, celowo nie przedstawiając się.

Max po nieudanej próbie skontaktowania się z Ritchardem uznał, że tylko on dostał zaproszenie, co było niepokojące. Wiele wskazywało na iż idąc na spotkanie wchodzi w pułapkę, ale teraz nie zamierzał być bezbronny. Pistolet i ćwiczenia z strzelania miały pomóc, do tego podwojna czujność.

Franklin, który wiedział, jaki był cel misji i dopytywał brata o jej wynik, zaproponował, że wybada sprawę w Radzie. Z samego rana udał się do biura i obiecał, że jak tylko czegoś się dowie, od razu da bratu znać.
Koło południa, Maxymilian zabrał kluczyki i ruszył w stronę parkingu, aby pojechac na spotkanie wcześniej i być gotowym, oraz znać drogi ucieczki.
Na placu, gdzie stał pomnik, było sporo turystów. W sumie nic dziwnego, zważywszy na to, że znajdowała się tu wielka katedra i muzeum. W tłumie nie widział żadnego czarnego płaszcza i kapelusza, ani człowieka przypominającego Jacka.
Dróg ucieczki było sporo. Na plac, gdzie stał pomnik, prowadziło kilka uliczek. W sumie nie było tu nic, co wzbudzałoby niepokój maga. Normalne miejsce, zapełnione normalnymi turystami.

Max uznał, że nie ma większego sensu martwić się tym miejscem ale mimo to nadal coś budziło jego niepokój. Postanowił czekać, na Jack’a. W sumie to nie miał więcej do roboty.
Mimo że pozostawał czujny, nie zauważył, jak mag do niego podchodzi. Dopiero, kiedy Jack się odezwał, Maximilian zdał sobie sprawę, że stoi tuż obok niego.
- A gdzie twój znajomy? - zapytał, rozglądając się. Znowu miał na sobie skórzany płaszcz i czarny kapelusz, jednak tym razem nie biła od niego pewność siebie. Teraz był wyraźnie zaniepokojony.
- Najwyraźniej miał coś lepszego do zrobienia. Nie odpowiada na telefony i nie dał mi znać, że go nie będzie, ani nawet o zaproszeniu. - Młody mag uznał, że chwilowo szczerość będzie lepsza. - Chciałeś porozmawiać, a wiec zakładam, że masz coś do powiedzenia. Z mojej strony muszę powiedzieć, że Rada nie jest obecnie zbyt wiarygodna. -
- I całkiem rozważnie - odparł ten, cicho. - Od pewnego czasu badam pewną sytuację i... zdaje się, że dowiedziałem się czegoś, czego nie powinienem. Nie wiem, co to dokładnie, ale widać stałem się zagrożeniem dla czyichś planów... Wy też jesteście teraz na celowniku[/i] - dodał, patrząc na coś za plecami Maximiliana.

Kiedy elementalista się obrócił, zobaczył za statuą jakiś rozmazany kształt... Demon usiłował ukryć swoją obecność, jednak w środku dnia było to dla niego zwyczajnie za trudne.
- Niedobrze... - mruknął Jack. - Za dużo ludzi. Musimy go stąd wybawić... - Spojrzał pytająco na Maximiliana.
- No to za mną. Mam wygodny samochód, taki którym będziemy mogli się przemieszczać, nawet pod osłoną magii. - powiedział ruszając w stronę samochodu, i jednocześnie przygotowując zaklęcie tarczy. - Ostatnio mi nie odpowiedziałeś. Ten pistolet, który nosisz, to na ludzi, czy uzywasz jakiegoś wzmocnienia i stosujesz na inne istoty? Srebro, chyba by za szybko leciało, aby być skuteczne? - mówił w trakcie marszu.
Plan był prosty, dotrzeć, do samochodu i wywabić demona w jakieś spokojniejsze miejsce, a potem wykończyć.
- Broń palna jest doskonała, żeby rozproszyć niektóre istoty. Niektóre nie zdają sobie sprawy, że to już im nie zagraża. - Jack uśmiechnął się pod nosem.
Demon usiłował ich śledzić, jednak teraz nie był w stanie zmylić Maximiliana. Niestety brak miejsc spowodował, że samochód musiał zostawić na poziomowym parkingu. Wybrał najwyższy poziom, skąd miał doskonały widok na miasto i plac. Niestety... zjechać stamtąd...
Demon zaatakował ich, zanim zdołali dość do samochodu. Jack wyszarpnął z kieszeni kawałek kija... różdżkę, która momentalnie zamieniła się w dwóręczny miecz. Widząc to, stwór się zatrzymał.
Maximilian usłyszał za sobą ciche kroki... zerknął i w ostatniej chwili się uchylił, zanim szczerząca zęby paszcza pochwyciła jego głowę. Dwa stwory, nie siląc się już nawet na ukrycie, odcinały drogi ucieczki.
- Tylko dwa? - zdziwił się Jack.
Max niezamierzał tracić czasu na zbędne słowa. Jak tylko odzyskał częściową równowagę, aktywował zaklęcie tarczy i zaraz po nim smagnął demona żywiołem powietrza. Celował w okolicę szyi i lewej górnej kończyny.
Demon ryknął, kiedy atak omal nie odciął mu głowy... dziwnie to brzmiało i chyba tylko rozjuszyło.
- Ogniem! - polecił Jack, który uciął właśnie drugiemu stworowi łapę.
Łatwo powiedzieć, jak się można skupić na zwykłym cięciu na kawałki, a nie improwizowaniu zaklęć. Max aktywował czar przyspieszający, z konstrukcji, którego był niezwykle dumny. Po chwili wszystko wokół, niego zwolniło, a sam elementalista zaczął poruszać się z lekkością i zwinnością ptaka. W pełnym pędzie dobiegł na tył demona i aktywował zaklęcie światła. Nie był to stricte bojowy czar, ale opierał się w większości na żywiole ognia, więc powinno zadziałać.
Stwór ryknął i wierzgnął, odrzucając maga. Nawet po aktywacji runy, dzięki której Max poruszał się znacznie szybciej, demon był szybszy. Rozbłysk wyraźnie go jeszcze bardziej rozjuszył, jednak teraz demon podchodził z niejakim respektem do przeciwnika.
Szybki jest, ale to nie powinno być problemem. Max odskoczył w bok, i zaatakował ponownie światłem, a zaraz po nim ostrym jak brzytwa smagnięciem.
Demon ponownie zawył, jednak tym razem już nie wstał. Jego łeb potoczył się po betonie, prosto pod nogi Maxa... po chwili zamiast potwornej paszczy, pojawiła się kobieca głowa, żeby chwilę po tym zamienić się w przegniłą czaszkę. Trupi smród uderzył nozdrza maga. Widział to już wcześniej, kiedy pierwszy raz zetknął się z demonem.
- Nieźle - stwierdził Jack, stając obok niego. - Wynośmy się stąd... - mruknął, spoglądając na ciała. - Musimy znaleźć twojego przyjaciela, zanim i jego dorwą.
- Wsiadaj - powiedział samemu otwierając drzwi i zapalając silnik. Przyjemny pomruk rozległ się w parkingu. To było zadowalające, że tego samochodu magia nie mogła uszkodzić. Kiedy odjechali kawałek od parkingu, a magia wokół nich nieco osłabła wyjał ze schowka starą nokię i wybrał numer Richarda. W czasie gdy w słuchawce słyszał sygnał, a po chwili pocztę powiedział.
- Nie odbiera. Spróbuję zadzwonić do Franklina, może załatwi jego adres. - kiedy wybierał numer dodał - Może mi teraz powiesz kogo w Radzie podejrzewasz? -
- Mam adres RIcharda - odparł niespodziewanie Jack. I podał Maxowi kartkę.
- OK. W takim razie jedźemy. Ale nie odpowiedziałeś mi kogo w Radzie podejrzewasz i o czym to dowiedziałeś się przypadkiem. -
- Chodzi o to, że nie mam pojęcia - wyznał, wzdychając. -[i] Podejrzewam niemal cały drugi krąg... -[i] Pokręcił głową i zerknął na elementalistę. -[i] Chodzi o to... nie wydaje ci się dziwne, że od wielu lat nikt z drugiego kręgu nie dostał się do pierwszego? Nawet, kiedy było wolne miejsce w pierwszym, wybrano kogoś z trzeciego, nie drugiego... mam wrażenie, że... -[i] Zamilkł. Zerknął ponownie na Maximiliana. - Na pewno chcesz tego słuchać? Możesz się znaleźć w niebezpieczeństwie.
- Mów dalej - odpowiedział krótko.
- Mam wrażenie, że do drugiego kręgu trafiają wszystie zakały, których ci z pierwszego nie chcą dopuścić do władzy. - Wyciągnął z kabury pistolet. - Takim czymś nie można zrobić krzywdy demonowi, jednak do zabicia maga wystarczy aż nadto. - Pokręcił głową, jakby zawiedziony. - Daje to w prawdzie niewielką przewagę, jednak warto chytać wszystkich szans. - Schował broń i spojrzał na Maxa.
- I to jest ta tajemnica? Pierwszy krąg upycha niewygodnych w drugim kręgu? Zbyt abstrakcyjne, zwłaszcza, biorąc pod uwagę to, jak łatwo coś takiego się wyda, po jeszcze kilku awansach. Albo to coś głębszego, albo robisz sobie zemnie żarty. -
- Reszta to tylko domysły... a jeśli nie uwierzyłeś w to, to tym bardziej nie uwierzysz resztę. Poza ty, awanse się tak często nie zdarzają. Raz na sto lat? Ale fakt... ludzie zaczynają gadać.
- Nie powiedziałem, że ci nie uwierzyłem, tylko, że to nie musi być prawda. Pytanie tylko po co członkowie pierwszego kręgu mają trzymać to w tajemnicy. Po co awansować tych, których nie chcą. Przecież mogli ich zostawić tam gdzie byli. Następne pytanie to, czy to ktoś z pierwszego kręgu przysłal nam wiadomośc w nadziei, że ja i Ritchard cię zabijemy, czy też ktoś z drugiego. No i następne pytanie, co z tym zrobić. Najlepiej było by znaleźć jakiegoś nekromantę, którego można by wykończyń, potem udawać, że misja zakończona, przyczajić się na chwilę i zdobyć więcej danych. Jednak, jeśli ktokolwiek z nas jest teraz bezpieczny, to nie pozostanie tak na długo. -
- Wydaje mi się, że pierwszy krąg wyznaje zasadę, żeby przyjaciół trzymać blisko, a wrogów jeszce bliżej. - Westchnął ciężko, krecąc głową. Wyraźnie jem też się to nie podobało. - Bynajmniej nie jest to strategia długoterminowa. Wiele osób z drugiego kręgu zdaje się mieć powiązania z... niewłaściwą stroną... jednak nawet ja nie jestem w stanie znaleźć na to żadnych dowodów. Jednak mam podstawy sądzić, że to... ktoś nasyła na magów demony i ma to związek z pewnym artefaktem.

Stosunkowo szybko dojechali pod adres z kartki. Kamienica wyglądała dosyć ubogo, w porównaniu do tej, w której mieszkał Maximiliam.

Zaparkowali w uliczce z tyłu.

Max wysiadł z samochodu i ruszył w stronę wejścia. Przygotował zaklęcie wykrywania, aby sprawdzić nim klatkę schodową i gdy już znajdą się pod drzwiami, to wnętrze mieszkania. Niemal natychmiast maga odrzuciło. Ciemna, dusząca aura demona wypełniała cały budynek.
- Nie podoba mi się to - stwierdził Jack, dobywając różdżki.
- No cóż. Na pewno spotkamy tam demona, bo cały budynek, aż nim cuchnie. Pytanie czy znajdziemy też ciało Ritcharda. - powiedział ruszając ostrożnie do wnętrza i przygotowując tarczę.
Mieszkanie Richarda znajdowało się na poddaszu. Musieli wejść na samą górę po skrzypiących stopniach. Jack rzucił już kilka zaklęć bojowych i przemienił różdżkę w miecz. Mruknął tylko, że nie chce pozostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę. Drzwi do mieszkania poskramiacza (z numerkiem trzynaście) były otwarte na pełną szerokość.
Max skupił się, na bransolecie i aktywował czar przyspieszenia, potem wszedł spokojnie do mieszkania szukając napastnika. Szukać nie musiał długo. Stwór, który przyjął postać ni to orka, ni to wilkołaka, siedział spokojnie na środku podłogi, w sąsiednim pomieszczeniu. Kiedy tylko zobaczył maga, ryknął złowrogo i rzucił się do ataku. Z drugiej strony również rozległy się ryki. Gdyby nie Jack, który odpierał ataki dwóch demonów, byłoby już po Maxie.
To była zasadzka. Jeden stwór w mieszkaniu, dwa od strony korytarza.
Elementalista uznał, że nie ma czasu na subtelności. Przesunał dłonie przed siebie uwalniająć lodową burzę, wprost w paszczę demona. Przez chwilę nie był pewny czy mu się uda, bowiem skowyczący demon zniknał w chmurze lodowych sopli i odłamów lodu, a także pyłu i pary powstałej po zakończeniu zaklęcia. Dlatego max nie czekął na finał odskoczył w bok i skupił się na tarczy, w którą chwilę potem uderzyła szponiasta łapa. Był to jednak słaby atak, a stwór zdawał się być zdezorientowany.
Max odepchnął stwora tarczą, i zaatakował żywiołem powietrza. Ugodzony stwór ryknął, wyginając się w tył, jednak nawet potężne cięcie nie było w stanie odciąć jego łba. W odwecie, kłapnął przerażającą szczęką, omal nie przełamując tarczy maga.
Coraz twardsze te cholerstwa się robią, skąd w ogóle tyle demonów ostatnimi czasy w jednym mieście, przecież one nie rosną na drzewach, pomyślał wyprowadzając następne cięcie i jednoczesnie odskakując w okolice jakiejś zasłony. Jednak nie było to potrzebne. Demon padł na posadzkę, podwijając pod siebie kikut obciętej łapy. Teraz, kiedy nie mógł opaść na cztery, z wysiłkiem wspiął się na dwie. Maximiliam w ostatniej chwili uskoczył przed potężnym ciosem, który z pewnością przełamałby jego barierę.
Max uznał, że nie ma teraz czasu na subtelności, kiedy nie wiadomo jak sobie radzi Jack, skupił sę całkowicie na ataku, wyprowadzając dwa cięcia w podniesione teraz klatkę pierświową stwora. Stwór ryknął i rzucił się na maga. Kilka płatów cuchnącego mięsa padło na podłogę, jednak wydawało się, że większych obrażeń potwór nie doznał.
Max był wyraźnie zaszokowany wytrzymałością bestii. Gdyby nie czar przyspieszenia, którego użył przed wejściem do mieszkania Ritcharda byłby już martwy. Teraz korzystając z szybkości rzucił się na bok, obracając ciało w locie i jak tylko stwór pojawił się w polu widzenia uaktywniając po raz kolejny czar lodowych ostrzy. Demon ponownie padł na ziemię, skomląc żałośnie i nie wyglądało to tak jakby miał szybko wstać. To była doskonała szansa, żeby wszystko zakończyć. Max szybkim ruchem podniusł się zpomiędzy stołu i fotela, między którymi wylądował i ruszając w stronę bestii wyprowadzał kolejna ataki, aż zyskał pewność, że ta bestia już nie wstanie. Potem ruszył w stronę korytarza, gdzie został Jack.
Mag stał oparty o ścianę, dysząc ciężko. Kawałek dalej było jedno ciało, pozostałość z demona, jednak Max nie widział drugiego.
- Mocne... były - wydyszał Jack.
- Gdzie drugi? - elementalista wydawał się chwilowo niewzruszony stanem kompana.
Mag wskazał mieczem w dół klatki schodowej. Kiedy Max wychylił głowę, zobaczył drugie ciało na samym dole.
Dasz radę się ogarnąć, czy ci pomóc? - zapytał z większa troską w głosie, co prawda zdolności do samoleczenia magów bojowych były na niewyobrażalnym dla innych poziomie, ale zawsze warto zapytać.
- Poradzę... sobie. - Pokręcił głową i zerknął na Maxa. - A co z...? - Spojrzał w stronę mieszkania.
- Jeszcze nie wiem, wyszedłem sprawdzić co z tobą. Poczekaj chwilę rozejrzę się. - powiedział ruszając w stronę mieszkania, nadal ostrożnie choć uważał, że gdyby miał tam być jeszcze jakiś demon to włączył by się już do walki.
Pomieszczenie wyglądało, jakby miała tam miejsce walka... W sumie wyglądało już tak, zanim miała ona miejsce, jednak nie było tu więcej ciał.
Max sprawdził wszystkie pokoje, w tym także szafy i szuflady. Szukał jakiejś informacji odnośnie tego, gdzie mógł być Ritchard. Mieszkanie nie było zbyt duże. Ledwie mieściło kuchnię, łazienkę i pokój połączony z przedsionkiem. W samej kuchni tłoczyły się lodówka, wąski blat, a na nim dwa niewielkie palniki - akurat, żeby ugotować skromny posiłek. Stał tam czysty garnek. Sama lodówka była odłączona od prądu i nie było w niej jedzenia - zaledwie jedna, pusta butelka po tanim winie. W łazience znajdowały się sedes i kabina prysznicowa, niezbyt czyste. Żeby wejść, należało się przecisnąć obok umywalki - niezbyt korzystne rozwiązanie na nocne wyprawy do toalety.
Maximilian zauważył, że nie było tu ani szczoteczki do zębów, ani ręcznika, jakby Richard wyjechał. W sumie mag nie miał pewności, czy jego znajomy w ogóle tu mieszkał... było to nieco podejrzane...
Kuchnia i łazienka nie były zbyt czyste, jednak w porównaniu do reszty mieszkania... ekhm... Reszta mieszkania nie była zbyt reprezentatywna.
Pokojo-jadalnio-pracownio-salon cały był teraz w pozostałościach po demonie i lodowych nożach Maxa. Prosto od drzwi, skręcało się w prawo, gdzie było niesamowite pobojowisko. Szafa była cała połamana, podobnie jak łóżko, z którego teraz zwisał bezwładnie zwłok po demonie. Niewielkie okienko ponuro oświetlało całą scenerię. Szczątki zabytkowego komputera i książki zaścielały podłogę.
- Fiu, fiu... - mruknął pod nosem Jack, wchodząc do mieszkania. - Nie widzę tu innego trupa, więc twojego znajomego tutaj nie było... - Rozejrzał się ponownie. Maximilian zauważył, że Jack nie schował różdżki, jakby czekał na kolejny atak. - Lepiej się stąd zbierajmy, zanim więcej tego robactwa się zlezie.
- Racja, znikajmy. Ritcharda tu niema i nie wygląda jakby wychodził w pośpiechu. - powiedział ruszając do drzwi. - zabrał szczoteczkę do zębów i inne podobne. Z drugiej strony, jakbym ja kogś porywał to też bym je zabrał, żeby zmylić pogoń. Jesteś pewny, że to jego adres? - zapytał już na klatce schodowej. Cokolwiek Jack by nie powiedział, Max miał zamiar się stąd oddalić, i zadzwonić do Franklina, aby potwierdzić adres.
- Oczywiście - odparł zapytany. - Mam znajomego, który pracuje w policji. Jeśli Kazuya się nie pomylił, to jest to właściwy adres... a sądząc po tym, co zastaliśmy, to nie ma mowy o pomyłce. - Wyciągnął telefon i wybrał jakiś numer. Zanim ktokolwiek odebrał, zwrócił się jeszcze do Maxa: - A. W łazience leżało kilka włosów. Możemy go wytr... Kazuya? - przerwał, nasłuchując. - Pamiętasz ten adres, który mi podałeś? … Jesteś pewny, że był dobr... ok, ok. Przepraszam. W każdym razie, masz tam trzy pozostałości po demonach. Pozdrawiam! - Rozłączył się, zanim jego znajomy zdołał odpowiedzieć.
Max uśmiechną się na sposób prowadzenia rozmowy.
- Ok. To ty zajmij się namierzaniem, a ja skupię się na czymś innym. - sięgnął do schowka samochodu i wyjął telefon, aby zadzwonić do Franklina i zapytać go wszelkie informacje jakie da radę na szybko i w miarę dyskretnie znaleźć o Ritchardzie. Wtedy zauważył wiadomość. SMS od Richarda, informujący, że nie stawi się na spotkanie, bo ma inne zajęcia. W samą porę...
- Cholera jasna. - zaklnał hamując ostro i zjeżdzając na parking. Kiedy tylko samochód się zatrzymał zaczał pisać sms’a, bo uznał, że skoro Ritchard nie zadzwonił, to pewnie znaczy, że nie chce rozmawiać, a za tym nie odbierze.
“Oddzwoń. W twoim mieszkaniu są obecnie trzy trupy. Musimy się spotkać. Max.”
- Wyjechał sobie gdzieś, ale mam nadzieję, że oddzwoni. Muszę chwilowo założyć, że skoro nikt nie wie gdzie jest to będzie bezpieczny. Jedziemy do mnie. - powiedział ponownie włączając się do ruchu.
- Demony mogły go z łatwością wytropić - odparł Jack, wyciągając dwa kawałki kryształu z kieszeni. Zaczepił jeden o łańcuszek i z niemałym trudem zaczął przywiązywać włosy. - Spróbujemy starą metodą - mruknął.
 

Ostatnio edytowane przez deMaus : 05-06-2013 o 21:42.
deMaus jest offline  
Stary 05-06-2013, 21:40   #6
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny


Kiedy dojechali pod kamienicę, oczom Maximiliana ukazała się scena jak z horroru. Wszystkie szyby w budynku były powybijane, a ulicę zastawiło sporo wozów policji na sygnale. Zebrał się również spory tłumek gapiów.
Max mimo niewielkiej nadziei, że w przeciwieństwie do Ritcharda posiadał zabezpieczenia tego mniej więcej się spodziewał. Zatrzymał samochód najbliżej jak tylko się dało i ruszył w stronę kamienicy.
- Nie musisz iść ze mną. Zapewne nie uniknę pokazania się policjantom. Ale pewnie będę w stanie wejść do środka i wprowadzić ciebie, jeśli zechcesz pomóc.. - powiedział do Jacka.
- Idę... może Kazuya jest na miejscu... - mruknął, rozglądając się. - Niech to... - warknął jeszcze, spoglądając w stronę kamienicy.
Kiedy tylko przebili się przez tłumek gapiów, zatrzymał ich jakiś policjant z poirytowaną miną. Wyglądał, jakby też chciał zobaczyć, co się dzieje w środku, ale był zmuszony pilnować tłumu.
- Stać. Dalej nie można - oznajmił.
- Nazywam się Maxymilian Lingun. Jestem właścicielem budynku. To mój ochroniarz. - powiedział wskazując na Jack’a i wyjmując dowód, aby potwierdzić swoją tożsamość- Chciałbym usłyszeć jakieś wyjaśnienia, czy ktoś z moich pracowników ucierpiał, poza tym muszę natychmiast dostać się do środka. Zostały tam niezwykle cenne dokumenty. Proszę mnie skierować do kogoś kto tu dowodzi. -
Policjant spojrzał nie przekonany, jednak zaraz wyciągnął krótkofalówkę:
- Detektywie Dove, właściciel przyszedł - przekazał.
Max znał to nazwisko. Anton Horace Dove. Był to chyba najbardziej znany detektyw w mieście. Rozwiązywał zagadki kryminalne jak nikt inny. A skoro on tu był...
- Czy detektyw Hajime też tu jest? - zapytał Jack.
- Jest, jest - odpowiedział ktoś, przebijając się przez tłum. Był to niewysoki mężczyzna ze skośnymi oczami. Długie, czarne włosy zebrał w koński ogon. - Wpuść ich, Ned. Zajmę się nimi - powiedział do policjanta, który niemal zasalutował.
Max ruszył w stronę przyjaciela Jack’a i bez ogródek zapytał
- Co z moją rodzina i służbą? -
- Nie tutaj - mruknął detektyw, zerkając na gapiów.
Elementalista zmrużył oczy. Taka odpowiedz nie wróżyła dobrze.
- Prowadź - powiedział tylko, chcąc poznać jak najszybciej prawdę.
Kazuya Hajime poprowadził ich w stronę budynku, jednak nie weszli do środka - poszli dalej.
- Było tu co najmniej pięć demonów – powiedział cicho detektyw, po czym wskazał na schody kolejnej kamienicy. - Nie udało się nam z nią porozmawiać.
Maximilian zobaczył tam starszą z sióstr. Siedziała, drżąc cała pod kocem, który ktoś narzucił jej na ramiona. W ręku ściskała ułamany kawałek różdżki. Była tam z nią jakaś policjantka.
- Co z resztą? - Zapytał krótko.
- Nie wiem. Zdaje się, że było tak jeszcze kilka osób, ale identy... - Detektyw przerwał, szturchnięty przez Jacka.
- Dokończ. - powiedział zimnym głosem. Widać było, że jego spokój nie jest pozą. Max musiał teraz działać na zimnej kalkulacji. Utrata panowania nic nie da, na emocje będzie czas później. Teraz najważniejsze było, aby zachować czystość umysłu, tak, aby nikt nie mógł mu zarzuć, że szuka prywatnej zemsty.
- Jest jeszcze pięć ciał osób dorosłych. Trzy kobiety, dwóch mężczyzn i trzy niezidentyfikowane ciała, pozostałość po demonach – odpowiedział Kazuya. - Zdarzenie miało miejsce kilkanaście minut temu. Zabezpieczamy teren. Z tego, co wiem. Ona się uratowała, bo wypadła przez jedno z okien, kiedy nastąpiła eksplozja.
- Starczy już... - mruknął Jack, spoglądając na Maximiliana niepewnie.
- Jeszcze z nią nie rozmawiałem - oznajmił Kazuya, wskazując Rossie - Mogę?
- Tak. Ale daj mi mówić pierwszemu. - powiedział ruszając w stronę siostry. - Odwołaj tą policjantkę. Nie wiem co Rossie powie kiedy mnie zobaczy. -
Kiedy siostra go zobaczyła, poderwała się z miejsca i pędem rzuciła w jego stronę, zanosząc się płaczem. Przywarła do brata, szlochając.
- Dziękuję, Liz - powiedział do policjantki Kazuya.
- Spokojnie. Teraz jesteś bezpieczna. - powiedział przytulając ją do siebie.
- Franklin nie żyje! – wyszlochała. - Wyrzucił mnie i... i...
- Wybacz, że mnie nie było. - wyszeptał jej do ucha, a głośniej powiedział - Teraz jest coś ważniejszego niż czas na płacz Rossie. Jesteś Lingun, dlatego płakać będziesz dopiero wtedy kiedy zrobisz wszystko, co możesz, aby pomścić tych z rodziny, którzy zostali zdradzeni. Ty możesz zrobić tylko jedno. Powiedzieć mi dokładnie wszystko co zapamiętałaś. Reszta pozostanie w rękach rodziny. - były to mocne słowa, ale wiedział, że Rossie zrozumie je dobrze. Kiedy Max żegnał się z nimi wieczorem przed akcją, powiedział jej podobne słowa. Mówił o tym, że jeśli zginie to nie nadaremno, mówił o tym, iż wierzy, że jego śmierć nie będzie bez znaczenia, nawet jeśli miałaby przyczynić się do ocalenia jednego istnienia. Mówił, że dla niego i dla każdego z rodziny jest coś co znaczy więcje niż życie, coś dlaczego warto je stracić. Wczoraj go nie rozumiała, dziś po tym co zrobił Franklin, powinna już rozumieć.
- Mów, zobaczysz, że jeśli powiesz o tym na głos będzie lepiej. Uwierz mi. - odsunął ją na odległość ramienia.
Wyglądało jednak na to, że nie zdoła z nią normalnie porozmawiać. Rossie wpadła w histerię i Max zaczął wątpić, czy docierając do niej w ogóle jego słowa. Szlochała tylko, że nie potrafiła uratować Franklina i reszty.
Max skupił się na swojej magii i odwrócony plecami do policjantów, stworzył w ręce lodowy kubek, a w nim wodę.
- Napij się, uspokój. Zamierzam rozwiązać zagadkę tych, którzy przysłali te demony. Rozwiązać ostatecznie, ale jak mi nie pomożesz, to będę się błąkał na oślep, a w tym czasie może być więcej tego typu wypadków. Dlatego w tym momencie musisz się skupić Rossie. Teraz moje życie jest w twoich rękach. Odpowiedz mi wszystko. -
Kazuya i Jack trzymali się z boku, jednak na tyle blisko, że wszystko słyszeli. Obserwowali uważnie okolicę.
Dziewczyna usiłowała powstrzymać płacz. Zamknęła oczy i odetchnęła kilka razy głęboko.
-Cz-czytałam książkę, kiedy cały dom zaczął się trząść – zaczęła. - Nie wiedziałam... skąd miałam wiedzieć? Poszłam do Franklina... chyba wtedy bariery puściły... Pobiegłam po różdżkę najszybciej, jak mogłam, ale kiedy wróciłam, one już tam były. - Ponownie zaczęła szlochać.
- Rossie mów do mnie. Co było potem. -głos miał spokojny, zimny, ale w jego oczach można było zobaczyć troskę.
- N-nie pamiętam... – Pokręciła głową. - Pamiętam, że Franklin coś krzyknął i uderzył mnie podmuchem i wyleciałam przez okno.
Dopiero teraz, kiedy Max się przyjrzał, zobaczył że pod kocem, koszulka siostry była przesiąknięta krwią.
- Jeden z przechodniów zatrzymał ją, zanim z powrotem wbiegła do budynku – mruknął Kazuya, zaglądając do notatnika. - Usiłowali udzielić jej pierwszej pomocy, ale nie pozwoliła się dotknąć...
- Już dobrze. -powiedział - Poczekasz tu na mnie pod opieką policji. Muszę wejść do domu, zaraz wrócę i zawiozę cię do domu. Teraz odpocznij. - Spojrzał na Kazuye - Wprowadzisz mnie, czy muszę sobie poradzić samemu?
- Chyba lepiej, żebyś tam nie wchodził - odparł detektyw. - Poczekaj tu lepiej z siostrą...
Niedaleko rozległa się syrena. Tłum niechętnie się rozstąpił, przepuszczając ambulans. Kazuya przeklął cicho pod nosem.
- Jack pomóż mi z sanitariuszami. Rossie nie odzywaj się przy nich. Przekonamy ich, że to nie jej krew. To z lekką sugestią powinno wystarczyć, aby dali spokój. - kiedy to powiedział spojrzał na Kazuye i dodał - [i] potem chcę wejść do środka. Możesz mnie powstrzymać tylko w jeden sposób. Jesteś z wyższego kręgu i uszanuję twój rozkaz, ale jeśli nie będzie to rozkaz, to chcę tam wejść. Byłem odpowiedzialny za ten dom i to po mnie tu przyszli. Poza tym jestem to winien tym, którzy tu mieszkali. -
- Jack, przypilnuj jej - polecił wyraźnie niezadowolony detektyw i skinął na Maxa. - Chodź. - W drodze do kamienicy, Kazuya polecił, żeby sanitariusze zajęli się ciałami. O siostrze maga nawet nie wspomniał.
Wprowadził Maximiliana do środka, uprzedzając, żeby niczego nie dotykał... i nie oddychał za głęboko. Na korytarzach unosił się swąd spalenizny. Kiedy weszli na piętro Franklina, drogę zagrodził im barczysty mężczyzna. Antor Horacy Dove.
- Hajime! Kto to jest? - zapytał twardym głosem.
- Mieszkaniec - odparł detektyw. Z tego, co Max wiedział, byli sobie równi stopniem, jednak Kazuya zwracał się do tego człowieka, jakby był kilka razy od niego ważniejszy. - Może zidentyfikować ciała - dodał.
- To wbrew procedurom - uciął tamten. - Wyprowadź go.
- Proszę mi wybaczyć panie Kazuya. Okłamałem pana, ale prawda jest ważniejsza, Czy mógłby mnie pan zostawić samego z panem Dove? Mam informacje o tych zbrodniach, ale udzielę ich tylko na osobności panu Dove. Czy zechce mnie pan wysłuchać? - ostatni zdanie skierował do Antona. - Potem wedle pana woli odejdę. Chyba, że zmieni pan zdanie. -
- Ty... - mruknął Kazuya, jednak było już za późno.
- Chodź ze mną - nakazał Dove, ruszając w głąb apartamentu.
- Tu są kluczyki. Jack może skorzystać z samochodu. Zadzwonię do niego. Przepraszam i dziękuję. - powiedział rzucając klucze do porsche w stronę Hajime, następnie ruszył za Dove’em.
 
deMaus jest offline  
Stary 06-06-2013, 17:12   #7
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Detektyw poprowadził Maximiliana doskonale mu znanym korytarzem do jadalni, oddzielonej od reszty pomieszczeń. Nawet tu unosił się duszący odór spalenizny.
Dove usiadł na jednym z krzeseł i spojrzał pytająco na maga.
Max usiadł naprzeciw detektywa. Przyjrzał mu się badawczo i powiedział.
- Mam do powiedzenia trzy rzeczy. Pierwsza, to to, że nie jestem pana wrogiem i że zalezy mi na rozwiązaniu tej sprawy bardziej niż panu. - mówił opanowanym głosem, z pełną powagą. - Druga. Mogę potwierdzić dowodem wszystko co powiem, i to dowodem namacalnym, przedstawionym tu i teraz. Więc jeśli to co zaraz powiem będzie wydawało się panu kłamstwem, albo wymysłem wariata, prosze poprosić o dowód, a go pan natychmiast dostanie. Trzecie. Mówiąc panu prawdę podpisuję na siebie wyrok śmierci. Organizacja do której należę, nie toleruje wyznawania prawdy o niej i jej członkach. Dysponujemy środkami, które mogą wpłynąć na ludzki umysł. Do tej pory środki te były używane do tuszowania działalnosci organizacji, przypadkowych śmierci, do wydobywania informacji i tym podobnych. Dla potrzeb tej rozmowy powinien pan tylko wiedzieć, że uznałem iż pański umysł jest zbyt potrzebny miastu, aby ryzykować jego uszkodzenie, tylko po to bym mógł zobaczyć miejsce zbrodni. - Przełknął slinę i kontynułował - Ten kto przyszedł do tego domu. Kóry notabene nalezy do mnie, przyszedł tu w poszukiwaniu mnie. Nie zastał mnie, ale prawdopodobnie postanowili urządzić zasadzkę. Mieli tylko problem bo spotkali mojego brata, który stawił im opór. Nieskuteczny, z tego co wiem, ale zdołał ściągnąć uwagę. A teraz konkrety. Ja, a także mój brat jesteśmy kimś kogo pan nazwałby magiem. Napastnicy, to ci, których pan nazwałby z braku wiedzy demonami. W mojej organizacji zajmuję się ściganiem, nazwijmy to na potrzeby tej rozmowy “zbuntowanych magów” i demonów. Oczywiście mogę udzielić panu więcej informacji, ale to zależy od dwóch rzeczy. Po pierwsze czy zechce pan słuchać, po drugie czy jest pan gotów zaryzykować poznanie tej wiedzy. Moja organizacja silnie strzeże swoich tajemnic, na tym etapie jestem w stanie wyczyścić te wspomnienia z pana głowy, bez ryzyka uszkodzenia pana mózgu, im więcej pan pozna, tym trudniejsze to będzie. Proszę też pamiętać, że mogę na Pańskie życzenie przedstawić namacalny dowód. - Zakończył i czekał z nadzieją. O ile faktycznie miał do czynienia z tak wielkim umysłem detektywistycznym, powinien się co najmniej zaciekawić i zadać dodatkowe pytania, albo zażądać dowodu. W sytuacji gdyby kazał mu spierdalać powinien zdarzyć na niego wpłynąć sugestią.
Podczas przemowy Maxa, twarz detektywa nie zdrazała żadnych emocji, jednak teraz, weschnął ciężko i wstał z miejsca.
- W tym momencie powinienem ciebie zastrzelić - oznajmił ponuro. - Właśnie zniszczyłeś wieloletnie starania... ach... lepiej wymyśl jakąś bajeczkę, którą sprzedasz Hajime, kiedy zapyta, co mi powiedziałeś. - Ruszył w stronę wyjścia. Kiedy tylko Dove zaczął się oddalać Max powiedział ze złością
- W dupie mam wieloletnie starania. Najwyraźniej trwa jakaś wojna, a najbardziej ucierpią zwykli ludzie. Głównie dlatego, że głupcy wolą chronić swoją prywatnośc niż inne istoty. - Wstał i również rószył do wyjścia. - Dzieki za pomoc. -
Detektyw był wysokim, silnym mężczyzną, o czym Max, który sam do najmniejszych nie należał, przekonał się dosyć boleśnie, kiedy Dove chwycił go za koszulę i pchnął na ścianę.
- Uważaj, bo czary tutaj nie pomogą - warknął, po czym wyuczonym ruchem wykręcił mu ręce do tyłu i zakuł. - Na komisariat go! - wrzasnął do swoich ludzi. - I pamiętaj. To ty będziesz mieć kłopoty, jeśli ktoś się o tym dowie - powiedział mu jeszcze do ucha, zanim pojawił się policjant.
Maximilian został wyprowadzony i “zapakowany” na tylnie siedzenie radiowozu. Kazuya nic nie powiedział, kiedy mijali go w wejściu. Westchnął tylko cicho i pokręcił głową.
Elementalista nie stawiał oporu. Co mu mogą zrobić? Zamknąć na dzień?
Został “zapakowany” do radiowozu i wywieziony. Na miejscu czekała na niego urocza cela aresztu, z równie uroczymi osobnikami do towarzystwa.
Max przyjrzał się współtowarzyszom, ale nie poświęcił im zbyt wiele uwagi. Nie powinni stanowić zagrożenia. Czekał przy kracie, aż pozwolą mu zadzwonić, a kiedy to nastąpiło wybrał numer najstarszego brata i nie bawiąc się w czułości. Zresztą nie było na to czasu powiedział.
- Franklin nie żyje. Pilnuj rodziny. To ja jestem celem, ale najwyraźniej w tej walce nie będzie honoru. I przeproś ode Rossie za szorstkość. - Jego brat powienien wiedzieć z jakim zagrożeniem się liczyć. Wszak wiedział czym zajmuje się Max.
Will nie zdążył odpowiedzieć.
Nie minęło wiele czasu, kiedy Maximiliana przeniesiono do innej celi, nieco w głąb budynku. Teraz miał całą dla siebie. Dostał nawet koc. W prawdzie wszystkie “zbędne” przedmioty mu zabrano, jednak jakimś trafem bransoleta się ostała.
Siedział długie godziny w ciszy i samotności. W końcu zrobiło się ciemno i mag zasnął.
 
deMaus jest offline  
Stary 06-06-2013, 17:46   #8
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Tymczasem......

Gdy woda w wannie całkiem ostygła, Richard obudził się i przeniósł do łóżka. Spał długo. Obudziwszy się (a właściwie przespawszy budzik) wybiegł pędem z domu, ruszając swym rowerem do siedziby wydziału antropologii, gdyż miał tego dnia przeprowadzić zajęcia terenowe z kultury i wierzeń celtyckich. Specjalnie podrobił swoje papiery by móc się tym zająć. Nie zamierza iść na spotkanie, zamiast tego omówiwszy ostatnie kwestie i wróciwszy się spakować już o 12.00 siedział w autobusie, który wywoził jego i grupę studentów obojga płci do, nie tak, mimo wszystko, dalekiej, Wali, na nocne spotkanie poświęcone obrzędom Noviu.

Zapomniał sprawdzić automatyczną sekretarkę. Dopiero o piętnastej wysłał do Maxa SMSa, prosząc o przełożenie kolacji na inny dzień, gdyż zapomniał o pewnym zobowiązaniu.

Mieli całkiem niezły czas, dotarli na miejsce w zaledwie pięć godzin. Studenci wyłudzili dłuższy postój na rozprostowanie nóg i “dotlenienie się”, co nie wywołało zgorszenia u druida, dopóki młodzież nie zaczęła rzucać petów na ziemię. Widząc jednak ostre spojrzenie swojego “doktora”, szybko je pozbierali i wyrzucili do kosza.

Piętrowy autokar z ledwością poradził sobie z leśną drogą, ale do ośrodka leśniczych, trafili stosunkowo łatwo. Richard mełł w ustach przekleństwa, kiedy gałęzie uderzały o dach, lub szyby. Jak tylko pojazd się zatrzymał, studenci wybiegli na zewnątrz rozszalałą grupą, plotkując i śmiejąc się. Co poniektórzy rozglądali się z zaciekawieniem, jeszcze inni robili za towarzyskie emo.

Mag przywitał się z leśniczym. Richard, rozmawiając wcześniej z Tedem przez telefon, odniósł wrażenie, że jest to miły gość. Teraz niedźwiedzia postura leśniczego wydała się dosyć niepokojąca, jednak kiedy szeroki uśmiech wykrzywił brodę mężczyzny, mag odetchnął z ulgą i pozwolił zmiażdżyć dłoń w powitalnym uścisku.

Okazało się, że Ted osobiście przygotował dla nich miejsce, nieco głębiej w lesie. Leśniczy przyznał, że nie ma pojęcia, czego będzie potrzebował Richard, jednak przygotował palenisko, drewno i kijki na kiełbaski. Dodał, że na miejscu znajdą ławki i stoły, po czym zabrał maga na wycieczkę po budynku, w którym mieli spać.


Był to stary hotel, w którym znajdowało się dwanaście pokoi, a do każdego wstawiono po cztery łóżka - wystarczająco dla nich. Był tu też salon ze stołem bilardowym (który niezwłocznie został oblężony przez studentów) i wielka jadalnia z kuchnią. Wszystko doskonale przystosowane do wyprawienia wesela, czy innej imprezy. Problemem mogły okazać się cztery prysznice i dosyć małe bojlery, jednak młodym studentom przyda się nieco orzeźwienia. Ted podsunął Richardowi kilka dokumentów do podpisania, po czym wręczył klucze, obiecując, że wpadnie następnego dnia, sprawdzić jak sobie radzą.

Wyjazd w całości opłacony był przez uczelnię, a że mieli tu zostać przez trzy dni, wydawało się to niesamowitym fartem, że Richardowi udało się to załatwić. Przyjechało z nimi jeszcze dwóch “opiekunów”. Jakaś starsza psorka, wykładająca biologię i świeżo upieczony doktor, który zajmował się dziennikarstwem. Przyjechało tu z nim kilku studentów, w sumie załapali się przypadkiem, jak tłumaczył jeszcze w autokarze.

Phill nie żałował, że dał się wrobić w ten wyjazd. Mówił, że marzył o takim czymś jeszcze, kiedy studiował. Magowi wydawało się, że znajdą wspólny język.
 
vanadu jest offline  
Stary 06-06-2013, 17:49   #9
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Richard dał swojej grupie rozpakować się w spokoju, sam zaś zostawiwszy plecak, poszedł obejść okolicę, wysłał też sylfa, by znalazł ewentualne miejsca odpowiednie do rytuałów. Był zadowolony, grupa była fajna, raczej nie kłopotliwa. Następnie rozpoczął przygotowania w miejscu znalezionym przez sylfa. Sprawdził teren wokół i wyciągnął z torby drewnianą miskę oraz swój specjalny płyn. Był gotowy. Teraz trzeba było zatrzasnąć kadrę w pokoju. W tym dopomoże Kuzyn Miśka. Przypadkiem zablokuje wyjscie z korytarza na poddaszu gdzie oboje opiekunów otrzymało najlepsze pokoje. I tak drzwi pozostaną... aż wszytsko wróci do, tak zwanej, normy. Tymczasem zebrał grupę i gdy zaczeło szarzeć na niebie, zabrał ich wraz z zapasami na wieczorny wykład w plenerze. Rozpalili ogień po czym usadziwszy wszystkich, rozpoczął swą opowieść o starożytnych celtach (większość zmyślając). Na koniec celem demonstracji, przed rozpoczęciem kolacji, puścił w koło “praceltycki kielich powitalny”.

Studenci słuchali go uważnie. Richard doskonale odczytywał ich nastroje, kiedy widział, że przestają zwracać uwagę na słowa, mówił takie rzeczy, że słuchali z zapartym tchem.

Kiedy kielich poszedł w obieg, kilka osób wyraźnie się wahało. Po chwili wypicie łyka stało się swoistego rodzaju próbą dzielności i każdy, nawet jeśli początkowo odmówił, teraz omal się nie bił, żeby spróbować przed innymi. Richard czekał na efekt, kontynuując motywujące opowieści, zwłaszcza te o rytuałach celtyckich i nowym księżyc.

W sumie zaczęło się niewinnie. Pary zaczęły się całować, potem obściskiwać. Single rozmawiać, trzymać się za ręce... Nikt już nie zwracał uwagi na Richarda... no może poza paroma studentkami, którymi ten błyskwicznie się zaopiekował.

Po niecałej godzinie zaczęła się najprawdziwsza orgia. Pozbawieni wszelkich zachamowań studenci, zmieniali partnerów, nie patrząc nawet na odpowiednie zabezpieczenia. Richard stracił kontrolę nad tym wszystkim i chociaż dobrze się na początku bawił, teraz zaczął obawiać się konsekwencji.

Cóż. Alchemik ostrzegał go, że eliksir jest mocny, no ale nie mówił, że AŻ TAK MOCNY!

Kiedy już miał podjąć kroki w celu ostudzenia zapału młodzików, poczuł coś dziwnego. Na początku nie był pewny, co to może być. Coś złego na pewno... ale co?

W lesie mignęły sylwetki driad, które gdzieś biegły... nie. Uciekały przed czymś.

Cudownie. Druid przyzwał Miśka w środek obozu by sprowokował i studentow do ucieczki. Jednak ci byli zbyt zajęci... ćwiczeniami, żeby zauważyć pojawienie się monstra. Nie mając wyjścia Richard ruszył z Miśkiem sprawdzić, co jest grane i niemal od razu tego pożałował.

Był nów, a więc czas, kiedy “siły ciemności” i deprawacja miały większą siłę, niż “ci dobzi”. Richard zaliczał siebie do tych dobrych, a ci źli... własnie do niego zmierzali.

Dwa, wielkie demony szły właśnie w jego stronę. Co do tego, że były to demony, nie miał żadnych wątpliwości. Czerwone oczy połyskiwały w ciemnościach, a niekształtne cielska usiłowały przybrać kształt psowatych.

Druid dostrzegłszy ich zatrzymał się na chwilę. Siły ciemności wyruszyły przeciw niemu...albo miał pecha i tu polazł. Podniosłszy porzuconą drewnianą misę uniósł ją oburącz nad głowę i zainkarnował: -Odejdźcie precz wstępując na uświęconą ziemie matki natury. W imię Gai i Luny idźcie precz.

Demony zatrzymały się na chwilę, jakby nie były pewne, czy żartuje, po czym rzuciły na niego. Misiek w ostatniej chwili osłonił pana, odtrącając bestie. Studenci widać dopiero się rozkręcali w orgii. Zdawało się, że nawet, jeśli walka miałaby miejsce w środku ich “zabawy”, dalej niczego by nie zauważyli...

Richard odwołał Kuzyna Miśka spod drzwi i najszybciej jak mógł przyzwał go tutaj. Było to męczące, jednak dał radę - w samą porę, bo demony zbierały się już z ziemi.

- Bić chamów - zadeklarował, szukając solidnej kałuży. Po chwili pomyślawszy, rzucił się do obozu po dwie flaszki, t-shira i zapałki. Po kilku chwilach dwa mołotowy były gotowe by lecieć w demony. Ciepnął je po jednym w każdego.

Stwory ryknęły wściekle i zaczęły wierzgać, usiłując to zgasić. Poradziły sobie z tym z niemałym problemem, jednak golemy-Miśki zdążyły łupnąć je kilka razy, jednak demony wydawały się zbyt silne.

Widząc to Richard odwołał Miśki i rzucił sie pędem w stronę strumyka. Rozszalałe stwory szybko go dogoniły. Niemal czuł ich smród na karku. Zdwoił wysiłki, podciągając jednocześnie zsuwające się bokserki. Byle dobiec do strumyka...

Mag upadł, potykając się w ciemnościach, co prawdopodobnie uratowało mu życie. Stwory przeleciały górą, warcząc wściekle. Kiedy Richard podrywał się z ziemi, ręką natrafił na wodę. Strumień!

Wyjąc niemalże z radości i ulgi krzyknął: -Maurycy, idź. po czym nakazawszy mu atakować sam ruszył na demony z kijem.

I to był chyba kolejny błąd. Sporo tych błędów ostatnio, ale Richard usprawiedliwiał się w duchu tym, że nigdy wcześniej nie walczył z demonem... demonami... Uderzony kijem demon, zatrzymał się na chwilę i parsknął śmiechem. ŚMIECHEM! Demon śmiał się z maga! No... i po chwili śmiania, machnął łapą, posyłając Richarda w objęcia twardego pnia...

Maurycy, mimo że radził sobie doskonale z drugim agresorem, to nijak nie mógł pomóc panu. Mag osunął się półprzytomny na ziemię, gdzie przytrzymała go cuchnąca śmiercią łapa. Dwa z ostrych pazurów wbiły się boleśnie w pierś przygniecionego, reszta ryła ziemię.

Otumaniony niewiele mógł zrobić, poza patrzeniem w oczy śmierci.

Wtedy demon zostawił go w spokoju. Tak w pierwszej chwili pomyślał, jednak szybko zdał sobie sprawę, że stwór w ostatniej chwili uskoczył, ratując swoje żałosne istnienie. Trzy lśniące srebrem włócznie tkwiły tuż obok maga, powbijane pod różnym kątem. Niespodziewanie rozległ się ryk drugiego demona, który nie zdołał umknąć przed atakiem. Pobratymiec zostawił go na pewną śmierć, zadaną... płetwą Maurycego?

- Możesz wstać, magu? - Richard usłyszał melodyjny, męski głos, tuż obok siebie. Kiedy obrócił głowę, uświadomił sobie, co się stało.

Elfy! Istoty zrodzone z magii, które zamieszkiwały lasy i pilnowały zazwyczaj Źródeł.

- Chyba mogę - wycharczał obolały. - Dzięki wam przyjaciele, jestem w waszym dłużnikiem zapewnił. -Jak mnie tu odnaleźliście? - spytał podchodząc przytulic MAurycego.

- Od pewnego czasu słuchaliśmy twych opowieści o magach ziemi - odparł jeden z elfów.

- Ale zdecydowanie większość była nieprawdą, zdajesz sobie z tego sprawę? - zapytał, czy może raczej stwierdził, drugi.

Było ich tu co najmniej dziesięciu, a każdy trzymał srebrzystą lancę w wersji mini.

- Zdaję zdaję, chciałem ich tylko zachęcić, a prawdy nie wolno mi mówić. a tak pokochają naturę i w ogóle same plusy - zapewnił ich wciąż lekko roztelepany druid.

Kiedy Richard spojrzał w stronę poległego demona, zobaczył... rozkładające się, ludzkie zwłoki! Słyszał coś o tym, że pokonane demony wracają do normalności, ale nigdy się nie zastanawiał, czym ona jest. Widać ciało miało już swoje lata (zważywszy na nieepokowy strój człowieka). Czyżby z okolic pierwszej wojny światowej, jakiś żołnierz?

- Lepiej odejdźcie w bezpieczne miejsce... i dobrze by było, magu, gdybyś się uzbroił - poradził pierwszy z elfów, podając mu... plastikowy pistolet na wodę, w połowie napełniony.

-Dzięki ci przyjacielu, odpłacę się wam kiedyś za wszą dobroć.

- Więc kultywuj święte tradycje druidów. Masz ku temu... predyspozycje - odparł elf i odeszli.

Od strony wesołe orgietki dało się słyszeć jęki i wrzaski. Widać studentom nie przeszkadzała wizyta demonów...
 
vanadu jest offline  
Stary 06-06-2013, 17:50   #10
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Richard zas uznał że skoro demony go szukają czas na zmiane lokalizacji. Udał się po swój plecak, jednak na miejscu wpadł na...

- Gdzie pan był?! - zawołała oburzona profesorka. - I gdzie są studenci?!

- Na zaplanowanym ognisku Pani profesor, jakiś kilometr ściażką w tamtą stronę. Przyszedłem właśnie po swój aparat fotograficzny.

- Ktoś zostawił kupę gruzu pod moimi drzwiami! Jak tylko się dowiem, który... - zerknęła srogo na Richarda, jednak zaraz odeszła, mamrocząc coś pod nosem.

-Ehh ci dzisiejsi studenci - mruknął na tyle głośno by go usłyszała. Gdy znikneła, ruszył w las poszukać źródła magii. Był ciekaw, jak ono wygląda.

Plecak szybko zaczął mu ciążyć. Błąkał się w ciemnosciach od godziny, zanim zdał sobie sprawę, że może to był zły pomysł. Zgubił się...

Na szczęscie było na to rozwiązanie. Przyzwał swojego duszka by ten odnalazł drogę. W końcu potrafił wyczuć magię jeśli druid się nie pomylił. Sylf zniknął na chwilę, po czym poprowadził maga.

Mag zaś rusyzł za nim pełen radości i samozadowolenia. To był niezły dzień.

Richard już wcześniej widział Źródła. Nie. Nie takie zwykłe źródła, które czasami można znaleźć w lesie. Źródła Magii były specjalnymi miejscami, gdzie gromadziły się magiczne istoty. Zazwyczaj Źródeł chroniły elfy i driady, jednak krążą pogłoski, że czasami można tam spotkać też inne istoty, w tym sylfy i dzikie golemy.

Mag nie spodziewał się jednak znaleźć tego, co znalazł...No ale lepiej od początku.

Źródło znajdowało się kilka kilometrów w głąb głuszy. Na niewielkiej polance stała naturalna altana, która wyglądała tak, jakby kilka drzewek zlało się w jedno, wielkie drzewo, które wytworzyło nawet balustradę. Na niewielkim, podświetlonym widmowym światłem podeście, zebrało się kilkanaście istot. Dookoła było ich jeszcze więcej i wszystkie wyraźnie na coś czekały. Richard wiedział, że czekają na swoją kolej...

Panował tu niesamowity harmider. Istoty mówiły przejęte o wizycie demonów w ich lesie. Wszystkie były zaniepokojone.

Kiedy mag podszedł bliżej, cała uwaga skupiła się na nim... Nad tłumem uniosły się pełne strach głosy, że przyszedł człowiek, jednak zostały szybko ucięte.

- Witaj, magu - powiedział niespodziewanie jasnowłosy elf, podchodząc do Richarda. - Czego tu szu...

No ja cie pierdole! To jebany mag! - odezwał się niespodziewanie głos, nad głową maga. Richadr podniósł wzrok i ujrzał... - Co jest, kurwa?! Ducha w życiu nie widziałeś, pojebie?


Bynajmniej... był to duch. A dokładniej... był to duch kota. Eteryczna postać smukłego wypłosza ze świecącymi, żółtymi ślepiami, które wpatrywały się złośliwie w Richarda.

- Wypraszam sobie - odparl Richard z całą godnościa na jaką było go stać -Nie wyjebano mnie conajmniej od półtorej godziny

No to masz zajebistego farta, pojebany magu! - oznajmił duch. - Po co żeś tu przylazł, co?

- Poszukiwaniu przyjaznego towarysztwa odparł isarkastycznie mag.

- Przepraszam za niego... - mruknął elf. - Siedzi tu już od przeszło miesiąca i gorszy biedne driady... nie potrafimy się go pozbyć.

No to żeś się wjebał... Gówno po same uszy, kurwa - mówił kot, ignorując wypowiedź elfa. - Ale nie martw się, pojebie! Nefel ci dopomoże! - zawołał radośnie i skoczył w powietrzu, uśmiechając się iście kocio.

Richard zwrócił sie tymczasem do elfa: -Mam nadzieje że demony nie natkneły sie na nikogo z was? Wszyscy cali?

- Kilka nimf nie zdołało w porę uciec, jednak zdążyliśmy im pomóc - odparł.

Sie wie, kurwa! Gdyby te pierdolone brutale mnie dorwały, byłoby po mnie! Brrr... - dodał kot.

- I ty, taki heros wioski nie rzuciłeś się im na pomoc? zapytał udając powagę mag.

Jeszcze nie ochujałem! - zaprotestował oburzony duch, wzdrygając się. - A ty musiałeś naprawdę przyjebać o coś tym pustym łbem, że przychodzą do niego tak pokurwione pomysły, kurwa! Jakby jaki demon mnie zobaczył, wpierdoliłby mnie, że hej!

- Cóz... - mag prędko wrócił do drugiego rozmówcy: -Potrzeba wam z czymś pomóc czy coś?

- Dziękuję, że pytasz, magu, jednak wyśmienicie sobie... - Elf przerwał i zerknął na ducha. - Chociaż... jesli mógłbyś...

- Odprawić egzoercyzmy i go skasować? Jasne spoko zapewnił układnie druid rozgladając się za wygodna gałązką, nożem i miską na krew.

Ej, ej, ej! Co to, kurwa?! To wolny kraj, kurwan, nie?! - zawołał obruszony kot. - Poza tym, i tak, pojeby, nie złapiecie mnie do kryształu! Nie ma chuja!

- Spoko, nie mam kryształu, myślałem o prostym wygnaniu do siódmego kręcu piekieł. burknął druid ciągle szukając powyższych. Jednak niczego takiego w pobliż nie dostrzegał.

Seryjnie? - mruknął kot, spoglądając nań sceptycznie.

Na szczęście miał w plecaku plastikowy nożyk, gałązka się znajdzie...hmmm ale skąd wziąść miskę...ale po chwili już wiedział, przyzywając Miśka w krztałcie misy.

Te... jebany elfie... czy on nie oberwał po łbie kilka razy od demona? - zapytał sceptycznie duch. - A może to wrodzone, bo ja cie pierdole, ale kurwa, to nie zadziała. Nieraz usiłowali się mnie pozbyć w różne sposoby, no, kurwa, ale ten to już przegina...

Druid zatrzymał się na chwile i spojrzał zaciekawiony na kota: -A próbowali już lunarnego wygnania krwi? - zapytał - Czy tylko klasyki?

Nawet pierdoloych poradników w internecie szukali... - kot ziewnął. - Ale próbuj, próbuj... zobaczymy, kurwa, co z tego wyniknie... pojebie.

Efl dyplomatycznie milczał. Wyraźnie szukał pretekstu, żeby się ulotnić.

- [iEhh, dobra. Ma ktoś..chociaż nie..[/i] druid zamyślił sie po czym wziął w kamień wielkości pięsci i wrzuciwszy do do misoMiśka. Znowu się zamyślił, wyrzucił go po czym polecił : -Misiek, mój drogi, skołuj mi solidny kryształ, co?

No nie, kurwa! Ciebie chyba całkiem zjebało, co?! To wolny kraj, kurwa! Wolny! Walony, magu! - zawołał duch, oddalając się kawałek.

- Dla ciebie już nie na długo, spokojnie odparł mag. -[i]Oczywiście jest alternatywa...możesz obiecać milczenie i służyc mi dziesięc tysiącleci.[i/]

Odjeb się, kurwa! Chyba cię całkiem zjebało! - wrzasnął ponownie, jeżąc sierść. - Ja chciałem tylko pooglądać “N jak Niłość” - pożalił się. - Muszę wiedzieć, co się stało z Hanną!

- Wiesz, opłaca ci się dogadać. Nie będziesz sprawiał problemów to będe cię chronił...na pewno jest cokolwiek do czego sie możesz przydać.

Demon wyssał ci mózg, co? Ja? Pomagać?! Pracować??!! - zaczął się śmiać, jednak w tym momencie wrócił Misiek z kryształem.

Kamień miał niesymetryczny kształt i wiele skaz, jednak był na tyle duży, że jeśli go obrobić, nadawał się nawet na kilka duchów! Następnie przyzwał KuzynaMiśka by obrobił ten kamień i podzielił go wedle potrzeb.

Ej, kurwa... To nie jest zabwne... - mruknął duch, odalając się jeszcze.

- To co, ostatnia szansa.... - rzucił mag biorac kryształ.

Wal się! Pojebie chędożony! - krzyknął duch, oddalając się jeszcze bardziej.

Wtedy mag rzucił się za nim i podbiegłszy cisnął w niego kryształem. Duch jednak, z iście kocią gracją uniknął ciosu, śmiejąc się i jednocześnie obrażając w najróżniejszy spodób Richarda i jego przyrodzenie.

Wówczas mag rzucając Miskowi, Kuzynowi Miśka i elfowi po krysztale krzyknął zajadle: -Brać chama!

Cała gromada ochoczo rzuciła się na biednego ducha, który... stanął wysoko i się z nich śmiał. Elf mruknął coś pod nosem w nieznanym Richardowi języku i cisnął w niego kamieniem. Zaskoczony kot nie zdążył wykonać uniku i kiedy tylko kryształ trafił w jego półprzeźroczyste ciało, zniknął.

Szpiczastouchy podbiegł kilka kroków i uchwycił spadający kamień, zanim ten uderzył o ziemię.

Mag zaśmial się cicho. -I po co ci to było, co? zapytał kryształ, po czym zwórciwszy sie do elfa rzekł -No to macie suwenira, jakby co to wołajcie. po czym rozejrzawszy się postanwoił ruszyć w droge.

-Którędy w stronę M6 zapytał?

Ty jebany elfie! Pożałujesz tego! - darł się z kryształu duch. Widać było jedynie jego błyszczące ślepie, które spoglądało groźnie na zebranych. - Ciasno tu, kurwa! Wypuść mnie, jebany magu, kurwa! Kurwa, kurwa, KURWA!!!

- Ehkm... dziękujemy, ale chyba... - elf wcisnął kryształ z uwięzionym duchem w rękę Richarda. - Lepiej, żebyś to zabrał - powiedział, niemal błagalnym tonem.

Mina Richarda mówiła jak go to cieszy, ale wziął kryształ i wsadził go do kieszeni.-A ty się zamknij bo Misiek wrzuci cię do wulkanu - rzucił do kota.

To pogwałcenie wolności słowa, kurwa! Niewolnictwo, jebany magu! Pozwę cię! Dam cynk animalsom, kurwa! - darł się kot, wyraźnie niepocieszony.

- Ja jestem animalsem. I jeszcze Grenpis frajerze - parsknął druid.

Powinieneś się wstydzić! Albo jeszcze lepiej, kurwa! Wypuść mnie i przykuj się do jakiegoś jebanego drzewka!
 
vanadu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172