24-02-2014, 08:02 | #11 |
Reputacja: 1 | Nim sięgnąłem po piwo najpierw dokończyłem to co miałem a specjalność zakładu popijałem ostrożnie małymi łyczkami. Za pieczyste też się zabrałem dopiero gry zaczęło stygnąć. - A to ci urwis… Lulu szechero jedna. Już dobrze, dobrze ale nic za darmo. – fretka zapiszczała jakby oburzona. Gregor urwał kawałek mięsa na co fretka najpierw stanęła słupka a na pochwali zrobiła dwa obroty jakby goniła własny ogon i znów stanęła. W prawie ludzkim geście wzięła kąsek w łapki i zjadła. Gdy wielkolud podsuną jej kawałek najpierw spojrzała na rudzielca i dopiero na jego znaj dała się poczęstować. - Uważaj jak cię oswoi będziesz musiał już ciągle ją dokarmiać – ostrzegłem rozbawiony - Konkretów to dużo. Dajmy na to pająki. Od takich zwykłych wielkości pięści – dla efektu zacisnąłem kułak i pokazałem. – do takich co z ich zębów groty do włóczni można wyrabiać. Od ukąszenia tych mniejszych puchniesz, gorączkujesz i masz zwidy. Te duże… one trucizn nie potrzebują. Generalnie im co mniejsze tym jad złośliwszy. Dużo by gadać o wszystkim na co trafić można. Będę gadał w miar drogi ale co najważniejsze. Robactwo jest groźne i to małe i to duże a że tego tam pełno to będzie największe zmartwienie. Jak co ma jasne kolory nie dotykać. Nie szczać do wody. Nigdy! Są prostsze sposoby na kastrowanie. Nie płoszyć zwierzyny. Nie pić prosto z sadzawek czy rzek. I to co pachnie słodko zwykle nie jest jadalne. Zagadałem odnośnie natury ale gdy przeszedłem do tematu tubylców spoważniałem. - A co do Maabaków – zwiadowca na chwile pogrążył się we wspomnieniach – To, to nie takie dzikusy jak by się większości zdawało. Plemion tam tyle co pcheł na kocie a rodzajów co herbów na królewskim polowaniu albo i więcej . Każde plemię zna kilka góra kilkanaście innych dookoła i się będą informować o nas. Te najbardziej „cywilizowane” i przyjazne przyjmą nas i ugoszczą, te mniej dadzą znać że sobie nie życzą gości. Na tereny niektórych nie warto się zapuszczać. Jak trafimy na ich totemy sami się domyślicie dlaczego. Ale najgorsi są ci których nie spotkamy. Bo to oni wybierają czas i miejsce żeby się pokazać. A z reguły pokazują się gdy leżysz sparaliżowany jadem z ich strzał. W końcu to my będziemy na ich terenie. Okoliczni sąsiedzi to wiedzą a nikt inny się tam nie zapuszcza więc nie ma taryfy ulgowej. |
24-02-2014, 22:48 | #12 |
Reputacja: 1 | Informacje przekazane przez Gregora, ich można by rzecz przewodnika, były ogólnikowe. Można to jednak tłumaczyć tym, że jedynie omawiali zarys ich wyprawy. Największym, jego zdaniem problemem byli tubylcy, którzy teren ten znali doskonale w przeciwieństwie do nich. Miał nadzieję, że Doktor wraz z Gregorem poprowadzą ich jak najbezpieczniejszą ścieżką, a jeśli już musieli napotkać tubylców to tych gościnnych. Mógłby co nieco od nich się dowiedzieć, szczególnie na temat stosowanych przez nich specyfików do paraliżu i nie tylko. Potrzebował jednak paru konkretów. Po przemowie Gregora, skierował się w kierunku Doktora Symeona. -Przed wyprawą, chciałbym się dowiedzieć paru rzeczy, przynajmniej w zakresie jaki jest możliwy na tym etapie. - rozpoczął poważnie - Na jaki okres jest przewidywana wyprawa? Co zostało już wysłane w skrzyniach? Ile czasu trwa podróż morska? Wiedział, że zarzucił naukowca pytaniami, jednak było to niezbędne. Dążył do zniwelowania jak największej liczby niepewności, na które w tym momencie w większym lub mniejszym stopniu jest możliwe udzielenie odpowiedzi. |
25-02-2014, 05:18 | #13 |
Reputacja: 1 | - Skrzynie czekają na nas w Sakwie, podobnie jak kapitan najęty przez uniwersytet... a przynajmniej ma tam być gdy przyjedziemy. Ewentualnie zaczekamy tydzień lub dwa. Co do zawartości skrzyń - Symeon upił piwa - Dowiemy się na miejscu, gdy je otworzymy. Sakwa to ostatnie cywilizowane miejsce przed wichrowymi pustkowiami, więc brakujące rzeczy będzie można zakupić na miejscu. Morska podróż, będzie krótka, potrwa najwyżej tydzień. Moglibyśmy się dostać do obelisków także i lądem, ale oznaczałoby to dwa tygodnie stepami i z tydzień przebijania się przez lasy i bagna. A dalej? Kto wie? Nie licząc początku drogi, wskazówki są dość ogólnikowe. A o czas się nie martwcie, przez okres podróży jesteście na utrzymaniu uniwersytetu. Doktor pogłaskał fretkę, która rada z zainteresowania obiegła stół kilkakrotnie i wspięła się Rosalindzie na ramię. - Gdy ostatnio tam wyruszałem, skrzynie zawierały sprzęt naukowy, namioty, moskitiery, narzędzia, środki medyczne, drobiazgi do handlu z tubylcami i różne takie.
__________________ Bez podpisu. |
25-02-2014, 15:23 | #14 |
Reputacja: 1 | Rosalinda, uśmiechając się czarująco, przywitała się z mężczyznami, a potem w milczeniu przysłuchiwała rozmowie. Już miała wyrazić swoja opinię na temat tajemnej wiedzy dawnych Kirdurczyków, kiedy fretka wbiegła jej na ramię, naruszając pazurkami jedwabny materiał koszuli. Kobieta syknęła a potem leciusieńko trąciła umysłem jaźń zwierzęcia. Ostrzeżona fretka skuliła uszy i szybko uciekła do swojego pana. Rosalinda wiedziała, że następnym razem ciekawość zwierzaka powściągnie samo syknięcie. - Pilnujcie lepiej waszej Lulu – zawiesiła spojrzenie zielonych oczu na Gregorze. – Ja łagodna i spolegliwa jestem, jako ta sarna, ale nie każdy moje przymioty posiada. Odwróciła się do Symeona. - Ciekawie prawicie, doktorze. Taką tylko wątpliwość mam, czy aby wszystko. Skoro już tam byliście, to zapewne wiecie, czego – poza dzikimi plemionami i zwierzętami – możemy się spodziewać. Lub przynajmniej domyślacie się. Im szczerzej nam opowiecie , tym lepiej się będziemy mogli przygotować.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
25-02-2014, 22:08 | #15 |
Reputacja: 1 | Mówiąc o robakach ukradkiem zerkał na siedzących. Zwłaszcza na kobietę oczekując jej reakcji ale żadnej się nie doczekał. Zrobił przerwę by każdy przetrawił co usłyszał. Nikt się wyraźnie nie skrzywił na słowa o pająkach nawet kobieta co wziął za dobrą monetę. „Nie będzie marudzić w drodze zwłaszcza jak zrobi się ciężko” W końcu nie jest tajemnicą jak baby reagują na pająki. Uśmiechnąłem się do wspomnień gdy raz czy drugi jakaś baba nadziała się na leśną pajęczynę na polowaniu. Momentalnie spoważniałem gdy Rosalinda przepędziła Lulu. Spojrzał na nią bykiem i odpowiedział. - A Ja nie, wprost przeciwnie. I przymiotów też nie mam. Bardziej nie chciał niż nie zauważył sarkazmu w głosie kobiety. Nadstawił rękę zwierzakowi po której Lulu weszła aż na barki i częściowo schowała się pod chustą zasłaniającą szyję. „Musiała mała mysza coś paskudnego poczuć. Nawet Elena nigdy jej tak nie przestraszyła” Postanowił mieć ją na oku. Jakoś mu się płeć piękna w ekipie przestała podobać. - Co do tego co tego co doktor mówił. Dotarłem dalej niż tydzień drogi w głąb puszczy a i tak nie dotarłem nawet w okolice środka. Co tam się może kryć bogowie raczą wiedzieć albo woleli zapomnieć. Co kto woli. – zacząłem naburmuszony na zachowanie Rosalindy – Ale nim tam dotrzemy poza pająkami znajdziemy to co na nie poluje hmm… w sumie to, to co poluje na wszystko. Aligatory wielkie niczym solidna dłubanka, i ich mniejsi bracia nieco ciemniejsze polujące w stadach miejscowi wołają na to kajmany. Węże rodzajów nie zliczyć. Ale te małe i kolorowe są jadowite a te duże to jadu nie potrzebują a i tak dziką świnie powalą i w całości łykają. W wodzie, na ziemi na drzewach, do wyboru. Dlatego dobre buty z grubej skóry z mocną cholewą na te małe jadowite to podstawa. Dalej w las to są Długoszyje. Miejscowi jak chcą to upolować to zwołują dwa trzy plemiona. Roślinożerca to jest tak jak krowa, tyle że tak wielkie że potrafi namiot rozdeptać i nie zauważyć. Są żółwie Kłapacze i na nie to już się nie poluje. Wielkie jak pagórek opancerzone i mięsożerne. Nadrzewne jaszczurki plują jadem. Nie duże tak z pół człowieka ino celuje w oczy. Jest jeszcze nibykameleon. Ładna, kolorowa i łagodna jaszczurka. Nawet nieduża, ot moje ramię. Jej skóra wywołuje halucynacje i obezwładnia. Ociera się o drzewie, zostawiając kolorowe plamy i tak zastawia pułapkę. Dotykasz i padasz śniąc sen na jawie. Jest jeszcze waran naziemny wielkości niedźwiedzia ugryzienie powoduje gangrenę. Tichura, wielkości dzika ale z wielką paszczą. Polująca gromadnie jak szakale. Maoba, ślepy pół jaszczurka pół wąż ma pysk i przednie łapy. Gałąźniak wąż jadowity udaje konar drzewa. Nibykret bo nazwy Maabaków nie powróżyć się nie da. Zżera robaki z gnijących roślin, wielkości dużego psa, płaski, brunatny. Potężne przednie łapy. Łatwo nadepnąć zwłaszcza jak zakopie się w liściach lub wlezie pod zwalone drzewo, wtedy okrutnie drapie i ucieka. Niby nic ale pazurów nie myje nigdy. A tam to znaczy paskudne kłopoty. Mówiąc o zwierzętach Gregor znów się odprężył. Zwłaszcza że łasica znów zeszłą na stół i aktywnie dopominała się jedzenia. Tym razem przezornie trzymała się w pobliżu rąk Gregora. |
26-02-2014, 11:33 | #16 |
Reputacja: 1 | - Dziękujemy Gregorze. Znamy już skalę niebezpieczeństwa, a z tego co mówisz, mamy do czynienia wręcz z machiną do mielenia mięsa. - Powiedział Gedan, odstawiając kufel na stół. I tak był już pusty. Pamiętał, jak... Jak on miał? Falczer? Felkor? Tylu ich było, że zaczynał zapominać imiona. Powoli zbliżał się do granicy wieku, gdzie z postrachu krainy zacznie się zrobić z niego niezdarne pośmiewisko. Felczer i te Irrum, bardzo podobnego do opisywanego przez Gregora miasta. Gonił go przez siedem dni, poruszając się właśnie w takiej leśnej gęstwinie, choć musiał przyznać, że nie spotkał nawet połowy zwierząt wypisanych przez tresera zwierząt. Druga połowa zamiast nim, zadowoliła się ścierwem raczej chłopaka, którego wręcz ściągnął z drzewa. Tylko po to, by za chwilę go na powrót przywiązać i zostawić na śmierć. I w tym momencie spojrzał na Sahira. To były okrutne oczy brutalnego człowieka, lecz spojrzenie trwało zaledwie chwilę. - Doktorze Symeonie. - Rzekł mocnym, twardym głosem, spoglądając po obecnych. Może oni mieli jeszcze inne motywy przyłączenia do wyprawy, niemniej jednak on był już zmęczony życiem i planował odejść i zostawić przeszłość za sobą. Ostatnia robota i wróci do swego ojczystego kraju, poszukując dobrego miejsca, gdzie postawi małą chatę, jeśli jeszcze będzie miał do tego siłę. I jeżeli w ogóle wróci. -Znając obecną sytuację, niebezpieczeństwa i innych członków wyprawy jestem zmuszony żądać 150 złotych dukatów. Patrząc na moich kompanów, oczywistym zdaje się, że to ja będę torował drogę przez samą dżunglę, jak i zapewne w samym grobowcu. |
26-02-2014, 15:13 | #17 |
Reputacja: 1 | - Aby było jasne: Nie jestem skarbnikiem uniwersyteckim, więc targować się nie będę. Wiem, że wybrano was ze względu na zaufanie jakim darzone są wasze umiejętności i ma ma tu lepszych i gorszych. Gedan chciał zaprotestować, jednak Symeon uniósł rękę. - Nie chciałbym abyś myślał mości Ness że tylko ty umiesz tu zadbać o bezpieczeństwo swoje i innych. Na tej wyprawie nie ma miejsca dla bezbronnych tyłowników. Sabir lekko uśmiechnął się na to i oparł rękę na rękojeści jatagana, jakby przypadkiem sprawdzając, czy ciągle jest na swoim miejscu, a nie w brzuchu wielkoluda. Tropiciel wyszczerzył kły, na myśl, że poza nim ktoś miałby iść lasem przodem. A Rosalinda... przywykła do bycia braną za bezbronną i mało użyteczną. Widać było jak irytacja Gedana przeradza się powoli w gniew. - A jednak Panie Ness skłonny jestem dorzucić nieco do stawki z właśniej kieszeni. Nie pańskiej w szczególności, ale was wszystkich. Jeśli wyprawa zakończy się sukcesem, dorzucę po dziesięć dukatów do stawki uniwersytetu.
__________________ Bez podpisu. Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 26-02-2014 o 15:19. |
27-02-2014, 11:40 | #18 | |
Reputacja: 1 | w której nasi bohaterowie przemierzają Kamienny Szlak, poznając się wzajemnie i sprawdzając podczas przeżytych przygód. Następnie docierają do miasta Vivall, które wszyscy nazywają Sakwą, gdzie napotykają na niespodziewane kłopoty. Cytat:
Do której - nawiasem mówiąc - jeszcze nie dotarliście. Trakt był prosty wijący się tylko nieco ze względu na pagórkowatość Księstwa Pogranicza i wygodny - nie rozmiękał pod wpływem deszczu i dawał pewność, że nie zgubicie drogi. Nie było tu jednak przydrożnych zajazdów - nie w rejonie tak zagrożonym najazdami dzikich Azarich. Królewskie edykty co prawda zachęcały do osiedlania się tu - można było otrzymać wolniznę i urodzajne grunty, z czego wiele osób korzystało, o czym świadczyły widziane z oddali nieliczne świeżo zbudowane osady i farmy oraz dużo liczniejsze mniej lub bardziej zarosłe zgliszcza. Jedynie stanice książęcego wojska, drewniane forty na wzgórzach dawały gwarancje bezpieczeństwa. Czwartego dnia podróży zaś nad ranem ujrzeliście łunę - w oddali, za kilkoma wzgórzami z pewnością coś dużego płonęło, zaś w ciszy nocnej można było usłyszeć lekkie krzyki. - To nie płonący step - ocenił Sabir - Ani nie smok czy inna ognista bestia. To ludzie - Gregor zgodził się z oceną kirdurczyka, uspokajając zaniepokojone zwierzęta. Sowa Elena już dawno szybowała w powietrzu wypatrując bliskich zagrożeń, a jej bystry, nocny wzrok dawał nadzieję że nic się nie podkradnie. Gedan zmrużył oczy wypatrując niebezpieczeństwa, które nie nadchodziło, w czasie gdy schowani za jego plecami Rosalinda i Symeon napinali kusze. Krótko potem wstało słońce, a niebezpieczeństwo nie nadeszło wraz ze świtem. Łuna zmieniła się zaś w smugę dymu tańczącą lekko na delikatnym wietrze. - Co z tym robimy? - Doktor spytał was, lekko ziewając po wczesnej pobódce - Nie wiemy co tam się stało. Myślicie, że to bezpiecznie sprawdzić, czy omijamy szerokim łukiem?
__________________ Bez podpisu. Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 28-02-2014 o 11:02. | |
01-03-2014, 08:44 | #19 |
Reputacja: 1 | Targi i rozmowa z naukowcem w końcu dobiegły końca. W końcu dowiedzieliśmy się gdzie i po co ruszamy. Dzięki góralowi udało się wyciągnąć dodatkowe 10 dukatów a może i więcej i zgodnie ze zwyczajem należna cześć zadatku za robotę przyjemnie obciążyła sakiewkę. Po naradzie jednak pożegnał się i wraz ze swoim zwierzyńcem wrócił na swoja starą kwaterę. Tam już przynajmniej nieco oswoili się z widokiem wilków i oswojonej sowy. Wracając rozmyślałem o zadaniu. „W sumie to chyba nawet za pół tej ceny był bym gotów udać się do Dzikiej Puszczy. Znów stanąć w cieniu jej wielkich drzew… hmm… hamak by się przydał albo lepiej dwa. Jak w skrzyniach nie będzie tsza będzie kupić” Wyruszyliśmy rano zgodnie z planem. Konie dostarczone przez uniwersytet okazały się całkiem przyzwoite także bez problemu zostawialiśmy za sobą kolejne staje drogi. Na początku co było do przewidzenia wierzchowce boczyły się na Rut i Gara. Mantę klacz na której przyszło mi jechać udało mi się przekonać że nie stanowią one zagrożenia i nawet trzepot sowich skrzydeł jej nie płoszył. Z resztą koni było gorzej. Na szczęście wystarczyło prowadzić wilki od zawietrznej by konie ich nie wyczuły w trakcie marszu. Niechęć Lulu do Rosalindy udzieliła się pozostałym zwierzętom. Co wyraźnie zaniepokoiło Gregora. Zwierzęta zwykle się w „tych” sprawach nie myliły i nie raz okazywało się że potrafiły lepiej ocenić co w człeku siedzi. Niemniej nie mógł nic zrobić. Żeby chociaż „Ona” bo tak zaczął ją w myślach nazwać tupnęła na Lulu mógł by coś zrobić. A na razie nic. Chociaż może i lepiej skoro mają spędzić w jednej kompani kilka tygodni. Gryzł się co jakiś czas zwiadowca. Drugiego dnia minąwszy zabudowania jakiegoś gospodarstwa natrafili na chłopa jadącego na niemiłosiernie przeładowanym rzepą wozie zaprzęgniętym w wynędzniałą szkapę. Bamber inwektywami popieranymi gęsto razami bata próbował zmusić chude zwierzę do szybszego kroku. Piana na bokach szkapy i niemrawe kwiki po każdym strzale bykowca dobitnie świadczyły że zwierzę jest u kresu sił. Na widok głupoty i okrucieństwa wieśniaka krew Gregora zawrzała. Z każdym nowym trzaskiem pięści na rzemieniu lejc zaciskała się coraz mocniej. Gdy od wozu dzieliło ich zaledwie kilka naście metrów Zwiadowca gwizdną krótko i wszystkie cztery tresowane zwierzęta jakby spięły się i… „zameldowały” przed Gregorem. Cicho wypowiadane komendy połączone z gwizdami i gestami uruchomiły cały łańcuch wydarzeń. Gar zaczął zachodzić niczego nie spodziewającego i ciągle zapamiętale wrzeszczącego chłopa z lewej, Elena wzbiła się w powietrze zataczając kręgi za wozem, Rut podkradała się z prawej a Lulu uczepiwszy się kurtki skryła się za plecami Gregora. Wszystko to trwało zaledwie chwilę. Zwiadowca odbił w stronę wozu i gdy zrównał się z woźnicą zdzielił go potężnie w potylice aż echo poniosła. Chłop o mało co nie zleciał z kozła. Odzyskał równowagę gubiąc przy okazji czapkę. Odwrócił się w stronę napastnika unosząc bykowca do ciosu. - Osz Ty suczy synu Ty psi.. Nie dane mu było dokończyć. Zwierzęta ruszyły do ataku. Jak w przedstawieniu doskonale zgrane. Najpierw sowa przeleciała przed nim smagając mu czerwoną z wściekłości gębę piórami. Odruchowo zasłonił rękami głowę. Potem łasica wyskoczyła ponad ramieniem Gregora ugryzła wieśniaka w uniesioną rękę trzymającą bat który ten w upuścił i od razu wskoczyła z powrotem na ramie tresera. Wieśniak spojrzał nierozumiejącym wzrokiem na Gregora ale przed nim na kozioł wskoczyła Rut szczerząc kły a po chwili niski warkot usłyszał za swoimi plecami. W oczach wieśniaka najpierw pojawił się strach a potem panika. - A teraz posłuchaj suczy synu, psi wypierdku, wieprzu kastrowany. Ostatni raz podniosłeś rękę na zwierzę. Ostatni raz zarzynasz tak konia. - Mój koń… Wysapał chłop nie bardzo rozumiejąc sytuację w jakiej się znalazł. Gregor jakby szczekną a zwierzęta jak na komendę zjeżyły się, wilki warcząc wyszczerzyły kły, sowa usiadłszy na koźle rozpostarła skrzydła a fretka zasyczała. Chłop padł na kolana. Wilki podeszły bliżej prawie dotykając go nosami. - Więcej. Ja tu wrócę za tydzień, miesiąc czy nawet rok. One cię znajdą. Jak nie znajdę tej szkapy u ciebie nakarmię tobą wilki. Rut znów wyszczerzyła kły tak by wieśniak nie miał wątpliwości czyją będzie kolacją. Chłopina tylko przytaknął. - Ttt..tak panie. Będę dbał panie. Niezawodnie. Tt… tylko je zabierz. – załkał. Gregor cmokną na konia i ruszył by dołączyć do doktora i reszty. Dopiero gdy ujechał ze dwie końskie długości gwizdną. Elena wzbiła się w powietrze a wilki tak jak dotychczas pobiegły za końmi od zawietrznej tak by nie płoszyć koni. Gdy nad stepem pojawiła się łuna z ciszę przeszyły dalekie krzyki Gregor wysłał sowę na zwiad. Tak jak się spodziewał odległość od łuny pożaru była spora step potrafi nieść krzyki naprawdę daleko. W pobliżu nie było żadnych niebezpieczeństw co wyczytał z spokojnego lotu ptaka. - Twoja decyzja doktorze. Twoja wyprawa. Ani uciekinierzy ani napastnicy stamtąd do nas nie dotarli. Szybkim tempem może uda się minąć tamto miejsce nim zacznie się ruch. Elena wypatrzy ich nim oni nas znajda. Powinniśmy więc mieć czas się ukryć. Zbliżanie się tam – wskazałem miejsce gdzie unosił się dym – zwiększa ryzyko a my mamy dotrzeć do Puszczy. Elena powinna też nas ostrzec gdyby kręciło się tam zbyt wielu ludzi gdybyśmy mieli się tam udać i wskaże gdzie się oni znajdują. Po tych słowach zahukałem przywołując sowę. Sowa z gracją wylądowała na lewym przedramieniu. Cicho zahukałem do ptaka i powiedziałem jednocześnie sygnalizując wolną ręką . - Szukaj, ludzi, szukaj koni. Gdy sowa zahukała w odpowiedzi wyrzuciłem w powietrze w kierunku smugi dymu. |
01-03-2014, 11:31 | #20 |
Reputacja: 1 | Gedan zabrał ze sobą cały swój ekwipunek z karczmy i podczas trasy trzymał się ze wszystkimi, lecz podczas podróży był mniej rozmowny niż w karczmie. Podróż zawsze tak na niego wpływała. Wyglądał niemal tak samo jak podczas ich pierwszego spotkania, oprócz tego, że teraz oprócz zbroi skórzanej miał na sobie jeszcze dodatkowe metalowe elementy chroniące barki, nadgarstki i golenie. Przez plecy przewieszony miał duży drąg, który był mniej więcej wzrostu Rosalindy, grubości jego własnej pięści. Niewątpliwie tak prosta broń w rękach wielkoluda mogła siać zniszczenie w świetle jego siły. Dodatkowo przy boku konia miał przytroczony zwój łańcucha z hakiem. Dodatkowo była tam też lutnia, której ani razu nie użył. Nawet się nie zastanawiał, czy powinien pomóc mężczyźnie, którego wóz zaległ na trakcie, to wypadało z oczywistej, nigdzie nienapisanej księgi podróży. Sam po cichu wierzył, że dobre uczynki na trakcie powracały do niego, gdyż sam był nieraz w opałach, mniejszych lub większych, i nie raz zdarzało mu się korzystać z pomocy innych podróżnych. Zaś dzban wina uznał jako przyzwoity bonus i podczas jazdy konno co i rusz upijał z niego kilka solidnych łyków, co jakiś czas bez słowa podając go innym towarzyszom podróży, aby i oni skorzystali z niespodziewanego prezentu. Nawet nie zareagował na interwencję Gregora w sprawie szkapy. Stał tylko gdzieś z boku i patrzył, jak jego rodak ,,rozwiązuje problem". Gdy tylko ruszyli dalej w drogę, podjechał do niego nieco bliżej i podając dzban wina zagadnął: - Jakim sposobem wytresowałeś te zwierzęta? Nigdy nie widziałem, by sowa czy wilk słuchały poleceń człowieka... Gdy jednak zobaczył smugę dymu spochmurniał. Wpatrywał się w nią niemal bez przerwy, odkąd tylko pojawiła się na niebie. Chciał protestować i pogonić resztę grupy, aby sprawdzili co się tam dzieje. Zbyt wiele widział takie łuny i takie kłęby dymu, by nie domyślać się, co mogą one oznaczać. Krew, krzyki, wołanie o pomoc i śmierć. I drani za to odpowiedzialnych. Kolejnych parszywych nierobów, którzy zamiast wziąć się do ciężkiej, lecz uczciwej pracy, wolą przypasać miecz i najeżdżać jeszcze biedniejszych od siebie, by na chwilę stać się nieco bogatszymi.Zacisnął pięści i zgłosił się na ochotnika na pierwszą wartę. Usiadł w pewnej odległości od obozowiska, oparty o pierwsze lepsze drzewo i zaczął cicho grać, pomrukując do smutnych nut słowa pieśni, która nie raz towarzyszyła mu w podróży: Szczyty skał i klifów, powietrze jest rozrzedzone Wiec znajdziemy górską dróżkę na dół zbocza Spotkamy się gdzie śnieg opada To tam, moja droga, gdzie jeszcze raz zaczniemy Przeskakując kamienie, splątując włosy Zeszłoroczne ślady poroża wskażą drogę Weź nas z powrotem, dalej tam, gdzie niebezpieczeństwo Nie przemierza granic, a dobroć nie jest tylko snem Mam znajomego, który mieszka nad ujściem rzeki On zna płacz skrzypiec, to jest stare brzmienie Samotne skrzypnie i jęki pustego domu Są piosenki podobne do spadającego deszczu Zdmuchnięte domy, grząski grunt Siła wody może utopić człowieka Weź nas z powrotem, dalej tam, gdzie niebezpieczeństwo Nie przemierza granic, a dobroć nie jest tylko snem Kiedy wyższe wzgórza robią się niebieskie, I fale otulają miejsce gdzie dzieci dorastały Wszystko to co mamy stanie się echem Dni, kiedy miłość była prawdziwa Ściszony głos tylko ułatwia Cisza ukazuje co odeszło Tej nocy nie obudził nikogo, aby go zmienił. Czuwał całą noc, patrząc w miejsce, gdzie w mroku nocy zniknął dym. Nad ranem zaś odezwał się do reszty towarzyszy: - Powinniśmy sprawdzić wczorajszą zagadkę z dymem. Jeżeli jest to jakiekolwiek niebezpieczeństwo, na które możemy być narażeni, lepiej stawić mu czoła teraz, niż zostawić je za sobą, by dorwało nas w czasie snu. Powiedział oporządzając konia do dalszej drogi a z jego miny można było wyczytać determinację. |