Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-08-2015, 12:13   #1
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
[Wiedźmin] Zimorodek

ZIMORODEK


Rok 1280. Piętnaście lat po Wielkiej Wojnie.


Coś się kończy...


Historia zawsze lubiła zataczać koła.
Tak było i tym razem, gdy świat zniszczony Wielką Wojną, pogrążał się w coraz większym mroku. Wyludnione miasta odżywały powoli, pola wydawały niewiele plonów, których nie miał kto zbierać. Magia znów stała się ważna, gdy młode, prężne umysły gniły w niepodpisanych grobach, a nie było innych, by ich zastąpić. Technika znów uległa mrokowi rozwiązań najprostszych, a na niepilnowane drogi i gościńce zaczęły wylegać coraz to nowe stwory, żywiąc się rozpaczą i zniszczeniem.

Gdzieś daleko na południu pojawiło się jakieś nowego zagrożenie, o którym plotki docierały i na północ, a Nilfgaard wycofywał się pospiesznie wgłąb swojego terytorium. Władza centralna zniknęła a każdy z nowych królów i książąt żył na swoim, uciskając resztki swojej ludności i zamykając się w twierdzach. Ich wojska z rzadka patrolowały główne trakty, ale żądni władzy ludzie nigdy nie rezygnowali z nowych łupów. Niepilnowane ziemie ogłaszali swoimi tylko po to, by móc wysłać swoich poborców, otoczonych zbrojną ochroną.
Wybuchały bunty i powstania, tłumione krwawo, lub wręcz przeciwnie - wygrywające z lokalnym władyką i dopiero potem niszczone przez sąsiada, który dojrzał łatwy łup.

Komanda elfów i krasnoludów zapadły głęboko w lasy i góry, a ich krew wciąż wrzała z nienawiści i chociaż sił nie miał już nikt, wiedzieli, że i tak powrócą. Chociażby po to, by umrzeć a nie żyć na krańcu świata. Niewielu się nauczyło, ale i to samo można było powiedzieć o ludziach. Wielu wciąż pamiętało i nie chciało zapomnieć, przekazując wiedzę okraszoną nienawiścią młodszemu pokoleniu.
Tylko największe miasta, jak Novigrad czy Wyzima utrzymywały względny spokój. Bardzo względny.

Nadeszły mroczne czasy, a ludzie przypominali sobie stare bajania, starą historię, początki. I wielu pytało gdzie podziali się wiedźmini.



Coś się zaczyna...



Jak już mówiono, historia zataczała koło, a mroczne czasy musiały wreszcie odbić się od dna. Tylko czy to już było dno?


Wieś Złotnica nazwę swoją zawdzięczała nie własnemu bogactwu. Wjeżdżając przez prostą bramę i mijając palisadę, nijak nie dawało się tegoż złota stwierdzić. Echa świetności nie pobrzmiewały ani w marnie utrzymanym dworku, którym wraz z wsią hrabina Ohlava zarządzała po śmierci lub zaginięciu - bo plotki różnakie były - męża swojego. Nie pobrzmiewały i w starej, zrujnowanej wieży kamiennej, gdzie mógł mag jakiś siedzieć dobry wiek temu. Zbudowana na planie koła i otoczona ostrokołem, przegniłym gdzieniegdzie, dziurawym niemalże Złotnica nazwana została tak dawno temu. Umiejscowiona dwa dni końskiej jazdy na północ od Hołopola, niedaleko rzeki Braa i kilku innych strumieni spływających z Gór Pustulskich, była naturalnym przystankiem każdego poszukiwacza złota, chwały i ogólnopojętego bogactwa.
Kraniec świata, powiadacie?
A gdzież to najlepiej szukać rzeczy nie odkrytych jeszcze przez innych, jak nie na krańcu świata właśnie?

Ostatnie lata dla tego miejsca nie były łaskawe. Widać to było na pierwszy rzut oka, po przegniłych chatach i kwaśnych, mrukliwych mieszkańcach, z pode łba spoglądających na wjeżdżających przez bramę podróżnych. Piękne miejsce na noc. Wczesna wiosna przywiodła w to miejsce kilku osobników co najmniej ciekawych. Karczma huczała od dźwięków, światło przebijające z jej okien wabiło strudzonych podróżników. Łapał wieczorny mróz, a od gór wiało zimne powietrze.
Żadne z nich o chłopów nie dbało, owijając się szczelnie płaszczami, ze spojrzeniem wpatrzonym w drzwi z szyldem złotego jaja, z którego większość farby dawno odpadła.


Stare zawiasy skrzypiały straszliwie, kiedy człapiący w błocku żołdak zamykał jedno skrzydło zbutwiałej bramy, zbitej z grubych, nieoheblowanych dobrze dech. Żołdak ów nie przedstawiał miłego widoku. Powiadają, że chłop ze wsi może i kiedyś wyjdzie, ale wieś z chłopa nigdy. Brudne włosy jak połamane strąki zlepionej słomy sterczały spod nasuniętego na głowę czepca. Zarośnięta twarz nie budziła żadnej sympatii, koślawe ruchy poddawały w wątpliwość umiejętności, a stara przeszywanica straciła barwy jakiś czas temu. W kilku zaledwie miejscach czerń i złoto walczyły z ogólną burowatością. Człowiek ten, strażnik w Złotnicy, sapnął i dopchnął skrzydło wrót.

Zmierzchało już. Łapał mrozek i błocko pod stopami pokrywało się delikatną skorupą lodu. Kilka płatków śniegu spłynęło z ziemi i zmusiło Bryndena Thorna do starcia ich ze swędzącego przez to nosa. Popędził konia i stępem wjechał przez ciągle otwartą drugą część. Sprawnie zmieścił tam wierzchowca, opryskując brudne już i tak buty strażnika dodatkową porcją zmieszanej z wodą ziemi. Chłop warknął coś i splunąć chciał, ale jedno mu spojrzenie wystarczyło rzucić na broń wiszącą u siodła, by zaniechał prowokowania obcego.

Żołdak charknął dopiero, jak jeździec znalazł się odpowiednio daleko. Już się łapał za drugie skrzydło bramy, kiedy to dotarł do niego kolejne kroki końskich kopyt rozbijających błotnisty trakt od strony Hołopola. Następny jeździec był mniejszy, owinięty płaszczem. Lola Merritt prawie przegalopowała, zmarznięta do szpiku kości. Zauważyła tylko, jak mężczyzna odsuwa się, zerkając na jej ukrytą pod kapturem twarz. Na wprost miała zabudowania wsi, po prawej widać było światło w oknach największego z tutejszych domów. To musiał być ten, ale poniechała teraz. Karczma musiała znajdować się gdzieś w centrum Złotnicy.

Macha Tuirseach widziała tę wjeżdżającą do wioski postać, podążając na swoim wałachu z innego, bardziej zachodniego kierunku, po trakcie znacznie rzadziej uczęszczanym. Ta cała Złotnica wyglądała biednie, ze swoją na wpół dziurawą palisadą, lecz postawnej kobiecie nie robiło to różnicy. Minęła bramę i zarośniętego chłopa, wyraźnie już dziwującego się ruchowi tego wieczora. Stał krzywo, w sękatej dłoni trzymając grube drzewce prostej włóczni.

Sądząc ze spojrzenia, jakie rzucił mijającej go kobiecie, uważny obserwator mógłby wyciągnąć wniosek, że człowiek ten nie przepada za obcymi. Z drugiej strony, mogło być i tak, że nie przepadał za niczym: Złotnicą, hrabiną, rodziną, swoim życiem i pogodą. Tak się zadumał, że następny obcy zdążył wśliznąć się do środka przy wpół zamkniętych wrotach, sprawiając, że żołdak aż zamrugał.
- Czego tu?! - warknął nieprzyjemnym, gardłowym głosem widząc twarz Catalayana Restrepo. Nie było jeszcze na tyle ciemno, by nie spostrzegł ostrych rysów i stanowczo zbyt ostrych uszu. Tym razem splunął tuż pod buty nowoprzybyłego. - Nie chcemy tu takich jak ty! - dodał, lecz nie zatrzymał. Wyrażał więc własną opinię, nie zaś tutejszego władyki.

Brama zamknęła się wreszcie, a żołdak odstawił na bok włócznię, sięgając po ciężką, wzmacnianą metalem sztabę. Już ją prawie nasunął, gdy rozległo się walenie, a nie zamknięte wrota odchyliły się trochę. Krzyknął zaskoczony i upuścił ciężki przedmiot w błocko, złorzecząc przy tym pod nosem. Przez szparę w wejściu przecisnął się ostatni tego dnia wędrowiec o paskudnej mordzie. Walfen dobrze wiedział, jak wyglądał, ale w tym przypadku nic sobie z tego nie robił. Ani był piękniejszy, ani brzydszy od tego tu strażnika, który rzucił mu podejrzliwe spojrzenie.
- Na zgniłe jajca, pojebało was dzisiaj?! Pomóż mi z tym, ale chyżo!
Razem nasunęli sztabę.
Śnieg zaczynał sypać mocniej, mróz przenikał do kości.


Złotnica mogła się pochwalić kilkoma miejscami, których nie szło zastać w większości wsi tej wielkości. Pozostałości po czasach tak zwanej świetności aktywne pozostały ciągle, licząc na to, że dobrobyt wróci kiedyś. Wtedy jeden z drugim mogliby zakrzyknąć "Ha, wiedziałem!" i zacząć z miejsca wypełniać monetami swój trzos. Piękne marzenia, piękne czasy, pamiętane przez co starszych mieszkańców.

"Złote Jajo" było jednym z takich miejsc. Umiejscowiona mniej więcej na środku wsi gospoda: piętrowa, podmurowana i z własną stajnią zapraszała dźwiękami rozmów i światłem. Już z tego wnioskować było, że w środku raczej tłoczno, co samo w sobie za niezwykłe mogło być uznane. Sugerowała to też ilość wierzchowców, łatwa do zauważenia, gdy wrota do stajni stanęły otworem. Wypadł z nich nastoletni, szczerbaty chłopak z burzą jasnych włosów, kłaniając się nisko i odbierając wodze najpierw od Bryndena, a potem Loli, której prawie się udało starszego mężczyznę dogonić. Na jej widok, a może bardziej na widok lutni, stajenny wybałuszył oczy. Żołnierzowi wydawało się, że młodzieniec niemal się obślinił, wcale niekoniecznie z powodu instrumentu. Trubadurka niezauważając tego, w swojej potrzebie odnalezienia ciepła, pierwsza skierowała się ku drzwiom karczmy, zdawkowe zaledwie wymieniwszy uprzejmości. Macha podjechała w tym czasie, bardziej przyzwyczajona do nagłych załamań pogody, nie mniej jednakże zmęczona po całym dniu podróży.

Ciepło biło od środka, gdy przekraczało się drzwi Złotego Jaja. W kominku huczał ogień, a wnętrze wspólnej izby wypełnione niemal w pełni, pachniało jedzeniem, piwem i ludzkim potem. Lola wchodząc jako pierwsza, przyciągnęła uwagę słyszących dźwięk skrzypiących zawiasów lub czujących powiew zimnego powietrza ludzi. Kalendarzowa zima ledwo się skończyła, i choć pogoda wcale nie chciała się na dobre poddać, to ludzie ruszyli już w drogę. Dziewczyna zauważyła to od razu, podobnie zresztą jak wszyscy za nią. Ledwie przy dwóch stolikach nikt nie siedział, a rumiana na policzkach, szczupła dziewczyna o grubym jasnym warkoczu sięgającym pupy, uwijała się z tacami i kuflami jak w ukropie. Wyglądało na to, że była tu jedyną kelnerką. Chudy, patykowaty i staro wyglądający karczmarz ruszał się jak mucha w smole, mimo słyszalnych wyraźnie poganiających go klątw dochodzących z zaplecza. Co jakiś czas migała tam korpulentna sylwetka.

Sądząc po fryzurach, stroju i zachowaniu, większość bywalców stanowili miejscowi. Pełen przekrój chłopskiego społeczeństwa, w dużej mierze już pijany lub szybko dążący do tego stanu. W większości mężczyźni, chociaż nie tylko. Hałaśliwi i zwracający uwagę, picie uprzyjemniający sobie rozmowami lub hazardem. Toczyły się kości, fruwały karty ciskane na stół przez przegranych. Drobniaki przechodziły z rąk do rąk. Nie mniej zwracało na siebie uwagę czterech krasnoludów, zasiadających przy jednym ze stołów. Z toporami za pasami i dużymi kuflami przed nosami, wyglądali jakby całe otoczenie było im obojetne. A otoczenie robiło równie dużo, aby nie zauważać czterech za mocno jak na ich gust uzbrojonych nieludzi. Z obcych zwracał uwagę jeszcze korpuletny, dobrze ubrany mężczyzna o łagodnej, pełnej twarzy. Siedział w otoczeniu dwóch zbrojnych, zajęty cichą z nimi rozmową - kupiec lub mniej zamożny szlachcic. W rogu miejsce znalazł sobie ponury, łysy wojak - wnioskując z opartej obok broni. Szerokie bary i blizna na czole również o tym świadczyły. Łypał spode łba to na izbę, to na skuloną, szczupłą kobiecą postać na ławie naprzeciwko, to na opróżniany kubek. Owa postać ciągle była w płaszczu i kapturze, oparta o ścianę i z kolanami podwiniętymi pod brodę wyglądała jakby spała. Była jeszcze para innych podróżnych, nie wyróżniających się niczym szczególnym, ale odróżniająca od tutejszych skórzanym strojem, pokrytymi błotem długimi butami i leżącymi na ławie płaszczami.

Trubadurka wychwyciła wszystko to w ciągu pierwszych chwil, pewnie krocząc w stronę baru. Okazywało sie, że gospoda w Złotnicy miała nawet niewielki podest przeznaczony dla występujących, obecnie zastawiony jednym z tych dwóch pustych stołów. Thorne i Tuirseach wkroczyli do środka niewiele później, uwagi nie przyciągając już tyle, co piękna Merritt. Drzwi zamknęły się, zamówienia popłynęły. Okazało się, że gospodarz - Mirko Słomka - ma już jeden tylko trzyosobowy pokój pusty, ale obiecał przyszykować jakiejś wspólne miejsce do spania, gdyby trzeba było. Od Loli nawet zapłaty za to nie chciał, o ile uświetniłaby wieczór swoim występem. Bardka doskonale wiedziała jak się cenić i ta propozycja była wręcz bezczelna, ale od czego były negocjacje?

Tak zastali wspólną izbę Katalayan i Walfen, wkraczając do niej razem, ale osobno. Dziedzictwo elfa trudne było do ukrycia w świetle. Większość ludzi wykształciła w sobie sporą łatwość w rozpoznawaniu nieludzi, ale oprócz nieprzyjemnych spojrzeń nie uświadczył niczego więcej. Może przez krasnoludy nikt nie obrażał go głośno. Jeszcze nie, wciąż za mało alkoholu płynęło w żyłach. Walfen natomiast uwagi na siebie nie zwrócił praktycznie żadnej. Wyglądał prawie jak jeden z tutejszych.

Na zewnątrz zapadła już ciemność, dnie ciągle były krótkie. Wieczór za to dopiero się rozpoczynał.

 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 10-08-2015 o 13:57.
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172