Liward sądził, że zna swój najgorszy lęk. Rzadko miał do czynienia ze swoim odbiciem w lustrze czy choćby w tafli wody, ale kształty blizn na twarzy przypominały mu o najczarniejszym punkcie jego dotychczasowego życia.
Dotychczasowego. Gdy został pochłonięty w głębinę, było jeszcze gorzej.
To, co miał za swoje ostatnie przebłyski świadomości, brzmi banalnie, jeśli zamknie się to w kilku słowach. "Po co zrobiłem taką głupotę? Dlaczego?"
Gniew, żal i smutek zlały się w jedno, palące uczucie. W głębinie, domenie wody i ciemności, źródłem jedynego ognia w duszy była gorycz.
Stracił panowanie nad sobą. Jeszcze nie odzyskał przytomności, a myślał, że trafił w złe miejsce. Gdzie był? W piekle? Czy pożarł go Yrrhedes?
Wracała świadomość. Miejsce było twarde, światło mieszało się z cieniem. Kilka postaci o różnorakich rozmiarach. Już zdążył zrozumieć, że nigdy nie zobaczy swoich towarzyszy. Ale tam byli.
Zaniemówił. Gdy porozumiewał się z drużyną, używał gestów. Wszystko rozumiał, ale szok przez dłuższy czas jeszcze nie ustępował. Na szczęście dla drużyny, prawdopodobnie dzięki mocy ognistej mikstury, Liward był poza tym w pełni sprawny. Na tyle, by móc pomóc, choćby przy bramie i przy kolejnych starciach. Teraz tylko maksymalne skupienie mogło mu pomóc. Gdy podczas jednej z krótkich przerw, nastrój nieco poprawił się, Liwardowi również udzielił się uśmiech. Ale dalej - znów szlak bohaterskich legend pokazał swe mroczniejsze strony. Kapłanka - uwięziona i sponiewierana, skazana na mękę, upokorzona. Liward po raz kolejny przekonał się o tym, że istnieje coś gorszego od tego, co sam przeszedł. Przyklęknął i przyrzekł Sharilli, że jej cierpienie zostanie pomszczone. I Liward wierzył w to, że choćby Yrrhedes okazał się najpotężniejszy, to zrobi wszystko, by zadać mu cios, o którym wróg nie zdoła zapomnieć, choćby się starał.
Los awanturnika jest trudny. Obietnica wielkiego bogactwa i dostatku kryje gorzką pewność, że ryzyko jest najwyższe, a porażka przynieść może konsekwencje, w porównaniu z którymi śmierć jest jak zbawienie.
Liward, człowiek który wychował się w zamknięciu - nie tylko dlatego że na odludziu, nie tylko dlatego że miał do czynienia tylko z jednym człowiekiem, ale dlatego, że ramy jego przeznaczenia zostały mu narzucone i nakreślone poprzez daleko posunięte oszustwo, za najlepsze ukojenie dla swojej duszy miał legendy i historie o bohaterskich czynach.
Jego opiekun, choć jakoś opieki była mocno wątpliwa, o tyle skłonny był popierać zamiłowanie Liwarda do legend, że budziły w nim odwagę a wręcz zuchwałość, skłonność do straceńczych poświęceń. To było ważne, skoro miał dokonać zemsty na wrogach swojego protektora.
Protektor i Liward przeliczyli się, Liward na początku swej drogi mściciela trafił do kopalni, gdzie miał zaharować się na śmierć w towarzystwie najgorszych przestępców. Wybuch, zawalenie, cudowne przeżycie i blizny - reszta historii jest znana. Od przygody do przygody, młodemu, nieco nieoswojonemu ze społeczeństwem i niedoświadczonemu, ale zdeterminowanemu człowiekowi, udało się wkroczyć na ścieżkę zarabiania mieczem - aż wyruszył zgładzić Oko.
Szkielety, groźni przeciwnicy, nie byli obojętni. Mieli w sobie coś straszniejszego od wcześniej spotkanych. Być może to atmosfera sali. Być może ciężar zmęczenia i całego szeregu doświadczeń.
Ale Liward nie całkiem się załamał. Wciąż obecna w nim była, tliła, kiełkowała, przebijała się wola walki. Czy to była tylko chęć pomszczenia Sharilli, wywalczenia własnego życia, czy coś prezentującego lepszy przykład pod względem wychowawczym - czas na rozważania przyjdzie później.
Oko bowiem bardzo dobrze wiedziało, z kim walczy. Wizje, które przedstawiło, odpowiadały pragnieniom awanturników. Tylko utrzymanie silnej woli i determinacji dawało Liwardowi, a właściwie całej drużynie, możliwość uniknięcia porażki w walce, w której szanse sponiewieranych śmiałków nie należały do najwyższych. Mieli przeciwko sobie presję siły i fizycznej i nadprzyrodzonej. Oko Yrrhedesa wżerało się w ich umysły, tworzyło pułapkę, było jak kolorowy, pachnący kwiat, przesiąknięty trucizną.
Trucizna materializmu groźną dla Liwarda nie była. Gdy wyruszał na wyprawę, jeszcze nie był na tyle zmęczony swoim trybem życia, by chcieć zebrać bogactwo i skończyć. Pieniędzy i skarbów - na przeżycie, na dobry sprzęt - i to wystarczy.
Ale Oko miało w zanadrzu inne sztuczki.
Obietnica potęgi - to już lepiej oddziaływało na Liwarda. Obietnica, że nic go nie złamie, że żaden wróg nie będzie straszny. Że będzie taki, jak dzielni rycerze i królowie z opowieści. Ale przede wszystkim - że nie ruszy go nic, że najgorsze jego przeżycia nie powtórzą się, a najgorsze lęki nie ziszczą.
Pod taką presją łatwo zapomnieć, że potężni bohaterowie legend, choć imponujący w oku maluczkich, swój los uważają za szczególnie przeklęty, a wielkie możliwości przynoszą im wielkie cierpienia. Łatwo też zapomnieć, że strach budzą rzeczy, których nie da się uniknąć i przed którymi nie chroni największa potęga. Cała nadzieja względem Liwarda polegała na tym, by zdolny przecież do ogromnej determinacji, o wszystkich naukach nie zapomniał. Wtedy nie podda się i nie porzuci towarzyszy dla podszytych kłamstwem i perfidią, plugawych obietnic złożonych przez Oko Yrrhedesa.