Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-05-2011, 12:39   #131
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
..."jesteś,
tak blisko, że twoja ręka na mojej piersi jest moją,
tak blisko, że zamykają się twoje oczy w moim śnie"...



Cisza…Długo musiała jej wyczekiwać. Wreszcie posnęli? Teraz, albo nigdy. Ale… Jeśli ktoś ją usłyszy i zbudzi się, już nie da rady się wymknąć. Będą pilnować. Może jeszcze trochę poczekać? Ale Utha też czeka. Przecież nie będzie wypatrywać jej do rana. W końcu pomyśli, że Samkhi nie udało się wydostać z domu, zniecierpliwi się i pójdzie bez niej.

Posłanie zaszeleściło. Załopotał płaszcz zarzucony na ramiona. Okiennice otwarły się, cicho skrzypiąc. Jeden skok i była na zewnątrz. Przykucnęła, ostrożnie rozglądając się dokoła zanim pobiegła boso w dół, ku uśpionej z pozoru wsi. Tak mocno pachniało początkiem lata i wieczorną rosą.

Dzisiaj dziewczęta i młode kobiety będą tańczyć dla Frigg i Freyi. Ta noc jest im poświęcona. Chciała tam być z Uthą. Chciała zatańczyć tak, jak tańczyły kobiety z ludu. Miała dość dworskich tańców, mających niewiele wspólnego z tym, co miało się dzisiaj wydarzyć na jednej z leśnych polanek. Nie obchodziły jej narzekania piastunki grzmiącej, że córce Herebeohrta nie przystoi zadawać się z motłochem. Nie dostrzegała, by ów motłoch różnił się czymś istotnym od szlachetnie urodzonych, prócz zachowywania pozorów. Nie rozumiała więc także, dlaczegóż to powinna, jak twierdziła stara Tytti, wstydzić się zamiłowania do spędzania czasu w takim towarzystwie.

Przemknęła przez wieś w pełnym pędzie, zarzuciwszy na głowę kaptur, by któryś z ciekawskich obserwatorów nie rozpoznał jej i nie narobił niepotrzebnego rabanu. Utha wciąż czekała pod lasem. Wychyliła się tylko zza dębowego pnia widząc nadciągającą od wsi uciekinierkę. Objęły się w biegu, tańcząc i skacząc w koło już teraz z czystej radości i podniecenia.
Przemykając się leśnymi, wąskimi ścieżynkami, biegły spiesząc na spotkanie. Podobno każdego roku odbywało się ono w innym, trzymanym w tajemnicy miejscu. Bez Uthy nigdy by go nie znalazła. Rozbawiona, prychnęła śmiechem. Przynajmniej nikt z jej domu tam nie trafi i nie przeszkodzi jej w zabawie

Spóźniły się nieco. Dzięki temu jednak, jeszcze kiedy były dość daleko, Samkha zyskała pewność, że bezbłędnie trafiły do celu. Tańce trwały. Bębenki nadawały im rytm, flety ubarwiały melodię, a głosy kobiet sławiły boginie i zanosiły do nich prośby i dziękczynienia. Z daleka też usłyszały pobrzękiwanie sznurów dzwoneczków na rękach i nogach tancerek. Zatrzymały się na chwilę by założyć własne, zanim włączą się w szalony korowód. Zrzuciła płaszcz na skraju polany i z Uthą wmieszała się między tańczące. Każdy krok wybijał rytm szczególnego rodzaju tańca. Nie dworskiego, ułożonego i statecznego, lecz dzikiego i spontanicznego, wyrażającego uczucia tłumione zwykle w ich codziennym, niełatwym i zapracowanym życiu.

Nie wolno było dzisiaj przebywać wśród nich żadnemu mężczyźnie, ale wiele dziewcząt rzucało od czasu do czasu wyczekujące spojrzenia w kierunku lasu. Samkha słyszała nieraz, że młodzi mężczyźni mieli w zwyczaju zakradać się, by podpatrywać tańczące. Czasem wręcz wcześniej umawiali się ze swymi wybrankami, że będą czekać na nie w lesie. Te, którym udało się dzisiejszej nocy wymknąć spod czujnego rodzicielskiego oka, miały prawo złożyć ofiarę boginiom. Nikt nie śmiałby mieć pretensji do panny, która zapragnęłaby dziś oddać Freyji w darze swe dziewictwo. Także Frigg, opiekunka małżeństwa, błogosławiła parom, które związały się z sobą w tym szczególnym dniu.
Mężczyźni, jeśli zdołali trafić w te okolice, mogli pozostać w pobliżu, żaden jednak nie miałby śmiałości wtargnąć między tancerki, by zbezcześcić to miejsce. Słabe niewiasty zapewne nic nie mogłyby mu zrobić, ale kara bogiń byłaby straszna. Wszak Freyja poza płodnością i miłością była także panią magii i wojny. Mąż, który naraziłby się na jej gniew, nie tylko nie sprawdziłby się już nigdy w łożnicy, ale i na polu bitwy byłby nikim. Lepiej by mu było rzucić się na miecz, niż żyć w wiecznej hańbie.

Taniec rozpalał, a rytm bębenków i dzwoneczków niemal wprowadzał w trans. Samkha tańczyła w kręgu, wolna, swobodna, jak nigdy dotąd. Pod opieką bogiń mogła czuć się bezpieczna.
Widok kogoś, kto wyłamał się z wirującego korowodu przykuł wzrok Samkhy. Młoda kobieta, jej rówieśnica nieledwie, miast tańcem oddawać cześć boginiom i prosić je o łaskę, stanęła z boku, bacznie wypatrując czegoś wśród drzew. I wreszcie go dostrzegła, ledwie mignęła jej w oczach postać wychylająca się z cienia.

Samkha zbladła i momentalnie straciła rytm. Niemal potknęła się o własne nogi. Co w tym miejscu robił Octan? Śledził ją? Przyszedł po nią? Niemożliwe, żeby jej nie widział, skoro właśnie w nią wbijał wzrok...
Cała radość z tańca uleciała niczym zerwany z gałęzi liść, unoszony jesienną wichurą. Zawoła ją? Wejdzie tu, chrońcie go bogowie, i zmusi do powrotu do domu?
Cofnęła się, usiłując skryć się wśród tańczących. Widziała, jak staje na skraju polany, wypatrując jej w tłumie. Nie potrafiła oderwać od niego przerażonego wzroku, niczym ptak usidlony przez węża.
Krok po kroku zaczęła się cofać, oddalać od niego, niby tańcząc, a w rzeczywistości uciekając jak najdalej.
Na samym skraju polany zatrzymała się na moment, by sprawdzić, co robi Octan. Już jej nie szukał w tłumie tancerek. Raczej nie byłby w stanie tego robić, skoro całował się z dziewczyną, tą samą, która go przed chwilą wypatrywała. Na bogów! Po co tu przyszedł? Musiał zepsuć jej takie piękne chwile. Tę jedyną noc w roku. Czemu inni mają tyle szczęścia, a ona nie może nawet potańczyć? Przecież wiedział, że i tak nie ma nikogo z kim chciałaby dokonać ofiary dla Freyi. Dlaczego jemu wolno zadawać się z dziewczętami z wioski? Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że tylko zawrócił tamtej w głowie, że ją porzuci dla kogoś innego. Nie ma mowy, by wprowadził chłopkę pod dach swojego ojca. To niesprawiedliwe!

Szła w głąb puszczy rozdrażniona, pobrzękując sznurami miedzianych dzwoneczków zawiązanych wokół kostek bosych stóp.
Nie wróci tam. Nie ma mowy. Żeby znów jej ktoś przeszkodził? To już woli zostać sama. Umie tańczyć.


Dźwięki bębenków i dzwonków przycichły nieco, lecz stale jeszcze były słyszalne. Paprocie, wśród których szła, ustąpiły nagle miejsca mchom i trawom. Niewielka polanka była stworzona jakby specjalnie dla niej. Jakby sama Freya zechciała ją tu skierować.
Dzwoneczki zadźwięczały równo wybijanym rytmem.
Nie musi być tam. Da sobie radę sama. Umie tańczyć. Umie...
Z każdym krokiem, z każdym uderzeniem malutkich serduszek dzwoneczków z serca Samkhy, kropla po kropli, wyciekały złość i żal. Przyspieszyła nieco, na nowo napełniona radością i uniesieniem.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=BrR71pzpgck[/media]

Zatrzymała się w miejscu, lekko tylko kołysząc biodrami. Radośnie klaszcząc w dłonie uniosła twarz ku niebu.

Freyjo,
Złota Bogini,
Wspaniała, piękna i pełna uroku,
Otwórz mnie.
Uwolnij mnie.

O Złota Pani,
Pani Najświętsza,
Naucz mnie swoich umiejętności.
Zaszczyć mnie swymi darami.
Pozwól mi stać się podobną Tobie.

Naucz mnie być wolną.

Wolna... Prawdziwie wolna....Swobodna...

Rozpuszczone włosy opadły na ramiona. Ograniczająca ruchy sukienka, zwinięta w kłębek, znalazła się na trawie. Po chwili w jej ślady poszła bielizna. Odrzuciwszy wszystkie więzy, przyodziana tylko w dzwoneczki Samkha ponownie zaczęła tańczyć. Najpierw powoli, potem coraz szybciej i szybciej. W chmurze rozwianych, kasztanowych włosów, otulona księżycową poświatą, niczym ziemskie wcielenie samej Freyi. Dobiegające z oddali dźwięki jakby przycichły. W końcu do uszu zatopionej w tańcu dziewczyny przestały docierać jakiekolwiek dźwięki. Nie słyszała nic, prócz swego radośnie bijącego serca.

Zmęczona, upadła na kolana i rozłożywszy ramiona, dysząc ciężko po szalonym tańcu, prosiła boginie o błogosławieństwo. Przymknięte powieki rozgrzał i rozświetlił narastający blask. Otworzyła szeroko oczy.
- Prosiłaś mnie o coś? - roześmiała się złotowłosa bogini.
- Tak, Wanadis - wyszeptała, ledwo słysząc swój głos przez łomot własnego serca.
- Tęsknisz do szczęścia, do wolności? - drążyła Sokoloskrzydła. - Zazdrościsz im... - ręka bogini wskazała rozświetlone nagle blaskiem bijącym z jej dłoni miejsce. Samkha spojrzała i natychmiast odwróciła wzrok od splecionej w uścisku pary, Octana i ciemnowłosej dziewczyny. Tej samej, którą widziała na polanie.
- Sądzisz, że ona nie wie? Że spodziewa się wieczności w jego ramionach? Nie, moja głupiutka. - Wanadis zaśmiała się cicho. - Ma tylko tę jedną chwilę i chwyta szczęście, kiedy jeszcze może je dogonić... Czego się boisz? - Freya zbliżywszy się do schylonej pokornie dziewczyny, przykucnęła przed nią i delikatnie uniosła jej głowę, zbliżając twarz do jej twarzy. - Pamiętasz, co ci powiedziałam, niemądra dziewczyno? Nie obawiaj się tego, co przychodzi ku tobie z zewnątrz. Nie lękaj się wyjść poza siebie.
- Jak, Złota Pani? Naucz mnie - poprosiła.
- Kochaj. - Usta i oczy bogini uśmiechały się do niej. - Nie obawiaj się. Twoja ofiara będzie mi miła.
- Ale Pani! - szepnęła zdziwiona. - Nie mam...
Dłoń bogini spoczęła na jej ustach, przerywając nieśmiały protest.
- Wiem kogo pragniesz. Będzie wojownikiem godnym córki twego ludu.
Samkha z niedowierzaniem spojrzała w twarz Freyi. Nie poznała do tej chwili nikogo, dla kogo mocniej uderzyłoby jej serce. Jak mogłaby kogoś pragnąć? Miała tylko wspólne dla wszystkich młodych dziewcząt marzenia.
- Patrz...

Słowa bogini zabrzmiały jak szum wiatru, który nagle poruszył koronami spokojnych do tej chwili drzew. Samkha uniosła głowę.
Oświetlony nagłym blaskiem mężczyzna nawet nie zmrużył oczu. Przywiązany sznurami do grubego konaru wisiał kilka metrów nad ziemią.
Słyszała kiedyś o tym, nie praktykowanym od lat, obyczaju. Rytuał inicjacji, któremu niegdyś poddawani byli wszyscy młodzi mężczyźni, nim stali się wojownikami. Ten jednak z pewnością wojownikiem już był, o czym świadczyły blizny na jego ciele. Kto więc...? Dlaczego?
Rozejrzała się w poszukiwaniu tych, którzy powinni być obecni podczas inicjacji. Była sama. Nawet bogini zniknęła. Utkwiła wzrok w mężczyźnie, nie bardzo wiedząc, co ma robić. Biec do osady? Czekać na kogoś, kto dopełni rytuału? Czy miała spróbować go uwolnić? A może powinna odejść jak najszybciej? To nie była ceremonia, w której miałaby prawo uczestniczyć kobieta.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 20-05-2011 o 13:03.
Lilith jest offline  
Stary 21-05-2011, 09:42   #132
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Chociaż właściwie bez przerwy wpatrywała się w wiszącego, nie zdołała zauważyć, kiedy i jak na nieco niższym konarze pojawił się drugi mężczyzna, trzymający w dłoni krótką włócznię. Spod nasuniętego na głowę kaptura dał się słyszeć nieprzyjemny, szyderczy chichot. Nie mogła sobie przypomnieć, skąd znała ten głos. Tymczasem tamten uniósł broń i nim zdążyła krzyknąć pchnął nią wiszącego w bok. Mężczyzna zaskoczony uderzeniem stęknął głucho przez zaciśnięte zęby. Po biodrze i udzie spłynęła krew. Równocześnie liny pękły, a ranny z jękiem runął na ziemię. W świetle prawa, jeśli przeżył upadek nie łamiąc sobie kości, stał się wojownikiem poświęconym Odynowi.

Człowiek w kapturze jednym susem zeskoczył z drzewa, stając nad leżącym w chwili, gdy Samkha zerwała się na równe nogi. Nie ufała mu, a nie byłaby córką swego ojca, gdyby stała i przyglądała się, jak mordują bezbronnego.
Chichot zabrzmiał po raz drugi, gdy dziewczyna podbiegłszy do zakapturzonego uniosła rękę do uderzenia. Bez trudu uniknął ciosu, a potem, ku zaskoczeniu dziewczyny, chwycił jej rękę w żelaznym uścisku i odwróciwszy objął ją ramieniem, nachylając się do jej ucha.
- Chcesz go? - syknął. - Chcesz, żeby żył? Jest twój, zdecyduj! - Jego oddech owiewał Samkhce kark. Szarpnęła się. Zwolnił uścisk odpychając ją lekko. - Nie wygrasz z bogami - roześmiał się jej prosto w twarz i odwróciwszy się pobiegł w las, znikając między drzewami.

Przyklęknęła przy leżącym rozplątując zaciśniętą wokół jego piersi pętlę. Krwawił, ale
rana nie była głęboka i nie wydawała się groźna. Opatrzyła ją szarpiami, poświęcając kawałek własnej sukni. Wciąż jednak nie otwierał oczu. Może tak było lepiej? Teraz mogła mu się dokładniej przyjrzeć.
Nie pochodził z jej osady. Na jego zmęczonym nieco obliczu o cudzoziemskich rysach zastygł wyraz spokoju, a pierś unosiła się miarowym oddechem, jakby spał. Pogładziła dłonią gładkie czoło nieprzytomnego mężczyzny i jego policzek pokryty króciutkim zarostem, leciutko muskając przy tym kciukiem łuki brwi. Było w nim coś obcego, niepokojącego ją, a równocześnie pociągającego. Przesunęła opuszkami palców wzdłuż łagodniej niż u znanych jej mężczyzn wyrzeźbionego nosa i nieśmiało dotknęła jego ust. Wargi leżącego mężczyzny delikatnie drgnęły. Czy byłoby w tym coś złego, gdyby...
Oblizała niepewnie wargi, zaskoczona pomysłem, który wziął się nie wiedzieć skąd. Jak każda dziewczyna myślała o tym czasami, ale nigdy nie w odniesieniu do konkretnego mężczyzny. Czemu akurat ten?
Wargi naraz wydały jej się zbyt suche. Ponownie zwilżyła je językiem. Pochyliła się, nerwowo wypatrując jakiegokolwiek podejrzanego drgnienia w jego twarzy. Miotana skrajnymi uczuciami, pomiędzy palącą jej wnętrze potrzebą, a chęcią ucieczki, powoli zbliżyła usta do jego nieruchomych, nieznacznie uchylonych warg. Czuła jego ciepły, spokojny oddech, budzący w niej uczucie dziwnego, słodkiego zniewolenia. Przepełniona rozkosznym oczekiwaniem, przymknęła powieki chcąc przedłużyć tę chwilę
Pochyliła się jeszcze troszkę, czule dotykając policzkiem jego policzka. Kasztanowe włosy bujną, lśniącą falą spłynęły na jego twarz, magiczną zasłoną oddzielając ich od reszty świata. Przestała się wahać. Nikt jej nie zobaczy, nikt nigdy się nie dowie. Nawet on.
Pierwsze muśnięcie przeszyło skórę przyjemnym mrowieniem. Zastygła na chwilę w bezruchu, ale nic się nie stało, nadal spoczywał nieruchomo, z zamkniętymi oczyma. Uśmiechnęła się, przysuwając się odrobinę śmielej, delikatnie skubiąc wargami jego usta, coraz bardziej i bardziej rozsmakowując się w podniecającej pieszczocie. Oderwawszy się od niego na krótką chwilę ostrożnie ujęła dłonią szorstki od zarostu podbródek mężczyzny i przygryzając wargę z zadziornym uśmieszkiem, smukłymi palcami mocniej rozchyliła jego usta. Pochyliła się znowu, by spróbować czegoś więcej. Czuła jego smak i miękkość jego skóry na języku, bez pośpiechu obdarzającym go odważniejszymi z każdą chwilą pieszczotami. Zapamiętała się w nich, a słysząc jego ciche westchnienie, jedynie mocniej do niego przywarła, za późno zauważając, że mężczyzna odzyskuje świadomość. Oprzytomniała kilka mgnień później, gdy uniósłszy odrobinę głowę, odpowiedział na jej pocałunki.
Cofnęła głowę, z trudem tłumiąc pełen przestrachu okrzyk.

- Freyo. Najpiękniejsza z pięknych - wyszeptał, patrząc jej prosto w oczy.
Nie odniosła tych słów do siebie, choć mile zabrzmiały w jej uszach i poczuła ciepło wpełzającego nagle na policzki, piekącego rumieńca. Musiał chyba mocno uderzyć się w głowę, skoro opowiadał takie niemądre rzeczy. W samej choćby wiosce było kilka dziewcząt ładniejszych od niej. To za nimi oglądali się mężczyźni. Poza tym...
- Zamilcz nierozumny - skarciła go, kładąc palce na jego ustach i z lękiem spoglądając w niebo. - Obrazisz bogów. Jestem tylko człowiekiem - wyszeptała, powracając ku niemu lekko spłoszonym spojrzeniem.
Zdawał się nie słyszeć. W utkwionych w niej oczach stale płonął zachwyt. Powoli, jakby nieco niepewnie, wyciągnął ku niej rękę. Chciała się odsunąć, lecz jej ciało wcześniej niż ona pojęło znaczenie słów bogini. Dłoń mężczyzny delikatnie dotknęła jej twarzy. Przechyliła lekko głowę pozwalając jego palcom przesuwać się po policzku. Na krótką chwilkę przymknęła oczy. Dziwnie przyjemny dreszcz przebiegł jej skórę, podnosząc wszystkie pokrywające ją, delikatne włoski, podczas gdy płonący na twarzy ogień przeniknął gdzieś głębiej, aż do jej wnętrza. Odruchowo uniosła ramiona krzyżując je na piersiach, zdając sobie nagle sprawę, że pasma spływających na nie włosów nie są dostatecznie dobrym okryciem.
Jemu ten gest najwyraźniej w niczym nie przeszkadzał i stale wpatrywał się w nią płonącymi oczyma. Ten wędrujący po jej ciele wzrok sprawił, że osłoniła się tym, co pozostało z jej sukni.
Może nie była to zbyt solidna ochrona przed owym płomieniem, lecz pozwalała zachować choć pozór kontroli nad zmysłami.
Zobaczyła żal w jego oczach. Próbował unieść się nieco i natychmiast opadł na ziemię. Usta wykrzywił grymas bólu, a ręka przycisnęła zraniony bok.
Przypadła do niego, z niepokojem przypatrując się jego twarzy. Dłonią dotknęła jego czoła. Odetchnął głębiej, otwierając znów oczy.

- Jesteś nią... Z pewnością... Twe oczy lśnią jak gwiazdy, a na twych włosach tańczą księżycowe promienie. Wszak to ty przywróciłaś mnie do życia.
Po cóż miała zaprzeczać? Patrzyła w jego roziskrzone oczy widząc w nich tylko własne odbicie. Przecież każda dziewczyna marzy, by spotkać mężczyznę, który widziałby w niej swoją boginię. Znów uniósł głowę. Wsparł się na łokciach. Cofnęła się lekko, pozwalając mu usiąść.
Nie powiedział ani słowa, ale wpatrywał się w nią w sposób, którego nie potrafiła odczytać. Nie rozumiała ani jego, ani siebie. Skoro żył, powinna była wstać i odejść jak najszybciej. I nie potrafiła. Jak gdyby ją zaczarował, jakby jego wzrok przykuł ją do ziemi. Podniosła się na kolanach, a on podążył w jej ślady. Tuż przy niej, bok w bok, twarzą przy jej twarzy.
- Proszę, nie odchodź - tchnął gorączkowym szeptem wprost w jej wargi.
Patrzyła na niego, nie wiedząc, co zrobić, ani co powiedzieć. Rozsądek szeptał jej coś na ucho, ale bicie serca zagłuszało ten cichy głos, a usta mężczyzny wabiły ciepłem i nieznaną wcześniej słodyczą. Przyciągane odwieczną magią życia ciała odpowiedziały na wezwanie. Czoła, policzki zetknęły się w tkliwej pieszczocie wzajemnego dotyku. Wargi nieśmiało błądziły po skórze, a dłonie, początkowo nieruchome, powoli i delikatnie wyruszyły sobie wzajem na spotkanie. Wstrzymały na moment swą wędrówkę ku nieznanemu, splatając z sobą palce, lecz po chwili podążyły dalej, sunąc dreszczem wzdłuż ramion.
Zadrżała, gdy dłonie mężczyzny zetknęły się z jej ciałem. Dotyk, choć delikatny, jakby nieśmiały, nagłym ogniem rozpalił jej skórę. Wstrząsnął ramionami i wyrwał z ust stłumione westchnienie.
Ciepła dłoń mężczyzny przesunęła się z jej ramienia na szyję, by po chwili zanurzyć się w gęstwinie kasztanowych włosów.
- Zostań ze mną... Bez ciebie przestanę żyć... - Szept, trochę tylko głośniejszy od szumu krwi tętniącej w skroniach, dotarł aż do jej serca, wprawiając je w nieznane do tej pory drżenie.
Silne ramię objęło talię. Przytulił ją do swej piersi kładąc jej głowę na swoim ramieniu. Patrzyła w jego oczy, wierząc w każdemu jego słowu. Bezpieczna w jego ramionach. Bez wątpliwości... bez zastrzeżeń... bez wahania wtuliła się w niego.




***

Otworzyła oczy. Czerń nocnego nieba nad jej głową jarzyła się milionami gwiazd. Mniejszy z księżyców powoli chował się za górskimi szczytami, rzucając na obozowisko ostatnie, pożegnalne promienie. Wiatr muskał szczyty drzew i bawił się z listkami w chowanego. Zrzuciła z siebie koc. Nocne powietrze przyjemnie chłodziło rozpalone, wilgotne od potu ciało. W żyłach jednak ciągle płonął ogień, którego nie potrafił ugasić chłód nocy. Opuszkami palców musnęła wargi. Wydawało się jej, jak gdyby to on wciąż ich dotykał. Czuła kojącą delikatność jego silnych dłoni i ciepło jego skóry na swojej skórze.

Uniosła głowę z posłania. Spał spokojnie. Cichutko odwróciła się na bok, opierając policzek na złożonych dłoniach. Uśmiechnęła się. Teraz mogła spokojnie porównać sen z rzeczywistością. Ten sam regularny profil pociągłej twarzy o wąskich szczękach i ostrym, szlachetnie zarysowanym podbródku. Wysokie, jasne czoło. Te same usta o zadziwiająco subtelnym jak na mężczyznę, lecz pociągającym wykroju, od których trudno było oderwać oczy. Pragnęła zostać tu przy nim przez resztę nocy, a gdy się obudzi sprawdzić, czy aby nie dostrzeże w jego wzroku oddania podobnego do tego, które zapamiętała z sennego marzenia.

Miała pewność, że choć do objęcia warty zostało jeszcze trochę czasu, już nie zdoła zasnąć. Podniosła się z posłania i westchnąwszy ciężko, usiadła, posyłając śpiącemu mężczyźnie ostatnie, przeciągłe, jakby tęskne spojrzenie. Jan, który chyba właśnie wrócił z małego obchodu wokół obozu, nie miał nic przeciwko wcześniejszej niż się spodziewał zmianie. Po cichu ułożył się na swoim posłaniu, rozsądnie wykorzystując pozostały do świtu czas na odpoczynek. Samkha przysunąwszy bliżej ognia żarzące się końce kilku grubszych gałęzi wstała, by za przykładem młodego Utlandsk, przespacerować się wokół obozu. Na chwilę zatrzymała się nad brzegiem jeziorka, by opłukać twarz w wodzie. Musiała otrząsnąć się z resztek snu i … błąkających się po głowie myśli...

Czas wlókł się niemiłosiernie, a monotonia samotnej warty nie sprzyjała ciągłemu zachowywaniu czujności. Dręczyły ją własne, nie dające się poukładać uczucia. Zaglądała do koni, wędrowała wzdłuż i wszerz plaży, wypatrując na nieboskłonie znaków, którymi gwiazdy wskażą jej czas na obudzenie kolejnego strażnika. Tym razem wartę miał objąć Chris.
Gdy nadszedł czas, podeszła najciszej, jak potrafiła i przyklęknęła obok jego posłania, by jeszcze nie budząc go przez chwilę, popatrzeć w spokoju w jego twarz. Westchnął cicho i odwrócił głowę. Zdawało jej się, że coś powiedział. Nie do niej. Coś mu się śniło, lecz nie mógł to być zły sen. Na jego ustach błąkał się łagodny uśmiech. Przez moment poczuła żal, ze musi go obudzić, wiedziała jednak, że nie byłby zadowolony, gdyby pozwoliła mu spać.

- Chris... - dotknęła lekko jego ramienia, choć w istocie miała ochotę zbudzić go w zupełnie inny sposób...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 23-05-2011, 19:51   #133
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Chris stał przy oknie, wpatrując się w dwa księżyce wędrujące po granatowym niebie, usianym srebrzystymi punktami układającymi się w obce mu do niedawna konstelacje. Piętro niżej trwała uroczysta uczta wyprawiona ku czci bohaterów, ale jego to wcale nie bawiło. Róg odnaleziony i oddany, ci źli ukarani, ci dobrzy nagrodzeni, a on sam miał jutro wracać do siebie, na prawdziwą Ziemię. Tak przynajmniej obiecał Loki. Co prawda jego słowo było tyle warte, co popiół rzucony na wiatr, ale Thor wyglądał na takiego, co jest w stanie dopilnować uczciwego dotrzymania umowy. No i była jeszcze Frigg. Dwoje na jednego dawało pewną szansę powrotu do domu.
Dom...
Czemu zatem Chris nie tryskał humorem, a szczęście nie malowało się na jego obliczu?
Przyczyna jego zmartwienia miała na imię Samkha i od dobrego tygodnia ni gestem, ni słowem nie dawała znać, że go w ogóle zauważa. Jakby Utlandsk przestał dla niej istnieć.
Nawet tutaj, na uczcie, usiadła tak daleko od niego, jak tylko mogła.

Podłoga skrzypnęła cichutko.
Chris obrócił się błyskawicznie, kładąc dłoń na rękojeści miecza, obowiązkowego elementu uroczystego krigarskiego stroju. Cofnął rękę jeszcze szybciej.
- Samkha? - Pytanie świadczyło o zaskoczeniu. I braku wiary w sprawność własnego wzroku.
Stojąca w drzwiach, zawinięta w długi, szary płaszcz wojowniczka położyła palec na ustach. Drzwi zamknęły się bezgłośnie, a okrywający smukłą postać płaszcz zsunął się z jej ramion układając się miękkimi fałdami u stóp. Chłodny podmuch wieczornego wiatru wpadł przez otwarte okno, oddechem niebios poruszając zwiewną materią szaty o barwie ciemnego jadeitu. Ten sam podmuch zakołysał płomieniami dwóch świec, stanowiących jedyne oświetlenie pokoju. Cienie zatańczyły na ścianach, by po chwili uspokoić się.
Dziewczyna powoli, na palcach, podeszła do wpatrzonego w nią mężczyzny. Bose stopy zanurzały się w pokrywających podłogę futrach. Uniosła dłoń gestem podobnym do tego sprzed wielu dni, z łaźni. Ozdobna kokardka przy koszuli wnet zamieniła się w dwa luźne paski materiału.
- Samkha?
Chłodne palce dotknęły ust Chrisa, jakby domagając się pieszczoty jego warg. Przez chwilę muskały je delikatnie, by za moment uciec przed pocałunkami i wrócić do wiązań koszuli na piersi Chrisa. Zwinne palce bez trudu radziły sobie z tymi drobnymi przeszkodami, systematycznie torując sobie drogę ku ciału mężczyzny.
Chris stał nieruchomo, tylko jego oddech, szybszy niż zwykle, świadczył o tym, że wizyta Samkhy nie jest mu obojętna. Podobnie jak i sama dziewczyna. Wpatrywał się w stojącą przed nim kobietę w cieniutkiej szacie okrywającej jej ciało niczym opar mgły, albo smugi pachnącego mirrą dymu.
Samkha powoli wyciągnęła koszulę ze spodni mężczyzny, a potem równie nieśpiesznym ruchem zsunęła ją z jego ramion. Chris wstrzymał oddech, gdy chwilę później usta Samkhy musnęły jego skórę, lecz dziewczyna odsunęła się natychmiast, by zająć się klamrą jego pasa.
Wrażenie deja vu ogarnęło Chrisa. Tym razem jednak to nie kabura uderzyła o podłogę, tylko ciężki miecz.
Zaskoczony, a równocześnie urzeczony zachwytem bijącym z jej oczu poddał się pieszczocie jej dłoni dotykających jego twarzy, warg, włosów. Stał i nie poruszał się, chociaż całe jego ciało domagało się chwycenia tej uroczej kobiety w ramiona. Nie drgnął nawet wówczas, gdy palce Samkhy wślizgnęły się za krawędź jego bokserek przez długą jak wieczność chwilę wędrując wzdłuż ich linii po gładkiej, wrażliwej skórze. Zsuwały się w dół, coraz niżej i niżej... Chris poczuł na sobie ciepło jej oddechu i jedwabistą miękkość ledwo dotykającego go ciała.

Cofnęła się o krok i obrzuciła go uważnym spojrzeniem, jakby ciesząc oczy widokiem efektów, jakie przyniosło jej działanie. A potem uniosła dłoń do zapięcia sukni. Materiał spłynął na podłogę miękką, jadeitową falą.
Chris wpatrywał się w stojącą przed nim kobietę, rozpalony wzrok przenosząc z jej twarzy na piersi, potem biodra. Samkha podeszła do Chrisa i opierając dłonie na jego piersi pchnęła go lekko w tył. Cofnął się o krok, potem drugi, aż jego plecy wsparły się o ścianę tuż przy oknie, przez które dwa księżyce słały swe srebrzyste światło.
- Piękna jesteś - wyszeptał.
Ręce spoczywające na jego piersi przesunęły się ku ramionom. Ujęła jego dłoń i nie odrywając wzroku od wpatrujących się w nią oczu przycisnęła ją do własnych ust, składając w jej wnętrzu czuły pocałunek.
Chris zadrżał, chociaż z całą pewnością nie miało z tym nic wspólnego wpadające przez okno nocne powietrze.
Tuląc jego dłoń do policzka zbliżyła się jeszcze bardziej, przylgnąwszy do niego całym ciałem. Czuł jej gorący oddech na szyi, a potem wilgotny dotyk warg, nerwowo biorących w posiadanie kolejne fragmenty jego rozpalonej oczekiwaniem skóry.
Chris ponownie zadrżał, gdy ofiarą zmysłowej gry stał się płatek ucha. Miał ochotę wziąć dziewczynę w ramiona i odwzajemnić się równie namiętną pieszczotą, ale podświadomie czuł, że nie powinien wykonywać jakichkolwiek gestów.
Dotyk gorących warg przesuwał się wzdłuż linii szczęki, a chwilę później dłonie Samkhy objęły jego głowę i skłoniły do lekkiego pochylenia. Chris przymknął powieki, obdarzone pocałunkami delikatnymi niczym muśnięcia skrzydeł motyla. Gdy je otworzył, jego wzrok napotkał płonące spojrzenie dziewczyny. Sekundę później ich usta zetknęły się. Łagodnie i nieśmiało, rozedrganymi wargami próbując ich zmieszanych z sobą oddechów.
Chris nie wychował się w klasztorze, do ascetów nie należał i niejedną kobietę całował. Jednak smak warg Samkhy był czymś, czego nie mógłby porównać z żadnym wcześniejszym doznaniem. Westchnął z rozkoszy spijając z nich zmysłową, subtelną słodycz, z każdą chwilą pragnąc jej mocniej i mocniej.
Samkha przez dłuższą chwilę pozwoliła cieszyć mu się tym wspaniałym uczuciem, po czym odsunęła się nieco. Jednak nim Chris zdążył zareagować dziewczyna pochyliła się nad nim leciutko. Śladem jej dłoni czule przesuwających się po jego piersi podążyły usta, kreśląc wilgotne szlaki na jego skórze i sprowadzając dreszcze niczym w gorączce.
Wargi Samkhy zatrzymały się na chwilę na wysokości brzucha, lecz dłonie zsunęły się niżej, by miękką i delikatną pieszczotą obdarzyć pośladki mężczyzny. Ten drgnął mimo woli.
Dziewczyna przyklęknęła, a jej głowa znalazła się na wysokości bioder Chrisa. Przez parę uderzeń serca wpatrywała się w najbardziej oczywisty dowód jego pragnień.
Jęknął, gdy gorącym oddechem ogrzała to najbardziej wrażliwe z miejsc w ciele mężczyzny. Kiedy jednak ciepłe wargi zetknęły się z przyczyną jego słodkiej udręki, zacisnął zęby, by nie krzyknąć. Rozkoszna tortura trwała jeszcze przez chwilę, wyrywając z ust Chrisa kolejne westchnienia.
Nim jednak pieszczota doprowadziła do spełnienia, Samkha wstała. Ujęła dłoń mężczyzny i postąpiwszy krok do tyłu, pociągnęła go za sobą na zaściełające podłogę futra. Przez dłuższą chwilę trwali w pełnym namiętności pocałunku.


Gdy oderwali się od siebie, łapczywie chwytając oddech, dziewczyna przesunęła rękę w dół, jakby chcąc przełamać ostatnie tkwiące w nim bariery. Znów poczuł jej dłoń na sobie, gdy nakierowała go dając mu znak, że pragnie go przyjąć.
Jęknęła, gdy ich ciała stopiły się w jedno.

...

Usta Chrisa rozpoczęły taką samą wędrówkę, jaką przedtem odbyły wargi Samkhy, Dziewczyna jęknęła, gdy mężczyzna przez dłuższą chwilę smakował jej piersi. Poruszyła biodrami, jakby zachęcając do powtórnego zjednoczenia się.
- Chris? - usłyszał jej cichutki jak tchnienie, błagalny szept.
Mężczyzna zlekceważył tę prośbę, a jego usta, chociaż rozstały się z piersiami, nie wróciły do góry, tylko podążyły w dół, ku miejscu, które na nowo zaczęło płonąć ogniem pożądania.
Samkha drgnęła, gdy wargi Chrisa trafiły w to szczególnie czułe miejsce. Drgnęła, jakby chciała się cofnąć, lecz kolejne muśnięcie warg zamieniło słowa protestu w westchnienie. Poruszyła się ponownie, unosząc biodra i otwierając się na jego pieszczoty.

- Chris...
Tym razem mężczyzna nie zwlekał. Połączyli się w wybuchu rozkoszy większym, niż poprzednio.

….

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RBrEs8jKuqs[/MEDIA]

….

Wpatrywał się w pełne namiętności i pożądania oczy Samkhy. Nie miała nic przeciwko niewielkiej zmianie i teraz to ona pochylona nad nim, spoglądała na mężczyznę spod na wpół przymkniętych z rozkoszy powiek. Przy każdym ruchu jej kształtne piersi zataczały niewielkie koła, wzmacniając palące Chrisa pożądanie. Nie potrafił się opanować. Sięgnął dłonią ku jednej z piersi. Druga dłoń przesunęła się w pobliże miejsca, gdzie łączyły się ich ciała.
Dziewczyna zachłysnęła się, gdy delikatne dotknięcia spotęgowały doznania.
- Chrii....iisss...

- Chris...
Otworzył oczy. Samkha pochylała się nad nim. Wyciągnął ku niej dłonie, chcąc kontynuować przerwaną nie wiedzieć czemu pieszczotę. Przyciągnął dziewczynę do siebie, a jego wargi odnalazły jej usta, miękkie i gorące.
Znów zachłysnęła się oddechem, zupełnie jak poprzednio. Osunęła się na jego pierś, przygniatając ją na chwilę słodkim ciężarem. Tylko dlaczego dłonie, które wsparła na nim, nagle zaczęły go od niej odpychać? Pisnęła lekko zduszonym przez wargi Chrisa głosem.
- Chris, co robisz?! - wysapała odrobinę zdyszana, kiedy wreszcie udało jej się uwolnić usta.

Dopiero teraz Chris zorientował się, że dziewczyna odpowiadała z nieco mniejszą żarliwością niż parę minut wcześniej. I teraz dopiero dotarło do niego, co się stało.
Był idiotą. Krańcowym idiotą, który właśnie przegrał swoje szczęście.
- Samkho, wybacz, proszę... - W skierowanym w jej stronę wzroku prócz płonącego ciągle pożądania pojawiła się panika. Siedziała przed nim na ziemi nieruchomo, jak wykuta z kamienia z wypisanym na twarzy kompletnym oszołomieniem. Nawet nie miał pewności, czy rozumie o czym do niej mówi.
- To był sen - dodał zduszonym głosem. - Wybacz - powtórzył. Opuścił głowę.
Wstał pośpiesznie i ruszył nad jezioro. Mimo chwyconej naprędce koszuli łatwo można się było domyślić, jaki charakter miał sen, o którym wspomniał.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-06-2011, 21:50   #134
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Samkha siedziała przy ognisku. Płomienie wesoło strzelały w górę. Gdzieś w oddali cykady wygrywały swą melodię. Jej warta powoli dobiegała końca. Warta, która trwała dłużej niż to pierwotnie ustalono. Nie mogła za to winić nikogo prócz...
- Bogowie sny zsyłają. - Na dźwięk tego niskiego, głębokie głosu aż podskoczyła.
Thor. Wysoki. Postawny. O silnie zarysowanej szczęce. Taki jak wielu znanych jej wojów.
- Jak myślisz?? - Zbytnio nie przeją się tym, że wystraszył ja swym nagłym pojawianiem się. - Czy honor rodziny mniej ucierpi jeżeli byłby to wój godnym córki twego ludu?? - Patrzyła na nią uważnie. - A czy godne woja jest rzucać się na niewiastę nim ciało jej męża ostygnie??
I w tej chwili Samkha zdała sobie sprawę, że jej warta dobiegła już końca. A koniec?? Koniec był...
Ten obraz raz jeszcze stanął jej przed oczyma. I Thor też to dobrze widział.
- Freyja dobrze zna mężczyzn. - Ciągnął bóg, a Samkha ponownie doświadczyła dotyku Obcego, choć stała tu razem z Thorem i obserwowała wszystko z boku. I jednocześnie pochylała się nad Chrisem, a on ją do siebie przyciągnął zamykając jej usta swoimi.
- Loki zresztą też. - Thor ujął jej brodę w swą potężną dłoń i odwrócił do siebie. - Eadgard słuchał ich podszeptów. Czemu wtedy Freyja nie spełniła twoich marzeń?? Hmmm...?? Pomyśl o tym. - Thor nadal trzymał dziewczynę za brodę i wpatrywał się w jej oczy. - Czyje pragnienia teraz spełni bogini?? - Zwolnił powoli uścisk. - Dla twojego ojca honor rodziny jest najważniejszy. A jesteś nieodrodną córką swojego ojca. Mam taką nadzieję.
Samkha przymknęła powieki, tylko na chwilę. A gdy je otworzyła, był już poranek i pozostali powoli wstawali.


Chris starał się skupić na warcie, ale jakoś mu to nie szło. Nic dziwnego projekcja jego pragnień skutecznie mu to utrudniała. A że warta, samotna warta sprzyjała rozmyślaniom...
W końcu zaczęło świtać. Inni wybudzili się sami. Ruch w obozie się zwiększył. O ile cztery osoby nocujące razem można nazwać obozem.
Poranne ablucje. Śniadanie z resztek. Niejeden chciałby takie resztki spożywać na śniadanie. Pieczona sarnina. Niemal królewski posiłek.
Oporządzenie koni i zaprzęgu i w drogę., choć ten zakątek był taki malowniczy. Taki zachęcający. Możnaby spędzić tu trochę czasu.

Droga powrotna zawsze jest krótsza. Ale żeby aż tak?? Zdziwili się mocno gdy zabudowania wioski zamajaczyły im na horyzoncie. A może po prostu szybciej się poruszali gdyż wóz nie był załadowany i droga prowadził w dół??

Fortyfikowanie wioski posuwała się do przodu. Wszystko inne było tak jak to zostawili. No prawie wszystko. Acca wyjechał. wyjechał sam. Ruszył w stronę królewskiego grodu. Zapewne by opowiedzieć wszystkim o niegodziwości jaka spotkała go z rąk Obcych. Baltic w zasadzie się tym nie przejął. No prawie, wszak jego żona była siostrą Acci. Rodzina.
Przed oczami wojowniczki stanęła jej własne rodzina. A w głowie pojawiły się pytania. Czy jej własna rodzina zrozumiałby ją?? Wsparła??
Dla Herebeohrta rzeczywiście honor był najważniejszy. A jej bracia??
Nie dane jej było jednak dłużej się nad tą sprawą zastanawiać, gdyż wokół nich zgromadził się spory tłum ciekawskich.
W końcu powrót mężczyzn od Wiedźmy był czymś niecodziennym. Szczególnie niewiasty przypatrywały się Obcym z zainteresowaniem. Wojownicy też byli zaciekawieni, zwłaszcza, że w miejsce jednego z Obcych pojawiła się młoda, atrakcyjna kobieta.

Erlene dziwnie się trochę czuła zjeżdżając z gór, nie mówiąc już o wjechaniu do wioski. Kilka znajomych twarzy mignęło jej gdy mijali budowane fortyfikacje. Mężczyzną tym aż z wrażenia narzędzia wypadły, co nie uszło uwadze ich towarzyszy.
Kilku wojów też było wyraźnie zaskoczonych obecnością wśród powracających córki Rodora, żywej córki Rodora.

I być może padłoby kilka niezręcznych pytań gdyby nie Baltic, który pogonił wszystkich do roboty. Gapowicze ociągając się ruszyli do swoich zadań. Widać zięć Oslufa miał poważanie u nich.

Ponownie umieszczono ich w tej samej stodole.
Nawet jeżeli mąż pasierbicy w duchu aż przebierał nogami by poznać to co stało się u Wiedźmy nie dał nic po sobie poznać, w przeciwieństwie do innych. Jemu wystarczyło wytłumaczenie, że cała czwórka udaje się z powrotem do królowej. Niestety nie mógł dać im eskorty, ze zrozumiałych względów oczywiście.

Polak z Kanadyjczykiem wyraźnie czuli, ze są obserwowani podczas wieczornej toalety nad strumykiem. Zresztą, rozochocone młódki zdradzał chichot. Mężczyźni doskonale wiedzieli, że obserwatorki znajdują się w pobliskich zaroślach.
I jak to jest być przedmiotem pożądania??

Erlene natomiast robiła wszystko by nie spotkać się ze swoim, rzec można, znajomym. Chyba jednak byłoby to zbyt bolesne dla niej.

Po kolacji, którą spożyli wspólnie z obozującymi w wiosce wojownikami, mieli udać się na spoczynek. Następnego dnia mieli wyruszyć w dalszą drogę. Jakie to szczęście, że nie musieli tej nocy wystawiać wart. Erlene z Samkhą położyły się w pachnącym sianie i zapadły w głęboki sen. Chris z Janem też, choć z pewnymi oporami. W końcu nie ufali tak do końca tutejszym.

- Jesteś kimś teraz. - Rudowłosa aż podskoczyła gdy ten mały człowieczek o kaprawych oczkach wyszeptał jej do ucha. - A możesz mieć jeszcze więcej. - Położył jej obie ręce na ramionach. Wydawało jej się, że Loki jest niski, bardzo niski jak na mężczyznę. Ale teraz wyraźnie nachylał się nad nią szepcząc jej do ucha.
- Dużo cię nauczyła ta starucha. Dobrze o tym wiesz. - Czule łechtał jej próżność.
Erlene dobrze wiedziała. Czuła. Jest dobra w tym co robi. I pomimo ciągłych narzekań starej dużo się nauczyła.
- Ktoś taki jak ty w grodzie to skarb. - Erlene chciała się odwrócić ale bóg przytrzymał jej głowę. - Spójrz tam. - Nakazał. - Co widzisz??
Młoda Wiedźma zobaczyła góry o szczytach skrytych wśród chmur. Widziała wspinającą się po tych górach grupkę ludzi. Pod wiatr i deszcz. Potem w śnieżycy. Parli do przodu. Niepoddali się mimo staczających się na nich lawin. Mimo przeciwności losu. Wprawdzie niebezpieczeństwa, które tam czyhały skryte były przed jej oczami, ale ona dobrze wiedziała, że coś tam jest. Las nigdy nie jest taki spokojny. Szumiące drzewa i rozświergotane ptaki coś jednak skrywały.
- A teraz?? - Szybkim ruchem, wręcz brutalnym odwrócił jej głowę praktycznie o czterdzieści pięć stopni.
Teraz Wiedźma widziała ucztę wydaną na cześć bohaterów. Ucztę jakiej dawno nie widziała sala tronowa w grodzie Eadgarda . Służba co i rusz wtaczała nowe beczki z piwem i miodem, wnosiła misy z jedzeniem. Wojownicy śpiewali. Tańce, hulanki, swawole. Wzrok młodej kobiety na chwilę spoczął na tronie, ale nie była ona w stanie dojrzeć któż tam siedział, choć mrużyła oczy. Loki ponownie odwrócił głowę swej rozmówczyni, tak by ich oczy spotkały się...

Samkhę aż zabolał kark od tak gwałtownego ruchu, ale Thor się tym nie przejął.
- Nie jest prawdą to co powiedział Loki. - Uśmiechnął się drwiąco. - Zresztą to nie nowina.- Ton jego głosu ponownie się zmienił. Zniknął kpiarski uśmiech z jego twarzy. Syn Odyna znów był poważny. - Królem zostanie ten kto ma róg. Trzeba zatem by Róg Odyna trafił w odpowiednie ręce. - Samkha kątem oka dostrzegła znajomą twarz, jakże inną od jej pobratymców. Chciała odwrócić się by przyjrzeć się Kanadyjczykowi dokładnie. Temu co robi i z kim. Wój nie zwolnił żelaznego uścisku. - Twoja matka wchodząc do łoża twego ojca nie myślała o tym czy da on jej szczęście jak niejednokrotnie widziała z okna swego pokoju. Nie zazdrościła kuchennym czułości jakimi obdarzali je koniuszy. - Thor zacisnął jeszcze mocniej swe wielkie palce na drobnej brodzie wojowniczki. - Ona znała swe miejsce. Znała swą powinność. - Bóg zwolnił uścisk i Samkha mogła ponownie spojrzeć na salę. Nie dostrzegła już jednak Chrisa. Mimowolnie przeniosła wzrok ponownie na tron, ale i tym razem nie mogła dostrzec kto tam siedział...

- Pamiętaj!!- Uścisk Lokiego był nad wyraz mocny i zaczynał być wręcz bolesny. - Pamiętaj!! Bękart królem nie zostanie!! - Bóg oszustów puścił ją.
Erlene przez chwilę straciła orientację, ale tylko przez chwilę. Jej wzrok w końcu zogniskował się na czyjejś ręce wyciągniętej w jej kierunku. Podążyła więc wzdłuż ramienia, do torsu i później wyżej do twarzy zaciekawiona któż ją do tańca prosi.

Jan dobrze pamiętał jej zapach. Dobrze też pamiętał noc, którą z nią spędził. Pierwszą noc przespaną w łoży po przybyciu do tej krainy.
Głębiej wciągnął powietrze do płuc, by poczuć ów zapach jeszcze raz. By się nim rozkoszować. Odurzyć się nim.
- I którą z nich byś wygrał. - Łagodny, dźwięczny głos Freyji, która stała przed nim, wyrwał go ze snu. Snu z którego w zasadzie nie chciał się obudzić. A gdy przejrzał się w jej oczach, nie sposób było się od nich oderwać, taka była kusząca i uwodzicielska, zobaczył wszystkie kobiety, z którymi choć jedną noc spędził, dosłownie i w przenośni. Przez tą krótką chwilę, między mrugnięciami, choć nie chciał tego robić, nie chciał nawet na chwilę tracić z oczu tak pięknego widoku, ich twarze ukazały mu się. A gdy ponownie otworzył oczy Bogini stała już obok niego, ale jakby jakaś inna. Trudno było określić cóż takiego zmieniło się w jej wyglądzie, bo coś się zmieniło, na tyle, że mógł oderwać od niej wzrok i skupić się na tym co ona mówi.
- Cóż ci można oferować?? - Spytała słodko. - Chcesz wrócić do jednej z nich?? Do tej ostatniej?? - Uśmiechnęła się zalotnie. - Ale wtedy musiałbyś pozostać tu. A może chcesz wrócić po prostu do swoich?? Jak twój przyjaciel?? To proste. Ty pomożesz im odnaleźć róg, a ja dam ci co chcesz?? - Kusząca propozycja. Trzeba było tylko wybrać. Zdecydować się na coś. Trzeba było na początek pomóc odnaleźć jakiś róg, a później już wybierać, przebierać, zdecydować.

I tylko Chris śnił swój własny sen. Bez bogów. Bez targów. Bez propozycji i przysług. To był jego własny świat. To on tu decydował co i kiedy się wydarzy, bo to że się wydarzy nie podlegało wątpliwości. To był świat jego pragnień. Jego własny. Żaden kupczący ciałem wojowniczki bóg nie miał do niego wstępu. A sen był piękny i taki realistyczny. Taki realistyczny, że po przebudzeniu stwierdził, to co stwierdza praktycznie każdy młodzieniec w określonym wieku, gdy hormony buzują w jego ciele. Coś co dorosłemu mężczyźnie niezwykle rzadko się przytrafia. I właśnie niczym ten nastolatek Chris z rana musiał pójść się umyć. A nad strumieniem doszedł go ten głos. Ten śmiech już rozpoznałby bez trudu. To Loki się śmiał. Z niego się śmiał?? Idealny sen bez boskiej interwencji. Jego sen.


Wyruszyli skoro świt żegnani przez Balitca i dwóch jego przybocznych. Otrzymali prowiant i wypoczęte konie. Samkha obmyśliła drogę, najkrótszą i w miarę bezpieczną. Erlene natomiast złożywszy bogom odpowiednie ofiary zapewniła grupce ochronę. W końcu była teraz Czcigodną Wiedźmą.

Czterej jeźdźcy opuścili osadę. Początkowo poruszali się traktem, ale gdy tylko zabudowania zniknęły im z oczu, skręcili w las. Drzewa nie rosły tu zbyt gęsto, więc konie bez problemu mogły przewieźć jeźdźców. I do tego zaoszczędzili szmat drogi. Kilka razy przecinali główny trakt, ale nigdy nie pozostawali na nim zbyt długo. Samkha była pewna, że jej pasierb wybrał tę samą drogę. Samotny jeździec nie mógł sobie pozwolić na nocleg w lesie, wśród wrogów. Ale na mały odpoczynek już tak. Musiał dać wytchnąć wierzchowcu.
Im zresztą też nie było na rękę nocować w głuszy. Ale koniom musieli dać wytchnąć. Zrobili sobie więc postój w tym samym miejscu co i zacny Acca. Wszelkie ślady wskazywała na niego. Wszak był tu tylko jeden człowiek, konno.

Jakież było zdziwienie, a może i przerażenie wdowy po Osulfie gdy robiąc zwiad odkryła resztki obozowiska Dzikich. Tego była pewna. Z dwudziestu męża. Oczami wyobraźni przez chwilę widziała jak Acca pada od ciosów zadanych przez tych barbarzyńców. Jak jego ciało przebijają ich prymitywne włócznie. Krew sika na wszystkie strony, ale on walczy do ostatniej kropli krwi, posyłając w zaświaty kilku napastników nim sam ostatecznie uda się w ostatnia podróż.

Jej krzyk rozdarł ciszę jaka panowała. Spłoszone ptaki zerwały się do lotu. Erlene, Jan i Chris natychmiast rzucili się na pomoc wojowniczce. Daleko być nie mogła i nie była. Nie zdążyła odejść, gdy dokonała tego makabrycznego znaleziska.
Rozłożysty dąb, majestatyczny i wiekowy górował nad pozostałymi drzewami. Po jego konarach przebiegła spłoszona nieznanym dźwiękiem wiewiórka, a w zasadzie widzieli tylko jej rudą kitę ginącą wśród liści. Do pnia drzewa, prymitywnymi włóczniami dzikich, przy gwożdżone było zmasakrowane ludzkie ciało. Trup był nagi i pozbawiony głowy. Ktoś się z tym nieszczęśnikiem bestialsko obszedł po śmierci, a może jeszcze za życia. Przemawiały za tym liczne rany i urazy, które można było dostrzec na zwłokach. A truchło było w miarę świeże. Nie śmierdziało jeszcze, zwierzęta też go zbyt nie nadgryzły. Góra dwa dni musiało tu wisieć. Czyli mniej więcej w czasie gdy Acca tędy wędrował.
Otarcia na korze wiekowego dębu. Połamane gałęzie. Zryta ziemia wokoło. Wszystko to dobitnie świadczyło, że człowiek ów nie poddał się bez walki. Wprawdzie nigdzie nie było widać innych zwłok. Ale na trawie można było dostrzec pewne ślady. Długa, krwawa smuga ciągnąca się od drzewa w kierunku mniej więcej zgodnym z tym gdzie znajdowało się obozowisko Dzikich. Takich krwawych dróg naliczyli ze cztery. Nie mniej jednak nie docierały one bezpośrednio do niego. Ci, którzy zabrali z pobojowiska swoich rannych lub poległych towarzyszy musieli umieścić swój „bagaż” na koniach wcześniej.
Samkha poczuła ciepło w miejscu gdzie schowała podarek od Wiedźmy. Miała przecież pojąć pewną decyzję. A w nieskończoność zastanawiać się nie mogła.

Wszyscy jakoś stracili ochotę na piknik, który sobie zaplanowali. Szybki posiłek i w dalszą drogę. Na szczęście koniom wystarczył ten krótki postój.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 13-07-2011 o 17:13.
Efcia jest offline  
Stary 22-06-2011, 00:28   #135
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Życie byłoby znacznie przyjemniejsze, gdyby bogowie nie wsadzali w nie swych nosów. Jakimś dziwnym trafem jedyne, czego potrafili dokonać, to sprowadzanie niepotrzebnych problemów. Jakby bez ich interwencji życie było za mało skomplikowane.
I z czego się tak głupio śmiejesz, Loki?
Nie zadane na głos pytanie pozostało bez odpowiedzi.

***

Szybkie śniadanie, szybkie pożegnanie z Baltickiem i w drogę. Pogoda dopisywała, a ich mała grupka, pozbawiona balastu w postaci powolnego wozu, poruszała się całkiem szybko. A to była pewna zaleta, bowiem im szybciej dotrą do grodu Mildrith, tym szybciej będą mogli wyruszyć w dalszą podróż. I szybciej odzyskają róg.
Oczywiście mogło się okazać, że w tym momencie rozpoczną się kolejne kłopoty, ale to będzie później i wtedy zacznie się nad nimi zastanawiać.
Życie uczyło, że z problemami należało się rozprawiać w miarę, gdy się pojawiały. Zbytnie przejmowanie się tym, co mogłoby się zdarzyć, nie prowadziło do niczego. Najwyżej do wrzodów na żołądku. Życie to nie szachy -nikt nie był w stanie przewidzieć wszystkiego, zaś Los w każdej chwili był w stanie wymyślić jakieś niezgodne z regułami zagranie.

Po raz kolejny rzucił okiem na jadącą niedaleko niego Samkhę. Jeszcze wczoraj wieczorem miał wrażenie, że poranne, hmmm, zdarzenie poszło w zapomnienie, ale od rana coś przestało mu się podobać. Chociaż ‘nie podobać’ to za duże słowo. W spojrzeniu Samkhy pojawiło się coś, czego wcześniej tam nie widział. I raczej nie wyglądało to na wielką, płomienną miłość. Zdawać by się mogło, że nie ma w jej oczach nawet wcześniej widywanej sympatii. Czyżby przez noc rozważyła wszystkie za i przeciw i postanowiła trzymać się od niego z dala? Albo też trzymać go na dystans, co w sumie dawało jedno i to samo.

Zwolnił nieco, na co Viikari zereagował niechętnym prychnięciem.
- Ktoś musi czasami jechać z tyłu. - Chris poklepał wierzchowca po szyi. - Ale i tak wiemy, że jesteś najlepszy - szepnął mu do ucha.


Leśna polanka nie była może idealnym miejscem na obóz, ale niewiele można było jej zarzucić. Strumyk był dość wątły, a dostęp do niego utrudniały jakieś chaszcze, ale ten ktoś, kto trafił tu przed nimi, wyciął wąską ścieżkę wśród zarośli.
- ]Rozejrzę się troszkę - powiedział Chris, gdy Viikari, rozsiodłany i napojony, oskubywał liście jakiegoś krzewu, urozmaicając posiłek rosnącą dookoła bujną trawą.
Samkha, mająca najwyraźniej podobne plany, również chwyciła za broń, jednak jej postawa nie wskazywała na to, by miała ochotę towarzyszyć Chrisowi. Albo żeby życzyła sobie jego towarzystwa.

Był w połowie okrążenia, gdy dobiegł go okrzyk Samkhy.
- To Acca? - Chris z pewnym niedowierzaniem spojrzał na przyszpilone do drzewa ciało. - Jesteś w stanie go rozpoznać?
Osobiście wątpił, by mieli tyle szczęścia i pozbyli się najbardziej niesympatycznego z Krigarów. Nie sądził, by Acca, poturbowany przez Jana, ze złamaną ręką, zdołał choćby zranić jednego z napastników. Prawdopodobnie ktoś inny tędy podróżował i miał prawdziwego pecha, natknąwszy się na grupkę Hirvio. Ciekawe tylko, czy jechał do grodu, czy do osady. Chris jednak wątpił, by pozostały ślady na tyle wyraźne, by można było je rozpoznać.
- Pomożesz mi go zdjąć? - spytał Jana.
Pozostawienie zwłok na drzewie nie wydało się Chrisowi najlepszym pomysłem. W końcu to nie był jakiś Dziki, poza tym sądził, że obie Krigarki nie zostawiłyby ciała swego pobratymca w takim stanie i miejscu.

We dwóch ściągnęli bezgłowe ciało bez większego wysiłku. Zanim jednak Chris zdążył się rozejrzeć za miejscem, gdzie można by pochować zwłoki, odezwała się Samkha.
- Uważam, że powinniśmy zawieść je do grodu. Zginął w walce. Zasługuje na prawdziwy pogrzeb, godny wojownika, a tu nie rozpalimy dla niego stosu.
Tego nam brak do szczęścia, pomyślał Chris. Nic jednak nie powiedział.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-06-2011, 21:47   #136
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Podróż... nużyła.
Stawała się powolnym człapaniem do przodu, najczęściej w ciszy.
Czwórka wędrowców, każdy męczony swoimi wątpliwościami i problemami, powoli przemieszczała się do przodu.
Janek nie widział potrzeby zmieniania tego faktu. Ani przyglądaniu się relacjom w grupie. A właściwie ich brakowi. Miało się wrażenie, że sobie nawzajem nie ufali.
Co jednak “o dziwo” nie martwiło Rosińskiego. Naprawdę nie miał sił ni entuzjazmu do mocniejszego socjalizowania grupy. Nie płacono mu za bycie lwem salonowym.
I wyprawa wszak nie jest klubem towarzyskim.

Osada wywołała lekkie zainteresowanie Jana, ale nie z powodu wyjazdu Acci. Jakiż był sens wsiąkać w tutejszą politykę, jeśli się przybyło tylko, by znaleźć jakiś róg, którego bogowie sami jakoś nie mogli znaleźć.
Rosiński nie rozumiał prawideł tego świata i nie próbował zrozumieć. Bo gdy próbował, to czuł się niemal jak... zabawka. Jak pionek którego tutejsze bóstwa posuwają po planszy, ciekawi jego reakcji. Było to irytujące uczucie.
A zainteresowanie dziewcząt w osadzie? Jakoś nie interesowało Jana. Bo czemuż by miało?
Nie było czasu na flirty, mieli ruszać następnego dnia. Choć miło wiedzieć, że są na tym świecie jakieś zwykłe ciekawskie dziewczęta, niż chłodna Samkha i tajemnicza Erlene.
Ale nad samym faktem obserwacji przeszedł obojętnie. Obecność dziewcząt w krzakach, więc nie zainteresowało szczególnie Rosińskiego.
Niemniej wioska pozwoliła na chwilę odpocząć od „misji”.
Do czasu...

Sen nie sprawił Janowi przyjemności. Choć teoretycznie powinien. W końcu zawierał śliczną kusicielkę, a czyż takie sny nie przynoszą odprężenia i radości. Ten nie przyniósł.
Niczym poddawany praniu mózgu żołnierze, Jan był bombardowany jednym powtarzającym się pytaniem.
“Cóż ci można oferować??”
A czy to miało znaczenie? Czy dano mu wybór? Rosiński wolałby, żeby bogowie zostawili go w spokoju.
Poszedłby po ten przeklęty róg, choćby i z tego powodu.
Nie rozumiał tego.Tyle ambarasu z powodu głupiego przedmiotu?

Ranek. Wyruszenie w podróż. Pożegnania.
Nawet miło się ten dzień zaczął. Potem przestało być miło.
Najpierw ślady Acci, potem dzikich, a potem...
Janowi przypomniały się obrazy z Afryki. Tam też tak rozprawiano się z wrogami.Nawet Acce Rosiński nie życzyłby takiego losu.
Zdjęli zmasakrowane ciało i... co dalej?
Tego Jan nie wiedział. Samkha chciała zawieźć zwłoki. Jan uśmiechnął się kwaśno. Nie widział mu się ten pomysł. Ale skoro to Samkha chciała zabrać zwłoki, to jej przypadnie wątpliwa przyjemność, wożenia ich jako balastu na swym wierzchowcu. Rosiński darzył sympatią tą dziewczynę, ale bez przesady... aż tak Samkhi nie lubił. Nie na tyle by zamiast niej wozić trupa.
Jeśli jednak była na tyle zdeterminowana by wieźć, to Jan nie widział problemu.
Natomiast obecność dzikich, już była problemem.
Tej nocy, trzeba było być wyjątkowo czujnym. I za żadne skarby nie dać się ująć żywcem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-06-2011 o 21:50.
abishai jest offline  
Stary 05-07-2011, 16:38   #137
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Inni wydawali się podróżą jakby znużeni, nie śledzili zmieniającego się krajobrazu, nie interesowała ich otaczająca przyroda: wiatr hulający wśród liści, wiewiórki przemykające po gałęziach drzew, ptaki szybujące po błękitnym niebie.

Z Erlene było zupełnie inaczej. Znała tę drogę, wszak wiele miesięcy temu właśnie nią jechała na spotkanie z Noituus. Właśnie ta drogę niejednokrotnie przecinała podczas swych pieszych wędrówek w poszukiwaniu ziół. Znała tą drogę, a jednak teraz odkrywała ją na nowo. Porozrzucane wśród drzew skały pozostały przez ten czas niezmienione, może były nieco bardziej obrośnięte mchem, drzewa urosły nieznacznie, las właściwie się nie zmienił.

Ale ona się zmieniła, była dojrzalsza, może nieco bardziej pokorna, a jednocześnie bardziej pewna siebie. Zmieniła się i pewnie ludzie, których zostawiła w tamtym życiu, również się zmienili. Trochę obawiała się spotkania z nimi, wszak zapewne uznali ją za zmarłą. A teraz miała do niech wrócić prawie z zaświatów. Trochę nawet czuła się jak duch, wszak przez ostatnie lata, oprócz Noituus, duchy były jej jedynym towarzystwem.

Im dalej odsuwali się od domostwa Wiedźmy, tym mniej pewnie się czuła. Nie wiedziała, jak ludzie na nią zareagują. Może nagle przypomni im się, dlaczego zniknęła, może zaczną ją wytykać palcami i wyśmiewać się. Jakoś nie wierzyła w to, by byli skłonni okazywać jej cześć należną Czcigodnej Wiedźmie.

Tak czy siak, w końcu ujrzeli pierwsze zabudowania wioski, potem pierwszych ludzi. A potem Erlene ujrzała pierwsze znajome twarze. Wróciły wspomnienia chwil bardzo przyjemnych i tych trudnych, wróciło poczucie osamotnienia, które wpędziło ją w to wszystko. Na całe szczęście nie musiała wysłuchiwać trudnych pytań, ludzie rozeszli się, gdy tylko padło ku temu polecenie.

Kolacja, sen na sianie, potem wyjazd. Wieczór, noc i poranek minęły bardzo szybko, choć jej zdaniem zdecydowanie za wolno. Gdy ruszali w drogę wciąż czuła na sobie ciekawskie spojrzenia, wciąż zdawało jej się, że słyszy podejrzane szepty. Może faktycznie tak było, a może zaczynała popadać w obłęd. W końcu nie co dzień rozmawia się z samym bogiem oszustwa.

Miała nadzieję, że trupy Hirvio tam w lesie przed wioską będą ostatnimi, jakie przyjdzie im oglądać w najbliższym czasie. Niestety nie udało się. Bezgłowe, zmasakrowane ciało, przygwożdżone do drzewa prymitywnymi włóczniami. Upiorna pamiątka z pewnością niedawnej obecności w tym miejscu dzikusów. Kim mógł być ten nieszczęśnik, Erlene trudno było zgadną. Zresztą… cóż to właściwie zmieniało, dla ich wyprawy niewiele.

Młoda wiedźma chciała na miejscu wyprawić tradycyjny krigarski pochówek, a potem ruszyć w dalszą drogę, jednak Samkha uparła się, by wieść ciało ze sobą. Może faktycznie miała w tym trochę racji, ogień i dym mogły niepotrzebnie ściągnąć im na głowę niebezpieczeństwo. Nie mniej jednak ciało stanowiło pewien balast i mogło im utrudnić dalszą podróż. O to jak dowieść trupa wojowniczka będzie się musiała jednak sama martwić. Erlene nie zamierzała przeszkadzać, ale do pomocy też się nie garnęła, zwłaszcza, że póki co nikt ją o nic nie prosił.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 31-08-2011 o 18:46.
echidna jest offline  
Stary 24-07-2011, 21:55   #138
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Doprawdy okrutnie postanowili bogowie zabawiać się jej uczuciami.
Obrzuciła Chrisa spojrzeniem, które wyrażało niezbyt przyjemne emocje kłębiące się właśnie w jej umyśle. Gdyby nie sam fakt jego istnienia, nie miałaby tylu dodatkowych problemów. Że też bogowie ją pokarali, zsyłając tych przeklętych Utlandsk. Tylko za co spotkała ją ta kara? Wszak zawsze posłusznie wypełniała swe zobowiązania wobec bogów i wobec rodu. Czemu doświadczali ją w taki sposób? Dlaczego snami rozpalali myśli i ciało, by zaraz potem smagać serce i ducha wyrzutami? Wzbudzali pragnienia, do zaspokojenia których drogę czynili dla niej zamkniętą i zapieczętowaną. Czy chcieli poddać próbie jej lojalność? Kogo w takim razie miała słuchać - Freyi, czy Thora?
Przyspieszyła, by znaleźć się jeszcze dalej od Chrisa. Nie miała najmniejszej ochoty ani go słuchać, ani nawet widzieć. Potrzebowała chwili spokoju, by poukładać sobie w myślach to wszystko, co ją dotąd spotkało, a miała wrażenie, że całe otoczenie sprzysięgło się przeciwko niej. Świeżość wiosennego dnia, czystość zieleni, spokój i trele ptaków... wszystko to trącało w jej duszy czułe struny. Budziło uczucia, które powinny drzemać. Nie pomagało skupić myśli na obowiązku wobec rodu.

Przymknęła oczy, wystawiając twarz ku słońcu. Jego ciepłe promienie przyjemnie rozgrzewały skórę, a pod powiekami tańczyły przebijającymi się poprzez listowie drzew, zabarwionymi czerwienią krwi, błyskami światła. Z piersi Samkhy wymknęło się żałosne westchnienie. Bogowie zbyt wielki ciężar złożyli na jej barkach. Tak bardzo pragnęła, by byli tu z nią teraz bracia i ojciec. Potrzebowała ich rady... wsparcia. Potrzebowała ich obecności, bliskości, by poczuć się silniejszą. Jeśli bogowie nie zechcą odkryć przed nią, co zostało jej przeznaczone, znów będzie zmuszona podjąć decyzje sama. Chyba przez te wszystkie lata przywykła już trochę do swej samotności.
Coś ścisnęło ją za serce...
Czyżby czuła żal do ojca i braci za to, że pozostawili ją samą, gdy bez sprzeciwu odchodziła do domu Osulfa? Czym były wtedy dla niej ich słowa? Wsparciem? Jeśli tak, to dlaczego bolały, jak posypywane solą rany.
Starała się opanować wzburzenie, choć nie było to łatwe. Obowiązek... honor... rodzina. Słyszała te słowa za każdym razem, kiedy tylko wymagano od niej złożenia jakiejś bolesnej ofiary. Czy tak miało wyglądać całe jej życie? Czy miało polegać na spełnianiu obowiązków i znoszeniu bólu?


O co chodziło Thorowi? Co jej chciał powiedzieć? Zarzucić... To, że za bardzo zbliżyła się do Niego? Jeśli spojrzałby w jej serce, nie dostrzegłby tam niestosownej wdowie żądzy. Nie zamierzała przecież pozwalać sobie na nic zdrożnego. Cóż miała czynić? Znienawidzieć Go tylko dlatego, że istniał? Ignorować? Jakże, skoro mieli razem spełnić wolę bogów i odnaleźć Róg Odyna? Musieli sobie wzajem zaufać. Czekała ich długa i niebezpieczna wyprawa w Góry Kruków. Stawką mogło okazać się życie. Życie ich wszystkich. Być może także istnienie całego jej ludu. To prawda, nie znała tego Utlandsk. Nie mogła zobaczyć, co kryje się w głębi jego serca. Nie znała świata, z którego pochodził.
Chociaż po tym, co stało się w czasie nocnej warty...

Ten sen, a potem... Wciąż pamiętała to obezwładniające uczucie, kiedy była tak blisko niego. Bezwstydną chciwość w dotyku jego warg i mocnym uścisku ramion. I wyraz jego twarzy, kiedy oprzytomniał. O kim wtedy śnił? Kogo widział w swoich snach?
Czuła chaos w głowie.
Dlaczego ta myśl wciąż ją prześladowała? Przecież to mogła być jakaś kobieta z jego świata.
Czemu czuła żal, kiedy przekonywała siebie, że to nie o niej śnił?! Przejął ją palący wstyd, gdy odkrywała w sobie podświadome pragnienia, w których życzyła sobie, by to właśnie jej obraz widział w sennych marzeniach.

Absolutnie nie mogła dopuścić do utraty kontroli nad własnymi emocjami. Do utraty panowania nad uczuciami. Była świadoma, że coś się w niej rodziło. W jej wnętrzu. Nie dawało jej wytchnąć. Burzyło cały spokój ducha i zajmowało umysł romantycznymi rojeniami.
Kiedy uczciwie przyglądała się temu z odpowiednim dystansem, musiała przyznać sama przed sobą: On nie był jej obojętny. Nie wiedziała... Nie potrafiła określić, kiedy to się zaczęło, lecz zakończyć musiała to możliwie szybko.
Natychmiast. Powinna wyrugować z serca pragnienia przypisane płochym dziewczętom. Może trochę będzie bolało, ale z czasem przestanie.
Minie. Zwłaszcza, kiedy On odejdzie.
Bo odejdzie. Tego była pewna. Jeśli... Kiedy... wykonają zadanie. Kiedy odnajdą Róg Odyna, bogowie odeślą go do jego odległego świata, a ona zostanie tutaj.
Z całym inwentarzem obowiązków, zależności i zobowiązań. I będzie musiała żyć dalej.

Ale już nigdy, nigdy nie pozwoli sobą rozporządzać, nawet gdyby...
Powinna czuć do siebie obrzydzenie, bo czyż jeszcze do niedawna dopuściłaby myśl, iż bardziej lub mniej rozmyślnie pragnęłaby wzbudzać pożądanie jakiegokolwiek mężczyzny...
Nigdy! Czyż wtedy Acca naprawdę nie miałby prawa nazywać jej suką?

Jednak On tu był. Dręczył ją swoją obecnością. Bez względu na to czy patrzył na nią, czy też uciekał od niej wzrokiem. Milczał czy wymieniał z nią zdawkowe zdania. Był tuż obok czy też poza zasięgiem jej wzroku. Przekraczał granicę wszystkim co czynił i czego nie czynił.
Skoro to sami bogowie go wybrali... Musiała wierzyć, że wiedzieli, co robią. Według ich oceny był odpowiednim człowiekiem... Co bynajmniej nie znaczyło, że odpowiednim dla niej...

Kobiety Krigar są silne. Muszą być.
Ona też będzie. Jest wojowniczką.
Ojciec będzie z niej dumny.
Tak, jak byłby dumny z trzeciego syna.

***

Jechała na czele pochodu z chmurnym czołem, lecz czujna, mimo nawiedzających ją absorbujących myśli. Może dlatego podróż wydała jej się znacznie krótsza. Droga powrotna zawsze wydaje się trwać krócej. Tym bardziej jeśli umysł jest wciąż czymś zajęty. Szczerze uradowała się, gdy w oddali ujrzeli zabudowania wioski otoczone wałem i zaczątkiem solidnie wyglądającej palisady. Zamieszanie i zainteresowanie spowodowane ich przybyciem było Samkhce nawet na rękę. Mogła wreszcie zająć się czymś innym, niż snucie wyprowadzających ją z równowagi teorii.

Dla Baltica, dowodzącego garnizonem, zagrożenie atakiem Dzikich było najwyraźniej niezwykle realne, a jego podejście do prac nad ufortyfikowaniem wioski zasługiwało na uznanie i szacunek. Ani on, ani jego ludzie nie próżnowali od czasu jej poprzedniej obecności. Postępy prac były doprawdy zaskakujące. Poza tym okazało się, iż przybycie powracających od Noitus wędrowców, już od jakiegoś czasu, przynajmniej dla Baltica, nie było niespodzianką. Przez tych kilka dni zdążył zorganizować niewielki wprawdzie, ale dość sprawnie działający oddział zwiadu. Już dawno to zauważyła, iż jej przyszywany zięć odznaczał się doskonałym zmysłem organizacji i planowania. Liczyła się dla niego każda para rąk i oczu. Po krótkiej przerwie na mniej lub bardziej wylewne powitania Samkhy i jej towarzyszy, rozpędził zbierający się wokół nich ciekawski tłumek, zaganiając wszystkich, którzy byli do tego fizycznie zdolni, do przerwanych prac.

Samkha nie omieszkała zauważyć przy tym, iż szczególne wrażenie na kilku osobach wywarło przybycie wraz z nimi Erlene.

Wyznaczono im kwaterę na nocleg, a kobiety zatroszczyły się o nakarmienie ich, przy okazji próbując zagadywać Samkhę i wciągnąć ją w rozmowę. Ona jednak nie miała większej ochoty na dyskusje z wieśniaczkami. Trapiły ją ważniejsze sprawy. Zwłaszcza, kiedy dotarła do niej wieść, że Acca wyjechał z wioski. Kobiety niewiele o tym wiedziały, bo i przez cały czas jego pobytu w wiosce trzymały się z dala od furiata, nie chcąc mu się narazić. Wspominały tylko, że drań wciąż szukał zwady i kogoś, na kim mógłby rozładować złość słowem lub pięścią. W sumie mieli szczęście, że pozostała mu tylko jedna sprawna ręka i że w pobliżu był Baltic, który w trudniejszych sytuacjach ingerował bezpośrednio, kiełznając temperament szwagra. Czas naglił, Hirvio byli blisko, a umocnienia osady wciąż nie gotowe. Nie potrzebował zamieszania ani burd wynikających co i rusz z powodu zachowania Accy. Może dlatego nie wysilił się specjalnie, aby go zniechęcić do samotnego wyjazdu, ani też nie zawrócił go z drogi.

Wieść o znalezionych w pobliżu siedziby Noitus martwych Hirvio, otrzeźwiła kilku ostatnich niedowiarków wątpiących jeszcze w realność groźby wiszącej nad osadą i w sens budowy umocnień. Wzmocniła też, o ile to jeszcze było możliwe, autorytet Baltica, dając mu do ręki kolejny argument na niewzruszoną konsekwencję w jego dążeniach, by z tutejszych chłopów uczynić w jak najkrótszym czasie obsadę fortu, który byłby w stanie ostać się przed atakiem najeźdźców. Efekty dały się zauważyć jeszcze tego samego wieczora. Jak stwierdził sam Baltic, wśród miejscowych tego dnia, znacznie wzrósł entuzjazm dla wieczornej musztry. Zwłaszcza wśród młodzieży, w której po całodziennej pracy na wałach pozostało dziwnym trafem o wiele więcej sił i energii niż zwykle. Woj przechadzał się wśród ćwiczących dumny, jak kogut wśród stada drobiu, z satysfakcją widząc świeży błysk zapału w oczach podkomendnych.

***

Mówią, że ranek jest mądrzejszy od wieczora. Tym razem jednak tak nie było. Kolejny sen, miast przynieść spokój i odpoczynek, pogrążył wojowniczkę w jeszcze głębszej zgryzocie. Powoli traciła rozeznanie, co właściwie podsuwał jej własny umysł, a co w rzeczywistości było sprawką bogów. Bo czyż miała uwierzyć słowom Thora? W to, że pomiędzy jej matką i ojcem nie było miłości? Że to, co zachowała we wspomnieniach wynikało tylko z obowiązku? Nie! To kłamstwo! Przepełniał ją bezsilny gniew. A potem przyszła niepewność. Przecież była zbyt mała, żeby zapamiętać matkę. Zachowała jedynie na wpół zatarte, niewyraźne obrazy. Czyż na ich podstawie mogła zbudować rzetelny osąd? Była wtedy małym dzieckiem. Cóż mogła wiedzieć o życiu... I o stosunkach między rodzicami. Ale po śmierci matki Herebeohrt nie wziął do łoża innej niewiasty. Dbał o Samkhę i swoich synów, nie zabiegając o względy żadnej ze swatanych mu z upodobaniem panien, ani wdów. Pamiętała, jak jeszcze długo po odejściu Suanach, zamykał się samotnie w izbie, gdzie stała skrzynia z jej rzeczami. Czasem, przez lekko uchylone drzwi widziała podniesione wieko. I wyraz jego oczu, kiedy wspominał jej imię...

***

Mogli nadrobić kawałek trasy, jeszcze bardziej ścinając drogę przez las, ale Samkha nie miała zamiaru przedzierać się przez nieuczęszczane przez podróżnych ostępy puszczy. Trzymali się więc w pobliżu traktu, przecinając jedynie większe łuki i zakręty. Od czasu do czasu odnajdowała na szlaku, którym podążali, ślady bytności samotnego wędrowca. Nie trzeba było być geniuszem, by odgadnąć, że to prawdopodobnie spieszący z donosami do grodu, Acca.
Może gdyby wiedziała co przyniesie przyszłość, nie życzyłaby mu złego...

Los zdecydowanie jej nie sprzyjał. Chciała wieczorem usiąść z dala od innych, pomyśleć, w ciszy i spokoju. To też nie było jej dane...
Miejsce było idealne na odpoczynek. Chociaż nie zapadł jeszcze zmrok i mogliby wciąż przez jakiś czas jechać, to nie sądziła, by później, po ciemku, mogli znaleźć coś równie dobrego na nocleg. Wszelkie przesłanki wskazywały na to, że również samotny podróżny podążający przed nimi wybrał to samo miejsce na popas. Ślady końskich kopyt, mały krąg poczerniałych resztek ogniska i wycięte pośród zarośli wąskie przejście do niewielkiego, szemrzącego tuż obok strumyka mówiły, że spokojnie spędził tu noc. Jednak to, że on spał spokojnie nie gwarantowało, że oni będą również. Minęły już ze dwa dni odkąd tu był. Sporo mogło się zmienić. I nawet sprawdzenie najbliższej okolicy nie dawało żadnej pewności, że za kilka chwil horda Dzikich nie wyskoczy zza jakiegoś krzaka.

I nie pomyliła się zbytnio. Zatrzymała się gwałtownie, uczyniwszy niewiele ponad sto kroków od strumyka. Powoli i cicho dobyła miecza, posuwając się ostrożnie pod osłoną zarośli. Obóz był nieduży. Opuszczony. Trzy ogniska. Resztki pożywienia, ogryzione, nadpalone kości pieczonej dziczyzny, jakieś śmieci... Odciski końskich kopyt wiodły dalej. Ruszyła za nimi. Krok po kroku. Od pnia do pnia, kryjąc się w cieniu choć tropy mówiły, iż Hirvio odeszli stąd rankiem. Wolała być ostrożna. Nie chciała już dzisiaj żadnych niespodzianek. Wieczór był blisko.

To co zobaczyła po chwili, ponownie przykuło ją do miejsca. Krwawy ślad ciągnął się pośród drzew. Krew ściemniała już i zaschła na źdźbłach trawy. Mocniej ścisnęła rękojeść miecza, na ugiętych nogach zmierzając tam, gdzie znikał w cieniu. Każdy szmer, każdy cień za pniem drzewa, każdy ruch wśród zarośli budził złe przeczucia. Spinał mięśnie. Przyśpieszał oddech.

Polana pod wielkim dębem wydawała się pusta. Pusta i cicha. I ta śmiertelna cisza nie pozwoliła wkroczyć Samkce w krąg zacienionej koroną ogromnego drzewa przestrzeni. Oddech świszczał w gardle, a w skroniach tętniła krew. Starała się opanować, uspokoić drżenie rąk, kiedy skradając się wśród zarośli na skraju, w wyobraźni układała sobie obraz wydarzeń, które musiały mieć tu niedawno miejsce. Zryta miejscami ziemia, place zgniecionych, stratowanych niemal traw i plamy ciemnej, stężałej krwi. Wszędzie. Wszystko wskazywało na to, że rozegrała się tu zacięta, mordercza walka. Acca?! Wstrzymała oddech, utkwiwszy wzrok w pień dębu. To prawda, nienawidziła tego człowieka. Dałaby wiele, by się od niego uwolnić, lecz nie w taki sposób. Nie w taki! Uczyniła jeszcze kilka kroków na zesztywniałych nagle nogach. Stanęła porażona potwornośćią tego, co ujrzała. Rozszerzone źrenice szeroko otwartych oczu nie były w stanie oderwać się od bezgłowego korpusu, przyszpilonego włóczniami do porośniętego mchem pnia. Miała nadzieję, że śni, lecz nie był to kolejny zesłany przez bogów koszmar. Zacisnęła szczęki do bólu. Zaczerpnięty odruchowo haust powietrza wyrwał się z jej gardła chrapliwym, nieartykułowanym krzykiem pełnym wściekłości i żalu.

Wiedziała, że któreś z tych bydląt mogło ją usłyszeć. To nic! Niech przyjdą! Chciała móc ich dopaść. Wysączyć z nich plugawą juchę! Wypruć wnętrzności! Porzucić ich ciała na pastwę padlinożerców, by gniły jak gnój na roli! Tak jak na to zasługiwali! Za to, co robili jej ludowi! Za to okaleczone potwornie, przybite do drzewa ciało! Za mękę tego człowieka i za każdą kroplę jego krwi! Z szaleństwem w oczach, niemal warcząc jak rozwścieczona wilczyca miotała się po polanie, licząc miejsca, w których padli z ręki pokonanego wojownika. Czterech. Zabrał ze sobą czterech. Nie umarł na darmo. Jednak dla niej to było zbyt mało. Powinni zdechnąć wszyscy! Wszyscy!

Nie musiała czekać długo na swoich towarzyszy. Zjawili się niemal natychmiast, zaalarmowani jej głosem. Jan i Erlene razem, wiodąc z sobą konie Samkhy i Chrisa. Wkrótce potem przemykając cichym biegiem wśród zarośli, jakby znikąd, pojawił się także Chris.
Czy to ciało należało do Accy? Nie potrafiła odpowiedzieć na jego pytanie. Mimo starań nie odnaleźli odrąbanej trupowi głowy... ani reszty członków: odciętego przedramienia i palców drugiej ręki. Jedno było pewne. Zabity był Krigarem, wojownikiem, który zginął z honorem. Zginął tu. Pod tym dębem, pomiędzy którego korzenie wsiąkła jego krew.


Zdążyła na tyle ochłonąć, by pomysł zbudowania pogrzebowego stosu tu na polanie uznać za niezbyt trafiony. Ogień i dym mógł ściągnąć im na głowy niepotrzebne kłopoty. Nie mogła też pozwolić na to, żeby pogrzebać go w ziemi, jak psa, choć jak już to raz widziała, było to zwyczajem Utlandsk. Nie miała zamiaru wyrażać głośno, co o tym myśli ani oceniać sensu ich poczynań. Widziała tylko jedno wyjście. Musieli odwieźć ciało do grodu i tam oddać je płomieniom. Podczas gdy Jan z Chrisem ściągali okaleczone zwłoki, ona sama zastanawiała się nad tym, w jaki sposób je przetransportować. Toporek szybko załatwił sprawę ze zdobyciem dwóch prostych, długich tyczek na włóki. A w jukach znalazł się też odpowiedni kawałek sznura.
Kilka krótszych gałęzi na poprzeczki stanowiłoby jeszcze mniejszy problem.

Oderwała się od pracy tknięta nagłą myślą. Co, na młot Thora, Dzicy robili tak długo w tym miejscu? Wszak zabili tego nieszczęśnika jakieś dwa dni temu, a przecież ze swego obozu odjechali dzisiaj, rankiem. Na tyle wszak znała się na śladach. Popiół ognisk był jeszcze ciepły. Czemu tutaj tak długo tkwili?
Powinna teraz, póki jeszcze nadciągający zmrok tego nie uniemożliwi, spenetrować obozowisko Dzikich. Nie widziała powodu, by nie podzielić się swoimi pytaniami co do tej zagadki z resztą towarzyszy.
- Jeśli pójdziemy kawałek za śladem - wskazała jedną z krwawych smug wśród trawy - dojdziemy do miejsca gdzie się zatrzymali Hirvio. Wiedzie w pobliże ich opuszczonego obozowiska. Dzień trwa, a zmrok wciąż daleko, więc tropy mogą nam jeszcze coś powiedzieć. Spróbujmy. Potem zrobię włóki na ciało.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 26-07-2011, 23:25   #139
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Obozowisko nie było zbyt okazałe. Dziesięć byle jak skleconych szałasów. W sam raz dla dwudziestki Dzikich, chyba, że cisnęli się po trzech w jednym szałasie. Albo też po troje... Ślady, dość dobrze widoczne na spłachetku piasku, jasno wskazywały na to, że wśród Dzikich była co najmniej jedna kobieta.
Jedna na dwudziestu?
Wojowniczka, tak jak Samkha, czy też obiekt rozrywki, sposób na urozmaicanie sobie życia z dala od żon i nałożnic. Jeśli takowe miewali. Wozili ze sobą kobiety na łupieżcze wyprawy, czy też... Spojrzał na towarzyszącą mu wojowniczkę.
- Hirvio zabierają kobiety na swoje wyprawy? - spytał.
Samkha pokręciła głową.
- Nigdy nie słyszałam, żeby kiedykolwiek pośród zabitych Hirvio znaleziono jakąś kobietę. I chociaż z pewnością jakieś istnieją, bo inaczej Hirvio nie mnożyliby się jak króliki, to nikt z Krigar nigdy nie widział żadnej Dzikiej na oczy.

Chris ponownie obszedł całe obozowisko.
On sam, na miejscu Hirvio, nie siedziałby tak długo w jednym miejscu, w dodatku przy drodze, którą, prawdę mówiąc, mało kto jeździł. Na co czekali? Wyprawili ucztę ku czci poległych? Przerobili czaszkę wroga na puchar i z niego pili? Jakąś śmierdzącą alkoholem mieszankę zapewne, o czym świadczył smród stale bijący od znalezionego w krzakach pękniętego bukłaka.

Samkha, która przykucnęła nad jednym z kręgów wygasłych ognisk poderwała się nagle trzymając w dłoni nadpalony sczerniały fragment jakiegoś przedmiotu.
Gruba, na wpół spalona podeszwa z kawałkim napiętka. Trzewik. Zbyt mały, by należał do mężczyzny. I zbyt dobrze wykonany, by był dziełem Hirvio.
- Kobieta... jedna z naszych. - Głos Samkhy bardziej przypominał jęk.

Nie było to jedyne znalezisko. W krzakach, niedaleko stojącego tuż przy lesie szałasu, Chris znalazł oderwany rękaw z delikatnym wzorem. I, w tych samych krzakach, pasmo ciemnych włosów.
- Tych kobiet było tu chyba więcej - powiedział Chris. - Albo przyjechali tu po niewolnice, albo też mieli jakieś tajemnicze cele. Po co zabierać kobiety na teren wroga i orgie sobie urządzać?
Trawa, dość wysoka, do teraz się nie podniosła. A wyglądała jakby tarzało się w niej kilka par jednocześnie.
- Może to jakiś szamański obrzęd? - dodał z pewnym powątpiewaniem w głosie. - Coś w stylu ‘Odbierzemy płodność waszym kobietom’...
Samkha spoglądająca na wiodącego swoje domysły Chrisa, podniosła dłonie do czoła i przycisnęła je do skroni.
- Sądzisz, że ten człowiek przy drzewie mógł bronić tych kobiet? Że Hirvio dopadli ich w drodze? - Zacisnęła powieki, zakrywając twarz ramionami.
- Nie sądzę - odparł Chris. - Raczej znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiedniej chwili. Wszak jechał sam, bez towarzysza. Z pewnością nawet nie wiedział o jakichkolwiek kobietach.
- Ale my o nich wiemy - odparła głuchym, beznamiętnym tonem. - Jeśli to Krigarki, nie zostawię ich żywych w rękach tych... bestii.
- To kto z nas pojedzie odzyskiwać Róg, a kto - uwolnić kobiety? - spytał Chris.
Samkha spojrzała na niego z wyraźnym brakiem sympatii.
- Masz rację. Dostaliśmy zadanie - odpowiedziała lodowato zimnym głosem. - To ciebie i Jana bogowie specjalnie do tego celu sprowadzili do naszego świata. Ja znaczę tu najmniej. Tylko przypadek sprawił, że stanęłam na waszej drodze. Jedźcie dalej swoją drogą, do grodu. - Zatknęła nóż, którym rozgrzebywała szczątki ogniska, za pas, zabierając się do odwrotu. - Ja pójdę swoją.
Temperatura wyraźnie obniżyła się o kilka dobrych stopni.
- Lokiemu zdaje się nie warto wierzyć - Chris nieco się zdziwił, że na jego bluzie nie pojawił się krąg lodu - ale to chyba on stwierdził, że ty i Erlene macie nam towarzyszyć. Innymi słowy, idziemy dokładnie tą samą drogą. Chyba, że pamięć mnie myli.
- Więc co chcesz zrobić? - Zawróciła i patrząc mu wyzywająco w oczy podeszła bliżej. - Zatrzymasz mnie siłą?
- Siłą? Ciebie? Widać mało mnie znasz... - Spojrzał na nią z wyraźnym niesmakiem. - Nie jestem Hirvio, by wozić z sobą związaną kobietę.
- Najpierw musisz odpowiedzieć na pytanie, czy ważniejsze jest parę osób, czy cały naród - mówił dalej. - A potem możemy za nimi pojechać. - Skinął głową w stronę, w którą udali się Hirvio.
Nie odrywała od niego oczu, lecz w jej spojrzeniu coś się zmieniło.
- To ty mi odpowiedz - zażądała z naciskiem. - Jeśli to byłyby kobiety z twojego ludu, zostawiłbyś je własnemu losowi? Poświęciłbyś je? Odpowiedz mi szczerze.
- Gdy trzeba zdecydować - ratować jedno życie, czy dziesięć, dokonuje się wyboru z ciężkim sercem, ale bez wahania - odparł Chris. - Gdy osób do uratowania jest więcej, na wahanie nie ma miejsca. Chociaż żal, że nic się nie mogło zrobić dla tej jednej, pozostaje na zawsze.
- Gdyby to były kobiety z mojego ludu - zmienił nieco jej pytanie - a tam czekałby na ratunek twój lud, to co byś zrobiła?
- Nie wiem - odparła po chwili milczenia, lecz zgodnie z tym, co czuła. - Domyślam się tylko, co zrobisz, gdy trzeba będzie zostawić któreś z nas. Ułatwię ci to. Nie będę cię narażać na niepotrzebne rozterki. Odejdę sama.
Uśmiech Chrisa był godzien Kota z Cheshire.
- To jak chcesz to zrobić? Powstrzymasz mnie siłą? - Mężczyzna zmodyfikował odrobinę wcześniejsze słowa Samkhy.
Utkwiła w nim niczego nie rozumiejące spojrzenie. Zmrużyła oczy wpatrując się w niego intensywnie, jak gdyby chciała przejrzeć jego myśli.
- Przed czym miałabym Cię powstrzymać? - zapytała podejrzliwie, wycofując się powoli i nieznacznie kładąc dłoń na rękojeści miecza.
- Przed towarzyszeniem tobie, rzecz jasna - odparł, jakby to, że chce z nią jechać było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. I, na pozór przynajmniej, nie zwracając uwagi na jej zachowanie.
- Nie sądzisz - mówił dalej - że powinnaś im powiedzieć o naszej decyzji?
- Komu? - ciągle nieco zbita z tropu Samkha, zadała niezbyt inteligentne pytanie.
- Erlene i Janowi. - Chris w bardzo uprzejmy sposób nie okazał zdziwienia, chociaż cała sytuacja aż się prosiła o zadanie standardowego pytania: “Kpisz, czy o drogę pytasz”.
Z Samkhy jakby zeszło powietrze. Wyprostowała się i opuściła spięte ramiona.
- Wybacz - wydukała. - Spodziewałam się, że będziesz chciał mnie zatrzymać.
- Nad tym też przez chwilę pomyślałem - odparł szczerze Chris. - Ale skoro rzeczowe argumenty do ciebie nie przemówiły... Jesteś dorosła, rozważyłaś wszystkie aspekty sprawy, zrobisz to, co uznasz za słuszne. A skoro mogę ci pomóc w szlachetnym dziele...
Z drugiej strony ciekaw był, jak będą traktowane w tym społeczeństwie kobiety, które dały się wziąć do niewoli i, prawdopodobnie, zostały wielokrotnie wykorzystane przez swych porywaczy. Co je czeka? Serdeczne powitanie, czy pogarda? A może Samkha po prostu planowała uwolnić je od nieszczęsnego losu, który trwałby do końca ich życia bez względu na to, gdzie by się znalazły?
Tego, co malowało się na twarzy Samkhy, z pewnością nie można było określić słowem ‘radość’. Czy związane to było z tym, że Samkha nie chciała mieć towarzystwa podczas pogoni za Hirvio? A może akurat jego towarzystwo jej nie odpowiadało? Nie miał pojęcia. Ale i tak wiedział, że zdania nie zmieni - albo Samkha pojedzie z nim, albo wcale.
I mogło się rzeczywiście wydawać, że z tym akurat większego problemu nie będzie miał, bo wojowniczka jedynie pokornie opuściła wzrok i choć bez większego entuzjazmu, pokiwała jednak głową na potwierdzenie jego propozycji.
- Masz rację. Muszę im powiedzieć. Chodźmy więc.
 
Kerm jest offline  
Stary 31-07-2011, 22:51   #140
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Podczas gdy Samkha oddaliła się, by przeszukać w pośpiechu obozowisko, a Chris pognał za nią, Jan pilnował koni. Od czasu do czasu zerkał na Erlene, by w końcu rzec. -A co ty o tym sądzisz? Co tu się mogło stać?
Zakładał, że uczennica wiedźmy jest obeznana ze światem i ze zwyczajami tutejszych ludów, więc będzie mogła udzielić wyjaśnień.
- To był bez wątpienia Krigar, z pewnością wiedział o zagrożeniu ze strony Hirvio. Nie powinien był wyruszać samotnie. Był głupi - odparła bez emocji dziewczyna. - Albo miał pecha - dodała po chwili namysłu. - Albo i jedno, i drugie.
- A to jak go urządzili to jakiś ich rytuał, czy... zemsta?-spytał Jan po chwili namysłu.
- Hirvio to barbarzyńcy - mruknęła posępnie. - Wątpię, by wierzyli w jakiegokolwiek boga. Oni znają tylko przemoc, gwałt i chaos.
- Nawet chaos i zło mają swoich bogów. Nawet barbarzyńcy coś czczą, może coś złego, ale...- zamyślił się Jan. Przez chwilę milczał nim dodał - Łatwo wszystko sprowadzić do...- znowu zabrakło mu słowa.-Hirvio na pewno coś czczą. I być może składają krwawe ofiary temu czemuś.
- Może, choć szczerze w to wątpię. Oni są jak zwierzęta.

Jan przypomniał sobie o jednym ze zwierząt, o Krigarze, który napadł współplemieńców i wyrżnął prawie do nogi. O Krigarze, który tropił ciężarną kobietę. Po prawdzie jego dzieło, jakim była zniszczona osada i dzieło Hirvio nie różniły się zbytnio między sobą. Więc kto tu kogo ma prawo nazywać zwierzęciem? Nie powiedział jednak o tym. Zamiast tego rzekł - Raczej... są tajemnicą. Im mniej się wie o wrogu, tym bardziej jest on niebezpieczny. Szkoda, że tak... niewiele wiadomo o Hirvio.

Dlaczego jej nie zdziwiły jego słowa? Aż tak dobrze go poznała przez te kilka dni? A może tylko zdawało jej się, że tak świetnie go zna i, że tyle o nim wie. Tak jak jemu się zdawało, że tyle o wszystkim wiedział.

Mierzwiło ją jego przekonanie, że się na wszystkim lepiej zna. Może tylko robił takie wrażenie, choć bardziej była skłonna uwierzyć, że on faktycznie tak uważa, że pozjadał wszystkie rozumy. Przybył taki nie wiadomo skąd i będzie jej mówił, co powinna myśleć i mówić. Nawet do jej starego, poczciwego noża się doczepił. Może i w jego świecie sprawdzały się reguły, jakimi się rządził, ale teraz, na młot Thora, byli u niej i powinien się wreszcie zacząć do tego przyzwyczajać, a nie starać się wszystko zmieniać na swoją modłę.

Spojrzała na niego nie mówiąc nic, a w jej oczach można było dostrzec dziwny błysk. Z jednej strony z każdą kolejną rozmową coraz bardziej ją wkurzał, krytykując kolejne aspekty jej świata, z drugiej zaś jego rosnąca inność była coraz bardziej pociągająca.

Tak, czy siak w obecnej chwili był bardziej wkurzający, niż pociągający. Szkoda, że nie dowiedzieli się więcej o Hirvio? A cóż by to zmieniło? Czy zwróciłoby to życie poległych Krigar, czy zmniejszyłoby hańbę zgwałconych kobiet, gdyby wiedzieli, dlaczego Hirvio ich napadają? Szczerze w to wątpiła. Więc, na bogów, po co mieli to robić?

- Tylko po co? - powtórzyła na głos. - Po co ich poznawać? Nam nie zależy na tym, by ich zrozumieć. My chcemy po prostu żyć.

Jan zmarszczył brwi szukając odpowiedzi. Nie rzekł wprost, że oni zapewne też chcą po prostu żyć. Milczał przez chwilę nim rzekł - Jeśli zna się wroga i kierujące nim motywy, łatwiej przewidzieć jego działania. A nawet, można czasem nimi pokierować.

- Znowu zaczynasz te swoje mądre wywody - mruknęła cicho, jakby ze zniechęceniem.
- Miejsce nie sprzyja... - wzruszył ramionami Jan. I zmienił temat - Szkoda, że nie było okazji do rozmowy w wiosce.
- Czeka nas kilka dni podróży. Jeszcze będzie czas na rozmowy i nie tylko na nie - zaśmiała się, a w jej oczach znów można było dostrzec błysk.
Rosińskiego zaskoczył ten błysk i te niedopowiedzenia. Uśmiechnął się w odpowiedzi.

- Teraz mamy chwilę czasu, możemy porozmawiać - zaproponowała, również się uśmiechając.
- To prawda - uśmiechnął się Jan, po czym spytał. - W następnym grodzie też spodziewasz się tak hucznego powitania, jak w poprzedniej osadzie?

Na te słowa Erlene drgnęła ledwo dostrzegalnie. Miała nadzieję, że nieco zbyt ciekawskie spojrzenia, jakimi obdarzyli ją, przynajmniej niektórzy, mieszkańcy wioski, nie będą aż tak dostrzegalne dla jej towarzyszy. Stało się inaczej, mówi się trudno.

- Hucznego powitania? - zdziwiła się, znakomicie udając naturalność.
- No... obskoczyli cię jak... jakby...- Jan chciał rzec “jak kobietę z brodą na targu miejskim”, ale uznał porównanie za obraźliwie.-... jakbyś była ważną osobistością. A może jesteś taką. Z byciem Noituus wiążą jakieś przywileje?
- Mówiłam ci już, że Wiedźma ma wiedzę, którą gromadziła latami, a którą teraz służy innym - wyjaśniła spokojnie dziewczyna w duchu ciesząc się, że Jan właśnie w ten sposób odebrał zachowanie tamtych ludzi - Poza tym potrafi rozmawiać z duchami. Dlatego jest darzona czcią.
- Czyli...- zamyślił się Jan. Potarł czoło.- A jakie... wiedźma ma... Wiesz, u nas dawno temu. Westalki musiały być dziewicami. A i teraz kapłani mają pewne zakazy. Jak to jest z byciem wiedźmą?

Młoda wiedźma uśmiechnęła się pod nosem, potem rzuciła mężczyźnie badawcze spojrzenie spod kaskady długich czarnych rzęs, wreszcie się odezwała:
- Musiałbyś się Wiedźmy o to zapytać. Nigdy nie słyszałam o tym, by Noituus miała jakiegokolwiek mężczyznę. Ona w ogóle chyba nie przepada za mężczyznami, może któryś z was mocno zalazł jej za skórę - w jej głosie słychać było rozbawienie.

- Ciężko mi sobie ją wyobrazić w kwiecie wieku.- odparł Jan lekko się czerwieniąc. Na samą myśl o romansującej Noituus ciarki przechodziły po grzebiecie mężczyzny.
- No tak, ale ona też jednak kiedyś młoda być musiała - zaśmiała się dziewczyna. - A nawet jeśli nigdy nie miała mężczyzny, rozumiała, że takie potrzeby to rzecz naturalna. Nie oceniała dziewczyn, które przychodziły do niej po pomoc. Ani tych, które nie chciały począć nowego życia, ani tych, które poczętego życia nie chciały donosić. Noituus jest mądrą kobietą, bardzo mądrą - zakończyła swój wywód, a w jej głosie słychać było szacunek.
- A ty? Jaką ty jesteś ? Jaką zamierzasz być?- spytał po chwili milczenia Jan.
- Ja... nie wiem. Myślę, że nauka u Wiedźmy wiele mi dała. Dużo się od niej nauczyłam, ale potrzebuję jeszcze wielu lat doświadczenia. Mam nadzieję, że kiedyś jej dorównam. I z całą pewnością daleka jestem od oceniania owych dziewczyn, którym Noituus pomaga - Erlene zaśmiała się, ale bardziej do swych myśli, niż z powodu tego, co powiedziała. Jej śmiech, choć radosny, podszyty był dziwnym, trudnym do zidentyfikowania, choć z pewnością nie do końca pozytywnym uczuciem.
-Rozumiem.- stwierdził Jan enigmatycznie. Nie bardzo wiedział jak skomentować śmiech Erlene. I zmienił temat.-Jak często zazwyczaj Hrivio najeżdżają wasze ziemie?
- Co kilka lat - odparła beznamiętnie. - Od kilku lat ich nie widziano, teraz znowu zaczęli się panoszyć jak robactwo. Ojciec opowiadał mi, że gdy byłam małą dziewczynką, król Eadgard zadał im dotkliwą klęskę i wszyscy mieli nadzieję, że to zapewni nam spokój na długie lata. Stracili wtedy większość swoich wojowników, a jednak teraz znowu atakują. To musi być sprawka jakiejś ich plugawej magii - dodała z jawną pogardą w głosie.
-Jak szarańcza. Najpierw się mnożą jak króliki, a gdy głód zacznie im zaglądać w oczy, idą na was. Rabują ile się da lub giną. Tak czy siak... wszystko wraca do równowagi, na jakiś czas.- Jan skwitował słowa Erlene.

Erlene chciała coś powiedzieć, ale nagle dostrzegła zbliżającą się Samkhę. Po twarzy Krigarki można było poznać, że coś jest nie tak. Jej słowa tylko to potwierdziły.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172