Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-12-2010, 19:46   #111
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Post powstał w kooperacji z Lilith :D

Trudno było znaleźć ripostę na coś takiego. Szczególnie w obcym języku. Za to spokojnie można było udać, że się nie rozumie.
- Paljon kiitoksia - podziękował uśmiechając się mile. - I nie udawaj że nie wiesz, o co mi chodziło - dodał.
Przez chwilkę, przymrużywszy oczy przyglądała mu się z uwagą.
- Chris pewny? Meillä on paljon vettä - stwierdziła oczywisty fakt, pokazując mu resztę czystej wody w cebrzyku. - Wody wiele. I tam wiele - wskazała na zasłonę. - Samkha poda.
- Jeśli zechcesz... Jos haluat - przetłumaczył. - Voi todella tarvitsevat enemmän vettä kuin sinä te - uśmiechnął się. - Isompi ja likaisempaa - dodał.
Jako większy od niej i bardziej brudny z pewnością potrzebował więcej wody.
- Ręce - wskazała na balię - tu - przykazała przyglądając się krytycznie zielono-brunatnym plamom na jego dłoniach, pozostałości po karczowaniu zielska i chaszczy. Samkha dyrygowała Chrisem podobnie jak przed laty, gdy, choć najmłodsza z rodzeństwa, pilnowała swoich braci, którzy, jak większość krigarskich chłopców, nie grzeszyli zamiłowaniem do czystości.
- Kyllä, rouva - Chris skinął głową z łobuzerskim uśmieszkiem. - Tak, mamusiu - potwierdził, zmieniając nieco sens wypowiedzi.
Mydło nie było pierwszej jakości, ale do zmycia uciążliwych plam nadawało się doskonale.
Teraz woda w balii nie wyglądała już zbyt zachęcająco. Pozbywszy się jej wspólnymi siłami, wleli czystą wodę z ceberka, a Samkha wziąwszy kilka głębokich wdechów skryła się w
jaskini, by znów go napełnić. Tym razem nawet nie zerknęła do basenu, by jak najszybciej wyjść z groty. Myśl o tym, że mogłaby tam przebywać samotnie dłużej niż kilka chwil, mimo woli wprawiała ją w popłoch. Tak więc po czasie, który wystarczyłby na nie więcej, niż pięć oddechów wyskoczyła spod zasłony, jak gdyby goniło ją nie mniej, niż sto piekielnych demonów.

Chris ściągnął koszulę, by się do końca umyć. Pochylony nad balią zanurzył właśnie dłonie, by opłukać twarz, gdy nagle, całkiem niespodziewanie, wylano mu na głowę dobre pół cebrzyka wody. Na szczęście bardzo ciepłej.
- Älä liiku vielä - zadysponowała Samkha, odstawiając na bok cebrzyk z resztą zawartości.
Już po chwili Chris dowiedział się, o co jej chodziło, kiedy poprosiła go, żeby się jeszcze nie ruszał.
Dziewczyna najwyraźniej doszła do wniosku, że Chris nie dość jeszcze postarał się w ramach przygotowań do wieczornej (i niezbyt już odległej w czasie) rozmowy z Noituus. Jakby mydła było mało chwyciła wiecheć trawy, występujący w charakterze gąbki i zaczęła usuwać ze skóry Chrisa ostatnie ślady całodziennej pracy w pocie i znoju.
- Na kim trenowałaś? - spytał. - Kenelle sinä käytännössä? - przetłumaczył natychmiast swoje ptanie.
- Minulla on kaksi veljeä - odpowiedziała.
No, faktycznie. Mając dwóch braci mogła nabrać wprawy.
- Ja mieheni oli todella laaja baareja - zażartowała wspominając szerokie bary swojego małżonka. - Siellä oli paljon hankaamista. Varsinkin kun hän palasi retkikunnan muutaman viikon merellä. - Pamiętała doskonale ile musiała się ich naszorować, żeby doprowadzić Osulfa do porządku po każdym z jego kilkutygodniowych morskich wypadów.
- Miehesi? Oletko naimisissa?
Chris obrócił głowę i spojrzał zaskoczony na dziewczynę. Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie tego, że Samkha jest mężatką. I pewnie ma za męża jednego z tych krigarskich osiłków. Żeglarza, skoro mówiła o wyprawach na morze. A może i pirata, jeśli prowadzili życie podobne do Wikingów. Poczuł irracjonalne uczucie niechęci do faceta, który miał tyle szczęścia...
Założył, że jest panną, chociaż powinien był się domyślić, że kobieta w jej wieku i z jej urodą powinna była dawno temu wyjść za mąż.
- No... Kyllä ja ei - odparła Samkha, sama nie do końca rozumiejąc, jakim sposobem zaczęli poruszać jej sytuacje rodzinną.
- En ymmärrä... - Chris jakoś nie potrafił pojąć, jakim cudem można równocześnie mieć, i nie mieć męża. Jakieś małżeństwo na próbę? Słomiana wdowa, bo on gdzieś daleko? Na morzu? Każde słowo z osobna rozumiał. A może nie, skoro zestawione razem nie pasowały do niczego? - Ymmärrän sanat, mutta ei tilanne - wyraził swoje wątpliwości.
- Osulf, mieheni, on hyvä soturi. Nyt istuu jumalten heidän pöydän Walhalla - z dumą zaświadczyła o wartości swego męża jako wojownika. Teraz zasiadał przy stole bogów w Walhalli.
Za życia do Walhalli nikt raczej nie trafiał. Tyle Chris pamiętał z różnych książek.
- Ja sinä? - spytał, pragnąc do końca wyjaśnić status Samkhy.
- Me? - Nie zrozumiała, o co mu chodzi..
- Te sanoitte on aviomies - przypomniał jej, że sama mówiła, że ma męża. I równocześnie go nie ma. Że nie ma, to już wiedział. Ma drugiego? - Toinen puoliso? - Albo narzeczonego... - Sulhanen?
- Przepraszam, nie powinienem pytać... - zreflektował się. - Anteeksi, minun ei pitäisi kysyä.
- Laki sanoo, että vuoden kuluttua miehensä kuoltua olen yhä naimisissa - wyjaśniła. - Aikani suree edelleen jatkuu. Vasta seuraavana keväänä.
Miała nadzieję że zrozumiał, że zgodnie z prawem kobieta jeszcze przez rok od śmierci swego męża pozostaje jego małżonką. A jej żałoba trwać miała aż do kolejnej wiosny.
- Olen pahoillani, Samkha - powiedział. Współczuł jej, ale równocześnie czuł dziwne zadowolenie płynące z faktu, że Samkha, w zasadzie, jest wolna.

- Ei ole mitään puhuttavaa Chris - uśmiechnęła się, ale w oczach widać było cień smutku. Naprawdę nie było o czym mówić. Lekko zmieszana odwróciła wzrok. Zmierzchało już.
Słońce zniknęło za skałami i jedynie w chmurach odbijał się jego zanikający blask barwiąc nieboskłon oranżem i czerwienią.


- Samkha i Chris spieszyć się - powiedziała, podając mu ręcznik. - Noituus czekać, Noituus... tyytymätön. - Zabrakło jej odpowiedniego słowa w języku Utlandsk, zatem wyrazem twarzy przedtawiła stosunek Wiedźmy do spóźnialskich.
- Niezadowolona - domyślił się Chris. Skończył się wycierać i powiesił ręcznik na przymocowanym do ławy drążku z poprzeczką, wyraźnie przeznaczoną do takich celów. Wylał wodę z balii i szybko włożył koszulę.
- Olen valmis - zapewnił o swej gotowości, zawiązując równocześnie troczek od krigarskiej koszuli, którą zabrał ze sobą i założył specjalnie z tej okazji.
- Kampaa oman hiukset. - Samkha wskazała na nieco potargane włosy Chrisa.
Ten machnął lekceważąco ręką, ale posłusznie wyciągnął grzebień.
Samkha zlustrowała go od stóp do głów, po czym skinęła głową.
- Mene hänen ystävillesi. Minä tulen hetken - poprosiła, by wrócił do swoich przyjaciół, równocześnie zapewniając go, że za chwilę do nich dołączy.
- Ei menetkö kanssani? - spytał, nieco zaskoczony tym, że nie pójdą razem.
- Haluan olla yksin jonkin aikaa.
Przytaknął jedynie, postanawiając uszanować jej prośbę o chwilę samotności. Odwrócił się i ruszył w stronę ogniska.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-12-2010, 13:16   #112
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jan wracał z boru jak zwycięzca, spocony ale z triumfującym uśmiechem na ustach.
Koń ciągnął przywiązane liną trofeum. Duży, ociosany pień drzewa.
Niczym upolowanego niedźwiedzia.
Ale Jan się uśmiechał radośnie. Czy ktokolwiek widział ten uśmiech? Może podczas uczty Mildrith, gdy wypite trunki wprawiły go w stan upojenia. Ale nawet wtedy nie wydawał się tak promienny i tak naturalny. I milczący i zajęty swoją robotą.
Po przytarganiu pnia zajął się jego dokładnym okorowywaniem.

Nie miał żadnego powodu by dzielić się z kimkolwiek tym co się wydarzyło w lesie, ani tym co widział w jaskiniach.
Został sam ze swoją pracą. Pierwotnie miał zamiar szukać Samkhę, by oddać lnianą chustę w którą opakowany był poczęstunek, ale nie zauważywszy jej dał sobie spokój z tym pomysłem. Prędzej czy później nadarzy się okazja. Albo nie... Nie miało to znaczenia.
To w końcu tylko lniana chusta.

Rosiński był w dobrym humorze. Im dłużej pracował, tym bardziej sobie sprawę zdawał, że mógł tak dalej żyć. Sam. Ukryty w lesie, w domostwie wybudowanym przez samego siebie.
Nie pytał ni Tima, ni Chrisa co robili podczas, gdy jego nie było. Nie interesowało to Polaka. Każdy z nich miał wszak własne sprawy na głowie.
Nie przyszło mu też na myśl, by szukać Samkhi. Bo i po co? Ich językiem nie władał tak dobrze jak Chris, co sytuacja w lesie mu dobitnie pokazała.
Usuwając kolejne fragmenty kory zaczął rozmyślać o czymś innym. O ucieczce. Ucieczce od Tima, Chrisa, od wiedźmy Samkhi... Erlene. Od nich wszystkich. No, może od tej ostatniej, to nie.
Ale ucieczka wydawała mu się sensownym wyjściem. Jeśli ta Noituus nic nie będzie w stanie poradzić, to co Jana trzyma przy tych wszystkich ludziach?
Nadzieja? Więzy przyjaźni? Sympatia... tak, trochę sympatii do Samkhi, trochę sympatii do Tima, może nawet trochę sympatii do Chrisa. Niewiele. Więzi kruche i słabe. Nieistotne. Łatwo je zerwać. Przelew krwi między Krigar a Hirviö, mało go obchodził. Ludzie i tak się będą zabijali, zawsze się znajdzie powód.

Zrobił nacięcie w pniu i powbijawszy z grubsza ociosane kołki, zaczął rozszczepiać na pół pień drzewa. A z każdym uderzeniem obucha siekiery w kołek, coraz pewniejszy był swojej decyzji. Nic go nie trzymało z resztą. Jeśli noc nie przyniesie żadnych rozwiązań. Jeśli Noituus okaże się tym, czym sądził że jest... czyli zwykłą babą zielarą. To Jan zabierze swoje rzeczy, zostawiwszy pozostałym część amunicji i uda się w głuszę. Poszuka własnego miejsca na samotnię. I będzie szczęśliwy.
W każdym razie bardziej szczęśliwszy, niż wędrując w pogoni za ułudą, z osobami z którymi niewiele go łączy, poza pechem. Miał bowiem wrażenie, że i Samkha nie radowała się przyjmując "zaszczytną" rolę ich przewodniczki.
Rozszczepiony pień, należało jeszcze pociąć na deski. Jan to zaczął, może ktoś inny dokończy. Deski na pewno się wiedźmie przydadzą. Oczywiście, pod warunkiem, że da drewnu obeschnąć zanim je użyje.
Jan był zmęczony oraz spocony, ale i zadowolony z tej roboty i z tego dnia. Udał się do gorących źródeł, ale jedynie by się obmyć. Na kąpiel nie było czasu. No i był głodny.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-12-2010 o 13:24.
abishai jest offline  
Stary 17-03-2011, 16:41   #113
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Erlene wręcz nie mogła uwierzyć, że dostojna Noituus pozwoliła jej poprowadzić ceremonię. Miała rozmawiać z duchami, a nie tylko stać biernie z boku i przyglądać się. To miał być jej dzień. W końcu pokaże tej starej jędzy, że nauczyła się wystarczająco dużo.

Dziewczyna jako pierwsza weszła do jaskini. Mgła momentalnie nieznacznie podniosła się. A gdy uczennica Noituus zaczęła rozkładać swoje rzeczy opary zaczęły gromadzić się wokół nich. Jak gdyby jakaś siła chciała sprawdzić czy wszystko jest starannie dobrane. Gdzieś na granicy widzenia mgła zaczęła się formować w ludzką postać. Ale gdy przeniosła tam wzrok nic nie znalazła. Podobnego uczucia doznała jeszcze kilka razy.
Gdy przystanęła na chwilę przy sadzawce i jej wzrok spoczął na lustrze wody zobaczyła go. Jak w swoim śnie. Stał tuż za nią. Uśmiechał się. Rozkoszując się jednocześnie zapachem jej włosów, jej ciała.
- Bękart królem nie zostanie. - Wyszeptał jej do ucha, aż ją ciarki przeszły gdy poczuła na szyi jego ciepły oddech.


Samkha dwoiła się i troiła by jej podopieczni byli godni spotkania. Noituus krytycznym okiem przyjrzała się całe czwórce aby po chwili z uznaniem pokiwać głową i ruchem ręki nakazała by poszli za nią. I dobrze, że to Wiedźma była ich przewodniczką. W tej plątaninie korytarze zgubili by się z pewnością. I chociaż Samkha już tę podróż odbyła nie była w cale taka pewna, że podążają właściwą drogą. Starucha była jednak tego pewna i to pomimo półmroku jaki tu panował.

Wreszcie dotarli do celu. Do sporej wielkości groty z jeziorkiem po środku. To z niego bił niesamowity szafirowy blask. Podłoże jaskini spowite było mgłą, która wydobywała się z owego jeziorka.
Przybyszów przywitała młoda kobieta. Ta sama, którą Jan spotkał w lesie. Wiedźma ruchem ręki nakazała wszystkim aby stanęli wokół sadzawki. Nienaturalna mgła podniosła się, sięgając już kolan zebranych. Starucha kiwnęła na młodą dziewczynę, a ta wrzuciła do ognia, który tlił się gdzieś nieopodal, garść ziół. Słodkawy zapach dotarł do nozdrzy zebranych. Młoda kobieta nuciła coś pod nosem. Noituus wycofała się nieznacznie w stronę wyjścia. Mgła znów się podniosła. Tym razem sięgała już do pasa. I kolejna porcja ziół wylądowała u ogniu. Opary tym razem sięgały już do szyli, a niziutka wiedźma znikła wszystkim już z oczu. Melodia nucona przez młodą pomocnicę przybrała na sile i była jednym co łączyło ich ze światem. Jeszcze przez chwilę wsłuchiwali się w nią. A gdy ta nagle ucichła ich oczom ukazały się trzy postaci.
Kobieta niezwykłej urody, której towarzyszyły dwa wielkie koty.



Mężczyźnie nie mogli przez dłuższy czas oderwać od niej oczu.

Nieopodal niej stał nie wysoki mężczyzna.



Małymi, chytrymi oczkami obserwował wszystko. Samkha widziała jak puścił jej oko i uśmiechnął się do niej. Prawie uwierzyła, że serdecznie i przyjacielsko.

Ostatnim był postawny wojownik.



Zupełne przeciwieństwo tego pierwszego. I to on zaczął przemowę.

- To mają być ci twoi wojownicy?? - Pytanie skierowane było do drugiego mężczyzny. Kpinę dało się łatwo wyczuć w tych słowach.
- Twoi nie daliby rady. - Niższy z mężczyzn nie pozostał mu dłużny.
- Przestańcie obaj. - Uciszyła ich kobieta.
- Niech ci będzie, Loki. - Wojownik uśmiechnął się dobrotliwie. - To w końcu ty ich wybrałeś na swoją zgubę.
- Thorze. - Kobieta ponownie zwróciła uwagę wojownikowi.
- Co ja na to poradzę Frigg. - Wojownik rozłożył ręce. - Na przykład ten - Wskazał na Amerykanina. - On tu nie chce być. Bardzo nie chce. I ty o tym wiesz, Loki. - Wycelował oskarżycielsko w boga oszustów.
- Pozostali też nie. - Odparł spokojnie Loki. - Ale niech ci będzie. Odeślij go, jeżeli chce.

Tim przysłuchiwał się ten z niedowierzaniem. Miał okazję wrócić do domu. Modlił się o to i taką otrzymał szansę. Nim jednak zdołał otworzyć usta by potwierdzić swoją chęci powrotu, Thor zamachnął swoim młotem i w Evansa uderzył piorun.

- Loki, co ty wyprawiasz?? - Frigg popatrzyła ze zdziwieniem na boga oszustów.
- Tych dwóch jestem pewien. - Uśmiechnął się złowieszczo Loki.
- Bardzo dobrze. - Kobita przeniosła wzrok na dwóch wojowników z Błękitnej Planety. - Mam nadzieję, że podołacie zadaniu.
- Oczywiście, że podołają. Zwłaszcza, że będą towarzyszyły im te oto niewiasty. - Wskazał na Erlenę i Samkhę.
- To wbrew regułą. - Zaprotestował Thor.
- Tak jak zabieranie mi tych, których wybrałem. - Loki udawał niewiniątko.
- On ma rację Thorze. - Frigg uśmiechnęła się na chwilę.
- Niech i tak będzie. - Zgodził się po namyśle wielki wojownik. - Słuchajcie śmiertelnicy. - Zwrócił się ludzi zgromadzonych przy wyroczni. - Pójdziecie w góry i przysienie skradziony memu ojcu róg. Wtedy zdejmiemy z was przekleństwo Hirviö.
- Jeżeli później taka będzie wasza wola, odeślę was. - Loki zwrócił się do obcych. Uśmiechnął się do Chrisa. I w jednej chwili znalazł się przy nim.
- Jaka ona jest piękna. - Wyszeptał Kanadyjczykowi do ucha. - I jaka samotna.
- Loki. - Frigga zganiła niższego z mężczyzn.
- Przecież ona jest wolna. - Ponownie w ustach boga złodziei zabrzmiał ten ton niewiniątka.
- Pomyśl dobrze o tym .- Loki jakby nie przeją się pozostałymi bogami. - Pomyśl o tym czy nie chcesz...
- Pokaż to wszystkim - Thor poszedł do Samkhi po podał jej złoty pierścień. - To pierścień waszego władcy. Udzielą ci potrzebnej pomocy.
Frigg sięgnęła po mieszek zawieszony u talii. Wyciągnęła zeń jakiś proszek i dmuchnęła nim w mężczyzn.

- Bękart królem nie zostanie. - Loki zwrócił się do Samkhi. - Powtórz jej.

Mgła opadła. Stali w czwórkę wokół sadzawki. Noituus wkroczyła ponownie do jaskini. Tam gdzie stał wcześniej Tim była tylko osmolona skała. Samkha trzymała w ręku złoty pierścień zmarłego władcy.
- Bękart królem nie zostanie. - Erlene zwrócił się do Samkhi. - Powtórz jej. Powtórz jej. - Po czym osunęła się na ziemie.
Co dziwne Chris i Jan zrozumieli wszystko.
- Trzeba ją zabrać stąd. Bogowie ich ocienili i was też. Wiesz co masz zrobić. Im się nie odmawia.
Mężczyźni podnieśli zemdloną Erlenę i ponieśli ją do części sypialnej kompleksu Dostojnej Wiedźmy.
Gdy wyszli na zewnątrz było już późno, bardzo późno. Oba księżyce świeciły na niebie.
- Idźcie spać dzieci. Musicie wypocząć. - Zwróciła się do mężczyzn. - Wyśpijcie się dobrze. Jutro musicie już wyruszyć. Nie martwcie się. Tu jesteście bezpieczni. - Jakby w odpowiedzi usłyszeli wycie. Wiedźma. I zniknęła w jaskini.
Mężczyźni pozostali sami.

Sen nie był błogi. Znów mieli te same koszmary co pierwszej nocy.

Z rana ich konie były już osiodłane i gotowe do drogi. W jukach były zapasy na drogę. Śniadanie na nich też czekało.
- Lepiej się zabrać z tąd jak najszybciej. - Erlene zwróciła się do Samkhi. - Lepiej nie nadużywać gościnności Dostojnej.
Ona pierwsza wskoczyła na konia. Dobrze wiedziała, że to oznacza nakaz szybkiego opuszczenia domostwa wiedźmy. I lepiej żeby obcy posłuchali.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 14-04-2011 o 22:39.
Efcia jest offline  
Stary 20-03-2011, 22:14   #114
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Obiektywnie patrząc, jaskinia Noituus idealnie nadawała się na miejsce na zrobienie jakiegoś nieprzyjemnego kawału. Chociaż Chris nigdy nie narzekał na swoją orientację przestrzenną, to szybko zdał sobie sprawę z tego, że odnalezienie drogi w tym labiryncie skalnych komnat i korytarzy byłoby bardzo trudne bez lokalnego odpowiednika mitycznej Ariadny. A on, jak na złość, nie zabrał ze sobą kłębka nici...

Nastrój Chrisa niezbyt się poprawił po dotarciu do celu. Jaskinia, wyposażona w lśniące jeziorko, wyglądające jak podświetlone neonami, z posadzką pokrytą grubą warstwą mgły, sprawiała wrażenie z pozytywnym niewiele mające wspólnego. W dodatku całą ceremonię prowadzić miała nie doświadczona Noituus, tylko jakaś młoda dziewczyna, którą gospodyni, widać profilaktycznie, chowała wcześniej przed pełnymi żądz, spragnionymi niewiast Utlandsk.

Faktem było oczywistym, że pierwszy lepszy fachowiec od efektów specjalnych potrafiłby na Ziemi odstawić ciekawsze przedstawienie. Wyczarować (lub ‘zniknąć’) nie tylko trójkę osób, ale słonia czy lokomotywę. Chociaż trzeba było przyznać, że ‘tutejsza’ mgła miała nad wyraz ciekawe właściwości - widziało się mimo niej doskonale, a słychać było bez zniekształceń każdy, najcichszy nawet szept. Na dodatek zarówno kobieta, jak i mężczyźni otoczeni byli aurą zdecydowanie nie pasującą do asystentów prestidigitatora. A jeśli imiona, jakimi się posługiwali, były prawdziwe to oznaczało, że Przybysze wpakowali się w prawdziwie nieciekawą (z ich punktu widzenia) sytuację...

Po krótkiej wymianie poglądów między nowo przybyłą trójką Tim zniknął wraz z uderzeniem pioruna, a Chris przez moment przestał przysłuchiwać się rozmowie, wpatrując się nieco oszołomiony w puste miejsce, jakie zostało po poruczniku Evansie.
Trafił do Walhalli, czy wrócił na Ziemię? W objęcia kochającej rodziny czy ramiona Komisji do Spraw Dziwnych i Niewytłumaczalnych? Chris miał tylko nadzieję, że Tim będzie się zasłaniać głęboką amnezją, inaczej nigdy nie opuści domu bez klamek.

Znów zaczął uważnie słuchać, jako że bogowie, zakładając, że to faktycznie byli bogowie, a nie specjaliści od oszukiwania ludzi, zwrócili się bezpośrednio do nich. Z konkretnym zadaniem. Precyzyjnie określonym, lecz zdecydowanie bez konkretnych, precyzyjnych wskazówek, mogących ułatwić jego wykonanie. Bo określenie ‘góry’ było bardzo szerokie.
Za to przynajmniej wyjaśniło się, co było powodem systematycznych wizyt Hirviö. W dodatku można było sądzić, że owe wizyty nie ustaną, jeśli wybrańcy bogów nie przyniosą rogu. Rogu Odyna, jeśli Chris dobrze pamiętał związki rodzinne między tamtejszymi bogami. Ale pamiętał również, że ów niższy z bogów, Loki, to kawał drania, łobuza i oszusta, któremu raczej nie należy wierzyć.
Jaki miał cel w informowaniu, że Samkha jest ‘do wzięcia’? Miała stanowić dodatkową zachętę? Nagrodę? Oczywiście nie miałby nic przeciwko bardzo bliskim i osobistym kontaktom z Samkhą, ale... nie był pewien, czy taki sposób zdobycia Samkhy aż tak bardzo mu odpowiada.
Zapłata? Jak worek złota? Prawdę mówiąc wolałby, żeby ta akurat Krigarka sama, bez interwencji bogów, rzuciła mu się w ramiona. Na co, niestety, się nie zapowiadało.

Jedną rzeczą, jaka naprawdę mu się spodobała, był sposób nauki języka. Dużo lepszy, niż najnowocześniejsze metody stosowane na Ziemi.
Kurs języka w dziesięć minut. To by zrobiło furorę. Szkoda tylko, że nawet najlepsza znajomość języka nie pozwoli na pełne zrozumienie słów o bękarcie, co na tronie nie zasiądzie nigdy.
Mildrith miała dziecko ‘pozamałżeńskie’, które chciała umieścić na tronie? Znalazła sobie narzeczonego, którego chciała posadzić obok siebie? A narzeczony bękarcim obdarzony był pochodzeniem? Jeśli sławę miał wielką...
A może dla odmiany o konkurenta szło jakiegoś? Może świętej pamięci król pozostawił bękarta, co o tron się ubiega, Mildrith i jej syna chcąc od tronu odsunąć? Lub raczej ‘usunąć’, co byłoby wyjściem bardziej praktycznym.
Oczywiście ‘tubylcy’ znali w mniejszym lub większym stopniu odpowiedzi na te pytania. Czy Samkha zechce się podzielić ważnymi - jakby nie było - sprawami państwowymi, z - jakby nie było - kimś całkowicie obcym. Nawet jeśli ów ktoś dostał zlecenie od samego Thora?
A w ogóle, to czym był ten przeklęty róg? Komu i do czego miał służyć? Mity ludów północy nigdy nie znajdowały się w centrum zainteresowań Chrisa. Słyszał czy też czytał o Odynie, Thorze czy do cna fałszywym Lokim, ale z Odynem kojarzył raczej wilki czy kruki, zaś o żadnym rogu nigdy nie słyszał.
Kto skradł róg? Któryś z Krigar? A może sami bogowie, ci dwaj tu, podkradli go Odynowi i potem zgubili? Któż inny mógłby go ukraść i kiedy? A teraz co? Nie potrafią go znaleźć bez pomocy śmiertelników, czy tez znaleźli sobie nową, ciekawą zabawę? I co miała do tego ta kobieta? Frigg bodajże? Była arbitrem w ich zakładzie?
Mogliby, bogowie nie do końca zdaje się doskonali, podzielić się z jeszcze mniej doskonałymi śmiertelnikami, różnymi, pomocnymi informacjami. Ale nie - zniknęli sobie, nie dając szans choćby na zadanie pytania, jak ten nieszczęsny róg wygląda.

Służka (czy też może zastępczyni) Noituus jak echo powtórzyła przepowiednię dotycząca bękarta, a potem, jakby nie miała nic lepszego do roboty, po prostu zemdlała.
Czy omdlenie było spowodowane zmęczeniem, jakie wiązało się z kontaktem z bogami, czy też miało inny cel i sens, tego Chris nie wiedział i nie dociekał. Za to zamiast natychmiast wziąć się za wynoszenie dziewczyny obejrzał miejsce, w którym stał przed swym zniknięciem Tim.
W zasadzie nie było co oglądać, jako że prócz okopconej skały po Timie nie zostało nic.
Jeśli trafił go zwykły piorun (no... boski raczej nie był zwykły, ale zawsze), nawet najsilniejszy, to na ziemi powinny zostać jakieś okopcone resztki - kawałki kości, stopione kawałki metalu. A tu nic... Nawet odrobiny pyłu.
Wzruszył ramionami i pospieszył pomóc Janowi. Dziewczyna po wygłoszeniu swej kwestii zesztywniała jak deska i noszenie jej w ramionach było raczej trudne, a pod pachą - z oczywistych względów - niewykonalne.
- Wiesz może, kim ona jest? - zwrócił się do Samkhy, gdy wszyscy podążali za Noituus, Jan i on niosąc dziewczynę.
- Erlene - odparła szeptem Samka. - Erlene córka Rodora.
Nawet jeśli wiedziała o tamtej coś więcej, to nie zechciała się w tym momencie podzielić tą wiedzą, zaś Chrisowi imię ojca Erlene nic nie mówiło.
Czy zamiana sprawnego (choć nieco ponurego) żołnierza na dziewczynę (ładną, ale nie to wszak decydowało o przydatności w walce) była rzeczywiście dobrym interesem? Chyba że ich nowy ‘nabytek’ nauczył się czegoś pożytecznego podczas nauki u Noituus. Chociaż mogła po prostu robić tam za kucharkę i dziewczynę do wszystkiego, albo i bezwolne medium.
Miała zostać magicznym odpowiednikiem kompasu, w tym przypadku nakierowanego na róg? Okaże się. W praniu...

W sypialni pań nie zabawili długo. Byli tam w oczywisty sposób zbędni, co Wiedźma podkreśliła i spojrzeniem, i gestem, każąc im iść za sobą. A Chris nie miał żadnego powodu, by nie posłuchać.

Na dworze było już ciemno, a na bezchmurnym niebie w najlepsze świeciły gwiazdy.
Chwilę później z jaskini wyszła Samkha. Jednak, ku żalowi Chrisa, zatrzymała się przy wejściu do jaskini, przez chwilę spoglądała na rozgwieżdżone niebo, a potem, bez słowa, wróciła do jaskini. Owszem. Spojrzała przez moment w jego stronę, ale zdecydowanie nie wyglądała na osobę, która ma ochotę na zamienienie kilku zdań. Chociaż teraz byłoby o czym porozmawiać i byłoby zdecydowanie łatwiej wymieniać poglądy, mogąc wykorzystać wszystkie niuanse języka, jakim posługiwali się Krigar. Wyglądało jednak na to, że nie tylko do niego dotarła propozycja Lokiego. Widać Samkha wzięła sobie te słowa do serca i postanowiła trzymać się od Chrisa z daleka.
Czy, w gruncie rzeczy, można było się spodziewać czegoś innego? Cholerny mały stręczyciel. Głupi albo złośliwy na dodatek. Typowy, jak się okazało, Loki...

Aż dziw, że nie zauważył tego wcześniej. No, może za bardzo miał głowę zajętą sprawami zleconymi im przez bogów. Ale mimo tego powinien natychmiast dostrzec, że wszystkie rzeczy Tima, cały ekwipunek, wszystko zniknęło, jakby nigdy nie istniało.
To już była czysta złośliwość ze strony Thora, bo zapewne to on stał za 'wyparowaniem' rzeczy, które przecież mogły im się przydać. Trudno było sadzić, że czekająca ich wyprawa będzie równie przyjemna, jak wycieczka do Disneylandu.
Za dobrze by im było? Mieliby za łatwo? No to podłóżmy im świnię.
Najprościej rzucać komuś kłody pod nogi, a samemu siedzieć wśród chmur i bawić się w najlepsze widząc, jak ofiara żartów się męczy.

Wmusił w siebie kolację, chociaż nie miał wcale ochoty na jedzenie. Podobnie jak i na spanie. Całkiem jakby przeczuwał, że jakiś inny złośliwy bóg, ten odpowiedzialny za nocne przeżycia, ześle ponownie taki sam, paskudny sen.
Kto, do czarta, w taki sposób uprzyjemnia mu noce? Nie przepadająca za mężczyznami Noituus? A może to było jakieś przesłanie? Nie bierz się za tutejsze kobiety? Ale Loki sugerował coś całkiem innego. Wręcz namawiał do ‘wzięcia się’ za jedną z tutejszych kobiet. Ze wskazaniem na, żeby czasem Chris się nie pomylił i nie skierował zainteresowań w inną stronę...
Jak na razie nic nie wskazywało na to, by Samkha miała ochotę pocieszyć się po stracie męża w ramionach jednego z Utlandsk. A nawet jeśli miała taką chęć, to skrywała ją za murem obowiązujących ją nakazów i zakazów związanych z żałobą.
Biorąc pod uwagę fakt, że ta żałoba miała jeszcze trwać i trwać, to z pewnością Chrisa już tu nie będzie, gdy Samkha stanie się naprawdę wolna. Oczywiście jeśli uda się im odnaleźć róg, a bogowie dotrzymają słowa.

To, że konie były już gotowe do drogi było oczywistym dowodem na to, że ich obecność jest tu zbędna, a nawet więcej - niepożądana. Dlatego też Chris jak najszybciej spakował się, zjadł śniadanie i zaraz po Erlene znalazł się na grzbiecie wierzchowca.
Ewentualne pytania o to, dokąd teraz mieli się udać i ile czasu to zajmie, mogły poczekać do chwili, gdy opuszczą niegościnne tereny, znajdujące się pod władzą Wiedźmy.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 21-03-2011 o 09:13. Powód: Ekwipunek Tima
Kerm jest offline  
Stary 23-03-2011, 13:41   #115
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Z pewnym niepokojem oczekiwała Samkha na finał przeglądu, jakiemu mrucząca coś wciąż do siebie pod nosem Noituus poddawała przez chwilę całą ich czwórkę. Dwójka z mężczyzn włożyła na tę okazję podarowane im przez wojowniczkę Krigarskie koszule. Czyżby Dostojna miała w związku z tym jakieś obiekcje? Jedynie Tim postanowił wybrać się na spotkanie z wyrocznią w swoim niezwykłym, obco wyglądającym stroju. Odetchnęła z ulgą, gdy Wiedźma skinęła wreszcie głową na znak akceptacji i wprowadziła ich do jaskini. Samkha ledwo musnęła spojrzeniem twarze trzech Przybyszów, by w lot zorientować się, iż ich nastawienie dalekie jest od zaufania, nad którym starała się ostatnimi dniami mocno pracować. Nawet nie próbowała odgadywać powodów, dla których zgodnie jak jeden mąż poczekali, aż to ona pierwsza wstąpi za Noituus w ciemne głębie splątanych korytarzy. Nie sprzeciwiła się, choć grzeczność nakazywała coś wręcz przeciwnego. Nie miała przy sobie żadnej broni prócz noża, który teraz odpięła od pasa wraz z pochwą i odłożyła u wejścia do korytarza. Może przynajmniej udowodni w ten sposób, że sama nie żywi wobec nich podejrzeń o złe zamiary. Złapała kilka głębszych oddechów zanim desperacko wkroczyła w ciemność.

Trzymała się blisko, tuż za staruszką, stąpając jej niemal po piętach. Już raz dziś próbowała samotnych wędrówek po labiryncie podziemnych ścieżek i wolała tego nie powtarzać. Na szczęście mieli dobrą przewodniczkę, więc dziewczyna wkrótce odprężyła się nieco wsłuchując się w kroki i oddechy mężczyzn podążających ich śladem. Wkrótce też dostrzegła znajomy migotliwy blask wypełniający światłem wylot tunelu, którym szli. A wkrótce potem ich stopy pogrążyły się w warstwie gęstej białej mgiełki zalegającej całą posadzkę. Jedynie tafla jeziorka w centrum groty jaśniała, przebłyskując spomiędzy smug mlecznych, wydobywających się z niego oparów. Erlene była już na miejscu, przygotowana do ceremonii z powagą witając ich już od progu.

Ustawili się nad brzegiem sadzawki, tak jak nakazały im obydwie kobiety, a kiedy to uczynili Erlene przystąpiła do wykonywania swych tajemniczych obrzędów. Mgła unosiła się coraz wyżej. Noituus zniknęła gdzieś w tumanach gęstych, zaścielających jaskinię oparów, a one unosiły się wciąż wyżej i wyżej, jak gdyby monotonny, lecz przybierający wciąż na sile śpiew młodej czarownicy, przywoływał je z głębi szafirowych, uśpionych w bezruchu wód.
Wojowniczka starała się nie poddać ogarniającemu ją strachowi, tonąc w gęstym, mlecznym tumanie, który niczym biały dym wypełnił całą przestrzeń zatapiając wszystkich w kłębach bieli nie do przebicia ludzkim okiem. Wszystko utonęło w chłodnej bieli bez początku i bez końca. Jedynie głos Erlene sprawiał, iż miała nadzieję, że wciąż są tu razem. Wszyscy. I on jednak raptem ucichł, na chwilę pozostawiając ją w całkowitej pustce, samotności i poczuciu niebytu. Na szczęście tylko na chwilę.

Mgła ustąpiła, lecz biel nadal otaczała ją zewsząd, nie dając zmysłowi wzroku żadnego punktu odniesienia. Nie było Utlandsk, nie było Erlene, nie było jaskini. Biel i tylko biel. Nie śmiała nawet drgnąć, by nieprzemyślany, nieostrożny ruch nie wytrącił jej z niepewnej równowagi i nie strącił w jakąś przepaść bez dna. Już chciała krzyknąć chcąc przekonać się czy jej towarzysze wciąż gdzieś tu są, czy też rozwiali się jak mgła, kiedy biel poczęła ustępować począwszy od małego, szafirowego punktu lśniącego przed jej oczyma, pozwalając ujrzeć najpierw taflę jeziora i trójkę niemal ludzkich istot. Dwoje z nich widziała już wcześniej i rozpoznała bez trudu. Jaśniejąca Wenedis ze swoimi kocimi towarzyszami i Loki. Wzdrygnęła się, kiedy chytre bóstwo mrugnęło do niej znacząco. Tożsamość trzeciego z nich, potężnego mężczyzny, odkryła równie łatwo. Wielki młot w jego dłoni, boski atrybut, wskazywał, iż ma przed sobą samego Thora. Niewiele brakowało, by upadła na kolana, lecz przecież pod swoimi stopami wciąż nie czuła stałego gruntu. Potem ukazali się jej też trzej Przybysze i zatopiona w letargicznym jak gdyby odrętwieniu, Erlene.

Ironiczny uśmieszek Chrisa, zdziwienie Jana, który wyglądał jak gdyby oglądał występ trupy wędrownych komediantów i czujny wzrok Tima wbity w troje przemawiających i sprzeczających się bogów, to ostatnia rzecz jaką zapamiętała, kiedy niemal bez ostrzeżenia Thor podniósł swój młot.
Okropny huk i trzask rozdzieranego piorunem powietrza wypełnił przestrzeń, a oślepiająca kula światła otoczyła osuwające się ciało Tima, w mgnieniu oka pochłaniając je bez śladu. Samkha nie była w stanie nawet się poruszyć. Patrzyła tylko na to, co się działo szeroko otwartymi oczyma.

Nie chciał tu być? Został odesłany? Dokąd?
W miarę udzielanych przez boskie istoty, choć skąpych i niejasnych informacji, wojowniczka z wolna zaczynała rozumieć coraz więcej. A więc rzeczywiście Obcych sprowadzili tutaj sami bogowie, a właściwie było to osobiste działanie Lokiego. Uczynił to wbrew woli Utlandsk, a teraz dawał im Samkhę i Erlene, aby razem wykonali zlecone zadanie. Ale dlaczego wezwał właśnie ich? Czy Krigar, najwięksi wojownicy od Morza, aż po Góry Kruków nie potrafiliby sobie poradzić z wykonaniem woli swych bogów? Dlaczego bogowie sprowadzili na ich lud przeklętych Hirvio? Dlaczego pozwalali na rzezie w wioskach i grodach? Na gwałty, śmierć niewinnych ludzi i wyniszczanie jej ludu? Czy to z winy Krigar zaginął ów róg Odyna? W oczach Samkhy, tak okrutny wyrok dawał się wytłumaczyć jedynie karą za kradzież. Któryż to jednak człowiek poważyłby się na taki czyn? Jak śmiał tego dokonać którykolwiek ze zwykłych śmiertelników?!

Z niedowierzaniem słuchała słów płynących z ust szalbierza-Lokiego, spoglądając z obrzydzeniem i buntem, jak ten sprzedaje ją Obcemu, zachwalając ją niczym handlarz swoją klacz na targu. Czyż była jakąś niewolnicą, by ją oddawać Utlandsk ku uciesze i zaspakajaniu ich chuci?!
Gdyby nie Thor, który ruszył ku niej z wyciągniętą ręką wykrzyczałaby to w twarz wpatrującego się w nią z rozbawieniem Loki’emu. Widok królewskiego pierścienia w dłoni Thora zamknął jej jednak usta. Widziała go zacięta w żalu i gniewie. Ten sam pierścień całowała ze ściśniętym sercem, przyjmując wydany na nią przez króla, bolesny wyrok. Potem widziała go jeszcze tylko jeden raz, w dniu pogrzebu króla, gdy odpływał płonącym okrętem do Walhalli. Widziała, że zabrał go z sobą, teraz więc z pełną świadomością jego wartości przyjmowała go w swoje śmiertelne ręce.



- Bękart królem nie zostanie. - usłyszała jeszcze tuż obok siebie nasączone złośliwą satysfakcją słowa Loki’ego. - Powtórz jej.
Wenedis, Jasna Pani posłała ku Przybyszom chmurę migoczącego złotem pyłu i nagle wizja zniknęła. Znów stali w znajomej jaskini, nad brzegiem jeziorka. Ona, Erlene, Jan, Chris i Noituus. Bez Tima. Tima nie było! Nie pozostało po nim nic poza sczerniałą, zeszkloną plamą na skale w miejscu, w którym stał. A więc to naprawdę się stało...
Samkha na granicy omdlenia spojrzała na pięść zaciśniętą na złotym pierścieniu. On także był rzeczywisty. Szelest powolnych kroków odwrócił jej uwagę od klejnotu. Sztywno, wpatrzona w nią niewidzącym wzrokiem podchodziła do niej Erlene.
- Bękart królem nie zostanie. Powtórz jej. Powtórz jej. - wyszeptała zsiniałymi ustami.

Samkha nie potrafiła nawet zareagować, kiedy dziewczyna wolno osunęła się na ziemię. Stała tylko i patrzyła bezradnie, kiedy ponaglani przez starą Wiedźmę mężczyźni wzięli ją na ręce i poprzez mroczne korytarze ponieśli do sypialni.
Nie pamiętała którędy szli. Słyszała ich głosy. Automatycznie odpowiadała na jakieś pytania, potem została sama u wezgłowia posłania nieprzytomnej Erlene.

Na bladej twarzy młodej wiedźmy wyraźnym cieniem kładło się wyczerpanie. Wojowniczka ostrożnie okryła futrami jej nieruchone ciało i delikatnie odsunęła pasmo włosów z jasnego czoła. Ogarnął ją nagle dziwny żal. Wydawało się, że jeszcze tak niedawno obydwie były szczęśliwymi, beztroskimi dziewczynkami i tak niespodziewanie musiały dorosnąć do swych ról.
- Co ci się przytrafiło, Erlene? Czemu bogowie zgotowali nam taki los? - szepnęła cicho, gładząc z zatroskaniem jedwabiste włosy zemdlonej.
Może tylko wydawało się jej, ale twarz dziewczyny przebiegł jak gdyby skurcz nagłego bólu.
Samkha rozejrzała się po grocie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby ulżyć cierpiącej. W ceberku z wodą zmoczyła lekko róg leżącego na ławie, lnianego ręcznika i przetarła nim czoło, policzki i szyję leżącej. Być może trochę to jej pomogło, bo rysy jej twarzy złagodniały, a zaciśnięte usta poruszyły się lekko. Odetchnęła głębiej i spokojniej. Powinna odpocząć. Ceremoniał musiał być dla niej strasznie wyczerpujący. Sen będzie najlepszym lekarstwem.

Sama zasnąć nie mogła. Wciąż widziała pod przymkniętymi powiekami przymilnie wyszczerzony uśmiech Loki’ego, kiedy podsuwał Chrisowi jej osobę jako obiekt zaspokojenia jego męskich zachcianek. Czyżby podobne upokorzenia miały stanowić już, nieodłączną część jej życia? Usiadła skulona na swoim posłaniu obejmując ramionami głowę. Wydało się jej, jakby cały ciężar wiszących nad nią skał przygniatał jej ramiona. Nie była w stanie tego wytrzymać. Zerwawszy się nagle, wyszła na zewnątrz.
- Freyo, Pani Moja, Złota Bogini, uwolnij mnie... - wyszeptała błagalnie, z nadzieją patrząc w granatowe, usiane gwiazdami niebo. Ale Wanadis tym razem nie nadeszła, nie odpowiedziała na jej prośbę. Jedynie jakaś gałązka w ognisku, przy którym siedzieli dwaj Przybysze strzeliła snopem iskier, przyciągając jej wzrok.

Patrzył na nią. Utlandsk Chris. Czego oczekiwał? Tego, że posłucha nagabywań Lokiego? Że sama do niego przyjdzie jak bezwolna branka? O czym teraz myślał? Kiedy wprowadzić w czyn zamiary i skorzystać z zachęt złośliwego, podstępnego bóstwa? Mierzył ją i ważył wzrokiem? Oceniał wartość przyszłej własności? Nałożnicy?
Zacisnęła zęby. Gniew i żal zalewał jej serce i utwierdzał w oporze. Zawróciła do jaskini.
Niechże raczej te skały pochłoną ją na zawsze...

Męczyła się długo, zanim nadszedł sen, a i on nie przyniósł oczekiwanego wytchnienia. Podobnie jak poprzedniej nocy, dręczyły ją koszmary, z których wyrwała się bladym świtem, zlana potem i łzami. Erlene również nie wyglądała najlepiej.
Noituus nie pozostawiła im żadnego wyboru. Musieli się stąd jak najszybciej wynieść. Rankiem więc, Samkha chciała zabrać się za oporządzanie koni i wozu oraz przygotowywanie wszystkiego do drogi powrotnej. Sądziła, że znajdzie w tej pracy jakiś rodzaj ukojenia. Nie musiałaby myśleć o tym, co czekało ich później. Nie musiałaby też myśleć o odrażających sugestiach Lokiego... i o Chrisie. Niestety, ktoś złośliwie już zrobił to za nią. Jako, że nie było tu nikogo innego, musiała to zrobić sama Noituus. Staruszka miała jeszcze w sobie widocznie spory zapas sił i werwy, skoro poradziła sobie z pięcioma końmi. Po śniadaniu mogli już tylko wskoczyć na nie i jak najprędzej zostawić za sobą zniecierpliwioną Noituus i jej siedzibę. Samkha zasiadła na koźle prowadząc pusty już wóz, skrzętnie unikając przy tym jakiegokolwiek kontaktu z Utlandsk.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 01-04-2011 o 09:54. Powód: Małe poprawki z polecenia MG
Lilith jest offline  
Stary 25-03-2011, 20:00   #116
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wszystko wydawało się... logiczne z początku. Otoczone oparami jeziorko. Oparami które wydobywały się z jeziorka. Gazy o nieznanym składzie.
Widząc ten widok, Janowi nasuwała się na myśl Pytia odurzona oparami i wypowiadająca ustami wytwory swego umysłu. Tu było podobnie, tyle że odurzeni zostali wszyscy.
A prowadząca ceremonię była Janowi dopiero co poznana Erlene. Dlatego, gdy ją zobaczył zdobył się na delikatny uśmiech.
A potem narkotyczne opary zabrały ich do krainy „różowych drzew i tańczących jednorożców”. Pełny trójwymiarowy odlot. Wizja Jana... cóż... oczekiwał czegoś ciekawszego. Zamiast tego dostał trójkę bóstw z nordyckiego panteonu gadającą od rzeczy... o jakimś rogu. Nie dziwiło go to. Wszak narkotyczne wizje opierają się na wiedzy i wyobraźni przeżywającego wizję. A ten świat wyglądał jak wyglądał jak plenery do filmu o wikingach. Nic więc dziwnego, że bogowie byli nordyccy.
Śmierć Tima przyjął ze spokojem. Ot, kolejny efekt narkotycznej iluzji. Tyle razy widział śmierć w kinie i kilka razy w prawdziwym życiu widział jak giną ludzie. Czy miało to na nim zrobić wrażenie? Bardziej dziwiło go, że w jego wizji, Thor nie zrobił BUM Chrisowi.
Skoro to była osobista wizja Jana, to powinna działać według prawideł jego podświadomości, prawda? A może się mylił? Może było coś w Timie, co sprawiała, że to jego śmierci sobie zażyczył ?

Potem było bolesne przebudzenie.
Tim zginął?! Wyparował?! Przeniósł się?!
Co do diaska się stało?!
Szok. Natłok myśli powstających w umyśle próbującym zrozumieć rzecz nie mającą najmniejszego sensu. Bowiem narkotyczne iluzje nie zabijają. A nawet jeśli zabijają same opary, to... ciała nie znikają.
To się nie zdarza. To się powinno zdarzyć.
A jednak... Jan wpatrywał się w miejsce w którym stał Tim. W miejsce naznaczone osmaloną skałą. Słowa..- Bękart królem nie zostanie. Powtórz jej.
Nic dla Jana nie znaczyły. Podobnie jak fakt, że je zrozumiał, tak po prostu.
Spełnił niczym automat prośbę staruszki, choć Erlene niósł bardzo delikatnie.
Potem kolacja i siedzenie na dworze podczas tej nocy.
Jak mógł zasnąć po tym wszystkim! Ręce mu drżały. Nagle o czym sobie przypomniał i... sięgnął po piersiówkę pełną pierwszorzędnego alkoholu.


Jeśli na tym zapomnianym przez Boga, a władanym przez pierdołowatych bożków gubiących rogi niczym jelenie na jesień, śmierć Tima nie jest najlepszym powodem do urżnięcia się w trupa, to nie chciałby doczekać lepszego.
-Zdrowie wasze w gardła nasze!- krzyknął po polsku, a może po tutejszemu...? Krzyknął niczym wyzwanie ku rozgwieżdżonemu kryjącemu kilka pokręconych istot z nadmiarem mocy. I powoli opróżniał piersiówkę, haust za haustem.
Po prawdzie, bez tego znieczulenia nie mógłby zasnąć. A i mimo tego znieczulenia, miał koszmary. Rano obudził się zmęczony i niewyspany. I z lekkim kacem. Piękny początek, kolejnego paskudnego dnia.

Wyruszyli. Rosiński trzymał się nieco na uboczu, męczony wspomnieniami i następstwami wczorajszego dnia. W tej chwili nie bardzo czuł się na siłach ogarnąć sytuację i wydarzenia.
Na razie dawał się prowadzić kobietom. Jedna była wyrocznią, druga przewodniczką... a właśnie, co do przewodniczki.
Jan zauważył dziwnie ponure zachowanie Samkhi na koźle i jej... niechęć. Z poprzedniego dnia nie pamiętał zbyt wiele i zbyt dokładnie. Nie po to się upijał, by pamiętać.
- Coś się... stało? – spytał podjeżdżając bliżej dziewczyny i zerkając. - Ponury nastrój... masz.
Może i potrafił mówić w jej języku. Ale... nie miał w tym wprawy.
Widocznie wyrwał ją z głębszego zamyślenia, bo spojrzała na niego trochę nieprzytomnie, zanim dotarło do niej, że Janowi chodzi właśnie o nią.
- N... nie, nic się nie stało - zaprzeczyła, chociaż wypadło to mało przekonywująco.
- Nie wyglądasz jak... nic się nie stało. - odparł Rosiński spokojnym tonem głosu, zerkając na nią przekrwionym od niewyspania i alkoholu spojrzeniem.
- Ty Przybyszu też nie wyglądasz najlepiej - odpowiedziała z nieco krzywym uśmiechem.
- Ciężka... noc.- odparł Jan i potarł czoło. - Dużo... miodu pitnego. - jakoś w swej głowie nie znajdował określenia na “Wyborową”. - Twoja wymówka, jaka?
- Bogowie żądają trudnych rzeczy. Dużo myślałam. Nie mogłam zasnąć, a potem przyszły koszmary. Przejdzie - mówiła rwącymi się zdaniami.
- Bogowie... zawsze żądają... ofiar -zrzędził przez chwilę Jan, wspominając z odrazą wczorajsze wydarzenia . I dodał z lekkim uśmiechem. - Nie przejmuj się... tym. Pewnie to nas... obcych... trafi... - szukał jakiegoś słowa. Nie znalazł. Dodał więc ponuro - ... piorun na końcu tej drogi.
Samkha zerknęła najpierw na niego, a po chwili jej wzrok trafił w plecy jadącego nieco na przedzie Chrisa. Jan mógłby przysiąc, że było w tym spojrzeniu coś takiego, co mogło sugerować, iż wojowniczka nie zgłaszałaby większego sprzeciwu, gdyby jego słowa miały się spełnić. Przynajmniej, jeśli chodziło o właściciela pleców.- Wierzę, że jeśli spełnimy to czego od nas oczekują, odeślą was do domów. Thor’owi można wierzyć.
Nie wierzył, ale przytaknął dla świętego spokoju. Nie wierzył ni Thorowi ni pozostałym bożkom. Ale nie też widział powodu, by ją o tym informować. Poza tym...
Kobiety... kto je zrozumie?

Rosiński ominąłby jakiekolwiek osady, gdyby miał coś do powiedzenia. Lub gdyby zależało się mu na odezwaniu się do reszty w tej sprawie. Niemniej, przybity ostatnimi wydarzeniami, pozostawił wybór trasy w rękach pozostałych osób, sam raczej się w to nie angażując.
Ani w rozmowy z innymi osobami. Bo i po co?
Misja, jakkolwiek szalona... która była przed nimi. Misja do której powoli przyzwyczajał się absorbowała jego myśli. Misja o której zapewne najwięcej wie posłanniczka bogów? wiedźma? czarodziejka? wyrocznia? Erlene.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-03-2011 o 20:38.
abishai jest offline  
Stary 03-04-2011, 01:04   #117
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Z początku ten dzień wydawał się być podobny do tysiąca innych, jakie spędziła w domostwie Noituus. A jednak gdzieś na granicy świadomości, tuż pod skórą Erlene czuła, że to będzie dzień zupełnie inny od wszystkich poprzednich. Już sam fakt obecności Utlandsk w tym miejscu był niecodzienny, ale Erlene miała pewność, że to nie wszystko i jak się wieczorem okazało, nie myliła się.

Wieczór zbliżał się wielkimi krokami i dziewczyna musiała zadbać, by wszystko było jak należy. Sądziła, że po raz kolejny jej rola w obrzędzie ograniczy się do zadbania o to, by mieszanka ziół była odpowiednio sporządzona i, by wiedźma nie musiała ich szukać, gdy będą potrzebne. Gdy wszystko było już sprawdzone, rudowłosa dziewczyna była pewna, że na tym kończy się jej zadanie. A jednak Wiedźma zadecydowała inaczej. Tym razem to właśnie ona, Erlene, miała rozmawiać z duchami. Tak, to był niezwykły dzień, JEJ dzień.

Pierwszą reakcją na słowa Starej było niedowierzanie. Zaraz potem pojawiła się obawa, czy sobie poradzi. Czy wszystko zrobi tak, jak należy? A co jeśli się pomyli, jeśli coś zepsuje? A co, jeśli przez nią ceremonia się nie uda? A co, jeśli po fakcie Noituus dojdzie do wniosku, że ona się do tego nie nadaje? Ta ostatnia myśl spowodowała, że w sercu dziewczyny zakiełkowało ziarenko dumy i pewności siebie. Przecież oglądała to dziesiątki razy, dokładnie przeanalizowała każdy gest, każde słowo wiedźmy. Znała na pamięć wszystkie potrzebne formułki, potrafiła o każdej porze dnia i nocy zaintonować odpowiednią pieśń, wiedziała w którym momencie i jakie zioła powinna wrzucić w ogień, by uzyskać dym, który pozwoli jej się wprowadzić w trans. Zamierzała teraz udowodnić wiedźmie, że była pilną uczennicą, że wszystkiego się nauczyła.

Erlene jako pierwsza weszła do jaskini. Musiała się przygotować, porozkładać swoje rzeczy, wyciszyć umysł. Została jej jeszcze chwila czasu, zanim zjawią się pozostali. Podeszła do jeziora, by odetchnąć głęboko wciągając w płuca dobywające się z niego opary. Wiedziała, że nie ma się czego obawiać, że mgła jest dobra i może jej tylko dopomóc. Widziała to, a jednak nie mogła zapanować nad drżeniem rąk, więc – gdy stanęła na brzegu, zacisnęła mocno pięści.

Uścisk rozluźniła chwilę później i dopiero wtedy przejrzała się w tafli wody. Stał tuż za nią, nieomal dotykał jej ciała, bez problemu mógł poczuć zapach jej ciała.

- Bękart królem nie zostanie - wyszeptał jej do ucha, aż ją ciarki przeszły gdy poczuła na szyi jego ciepły oddech. Zaraz potem jego odbicie zniknęło.

Odwróciła się machinalnie chcąc sprawdzić, czy na pewno go nie ma. Zrobiła to w samą porę, by przekonać się, że do jaskini wchodzi Stara prowadząc za sobą Samkhę wraz z trójką mężczyzn. A więc czas było zaczynać.

Za poleceniem wiedźmy stanęli wokół sadzawki. Mgła, spowijająca w swych oparach ich koski, podniosła się, po chwili sięgała już kolan. Starucha dała jej znać, więc Erlene wrzuciła w ogień pierwszą porcję ziół i zaczęła nucić rytualną pieśń.


W powietrze wzbiły się dwie mgliste stróżki, przybierając kształt węży, które wiły się w powietrzu i splatały ze sobą niczym miłosnym uścisku. Po chwili węże rozdzieliły się i otoczyły zgromadzonych, oplatając się kolejno wokół ich szyi i nadgarstków. Wreszcie dwa utkane z dymu gady zwróciły się ku sobie, by ostatecznie zakończyć swój żywot rzuciwszy się sobie do gardeł.

Melodia dalej roznosiła się po jaskini, ale teraz Erlene nie była już pewna, czy to z jej gardła dobywa się ten śpiew, czy może dźwięk tylko odbija się echem w jej głowie. Nie widziała już niczego, mgła przesłaniała wszystko. Była tylko ona zagubiona pośród białych oparów. Wciągnęła do płuc potężny haust powietrza, nieomal krztusząc się słodkawym, świdrującym w nosie i gardle zapachem dymu.

Gdy spośród opadających oparów wyłoniły się, oprócz znanych sylwetek, trzy obce, serce Erlene na chwilę zamarło. Wiedziała, że będą mieli wizje, wiedziała, że mogą ujrzeć różne rzeczy, ale to… to przerosło jej najśmielsze oczekiwania.

Jednego z nich rozpoznała od razu, widziała go w swoim śnie, a gdy padło jego imię, nie mogła powiedzieć, by była zdziwiona. Tożsamości pozostałej dwójki też domyśliła się niemal natychmiast. Gdy wreszcie dodarło do niej, że oto trójka wszechmocnych bogów stoi tuż obok, na wyciągnięcie ręki, miała ochotę rzucić im się do stóp. Jakaś tajemnicza siła zawładnęła jednak jej ciałem tak iż nie mogła wykonać żądnego, nawet najmniejszego gestu. Stała więc i patrzyła jak bogowie wymieniają poglądy i nic, zupełnie nic z tego nie rozumiała.

Róg Odyna, prezent dla króla od najwyższego z bogów. Erlene znała tę historię, wiedziała, że władca dostał go w prezencie podczas jednej ze swych bohaterskich przygód. I że, czego nietrudno się było domyślić, był to ulubiony róg monarchy. Tylko kto, na bogów, go ukradł? Kim trzeba być, by odważyć się na coś takiego? Z czyjej winy nękani byli przez Hirviö? Na te pytania, i wiele innych, jakie tłukły się po jej głowie, dziewczyna nie znała odpowiedzi. A szkoda, bo z pewnością wiele by to ułatwiło.

***

Znów miała ten sam sen, nie mniej nieprzyjemny jak za pierwszym razem. Cóż miało znaczyć to zdanie, które Loki zdawał się powtarzać z uporem maniaka? Kto był owym bękartem? Syn królowej Mildrith, w imieniu którego matka obecnie sprawowała władzę? Czy miało to oznaczać, że to jednak Alana, starsza córka króla zasiądzie po ojcu na tronie? Tylko dlaczego chłopiec był nazywany „bękartem”? Czyżby faktycznie nie pochodził z prawego łoża? Erlene wolała nawet nie myśleć o tym, co by było, gdyby ktoś rzucił takie podejrzenie. Albo, co gorsza, gdyby się ono w jakiś sposób potwierdziło.

Kwestia tożsamości owego bękarta była nie mniej tajemnicza niż to, dlaczego to właśnie Erlene ma takie sny. Była niemal pewna, że nie jest to tylko wytwór jej wyobraźni. Noituus nie raz powtarzała jej, że sny są odbiciem w krzywym zwierciadle tego, co chcą nam przekazać duchy. No więc poza tym „co” chciały jej przekazać duchy, pozostawało jeszcze pytanie „dlaczego” chcą jej to przekazać? A właściwie „dlaczego właśnie jej”. No bo co ona, na bogów, miała z tym fantem zrobić?

Rozmyślania na ten temat dość szybko wydały się Erlene bezcelowe. Przynajmniej w danym momencie. Musiała wszak przygotować śniadanie i wykonać parę innych ze swych codziennych obowiązków.

Ku swemu szczeremu zaskoczeniu dziewczyna odkryła, że jej praca została już wykonana. Nie miała przy tym wątpliwości co do tego, że to nie Noituus, lecz zaprzężone przez nią do pracy duchy wykonały całą czarną robotę. Śniadanie było gotowe, konie zostały oporządzone i były już właściwie gotowe do drogi. Przytroczone do siodeł miały juki pełne zapasów na drogę, więc na dobrą sprawę brakowało już tylko jeźdźców, a ci – jak na złość – zdawali się wcale nie śpieszyć z opuszczaniem domostwa Noituus.

Erlene wiedziała, że muszą się śpieszyć. Nie było już powodu, dla którego mieliby zakłócać spokój domu staruchy, a ona nie lubiła, gdy ktoś bez potrzeby pałętał się przy jej domostwie.

Gdy wskoczyła na konia, miała mieszane uczucia. Doskonale wiedziała, że nie może tu zostać, że nakaz szybkiego wyjazdu dotyczył także jej, w końcu taka była wola samych bogów. Nie mniej jednak nie spodziewała się tego i – co tu kryć – obawiała się. Spędziła u Wiedźmy trzy lata, dostatecznie dużo czasu, by zżyć się z tym miejscem, by poczuć się tu bezpiecznie. Fakt, nie zjawiła się tu z własnej woli i nie znosiła marudzenia staruchy, ale nigdzie poza tym miejscem nie mogłą się czuć bezpiecznie. Nawet, a może zwłaszcza w swym rodzinnym domu. A teraz tak niespodziewanie miała to miejsce opuścić.

Nie była pewna, czy jest na to gotowa. I nie chodzi tylko o psychiczną gotowość. Po raz pierwszy od bardzo dawna zaczęła wątpić w to, czy poradzi sobie bez Wiedźmy, która co prawda wiecznie sterczała nad nią, ale jednak pomagała jej i uczyła. Gdy Erlene miała jakieś pytanie, Starucha nigdy nie odesłała jej z niczym. Czasem jej odpowiedzi były bardzo pokrętne i trudne do zrozumienia od razu, ale przy dłuższym zastanowieniu, wszystko było już jasne.

A teraz? Teraz Erlene nie będzie miała kogo zapytać. Nie będzie nikogo, kto mógłby rozwiać jej wątpliwości. Będzie zdana wyłącznie na siebie, na to co zdołała zapamiętać z tych trzech lat. A miała teraz wrażenie, że nie jest tego aż tak wiele, jak jeszcze wczoraj jej się zdawało.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 03-04-2011 o 17:19.
echidna jest offline  
Stary 03-04-2011, 08:50   #118
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Lilith & Kerm

Cholerny Loki...
Po raz dziesiąty, a może i piętnasty, ta myśl przemknęła przez głowę Chrisa. Jeśli chciał definitywnie przeciąć więzy porozumienia i przyjaźni, jakie zawiązały się między Krigarką, a Przybyszem, to z pewnością mu się to udało.
Zdawkowe ‘Dzień dobry’ to było wszystko, czym został zaszczycony. Wszelkie słowa o konieczności pospiechu kierowane były w przestrzeń, a nie do niego. Nie mówiąc nawet o tym, że nie został obdarzony nawet spojrzeniem. A gdy robił krok w jej stronę, to Samkha nagle znajdowała sobie zajęcie na drugim końcu kotlinki.
W trakcie jazdy także nie zaszły pod tym względem żadne zmiany. Wręcz przeciwnie. O ile Rosińskiemu udało się nawet przez chwilę pogadać z Samkhą i wywołać na jej twarzy wyraz zgoła odmienny od przybieranej w obecności Chrisa maski wystudiowanej obojętności, o tyle Kanadyjczykowi nie poświęcała uwagi większej, niż jednemu z mijanych po drodze setek drzew.

Cholerny Loki...
Oczywiście skoro mieli razem szukać Rogu Odyna, to nie mogła go unikać bez przerwy, ale... Nie dość, że sytuacja była niezbyt miła, to jeszcze takie zachowanie mogło się utrwalić. Kto mógł widzieć, co może sobie wymyślić kobieta. Chyba... nie... z pewnością nie powinien zostawiać jej zbyt wiele czasu na wymyślanie problemów i zainterweniować, zanim w ślicznej główce zrodzi się kilka teorii spiskowych. Nawet jeśli w języku Krigar takie słowa nie istniały.

Im szybciej tym lepiej...
W dodatku akurat teraz nadarzała się odpowiednia ku temu okazja. Erlene i Jan byli kawałek z przodu, zbyt daleko, by cokolwiek słyszeć, zaś Samkha, zajęta ‘woźnicowaniem’, w żaden sposób nie mogła przed nim uciec.
Wóz poruszał się powoli. Nie było żadnych problemów z przywiązaniem Viikariego z tyłu wozu, obok Nuoli, klaczy Samkhy. Podobnie jak z wejściem na wóz.

Gdy usiadł na koźle, obok Samkhy, ta odsunęła się troszkę, wyprostowała się i usiadła sztywno, jakby wyrzeźbiono ją z drewna. Mocniej zacisnęła ręce na wodzach i wbiła wzrok w drogę. Czy przy okazji zacisnęła zęby, tego już Chris nie widział. Mógł się jedynie domyślać...
- Powinniśmy porozmawiać - powiedział.
- O czym? - spytała chłodno po chwili milczenia, w czasie której kiwali się miarowo na koźle we wspólnym rytmie. I wydawało mu się, że to jedyna wspólna rzecz, która ich w tej chwili dotyczyła. Za mało, jak na tak poważną rozmowę, jaką miał zamiar przeprowadzić.
- O tobie. I o mnie - odparł Chris, nie mając zamiaru dać natychmiast za wygraną. Bez względu na to, co sobie Samkha wydumała, mieli o czym porozmawiać.

Wciąż nie mogła przywyknąć do tego, co wydarzyło się w jaskini. Jakże los czasem potrafi być przewrotny. Jeszcze wczoraj, kiedy nie władał zbyt pewnie jej językiem, wydawał się bardziej zrozumiały i bliższy jako człowiek, niż dziś, gdy słyszała i pojmowała każde jego słowo. Stał się nagle bardziej obcy i groźny, niż tego dnia, w którym ujrzała go po raz pierwszy. Czuła się okropnie. Niepewna, zagubiona i upokorzona. Jak zwierzę w potrzasku. Bała się, że będzie musiała wybrać już teraz czy poddać się woli bogów, czy sprzeciwić się, narażając swój lud na ich niełaskę lub nawet zemstę. Wolałaby odsunąć w czasie tę rozmowę, choć wiedziała, że kiedyś tak czy inaczej musiałoby wreszcie do niej dojść. Dobrze, że przynajmniej ma jej cokolwiek do powiedzenia, miast od razu skorzystać z nabytych do niej praw. A może przyszedł jej to właśnie zakomunikować? Nie ręczy za siebie, jeśli zechce ją choćby tknąć! Zabije go! Albo siebie, jeśli miałoby powtórzyć się to, co przeżyła w domu Osulfa. Tylko... Tylko, co potem? Lepiej mieć to już za sobą...

- Czego ode mnie oczekujesz, panie? - zapytała lodowatym tonem, niemal wypluwając z siebie ostatnie słowo.
Chris zacisnął zęby. Poczuł się tak, jakby nagle dostał w twarz. Sytuacja, jak mu się przynajmniej zdawało, była o wiele gorsza, niż mógł przypuszczać.
- Od kiedy mówisz do mnie ‘panie’? Wszak wiesz, jak mam na imię. I z pewnością nie brzmi ono ‘pan’.
- Wiem. Chcę też jednak wiedzieć, czego oczekujesz? - powtórzyła nieustępliwie.
Żebyś się przestała zachowywać jak idiotka, brzmiałaby nieparlamentarna odpowiedź, której nie zamierzał udzielać. Przynajmniej na razie.
- Od ciebie? A czego niby miałbym od ciebie oczekiwać?
- Nie wiem. Przecież to ty chciałeś ze mną rozmawiać.
Widać mimo lepszej znajomości języka rozumieli się gorzej, niż poprzednio. Albo też...
- Ach, zatem o to ci chodziło. - Skinął głową. - W takim razie powiedz mi, dlaczego nagle zaczęłaś się zachowywać tak, jakbym się zamienił w... - Porównanie do wilka raczej by nie podziałało. - W jednego z Hirviö? - dokończył.
- Kpisz sobie - prychnęła. Czy naprawdę uważał ją za głupią? - Każdy Hirviö na twoim miejscu byłby martwym Hirviö.
- Może faktycznie porównanie nie było zbyt udane - potwierdził Chris. - Może powinienem wymienić czyjeś imię. Nieważne. I tak wiesz, o co chodzi. Wyjaśnij mi, proszę, cóż takiego zrobiłem, że twój stosunek do mnie tak nagle się zmienił. Podaj jeden gest, jedno słowo skierowane przeciwko tobie.

Gniewne spojrzenie jakim obdarzyła go w pierwszej chwili, umknęło natychmiast gdzieś w bok, kiedy wspomniał o imieniu. Przychodziło jej na myśl tylko jedno. Choć w tym akurat przypadku przyszłość właściciela owego imienia mogłaby się niewiele różnić od wspomnianego wcześniej dzikusa. Pod jednym wszakże względem trudno było odmówić Utlandsk racji. Dotąd ani gestem, ani słowem nie uczynił niczego, co mogłaby uznać za zniewagę lub zuchwałość. Trafił w sedno. Nie potrafiła wskazać niczego takiego. Choć według niej było tylko kwestią czasu, kiedy wreszczie upomniałby się o swoje. Rozzłościło ją to jeszcze bardziej. Była zła na siebie. Tak łatwo dała się schwytać w pułapkę jego słów.
- Naprawdę sądzisz, że nie słyszałam, o czym mówił z tobą Loki?! - wycedziła wreszcie przez zęby, doprowadzona do skrajnej desperacji.

To, w języku bardziej cywilizowanym, określało się mianem nadinterpretacji faktów. Czy znalezienie przyczyny choroby umożliwi jej wyleczenie?
- Przede wszystkim... nie rozmawiałem z nim. To on mówił. Tylko on. I ty mu uwierzyłaś? Dałaś wiarę temu, co powiedział Loki? Loki-Kłamca? Loki-Oszust? A czemu nie zauważyłaś kłamstwa w tym, co mówił? Nie o twej urodzie... - Wolał to dodać na wszelki wypadek. Kobiety bywały nad wyraz uczulone na tym punkcie. - Wszak powiedział, że jesteś wolna. Nawet ja wiem, że tak nie jest. I przez jakiś czas nie będzie.
- Uważasz, że szukam kogoś, kto będzie mi grzać łoże w zimne wieczory? I umilać życie podczas wyprawy?
Sądząc z tego, jak na niego patrzyła, takie właśnie zdanie miała. I pewnie uznała siebie za ofiarę gwałtu w najbliższej przyszłości. To już drugi raz w ciągu ostatnich kilku dni. Niezłą opinię sobie wyrobił.

- To prawda - odparła.
Chris przez chwilę zastanawiał się nad tym, co miała na myśli i miał nadzieję, że stwierdzenie to nie odnosiło się do jego hipotetycznego poszukiwania kochanki.
Tymczasem nieco stropiona szczerym tonem jego słów Samkha kontynuowała:
- Loki jest mistrzem podstępu, lecz nie każde jego słowo jest kłamstwem...
- Owszem - Chris wpadł jej w słowo. - Powiedział, że jesteś piękna. Trudno zaprzeczyć. Powiedział też, że jesteś wolna. To, jak sama wiesz, jest kłamstwem. Samotna... Trudno mi określić, co rozumiał pod tym pojęciem. Jeśli to, że po śmierci męża nie wzięłaś nikogo do łoża, to z pewnością nie kłamał. - Bez wątpienia nie był to temat, jaki powinien był poruszać, ale słowa już padły. Co prawda nie było w nich nic złego, ale...
Rumieniec, który po tym stwierdzeniu oblał policzki wciąż siedzącej przy nim sztywno dziewczyny nie był dość jednoznaczny, by nie wróżyć jakiegoś kolejnego nieszczęścia.
Spazmatyczne, dość łatwo słyszalne z niewielkiego dystansu, urywane sapnięcie, także.
- Skoro zatem ustaliliśmy już, że darzę cię szacunkiem i nie zamierzam zaciągnąć do łoża przy pierwszej lepszej okazji - Chris zamierzał wyjaśnić wszystko do końca - to może powiesz od razu, co jeszcze leży ci na sercu?

Tym razem to dziewczyna rozejrzała się niespokojnie, upewniając się, iż Jan i Erlene nadal są dostatecznie daleko, by nie dotarła do nich cicha wymiana zdań na wozie. Pierwszy raz od rana spojrzała mu prosto w oczy, nie traktując go jak powietrze, lub dla odmiany - zagrożenie. Jej postawa straciła nawet odrobinę na sztywności.
- Już raz mnie sprzedano. - Głos jej zadrżał, kiedy to mówiła.
Zabrzmiało to... intrygująco. I niepokojąco zarazem.
Czyżby wydano ją za mąż, pod przymusem, w zamian za pozycję czy inne dobra? Chris nie miał pojęcia, jakie zwyczaje panowały w tym społeczeństwie. Może to było coś normalnego, że dziewczę nie miało nic do powiedzenia... A może był to wyjątek. W każdym razie widać było, że Samkha została głęboko zraniona. Nic dziwnego, że się go bała.
- Nigdy bym ci nie zrobił krzywdy - powiedział. W geście pocieszenia dotknął jej dłoni. - I z pewnością nie brałbym żadnej kobiety wbrew jej woli - zapewnił.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-04-2011, 10:25   #119
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Kerm & Lilith :)

Spokój i przekonanie z jakim mówił sprawił, że prawie mu uwierzyła. Jednak mimo woli wzdrygnęła się na jego dotyk. Wciąż miała w pamięci oblicze lubieżnie uśmiechającego się Loki’ego, zachęcającego Chrisa do...
Odsunął dłoń.
- Czasem - powiedział po sekundzie - rodzice są przekonani, że wiedzą, co jest dobre dla ich dzieci.
- Mam tylko ojca - westchnęła. - Moja matka umarła, gdy byłam małym dzieckiem. Nawet nie pamiętam jej twarzy.
- Moich rodziców też rzadko widywałem. Dużo wędrowali. Ale miałem ich oboje. Ojciec cię rozpuszczał? - spytał. - Kochana córeczka tatusia? Pozwalał na wszystko - wytłumaczył, bowiem określenie typowe dla jego czasów tu mogłoby zostać niezrozumiane. - Czy też pilnowano cię na każdym kroku?
- Ojciec radził sobie jak umiał. A wcale nie miał łatwo. Mam jeszcze dwóch braci. - Chris skinął głową na znak, że pamięta. - Nie robił większej różnicy między mną i nimi.
- Nie wychował cię na dworską panienkę, tylko na wojowniczkę - podsumował Chris. - Co... - Zamilkł na chwilkę. - Co bynajmniej ci nie zaszkodziło. Figura, sposób poruszania się. Różnisz się od tych panien, które bawiły się na dworze królowej.
- To prawda. Więcej czasu spędziłam w lasach, na polowaniu i na okładaniu się drewnianymi mieczami z braćmi i chłopcami z grodu, niż ślęcząc przy kądzieli i domowym palenisku. Gdyby nie nasza stara piastunka, nie wiedziałabym, jak się trzyma igłę i chleb piecze - prychnęła z nieco sztucznym rozbawieniem.
- Nauczyłabyś się. - Chris uśmiechnął się lekko. - Ja też umiem. Co prawda wyhaftowania obrusu bym się nie podjął, ale chleb od biedy bym upiekł. Taki, co się nadaje do zjedzenia - dodał.
- W domu męża musiałam nadrobić braki w wychowaniu.
- Mąż, dom, służba... Byłaś panią domu.
- Ale nie panią siebie - powiedziała z goryczą.

- Między mężem a żoną powinno istnieć porozumienie - powiedział cicho Chris. - Każde musi się poddać pewnym ograniczeniom, dla dobra tej drugiej strony. Tego wymaga i szacunek do drugiej osoby, i zwykła przyzwoitość. Ale gdy się bierze żonę, czy męża, trzeba z czegoś zrezygnować i należy mieć tego świadomość, zanim się zdecyduje na związek.
- Czy Ty Przybyszu masz żonę? - padło niespodziewane pytanie.
- Nie znalazłem w moim świecie takiej, z którą chciałbym związać swe losy - odparł Chris. - I takiej, która chciałaby prowadzić takie życie... Dziś tu, jutro tam. Trudno znaleźć kobietę, której coś takiego by odpowiadało.
- Ja nie miałam szansy wybrać sobie mężczyzny, do którego pociągnęłoby mnie moje serce. Miałam 16 lat, kiedy kazano mi wyjść za Osulfa. Był starszy od mojego ojca. To był najgorszy dzień w moim życiu, ale starałam się być dobrą żoną. Tak, aby nikt i nigdy nie mógł mi zarzucić, że nie wywiązuję się z obowiązków, jakie przyrzekałam spełniać wobec niego w dniu, w którym zabierał mnie do swego domu. Nigdy nie splamiłam honoru swojej rodziny.

Chris obdarzył ją zaciekawionym spojrzeniem. Nie bardzo widział powód, dla którego ojciec musiałby wydać swą córkę za dużo starszego mężczyznę. Koneksje? Herebeohrt nie wyglądał na kogoś, kto potrzebuje popleczników.
- Ale szczęścia w nowym domu nie znalazłaś? Czułaś się jak w klatce?
“Cóż takiego odkrywczego możesz mi powiedzieć, Przybyszu, o życiu pod jednym dachem z małżonkiem, którego nie kochasz, który rozporządza tobą jak własnością?! Z człowiekiem, któremu nie możesz odmówić obcowania z sobą! Kiedy musisz znosić to milcząc, bo nie ma nikogo, komu możesz się poskarżyć.” Opanowała się jednak. Przecież to nie on był temu winny, po cóż więc miałaby go ranić?
- Sądziłam, że przywyknę - powiedziała powstrzymując się od ostrych słów, które rodziły się w jej zbolałej duszy. - Wiele kobiet mówi, że z czasem można nawet pokochać... - słowa uwięzły jej w gardle. - Ja nie potrafiłam. Szanowałam go. Nie był złym człowiekiem. Wszyscy go szanowali i poważali w radzie i boju. Może łatwiej byłoby mi, gdyby nie jego syn. Już go poznaliście...

Chris skinął głową. Wiedział, o kim mówi Samkha.
- Nie lubił cię, czy... wprost przeciwnie? - spytał. Obie opcje były tak samo prawdopodobne. Pasierb i młoda, młodsza od niego macocha.
- Proszę, nie pytaj mnie o to. Nie chcę o tym mówić. - Opuściła głowę, kryjąc twarz za zasłoną włosów.
- Och, przepraszam. Nie powinienem był pytać. Postąpiłem jak prawdziwy głupiec. Powinienem był pomyśleć... - Za to powinien przy pierwszej z brzegu okazji rozwalić czyiś łeb.
Widać część z tych uczuć znalazła swe odbicie na jego twarzy, bowiem Samkha zdziwiona przedłużającą się ciszą, spojrzawszy na niego, prawdopodobnie wyczuła, że coś złego dzieje się sercu wojownika z innego świata.

- Acca nienawidzi mnie, to prawda, ale nie posunie się do jawnej niegodziwości. Jest podły, lecz nie złamie prawa. Czasem myślę, że jest po prostu chory. Że bogowie porazili go szaleństwem.
- Zatruwa ci życie. I zabawia się we wbijanie słownych sztyletów w twoje plecy.
- Wytrzymam. Wkrótce minie mój czas żałoby. Wtedy już nie będzie mógł tak zuchwale poczynać sobie wobec mnie. Jeśli nie... - Przerwała na chwilę, a na jej jasnym czole pojawił się mars zagniewania. - Mam jeszcze ojca i braci. Oni upomną się o moje prawa, jeśli ich poproszę.
- Czy również z powodu Accy powinienem trzymać się z dala od ciebie? - spytał.
Nie miała wątpliwości.
- On czyha na każdy pretekst. Przyjąłby z radością cokolwiek, co mógłby wykorzystać, by zhańbić moje imię i zszargać opinię mojej rodziny. Rozdmucha każdą plotkę i potwarz, jeśli tylko dostrzeże cień szansy na publiczne oskarżenie mnie o wiarołomstwo wobec swego ojca.
- Nie musisz się obawiać. - Z twarzy Chrisa niewiele można było wyczytać. - Z pewnością nie będę ci się narzucać swoim towarzystwem, ani też dokładać nowych zmartwień swoją obecnością.

Zeskoczył z kozła. Gdy znalazł się na ziemi skinął głową Samkhi. Chwilę później siedział w siodle.
Nigdy nie przypuszczałaby, że podobne słowa w jego ustach wywołają w niej tak krańcowo różne odczucia. Przecież właśnie tego chciała. Od wczoraj pragnęła, by z jakiegokolwiek powodu podjął właśnie taką decyzję. A teraz, gdy to się już stało, nie czuła ni ulgi, ni satysfakcji, jedynie smutek i tym większą udrękę.
- Chris... Chris poczekaj.
Czy mieli sobie coś jeszcze do powiedzenia? Chyba nie... Mimo tego Chris uderzył piętami boki Viikariego, by znaleźć się koło Samkhy. Spojrzał pytająco na Krigarkę.
- Tak będzie bezpieczniej także dla was. Musicie na niego uważać. Ty i Jan. Nie daruje wam tego, co mu zrobiliście.

Chris nie zamierzał mówić, co myśli o pasierbie Samkhy i o grożącym z jego strony niebezpieczeństwie. Poza tym podczas wyprawy Acca będzie daleko. Widocznie jednak Samkha patrzyła na to z innego punktu widzenia.
- Postaram się - odparł. - Z Janem też porozmawiam na ten temat. Będziemy uważać.
Trzeba było utrupić drania, gdy była po temu okazja, pomyślał.
- Dziękuję Ci i proszę o wybaczenie. Za to, że obraziłam Cię swoimi podejrzeniami i przypisałam złe zamiary. Mamy działać wspólnie, a żeby to miało sens powinniśmy sobie zaufać. Inaczej nie osiągniemy niczego.
Wspólne działanie... Razem, ale trzymaj się ode mnie z daleka, bo... co ludzie powiedzą.
- Nie mam do ciebie pretensji. Potrafię cię zrozumieć - powiedział.
- Thor mówił, że sprowadzono was tu wbrew waszej woli, że nie chcecie tu być. Obiecuję ci, że zrobię co w mojej mocy, byście mogli wrócić do domu. Wierz mi, że równie mocno zależy mi na odnalezieniu Rogu Odyna. Od tego zależy przyszłość mojego ludu. Mamy więc wspólny cel.
- Wspólne cele zawsze łączą ludzi - stwierdził. - Mam nadzieję, że uda nam się to załatwić dość szybko.
Trzeba będzie postarać się i jak najszybciej wracać do siebie. Przy takim stosunku Samkhy do niego nagle zrobiło się tu mniej ciekawie. Niech diabli porwą baby i ich filozofie życiowe.
- Ponieważ będę się trzymać od ciebie z daleka - dodał - to Acca nie będzie miał powodów, by ci szkodzić.
- Ręka Accy jeszcze długo będzie niesprawna - Samkha z namysłem zmarszczyła brwi. - Sądzę, że to zmusi go do pozostania w grodzie. - Odsunęła włosy za ucho i z nową nadzieją w oczach spojrzała na Chrisa. - Nie będziemy musieli kłopotać się jego obecnością. Potrzebujemy swobody działania - stwierdziła stanowczo. Miała nadzieję, że z pogruchotanym ramieniem, nawet gdyby wyjednał sobie pozwolenie królowej, nie da rady dołączyć do wyprawy we Fjell Ramn. Jeśli mieli wykonać zadanie, to nie potrzebowali zbędnego balastu, ani towarzystwa kogoś, kogo trzeba by niańczyć w drodze.

Jak dobrze było wiedzieć, że nic jej nie grozi ze strony Chrisa. Ponownie zaczęła mu ufać i to napełniało ją nieoczekiwaną radością. Chyba właśnie uwierzyła, że razem im się uda...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 25-04-2011, 13:26   #120
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Pierwsza część wspólnego posta

Dawno minęli już miejsce niedawnego ucztowania wilków i kruków. Z dziesięciu ciał Hirvio pozostało niewiele poza rozwleczonymi wzdłuż ścieżki, nie do końca jeszcze obranymi z gnijącego mięsa kośćmi. Samkha popędziła Srokacza, odwracając twarz od co ohydniej prezentujących się szczątków. Smród nadal dawał się we znaki jej nadwyrężonemu ostatnio żołądkowi i dziewczyna jak najszybciej pragnęła oddalić się stąd na odległość, gwarantującą swobodę oddychania pełną piersią. Z drugiej strony z niekłamanym zainteresowaniem przyglądała się jadącej obok Erlene i jej reakcji na widok trupów. Dałaby sobie uciąć rękę, że młoda czarownica miała w tym jakiś udział.

Chris, który kilka minut wcześniej wrócił na siodło, poświęcił trupom tyle tylko czasu, ile trzeba było by ocenić, jakie zmiany zaszły w ich stanie. Poza tym - martwi Hirvio niezbyt go interesowali, w przeciwieństwie do żywych. Tych co prawda w tym momencie nie było, ale warto było rozglądać się na wszystkie strony. Bycie wybrańcem bogów nie gwarantowało nieśmiertelności.

Erlene nie od razu skojarzyła wyczuwalny z daleka smród gnijących ciał z wydarzeniami sprzed kilku zaledwie dni. Dopiero gdy na własne oczy zobaczyła to, co zostało z Hirvio po uczcie zwierząt, uświadomiła sobie, że polana, na której dostrzegła Dzikich, leżała nie tak znów daleko stąd. Wystarczyła tylko skręcić w las, pokonać niewielki pagórek, przejechać przez strumień i już było się na miejscu.

Gdy przejeżdżali obok trupów, zatkała nos ręką, bo słodkawy, duszący odór zgnilizny był wprost nie do zniesienia. Wzroku jednak nie odwróciła, ten widok jakoś nie ranił jej poczucia estetyki, był za to dowodem na to, jak wielką władzę w tym miejscu sprawowała Noituus.

- To pojedynczy przypadek czy pojawiają się częściej w tych okolicach? - zapytała Samkha wskazując ścierwa ruchem głowy.
- Widziałam ich tutaj tylko raz - odparła beznamiętnie dziewczyna.

Jana szczątki nawet nie zainteresowały. Miał inne sprawy na głowie, a Afryka potrafiła pokazać większe potworności, niż ludzkie szczątki. I do tego nie potrzebowała wojny. Dzieci głodujące... szkielety prawie. Czyż jest gorszy widok?

Trupy nie były czymś, co go przerażało. A myśli jego krążyły wokół innych tematów. Trzymał się więc z boku, zamyślony na tyle na ile pozwalała sytuacja. Wszak tam gdzie byli martwi Hirvio... mogli się pojawić i żywi. I na ich obecność trzeba było uważać.

Chris przyspieszył nieco, by znaleźć się obok Samkhy.
- Skąd zwykle nadciągają Hirvio? - spytał.
- Jeśli dotarli aż tutaj, mogą już być wszędzie - odpowiedziała ponurym tonem. - Nadchodzą z południa, zza gór. Są jak zwierzęta.
- Czy kiedykolwiek ktokolwiek usiłował się z nimi porozumieć - spytał Chris - czy też od początku istnienia toczyliście walki?
- Z nimi nie można się układać. - Samkha była zaskoczona, że ktoś może pytać o coś tak oczywistego. - To zaraza. Kiedy król żył i był silny, trzymali się z dala od naszej ziemi. Jednak jakiś rok przed jego śmiercią znów zaczęli się pojawiać. Najpierw ukradkiem, niewielkimi grupami, które początkowo łatwo było przepędzić, lub wybić. Potem poczynali sobie coraz śmielej, a my nie rozumieliśmy, jakim sposobem tak łatwo udaje im się przeniknąć przez nasze granice mimo, iż najlepsi z Krigarskich wojowników mają na nie baczenie. Zimą najazdy ustały. Widać skute lodem góry stały się barierą nie do przebycia nawet dla nich. Po zimie jednak zawsze nastaje wiosna. Nie od razu jednak zaatakowali na powrót. Już sądziliśmy, że groźba minęła, kiedy wylali się zza gór jak robactwo...
-Jaskinie – wtrącił Jan mimochodem. - Tam gdzie są góry, są i jaskinie. Czasami całe ciągi podziemnych przejść. - Wystarczy tylko znaleźć szlak i... po sprawie.
- Wtedy żaden patrol ni gródek na przełęczy znaczenia mieć nie będzie. - Chris skinął głową. - Jeśli jako kara są zsyłani - mówił dalej - to i bogowie przejścia pod górami mogli dla nich uczynić. Czy wzrost ilości napadów wiąże się w tym zniknięciem Rogu?
- Tego nie wiem. Do ostatniej nocy byłam przekonana, że Róg spoczął przy boku Króla wracając do Walhalli. Lub, że pozostał w grodzie, jako godna spuścizna dla królewskiego syna. Nie ważyłabym się nawet przypuścić, że choćby tknie go jakaś niegodna ręka. Myliłam się, naiwnie widać sądząc - gniewne słowa wymykały się przez zaciśnięte zęby - że nie może być wśród mego ludu podobnych świętokradców.

Naiwność niektórych sięgała niebios, ale Chris nie chciał głośno komentować poglądów Samkhy. Jak świat światem w każdym społeczeństwie istniały czarne owce, które dla takich czy innych celów łamały takie czy inne zakazy, nie zważając na nic, w tym i na świętości przeróżne.

- Próbował ktoś kiedyś penetrować jaskinie Gór Kruków? - spytał.
- Poza królem, niewielu śmiałków wkroczyło na szczyty i w głębie jaskiń Gór Kruków. Nie znam nikogo stąpającego do dziś po ziemi, kto prócz niego wrócił stamtąd żywy i zdrowy na umyśle. Choć podobno miał kilku wiernych towarzyszy, którzy trwali przy nim w czasie jego wypraw. Zbyt młoda jestem, by pamiętać któregoś z nich. Imiona ich jednak obrosły legendą. Ile jest prawdy w owych opowieściach, tego powiedzieć nie umiem. Miejscowi znają nieledwie tylko przedproże Fiell Ramn.
- W takim razie trzeba będzie zdać się nie ludzkiego przewodnika - stwierdził Chris - a na boskie wskazówki. - Nie bardzo tylko wiedział, w jaki sposób bogowie mieliby te wskazówki im przekazywać. Osobiście? Ptasią pocztą? Zsyłając sny?

Wzrok Samkhy czy to nieświadomie, czy też wręcz przeciwnie, spoczął na Erlene.

Erlene przez cały czas ich rozmowy nie odezwała się ani słowem. W milczeniu jechała między Samkhą a Janem, powoli analizując zdarzenia z ostatniego dnia. Nie widziała sensu wtrącać się do rozmowy Krigarki i jednego z Utlandsk. Nie miała wszak nic do dodania, a żadne z nich nie prosiło ją o zabranie głosu. Poza tym nawet nie znała imienia drugiego z mężczyzn. Widać w swym zadufaniu uważał on, że nie jest ona godna, by poznać jego imię. No cóż... jakoś będzie musiała z tym żyć.

Choć pogrążona była w swoich myślach, jej uwadze nie umknęło jednak baczne spojrzenie, jakim obdarzyła ją Samkha. Ciekawe cóż córka Herebeohrta chciała wyczytać z jej piegowatej twarzy? Dokąd mieli jechać? Erlene sama chciała znać odpowiedź na to pytanie, jak i na parę innych, które z pewnością męczyły nie tylko ją, ale też pozostałych członków tej niezwykłej wyprawy.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172