Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-05-2010, 17:54   #31
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Wszystko to było zagadką. Na chwilę jednak przestał myśleć o tym kto z kim walczy, czy kto z kim sprzyja. Jego domysły i tak nic by im nie dały. Nie mieli po prostu pewności, czy to co do tej pory dowiedzieli się od tubylców było prawdą. Mogli wierzyć tylko swoim oczom, niczym więcej.

Nie angażował się w dialog Spencera i Rosińskiego. Mieli rację mówiąc o zabezpieczeniu sprzętu, tym bardziej, że im dłużej przypatrywał się obojętności tubylców, tym bardziej miał pewność, że obecność ludzi podobnych im była im znana. W bazie mówiono, że od kilkudziesięcu lat, zanotowano w tamtym obszarze kilkanaście przypadków zaginięć. Tim mógł się założyć, że zaginieni trafiali w to samo miejsce co oni, albo przynajmniej jakaś ich część. Pytanie co się z nimi stało, może uda się im spotkać jakiegoś człowieka ze współczesności? Zresztą, póki co przyrzekł sobie mieć się na baczności i nie dac się zabić. Miał dla kogo żyć... Lisa i Johnny... ciekawe czy już ich szukają? Ekspedycja wysłana by ratować ekspedycję? To było co najmniej ironią losu... albo lepiej... igraszką

Odwrócił się do tyłu i przypomniał sobie o rannym, którego nieśli. Jeniec oberwał, także tragarza mieli z głowy. Rosiński rozmontował już nosze, a starszy wojownik leżał na jakimś kocu. Evans podszedł do niego, mijając Alanę i składających jej hołd mężczyzn. Przyklęknął przy rannym i dał mu dłonią znak by się nie ruszał. Odchylił delikatnie rękaw koszuli wojownika. Wczesniej rozciąl go przy opatrywaniu, także teraz miał ułatwiony dostęp do opatrunku. Schylił się najpierw nad raną i delikatnie powąchał, nie czuł żadnego podejrzanego zapachu, więc to był pierwszy znak, że rana goi się czysto. Odwinał delikatnie bandaże i obejrzał rozcięcie. Brzegi rany napuchły nieco i nabrzmiały, zwłaszcza w miejscach, gdzie założone były szwy. Tim, nie był chirurgiem, ale musiał przyznać, że szycie posżło mu całkiem zgrabnie, zwazywszy na warunki w jakich przeprowadzal zabieg.

Gdzieniegdzie w kącikach rany sączyła się przeźroczysta ciecz, ale to było normalne, fizjologiczne objawy. Nie zauważył nigdzie podejrzanych przebarwień czy innych znaków mogących sygnalizować jątrzenie rany. Na wszelki wypadek posypał ranę resztką sulfonamidów, które zostały mu od opatrywania rany. Przyłożył czystą gazę i owinął ranę ponownie bandażem. Nie patrzył rannemu w oczy, ale czuł, że bacznie go obserwuje, na plecach czuł także spojrzenia innych oczu, ale wolał nie wiedzieć co sugerowały. Chciał pomóc rannemu i jeśli ktoś by mu w tym przeszkadzał, źle by na tym wyszedł. Na szczęście tubylcy nie mieszali się do tych czynności. Po skończonej pracy, wstał i wrócił do reszty towarzyszy.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 06-05-2010, 10:18   #32
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Wymiana zdań między wojownikami a Alaną i Ymmą była krótka. Więcej mówiła ciężarna kobieta. Była jednak niezwykle oszczędna w gestach. W końcu obie kobiety z wojownikami podeszły do żołnierzy. Ymma zaczęła. Wypróbowanym sposobem wskazywała kolejne osoby i wymieniała ich imiona. W zasadzie przedstawiła tylko Deora i Selreda. Później nastąpiła chwila ciszy. Jak gdyby kobieta nie wiedziała co dalej powiedzieć. Po tej chwili konsternacji jednak ciężarna kobieta zaczęła znaną zabawę z rysunkami. Długo to trwało, ale w końcu trzej mężczyźnie zrozumieli, że zostali poproszeni o wspólną podróż do czegoś co większego niż wioska.

Po krótkiej naradzie, właściwie co tu radzić. Radzi nie radzi przyjęli zaproszenie.

Nim jeszcze wyruszyli ludzie Deora zebrali sporo drewna na opał. Jak się okazało, ułożyli z niego stos pogrzebowy dla zabitego.

Dzieci zostały usadzone na koniach. Kobiety też. Niestety dla przybyszów z innego świata koni nie było, więc podróżować musieli piechotą. Kolejny dzień piechotą. Rutyna.
Po całym dniu marszu, późnym wieczorem dotarli do otoczonej drewnianą palisadą i wzmocnionej drewnianym wałem osady. Nad wszystkimi budynkami, zresztą wszystkie były takie same, drewniane, długie i pokryte strzechą, co mogło przywodzić na myśl, przynajmniej Rosińskiemu Biskupin, górował, w dosłonym tego słowa znaczeniu, większy budynek. Ustawiony był na wzniesieniu. Otoczony wałem ziemnym wzmocnionym drewnianą palisadą.
Wszędzie było cicho. Zważywszy, że pora była dość późna nie powinno to nikogo dziwić.
Konie zostały odprowadzone do stajni. Dziećmi też już ktoś się zajął. Ymma pokazała przybyszom, żeby poszli z nimi dając do zrozumienia, że tam czeka posiłek. Wszyscy ruszyli w stronę tego wielkiego budynku. Gdy byli w niewielkiej odległości od niego usłyszeli dobiegającą z niego muzykę. A w miarę jak zbliżali się mogli usłyszeć i wesołe pieśni i odgłosy dobrej zabawy.

Deor szedł jako pierwszy. Za nim szła Alana, Ymma z mężem i Aatrem, przybysze, kolumnę zamykali wojowie. Samkha szał tuż za obcymi. Deor otowrzył masywne drewnie wrota. Ościeżnice pokryte były płaskorzeźbami, ale przy tak nikłym świetle nie sposób było się dopatrzyć detali.

Gdy łysy wojownik staną w szeroko otwartych wrotach muzyka umilkła. Rozmowy też. Wszyscy patrzyli się pytająco na wchodzących do środka.

W wielkim, drewnianym budynku porozstawiane były drewniane ławy. Siedzieli przy nich głównie mężczyźni. Przynajmniej przy tych bliżej stojącego na podwyższeniu stołu.
Wszystko zastawione było suto jedzeniem, którego aromat unosił się w powietrzu i docierał do nozdrzy wchodzących. Razem z zapachem jadła unosił się i zapach alkoholi.
Zebrani w budynku ludzie musieli dobrze się bawić.

Grupa podeszła do podwyższenia. Wszyscy, no prawie wszyscy przyklęknęli przed siedzącą tam młoda kobietą.



Jedynie Alana stała w miejscu.

Kobieta na podwyższeniu skinęła głową i wszyscy powstali. Patrząc na nią czy na Alanę nie sposób było się doszukać podobieństwa. Siedząca kobieta mogła być jedyni kilka lat starsza od Alany. Jednakże z zachowania wszystkich wywoskować można było, że mają podobny status społeczny.

Wśród biesiadników rozeszły się szepty.
Alana wystąpiła trochę do przodu i rozpoczęła długą przemowę. Szepty wśród zebranych narastały. Gdy skończyła, podniosła się z kolei kobieta siedząca do tej pory na podwyższeniu. Ona też coś powiedziała.
Wymiana zdań między nimi dwiema trochę trwała. Z tonu głosu i barku jakichkolwiek emocji wywnioskować można było, że kobiety prawią sobie raczej uprzejmości niż wymieniają konkrtene poglądy.
Alana później wskazała na obcych, a jej rozmówczyni pokiwała z uznaniem głową. Następnie zwróciła się do jakiegoś mężczyzny stojącego obok niej. I nim jeszcze kobiety skończyły tę kurtuazyjną wymianę zdań przyniesiono kolejne ławy. Postawiono nieopodal stołu na podwyższeniu. Alana zwróciła się do wojów jej towarzyszących. Ci szybko znaleźli sobie miejsce przy stołach.
Ymma ruchem ręki zaprosiła obcych do dostawionych stołów. Sama z Selderem też tam usiadła. A zaraz koło niej siadła Samkha. Uczta rozpoczęła się na nowo.
Tańce, śpiewy.
Alana wróciła po jakimś czasie, już przebrana i usiadła obok swojej wcześniejszej rozmówczyni. Lecz tym razem już nie zamieniły ze sobą ani słowa.
Alkohol lał się strumieniami. Oby musieli przyznać, że był bardzo smaczny. Podobnie jak jedzenie.

Uczta. Uczta na cześć, tylko kogo??
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 11-05-2010, 15:08   #33
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Post wspólny: Lilith/Abishai/Kerm/Merill

Samkha z trudem panowała nad sobą. Zwięzłe odpowiedzi obydwu niewiast nie mogły w pełni oddać obrazu położenia, w jakim znalazły się w drodze. Sprawiały mimo to wrażenie opanowanych i Samkha czuła dumę na widok ich pełnej godności postawy. Prawdziwe kobiety Krigar. Dumne, piękne i nie poddające się losowi.

Trójka Obcych wciąż przyciągała jej wzrok. Dwóch z nich podejrzanie szeptało o czymś między sobą. Trzeci pochylony nad rannym wojownikiem, najwyraźniej sprawdzał stan jego opatrunków. Drażniło ją to niezmiernie, nie mając bowiem wglądu w to, co robi, nie była w stanie wyczuć jego prawdziwych intencji. Godric wydawał się jednak odprężony i nie sprzeciwiał się tym zabiegom, więc mimo niepokoju, jaki budził w niej widok przybyszów kręcących się swobodnie pośród wojowników, sama także zachowywała spokój. Tym bardziej, gdy kobiety wyjawiły, iż jeden z nich zginął w starciu z Dzikimi. Obawy Samkhi zelżały nieco, skoro okazali się być tak samo śmiertelni, jak i reszta ludzi. Podobno złożyli ciało swojego towarzysza w wykopanym dole i przykryli je ziemią. Oznaczyli tylko owo miejsce usypanym niskim kopczykiem. Dziwne zwyczaje, jak na tak sprawnych wojowników.

Kwestią pozostało teraz tylko czy zdołają skłonić Obcych, aby ruszyli w dalszą drogę z oddziałem Deora i czy nie będą stawiali oporu. Ymma wzięła na siebie przekonanie trójki mężczyzn, by poszli z nimi dobrowolnie. Prawdopodobieństwo, że zgodzą się było większe, jeśli poproszą ich o to kobiety, którym ocalili życie i cześć.

W końcu wódz Krigarów znalazł czas, by zamienić kilka słów z Utlandsk. I wziął ze sobą Ymmę i Alanę, zapewne ufając, że skoro obie niewiasty spędziły z Utlandsk tyle czasu, to i tym razem zdołają się z nimi porozumieć.

- Tim, Jan, Chris. - Ten ostatni przedstawił swoich towarzyszy, gdy dowiedzieli się, że wódz Krigarów ma na imię Deor, zaś mąż/kochanek Ymmy - Selred.

A potem rozmowa utknęła.
Obaj Krigar spoglądali na trzech Utlandsk z zaciekawieniem, ale bez strachu czy niechęci.
Dopiero po chwili Ymma zaczęła korzystać ze sprawdzonej metody. Słowo 'kauppala' oznaczało zapewne większą osadę, coś jakby miasto. A oni mieli się czuć zaproszeni.

- Krigar, Utlandsk - Chris obrysował obie grupki sylwetek - kauppala - dorysował strzałkę, potwierdzając tym samym przyjęcie zaproszenia.
Chwilowo było to najrozsądniejsze wyjście.

Tim przysłuchiwał się bez słowa rozmowie, a raczej migowej dyskusji pomiędzy przywódcami Krigar, a Chrisem. Ymma i Alana pomagały jakoś się im dogadać. Wreszcie stanęło na tym, że mieli udać się do większej osady Krigar. Nie oponował, to było w tej chwili jedyne wyjście, a w większej społeczności może uda im się znaleźć kogoś podobnego im - Obcym - Utlandsk.

Kiedy Przybysze naradzali się między sobą, a wojowie zajęli się stosem pogrzebowym, Samkha znalazła wreszcie chwilę na rozmowę sam na sam z Alaną i Ymmą. Kolejne informacje mocno zaważyły na jej stosunku do nich. Ze ściągniętymi brwiami wpatrzyła się w tego, którego Alana nazwała Timem. Ymma potwierdziła słowa młodszej niewiasty, wskazując z kolei na dwójkę pozostałych.

Żołnierz stał z boku, tuż obok Rosińskiego. Milczący i nieco już tym wszystkim zmęczony psychicznie, choć wiedział, że musi cały czas być w stanie oceniać i analizować sytuację. Poczuł, że ktoś go obserwuje, podniósł wzrok i spojrzał w ciemne oczy, kobiety, choć ubranej po męsku. Wpatrywała się w niego, podczas gdy Alana coś do niej mówiła. Nie wiedział, czy ma się z tego cieszyć, czy wręcz przeciwnie. Niemniej jednak wysilił się na słaby uśmiech... bo w sumie co mu szkodziło? Gorzej już nie mogło być.


***


Przygotowywali się do drogi nie czekając, aż stos pochłonie ciało. Wojowie usadzili dzieci przed sobą na siodłach, natomiast kobiety pojechały same. Deor oddał swego wierzchowca Alanie, idąc przy niej pieszo. Selred również pomógł wsiąść na konia Ymmie, unosząc ciężarną kobietę niczym piórko. Aatr trzymał się blisko niego, strzelając wciąż nieufnymi, dzikimi spojrzeniami w stronę poszczególnych wojowników. Rannemu Godric'owi także zwolniono konia, jechał więc nieco skulony, starając się utrzymać w siodle.

Evans stał i patrzył, jak płomienie stosu zabierają ciało wojownika. Języki ognia, żywiące się suchym drewnem wzbijały się wysoko ponad mary, szybko trawiły odzież i cało martwego. Palenie zwłok na stosie, było charakterystyczne dla wielu kultur, zwłaszcza dla takich, gdzie kultywowano tradycje wojenne. Niemniej nie wiedział jak jest tutaj. Wkrótce potem ceremonia skończyła się, zarzucili bagaże na plecy i ruszyli za resztą.

Samka ruszając w drogę obejrzała się za siebie. Przybysze również zebrali się do drogi, zapakowawszy na własne grzbiety całe swoje mienie i dziwną broń. Obcy z największym bodaj pakunkiem, miał kilkudniowy zarost i nieco zmęczone spojrzenie...ale i uparcie wpatrywał się w drogę przed sobą. Szedł krok za krokiem w kierunku, w jakim podążała cała grupa.

- Jeszcze trochę i dorobisz się takiej brody, jak ci niektórzy Krigar - zażartował Chris. - Umiesz posługiwać się brzytwą?
Poprawił łuk, jak na razie, na szczęście, stanowiący jedynie niepotrzebny dodatek do ekwipunku.

-Po co mam jej używać?- mruknął w odpowiedzi Jan, uśmiechnąwszy się ironicznie.- No i kiedy? Pomiędzy jedną a drugą próbą napaści, było zbyt mało czasu.

- Racja - dodał Tim - tutejsi prowadza bardzo intensywny tryb życia, jeśli można to tak nazwać - zażartował.

No i był jeszcze jedne problem... Jan nie miał przy sobie brzytwy. Teoretycznie można było ogolić się nożem. Ale Rosiński jakoś nie miał ochoty testować teorii w praktyce.

Samkha przejeżdżała kilka razy obok nich, to wyprzedzając, to dając się wyprzedzić trzem objuczonym mężczyznom, obserwując ich uparcie i zastanawiając się wciąż nad powodem pojawienia się ich na terytorium Krigar i nad ich zachowaniem. W końcu zawróciła konia i ruszyła na wprost nich, intensywnie się w nich wpatrując.

Jan spojrzał spode łba, na skupionego na nim i nie tylko na nim "wojownika". Dopiero po chwili zauważył, że cóż...i za zbyt delikatnej jest budowy i twarz ma zbyt łagodną jak na mężczyznę.
A i klatka piersiowa wojownika była "kobieca"...dodając do tego niesforne kosmyki włosów wymykające się spod hełmu. Mężczyznę to zaskoczyło. Spojrzał na Samkhę zdziwionym spojrzeniem, powędrował po sylwetce dziewczyny i na jej dłonie. Lekko się zaczerwienił. Wszak bezczelnie gapił się na nią. W przypadku mężczyzny, problemu by nie było, ale w przypadku obcej kobiety... nie uchodzi.

Tim również spostrzegł, że ktoś zbliżał się w ich kierunku konno. Z dość dużą prędkością, jak na normalną kolumnę marszową, to świadczyło, albo o pośpiechu, albo o brawurze jeźdźca, albo o dużych umiejętnościach właściciela wierzchowca, albo o wszystkim na raz. Tim rozpoznał w zbliżającej się postaci, osobę, która uważnie przypatrywała mu się podczas rozmowy z Alana i Ymmą. Teraz już w stu procentach rozpoznał w owej na męską modłę ubranej postaci, kobietę.

- Pełne równouprawnienie i emancypacja - powiedział Chris, obrzucając spojrzeniem konną wojowniczkę. - Ciekawe, czy chce nas rozjechać, czy tylko zwrócić na siebie naszą uwagę.

- To coś innego.- zaprzeczył cicho Jan, potrząsając głową na boki. -Wojowniczki nie maskują swojej płci. Poza tym, ona nie wygląda na wojowniczkę.

- To kim ona jest, jeśli nie wojowniczką? - odparł Chris. - W końcu to nie jest przebranie na bal karnawałowy.

Jan wzruszył ramionami w odpowiedzi. Nie znał tego miejsca, ani tutejszych zwyczajów. Nie zamierzał jednak wyciągać tak szybko wniosków... które mogą się potem okazać zbyt pochopne.

Chyba rozpoznali, że nie mają do czynienia z mężczyzną. Szczególnie jeden z nich sprawiał wrażenie szczerze zaskoczonego, mierząc ją wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. Prawdę mówiąc nie była z tego szczególnie zadowolona. Zanim podjechała, zdążyli już pewnie wymienić między sobą parę zdań. Widziała, jak szepczą. Skinęła im głową i objechała ich wokół, po czym znów zrównała się z nimi wstrzymując konia, by posuwać się równo z nieznajomymi mężczyznami.
Zastanawiała się chwilę co zrobić, by zrozumieli o co jej chodzi.

Gdy wojowniczka zrównała się z nimi Chris skinął jej głową.

- Chris - przedstawił się. Zgodnie z zasadami odrzucanymi przez szczególnie aktywne feministki. - Zechcesz do nas dołączyć, pani? - spytał uprzejmie. Samo zadanie pytania było odrobinę sprzeczne z logiką, ale czy mieli się na siebie gapić przez całą, nie wiadomo jak długą, drogę?

Przekrzywiła ciekawie głowę, patrząc z góry na tego, którego Ymma nazwała Chris'em. Najwyraźniej podawał jej właśnie swoje imię, ale o co pytał dalej? Na wszelki wypadek, dla potwierdzenia wskazała na niego i powtórzyła za nim - Chris? - A potem na jego towarzyszy, wskazując ich po kolei i powtarzając imiona, którymi nazwała ich Ymma. - Jan? Tim?

Tim skinął głową, kiedy wymawiała jego imię, widać Alana dobrze ją poinformowała. Gdyby nie ta cholerna bariera językowa, byłoby im wszystkim o wiele łatwiej.

Jan skinął głową w odpowiedzi na to pytanie. Spojrzał na dziewczynę wskazał na siebie palcem, powtarzając. - Jan.
Po czym na nią i spytał. - A ty?
Słów może i nie zrozumie, ale gest powinna.

- Samkha, Samkha tytär Herebeorht - zastanowiła się przez chwilę. Ich imiona były krótkie. Mogli nie zrozumieć, powtórzyła więc jeszcze raz krótko, wskazując na siebie - Samkha.

Tytuł? Miejsce urodzenia? Imiona rodziców? Diabli wiedzą. Dobrze, że ponownie podała swoje imię. Chyba imię...

- Samkha. - Chris skinął głową, potwierdzając że zrozumiał.

Tim również skinął głową na znak, że zrozumiał. Te słowa po jej imieniu, mogły być jej nazwiskiem albo nazwą rodu - pomyślał.

-Samkha.- powtórzył Jan, pozostała część zapewne była nazwiskiem, albo czymś w tym rodzaju. Rosiński spytał.- Dokąd i jak długo będziemy iść?
Po czym wskazał kierunek i... na wyprostowanej ręce przeszedł palcami drugiej. Wskazał na słońce, by potem pokazywał kolejne palce licząc, że pozna liczbę dni.

Popatrzyła uważnie w oczy mężczyzny, po czym wyprostowała kciuk i pokazując na słońce przemierzyła dłonią jego drogę ku horyzontowi, na zachód. - Eräs. - Uniosła znów jeden palec.

Była to dobra wiadomość dla całej grupki, zwłaszcza dla pieszych. A że na własnych nogach byli także oni, toteż Jan skinął głową i się uśmiechnął, mówiąc. - Dzięki.
Słów pewnie nie zrozumiała, ale przesłanie powinno być jasne.

- Eräs? - powtórzył Chris. Potem wskazał na swoje nogi, a następnie na wierzchowca Samkhy.

- Chris eräs - potwierdziła poważnie. - Jan, Tim ei - równie poważnie pokręciła głową na zaprzeczenie, a następnie pokazała dwa palce i uśmiechnęła się krzywo. - Jan, Tim... -tu nastąpił ciąg niezrozumiałych dla nich słów i kręcenie głową.

- Zabawne - uśmiechnął się Chris. I to by było tyle, jeśli chodzi o różnicę w jeździe konnej a chodzeniu pieszo.

- Wyszło chyba na to, że nie zejdzie. Wstydziłbyś się, od dziewczyny konia dopominać.- wtrącił Jan chichocząc. Po czym wskazał palcem na jednego z wojowników. -Od jednego z nich wypadałoby. Tyle, że nie liczyłbym nawet na miłe słowo z ich strony.

- Geniusz... - Chris z ironią skomentował wypowiedź Jana.

Evans przysłuchiwał się rozmowie mężczyzn z z tą kobietą-amazonką. Jeżeli do przebycia został im dzień drogi, to świetnie, o ile oczywiście dobrze się zrozumieli. Był przyzwyczajony do długich marszów, ale co za dużo to nie zdrowo.

- Jan, Tim... Chris. - Klepnęła się przez ramię w plecy, zastanowiła się, zaprzeczyła ruchem głowy. Widać było, że nie wie, jak dać im do zrozumienia czego by od nich chciała. - Jan... - Kiwnęła ręką, jakby przyzywała go bliżej do siebie.

Mężczyzna podszedł zaciekawiony do kobiety. O co jej mogło chodzić? Rzekł więc niemal pytając.-Samkha?
To klepnięcie w plecy było zastanawiające. Czyżby...chciała wziąć część rzeczy? I załadować je na swego konia. Dla pewności klepnął dłonią swój plecak czekając na odpowiedź dziewczyny.

- Ona uważa, że jesteś zmęczony i z chęcią cię zabierze ze sobą - powiedział Chris. - Chce cię podwieźć.

Wyszczerzyła się w uśmiechu i pochyliwszy się z kulbaki, klepnęła w plecak idącego obok mężczyzny, a potem okręciła się w siodle i klepnęła lekko zad konia za siodłem, gdzie umocowane skórzanymi pasami, kiwały się w rytm końskich kroków jakaś zwinięta w rulon derka, wypchana sakwa i kilka innych przedmiotów.

- Pewnie masz z nią jechać - uśmiechnął się Chris.

-Raczej coś zostawić.- rzekł Jan spoglądając na zad konia. Po czym spojrzał na dziewczynę pokazał jeden palec i na siebie, po czym na zad konia. Następnie zaś pokazał dwa palce, potem wskazał na swój plecak i na zad konia. Czekał aż Samkha wskaże odpowiednią opcję.

A Samkha zaczynała się już niecierpliwić. Schyliła się jeszcze raz i chwyciwszy za róg plecaka pociągnęła w górę. - Reppu... painava - stęknęła z uznaniem, puszczając. Był naprawdę ciężki.

To była odpowiedź, Jan zsunął z siebie plecak, ale nie oddał całego. Odpiął z niego ciężki pakunek i pomógł go przymocować na kocu. Nie było tam nic, co mogło by być groźne w użyciu, bądź niebezpiecznie w niepowołanych rękach. Była to radiostacja. Obecnie bezużyteczna, ale nadal sprawna, więc Rosiński nie chciał jej zostawić. W każdym razie, nie stanie się nic złego, jeśli przejmą ją tutejsi...a Jan czując zmniejszony ciężar dodał z uśmiechem. -Dziękuję Samkha.

- Jan -pokazała na wyciągniętej ręce symbol chodzenia, palcami drugiej ręki -kauppala eräs - wyszczerzyła się ponownie pokazując kierunek marszu. - Chris, Tim ei - pokręciła przecząco głową i pokazała dwa palce. - Chris, Tim - wskazała słońce i punkt na zachodzie horyzontu, a następnie zwiesiła bezwładnie ramiona. Klepnęła plecak Jana, a potem wskazała ich bagaże i pokazała znów na konia.

- Gdy my się zmęczymy, to nam pomoże. - Chris stłumił uśmiech. - Wdzięczny jestem, ale to nie będzie potrzebne.

- Nie wiem jak Wy, ale ja za cholery nie dam się im bawić granatami, chyba, że ten łysy mnie zdenerwuje to mógłbym mu go dać jako prezent. Myślę, że nie powstrzyma się przed wyciągnięciem zawleczki zbyt długo. Poza tym, wydaje mi się, że oni już widzieli takich jak my. Nasza broń nie zrobiła na nich wrażenia. Może nawet od biedy potrafili by ją obsłużyć, w końcu obsługi M16 uczono się z komiksu...

Widać dziewczyna nie chciała nikogo faworyzować...chyba. Cóż wiec pozostało zrobić. Jan pokazał kciuk w geście zwycięstwa i dodał spoglądając na dziewczynę.- Poradzimy sobie.
Słów może i nie rozumiała, ale intonacja głosu była przepełniona optymizmem i pewnością siebie.

- Uważaj z gestami - spoważniał Chris. - Nigdy nie wiadomo, co taki uniesiony kciuk oznacza w tej społeczności.

Spencer miał rację i Jan o tym wiedział, ale cóż... skoro bazują na języku migowym w rozmowach, to ponoszą to ryzyko. Z drugiej strony, jak będą chcieli ich zabić, powód zawsze się znajdzie.

- Chris? - Nieświadoma tematu ich rozmowy Samkha, zwróciła się do Jana. Pokręciła głową w zaprzeczeniu, wskazując ze zdziwieniem plecak.

-Ona chce przewieźć także wasze bagaże.- rzekł Jan spoglądając na dwójkę towarzyszy. Po czym dotknął swojego plecaka, siebie i wskazał ponownie kciuk w górę z uśmiechem.

- Chris astella, astella, astella - Chris spojrzał na Samkhę. Potem wskazał na słońce i doprowadził je do zachodu. A potem jeszcze raz. I jeszcze raz. Poklepał plecak. - Chris astella - powtórzył.

Zrozumiała, że ten nie odda jej swoich rzeczy. Został jednak jeszcze jeden z nich. Popatrzyła teraz na niego oczekując jego decyzji.

Tim zauważył pytające spojrzenie kobiety. Zapewne podobnie jak Rosińskiego prosiła od oddanie bagaży. Przez chwilę operator myślał, by ulżyć sobie w drodze, jednak zdecydował, że lepiej poniesie sam swój plecak. W środku były przecież paczki i magazynki z amunicją, pakiety medyczne i ubrania. Może nawet jeśli ona nie miała złych zamiarów, to nie mógł tego ze stuprocentową pewnością powiedzieć o reszcie. Kiedy mówił o zabawie granatami, wolał, żeby wódz Krigar robił to w miejscu sporo oddalonym od nich.

Dziewczyna nadal wyczekiwała jego odpowiedzi. Tim uśmiechnął się do niej i łagodnie odpowiedział powtarzając za Chrisem: - Tim astella... - kręcąc przy tym głową. Miał nadzieję, że nie obraził jej tym.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 11-05-2010 o 17:06.
Lilith jest offline  
Stary 11-05-2010, 19:11   #34
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
post pisany z pomocą Lilith

Stos pogrzebowy był ponurym widokiem, ale dawał poniekąd jakieś pojęcie o ich cywilizacji. Grzebali zmarłych z szacunkiem. I bez modlitw. W każdym razie Jan żadnej nie zauważył. A potem kawalkada ruszyła. Ponoć do miejsca większego niż mała wioska.
Łatwo było zauważyć, że trójka wybawców Alany została zignorowana, prawie przez wszystkich.
Wyjątkiem była młoda wojowniczka Samkha. Dzięki niej Jan mógł zdjąć z pleców ciężką i obecnie bezużyteczną radiostację. Nie mógł jej wszak porzucić...Nie potrafił. Mogła się jeszcze do czegoś przydać. Choć Jan nie potrafił obecnie określić do czego byłby przydatna.

Droga się dłużyła, tym bardziej że Jan szedł bez koni. Był jednak żołnierzem i marsze stanowiły część zaprawy żołnierskiej. Przywykł do nich i go niespecjalnie męczyły.
Podczas tej wędrówki nie bardzo miał ochotę, ani też powodu, do rozmowy z towarzyszami.
Choć właściwie powody by się znalazły. Tyle, że jeszcze nie czas było je wywlekać.


Monotonna wędrówka w końcu znalazła swój finał w postaci dotarcia do sporej osady, obwarowanej palisadą. Rosiński ucieszył się duchu. Wreszcie prawdziwa cywilizacja, nawet jeśli lekko prymitywna.



Co prawda wisząca w powietrzu cisza, była lekko niepokojąca, ale... przecież tym razem nie byli sami. A i nie dochodziły o ich nozdrzy zapachy palące się drewna i spalonego ludzkiego mięsa.
Całość przypominała ogólne założenie wczesnośredniowiecznych osad ( a raczej wyobrażenia laika jakim był Jan, na ten temat), zamek na "szczycie" należał do pana tych włości, a osada dookoła zamieszkana była przez jego poddanych. W okolicy powinny być tez mniejsze wioski czy też osady służebne. Chociaż tego Jan nie był aż tak bardzo pewien. Od jego czasów szkolnych dużo wody upłynęło w Wiśle. Na razie ciekawie się rozglądał po tym miejscu, nawet kosztem zmniejszenia czujności. Spojrzał na zegarek upewniając się co do godziny.

I tyle zdążył zrobić, zanim grupa zaczęła się rozlokowywać w tym miejscu. Konie trafiły do stajni, dzieci dostały opiekę. A i trójce przybyszów zaproponowano posiłek, i miejsce na zostawienie rzeczy... I tu pojawił się problem...
Z jednej strony Jan nieufnie rozstawał się z ekwipunkiem i bronią. Z drugiej odmowa mogła być źle przyjęta.
W końcu byli gośćmi, chyba... Wszak tubylcy nie wtrącili ich jeszcze do lochu, ewentualnie dołu wykopanego na zapleczu zamku i przykrytego kratą, czy też drewnianej chatki zamykanej od zewnątrz. Czy gdziekolwiek lądują w tym świecie więźniowie (oby nie w kotle).
Goście nie powinni zachowywać się nieufnie. Łażenie z całym ekwipunkiem mogło być wzięte jako gburowatość w najlepszym razie.
Jan zostawił się plecak upewniając się wpierw, że każda bron palna jest zabezpieczona przed użycie. Ale przy sobie zostawił pistolet, oraz nóż...a także granat hukowy. Nikt nie był świadkiem jego użycia, więc tubylcy nie powinni go skojarzyć z bronią. A taka pokojowa w sumie broń mogła być przydatna, dla uspokojenia tutejszych.
Zostawiając plecak i ekwipunek starał się zapamiętać też trasę, jaką będzie musiał pokonać by po niego wrócić. Na razie są wszak gośćmi, ale ten stan może się zmienić.

A tymczasem ruszyli dalej... na ucztę, pełniącą rolę kolacji.

Domysły Jana sprawdziły się, choć nie do końca. Pan okazał się panią. Jakiś rodzaj matriarchatu tu panował?
Inna sprawa, że władczyni okazała się piękną młodą kobietą. O oczach błyszczących niczym gwiazdy i spojrzeniu władczyni. O twarzy anioła i wargach stworzonych do uśmiechu. Kobietą o figurze modelki, co tylko podkreślały jej szaty. Była olśniewająco piękna i tą urodą, oraz zapewne charyzmą, zdobyła sobie posłuch wśród otaczających ją wojów.

Rozpoczęły się rozmowy na szczycie. W których trójka przybyszy, była jedynie widzami. Może to i dobrze, bo ciężko uprawiać politykę, nie znając języka. Jan mógł więc obserwować rozmowy, zdając sobie coraz bardziej sprawę, że... nie byli bezpieczni? Czyli nic nowego. Tutejsi nie byli, za bardzo uradowani z Alany, ani z pojawienia się nowych przybyszy.

Niemniej dostali zaproszenie na ucztę...i to jaką. Mięsiwa i alkohol były przednie. Nie to co żelazne racje, czy to co przygotowywał Spencer. Jedzenie mogło być zatrute, ale Jan uznał, że nie ma co głodować bez konkretnego powodu. Utknęli tu na jakiś czas, więc nie ma co się izolować od tubylców. Poza tym zapachy dochodzące do nozdrzy nęciły i to bardzo. Lepiej umrzeć z pełnym żołądkiem. Zwłaszcza że i alkohol smakował wspaniale. Obecny wieczór był miła odmianą po ostatnich dniach. Co prawda atmosfera uczty wydawała się z oczątku napięta, ale potem zelżała. Niemniej od dłuższego czasu Jan nie musiał się martwić o to czy z krzaków nie wyskoczy kolejny średniowieczny kamikadze, o to że cywile głodni, o to że nie mają gdzie iść. Widok jako takiej cywilizacji, dał Janowi odrobinę otuchy...tutejsze trunki też. Spojrzał na Spencera, Kanadyjczyk miał nieco racji mówiąc, że ich gesty mogą być opacznie zrozumiane. Z drugiej jednak strony, nie mogli nie uniknąć wpadek, skoro gesty i nieliczne słowa służyły im do komunikacji.
A gdy człowiek nasyci głód i pragnienie i pragnie uwolnić się od stresu... myśli o zabawie.
Zwłaszcza, że tutejsze dziewczęta zerkały ciekawie na trójkę obcych. Taniec chyba nie miał tu jakiegoś ważnego, bądź rytualnego znaczenia. Pary dobierały się na chybił trafił (mnie więcej) i po prostu...tańczyły w takt skocznej muzyki.


Jan wypił już sporo, więc humor mu się poprawił. Obecność kobiet, wielu pięknych kobiet, działała nieco pobudzająco. Ostrożność Jana zmalała wraz z wypitymi trunkami. Zresztą, czym się martwić? I tak prędzej czy później skończy jak Ipatow, więc wolał zyskać jakieś przyjemniejsze wspomnienia przed śmiercią. Rozejrzał się po wesołych twarzyczkach pięknych kobiet dookoła. Spojrzał w bok i zastanowił się czemu nie zauważył tego wcześniej. Wszak obok niego siedziała prawdziwa piękność, w dodatku mu, a właściwie im życzliwa. Delikatnie chwycił dłoń Samkhi i uśmiechnął się. Spencer mówił coś o ostrożności z gestami, ale cóż... jakie to miało znaczenie w obecnej sytuacji? Będą się przez resztę życia, zastanawiać nad każdym ruchem?

Niczego nie spodziewająca się dziewczyna, w cokolwiek ponurym nastroju zajęta słuchaniem rozmów i obserwowaniem zasiadających przy stole wzdrygnęła się, gdy nagle ktoś dotknął jej dłoni. Poderwała rękę i spojrzała na zaciskające się na niej palce. Niemal odruchowo jej druga dłoń powędrowała do pasa, gdzie spod kaftana wychylała się rękojeść noża. Podniosła zaskoczone spojrzenie na twarz siedzącego przy niej mężczyzny.

Jana lekko zdziwiło to napięcie na twarzy dziewczyny. Zupełnie jakby była w jaskini lwa, a nie na przyjęciu. Rozumiał takie zachowanie u Alany, ale czemu tak się zachowywała Samkha? Przecież była tylko jedną... z wojów? Czemu nie mogła się odprężyć? Lekko zacisnął swą dłoń na dłoni dziewczyny, jakby chciał dodać jej otuchy, i rzekł.- Jan, Samkha.
Wskazał na tańczące pary.

Dopiero po tej zachęcie z jego strony zareagowała przytomniej. Spróbowała delikatnie wydostać dłoń z jego uścisku, energicznie kręcąc głową. Nie mogła, nie powinna. Rzuciła rozpaczliwe spojrzenia Alanie i Deorowi, jakby oczekiwała od nich pomocy.

Jan przekrzywił głowę przyglądając się dziewczynie. Trzymając dłoń dziewczyny pocierał ją kciukiem pieszczotliwie. Uśmiechnął się delikatniej. Jeszcze raz wskazał na tańczące pary. Po czym powtórzył lekko błagalnym tonem.- Jan, Samkha.
I pokazał jeden palec.
W końcu to ona okazała serce przybyszom z innego miejsca. Więc pewnie okaże więcej wyrozumiałości przy nauce tańca.

Alana była zbyt daleko, by dostrzec jej zmieszanie i rozpoznać obawy. Samkha widziała chmurne spojrzenia ciskane ku niej przez Accę z cienia po niemal przeciwnej stronie sali. Ostatnie czego potrzebowała, to sprowokowanie jego, lub kogoś z jego ludzi. Deor zareagował na jej nerwowe spojrzenia i kiwnął do niej głową, wysunąwszy podbródek w przód spojrzał pytająco. Wśród muzyki i hałaśliwych rozmów zmuszona była podnieść głos, wyjaśniając mu, czego chce od niej Obcy.

Jan nie bardzo wiedział co się dzieje, ale cóż... nie znał zwyczajów tego miejsca. Może okazał się zbyt natarczywy. Cóż, nie zaciągnie wszak dziewczyny na siłę. Jeśli i tym razem Samkha odmówi... trzeba będzie zrezygnować.

Deor powstawszy zakrzyknął coś, a najbliżsi biesiadnicy odkrzyknęli rozbawionymi głosami. Wojowie unieśli puchary, a kilka kobiet powstało i zbliżyło się do Obcych, zapraszając ich na tańce. Były o wiele bardziej chętne do zabawy niż młoda wojowniczka, która ujęła w dłoń ręce Przybysza i skierowała go w stronę czekających, uśmiechających się filuternie dziewcząt.
- Pahoillani Jan - powiedziała przepraszającym tonem i uśmiechnęła się smutno.

Cóż mógł zrobić Rosiński, tak odprawiony. Podszedł w kierunku najbliższej dziewczyny skorej do tańca. Zerknął jeszcze przez ramię na Samkhę, ale cóż... uśmiechnął się. A potem zajął ową tancerką. Wszak nie zamierzał jej zmuszać do zabawy, wbrew jej woli.

Odprowadziła go wzrokiem i patrzyła na starania jakie czynił, by opanować rytm i kroki. Nie znał ich tańca, to było pewne, ale był ambitny. Trunki, w które obfitował stół także zrobiły swoje i Utlandsk poczuł się już najwidoczniej dość swobodnie.

Na uczcie było sporo kobiet, sporo ładnych kobiet. Uśmiechających się do nieznajomych, ładnych kobiet. Wręcz kokietujących.
Janowi trafiła się ruda dziewczyna o intrygującym spojrzeniu, i skórzanej...górnej części stroju wyraźnie eksponującej jej walory. Miała też sporą siłę w dłoniach. Jeśli Jan miałby zgadywać, to była córka tutejszego kowala. Albo kowal płci żeńskiej. Czuć od niej było znajomą Rosińskiego nutę węgla drzewnego.


A może się mylił? Nieważne to było. Rudowłosa piękność była wyrozumiała dla starań podhalańczyka i z jej pomocą poznawał kolejne kroki tańca. Nieco wyższa od Jana, miała bardzo piękny uśmiech i głośno się śmiała...choć z racji bariery językowej, Jan nie wiedział, czy śmieje się z ogólnej sytuacji. Czy też może z niego.
W kolejnym tańcu zmienił partnerkę na młodziutką chyba 17-latkę o blond włosach zaplecionych w dwa warkocze. Dziewczyna strasznie się czerwieniła, co Jana dziwiło. Wszak były to niezobowiązujące tańce.

Kolejny wybór był ryzykowny... i pewnie kilka kielichów wcześniej Jan by się nie odważył.
Ale wypity alkohol, zdecydowanie zmieniał sytuację. Jan podszedł bowiem do władczyni, wychodząc z założenia, że szlachectwo szlachectwem, ale nawet królowym wolno tańczyć. Poza tym, najwyżej odmówi.
Był to jednak kolejny błąd ponieważ, gdy tylko się zbliżył, kilkunastu wojów sięgnęło po miecze, powoli wysuwając je z pochew.
A Alana, to tam będzie pokręciła głową w znaku zaprzeczenia. Cóż... w sumie nic się chyba nie stało i już Jan zamierzał się dyplomatycznie wycofać rakiem, gdy
Piękna władczyni zeszła ze swego tronu i podała mu rękę. Dłoń miała zgrabną i delikatną. Podobnie jak całą sylwetkę.

Zaczęli tańczyć. Na szczęście poprzednie tancerki pozwoliły mu opanować kroki, na tyle że nie powinien zbłaźnić się przed władczynią. A ta chyba doceniała jego wysiłki, bo wszelkie wpadki, choć kwitowała chichotem, to jednak w miarę dyskretnym.
Zresztą urodą zostawiała daleko w tyle poprzednie tancerki, delikatne rysy twarzy, miękkość ciała. Była zwinna niczym łania i zostawiała za sobą delikatny zapach jaśminu.
Janowi zdawało się, że tańczy z królową elfów, a nie ludzi. Co prawda procenty w jego krwi zwiększały u Jana idealizację władczyni tego miejsca, ale cóż... Obiektywnie patrząc, była ona jedną z najpiękniejszych kobiet na sali.

A Jan przetańczył z nią taniec...Jeden taniec. Nie więcej.

Rosiński nie zapytał ją o imię, uznając że do twarzy jej w tej mgiełce tajemniczości.

A gdy taniec się skończył, ona wróciła na tron. A Jan obtańcowywał kolejną pannicę, a potem kolejną. Aż ten wysiłek taneczny połączony z wysiłkiem marszu sprawił, że Rosiński musiał odpocząć i wrócił na miejsce obok Samkhi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-05-2010 o 10:06.
abishai jest offline  
Stary 23-08-2010, 19:41   #35
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Zaginiony post Merilla



Tim rzucił plecak na podłogę małego pokoju, który został mu wyznaczony. Musiał przyznać, że jego ciężar zaczynał już mu ciążyć, reszta tubylców szła bez obciążenia, dlatego tempo które nadali było dość żwawe. Z tego co wyrozumiał zostali zaproszeni na ucztę. Tylko co miał zrobić z bagażami i bronią?
Pokoik nie miał żadnych zamków w drzwiach, podobnie skrzynia stojąca pod przeciwległą ścianą. Oprócz tego mebla, do dyspozycji komandosa było jeszcze proste posłanie, wyłożone skórami zwierząt, wśród których Tim rozpoznał nawet niedźwiedzią skórę. Postanowił, że zabierze ze sobą pistolet i nóż, magazynki do pistoletu wrzucił do kieszeni cargo, przypiętej na prawym udzie, tam też wrzucił palmtopa. Magazynki z amunicją i granaty wrzucił na dno plecaka, przykrywając ubraniami. Broń, czyli karabiny położył na dnie, a na to wszystko plecak. Chwilkę myślał nad tym jak zabezpieczyć zawartość skrzyni przed rękami i oczami potencjalnych wścibskich podglądaczy. Użycie granatu bojowego było wykluczone, nie mieliby szans uciec, gdyby ktoś przez przypadek stracił ręce, albo i korpus. Jednak flaschbang, którego wziął ze sobą do odstraszania zwierzyny, był jak znalazł. Wyciągnął zawleczkę grantu hukowo-błyskowego i położył go tak, że wieko skrzyni przytrzymywało łyżeczkę granatu przed detonacją. Każdy, kto otworzyłby skrzynie, oślepłby na kilkadziesiąt sekund i ogłuchł na kilka godzin. Na pewno nie było to przyjemne, ale przynajmniej skutki nie były śmiertelne. Tim wolał sobie nie wyobrażać co mogłoby się stać, gdyby któryś z tutejszych, dorwał się do nieodbezpieczonego karabinu.
Zaczęła się uczta… w obszernej alkowie w której centrum stanowił długi, suto zastawiony stół i podwyższenie na jednym jego końcu, na którym siedziała młoda, ale bardzo piękna kobieta. Ich trójka została podprowadzona przed jej oblicze, po kilku niezrozumiałych dla Tima słowach, wszyscy złożyli jej głęboki pokłon. Evan nie zamierzał łamać miejscowych zwyczajów, skłonił się z szacunkiem, jedn
tak głęboko jak tubylcy. .To chyba wystarczyło, bo ta, o ile dobrze Tim rozumował, władczyni, wskazała im puste miejsca przy stole. Zauważył jednocześnie, że Alana stała wyprostowana i dumna, jakby była co najmniej równa tej kobiecie z podwyższenia. Zastanowiło go to, tak jakby Alana i ta druga kobieta, pełniły jakieś ważne funkcje, ale albo równorzędne sobie, albo takie same w dwóch różnych stronnictwach. W ogóle wyczuwał jakieś dziwne napięcie wśród gości, mimo atmosfery uczty, grającej muzyki i stołów pełnych jadła… coś mu to nie grało. W powietrzu czuć było podziały, a Timowi dziwnie zdawało się, że oni są w ich centrum… jakby między młotem a kowadłem.
Żołnierz przypatrywał się przynoszonym potrawom i napojom. Zapach pieczonego mięsa przyjemnie drażnił jego powonienie, a żołądek odezwał się głuchym burczeniem, na szczęście niezauważonym z powodu gwaru na sali. Chwilkę przypatrywał się jak ze wspólnych półmisków częstują się współbiesiadnicy, więc co do jedzenia to chyba nie musiał mieć podejrzeń. Ochoczo nałożył sobie kawałek parującego udźca bodajże i spróbował. Smakowało nieźle, choć chyba z przypraw to użyto tylko jałowca i odrobinę soli, był jednak tak głodny że nie miał zamiaru wybrzydzać.
Kiedy tylko zaspokoił pierwszy głód, z większą czujnością analizował otoczenie. Siedząca na podwyższeniu kobieta, była otoczona przez kilku dyskretnych strażników, Tim zauważył, że większość mężczyzn na sali miała przy sobie broń, czy to kordy czy miecze. O uwadze i czujności mężczyzn przekonał się kiedy Rosiński wpadł na genialny pomysł, by zaczepić siedzącą na podwyższeniu kobietę. Amerykanin zauważył już wcześniej, że Rosiński pije wszelkie napoje jakie miał pod ręką, a jego gesty i chód wyraźnie wskazywały na stan spożycia. „Więc jednak żarty o pijaństwie Polaków i Rosjan nie są bezpodstawne”.
Nie śmiesznie zrobiło się kiedy obstawa i mężczyźni z Sali, zaczęli wyciągać miecze z pochew. Tim miał już rękę na kolbie pistoletu. Osiem kul z Colta i mo
dziewięć z pistoletu Spencera nie wystarczyłoby by wyjść zwycięsko ze starcia. Na szczęście kobieta rozładowała sytuację.
To tylko utwierdziło Evansa, że atmosfera tej uczty i zabawy nie jest tak sielska za jaką by chciała uchodzić. Wstrzemięźliwie pił ze swojego kubka, piwo jakie mu nalano, nie było może tak dobre jak Bud ale co miał zrobić. Chwilę później sytuacja się uspokoiła. Na całego zaczęły się tańce i zabawa. Spencer usiadł pomiędzy Samkhą a Ymmą i wyciągnął swój notesik. Evans postanowił rozejrzeć się po wiosce, albo chociaż po budynku w którym gościli.
Dyskretnie wstał od stołu starając się nie zwracać niczyjej uwagi wyszedł z Sali. Kiedy znikał w bocznym wyjściu, wydawało mu się, że badawcze spojrzenie Alany go złowiło. Miał nadzieję, że nikt prócz niej nie zwrócił na niego uwagi. Odpiął kaburę Colta… nie chciał nikomu robić krzywdy. Sam w zasadzie nie widział czemu miałby służyć ten spacer, wolał jednak zorientować się w topografii tego miejsca a może i całej wioski. Tak na wszelki wypadek, gdyby musieli szybko uciekać. Może miał też cichą nadzieję, znaleźć jakiś ślad ludzi z ich rzeczywistości. Jeśli trafiali tu przez lata zaginięć, to może jakiś ślad w tej wiosce ich bytności
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 10-04-2011 o 11:45.
Lilith jest offline  
Stary 23-08-2010, 19:45   #36
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tańce, hulanki, swawola...
Przynajmniej w wykonaniu niektórych.
Chris dzielił swą uwagę między towarzyszki przy stole a obserwowanie Jana, który szalał na parkiecie, braki w znajomości figur nadrabiając zapałem.
Zacieśnianie więzi utlandsko-krigarskich było widać nieco męczące, bowiem Jan, pokrzepiwszy swe siły kolejnymi porcjami mięs i trunków opuścił salę w towarzystwie nad wyraz troskliwej Samkhy.
Chris został na placu boju sam.
Nie licząc oczywiście Krigar.
Na szczęście Selred z pewną dozą tolerancji i wyrozumiałości spoglądał na przedstawiciela Utlandsk, od czasu do czasu zagadującego jego towarzyszkę.
- Jan juopunut.
Po serii gestów oznaczających picie i zataczanie się Chris poznał kolejne słowo. Znaczeniem pasujące nie tylko do opuszczającego salę Jana.
Nagle na środek sali wyszedł wystrojony mężczyzna z instrumentem nieco przypominającym lutnię i przybrzdąkując sobie do wtóru rozpoczął przydługawą śpieworecytację.
Sladopodobny osobnik musiał się cieszyć dość sporym uznaniem, bowiem występ co chwila przerywany był pełnymi aprobaty wrzaskami i uderzaniami pięściami w stoły.
Zabawa się rozkręcała, zaś Chris, siedzący jak na tureckim kazaniu, poświęcił swój czas na obserwowanie zachowań biesiadników. Większość zajęta była słuchaniem występów i wtórowaniem w kluczowych momentach, ale byli i tacy, co nie zwracali uwagi na śpiewaka, tylko pochyleni ku sobie rozprawiali o swoich sprawach. Parę spojrzeń, nie do końca miłych i sympatycznych, skierowanych zostało w stronę stołu, przy którym siedzieli Ymma, Selred oraz Chris.
Skald wreszcie skończył. Obdarzony przez Mildrith łaskawym skinieniem głowy i nagrodzony kolejnymi gromkimi okrzykami zasiadł przy jednym ze stołów stojących blisko podium i pochłaniać zaczął trunki w tempie wskazującym na to, że zamierza odrobić zaległości spowodowane przerwą na występ.
Ymma zaczęła wyglądać na zmęczoną, zatem warto było wykorzystać jej obecność, zanim skończy balować i dowiedzieć się jeszcze, gdzie tu można się odświeżyć.
- Vesi? - spytał, równocześnie wykonując gest mycia rąk i twarzy.
- Pestä... - Po krótkiej chwili namysłu Ymma skinęła głową. Powiedziała coś do Selreda, a ten przywołał jednego ze służących i wskazując na Chrisa wyrzucił z siebie kilka zdań, wśród których Kanadyjczyk zdołał zrozumieć tylko dwa. Pestä i sauna.
Czy to drugie słowo miało takie samo znaczenie, jak w jego świecie? Bez wątpienia miał się o tym przekonać.
Służący spojrzał na Chrisa z zaciekawieniem zmieszanym z niedowierzaniem, jakby nie wierzył, że Utlandsk też potrzebują od czasu do czasu kąpieli, a potem skinął głową. Gestem dłoni zachęcił Chrisa, by ten poszedł za nim.
- Hyviä öitä, Chris - powiedziała Ymma.
- Öitä - dodał Selred.
- Ymma, Selred. Hyviä öitä - odparł Chris.
Skinął głową dwójce Krigar, a potem władczyni i Alanie, chociaż nie był pewien, czy którakolwiek zwraca na niego uwagę. W przeciwieństwie do paru Krigar, obficie raczących się alkoholem.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-08-2010, 19:45   #37
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Miejsce na zaginiony post...oby udało się później uzupełnić...
Miejsce akcji : ... sala,łaźnia, sypialnia.
Wydarzenia: Tańce, kąpiel Jana.
Powrót do łóżka i sen.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 23-08-2010, 19:50   #38
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Służący poprowadził Chrisa przez ciemne korytarze.
Pomieszczenie, do którego w końcu trafili od razu świadczyło o tym, że słowo 'sauna' i w jednym, i w drugim języku ma to samo znaczenie.
Przewodnik zamknął drzwi, zostawiając Chrisa w pomieszczeniu służącym najwyraźniej jako przebieralnia i basen.
Basen, w którym naga kobieta o świetnej figurze wraz ze swym równie nagim towarzyszem usiłowali kogoś utopić.
Chris zawahał się. Wewnętrzne porachunki Krigar niezbyt Chrisa obchodziły. W dodatku pochylona nad basenem kobieta wystawiała na nie tyle publiczny, co całkiem prywatny widok Chrisa ciekawe fragmenty swego ciała w sposób zwykle nie spotykany. I wart dłuższej obserwacji.

Chris zrobił krok do przodu i w tym momencie w jego stronę poleciał kawałek materiału rzucony przez wspólnika zbrodni.
Nie był to jednak ręcznik, tylko podkoszulek... Typowy 'ziemski' podkoszulek, mogący należeć tylko do jednej osoby...
- Jan? - spytał Chris i ruszył w stronę basenu, chcąc uwolnić towarzysza z rąk oprawców.

Kobieta i jej wspólnik gwałtownie poderwali głowy, odwracając się w stronę intruza, lecz nadal przytrzymując pod wodą głowę wyrywającej się ofiary. Zacięte twarze z wyszczerzonymi z wysiłku zębami, nagle zmieniły wyraz. Wyglądali na kompletnie zaskoczonych. Wyrzucone przez podtapianego człowieka spod lustra wody ręce, szarpały w bezcelowej, rozpaczliwej walce ich zanurzone po łokcie ramiona.

Tamta dwójka wyglądała na zaskoczonych pojawieniem się Chrisa i co z tego? Zaskoczenie nie spowodowało rezygnacji z zamiarów, a nie było wiadomo, czy topiony wytrzyma jeszcze długo.
Ile czasu potrzeba, by zrobić pięć kroków? Sekundę? Dwie?
W podświadomości Chrisa formowało się odkrycie, ze już kiedyś widział te włosy i te oczy, ale zestawione z nagim ciałem nie pozwalały przypisać się do odpowiedniej osoby. A potem nie było już czasu na myślenie, gdy z całej siły odepchnął mężczyznę od brzegu basenu.
Być może powinien coś mu złamać, rękę albo kark, ale nie był do końca pewien, czy czasem podchmielony Jan nie zrobił czegoś niewłaściwego...
Łaźnia, naga niewiasta, alkohol... Różne rzeczy mogły się zdarzyć. Ale utopienie było zbyt surową karą. Jeśli do niczego nie doszło, oczywiście...

Ciemnowłosy golas zatoczył się na ścianę. Trudno było powiedzieć, co bardziej ucierpiało - jego duma, ramię czy ściana... W każdym razie z jego twarzy zniknęło zaskoczenie, a pojawiła się wściekłość.
- Utlandsk! - syknął.
Jednak zamiast zaatakować i zmieść przeciwnika z powierzchni ziemi przesunął się w bok, przy ścianie. Widać uznał, że walka wręcz nie jest dość honorowym sposobem rozwiązania sporu, gdyż sięgnął po leżący pod ścianą miecz.
Ponoć jedną z najbardziej zabawnych rzeczy pod słońcem jest goły facet w skarpetkach.
Goły facet wymachujący mieczem jest niemal równie zabawny. Pod warunkiem, że nie zamierza pokroić cię tym mieczem na plasterki... Co gorsza tuż obok Chrisa czaił się drugi wróg - kobieta Krigar. Goła bo goła, ale wprawa, z jaką topiła tamtego świadczyła o tym, że może stać się niebezpieczna...
Chris uskoczył pod ścianę.
W samą porę by uniknąć próby podstawienia mu nogi przez golaskę.

Oczywiście mógłby ze spokojem zastrzelić obydwoje... Ale nie zależało mu na ściągnięciu sobie na kark paru setek krigarskich wojowników. Poza tym... sytuacja zdała mu się nieco zabawna... Do chwili gdy zobaczył, że z basenu gapi się na wszystko całkiem obcy mężczyzna, w dodatku wcale nie wyglądający na przerażonego.
Zabawił się zatem w niepotrzebne ratowanie obcego faceta, naraził dwójce Krigar... Po co?

Brunet z mieczem rzucił się w stronę Chrisa. Parskający jeszcze wodą człowiek z basenu, wyskoczył z niego kocim, płynnym ruchem. Przy czym cała jego postawa niczym nie sugerowała, iż przepełnia go wdzięczność za ocalenie życia.

Chris uśmiechnął się szyderczo.
Żałował troszkę, że nie ma do czynienia trzema mężczyznami. Facetom z przyjemnością połamałby to i owo, w stosunku do kobiet... Chyba gdzieś tam pod skórą drzemały resztki cywilizacyjnego szlifu. I wychowanie, które nakazywało chronić kobiety, a nie łamać im kości.
Czy jednak miał wybór? W sytuacji, gdy od podjętych kroków zależało jego życie?
Przesunął się odrobinę, by oddalić się od... Samkhy?
Bez wątpienia kobieta wyglądała inaczej, niż na przyjęciu, ale to jednak była ona. W stroju zwanym przez niektórych dowcipnisiów urodzinowym wyglądała jeszcze ciekawiej i w normalnej sytuacji Chris nie miałby nic przeciwko pobytowi w jednym pomieszczeniu. Czy kąpieli w jednym basenie. Bez podtapiania.
Sytuacja jednak do normalnych nie należała...

Brunet z mieczem był szybki, jednak ze względu na wysokość pomieszczenia nie mógł uderzyć z góry. Pchnięcie...
Chris nie miał zamiaru dać się przyszpilić do ściany niczym motylek w kolekcji zapalonego entomologa.
Skoro w dłoni nie ma miecza, trudno parować takie uderzenie. Ale wystarczy niewielki unik. Ćwierć obrotu... I wykorzystanie rozpędu przeciwnika, by zadać mu cios
- Octan keskeytyä! Se ei omata miakka! - krzyknęła Samkha. Chrisowi mogło się tylko wydawać, ale w jej głosie brzmiało coś na kształt prośby zmieszanej z obawą. Było za późno by spojrzeć.

Ostrze miecza minęło bok Chrisa o parę centymetrów, a dłoń Kanadyjczyka wylądowała na splocie słonecznym przeciwnika.
Może Chris powinien był się bardziej do tego przyłożyć, bowiem brunet, miast paść nieprzytomny na podłogę, jęknął tylko i wypuszczając z dłoni miecz złożył się w pół.
W tym momencie należałoby dobić przeciwnika, na wieki wybijając mu z głowy jakiekolwiek myśli, nie tylko o ewentualnej późniejszej zemście. Chris nie miał na to ani czasu, ani - prawdę mówiąc ochoty. Uskoczył w bok, starając się znaleźć jak najdalej od pozostałych przeciwników.

Drugi z mężczyzn już dopadł swojej broni, a i Samkha wyraźnie zamierzała dołączyć do niego. Jednak nie chwyciła za własny miecz. Z rozpędu zderzyła się ramieniem z ruszającym na Chrisa młodszym ze swoich towarzyszy i skręciwszy rękę tamtemu, wyłuskała rękojeść broni z jego dłoni. Naparła na niego, odpychając go w tył.
- Keskeytyä haastelle! -wrzasnęła z furią. - Chris?! -zwróciła się bezpośrednio do Obcego, wyrzucając z siebie serię pytających, brzmiących wyrzutem zdań, gestykulując przy tym gwałtownie, wskazując siebie i swoich towarzyszy. Na koniec potrząsając głową, rozłożyła ramiona w geście niezrozumienia i patrzyła, ciskając oczyma błyskawice na zastygłego w obronnej postawie Utlandsk.

Ciekawe, jak miał jej wytłumaczyć, że to była najzwyklejsza na świecie pomyłka? Że zaszło nieporozumienie, które o mały włos zamieniłoby przytulną łaźnię w miejsce krwawej jatki.
Co miał powiedzieć? Że mu bardzo przykro? Zabawne...

Czyżby zauważyła jego zmieszanie? Wyciągając przed siebie rękę, otwartą dłonią w jego stronę, powoli zbliżała się do pokonanego przez Chrisa, łapczywie chwytającego powietrze mężczyzny. Przyklęknęła przy nim, troskliwie o coś pytając. Tamten potrząsnął głową i wymruczał kilka chrapliwych słów w odpowiedzi. Spojrzenie Samkhy znów zawisło pytająco na twarzy Przybysza.

Chris, podobnie jak Samkha, rozłożył ręce, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że nie stanowi tak atrakcyjnego obiektu jak stojąca naprzeciw niego młoda kobieta.
- Samkha, käydä. Chris puhua...
Na tym, mniej więcej, kończyły się jego zasoby lingwistyczne, umożliwiające wytłumaczenie czegokolwiek...
Teraz pozostawała już tylko mowa gestów...

“Noiii?” -wydawał się mówić kolejny gest kobiety. Ciemnowłosy wyprostował się w końcu, bluźniąc sobie pod nosem. Młodszy zaś mężczyzna, wziąwszy z ławy koszulę podszedł do nich i podawszy ją dziewczynie, szepnął jej coś w ucho, wskazując wzrokiem na Utlandsk. Wyraźnie się zmieszała. Oddawszy mu miecz, wyszarpnęła z jego ręki szatę i włożyła ją na siebie, starając się unikać wzroku intruza. Koszula należała do kogoś znacznie wyższego i była na nią trochę przydługa. Zakryła dzięki temu wszystko, co mogło budzić czyjekolwiek wątpliwości.

Chris udał, że nie widzi tego zbędnego w gruncie rzeczy gestu. Co zobaczył i tak nie mogło ot tak sobie zniknąć z jego pamięci.
- Samkha... - powiedział, by zwrócić na siebie jej uwagę. Następnie wskazał stojącą pod ścianą ławę, zapraszając kobietę do zajęcia miejsca.
Potem podniósł leżący pod ścianą podkoszulek Jana - przyczynę całego zamieszania.
- Jan - powiedział, pokazując podkoszulek.
Następnie wskazał na siebie.
- Chris astella sauna.
Zademonstrował, jak wchodzi do pomieszczenia. Nie znał słowa ‘widzieć’, ale to też można było pokazać gestem...
- Pari Krigar teurastaa Jan... - powiedział w końcu i rozłożył ręce w pełnym bezradności geście.
- Teurastaa?! -Samkha wciągająca właśnie spodnie, popatrzyła na niego dziwnym wzrokiem, a z gardła ubierającego się tuż obok młodszego woja, wymknęło się tłumione prychnięcie. Opanowując narastające rozbawienie, tłumaczył coś przez chwilę swoim towarzyszom, a kiedy pobity przez Chrisa woj burknął coś, poważnie rozeźlony, nie wytrzymał i wybuchnął głośnym śmiechem, poklepując go protekcjonalnie po plecach. Niepotrzebnie, bo łokieć tamtego wbił mu się za to pod żebra, wywołując stęknięcie i kolejne salwy zduszonego chichotu.
Śmiech to zdrowie. Przynajmniej teoretycznie.
W tym przypadku oznaczał zapewne, że tłumaczenie Chrisa zostało zrozumiane. Ale czy wybaczone? To jeszcze nie było zbyt pewne...

Zachowująca dotąd powagę Samkha, spojrzała wreszcie w twarz Chrisa i po krótkiej, acz uważnej lustracji także rozciągnęła usta w uśmiechu rozbawienia.
- Chris astella kohti sauna, jaa? - spytała na potwierdzenie zawieszając głos w chytrym oczekiwaniu.
Z tego zdania Chris pojął mniej więcej połowę.
- Chris astella sauna - wskazał wejście do drugiego pomieszczenia, pełnego pary.
- Chris riisuutua - patrząc mu w oczy wstała i zbliżyła się do niego z prowokującym uśmiechem.
- Oh! Samkha! - z udawanym niesmakiem wykrzyknął młodszy woj i plotąc coś do siebie w tym samym tonie, zaczął szybciej zbierać swoje rzeczy. Klepnąwszy swojego kumpla w ramię popędził go do wyjścia.
- Hee? - popędzany chrząknął mało inteligentnie.

Słowo ‘riisuutua’ zabrzmiało to co najmniej interesująco... Egzotycznie, można by powiedzieć... Tyle, że całkiem niezrozumiale...
- Riisuutua? - spytał. Żałując, że jeszcze nie nauczył się krótkiego, acz przydatnego ‘nie rozumiem’. Zrobił krok w stronę dziewczyny. Na jego twarzy malowało się raczej zdziwienie, niż zachwyt na widok prowokacji lśniącej w oczach Samkhy.
- Ei...risuutua - zamruczała, wyciągając dłonie ku jego piersi. Dotknęła guzików i zaczęła rozpinać jeden z nich.
Było to zaskakujące, ale nie niemiłe. Żałował tylko, że pewnie na tym etapie to się zakończy...
Po pierwszym guziku puścił jednak także następny i... kolejny. Aż w końcu cała bluza zsunęła mu się z ramion przy wydatnym udziale dziewczyny. Drobne dłonie o smukłych palcach powędrowały do jego pasa, mocując się ze sprzączką.
Barczysty ciemnowłosy Krigar ciągnięty ku wyjściu przez towarzysza, gapił się na nich szeroko otwartymi oczyma. W końcu machnął zniechęcony ręką.
- Utlansk - warknął, wyciągając w kierunku Chrisa palec i potrząsnął nim w geście groźby. Po czym szarpnięty mocniej za ramię, zniknął za drzwiami. Sprzączka także dała za wygraną. Obcy nadal patrzył na nią tym samym, zdziwionym spojrzeniem. Po małym szarpnięciu, które zachwiało mężczyzną, ciężka kabura przy prawym boku zsunęła się nisko na biodro, z każdym kolejnym odpiętym guzikiem, bardziej rozchylając spodnie. Przygryzając wargi, delikatnie zaczęła wyciągać koszulę zza paska i bawić się kolejnymi, drobniejszymi guzikami, tym razem powoli posuwając się ku górze. Rozchyliła koszulę odsłaniając falujący oddechem tors mężczyzny. Na łańcuszku zadźwięczał metalicznie nieśmiertelnik, przyciągając jej spojrzenie. Amulet? Opuszkami palców dotknęła blizny na jego piersi. Trzech równoległych długich cięć, pozostałości po pazurach drapieżnika. Bestia musiała być ogromna. Odsunęła się lekko. Ogarniając Chrisa wzrokiem obeszła go w koło, muskając palcami obojczyk i ramię. Stanąwszy za jego plecami, zsunęła koszulę z jego ramion. Kiedy przyklęknęła przed nim, by zająć się butami było w jej wzroku coś, co nie pozwalało opanować drżenia. Utlandsk bez wątpienia był mężczyzną. I reagował na kobiety jak każdy mężczyzna...
Spodnie praktycznie same zsunęły się na ziemię pociągane ciężarem broni w kaburze, kiedy znowu stanęła mu za plecami i wsunąwszy dłonie na jego biodra, zepchnęła je w dół. Czuł muskające mu plecy jedwabiste włosy kobiety. W zsuwanie bielizny włożyła więcej delikatności i uwagi. Ciepłe dłonie pełzły wzdłuż bioder, ud, łydek, aż bezbronny Utlansk pozostał zupełnie nagi.
Jednak wzrok Samkhy przyciągnęło co innego. Błysk metalu na lewym nadgarstku.
- Viehätys? - spytała, dotykając zegarka. - Tällainen taika? - dodała z mieszaniną zaciekawienia i szacunku.
Bez względu na to, co znaczyły te słowa, była w błędzie. Ale jak miał jej wytłumaczyć, że to tylko skomplikowana maszyna do odmierzania czasu?
- Ei - powiedział Chris. To słowo znał.
- Talizman - powiedział, pokazując dziewczynie niezbyt szeroki, złoty pasek metalu zdobiony kilkoma regularnymi wgłębieniami tkwiący na serdecznym palcu lewej dłoni.
- Talismaani... - powtórzyła z zaciekawieniem Samkha. Delikatnie, jednym palcem, dotknęła złotego krążka. Ale nic się nie stało.

Chyba lekko zawiedziona zebrała z posadzki jego porozrzucane nieco rzeczy i ułożyła je na ławie. Nagle w świetle pochodni błysnęło długie ostrze, które nie wiadomo skąd pojawiło się w ręce Samkhi.
Chris sprężył się odruchowo, zanim do głosu doszedł rozsądek. Wszak gdyby Samkha chciała go pchnąć nożem, zrobiłaby to wcześniej...
Trzy uderzenia rękojeścią w drewniane belki ściany były sygnałem. Drzwi uchyliły się i weszła przez nie młoda łaziebna z cebrzykiem świeżej, grzanej wody i wiązką miękkiego siana z pachnącej trawy do mycia.
Samkha skinęła Chrisowi głową i skierowała się w stronę wyjścia z sauny. Zanim zamknęła za sobą drzwi, obejrzała się jeszcze za znikającym wśród oparów mężczyzną.

Łaziebna odziana była w kuse giezło, które z racji ilości wchłoniętej wilgoci oblepiało jej ciało, niewiele pozostawiając wyobraźni.
Na co jak na co, ale na brak ładnych kobiet Krigar nie narzekali. Na miłe i sympatyczne zachowanie w łaźni - również. Ale raczej nie należało się spodziewać, by swoboda obyczajów sięgała dalej niż wspólne kąpiele. W wielu kulturach nagość nie była bezmyślnym tabu, trzeba jednak było uważać, by nie pomylić różnych faktów i nie wyciągać pochopnych wniosków...

Chris w milczeniu poddawał się fachowym zabiegom łaziebnej. Mycie połączone z częściowym masażem czyniło cuda, usuwając zmęczenie po całodziennej pieszej wędrówce.
W zasadzie mogłoby to nawet trwać dłużej, ale gdy łaziebna skończyła Chris nie potrafił jej wytłumaczyć, że prosiłby o powtórkę.
- Onko sinulla enää haluaa? - spytała.
To też mogło oznaczać wszystko. Tylko jak miał jej dać do zrozumienia, że przydałby jej się ręcznik?
Podniósł się i gestami zaczął sugerować, że się wyciera. Chyba znali coś takiego, jak ręczniki? A może miał siedzieć i czekać, aż wyschnie?
Z usta łaziebnej padła seria wyrazów, z których żaden nie zawierał znajomych słów. Widząc w oczach Chrisa brak zrozumienia łaziebna westchnęła, potem dotknęła ramienia Chrisa i skierowała go w stronę basenu.
- Wiem, wiem... - odparł Chris.
- En ymmärrä... - odparła łaziebna. A potem pokazała na ścianę, gdzie na wieszaku wisiała wielka lniana płachta. Chris mógłby się założyć, że wcześniej tam nie wisiała..
- Pyyhe - powiedziała. A potem skinęła głową widząc jak Chris wchodzi do basenu.
Ruszyła w stronę wyjścia.
- Kiitos - powiedział Chris. - Öitä.
- Öitä - odparła łaziebna, zamykając drzwi.

Woda w basenie do najcieplejszych nie należała. Samotne w nim siedzenie przez zbyt długi okres czasu mogło stać się nudne.
A trudno było liczyć na to, że kolejna śliczna dziewoja zechce wpaść tu na chwilę i mu potowarzyszyć.
Bez większego ociągania wyszedł z wody.
Po chwili był, w przeciwieństwie do ręcznika, suchy. Przynajmniej na tyle, by móc się przebrać.

W drodze do pokoju nie spotkał nikogo.
W pokoju również.
Podstawił pod drzwi stołek, by w razie konieczności dać sobie kilka sekund przewagi. Rozebrał się błyskawicznie i wsunął pod rozłożone na posłaniu wilcze futra. Pod futrzany zwitek udający poduszkę wsunął pistolet.
Po chwili spał.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-08-2010, 19:59   #39
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Już miała zamknąć drzwi, lecz wstrzymała się. Przypomniała sobie o czymś. Fragment przyodziewku jednego z Utlandsk, o który tak zażarcie walczyła z chłopcami. Pozostał w łaźni. Kolejna zdobycz po tej, którą podarował jej na uczcie Chris. Nie miała zamiaru zrezygnować z możliwości bliższego przyjrzenia się mu. Wszystko co posiadali Przybysze, budziło jej ciekawość. Rzeczy, które mieli przy sobie były całkowicie róże od tych, które widziała kiedykolwiek. Nawet materia ich strojów miała niezwykłą strukturę. Nie mogła być utkana ludzką ręką. Nikt nie potrafi tak tkać. Jeśli nie człowiek więc, to kto mógł być jej twórcą? To niewyobrażalne, ale chyba tylko... bogowie. Gdzie je zdobyli? Do czego służyły wszystkie te tajemnicze przedmioty, które dźwigali z sobą i których nie chcieli oddać jej w drodze, nawet za cenę wysiłku i zmęczenia?

Wiele by dała, by móc chociaż dotknąć ich broni. Wypróbowanie jej działania, to już był szczyt marzeń. Jeśli wierzyć zwiadowcom, dawała niemal boską moc władania gromami. Była niebezpieczna, niezwykła i... ze wszech miar godna pożądania. Chociaż Przybysze i bez niej potrafili dać sobie radę. Samkha była wciąż pod wrażeniem sposobu, w jaki Utlandsk poradził sobie w łaźni z Octanem. Jednym płynnym ruchem zdołał uniknąć pchnięcia mieczem i równocześnie gołą ręką zadać cios, który o mało nie pozbawił zmysłów o wiele potężniejszego od niego przeciwnika. Nawet zamroczony piciem Obcy o imieniu Jan chyba najdrobniejszy wśród nich budową, próbował bronić się i to z dobrym skutkiem. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał na kogoś, kto mógłby stanąć do równej walki z przeciętnym wojownikiem. Co mógłby zdziałać z trzeźwym umysłem i w pełni sprawnym ciałem? Dziwiła się jego brakowi ostrożności. Czy było to wynikiem niedoświadczenia, lekkomyślności, czy czegoś jeszcze? Wyglądał na najmłodszego z nich.

Mogła im się dziś przyjrzeć dość dokładnie. Bez wątpienia byli mężczyznami i reagowali, jak mężczyźni. Wzrostem dorównywali Krigarskim wojom, jednak nie byli tak mocno zbudowani. Ciała mieli niezwykle smukłe i gibkie, choć nie pozbawione uroku, który ją doprawdy zaskoczył. Dotykała jednego z nich. Każdy jego mięsień wydawał się być wykuty ze stali. Była przyzwyczajona do mężczyzn o potężnych torsach i szerokich ramionach zdolnych do złamania karku wołu. Utlandsk samym swoim widokiem nie byli więc w stanie wzbudzić wśród nich specjalnego respektu. Przy mocarnych, barczystych wojach wyglądali, jak niedorośli w latach młodzieńcy, choć ich twarze dowodziły czegoś zgoła innego. Dziwny zwyczaj pozbywania się zarostu pogłębiał to wrażenie tak, iż wydawali się jej młodsi, niż mogli być w rzeczywistości.

Izba tonęła w ciemnościach, lecz znała jej rozkład. Podeszła do okna i szeroko rozwarła okiennice, wlewając do wnętrza srebrzysty blask księżyców. Noc była jasna, a nieboskłon rozbłyskiwał tysiącami gwiazd. Za wałem z ostrokołem otaczającym Wielki Dom, przycupnęły chaty osady pogrążające się powoli w spokojnym, ufnym śnie. Wciąż jeszcze spokojnym. Jak długo? Przyjrzała się dziwnie miękkiej i delikatnie tkanej koszulce, którą zabrała z sobą z łaźni. Przyłożyła ją do policzka. Przesycona była zapachem swojego właściciela. Był mocny, ale nie przykry. Ze skraju czerniejącego na horyzoncie lasu rozległo się po okolicy, przeciągłe wilcze wycie. Rozszczekały sie na chwilę wioskowe psy, a potem umilkły potulnie, kiedy z dala dobiegło ich wiele odpowiedzi na wilcze wezwanie do łowów. Noce były jeszcze zimne. Wzdrygnęła się, ale czy była to tylko reakcja na chłód nocy?

Rozebrała się szybko i wsunęła pod futra, zabierając z sobą nóż. Ukryła go pod skórami. Leżała długo, wpatrując się w ciemną drewnianą powałę. Zapach Jana rozpływał się w chłodnym prądzie lekkiego, wieczornego wiatru.
Przymknęła oczy, przywołując w pamięci niedawne obrazy wspomnień. Wsunęła palce we włosy i odgarnęła je z czoła, opierając głowę na futrach. Nie odrywając palców od twarzy, muskała opuszkami skórę policzków i lekko rozchylonych warg. Sunęła dłonią wzdłuż szyi, pieszcząc delikatnym dotykiem ramiona... piersi... brzuch... budząc rozkoszne dreszcze... upijając zmysły złudzeniem obecności obcych dłoni i ust. Obcych? Nie... Takich, którym byłaby w stanie zawierzyć... Tłumiąc mimowolne westchnienia wyrywające się z piersi, pozwoliła ponieść się gorącej fali.... A potem przyszedł sen. Cicho... jak kot.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 23-08-2010, 20:42   #40
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Samkha leżała na swoim posłaniu. Pierś unosiła się nieznacznie w równomiernym oddechu. W rękach złożonych na brzuchu ściskała przesiąkniętą zapachem nieznajomego koszulkę.
Ciałem była tu i teraz, w siedzibie władców tego kraju, ale myślami...

***


Młoda dziewczyna wymknęła się wieczorem z domostwa. Wymknęła się to za dużo powiedziane. Pozwolono jej wyjść, pod strażą. Czy aż tak Osulf się bał, że Samhka nie dotrzyma obietnicy złożonej przez ojca?? Że ucieknie?? Pozwolono jej wyjść pod strażą dopiero gdy większy z księżyców ponownie stanął w nowi. Uzbrojeni strażnicy towarzyszyli jej na każdym kroku. W pewnej odległości, ale zawsze. Czuła niemal na karku ich oddechy. Widziała, że obserwują jej każdy ruch. Ale ona nie miała zamiaru uciekać. Chciała się tylko przejść. Przejść po lesie. Cichym i spokojnym. W domu ojca swego robiła tak zawsze, gdy miała ochotę. Ale tu?? Tu nie mogła nic zrobić sama. Zawsze jej ktoś towarzyszył.

Nagle czyjeś muskularne ramię objęło ją w talii i pociągnęło za sobą. Nawet nie krzyknęła. Nie opierała się. Stanęła przed mężczyzną o nagim torsie. Torsie poznaczonym bliznami. Ich rozkład badała już dzisiaj, w saunie. Ale gdy chciała przyjrzeć się twarzy, ta rozpływała się, rozmazywała się. Jedyne co było nadwyraz widoczne to doskonale zarysowane mięśnie na klatce piersiowej, równie nocne i wyćwiczone ramiona. I zapach, jakże inny od tego który znała na codzień. Jakże inny od zapachu męża.

Jej obstawa zorientował się, że coś jest nie tak. Że dziewczyna zniknęła im z pola widzenia. Mężczyzna, który ją porwał?? pociągnął ją za rękę. Samkha poczuła dziwce ciepło w trzewiach.
Strażnicy poczęli ją nawoływać. Ale ona milczała. Gdy któryś z nich przeszedł obok nich, ale jakby nie dostrzegając dwójki ludzi tulących się do siebie, ciepło, którego wcześniej nie znała rozlało się na inne członki. A gdy nieznajomy ją pocałował, tak na oczach podchodzących zbrojny doznała dziwnych skurczów lędźwi. Westchnęła cicho i niemal wysunęła się z jego objęć.

Nim jeszcze przybyła do domu męża, w noc poprzedzającą jej zamążpójście stara piastunka i kilka kobiet służebnych dały jej kilka rad i wskazówek odnośnie pożycia z mężczyzną. Nie omieszkały również wspomnieć o czymś co Samkha przed chwilą poczuła, ale czego nigdy niedoświadczyła w ramionach Osulfa.

***


Nieznośnie walenie do drzwi wyrwało ją ze snu, bardzo przyjemnego snu. Z lekko zamroczonym umysłem podeszła do drzwi, nic na siebie nie przywdziewając. Otworzyła je. Upojona sennymi wizjami i dziwnymi, związanymi z nimi doznaniami, oprzytomniała zbyt późno, jakby podświadomie spodziewała się ujrzeć za nimi kogoś zupełnie innego. Cofnęła się o pół kroku w głąb bezpiecznego cienia izby, bezwiednie gniotąc w opuszczonej pięści, materiał ledwo zakrywającej jej nagość koszulki. Czuła jak drżą pod nią nogi. O nieostrożna! Stał tam Acca, uzbrojony. A za nim kilku jego ludzi. To syn Osulfa tak walił w drzwi. Woje stojący za nim spuścili wzrok, wyraz szacunku dla zmarłego małżonka?? Ale Acca wpatrywał się w nią natrętnie. Wręcz czuła jak jego wzrok prześlizguje się po jej ciele. Niczym obślizgły wąż. I gdy obejrzał już ją dokładnie z tym swoim uśmiechem przylepionym do ust, rzekł:

- Pani matko!! - Głos miał równie obleśny. - Królowa wzywa!!
- Doprawdy Acco?! – raczej stwierdziła, niż zapytała. – Czegóż życzy sobie ode mnie nasza Pani o tak… wczesnej porze…- w sercu dziewczyny zaczęło kiełkować niepokojące podejrzenie - i czemuż to ciebie po mnie przysyła?
Obecność tego człowieka przejmowała ją wstrętem, a teraz i grozą kiedy tak stała przed nim zupełnie bezbronna. Samą w sobie odbierała ją, jako rodzaj zagrożenia, sprawiający, iż pragnęła natychmiast zatrzasnąć drzwi i uciec w mrok za oknem.

- Jak cię wzywają powinnaś iść. - Acca przybliżył się do niej tak aby tylko ona go słyszała. Chociaż nie wypowiedział tego, ale ona niemal słyszała jego myśli, gdy na końcu zdania dodawał "suko"
- Pani. - Jeden ze stojących za nim zbrojnych kiwną głową na powitanie, ale wzorku nie podnosił. - Doszły nas wieści, że dzicy zaatakowiali, ponownie. Królowa wzywa. - Samkha nie znała tego człowieka, ale Acca nawet się nie odezwał gdy ten przemawiał. Wniosek stąd płynący, był kimś ważnym.
- Matko!! Ubierz się tedy. - Kobieta wyraźnie słyszała obelgę w tym zwrocie.
- Nie musisz mnie popędzać... synu -celowo przeciągnęła ostatnie słowo. - Zam swoją powinność. Gdzie nas oczekuje Królowa?
- W sali tronowej. - Odparł Acca, nadal bezczelnie gapiąc się na kobietę i wodząc wzorkiem po jej ciele.
- Dziękuję Panowie! –skinęła głową zbrojnym. –Niezwłocznie stawię się na wezwanie. Możesz odejść Acco –zwróciła się do stojącego przed drzwiami mężczyzny patrząc mu wprost w oczy. Odsunęła się jeszcze jeden krok w głąb pokoju i zatrzasnęła drzwi.
- Teraz!! - Acca począł walić w drzwi. - Królowa nakazała abyś się udała z nami. - Głos miał wzburzony. - Jeżeli będzie trzeba zaciągnę cię tam siłą.
-Nagą?! -odkrzyknęła w gniewie. - Jeśli masz życzenie czekaj, aż włożę szaty!
Walenie ustało. Ale nie słyszała by odchodzili. Za to wyraźnie dochodziła do niej wymiana zdań miedzy wojami, chociaż nie do końca mogła wychwycić słowa, zdawała sobie sprawę, że mówią o niej.


~~~


Tim niewiele zwiedził. Uzbrojeni strażnicy skutecznie ostudzili jego zapał. Teoretycznie mógłby zaglądnąć to tu, to tam i to bez hałasu. Mógłby, ale czy warto byłoby?? Żołnierz udał się więc do swojego pokoju, na zwiedzanie przyjdzie jeszcze czas. Zabezpieczywszy drzwi granatem, tym samy, którym poprzednio zabezpieczał swoje rzeczy.
Świat dziwnie zaczął falować, a perspektywa uległa nieco zmianie. Amerykanin nie wypił dużo, więc nie mogło być to spowodowane alkoholem, zważywszy iż ten był wyjątkowo słaby.
Evans znał jednak te objawy, zresztą jak prawie każdy człowiek na ziemi. Podobne do alkoholowych. Ale przecież marihuany nie pije się. Jednak działanie było podobne. Odprężenie jakie ogarnęło ciało Amerykanina, lekkie falowanie świata. Było to nawet przyjemne. Przyjemniejsze niż po skręcie. Tim zamknął oczy. A sen przyszedł szybko, przynosząc obrazy.


***


Plac zabaw. Dzieciaki dokazujące. Wokół śmiech. Tu chłopcy wspinają się po drabince. Tam się huśtają. Gdzieś ze światła, jasnego i oślepiającego wyłoniła się sylwetka mężczyzny, w wojskowym mundurze prowadzącego za rękę pięcioletniego chłopca. Tim znał tę twarz. Doskonale znał twarz swojego ojca, tylko był jakiś taki młodszy, dużo młodszy niż Amerykanin go pamiętał.. Chłopiec miał natomiast twarz Johhnyego. Obok nich pojawiła się kobieta. To była matka?? Tim przyjrzał się dokładniej, nie to Lisa. Chociaż gdy przyglądał się jej dłużej znowu rozpoznawał twarz matki, taką jaką był na ślubnym portrecie.
Gwar ustał. Inne dzieci gdzieś zniknęły, byli tylko oni we trójkę. Chłopiec ciągnął ojca na huśtawkę. Chciał by ten huśtał go wyżej i wyżej. Potem zaczął się wspinać na drabinki. I jak to dzieci mają w zwyczaju począł wołać ojca, by ten podziwiał jego wyczyn. A gdy ojciec z uznaniem przyznał, że syn wspiął się jeszcze wyżej niż ostatnio, malec w euforii puścił się liny i spadł na piasek. Rozległ się płacz. Kobieta i mężczyzna zrazu rzucili się w stronę leżącego na piasku dziecka. Przyklęknęli przy nim i pochylili się nad nim.
Świat ponownie zafalował.

Evans otworzył oczy. Nie mógł złapać oddechu. Bolała go cała klatka piersiowa. Nic dziwnego, w końcu upadek z takiej wysokości i to na plecy musi być bolesny. Jego koledzy pochylali się nad nim. Jeden poklepywał go po twarzy, ale Tim nie mógł się odezwać. Słyszał przytłumione rozmowy, wyłapywał pojedyncze sylaby, ale nic nie układało się w sensownego. Jak przez mgłę widział pochylających na nad mi lekarzy. Podających mu tlen. Nim jeszcze odpłynął w nicość poczuł jak jego ciało unosi się w powietrzu, a resztki świadomości podpowiadały mu, że jego ciało zostało właśnie przeniesione na nosze.

Świat implodował.

***


Podniesione głosy obudziły Evansa. Ktoś jakby dobijał się do sąsiednich drzwi. Tim odbezpieczył broń, delikatnie usunął granat, nie chciał sam paść jego ofiarą. Otworzył najdelikatniej jak się dało drzwi. Przy sąsiednich stał grupa uzbrojonych wojowników. Jeden z nich walił z furią w drzwi wykrzykując coś.

~~~


Jan zasnął szybko. Może to moc wypitego alkoholu, który nie wyparował do reszty, a może coś innego. Zresztą, Polakowi było wszystko jedno co uderzyło mu do głowy. A może to też ta dzisiejsza zabawa?? Natłok wrażeń.

***

Drzwi skrzypnęły. Jan nieznacznie poruszył się pod wilczą skórą. Czyjaś drobna dłoń uniosła okrycie. Czyjaś drobna dłoń spoczęła na jego twarzy. Wokół rozszedł się zapach jaśminu. Następnie ta sama dłoń zsunęła się niżej, przez szyję na tors i jeszcze niżej. Rosiński uśmiechnął się na tę pieszczotę. Wyciągnął się na posłaniu, nie otwierał jednak oczu i poddał się im. Tym i jeszcze innym. Bardziej wyrafinowanym. Bardziej zmysłowym.

Czy sny mogą być aż tak przyjemne?? Aż tak realistyczne?? Czy sny pachnął??

Powszechnie wiadomo, że to co jest wypadkową spożytego alkoholu, bodźców wzrokowych i ogólnie ukrytych pragnień, zwłaszcza u mężczyzn powoduje że sny są takie a nie inne.

Ale Jan był pewnie, że to nie sen. Że kobieta, która teraz leżała u jego boku była prawdziwa. Taka ciepła, taka zmysłowa.

Z drugiej strony, jego umysł był przyćmiony. Jeżeli nie przez wypity alkohol, to przez te zioła, których smak był aż tak bardzo wyczuwalny w trunku. Czy tubylcy celowo dodawali tych ziół do sowich napoi by wzmocnić ich działanie?? I czy to one sprawiały teraz, że jego jaźń bierze sen za jawę. Że jego ciało reaguje na te wymysły umysłu, skądinąd bardzo wyrafinowane, jak najbardziej, jak zdrowy mężczyzna??

***


Czy te muchy muszą tak głośno tupać po suficie??
Rosiński niechętnie otworzył prawe oko. Głowa go bolała, a tu jeszcze jakiś wredny robal tak głośno chodzi. Otworzył drugie oko. To nie były muchy, niestety. To ktoś za drzwiami dobijała się gdzieś. Dobijał się i to głośno.
Jan usiadł powoli i obiema rękoma począł rozmasowywać sobie skronie. Przyniosło to trochę ulgę, jednakże krzyki za drzwiami nie ustały raniąc jego wrażliwe uszy. Polak podniósł się z łóżka, już chciał otworzyc drzwi, gdy spostrzegł że jest nagi. A przecież kładł się w bieliźnie. Rozejrzał się po pokoju. Jego bokserki leżały nieopodal posłania, podniósł je i wtedy dostrzegł pod nimi coś jakby spinkę do sukni. Widział kilka takich wczoraj, u kobiet z którymi tańczył. Wziął znalezisko do ręki i przyglądał się mu dokładnie.
Być może to nie był sen...

Rosiński założył bieliznę i poszedł sprawdzić co się dzieje. Otworzył drzwi.


~~~


Posłanie ze skór było nader wygodne. Po kilku nocach pod gołym niebem to był prawdziwy luksus i chociaż Kanadyjczyk przyzwyczajony był do spania na ziemi, to jednak wdzięczy był losowi, że przynajmniej tę noc spędzić może w ludzkiej siedzibie.
Sen przyszedł szybko. Chris też odczuł działanie ziół dodanych do alkoholu. I być może to one sprawiły, że tak szybko odpłynął w objęcia Morfeusza.

***


Kłęby pary wodnej unoszące się w powietrzu utrudniały nieco oddychanie, ale taki to już był urok sauny. Chris stał wśród tych obłoków pary i spokojnie, no na ile to możliwe w takiej sytuacji, przypatrywał się jak dziewczyna go rozbiera. Pierwsza poddała się koszula ukazują poznaczony bliznami korpus mężczyzny. Ale inaczej niż w łaźni, dziewczyna, czy miała twarz Samkha??, obdarzyła jego ciało pocałunkami. Aż przeszedł go dreszcz.
Później zaczęła mocować się z paskiem. Pomógł jej przy tym trochę. A ona zaczęła rozpinać guziki w spodniach. Stanąwszy za nim zsunęła mu je na ziemię. Oprała się przy tym piersiami o jego plecy. Z bielizną też sobie poradziła.

Naga kobieta i nagi mężczyzna. Sami. W łaźni.

Chris podświadomie czekał aż pojawi się łaziebna, ale nic takiego nie nastąpiło. Dziewczyna stała tak za nim, przytulona do niego, wodząc dłońmi po jego torsie.

Sny są projekcją marzeń i pragnień.

Nie zaprotestował gdy odwrócił się do niej. Gdy wziął ją w ramiona. Gdy rozegrał to tak jak on chciał...

***


Ale świat jest niesprawiedliwy. W najciekawszym momencie do jego umysłu dotarły bodźce zewnętrzne w postaci nachalnego walenia w drzwi.
Z odbezpieczonym pistoletem podszedł do wyjścia delikatnie je otworzył.


***


Samkha ubrała się, tak jak dnia poprzedniego w typowo męski strój podróżny. Spieszyła się na tyle na ile powinna, ale jednocześnie nie tak by dać satysfakcję Acce stojącemu za drzwiami. Gdy je otworzyła młody wojownik właśnie toczył spór z tym starszym , który poinformował ją czego królowa chce.
- Nareszcie. - Acca rzucił od niechcenia.
Samkha nawet się nie odezwała, bo i po co tracić siły na niepotrzebne spory. Ze zdziwieniem zarejestrowała, że pozostali zbrojni ustawili się po dwóch przy drzwiach do pokoi Utlandsk.
Przez chwilę widziała w lekko uchylonych drzwiach twarze Tima i Chrisa, ale "ochroniarze" szybko odwrócili się do dokonujących zwiadu obcych i nakazali im siedzieć spokojnie w swoich pokojach. Chociaż wątpliwym było, że goście cokolwiek zrozumieli. Kobieta tym czasem ruszyła w towarzystwie dwóch wojowników do sali, gdzie oczekiwała na ją królowa.

***



Zarówno Amerykanin jak i Kanadyjczyk dostrzegli mijającą ich Samkha w towarzystwie dwóch zbrojnych. Natomiast przy swoich drzwiach zobaczyli przynajmniej po dwóch wartowników, którzy głośno coś do nich mówili i nie było to chyba zaproszenie na poranną kawkę. Ruchem ręki kazali im się cofnąć. I zamknąć drzwi. Ogólnie atmosfera była ciężka. Coś się musiało wydarzyć.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172