Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-01-2011, 15:07   #131
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Szajel ze swym rozmarzonym spojrzeniem stąpał powoli u boku dziewczyny, kierując się z nią w stronę stołu.
- Czego się napijesz? Ja lubię soki, mają ładny kolor. Taki głęboki, nie sądzisz? A po za tym Harl nigdy nie dawał mi wina. W sumie ma ono gorszy kolor, mniej wyrazisty!- powiedział radosny tancerz mijając elfa z który podziwem patrzył na dwójkę która niedawno dała niesamowity pokaz taneczny.
- Nigdy nie piłeś wina? - spytała, spoglądając na niego ze zdziwieniem. Choć zdziwienie to nie było do końca słuszne. Sama w życiu wypiła raz, może dwa. I za każdym razem kończyło się to stanem upojenia. - Tak czy siak, powinniśmy spróbować! - dodała radośnie, sięgając po dwa kieliszki.
- Harl uważa że nie powinienem pić wina... - powiedział lekko zafrasowany odbierając od niej kieliszek. - Mówi że nie wie jak to na mnie wpłynie... - tłumaczył się zamyślony tancerz. - Pewnie obawia się, że będę wtedy gorzej tańczyć...- dodał odkrywczo.
- Czyli że nie napijesz się ze mną? - spytała Chichiro rozczarowanym głosem.
Szajel który był jeszcze w dobrym humorze po tańcu nie chciał by Chichiro się smuciła. Po za tym on zawsze chciał spróbować tego napoju ale Harl zawsze skutecznie go przed tym powstrzymywał. A tu nie było Harla. - Chyba nic się nie stanie jak wypije jeden kieliszek... Może smak ma lepszy niż kolor. Mam taką nadzieję... Dobrze Ci się tańczyło? - zapytał błyskawicznie zmieniając temat, jak zawsze naturalnie.
Dziewczyna nagle uśmiechnęła się szeroko i już po chwili zaczęła napełniać kieliszki trunkiem.
- Owszem, jeden kieliszek jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził! - oznajmiła, wręczając szklane naczynko Szajelowi. - A taniec... taniec był niesamowity.
Szajel spojrzał na płyn z jakimś wewnętrznym wyrzutem sumienia. Ale Harl zawsze mówił by być sobą, a on chciał spróbować tego napoju.- Tańczysz całkiem dobrze. - pochwalił ją. - Ale z Ariel tańczy mi się lepiej, długo razem ćwiczyliśmy to pewnie dla tego... Mogę z nią tańczyć cały dzień... - powiedział rozmarzony. Nie wiadomo jednak czy rozmarzył się z powodu Ariel czy tez wizji tańca cały dzień. Niepewnie zbliżył naczynie do kieliszka Chichiro i stuknął w niego delikatnie swoim. - Tak to się robi? - spytał niepewnie.
- Chyba tak... - odparła niewprawiona w piciu Chichiro. Uśmiechnęła się do Nieskończonego, uniosła kieliszek ku górze, po czym upiła łyk. Cierpki płyn przepłynął szybko przez jej gardło. Skrzywiło ją, ale szybko zamaskowała ten grymas uśmiechem. - Ariel musi być wspaniałą Tancerką - przyznała, spoglądając gdzieś w dal i automatycznie przystawiając kieliszek do ust, by upić kolejny łyk i kolejny i kolejny...
Szajel niepewnie zamoczył usta w winie i pociągnął malutki łyk. Skrzywił się niesamowicie, napój był niezwykle dziwny. Słodki, acz cierpki mimo że wywoływał grymas na twarzy chciało się by ten smak ponownie znalazł się w ustach. Szajel ponownie wziął łyk z naczynia i wzdrygnął się.
- Tak Ariel jest wspaniałą tancerką. Tańczy chyba lepiej niż ja. - powiedział i podążył wzrokiem za spojrzeniem Chichiro ponownie upijając łyk czerwonego trunku.- No i poza Harlem to moja jedyna przyjaciółka. - powiedział jak zwykle naturalnym wesołym głosem. Jak gdyby nie było mu z tego smutno. - Kiedy inni się śmiali, ona mnie broniła. - dodał z uśmiechem i ponownie zanurzył usta w czerwonym płynie.
- Śmiali się? Dlaczego? - spytała z przejęciem, dopijając do końca zawartość kieliszka.
Szajel spojrzał na nią jak gdyby pierwszy raz ktoś zadał mu takie pytanie. - By byłem i jestem inny. - odpowiedział z uśmiechem i dopił wino z kieliszka. - Śmiali się z tego że nie mam domu i że mam różowe włosy. - dodał po chwili.
- Ja lubię twoje włosy - odpowiedziała, po czym napełniła ponownie oba kieliszki, nie pytając nawet Szajela, czy chce więcej. - Wyróżniają się. Nie są zwykłe. Są twoje. - Uśmiechnęła się. Kolejnych kilka łyków. Chichiro nie miała wcale mocnej głowy, wręcz przeciwnie. Już zaczynało jej się kręcić w głowie. Nie za mocno, ale jednak.
Szajel nie protestował i pociągnął łyk z napełnionego na nowo kieliszka. - Nie do końca sa moje, kiedyś były czarne. - powiedział dziewczynie.- Ale za to skrzydła zawszy miały ta barwę. - powiedział uśmiechając się radośnie do dziewczyny.- Twoje włosy też są ładne! -dodał wesoło.
- Dziękuję - odparła radośnie, przeczesując je wolną dłonią. Kieliszki po chwili znów były puste, ale nie na długo. Za każdym razem, kiedy opróżnione zostały do dna, Chichiro machinalnie sięgała po butelkę, by je napełnić.
Szajelowi nie trzeba było dużo po 3 kieliszka powoli zaczynało kręcić mu się w głowie a nogi lekko uginały się pod nim. Jednak wciąż mechanicznie pił dalej, nim się obejrzał podpierał się już o bark swojej towarzyszki zarzucając jej rękę na szyje z pijackim uśmiechem na twarzy.
- Wieesz co? Nie umiem... do kieliszków trafić! - oznajmiła wesoło Chichiro, po czym wybuchnęła śmiechem. Kilka elfów spojrzało na nią ukradkiem. - Myślę... Myślę, że powinniśmy pić z tej oto butelki! - dodała, uśmiechając się do przedmiotu.
Szajel z trudem skupił wzrok na przedmiocie zwężającym się ku górze. Była to zapewne butelka!
Uśmiechając się szeroko powiedział. - Też tak myślę. - po czym zaśmiał się dźwięcznie.
- Och nie! Nie, nie, nie, nieeeeeee. - Chichiro widocznie się zasmuciła. - Dlaczego? Dlaczego jesteś pusta, butelko? Szajel, zrób coś, ona jest pusta! - powiedziała, jakby chciała oskarżyć przedmiot o najpodlejszą rzecz na świecie.
Szajel przyłożył oko do szyjki butelki i zajrzał do środka.- Faktycznie pusta! Ale jak się tak przyjrzeć to jest bardzo ładna w środku! - powiedział i zachichotał. - trzeba znaleźć inną! - zadecydował i machnął ręką w przypadkowym kierunku. - Naaaprzóddd!!- zarzyknął do swojej towarzyszki w wyprawie po kolejna pełną butelkę.
- Aaaaye Sir! - odkrzyknęła radośnie, wyruszając chwiejnym krokiem tuż za kapitanem Szajelem. - Myyślisz, że tam znajdziemy butelkę równie ładną w środku, co ta poprzednia? - spytała, wskazując na 'pływający' stół w oddali.
Szajel zrównał się z jedynym członkiem swej załogi i zarzucił rękę na szyje dziewczyny gdyż inaczej jego mobilność była dość mocno ograniczona. - By się o tym przekonać będzie trzeba ją opróżnić! - zauważył błyskotliwie.
- Wyśmienity pomysł, kapitanie! - odparła, po czym objęła Szajela w pasie i razem, chwiejąc się na boki i chichocząc głośno, ruszyli w stronę stołu pełnego jeszcze nie opróżnionych butelek z winem.
Widok pozbawionych trzeźwości podwładnych wzbudził w generale szok. Szok i niedowierzenie, odznaczające się na jego twarzy groźną purpurą.
- Purpurowaaa wyspa na horyzoncie! - oznajmił głośno tancerz widząc kolor twarzy generała.- Tam są chyba butelki! - dodał do Chichi i wraz z nią zaczął toczyć się w tamtą stronę.
- Butelki! Oby pełne! Trzeba sprawdzić, czy są ładne w środku! - krzyknęła do generała, posyłając mu całusa.
Generał dyskretnie podszedł do pijanych podwładnych, chwytając tancerza za kołnierz i prowadząc go wraz z Chichiro po schodach, na balkon. Był to duży taras, o kształcie półkola, ogrodzony złotą balustradą. Kilku gości zaszokował widok pijanych Nieskończonych, toteż taras szybko opustoszał, zostawszy kedumoe generała, dwójkę nietrzeźwych skrzydlatych i Vanille Shiro'Ahk.
- Czyżby pan generał nie był w stanie utrzymać dyscypliny? - zapytała z jadem, który generał zdawał się ignorować.
Chichiro wybuchła głośnym smiechem, kiedy zauważyła Vanille. A nawet nie jedną, a ze trzy.
- Pan generał, och, ach! - zaczęła krążyć po tarasie, kołysząc biodrami niczym panna z najwyższych sfer, przedrzeźniając Shiro'Ahk. Swój krótki występ zakończyła śmiechem. Była w doskonałym humorze.
Szajel zdawał się nie przejmować silną ręką generała na swoim kołnierzu. Uśmiechnięty spojrzał na przełożonego. - Widział pan gdzieś butelki? - zapytał unosząc tą pusta o pięknym dnie do góry. - Ta już jest pusta! - dodał odkrywczo.
- Ta również - dodała Chichiro, spoglądając na Vanille.
- Cisza! - wrzasnął generał, dając upust gotującemu się w nim oburzeniu. Co wy sobie myślicie? Jaka jest pierwsza zasada przetrwana? Zawsze pozostawać czujnym! A wy co zrobiliście?! Zrobiliście jedyną rzecz, której dzisiaj wam zrobić nie było wolno - pozbyliście się jej! Wstyd i hańba! - krzyknął do Chichiro.
Dziewczyna spoglądała na generała nieobecnym wzrokiem, który przesunęła po chwili na Szajela. Jej usta powoli zaczęły wyginać się w uśmiechu, po czym wybuchnęła.
- Czuję w sobie... MUUUUZYKĘ! - oznajmiła radośnie, zaczynając pląsać po tarasie.
Szajel jednak spuścił wzrok i przestał być jakiś radosny. Nawet w stanie upojenia ( które powoli upływało, a właściwie zanikała pierwsza faza szoku alkoholowego) nie lubił krzyków i wrzasków. Trzymany przez generała skulił się jakoś w sobie bez głośnie poruszając wargami.
- Będę pewny, że twoi przełożeni dostaną pełny raport. - po dlugiej ciszy rozbrzmiał nieco spokojniejszy już głos generała. A co do ciebie młoda panno, chyba jednak rozmyślę się z dodatkowego członka drużyny. - spojrzał surowo na Hope.
Chichiro nadal tańczyła w rytm muzyki, którą tylko ona słyszała, ignorując resztę Nieskończonych. W końcu jednak zatrzymała się, wyciągnęła ręce do góry.
- Czuję się taaaaka śpiąca - stwierdziła, podchodząc do ściany, gdzie osunęła się na podłogę.
- Harl będzie... zły...- wydukał i czknął cicho po czym zamrugał kilka razy by złapać ostrzejszą wizję. Różowowłosy stanął pewniej na nogi, zachwiał się jednak utrzymał pion. - Dziwnie się.... czuje
- I co ja mam z wami zrobić... - generał pacnął swoje czoło. Zostanę tu i dopilnuję, żebyście... wytrzeźwieli.
***
- CO ROBILIŚCIE?! - krzyknęła ze zdziwieniem dziewczyna o długich, kręconych włosach w kolorze szkarłatu. Rosalinde, przyjaciółka Chichiro, spojrzała na nią, podbierając boki rękami.
- Nie MY, tylko on... Pocałował mnie - odparła cicho niebieskowłosa, siedząc w miękkim fotelu i wpatrując się w swoje splecione na kolanach dłonie.
- Całowałaś się z... Aż ciężko mi jest to wypowiedzieć...
- Och, Rosalinde, daj spokój! - Hope podniosła wzrok. - Ciężko ci powiedzieć, że twoja najlepsza przyjaciółka całowała się ze swoim Mistrzem... Więc co JA mam powiedzieć?! TO MNIE CAŁOWAŁ! To JA znalazłam się w dziwnej sytuacji!
- Przepraszam... - rzekła cicho, speszona przez słowotok Nieskończonej.
- Nie, to ja przepraszam. Po prostu nie wiem, co mam robić.
Chichiro wstała i podeszła do okna. Dlaczego to właśnie ją spotykały takie 'przygody'? Czemu nie mogła żyć zwykłym życiem, przejmując się jedynie swoimi ocenami i osiągnięciami?
Dlaczego to właśnie w niej co rusz ktoś się zakochiwał? A jeśli już, to dlaczego to zawsze był ktoś, kto nie powinien nic do niej czuć?
- Co ja mam teraz zrobić? - Odwróciła wzrok od okna i spojrzała na swoją przyjaciółkę.
- Będziesz musiała to z nim wytłumaczyć. Poza wami, nikt nie może się o tym dowiedzieć!
Chichiro kiwnęła tylko głową. Ostatni rok nauki, a ją musiało spotkać coś takiego. Gdyby jeszcze zabiegała w jakiś sposób o jego zainteresowanie. Lecz ona wcale tego nie chciała. Owszem, uważała, że Giovanni był przystojny, ale tego samego zdania były wszystkie inne uczennice akademii.
Westchnęła cicho i znów zapatrzyła się na rozciągające się Minas'Drill za oknem.
- Bastian - szepnęła cicho Rosalinde, siedząc na swoim łóżku.
- Hm? - Chichiro spojrzała pytająco na swoją przyjaciółkę, nie do końca widząc jakiekolwiek powiązanie.
- Miałam ci tego nie mówić, ale... On cię kocha...
- CO?!
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline  
Stary 16-01-2011, 16:04   #132
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Ao spadał już prawie dwie godziny. Ogromny nacisk powietrza utrudniał mu oddychanie. Powoli ciemniało mu w oczach. Bał się, ale nie miał siły się ruszać. Potężne prądy powietrzne uderzały tak skutecznie że mięśnie nie mogły się juz poruszać. Gardło już dano odmówiło posłuszeństwa, nie mogąc już wydać z siebie krzyku strachu. Powoli ciemniało mu w oczach.

Był teraz w środku nieskończonego huraganu. Dookoła błyskawice przecinały potężne prądy powietrzne. Dalej nie mógł nic z tym zrobić, tylko przyglądać się panującemu chaosowi. Daleko przed nim rozciągała się burza ciemności. Kotłujące się chmury napawały go strachem.

“Nie chcę umierać. Nie mogę nic zrobić. Dlaczego ten pieprzony Edring mu to zrobił. Gdyby miał skrzydła mógłby chociaż walczyć. A oni po prostu go zostawili. Teraz gdy w końcu stał się silniejszy. Gdy wreszcie miał przyjaciół.

Powoli z jego piersi zaczęły wychodzić linie o kolorze metalicznej czerwieni. Wyłaniały się w kierunku kończyn, rąk, nóg i głowy.

“Zostałem sam. Nikt mi nie pomoże.”

Czarne chmury były coraz bliżej. Słyszał przerażający ryk czerwonych błyskawic. W tym momencie coś zdało się w nich poruszać. Powoli wyłonił się z nich gigantyczny kształt. Gigantyczny jaszczur leciał teraz w jego kierunku. Był co najmniej wielkości góry. Nie miał skrzydeł, a jednak właściwie płynął w powietrzu. I leciał teraz dokładnie w kierunku Ao.

***

Przyjrzał się przeciwnikom. Byli dobrze zorganizowani, odpowiednio ustawieni i zgrani. To nie była byle jaka hołota, ale zorganizowane grupa przestępcza. Taka którą ktoś zarządza. A w mieście najczęściej jest tylko jedna. Ao uśmiechnął się. Właśnie znalazł swojego przewodnika.
-To jakiś miejscowy zwyczaj? A co jeśli odmówię?
Czterech rozbójników oddzielały od wojownika dwa metry ciemnej przestrzeni.
- Hmph! - parsknął złodziejaszek z prawej strony skrzydlatego.
Po parsknięciu zaatakował. Tutejsze elfy miały wzrok przystosowany do panującego mroku, w przeciwieństwie do Nieskończonego, który mógł polegać tylko na własnych instynktach.
Wojownik zaczerpnął głęboki oddech. po chwili Z nozdrzu wyleciała smużka opalizującego niebieskiego powietrza. Dała dość światła by zobaczyć przeciwnika. Ale to wcale nie było potrzebne. Prawdziwi wojownicy posiadali zmysł który pozwalał im unikać ataków. I Ao taki miał. Ale najpierw chciał pomęczyć trochę przeciwników. Chwycił rękę przeciwnika i pociągnął mocno di siebie. W tym momencie kolano już leciało w kierunku brzucha.
Szybka reakcja Nieskończonego ocaliła mu życie. Złapana dłoń elfa uzbrojona była w długi sztylet, który rozbójnik kurczowo ściskał. Kopnięcie w brzuch sprawiło nie tylko ogromny ból, ale i uwolniło ostrze z jego ręki, które to opadło na platformę z cichym brzękiem.
- Giń!! - krzyknął któryś z napastników, i pozostała trójka natarła na wojownika. Ao próbował uniknąć pierwszego wroga, ale zakończyło się to płytkim rozcięciem na jego ramieniu. Drugi przeciwnik wykorzystał chwilę nieuwagi, ale adrenalina w żyłach skrzydlatego pozwoliła mu całkowicie uniknąć nadchodzącego ciosu i wykonać cios, po których przeciwnik zatoczył się do tyłu i uderzył mocno o ścianę budynku. Z trzecim stało się to samo, tylko z tą różnicą, że upadł on na deski platformy, u stóp swego przyjaciela, zagradzającego wyjście z zaułku. Rozbójnicy szybko się podnieśli.
Ao rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś kto wyglądał z tej bandy na najbardziej rozgarniętego, takiego co musi utrzymać tych tutaj w rydzach. Znalazł, stał z tyłu gdzie mógł wszystko kontrolować. Ruszył do przodu, tak by złapać w swój zasięg większość grupy. Obniżył postawę i rozłożył ręce na boki. Otoczyły je wiry powietrza.
-Ramiona wiatru: Huragan.- Ao szybko zamachnął się i obrócił do okoła osi jak gdyby atakując niewidzialnych przeciwników. Fala wirującego powietrza rozeszła się od niego, pędząc z potężną siłą w kierunku napastników.
Zasięg techniki wojownika objął wszystkich czterech napastników, a także jednego zagradzającego wyjście. Powietrze uderzyło ich ze sporą siłą, wysyłając ich poza zaułek, na dzielnicową aleję. W słabym świetle Ao ujrzał rozcięcia w ich skórzanych kaftanach. Byli więc nie tylko uzbrojeni, ale i dobrze wyposażeni... Trzech elfów stanęło na nogach i rozproszyło się po dzielnicy. Wojownik usłyszał kroki zbliżającego się od tyłu napastnika...
Skoro mają pancerze Ao nie musiał tak bardzo uważać. I bardzo go to cieszyło. Strzelił palcami jak gdyby nigdy nic i wsłuchiwał się w kroki zza niego. Przez ułamek sekundy wyglądało jakby miał ruszyć do przodu, jednak chwilę potem był już o pół kroku w tyle wykonując kopnięcie. Przyglądał się teraz twarzy napastnika w zwolnionym tempie.
-Smoczy szpon.
Ao wpatrywał się w przerażone oczy elfki, która w poczuciu bezradności i zbliżającej się śmierci puściła swój sztylet. Była taka piękna... delikatne, pociągłe rysy twarzy, ciemne włosy, opadające falami na jej ramiona, pełne usta i oczy, niczym błyszczące szmaragdy, w których przerażenie uczyniło spustoszenie... Wtedy czas powrócił do swego zwyczajnego biegu. Noga wojownika dotarła do ciała kobiety, odrzucając ją pięć metrów w tył. Elfica z jękiem uderzyła plecami o platformę. Próbowała się poruszyć, lecz ból jej to uniemożliwiał. Ao zauważył, że wszyscy niedoszli rabusie opuścili miejsce zasadzki, w obawie przed siłą swojej niedoszłej ofiary.
-Szlag.

Ao nie był zadowolony, przeciwnicy uciekli i nie chciało mu się ich gonić. Nie ta pora, nie ten czas. Przyjrzał się leżącej elfce. Najpewniej połamał jej kilka żeber. Podszedł do niej powoli. Nie było szans na atak z zaskoczenia. Ona naprawdę ledwo mogła oddychać. Przykucnął przy niej i pstryknął parę razy palcami przed jej twarzą.

-Słyszysz mnie? Mam dla Ciebie propozycje.- Translator przemienił jego wypowiedź na Elfi.
Twarz rozbójniczki wykrzywił grymas bólu. Syknęła, otwierając zaciśnięte oczy.
-Chcę zdobyć parę informacji. Ty pomożesz mi w tym. Ja cię uleczę, a ty grzecznie, bez przekrętów zaprowadzisz mnie do odpowiednich ludzi. Albo zostawiam Cię tu samą. Decyduj.-
Ao miał szczerą nadzieję że dziewczyna się zgodzi. Nie chciał szukać kolejny raz jakiś bandytów. Nie miał też serca jej tak zostawić. Tutaj nie jest bezpiecznie, a ona nie ma szans nawet uciekać. W końcu nie był bezwzględny. Sam ich sprowokował, choć nie mili z nim szans. Oby ułatwiła mu życie.
Elfka słuchała jego słów, a po chwili namysłu przytaknęła mu skinieniem głowy.
-No widzisz. Odrobina chęci do współpracy czyni wiele.- Przekręcił swoją torbę tak że teraz leżała mu na kolanach. Wyciągnął z niej jedną buteleczkę z czerwonym płynem. Złożył swój płaszcz i włożył do torby robiąc prowizoryczną poduszkę dla elfki. Odkorkował eliksir. Zawsze go to zastanawiało, jak to jest że większość mikstur uzdrawiających to odrażające paskudztwo, które ledwo da się wypić i walące na kilometr, a te ze kramu Zielarki Antnes pachną kwiatami i smakują jak owoce leśne. I jak to się stało, że ona jeszcze nie zbiła na nich fortuny? Podniósł lekko głowę elfki i przyłożył jej delikatnie miksturę do ust, powoli przechylając.
-Pij i odpocznij chwilkę.

Szkarłatny płyn zalśnił czerwonym światłem, kiedy flakonik został odkorkowany. Ao przytknął go do ust elficy i wylał zawartość, unosząc jej głowę tak, żeby przełknęła ciecz. Wkrótce po tym, jej ciało otoczyła lekka poświata, przywracająca jej siły i łagodząca ból. Ciało kobiety momentalnie stało się cieplejsze, a jęki bólu ustały. Mikstura powinna działać do końca dnia, ale kobieta mogła już oddychać bez bólu, toteż jej pierś unosiła się miarowo.
- Czego oczekujesz w zamian? - powiedziała ostrym tonem.
-Poszukuję pewnej osoby. Problem w tym że jeszcze parę osób ma taki sam zamiar. Jednak oni w mniej przyjemnych celach. I na pewno mają w tym mieście wtyki. I wieść o dotarci tu mnie i moich kompanów na pewno dotarła już do ich uszu. Chcę się dowiedzieć czego się dowiedzieli, kim są i jakie mają możliwości. I może coś o innych nieskończonych przebywających tutaj. -
Ao przyjrzał się niebu. Było prawie całkiem zasłonięte przez liście i konary, miejscami tylko odsłaniając swoją granatowa barwę ozdobioną małymi światełkami gwiazd.
-Zaczniemy od tego ostatniego. To jak? Wiesz gdzie znajdę kogoś w którego interesie jest to wiedzieć?
Elfie oczy kobiety obserwowały każde drgnienie na twarzy wojownika.
- Tak. Znam kogoś, kto mógłby znać odpowiedzi. - powiedziała już nieco łagodniej.
- Świetnie, więc jak już się poczujesz dość dobrze to prowadź.- Po tych słowach Ao zabrał swój płaszcz i nałożył na siebie. Schowane skrzydła i mocno naciągnięty kaptur ukrywały jego twarz.
Teraz pasował do tego miejsca. Przestał rzucać się w oczy. Teraz był cicho kroczącym drapieżnikiem.
Elfka wstała, otarła z kurzu swój skórzany strój, po czym stanęła patrząc na wojownika.- Oszczędziłeś mnie... a mogłeś zrobić coś znacznie gorszego. - powiedziała rzeczowym tonem i westchnęła. Więc muszę się teraz odwdzięczyć.
Kobieta wyszła z zaułka, wkraczając na ciemną, zabudowaną alejkę. Kiedy tylko opuściła mroczną szczelinę miedzy dwoma budynkami, nikłe światło dzielnicy ukazało szczegóły jej postaci. Była niższa od Ao, a jej włosy były koloru ciemnego kasztanu. Jej ciało opinał strój z brunatnej skóry, a na pasie luźno wisiała pochwa ze sztyletem. Odwróciła się do Nieskońconego i wtedy oczy skrzydlatego dostrzegły skazę, na tej zgrabnej elficy - liczne siniaki na twarzy oraz plamy brudu. Pospolitego brudu, który tak bardzo nie pasował do jej pięknego lica.
Bez wątpienia nie miała łatwo w życiu. Musiała sporo walczyć o przetrwanie. Sam musiał spędzić prawie rok z prawdziwym wariatem, w ekstermalnie niebezpiecznych warunkach. Ale to nie było to samo. Ale on walczył z naturą, zwierzętami i samym sobą. Ona, z bezwzględnością i znieczuleniem podobnych sobie. To dużo gorsze. Chyba warto było ukazać odrobinę dobroci. Uśmiechnął się do niej, szczerze.Kobieta spuściła wzrok na ziemię.
- Jeżeli chcesz odpowiedzi, mogę zaprowadzić cię do jedynej osoby, która przychodzi mi na myśl. Nie obiecuję, że dowiesz się tego, czego pragniesz, ale to zawsze coś. - powiedziała cicho i nim ruszyła w drogę, poczekała na swego towarzysza.
Elfica, zobowiązana jakimś nadzwyczajnym prawem, być może resztką honoru typowego dla jej rasy, prowadziła wojownika bez zamiaru ucieczki. Kroczyli poprzez ciemne ulice i uleje najuboższej dzielnicy w mieście i nikt ich nie niepokoił. Tutejsi mieszkańcy wyraźnie nie byli takimi, którzy ryzykowaliby zaczepiając przechodniów. Po przebyciu którejś z kolei alei, po pokonaniu jednego z wielu zakrętów i przejściu przez jeden z niezliczonych ciasnych korytarzyków, stanęli naprzeciw małej, drewnianej chatki, o rozjaśnionych świecami okiennicach i jakimś wpółmartwym drzewem, przebijającym się przez otwór w platformie na boku. Owe domostwo stało na skraju drewnianej platformy, oparte o gruby fragment korzenia, piącego się ku górze, z ciemnego dna pustego konara.
- To tu. - powiedziała.
Niedoszła rozbójniczka wskazała wojownikowi drzwi, zapraszając go do wejścia.

Chatka nie była tym czego się spodziewał. Przypuszczał że zaprowadzi go na jakieś zaplecze, do starego magazynu lub piwnicy w porcie, gdzie musiał by obić jeszcze parę typów zanim uzyskał by swoje odpowiedzi. Jednak jego wewnętrzna intuicja podpowiadała że ta chatka kryje coś niezwykłego. Jej specyficzność dawała spore nadzieje. To było dziwne i lekko absurdalne. I właśnie dlatego bardzo mu się to podobało. Podszedł do drzwi, zapukał z grzeczności i wszedł do środka.
W twarz wojownika uderzył lekki powiew ciepłego powietrza. Wnętrze chatki okazało się być mniejsze, niż się w rzeczywistości wydawało - była nim pojedyncza izba, której wystrój i umeblowanie zdradzało iż służy jednocześnie jako sypialnia, kuchnia i łazienka. Lecz to nie dziwaczne ozdoby wiszące na ścianach przykuwały uwagę, lecz stara, pomarszczona elfica, zgarbiona, siedząca w bujanym fotelu. Jej siwe włosy były długie i poskręcane, a pomimo wieku zdradzały jednak jakąś tajemniczą żywotność. Starsza kobieta siedziała zupełnie nieruchomo, a jej zamglone, szare, ślepe oczy wyglądały jakiegoś punktu za oknem.
- Babko, przyprowadziłam gościa. - w drzwiach stanęła młoda elfka.- Odpowiesz na jego pytania, dobrze?
Starsza skinęła nieznacznie głową, wskazują dłonią mały stołek na przeciwko siebie.
- Usiądź... - powiedziała jej młodsza krewna.
Ao zrobił to o co był poproszony. Ściągnął kaptur z głowy i usiadł przed staruszką. Krzesło było trochę małe i niewygodne, jedna noga była trochę krótsza i siedzisko było chybotliwe. Nieskończony zdawał się jednak nie zwracać na to uwagi. Chłonął dziwną aurę tego miejsca całym ciałem. W dziwny sposób przypominała mu aurę wewnątrz starego klastoru w którym kiedyś się uczył. Spojrzał na babkę. Ta kobieta nie była tym za kogo można by ją brać.
- Dobry wieczór.
- Witaj, o wieczny. - rozchyliła wargi i powiedziała zachrypniętym głosem. Podaj mi swoje dłonie. - wyciągnęła przed siebie swe ręce, przenosząc niewidzące spojrzenie na twarz wojownika.
Wojownik wyciągnął swoje ręce. Nie były wielkie, jednak silne. I tak jednak przerastały drobne i pomarszczone dłonie elfki. Ujął je delikatnie i czekał. Staruszka ścisnęła ręce Nieskończonego z siłą, która zupełnie jej nie przysługiwała. Jej matowe oczy, w młodości za pewne błyszczące niczym płynne, żywe srebro, zalśniły i świat w oczach wojownika zawirował. Wszystkie dźwięki nagle ucichły, a Ao słyszał jedynie głos staruszki, teraz szlachetny i potężny.
- Powiedz mi... czego u mnie szukasz?
- Pomocy. Razem z moimi kompanami usiłujemy uratować ważną osobę. Jednak sami jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie. Chciałbym się dowiedzieć kim są nasi prześladowcy, lub jak się im przeciwstawić.- Słowa wypowiedziane z powagą i pewnością zdziwiły Ao. Takie zachowanie było do niego niepodobne. A jednak słowa same wyszły z gardła, ułożone w prośbę której sam lepiej by nie skonstruował.
Stara wieszczka długo milczała.
- Piętno zdrajcy trawi Wieczne Królestwo. Marionetki... są jak marionetki w rękach fałszywego przyjaciela... Widzę ją, Błyskawicę. Daleko, daleko... Droga do niej będzie trudna, choć z pozoru łatwa... - dźwięczały słowa wypowiadane przez niewidomą wiedźmę.
-Co więc ma czynić chłopak i jego przyjaciele?- I znów głos sam wyrwał się z piersi. Tym razem jednak Ao dobrze wiedział kto je wypowiedział jego ustami. I bardzo go to cieszyło.
Kobieta wzięła świszczący wdech.
- Nie poddawać się... Chłopiec i jego towarzysze są silni... Silniejsi niż ci, którzy staną im na... Chwila... Zaczęło się! Wydarzenia wkroczyły na nowy bieg. Strzeżcie się syna zdrajcy!
-Co robić teraz i tutaj, w mieście Elfów? Wróg już czai się do ataku.- Tym razem głos był zharmonizowany, wypowiedziany zarówno przez Ao jak i jego wnętrze.
Potrząsnęła głową.
- Przejść przez bramę. Miasto Światła czeka żałoba...
- Historia jest już zapisana, lecz czy można jeszcze zmienić imiona bohaterów?- Głos wojownika wypełniały emocje, które dawały niewielki obraz huraganu sił który właśnie rozpętał się w jego duszy.
- Wszystkie pionki są już na swych polach...
- Nie, jeszcze nie. Zostałem jeszcze ja.- Ao wciąż trzymał ręce staruszki, teraz jednak ściskał je nerwowo. Co mogło spowodować żałobę a jednocześnie pogrążyć ich. Co mogło doprowadzić całe miasto do smutku i być okazem zdrady. Nagle Ao strwożał.
-Bal...Szlachta.
- Wieczni zostaną okrzyknięci mordercami... zapanuje chaos... zamkną bramy...
Ao zerwał się z miejsca. Wyciągnął z torby dwie mikstury i oddał torbę młodej elfce.
-To wszystko czym mogę teraz zapłacić za waszą pomoc. Są tam moje pieniądze i jeszcze jedna mikstura leczenia, zażyj ją by się wyleczyć. Dbaj o siebie. -A potem ruszył w stronę wyjścia.
Nim zdążył na dobre się oddalić, dogoniła go mieszkanka Evanalain.
- Stój! - zatrzymała go. Weź to. Babka powiedziała, że tobie bardziej się przyda. - podała mężczyźnie torbę, z której wystawał fragment jakieś starej księgi.
-Co to?- Ao wciąż wpatrywał się w prezent, niezdecydowany czy nie winien teraz biec czy może czkać na wyjaśnienia.
Zauważając pytające spojrzenie Nieskończonego, kobieta wyjaśniła:
- To jest Księga Śladów. Babka powiedziała, aby otworzyć ją "kiedy na ścieżce zabraknie skrzyżowań, a droga będzie prosta".
Ao zabrał księgę i włożył do torby. Uścisnął Elfkę.
-Nawet nie spytałem jak masz na imię.
Speszyła się, a nawet zarumieniła.
- Lunari'Ann... - jęknęła. A ty, panie? - spojrzała na niego nieśmiało.
- Ao. Ao Hurros. Dbaj o siebie Lunari'Ann. Może jeszcze się spotkamy.- Przytulił ją a potem rozwinął skrzydła i wzbił się w powietrze.
 
Jendker jest offline  
Stary 17-01-2011, 13:34   #133
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Bal:

Po incydencie z Szajelem i Chichiro, na taras przybyła Shakti, siostrzenica generała. Dziewczyna, ujrzawszy Shiro'Ahk stojącą nieopodal, posłała jej wrogie spojrzenie, po czym podeszła do wuja.
- Widzę, że wuj się nie nudzi. - powiedziała z ironią.
Na jej słowa Zheng poruszył ramionami i skrzyżował ręce na swych piersiach. Oparł się biodrami o balustradę i spojrzał na siostrzenicę.
- W Minas'Drill nie będą tym zachwyceni. Powiedzą, że nie potrafię utrzymać dyscypliny w oddziale i zjedzą mnie żywcem... - odparł ponuro. Gdyby nie ona - skinął głową na Shiro'Ahk - to bym to wszystko zatuszował... A teraz mam już gwarancję, że całe Minas'Drill jakimś cudem będzie wiedziało o tym małym incydencie.
Shakti westchnęła i oparła się o balustradę obok wuja.
- Rzeczywiście, wygląda to nieciekawie... - zerknęła na Szajela. Ale przynajmniej ta dwójka dobrze się bawiła. - stwierdziła z rozbawieniem.
Thornhead prychnął i wtedy na tarasie pojawił się jeden z elfickich delegatów.
- Proszę mi wybaczyć, księżniczka Viso'Eri i Rada pragnie spotkać się z Waszą Dostojnością w komnacie obrad. - odezwał się, kiedy podszedł do Vanille.
Kobieta dopiła resztki wina w swoim kieliszku i ruszyła za elfem, kusząco kołysząc biodrami. Przy wyjściu zatrzymała się i zerknęła jeszcze na Thornheada, po czym opuściła taras, kierując się za delegatem do korytarza po lewej stronie półpiętra sali balowej.
- O co jej chodzi? Patrzy na wujka jak wygłodzona harpia.
- To długa historia... - odpowiedział, uśmiechając się do wspomnień. Ale określenie "harpia" pasuje do niej idealnie. - zaśmiał się wraz ze swoją siostrzenicą.

***


Vanille zatrzymała się za delegatem, kiedy ten otwierał spore drzwi prowadzące do sali obrad rady elfów. Kobieta poprawiła swoją fryzurę kilkoma nerwowymi ruchami, po czym próbowała przybrać wyniosły wyraz twarzy. Drzwi otworzyły się, a elf teatralnym gestem zachęcił skrzydlatą do wejścia. Wnętrze sporych rozmiarów, okrągłego pomieszczenia było puste, nie licząc dużego, okrągłego stołu, który ozdobiono dziewięcioma herbami szlachetnych rodów, dziewięć krzeseł przy nim stojących i klinkietów ze świecami wiszącymi na ścianie. Vanille weszła głębiej, zdziwiona takim stanem rzeczy.
- A gdzie jest Księżniczka? - powiedziała.
Nim kobieta zdążyła się obrócić, zimna stal podcięła jej gardło. Ostrze spełniło swoje okrutne powołanie z bezwzględną precyzją, a jej bezwładne ciało osunęło się na chłodną, kamienną posadzkę. Zszokowane spojrzenie arystokratki utkowione było w leżącą nieopodal księżniczkę, także broczącą krwią, której Vanille wcześniej niedostrzegła. Okrutny uśmiech i błysk zakrwawionej stali był ostatnim widokiem w życiu Vanille Shiro'Ahk.

***


Vanesca Drammar szybkim krokiem wyszła z korytarza na półpiętrze sali balowej i powróciła do swoich towarzyszy. Po krótkiej rozmowie z elfami zniecierpliwionymi zniknięciem księżniczki, ciemnoskóra kobieta stanęła w kompletnym bezruchu. Kilku elfów i elfic udało się w kierunku korytarza, w którym ostatni raz widziano księżniczkę. Po długiej chwili z korytarza dobiegł głośny, przenikliwy pisk, a przerażone elfy wybiegły z korytarza.
- Morderstwo! Zbrodnia! Księżniczka Viso'Eri została zabita przez Nieskończoną! - krzyknął jeden z członków rady.
Na sali zapanowało wzburzenie. Thornhead i jego podwładni także byli obecni tam, gdyż Szajel i Chichiro zdążyli odzyskać zmysły, upojone winem.
- Mam złe przeczucia... - burknął generał, po czym spojrzał na schody.
Po schodach, spiesznym krokiem wspinała się Vanesca Drammar, a gdy je pokonała, obróciła się do tyłu z przestrachem. Spojrzenia wielu osób śledziły jej ruchy, a gdy kobieta to zauważyła, czym prędzej wybiegła na taras.
- Za nią! - krzyknął generał i wraz ze swymi towarzyszami ruszył w pogoń za uciekającą Nieskończoną. Kobieta wspięła się na balustradę i zeskoczyła, rozłożywszy wcześniej rdzawo-brązowe skrzydła. Generał i jego podwładni pojawili się tam w momencie, w którym zeskoczyła w dół. Thornhead rzucił się do barierki, ale zamiast ciemnoskórej kobiety ujrzał mężczyznę, lecącego na szmaragdowych skrzydłach. Zebrawszy podwładnych, generał rzucił się w pościg za tajemniczym osobnikiem, zupełnie nie dbając o elfy, które wbiegły na taras aby ich zatrzymać...

***


Urizjel siedział spokojnie na swoim kawałku drzewnego konara, kiedy nagle, bez żadnej zapowiedzi, w dół, jak rakieta śmignęła postać ze szmaragdowymi skrzydłami.
- Za nim! - uszu Urizjela dobiegł krzyk generała.
Nie zwlekając, wojownik dołączył do pogoni.

***


Ao biegł przez gościnną dzielnicę miasta, gdy jego uwagę przykuła skrzydlata postać lądująca gładko na dachu jednego z budynku. Postać, a był nią mężczyzna z długimi, jasnymi włosami, zeskoczył z dachu i wylądował na platformie niezwykle płynnie, jakby wspomagała go jakaś niewidzialna siła.


Stanąłeś przed nim, zaskoczony spotkaniem. Nim skrzydlaty zdążył się oddalić, na miejscu pojawił się generał, któremu towarzyszyli Urizjel, Shakti, Chichiro i Szajel.
- Łapać go! - wrzasnął Thornhead.
Nim jednak ktokolwiek dopadł do skrzydlatego o niezwykle delikatnych rysach twarzy, otworzył on swoje oczy. Błysnęły jadowitą zielenią, a potężne uderzenie odepchnęło wszystkich Nieskończonych.
- Walka ze mną, to ostatnia rzecz, której pragniecie, bracia... - odezwał się arogancko.
- Kim jesteś i jakie są twoje zamiary? - zapytał Thornhead. To ty zabiłeś Shiro'Ahk i księżniczkę elfów?
- Hmm, zadziwiające, generale. Nie byłeś na miejscu zbrodni, nie widziałeś wszystkich dowodów, a już odkryłeś prawdę. Co prawda, wszystko poszło zgodnie z moimi założeniami. - w jego głosie dało się wyczuć zadowolenie. Tak, ta wspaniała zbrodnia to mój postępek. Ale to nic, w obliczu intrygi, której ziarno zasiałem.
- Jak śmiesz...
Zheng zaczerwienił się w złości i gniewie. Wyciągnął przed siebie dłoń, w której zalśniło złote światło, a gdy zgasło, w ręku generała pojawił się jego miecz.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 17-01-2011 o 13:36.
Endless jest offline  
Stary 29-01-2011, 11:22   #134
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Urizjel już lecąc w dół wyszarpnął oręż swój oręż. Ao wzbił się w powietrze. Napełnił pięści esencją błyskawicy. Przyjrzał się przeciwnikowi. Niewątpliwie mag, i miał w zanadrzu kilka sztuczek skoro nie robił na nim wrażenia nawet Generał. Wystrzelił prosto znad niego, by ewentualnie obrócić go plecami do współtowarzyszy. Walka defensywna wydawała się teraz najrozsądniejszym rozwiązaniem. Trzeba było zadecydować na ile jest to skuteczne rozwiązanie.
Ruch wojownika nie zrobił najmniejszego wrażenia na jego przeciwniku. Nieskończony nawet nie drgnął, patrząc przed siebie na wpół przymkniętymi oczyma. Kiedy Ao pojawił się za jego plecami, ten nie starał się nawet obrócić, uśmiechnął się tylko sam do siebie.
Szajel jak zwykle z rozmarzonym spojrzeniem wpatrywał się w przeciwnika. Sięgnął dłonią pod swój frak i wydobył stamtąd ukrytą duchową broń. Jego spojrzenie padło na przepiękne skrzydła przeciwnika i rózowowłosy uśmiechnął się szerzej.
- Jakie on ma wspaniałe pióra! Barwa doprawdy godna podziwu! - powiedział głośno i zatrzepotał skrzydłami radośnie. Po czym złapał się za głowę która lekko go zaczynała boleć po wypitym wcześniej winie. Tancerz jednak zamrugał parę razy i ponownie z uśmiechem krzyknął w stronę ich oponenta.
- Skoro jesteś Nieskończonym to na pewno masz duchową broń! Chce ją zobaczyć! - tak jak zawsze przy wypowiadaniu tej kwestii w jego rozmarzonym wesołym głosie tkwiła ukryta sugestia rozkazu. Bo Szajel wcale nie prosił o pokazanie, on MUSIAŁ zobaczyć tą broń. Prędzej czy później, ale jej widok w pokrętnym świecie arlekina był już zdarzeniem całkowicie pewnym.
- Moja broń nie jest tak imponująca jak twoja, "Złoty Gentz'u". - mężczyzna odezwał się z pewną dozą szacunku.- Taak, wiem o tobie wszystko. - skrzydlaty zaakcentował ostatnie słowo. - Jesteś arlekinem, miałeś ciężkie dzieciństwo i... brakuje ci ojca. Matki również. - dodał z powagą.
Źrenice Szajele drgnęły i o dziwo arlekin zacisnął nerwowo dłoń na sztyletach, a ogniki szaleństwa zabłysnęły w jego oczach.
- Ojciec... Wiesz gdzie on jest? - spytał wpatrując się w oponenta.
- Złe pytanie. - odparł. - Powinieneś zapytać mnie, czy go widziałem, różowowłosy.
- Złe pytanie... zła odpowiedź... złe stwierdzenie... - wymruczał pod nosem arlekin jak gdyby coś go opętało po czym przestąpił krok w stronę tego dziwnego nieskończonego. Szajel nawet nie uniósł broni, on po prostu rozmawiał.
- Dobre stwierdzenie... -mruknął- Widziałeś mego ojca?- wyrzucił z siebie szybko pytanie po czym wykonał kolejny krok w stronę szmaragdoskrzydłego.
- Owszem. Twój rodziciel jest doskonałym partnerem w interesach. Ha-hah-ha! - jasnowłosy Nieskończony zaśmiał się, jakby powiedział dobry żart.
- Tata... - mruknął Szajel spoglądając do góry, po czym znowu jego zielone oczy opadły na rozmówcę tancerza.- Kiedy go ostatni raz widziałeś... Czy to dobre stwierdzenie? - mówiąc to ważył każde słowo, jak gdyby całą siła swego umysłu starał się nie uciec w świat swoich marzeń.
Skrzydlaty westchnął.
- Czas tak szybko leci, kiedy ma się ręce pełne roboty. - stwierdził z pretensją.- Nie pamiętam kiedy widziałem pana Astera.
- Mówił o mnie? - zapytał Szajel po czym wykonał kilka szybkich kroków tak, że znalazł się bardzo blisko swego rozmówcy, nie dzielił ich nawet metr.
Obłąkany wzrok Szajela zaś spoglądał w zwierciadła duszy Szmaragdoszkrzydłego jak gdyby próbował wywiercić z nich prawdę.
- Gdzie go widziałeś?
Nieskończony otworzył szeroko oczy i... szmaragdowe światło rozlało się bo jego tęczówkach niczym lśniący atrament, a Tancerz padł na ziemię. Świat w oczach Szajela stał się plamą czerni, na moment nie słyszał żadnych dźwięków, ani nie czuł upadku. Wszystko wróciło kiedy już opadł na platformę. Towarzysze tancerza drgnęli ze zniecierpliwienia.
- To niegrzecznie z twojej strony. - powiedział przeciwnik.- Brak kultury... Ale nie ma się co dziwić, kiedy nikt cię jej nie nauczył. - mężczyzna wzruszył ramionami.
Szajel poderwał się z ziemi, a obłęd niczym tęcza zdobił jego oczy. Chciał zacisnąć dłonie na szacie rozmówcy, w okolicach jego szyi, chciał wymusić odpowiedź. Jednak gdy tylko jego ręce zbliżyły się do jasnowłosego, arlekina znowu ogarnęła ciemność i opadł na chwilę na drewnianą platformę.
Tym razem znowu po chwili wrócił do siebie, i dźwigając się z ziemi wysyczał piskliwym głosem wariata.
- Gdzie on jest.... gdzie jest mój ojciec.... - zielone oczy utkwił w twarzy swojego przeciwnika, a jego rozum na powrót wynurzył się z odmętów wyobraźni pozwalając tancerzowi przez pewien czas, być sobą... - Widziałem prawdziwe oblicze obłędu... Kąpie się w szaleństwie codziennie... A ty nie chcesz mi powiedzieć gdzie jest mój ojciec? Nie mogę się śmiać kiedy chce... Nie mogę nawet płakać kiedy tego chce... - kiedy Szajel mówił to w jednym jego oku stanęła łza, zaś broń pod wpływem emocji zapulsowała lekkim różowym światłem.
- WIĘC NATYCHMIAST POWIEDZ MI GDZIE ON JEST!! - wydarł się arlekin, a łza wypłynęła z jednej zielonej studni na jego twarzy.
Był to widok smutny i przerażający zarazem. Twarz arlekina wyglądała niczym podzielona na dwie. Prawa część po której płynęła łza była obrazem bólu i rozpaczy. Lewa natomiast była spokojna, a nawet jak gdyby lekko wesoła. Ten widok, przedstawiał kwintesencje tego o czym mówił tancerz. Prawdziwe oblicze szaleństwa. Jego przeciwnik z powagą wysłuchał rozpaczliwe słowa, po czym zamknął oczy i westchnął głośno.
- Jest w Minas'Drill. - powiedział spokojnie.- Ale wątpię, byś go prędko zobaczył.
- Minas'Drill... Minas'Drill... - powtarzał Szajel cicho. - Czemu nie mogę teraz tam wracać. - zapytał szybko patrząc na Nieskończonego "maga"
- O ile dobrze pamiętam, macie misję do wykonania. Wątpliwe, by generał Thornhead zgodził się, by w jego połowie odszedł wartościowy wojownik... Przynajmniej pan generał tak myśli. - otworzył oczy i spojrzał na generała, który wytrzeszczał oczy ze zdumienia.
Szajel wyprostował się powoli z powagą na twarzy. Zebrani chyba pierwszy raz mogli zobaczyć takie zacięcie na twarzy chłopaka.- To nieważne. - powiedział głośno swym dźwięcznym głosem.- Chce się tam dostać jak najszybciej. - mówiąc to zwrócił się do jasnowłosego. - Zabierzesz mnie tam?
- Rób jak chcesz. - jasnowłosy mężczyzna stwierdził beztrosko.- Ale Aster nie zechce stawić czoła komuś tak słabemu, żeby poddawać się, kiedy misja nie została wykonana...
- Stawić czoła? -zapytał zdziwiony Szajel.- Przecież on mnie kocha... i czeka aż wrócę... jako prawdziwy mężczyzna. - powiedział a w jego oczach ponownie zagościło odcinające go od rzeczywistości szaleństwo. Zaś z tobołka na jego plecach pisnęła cichutko przerażona Rozi.
Ten dźwięk podziałał niczym dotknięcie magicznej różdżki otwierając drogę do pewnej części umysłu Szajela. Spojrzał na rozmówce mniej przychylnie niż poprzednio.
- Czy to ty jesteś podpalaczem?
- Nie wiem o czym mówisz. Nie mam zamiaru niczego palić... z wyjątkiem zapalenia nienawiści w sercach elfów.
Szajel przytaknął a jego spojrzenie uspokoiło się i znowu było rozmarzone. - Więc czemu tu jesteś? Ojciec Cię przysłał? - zapytał nagle zmieniając temat.
- Powiedziałem już za dużo. - zarówno głos jak i spojrzenie nieznajomego stało się poważne i zdeterminowane.- Nie mam zamiaru z wami walczyć, ale jeżeli staniecie mi na drodze, zmiażdżę was. - Nieskończony zdawał delektować się dźwiękiem własnego głosu.
- Nie ma mowy. - odparł generał.- Popełniłeś czyn, który rzucił cień na honor naszej rasy. I... jako iż jesteś Nieskończonym, mamy obowiązek schwytać cię i postawić przed sądem obu światów. - odezwał się głos generała.
- Hmph. Macie wybór, bracia. Możecie odejść bez krzywdy, albo zginąć w bezsensownej walce. Wybierajcie! - jego surowy wzrok ogarnął wszystkich członków ekspedycji Thornhead'a.
- Nigdzie nie idziesz- powiedział Urizjel, nawet spokojnie.
Szajel wciąż stał przed "magiem" jak gdyby nad czymś rozmyślał. Po chwili spojrzał na niego.
- Pogoda jest dziś piękna... Chcę z tobą walczyć.- powiedziawszy to uśmiechnął się tak jak tylko on potrafił, z pełnym rozmarzeniem na twarz. Oczy tancerza wzniosły się ku niebu. - Jeżeli znasz mojego ojca, na pewno jesteś prawdziwym mężczyzną umiejącym nieść swoje nazwisko w świat. Więc jeżeli Cię pokonam, i ja się nim stanę. - mówiąc to zanucił pod nosem cichutko jakąś melodię.- I jeżeli Cię pokonam. Zaprowadzisz mnie do ojca. - dodał po chwili.
 
Ajas jest offline  
Stary 29-01-2011, 14:05   #135
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- Co się dzieje? - spytała Chichiro, w końcu budząc się z krótkiego i nieciekawego snu. "Ou, moja głowa. Mhm, tylko tak to się mogło skończyć! Ale jesteś głupia, Chichiro..."
Podniosła się i spojrzała po Nieskończonych z pytającą miną.
Blackhearth nie zamierzał oceniać Szajela. Powoli zaczynał rozumieć jego zachowanie. Wątpił, żeby tancerz mógł mówić o szaleństwie od tak sobie, a widząc go teraz, uwierzył mu.
"Potem spróbuję się z nim zakolegować" - pomyślał sobie, obchodząc nieskończonego.
- Każda zbrodnia wymaga kary, bądź pokuty. Unikając ich narażasz się na mój gniew. - ostatnie słowo było już warknięciem.
Pokręcił głową uspokajając się. Na cholerę powiedział coś takiego? Przecież nie jest żadnym autorytetem ani potęgą? Jedynie dał okazję do kpiny. Urizjel przerwał bezcelowe rozmyślania...
Skrzydlaty spojrzał na Urizjela, mrużąc swe zielone oczy.
- Moje czyny teraz są nazywane zbrodnią, ale w "Nowej Wieczności" będą uznane za niezwykle szlachetne. - z pychą odpowiedział pokutnikowi.
-Nawet tam mord cywili nie będzie chwalebny- Urizjel miał przebłysk. Nagły pomysł, pewnie zawiedzie ale i tak nie zaszkodziło spróbować. Mówił jakby doskonale zdawał sobie sprawę czym jest ta "Nowa Wieczność", w końcu mogła być czymś więcej niż pustym sloganem...
- Przemawiają przez ciebie hasła ideologii słabych, wprowadzonej przez pozbawionego ambicji władcę. - nieznajomy palcami przeczesał swoje włosy.
-Nie mam zamiaru słuchać słów syna zdrajcy, który tak łatwo poszedł w ślady ojca. Szkoda, mogłeś więcj.- Ao stał ciągle za plecami maga, sam będąc skierowany w przeciwnym kierunku. Spoglądał beznamiętnie w platformę.
Skrzydlaty kątem oka spojrzał na Ao.
- Jako ktoś, kto zwiedził już wiele światów i zdobył spore doświadczenie, powinieneś patrzeć na świat z szerszej perspektywy, Huraganie. - nieznajomy zbrodniarz zdawał się zachowywać spokój.
- Uwierz, patrzę. Masz rację, król jest głupcem, szlachta jest głupia i pyszna. Pozwolili naszemu ludowi zgnuśnieć. - Ao odwrócił się bokiem w kierunku maga.-Ale jeżeli ty i tobie podobni myślicie że potraficie to zmienić, to jesteście jeszcze większymi błaznami. Wydaje sie wam że moc którą posiadacie czyni was lepszymi. Jednak sam widziałem jak słabsze istoty wciąż robią to o czym my zapomnieliśmy dawno temu. Dążą do poprawy. Każda istota z osobna, bez lidera za którym szli by jak armia baranów.
Skrzydlaty parsknął i potrząsł głową.
- A więc? Jaki jest wasz wybór? Tym, którzy odejdą, nie stanie się krzywda. - zapewnił.
Nie było czasu na zbędne rozważania, Ao wystrzelił w górę. Błysnęło tylko srebrne światło, gdy nad głowami wykrzyczał Odwaga. Teraz powoli przyśpieszał lecąc do góry, kierując się pionowo w kierunku gwiazd. Czas na pokazanie im jednej z dwóch ostatecznych technik jego uwolnienia. Pogrzeb Gwiezdnego smoka, cesarza niebios. Jego celem była granica gdzie trudno już oddychać. Potem czas już tylko na ostateczny atak.
- Lećmy, lećmy ponad chmury... Niechaj zniknie stąd świat bury. zanucił pod nosem Szajel i ruchem dłoni wskazał Niebo. - Wzbijcie się w powietrze, niechaj niebo będzie naszym sojusznikiem. - powiedział do towarzyszy po czym szepnął w stronę swego tobołka.
- Rozi moja kochana chodź tu do mnie i podaj mi jakąś szmatkę.
Kwiatek wyskoczył przerażony z worka podając swemu przyjacielowi kawałek materiału, którym arlekin obwiązał sobie usta i nos.
- Moja droga potrzebuje twojej pomocy. - szepnął do kwiatka. Szajel czekał aż jego towarzysze wzbiją się w powietrze, a gdyż już to uczynią, miał zamiar dłonią Zefiru posłać usypiająca chmurę zarodników wyprodukowaną przez Rozi, w stronę ich przeciwnika.
Chichiro wzruszyła ramionami, nadal nie do końca wiedząc, co się dzieje. Nikt nie raczył jej poinformować, więc odwróciła się i ruszyła przed siebie. Potrzebowała tylko chwili spokoju i ciszy, żeby wrócić do siebie.
- Ugh... - jęknęła, chwytając się za głowę.
-Aj...- Urizjel jęknął... trochę się Ao pospieszył. Miał już plan jak uprzykrzyć życie przybyszowi. No ale cóż. Rozwiną skrzydła i wzleciał do góry, jak radził Szajel.
"Askelionie, muzyku który swą grą poruszałeś serca królów. Wstaw się za mną, wspomóż mnie w godzinie próby. I Ty, Kharadaku, Zrodzony z Wulkanu. Niech twa krew zawrze jeszcze raz w słusznej sprawie..."
Nagle dało się słyszeć coś jakby muzykę. Skrzypce grały gdzieś na skraju świadomości wszystkich obecnych. Urizjel wyciągnął harmonijkę, założył pętlę na nadgarstek i zaciągnął. Przyłożył ją do ust i wydał dźwięk. Nie był ładny, to była toporna siła Skalnej Nuty
Nim Szajel wysłał w kierunku przeciwnika chmurę usypiającego, skrzącego się pyłu, który wytrząsnęła z swych kwiatków Rozi, generał wzleciał w powietrze, a Shakti zaklęła szpetnie. Bezradna obejrzała się do tyłu i podbiegła do Chichiro.
- Wszystko w porządku? - zapytała pochylając się nad nią.
Przestępca zmrużył oczy i wzleciał w powietrze, gdzie chmura pyłu nie mogła go dosięgnąć. Tam wprost na niego z obnażonym mieczem leciał generał, a z tyłu pojawił się Urizjel, atakujący za pomocą dźwięku. Mężczyzna spojrzał jeszcze w górę, skąd pikował Ao. Wojownik wyprowadził atak z góry i... Oponent wybił się w przód, pędząc na spotkanie z generałem. W jednej sekundzie w oczach jasnowłosego pojawił się ten sam szmaragdowy błysk, a generał prędko spadł na platformę i z głośnym trzaskiem uderzył w nią. Mężczyzna próbował się podnieść, lecz falujące powietrze o kształcie dłoni skutecznie go unieruchamiało. Przestępca następnie obrócił się i wyciągnął przed siebie dłoń. Skrzące powietrze, które wydobyło się z harmonijki Urizjela, nasycone magią Tkaczy Pieśni, starło się z niewidocznym polem siłowym wokół wroga i powoli się rozproszyło.
Szajel zaś zniknął, a w miejscu gdzie przed chwilą stał pojawiła się chmara malutkich różowych motyli stworzonych z elektryczności, które trzepocąc skrzydełkami pofrunęły ku przeciwnikowi. Tancerz natomiast pojawił się w mgnienia oku za plecami przestępcy, w odległości wyciągniętego sztyletu. Nie czekając wykonał pchnięcie jednym ze swych ostrzy, w obróconego doń nieskończonego.
Skrzydlaty obrócił się pospiesznie, i spojrzał na Szajela kącikami oczu. Wypełnił je szmaragdowy blask, a głowę Szajela przeszył niewyobrażalny ból. Tancerz przerwał atak i złapał się za głowę, która pulsowała, jakby jej wnętrze trawił piekielny ogień. Uznawszy, iż to wystarczająca nauczka dla różowowłosego Nieskończonego, mężczyzna obrócił się w stronę reszty przeciwników. Generał szamotał się wściekle i próbował się unieść, lecz falująca dłoń była nieustępliwa. Po chwili do przestępcy doleciała chmara maleńkich motyli, zupełnie go zaskakując. Wiele z nich rozbiło się o prędko wytworzone pole ochronne, ale część z nich dosięgła celu, zadając niewielkie obrażenia. Po ciele skrzydlatego przebiegło kilka wyładowań elektrycznych.
I ten moment spróbował wykorzystać Urizjel. Zapikował w dół przywołując Kharadaka. Magmowego Żmija. Ciął raz ale nie wychamował ani trochę, starał się z pełnym impetem wpaść w maga używając własnego ciała jako broni podczas gdy Kharadak atakował od drugiej strony.
Nieskończony został zaskoczony. Cięcie Urizjela zraniło jego ramię, którym się zasłonił. Ostrze pokutnika odpychała niewidzialna siła, niepozwalając mu na pogłębienie rany. Mężczyźni kierowali się do platformy pod kątem ostrym, a za plecami jasnowłosego pojawił się żmijowy duch, wywołany przez pokutnika. Nim dosięgnął przeciwnika, zarówno magmowy twór jak i Urizjel zostali odepchnięci przez potężną falę psionicznej energii, od której falowało w powietrzu. Kharadak uderzył w platformę, w której zrobił niewielką dziurę, gdy wybuchnął, a Urizjel wyleciał w górę. Zraniony przeciwnik natychmiast wylądował na podłożu, gdzie czuł się najpewniej. Wyprostował się, a na drewniane podłoże skapnęło kilka kropel krwi, cieknącej z ramienia po dłoni. Tymczasem generał Thornhead zdołał się wyswobodzić i dołączyć do towarzyszy w powietrzu. Kiedy przeciwnik wylądował, Thornhead poszedł w jego ślady i zaczął się do niego zbliżać, ostrożnie stawiając każdy krok.
- Stać! W imieniu Najwyższej Rady...! - na plac w dzielnicy gościnnej przybyli elfi strażnicy, noszący wspaniałe, lśniące zbroje z herbem wielkiego drzewa, a ich głowy chronione były hełmami.
Strażnicy zatrzymali się, widząc bójkę skrzydlatych. Wtedy skrzydlaty zbrodniarz spojrzał na nich i szeroko otworzył oczy, które zalśniły zieloną poświatą. Strażnicy puścili na ziemię swoje dwumetrowe włócznie i złapali się za głowy, padając na kolana. Minęło kilka sekund i podnieśli się, chwytając swoje długie włócznie. W ich oczach płonął szmaragdowy płomień. Jasnowłosy Nieskończony wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu, a cała szóstka strażników rzuciła się na generała.
 
Arvelus jest offline  
Stary 30-01-2011, 20:58   #136
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
- Co tu się dzieje? - spytała Chichiro, spoglądając pytająco na Shakti. Wtedy dopiero jej wzrok zwrócił się ku trwającej walce. O co tu chodziło? Kto? Kiedy? Skąd? Dlaczego? Niebieskowłosa Nieskończona nie lubiła być nie w temacie. Zaklęła cicho pod nosem i podniosła się na nogi. Nie czuła się zbyt pewnie, zważając na ból głowy. To przez niego straciła na moment poczucie melodii otaczającego ją świata. Ale z każdą chwilą muzyka docierała do jej zmysłów.
Wtedy kątem oka zauważyła elfich strażników idących w kierunku generała. Czemu trzymali w rękach włócznie wycelowane w Thornheada? Zaraz, zaraz. - Ich oczy... Generale! - krzyknęła, zrywając się w jego stronę. Skupiła swoją uwagę właśnie na elfach i klasnęła dłońmi, wykorzystując maksymalną moc Bitewnej Nuty, aby odeprzeć atak opętanych strażników.


Urizjel zamachał skrzydłami odzyskując równowagę. To draśnięcie! Cholera. Powinien mu werżnąć się głęboko w kość nawet pozbawiając władzy w kończynie. Przeklęta magia. Nie ma zamiaru pozwolić mu bezkarnie dominować elfów. Tym bardziej, że odwrócił się od reszty przeciwników. Zapikował. Tym razem po prostu chciał doprowadzić do zwarcia i poderwać nieskończonego w górę, by nie mógł korzystać z obrony elfów
Czar wyzwolony przez Chichiro dopadł szarżujące elfy, które w wyniku uderzenia i wielkiego huku odleciały do tyłu o ładne parę metrów. Przez chwilę jęczeli obolali, lecz zdołali podnieść się na nogi i ponownie szarżować. Ten atak zwrócił uwagę Nieskończonego na tył, i odwróciwszy się w stronę Chichiro, zauważył podstępnie atakującego Urizjela. Jasnowłosy spojrzał na pokutnika ponurym wzrokiem. Oczy zalśniły i posłały ku nadlatującemu celowi pocisk falującej, psionicznej energii, która uderzyła w Nieskończonego z siłą sporego głazu. Pokutnikowi pociemniało przed oczyma, ale odzyskał przytomność w sam raz, aby uniknąć zderzenia z platformą. Tymczasem, piątka zdominowanych elfów dopadła generała, z którym wdała się w śmiertelny taniec. Generał pod naciskiem pięciu długich włóczni nie miał szans na przejście do ofensywy, co nie wróżyło dobrze.
Szajel zaś wciąż unosił się nad ziemią obserwując sytuację z lotu ptaka. Wyglądało na to, że generał ma nie lada kłopoty. Arlekin zawirował w powietrzu i składając ze sobą ręce wypuścił z nich rój skrzących się do elektryczności motyli, które poszybowały w stronę elfickich gwardzistów. Może ta mała sztuczka pomoże jakoś generałowi. Jednocześnie Tancerz zapikował w dół wprost na ich jasnowłosego oponenta. Jednak celem różowo-włosego nie był atak tylko skupienie na sobie uwagi "maga". Szajel był przygotowany do użycia szybkiego kroku wiatru w celu uniknięcia fali psionicznej, lub druzgocącego wzroku chłopaka. Rozkręcając swe sztylety by wyglądało to na prawdziwy atak krzyknął do zielono-skrzydłego.
- Chce zobaczyć twoją broń! Nie każ mi czekać! - arlekin z szaleńczym uśmiechem przyspieszył swój lot. Miał nadzieje, że inni wykorzystają to do zaskoczenia psionika.

Nieznajomy przeniósł wzrok na nadciągającego Szajela i po chwili uśmiechnął się zbójecko. Jego oczy zalśniły, ale nim cokolwiek się stało, Szajel zdołał wykonać swój manewr z zabójczym skutkiem, jak mu się wydawało. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Ciało jasnowłosego zniknęło, a skrzydlaty pojawił się po boku tancerza.
- Powinieneś już wiedzieć, że potrafię czytać w myślach. - rzucił zuchwale, po czym Szajela uderzył psioniczny głaz, odsyłający go do tyłu. Motyle tancerza zdołały dotrzeć do elfów, o których ciała się rozbiły z charakterystycznym dźwiękiem i blaskiem wyzwalając energię elektryczną. To było jednak za mało, aby na stałe ich wykluczyć z gry, ale wystarczyło, żeby kupić czas dla Thornheada. Generał kilkoma sprawnymi ruchami pozbył się włóczni dwóch strażników, odsyłając ich na plecy silnymi kopnięciami. Trójka strażników zdołała się otrząsnąć z otępienia i znów rozpoczęła szarżę na Thornheada. Mężczyźnie łatwiej już było unikać ich ciosów, i od czasu do czasu przeprowadzał kontratak, trafiając na obronę przeciwnika. Mimo iż zniewoleni przez Nieskończonego, elfi strażnicy wciąż byli w pełni niebezpieczni.
Ao przyglądał się sytuacji z ukrycia. Liczył na możliwość zaskoczenia przeciwnika, jednak jemu taka okazja się nie nadarzyła. Ze złości uderzył z pięści w ziemię. Odpowiedział mu cichy odgłos drewna. Spojrzał pod siebie i doznał olśnienia. Jeżeli okazje się nie trafiają, trzeba je sobie zorganizować. Wzniósł się w powietrze i poleciał w kierunku skraju platformy by tam móc pod nią wlecieć. Czas przyjrzeć się jej konstrukcji od spodu.


Gdy skrzydlaty znalazł się pod platformą, jego oczom ukazały się niesamowite, grube gałęzie z wieloma odnogami, które stanowiły fundament i podstawę dla drewnianej platformy. Platforma była bardzo gruba, co Nieskończony zauważył gdy jeszcze leciał na jej spód. W wielu miejscach drewniane bele były łączone ze sobą za pomocą stalowych obręczy i małych platformach podkładowych, które przytwierdzały całość konstrukcji do gałęzi centralnego drzewa. Stalowe elementy wyglądały na bardzo solidne, a wyostrzone zmysły wojownika poinformowały go o ich magicznym wzmocnieniu.
Szajel wyhamował w powietrzu rozkładając skrzydła i spojrzał lekko podirytowany na przeciwnika. Czytanie w myślach... To było... To było inne...
- Myśli powinny należeć i być znane tylko ich właścicielowi. - syknął różowoskrzydły. A Łzy naglę zaczęły ciec z jego lewego oka. - A ja nawet nie znam własnych myśli... - otarł łzy i wybuchnął nagłym głośnym śmiechem. - Więc nie waż się ich czytać!! - krzyknął głośno a jego dźwięczny głos zabrzmiał gniew. Sztylety chłopaka błysnęły różowy blaskiem po czym zgasły szybko. - Nie wchodź tam skąd nie ma ucieczki... - syknął jeszcze po czym rozkręcił sztylety. - Po co to robisz?- zapytał tancerz wisząc w powietrzu na przeciwko swego oponenta.
- Nie robię tego, bo chciałem. To konieczność. Mieliście wybór i go dokonaliście. Ostrzegałem przed konsekwencjami! - krzyknął, a wokół ciała Szajela zacisnęła się niewidzialna, falująca pętla.
Szajel wrzasnął, a telekinetyczny łańcuch unieruchomił jego skrzydła i doprowadził do jego zderzenia z platformą. Wtedy niewidzialne okowy zniknęły.
Ao wyjął niewielką buteleczkę z torby. Mikstura miała biało srebrzysty kolor. Nasłuchiwał przez chwilę potem zlokalizował przeciwnika.
- Co powiesz na to?
Odkorkował miksturę, miała lekko elektryzujący smak. Wybrał trzy najbliższe obręcze. Mogły być mocne, ale każda rzecz miała swój słaby punkt. Obręcze były rozpychane od środka przez drewno. Wystarczyło tylko lekko je osłabić w jednym miejscu by same pękły. Ustawił się tak by mieć wszystkie trzy w zasięgu. Po cichu wyszeptał tylko "kazudei" i skoncentrował energię w szponach odwagi. Potem zasypał każdą obręcz uderzeniami w jedno miejsce uprzednio wykorzystując na każdej technikę. Po chwili przestał. Nasłuchiwał reakcji drewna. Jak tylko drewno zacznie pękać chciał wzmocnić pięści elementem błyskawicy, zlokalizować wroga i wyskoczyć na niego z Smoczym szponem. Wystarczyło tylko go zlokalizować a potem zamknąć oczy przed samym atakiem nim tamten użyje swojej techniki.

Półupadły zarzucił ciałem, machną skrzydłami i wylądował jakby robił pompkę. Zamachał jeszcze raz odbijając się i wzleciał w górę. To konieczność? Jak on śmie? Zapytał sam siebie, choć spokojnie. Poczuł pieczenie na łopatce.
-Gniew- wyszeptał, niezwykle spokojnie...
-Nie ruszaj moich towarzyszy!- Wrzasnął Urizjel po raz kolejny spadając z góry. Nie lubił ataków od dołu, te z nieba były znacznie potężniejsze.
- Barocku, Marmurowy mścicielu, pobłogosław mnie swą mocą- złapał magią magmę wypełniającą jego miecz. Nie miał zamiaru po raz kolejny oberwać uderzeniem i po prostu paść. Ale wyczyścił umysł. Już widział, że przeciwnik czyta w myślach. Wiedział co chce zrobić, ale skupiał się tylko na tym co dzieje się w danej chwili. Tylko aktualny ułamek sekundy. Nie myślał o tym, że zaraz uwolni deszcz potwornie gorącej, płynnej skały w najlepszym momencie. Albo tuż przed uderzeniem w telekinetę, albo gdy zalśnią mu oczy.
- Szajel! - krzyknęła Chichiro, widząc jak ten uderza z impetem o platformę. - Co tu się dzieje...? - szepnęła sama do siebie, rozglądając się dookoła, choć nie oczekiwała już odpowiedzi na swoje pytanie.
- To morderca i zdrajca. - odezwała się za jej plecami Shakti. Gdybym tylko miała swoją szpadę i posążek... też bym dołączyła do walki. - zacisnęła pięści, widząc zmagania wuja.

I wtedy... Głośny trzask dotarł do uszu wszystkich skrzydlatych. Coś poważnie zatrzęsło platformą na placu, gdzie toczyła się walka. Nieznajomy mentat rozejrzał się dookoła pospiesznie, jakby szukając brakującego elementu dla swojej układanki. Wtem bele pod nim wygięły się w dół, a gdy miały się zapaść, drewno pękło tworząc przejście dla znajdującego się pod platformą wojownika. Czas w oczach wszystkich jakby zwolnił. Jasnowłosy Nieskończony odepchnął się swą telekinetyczną mocą od Ao, ale wyładowania elektryczności przeskoczyły z pięści Mistrza Walk i ugodziły w jego wroga. Szmaragdowooki drgnął pod wpływem elektryczności, ale zdawał się ignorować obrażenia. Strażnicy, którzy atakowali generała natychmiast padli na ziemię bezwładni, kiedy wpływ mentata został zniwelowany. Nieznajomy ustabilizował się telekinezą, ale wtedy za jego plecami pojawił się Szajel. Nieskończony próbował odwrócić się do tancerza i uniknąć ciosu, ale arlekin był szybszy i zwinniejszy. Różowowłosy ciął powietrze, ciskając we wroga tnącym powietrzem. Oczy mężczyzny zalśniły i telekinetyczne pole starło się z wiatrem. Pech chciał, żeby moc tancerza okazała się potężniejsza. Osłabiony podmuch wiatru uderzył w jasnowłosego, tworząc na jego klatce piersiowej nieduże, ukośne rozcięcie. Nim cokolwiek się stało, z jego ciała wydostała się fala psionicznej energii, odpychającej wszystkich w promieniu 20 metrów. Zarówno Ao jak i Szajel oraz Thornhead byli w zasięgu tej mocy. Lecz to w cale nie był koniec. Mentat dołączył do fali silne wibracje psioniczne, przyprawiające jego przeciwników o okropny ból głowy. Skrzydlaci z trudem wstali, walcząc ze świdrującym umysł wpływem.
 

Ostatnio edytowane przez Jendker : 30-01-2011 o 21:01.
Jendker jest offline  
Stary 30-01-2011, 23:51   #137
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Szajel podparł się ręką o drewnianą platformę i dźwignął się na nogi. Głowa bolała go niesamowicie, aż naszły go mdłości. Jednak uśmiechnął się szeroko i spojrzał na ich rannego przeciwnika. Dłonią odgarnął włosy z twarzy, a ozdóbki zafalowały grzechocząc cicho. Skierował ostrze w stronę przecniwnka i z twarzą w jego stronę oświadczył głośno.
- Nie mam zamiaru przegrać... - ton jego głosu był jak zawsze radosny, ale zawierał też w sobie niezwykłą determinacje.- Pokonamy Cię. A ty zaprowadzisz mnie do mojego ojca. - Szajel rozłożył skrzydła i mruknął do towarzyszy.-Lepiej zamknijcie oczy i spróbujcie jakos go trafić...- po czym mimo bólu ruszył na Nieskończonego. Czekał aż ten zwróci ku niemu swe świecące oczy by zakręcić się szybko i używając lśnienia oślepić oponenta.
Skrzydlaty nawet się nie poruszył. Gdy od Szajela dzieliło go pięć metrów, ten uśmiechnął się paskudnie i wyciągnął dłoń w stronę tancerza, przymrużywszy oczu. Szmaragdowa poświata przeszła z jego głowy, przez ramię aż po dłoń i wydaliła ku biegnącemu pocisk psionicznej energii.
Urizjel warknął gdy fala uderzeniowa zarzuciła nim na 2 sekundy przed rozpłataniem wroga. Przekoziołkował kilka razy nim odzyskał równowagę. Zamachał skrzydłami i skupił się zaciskając ręce w szpony. Trzęsły się z wysiłku. Jego miecz zawisł w powietrzu przed nim. Dało się słyszeć dźwięk pękającej skały gdy rozpadał się na kawałki. Po chwili zamiast magmowego miecza wirowały wokół niego ociekające magmą, rozgrzane do czerwoności kamienne kolce wielkości przedramienia. Cofnął ręce wypinając pierś i pociski się cofnęły razem z nimi. Machną jedną ręką w stronę nieskończonego i połowa poszybowała z olbrzymią prędkością. Drugą posłał 2 sekundy potem. Nie zrywał kontroli nad żadnym z odłamków ani na chwilę.
- Nie czytaj mi w myślach!- krzyknął Szajel gdy poczuł że coś wdziera się do jego umysłu. Pocisk psionicznej energii pędził w jego stronę ale Nieskończony tylko potarł pierścień na swym palcu i pędził dalej w stronę oponenta. Wiedział że moc ozdoby uchroni go przed tym atakiem. Pozwolił głazom posłanym przez Urziela wyprzedzić się, a sam pędził za nimi by po prostu wpaść na wroga, związac go ze sobą walką.
Mentat należał do profesjonalistów w swoim fachu. Gestem dłoni wzniósł przed sobą psioniczny mur, od którego odbiły się kolce Gniewu. Ściana wytrzymała jeszcze kolejną falę, po czym została rozproszona, tworząc przejście dla Szajela. Gdy tancerz znalazł się w strefie kontrolnej telepatycznych umiejętności przeciwnika, mężczyzna odbił się od ziemi silnym machnięciem skrzydeł. Wtedy za jego plecami wybił się generał. Trysnęła krew, a Thornhead'em miotnęło o ziemię. Wojownik uderzył w platformę, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Jasnowłosy mentat osiadł na podkurczonych nogach na dachu pobliskiego budynku. Pod jego skrzydłami, wzdłuż pasa pojawiło się płytkie rozcięcie, broczące krwią. Nieznajomy zacisnął zęby, a jego oczy ponownie wypełnił szmaragdowy blask.
Szajel podfrunął do generała i pomógł mu wstać po czym szepnął mu do ucha. - Zmuszę go do obrony, niech Pan zaatakuje...- powiedziawszy to uśmiechnął się i wzleciał w powietrze. Poruszając skrzydłami unosił się chwilę przed dachem na którym siedział jasnowłosy. Tancerz zaczął obracać się w powietrzu unosząc do góry rękę, a pod jego stopami zaczął formować się słup powietrza. Arlekin został wzniesiony przez wirujące powietrze do góry i stojąc na tej dziwnej platformie stworzonej z cyrkulujących wiatrów zanucił pod nosem starą piosenkę tancerzy. - A ty tańcz... jak by jutra miało nie być. Tańcz jak gdyby ogień palił twoje stopy. Daj ponieść się emocją, zatańcz z nami... ten ostatni raz...- Szajel wciąż pozostawał poza sferą umysłowego wpływu szmaragdoszkrzydłego. Różowo-włosy zeskoczył ze słupa i lecąc w dół wbił w krążące powietrze sztylet rozcinając obiekt na dwoje. Uwolnił zeń podmuch potężnego wiatru który rozszedł się dookoła porywając co mniejsze obiekty, oraz mogący przewrócić wszystkich w pobliżu. Jego przeciwnik zaś był w zasięgu tej mocy, ale to nie był koniec sztuczek Szajela. Młody tancerz wykonał obrót i wylądował na dachu za plecami przeciwnika. Chłopak wiedział, że rywal może czytać w jego myślach, ale wiedzieć co planuje oponent a uniknąć tego to dwie różne rzeczy. Od przodu bowiem pędziła na maga wichura zdolna przewrócić nawet rosłego przeciwnika a z tyłu... Szajel przycisnął się do ziemi i wykonał obrót na rękach, potem zgrabnie przeszedł do obrotu na jednej stopie. Rozłożył szeroko ręce i z kolejnym okrążeniem, z jego ciała wystrzelił okrąg tnącego powietrza. Miał on promień 10 metrów i jego uwolnienie spowodowało odcięcie kilku gałęzi pobliskiego drzewa. Powietrze napotkało niewidoczną przeszkodę, która je zniwelowała. Wróg tancerza natychmiast zrozumiał powagę i groźbę sytuacji. Wystrzelił w górę, a swoje zdolności skupił na zwalczaniu bólu. Wtedy naprzeciw niemu pojawił się Thornhead, który wyzwolił w między czasie swoją Dumę. Wielkie ostrze nie dotknęło mentata, ale posłało go z powrotem na dach, gdzie czekał Szajel. Jasnowłosy zaklął w locie i obrócił się twarzą w dół, aby wskazać dłonią dach, na którym przed chwilą zaatakował tancerz. Mentat wyzwolił druzgocący pocisk telekinetyczny, ale Szajel zdążył zeskoczyć z dachu na czas. Dachówki elfiego budynku zostały roztrzaskane na dziesiątki tysięcy ostrych kawałków. Mentat wylądował na nich, prawie się przewracając. Szybko się jednak wyprostował, a każdy z niezliczonych odłamków otoczyła szmaragdowa poświata. Ostre kawałki uniosły się w powietrze i poczęły krążyć wokół telepaty, niczym chmura twardych ostrzy.
- Naprawdę mnie rozgniewaliście! - krzyknął w kierunku Nieskończonych, a chwilę po tym od chmury oderwała się znaczna część dachówek, pędząca w kierunku Szajela, Ao, Urizjela, Shakti i Chichiro...
Urizjel klasnął w dłonie i w tym momencie wszystkie odłamki zakotłowały się w jednym zderzeniu tworząc dwa wielkie kolce, każdy niemal wielkości człowieka. Poświęcił czas na dokładniejsze uformowanie ich. Jasnowłosy był zajęty innymi. Urizjel zamknął oczy napinając wszystkie mięśnie, powoli zaciskał pięści sprawiając, że kamień się jakby kurczył, zapadał w sobie. Robił się cięzszy, wzrastała gęstość... twardniał.
-Nic nie wiesz o gniewie...
Posłał obydwa daleko na boki i zaatakował wykorzystując latające odłamki, które w końcu, również mentatowi ograniczały widoczność. Jeden kolec leciał od dołu, z jednej strony, a drugi od góry z przeciwnej
Szajel zaś ruszył za kolcem atakującym od góry. Schował się za jego kształtem bowiem spodziewał się że mentant odeprze ten atak pokutnika. Jego planem było wyskoczenie znad głazu w momencie gdy tamten będzie bronił się lub unikał tego ataku i zaatakowanie przy użyciu sztyletów.
Widząc manewr tancerza Urizjel jeszcze mu dopomógł. Osłabiło to strukturę kamienia, ale rozszerzył go tak by jak najbardziej zasłaniał jego towarzysza. By różowe włosy jak najmniej zza niego wystawały. Uderzy przez to z mniejszą siłą, ale daje to większą szansę dla skrzydlatego
Kolce skrywające Szajela znalazły się w chmurze odłamków pędzących na pozostałych skrzydlatych. Wiele z nich rozbiło się z brzękiem o kamienne twory, tworząc na ich powierzchni drobne pęknięcia. Tak ukryty Szajel zdołał się przedostać za chmurę. Odepchnął się i odskoczył, pchnięciem posyłając kolec w kierunku mentata. Mniejsza chmura odłamków wirowała wokół jasnowłosego i stanowiła dla tancerza przeszkodę nie do przebycia. Wszystko zmieniło się, gdy natarły na niego kolce - pierwszy zatrzymał się w powietrzu przed Nieskończonym, by po chwili został rozbity przez drugi kamień. To zaskoczyło umysłowca, którego obsypał grad drobnych, ostrych kawałków skały. Nie był w stanie osłonić się swą mocą, zdołał jedynie zasłonić twarz i skulić się na klęczkach. Grad ostrych odłamków pędzących na towarzyszy różowowłosego natychmiast opadł nieruchomo na platformę. Przyczyniły się do tego licznie rozcięcia i skaleczenia na ciele mentata, który stawił czoło odłamkom skalnym. Kawałki dachówek, które wirowały wokół niego nie opadły, lecz zatrzymały się. I tą chwilę wykorzystał Szajel, którzy wykorzystawszy Szept Wiatru zbliżył się do wroga. Uniósł sztylet. Błysnęła stal i... Mentat odsłonił twarz, ukazując płonące szmaragdowym płomieniem oczy. Szajel nie chciał stracić takiej szansy i kontynuuował atak, lecz w tej chwili dachówki znów ożyły, wirując w niesamowicie szybkim tempie. Sztylet tancerza musnął policzek mentata, a jego właściciel uległ pod naporem setek ostrych kawałków. Co chwilę na jego ciele rozbijały się dachówki, a pomniejsze wbijały się w nie. Mentat stanął na prostych nogach, świdrując spojrzeniem tancerza. Palcem przejechał po rozcięciu na policzku i zlizał swą krew. Nic nie powiedział. Stał, patrząc na powolną agonię tancerza wśród chmary wirujących ostrzy.
- Musimy coś zrobić! - wrzasnął generał, patrząc na Ao i Urizjela.
Dosyć tego. Urizjle szarpnął przyciągając wszystkie odłamki Gniewu do siebie, jedynie spróbował sprawić by po drodze uderzyły w mentata ale to nie było priorytetem. Już w locie uformowały się w miecz. Urizjel chwycił go pikując na blondasa.
-Brolli...- wyszeptał. Nie było czasu na modlitwę. Duch nie będzie miał mu tego za złe. Jego ciało skamieniało. Pokutnik po prostu zignorował wirujące odłamki i z pełnym impetem wleciał w przeciwnika nawet nie biorąc zamachu, wiedział, że dachówki skutecznie go zablokują. Trzymał miecz za rękojeść i w połowie kamiennej klingi. Częściowo zasłaniał się nim przed odłamkami, ale przede wszystkim używał go jako taranu. Oczyścił się ze zbędnych myśli. Wiedział co chce zrobić i to wystarczyło.
Podczas lotu cały czas szukał spojrzeniem jego twarzy. Wyczekiwał gdy mentat spojrzy na niego by odepchnąć go telekinezą. Jego usta już układały się w słowo "pokutuj", choć nawet nie były potrzebne. Wystarczyła mu sama myśl.
Ao potrzebował chwili odpoczynku. Teraz jednak natrafiła się okazja której nie mógł zmarnować. Przeciwnik przecenił trochę swoje możliwości, teraz popełniał kolejne błędy. Walka z wieloma niedoświadczonymi przeciwnikami to bułka z masłem, bo tacy przeszakadzają sobie nawzajem. On jednak odpierał atak doświadczonych wojowników. I popełniał kolejne błedy. Ao rozpędził się i leciał teraz niemal za plecami Urizjela. Zamierzał użyć go najpierw jako zasłony a potem wybić się z jego pleców na moment przed ewentualnym kontratakiem. Wtedy ostatni atak. Styl Huraganu, podniebny smok.
Nim jeszcze wojownicy dotarli do mentata, w jego stronę poleciał spory głaz stworzony przez generała Thornheada z leżących na platformie odłamków. Głaz przebił się przez nie, ale wtedy niewidoczna siła roztrzaskała go na dziesiatki kawałków, które dołączyły do wirujących dachówek, sprawiając tancerzowi większy ból. Szajel nawet nie mógłby w takich warunkach skupić się na tyle, aby uwolnić broń. W końcu Urizjel wdarł się do wnętrza huraganu ostrych odłamków. Uderzały one o jego skamieniałe ciało z niezwykłą zaciekłością, tworząc na nim siateczkę drobnych pęknięć, które powoli zaczęły kruszeć. Urizjel pierwszy raz widział, aby coś było w takim stanie uszkodzić ochronę Brolli'ego. Nim dotarł do mentata, pokutnik został uchwycony przez psioniczny podmuch, który wyrzucił go spoza wiru, wykonując przy tym pół obrotu. Przeciwnik nie spojrzał się jednak na niego, bowiem cała uwagę skupiał na tancerzu. Mimo to pokutnik wyzwolił swą technikę. Jasnowłosy zmarszczył czoło, nie przestając świdrować spojrzeniem Szajela. Jego oczy zamgliły się, a odłamki zatrzymały się w powietrzu. Szajel zatoczył się do tyłu, a Ao zdołał podejść do przeciwnika. Wojownik wolał zaryzykować i uderzył skrzącą od piorunów pięścią w niewidzialną ścianę mentaty. Umysłowiec dobrze się zabezpieczył. Wtedy błysnęło jaskrawe światło, a energia z pięści Hurrosa została uwolniona. Potężne podmuchy elektryczne rozlały się bo bokach, a pięść wojownika zaczęła penetrować ochronę przeciwnika. Kolejny błysk i piorunująca energia przedostała się przez ścianę, ciskając mentatę daleko w tył. Jasnowłosy na platformie wylądował twardo na plecach. Podniósł się jednak telekinetycznie, o czym świadczyła słaba szmaragdowa poświata wokół jego ciała. Skrzące wyładowania zatańczyły po jego postrzępionym kostiumie. Mimo potężnego ciosu, wciąż się nie poddawał. Wróg miał bowiem potężną siłę woli, zdolną poruszać jego ciałem nawet gdy przyjęło ono poważne obrażenia. Nim ktokolwiek zaatakował, mentat cisnął przed siebie falą psioniczną o kształcie stożka, która odepchnęła skutecznie wszystko co znalazło się w jej obrębie. Na stojących na dachu natarły kawałki drewna, skalne odłamki i pozostałości po dachówkach.
 
Arvelus jest offline  
Stary 31-01-2011, 00:59   #138
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Tancerz opadł na kolana a setki ostrych odłamków napierały na jego ciało. Ostre kawałki rozcinały jego ubranie i skórę, inne niczym małe włócznie wbijały się w jego delikatne ciało. Z każdym ciosem Szajel był bliski utraty przytomności, a to w tych warunkach równoznaczne było z wiecznym snem. Chłopak nie mógł użyć żadnej ze swoich tanecznych umiejętności, gdyż te wymagały ruchu a w tych warunkach było to niewykonalne. Policzek Szajela został rozcięty przez jakiś odłamek, a krew spłynęła mu na usta.
- Śmierć...? -mruknął sam do siebie zasypywany gradem ciosów. Po czym czas dla niego jak gdyby zwolnił. Wszystko stanęło, a on skulony siedział pośród chmury nieruchomych odłamków. Tak naprawdę żadne takie zjawisko nie miało miejsca Szajel po prostu zamknął się na chwile w świecie swych myśli nie zwracając uwagi na świat dookoła, dla niego rzeczywistość stanęła. W myślach pojawił się przed nim Harl jak i Ariel. Mężczyzna jak zawsze ubrany w maskę oraz elegancki stój, a jego przyjaciółka w lekką letnią sukienkę. Stanęli jakieś dwa metry przed skulonym arlekinem i spojrzeli na niego rozczulonym wzrokiem. Różowo-włosy uniósł swe zielone spojrzenie zmęczonych obłąkanych oczu.
- Czy ja umieram? - spytał patrząc się na Harla. Zamaskowany jedynie pokiwał przecząco głową i przykucnął patrząc na swego podopiecznego. - Tarcze nie zawsze muszą służyć do ochrony przyjaciół. Czasem trzeba zasłonić siebie samego. - odezwał się ciepły głos zza maski. - Ja... ja nie mogę... muszę być silny. Obiecałem, że będę silny musze go odnaleźć... – wyszeptał Szajel słabym głosem.
Harl zbliżył się do niego i położył dłoń na piersi chłopaka, w miejscu gdzie znajduje się serce. – Prawdziwa moc to nie siła naszych mięśni, nie moc naszych tańców czy jak sam wiesz potęga naszej broni. – powiedział patrząc spod maski na chłopaka.- Siła tkwi w naszym sercu. Kiedy się nie poddajemy, kiedy umiemy poświęcić się dla tych których kochamy. A przede wszystkim umiejętność odrzucenia własnych pragnień i ambicji po to by uratować innych. – Harl zdjął rękę z serca Szajela i pogłaskał go po włosach. – Twoi przyjaciele nie poradzą sobie bez Ciebie. Bądź tarcza dla siebie i dla nich jednocześnie.
Szajel rozszerzył zielone oczy, patrząc na swego nauczyciela, a wtedy odezwała się Ariel.
- Obiecałeś mi że będziesz na siebie uważał. Pamiętasz? Mieliśmy się spotkać po moim powrocie i iść na spacer które tak lubisz. – mówiła to wesołym lekkim głosem zbliżając się do młodego arlekina. – Kupiłeś eliksiry prawda? Miałeś je kupować! –dodała śmiejąc się. – Kiedyś uratowałeś mnie. Ja teraz nie mogę Ci pomóc. – mówiąc to przykucnęła obok Harla.- Kochanie, nie umrzyj. Proszę. - powiedziawszy to cmoknęła Szajela w policzek i wraz z Harlem oddalili się przeistaczając się w mgłę. Łzy pociekły po policzkach Szajela, krople mokrego szczęścia...a czas wrócił dla niego do normy. Odłamki atakowały jego ciało, a on klęczał przeszywany niezwykłym bólem. Wtedy też zadziali Generał, Ao i Urziel. Dzięki ich atakowi ostre kawałki przestały atakować wiotkie ciało Szajela, a on ledwo wstając na nogi zatoczył się do tyłu. Nie zdążył jednak nawet odetchnąć gdy w jego poszarpane ciało uderzyła fala energii psionicznej. Niczym liść na wietrze pofrunął w stronę ściany jednego z budynków i gruchnął o nią plecami. Mimo że podmuch był słaby to Szajel był w zbytnim szoku by ustać na nogach. A w stronę tancerza i Ao pędziły odłamki drewna i dachówek. Arlekin otworzył jedno oko, czuł ból w całym ciele. Ale pamiętał słowa Harla. Powoli uniósł swoje sztylety do ust.
Zdążyłem? Czy nie? To była pierwsza myśl po tym gdy pokutnik został odrzucony. Wygiął się wracając do pionu i zamachał skrzydłami by odzyskać stabilność. Musiał wracać do walki. Gdy odzyskał panowanie nad ciałem od razu skierował się na przeciwnika wybierając stronę z której było najwięcej miejsca.
- Szajel! Nie damy rady go wziąć żywcem.- Ao poważnie patrzył się w oczy Tanceżrza.
-Musimy go zabić, i możemy to zrobić, Ale możemy to zrobić tylko z twoją pomocą. Musisz zadecydować. Nie wiem jak ważny jest dla ciebie twój ociec, ale kolejnego ataku nie przeżyjesz. Jeżeli teraz tu zginiemy to wszystkie szanse stracone. Szajel... co jest dla ciebie ważne?
Szajel przytaknął powoli i niemrawo. Jego usta zaczęły wymawiać coś cicho w stronę wojownika którym mógł jedynie próbować czytać z jego warg, bowiem Szajel był jeszcze w zbyt dużym szoku po ataku mentanta by mówić głośno. Słowa zaś które starał się wypowiedzieć brzmiały " Uciekaj stąd"
Atmosfera na platformie i dachu zmieniła się. W powietrzu można było wyczuć moc, moc pragnącą uwolnić się po tylu latach z jej legowiska. Różowe wyładowanie przeszło po sztylecie chłopaka, a Szajel spojrzał na ostrze.
- Kocham Cię bo jesteś mną... -szepnął do broni. - Lecz nienawidzę bo tez jesteś inna... -mówił patrząc na ostrze, a smugi różowej mocy zaczęły sączyć się z broni i łukami otaczać sylwetka tancerza. - Tak jak samego siebie kochać i nienawidzić... - dodał i zbliżył ostrze do swych ust tak, że milimetry dzielił wargi od dotyku zimnej stali.- Niech poznają twoje imię... imię które tak długo przede mną ukrywałaś.- krew płynęła po policzkach i dłoniach tancerza a ostre odłamki leciały w jego stronę, on jednak w ogóle nie zwracał na to uwagi.
- Na... - jego głos zatrząsł się. - Nasie...- szepnął przypominając sobie wszystko co działo się 50 lat temu gdy ostatni raz uwolnił broń. Przełknął ślinę, pełen strachu, smutku ale i nadziei na to że pomoże swym przyjaciołom. Zacisnął ręce mocno na rękojeściach sztyletów po czym spojrzał jeszcze w stronę mentanta. Musiał być tarczą... bowiem największa siła, to siła ofiarowana innym.
- Nasienie Szaleństwa!! - krzyknął Szajel po czym pocałował ostrze, a różowe światło niemal wybuchnęło z sztyletu pochłaniając broń jak i arlekina.

[Media]http://www.youtube.com/watch?v=aDogLqHAnlg[/Media]

Gdy różowy blask otoczył tancerza wszyscy zebrani na polu bitwy usłyszeli na granicy swej podświadomości dźwięk. Był to chichot małego dziecka, który potem przerodził się w wesołych śmiech kobiety, by na końcu znowu powrócić do cichutkiego śmiechu malutkiego dziecka. Z miejsca gdzie siedział ranny arlekin wypłynęła fala energii która przez tyle lat szukała swego ujścia. Światło formowało smugi i krążyło dookoła miejsca gdzie przed chwilą był tancerz, a teraz znajdowała się jedynie światłość. Każdy niemal odruchowo spojrzał w tamta stronę, bowiem uwolniona moc była dziwna. Nie była to energia upadłych, jednak było w niej coś innego, jak gdyby pierwotna radość, radość z odzyskania wolności. Kilka różowych błyskawic przebiegło po ziemi gdzie przed chwilą siedział Szajel, a blask powoli zaczął znikać. Różowe światło zapadło się w sobie wciągnięte przez oręż arlekina.
Chłopak o różowych włosach stał prosto, ociekał krwią, płynąca z licznych ran na jego ciele. Jednak z determinacją patrzył się na mentanta. W jego dłoniach nie było już jednak sztyletów którymi tak często walczył. W prawej ręce trzymał kolec wykonany z czystego złota. Był to zdobiony szpikulec o długości około 70 centymetrów, pokryty spiralnymi freskami. Na końcu jego "rękojeści" znajdował się różowy kamień do którego przyczepiony był srebrny cienki sznurek. Poskręcana linka wiła się między dłońmi Szajela, prowadząc do lewej reki w której trzymał różowy sztylet. Broń wykonaną z kryształu, o takiej samej długości co szpikulec.


Szajel przestąpił krok do przodu po czym rozłożył skrzydła. Złoty Gentz ruszył do ataku bez słowa. W momencie gdy znikło światło chichoty w głowach wszystkich umilkły, jednak od ostrzy wciąż czuć było ta dziwną radosną moc.
Ao, przyglądał się całej scenie. Widział twarz Tancerza. I napawało go to radoscią. Twarz pełna determinacji kogoś kto wie czego chce i nic nie jest mu straszne by o to walczyć.
- Chyba odnalazł swoja odwagę.
- Tak, definitywnie znalazł swoją siłę.- Kobiecy głos rozległ się nie wiadomo skąd.
- Więc tym razem to chyba ja muszę być tym szalonym.
Ao zebrał energie wpięściach i udeżył nimi w powietrze za nim. Dwa potężne podmuchy powietrza wyrzuciły go do przodu ze spora prędkością. Leciał teraz prosto na mentata z zamkniętymi oczami. Szpony odwagi zaczeły świecić od energi elektrycznej.
- Podniebny smok...ostatni raz...POKAŻ MU SZAJEL!!!
Urizjel zobaczył co się stało. Odpuścił atak, teraz mógł bardziej przysłużyć się drużynie, a tu nie chodziło o zarabiania punktów za trafienia.
-Askeliolnie, niech twa pieśń zadmie wiatrem w skrzydła mych przyjaciół- wyszeptał. Lądując na platformie poczuł ból gdy kamienne pęknięcia zmieniły się w rany. Na szczęście nie były głębokie. Do śmiechu dziecka dołączyła gra. Wesoła, szybka melodia zagrała na skraju świadomości a nabrała mocy gdy Urizjel dmuchnął w harmonijkę. I wtedy też się zmieniła. Była... piękna, ale przygnębiająca. Zdawało się, że w tle grają jeszcze inne instrumenty, ale Bagiennej Symfoni przewodziła harmonijka.
Tak jak się tego spodziewał Ao, mentat stworzył przed sobą ochronną barierę. Ta jednak była postawiona znacznie dalej, więc nie było szansy, aby wojownik po jej spenetrowaniu dosięgnął wroga wyładowaniem. Ściana stawała silny opór, ale w końcu zwyciężyła potęga Podniebnego Smoka. Piorun jednak wystrzelił, w akompaniamencie Bagiennej Symfonii w wykonaniu natchnionego duchem Urizjela. Przeciwnik próbował odskoczyć, lecz jego ruchy były powolne. Piorun uderzył pod jego stopami, a rozesłane podmuchy elektryzującego powietrza dały się mentatowi we znaki. Ten manewr stworzył jednak przejście dla tancerza. Generał wylądował na dachu budynku, gdzie Szajel dokonał odpieczętowania i z dziwnym podziwem obserwował sytuację. Wolał nie ryzykować, więc czekał na rozwój wypadków.
Szajel skorzystał z przejścia i nabierając prędkości chwycił złoty kolec niczym włócznie. Sznurek który łączył oba ostrza miał około metra długości zaś Szajel był jeszcze około czterech metrów od oponenta. Mimo to napiął mięśnie i cisnął kolec w stronę mentanta. Złoty pocisk pędził w powietrzu, a gdy linka napięła się, różowy kamień lekko błysnął i srebrny sznurek zaczął rozwijać się z furkotem. Krople krwi kapały na ziemi gdy Szajel obserwował swój atak, mocno ściskając różowy sztylet. Zaskoczony Mentant nie zdołał uniknąć ani odepchnąć ataku. Złoty kolec ugodził go w pierś i... wniknął w ciało przeciwnika niczym w tafle wody. Zanurzył się na połowę swej długości a Szajel ze smutkiem w oczach mocniej ścisnął różowy sztylet.
- Do zobaczenia... - powiedział ze smutnym uśmiechem do pozostałych.
Szajel spojrzał na różowe ostrze po czym szybkim ruchem wbił je... w swoją pierś. A dokładniej włożył, bowiem miecz tak jak złoty szpikulec wniknął w ciało do połowy długości, jak gdyby ktoś wkładał go do wody. Srebrna linka błysnęła różowym blaskiem, a Szajel zwrócił się do mentanta.
- Nie lubie tego robić... gotowy na podróż?
Nieznajomy nic nie powiedział, potrząsnął tylko głową i rozszerzył oczy, w desperackim akcie próbując zadać tancerzowi mentalny ból.
Szajel tylko spojrzał na linkę która wybuchnęła różowym blaskiem i zaczęła się niezwykle szybko zwijać. Ręce i nogi połączonych Nieskończonych zostały wygięte do tyłu przez nadmierną prędkość. Z taką prędkością przy zderzeniu mieli małe szanse na przeżycie. Jednak gdy tylko ich ciała dotknęły się błysnęło złote światło. Blask otoczył ciała dwóch połączonych skrzydlatych i zaczął się rozszerzać tworząc kulę. Wypierał on ze swego obszaru wszystkie odłamki skalne, fragmenty platformy i połamane gałęzie. Gdy kula osiągnęła promień jednego metra, złota poświata zawirowała i zmieniła się w czyste złoto. Zimną kula, złota lewitująca nad ziemią. Cichą, zimną i nieruchomą. A Szajel i jego przeciwniki gdzieś zniknęli.
 
Ajas jest offline  
Stary 02-02-2011, 19:15   #139
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Ao przyglądał się przez chwilę kuli. Uśmiechnął się i odwrócił w stronę generała.
- Poradzi sobie.- Rozległ się głos zarówno Ao jak i tajemniczej kobiety. Podleciał do generała i zapieczętował odwagę. Thornhead był zapatrzony w lśniący twór.
- Miejmy nadzieję. Przeciwnik jest doświadczony... - odparł poważnie, zerkając na Ao.
- Musimy przygotować się do wyruszenia. Niedługo mogą być z tym kłopoty. Pan jest ważna personą, niech pan pogada z elfami. A przynajmniej zagada i kupi nam trochę czasu.
- Postaram się. Weź ze sobą Urizjela i zabierzcie nasze rzeczy z "Rudego Orka". Najlepiej to zrobić jak najszybciej. Ja zostanę i w razie kłopotów przejmę inicjatywę. - mówiąc tu wydobył z kieszeni pęk kluczy i rzucił go wojownikowi.
Ao zręcznie złapał koło w locie. Pokazał Urizjelowi żeby poszedł za nim.
- Będziemy czekać pod bramą.- I ruszył w stronę karczmy.
- Wolałbym, żebyście wrócili tutaj. Może będziecie jeszcze potrzebni... - kiwnął na kulę i dodał z niepewnością, co było rzadkie u dowódcy.
Urizjel zapieczętował Gniew. Pieczęć Yuego była na prawdę silna. Pozwoliła mu zachować trzeźwość osądu bez najmniejszych zawahań, czy oznak szału. Piękna sprawa.
- Jasne - przytaknął generałowi i ruszył za Ao


Tymczasem,
tam gdzie nikt nie ma prawa wstępu...


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wuRZlgHzRZw[/MEDIA]

Mentant pojawił się w ciemności. Nie było tu Szajela, tylko on i ciemność. Broń zniknęła z jego piersi, a gdy jego stopy dotknęły posadzki stworzonej z cienia, mrok zaczął falować formując kształty. Po chwili jasnowłosy był już w wielkiej sali balowej złożonej z odcieni szarości i czerni. Pod sufitem jednak zamiast żyrandolu wisiało ostrze ociekające krwią, a na końcu sali stał tron na którym ktoś siedział. Na samym środku sali zaś, pod ostrzem ociekającym czerwoną mazią stał Szajel. Rozglądał się nerwowo, a w jego oczach widać było panikę. Krew z nietypowego żyrandolu kapała na ramię arlekina a on spojrzał na mentana.
- Nie lubię tak podróżować... Nigdy nie wiem gdzie trafiam... - mówił to poddenerwowanym głosem nie zwracając uwagi na krew spadająca na niego z góry.
Mentat rozejrzał się, uważnie lustrując każdy szczegół otoczenia.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytał, dalej wypatrując szczegółów.
Szajel rozejrzał się po czym swym dźwięcznym głosem odpowiedział.
- Chyba na jakimś balu... - odpowiedział i wraz z jego słowami nadeszła muyzka.
Salę wypełniła melodia instrumentów, utwór wręcz stworzony do tańca. Na parkiecie pojawiły się dziesiątki par. Niektóre stworzone z cienia, inne ze szkła, niektóre z drewna, a inne zaś nawet z krwi. Wszystkie jednak miały jedną wspólną cechę, w każdej parze tańczył Szajel. Balowa sala zaroiła się od tańczących Szajelów wykonanych z różnych materiałów, prawdziwy zaś arlekin rozejrzał się tylko nerwowo.
- Onie przynajmniej nie patrzą... - gdy chłopak to powiedział rozległo się ciche “Plop” i koło mentanta pojawiła się latająca gałka oczna, którą obserwując jasnowłosego krążyła dookoła jego głowy.
Niewyraźna postać na tronie trwała zaś nieruchomo. To na niej skupił się mentat, z ostrożności ignorując krążące wokół niego oko. Ruszył w kierunku tronu, ostrożnie stawiając każdy krok, po drodze zauważając fenomen tańczących. Stanął, gdy mógł dokładnie przyjrzeć się postaci na tronie.
Postać na tronie złożona była z ciemności. Miała ludzki kształt i siedziała podpierając głowę reką. Gdy jasnowłosy zbliżył się do niej, ciemność z której była stworzona zawirowała i pojawiło się oko. Pierw jedno, potem drugie i kolejne. Oczy patrzył na mentanta a w niektórych miejscach ciała stworzenia wykwitły szaleńcze uśmiechy.


Mentat uśmiechnął się do samego siebie.
- To jakaś iluzja...? - zapytał. Bardzo potężna, muszę przyznać.
- Tamten też mówił że to iluzja...- powiedział Szajel łapiąc się za głowę.- I wtedy przyszedł on...
Na dźwięk tych słów rozległo się tupanie stóp. Muzyka ucichła, tańczące pary się zatrzymały, a przerażony Szajel skulił się między nimi. Zza tronu wyszedł kolejny osobnik. Człowiek niezwykle wysoki i blady. O czarnych włosach i diabelskim uśmiechu. Przypominał on w pewnym stopniu ojca Szajela. Osobnik ubrany był w kruczo-czarny kaftan, a na jego piersi znajdowało się olbrzymie oko, które mrugało leniwie. Czerwone spojrzenie przeszyło mentanta i z olbrzymiej gałki ocznej zaczęły wypływać czarne macki. Mężczyzna odezwał się głosem, który brzmiał niczym wiele głosów naraz.
- Nie jesteś prawdziwym mężczyzną chłopcze.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=iwJoMGxHp18&feature=related[/MEDIA]

Mentat bacznie obserwował reakcje Szajela.
- Kim jesteś? - zwrócił się do przybyłego mężczyzny.
Mężczyzna nie odpowiedział, zaś macki które wypłynęły z oka zawisły w powietrzu wskazując mentanta, niczym ostrza wrogich mieczy. Mentat zamilkł, zerkając to na mężczyznę, to na Szajela.
Szajel siedział skulony, a krew z olbrzymiego ostrza kapała na jego włosy, szeptał coś cicho pod nosem. Na temat besti, egzaminu, zabójcy. Mentant jednak nie mógł tego słyszeć. Dwie macki zaś wystrzeliły do przodu wprost na jasnowłosego. Nieskończony stawił czoło potwornemu mężczyźnie, tworząc wokół siebie bańkę psioniczną. Macki natarły na nią, ale zostały odepchnięte w różnych kierunkach. Potworny mężczyzna spojrzał na Mentanta i wyszczerzy zęby niczym diabeł z najczerniejszych otchłani i natarł na Bańkę. Młócił w nią pięściami oraz mackami które produkowało jego oko, zaś postać na tronie tylko się temu przyglądała. Do Szajela natomiast podszedł inny Szajej stworzony z szkła i przytulił go. Arlekin odwzajemnił uścisk drżąc lekko w objęciach szklanego arlekina. Psioniczna bariera dzielnie wytrzymywała ataki macek, aż w oczach mentata pojawił się znajomy, szmaragdowy blask. Macki zostały brutalne odepchnięte i rozproszone, a w kierunku ich właściciela pędziło falujące uderzenie mentalne. Mężczyzna nie unikał, mentalny cios uderzył w niego rozrywając jego ciało na pół. Trysnęła krew a macki zniknęły.

Przepołowione ciało upadło na ziemię i zmieniło się w ciemną chmurę. Jednak blondyn nie mógł uznać tego za wygraną bowiem twarz mężczyzny pojawiła się na ziemi tuż pod jego nogami. Potwór był w bańce stworzonej przez Mentanta! Wielkie oko pojawiło się pod stopami Szmaragdo skrzydłego i wystrzeliło z siebie słup płomieni. Bariera błyskawicznie opadła, a mentat zmienił kierunek płomieni swą wolą, aby mógł odskoczyć od zagrożenia. W powietrzu stworzył jeszcze w miejscu, gdzie przed chwilą był potężny wir telekinetyczny, który pochłonął zarówno głowę jak i oko. Blondyn jednak nie zwrócił uwagi na to że stwór który wcześniej siedział na tronie zszedł z niego. Teraz stał za chłopakiem, a uśmiechy na jego ciele wykrzywiły się w jeszcze szerszych uśmiechach. Stwór machnął ręką na której końcu wyrosła paszcza wypełniona kłami. Natomiast nad telekintycznym wirem pojawiła się czarna chmura z której zaczął formować się kształt potwornego mężyczny. Macki wystrzelił z chmury wprost na mentanta. Szajel zaś dźwignął się na nogi i otarł twarz, a jego szklany sobowtór poklepał go po ramieniu. Mentat obrócił się, i wyrzuciwszy ręce w górę, wyzwolił wokół siebie mentalną falę, odpychającą wszystko, co znajdywało się w jego pobliżu, łącznie z dwoma potworami. Jego oczy znów zalśniły i każdy z nich został zamknięty w telekinetycznej klatce, która uniemożliwiała użycie jakichkolwiek technik teleportacyjnych. Stwory były spokojne. Siedziały w klatkach patrząc się na Szajela ten natomiast trzęsąc się zaczął mówić do mentanta.
- Oni ostatnim razem go rozerwali...- Szajel załkał cicho ale mówił dalej. - Było tyle krwi.. - kiedy chłopak to powiedział Szmaragdoskrzydły poczuł jak coś kapie na jego ramię i plecy.
Spojrzawszy w górę zobaczył, że sufit nadnim ociekał gęsta swieżą krwią. Wilgoć zaczęła dostawać się też do jego butów bowiem podłoga pod nim zaczęła zmieniać się w olbrzymią kałuże posoki.
- A kiedy stąd wyszedłem wszyscy si patrzyli... wszystkie oczy... Wszystkie!! -krzyknał a powietrze przeszyła masa odgłosów “Plomp” a w około Mentanta pojawiła się około dwudziestu gałek ocznych o różnych kolorach.


-Patrzyli się tym piorunującym zawistnym wzrokiem. - szepnął Szajel a oczy latająca dookoła chłopaka przeszły wyładowania elektryczne. Wszystkie na raz wypuściły z siebie cienkie promienie elektrycznej energii skierowane prosto w Blondyna. Jego źrenice zalśniły, a wyładowania otoczyły go, tworząc jego pasa pierścień wyładowań, które wkrótce wygasły.
- Masz wpływ na to co się dzieje. - powiedział do Szajela, zauważając ukryte prawo rządzące tym miescem. To nie jest iluzja... ani żaden inny świat... - stwierdził, rozglądając się w poszukiwaniu zagrożenia.
Szajel nie zwrocił uwagi na słowa mentanta ale jak gdyby wróciła do niego świadomość, że jest tu jego przeciwnik. Szajel stanął prosto a wraz z nim stanęli wszyscy inni arlekini. Szklane, drewiane, żelazne i krawe twarze każda o tym samym wyrazie patrzyły się na mentanta.
- Muszę ochronić moich przyjaciół. - powiedział zwracając się do przestrzeni jako takiej.- Harl mówił że trzeba być tarczą dla innych. Szczególnie gdy posiada się potężną moc. - w tym momecie wszystkie klony tancerza synchronicznie przestąpiły krok do przodu. - Harl mówił zawsze że prawdziwa siła drzemie w sercu.- po tych słowach każdy z sztucznych Szajelów silnym ruchem wbił sobie rękę w pierś i po chwili każdy trzymał w dłoni pulsujące serce. Ograny z drewna, krwi,szkła i żelazla, każdy uderzał tym samym rytmem, jedynie prawdziwy Szajel nie wyjął swego serca.
- Serce musi być silne. Ale przede wszystkim trzeba umieć kochać samego siebie i akceptować to jakimi jesteśmy. Nie można nikogo zmieniać na siłę. Każdy ma swoje serce! - po tych słowach Szajel zacisnął dłonie w pięści a jego klony włożył swe organy w dziury po ich wyrwaniu. - A ty chcesz zmieniac serca innych! To NIEWYBACZALNE! Szajel wzbił się w powietrze i wtedy rozpętało się prawdzie piekło dla Mentanta. Klony Szajela użyły.. technik tancerza! W stronę jasnowłosego poszybowały roje motyli, wichry Guriona, promienie iskier, dwóch żelaznych Szajelów teleportowało się za Szmaragdo-skrzydłego celując w niego swymi potężnymi pięściami. Prawdziwy Szajel zaś obserwowało to wszystko z zaciśniętymi pięściami. Potężna fala szmaragdowego światła wystrzeliła spod stóp mentata, a wszystkie ataki i przeciwnicy zostali odbici z niewyobrażalną siłą. Wszystkie klony uderzyły o ściany sali, w kontakcie z którymi zostali rozbici na drobne kawałki.
- Siła serca? To bzdura! - krzyknął do tancerza. Jedynie słabi polegają tylko i wyłącznie na czymś tak absurdalnym, jak poczucie więzi i miłości. Serce jest słabością i powinno być tylko i wyłącznie organem. Nieskończeni potrzebują dyscypliny i zimnej dyktatury, która skutecznie ich zmobilizuje. Serce to bzdura, rozpowszechniana przez słabego “Błękitnego Króla”. Wkrótce sam się o tym przekonasz, arlekinie!
Mentat rozpłynął się w powietrzu, a po chwili nad krwawą powierzchnią pojawiły się dziesiątki jasnowłosych mentatatów. Na sali rozległ się śmiech, dobiegający gdzieś z góry, jednak jego właściciela nie można było zlokalizować. Szajel zacisnął pięści ze wściekłością a ciemność z której stworzona była sala zafalowała.
- Serce to potęga! Tak mówił Harl a on zawsze ma rację! - za Szajelem po tych słowach pojawiło się olbrzymie serce wykonane ze szkła i wypełnione szkarłatną wirującą energią. - Nikt nie ma prawa obrażać Harla, nikt! - wrzasnął Szajel a krew z jego rana opadła na ziemię, zaś szkło z którego zrobione było serce popękało. - Nie ukryjesz się przed siła serca!- gdy ostatnie słowo zostało wykrzyczane szklana ochrona mocy rozpadła się na kawałki uwalniając potężny podmuch energii.


Fala mocy dotknęła klonów mentanta, a każdy dotknięty przez ten podmuch został podpalany potężnym płomieniem. Moc uderzyła w klatki zamykające dwa potwory i rozbiła je na kawałki uwalniając bestie. Potwór który wcześniej siedział na tronie wyszczerzył szeroko swe liczne zęby. Jego oczy zabłysnęły, a on zaczął skanować pomieszczenie zielonymi promieniami szukając ukrytego Szmaragdoskrzydłego. Serce zaś zapulsowało po raz kolejny tworząc fale rozchodząca się po całej sali, od podłogi aż po ciemne sklepienie. Gdy znikły, zza tronu wyszedł jasnowłosy. Uśmiechnął się gorzko i... zniknął, pojawiając się zaraz przy Szajelu, nim którykolwiek ze stworów zdażył zareagować. Mentat przyłożył dłoń do twarzy tancerza i uniósł go, zacisnąwszy palce na różowej głowie. W oczach mentata rozbłysło światło, które wkrótce otoczyło całe jego ciało i Szajela.
- Twój umysł zdradzi mi twe tajemnice. - powiedział zimno, a w głowę arlekina poczęły się wwiercać straszliwie bolesne dźwięki.
Potwory i serce zniknęły, a sala balowa jakby się zakrzywiła i zniekształciła. Mentat infiltrował mózg Szajela, stopniowo poznając całe jego życie i prawdę o Nasieniu Szaleństwa.
Szajel krzyknął głośno i starał się odepchnąć Mentanta od siebie, jednak bez skutecznie. Ten blondyn plądrował jego umysł, miejsce do którego nikt nie miał prawa wstępu.
- Zostaw mnie!! - krzyknął Szajel a po sali rozległ się dźwięk jak by coś pękało. Jednak nie pojawił się żaden potwor czy też wbuch mocy. Tylko ten dźwięk. Gdyby mentant spojrzał jednak do góry zdałby sobie sprawę, że to pękł łańcuch trzymający ociekające krwią ostrze. A teraz potężnych rozmairów tasak leciał prosto na szmaragdoskrzydłego. Ten jednak zdał sobie sprawę z zagrożenia. Odrzucił Szajela i odskoczył do tyłu.
- To miejsce... - powiedział. -Zadziwiające. Pierwszy raz spotykam się z takim czymś. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak cenna jest twoja moc. - zwrócil się do arlekina.- Proponuję ci teraz układ - dołącz do nas i razem z nami twórz Nową Wieczność... Nikomu nie stanie się krzywda. - mentat wyciągnął do Szajela dłoń.
- A mój ojciec i Harl... oni też tam będą? - spytał arlekin podchodząc powoli do mentanta.
- Tak... na pewno się ucieszą, gdy cię zobaczą...
Szajel przełknął ślinę i wyciągnął rękę w stronę Mentana. Chwilę się wahał ale potem uścisnął ją i uśmiechnął się jakoś dziwnie.
- Harl... to dobrze że będzie szcześliwy... - to co wydarzyło się po tych słowach trwało ledwo ułamek sekundy. Dłoń mentanta i Szajela obwiązał gruby lśniący łańcuch. Obręcz z taką samą mocą jak wcześniej klatki stworzone przez mentanta, on nie pozwalał się w żaden sposób teleportować. - Ale Harl nigdy nie mówił że serce jest dla słabych!!! - krzyknął arlekin a dookoła mentanta pojawiły się włócznie wykonane ze złota. - Ten świat nie potrzebuje nowego porządku, bo to my kształtujemy jego wygląd, i jest on taki jak wszyscy chcą! Nic nie można narzucić siłą!- łzy pociekły z oczu tancerza a włócznie ruszyły w stronę mentanta by przebić jego ciało.
Twarz mentata wykrzywił zbójecki uśmiech.
- Głupcze, na to czekałem! - jego oczy buchnęły szmaragdowym płomieniem.
Zielone światło otoczyło skrzydlatych i trysnęło z ich ciał, niczym inferno. Szmaragdowe płomienie pochłonęły włócznie a później całą salę balową. Podmuchy powietrza targały włosami skrzydlatych, którzy z trudem utrzymywali się w jednym miejscu. Po chwili pośród podmuchów pojawił się nowy dźwięk - tłuczonego szkła. To rzeczywistość rozpadała się na kawałki, które opadłszy na ziemię, rozpłynęły się i ukazały Nieskończonym platformowy plac, na którym jakiś czas temu jeszcze walczyli. Mentat odepchnął od siebie Szaleja i spojrzał za Szajela, gdzie stał generał w towarzystwie Shakti i Chichiro. Szajel roszerzył oczy, ktoś wyrwał się z mocy jego uwolnienia. Ten mentant naprawde był potężny. Teraz jednak arlekin nie tym zaprżatał sobie umysł bowiem zobaczył nieświadomych zagrożenia towarzyszy. Gdy tylko złota kula pękła on zapikował w ich stronę i rozkładając skrzydła i ręce starał się zasłonić ich swoim ciałem.
- Uciekajcie! - krzyknął głośno po czym wystawił przed siebie dłonie w których znowu spoczywała jego odpieczętowana broń.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 02-02-2011 o 19:21.
Endless jest offline  
Stary 02-02-2011, 19:27   #140
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Rzeczywistość

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kiJ6x4vixz0[/MEDIA]

Nieskończeni patrzyli na Szajela i jego przeciwnika z niedowierzaniem. Jego słowa zdawały się do nich nie docierać. Albo nie mieli zamiaru uciekać, co było w przypadku generała i kobiet najprawdopodobniejszą opcją. Mężczyzna chwycił rękojeść swego miecza, gotów, by w każdej chwili stanąć do walki.
- Ahoj! - rzucił ktoś z tyłu.
To Urizjel i Ao zjawili się z powrotem w towarzystwie Yue, obładowani bagażem, który sprowadzili z karczmy. Gdy ujrzeli mentata i Szajela, natychmiast puścili tobołki i plecaki, które z brzękiem opadły na platformę.
- Jak to możliwe... - generał odezwał się z niedowierzaniem.
- Szczerze mówiąc, tancerz bardzo mnie zaskoczył i prawie znalazłem się na niebezpiecznej krawędzi wyczerpania. - odparł jasnowłosy. Udało mi się jednak przeniknąć jego moc...
Któryś z wojowników drgnął gwałtownie, ale mentat wyciągnął dłoń i pogroził palcem.
- Nie radzę. - spokojnie powiedział z uśmiechem. Nie wytrzymam już długo... - powiedział bardziej do siebie - więc spełnię twoje życzenie, tancerzu. Pokażę wam mą broń. - spojrzał na przeciwników, opuściwszy nieznacznie głowę.

W jego oczach zatańczył szmaragdowy blask. Powoli, systematycznie, podobne światło otoczyło jego ciało. Najpierw było słabe. Pulsowało, z każdą chwilą przybierając na mocy i intensywności.Powietrze przesączyła moc. Niesamowita potęga, charakterystyczna dla chwili poprzedzającej zerwanie pieczęci na broni.
- Przenikliwość...
Mentat zamknął oczy. Światło rozszalało. W miejscu, w którym stał Nieskończony wytworzyła się szmaragdowa eksplozja blasku, tak intensywna, że aż mentat zniknął skrzydlatym z oczu. Wyglądało to tak, jakby pochłonęło go. Po chwili zielone światło gwałtownie wygasło, ukazując mentata, który stał ze złożonymi skrzydłami i zamkniętymi oczami, bez żadnych oznak zmiany. Wtedy rozłożył skrzydła, a Nieskończeni zrozumieli, jak błędne było to stwierdzenie.


Skrzydła nieznajomego w dalszym ciągu miały tą samą barwę, ale teraz jego pióra miały zupełnie inny wygląd. Wiele z nich zostały wydłużonych i poszerzonych, zwłaszcza te na końcu skrzydeł, a po ich środku pojawiły się niebieskie kształty, przypominające oczy. Sprawiały one wrażenie, iż skrzydła wydawały się być dziełem sztuki, a nie wytworem natury.
- Bardzo niewiele jest przypadków, kiedy Nieskończony decyduje się na zapieczętowanie swej broni we własnym ciele. Ja jestem jednym z nich. - uniósł głowę i otworzył szeroko oczy - nie było w nich nic prócz czystego białka!

Ciało mentata jakby zafalowało. Niebieskie kręgi o kształcie źrenic zabłysły, i poczęły się z nich wydostawać wiry światła o wszystkich kolorach tęczy. Wszyscy Nieskończeni złapali się za głowy, kiedy pojawił się w nich ostry pisk. Ci, którzy z bólu nie zamknęli oczu widzieli, jak wszystko wokół nich, cały obraz ulega zniekształceniu i zaczyna wirować. Środkiem wiru, dla każdego Nieskończonego była jego własna głowa, która wydawała się być miażdżona pod naporem spirali rzeczywistości. Skrzydlaci opadli na kolana, kiedy ból wzmógł się do niewyobrażalnych rozmiarów. Wkrótce wiry otoczenia zostały pochłonięte przez jaskrawą spiralę ostrego światła o wszystkich kolorach tęczy, na środku którego stał niewidomy mentat. Światło było bolesne, sprawiało niesamowity ból nie tylko dla mózgu, ale i oczu oraz całego ciała. Wkrótce zapadła ciemność...

Szajel Gentz:


Ciemność stopniowo zapełniła wizja rzeczywistości. Pomimo ogromnego bólu głowy wstałeś i zignorowałeś go. Byłeś na sali ceremonialnej znajomego ci Amfiteatru w Minas'Drill. Byłeś otoczony przez postacie z twarzami zakrytymi maskami, na których stworzono szydercze miny. Z dziurek na oczy łypały na ciebie szydercze spojrzenia.
- Nieopierzony! - rzuciła któraś z postaci
- Szajel sierota! - wtrąciła się inna.
- Brudas!
- Nieudacznik...
- Ulicznik!
- Złoty Gentz...
Głosy zaczęły szydzić z ciebie, wytykać palcami. Skuliłeś się na posadzce, a obrazem wstrząsnęły potężne wibracje. Postacie w maskach stawały się coraz zuchwalsze. Rzucali w ciebie pucharami z winem, pluli, zaczęli kopać i okładać pięściami, a z każdą chwilą ból rósł do przytłaczających wymiarów.
- Harmonia... - usłyszałeś czyjś przytłumiony, łagodny głos.
Gdzieś na skraju świadomości usłyszałeś niepasującą do tego obrazu melodię...

Chichiro Hope:


Dobrze znałaś miejsce, które wynurzyło się z ciemności. Salon rezydencji Hope - wielki, elegancki... pusty. Przez otwarte okna sączyły się promienie słońca, a lekki wietrzyk kołysał błękitnymi zasłonami. Pamiętałaś ten dzień... dzień wyjazdu Romualda, twojego starszego brata. Świadomość bólu powróciła. Był potężny i intensywny, a towarzyszył mu wszechobecny chłód i smutek. W twoich oczach zaszkliły się łzy, ale ból nie mijał. Uporczywie przybierał na sile, przywołując przed twoje oczy wspomnienia. Te bolesne, które teraz sprawiały ci fizyczne cierpienie. Nie chciałaś tego.
- Harmonia... - dobiegł cię skądś nieznajomy głos.
Skuliłaś się z bólu, a potem przewróciłaś na posadzkę salonu, poddając się potwornemu cierpieniu. Wtedy usłyszałaś, gdzieś na skraju świadomości, kojącą melodię...

Urizjel Blackhearth:


Ciemność i ból nie były dla ciebie niczym nowym, ale tym razem, ból był nie do zniesienia i trafiał w najbardziej wrażliwe miejsce - umysł. Ciemność powoli zaczęła się formować, tworząc nad tobą sklepienie, a wokół ciebie ściany o nierównej, surowej powierzchni. Pojawiły się trzy pochodnie, które rzuciły światło na miejsce, w które widziałeś. Poznałeś je od razu - to ta jaskinia, a raczej cela w Bastionie, gdzie byłeś świadkiem cierpienia swych przyjaciół. Teraz przeżywałeś to na nowo, ale byłeś bezradny, o czym się przekonałeś, gdy twoja ręka okazała się być niematerialna. Widziałeś, jak Upadli kaleczą twych przyjaciół swymi plugawymi narzędziami. Widziałeś, jak jeden z nich dobierał się do Sarhi... jak dotykał jej ciała i dawał upust swemu pożądaniu, wykorzystując jej bezbronność. Nie mogłeś niczego zrobić, ból był potworny. Skuliłeś się w kącie, półprzytomny patrząc na tę scenę, nie mogąc uwierzyć w jej prawdziwość. Mimo to, w twoich oczach pojawiły się łzy, łzy bezsilności i rozpaczy. Cierpienie stawało się nie do wytrzymania, pojawiła się myśl, iż lepiej byłoby umrzeć, niż je dłużej znosić. To wtedy usłyszałeś cichy głos szepczący:
- Harmonia...
A chwilę po nim do twych uszu dotarła niebiańska melodia.

Yue Springwater:


Z ciemności wyłonił się korytarz. Długi, którego końca nie było widać, wyściełany eleganckim dywanem, oświetlony kinkietami, w których płonęły świece, rzucające światło na niezliczone obrazy, zawieszone na ścianach. Przechodząc przez korytarz, odruchowo zerkałeś na obrazy. Przedstawiały one portrety co znamienitszych członków rodu Springwater. Spośród wszystkich podobizn wujów, kuzynów, dziadków i ojca, jeden przykuł twoją uwagę - portret ciemnowłosej kobiety i pięknej, delikatnej twarzy, z troskliwym spojrzeniem i miłością wypisaną na jej ustach. Twoja matka... To był pierwszy jej obraz, który widziałeś. Ojciec po jej śmierci kazał wszystkie usunąć, lub je przemalować. A ten jakimś cudownym sposobem ocalał... Smutek w sercu sprowadził ból głowy. Okropny, przeszywający całą twoją jaźń. Zacisnąłeś zęby i szedłeś dalej, zerkając na kolejne malowidła. Jeden z nich przedstawiał twego brata - Mizure. Gdy podszedłeś do niego, obraz zdawał się ożyć, przedstawiając jedną z wielu scen, kiedy to twój starszy brat kłócił się z ojcem. To, jak i wiele innych odżywających obrazów jedynie wzmagało ból i cierpienie, które w ostateczności powaliło cię na kolana.
- Harmonia... - usłyszałeś łagodny głos, poprzedzający pojawienie się na skraju twej świadomości pięknej melodii...

Ao Hurros:


Przed tobą nie ukazało się żadne miejsce. Gdy ciemność się rozmyła, ty spadałeś. Spadałeś w dół, w przerażającą pustkę, będącą światem, gdzie ongiś trenowałeś swe umiejętności. Powróciły dawno zwalczone uczucia bezradności, słabości i strachu. Pamiętałeś to wszystko... nawet te osamotnienie. Zrodziły one trudny do nazwania rodzaj bólu, który świdrował twoją głowę, i wywoływał w tobie te haniebne odczucia. Nie mogłeś wyzwolić swej broni. Bałeś się...
- Harmonia... - gdzieś pomiędzy świstem wiatru wyodrębniłeś znany ci głos.
Wkrótce na granicach jaźni usłyszaleś niesamowitą muzykę...

***


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=iGaID4t88Hs[/MEDIA]

Wszystko prysnęło. Bańka ciemności pękła, rozlewając dookoła plamy tęczowego światła. Mentat krzyknął, przytykając dłonie do swoich oczu. Gdy je odjął, pojawiły się w nich zielone źrenice, a skrzydła powróciły do normalnego stanu.
- Kim jesteś... - wysyczał z bólem.
Nieskończeni leżeli na ziemi, dysząc ciężko. Ból świdrujący ich głowy minął, pozostawiając po sobie słabość i wyczerpanie. Skrzydlaci z trudem podnieśli się na nogi. Jedynie Shakti pozostała nieruchoma, prawdopodobnie straciła przytomność. Nieopodal nich stanęła pewna specyficzna persona, a melodia, którą słyszeli wszyscy stała się wyraźniejsza..



- Davier Spellsound, do usług. - odezwał się ciemnoskóry mężczyzna, w eleganckim stroju.
Nieskończony nie zmaterializował skrzydeł. Nie wyglądał, jakby miał zamiar walczyć, chociaż trzymał w dłoniach swoją szablę. To właśnie z niej wydobywała się melodia, a raczej pół-materialnej harfy, na której grała równie astralna istotka, rozmiarów Rozi.
- Tschh... - mentat syknął, dotykając swych skroni. Co to za przeklęta moc?
- Harmonia. - odparł spokojny podróżnik. Moja broń potrafi rozproszyć każde zaklęcie, klątwę i zły urok, a jej pieśń usypia każdą inną Broń Duszy.
Mentat spojrzał na podróżnika z przestrachem i respektem.
- Nie chcę wchodzić ci w drogę, ale nie pozwolę, byś krzywdził innych, mentacie. Odejdź więc teraz, lub zmierz się ze mną.
- Davier... on nie może tak po prostu odejść! - warknął Thornhead.
- Wydaje mi się, że twoja siostrzenica nie jest w dobrym stanie, generale Zheng... - Spellsound odparł smutnym głosem.
Generał wytrzeszczał oczy, a potem przeniósł spojrzenie na Shakti. Z jej uszu leciała krew, po której zostały zaschnięte ślady. W dalszym ciągu się nie obudziła. Mentat płynnym ruchem odgarnął włosy z twarzy, masując jedną ręką czoło, a drugą sięgając do kieszeni.
- Rozumiem. Skorzystam więc z okazji i wycofam się... - powiedział z arogancją.
Skrzydlaty wyjął rękę z kieszeni a pomiędzy jego palcami błysnęło światło odbijające się od trzymanego w nich kryształu.


Jasnowłosy ścisnął palce i kryształ pękł, a tysiące jego odłamków zawisło bez ruchu w powietrzu. Kawałki zabłysły niczym świecące się ziarenka pisku i spłonęły w małym buchnięciu jaskrawego płomienia. Mentata otoczył krąg światła, które poczęło falować i rozlewać się do góry niczym lśniąca ciecz.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3i-wyro-T50[/MEDIA]

- Shakti! Shakti! - generał trząsł ciałem swej siostrzenicy, ta jednak pozostawała w bezruchu.
Mężczyzna uderzał jej ciałem o deski, próbując przebudzić dziewczynę.
- Obudź się... - jego głos zadrgał. Otwórz oczy... proszę!
Thornhead znieruchomiał, wpatrując się na kolanach w martwą twarz Shakti. Grzmotnął pięścią w deski platformy, wzbijając w powietrze niewielką smugę kurzu. Otoczyła go ponura aura wściekłości, smutku... żalu. Jego plecy zadrżały, kiedy zbliżył twarz do ciała siostrzenicy. Na jej pogodną twarz skapnęło kilka łez.
- Nieeeee!!!!! - generał wyprostował się nagle i rozłożył ręce na boki, wydając z siebie rozdzierający krzyk.
Krzyk złości, bólu i straty. Jego oczy obficie łzawiły, mocząc kołnierz koszuli. Wściekłe spojrzenie przeniósł na mentatę, którego otaczała wspinająca się w górę bańka światła. To było szybkie. Thornhead stanął na nogach i chwytajac swój miecz ruszył na wroga. Davier Spellsound wystawił rękę, żeby go zatrzymać, ale wściekły wojownik odtrącił go i biegł dalej.
- Hmpf... - mentat parsknął z ignorancją mrużąc oczy.
Thornhead był już blisko, ale nagle jego nogi stały się bezwładne. Nim upadł na podłogę, desperackim ruchem cisnął mieczem w jasnowłosego. Ostrze zawisło w powietrzu, kiedy ugodziło w niewidzialną barierę. W wyniku kontaktu trysnęło światło błyskawicy, a miecz odleciał do tyłu, wbijając się w platformę.
- Pewnie zastanawiacie się, co jest z wami nie tak... - skrzydlaty zwrócił się do swoich niedawnych przeciwników, którzy jak generał, nagle opadli na deski. Otóż specjalną umiejętnością mej Przenikliwości jest paraliż wroga, gdy znajdzie się on pod wpływem jej mentalnej zdolności. Nie martwcie się, odrętwienie minie, kiedy stąd zniknę.
Mężczyzna spojrzał na ciecz, która uformowała już bańkę sięgającą do jego szyi. Thornhead wykrzywił twarz w wyrazie wściekłości.
- Ty... draniu! - wrzasnął. Pożałujesz... pożałujesz!! Ty i wszyscy twoi poplecznicy! Zapamiętaj te słowa: poprzysięgam wam zemstę!!! Słyszysz?! Zabiję was wszystkich! Wszystkich!! - Thornhead walczył z paraliżem, miotając się wściekle.
Mentat uśmiechnął się.
- To kusząca propozycja, ale wybacz generale... obowiązki wzywają...
Nim bańka zamknęła się, mentat rzucił Thornheadowi wyzywające spojrzenie. Świetlista ciecz plasnęła i błysnęła intensywnym blaskiem, a następnie pękła, rozpływając się w powietrzu...

Paraliż minął po krótkiej chwili. Thornhead bez słowa podszedł do ciała Shakti i uniósł ją w ramionach.
- Weźcie moje rzeczy. - rzucił krótko do podwładnych, nawet na nich nie spoglądając. Shakti rzeczy też. - dodał zimnym głosem.
Zatrzymał się przed Spellsound'em.
- Dzięki Davier. - powiedzial beznamiętnie.
- Nie ma za co, Zheng. - położył rękę na jego ramieniu. Zaprowadzę was do Ludońskiej bramy. Ktoś tu musi zostać i stawić czoła oskarżeniom elfów, do czasu przybycia odpowiedniej delegacji. Ten mentat narobił nam nielada kłopotów... Zheng, słuchaj. - mężczyzna odszukał błądzące spojrzenie Thornhead'a. Naprawdę mi przykro...
- Wiem. - uciął mu. To nie twoja wina. A misja nie będzie przerwana z powodu tej straty...
Spellsound westchnął, po czym ruszył, prowadząc Nieskończonych w kierunku bramy. Aby tam dojść, skrzydlaci musieli przejść przez kilka mostów linowych. Gdy dotarli do celu, stanęli przed portalem stworzonym ze skręconych ze sobą, trzech korzeni. W jego wnętrzu pulsowało światło, które po zbliżeniu się Nieskończonych rozszerzyło się i utworzyło przejście na całą powierzchnię łuku.
- Nie byłeś zdziwiony moim widokiem... - stwierdził Davier.
Generał nic nie odparł, jedynie ruszył do bramy. Zwolnił przy magicznym portalu, niepewnie zanurzając się w bladym świetle. Pozostali członkowie wyprawi zrobili to samo. Spellsound odczekał, aż wszyscy znikną, uśmiechając się przyjaźnie, gdy ujrzał Ao. Zatrzymał go, nim wszedł w bramę.
- Generał jest na skraju wytrzymałości. Proszę, zajmij się nim. I pozostałymi. Thornhead będzie potrzebował wsparcia... - poklepał wojownika po plecach i pozwolił mu odejść...

Ludonia,
las o poranku



Nieskończeni wynurzyli się po drugiej stronie z podobnej bramy, lecz kamiennej i w bardzo złym stanie. Lecz nim zwrócili na to uwagę, przywitał ich... chłód. Znaleźli się bowiem w lesie przykrytym grubą warstwą białego puchu - śniegu. Generał rozejrzał się po okolicy. Brama znajdowała się przy rzece, naprzeciw drewnianego mostu prowadzącego na jej drugi brzeg. Za bramą znajdował się las. Za mostem również był las, ale prowadziła przez niego wydeptana droga, rozpoczynająca się jeszcze przy bramie wymiarowej. Thornhead opadł na kolana i położył na śniegu ciało siostrzenicy. Milczał długo, aż w końcu zwrócił się do podwładnych cicho:
- Pomóżcie mi wykopać grób.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 02-02-2011 o 19:54.
Endless jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172