Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-12-2010, 20:21   #121
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Szajel Gentz i Chichiro Hope:



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hkDXNSWJLuo[/MEDIA]

Różowowłosy Tancerz wraz z Tkaczką Pieśni byli niezwykłą parą, o czym przekonali się dość szybko, przy pierwszej uliczce wypełnionej wszelkiej maści tłumem. Powodem, dla którego wszystkie napotkane istoty obrzucały ich ciekawskimi spojrzeniami bynajmniej nie były skrzydła na plecach tej dwójki. Panującą w Evanalain modę, możnaby określić mianem tradycyjnej i oficjalnej. Ciała większości elfów odziane były w bogate szaty z szerokimi rękawami, wykonane z delikatnego materiału, a barwami dominującymi były wszystkie odcienie złota, połączone z prostą bielą. Idąc dalej przez miasto, młodzi Nieskończeni spotykali przedstawicieli rasy ludzkiej i innych, bardziej egzotycznych. Ludzie byli drugą, najczęściej spotykaną rasą, pomimo tego, iż Ecleasia nie była ich ojczystym światem. Ludzie i pozostała część elfów mieli na sobie proste, zwiewne koszule i skórzane spodnie, co z całą pewnością nie świadczyło o wysokiej pozycji w społeczeństwie tego drzewnego miasta. Tak więc głównym powodem zainteresowania i ciekawości przechodniów było niecodzienne, luźne odzienie skrzydlatych. W Minas'Drill panowała większa różnorodność strojów. Do Wiecznego Królestwa przybywali przedstawiciele najróżniejszych ras, a wraz nimi nowe trendy mody, zatem dla dwójki mieszkańców stolicy przebywanie w różnorodnym środowisku stało się rzeczą najzwyklejszą pod słońcem, a taka ciekawość tutejszego społeczeństwa nie była dla nich jasna.

Szajel i Chichiro idąc do karczmy "Rudy Ork", zboczyli trochę z prostej trasy, przedłużając swoją drogę o kilka niepotrzebnych dzielnic, wzniesionych na potężnych gałęziach poskręcanego drzewa, rosnącego na samym środku pustego drzewa. Nieskończeni zdawali się być pod jakimś niesamowitym urokiem, rzuconym na nich przez olśniewające piękno tego miasta, kryjące się w jego architekturze i sposobie, w jaki je wzniesiono. Z budynków, wykonanych na wpół z drewna, na wpół z kamieni, pięły się w górę mniejsze i większe wieże, zakończone strzelistymi dachami. Takie wieżyczki przyozdabiały nie tylko większe budowle, ale i zwykłe, mniejsze domostwa. Ze szklanych okien, drewnianych latarń (wyglądających niczym zdrewniałe pnącza, wyrastające z drewnianych platform) i lampionach zawieszonych na gałęziach sączyło się złociste światło, dołączając do tańczącej i migotającej gry świateł tego miasta. Platformy były połączone ze sobą poprzez liczne mosty linowe, a na środku, pomiędzy nimi, na szczycie centralnego, poskręcanego drzewa wznosiła się wspaniała budowla, będąca siedzibą elfickiej władzy. Na jednej z gałęzi tego tworu postawiono równie imponującą konstrukcję, o wielu strzelistych wieżach - Dom Światła, Chichiro przypomniała sobie słowa jej przewodnika. Domostwa elfów i inne dzielnice znajdowały się także wewnątrz drewnianego muru, otaczającego miasto, a świadczyły o tym liczne plamy światła, migające z kory tego olbrzymiego drzewa. W kilku miejscach wykonane były specjalne otwory, przez które przelewały się wodospady wody, niknące na dnie pustego drzewa.

Wędrówka dwójki Nieskończonych trwała dopóki po przejściu do nowej dzielnicy, nie zatrzymał ich patrol, składający się z trójki strażników w lśniących napierśnikach i długich, zielonych płaszczach.
- Do tej części miasta gościom nie wolno przybywać. Prosimy, abyście zawrócili. - w tych uprzejmych słowach kryła się groźba.
Elfy odprowadziły dwójkę aż do Dzielnicy Gościnnej, gdzie upewniwszy się, że Nieskończeni trafią do karczmy, zawrócili. To zdarzenie przywróciło oczarowanej dwójce pamięć o ich celu. Bez żadnych już przeszkód, trafili do lokalu przyozdobionego szyldem z wymalowanym łbem Orka, o bujnych, ułożonych w loki, rudych włosach. Generała nie było wewnątrz izby, więc zapewne przebywał w swoim pokoju. Dwójka nowych przyjaciół udała się na piętro przybytku, gdzie zatrzymały ich głośne dźwięki. To był donośny głos generała Zhenga, dobiegał zza drzwi jednego z pokojów. Towarzyszył mu czyjś równie głośny i uparty głos, ale należący do kobiety. Szajel chciał zapukać we drzwi, ale głosy ucichły wraz z ostatnim głośnym przekleństwem. Drzwi natychmiast się otworzyły i stanął w nich generał Thornhead, z czerwoną od złości twarzą. Prawie wpadłby na Szajela, ale ten w porę się odsunął. Gdy generał wyszedł, w głębi pokoju ukazała się ciężko oddychająca, również zdenerwowana Shakti. Podbiegła do drzwi i zamknęła je z głośnym trzaśnięciem. Generał zniknął zaś za drzwiami swojej komnaty. Nieskończeni postanowili mu nie przeszkadzać i porozmawiać z nim, kiedy nieco ochłonie. Ten silny i doświadczony wojownik miał wiele powodów, przez które mógł się wściec. To było naturalne. Skrzydlaci zeszli na dół, gdzie poprosili o trunek, aby ugasić swoje pragnienie. Generał zszedł na dół dopiero wieczorem i zamówił kufel wina. Thornhead pojawił się bez zbroi i miecza, miał na sobie lnianą, zieloną koszulę i spodnie z brązowego materiału. Jego długie włosy spływały opadały mu na ramiona i plecy. Dopiero teraz można było zwrócić uwagę na jego przystojną, gładko ogoloną twarz, o silnych, wyrazistych rysach.

Urizjel Blackhearth:


Kiedy wróciłeś do karczmy, w wejściu wpadłeś na Yue, któremu widocznie gdzieś się spieszyło. Przeprosiliście się nawzajem za zderzenie, po czym Yue poszedł w swoją stronę, a ty wszedłeś do karczmy. Generał wciąż siedział przy zastawionym stole, zamyślonym wzrokiem wpatrując się we wnętrze swojego kufla. Jedzenia było jeszcze sporo - zostały dwie pieczenie, kilka żółtych, soczystych jabłek, jasnożółte pieczywo i inne, bardziej egzotyczne, nieznane ci potrawy. Zjadłeś w towarzystwie milczącego Thornhead'a, który wstał po pewnym czasie i życząc ci smacznego, udał się na piętro lokalu. Zjadłeś, napiłeś się i wróciłeś do swojego pokoju, gdzie niczym zahipnotyzowany ległeś na miękkim łóżku. Ślady po ranach odniesionych w bitwie, pomimo iż wyleczone, dokuczliwie dawały o sobie znać. Znaczyło to, iż były one poważniejsze niż zdawało ci się. Zrobiłeś się senny i postanowiłeś zasnąć. We śnie odzyskałeś siły, a magiczna moc eliksiru przywróciła twoje ciało do pełnej sprawności, przywracając ci twój dawny wygląd.

***


Noc w Evanalain była niesamowicie cicha i spokojna, a jej wyznacznikiem były wygasłe światła. Miasto zapadało sen miarowo, bez pośpiechu. Wszystkie złociste plamki światła gasły jedna po drugiej, aż w końcu elfie miasto spowiła ciemność, rozrzedzona jedynie przez siedzibę Rady, z której roztaczało się łagodny, rdzawo-złoty blask, najpewniej o magicznym pochodzeniu. Od czasu do czasu, zaciemnione aleje przekraczały patrole elfów z latarniami, dbające o bezpieczeństwo mieszkańców oraz gości.

Nazajutrz wszystkich obudziły złote promienie światła, wpadające do karczmy poprzez okna. Yue siedział przy szynkwasie od wczesnego ranka i popijał ciepły wywar z elfickich ziół. Karczma była pusta, jedynym towarzyszem Yue'go był pulchny elf-karczmarz, który gwiżdżąc sobie tylko znaną melodię, wycierał lady dopóki nie błyszczały niczym lustra odbijające światło. Goście przybytku powoli zaczynali się schodzić na dół. Pierwszy pojawił się generał Thornhead, który czuł się już lepiej, a po nim zeszli pozostali Nieskończeni. Drużyna Thornhead'a zjadła wspólny posiłek, podczas którego dowódca podzielił się swoim żalem po stracie tylko dobrych wojowników. Nie wierzył, aby ktokolwiek oprócz nich przeżył i wyjawił swoje podejrzenia, co do zasadzki w Neverendaarze. Wytłumaczono wszystkim jeszcze raz, że przeniesienie do tego świata było spowodowane przerwaniem zaklęcia Hyldena, które miało wyzwolić na nich śmiertelną energię, a w konsekwencji wymknęła się ona spod kontroli i doprowadziła do nieoczekiwanych skutków. Wszyscy słuchali jego słów z uwagą, dodając swoje komentarze, dzieląc się uwagami, odczuciami i podejrzeniami odnośnie sytuacji. Nieskończony jeszcze raz powiedział swoim towarzyszom, że udają się do Ludonii, a dopiero stamtąd do Raikilii, aby zyskać na czasie.
- Kiedy ostatni raz byłem w Ludonii, świat wyglądał na spokojny i ustabilizowany. Zamieszkują go głównie ludzie, ale nie powinniśmy mieć z nimi problemów, jeżeli zdematerializujemy swoje skrzydła. Będziemy mieli przez to słabsze możliwości bojowe, ale staniemy się trudniejsi do wykrycia przez istoty wrażliwe na aury. No i ludzie są bardziej ufni wobec sobie podobnych. - mówił. Istnieje tam magia, ale nie jest ona silna. Ma raczej subtelny charakter. Tamtejsi ludzie są wyznawcami Wszechojca, boga życia i światła. Kapłani nie wpływają na władzę, ani nie są jej rządni. To spokojni mnisi, wiodące skromne życie pomagając potrzebującym. Tak to przynajmniej wyglądało jakieś 58 lat temu. Wątpię, żeby dużo się zmieniło, ale na wszelki wypadek musimy być czujni.

Po skończonym posiłku Nieskończeni mieli dokończyć swoje przygotowania do wyprawy, ale nim to zrobili, do karczmy zawitali wyjątkowi goście. Czwórka uskrzydlonych osób weszła do karczmy dostojnym krokiem, z ciekawością rozglądając się po wnętrzu i przyglądając każdemu szczegółowi.


- "Rudy Ork". Niezbyt wdzięczna nazwa, a sam lokal nie prezentuje najlepszych luksusów dostępnych w mieście. Ale jak widzę, pan generał czuje się tu jak w domu. - powiedziała to kobieta, stojąca na czele tej specyficznej grupki.
Kobieta podeszła do stołu Nieskończonych, zmysłowo kołysząc biodrami, a każdy jej krok wyglądał na głęboko przemyślany i wielokrotnie analizowany. Nieskończona miała na sobie długą, jasną suknię z lekkiego materiału, która uszyta była specjalnie tak, aby podkreślać wszystkie atuty jej właścicielki. Wyglądała co najmniej nietypowo, ale z pewnością wykwintnie. Zatrzymała się jakiś metr przed krzesłem Thornhead'a, ruszając lekko swymi białymi skrzydłami. Generał przebiegł spojrzeniem wzdłuż całego jej ciała, nie zatrzymując się w jednym miejscu nie dłużej niż kilka sekund. Zheng odsunął swoje krzesło i wstał.
- Muszę przyznać, że zaskoczony jestem tą wizytą, i gdybym o niej wiedział, bez wątpienia zadbałbym o odpowiedni wystrój tego miejsca, aby był godny dla kogoś o takiej sławie. - generał nie pozostał dłużny ciemnowłosej piękności.
Spojrzenie kobiety spiorunowało generała, ale ten wytrzymał je bez drgnięcia.
- Oh, ale gdzież są moje maniery. - udał zakłopotanie. Zheng Thornhead. - ukłonił się. A ta szlachetna panna to Vanille Shiro'Ahk. - Thornhead przedstawił kobietę swoim podwładnym, wykonując teatralny gest.
Nieskończona słysząc swoje imię i nazwisko wyprostowała się dumnie i spojrzała na towarzyszy generała władczym wzrokiem. Vanille Shiro'Ahk... Dla każdej osoby interesującej się choć trochę, arystokratycznym życiem Minas'Drill, Vanille Shiro'Ahk była bez wątpienia znaną osobą. Chociaż należała do bocznej gałęzi najbardziej wpływowego rodu, Vanille była osobą o wielkich ambicjach i planach. Pragnąc pewnego dnia przejąć rolę przywódcy klanu, Vanille aktywnie angażuje się w życie arystokracji i politykę Neverendaaru. Niestety, jest to doskonały przykład przerostu ambicji nad umiejętnościami. Vanille prowadzi swoje własne gierki, w których sama się gubi i komplikuje życie. Jest to osoba, której wiecznie wydaje się, że nikt nie wie o jej poczynaniach i porażkach towarzyskich, chociaż w rzeczywistości jest zupełnie na odwrót. Jak większość młodego pokolenia Shiro'Ahk, skrzydlata jest niezwykle dumną i zadufaną w sobie osobą, której wydaje się że nazwisko upoważnia ją do gardzenia innymi. W swoim dorobku posiada kilka niechlubnych romansów i udziałów w licznych intrygach miłosnych z udziałem innych, wpływowych szlachciców. Każdy wiedział, że lubi ona być w centrum zainteresowania i czci publiki...
Jej towarzysze także byli znanymi osobistościami - mężczyzna z umięśnionym torsem to Flaurent Imil z Kasty Wody, syn bogatego i wpływowego kupca; druga kobieta - Vansca Drammar, córka wpływowej rodziny szlacheckiej Kasty Ziemi i Florion Blindshot - także szlachcic, z Kasty Ognia

- Doszły mnie słuchy, jakoby do Evanalain przybyli inni Nieskończeni. Cóż to za fascynujące zrządzenie losu, iż trafiam właśnie na słynnego generała Thornhead'a. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o pańskich podwładnych... Chociaż... - spojrzała znacząco na młodego Springwatera. ... chociaż muszę przyznać, że jest to nader interesujące towarzystwo. - jej ciekawy wzrok był wbity w Yue i śledził każdy jego ruch. No cóż... ja i moi przyjaciele będziemy wracać. Ale nim odejdziemy, chciałabym wiedzieć, jak długo zostaniecie w Evanalain? Zbliża się bal, wystawiany, aby uczcić porozumienie między Neverendaarem i Ecleasią. Pańska obecność byłaby wskazana, zważając na pańską sławę i reputację, generale.
- Właśnie przygotujemy się do opuszczenia miasta...
- NALEGAM, aby pan generał zaszczycił nas dziś wieczorem swoją obecnością. To bardzo ważne wydarzenie. Chyba nie chce pan, żeby Nieskończeni byliby tu postrzegani jako zacofana i arogancka rasa...
Thornhead patrzył w oczy Shiro'Ahk głęboko nad czymś rozmyślając, aż w końcu westchnął.
- Tak, myślę że to nie jest taki zły pomysł. Przy okazji zobaczymy, jak bardzo elfy uszanowały przyjaźń z naszym ludem. Ale jest jeden warunek - moi podwładni także mają mieć wstęp na uroczystość.
Wzrok Shiro'Ahk z pogardą przeleciał po ekipie Zhenga, zmieniając się tylko przy Yue.
- Naturalnie. - odparła Vanille. Gdy nadejdzie czas, przybędzie przewodnik. A teraz proszę wybaczyć - musimy wracać.
Vanile obróciła się na piętach i szybkim krokiem opuściła karczmę. Kiedy zniknęli i jej towarzysze, generał westchnął z ulgą, siadając na krześle.
- Nie znoszę tej kobiety... - powiedział kręcąc głową z dezaprobacją.

Plany uległy zmianie i każdy miał przygotować się do balu. Generał wytłumaczył swoją decyzję, mówiąc o potrzebie relaksu i odprężenia, przed kontynuowaniem zadania. Thornhead polecił podwładnym przygotować się do uroczystości, a sam wybrał się do krawca. Zheng Thornhead był wybrednym klientem, toteż krawiec miał nie lada problemów z zadowoleniem go, aż w końcu znalazł się krój odpowiadający generałowi. Thornhead wrócił zadowolony, niosąc ze sobą doskonale dopasowaną koszulę.


Kiedy przybył posłaniec, był już wieczór, bowiem złote promienie słońca coraz słabiej przebijały się przez złote listowie będące dachem elfiego miasta. Posłaniec był wysokim, pięknym elfem o długich, jasnych włosach, odziany w oficjalną, bardzo ozdobną szatę. Poprowadził wszystkich przez miasto, aż do pnącego się w górę, poskręcanego drzewa. Okazało się, iż ono jest także puste, a przechodząc przez strzeżone wrota, Nieskończeni znaleźli się w niewielkiej, okrągłej komnacie. Jak się okazało, była to winda, transportująca gości w górę pustego drzewa, aż do siedziby rady elfów. Przez cały czas panowała cisza, sam przewodnik nie próbował nawiązywać rozmowy - nie wypadało mu to. Kiedy winda zatrzymała się, skrzydlaci trafili do niewielkiego, kwadratowego pomieszczenia, w którym stało pięciu strażników, z których jeden żywo dyskutował z jakimś wystrojonym elfem. Przewodnik minął ich, i doprowadził gości do dużych, drewnianych wrót. Strażnicy, którzy przy nich stali popchnęli je, tworząc dla Nieskończonych przejście. Przewodnik odsunął się na bok, oficjalnym gestem i ukłonem zapraszając gości do środka. Nieskończeni weszli do wielkiego pomieszczenia, a wrota za nimi zostały zamknięte. Przywitała ich muzyka orkiestry i słowa elfickiej pieśni.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=s10J07dgoP0[/MEDIA]

Była to wielka, prostokątna sala, oświetlona magicznie zawieszonymi w powietrzu świecami. Naprzeciw wejścia stała para schodów o kształcie łuków, które prowadziły do półpiętra, łączącego się z dwoma tarasami opartymi na kolumnach. Posadzka wykonana była z marmuru o kolorze piasku, a ściany w podobnym odcieniu zdobiły obrazy, gobeliny, freski i płaskorzeźby. Wewnątrz był spory tłum. Salę wypełniali dostojni mieszkańcy miasta, których stroje kipiały od złota i różnego rodzaju ozdób. Wszyscy poruszali się powoli i miarowo, toczyły się liczne dyskusje, rozmowy, żartowano ze sobą, wymieniano się plotkami i różnymi informacji. Mówiąc krótko - elfy także potrafiły być małostkowe, a życie ich szlachty niczym się nie różniło od tego w Minas'Drill. W głębi sali, w towarzystwie starszyzny szlachetnych rodów, stała grupa Vanille. Shiro'Ahk rozmawiała z piękną, złotowłosą elfką, odzianą w cudowną czerwoną suknię, zdobioną wzorami kwiatów, wyszytych złotą nicią. Generał ruszył w jej kierunku, zostawiając za sobą podwładnych.

Było tu tyle osób... Niejednemu mogło zakręcić się od tego w głowie. Pomiędzy tłumem bawiącej się arystokracji, kroczyli służący, niosący na tacach puchary z trunkami i przekąski. Dodatkowo, stół z jedzeniem znajdował się przy kolumnach we wschodniej części budowli. Wyglądało na to, że bal jeszcze tak naprawdę się nie zaczął...
- Łaaał, nigdy nie byłam na TAKIM balu. - powiedziała zachwycona Shakti.
Dziewczyna wyglądała niesamowicie. Miała na sobie długą suknię z gładkiego, zwiewnego, niebieskiego materiału, zawieszonym na jej ramionach cienkimi ramiączkami. Suknia w wielu miejscach zdobiona była srebrnymi i ciemniejszymi wzorami. Jej długie włosy były lekko pofalowane i spływały po plecach dziewczyny.
- W mojej rodzinie przyjęcia są częstym zjawiskiem, ale te... jest na swój sposób zachwycające. - powiedziała obracając się z uśmiechem do Yue.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 29-12-2010 o 16:29.
Endless jest offline  
Stary 30-12-2010, 18:08   #122
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Urizjel pochylił głowę w geście szacunku gdy weszła grupka arystokracji. Może nie wywarli na nim jakiegoś wielkiego wrażenia, a o nieudolności intryg różowej pani nawet on słyszał, co było swoistym osiągnięciem, bo on z całych sił unikał mieszania się w życie wyższych klas, a nawet niechętnie o tym słuchał. Jednak był pokornym pokutnikiem. Duma, mimo że nie obca jednak nie przysłaniała mu życia. Skrzywił się gdy Thornhead zgodził się na ich obecność na balu. Priorytetem było odnalezienia Tańczącej Błyskawicy, a nie zabawa, ale on na pewno o tym wiedział. Czyli chyba nie miał wyjścia... ach...
"Jak ja nie cierpię tych gierek" pomyślał jednak nic nie odpowiedział. Własnie dla tego, że to nie on był najmądrzejszy to nie on był generałem.


-Generale!- Półupadły dobiegł do Thornheada gdy ten wychodził
-Generale, chciałbym prosić o pozwolenie na odpuszczenie balu. Z kilku powodów. Raz, jestem żołnierzem absolutnie nieobeznanym w dworskiej etykiecie, w najlepszym wypadku cały czas bym podpierał ściany unikając jakichkolwiek rozmów, w najgorszym...- tu przerwał bo przeleciała mu przez myśl scena jak jakiś szlachcic go prowokuje, a on daje się ponieść Gniewowi -... Po drugie - nie dokończył wątku -... mimo że ciało wyleczone, to wciąż nie posiadam ani włoska, a bez brwi nadaję się jedynie na błazna. Ponadto nie posiadam żadnego ubrania godnego balu. A na dodatek źle się czuję w tak licznym towarzystwie.
- Doskonale wiem, w jakim jesteś stanie, żołnierzu. - odparł. Ciąganie na bal kogoś z takim wyglądem, byłoby trochę nietaktowne. Możesz zostać, Urizjelu. Do czasu naszego powrotu masz wolną rękę. Zrelaksuj się, odpocznij... Ale nie narozrabiaj... - generał poklepał pokutnika po ramieniu.
Urizjel pochylił się w półukłonie
-Dziękuję generale, obiecuje nie zwracać na siebie uwagi

* * *

Sarhi posłała swoją marionetkę do boju, wielki stalowy wąż poleciał z wielką szybkością w upadłego walczącego z Urizjelem. W locie z węża wysunęły się ostrza i zaczął on wirować. Blackhearth zobaczył to i odskoczył w tył. Leberris obejrzał się i zobaczył pędzącą chmurę stali. Machnął skrzydłami wznosząc się w górę. O cal minął jeden z mieczy. Lalka błyskawicznie wykręciła i znów uderzyła. Sinoblandy nieskończony złożył jedno skrzydło i potężnie machnął drugim, co błyskawicznie skręciło go tak bardzo, że znów minął rozpędzoną chmurę stali. Z gracją wylądował na ziemi i ukłonił się przed władczynią marionetek. Ta z zaciętością pociągnęła rękami nici magii które kontrolowały jej węża, a ten znów ostro wykręcił celując w upadłego. Odwrócił się kręcąc włócznią nad głową. Przez ułamek sekundy przyjrzał się sytuacji. Lalka rzeczywiście była potężna, z drugiej strony szarżował ten nieskończony o brązowych skrzydłach który zabił Samaela. Swoją bronią nie uszkodzi stali... przynajmniej nie teraz. Machnął drzewcem w twarz Urizjela, jednak napotkał jedynie blok no-dachi. Uśmiechnął się i z całej siły odbił się od niego wzmacniając ruch machnięciem skrzydeł. Wytrącił Blackheartha z równowagi niemal wrzucając go pod wirujące ostrza. Na szczęście skulił się, a Sarhi też zdążyła zareagować. Jednak upadły doskonale uniknął ataku. Dziewczyna zerwała połączenie z wężem widząc szarżującego w nią Lebberisa. Błyskawicznie wyciągneła ręce do podbliskiego drzewa łapiąc je swoimi nićmi, odczekała aż upadły będzie blisko i szarpnęła przyciągając się do dębu. W połączeniu z machnnięciem skrzydłami okazała się potwornie szybka, na tyle, że bladoskrzydły nie zdążył zareagować i jedynie zwinął się by uderzyć w inne drzewo plecami a nie głową. Odwrócił się idealnie by zobaczyć ukośne cięcie z góry Urizjela który cały czas był tuż za nim. Złapał się lewą ręką zasłaniając nią szyję i skroń. Poczuł jak ostrze wchodzi w ciało jak w masło, a potem tnie wgryzając się w kość. Na szczęście uniknął przecięcia ścięgien. Urizjel odwrócił ostrze i już chciał znowu ciąć wykorzystując fakt bliskiego dystansu, a katana jest bronią znacznie lepszą w nim niż długa włócznia upadłego, ale upadły był znacznie groźniejszym przeciwnikiem niż Urizjel przypuszczał. Nim się zorientował otrzymał kilka uderzeń w twarz i wisiał w powietrzu wniesiony przez rękę upadłego zaciskającą się na jego szyi.
-Nawet nie wiesz ile mi się przysłużysz- warknął i odrzucił go w bok unikając kolejnego marionetki, choć teraz to było co innego. Przypominała bardziej człowieka o 4 rekach zakończonych ostrzami. Błyskawicznie ominęła Urizjela gdy został przestawiony by służyć za żywą tarczę więc upadły musiał unikać konwencjonalnie, a 100 kilo nieskończonego nie ułatwiało szybkiego ruchu...

* * *

Urizjel był zamknięty w soplu lodu sięgającym mu piersi i wiążącym prawą rękę.
-Sarhi!- wrzasnął widząc, że władczyni marionetek ma kłopoty. Uderzał lewą rękę w lód starając się go skruszyć, ale był twardy. Jednak wciąż walił mimo, że pięść już mu krwawiła. Panikował. Nie, nie może być nic gorszego niż taka sytuacja, lepiej umrzeć niż nie móc pomóc...
Upadły zakręcił nad głową swoją laską, była powykręcana, pełna sęków, jak laski magów ze starych rycin. Zakończona była z obu stron szafirowymi grotami. Dziewczyna rozkazała mariontece stanąć pomiędzy nią a upadłym by przyjęła na siebie siłę uderzenia. Skrzyżowała wszystkie cztery ramiona. Lebberis machnął uderzając kryształem a wtedy eksplozja lodu objęła je i przytwierdziła do ciała czyniąc ją bezużyteczną. Sarhi odskoczyła w tył posyłając nici w drzewo by uciec przed strasznym przeciwnikiem...

* * *

Urizjel leżał przykuty do madelejowego łoża w bastionie. Było ustawione po skosie by mógł widzieć Davela i Sarhi... im także wywichnięto stawy. Teraz była jego kolej. Kobieta w czerni podeszła do niego. Była czarnoksiężnikiem, znała się na zadawaniu bólu. Trzymali ich tu drugi tydzień. Przez pierwszy próbowali inaczej. Mówili o mocy... dostępnej dla nich, dla nieskończonych. Mocy sięgającej nawet bogów a nawet przewyższającej ich. Dostępnej dla nich, dla śmiertelnych, ale odebranej im przez pychę tych nad nimi. Pokazywali i kazali czytać starożytne manuskrytpty mówiące o niej. Namawiali ich zdrady wartości. Po tygodniu znudziło im się. Urizjel nie wiedział po co tu przybyli, ale potrzebowali pomocy kogoś kto zna Minas’Drill. Skoro sami się nie złamali to postanowili ich zmusić. Ostatecznie powalić ich w głębiny upadku. Wtedy znacznie łatwiej byłoby ich przekonać...

* * *

Krzyk Urizjela po raz kolejny rozdarł mrok bastionu gdy upadła wkręcała mu kolejną śrubę w zmiażdżony. Czuł dokładnie jak wwierca mu się i rozszczepia kość. Miał już takie cztery wkręcone aż do dłoni. Ciało w wielu miejscach spalone na węgiel, w innych obdarte ze skóry i nasmarowane solą. Do tego czarna magia... Nieskończony nic nie mówił. Jedynie wciaż się modlił płącząc. Nie tylko z bólu...Kaguriel i Lenerus. Zginęli podczas walki, a madelejowe łoża po drugiej stronie pokoju były... puste. Oni... Sarhi i Davel... Upadli. Jego słodka Sarhi i najlepszy przyjaciel. Nie mieli siły by oprzeć się torturom. Urizjelowi też się one kończyły. Nienawisć wypełniała jego serce, ale przede wszystkim wściekłość. Złość na siebie, że do tego doprowadził. On to wszystko zorganizował, on namówił przyjaciół by urządzić rajd na upadłych. To on... jego wina... Krzyczał już nie tylko z bólu, ale z rozpaczy i wściekłości, na siebie i na nich.
Na jego ciele już zaczęły się pojawiać plugawe symbole, słowa w języku którego już nikt nie pamięta. Demoniczne pieczęcie... upadek już blisko.
-Ostatnie życzenie Blackhearth?- zapytała wiedźma splatając zaklęcie, Urizjel nie wyjawił im swojego imienia, ale Davel to zrobił po upadku... Przyszły szary strażnik nie odpowiedział, wciąż się modlił nie patrząc na kule ciemności wypełnioną mrocznymi mackami. Skończyła... z cichym okrzykiem uderzyła zaklęciem w pierś Urizjela. Ciało się naprężyło, nieskończony zacisnąłby pięści ale nie był w stanie, potworny okrzyk, najgłośniejszy z dotychczasowych rozległ się w starym budynku, a Lise’Vre wciąż naciskała wpychając zaklęcie czarnej magii wgłąb ciała. Symbole stały się wyraźniejsze...

Mała Mee nie posłuchała ojca, chciała nazbierać jagód dla chorej matki, mamusia uwielbiała je. Nagle usłyszała potworny okrzyk pełen bólu dobywajacy się z krzaków, ale jakby z daleka. Przerażona uciekła do Minas’Drill i natychmiast opowiedziała o tym swojemu ojcu... Kapitanowi straży kasty wody.

Urizjel płakał. Czuł jak zaklęcie skręca jego ciało, jak dotyka jego duszy. Czuł zbliżający sie upadek. Już był jedną nogą w nim. Walczył. Nic innego mu nie pozostało. Nie mógł sie poddać. Wtedy nie byłoby dla niego nadziei. A tak może bogowie spojrzą na niego przychylniej gdy w końcu ktoś go dopadnie i skróci przeklęty żywot. Wiedźma siedziała obok i malowała usta czarną szminką. Teraz wystarczyło czekać. Od tygodnia pracowała nad Urizjelem. Był już na skraju, stał na granicy. Sam ledwie się na niej trzymał. Nie było mowy by zaklęcie go nie pchnęło.
-Szybciej bydlaku, marnujesz mój czas- warknęła z wyrzutem widząc walkę nieskończonego. Podeszła do niego i zaczęła dokręcać śruby w palcach.
-Lebberis potrzebuj naszje pomocy, musimy szybko dołączyć do niego i twoich przyjaciół. Więc bądź łaskaw się pospieszyć.
-N-nigdyyyyyaaaa- odpowiedział i zakończył okrzykiem bólu czując jak śruba rozwala mu cały staw w dłoni. Sam nie wierzył w to co mówi. Nie miał już sił by walczyć...

Wybawienie przyszło niespodziewanie... Lise’Vre po prostu stęknęła a na jej twarzy pojawił się wyraz niewysłowionego bólu... choć w porównaniu z Urizjelem wyglądała jakby drzemała. Sekundę potem spomiędzy jej piersi wybił się miecz. Odsiecz przybyła
-Szybko! On upada!- warknął ktoś widząc przykutego Urizjela. Chwilę potem nieskończony zobaczył kogoś z Wody. Wymamrotał formułkę i położył mu dłoń na czole
-Śpij
-Dzięku...- wyszeptał jeszcze półupadły nim stracił przytomność
 
Arvelus jest offline  
Stary 01-01-2011, 11:58   #123
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Dziewczyna nie odpowiedziała. Uznała to za początek walki i nie zamierzała dłużej czekać na jakiekolwiek ruchy ze strony Szajela. Był to jej przeciwnik, i tak musiała go potraktować.
Sięgnęła po flet przypięty do paska i dmuchnęła po chwili w ustnik. Z instrumentu wydobyła się mistyczna melodia, która pognała w kierunku Nieskończonego. Zwodniczy Rapsod miał na celu uwięzienie Szajela w iluzji. Nieskończony nagle znalazł się w sporym pomieszczeniu, wypełnionym po brzegi wieszakami z kolorowymi strojami do tańca, z masą stojaków na ozdoby nie tylko do ciała, ale także z przeróżnymi spinkami i innymi pierdółkami, które Szajel mógł użyć do wczepienia we włosy. Gdyby tego było jeszcze mało, do zagłębienia się w tym pomieszczeniu zapraszały istotki łudząco przypominające jego przyjaciółkę - Rozi. Tańczyły one radośnie, przebiegając pomiędzy regałami.
Korzystając z okazji, że Szajel uwięziony był w iluzji, Chichiro chwyciła pewniej za swój flet i zaczęła wygrywać kolejną melodię, która tym razem brzmiała znacznie mniej przyjemnie, niż Zwodniczy Rapsod.
Tym razem przyszła kolej na wypróbowanie Miażdżącej Pieśni. Chichiro wiedziała, że nie mogła przesadzić z tym zaklęciem, aczkolwiek musiała pokazać Generałowi, na co ją stać i że wcale nie jest bezbronną istotą. Rozpoczęła grę na flecie
Szajel stał w miejscu z rozmarzonym spojrzeniem. Jednak w głowie przechadzał się między regałami trzymając małe stworzonko za łapkę i przeglądając coraz to nowe stroje i błyskotki. Nie wiedział jak się tu znalazł. Ale był naprawdę szczęśliwy.
Gdy tylko Chichiro rozpoczęła grę, by utkać nowe zaklęcie, iluzja zniknęła w mgnieniu oka, a Szajel powrócił do rzeczywistości. Stroje, błyskotki i małe Rozi wyparowały, a Chichiro wygrywała już melodię Miażdżącej Pieśni.
Szajel zamrugał wracając do może nie szarej, acz do rzeczywistości.
- Gdzie się podziały stroje i Rozi? - spytał głośno, a odpowiedziało mu "Piii" z ramienia generała. Dopiero teraz arlekin poczuł, że coś go ściska, póki co nie była to jakaś potężna siła, acz było to kłopotliwe. - Czemu już nie ma tu tych ubrań... - mruknął rozczarowany. Postanowił użyć do ucieczki Bajecznej eskorty, jednak siła naciskająca na niego była na tyle kłopotliwa, że wytrącony z rytmu pomylił kroki i szybki taniec nie zadziałał.
Chichiro wciąż wygrywała melodię na swoim instrumencie.
Szajel był lekko zirytowany, zwłaszcza, że ucisk był strasznie denerwujący. Tancerz uniósł dłonie i wykonawszy kilka piruetów zaczął tworzyć pod swymi stopami słup wiatru. Pilar powietrza rósł bardzo szybko wynosząc tancerza poza obszar uciskającej go muzyki. Szajel spojr
zał z góry na Chi po czym z gracją zeskoczył ze słupa i... wbił w niego sztylet rozcinając filar powietrza na dwie części uwalniając tym samym wichurę o potężnej mocy. Silne podmuchy wirującego wiatru wydobyły się spod stóp Tancerza, porywając ze sobą Chichiro i wysyłając ją poza granice platformy, gdzie niechybnie groził jej upadek z wielkich wysokości. To samo stałoby się z generałem, gdyby w porę nie chwycił się gałęzi podpierającej platformę. Lecz od czego były skrzydła? Dziewczyna spróbowała jak najszybciej złapać kontrolę nad własnymi ruchami i wzbić się pospiesznie w powietrze, unikając tym samym roztrzaskania się o twardy grunt. Gdy tylko udało jej się wrócić na pole walki, klasnęła dłońmi, by dźwięk o niewielkiej sile uderzył w Szajela.
Szajel zamachał skrzydłami z niezwykła energią i z szaleńczym uśmiechem ruszył w stronę dziewczyny. Leciał niezwykle szybko robiąc piruety, wirując i niemal skacząc w powietrzu.
- Pokaż mi swoją broń! - krzyknął głośno i nagle wystawił przed siebie rękę wystrzeliwując z niej wyładowanie elektryczne w stronę dziewczyny.
Dwie magiczne energie skrzyżowały się, emitując przy zderzeniu skrzące wiązki i dźwięk ścierającego się żelaza. Bitewna Nuta Chichiro okazała się słabsza, gdy Iskra Szajela sforsowała ją i pomknęła do dziewczyny. Skrzący pocisk uderzył błyskawicznie, nim dziewczyna zdążyła go uniknąć. jej ciało przeszło lekkie wyładowanie eleketryczne, na sekundę obezwładniając jej skrzydła.
Niemy okrzyk wydobył się z ust dziewczyny, kiedy to dostało jej się z wyładowania elektrycznego. Przez sekundę, która wydawała się trwać o wiele dłużej, straciła kontrolę nad swoimi skrzydłami i zaczęła spadać w dół. Nim jednak rozbiła się na miazgę, jej skrzydła powróciły do 'życia'. Wzbiła się pośpiesznie w powietrze.
Taniec Szajela w tym czasie zmienił się, zaczął poruszać się z większą dzikością, stalowe sztylety błyszczały w słońcu gdy arlekin wirował na niebie. W momencie gdy Chichiro na powrót odzyskała władzę w skrzydłach młody tancerz wystawił przed siebie doń w której trzymał jedno z ostrzy. Z broni nieskończonego wystrzeliła smuga różowej elektryczności, formując się w dziewięć elektrycznych motyli, które ruszyły w stronę dziewczyny.
- Pokażesz mi ją w końcu!? - krzyknął to już lekką irytacją w głosie.
Chichiro, kiedy zorientowała się, co się święci, szybko klasnęła ponownie dłońmi. Postanowiła ponownie użyć Bitewnej Nuty, w końcu nie miała innego wyboru. A zauważyła, że Szajel coraz bardziej irytował się faktem, iż nie może zobaczyć odpieczętowanej broni Chichiro. A jak wiadomo, poirytowanego przeciwnika łatwiej pokonać. Różowe motyle w zetknięciu z potęgą dźwiękowego czaru zostały rozproszone, znikając w powietrzu. Zaskoczenie tancerza pozwoliło Chichiro na wykonanie kolejnego ruchu.
Dziewczyna ponownie sięgnęła po swój flet, lecz nie zamierzała odpieczętować broni. Mistyczna melodia Zwodniczego Rapsodu znów zaczęła dźwięczeć w uszach Szajela, a Chichiro powoli zbliżała się do przeciwnika. Miała nadzieję, że gdy znajdzie się wystarczająco blisko, będzie mogła ponownie użyć Miażdżącej Pieśni. Oczy tancerza stały się nieobecne, wyglądał jakby spoglądał w bardzo daleki punkt. Jego ruchy ustały, a ciało zastygło w swej pozycji. Tancerz nieubłaganie spadał w dół, gdzie czekało na niego czołowe zderzenie z drewnianą platformą jednek z biedniejszych dzielnic miasta. Chichiro poleciała za nim, przytykając do ust swój instrument, gotując się do decydującej gry.
Iluzja podziałała, a Szajel znalazł się na środku wielkiego placu. Wokół niego ponownie zebrały się malutkie Rozi, lecz tym razem ze złośliwymi uśmieszkami na malutkich buźkach. Wszystkie, jedna po drugiej, zaczęły wytykać Nieskończonego łapkami, śmiejąc się głośno. Gdzieś w oddali różowowłosy usłyszał odbijające się echem nazwisko tak dobrze mu znane, bo jego własne. A istotki śmiały się coraz głośniej...
Szajel pierw przywitał wiele klonów Rozi z uśmiechem, jednak po chwili wszystko się zmieniło. Zaczęły się z niego śmiać, jego przyjaciółki, jego jedyny przyjaciółki. Śmiały się z nazwiska które brzęczało w jego głowie głośniej i głośniej. Tancerz opadł na kolana i zaczął ciągnąć swoje włosy jak gdyby chciał je wszystkie powyrywać. Stopniowo łzy zaczęły napływać do jego oczu a w raz z nimi pojawiały się wspomnienia. Deszcz, krew, ojciec, dzieci z amfiteatru, głód, ból... Szajel krzyknął głośno i w tym momencie wizja została przerwana. Spadał na drewnianą platformę ledwo zasłaniając się skrzydłami. Nie to teraz było ważne. Wzrokiem wypełnionym szaleństwem Szajel rozejrzał się. I nigdzie nie zobaczył swojej Rozi... czy ona tez odeszła? W tym momencie jakaś potężna siła ścisnęła go blokując wszystkie ruchy. Coś chce go dopaść. Jest tylko jedno wyjście, tylko jedna osoba do której może się zwrócić, on sam, tak on sam.
Tancerz próbował się wyrwać jednak pieśń tylko mocniej go ścisnęła, zabłąkane oczy pełen szaleństwa i wewnętrznego bólu spojrzały na sztylety. Jedyna osoba, jedyna...
- Na...- powiedział cicho jak gdyby wystraszony a jego broń zaczęła świecić różowym światłem. - Na.. sie...- wymruczał jeszcze głośniej, a sztylety zaczęły jasno świecić. Pojawiło się coś jeszcze, gdzieś na granicy świadomości wszystkich zebranych, jakiś dźwięk, póki co jeszcze nie zidentyfikowany. Czuć było tez wyraźny przypływ mocy jaka wędrowała ku broni. Nie była to moc jak w przypadku uwolnienia Urzjela upadłego. Jednak było w niej coś dziwnego.Chichiro nie przestawała grać, choć otworzyła oczy i spojrzała na Szajela. Działo się coś dziwnego, ale co takiego? Miała przestać czy kontynuować? Jej wzrok skierował się ku Generałowi, jakby szukając u niego odpowiedzi na wszystkie pytania. Nie, nie mogła szukać u niego pomocy. By udowodnić jemu, sobie, a nawet Yasu, że jest najlepszym Tkaczem Pieśni młodego pokolenia, musiała podjąć decyzję sama. Jeśli Szajela wybrano do tak niebezpiecznej misji, to powinien sobie dać radę z magią dziewczyny, która tylko ukończyła Akademię.
Z każdym różowym błyskiem oczy tancerza wyrażały coraz większy strach,smutek oraz obłęd. Jak gdyby sam obawiał się tego co ma zaraz nastąpić.
- Dosyć! - za Szajelem wylądował generał, a gdy Chichiro odjęła flet od ust, generał schylił się nad Szajelem, ręką głaszcząc go po włosach.
Na ramię, wyzwolonego spod wpływu pieśni, tancerza przeskoczyła Rozi, która wydając z siebie lękliwe popiskiwania przytuliła się do jego skroni.
- Już koniec... - powiedział cicho Thornhead. Wszystko dobrze.
Jego głos... Był taki ojcowski i cierpliwy...
- Porozmawiamy w karczmie. - powiedział do Chichiro, puszczając do niej oko.
Obecność Rozi zadziała niczym kojący eliksir na nerwy Nieskończonego. Ta prawdziwa nie śmiejąca się Rozi. Broń zgasła momentalnie, a dźwięk który gościł na granicy świadomości każdego z tu obecnych wraz z nią. Szajel objął się rękoma i zaczął delikatnie kiwać się w przód i w tył mrucząc pod nosem.
- Harl zabronił,, Harl zabronił... Harl zabronił...
- Przepraszam - mruknęła Chichiro, przechodząc tuż obok Szajela. Co dziwne, wcale nie była z siebie zadowolona. Czuła, że przesadziła z tą iluzją. - Przepraszam - powtórzyła, po czym ruszyła bez słowa w stronę karczmy.
Tam spotkała się z generałem. I choć było jej głupio z powodu swojego wcześniejszego zachowania, okazało się, że mężczyzna wcale nie o tym chciał rozmawiać.
Thornhead przyjął niebieskowłosą Nieskończoną do drużyny, widząc w niej coś więcej niż tylko ładne ciało. Czyżby zobaczył w niej potencjał? Talent? Coś, czego inni nie zauważali, zaślepieni przez ciało Skrzydlatej?
W końcu jednak przyszedł wieczór, czas balu. Yasu, jak obiecał, zjawił się na czas. Nawet pokwapił się, by zapukać po nią.
Gdy tylko otworzyła drzwi, Nieskończony stanął jak wryty. Jeszcze nigdy dotąd nie widział w Chichiro pięknej dziewczyny - była dla niego tylko rywalem, a na dodatek wywodzącym się z arystokratycznej rodziny.
W końcu jednak tylko się uśmiechnął i wyciągnął ramię, by poprowadzić swoją towarzyszkę na miejsce.



Chichiro przechadzała się po głównej sali, przyglądając się z ciekawością wszystkim zebranym. Od czasu do czasu zagadywała do nieznajomych, powalając ich swoją charyzmą i seskapilem.
Gdy skończyła krótką rozmowę z przypadkowym Elfem, naciągnęła rękawiczki i rozejrzała się dookoła. Miała wielką nadzieję, że wśród tych wszystkich osobistości nie natrafi na swojego własnego brata.
Kątem oka ujrzała gdzieś w oddali znajomą postać. Zaczęła baczniej rozglądać się w poszukiwaniu owej persony, ale jak się miało okazać, szybko pożałowała.
- Yue?! - nieświadomie krzyknęła, a gdy zdała sobie z tego sprawę, zaczęła się chować za innymi, by tylko Nieskończony jej nie zauważył. Przecież nie mogła dać się przyłapać na łamaniu obietnicy.
Wyszczerzyła zęby do jakiegoś mężczyzny, który zorientował się, że dziewczyna próbuje się za nim skryć, po czym jak gdyby nigdy nic odsunęła się na bok, udając, że zauważyła kogoś znajomego po przeciwnej stronie sali.
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline  
Stary 01-01-2011, 16:57   #124
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Chłopak sączył pomału wywar, przesiadując sam. Głowa bolała go od myśli, a ciało było wykończone. Mimo, że jego umysł był w innym wymiarze, odczuwał ten sam ból, którego doznał tam. Najbardziej piekła go dłoń.
Sasha draniu...
Pomyślał ślepo wlepiając wzrok w stolik.
Cisza wydawała się najlepszą rzeczą, jaka mogła go spotkać. Sącząc po cichu, siedział i myślał...aż w końcu pojawiły się pierwsze osoby.

Gdy delegacja weszła, znał prawie wszystkich. Vanille. Podstępna bestia. Jednak takie osoby najlepiej atakować ich metodą. Wybić się dzięki jej reputacji. Taki był jego mały plan. Przez cały czas, gdy delegacja rozmawiała z Generałem, on utrzymywał kontakt wzrokowy z Vanille. Dowiedział się o balu. Musiał załatwić jakiś strój, bo jako podartuch wejść raczej nie powinien.

Gdy Generał ogłosił koniec narady, Yue wstał i wyszedł z budynku. Było ciepło. W jego szatach zaczęło być mu gorąco. Rozejrzał się i ruszył jedną drogą. Miał zamiar znaleźć krawca, albo przynajmniej sklep z szatami. Po drodze idąc, zauważył wodospad spadający z drzewa. Podszedł i zamoczył głowę. Woda leciała mu po karku i włosach.
Bo się PRZEZIĘBISZ! - głos w jego głowie odbił się echem. Sam Yue podskoczył i upadł na tyłek. Złapał się ręką za głowę.
Jak To! Przecież...walczyliśmy...jak on się odzywa...
Jego źrenice powiększyły się nieznacznie. Nie mógł zrozumieć.
Mówiłem Ci. Odbieram Ci ciało. Minęło 100 lat.
Czemu ten głos tak huczał w jego umyśle. Przecież to jego dusza. Jak dusza chce przejąć ciało. Było to jakieś ciało obce. Musiał się go pozbyć. Ale...Sasha był dużo potężniejszy od niego samego. Nie miał nawet pojęcia jak go pokonać. Bez uwolnienia...wydawało się to niemożliwe.
Spojrzał przed siebie. Przechodni patrzyli na chłopaka siedzącego na ziemi, jednak generalnie przechodzili dalej nie przyglądając się dłużej niż 5 sekund. Podniósł ręce i spojrzał na nie. Były brudne od piachu. Podniósł się po chwili i podszedł jeszcze raz do wody. Opłukał ręce i głowę, a następnie ruszył przed siebie.

Chodził oglądając różne sklepy. Krawca nie znalazł, lecz znalazł sprzedawcę szat. Sklep nie różnił się od innych, poza tym, że na wystawie był manekin ubrany w szatę balową. Chłopak bez większego namysłu pchnął drzwi i wszedł do środka. Chłód zagościł na jego ciele. Było tam dość zimno jak na warunki panujące na zewnątrz. W środku było wiele stoisk z szatami, od różnych krojów i kolorów. Za ladą siedział stary Elf. Jego oczy wiekowe, mówiły o doświadczeniu życiowym.
- Witam. - przywitał się Yue.
- Dzień Dobry. - odparł Elf, który badał bacznie chłopaka.
Zaczął przeglądać szaty, jednak nie znał się za bardzo na nich. Wszystkie wydawały mu się dobre. Musiał jednak znaleźć coś niezwykłego. Po 10 minutach poszukiwań, poddał się. Nie miał pojęcia, jak Nieskończone potrafią chodzić i przebierać w ciuchach całymi dniami.
- Czy ma Pan jakąś szatę dla mnie? Która by pasowała?
Elf podniósł się z miejsca i ruszył w stronę chłopaka. Z kieszeni wyjął miarkę, którą zmierzył Yuego od dołu do góry i w szerz.
- Jest jedna...niechciana. Zapomniana. Jednak Ty jej pasujesz. Ona Cie wybrała. - odrzekł swoim grubym, ciężkim głosem.
Odwrócił się i ruszył w stronę wiszących szat. Odsunął je ręką i oczom Yuego ukazała się biała szata wyjściowa z dodatkami niebieskiego koloru.
Chłopak ucieszył się. Jego wyprawa do sklepu kończyła się. Jednak pozostawał jeden niewyjaśniony do końca temat.
- Ile się Panu należy? - zapytał podchodząc do lady za mężczyzną.
- 60 Neveronów. - odparł.
No i bęc. Miał przy sobie 50.
- Mam tylko 50...nie da się spuścić? - zapytał z nadzieją.
Elf pokiwał głową.
- Niestety. I tak ciężko o takie szaty, a ceny jedzenia rosną. Nie mogę.
Yue skrzywił się. No nic. Odwrócił się na pięcie i zaczął iść do wyjścia. Nagle jego uwagę przykuł płacz. Mała elfka wybiegła zza drzwi, które były za Elfem. Cała się trzęsła.
- D..D..Dziadku! Mó..mój słonik! - powiedziała z płaczem. Trzymała w ręku słonika z porcelany. Był pęknięty w połowie.
- Oh. Kochana...klej się skończył...Ale dziadek coś wymyśli. - powiedział cicho i z troską.
- D..dziadku! - jąkała się dalej. Ale To mój ulubiony słonik! Ja chce...Ja chce taki sam! Bo to od mamy! - powiedziała z przekonaniem. Dziadek wyglądał na zakłopotanego.
Yue odwrócił się i podszedł do lady. Wyciągnął rękę do młodej elfki i powiedział.
- Witaj młoda Damo. Jestem najlepszym twórcą słoników w całym Minas'Drill. - przedstawił się Yue dziewczynce. Ta przestała płakać i patrzyła swoimi okrągłymi oczami na chłopaka.
Yue podniósł rękę. Nagle zaczęła pojawiać się woda. Gdy uformował kulę, ta upadła na blat rozlewając się. Następnie zamachnął się ręką i woda złączyła się z powrotem tworząc słonika.
- Twój słonik będzie niezwykły. Będzie posiadać duszę! - Elfka patrzyła jak zaczarowana na cały ten proces. Jej oczy przypominały 5 zł.
- Dusza już jest. Teraz damy mu ciało! - Yue przystawił rękę. Woda zaczęła zamieniać się w lód. Jednak był to bardzo ciasno zbity lód, białego koloru. Po krótkiej chwili zaczął przypominać porcelanę. Złapał słonika i podał dziewczynce.
- Nazwij go jak chcesz i opiekuj się nim.
Elfka nie czekając dłużej złapała słonika i na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Dziękuję Bardzo! Jest Pan bardzo dobrym człowiekiem! - powiedziała zadowolona.
- Idź już do siebie. - polecił jej dziadek. Dziewczynka poszła machając Yuemu. Dziadek zamknął za nią drzwi.
- Nie prosiłem Cie o pomoc. Jednak...dziękuję. Niech będzie te 50 Neveronów. - powiedział stary Elf.


Yue bywał już na balach, więc nie był jakoś zdziwiony. Musiał dostać się do delegacji. Musiał zdobyć ich zaufanie. Ubrany w swoją szatę, ruszył przed siebie.
Generał z niemałym wysiłkiem przedarł się przez tłum dostojnych par, aby stanąć przed obliczem emisariuszy Wiecznego Królestwa i starszyzny elfów. Mężczyzna wymienił uprzejmości z rodakami, po czym Vanille Shiro'Ahk przedstawiła mu swą towarzyszkę - piękną, młodą elfkę o długich, złotych włosach, w szkarłatnej sukni balowej. Zheng ukłonił się nisko przed nią, po czym nawiązał rozmowę z piękną niewiastą i jej elfickimi towarzyszami.
Yue słuchając Ojca wziął z tacy od chodzących tam kelnerów lampkę wina i ruszył w stronę Generała. Nie czuł się dobrze w szacie, którą kupił, ale lepsza taka niż jego, podarta. Stanął w ich kręgu spojrzał na wszystkich. Rozmowa umilkła i stał się skupiskiem uwagi wszystkich.
- Witam, Springwater Yue. - przedstawił się ukłaniając nisko głowę.
Spojrzenia elfów były zaskoczonę tą śmiałością i bezpośrednością, ale na całe szczęście zachowanie maga nie wywołało w nich oburzenia.
- Witaj, drogi przyjacielu. - elfka odwzajemniła ukłon. Jestem Anatarel Viso'Eri.
- Księżniczka Viso`Eri. - poprawił ją jeden ze starszych elfów, o długich do pasa, rudo-złotych włosach.
- Ten śmiały chłopiec to syn Mizoira Springwater'a, Naczelnego Arcymaga Minas'Drill i przywódcy Kasty Wody. - odezwała się Shiro'Ahk, przymrużając swe srebrne, harpie oczy.
Usmiechnął się w stronę księżniczki i spojrzał w oczy Vanille.
- Ojciec polecił mi zatroszczyć się o bezpieczeństwo delegacji Minas'Drill. Dlatego pozwoli Pani, że będę towarzyszyć jej przez bal. A nóż wie, co się ma dziać.
Szlachcianka spojrzała zdumionym wzrokiem na Springwater'a.
- Delegacja to nie tylko moja osoba. - powiedziała wskazując dłonią swych towarzyszy, którzy wraz z nią wyglądali wśród elfów niezwykle egzotycznie. Doceniam pańskie zaoferowanie, ale z całą pewnością w tak dostojnym towarzystwie nie poczuję się samotnie. - uśmiechnęła się słodko do wszystkich w koło.
- Yue, Yue... ile to czasu już minęło. - powiedział beztrosko stojący Flaurent Imil. Nie widzieliśmy się od czasów ukończenia Akademii. - jego zamknięte oczy otworzyły się, spoglądając wyzywająco na Springwatera.
Flaurent Imil, syn jednego z najbogatszych Nieskończonych, już w Akademii był zdolnym czarownikiem, który podążał ścieżką Przyzywacza. Mimo iż od zawsze był zadufany w sobie, to bardzo często ironizował i krytykował małostkowe zachowanie arystokracji. Ten Nieskończony był typowym indywidualistą, i choć w czasie nauki w Akademii znał się z każdym, nie utrzymywał z nikim zażyłych stosunków. Traktował te znajomości wręcz z obojętnością, ale nie miał wśród uczniów żadnych wrogów.
- Mówię o wszystkich, droga Pani. - zwrócił się pierw do Vanille. Następnie spojrzał na Imila. Nigdy nie wchodzili sobie w drogę. Dwa różne charaktery, dwie różne osobowości. Nie wiedział, czy zamienili ze sobą więcej niż 2 zdania podczas roku szkolnego.
- Widziałem, że zdałeś egzaminy pomyślnie. Słyszałem, że ciężkie są początki Przyzywaczy. W sumie tak jak każda profesja... - zniżył ton.
- Magia Nieskończonych jest wspaniała. - powiedziała z zachwytem elfia księżniczka. Nasze rasy tak bardzo się różnią mimo wielu podobieństw. - przyznała.
W tejże chwili do towarzystwa podszedł elegancko ubrany sługa, niosący na tacy dziesięć kryształowych kieliszków z winem. Wszystkie dziesięć powędrowało do rąk elfów i czlonków delegacji. Generał Thornhead dostarczał rozrywki i towarzystwa Księżniczce Rodu Viso`Eri, opowiadając historie swoich przygód. Vanille Shiro'Ahk stała wśród swoich towarzyszy, z których żaden nie kwapił się do rozmowy i spoglądała na tłum zamyślonym wzrokiem, od czasu do czasu unosząc kieliszek do swych ust.
Wyłapując moment, kiedy rozmowy ucichły zwrócił się do Viso'Eri.
- Czy będzie Pani łaskawa wyjawić mi część historii powstania tego pięknego miasta?
Rozejrzał się po sali, w geście pokazując i mając na myśli całe miasto.
- Jestem pod wrażeniem. Pewnie nie jednego już zaczarowało, w ten sposób, że przeprowadził się tu na stałe.
Anatarel uśmiechnęła się.
- Ma pan rację. - powiedziała z radością błyszczącą w jej oczach. Evanalain jest bardzo wiekowym miastem... Nasi dalecy przodkowie zbudowali je, kiedy odnaleźli te nietypowe, puste drzewo. Wszystkie platformy miasta oparte są na gałęziach stworzonego przez nich, centralnego drzewa.
- Uczyłem się o tym rodzaju architektury. Typowe dla rasy Elfickiej. - odwzajemnił uśmiech.
- Czy Evanalain miało jakieś problemy z trasami kupieckimi? Albo z transportem wodnym? Jakieś napady i takie sprawy? - zadał kolejne pytanie.
Księżniczka zamyśliła się.
- Co prawda, zawsze były pewne problemy z innymi rasami zamieszkujące bagnistą część Ecleasii, ale ostatnio szczególnie naprzykrza się nam pewne plemię wężoczłeków.
- Właśnie o to mi chodziło. Nie wiem czy Generał zdążył powiedzieć, ale zostaliśmy przez nich zaatakowani. Nie powinienem się wtrącać bo to nie moja sprawa...ale stanowią one zagrożenie dla osób podróżujących i nie znających się na walce. Może powinniście w jakiś sposób ostrzec takie osoby? Przykładowo jakiś znak. Albo wynająć grupę, która załatwi problemy z wężoczłekami.
- Ależ wysyłaliśmy ludzi. - powiedziała zmartwiona elfka. Żaden oddział jednak nie wrócił. Próbowaliśmy też ze znakami, ale te łuskowate stwory sukcesywnie się ich pozbywali. Problemem jest ich znajomość tamtejszych terenów.
- Ciężka sprawa. - zamyślił się Yue - A zamierzacie coś z tym jeszcze zrobić? - spytał po chwili.
- Za pewne będzie to temat następnych obrad rady. - odparła.
- Rozumiem...- zakończył temat.
Odwrócił się i podszedł do samotnie stojącej Vanille.
- Czemu nie przyłączy się Pani do rozmów? - spytał
Kobieta spojrzała na maga.
- Czekam, aż ktoś mnie poprosi do tańca. - uśmiechnęła się kusząco.
Odwzajemnił uśmiech i pokłonił się, jak na balach się kiedyś robiło, zawijając ręką w koło.
- Czy zechce Pani uszczycić mnie tańcem? - zapytał z gracją.

Usłyszał swoje imię. Lampka wina mogła poczekać. Bardzo smakował mu tutejszy przysmak. Miał nawet w planach przyjechać to kiedyś jeszcze i zakupić więcej. Być może nawet na swoje urodziny, aby ugościć wszystkich których zaprosi. Odwrócił się w kierunku przyjścia dzwięku. Nic tam nie było. Dużo osób, które tańczyły. Także osobne, które stały i nic nie robiły. Jednak po chwili dostrzegł, kogoś kto się gwałtownie odwrócił za siebie. Możliwe, że zakradł się jakiś złodziej. Musiał zbadać sytuację. Obiecał przecież, że będzie miał na wszystko oko. A w obecnej sytuacji, większość jest już na poziomie upojenia alkoholowego. Ruszył więc w tamtą stronę.
Chichiro spojrzała za siebie i ujrzała przyjaciela idącego w jej stronę. Zaklęła cicho pod nosem i zaczęła przeciskać się pomiędzy gośćmi, próbując tym samym zniknąć z pola widzenia. Pech chciał, że źle stanęła i obcas utknął w podłożu.
- O nie, tylko nie to... - mówiła sama do siebie, próbując wydostać się z pułapki.
Goście odwracali się za siebie. Yue przyśpieszył kroku. Coś zaczęło mu się nie zgadzać. Gdy ostatnia para gości odwróciła się, chłopak przecisnął się miedzy nimi. Zobaczył dziewczynę, z dosyć ładną kreacją. Na tyle ładną, na chwilę się zamyślić. Jednak nie czekając dłużej, podszedł do niej i kucnął.
- Pomóc z tym? - zapytał patrząc na jej plecy.
Chichiro znieruchomiała. Było już po niej. Nie, jeszcze mogła wyjść z tej sytuacji cało. Byleby tylko nie spojrzeć za siebie. Byleby tylko nie zorientował się, że naprawdę niewiele Nieskończonych ma niebieskie włosy.
- Nie, ale dziękuję za chęci - odparła pośpiesznie, próbując wyciągnąć obcas ze szczeliny.
Ten głos skądś znał. Nieznajoma zbyt się spieszyła. Nie chciał jednak się narzucać.
- W takim razie musiałem się przesłyszeć. - powiedział i wstał. Odwrócił się i zaczął iść w drugą stronę.
Byłem pewny, że coś słyszałem...a ten głos...
Dziewczyna niespodziewanie wyciągnęła w końcu obcas, ale skończyło się to krótkim lotem w tył oraz nieprzyjemnym upadkiem na tyłku.
- Auć - jęknęła, ignorując fakt, że wszyscy się w nią wpatrywali.
Nagle stanął jak wryty. Wiedział kim jest owa osoba. Zaczął pomału, tak jak na horrorach, odwracać głowę. Gdy skończył ten proces wyciągnął rękę przed siebie i pokazał palcem na osobę siedzącą.
- Chichiro Hope! - niemalże krzyknął.
- Yue! - odparła, uśmiechając się i udając zaskoczoną. - Co za niespodzianka!
Podszedł do niej szybko i podał rękę, pomagając wstać.
- Co tu robisz? - zapytał
Ukrywam się przed tobą, ale coś mi nie idzie - cisnęło się na usta, lecz Chichiro powstrzymała się od takiego komentarza.
- Zostałam zaproszona - odpowiedziała, stając na równe nogi i poprawiając sukienkę. - A ty?
- Nie wiem czy pamiętasz takie rzeczy, ale jestem na misji. Niby miała być tajna, ale wydaje mi się, że wie o niej więcej osób niż sobie wyobrażam. TAKI BASTIAN pewnie. - dał nacisk na TAKI i BASTIAN.
- Jak to zostałaś zaproszona? - spytał
- TO jest ta NIEBEZPIECZNA misja? - również spytała, rzucając oskarżające spojrzenie chłopakowi. - Nikomu nie powiedziałam o żadnej... Chwila. Jaki był cel tej misji? - spytała zupełnie poważnie.
- Valeria. Mamy ją odnaleźć. Ładnie nas wyczyścili. Mieliśmy wielką drużynę, zostało nas 7. Z czego ostatnio...byłem świadkiem Upadku. - powiedział ciszej.
- Więc jak się tu znalazłaś?
Chichiro zaczęła sobie wszystko analizować. Czy to nie przypadkiem ta sama misja i ta sama drużyna, do której tego dnia się przyłączyła? Do której należał Szajel? Stała przez dłuższą chwilę, wpatrując się w Yuego z głupkowatą miną.
- Yasu... Yasu mnie zaprosił, ale go gdzieś zgubiłam. - Rozejrzała się dookoła, ale i tak nie znalazła swojego rywala. - Czy... Czy znasz Szajela?
- Szajela? Chodzi Ci o tancerza, który rozmawia z kwiatkami? Tak. Widziałem go w akcji. Czemu pytasz? - z ciekawością.
- Generał nic wam jeszcze nie powiedział? Dołączyłam do waszej drużyny - powiedziała, spoglądając Yuemu w oczy.
Jakby ktoś dał mu w mordę. Najpierw spojrzał na nią, oczami, nie ruszając głowy, spojrzał czy nikt go nie obserwuje. Może był w jakimś ukrytym show. Gdy ogarnął, że dziewczyna żartuje, uśmiechnął się i powiedział.
- Hehe, Nabrałaś mnie! Udało Ci się. - przyznał jej.
Dziewczyna westchnęła ze zrezygnowaniem. Nie zamierzała mu nic tłumaczyć.
- W takim razie do zobaczenia jutro rano, bo chyba wtedy wyruszamy w drogę, prawda? - powiedziała, powoli odwracając się na obcasie.
Nagle jego mina zmieniła się na poważną.
- Nigdzie nie idziesz. - powiedział stopując ją słowem w miejscu.
- Przekaże Generałowi, że wracasz do Minas'Drill. Chyba, że sama chcesz to zrobić. - jego głos był śmiertelnie poważny, a postawa jaką przyjął nie była jej znana. Tak poważny bywał bardzo rzadko.
- Słucham? - spytała, odwracając się przodem do Nieskończonego. - Nigdzie nie wracam - odparła stanowczo, a gdyby wzrok mógł zabijać, Yue z pewnością już leżałby martwy.
Zrobił krok do przodu w jej stronę.
- To, że nigdzie - nie - IDZIESZ - powiedział. Atmosfera stawała się napięta. - Widziałem zbyt dużo zgonów. A Tobie nie spadnie ani jeden włosek z główki. Bo wracasz jutro grzecznie do domu.
- Ogłuchłeś podczas swoich wielkich przygód? Powiedziałam, że nie wracam do Minas'Drill i nie będę tego powtarzać trzeci raz!
- Wielkich przygód? To nie jest jakaś zabawa! Tu chodzi o życie! Walka na śmierć i życie. Przestań traktować to jak gre. Jeszcze dziś skontaktuje się z ojcem, by zawrócił Cię do Minas'Drillu. - powiedział na koniec.
Dziewczyna tego nie wytrzymała. Zbliżyła się do Yuego i po chwili po sali, w której nagle zapanowała grobowa cisza, echem rozniósł się dźwięk dłoni uderzającej z impetem o policzek.
- A ty nie traktuj mnie jak niewinną dziewczynkę, która nie potrafi sama o siebie zadbać! - wrzasnęła, odwracając się i ruszyła szybkim krokiem przed siebie. Wszyscy zebrani wpatrywali się w chłopaka, na którego policzku pozostał czerwony, piekący ślad. Wszystkiemu towarzyszył odbijający się echem stukot obcasów Chichiro.
Chłopak nie bronił się przed jej ciosem. W jego głowie huczało od myśli. Upadki. Śmierć. Dziewczyna tam nie pasowała. Gdy oddaliła się wystarczająco, odwrócił się powolnie i podszedł do stołu. Wziął pełny kielich swojego ulubionego wina, wypił na raz i poszedł do swojego pokoju.
 
BoYos jest offline  
Stary 03-01-2011, 19:56   #125
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Szajel wraz z Chichi trafili do karczmy gdzie byli świadkami kłótni generała z jego siostrzenicą. Teraz lepiej było nie przekonywać wojaka co do przyłączenia się niebieskowłosej do drużyny, toteż dwójka o nietypowych włosach zeszła na dół i usiadła przy stole. Rozmawiali trochę o różnych mało istotnych sprawach, racząc się przy tym miejscowymi napojami. Wieczór zbliżał się wielkimi krokami tak więc Szajel wraz ze swoją nową przyjaciółką skierowali się do krawca, który miał przygotować strój tancerza. Różowowłosy jak zawsze wesoło kroczył przez miasto podskakując z nogi na nogę i nucąc coś pod nosem. Wyglądał niczym małe dziecko, które nieświadomie kroczy przez świat nie zwracając uwagi na to co złe, starając się dostrzegać tylko piękno.
Rzemieślnik spisał się doskonale idealnie odwzorowując stary strój tancerza. Biało czarny ciasny kombinezon, który przylegał do ciała niczym druga skóra. Materiał z którego wykonano ten ubiór był inny niż w poprzednim stroju Szajela. Zdawał się lżejszy i bardziej elastyczny co mogło być bardzo przydatne w tańcu. Gentz niechętnie wręczył krawcowi 50 Neveronów, rozstawanie się z pieniędzmi stanowiło dla niego nie lada wyzwanie. Zapakowawszy swój strój do worka który nosił zawsze ze sobą, ruszył z Chi w stronę karczmy. Miał nadzieje że tym razem uda im się trafić na generała.


Szajel podskakując radośnie, tanecznym krokiem wszedł do karczmy. Zobaczywszy generała przy jednym ze stolików pomachał mu z uśmiechem na twarzy, po czym złapał Chichiro pod ramię i przyciągnął ją do stolika.
- To jest Chichiro! Może iść z nami? Przyda nam się na pewno! - mówiąc to delikatnie zatrzepotał skrzydłami.
Mężczyzna uniósł brwi, patrząc się zdumionymi oczyma w twarz roztargnionego Tancerza.
- Słucham? - powiedział, jakby nie słyszał wcześniejszych słów młodzieńca.
- Wpadłem na nią, znaczy to ona wpadła na mnie kiedy byłem na zakupach. - wyjaśnił radosnym głosem tancerz.- A skoro tyle osób zginęło to przyda się nam ktoś jeszcze! - powiedział nie wkładając w to zdanie żadnych negatywnych emocji. - Umie grac na flecie! - dodał jeszcze z wielką fascynacją w głosie, jak gdyby był to talent niezbędny w misji ratowniczej.
Thornhead odrzchnąknął i przebiegł spojrzeniem po dziewczynie przyprowadzonej przez Szaleja. Wstał z krzesła.
- Proszę wybaczyć, młoda damo, za te zamieszanie. To musi być jakieś nieporozumienie... - jego oczy spojrzały przez sekundę na Szajela, z jakimś karcącym znaczeniem.

Dziewczyna słuchała słów Generała, zastanawiając się nad tym wszystkim. Nie mogła tak po prostu odpuścić. Nadarzyła się okazja, by pokazać Yasu, kto tak naprawdę jest lepszym Tkaczem Pieśni, więc nie mogła tak po prostu się poddać. Wyruszenie na niebezpieczną misję z pewnością miało przewagę nad misją dyplomatyczną. I mimo że rozsądek mówił co innego, Chichiro nie widziała już innej opcji. Pozostawało tylko przekonać generała...
- To ja przepraszam za zaistniałe zamieszanie wywołane moją osobą/ - odparła, przeczesując włosy dłonią i trzepocząc rzęsami.
Mężczyzna uśmiechnął się wesoło.
- Mam nadzieję, że Szajel nie naprzykrzył się panience zbytnio. To dobry chłopak, ale czasami przenosi się do innego świata...
Jakby na potwierdzenie słów generała Szajel zajął się właśnie dokładnymi oględzinami ścian budynku, mrucząc pod nosem coś o zachwycającym pięknie tego miejsca.
- Ależ nie - odparła, uśmiechając się promiennie do Generała. Niby to nieświadomie poprawiła swój strój, naciągając nieco dekolt.
- Jak panience na imię? I skąd panienka przybywa? - zapytał z żywym zainteresowaniem, wciąż nie nawiązując do tematu zaczętego przez Szajela.
- Chichiro Hope - przedstawiła się, kłaniając się delikatnie mężczyźnie.
- Hope... Czyżby od TYCH Hope z Minas'Drill?
- Jakich Hope? -zainteresował się Szajel- To ładne nazwisko nie sądzi Pan?
Mężczyzna spojrzał na Szajela, ale jego komentarz pozostawił bez odpowiedzi. Następnie, wyczekujące spojrzenie powróciło na twarz młodej skrzydlatej.
- Um... ... - Dziewczyna spojrzała na swojego rozmówcę. Nie przepadała za momentami, kiedy tok rozmowy przenosił się na jej rodzinę. – Tak. Dokładnie od tych Hope z Minas'Drill - przyznała z udawaną dumą. – Podobno było za krótkie i wcale ci się tak nie podobało, kiedy tobie się przedstawiłam! - zwróciła się szeptem do Szajela.
- Bo takie fajne nie jest... - szepnął -... Ale generała trzeba przekonać by Cię przyjął. - wyjaśnił zdradzając tym samym swój chytry plan zachwalania jej nazwiska!
-Jestem zaszczycony. Zheng Thornhead. - ukłonił się nisko.- A cóż sprowadza panienkę do tego odległego wymiaru?
Chichiro ponownie uśmiechnęła się czarująco do Thornheada, wcześniej rzucając tylko przelotne spojrzenie Szajelowi.
- Nadchodzący bal - odpowiedziała, pomijając historię z Yasu.
- Mhm. - przytaknął, krzyżując ramiona na piersiach.
Zdecydowanie unikał powrotu do tematu, jakby czekał aż poruszą go sami zainteresowani.
- Tak Bal! Możemy pójść wszyscy na bal? Możemy? - dopytywał się generała niczym dziecko pragnące by ojciec kupił mu jakąś zabawkę. - A po Balu wszyscy wyruszymy dalej! - stwierdził jak gdyby przyjęcie Chi było już ustalone.
W końcu wojownik stracił cierpliwość i głośno westchnął.
- Nie podoba mi się, do czego to wszystko zmierza. - powiedział szczerze.- To prawda, że przydałaby się nam pomoc, ale musimy być ostrożni. Panno Hope... - wyszczerzył zęby w zbójeckim uśmiechu.- powinna panienka wiedzieć, że seksapilem u doświadczonego żołnierza nie wzbudzi zaufania, a tym bardziej u kogoś w mojej sytuacji. Aczkolwiek nie narzekałbym, gdyby odsłoniła panienka jeszcze trochę ciała...
- Ostrożni... a w jakim sensie? - zapytał lekko zbity z tropu Szajel- Bo ja już jej powiedziałem po co tu przybyliśmy jeżeli o to chodzi. - stwierdził z wesołym uśmiechem.
Chichiro stała przez cały czas, a słowa generała Thornheada odbijały się echem w jej głowie. Czuła, jak cała jej twarz dosłownie płonie. Usunęła się szybko za Szajela, gdzie mamrocząc coś pod nosem, marzyła o zapadnięciu się pod ziemię.
Generał nie był zbytnio uradowany tym faktem, o czym świadczyła surowa mina i spojrzenie świdrujące rozbiegane oczy tancerza. W końcu uśmiechnął się szeroko.
- To bardzo niebezpieczna ekspedycja, a zwłaszcza, gdy nastąpiły pewne komplikacje. Nie mogę narażać życia niewinnych obywateli Wiecznego Królestwa, ale mam takie prawo, aby zmobilizować napotkanych Nieskończonych. Widzę flet, niekrępujący ruchów kostium i czuję silną, magiczną aurę. Zgaduję więc, że jesteś Tkaczem Pieśni. - rzekł spoglądając na dziewczynę.
- Jestem skłonny powiększyć naszą drużynę o dodatkową osobę, ale muszę mieć pewność, że nie pożałuję swojego wyboru, ani tym bardziej nie narażę tym powodzenia misji. - kontynuował.- Dlatego... jeżeli panienka pragnie dołączyć do naszej przygody, muszę znać jej możliwości bojowe.- w tym momencie znów uśmiechnął się przebiegle.- Dobrze się składa, że jest tu Szajel... Stoczycie pojedynek... taki, jak gdyby od niego zależało wasze życie. - dodał, a jego twarz znów przybrała poważny wyraz.
Szajel wzruszył ramionami.
- To tak jak treningi z Ariel, prawda? - zapytał generała by się upewnić.

- S...Słucham? - spytała, nie do końca dowierzając temu, co usłyszała. Wychyliła się zza Szajela i spojrzała pytająco na generała.
- Wyraziłem się jasno. - odparł.- Macie ze sobą walczyć. Ale, jeżeli panienka już się rozmyśliła... cóż, trudno.
Chichiro przybrała poważny wyraz twarzy, na której nie widać było ani cienia uśmiechu. Zdała sobie sprawę, że musi się do tego przyłożyć, jeśli chce pokazać Yasu kto jest najlepszy.
- Zgoda - odparła, zaciskając dłoń w pięść w geście oznajmiającym gotowość do akcji.
Szajel zaklaskał w dłonie wesoło. On traktował to jak trening, czyli zabawę. Bowiem taniec był dla niego przednią rozrywką, czy to zwykły czy też bojowy. Zielone oczy zwróciły się w stronę Chi.
- Przynajmniej nie zniszczę stroju bo wciąż jestem w piżamie! - stwierdził radośnie. - Pokaż mi swoją broń. - ostatnie słowa nie były prośbą, brzmiały bardziej jak wesołe żądanie.
- Nie zwlekajmy więc. - Generał uśmiechnął się i skierował kroki ku wyjściu z karczmy.
Zatrzymał się dopiero na zewnątrz, rozglądając się w poszukiwaniu miejsca odpowiedniego do walki. W końcu wskazał drewnianą platformę, postanowioną na jednej z wyżej umieszczonych gałęzi centralnego drzewa, niedaleko siedziby rady elfów. Razem z dwójką młodych Nieskończonych wzbił się w powietrze i poszybowali nad miastem.
- Idealne miejsce. - stwierdził, lądując na złączonych deskach.
Chichiro stanęła naprzeciwko Szajela. Postanowiła dać z siebie wszystko. Nie może przegrać!
- Jestem gotowa - powiedziała, spoglądając na swojego przeciwnika.
- Zaczynajcie.
Szajel lekko przechyli głowę w bok leniwie wydobywając sztylety zza pazuchy. Jednocześnie oddał worek ze swymi rzeczami i Rozi generałowi by ten pilnował go w czasie walki.
- Pokażesz mi ją w końcu? - spytał z szaleńczym błyskiem w oczach

Walka w której przyszło brać mu udział nie ciekawiła go. Chichi nie była jak Ariel nie tańczyła z nim w powietrzu. W ten pojedynek nie wkładał zupełnie serca, obojętnym mu było przegrana czy wygrana. W pewnym momencie jednak niebieskowłosa użyła iluzji.
Wizji całkowicie źle wybranej do takiego sparingu. Tancerz niemal nie odpieczętował swej broni, co mogło zakończyć się tragicznie. Na szczęście generał w porę przerwał walkę.

Szajel klęczał kiwając się w przód i w tył a Rozi tuliła się do jego skroni. Dowódca wyprawy jak i Tkaczka Pieśni znikli już w karczmie, a on został sam. Tak jak dawniej, sam z własnym strachem. Tancerz jeszcze długo klęczał na platformie mówiąc do siebie, wstał dopiero gdy było bardzo ciemno. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę gospody, w jego oczach błąkało się szaleństwo i niezwykły smutek. Nawet Rozi przestraszona kuliła się w worku który generał zostawił tancerzowi.
W pokoju różowowłosy opadł bez sił na łóżko, nie zdejmując nawet ozdóbek z włosów. Zapadł w krainę nocnych koszmarów i własnych lęków. W snach pojawiała się iluzja którą zesłała na niego Chichiro, dźwięczało jego nazwisko. Było jednak coś jeszcze... te oczy na granicy widoczności. Potworne kształty, oraz bestie kryjące się w mroku których pazury błyszczały nienaturalnie. Te same potwory co wtedy....

Szajel obudził się z krzykiem, tak przeraźliwym jak gdyby ktoś wyrywał serce z jego młodej piersi. Po czym opadł twarzą w poduszkę i zaczął szlochać.

~*~

Następny dzień przyniósł dobre nowiny. Chichiro została przyjęta do drużyny, a oni zostali zaproszeni na bal. Było to naprawdę cudowne! Co dziwne po Szajelu nie było widać tego co działo się z nim dnia poprzedniego. Znowu był wesoły, uśmiechnięty i co jakiś czas wchodził do swego rozmarzonego świata. Na wieść o tym ze wszyscy idą na uroczysty bal tancerz zaklaskał uradowany w dłonie i dopijając swój napój popędził do pokoju by się przygotować. Nie wychodził z niego aż do wieczora...

~*~

Gdy już wszyscy byli gotowi do wyjścia Szajel wciąż się nie pokazywał. Generał nawet nerwowo postukał nogą o deski w podłodze oznajmiając, że najwyżej pójdą bez niego. Wtedy też otworzyły się drzwi od pokoju tancerza, a on powoli zaczął schodzić ze schodów. Wyglądał całkowicie inaczej niż zazwyczaj. Nie miał na sobie swego obcisłego kostiumu do tańca, czy też uroczystego święcącego kombinezonu, który widziała u krawca Chi. Ubrany był w idealnie dopasowane czarne spodnie, oraz frak tego samego koloru. Rozcięcia z tyłu ubioru falowały gdy schodził po kolejnych stopniach.


Włosy opadały na ramiona spięte u dołu różowym sznurkiem tworząc malutką kitkę. Na końcach przypięte miał kilka niebieskich bryloczków które zakupił przez wyjazdem ze swego rodzinnego miasta. Twarz zaś miał bajecznie wymalowaną. Cała pokryta srebrzystym pudrem wyglądała niczym wykonana z tego szlachetnego metalu. Na policzkach i czole Szajel miał wymalowane piękne kwiaty, zapewne ich tworzenie zajęło mu tyle czasu.


Na jego plecach znajdował się nieodłączny worek z jego rzeczami na którym siedziała leciutko wymalowana na różowo Rozi. To czemu tancerz wziął swój tobołek nawet na bal pozostawało zagadką. Sztylety zapewne też miał przy sobie lecz nie było widac ich na pierwszy rzut oka.

Tancerz uśmiechnął się uroczo obejmując wszystkich spojrzeniem swoich zielonych oczu.
- Jestem gotowy!

~*~

Szajel zaciekawiony rozglądał się po sali balowej. Nigdy nie był na przyjęciu tego typu i robił oto na nim niemałe wrażenie. Uraczył się nawet winem chociaż nie przepadał za trunkami. Jednak najbardziej rwał się do tańca, tylko cóż brakło mu partnerki. Jak wiele by dał by teraz Ariel tu była. Przeskakując z nogi na nogę tancerz poruszał się między elfami poszukując wzorkiem kogoś z kim mógłby zatańczyć. Widział rozmawiającego generała, gdzieś mignął mu Ao. Szajel warto było zauważyć nie zdematerializował swoich skrzydeł. Jedynie złożył je by nie przeszkadzały mu w poruszaniu się. Wyglądał jak gdyby miał wielką różową pelerynę z piór. Jak zwykle wzbudzał zainteresowanie osób trzecich.

A nogi wciąż rwały mu się do tańca!

Wtedy też usłyszał głuchy plask dłoni uderzającej o czyjś policzek. Odwrócił się i zobaczył odbiegającą od Yuego, Chichiro. I wtedy zdał sobie sprawę że muzycy na pewno muszą umieć tańczyć! Tworzyli muzykę, musieli więc ją czuć! Szajel nie mógł się doczekać więc zaklaskał w ręce po czym przejechał dłońmi po swoim fraku który błysnął różowym światłem. Stroje calowe tancerzy bowiem zawsze posiadały dwie formy, jedną do oficjalnych rozmów druga zaś do tańca.
Elf stojące w pobliżu odsunęły się z lękiem i zasłoniły oczy przed jasnym światłem. Po chwili Szajel stał już w bajecznym kolorowym kombinezonie, bogato zdobionym błyszczącymi elementami i frędzelkami. Wyglądał doprawdy bajecznie, niczym książę z tajemniczej krainy kolorów. Rozi niczym na sygnał wyskoczyła z tobołka Szajela trzymając jego maskę, którą ten od razu przywdział. Zamaskowany rózowowłosy uśmiechnął się i rozłożył w pełni swoje skrzydła wzbijając się ponad tańczące pary (potrącając przy tym również jeden ze stołów i stojącego najbliżej elfiego arystokratę.)

Skrzydła tancerza kilka razy uderzyły w powietrze po czym niczym błyskawica ruszył ponad tłumem wypatrując Chichiro. Jego zielone bystre oczy szybko wypatrzyły niebieskie włosy tak rzucające się w oczy z lotu ptaka. Dziewczyna biegła gdzieś lecz Szajel niezbyt się tym przejmował. Zapikował i z zaskoczenia złapał dziewczynę pod ramiona wznosząc się z nią w powietrze. Zgrabnie odwrócił ją zaskoczoną twarzą w swoją stronę i z uśmiechem powiedział.

- Rozłóż skrzydła. Zaczynamy Bal. – po tych słowach wykonał beczkę w powietrzu z dziewczyną w ramionach i puścił ją trzymając tylko za dłoń. Teraz to powietrze było ich sceną. Szajel zaś zamierzał dać tu prawdziwy pokaz sztuki. Miał nadzieje, że dziewczyna dobrze tańczy. No i na to że rozłoży skrzydła.
 
Ajas jest offline  
Stary 04-01-2011, 21:37   #126
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
-To może jeszcze raz po co my tu jesteśmy?- Ao przyglądał się twarzy mentora, próbując rozgryźć, po co ten zabrał go do tak dziwnego miejsca.

- Dobrze chłopcze, wytłumaczę to ostatni raz, jak ostatniemu idiocie. Jesteśmy tu żebyś nauczył się kontrolować swoje uwolnienie, tak żebyś nie odbijał się jak popaprany od wszystkiego i nie poleciał nie wiadomo gdzie. Jesteśmy tu, w Arioni, ze względu na specyfikę tego świata. Jak zapewne wiesz, skała na której jesteśmy jest jedną z wielu lewitujących skał w tym świecie. I stanowią one jakiś marny ułamek tysięcznej procenta tego świata. Reszta to bezkresna przestrzeń, powietrze, chmury, żadnej planety czy większego kawałka wokół którego wszystko mogło by się unosić. A teraz popatrz w tamtym kierunku.

Ao stanął nad bezkresną przepaścią, wytężając wzrok w kierunku pokazanym mu przez nauczyciela. Edring, profesor akademii był znany z samotnych podróży do bardzo egzotycznych światów. Czasami znikał na kilkanaście lat. Po jednej z podróży, najdłuższej, bo trwającej kilkadziesiąt lat wrócił odmieniony. Ubrany w proste, przewiewne ubranie, z niewielkim zawiniątkiem zamiast bagażu. I z nowymi umiejętnościami. Po szkole krążyły legendy o tym jak bez broni pokonał upadłego. I w obecnej sytuacji Ao mógł liczyć tylko na niego. Albo to, albo zapomni o egzaminie z walki i pożegna się ze szkołą. Przyjrzał się raz jeszcze siniakom na rękach. Gdzie nie gdzie były nawet krwiaki. Skutek uderzania o ściany sali ceremonialnej. Wypatrywał na bezkresnym niebie czegokolwiek. Nie wiedział czego szuka. nagle poczuł delikatne uderzenie w plecy, jak gdyby ktoś rzucił w niego śnieżką. Odwrócił się do profesora i ujrzał podejrzany uśmiech na jego twarzy.

-Co pan właśnie zrobił?
- Mentor jednak nie odpowiedział nic, pokręcił tylko głową, podszedł i objął go ręką i razem spojrzeli znad krawędzi.

-Widzisz, czasem zdarzają się takie przypadki jak ty. Ich uwolnienie sprawia kłopoty, nie daje się kontrolować. Zwykle ma to związek z jakimś urazem z przeszłości, choć nie zawsze. Nauczyliśmy się leczyć takie przypadki, zwłaszcza tak obiecujące jak ty. W takich przypadkach leczenie potrafi zakończyć się tylko po dziesięciu latach. Ale ty masz do zdania ważne egzaminy....za jakieś 14 miesięcy, czyli ponad rok. Przy czym kontrola uwolnienia to ledwo mały procent tego co trzeba tam pokazać. Więc skoro trzeba nauczyć cię jeszcze walczyć to mamy mało czasu. Wybrałem więc dosyć ekstremalną metodę treningu. Po tym świecie nieskończeni mogą poruszać się za pomocą magi, powietrznych statków, czy najnaturalniej skrzydeł. Ty masz jeszcze swoje uwolnienie. I to za jego pomocą, myślę że w ciągu dwóch do trzech dni będziesz poruszał się tak jak inni.


-
Ale jak, ja przecież nawet nie potrafię zawsze dokonać uwolnienia.- Ao skołowany przyglądał się twarzy mentora która nie zdradzała niczego. Po chwili kamienna maska poczęła pękać, ukazując profesora niemal duszącego się w sobie ze śmiechu.
-Chłopcze, nie będziesz miał wyjścia, zapieczętowałem Ci skrzydła.-
W tym momencie potężne ramię popchnęło go w kierunku nieskończonej przepaści.

***

Wojownik przysiadł się do Tornheada kiedy ten wrócił wieczorem. Niósł dwa kufle, pełne piwa, lecz teraz była nimi wyraźnie mniej zainteresowany.
- Panie generale, nie jesteśmy głupi. Każdy z nas domyślił się, że ta wyprawa to coś więcej. Dlaczego nie chce pan wrócić do Neverendaru, odnowić siły i załogę? Co pana tak gna, do zakazanych światów?
Mężczyzna obrócił się leniwie i jego spojrzenie przebiegło z twarzy Ao na kufle z piwem.
- Zamierzasz je tak trzymać, czy chcesz mnie poczęstować?
- Raczej poczęstować.- Ao podsunął jeden kufel pod rękę kapitana. Obrócił uchwyt tak by był skierowany na niego. Jedna z niewielu dobrych manier jakich się nauczył.- I wypić razem z panem.
Zheng uśmiechnął się z wdzięcznością. Chwycił kufel i podniósł go, biorąc spory łyk. Thornhead zdawał się delektować napojem, aż odstawił kufel na drewniany blat.
- Elfy zdecydowanie nie znają się na piwie. - powiedział z żartem. Wino owszem, ale piwo - to nieporozumienie. - pokręcił głową i westchnął.
- Pytasz mnie, dlaczego nie chcę wrócić do Neverendaaru... Cała ta sprawa ze zniknięciem Valerii i anihilacja rodziny Brightfeather'ów, są w jakiś sposób ze sobą powiązane, aczkolwiek wszystko śmierdzi z daleka. W dodatku ta zasadzka i Hyldeński czarownik. Podejrzewam, że Hyldeni mogliby być także zamieszani w to. - powiedział nieco ciszej. Minas'Drill to okrutne miasto, wbrew powszechnej opinii. A tym bardziej nasi ziomkowie - potrafią być najgorszymi bestiami. Nie chcę tam wracać z dwóch powodów - Valeria, po powrocie z córką Błękitnego Króla, ostrzegała mnie o zdrajcy, którym jest ktoś z wysoko postawionych szlachciców. Jeżeli to prawda, to ten ktoś może nie być zbytnio przychylny naszej wyprawie... Drugi powód - boję się o Valerię. Mimo iż jest silną kobietą, może jej grozić śmiertelne niebezpieczeństwo nie tylko ze strony Zakazanego Świata, ale i przez działalność zdrajcy. Ktokolwiek wybił Brightfeather'ów z całą pewnością pragnie też krwi Valerii. Chcę ją jak najszybciej odnaleźć i powrócić z nią do stolicy.
- Nie była by tam wcale bezpieczniejsza. Dopuki się ukrywa, wszelkie ataki będą utrudnione. Tam, nawet pod ochroną setki szarych, będzie łatwym celem. Chce pan znać moją opinię co robić?
- Dopóki Król nie wyda swojego werdyktu, najlepsi członkowie jego Gwardii będą czuwali nad bezpieczeństwem Tańczącej Błyskawicy. Być może w więzieniu byłaby bezpieczniejsza... Ale mniejsza o to. Dopóki nie odnajdziemy jej, nie dowiemy się prawdy. - powiedział ze zmartwieniem. Mów śmiało, z chęcią wysłucham uwagi kogoś z moich ludzi.
-Po pierwsze, nie możemy wrócić do Minas'Drill. Jeżeli naprawdę mamy ją i nas ochronić to nie możemy zawrócić. Po drugie, musimy obrać inną drogę. Przygotować się jak do tej planowanej. Ale w ostatnim momencie musimy udać się do innego świata. Na jakiś czas pozwoli nam to urwać ogon. Nie jestem tak naiwny, żeby sądzić, że uda nam się to na długo. Ale choćby krótki czas bez obserwacji pozwoli nam podjąć jakieś działania. I po trzecie, narozrabiał bym im już tutaj, na ich podwórku.- Mówił powoli, stonowanie, ważąc każde słowo, co zdarzało mu się bardzo rzadko. I tylko przy trzeciej propozycji z jego twarzy zniknął grymas zamyślenia. Na jego miejsce pojawił się niewinny uśmiech.
- Na ich podwórku? Nie rozumiesz sytuacji. Znaleźliśmy się w tym świecie przez zupełny przypadek. Równie dobrze moglibyśmy zagubić się gdzieś w niebycie. Czar, który szykował dla nas Hylden miał wyzwolić śmiertelną burzę. Widziałem jego skutki rok temu, podczas batalii w Minas'Drill. Przybycie tutaj, to efekt utraty kontroli nad czarem. - generał wyjaśnił sytuację. To jest sprytny plan, aczkolwiek nie mogę sprzeciwiać się rozkazom. O naszych poczynaniach zdecydujemy po odnalezieniu Tańczącej Błyskawicy. Może to zbyt pochopny osąd, ale wątpię żebyśmy spotkali tutaj sługi zdrajcy.
- Przypadkiem czy nie, podjęto tu działania mające nas wyeliminować. No cóż. to do Pana należy wybór. To była tylko moja opinia.- Teraz uwaga skupiła się bardziej na kuflu, który do tej pory był przez niego zaniedbywany. Ao postanowił wynagrodzić mu to z nawiązką.
- Uważasz, że napad na rzece był przez kogoś zaplanowany? - Thornhead wychylił kolejny łyk trunku.
- Tak. I obawiam się że niechcący sam do niego przyłożyłem rękę. Wielu mogło rozpoznać naszą wyprawę już w tamtym mieście. Również nieskończeni.
- Nieskończeni? Czy spotkałeś jakichś? - mężczyzna był wyraźnie zainteresowany tym faktem.
-Tak. Czy mówi panu coś imię Davier Spellsound, to wielce szanowany nieskończony. Ale w obecnej sytuacji nie ufał bym nikomu. To on polecił mi znalezienie tego elfa, i dał mi przy okazji to.- Ao zdjął bransoletę którą dostał jako prezent. Podsuną ją generałowi do obejrzenia. - Dzięki temu mogłem się komunikować w jeżykach których nie znam. Ale pozostałe właściwości są mi nieznane.
- Davier Spellsound... a to stary drań. Był tu, a nawet się nie przywitał... - mężczyzna zaśmiał się do swoich wspomnień. Znam Daviera, trochę dziwny i rozmarzony, ale to poczciwy facet. Można mu ufać, chociaż lubi wykorzystywać innych. - powiedział. Chyba tym razem pomógł nam bezinteresownie. To rzadkość z jego strony.
- Wracając do zasadzki na rzece, z mojego punktu widzenia nie ma zbytniego powiązania. Elf ostrzegał nas przed niebezpieczeństwem. Jesteśmy w obcym i dzikim świecie, więc to normalne. Ale nie muszę mówić, że w obecnych czasach, można spodziewać się wszystkiego... - znów uniósł do ust kufel.
Ao myślał. Może czas na małą dywersję?

***

Nie można było tego nazwać złamaniem rozkazu, bo żadnego rozkazu nie było. To generał miał nie działać na własną rękę. A Ao wciąż mógł dotrzeć na bal. Był więc czysty. Jednak nie ważne jak naginać wypowiedzi i szukać kruczków to co robił tera było czystą głupotą lub prowokacją. Ao starał się żeby wyglądało na to pierwsze. Jak inaczej można nazwać chodzenie sobie po slumsach o tej porze. Przyglądał się budynkom, z miną błogiej nieświadomości dziecka. Wciągał zapach zgnilizny, tak oryginalny dla tego miejsca.
 
Jendker jest offline  
Stary 06-01-2011, 14:16   #127
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Bal:


Rozpoczęcie podniebnego tańca Szajela było zarazem początkiem nowego etapu balu. Goście, którzy do tej pory wydawali się raczej ospali i mało aktywni, teraz wpatrywali się w tańczącego Nieskończonego. Ich spojrzenia, mimo iż niesamowicie zaskoczone, nie zawierały w sobie oburzenia, była to raczej domieszka niedowierzania i podziwu. Gra orkiestry na moment przycichła, znikły słowa elfiej pieśni i zamarło kilka instrumentów, aby po chwili wyczarować wręcz, żywą, dynamiczną melodię, która wnet pognała wszystkie pary do radosnego tańca.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YRGGsR4ioII[/MEDIA]

Goście, próbując naśladować na ziemi ruchy tancerzy, wpadli w prawdziwy taneczny szał. Dobrano się w pary, które rozproszyły się po całej sali, wirując i drgając w przypływie wrodzonej, elfiej fascynacji do tańca i muzyki. Bogate stroje kobiet i mężczyzn falowały nad posadzką, muzyce towarzyszyły ich śmiechy, okrzyki radości i zadowolenia, a także ekstazy. Cała sala balowa wyglądała niczym jeden żywy organizm, tkwiący w niekończącym się cyklu ruchu, mieniących się kolorów i błyszczącej biżuterii.

Jakgdyby było to odpowiedzią na pytanie Yue'go, Szajel i orkiestra zainspirowały wszystkie pary do tańca. Elfi radni, towarzyszący Neverendaarskiej delegacji wyglądali na mocno zaskoczonych takim rozwojem wypadków, a tym bardziej zaskoczyło ich zaproszenie do tańca księżniczki Anatarel przez śmiałego generała. Viso'Eri najzrozumialej w świecie nie potrafiła się oprzeć jego zbójeckiemu uśmiechowi i pozwoliła się porwać w szalony rytuał balu. Jej starsi towarzysze z innych szlachetnych rodów nie zdążyli nawet dać upust swojemu oburzeniu, kiedy Thornhead zatopił się z piękną elfką w morzu tańca.

- Z radością! - odpowiedziała Vanille, ciągnąc Yue'go za rękę do zabawy.
Shiro'Ahk prowadziła go, z typową dla siebie pewnością i władczością. Szlachetnie urodzeni Nieskończeni wirowali pomiędzy elfami, trzymając się za ręce, robiąc piruety. Ich ciała kołysały się i drgały niczym nieposkromione bicze, a wyzywające spojrzenia tej dwójki nie rozłączały się ani na chwilę. To była gra, rozgrywka szachów w zupełnie innym wymiarze, formie i przestrzeni. Shiro'Ahk badała swojego partnera, a jej oczy zdawały się dostrzegać w źrenicach Springwatera zupełnie nową, znaną tylko jej głębie. Yue nie pozostawał jednak bezczynny, a wyzwanie było i w jego spojrzeniu. Doskonale wiedział, że ten, który pierwszy spuści wzrok z oczu partnera, potknie się lub zderzy z kimś, przegra i zmuszony będzie do niemego przyznania dominacji drugiej osoby. Dwójka skrzydlatych błądziła więc w tłumie, pojedynkując się w ten specyficzny sposób. Elfy jakby wyczuwając napięcie tej pary, schodziły im z drogi, pozwalały zatapiać się coraz dalej w tłum, czasami spoglądając na tych skrzydlatych z ciekawością i zaintrygowaniem. I w końcu, nadeszła chwila, w której Vanille Shiro'Ahk, kobieta-harpia popełniła rażącą pomyłkę. Przydepnęła swoją suknię, chwiejąc się do tyłu. Błyskawiczna reakcja Springwatera ocaliła ją od upadku i płynnie wróciła kobietę do tańca. Vanille patrzyła w niego szeroko rozwartymi oczami, w których lśnił wyraz lęku, szoku i wstydu. Pozwalając się prowadzić, spuściła wzrok, przyznając tym samym swoją porażkę i kapitulację. Nie była zadowolona, aczkolwiek nie protestowała, zdając się na kierownictwo Springwater'a.

Szajel i Chichiro, inicjatorzy szaleństwa w dole, radzili sobie doskonale, manewrując w powietrzu w niesamowitym tańcu. Chichiro jako Tkacz Pieśni potrafiła poruszać się tak, żeby jej ruchy nie wyglądały niezdarnie, i mimo iż w powietrzu było to ciężkie, z przewodnictwem Szajela dokonywała równie imponujących wyczynów. Zmiana muzyki zdecydowanie wpłynęła na nią, wzbudzając w dziewczynie pasję do tańca, poruszania swoim ciałem i skrzydłami, przez co zdawała się tworzyć jedność z grą orkiestry. Razem ze swoim różowowłosym partnerem tworzyła zgraną parę, co musiała chcąc lub nie, przyznać. Dwójka doskonale się bawiła, zanosząc się w powietrzu śmiechem, i przyglądając się swoim ruchom. Taniec w powietrzu szybko ich zmógł, więc kontynuowali go na ziemi, wśród elfów, które utworzyły wokół nich tańczący pierścień, będący obserwatorem ich niezwykłych umiejętności. Gdy tylko ich stopy dotknęły podłoża, wszystko potoczyło się niekontrolowanym rozwojem sytuacji. Ich ciała zwarły się ze sobą, tworząc jedność. Trzymając się za ręce wykazywali się jeszcze bardziej imponującymi ruchami i manewrami, co było możliwe w dzikiej, nieokiełznanej magii tkwiącej w porywającej muzyce instrumentów orkiestry. Wkrótce pierścień wokół nich zatrzymał się, i elfy przyglądały się parze, klaszcząc dłońmi, tworząc im dodatkowy rytm. To było niesamowite, Gentz i Hope zdawali się być kierowani przez łączący ich magnetyzm, a rezonans ich dusz pulsował w tym samym rytmie i tempie. Mimo woli tancerzy, ich ciała otoczyły lśniące poświaty - różowa w przypadku Szajela i błękitna dla Chichiro. Para nie zdawała sobie z tego sprawy, tkwiąc w szaleńczej fascynacji i obłędzie, zesłanej przez połączenie obu sztuk - muzyki i tańca. Muzyka w końcu obwieściła swój finał, i po kilku ostatnich, dzikich ruchach para podskoczyła i tupnęła stopami, kończąc swój popis wraz z melodią. Ich poświaty mignęły i wygasły w tej samej chwili. Pomimo końca muzyki, cisza nie zapanowała na sali, bowiem rozległy się głośne klaśnięcia publiczności zebranej wokół Nieskończonych. Elfy były zafascynowane tym pokazem, a ich rozradowane twarze świadczyły o wielkiej przyjemności i wdzięczności za te niezapomniane doświadczenie...

Orkiestra skończyła swą porywającą grę i rozpoczęła nową, już łagodniejszą, aby odpocząć po męczącym transie, w który wprawił wszystkich Szajel.
- Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza... - powiedziała Vanille, kłaniając się przed Yue.
Kobieta ciężko oddychając ruszyła w kierunku schodów i w towarzystwie wielu innych osób, wspięła się po nich, aby wyjść na balkon. W tej samej chwili po schodach weszła księżniczka Viso'Eri, prowadząc za sobą Vanescę Drammar, przedstawicielkę Kasty Ziemi delegacji Neverendaaru. Kobiety skręciły w lewo i przechodząc przez półpiętro, zniknęły w jednym z korytarzy.
- To było niesamowite. - Yue odwrócił się i ujrzał szeroko uśmiechniętego Thornheada, na którym malowało się zmęczenie. Taniec z elfią księżniczką to niezapomniane wrażenie. Ale tobie trafił się bardziej imponujący okaz - panna Vanille. Gratuluję wygranej. - generał poklepał maga po ramieniu, po czym wziął od spieszącego się sługi kielich z winem.

Ao Hurros:


Dzielnica, do której się udałeś, była wzniesiona na platformie opartej na najniższej gałęzi centralnego drzewa Evanalain. Było to ciemne, brudne miejsce, po którym snuły się przygarbione postacie w brudnych płaszczach. Nie tylko elfy zamieszkiwały niedbale wzniesione, brudno-szare domostwa o płaskich dachach. Jakkolwiek zwano te miejsce, na pewno elfy z góry nie były z niego dumne. Było tu ciemno, bowiem większość latarni była zniszczonych, a elfy najwidoczniej nie fatygowały się, aby zainwestować w nowe oświetlenie. W prawie wszystkich budynkach paliło się światło, z trudem przenikające przez pokryte kurzem okiennice. Po dzielnicy chodziło niewiele osób, które najwidoczniej świadome były zagrożenia, czającego się w ciemnych zaułkach tutejszych slumsów, przemykali pospiesznie w sobie znanych tylko kierunkach. Platforma tej dzielnicy nie była imponujących rozmiarów, ale wzniesiono na niej zdecydowanie więcej domów, niż na tych wyższych. Liczba ludności najpewniej także była tutaj większa... Twoja wędrówka była wyjątkowo spokojna, aczkolwiek miałeś wrażenie, a raczej świadomość tego, że ktoś cię bacznie obserwuje. Nic się nie stało, ale nie traciłeś ostrożności. Wkrótce trafiłeś do ciasno zabudowanej dwupiętrowymi budowlami alejki, na końcu której, za ciasnym przejściem pomiędzy dwoma domostwami znajdował się lokal o przeznaczeniu karczemnym. Karczma miała trzy piętra, z których tylko na pierwszych dwu paliło się żółtawe światło. Za oknami krzątały się służki, wędrujące pomiędzy tłumem tubylców. Czułeś pragnienie, więc postanowiłeś zaryzykować i udać się tam. Nim znalazłeś się na jej dziedzińcu, musiałeś przebyć długi, ciasny korytarz pomiędzy dwoma budynkami. Byłeś mniej więcej w środku, kiedy ktoś zasłonił tył, sprawiając iż było jeszcze ciemniej. Obróciłeś się i wyjście z niego także zostało zasłonięte, a nim cokolwiek zrobiłeś, usłyszałeś ciche stuknięcia stóp o drewno - to z dachu zeskoczyły cztery elfy, błyskawicznie dobywające zza pasów długie sztylety.
- Oddaj nam co masz! - usłyszałeś elfi język, natychmiastowo przetłumaczony przez twój magiczny translator...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 11-01-2011, 23:12   #128
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Urizjel udał się na spacer. Ostatnio nawiedzały go wspomnienia. Zamknął oczy i już był w pierwszym dniu akademii...

* * *

Młyniec nad głową i rąbnął w krzyż Balasiego bokenem pokaźnych rozmiarów. Kolejny pokonany. Sam był nieźle obity, nie był jakimś mistrzem, ale radził sobie lepiej niż większość i potrafił wykorzystać bardzo znaczną przewagę zasięgu jaką dawały mu jego rozmiary oraz dłuższa broń. Wzniósł ręce w geście triumfu zadowolony z siebie
-Następny!
-Ja- Odwrócił się i ocenił krytycznie swojego przeciwnika
-Nie walczę z dziewczynami... ktoś inny?- obrócił się poszukując wśród zebranych którzy akurat nie walczyli
-Ja jestem twoim przeciwnikiem. Chyba, że się boisz...
Urizjel pochylił głowę i zaśmiał się cicho
-Stary numer z wjechaniem na ambicję. Jak zawsze skuteczny. Spojrzał na nią poprawiając chwyt na broni. Szykuj się.
Kobieta stanęła kucnęła i położyła rękę na ziemi. Ajajaj... Urizjel nie przepadał za walką z elementalistami. Cóż. Trzeba pokazać przewagę mężczyzn w wojennym rzemiośle. Odczekał taktowne trzy sekundy by mogła się skupić i zaszarżował. Nagle ukończyła. Wyrwała z ziemi jakiś podłużny kształt. Nie było czasu się przyjrzeć. Zaraz polecą w niego skały. Odskoczył w bok gdy kształt przeleciał obok niego i skierował się w stronę przeciwniczki gdy nagle poczuł uderzenie. Na szczęście był w ruchu i sam ten fakt mocno zamortyzował atak w plecy. Przetoczył się przez bark i skoczył w tył. Ona nie była elementaliastką. Tym kształtem było coś w stylu drewnianego smoka zbudowanego z segmentów połączonych łańcuchem. Uśmiechnął się i znów zaszarżował. Teraz wiedział czego się spodziewać. Musiał tylko dostać się do niej i uderzać po dłoniach. To nie powinno być zbyt trudne...

Urizjel stał nad kobietą dysząc jakby własnie przebiegł maraton, ona nawet za bardzo się nie spociła. Ale walka była zakończona, ona leżała na ziemi a pomiędzy obojczykami leżał koniec bokena trzymanego przez wojownika
-Wygrałem... wstawaj- cofnął miecz "chowając" go za plecami tak, że wystawał mu znad lewego barku i wyciągnął do niej rękę by pomóc jej wstać
-Miałeś szczęście- ale przyjęła pomoc- Gdyby nie ten kamień bym cię miała za kilka minut. Już ledwie zipiesz- To była prawda...
-Od kilku minut... ganiam cię wokół niego byś... w końcu się przewróciła. To była ładna walka. Jestem Urizjel. A Ty?
-Sarhi.


Tak zaczęli znajomość. Od wtedy spędzali ze sobą wiele czasu. Sarhi nie była jak większość dziewczyn. Nawet wojowniczek. Nie uznawała się za dojrzalszą od chłopaków w jej wieku, wiedziała jaką radość daje rywalizacja, nie trzeba było na nią uważać, potrafiła sobie radzić. Nawet podczas walki. Często urządzali sparingi. Wyniki były bardzo różne. Urizjel był wytrzymalszy, ona miała większy zasięg... Dawało im to wiele, w zasadzie głównie jej, bo Urizjel był bardziej typowym wojownikiem, ale od kiedy zaczęła stosować humanoidalne marionetki też nie miał na co narzekać.

-Remis!- zakrzyknął Ragni.
Smok był luźno owinięty wokół Urizjela a ona na gardle miała koniec jego miecza. W prawdziwej walce prawdopodobnie oboje by zginęli bo Blackhearth potrzebował teraz ułamka sekundy by pchnąć a ona nie miała jak uciec bo była przyparta do drzewa, ale przed śmiercią zdążyłaby poszatkować nieskończonego ostrzami które by miał jej smok.
Rewanż rozstrzygnęli w karty...

* * *

Rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Oczami wyobraźni widział ją lecącą obok. Pamiętał doskonale jak wyglądała. Wirował po spirali, krążyli wokół siebie. Ścigali się. Pamiętał te zawody. Kto pierwszy do akademii, kto pierwszy do jeziora, kto wyżej się wzbije, kto dłużej wytrzyma kręcąc się w kółko... To była sielanka. Nauka w akademii była trudna. Szarzy Strażnicy to była elita, ale radzili sobie, wraz z Davelem, Lisą, Lenerusem i Kagurielem byli najlepsi. Z tego powodu się przyjaźnili. Rywalizowali ze sobą, ale w zdrowy sposób. Był wtedy szczęśliwy jak nigdy i nie potrafił tego docenić. Nagle raj pękł... gdy postanowił zapolować na upadłych. Odwrócił wzrok od obrazu który sobie wyobraził. Od Sarhi na której ciele zaklęcie tworzy takie same symbole jakie on ma. Gdy jej skrzydła ciemniały, kiedy czarna magia wypalała jej osobowość. Gdy jego kobieta umierała by odrodzić się pod drugiej stronie barykady. I to z jego winy... Poczuł pieczenie na prawej łopatce. Machnął ręką by przegnać marę wytworzoną przez jego umysł. Po co się zadręczać? Znowu... Powinien był ją obronić. Pokręcił głową. Nie chciał o tym myśleć. Doleciał do wielkiego drzewa. Poleciał kawałek wzdłuż niego aż znalazł wystający kawał kory na którym usiadł

* * *

-Mam coś dla ciebie, zamknij oczy
Cóż miał zrobić Urizjel? Zamknął i wsłuchał się w szum rzeki. Poczuł jak Sarhi kładzie mu coś na klanach.
-Otwórz
Uśmiechnął się podnosząc srebrną harmonijkę z wygrawerowanymi literami U&S otoczone zarysem skrzydeł. Jedno brązowe, drugie białe.
-Dzięki- pocałował ją w policzek, jednak nie mogąc ścierpieć jej morderczo-obrażonego spojrzenia uśmiechnął się i poprawił w usta
-No- skwitowała zadowolona
-Ale przecież wiesz, że nie potrafię grać na niczym
-Ale zawsze chciałeś się nauczyć, nie?
-No niby tak...
-A harmonijka to jeden z prostszych do nauki instrumentów. Da się całkiem łatwo nauczyć samemu. Na pewno o niebo łatwiej niż choćby na skrzypcach.
Urizjel nie odpowiedział, uśmiechnął się i objął ją ramieniem

* * *

Sięgnął do skórzanej sakwy na pasie na lewym biodrze. Odwiązał nadwęglony rzemyk. W zasadzie go rozerwał, bo nie nadawał się już do niczego innego. Wyciągnął z niego harmonijkę. Srebrną z wygrawerowanym U&S, z tym, że lewe skrzydło zamazane było zaschniętą krwią. Zrobił to niedługo po tym koszmarze. Upuścił krople krwi i rozmazał po brązowym skrzydle. To był symbol. Zwykłe dobicie się, jak to robi się w rozpaczy. Nigdy się nie nauczył grać. Ta harmonijka to pamiątka, nie instrument. Pierwszy raz podniósł ją do ust i wydał dźwięk. Krzywy, bezbarwny. Spróbował jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. Siedział tak kolejną godzinę, spokojny, że go nikt nie słyszy mógł ćwiczyć, choć nie miał zamiaru się nauczyć. Był to swoisty hołd złożony dawnym czasom. Wydawały się takie odległe... a przecież to stało się niecałe trzy lata temu... Była to też modlitwa. Bez wyraźnie zwerbalizowanej intencji. Chciał ją kiedyś spotkać... spotkać i zabić, by uwolnić ją od przekleństwa jakim jest upadek. Potem jeszcze Davela. To by zakończyło jego pokutę. Pozwoliło znów cieszyć się życiem. Może wrócić na ścieżkę Szarego Strażnika... Powiedziano wyraźnie, że nigdy nim nie zostanie, ale chyba by się zgodzili, że coś takiego wystarczy by zmazać grzechy.
Grał dalej nagle zorientował się, że gra bardzo dobrze... wręcz doskonale. Chwilę potem dołączyły do gry skrzypce i klaszczące dłonie.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=Cv98PrS8BqI[/media]Rozejrzał się w poszukiwaniu towarzysza gry, samemu nie przestając. Domyślał się co się dzieje. Chwilę potem zobaczył dwa duchy lewitujące przed nim. Jeden w elegancki, ze skrzypcami i drugi wojownik o zbroi w kolorach czerni i czerwieni...
 
Arvelus jest offline  
Stary 14-01-2011, 12:37   #129
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Vanille chwyciła jego rękę i zaczęła ciągnąć na środek. Złapała go za rękę i na barku. Ten mocno chwycił ją za biodro, mając na celu uświadomienie, że to on prowadzi. Nieskończona jednak nie miała zamiaru odstąpić...

***


- I co zrobimy? - zapytał Yue, siedzący na łóżku. Znajdował się w pokoju Agnes. Dziewczyna stała na środku patrząc na niego z niedowierzaniem.
- A co mamy robić? Nauczę Cię tańczyć. Mój brat często chodzi bale. Nauczył mnie kilku sztuczek. Często taniec przeradza się w walkę o dominację. Tak podbija się serca księżniczek. Jeśli z nią przegrasz, to odpadasz. - powiedziała podskakując z nogi na nogę.
- Że co? Jaka walka? - jakby zaciekawił go temat. Usiadł prosto patrząc cały czas na twarz dziewczyny.
Pokój jej był dużo skromniejszy niż jego. Rzecz działa się na 3 roku nauki.
- [i] Normalnie. Przegrany to ten, który nie dotrzyma kroku, albo upadnie, pomyli się. A Ty jako "Wasza Wysokość" powinieneś wymiatać w tym temacie. - powiedziała na spokojnie.
- Ja mam za dwa dni jakiś śmieszny bal, a teraz dowiaduje się, że jakieś walki mają być. Przecież to jest chore. Jak można walczyć w tańcu? - zapytał ją.
- A profesja Tancerz lub akrobata mówi Ci coś? Oni wykorzystują taniec do walki na śmierć i życie. Ty masz po prostu zdominować swoją partnerkę. Wszystko. - przeskakiwała coraz szybciej, jakby nie mogła się doczekać.
- Ty już tańczyłaś w ten sposób?
- Tak. Przegrałam. - uśmiechnęła się zadowolona z siebie.
- I Cię to cieszy...? - nic już nie rozumiał.
- Ehh..ale Ty jesteś tępy w tym temacie. Tylko walka, magia pieczęci, podglądanie kobiet, spódniczki i nogi! Chodź tu bo mnie coś trafi zaraz. - powiedziała pośpieszając go.
Yue niechętnie podniósł się z miejsca i podszedł do dziewczyny. Ta złapała go pewnie za rękę i za bark.
- Złap mnie cieniasie. Masz być pewny tego co chcesz.
- A co ja chce? - spojrzał na nią pytająco.
Zagryzła wargę i przesunęła się za niego, mocno ciągnąc za rękę. Ten zrobił piruet w miejscu i upadł z hukiem na podłogę.
- Jeden zero dla mnie. - powiedziała wyzywająco.
Chłopak podparł się rękoma i spojrzał na triumfującą Agnes. Nienawidził przegrywać...a tym bardziej z dziewczynami...

***

<Ten Soundtrack mi lepiej pasuje ^^ Jeśli ktoś nie chce, niech po prostu jedzie na standardowym, wrzuconym od Endlessa. Ofc, jeżeli ktokolwiek to czyta ^^>

[media]http://www.youtube.com/watch?v=dLHCS6oL7lo[/media]

Taniec z Vanille pochłonął go całego. Była to niepisana bitwa pomiędzy nimi. Nie mógł przegrać. Całe wydarzenie, porwało jego ciało, niosąc obok siebie Nieskończoną. Wszyscy ustępowali im miejsca, nie wiedząc czemu. Wyglądało to jak wojna pomiędzy dwoma rodami. A może po prostu walka o dominację?

Gdy muzyka zaczęła grać, Ci zaczęli delikatnie kręcić się w okół siebie. Po dłuższej chwili jednak tempo muzyki stawało się szybsze, przynajmniej dla Yue'go. Zaczął coraz bardziej naciskać na Nieskończoną. Dzięki Agnes miał dosyć duże umiejętności taneczne. Długo ćwiczyli przed każdym balem, na który najczęściej chodzili razem. Często brał ją jako swoją towarzyszkę i odwrotnie. Mimo wydarzenia z Chichiro, nie zamierzał przejmować się tym podczas tańca. Ma jeszcze na to całą długą noc.
Zniszcz.
Głos w jego głowie odbił się echem. Był już do niego przyzwyczajony. Mimo, że wybiło go to z rytmu, szybko do niego powrócił. Vanille próbowała obrócić to na swoją korzyść, lecz bezskutecznie. Nieskończony uśmiechnął się do siebie. Czas pokazać prawdziwą klasę tańca. Niech wie, z kim ma do czynienia.

Zaczął odczuwać brak miejsca. Puścił jej biodro i obkręcił w okół osi, sam przeskakując za nią. Ta jednak była na to przygotowana i zakręciła nim także. Chwila spokoju, spojrzeli sobie w oczy. Oboje zmarszczyli brwi. Ruszyli do siebie z powrotem. Mocno złapali się za ręce. Przemieszczali się na środek. Nikt inny teraz nie istniał. Była to walka o honor. Chłopak nie zamierzał odpuścić. Wiedział, że Vanille też bywała na niejednym balu, dlatego zwycięstwo nie przyjdzie łatwo. Tępo kroków zmieniło się na bardzo szybkie. Niczym para błyskawic ruszyli ku środku. Kroki zmieniali co chwilę. Od walca, po inne, bez dłuższych wahań. Wszystko zaczynało się komplikować, gdy dotarli na środek. Duże pole manewrowe było plusem i minusem dla obu stron. Vanille zaczęła przekładać chłopaka na swoją stronę, starając się wybić go z rytmu, zmieniała stronę tańca niezwykle często. Ten zdziwiony, został wybity z kroków, gdy przełożyła go na lewą stronę, zakręcając w prawo. Puściła go wtedy mając na nadziei upadek Yuego. Tak się jednak nie stało. Chłopak podparł się drugą nogą i złapał równowagę. Była niemal pewna zwycięstwa. Tak być nie mogło. Ponownie natarli na siebie, łapiąc się z dużą siłą. Coraz więcej par zaczęło bacznie obserwować ich poczynania. Springwater wpadł na pomysł, jak pięknie zakończyć walkę, na jego korzyść. Zaczął przemieszczać się z Nieskończoną w stronę stołu z kwiatami. Gdy do niego doszli, zakręcił podwójnie Vanille. Ta, nie mając drogi ucieczki wskoczyła na stół, ciągnąc go za sobą. Nie mając wyjścia wskoczył za nią. Teraz wymieniali się miejscami, na wąskim stole. Nie zrzucili jednak żadnego naczynia, gdyż mogło to w jakimś sensie oznaczać porażkę. Po dłuższej chwili, zniżył pozycję i złapał Vanille, niczym Pannę Młodą i zeskoczył z nią na podłogę. Postawił ją na ziemi i zakręcił. Był to jeden z jego wyćwiczonych ruchów. Agnes miała przez to nieźle poobijane kolana. Gdy ją postawił, kopnął piętą w stół. Teraz wazon z kwiatami podskoczył. Były to niebieskie tulipany. Machnął ręką i jeden z kwiatów wyleciał do góry, wybity wodą z wazonu. Wazon upadł, o dziwo nie przewracając się, a kwiat został złapany przez Nieskończonego. Dziewczyna zdziwiła się. Tym ruchem zapewnił sobie gigantyczną przewagę, lecz ta nie zamierzała odstępować. Ruchem oka zaprosił ją ponownie. Ta, ruszyła jak wściekła lwica na chłopaka. Muzyka zmierzała ku końcowi. Trzymał w ręku kwiat. Oboje odczuwali zmęczenie. Zauważył, że Vanille zaczęła pomału słabnąć. Prowadził więc dzielnie na środek. Po drodze kręcił nią w obie strony. Gdy dotarli na środek, przy końcówce piosenki dziewczyna straciła równowagę. Był to jego moment. Przeniósł się za nią, potrójnie ją obracając. Ta, nie mając miejsca zaczepienia, poleciała na plecy. Jednak Yue schylił się i złapał ją kilka centymetrów nad ziemią. Trzymał ją jedną ręką. Drugą trzymał przed jej twarzą kwiat.
- Piękny Kwiat dla pięknej kobiety. - powiedział krótko i uśmiechnął się.
Zwycięstwo! Tak jak został nauczony. Przez swoją przyjaciółkę.


Po rozmowie z Generałem poinformował, że będzie się zbierać. Zabrał po drodze trunek i pokierował się do pokoju. Po drodze nie było żadnych przygód. Wypijał po trochu trunku z butelki. Gdy dotarł, pokierował się na górę. Otworzył drzwi kluczem i zamknął je. Upadł na łóżko. Miał zamiar dziś ponownie zmierzyć się z Sashą, lecz nie miał wystarczająco sił. Bitwy w wymiarze mogą być przeprowadzane do woli. Jednak jeśli chodzi o pokonanie samego siebie, to tylko podczas medytacji z bronią. Nie chciał ryzykować. Pomału zamknął oczy i przeniósł się w świat snu...
 

Ostatnio edytowane przez BoYos : 14-01-2011 o 12:40.
BoYos jest offline  
Stary 15-01-2011, 23:20   #130
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=X1G4Jdg8n7s[/MEDIA]

Stary dom w biednej dzielnicy Minas’dril stawiał dzielny opór silnemu wiatrowi i potężnym kroplą deszczu. Wichura uderzała w stare okna, a woda wdzierała się przez dziury w dachu. Jednak dom który od dawien dawna nie był zamieszkany tego wieczoru tętnił życiem. Lecz nie był to dobry znak, bowiem te stare ściany dawały tym razem ochronę stworzeniom, które nigdy nie powinny się tu znaleźć. Przy stole siedziało sześć postaci, najwyższa z nich wszystkich zajmowała miejsce u szczytu starego mebla. Świece oświetlały ich twarze, oblicza upadłych. Ten który siedział na najważniejszym miejscu miał długie czarne przetłuszczone włosy które opadały mu na ramiona. Twarz miał bladą, a zielone oczy podkrążone, jego lico było kościste jak gdyby nie jadł od wielu dni. Cała budowa jego ciała przywodziła na myśl chodzącego dwumetrowego szkieleta. Jego szare skrzydła wyglądały jak gdyby były chore, zmęczone i nie mające już sensu by dalej wznosić swego właściciela do nieba, w przestworza gdzie miały latać anioły a nie diabły. Dłonie które trzymał splecione na stole były równie blade co jego twarz i wyglądały jak kości obleczone jedynie w skórę. Na wskazującym palcu prawej dłoni znajdował się srebrny pierścień który osobnik odruchowo pocierał drugą dłonią.
Pozostali patrzyli na niego wyczekując czegoś wyraźnie. W końcu mężczyzna uniósł wzrok i odezwał się.
- Kameleon dowiedział się że ten którego szukamy został zabrany do amfiteatru tancerzy ze wschodniej dzielnicy... – jego głos był zachrypnięty i cichy. Jednak pozostali siedzieli w całkowitym milczeniu, a na ich twarzach widać było, że w pewnym sensie obawiają się tego głosu. Bardziej niż głosu zaś bali się jego właściciela.- Nie możemy zaatakować otwarcie, bowiem chłopak jest pod stałą obserwacją. Po za tym wtedy Springwater dowiedziałby się o naszej obecności tutaj. – powiedziawszy to potarł bardziej nerwowo pierścień. – Musimy czekać, czekać na okazję bowiem on musi umrzeć! – mówiąc to czarnowłosy uderzył dłonią w drewniany blat. W tym też momencie jeden z osobników odkaszlnął.
Był o wiele niższy od bladego przywódcy, a jego twarz zakrywała maska. Maska nie miała wyrazu, była to zwykła biała zasłona z wycięciami na oczy. Każdy skrawek ciała tego osobnika który wystawał spod czarnego płaszcza pokryty był bandażami. Opatrunki wyglądały na stare i dawno nie zmieniane, jednak osobnikowi chyba to nie przeszkadzało. Nie wiadomo czy osobnik był łysy czy nie bowiem na głowie również miał zawiązany swój stary bandaż. Oparł się wygodnie na krześle, co mógł zrobić dzięki temu, że jego skrzydła były zdematerializowane. Zarzuciwszy nogi na stół spojrzał na bladolicego, a spod maski błysnęło spojrzenie czerwonych oczu.
- Po co czekać... – powiedział piskliwym głosikiem i zachichotał niczym wariat. – Mogę tam wejść i wykończyć gówniarza jeszcze dziś. – po tych słowach zaśmiał się na całe gardło, dziecięcym cienkim głosem.- Zabije go, wyrwę skrzydełka, połamie palce, przybije jego martwe sponiewierane ciało do ściany. – mówił nie przerywając szaleńczego chichotu. – Będę kąpał się w jego krwi!! –krzyknął unosząc ręce ku niebu jak gdyby doznał objawienia.
Czarnowłosy spojrzał na niego zimno, co sprawiło że zamaskowany od razu się uciszył.
- Nie wejdziesz tam teraz, gdy jest pod taką obserwacją Kameleonie. A po za tym nie sądzę byś dostał spinkę zaburzenia by nie zostać wykrytym przez ochronną tarczę. Więc jak powiedziałem trzeba czekać. A po za tym... – czarnowłosy uśmiechnął się złowieszczo. – chce być przy tym jak ten chłopak będzie umierał. Chce widzieć jak cierpi. Niech żyje, niech wie co znaczy cierpienie życia!- bladolicy zaczął śmiać się ochrypłym głosem.
- Koniec na dziś, sprawdź to miejsce, ale już.- powiedział i spojrzał na osobnika który jako jedyny siedział ukryty w cieniu. Ten uniósł do góry dłoń i coś w niej błysnęło. Czerwony blask rozlał się po pomieszczeniu by po chwili zniknąć.
- Czysto... – odpowiedział cichy głosik.

- A teraz rozejść się!- zarządził bladolicy i wstał od stołu kierując swe kroki w stronę dawnych sypialni tego domostwa.

~*~

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YRGGsR4ioII&feature=player_embedded[/MEDIA]

Szajel uśmiechnął się perliście unosząc w powietrze zaskoczoną dziewczynę. Pochylił sie i szepnął jej do ucha.
- Rozłóż skrzydła zaczynamy tańczyć. - po czym zaśmiał się wesoło i wypuścił ją z objęć, jednocześnie chwytając jej dłoń swoją. Teraz wszystko zależało od tego czy dziewczyna na czas rozłoży skrzydła.
Nie czekała zbyt długo z reakcją. Jej skrzydła w mgnieniu okra rozłożyły się, a dziewczyna wzleciała delikatnie ku górze. Przymknęła na moment oczy, skupiając się tylko na jednym - na muzyce, która powoli wypełniała cały jej umysł i duszę. Czuła, jak wygrywana przez orkiestrę melodia przepływa przez całe jej ciało, powodując przyjemne dreszcze i chęć do falowania w rytm muzyki.
Otworzyła swoje brązowe oczy, które błysnęły radośnie, zaśmiała się wesoło i dała się ponieść chwili.
Szajel z radością w oczach pociągnął rękę dziewczyny ku górze jednocześnie wprawiając jej ciało w dynamiczny obrót w okół własnej osi. W tym momencie puścił dłoń dziewczyny pozwalając jej swobodnie wirować, a sam zawisnął w powietrzu wyginając ciało niczym bicz w rytm muzyki. Opadając przy tym lekko ku dołowi podsunął swoje dłonie pod buty dziewczyny i wkładając w tą czynność sporą siłę podrzucił swoja partnerkę jeszcze wyżej.
Chichiro, po wybiciu się w powietrze, rozpostarła swoje skrzydła i ręce, tworząc ze swojego ciała znak krzyża wygiętego niczym łuk. Co ciekawe, mogło się wydawać, że zatrzymała się w tej pozycji na jakąś chwilę, po czym dokończyła saltem i zrównała się z Szajelem. By dodać charakteru akrobacji, wyjęła z włosów spinkę, a te rozsypały się po jej plecach i ramionach.
Szajel złapał jej rękę płynnie jak, gdyby ćwiczyli ten manewr wiele razy, po czym błyskawicznie nadał jej ciału rotację i odsunął dziewczynę na wysokość wyciągniętego ramienia. Chichiro zawirowała w powietrzu jak szalona a jej niebieskie włosy stworzyły piękny widok. Jednak Szajel nie dał jej odetchnąć bowiem niczym błyskawica przyciągnął ją z powrotem do siebie oraz przenosząc dłonie na jej talie wyrzucił ją ponownie do góry.
Nieskończona ponownie wybiła się ku sklepieniu, całkowicie pochłonięta muzyką, z którą już tworzyła jedność. Oplotła się skrzydłami, obracając się powoli wokół własnej osi, a gdy zaczynała już spadać w dół, ponownie je rozpostarła, wpadając w ramiona Tancerza.
Szajel zatrzepotał wesoło swoimi różnymi skrzydłami i spojrzał dziewczynie w oczy. Po czym delikatnie podrzucił dziewczynę by nadać jej ciału odpowiedni pęd. Ponownie pochwycił spadającą tkaczkę pieśni tylko że tym razem dynamicznie przełożył całe jej ciało między swymi nogami błyskawicznie łapiąc ją od tyłu i unosząc ku górze tak że zasiadła nogami na jego barkach. Jednak nie zagrzała tam miejsca bowiem tancerz ponownie pociągnął ją w dół i puścił kobietę wznosząc się wyżej. W rytm muzyki zaczął poruszać się w powietrzu tworząc zgraną całość z rytmem. Jednocześnie gestem dłoni który idealnie pasował do jego ruchów zachęcił dziewczynę by zbliżyła się do niego.
Chichiro, choć wszystkiego była świadoma i uczestniczyła w tańcu całą sobą, duszą była jakby w zupełnie innym miejscu. Zachęcona gestem, zbliżyła się do Nieskończonego. Nie zwracała kompletnie uwagi na znajdujące się pod nimi elfy i innych gości. Wszystko, poza muzyką i Szajelem, przestało istnieć dla Chichiro. Była całkowicie pochłonięta muzyką i tańcem.
Szajel objął dziewczynę w pasie i delikatnie się poruszając zaczął wraz z nią opadać na ziemię nie zrywając kontaktu wzrokowego ze swoja partnerką. Gdy tylko jego stopy dotknęły ziemi jego zielone oczy błysnęły pełne radości a on przycisnął Chichiro do siebie jeszcze mocniej i wykonując szybki obrót pochylił się nad nią. Po czym szybko wyprostował wirując z nią szaleńczo.
Dziewczyna, tanecznym krokiem, odsunęła się od Szajela, lecz ciągle patrzyła mu głęboko w oczy. Kołysząc biodrami w rytm muzyki, odrzuciła kokieteryjnie niebieskie włosy, po czym ruszyła w stronę Tancerza szybkim krokiem.
Szajel wykonał szybko obrót na jednej nodze po czym wysunął ręcę w stronę dziewczyny która była już całkiem blisko. Chichiro delikatnie odbiła się nogami od ziemi co sprawiło, że jej włosy rozwiały się niczym na wietrze, a biust zafalował kusząco . Zielonooki tancerz jak gdyby tylko na to czekał bowiem położył dłonie na jej biodrach i uniósł wyprostowaną Chichiro nad swoją głowę i tak na chwilę przystanął obserwowany przez krąg zachwyconych elfów.
Chichiro rozłożyła wtedy swoje skrzydła i zatrzepotała nimi kilka razy, po czym zgrabnie powróciła na twardy grunt, tuż przed Szajelem. Uśmiechnęła się do niego, po czym chwyciła jego dłoń i porwała z powrotem do tańca, kierowana muzyką wypełniającą każdą komórkę jej ciała.
Szajel z chęcią powrócił do tańca splatając swoje palce z palcami dziewczyny. Jego oczy błyszczały radośnie gdy wirował z nią po parkiecie. Prowadził ją poprzez kręte taneczne drogi. Chichrio na szczęście dzielnie dawała sobie radę, prawie tak dobrze jak Ariel. Przytulony do swej partnerki patrzył jej w oczy nie zdając sobie sprawy iż jego ciało zaczyna promieniować różowym blaskiem. Obracał się z nią tak jak gdyby robili to już od wielu lat.
Gdyby tego było jeszcze mało, panna Hope również zaczynała promieniować, z tym wyjątkiem, że niebieskim blaskiem. Choć nie zdawała sobie z tego sprawy, ich widownia wpatrywała się w to przedstawienie z zapartym tchem.
Różowa aura uformowała na plecach Szajela jak gdyby drugą parę skrzydeł, tylko że te należały do motyla. Gentz nie był świadom swego blasku, ani blasku panienki z rodu Hope. Teraz liczyły się tylko oczy Chichiro i muzyka która przeszywała jego ciało. Orkiestra powoli kończyła utwór ale różowo-włosy nie zwracał na to uwagi. Podciągnął lekko dziewczynę w górę, a ona wykonała szpagat w powietrzu. Szajel pewnie trzymał ją za boki i zaczął powoli się obracać z Chichiro trzymaną w powietrzu.
Niebieska aura z każdą sekundą stawała się coraz bardziej intensywna, co z pewnością obrazowało emocje ogarniające młodą Tkaczkę Pieśni. I choć rzeczywiście muzyka powoli dobiegała ku końcowi, ani ona, ani Szajel zdawali się nie zwracać na to większej uwagi. Pochłonięci tańcem, muzyką i swoim towarzystwem, spojrzeniami.
Szajel opuścił dziewczynę na ziemię, a gdy jej stopy dotknęły parkietu objął ją na powrót w pasie. Ozdóbki w jego włosach cichutko obijały się o siebie jak gdyby bały się że wkroczą w przestrzeń między tancerzem a dziewczyną. Nawet Rozi zeskoczyła z tobołka Szajela i wielkimi oczami przypatrywała się temu zjawisku siedząc na głowie jakiejś elfki. Gentz zaś delikatnie zaczął podskakiwać stukając piętami o siebie, bowiem zaraz miały rozbrzmieć ostatnie akordy muzyki.
Hope okrążyła tanecznym krokiem podskakującego w miejscu Szajela, a gdy znalazła się po jego prawej stronie, spojrzała na niego i kiedy tylko orkiestra zakończyła swój występ, Szajel i Chichiro w tym samym momencie stuknęli obcasami swoich butów o parkiet. Taniec dobiegł końca. Wokół dwójki Nieskończonych rozległy się gromkie brawa i okrzyki radości. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, puszczając oczko do różowowłosego przyjaciela.
Szajel ukłonił się dziewczynie z gracją i uśmiechnął się do niej promiennie.
- Bardzo dobrze tańczysz! Niemal jak Ariel! - pochwalił ją. - To co teraz robimy? - spytał podchodząc do niebieskowłosej a Rozi w tym czasie znowu wdrapała się na jego ramię z zazdrością patrząc na Chichiro .
- Dziękuję - odparła, również kłaniając się w odpowiedzi. Spojrzała na Rozi, która obrzuciła ją nieprzychylnym spojrzeniem. – Może... Może się czegoś napijemy? - zaproponowała, odwracając wzrok od małej istotki.
Szajel spojrzał na swoją roślinną towarzyszkę i drapiąc ją po podbródku spytał pieszczotliwie.- A coś ty taka nie w humorze?- w odpowiedzi otrzymał tylko ciche naburmuszone "Pii" po czym Rozi schowała się do tobołka tancerza obmyślać jakiś chytry plan zemsty. Szajel tylko się uśmiechnął i spojrzał na Tkaczkę pieśni.
- Chętnie tylko daj mi chwilkę... - powiedział po czym zamknął oczy, a jego strój błysnął olśniewającym różowym blaskiem. Po chwili Gentz znowu ubrany był w swój czarny elegancki frak.
- A więc chodźmy! - powiedział i z całą wrodzoną sobie naturalnością podsunął dziewczynię ramię by ta się na nim wsparła.
Chichiro uśmiechnęła się w odpowiedzi, chwyciła Nieskończonego pod ramię i ruszyli oboje przed siebie.
 
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172